Salon dzienny
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon dzienny
Salon nie od parady nazywany jest dzienny, czasem także gościnnym. jedno z większych pomieszczeń w dworku zazwyczaj służący do przyjmowania gości - tych zapowiedzianych i tych bardziej nieoczekiwanych.
Miejsce bardzo urządzone w jasnych, ciepłych barwach z miękkimi, szerokimi kanapami i grubym dywanem na podłodze. Całość dopełnia kominek w chłodne dni żywo oświetlający ciepłem z paleniska. Inara, będąc jeszcze dzieckiem, bardzo często zasypiała przy nim.
Miejsce bardzo urządzone w jasnych, ciepłych barwach z miękkimi, szerokimi kanapami i grubym dywanem na podłodze. Całość dopełnia kominek w chłodne dni żywo oświetlający ciepłem z paleniska. Inara, będąc jeszcze dzieckiem, bardzo często zasypiała przy nim.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 10.11.16 18:29, w całości zmieniany 2 razy
Ledwie postawił stopę na jednym ze stopni, a za plecami posłyszał charakterystyczny dźwięk towarzyszący teleportacji. Przerwał więc nuconą pod nosem melodię zatrzymując się jednocześnie w półkroku. Bynajmniej nie dlatego, że wystraszył się czyjejś obecności w swoim domu. Myśl, że miałby odczuwać obawę pod własnym dachem była dla niego równie absurdalna, jak ta mało szlachetna scena na której został przyłapany. Pocieszył się jednak, że przynajmniej ma swój wytworny szlafroczek. Wszystko przestało mieć jednak na znaczeniu, gdy za plecami posłyszał znajomy głos. Spojrzał zatem przez ramię unosząc przy tym jedną ze swych brwi wysoko ku górze. Teraz dopiero to odmalował się na jego twarzy szok. Kubek pełen gorącego mleka, jakby chcąc wykorzystać tę lukę w uwadze prawie wyśliznął mu się z dłoni. Prawie, bo Adrien mimo wszystko zimnej krwi zachował. Opanował sytuację z niesfornym kubkiem, a potem obserwował, jak Lady Burke prezentowała się przed nim, jak gdyby chwaląc się nową zmyślną kreacją. Taka przynajmniej była pierwsza myśl, jaka się mu nasunęła. Tak wiele czasu spędzał ostatnio na studiowaniu kobiecej mody, że nie było sposobności by mu się to jakkolwiek na umyśle nie odcisnęło. Zamrugał zatem kilkukrotnie. Bo Lady Burke żadnych zmyślnych fatałaszków mu nie prezentowała, żaden też krawiec dookoła niej nie skakał zachwalając wysoką jakość muślinowych koronek. Niewiastę stojącą w salonie otulała jedynie cisza i ciepłe światło różdżki oraz kominka, które w bardzo niepokojący sposób podsycało grozę szkarłatnych smug komponujących się w nieprzyjemny sposób ze strzępkami odzienia. Uzdrowiciel nie wykrzywił się jednak i nie rzucił się ku niej. Zmarszczył tylko czoło.
- Jak się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy - wyseplenił. Na tyle wyraźnie ile umożliwiała mu to trzymana w zębach różdżka. Skierował kroki ku gościowi skinieniem głowy śmiało zachęcając by sobie spoczął na salonowej kanapie. Jednocześnie oswobodził się stawiając na stoliczku trzymany w jednej ręce kubek ciepłego mleka, a w drugiej pokaźnych rozmiarów owocową tartę. Wyjął zza zębów różdżkę i machnął ją budząc magiczne światła w salonie.
- Lady z szufladą nożyczek po schodach biegała? - pozwolił obie pytać, po tym jak w lepszym świetle uznał, że rany jej życiu nie zagrażają.
- Jak się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy - wyseplenił. Na tyle wyraźnie ile umożliwiała mu to trzymana w zębach różdżka. Skierował kroki ku gościowi skinieniem głowy śmiało zachęcając by sobie spoczął na salonowej kanapie. Jednocześnie oswobodził się stawiając na stoliczku trzymany w jednej ręce kubek ciepłego mleka, a w drugiej pokaźnych rozmiarów owocową tartę. Wyjął zza zębów różdżkę i machnął ją budząc magiczne światła w salonie.
- Lady z szufladą nożyczek po schodach biegała? - pozwolił obie pytać, po tym jak w lepszym świetle uznał, że rany jej życiu nie zagrażają.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie rzadko kiedy Wynonna zastanawiała się czy coś wypada czy nie. Fakt, często hamowała zarówno swoje reakcje jak i słowa, ale bardziej dlatego że nie miała ochoty by potem zmagać się z lawiną pytań, tłumaczeń, czy wyrzutów. Tym bardziej że mało co tak naprawdę zdawało się być warte jej uwagi. Nie interesowały jej płytkie rozmowy prowadzone na sabatach czy balach – nie brała więc w nich udziału za bardziej zajmujące uznając rozmyślania toczące się w jej własnej głowie i zazwyczaj dotyczące projektów nad którymi skupiła się właśnie w tamtej konkretnej chwili. Nie interesowały ją romanse czy podziwianie męskiej urody – to drugie dlatego, że zero z tego było pożytku, to pierwsze zaś z powodu banalnego i prostego we flircie nigdy nie była dobra, szkolić też się nie zamierzała uznając to za kompletną stratę czasu. A jak wiadomo ceniła minuty które wypełniały jej życie.
Widok Adriena w tak wyrwanej z rzeczywistości kreacji nie wpłynął na nią w żaden posób. Ktoś mógłby uznać zaistniałą właśnie sytuację zabawną. Tylko ten ktoś musiałby nie być Wynonną Burke. Ta zaś przybyła to w konkretnym celu. Chciała wyleczyć jak najszybciej plecy by jeszcze jutro móc wrócić w teren, nie zaś roztkliwiać się nad strojem i pozą swojego zaufanego medyka.
Chwilę stała do niego plecami prezentując rany zadane przez gałęzie. A właściwie to prezentując to największą, bo to ona była dla niej problemem. Nadal czuła jak ból falami rozlewa się po jej ciele. Nie był jednak na tyle okropny by nie była w stanie go wytrzymać. Gdy usłyszała słowa Adriena odwróciła się w jego stronę nie komentując ich w żaden sposób. Nie usiadła też na kanapie postanawiając wykonywać jak najmniej ruchów.
Adrien Carrow był osobą… specyficzną. Wynonna miała to do siebie że często była postrzegana i uważna za chłodną i nieprzystępną, do tego jej mało rozmowna ale też i odrobinę nieokrzesana przez co nieprzyjemna natura nie przysparzała jej zbyt wielu pozytywnych relacji. Adrien jednak zdawał się tym nigdy nie zrażać a właściwie to nawet nie przejmować. Po zapaleniu świateł zmrużyła lekko oczy przyzwyczajone już do mroku. Uniosła brew na jego kolejny pytane kompletnie nie rozumiejąc skąd się wzięło. W żaden logiczny sposób nie potrafiła połączyć szuflady nożyczek z stanem który prezentowała w tej chwili i nie rozumiała skąd w głowie medyka wzięło się właśnie takie skojarzenie. Nie zamierzała jednak o to pytać.
-Przez pech lanugtników potknęłam się i spadłam z drzewa. – mówi w końcu niezadowolona. Przyznawanie się do czegoś takiego jak potknięcie, czy wywrócenie strasznie ją irytowało. Zwłaszcza, że zdarzyło się to więcej niż raz w ciągu jednego dnia.
Widok Adriena w tak wyrwanej z rzeczywistości kreacji nie wpłynął na nią w żaden posób. Ktoś mógłby uznać zaistniałą właśnie sytuację zabawną. Tylko ten ktoś musiałby nie być Wynonną Burke. Ta zaś przybyła to w konkretnym celu. Chciała wyleczyć jak najszybciej plecy by jeszcze jutro móc wrócić w teren, nie zaś roztkliwiać się nad strojem i pozą swojego zaufanego medyka.
