Pokój glówny
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój główny
Pomieszczenie mieszczące w sobie zarówno gabinet, sypialnię, salon, jak i kuchnię. Wbrew niewielkim rozmiarom mieszkanka, jest ono całkiem satysfakcjonujące dla właściciela. Cassianowi udało się w nie tchnąć trochę swojego osobliwego charakteru. Obok ściany, przy której znajduje się aneks kuchenny mieści się niewielka biblioteczka z podstawowymi eliksirami używanymi przez Uzdrowicieli i dziwnymi składnikami, których Cassian używa do swoich małych eksperymentów. Szczęśliwie mężczyzna nie ma dużego majątku własnego, więc spokojnie może upchać po szafkach sprzęt do eksperymentów, czy lektury prawiace o wiedzy medycznej.
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zastygła bez ruchu, kiedy Cassian ujął jej policzek, wpatrując się w tęczówki mężczyzny. Minerwa, choć ledwie co złamano jej serce, nie miała wielkiego doświadczenia z mężczyznami. Narzeczony, którego zostawiła za sobą w innym świecie był mężczyzną, z którym nie wiązała jej żadna pasja ani namiętność, był przyjacielem. Najlepszym, jakiego miała, prawda, ale wciąż, pociąg tego rodzaju do mężczyzny był dla niej czymś obcym. I całkowicie wręcz nowym - być może dlatego zamarła, wpierw nie odpowiadając na jego słowa, potem bezładnie dając się uchwycić za dłoń i wstała jego śladem.
Nie pomyślała, i już otwierała usta, żeby zaprzeczyć i postawić na swoim, ale Cassian rzeczywiście mógł mieć rację - pub w żaden sposób nie wydawał się otwarty, zaś tyle, ile widziała przez zamgloną szyję, zdradzało jej, że goście tego miejsca... byli specyficzni i należeli raczej do środowiska, z jakim Minnie nie miała dotychczas większej przyjemności się stykać. Prawdopodobnie wciąż była oniemiała, kiedy Cassian przyciągnął ją do swojej piersi, zaskakująco ciepłej i bezpiecznej - nie do końca jednak rozumiejąc jego pobudki. Jej drobna dłoń spoczęła łagodnie na jego silnym ramieniu, lekko odwróciła głowę, wychwytując spojrzenie nieprzyjaznych mężczyzn po przeciwległej stronie ulicy. - Co ty... - zaczęła niepewnie, nim usłyszała kolejno rzucane zaklęcia. Na magii leczniczej Minnie nie znała się najlepiej, niech będzie, nie lubiła tego przyznawać - nie znała się wcale - ale potrafiła rozpoznać rzucane inkantacje, co zrobiło na niej wrażenie. Nie każdy w podobnym stanie byłby się w stanie skoncentrować na tyle mocno, żeby uleczyć samego siebie. Położyła otwartą dłoń na jego piersi, nie będąc pewną, czy pragnie go odepchnąć, by odzyskać stosowny dystans, czy po prostu dotknąć; zwyciężyło to pierwsze, choć niechętnie, Minerwa delikatnie się od niego odepchnęła, nie przestając patrzeć mu w oczy. Był wysokim, silnym mężczyzną. Jej dłoń prześlizgnęła się po jego klatce piersiowej i opadła wzdłuż ciała, kiedy ruszył przed siebie szybkim krokiem. Nie bała się, choć być może powinna, mimo jego stanu, jego gest sprawił, że na swój sposób czuła się bezpiecznie. Na tyle, by pójść za nim, kiedy zakleszczył jej dłoń we własnej, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego się na to zgadza. Podobno pewnych rzeczy nie trzeba było rozumieć, nie oponowała, kiedy wziął jej przemokniętą teczkę. To musiało być jego mieszkanie. A on powinien odpocząć, kątem oka dostrzegła ramię przyłożone do żeber... po czym przyjęła klucze i pomknęła po schodach na szczyt, minąwszy drzwi, zostawiła je za sobą otwarte na oścież.
- Cassian? - rzuciła, wchodząc do środka, zsunęła z ramion przemoczony płaszcz, przystanęła na moment przed lustrem, zgarniając za ramię przemoczone włosy. Ostatni raz wyszła o tej porze roku bez parasola. Krytycznie przyjrzała się swojemu ubraniu, zielony sweter był cały mokry. - Zrobię herbatę - zapowiedziała, choć nie była pewna, czy mężczyzna w ogóle ją słyszał. Krótko rozejrzała się po wnętrzu, nieduże, ale przytulne, jak na kawalerskie standardy - utrzymane w porządku. Imponująca biblioteczka, na której znajdowały się medykamenty, ale i opasłe księgi, głównie naukowe, jak pobieżnie spostrzegła. Stanęła przy aneksie kuchennym, po czym kilka razy machnęła różdżką, żeby zagotować wodę, a krótkim accio odnalazła herbatę. Kiedy usłyszała jego kroki, wróciła do przedpokoju i wsparła się o jedną ze ścian, wyglądając mężczyzny.
- I pomogę ci się umyć, musisz się w końcu pozbyć tego błota z twarzy. Nawet nie próbuj udawać, że sam dasz radę. - Zerknęła na najbliższe drzwi, pchnęła je dłonią. - To tutaj?
