Salon dzienny
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon dzienny
Salon nie od parady nazywany jest dzienny, czasem także gościnnym. jedno z większych pomieszczeń w dworku zazwyczaj służący do przyjmowania gości - tych zapowiedzianych i tych bardziej nieoczekiwanych.
Miejsce bardzo urządzone w jasnych, ciepłych barwach z miękkimi, szerokimi kanapami i grubym dywanem na podłodze. Całość dopełnia kominek w chłodne dni żywo oświetlający ciepłem z paleniska. Inara, będąc jeszcze dzieckiem, bardzo często zasypiała przy nim.
Miejsce bardzo urządzone w jasnych, ciepłych barwach z miękkimi, szerokimi kanapami i grubym dywanem na podłodze. Całość dopełnia kominek w chłodne dni żywo oświetlający ciepłem z paleniska. Inara, będąc jeszcze dzieckiem, bardzo często zasypiała przy nim.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 10.11.16 18:29, w całości zmieniany 2 razy
Moc przywołanego zaklęcia rozproszyła się. Prawdopodobnie było to spowodowane ciągle wzburzonymi w uzdrowicielu emocjami jakie wzmógł artykuł. Nie okazywał tego, niemniej targało to nim od wewnątrz. Nie było to dobre. Odczekał więc chwilę pozwalając sobie na zdystansowanie się od sprawy. Przecież potrafił.
Spróbował więc raz jeszcze poluźniając uścisk na różdżce, wiedząc, ze ta nie lubiła nadmiernego nacisku. Musiał być również ostrożny. Drewno z którego powstała reagowało bardzo agresywnie na czarną magię, a tą emanowały rany aurora. Dlatego Carrow powtórzył inkantację z nieco mocniejszym tonem, lecz przy tym z większą łagodnością ruchu chcąc skupić magię na oparzeniach aurora
- Cauma Sanavi Maxima
Spróbował więc raz jeszcze poluźniając uścisk na różdżce, wiedząc, ze ta nie lubiła nadmiernego nacisku. Musiał być również ostrożny. Drewno z którego powstała reagowało bardzo agresywnie na czarną magię, a tą emanowały rany aurora. Dlatego Carrow powtórzył inkantację z nieco mocniejszym tonem, lecz przy tym z większą łagodnością ruchu chcąc skupić magię na oparzeniach aurora
- Cauma Sanavi Maxima
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Miał kłopot z utrzymaniem równowagi. Nogi zdawały się dziwnie sztywne, a ciało zachowywało się, jakby gdzieś wyparowała z niego siła. Tylko świadomość obecności przyjaciela sprawiała, że zagryzał zęby i opierając się, szedł naprzód. Dudniący w głowie ból, rozlewał się dalej i nakazywał zatopić się w ciemności. Na chwilę, na moment nim...co się stanie?
Dobrze, że wróciłeś. Powinien się cieszyć. Daleko od katowni w Hogwarcie, od lochów...i ogromu przeklętego wiezienia. Czemu więc usta poruszyły się w dziwnym, nieprzyjemnym grymasie, który rósł jątrzącą się raną, gdy Adrien wymieniał kolejne, zaginione na odsieczy imiona. Był winny. On. Oni. Nie podołali, zmierzyli się z wrogiem i polegli tuz pod nosem Grindewalda - Wiem, w jakim stanie byli. Zgotowano im kaźń, a Just...widziałem, jak ciągnęli jej ciało - głos miał głuchy, odległy, jakby w jednej chwili sam stał się inferiusem, z którym kiedyś walczył. Może był? Umierało w nim coś tyle razy, że zapominał kim był w rzeczywistości. Jedyne, czego się trzymał, to nakaz, poświęcenie, przysięga, którą złożył z własnego życia, z siebie całego - Umarło?.. - powtórzył, gdy jego ciało legło na szerokiej kanapie. Zamknął gwałtownie oczy, oddychając chrapliwie. Czyli nawet to się nie udało? Czy przekleństwo rzeczywiście łomotało do drzwi Zakonu? Kostucha siała okrutne żniwo, a koniec nie zdawał się nadchodzić. Nawet dla niego.
Pochylił głowę w geście potwierdzenia, chociaż wyrazy dudniły w jego czaszce długo po tym, jak uzdrowiciel skończył mówić. Analizował w pośpiechu wszystkie informacje, ale wyczuwał, że to nie koniec rewelacji. W spojrzeniu starszego mężczyzny kryła się troska, ale...i odbicie gniewu, który nosił w sobie Samuel.