Chwilę stała do niego plecami prezentując rany zadane przez gałęzie. A właściwie to prezentując to największą, bo to ona była dla niej problemem. Nadal czuła jak ból falami rozlewa się po jej ciele. Nie był jednak na tyle okropny by nie była w stanie go wytrzymać. Gdy usłyszała słowa Adriena odwróciła się w jego stronę nie komentując ich w żaden sposób. Nie usiadła też na kanapie postanawiając wykonywać jak najmniej ruchów.
Adrien Carrow był osobą… specyficzną. Wynonna miała to do siebie że często była postrzegana i uważna za chłodną i nieprzystępną, do tego jej mało rozmowna ale też i odrobinę nieokrzesana przez co nieprzyjemna natura nie przysparzała jej zbyt wielu pozytywnych relacji. Adrien jednak zdawał się tym nigdy nie zrażać a właściwie to nawet nie przejmować. Po zapaleniu świateł zmrużyła lekko oczy przyzwyczajone już do mroku. Uniosła brew na jego kolejny pytane kompletnie nie rozumiejąc skąd się wzięło. W żaden logiczny sposób nie potrafiła połączyć szuflady nożyczek z stanem który prezentowała w tej chwili i nie rozumiała skąd w głowie medyka wzięło się właśnie takie skojarzenie. Nie zamierzała jednak o to pytać.
-Przez pech lanugtników potknęłam się i spadłam z drzewa. – mówi w końcu niezadowolona. Przyznawanie się do czegoś takiego jak potknięcie, czy wywrócenie strasznie ją irytowało. Zwłaszcza, że zdarzyło się to więcej niż raz w ciągu jednego dnia.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
- Bardzo wysokiego drzewa... - Dodał, nie poddając tego nawet w wątpliwość. Bo skoro nie nożyczki, tak ją pokaleczyły, a gałęzie to wysokość między punktem z którego spadła Lady, a ziemią musiała być znaczna.
Po odstawieniu swoich atrybutów na stoliczek zauważył, że dama dalej stała.
- Ach, no tak - plecy. Proszę mi wybaczyć to faux pas. Ciągle myślami jestem gdzie indziej. To w końcu taka filozoficzna pora dnia, to znaczy nocy - usprawiedliwił się, a w jego głosie pobrzmiewała szczera nuta pokory. Bo przecież, jak Lady Burke miała korzystać z wygody kanapy, gdy zapewne każdy ruch w tym momencie sprawiał jej ból? I to jeszcze plecy najmocniej!
Adrien podszedł właśnie do nich powoli wchodząc w swój medyczny stan bycia. Potrzebował bowiem chwili skupienia. Na terenie Mungu w sposób naturalny znajdował się w ciągłej gotowości, lecz obecnie nie miał mungowego dyżuru.
- Proszę się nie wystraszyć, mam trochę chłodne dłonie. - ostrzegł, kiedy wolną ręką sięgną w kierunku rany, a właściwie strzępek ubrania jej okalającej. Odchylił materiał by mieć lepszą wizję na ranę. Zmarszczył czoło.
- Z całą pewnością jestem w stanie ją zabliźnić od ręki, tą dużą. Te mniejsze też - to nawet nie podlega dyskusji. - zapowiedział, nieco przekrzywiając głowę i w sposób metodycznym przyglądał się siniejącym krawędziom rany. Zetknięciu z gałęzią musiała towarzyszyć spora siła. Plecy prócz ranione na pewno zdrowo się obtłukły i kwestią czasu było, aż pojawi się na nich niezdrowy siniak ciągnący się wzdłuż rany i na kilka krotność jej szerokości. Carrow już dostrzegał obrzęknięte fragmenty skóry. - Ojojoj...jakie nieprzyjemne kleksy się robią. No ale nie marnujmy czasu. Trzeba kuć póki żelazo gorące. Attrequio. - wskazał różdżką plecy, tak by zapewnić Lady Burke jakąkolwiek swobodę ruchu. Na pewno przyjemniej będzie się jej poruszało po tym, jak te zostały częściowo znieczulone - proszę zdjąć kurtkę i w miarę możliwości odsłonić plecy. - nakazał już z typową dla uzdrowicieli manierą. Zaraz potem nieco się odsunął. Szukał wzrokiem pufy. Znalazł. Podsunął ją bliżej. Poklepał jej brzeg. - I niech Lady usiądzie tutaj o, będzie nam wygodniej. To chwilę potrwa.
Po odstawieniu swoich atrybutów na stoliczek zauważył, że dama dalej stała.
- Ach, no tak - plecy. Proszę mi wybaczyć to faux pas. Ciągle myślami jestem gdzie indziej. To w końcu taka filozoficzna pora dnia, to znaczy nocy - usprawiedliwił się, a w jego głosie pobrzmiewała szczera nuta pokory. Bo przecież, jak Lady Burke miała korzystać z wygody kanapy, gdy zapewne każdy ruch w tym momencie sprawiał jej ból? I to jeszcze plecy najmocniej!
Adrien podszedł właśnie do nich powoli wchodząc w swój medyczny stan bycia. Potrzebował bowiem chwili skupienia. Na terenie Mungu w sposób naturalny znajdował się w ciągłej gotowości, lecz obecnie nie miał mungowego dyżuru.
- Proszę się nie wystraszyć, mam trochę chłodne dłonie. - ostrzegł, kiedy wolną ręką sięgną w kierunku rany, a właściwie strzępek ubrania jej okalającej. Odchylił materiał by mieć lepszą wizję na ranę. Zmarszczył czoło.
- Z całą pewnością jestem w stanie ją zabliźnić od ręki, tą dużą. Te mniejsze też - to nawet nie podlega dyskusji. - zapowiedział, nieco przekrzywiając głowę i w sposób metodycznym przyglądał się siniejącym krawędziom rany. Zetknięciu z gałęzią musiała towarzyszyć spora siła. Plecy prócz ranione na pewno zdrowo się obtłukły i kwestią czasu było, aż pojawi się na nich niezdrowy siniak ciągnący się wzdłuż rany i na kilka krotność jej szerokości. Carrow już dostrzegał obrzęknięte fragmenty skóry. - Ojojoj...jakie nieprzyjemne kleksy się robią. No ale nie marnujmy czasu. Trzeba kuć póki żelazo gorące. Attrequio. - wskazał różdżką plecy, tak by zapewnić Lady Burke jakąkolwiek swobodę ruchu. Na pewno przyjemniej będzie się jej poruszało po tym, jak te zostały częściowo znieczulone - proszę zdjąć kurtkę i w miarę możliwości odsłonić plecy. - nakazał już z typową dla uzdrowicieli manierą. Zaraz potem nieco się odsunął. Szukał wzrokiem pufy. Znalazł. Podsunął ją bliżej. Poklepał jej brzeg. - I niech Lady usiądzie tutaj o, będzie nam wygodniej. To chwilę potrwa.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Carrow’owie byli inni, może specyficzni bardziej. I może dlatego w sumie byli w stanie znieść towarzystwo członków rodu z których graniczyły ich tereny. Adrien od kiedy zaczęła swoją karierę jako łowca ingrediencji bez problemu – może czasem z zdecydowanie zbyt dużą ilością słów – leczył jej rany o każdej porze dnia i nocy. Wynonna była mu wdzięczna niestety będąc sobą nie potrafiła tej wdzięczności należycie okazać. Ufała mu jednak i rada była z tego, że nie musi z każdym urazem meldować się w Mungu. Nie znosiła szpitali, sprawiały że robiło jej się niedobrze i w jej mniemaniu pochorować można się było od samego przebywania tam.
-Najwyższego w Ferrel Wood. – odpowiedziała w swoim zwyczaju uzupełniając wiedzę Adriena o suchy fakt i nawet nie zdając sobie sprawy że jego słowa wypowiedziane były bez żądania by udzielić na nie odpowiedzi. Co zaś do drzewa – oczywiście, że wybrała to największe, by móc wejść jak najwyżej i obejrzeć z góry okolicę. Nie przewidziała jednak, czy może raczej nadal poddawała pod wątpliwość to, że pech langustników jest prawdziwy.