Nie pomyślała, i już otwierała usta, żeby zaprzeczyć i postawić na swoim, ale Cassian rzeczywiście mógł mieć rację - pub w żaden sposób nie wydawał się otwarty, zaś tyle, ile widziała przez zamgloną szyję, zdradzało jej, że goście tego miejsca... byli specyficzni i należeli raczej do środowiska, z jakim Minnie nie miała dotychczas większej przyjemności się stykać. Prawdopodobnie wciąż była oniemiała, kiedy Cassian przyciągnął ją do swojej piersi, zaskakująco ciepłej i bezpiecznej - nie do końca jednak rozumiejąc jego pobudki. Jej drobna dłoń spoczęła łagodnie na jego silnym ramieniu, lekko odwróciła głowę, wychwytując spojrzenie nieprzyjaznych mężczyzn po przeciwległej stronie ulicy. - Co ty... - zaczęła niepewnie, nim usłyszała kolejno rzucane zaklęcia. Na magii leczniczej Minnie nie znała się najlepiej, niech będzie, nie lubiła tego przyznawać - nie znała się wcale - ale potrafiła rozpoznać rzucane inkantacje, co zrobiło na niej wrażenie. Nie każdy w podobnym stanie byłby się w stanie skoncentrować na tyle mocno, żeby uleczyć samego siebie. Położyła otwartą dłoń na jego piersi, nie będąc pewną, czy pragnie go odepchnąć, by odzyskać stosowny dystans, czy po prostu dotknąć; zwyciężyło to pierwsze, choć niechętnie, Minerwa delikatnie się od niego odepchnęła, nie przestając patrzeć mu w oczy. Był wysokim, silnym mężczyzną. Jej dłoń prześlizgnęła się po jego klatce piersiowej i opadła wzdłuż ciała, kiedy ruszył przed siebie szybkim krokiem. Nie bała się, choć być może powinna, mimo jego stanu, jego gest sprawił, że na swój sposób czuła się bezpiecznie. Na tyle, by pójść za nim, kiedy zakleszczył jej dłoń we własnej, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego się na to zgadza. Podobno pewnych rzeczy nie trzeba było rozumieć, nie oponowała, kiedy wziął jej przemokniętą teczkę. To musiało być jego mieszkanie. A on powinien odpocząć, kątem oka dostrzegła ramię przyłożone do żeber... po czym przyjęła klucze i pomknęła po schodach na szczyt, minąwszy drzwi, zostawiła je za sobą otwarte na oścież.
- Cassian? - rzuciła, wchodząc do środka, zsunęła z ramion przemoczony płaszcz, przystanęła na moment przed lustrem, zgarniając za ramię przemoczone włosy. Ostatni raz wyszła o tej porze roku bez parasola. Krytycznie przyjrzała się swojemu ubraniu, zielony sweter był cały mokry. - Zrobię herbatę - zapowiedziała, choć nie była pewna, czy mężczyzna w ogóle ją słyszał. Krótko rozejrzała się po wnętrzu, nieduże, ale przytulne, jak na kawalerskie standardy - utrzymane w porządku. Imponująca biblioteczka, na której znajdowały się medykamenty, ale i opasłe księgi, głównie naukowe, jak pobieżnie spostrzegła. Stanęła przy aneksie kuchennym, po czym kilka razy machnęła różdżką, żeby zagotować wodę, a krótkim accio odnalazła herbatę. Kiedy usłyszała jego kroki, wróciła do przedpokoju i wsparła się o jedną ze ścian, wyglądając mężczyzny.
- I pomogę ci się umyć, musisz się w końcu pozbyć tego błota z twarzy. Nawet nie próbuj udawać, że sam dasz radę. - Zerknęła na najbliższe drzwi, pchnęła je dłonią. - To tutaj?
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Stał jeszcze chwilę na dole. Zaklęcia, które na siebie rzucił już przestały działać. Nie posklepiał pewnie złamanych żeber, a jedynie tymczasowo uśmierzył ból. Teraz kiedy Minerwa udała się do góry, jęknął, co w jego wykonaniu wyglądało bardziej jak warknięcie. Kurewskie żebra. Ile razy nie wpadłby w ten stan i ile razy później magicznie ich nie łatał, za każdym razem łamanie ich bolało w tym samym stopniu. Teraz chociaż miał szczęście, że żadna z kości nie naciskała mu na płuca. Niechętnie odsunął się od ściany, która była jego podpórką i trzymając się nią już nie całymi plecami, a jedną ręką, zmusił ciało do spaceru w górę po schodach. Mógł mieszkać na parterze. Dlaczego nie mieszkał na parterze? Mruczał pod nosem bezsensowne marudzenie, puszczając wiązanki przekleństw. Słysząc nawołujący głos McGonagall, charknął niezadowolony. Przecież szedł, na Merlina! Niech go nikt nie pogania, bo szybciej nie mógł. W końcu dotarł do drzwi, opierając się chwilowo ramieniem o framugę. Usłyszał wcześniej jakiś szmer z ust dziewczęcia, a po tym, że stanęła w kuchni, rozpoznał, że najpewniej chciała przygotować coś gorącego do picia.
— Tak, nie krępuj się — mruknął nie w czas, bo w zasadzie i tak już nie zdążyłby jej zabronić rządzić się w jego kuchni. Zresztą, nawet chyba by nie chciał. Zaraz dołączyła do niego w przedpokoju. Wymijał ją, ale zatrzymał się na jej słowa. Jak to robiła, że w tym łagodnym, melodyjnym głosiku słychać było tą nutę, która kazała mu nie wnosić sprzeciwu? Skoro nie mógł otwarcie postawić oporu, zignorował jej propozycję.
— Tak, to tam.
Sam udał się do części sypialnianej pokoju, zgarniając z szafy co lepszą jakościowo koszulę i spodnie. Nieporządek jaki po sobie zostawił, chcąc się dokopać do ubrań, które znajdowały się na dnie szuflady, zaraz po sobie ogarnął. Ta nadmierna precyzja pozostała mu jeszcze z czasów, kiedy za każdy burdel dostawał w ciry od rodziców. Przynajmniej utrzymania porządku w mieszkaniu go nauczyli, bo nawet kiedy schlał się w trzy dupy, zawsze pamiętał o tym, żeby spożyte butelk Ognistej ustawić w rządku pod ścianą, do wyrzucenia. Wrócił do niej, wcale nie z zamiarem zgodzenia się na pomoc w ogarnięciu samego siebie. Wręczył jej ubrania, które pewnie byłyby dla niej za duże.
— Możesz się tam sama umyć i przebrać w coś suchego — oznajmił. Sam w tym czasie oparł się o ścianę obok łazienki i zsunął się na niej w dół. Wpatrywał się w Minerwę z dołu, doszukując się w jej twarzy nieustępliwości. Odetchnął ciężko.
— Tak, masz rację. Tutaj nie będę siedział, kiedy będziesz się myć.
Z trudem podniósł się do pionu, ale już nie miał siły się stąd ruszyć.
— Postoję.
— Tak, nie krępuj się — mruknął nie w czas, bo w zasadzie i tak już nie zdążyłby jej zabronić rządzić się w jego kuchni. Zresztą, nawet chyba by nie chciał. Zaraz dołączyła do niego w przedpokoju. Wymijał ją, ale zatrzymał się na jej słowa. Jak to robiła, że w tym łagodnym, melodyjnym głosiku słychać było tą nutę, która kazała mu nie wnosić sprzeciwu? Skoro nie mógł otwarcie postawić oporu, zignorował jej propozycję.
— Tak, to tam.