- Zbytek łaski - żart słaby, ale umysł nie chciał zeskoczyć z trzymającej go czujności. Nawet jeśli bezpośrednie zagrożenie zniknęło, niebezpieczeństwo nadal tkwiło nad ich głowami, odbijając echem kpinę. Czarne chmury zaległy nad Londynem i prawdopodobnie tylko cud miał im jeszcze pomóc. A dziś trudno mu było w niego wierzyć. Zmarszczył gwałtownie brwi, a twarz zalał gniew zbyt otwarty, by mógł udawać - Co zapowiedziała?... - wydusił w końcu, wciągając w pospiechu powierzę, które bolesnością zalegało mu w płucach. Wszystko brzmiało bardziej absurdalnie niż...cokolwiek, co do tej pory słyszał - Na wszystkie moce świata, przecież to będzie armagedon - chciałby wierzyć, ze to kolejny z żartów Adriena, ale poziom irracjonalnego okrucieństwa w nim zawarty, wykraczał poza chęci uzdrowiciela. Samuel nie wierzył, by przyjaciel posunął się do czegoś równie bzdurnego. Nie...w rzeczach tak ważnych. I mieli tak mało czasu - Muszę...-
Wsparł się na łokciu, odbijając chwiejnie, by względnie prosto usiąść. Zawroty głowy i przenikający go ból zmusiły do oparcia, ale zaparł się obiema dłońmi, gdyby przypadkiem Carrow chciał zmienić jego pozycję. Dopiero potem, skupił się na tym co robił, co jakiś czas kierując ku niemu różdżkę - Przepraszam - opuścił głowę i poruszył rękami, przesuwając je przed siebie - Dziękuję - zakończył jakoś słabo, podnosząc wzrok na przyjaciela.
Dobrze, że wróciłeś. Powinien się cieszyć. Daleko od katowni w Hogwarcie, od lochów...i ogromu przeklętego wiezienia. Czemu więc usta poruszyły się w dziwnym, nieprzyjemnym grymasie, który rósł jątrzącą się raną, gdy Adrien wymieniał kolejne, zaginione na odsieczy imiona. Był winny. On. Oni. Nie podołali, zmierzyli się z wrogiem i polegli tuz pod nosem Grindewalda - Wiem, w jakim stanie byli. Zgotowano im kaźń, a Just...widziałem, jak ciągnęli jej ciało - głos miał głuchy, odległy, jakby w jednej chwili sam stał się inferiusem, z którym kiedyś walczył. Może był? Umierało w nim coś tyle razy, że zapominał kim był w rzeczywistości. Jedyne, czego się trzymał, to nakaz, poświęcenie, przysięga, którą złożył z własnego życia, z siebie całego - Umarło?.. - powtórzył, gdy jego ciało legło na szerokiej kanapie. Zamknął gwałtownie oczy, oddychając chrapliwie. Czyli nawet to się nie udało? Czy przekleństwo rzeczywiście łomotało do drzwi Zakonu? Kostucha siała okrutne żniwo, a koniec nie zdawał się nadchodzić. Nawet dla niego.
Pochylił głowę w geście potwierdzenia, chociaż wyrazy dudniły w jego czaszce długo po tym, jak uzdrowiciel skończył mówić. Analizował w pośpiechu wszystkie informacje, ale wyczuwał, że to nie koniec rewelacji. W spojrzeniu starszego mężczyzny kryła się troska, ale...i odbicie gniewu, który nosił w sobie Samuel.
- Zbytek łaski - żart słaby, ale umysł nie chciał zeskoczyć z trzymającej go czujności. Nawet jeśli bezpośrednie zagrożenie zniknęło, niebezpieczeństwo nadal tkwiło nad ich głowami, odbijając echem kpinę. Czarne chmury zaległy nad Londynem i prawdopodobnie tylko cud miał im jeszcze pomóc. A dziś trudno mu było w niego wierzyć. Zmarszczył gwałtownie brwi, a twarz zalał gniew zbyt otwarty, by mógł udawać - Co zapowiedziała?... - wydusił w końcu, wciągając w pospiechu powierzę, które bolesnością zalegało mu w płucach. Wszystko brzmiało bardziej absurdalnie niż...cokolwiek, co do tej pory słyszał - Na wszystkie moce świata, przecież to będzie armagedon - chciałby wierzyć, ze to kolejny z żartów Adriena, ale poziom irracjonalnego okrucieństwa w nim zawarty, wykraczał poza chęci uzdrowiciela. Samuel nie wierzył, by przyjaciel posunął się do czegoś równie bzdurnego. Nie...w rzeczach tak ważnych. I mieli tak mało czasu - Muszę...-
Wsparł się na łokciu, odbijając chwiejnie, by względnie prosto usiąść. Zawroty głowy i przenikający go ból zmusiły do oparcia, ale zaparł się obiema dłońmi, gdyby przypadkiem Carrow chciał zmienić jego pozycję. Dopiero potem, skupił się na tym co robił, co jakiś czas kierując ku niemu różdżkę - Przepraszam - opuścił głowę i poruszył rękami, przesuwając je przed siebie - Dziękuję - zakończył jakoś słabo, podnosząc wzrok na przyjaciela.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wiedział, że jego różdżka robiła się zgryźliwa w obliczu czarnomagicznej ary obrażeń. Musiał być wówczas bardziej stanowczy, lecz uważać na to by mimo wszystko nie napierać na nią zbyt usilnie. W przeciwnym wypadku wiedział, że rzucane przez niego zaklęcia zamiast ratować to by krzywdziły. Poszukiwał więc równowagi, próbując wyczuć magię nie przestając jednak nieustannie próbować poprawić złego stanu aurora. Mówił też o innych przewijając w głowie film z rozmów w kwaterze, z wydarzeń przy ruinach.