Nie wzdrygnęła się gdy dłoń medyka musnęła jej skórę. Właściwie w tej konkretnej chwili postanowiła zając sobie myśli czymś innym. Odtworzyła więc ostatnie wydarzenie jeszcze raz w myślach dochodząc do wniosku że miała wiele szczęścia zaczepiając się o tą gałąź – dość bolesnego, ale nadal szczęścia. Gdyby nie ona z pewnością spadając na ziemię połamałaby sobie wiele kości, jeśli od razu nie zabiłaby się na miejscu.
Skinęła głową przyjmują do wiadomości jego kolejne słowa z lekką ulgą. Wyleczenie ran jeszcze dzisiaj dawało jej możliwość ponownego ruszenia na poszukiwania już jutro. Może będzie lekko obolała jednak nie na tyle by w jakiś mocno inwazyjny sposób przeszkadzało jej to w pracy.
W pewnym momencie Wynonne ogarnęło dziwne uczucie którego nie była w stanie opisać jednak cały ból odszedł jakby zabrany przy pomocy zaklęcia. Przez głowę jej przeszło że może i sama powinna nauczyć się paru zaklęć z zakresu magii leczniczej, jednak nie lubiła brać się za coś w czym dobra nie była. Przed wszystkim przecież była perfekcjonistką.
Dwa razy nie trzeba było jej powtarzać. Rozpięła kurtkę, a później męską koszulą którą miała na sobie, wyciągnęła dłoń z lewych rękawów, a potem szybkim ruchem przeniosła materiał z pleców na klatkę piersiową do której przytknęła strzępki koszuli i kurtki po chwili wyswobadzając a nich i prawą dłoń. W końcu usiadła na wskazanej przez Adriena pufie przez chwilę zastanawiając się czy powinna wypowiedzieć jakieś słowa. Może rzucić pytaniem o zdrowie córki czy też siostry – w końcu znała obie. Albo o zdrowie samego Adriena zapytać może by wypadała. Zrezygnowała jednak z obu tych pomysł za nadmiernie bzdurne je uważając. W końcu przyszła tu wyleczyć plecy a nie plotkować o osobach z jego rodziny. Była też pewna, że Adrien, tak samo jak Majesty, nie będzie zrażony brakiem słów z jej strony i sam zajmie ich oboje dyskusją, czy może bardziej monologiem.
-Najwyższego w Ferrel Wood. – odpowiedziała w swoim zwyczaju uzupełniając wiedzę Adriena o suchy fakt i nawet nie zdając sobie sprawy że jego słowa wypowiedziane były bez żądania by udzielić na nie odpowiedzi. Co zaś do drzewa – oczywiście, że wybrała to największe, by móc wejść jak najwyżej i obejrzeć z góry okolicę. Nie przewidziała jednak, czy może raczej nadal poddawała pod wątpliwość to, że pech langustników jest prawdziwy.
Nie wzdrygnęła się gdy dłoń medyka musnęła jej skórę. Właściwie w tej konkretnej chwili postanowiła zając sobie myśli czymś innym. Odtworzyła więc ostatnie wydarzenie jeszcze raz w myślach dochodząc do wniosku że miała wiele szczęścia zaczepiając się o tą gałąź – dość bolesnego, ale nadal szczęścia. Gdyby nie ona z pewnością spadając na ziemię połamałaby sobie wiele kości, jeśli od razu nie zabiłaby się na miejscu.
Skinęła głową przyjmują do wiadomości jego kolejne słowa z lekką ulgą. Wyleczenie ran jeszcze dzisiaj dawało jej możliwość ponownego ruszenia na poszukiwania już jutro. Może będzie lekko obolała jednak nie na tyle by w jakiś mocno inwazyjny sposób przeszkadzało jej to w pracy.
W pewnym momencie Wynonne ogarnęło dziwne uczucie którego nie była w stanie opisać jednak cały ból odszedł jakby zabrany przy pomocy zaklęcia. Przez głowę jej przeszło że może i sama powinna nauczyć się paru zaklęć z zakresu magii leczniczej, jednak nie lubiła brać się za coś w czym dobra nie była. Przed wszystkim przecież była perfekcjonistką.
Dwa razy nie trzeba było jej powtarzać. Rozpięła kurtkę, a później męską koszulą którą miała na sobie, wyciągnęła dłoń z lewych rękawów, a potem szybkim ruchem przeniosła materiał z pleców na klatkę piersiową do której przytknęła strzępki koszuli i kurtki po chwili wyswobadzając a nich i prawą dłoń. W końcu usiadła na wskazanej przez Adriena pufie przez chwilę zastanawiając się czy powinna wypowiedzieć jakieś słowa. Może rzucić pytaniem o zdrowie córki czy też siostry – w końcu znała obie. Albo o zdrowie samego Adriena zapytać może by wypadała. Zrezygnowała jednak z obu tych pomysł za nadmiernie bzdurne je uważając. W końcu przyszła tu wyleczyć plecy a nie plotkować o osobach z jego rodziny. Była też pewna, że Adrien, tak samo jak Majesty, nie będzie zrażony brakiem słów z jej strony i sam zajmie ich oboje dyskusją, czy może bardziej monologiem.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Adrien bez wątpienia uchodził w towarzystwie za osobę dość ekscentryczną i cóż...był nią. Być może nie przez wzgląd na jakieś wyjątkowo dziwaczny sposób bycia, a właśnie ten niecodziennie przyziemny, jak na szlachcica. Mało kto jednak pozwalał sobie komentować jego fanaberie w sposób nieprzychylny. Miał bowiem w sobie coś, co sprawiało, że z łatwością zjednywał sobie ludzi, którzy zwykli raczej sobie w przychylny sposób żartować niż w złośliwy wyśmiewać jego osobę. Umiał się dostosować do najbardziej wymagającego rozmówcy, a nawet do takiego milczącego tak by cisza nie krępowała. Ludzie w końcu byli różni. Nigdy nie miał za złe Wynnonie jej małomówności. Rozumiał, że to jest część jej i nie zamierzał tego zmieniać czy też w jakikolwiek inny sposób w to ingerować. Nie przeszkadzało mu to, zwłaszcza, że przez to milczenie swoje Burke nieraz wyrażała więcej niżby jej się mogło wydawać. Bo może nigdy tego nie powiedziała, lecz uzdrowiciel wiedział, że darzy go zaufaniem. Świadomość tego była miodem na jego serce. Nie oznaczało to jednak, że Adrien pozwalałby sobie na milczenie. W przeciwieństwie do Lady Burke lubił mówić, lubił mieć kogoś do kogo mógłby otworzyć usta, tym chętniej gdy nie była to sowa. Posiadanie towarzyskiej duszy było obusiecznym ostrzem nie znoszącym samotności.
- Recivium - zarządził, gdy miał przed sobą cały obraz tej nieprzyjemnej rany. Te pomniejsze, jak na razie zignorował - Vulnera Sanantur - dodał przykładając różdżkę do jednej z krawędzi i precyzyjnym, jednostajnym ruchem zaczął wieść nią powoli po długości okaleczenia. Krawędzie skóry leniwie schylały się ku sobie i na nowo scalały. Nie można się było śpieszyć, jeśli blizna miała z czasem zniknąć. A miała.