Sam udał się do części sypialnianej pokoju, zgarniając z szafy co lepszą jakościowo koszulę i spodnie. Nieporządek jaki po sobie zostawił, chcąc się dokopać do ubrań, które znajdowały się na dnie szuflady, zaraz po sobie ogarnął. Ta nadmierna precyzja pozostała mu jeszcze z czasów, kiedy za każdy burdel dostawał w ciry od rodziców. Przynajmniej utrzymania porządku w mieszkaniu go nauczyli, bo nawet kiedy schlał się w trzy dupy, zawsze pamiętał o tym, żeby spożyte butelk Ognistej ustawić w rządku pod ścianą, do wyrzucenia. Wrócił do niej, wcale nie z zamiarem zgodzenia się na pomoc w ogarnięciu samego siebie. Wręczył jej ubrania, które pewnie byłyby dla niej za duże.
— Możesz się tam sama umyć i przebrać w coś suchego — oznajmił. Sam w tym czasie oparł się o ścianę obok łazienki i zsunął się na niej w dół. Wpatrywał się w Minerwę z dołu, doszukując się w jej twarzy nieustępliwości. Odetchnął ciężko.
— Tak, masz rację. Tutaj nie będę siedział, kiedy będziesz się myć.
Z trudem podniósł się do pionu, ale już nie miał siły się stąd ruszyć.
— Postoję.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Minerwa, znalazłszy się na piętrze o wiele szybciej niż Cassian, nie dosłyszała ani jednego z wypowiadanych przez niego przekleństw; krzątała się w kuchni, parząc herbatę i nucąc pod nosem ostatni przebój Celestyny Warbeck, ostatecznie, nim zjawiła się pod drzwiami łazienki, spoglądając troskliwie na obolałego mężczyznę, zostawiła tam czajniczek czarnej pod przykryciem - na zdrowiu znała się o wiele mniej niż on, ale tego, że potrzebował się rozgrzać, mogła być całkowicie pewna.
Pchnąwszy drzwi łazienki weszła do środka, spoglądając w niewielkie lustro uwieszone nad umywalką - kątem oka dostrzegła, że Cassian gdzieś zniknął, ale wiedziała, że nie ucieknie jej daleko. Uniosła krytycznie brew, przyglądając się temu, jak wyglądała, po czym odkręciła kran z wodą, przemywając twarz ciepłą wodą - jak przyjemnie było pozbyć się z twarzy smug deszczu, które rozmyły tusz na jej powiekach. Z lustra nad umywalką spozierały na nią duże zielone oczy, pytające oczy. Pytające o coś, na co odpowiedzi nie znała, w sposób, którego nie potrafiła powtórzyć, błyszczące nutą niepewności, melancholii i lęku. Lęku - ale przed czym? Nawet nie była w stanie dookreślić. Po raz pierwszy w życiu znajdowała się w mieszkaniu mężczyzny sam na sam o tak późnej porze. Pani Dubbblefax będzie na nią wściekła.
Odwróciła się z powrotem ku drzwiom, kiedy pojawił się Cassian, szybko, nerwowo, zamaszyście, jakby nakryta na czymś niewłaściwym, a przecież przyglądała się tylko własnemu spojrzeniu, nie robiła w tej łazience, na litość, nic zdrożnego! Ubrania. Przyniósł jej ubrania. Jej były przemoknięte do suchej nitki i niewygodne, choćby chciała, nie miała jak protestować. A gest był przecież bardzo miły. Kąciki jej ust powoli uniosły się wreszcie ku górze w pogodnym uśmiechu, jakby całkiem zapomniała o swojej nagłej reakcji.
- Dziękuję - odebrawszy odzienie, przewiesiła jego materię przez suchy kraniec umywalki. - To bardzo... - i już otwierała usta, aby kontynuować, lecz nim zdążyła się obrócić, Cassian znów leżał na podłodze. Biedactwo. Musiało go boleć, niezależnie od tego, co albo kogo próbował udawać - Minnie nie miała w swoim życiu zbyt wiele do czynienia z męską dumą - widziała przecież, w jakim był stanie wcześniej. - Powinieneś odpocząć - westchnęła, obserwując jak z trudem się podnosi, jedną nogą stając w łazience chwyciła pierwszy lepszy ręcznik w dłoń i nawilżyła go pod kranem zimną wodą, następnie przykładając do zabłoconej i obolałej twarzy Cassiana. Zignorował jej propozycję, ale Minerwa nigdy, ale to nigdy nie poddawała się łatwo. - Za chwilę. Nie ruszaj się, jeszcze moment - zarządziła, bo nie zapytała, ocierając okolicę jego ust, przyglądając się uważnie, czy aby nie krwawił z wargi. Przemyła policzki, powoli, delikatnie, uważając, by szorstki ręcznik nie otarł go zbyt mocno, pod tym błotem mogły się w tym momencie rozwijać kwieciste, wielobarwne sińce i potłuczenia. Wspięła się na bose stopy, jedną ręką wspierając się o framugę, by sięgnąć jego czoła. Na koniec odgarnęła mokrym ręcznikiem jego włosy, zmazując z nich resztki chodnikowego brudu. Szczególnie ostrożnie zajęła się jego nosem - nosem, który niedawna był złamany, lecz po kilku zaklęciach odzyskał dawny kształt. Nie chodziło o jego umiejętności, wierzyła, że był dobry w swoim fachu, ale najlepsi szewcy chadzali bez butów... nie chciała sprawiać mu bólu.
Jej drobna dłoń zsunęła się do nadgarstka mężczyzny, uchwyciła przegub jego dłoni, troskliwie, delikatnie ciągnąc go ku sobie - w kierunku łazienki. - Musi ci być ciężko - mruknęła ze współczuciem, nie odejmując oczu od jego twarzy. Martwiła się o niego. Nie tylko o jego stan fizyczny, psychiczny nie mógł być lepszy, skoro dał się potraktować w taki sposób. Przygryzła usta, na wszystko przyjdzie czas, na rozmowę również. Przekroczywszy próg łazienki jedną nogą, Minnie podstawiła ręcznik pod zimną wodę, zwinnie wyciskając go jedną wolną ręką, po czym wręczyła Cassianowi.
- Zimny okład może pomóc - stwierdziła, unosząc ku jego twarzy same oczy, dopiero teraz wyswobadzając jego nadgarstek. Jej spojrzenie rzeczywiście było nieustępliwe. - Idź, zaraz przyjdę. Stać też tutaj nie będziesz.