- Próbowaliśmy, Sam - było ich, uzdrowicieli, za mało, a stan każdego z poszkodowanych w odsieczy zbyt ciężki. Nie było to dawno - uzdrowiciel wciąż na chwilę obecną potrafiłby na nowo wymienić dostrzeżone obrażenia i opisać wygląd wykręconych oraz zmiażdżonych dziecięcych kończyn. Widmo poczucia winy, odpowiedzialności krążyło za nim domagając się uwagi, lecz on je wprawnie ignorował. Nie mógł sobie pozwolić na podobne myśli, słabości, jeśli miał dalej mieć odwagę oraz śmiałość walczyć z kostuchą o cudze życie. A przecież musiał - miało być coraz gorzej.
- Bombardowanie mugolskiej części Londynu - powtórzył tym samym tonem, zupełnie jakby cofnął się o te kilka sekund i na nowo odtworzył ten sam fragment rozmowy podkreślając w ten sposób bez wysiłku dosadność rzeczywistości z którą na dniach przyjdzie im się zmierzyć - W gazecie nazywają to powrotem do porządku zachęcając każdego czarodzieja wraz z rodzinami do dołączenia się do w świętowania w ten niewybredny sposób końca mugolskiego terroru. Trzeciego maja. - sprecyzował,mając w głowie smutną myśl - że prawdopodobnie jeszcze dziś otrzyma od rodziny, swoich braci, sowy z listami ociekającymi entuzjazmem na myśl o tej niewybrednej atrakcji.
- Sam... - zaczął, a zaraz przerwał. Nie chciał od niego słuchać przeprosin brzmiących w sposób jak gdyby przepraszał za coś więcej niż niemożność usiedzenia w miejscu. Nie pleć z poczucia winy peleryny, Sam, ona nie sprawi że pofruniesz - Długo zazdrościłem braciom talentu do magii, której mi los poskąpił - zaczął nagle - Bo widzisz - w momencie w którym okazało się, że coś umiem byłem nie mniej zawiedziony niż mój ociec tym, że jest to akurat magia lecznicza. Udawałem jednak, że jest inaczej tak dobrze, że sam w to momentami wierzyłem. Nie zrozum mnie źle - ratowałem życia innym, lecz zawsze czaiła się gdzieś myśl mówiąca, że mógłbym więcej, gdyby tylko nie ograniczała mnie moja magiczna ułomność. Prześladowała mnie myśl, że zwalczałem jedynie objawy choroby jaką wówczas zaczynał toczyć się świat. Magiczna policja, brygadziści, aurorzy, specjalne jednostki, a nawet moi rówieśnicy którzy tak po prostu posiadali moc - to oni zmieniali świat, a ja długo myślałem, że moim zadaniem jest tylko na to patrzeć. Dopiero z czasem zrozumiałem jak bardzo się myliłem - przerwał na chwilę patrząc dobrodusznie na aurora - Więc nie przepraszaj mnie Sam za to, że musisz bo tylko w ten sposób mogę ja sam walczyć - twoimi rękoma. A tym bardziej za nic mi nie dziękuj - jestem w stanie sobie wyobrazić przez co przeszedłeś, a jedyne co mi chodzi po głowie to to by zaleczyć twoje rany byś być może zrobił to ponownie - w ten sposób właśnie Adrien był wstanie walczyć - cudzymi rękami, cudzą mocą, cudzą krwią w której topił ręce. Nie oszukiwał się, nie był naiwny - wykorzystywał Sama, jak i innych silnych, młodych zakonników by walczyli oto o co on sam bezpośrednio walczyć nie mógł. Za coś takiego nie można dziękować - za wyciąganie z objęć śmierci nie po to by ratować cudze życie, a po to by ponownie narażać - To ja powinienem dziękować- za to, że uważasz mnie pomimo tego za dobrego człowieka, za to, że jesteś w stanie ciągle walczyć, musieć.