- Wiesz, moja droga, jak wiele odcieni ma biel...? Otóż okazuje się, że niezliczoną ilość - takie przynajmniej odniosłem wrażenie, gdy dnia dzisiejszego wróciłem od krawcowej. Swoją drogą bardzo energicznej kobieta biorąc pod uwagę, że starsza ode mnie dwa razy - mówił, a w jego głosie dało się słyszeć szczery podziw - Wracając jednak - byłem u niej z zamiarem zamówienia obrusów i serwet z okazji zbliżającej się uroczystości zamążpójścia mej Perełki co tajemnicą zresztą nie jest. I cóż, mówię więc tej damie starszej daty o powodach mojego przybycia, mam wybrane już wzory i wszystkie wymiary, policzone ilości. Można by rzec, że byłem przygotowany na to by sprostać każdemu jej pytaniu i sprawę załatwić, lecz ugrzązłem na samym jej wstępie. Okazuje się bowiem, że żądanie "białych" przykryć, jest czymś zbyt ogólnym. Biel może być bowiem mleczna, alpejska, waniliowa, chmurzasta i uwaga - brudna - co już samo w sobie wydaje mi się czymś absurdalnym. Niestety sam ze sobą jedynie podzieliłem tę opinię. Żeby Lady widziała, wówczas miny tych wszystkich krawców i krawcowych - zaśmiał się pod nosem - Jakbym się podjął jakiegoś obrazoburstwa. Nie byli już po tym tacy skorzy do współpracy, doprawy...Renervate - Podjął nowe zaklęcie, które miało na cel przyśpieszyć proces gojenia się tkanek i zniwelowania obrzęków.
- Recivium - zarządził, gdy miał przed sobą cały obraz tej nieprzyjemnej rany. Te pomniejsze, jak na razie zignorował - Vulnera Sanantur - dodał przykładając różdżkę do jednej z krawędzi i precyzyjnym, jednostajnym ruchem zaczął wieść nią powoli po długości okaleczenia. Krawędzie skóry leniwie schylały się ku sobie i na nowo scalały. Nie można się było śpieszyć, jeśli blizna miała z czasem zniknąć. A miała.
- Wiesz, moja droga, jak wiele odcieni ma biel...? Otóż okazuje się, że niezliczoną ilość - takie przynajmniej odniosłem wrażenie, gdy dnia dzisiejszego wróciłem od krawcowej. Swoją drogą bardzo energicznej kobieta biorąc pod uwagę, że starsza ode mnie dwa razy - mówił, a w jego głosie dało się słyszeć szczery podziw - Wracając jednak - byłem u niej z zamiarem zamówienia obrusów i serwet z okazji zbliżającej się uroczystości zamążpójścia mej Perełki co tajemnicą zresztą nie jest. I cóż, mówię więc tej damie starszej daty o powodach mojego przybycia, mam wybrane już wzory i wszystkie wymiary, policzone ilości. Można by rzec, że byłem przygotowany na to by sprostać każdemu jej pytaniu i sprawę załatwić, lecz ugrzązłem na samym jej wstępie. Okazuje się bowiem, że żądanie "białych" przykryć, jest czymś zbyt ogólnym. Biel może być bowiem mleczna, alpejska, waniliowa, chmurzasta i uwaga - brudna - co już samo w sobie wydaje mi się czymś absurdalnym. Niestety sam ze sobą jedynie podzieliłem tę opinię. Żeby Lady widziała, wówczas miny tych wszystkich krawców i krawcowych - zaśmiał się pod nosem - Jakbym się podjął jakiegoś obrazoburstwa. Nie byli już po tym tacy skorzy do współpracy, doprawy...Renervate - Podjął nowe zaklęcie, które miało na cel przyśpieszyć proces gojenia się tkanek i zniwelowania obrzęków.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie był pierwszy – i z pewnością nie ostatni – raz kiedy Wynonna zjawiła się w posiadłości Adriena Carrowa. Właściwie bywała tutaj też by odwiedzić jego córkę. Jednak nie ma co kłamać że częściej zjawiała się tutaj licząc na szybką medyczną pomoc pozwalającą jej na powrót do pracy w miarę możliwości jak najszybszą. Adrien jeszcze nigdy nie wyprosił jej zza drzwi wytykają jej że nie odpowiednio jest zjawiać się o tak późnej porze w domu innej osoby. Był też na tyle miły że przyjmował ją poza swoimi godzinami pracy i poza terenem szpitala który sam w sobie zdawał się mocno irytować Wynonnę a nawet przyozdabiać jej skórę na odcień lekko zielonkowaty który sprawiał wrażenie jakby zrobiło się jej niedobrze – co niewiele mijało się z prawdą bo właśnie dokładnie tak było. Szpitale odrzucały Wynonne i wywoływały u niej odruch wymiotny przy którym musiała mocno walczyć by nie zwrócić tego co ostatnio zjadła na posiłek. W jakiś magiczny sposób po opuszczeniu korytarzy Munga zazwyczaj czuła się bardziej chora niż przed wejściem do niego.
Wynonna z ulgą przyjęła fakt że lord Carrow rozpoczął leczenie chociaż spodziewała się że razem z początkiem leczenia rozpocznie się potok słów które wylecą z jego ust. Bardziej by ulżyć samemu Adrienowi jak i – pewnie w jego mniemaniu – zabawić i ją. Niewiele się pomyliło bo już za chwilę rozpoczęła się rozprawka na temat bieli. Czy wiedziała że aż tyle jest jej odcieni? Właściwie dzisiaj została uświadomiona przez Adriena o mnogości odcieni tego jednego konkretnego nie-koloru. Wcześniej pewnie Marcel psioczył jej cos na ten temat ale informację na ten temat po prostu zignorowała.
-Myślał lord by zwrócić się o pomoc? Marcel Parkinson powinien orientować się w temacie. – mówi Wynonna w żaden inny sposób nie komentując całego zajścia z przykryciem. Choć jej chłodna aura zdaje się odrobinę cieplejsza, a kącik ust unosi się na kilka sekund leciutko ku górze rozbawiony wyznaniami Adriena. W sumie trudno powiedzieć czy bardziej rozbawiła ją sama historia czy ton z jakim lord snuł swoją opowieść.
Wynonna z ulgą przyjęła fakt że lord Carrow rozpoczął leczenie chociaż spodziewała się że razem z początkiem leczenia rozpocznie się potok słów które wylecą z jego ust. Bardziej by ulżyć samemu Adrienowi jak i – pewnie w jego mniemaniu – zabawić i ją. Niewiele się pomyliło bo już za chwilę rozpoczęła się rozprawka na temat bieli. Czy wiedziała że aż tyle jest jej odcieni? Właściwie dzisiaj została uświadomiona przez Adriena o mnogości odcieni tego jednego konkretnego nie-koloru. Wcześniej pewnie Marcel psioczył jej cos na ten temat ale informację na ten temat po prostu zignorowała.
-Myślał lord by zwrócić się o pomoc? Marcel Parkinson powinien orientować się w temacie. – mówi Wynonna w żaden inny sposób nie komentując całego zajścia z przykryciem. Choć jej chłodna aura zdaje się odrobinę cieplejsza, a kącik ust unosi się na kilka sekund leciutko ku górze rozbawiony wyznaniami Adriena. W sumie trudno powiedzieć czy bardziej rozbawiła ją sama historia czy ton z jakim lord snuł swoją opowieść.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Pomoc. Adrien nie należał do grona mężczyzn którzy uważali, że muszą bezwarunkowo zachować samodzielność w każdej istniejącej dziedzinie powołując się przy tym na dumę, honor, a nawet - co bawiło go najbardziej - męskość. Czy on sam był mniej męski bo prosił o pomoc, gdy szykował niegdyś Inarę na debiut na salonach? Mniej dumny, gdy przyznał się do niewiedzy na temat koloru tkanin? Mniej honorowy bo oferowaną pomoc zamierzał przyjąć z wdzięcznością...? Uśmiechnął się łagodnie.
- Oczywiście, że myślałem. - Przytaknął, jednocześnie się prostując i oglądając zaleczoną magią ranę z oddali. Wyglądało to już lepiej - Marcel Parkinson...skoro lady mówi, że może mi pomóc w tej sprawie to chętnie skorzystam. Przeszkadzałoby lady gdybym się na powołał na lady rekomendację? Niestety jeśli już mam czas pojawić się na salonach to nie wiedzieć czemu towarzystwo wydaje mi się ze spotkania na spotkanie posiadać coraz wyższą średnią wiekową i nie miałem okazji osobiście poznać tego młodego człowieka. - pożalił się bo co to za przyjemności wymieniać grzeczności z ludźmi w wieku jego własnego ojca.