Pchnąwszy drzwi łazienki weszła do środka, spoglądając w niewielkie lustro uwieszone nad umywalką - kątem oka dostrzegła, że Cassian gdzieś zniknął, ale wiedziała, że nie ucieknie jej daleko. Uniosła krytycznie brew, przyglądając się temu, jak wyglądała, po czym odkręciła kran z wodą, przemywając twarz ciepłą wodą - jak przyjemnie było pozbyć się z twarzy smug deszczu, które rozmyły tusz na jej powiekach. Z lustra nad umywalką spozierały na nią duże zielone oczy, pytające oczy. Pytające o coś, na co odpowiedzi nie znała, w sposób, którego nie potrafiła powtórzyć, błyszczące nutą niepewności, melancholii i lęku. Lęku - ale przed czym? Nawet nie była w stanie dookreślić. Po raz pierwszy w życiu znajdowała się w mieszkaniu mężczyzny sam na sam o tak późnej porze. Pani Dubbblefax będzie na nią wściekła.
Odwróciła się z powrotem ku drzwiom, kiedy pojawił się Cassian, szybko, nerwowo, zamaszyście, jakby nakryta na czymś niewłaściwym, a przecież przyglądała się tylko własnemu spojrzeniu, nie robiła w tej łazience, na litość, nic zdrożnego! Ubrania. Przyniósł jej ubrania. Jej były przemoknięte do suchej nitki i niewygodne, choćby chciała, nie miała jak protestować. A gest był przecież bardzo miły. Kąciki jej ust powoli uniosły się wreszcie ku górze w pogodnym uśmiechu, jakby całkiem zapomniała o swojej nagłej reakcji.
- Dziękuję - odebrawszy odzienie, przewiesiła jego materię przez suchy kraniec umywalki. - To bardzo... - i już otwierała usta, aby kontynuować, lecz nim zdążyła się obrócić, Cassian znów leżał na podłodze. Biedactwo. Musiało go boleć, niezależnie od tego, co albo kogo próbował udawać - Minnie nie miała w swoim życiu zbyt wiele do czynienia z męską dumą - widziała przecież, w jakim był stanie wcześniej. - Powinieneś odpocząć - westchnęła, obserwując jak z trudem się podnosi, jedną nogą stając w łazience chwyciła pierwszy lepszy ręcznik w dłoń i nawilżyła go pod kranem zimną wodą, następnie przykładając do zabłoconej i obolałej twarzy Cassiana. Zignorował jej propozycję, ale Minerwa nigdy, ale to nigdy nie poddawała się łatwo. - Za chwilę. Nie ruszaj się, jeszcze moment - zarządziła, bo nie zapytała, ocierając okolicę jego ust, przyglądając się uważnie, czy aby nie krwawił z wargi. Przemyła policzki, powoli, delikatnie, uważając, by szorstki ręcznik nie otarł go zbyt mocno, pod tym błotem mogły się w tym momencie rozwijać kwieciste, wielobarwne sińce i potłuczenia. Wspięła się na bose stopy, jedną ręką wspierając się o framugę, by sięgnąć jego czoła. Na koniec odgarnęła mokrym ręcznikiem jego włosy, zmazując z nich resztki chodnikowego brudu. Szczególnie ostrożnie zajęła się jego nosem - nosem, który niedawna był złamany, lecz po kilku zaklęciach odzyskał dawny kształt. Nie chodziło o jego umiejętności, wierzyła, że był dobry w swoim fachu, ale najlepsi szewcy chadzali bez butów... nie chciała sprawiać mu bólu.
Jej drobna dłoń zsunęła się do nadgarstka mężczyzny, uchwyciła przegub jego dłoni, troskliwie, delikatnie ciągnąc go ku sobie - w kierunku łazienki. - Musi ci być ciężko - mruknęła ze współczuciem, nie odejmując oczu od jego twarzy. Martwiła się o niego. Nie tylko o jego stan fizyczny, psychiczny nie mógł być lepszy, skoro dał się potraktować w taki sposób. Przygryzła usta, na wszystko przyjdzie czas, na rozmowę również. Przekroczywszy próg łazienki jedną nogą, Minnie podstawiła ręcznik pod zimną wodę, zwinnie wyciskając go jedną wolną ręką, po czym wręczyła Cassianowi.
- Zimny okład może pomóc - stwierdziła, unosząc ku jego twarzy same oczy, dopiero teraz wyswobadzając jego nadgarstek. Jej spojrzenie rzeczywiście było nieustępliwe. - Idź, zaraz przyjdę. Stać też tutaj nie będziesz.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Wpatrywał się w jej tęczówki oczu, cofając głowę, kiedy zbliżyła do niego ręcznik. Chwilę szamotał nią, na lewo i prawo, dopóki sam nie nadział się na frotowy materiał, pakując go sobie do ust, czy tego chciał czy nie. Odkaszlnął, w końcu z rezygnacją się poddając, bo w przeciwieństwie do Minerwy, on był mistrzem ucieczek i kapitulacji. Przez chwilę w jego ściągniętych brwiach, napiętych mięśniach twarzy i zaciśniętych wargach dało się wyczytać złość, ale im dłużej patrzył na tą łagodną buzię i w te troskliwe oczy, tym mniej zdecydowany był co do rzucenia na glos myśli, jakie dzwoniły mu teraz w głowie. [i]Jesteś najbardziej upartą dziewuchą, jaką znam zaraz po Solane, wiesz o tym?]/i] Nie wiedziała. Nie mogła się również dowiedzieć, bo w końcu zdanie to zachował dla siebie, z westchnieniem, z miną naburmuszonego chłopca patrząc gdzieś w bok. Minnie ścierała krew z jego policzków, z ust. Co jakiś czas napinał mięśnie, albo cofał łeb o kilka centymetrów w tył, ale zaraz hamował gwałtowne drżenia i sycząc pod nosem dał się opatrzyć dziewczynie, która, jak zgadywał nie miała ku temu kompetencji, a i tak postanowiła dać z siebie wszystko.
— Nienawidzę Cię, mala. Jesteś taka… ech — nie potrafił zebrac w słowa swoich myśli. Czując jej drobną dłoń na swoim nadgarstku zareagował instynktownie, chwytając ją wolną ręką, stosunkowo silnie, jak na to, że trzymał w palcach tak drobny przegub kobiecej ręki. Zmarszczył niezadowolony brwi.