- Episkey Maxima
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Próbowaliśmy, Sam - było ich, uzdrowicieli, za mało, a stan każdego z poszkodowanych w odsieczy zbyt ciężki. Nie było to dawno - uzdrowiciel wciąż na chwilę obecną potrafiłby na nowo wymienić dostrzeżone obrażenia i opisać wygląd wykręconych oraz zmiażdżonych dziecięcych kończyn. Widmo poczucia winy, odpowiedzialności krążyło za nim domagając się uwagi, lecz on je wprawnie ignorował. Nie mógł sobie pozwolić na podobne myśli, słabości, jeśli miał dalej mieć odwagę oraz śmiałość walczyć z kostuchą o cudze życie. A przecież musiał - miało być coraz gorzej.
- Bombardowanie mugolskiej części Londynu - powtórzył tym samym tonem, zupełnie jakby cofnął się o te kilka sekund i na nowo odtworzył ten sam fragment rozmowy podkreślając w ten sposób bez wysiłku dosadność rzeczywistości z którą na dniach przyjdzie im się zmierzyć - W gazecie nazywają to powrotem do porządku zachęcając każdego czarodzieja wraz z rodzinami do dołączenia się do w świętowania w ten niewybredny sposób końca mugolskiego terroru. Trzeciego maja. - sprecyzował,mając w głowie smutną myśl - że prawdopodobnie jeszcze dziś otrzyma od rodziny, swoich braci, sowy z listami ociekającymi entuzjazmem na myśl o tej niewybrednej atrakcji.
- Sam... - zaczął, a zaraz przerwał. Nie chciał od niego słuchać przeprosin brzmiących w sposób jak gdyby przepraszał za coś więcej niż niemożność usiedzenia w miejscu. Nie pleć z poczucia winy peleryny, Sam, ona nie sprawi że pofruniesz - Długo zazdrościłem braciom talentu do magii, której mi los poskąpił - zaczął nagle - Bo widzisz - w momencie w którym okazało się, że coś umiem byłem nie mniej zawiedziony niż mój ociec tym, że jest to akurat magia lecznicza. Udawałem jednak, że jest inaczej tak dobrze, że sam w to momentami wierzyłem. Nie zrozum mnie źle - ratowałem życia innym, lecz zawsze czaiła się gdzieś myśl mówiąca, że mógłbym więcej, gdyby tylko nie ograniczała mnie moja magiczna ułomność. Prześladowała mnie myśl, że zwalczałem jedynie objawy choroby jaką wówczas zaczynał toczyć się świat. Magiczna policja, brygadziści, aurorzy, specjalne jednostki, a nawet moi rówieśnicy którzy tak po prostu posiadali moc - to oni zmieniali świat, a ja długo myślałem, że moim zadaniem jest tylko na to patrzeć. Dopiero z czasem zrozumiałem jak bardzo się myliłem - przerwał na chwilę patrząc dobrodusznie na aurora - Więc nie przepraszaj mnie Sam za to, że musisz bo tylko w ten sposób mogę ja sam walczyć - twoimi rękoma. A tym bardziej za nic mi nie dziękuj - jestem w stanie sobie wyobrazić przez co przeszedłeś, a jedyne co mi chodzi po głowie to to by zaleczyć twoje rany byś być może zrobił to ponownie - w ten sposób właśnie Adrien był wstanie walczyć - cudzymi rękami, cudzą mocą, cudzą krwią w której topił ręce. Nie oszukiwał się, nie był naiwny - wykorzystywał Sama, jak i innych silnych, młodych zakonników by walczyli oto o co on sam bezpośrednio walczyć nie mógł. Za coś takiego nie można dziękować - za wyciąganie z objęć śmierci nie po to by ratować cudze życie, a po to by ponownie narażać - To ja powinienem dziękować- za to, że uważasz mnie pomimo tego za dobrego człowieka, za to, że jesteś w stanie ciągle walczyć, musieć.