- Plecy skończone - zapowiedział, okrywając je swoim szlafroczkiem, który zdjął z siebie. Teraz w swojej prostej, czarnej piżamie wyglądał jak chiński kupiec. - Pokaż mi lady jeszcze te zadrapania - poprosił i podczas stosowania na rankach odpowiednio zaklęć recivium, renervate oaz episkey mówił - mimo wszytko nalegałbym, by lady przynajmniej przelotem znalazła się w mung lub też posłała kogoś, kto by mógł pojawić się na recepcji. Zostawiłbym tam dla lady receptę z instrukcjami stosowania bo chętnie bym przypisał coś co by uśnieźyło ból, który przez kilka dni może być odczuwalny, a przy tym zwalczyłoby blizny - zachęcił, a po chwili dodał - Jeśli chciałaby lady doprowadzić się do porządku to proszę się nie krępować - mogę nakazać przygotować wannę i nawet jeśli lady odmówi to ja będę nalegał by chociaż pozwoliła sobie Lay skompletować odzienie. Inara na pewno nie miałaby za złe gdybym coś lady użyczył, a nawet pozwolę sobie śmiało powiedzieć że znalazło by się coś w lady stylu - nie tak oficjalnym, nie tak krępującym ruchy. Mimo wszystko Inara też miała ucha przygód, a te ciężko było przeżyć w gorsetach.
- Oczywiście, że myślałem. - Przytaknął, jednocześnie się prostując i oglądając zaleczoną magią ranę z oddali. Wyglądało to już lepiej - Marcel Parkinson...skoro lady mówi, że może mi pomóc w tej sprawie to chętnie skorzystam. Przeszkadzałoby lady gdybym się na powołał na lady rekomendację? Niestety jeśli już mam czas pojawić się na salonach to nie wiedzieć czemu towarzystwo wydaje mi się ze spotkania na spotkanie posiadać coraz wyższą średnią wiekową i nie miałem okazji osobiście poznać tego młodego człowieka. - pożalił się bo co to za przyjemności wymieniać grzeczności z ludźmi w wieku jego własnego ojca.
- Plecy skończone - zapowiedział, okrywając je swoim szlafroczkiem, który zdjął z siebie. Teraz w swojej prostej, czarnej piżamie wyglądał jak chiński kupiec. - Pokaż mi lady jeszcze te zadrapania - poprosił i podczas stosowania na rankach odpowiednio zaklęć recivium, renervate oaz episkey mówił - mimo wszytko nalegałbym, by lady przynajmniej przelotem znalazła się w mung lub też posłała kogoś, kto by mógł pojawić się na recepcji. Zostawiłbym tam dla lady receptę z instrukcjami stosowania bo chętnie bym przypisał coś co by uśnieźyło ból, który przez kilka dni może być odczuwalny, a przy tym zwalczyłoby blizny - zachęcił, a po chwili dodał - Jeśli chciałaby lady doprowadzić się do porządku to proszę się nie krępować - mogę nakazać przygotować wannę i nawet jeśli lady odmówi to ja będę nalegał by chociaż pozwoliła sobie Lay skompletować odzienie. Inara na pewno nie miałaby za złe gdybym coś lady użyczył, a nawet pozwolę sobie śmiało powiedzieć że znalazło by się coś w lady stylu - nie tak oficjalnym, nie tak krępującym ruchy. Mimo wszystko Inara też miała ucha przygód, a te ciężko było przeżyć w gorsetach.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wynonna zaś nie lubiła prosić o pomoc. Ją wręcz trzeba było z tą pomocą podejść. Właściwie do całej jej jednostki trzeba było mieć podejście. Marcel tylko dlatego wybierał jej ubrania że matka wiedziała jakie jej córka ma podejście do wyboru garderoby i wręcz nakazała jej by zajmował się w tej sprawie specjalista. O dziwo nie miała nic przeciwko temu – ten jeden aspekt jej życia mógł być kontrolowany bez rozlewającego się w jej wnętrzu uczucia że się dusi.
Adrien zaś był jej kompletnym przeciwieństwem. Dobro które biło od niego sprawiało że w jakiś dziwny sposób nie czuła się źle proszą go o pomoc. I nie czuła też by on miał jej to za złe nawet gdy czasem zjawiała się w środku nocy w jego salonie – tak jak dzisiaj.
-Może się lord na mnie powołać. – zgadza się bez większego zastanawia. Dopiero po chwili uświadamia sobie że nie do końca pewna jest czy powoływanie się właśnie na nią wyjdzie Adrienowi na dobre czy też na złe. Z jednej strony ego Marcela zapewne poczuje się mile połechtane gdy dowie się że nawet taki modowy ignorant jak Wynonna go poleca. Z drugiej zaś strony przez chwilę Burk zastanawiała się czy Marcel nie uzna Adriena za tak samo (nie)obytego w kwestii mody i kolorów słysząc że to właśnie ona go do niego posłała.
Włożyła dłonie w rękawy szlafroka które lord Carrow zarzucił jej na plecy, związała go z prozdu a następnie podwinęła rękawy i wystawiła w jego stronę dłonie teraz znajdując się już frontem do niego. Spokojnie pozwalała by rzucał zaklęcia leczące. Skrzywiła się jednak nie hamując przy nim emocji gdy wspominał o mungu. Owy grymas zszedł jednak z jej twarzy gdy Adrien wspomniał że może posłać kogoś innego po receptę. Skinęła więc głową bez słowa godząc się na drugą opcję. To była w stanie zrobić – posłanie skrzata po receptę nie było już problemem.
Sięgnęła po kurtkę, a raczej jej strzępki. Choć propozycja Adriena była miła i nawet jej nie oczekiwała to ostatnie czego chciała Wynonna to wrócić do domu. Dzięki wieloletniemu doskonaleniu samej siebie potrafiła powstrzymać opadające powieki czy nawet użyć odpowiednio teleportacji w sytuacji stresowej. Dlatego też w pierwszym odruchu chciała właśnie to zrobić. Teleportacja prosto do jej komnat była najmniej kłopotliwa.
-Dziękuję, ale nie skorzystam. – i choć powinna to nie wspomniała o tym, że przecież już i tak dostatecznie sprawiła dużo kłopotu. Adrien jakby odczytał jej zamiar teleportacji i w swoim zwyczaju zaczął odmawiać ją od tej formy podróży proponując że każe przygotować dla niej karocę. I choć Burke zapewniała go że jest to zbędny wysiłek i że naprawdę da radę się teleportować bez rozczepienia ten pozostał nieugięty. W końcu udało im się dojść do kompromisu. Wynonna zgodziła się nie teleportować, ale zamiast karocy postanowiła pożyczyć konia. Dosiadła wierzchowca mając na sobie poszarpane spodnie, szlafroka Adriena i strzępi kurtki. Jeszcze raz podziękowała mu skinieniem głowy i zniknęła już po chwili zniknęła w ciemności nocy.
/ztx2
Adrien zaś był jej kompletnym przeciwieństwem. Dobro które biło od niego sprawiało że w jakiś dziwny sposób nie czuła się źle proszą go o pomoc. I nie czuła też by on miał jej to za złe nawet gdy czasem zjawiała się w środku nocy w jego salonie – tak jak dzisiaj.
-Może się lord na mnie powołać. – zgadza się bez większego zastanawia. Dopiero po chwili uświadamia sobie że nie do końca pewna jest czy powoływanie się właśnie na nią wyjdzie Adrienowi na dobre czy też na złe. Z jednej strony ego Marcela zapewne poczuje się mile połechtane gdy dowie się że nawet taki modowy ignorant jak Wynonna go poleca. Z drugiej zaś strony przez chwilę Burk zastanawiała się czy Marcel nie uzna Adriena za tak samo (nie)obytego w kwestii mody i kolorów słysząc że to właśnie ona go do niego posłała.