— I ta Twoja filantropia… nie pomyślałaś kiedyś, ze ktoś może nie potrzebować Twojej pomocy?
Puścił jej rękę, patrząc na jej nadgarstek z lekka frustracją. Podrapał się po kilkudniowym zaroście, łącząc palce przy szczęce, jakby masował ją po uderzeniu. Tak się czuł. Jakby dała mu policzka, bo w gruncie rzeczy kradła mu z ust każde słowa, które chciał wypowiedzieć. Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Odprowadził ją spojrzeniem, dalej rozdrażniony. W akcie desperackiego buntu, rzucając za nią.
— Będę sobie tak stał! Jestem dorosłym facetem, mogę sobie robić co chcę!
I oczywiście mimo, ze warczał, to warczał dostatecznie głośno, żeby sobie ulżyć, ale odczekał też odpowiednio długo, żeby nie słyszała treści jego słów, było to również dalej dostatecznie cicho, żeby słyszał dokładnie to co mówił tylko on sam. Po zastanowieniu jednak, stwierdził, że może sobie pozwolic na konfrontację z młodą kobietą. Dlatego po chwili dłuższej niż mu się wydawało, opuścił łazienkę. Sił dodał mu jego nagły zryw i emocje, w których… stanął jak wryty będąc akurat świadkiem zrzucania z siebie ciuchów przez Minnie i wymiany ich na te, które jej wręczył. Gdyby był dżentelmenem, uszanowałby jej prywatność, ale nie był. Dodatkowo dziwnie zażenowany tą sytuacją, nie potrafił zareagować z odpowiednim refleksem. Więc po prostu gapił się, zupełnie bezmyślnie, czując jak ten widok mieli mu mózg w głowie, a przynajmniej to, co z niego zostało. Zamiast tego zostały instynkty.
Kiedy to ostatni raz widział kobiece ciało?
Tak młode?
Tak piękne.
Tak…
— Minnie, na Boga! Powinnaś już iść. — rzucił zanim przypomniał sobie, ze pada. Zanim więc udał się do swojego kąta za karę (do łazienki), dodał:
— Jak przestanie padać.
— Nienawidzę Cię, mala. Jesteś taka… ech — nie potrafił zebrac w słowa swoich myśli. Czując jej drobną dłoń na swoim nadgarstku zareagował instynktownie, chwytając ją wolną ręką, stosunkowo silnie, jak na to, że trzymał w palcach tak drobny przegub kobiecej ręki. Zmarszczył niezadowolony brwi.
— I ta Twoja filantropia… nie pomyślałaś kiedyś, ze ktoś może nie potrzebować Twojej pomocy?
Puścił jej rękę, patrząc na jej nadgarstek z lekka frustracją. Podrapał się po kilkudniowym zaroście, łącząc palce przy szczęce, jakby masował ją po uderzeniu. Tak się czuł. Jakby dała mu policzka, bo w gruncie rzeczy kradła mu z ust każde słowa, które chciał wypowiedzieć. Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Odprowadził ją spojrzeniem, dalej rozdrażniony. W akcie desperackiego buntu, rzucając za nią.
— Będę sobie tak stał! Jestem dorosłym facetem, mogę sobie robić co chcę!
I oczywiście mimo, ze warczał, to warczał dostatecznie głośno, żeby sobie ulżyć, ale odczekał też odpowiednio długo, żeby nie słyszała treści jego słów, było to również dalej dostatecznie cicho, żeby słyszał dokładnie to co mówił tylko on sam. Po zastanowieniu jednak, stwierdził, że może sobie pozwolic na konfrontację z młodą kobietą. Dlatego po chwili dłuższej niż mu się wydawało, opuścił łazienkę. Sił dodał mu jego nagły zryw i emocje, w których… stanął jak wryty będąc akurat świadkiem zrzucania z siebie ciuchów przez Minnie i wymiany ich na te, które jej wręczył. Gdyby był dżentelmenem, uszanowałby jej prywatność, ale nie był. Dodatkowo dziwnie zażenowany tą sytuacją, nie potrafił zareagować z odpowiednim refleksem. Więc po prostu gapił się, zupełnie bezmyślnie, czując jak ten widok mieli mu mózg w głowie, a przynajmniej to, co z niego zostało. Zamiast tego zostały instynkty.
Kiedy to ostatni raz widział kobiece ciało?
Tak młode?
Tak piękne.
Tak…
— Minnie, na Boga! Powinnaś już iść. — rzucił zanim przypomniał sobie, ze pada. Zanim więc udał się do swojego kąta za karę (do łazienki), dodał:
— Jak przestanie padać.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Otworzyła oczy szerzej, wpatrując się w Cassiana - jestem, jaka? Powiedz to głośno, że jesteś bezdomnym psem, którym się trzeba zająć. Minerwa od zawsze robiła to, co wydawało jej się, że zrobione być powinna - zachowywała się słusznie. Nie narzucała się ze swoją pomocą, ale kiedy widziała, że była potrzebna - udzielała jej. Bo tak właśnie powinni zachowywać się przyzwoici ludzie. Pokręciła więc przecząco głową, pewna, że czyni właściwie - i pewna, że Cassian tej pomocy dzisiaj potrzebował. Co robiłby, gdyby nie ona? Wciąż leżał w błocie, dał się pobić i okraść okolicznym bandytom? Był silny, nie ulegało wątpliwościom, potrafił sobie radzić, to również - ale był sam. A człowiek samotny często nie potrafi radzić sobie z niczym, wiedziała to przecież po swojej najdroższej przyjaciółce.
- Jesteś bardzo dorosły, Cassian - zapewniła go pod nosem, mówiąc bardziej do siebie, niż do niego, i niepewna, czy w ogóle słyszał jej słowa. Mężczyźni podobno nigdy nie dorastali, a Morrison był tego najlepszym przykładem. Brudny, uparty, sponiewierany, wciąż obstawiał przy swoim. Niepotrzebnie, przecież nie była jego wrogiem. Przecież go nie oceniała - choć patrzyła na niego teraz wyczekująco, aż opuści łazienkę, im szybciej przez to przebrną, tym szybciej będzie mogła się zająć nim. A on tego potrzebował.