- Episkey Maxima
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Adrien Carrow dnia 19.08.17 21:07, w całości zmieniany 1 raz
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Rzeczywistość, do której wrócił, nie była jaśniejsza. Czy była chociaż odrobinę lepsza, gdy ruszyli ratować więźniów, czy oszukując siebie i innych doprowadzili do katastrofy?Nie uratowali wszystkich i sami, po drodze dali się uwięzić. Wszystko wyglądało, jak nieśmieszna, groteskowa komedia. Aktorzy robili głupoty, potykali się o swoje nogi i doprowadzali do coraz większej katastrofy. Jeśli mieli wyciągnąć jakąkolwiek lekcję - była okrutnym żartem. I Samuel byłby w stanie wymieć kolejne syndromy porażki, ale do tej pory, milczący głos ulokowany gdzieś głębiej, kazał mu skończyć litanię żałości. Życie tych dzieci było warte ceny, jaką ponosili. Chociaż kilkoro zostało wyrwanych z łapsk tyrana. I musieli się dowiedzieć, co właściwie im sie przytrafiło i czego chciał od nich ten parszywiec. Gellert. Do czego jeszcze się posunie, dążąc do osiągnięcia szalonych planów? Chwile później otrzymał odpowiedź, której przyjęcie za prawdziwą, graniczyło z kolejnym absurdem.
- Wiem - potwierdził pośpiesznie, zdając sobie sprawę, że gdzieś w słowach zatlił się wyrzut. Tak szybko, jak sobie to uświadomił, pożałował. Szarpał się z własnym poczuciem winy, a to przelewało się w wyrazy, szukając ujścia. Bezskutecznie. Winnych szukać powinien gdzieś indziej. Winne było Ministerstwo, któremu brakowało więcej, jak jednej klepki, była winna pani Minister, której działania przypominały jakiś koszmarny wybryk, winny był Gellert i cała ta banda odszczepieńców, która tak hołdowała ciemnej mocy. I byli winni oni. Uczestnicy odsieczy - ...mugolski...co? - zawiesił głos, zaciskając pięści zbyt gwałtownie - Niech sobie głowy zbombardują - prawi wysyczał, przez zaciśnięte zęby. Świszczący oddech skrócił się, a gwałtowny skok adrenaliny szarpnął ciałem spazmatycznie, jakby Samuel chciał zerwać się do biegu. Przypomniał sobie rozmowę z Garrym podczas referendum i wizji wysadzenia Ministerstwa stała się całkiem realną opcją - Będzie trzeba się tym zająć - starał się mówić spokojniej, ale słowa wciąż nosiły zmiany gniewu, którego nie chciał gasić. Przynajmniej do czasu, gdy Adrien zaczął mówić. Z pozoru, wydawało się, że opowieść, którą przytaczał nie miała związku z rozmową z całą, pogmatwaną sytuację. Ale z każdym następującym po sobie wyrazem, rozumiał. I prawdopodobnie powinien skrzywić się na własne zachowanie. Żałował cicho, że Adrien nie należał do Gwardii. Jego mądrość przydałaby się bardzo mocno, stawiając do pionu każdego. Ale rozumiał i doskonale wiedział, że uzdrowiciel pełnił w tej historii zupełnie inną rolę, prawdopodobnie nawet trudniejszą, niż sam sobie zdawał sprawę - Ta myśl chyba gryzie większość. Zawsze uważa się, że można więcej, lepiej, bardziej... - przyznał, najpierw spoglądając na swoje dłonie, potem unosząc wzrok na przyjaciela - Dobrze, że jesteś z nami i szkoda, że brakuje takich głosów - poruszył dłońmi, które zadrżały, ale zacisnął palce i wyprostował - Przepraszam, że zachowuję się, jak narwany idiota, zamiast ci najpierw zaufać - cień mglił spojrzenie Skamandera, ale mimo to kąciki spękanych warg, uniosły się - Może obaj mamy za co dziękować - Samuel czasem zapominał, że rzeczywiście nie jest sam, że nie musi próbować wszystkiego unieść sam. Są tacy, którzy podniosą cię z kolan, by miało się siłę dalej walczyć. Tak działali towarzysze broni. A wojna nie była już tylko cieniem wiszącym nad Londynem. Mieli przed sobą jej czystą postać.