Włożyła dłonie w rękawy szlafroka które lord Carrow zarzucił jej na plecy, związała go z prozdu a następnie podwinęła rękawy i wystawiła w jego stronę dłonie teraz znajdując się już frontem do niego. Spokojnie pozwalała by rzucał zaklęcia leczące. Skrzywiła się jednak nie hamując przy nim emocji gdy wspominał o mungu. Owy grymas zszedł jednak z jej twarzy gdy Adrien wspomniał że może posłać kogoś innego po receptę. Skinęła więc głową bez słowa godząc się na drugą opcję. To była w stanie zrobić – posłanie skrzata po receptę nie było już problemem.
Sięgnęła po kurtkę, a raczej jej strzępki. Choć propozycja Adriena była miła i nawet jej nie oczekiwała to ostatnie czego chciała Wynonna to wrócić do domu. Dzięki wieloletniemu doskonaleniu samej siebie potrafiła powstrzymać opadające powieki czy nawet użyć odpowiednio teleportacji w sytuacji stresowej. Dlatego też w pierwszym odruchu chciała właśnie to zrobić. Teleportacja prosto do jej komnat była najmniej kłopotliwa.
-Dziękuję, ale nie skorzystam. – i choć powinna to nie wspomniała o tym, że przecież już i tak dostatecznie sprawiła dużo kłopotu. Adrien jakby odczytał jej zamiar teleportacji i w swoim zwyczaju zaczął odmawiać ją od tej formy podróży proponując że każe przygotować dla niej karocę. I choć Burke zapewniała go że jest to zbędny wysiłek i że naprawdę da radę się teleportować bez rozczepienia ten pozostał nieugięty. W końcu udało im się dojść do kompromisu. Wynonna zgodziła się nie teleportować, ale zamiast karocy postanowiła pożyczyć konia. Dosiadła wierzchowca mając na sobie poszarpane spodnie, szlafroka Adriena i strzępi kurtki. Jeszcze raz podziękowała mu skinieniem głowy i zniknęła już po chwili zniknęła w ciemności nocy.
/ztx2
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
|kwiecień
Pogwizdując zasiadł na kanapie nie chcąc zaglądać do gabinetu - ten i tak był okupywany tonami dokumentacji mungowej, jak i tej związanej z badaniami Inary. Siorbnął sobie kawy i poruszył wąsami niczym mysz, wpatrując się w trzymane przez siebie magiczną fotografie. Jedna należała do Deimosa. Stał tam na niej kuzyn w towarzystwie Megary. Razem kroili ciasto. Deimos się uśmiechał. Druga fotografia przedstawiała wzbijającego się w powietrze jednego z kopytnych championów zamieszkujących carrowowe stajnie. Celem Adriena było sprawienie by jedna przeobraziła się w drugą pod wpływem odpowiedniego zaklęcia. Nie było to takie proste. Od tygodnia uzdrowiciel popełniał mniejsze i większe błędy, jednak dziś, po przeczytaniu kolejnej porcji zebranej przez konspirujących towarzyszy czuł, że dokona jakiegoś postępu. A przynajmniej miał nadzieję.
Początkowo chwycił jedną z fotografii i nastawił nad nią różdżkę, czując, jak magia która utrwaliła fotografię z nią rezonuje. Chirurgiczną precyzją poruszył różdżką, a potem naparł na nią tak, że jej koniec zanurzył się na kilka milimetrów w fotografii. Do jakby jej wnętrza, mącąc delikatną strukturę równie wyważonym z jego strony działaniem transmutacyjnej magii. Zdjęcie tym razem nie rozerwało się, nie zniszczało, a jakby zmieniło w jednolitą kolorystycznie zupę w której Carrow ze skupieniem mieszał by zaraz przelać ją do drugiej fotografii. Brązowo-pomarańczowa ciecz zabarwiła Deimosa i Megarę na kremowo. Potem trzeba będzie jeszcze to dopracować...
Gdy skończył nic się nie zadziało, nic nie wybuchło, rozpadło, krzyknęło...zdjęcie było jedynie nieco nienaturalnie ciepłe. Adrien cmoknął powietrze i przyłożył różdżkę do fotografii w celu wywołania efektu. Szepnął pod nosem autorską inkantację...
...głowa konia przeobraziła się w uśmiechającą się głowę Deimosa rodząc tym samym pokracznego centaura, któremu towarzyszyła ciastkowa Megara. Cóż...może i nie przełom, lecz na pewno postęp!
|zt
Pogwizdując zasiadł na kanapie nie chcąc zaglądać do gabinetu - ten i tak był okupywany tonami dokumentacji mungowej, jak i tej związanej z badaniami Inary. Siorbnął sobie kawy i poruszył wąsami niczym mysz, wpatrując się w trzymane przez siebie magiczną fotografie. Jedna należała do Deimosa. Stał tam na niej kuzyn w towarzystwie Megary. Razem kroili ciasto. Deimos się uśmiechał. Druga fotografia przedstawiała wzbijającego się w powietrze jednego z kopytnych championów zamieszkujących carrowowe stajnie. Celem Adriena było sprawienie by jedna przeobraziła się w drugą pod wpływem odpowiedniego zaklęcia. Nie było to takie proste. Od tygodnia uzdrowiciel popełniał mniejsze i większe błędy, jednak dziś, po przeczytaniu kolejnej porcji zebranej przez konspirujących towarzyszy czuł, że dokona jakiegoś postępu. A przynajmniej miał nadzieję.
Początkowo chwycił jedną z fotografii i nastawił nad nią różdżkę, czując, jak magia która utrwaliła fotografię z nią rezonuje. Chirurgiczną precyzją poruszył różdżką, a potem naparł na nią tak, że jej koniec zanurzył się na kilka milimetrów w fotografii. Do jakby jej wnętrza, mącąc delikatną strukturę równie wyważonym z jego strony działaniem transmutacyjnej magii. Zdjęcie tym razem nie rozerwało się, nie zniszczało, a jakby zmieniło w jednolitą kolorystycznie zupę w której Carrow ze skupieniem mieszał by zaraz przelać ją do drugiej fotografii. Brązowo-pomarańczowa ciecz zabarwiła Deimosa i Megarę na kremowo. Potem trzeba będzie jeszcze to dopracować...
Gdy skończył nic się nie zadziało, nic nie wybuchło, rozpadło, krzyknęło...zdjęcie było jedynie nieco nienaturalnie ciepłe. Adrien cmoknął powietrze i przyłożył różdżkę do fotografii w celu wywołania efektu. Szepnął pod nosem autorską inkantację...
...głowa konia przeobraziła się w uśmiechającą się głowę Deimosa rodząc tym samym pokracznego centaura, któremu towarzyszyła ciastkowa Megara. Cóż...może i nie przełom, lecz na pewno postęp!
|zt
Ostatnio zmieniony przez Adrien Carrow dnia 11.01.17 13:52, w całości zmieniany 2 razy
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
|kwiecień
Siedział w fotelu odkładając kolejną z kilkunastu książek związanych z numerologią na słupek obok fotela, który w tym momencie przypominał malutki stoliczek na herbatę wychylający się nieco ponad wysokość podłokietnika. Oparł się ciężej pozwalając na to by fotel mocniej otulił jego plecy, a potem z westchnięciem przetarł zmęczone literami oczy. Literami...no właśnie. Cmoknął powietrze w zamyśleniu, sięgając ponownie po skrawek pergaminu na którym ćwiczył przeistaczanie się nagłówka. Ten kawałek chleba był cięższy niż walka ze zmieniającymi się zdjęciami (które ciągle udoskonalał od pamiętnego przełomu z centaurzym Deimosem!), jednak nimby był gdyby odłożyłoręż różdżkę i nie wyszedł na przeciw wyzwaniu!? Co zresztą robił od południa. Teraz był już wieczór.