Kiedy wyszedł, raz jeszcze spojrzała w lustro, jej twarz była widocznie zmęczona - dla niej też to nie był dobry dzień. Deszcz, który ją zastał, jedynie dopełnił obrazka, ale musiała być silna: dla niego. Odgarnęła za ucho kosmyk przemoczonych włosów, westchnęła i z ociąganiem zabrała się za wymianę ubrań, miękkie spodnie były nieco za dużo, ale, skądkolwiek Cassian je miał, Minnie powinna dać radę w nich chodzić. Z koszulą było łatwiej, stare ubranie uzdrowiciela z pewnością mogłoby jej służyć nawet za sukienkę, ale suchy materiał był o wiele przyjemniejszy niż jej przemoczony sweterek. W momencie, kiedy już go zdjęła i szykowała się do ubrania koszuli, do łazienki wdarł się Cassian - Minnie wpierw spojrzała na niego sparaliżowana, zaraz potem okryła się koszulą, oczekując, aż mężczyzna odwróci wzrok, wyjdzie i, na Merlina, zostawi ją, była przecież naga! Naga - po raz pierwszy przed mężczyzną, po raz pierwszy przed właściwie kimkolwiek i zupełnie na nagość niegotowa. Zareagowała więc pierwsza i, odwróciwszy się do Cassiana plecami, zarzuciła na siebie koszulę; wolałaby ją oddać, ubrać swój sweterek i swoją spódniczkę przewieszone niedbale przez kraniec jego wanny, ale nie miała na to ani czasu ani ochoty. Jej twarz spąsowiała wstydem, wypadła z łazienki gwałtownie, w półkroku zatrzymując się przed Cassianem, by spojrzeć mu w oczy z niedowierzaniem, po czym bez słowa chwyciła swój mokry płaszczyk i wypadła z jego mieszkania, zostawiając w nim zarówno swoją teczkę, jak i swoje ubrania.
W za dużych spodniach, za dużej koszuli i prosto na rozwijającą się nawałnicę.
I biegnąc ulicą - nie myślała wcale, nie myślała o niczym prócz hamowania cisnących się do oczu łez.
/zt x2
- Jesteś bardzo dorosły, Cassian - zapewniła go pod nosem, mówiąc bardziej do siebie, niż do niego, i niepewna, czy w ogóle słyszał jej słowa. Mężczyźni podobno nigdy nie dorastali, a Morrison był tego najlepszym przykładem. Brudny, uparty, sponiewierany, wciąż obstawiał przy swoim. Niepotrzebnie, przecież nie była jego wrogiem. Przecież go nie oceniała - choć patrzyła na niego teraz wyczekująco, aż opuści łazienkę, im szybciej przez to przebrną, tym szybciej będzie mogła się zająć nim. A on tego potrzebował.
Kiedy wyszedł, raz jeszcze spojrzała w lustro, jej twarz była widocznie zmęczona - dla niej też to nie był dobry dzień. Deszcz, który ją zastał, jedynie dopełnił obrazka, ale musiała być silna: dla niego. Odgarnęła za ucho kosmyk przemoczonych włosów, westchnęła i z ociąganiem zabrała się za wymianę ubrań, miękkie spodnie były nieco za dużo, ale, skądkolwiek Cassian je miał, Minnie powinna dać radę w nich chodzić. Z koszulą było łatwiej, stare ubranie uzdrowiciela z pewnością mogłoby jej służyć nawet za sukienkę, ale suchy materiał był o wiele przyjemniejszy niż jej przemoczony sweterek. W momencie, kiedy już go zdjęła i szykowała się do ubrania koszuli, do łazienki wdarł się Cassian - Minnie wpierw spojrzała na niego sparaliżowana, zaraz potem okryła się koszulą, oczekując, aż mężczyzna odwróci wzrok, wyjdzie i, na Merlina, zostawi ją, była przecież naga! Naga - po raz pierwszy przed mężczyzną, po raz pierwszy przed właściwie kimkolwiek i zupełnie na nagość niegotowa. Zareagowała więc pierwsza i, odwróciwszy się do Cassiana plecami, zarzuciła na siebie koszulę; wolałaby ją oddać, ubrać swój sweterek i swoją spódniczkę przewieszone niedbale przez kraniec jego wanny, ale nie miała na to ani czasu ani ochoty. Jej twarz spąsowiała wstydem, wypadła z łazienki gwałtownie, w półkroku zatrzymując się przed Cassianem, by spojrzeć mu w oczy z niedowierzaniem, po czym bez słowa chwyciła swój mokry płaszczyk i wypadła z jego mieszkania, zostawiając w nim zarówno swoją teczkę, jak i swoje ubrania.
W za dużych spodniach, za dużej koszuli i prosto na rozwijającą się nawałnicę.
I biegnąc ulicą - nie myślała wcale, nie myślała o niczym prócz hamowania cisnących się do oczu łez.
/zt x2
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
|29 luty
Było już grubo po 2, a nawet może i niewiele po 3 w nocy, kiedy Bott stanął pod kamienicą Morissona. Zadarł swoją rozkwaszoną twarz ku górze by zbadać czy światło w jego mieszkaniu się pali, czy też nie. Wypuścił powietrze przez usta. Powstały po złamaniu nosa strup uniemożliwiał wykonywanie tej czynności w sposób swobodniejszy (pomijając oczywiście dodatkowo fakt, że czynił go przy mniej urodziwym niż zwykle). No ale zaraz miało się to zmienić. Pod warunkiem, że Morisson jest w domu, a nie stoi w tym momencie na straży życia i dobra pacjentów w Mungu. Myśl ta wywoływała w czarodzieju rozbawienie z którym to na ustach nacisnął klamkę jego mieszkania. Jeśli drzwi nie stawiały oporu pozwolił sobie bezceremonialnie wejść do wnętrza mieszkania, a jak nie to głuchą, nocną ciszę zniszczyło walenie w nie pięścią.