- Wiem - potwierdził pośpiesznie, zdając sobie sprawę, że gdzieś w słowach zatlił się wyrzut. Tak szybko, jak sobie to uświadomił, pożałował. Szarpał się z własnym poczuciem winy, a to przelewało się w wyrazy, szukając ujścia. Bezskutecznie. Winnych szukać powinien gdzieś indziej. Winne było Ministerstwo, któremu brakowało więcej, jak jednej klepki, była winna pani Minister, której działania przypominały jakiś koszmarny wybryk, winny był Gellert i cała ta banda odszczepieńców, która tak hołdowała ciemnej mocy. I byli winni oni. Uczestnicy odsieczy - ...mugolski...co? - zawiesił głos, zaciskając pięści zbyt gwałtownie - Niech sobie głowy zbombardują - prawi wysyczał, przez zaciśnięte zęby. Świszczący oddech skrócił się, a gwałtowny skok adrenaliny szarpnął ciałem spazmatycznie, jakby Samuel chciał zerwać się do biegu. Przypomniał sobie rozmowę z Garrym podczas referendum i wizji wysadzenia Ministerstwa stała się całkiem realną opcją - Będzie trzeba się tym zająć - starał się mówić spokojniej, ale słowa wciąż nosiły zmiany gniewu, którego nie chciał gasić. Przynajmniej do czasu, gdy Adrien zaczął mówić. Z pozoru, wydawało się, że opowieść, którą przytaczał nie miała związku z rozmową z całą, pogmatwaną sytuację. Ale z każdym następującym po sobie wyrazem, rozumiał. I prawdopodobnie powinien skrzywić się na własne zachowanie. Żałował cicho, że Adrien nie należał do Gwardii. Jego mądrość przydałaby się bardzo mocno, stawiając do pionu każdego. Ale rozumiał i doskonale wiedział, że uzdrowiciel pełnił w tej historii zupełnie inną rolę, prawdopodobnie nawet trudniejszą, niż sam sobie zdawał sprawę - Ta myśl chyba gryzie większość. Zawsze uważa się, że można więcej, lepiej, bardziej... - przyznał, najpierw spoglądając na swoje dłonie, potem unosząc wzrok na przyjaciela - Dobrze, że jesteś z nami i szkoda, że brakuje takich głosów - poruszył dłońmi, które zadrżały, ale zacisnął palce i wyprostował - Przepraszam, że zachowuję się, jak narwany idiota, zamiast ci najpierw zaufać - cień mglił spojrzenie Skamandera, ale mimo to kąciki spękanych warg, uniosły się - Może obaj mamy za co dziękować - Samuel czasem zapominał, że rzeczywiście nie jest sam, że nie musi próbować wszystkiego unieść sam. Są tacy, którzy podniosą cię z kolan, by miało się siłę dalej walczyć. Tak działali towarzysze broni. A wojna nie była już tylko cieniem wiszącym nad Londynem. Mieli przed sobą jej czystą postać.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Należał do ludzi, którzy potrafili wyobrazić sobie wiele, patrzeć na świat nie swoimi oczami, nie ograniczać się ramami narzucanych przez innych. Co ważniejsze, wcale tak często nie musiał sięgać po wsparcie kreatywnej części siebie - miał już swoje lata, a więc i rozumiał trochę więcej. Potrafił pojąc rozgoryczenie i beznadziejność myśli w których toną auror, a także gniew którym pałał. Nie planował jednak tego rozgonić. Wiedział, że utarte frazesy, przyjacielskie poklepywanie i zapewnienia będą brzmiały naiwnie nie tylko dla Samuela, lecz również jego samego. Trzeba było to ukierunkować, przekuć w siłę, oblec w pewność słuszności podjętych przez niego decyzji. Nawet jeśli to bolało to nie zrobi się więcej niż się może, nie powinno się przepraszać za to że nie pływa się jak ryba, czy też lata jak ptak będąc człowiekiem. Żołnierz nie powinien przepraszać za to że wrócił i może ponownie chwycić za oręż. To nie zbrodnia, a tym bardziej wstyd - bardziej obowiązek wywołany przykra potrzebą. Ale tak to będzie wyglądało i będzie wyglądać dopóki nie zapanuje ład - żołnierze będę upadać, uzdrowiciele ich wznosić. Ale to nic, Adrien nigdy bardziej nie był pewny słuszności tego co robił
- Może - przyznał, a kąciki ust uniosły się lekko ku górze samemu odnajdując nieco spokoju we wnętrzu siebie, które przecież nie tak dawno było wzburzone kto wie czy nie bardziej niż sam Skamander. Poruszył różdżką ponownie inkantując zaklęcie Episkey Maxima celem ponownego zaleczenia licznych, brutalnych obtłuczeń.
-Rozumiem, że będziesz chciał jak najszybciej wyruszyć- nie spytał dokąd. Wystarczyło mu wiedzieć że stąd - Nie polecałbym prób teleportacji w tym stanie. To mogłoby się skończyć mało przyjemnie. Mogę polecić osiodłać ci aetonana. Dwadzieścia mil stąd znajdziesz najbliższy kominek stamtąd będzie już ci łatwiej dalej - latający rumak rzucał się w oczy dlatego też Carrow domyślał się, że Skamanderowi będzie zależało na porzuceniu konia przed dotarciem do większego skupiska ludzi[b] - Przewiążesz go przy najbliższym drzewie. Znajdę go bez problemu. Pójdę po jakąś wodę, a ty w tym czasie zrób coś z sobą by przypadkiem dostrzeżony nie siać popłochu. Wiesz gdzie łazienka. Nie żałuj mydła/b]- teraz położył dłoń na jego ramieniu w podtrzymującym na duchu geście
- Może - przyznał, a kąciki ust uniosły się lekko ku górze samemu odnajdując nieco spokoju we wnętrzu siebie, które przecież nie tak dawno było wzburzone kto wie czy nie bardziej niż sam Skamander. Poruszył różdżką ponownie inkantując zaklęcie Episkey Maxima celem ponownego zaleczenia licznych, brutalnych obtłuczeń.