- Zobaczmy... - mruknął zachęcająco przykładając czubek różdżki do pergaminu na którym miał wykaligrafowane na całej szerokości "Inara Carrow". Zmrużył ślepia, jakby sięgając po dodatkowe wiadra skupienia, a następnie korzystając z natury transmutacji zaczął zaburzać zwyczajność zapisu. Litery w jednej chwili zaczynały się wyginać, rozciągać, pochylać, łączyć się lub dzielić - zupełnie jak gdyby były połączonymi naczyniami i jedna przepływała w drugą wypełniając ją i zmieniając kształty. Wplatanie w to wszystko formuły rozpoczynającej cały proces był dłuższy niż zwyczajowa inkantacja, lecz to normalne - to przecież pierwszy raz, kiedy to zaklęcie w ogóle miałoby zacząć raczkować.
Gdy skończył z pewnym zaskoczeniem uzdrowiciel stwierdził, że przed sobą widzi już nie zapis "Inara Carrow", a..."Inara Nott". Złączył usta w wąską kreską i nadmą poliki - cala zabawa dopiero przed nim. Teraz bowiem należało sprawdzić czy zaklęcie które stworzył pozwala dojrzeć to co naprawdę kryje się za Nottem...
Litery zaczęły się jak poprzednio - rozlewać i dzielić. Nott przeistoczył się ponownie w oryginalny zapis Carrow.
- A HA! - aż poderwał się na nogi i zawołał triumfalnie spoglądając w pergamin. Teraz jeszcze należało sprawdzić po milion razy czy stworzone zaklęcie będzie działało zawsze zgodnie z wolą zakonników i zmieniało nagłówki w gazecie tak jak tego chcieli.
Siedział w fotelu odkładając kolejną z kilkunastu książek związanych z numerologią na słupek obok fotela, który w tym momencie przypominał malutki stoliczek na herbatę wychylający się nieco ponad wysokość podłokietnika. Oparł się ciężej pozwalając na to by fotel mocniej otulił jego plecy, a potem z westchnięciem przetarł zmęczone literami oczy. Literami...no właśnie. Cmoknął powietrze w zamyśleniu, sięgając ponownie po skrawek pergaminu na którym ćwiczył przeistaczanie się nagłówka. Ten kawałek chleba był cięższy niż walka ze zmieniającymi się zdjęciami (które ciągle udoskonalał od pamiętnego przełomu z centaurzym Deimosem!), jednak nimby był gdyby odłożył
- Zobaczmy... - mruknął zachęcająco przykładając czubek różdżki do pergaminu na którym miał wykaligrafowane na całej szerokości "Inara Carrow". Zmrużył ślepia, jakby sięgając po dodatkowe wiadra skupienia, a następnie korzystając z natury transmutacji zaczął zaburzać zwyczajność zapisu. Litery w jednej chwili zaczynały się wyginać, rozciągać, pochylać, łączyć się lub dzielić - zupełnie jak gdyby były połączonymi naczyniami i jedna przepływała w drugą wypełniając ją i zmieniając kształty. Wplatanie w to wszystko formuły rozpoczynającej cały proces był dłuższy niż zwyczajowa inkantacja, lecz to normalne - to przecież pierwszy raz, kiedy to zaklęcie w ogóle miałoby zacząć raczkować.
Gdy skończył z pewnym zaskoczeniem uzdrowiciel stwierdził, że przed sobą widzi już nie zapis "Inara Carrow", a..."Inara Nott". Złączył usta w wąską kreską i nadmą poliki - cala zabawa dopiero przed nim. Teraz bowiem należało sprawdzić czy zaklęcie które stworzył pozwala dojrzeć to co naprawdę kryje się za Nottem...
Litery zaczęły się jak poprzednio - rozlewać i dzielić. Nott przeistoczył się ponownie w oryginalny zapis Carrow.
- A HA! - aż poderwał się na nogi i zawołał triumfalnie spoglądając w pergamin. Teraz jeszcze należało sprawdzić po milion razy czy stworzone zaklęcie będzie działało zawsze zgodnie z wolą zakonników i zmieniało nagłówki w gazecie tak jak tego chcieli.
Ostatnio zmieniony przez Adrien Carrow dnia 17.02.17 10:35, w całości zmieniany 1 raz
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
| Z ogrodu
Ktoś go wołał. Zamrugał, próbując rozeznać się i zrozumieć treść przekazu. Powietrze jest czyste, inne od stęchłej zawartości, którą próbował oddychać w lochach. Wilgoć i brud wdzierały się wszędzie, a jednak teraz był bezpieczny. Przynajmniej na chwilę. Samuel wiedział, że jego aurorska praca właśnie się skończyła. Nie pokaże się w Ministerstwie, które wiedziało. O wszystkim. A napływające mdłości brały swoje źródło nie tylko z przeraźliwego wymęczenia. Świadomość, że cała kaźń, którą zgotowano dzieciom w Hogwarcie, w miejscu, które przecież miało chronić i uczyć - wychodziła poza zasięg równowagi. Kto ocalał? - Adrien - powtórzył, gdy głos stał się jasny i bliski - Trzymali mnie w lochach - dwa chrapliwe oddechy i przymknięcie powiek - uciekłem - drgnął raz jeszcze, przyzwyczajając się, że dotyk nie zakończy się uderzeniem. Musiał się skoncentrować - Zapamiętam - dodał, gdy ramię przyjaciela wsparło go, a ciepło płynącej magii z wypowiedzianego zaklęcia przywarło do jego ciała. Nie miał siły na żart, chociaż słowa Adriena mocniej niż czar ugruntowały rzeczywistość w jakiej się znalazł.
Podniósł się chwiejnie, nie pozwalając sobie, by drżenie zawładnęło jego ciałem, które do tej chwili wciąż trwały w czujnym napięciu. Gotowe do walki - Jaki jest dzień? - opadł ciężko na kanapie, gdy pokonali schodki ganku i wejście - Inni...udało im się? - rzucał kolejne, nieskładne pytania - Szukają nas - musiał o wszystkim opowiedzieć, musiał dowiedzieć się, kto zdołał uciec i czy udało się uratować dzieci. Pamiętał jedno, to leżące obok...obok Just. Oboje zabrali, a wspomnienie ratowniczki, której bezwładne ciało ciągnęli po ziemi, wbiło kolejną ranę. Nie mógł jej pomóc, nie dał rady pomóc chłopcu i ostatecznie sam poległ pod naporem ciskanym zaklęć. Nie uratował, chociaż takie było zadanie. Czy kiedyś będzie w stanie zapomnieć? Wybaczyć - Do wieczora zniknę - obiecał. Nie mógł dodatkowo narażać uzdrowiciela, a spotkanie w Kwaterze wymagało jego obecności, choćby miał się tam doczołgać - Tylko...nie mogę straszyć mijanych ludzi - a jednak czarny humor zawitał na wargi aurora. Ktoś w przypływie "dobroci" mógłby wezwać służby, których Samuel nie chciał widzieć. Za duże ryzyko. Łapska Grindewalda musiały sięgać dalej, niż ktokolwiek przypuszczał.
Nie uśmiechnął się, ale utkwił ciemne źrenice w starszym mężczyźnie, wciąż przypominającego zapomnianego żołnierza, niż statecznego ordynatora. Wojna miała naznaczyć piętnem każdego, a Adrien zdawał się je znać doskonale. Nawet pod maską uśmiechu.