Było już grubo po 2, a nawet może i niewiele po 3 w nocy, kiedy Bott stanął pod kamienicą Morissona. Zadarł swoją rozkwaszoną twarz ku górze by zbadać czy światło w jego mieszkaniu się pali, czy też nie. Wypuścił powietrze przez usta. Powstały po złamaniu nosa strup uniemożliwiał wykonywanie tej czynności w sposób swobodniejszy (pomijając oczywiście dodatkowo fakt, że czynił go przy mniej urodziwym niż zwykle). No ale zaraz miało się to zmienić. Pod warunkiem, że Morisson jest w domu, a nie stoi w tym momencie na straży życia i dobra pacjentów w Mungu. Myśl ta wywoływała w czarodzieju rozbawienie z którym to na ustach nacisnął klamkę jego mieszkania. Jeśli drzwi nie stawiały oporu pozwolił sobie bezceremonialnie wejść do wnętrza mieszkania, a jak nie to głuchą, nocną ciszę zniszczyło walenie w nie pięścią.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Drzwi były otwarte. Cassian nie miał nic do ukrycia, a w jego domu nie było za wiele do okradzenia. Chyba, ze mugole zainteresowani by byli dziwnymi specyfikami na jego szafce w rogu pokoju, a czarodzieje Ognistą w barku, chociaż większość z butelek była pusta. Morisson nie spał. Morisson zawsze niewiele odpoczywał. Jutro nie miał dyżuru, wiec mógł sobie pozwolić na siedzenie przy biurku, z butelką alkoholu w ręce. Popijał trunek profilaktycznie, starając się ukoić nerwy przed snem. Zeslać na siebie spokojniejsza drzemkę. Alohol był jego lekiem na beenne noce. Tylko po spozyciu sporych jego ilości, nie śnił koszmarów, żony i dziecka. Ostatnio śnił też inne nieszczęścia. Związane o dziwo z zakonem i jego członkami, chociaż wcale nie zdążył się z nimi jeszcze zasymilować mimo wspólnie spędzonych świąt i pewnego, pelnego adrenaliny wieczoru. Właśnie wstawał, żeby sięgnać po kolejną butelkę, kiedy usłyszał szuranie pod drzwiami. Zbyt pijany, żeby to analizować, podszedł bliżej, przykładając ucho do drzwi. Te otwarły się z takim rozmachem, że Morissona odrzuciło na ścianę obok. Zawirowalo mu na chwilę w głowie i zamroczyło umysł, ale nawet przez te mroczki, potrafil rozpoznać złodzieja.
— A kysz! — warknął na złą, nieczystą duszę, uderzając nieszczęśnika butelką w skroń, a przynajmniej to właśnie mając w planach.
Jeszcze nie wiedział, że tym nicponiem, który go witał w nocy, był Bott. Mógłby się zdziwić, gdyby już naście razy wcześniej Matthew nie odwiedzał go w ten sposób. Mimo to, Cassian, cały czas reagowal w ten sam, terytorialny sposób.
— A kysz! — warknął na złą, nieczystą duszę, uderzając nieszczęśnika butelką w skroń, a przynajmniej to właśnie mając w planach.
Jeszcze nie wiedział, że tym nicponiem, który go witał w nocy, był Bott. Mógłby się zdziwić, gdyby już naście razy wcześniej Matthew nie odwiedzał go w ten sposób. Mimo to, Cassian, cały czas reagowal w ten sam, terytorialny sposób.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cassian Morisson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Ciemno za tymi oknami, lecz nie oznaczało to, że właściciela w domu nie było. Nie zrażony niczym Bott wspiął się po tych krzywych schodach, a potem swobodnie nacisnął klamkę, która ugięła się pod jego dłonią. Nie zaskoczyło go to. Bez cienia wahania pchnął je, jakby wchodził do stodoły. Nie robił tego specjalnie (choć gdyby to od niego zleżało to by robił). Winowajcą tego stanu rzeczy były zawiasy trzymające drzwi w futrynie. Drażniły one Matta do tego stopnia, że za każdym razem, jak tu bywał, miał ochotę coś z tym zrobić. I tym razem nie było inaczej. Gdy skrzydło huknęło, czarodziej zwyczajowo je przeklną i wszedł do wnętrza mieszkania, jakby wchodził do siebie. Zrobił kilka kroków, a potem...usłyszał go. Już nawet nie udawał zaskoczenia tylko przeklną jeszcze raz, gdy denko butelki zalśniło w powietrzu. Czad.
Bott wyciągnął odruchowo ręce przed siebie z zamiarem pochwycenia szarżującego na niego doktorka i przerzucenia go przez bark na podłogę.
Bott wyciągnął odruchowo ręce przed siebie z zamiarem pochwycenia szarżującego na niego doktorka i przerzucenia go przez bark na podłogę.
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Cassian się nie broni, więc pada na glebę. XD
Cassian nie widział dokladnie twarzy, w która celował, ale nawet gdby ją zauwazył, było już za późno, żeby się wycofać. Rozmach jego ramienia był na tyle silny, że kiedy Matthew chwycił go za ramię i przerzucił nad barkiem, dokonał to zarówno za pomocą swojej siły, jak i sily Cassiana, który walnął plecami o posadzkę, na chwilę tracąc dech. Butelka rozbiła się gdzieś obok nich, z hukiem, nieodpowiednim wobec pory nocnej jaka parowała. Morisson musiał mieć bardzo nieszczęśliwych sąsiadów, wybudzanych w nocy takimi dźwiękami. Cass jednak bardziej niż nimi, przejmował sie w tym momencie mężczyzną, jakiego miał przed sobą.
— Bott?! — wyrzucił z siebie, już, kiedy zdążył zamachnąć się nogą, celując prosto w piszczel. — Czy Tobie na mózg padło? Mogłem wyłamać Ci nogi!
Nie był wcale pewien, czy tego nie zrobił, bo zareagował całkiem instynktownie, zanim zdążył zauważyć kogo przywitał w ten właśnie sposób. Podniósł się do gory na łokciach, lustrując go wścieklym spojrzeniem. Co go pogrzało? On miał prawo atakować kogoś, kto wtargnąl do jego mieszania, ale gdzie w tym rozsądek, żeby Matt rozkładał właściciela tego domostwa, na ziemi na łopatki?
Cassian nie widział dokladnie twarzy, w która celował, ale nawet gdby ją zauwazył, było już za późno, żeby się wycofać. Rozmach jego ramienia był na tyle silny, że kiedy Matthew chwycił go za ramię i przerzucił nad barkiem, dokonał to zarówno za pomocą swojej siły, jak i sily Cassiana, który walnął plecami o posadzkę, na chwilę tracąc dech. Butelka rozbiła się gdzieś obok nich, z hukiem, nieodpowiednim wobec pory nocnej jaka parowała. Morisson musiał mieć bardzo nieszczęśliwych sąsiadów, wybudzanych w nocy takimi dźwiękami. Cass jednak bardziej niż nimi, przejmował sie w tym momencie mężczyzną, jakiego miał przed sobą.
— Bott?! — wyrzucił z siebie, już, kiedy zdążył zamachnąć się nogą, celując prosto w piszczel. — Czy Tobie na mózg padło? Mogłem wyłamać Ci nogi!