-Rozumiem, że będziesz chciał jak najszybciej wyruszyć- nie spytał dokąd. Wystarczyło mu wiedzieć że stąd - Nie polecałbym prób teleportacji w tym stanie. To mogłoby się skończyć mało przyjemnie. Mogę polecić osiodłać ci aetonana. Dwadzieścia mil stąd znajdziesz najbliższy kominek stamtąd będzie już ci łatwiej dalej - latający rumak rzucał się w oczy dlatego też Carrow domyślał się, że Skamanderowi będzie zależało na porzuceniu konia przed dotarciem do większego skupiska ludzi[b] - Przewiążesz go przy najbliższym drzewie. Znajdę go bez problemu. Pójdę po jakąś wodę, a ty w tym czasie zrób coś z sobą by przypadkiem dostrzeżony nie siać popłochu. Wiesz gdzie łazienka. Nie żałuj mydła/b]- teraz położył dłoń na jego ramieniu w podtrzymującym na duchu geście
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Nie miał doświadczenia, które posiadał starszy uzdrowiciel. Nie miał zapewne też mądrości, która płynęła ze słów Adriena. Obaj za to posiadali wewnętrzną siłę, która kazała im wstawać za każdym razem, gdy świat brutalnie rzucał ich na ziemię. Nie bez powodu Patronus Skamandera przybierał postać wysokogórskiego, upartego koziorożca. Im wyżej musiał brnąc, im trudniejsza przeprawa, tym z większym uporem szedł do celu. Mógł upadać, nawet czołgać się po ziemi ze świadomością ponoszonych porażek. Ale nie mógł się zatrzymać. Czasem potrzebował tylko obecności, drugiej ręki, która wesprze go na drodze. Mógł walczyć dalej. Doki znowu nie upadnie. Byle wstać.
Pamiętał kiedyś opowieść Adriena o wojnie. O tym czego sam doświadczał i coś (kolejnego) ciężkiego uderzało w pierś na myśl, że znowu musiał w tym uczestniczyć. Czy jego przeprosiny nosiły znamiona przeszłości, której urywki poznał i przyszłości, której nie byli w stanie zapobiec? I czy był sposób, by zatrzymać toczące sie, wojenne koło?
Gniew zbladł, ale nie zniknął, drżąc w koniuszkach nerwowych, jakby w oczekiwaniu na kolejny wybuch. Wiedział, ze nastąpi. Napięte do granic możliwości struny w gardle i te ukryte gdzieś głębiej, przypominały zbyt wyraźnie o tym co się działo i czego doświadczył. I jak bardzo bezsilny był wobec śmierci. Wolałby umierać sam, niż patrzeć, jak ci których miał chronić - pożera ciemność - Muszę - powtórzył, już bez wcześniejszej emocji. Nie musiał się tłumaczyć, Adrien rozumiał więcej, niż sam Skamander pojmował - Będę wdzięczny. Zobaczymy, czy nie zapomniałem, jak się poruszać na tych szlachetnych stworzeniach - nie miał prawa do radości, nie teraz, ale wargi drgnęły i pod ciemnym zarostem zakiełkował słaby uśmiech - Postaram się nie rozbić ci żadnych luster. Woda..sie przyda - nie próbował sobie wyobrazić, jak wyglądał. To co potrafił dostrzec, było poszarpane, pocięte i okrwawione. Nic, co powinni zobaczyć przypadkowi przechodnie. Czuł, jak przybywa mu sił, jak piekące oparzenia znikają, a rany zasklepiają się, pozostawiając wciąż widoczne ślady. Ot, kilka kolejnych blizn, które znaczyć miały ciało. Nie pierwsze i nie ostanie. Podniósł się w końcu i za radą uzdrowiciela, skierował kroki ku łazience. Nim zniknął za drzwiami, obrócił się przez ramię i z nieodgadnionym dla siebie samego wyrazem, kiwną głową przyjacielowi - Dziękuję - dodał jeszcze ciszej. Miał za co. Nie tylko za ratunek zdrowia. A przynajmniej nie tylko fizycznego. Dziś potrzebne mu było bardziej, niż kiedykolwiek.
| zt
Pamiętał kiedyś opowieść Adriena o wojnie. O tym czego sam doświadczał i coś (kolejnego) ciężkiego uderzało w pierś na myśl, że znowu musiał w tym uczestniczyć. Czy jego przeprosiny nosiły znamiona przeszłości, której urywki poznał i przyszłości, której nie byli w stanie zapobiec? I czy był sposób, by zatrzymać toczące sie, wojenne koło?