Ktoś go wołał. Zamrugał, próbując rozeznać się i zrozumieć treść przekazu. Powietrze jest czyste, inne od stęchłej zawartości, którą próbował oddychać w lochach. Wilgoć i brud wdzierały się wszędzie, a jednak teraz był bezpieczny. Przynajmniej na chwilę. Samuel wiedział, że jego aurorska praca właśnie się skończyła. Nie pokaże się w Ministerstwie, które wiedziało. O wszystkim. A napływające mdłości brały swoje źródło nie tylko z przeraźliwego wymęczenia. Świadomość, że cała kaźń, którą zgotowano dzieciom w Hogwarcie, w miejscu, które przecież miało chronić i uczyć - wychodziła poza zasięg równowagi. Kto ocalał? - Adrien - powtórzył, gdy głos stał się jasny i bliski - Trzymali mnie w lochach - dwa chrapliwe oddechy i przymknięcie powiek - uciekłem - drgnął raz jeszcze, przyzwyczajając się, że dotyk nie zakończy się uderzeniem. Musiał się skoncentrować - Zapamiętam - dodał, gdy ramię przyjaciela wsparło go, a ciepło płynącej magii z wypowiedzianego zaklęcia przywarło do jego ciała. Nie miał siły na żart, chociaż słowa Adriena mocniej niż czar ugruntowały rzeczywistość w jakiej się znalazł.
Podniósł się chwiejnie, nie pozwalając sobie, by drżenie zawładnęło jego ciałem, które do tej chwili wciąż trwały w czujnym napięciu. Gotowe do walki - Jaki jest dzień? - opadł ciężko na kanapie, gdy pokonali schodki ganku i wejście - Inni...udało im się? - rzucał kolejne, nieskładne pytania - Szukają nas - musiał o wszystkim opowiedzieć, musiał dowiedzieć się, kto zdołał uciec i czy udało się uratować dzieci. Pamiętał jedno, to leżące obok...obok Just. Oboje zabrali, a wspomnienie ratowniczki, której bezwładne ciało ciągnęli po ziemi, wbiło kolejną ranę. Nie mógł jej pomóc, nie dał rady pomóc chłopcu i ostatecznie sam poległ pod naporem ciskanym zaklęć. Nie uratował, chociaż takie było zadanie. Czy kiedyś będzie w stanie zapomnieć? Wybaczyć - Do wieczora zniknę - obiecał. Nie mógł dodatkowo narażać uzdrowiciela, a spotkanie w Kwaterze wymagało jego obecności, choćby miał się tam doczołgać - Tylko...nie mogę straszyć mijanych ludzi - a jednak czarny humor zawitał na wargi aurora. Ktoś w przypływie "dobroci" mógłby wezwać służby, których Samuel nie chciał widzieć. Za duże ryzyko. Łapska Grindewalda musiały sięgać dalej, niż ktokolwiek przypuszczał.
Nie uśmiechnął się, ale utkwił ciemne źrenice w starszym mężczyźnie, wciąż przypominającego zapomnianego żołnierza, niż statecznego ordynatora. Wojna miała naznaczyć piętnem każdego, a Adrien zdawał się je znać doskonale. Nawet pod maską uśmiechu.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Uśmiechnął się pod nosem cierpko. Nie, wcale nie zapamiętasz, Sam. Ale to nic. Adrien to rozumiał, wiedział, że nie będzie miał na to jakiegokolwiek wpływu, a podobne sytuacje będą częstszymi.
- Dobrze, że wróciłeś - to było teraz ważne. Paradoksalnie, ciężar półprzytomnego przyjaciela na barkach sprawił, że jeden z tych licznych oblegających serce uzdrowiciela spadł.
Ze słów aurora wywnioskował, że cała reszta, ta która nie wróciła również musiała być przetrzymywana, więziona, a dostrzeżone na aurorze rany po czarnej magii dawały uzdrowicielowi pole do wyobraźni przez co tam przechodzili. A może już nic nie czuli bo nie byli w stanie? Bo byli już po drugiej stronie...?Na myśl o tym wewnątrz Adriena zdawało się rozlać coś nieprzyjemnie lodowatego
- trzydziesty kwietnia - czyżby to dlatego jego głos również zadźwięczał nagle tak lodowato, beznamiętnie? Czy może pytania Skamandera poruszały te części nieprzyjemnej wiedzy sprawiając, że Adrien bardziej niż zwykle oblekał się w tą bardziej wypraną z uczuć część siebie?
- Ciągle nie wiadomo co z Justine, Bertim, Josephine, Alexem oraz Eileen. Nie wrócili. Reszta dochodzi do siebie. Byli bardzo złym stanie, Samuelu. Tak samo jak dzieci i inni uratowani. Jeden chłopiec zmarł. Reszta dzieci obecnie znajduje się pod opieką Bathildy zaś dorosłym zakon pomaga pozostać w ukryciu - mówił czysto informacyjnym tonem nie wyrażającym nic. Nie widział sensu ubierania tego w mniej dosadniejsze i gładsze słowa chociaż przecież mógł i potrafił. To mogło jednak zakłócić przekaz, a wiedział, że to byłoby nieodpowiednie. Skamander był przecież gwardzistą. Skinął więc potakująco głową po raz pierwszy gdy powiedział, że jest ścigany, a potem znów zaraz po obietnicy będącej oczywistym postanowieniem aurora i obaj o tym dobrze wiedzieli.
- Och, a już miałem ci oferować jedną ze swoich szat - pociągnął humor bo jakoś musiał zrobić tą lekką przerwę przed tym co miał zaraz powiedzieć
- Tuft w dzisiejszym wydaniu Proroka Codziennego zapowiedziała na trzeciego maja rozpoczęcie bombardowania mugolskiej części Londynu. - zaczął krzyżując na krótko spojrzenie z Samuelem utwierdzając go w tym, że to nie był żart bez względu na to jak to brzmiało. Zaraz potem przeniósł różdżkę na jedną z jego licznych ran
- Cauma Sanavi Maxima
- Dobrze, że wróciłeś - to było teraz ważne. Paradoksalnie, ciężar półprzytomnego przyjaciela na barkach sprawił, że jeden z tych licznych oblegających serce uzdrowiciela spadł.
Ze słów aurora wywnioskował, że cała reszta, ta która nie wróciła również musiała być przetrzymywana, więziona, a dostrzeżone na aurorze rany po czarnej magii dawały uzdrowicielowi pole do wyobraźni przez co tam przechodzili. A może już nic nie czuli bo nie byli w stanie? Bo byli już po drugiej stronie...?Na myśl o tym wewnątrz Adriena zdawało się rozlać coś nieprzyjemnie lodowatego
- trzydziesty kwietnia - czyżby to dlatego jego głos również zadźwięczał nagle tak lodowato, beznamiętnie? Czy może pytania Skamandera poruszały te części nieprzyjemnej wiedzy sprawiając, że Adrien bardziej niż zwykle oblekał się w tą bardziej wypraną z uczuć część siebie?
- Ciągle nie wiadomo co z Justine, Bertim, Josephine, Alexem oraz Eileen. Nie wrócili. Reszta dochodzi do siebie. Byli bardzo złym stanie, Samuelu. Tak samo jak dzieci i inni uratowani. Jeden chłopiec zmarł. Reszta dzieci obecnie znajduje się pod opieką Bathildy zaś dorosłym zakon pomaga pozostać w ukryciu - mówił czysto informacyjnym tonem nie wyrażającym nic. Nie widział sensu ubierania tego w mniej dosadniejsze i gładsze słowa chociaż przecież mógł i potrafił. To mogło jednak zakłócić przekaz, a wiedział, że to byłoby nieodpowiednie. Skamander był przecież gwardzistą. Skinął więc potakująco głową po raz pierwszy gdy powiedział, że jest ścigany, a potem znów zaraz po obietnicy będącej oczywistym postanowieniem aurora i obaj o tym dobrze wiedzieli.
- Och, a już miałem ci oferować jedną ze swoich szat - pociągnął humor bo jakoś musiał zrobić tą lekką przerwę przed tym co miał zaraz powiedzieć
- Tuft w dzisiejszym wydaniu Proroka Codziennego zapowiedziała na trzeciego maja rozpoczęcie bombardowania mugolskiej części Londynu. - zaczął krzyżując na krótko spojrzenie z Samuelem utwierdzając go w tym, że to nie był żart bez względu na to jak to brzmiało. Zaraz potem przeniósł różdżkę na jedną z jego licznych ran
- Cauma Sanavi Maxima
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Salon dzienny
Szybka odpowiedź