Nie był wcale pewien, czy tego nie zrobił, bo zareagował całkiem instynktownie, zanim zdążył zauważyć kogo przywitał w ten właśnie sposób. Podniósł się do gory na łokciach, lustrując go wścieklym spojrzeniem. Co go pogrzało? On miał prawo atakować kogoś, kto wtargnąl do jego mieszania, ale gdzie w tym rozsądek, żeby Matt rozkładał właściciela tego domostwa, na ziemi na łopatki?
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cassian Morisson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Wizja oberwania butelką nie napawała go optymizmem. Na szczęście okazał się na tyle szybki by tego uniknąć. Cass gruchnął o podłogę. Butelka się potłukła.
- Nie kurwa, Święty Mikołaj. - Warknął, a potem syknął i kolejny raz przeklął, gdy to uzdrowicielowi zebrało się na pieszczoty. Odsunął się o niego po tym o krok i tak słuchał jego ciekawych teorii.
- Rzucając się butelką na twarz!? A potem co? Odetniesz mi głowę kopiąc mnie jak pizda? - Zakpił z ironią. Musiał bo krew się w nim aż gotowała - Zrobiłbyś w końcu porządek z tymi pierdolonymi drzwiami i zamykał, jak człowiek - to tych cyrków by nie było. I gdzie tu w ogóle jakieś światło? Ciemno jak w dupie... - marudził chcąc odreagować tę adrenalinę. Ktoś by powiedział, że głupim było drażnić swojego lekarza, lecz tak się składało, że Matt to za wiele rozsądku nie przejawiał. Zostawił więc Morissona samemu sobie. Niech się podnosi i wdzięczny będzie, że nie wylądował na jakimś meblu. W tym czasie wypatrywał jakiegoś potencjalnego źródła światła, które mógłby uruchomić. Znalazł. Po chwili mdłe światło zalało pokój zdradzając powód swojej wizyty - pięknie rozkwaszony, połamany nos. Chociaż Cass mógł się tego spodziewać już po specyficznym oddechu i nosowym głosie czarodzieja.
- Co się gapisz?
- Nie kurwa, Święty Mikołaj. - Warknął, a potem syknął i kolejny raz przeklął, gdy to uzdrowicielowi zebrało się na pieszczoty. Odsunął się o niego po tym o krok i tak słuchał jego ciekawych teorii.
- Rzucając się butelką na twarz!? A potem co? Odetniesz mi głowę kopiąc mnie jak pizda? - Zakpił z ironią. Musiał bo krew się w nim aż gotowała - Zrobiłbyś w końcu porządek z tymi pierdolonymi drzwiami i zamykał, jak człowiek - to tych cyrków by nie było. I gdzie tu w ogóle jakieś światło? Ciemno jak w dupie... - marudził chcąc odreagować tę adrenalinę. Ktoś by powiedział, że głupim było drażnić swojego lekarza, lecz tak się składało, że Matt to za wiele rozsądku nie przejawiał. Zostawił więc Morissona samemu sobie. Niech się podnosi i wdzięczny będzie, że nie wylądował na jakimś meblu. W tym czasie wypatrywał jakiegoś potencjalnego źródła światła, które mógłby uruchomić. Znalazł. Po chwili mdłe światło zalało pokój zdradzając powód swojej wizyty - pięknie rozkwaszony, połamany nos. Chociaż Cass mógł się tego spodziewać już po specyficznym oddechu i nosowym głosie czarodzieja.
- Co się gapisz?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Cassian był wesoło podchmielony, więc nie analizował w żaden sposób wejścia kolegi do swojego mieszkania. Ni starał się też go badac, chociaż instynktownie powinien, bo nie zdarzylo się jeszcze, żeby Matt odwiedził go w innym celu. Wygodnie było mu jednak udawać, że celu tej wizyty wcale nie widzi. Podniósl się do góry, do pozycji siedzącej, opierając ręce żałośnie na kolanach i nie komentował już w żaden sposób marudzenia Botta. Przewrócił jedynie oczami, patrząc niezadowoleniem na rozbitą na ziemi butelkę. Chwilę potem, kiedy żarówki zaświeciły mu w oczy (pozdrawiamy mugolskie mieszkania), przysłonił dłonią twarz, szukając wzrokiem mordy Matthewa. Oczywiście, że nie mógł nie zauważyć wielkiego placka na tym krzywym w tym momencie ryju.
— Bo wyglądasz, jakby garboróg zrobił sobie z Twojej mordy tarkę — rzucił wprost, z trudem dźwigając się do góry. Skoro już miał go uleczyć, mógł mu chociaż za to raz podziękować.
— Następnym razem przynieś mi Ognistą — sam zaczął marudzić, poszukując przy tym swojej różdżki, która jak się okazało, leżała na biurku. Siegając po nią, utrzymał ją niewprawnie w dłoni, przekręcając ją lekko. Nie był w najlepszym stanie do rzucania zaklęć leczniczych, więc zaczął od tych prostszych, jak usunięcie krwiaka wokół nosa i ust.
— Purcutio. Uaaa, złamanie z przemieszczeniem. Jak będziesz buczał, nastawię Ci to na żywca, a wolałbyś jednak, żebym Cię najpierw znieczulił.
Chociaż możliwe, że i tak pokusiłby się na nastawianie mu tego nosa bez znieczulenia. W odwecie za niemiłe powitanie na przykład.
— Bo wyglądasz, jakby garboróg zrobił sobie z Twojej mordy tarkę — rzucił wprost, z trudem dźwigając się do góry. Skoro już miał go uleczyć, mógł mu chociaż za to raz podziękować.
— Następnym razem przynieś mi Ognistą — sam zaczął marudzić, poszukując przy tym swojej różdżki, która jak się okazało, leżała na biurku. Siegając po nią, utrzymał ją niewprawnie w dłoni, przekręcając ją lekko. Nie był w najlepszym stanie do rzucania zaklęć leczniczych, więc zaczął od tych prostszych, jak usunięcie krwiaka wokół nosa i ust.
— Purcutio. Uaaa, złamanie z przemieszczeniem. Jak będziesz buczał, nastawię Ci to na żywca, a wolałbyś jednak, żebym Cię najpierw znieczulił.
Chociaż możliwe, że i tak pokusiłby się na nastawianie mu tego nosa bez znieczulenia. W odwecie za niemiłe powitanie na przykład.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój glówny
Szybka odpowiedź