Gniew zbladł, ale nie zniknął, drżąc w koniuszkach nerwowych, jakby w oczekiwaniu na kolejny wybuch. Wiedział, ze nastąpi. Napięte do granic możliwości struny w gardle i te ukryte gdzieś głębiej, przypominały zbyt wyraźnie o tym co się działo i czego doświadczył. I jak bardzo bezsilny był wobec śmierci. Wolałby umierać sam, niż patrzeć, jak ci których miał chronić - pożera ciemność - Muszę - powtórzył, już bez wcześniejszej emocji. Nie musiał się tłumaczyć, Adrien rozumiał więcej, niż sam Skamander pojmował - Będę wdzięczny. Zobaczymy, czy nie zapomniałem, jak się poruszać na tych szlachetnych stworzeniach - nie miał prawa do radości, nie teraz, ale wargi drgnęły i pod ciemnym zarostem zakiełkował słaby uśmiech - Postaram się nie rozbić ci żadnych luster. Woda..sie przyda - nie próbował sobie wyobrazić, jak wyglądał. To co potrafił dostrzec, było poszarpane, pocięte i okrwawione. Nic, co powinni zobaczyć przypadkowi przechodnie. Czuł, jak przybywa mu sił, jak piekące oparzenia znikają, a rany zasklepiają się, pozostawiając wciąż widoczne ślady. Ot, kilka kolejnych blizn, które znaczyć miały ciało. Nie pierwsze i nie ostanie. Podniósł się w końcu i za radą uzdrowiciela, skierował kroki ku łazience. Nim zniknął za drzwiami, obrócił się przez ramię i z nieodgadnionym dla siebie samego wyrazem, kiwną głową przyjacielowi - Dziękuję - dodał jeszcze ciszej. Miał za co. Nie tylko za ratunek zdrowia. A przynajmniej nie tylko fizycznego. Dziś potrzebne mu było bardziej, niż kiedykolwiek.
| zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Każdy miał swoją rolę do odegrania nawet jeśli się z tym nie zgadzał, nie chciał, nawet jeśli sądził inaczej. Tak przynajmniej uważał Adrien, który dziś już ze spokojem zaglądał w scenariusz życia. Był przygotowany na to co miało nadciągnąć. A przynajmniej jeszcze dziś zaklinałby się, że jest. Naiwnie.
Uzdrowiciel skinął głową potakująco.
- To jak lot na miotle. Tego się nie zapomina - poklepał po ramieniu przyjaciela - Chociaż w tej kwestii nie wierz mi na słowo - dodał z pewnym powątpiewaniem odwzajemniając blady uśmiech. Kiedy ostatni raz siedział na miotle? Właściwie obecne wyobrażenie sobie siebie na tym transporcie łapało go uczucie śmieszności. Zachował to jednak dla siebie zabierając się za przygotowywanie obiecanej pomocy. Udał się do kuchni prosząc Marthę o przyniesienie do salonu wody i czegoś lekkiego do jedzenia. Samemu następnie udał się do stajen wybierając zwierze, które nie będzie zmuszało skamandera do próby siły charakterów. Wybór padł na urokliwą gniadoszkę o szerokich skrzydłach. Potem przyszło uzdrowicielowi patrzeć na to, jak auror się oddala.
|zt
Uzdrowiciel skinął głową potakująco.
- To jak lot na miotle. Tego się nie zapomina - poklepał po ramieniu przyjaciela - Chociaż w tej kwestii nie wierz mi na słowo - dodał z pewnym powątpiewaniem odwzajemniając blady uśmiech. Kiedy ostatni raz siedział na miotle? Właściwie obecne wyobrażenie sobie siebie na tym transporcie łapało go uczucie śmieszności. Zachował to jednak dla siebie zabierając się za przygotowywanie obiecanej pomocy. Udał się do kuchni prosząc Marthę o przyniesienie do salonu wody i czegoś lekkiego do jedzenia. Samemu następnie udał się do stajen wybierając zwierze, które nie będzie zmuszało skamandera do próby siły charakterów. Wybór padł na urokliwą gniadoszkę o szerokich skrzydłach. Potem przyszło uzdrowicielowi patrzeć na to, jak auror się oddala.
|zt
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon dzienny
Szybka odpowiedź