Pracownia na poddaszu
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pracownia na poddaszu
Miejsce było zadbane, jak na kobiecą pracownię przystało, nawet jeśli porozstawiane na dębowych półkach buteleczki, pakunki i szklane naczynka, nadawały obraz chaosu. Przynajmniej dla kogoś postronnego. Na uboczu, tuż nad magicznie rzeźbionym wgłębieniem (paleniskiem?) znajdowała się wydzielona przestrzeń na kociołkowe aranżacje. Było i - specjalnie na potrzeby niektórych spotkań - przygotowane miejsca, by goście mogli spocząć przy rozsuwanym, magicznie powiększanym stole. I...najważniejsze. Wszechobecny, chociaż bardzo delikatny zapach bzu, utrzymywał się w pracowni nawet przy otwartych okiennicach.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 10.11.16 18:23, w całości zmieniany 1 raz
Jedną z głównych zasad wiążących się z wejściem do pracowni było to, by nie sięgać po rozstawione tu i ówdzie kubki, jak i filiżanki. Carrow już zdążył się nauczyć, że to co posiada kurzący zapach nie zawsze nadaje się do spożycia. A mówi się, że łakomstwo nie przynosi niczego dobrego, a tu proszę - uczy! Dlatego uzdrowiciel z pewna dozą przezorności przekroczył progi pracowni trzymając przy sobie kolejną porcję archiwalnej makulatury Munga. Znosił ją tu sukcesywnie od paru dni, czego rezultatem była pokaźna kupka dokumentacji zalegająca na jednym ze stolików, która w tym momencie jeszcze urosła w siłę. Z dumą na nią spojrzał, gdy do wnętrza pomieszczenia niepewnie zaglądnęła służba z herbatą i słodkimi rogalikami. Przeniósł na nią wzrok.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł, Margareth. - Napomknął. Jeszcze tego brakowało by przypadkiem filiżanki się pomieszały z tymi w których zalegały jakieś inarze eksperymenty.
- Podzielam obawę, Lordzie Carrow...jednak gość w domu to Pan w domu. - Odpowiedziała nieco sceptycznie i z większą odwagą pozwoliła sobie podejść i zostawić tacę, na jednym z niższych stolików.
- Święte słowa - mruknął z aprobatą, a potem odprowadził kucharkę. Skuszony zapachami rogalików przysiadł na kozetce i zaczął mimochodem przeglądać dokumentację czekając na przybycie reszty i tym samym pozostawiając obowiązek przyjęcia gości na swej córce.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł, Margareth. - Napomknął. Jeszcze tego brakowało by przypadkiem filiżanki się pomieszały z tymi w których zalegały jakieś inarze eksperymenty.
- Podzielam obawę, Lordzie Carrow...jednak gość w domu to Pan w domu. - Odpowiedziała nieco sceptycznie i z większą odwagą pozwoliła sobie podejść i zostawić tacę, na jednym z niższych stolików.
- Święte słowa - mruknął z aprobatą, a potem odprowadził kucharkę. Skuszony zapachami rogalików przysiadł na kozetce i zaczął mimochodem przeglądać dokumentację czekając na przybycie reszty i tym samym pozostawiając obowiązek przyjęcia gości na swej córce.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I SPOTKANIE BADAŃ NAUKOWYCH
Wiedziała, że badania których sie podjęła, nie będą prostym przedsięwzięciem. I nie chodziło tylko o samą kwestię przebiegu badań. Zanim w ogóle cokolwiek ruszyło, musiała przygotować miliony dokumentów, listów, planów...i innych tekstów. Chwilowo bolały ją palce od pisania i oczy od czytania pokaźnej liczy książek i...przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo lubiła swoją alchemiczną dziedzinę życia. Zdecydowanie wolała tkwić nad kociołkiem z kolejnymi ingrediencjami i ich zapachami, niż siedzieć gdzieś za biurkiem ze stertą papierów przed sobą. Właściwie..aż sie skrzywiła, gdy weszła do pracowni. Jej ojciec siedział na kozetce, przyglądając jedną z przygotowanych stert, a Inara trzymała pod pachą jeszcze kilka - na szczęście już przeczytane. Chciała być możliwie najlepiej przygotowana przed pierwszym spotkaniem, ale - wiedziała, że najlepszym źródłem informacji, będą sami specjaliści, którzy zdecydowali sie uczestniczyć w projekcie.
Omiotła spojrzeniem pomieszczenie z niejakim uśmiechem. Było zadbane, jak na kobiecą pracownię przystało, a porozstawiane wokół buteleczki, pakunki i szklane buteleczki, nadawały przyjemnej aury. Było wydzielone miejsce na jej kociołkowe aranżacje, było i - specjalnie na potrzeby spotkania - przygotowane miejsca, by goście mogli spocząć przy rozsuwanym, magicznie powiększonym stole. I...najważniejsze. Wszechobecny, chociaż bardzo delikatny zapach bzu, który utrzymywał się nawet przy otwartych okiennicach.
Świadomie wybrała akurat swoją pracownię na pierwsze spotkanie. Chciała - poznać czarodziei, z którymi będzie pracowała, bo nie znała wszystkich osobiście, a ciekawiły ją sylwetki, o których zdążyło jej powiedzieć tylko kilka suchych słów Ministerstwo. Na dalsze etapy badań, miały zostać przygotowane odpowiednie pracownie już w samych murach magicznego Ministerstwa. Dziś jednak, goście musieli zadowolić się przygotowanym miejscem, z nadzieją, że warunki będą wystarczające, nie tylko dla alchemików.
- Skończą ci się literki tato, jeśli będziesz tyle ich przerabiał - Było jeszcze chwilę czasu, więc podeszła do Adriena z uśmiech, by musnąć ojcowski policzek i zwinąć z talerzyka, przygotowane, słodkie rogaliki. Czekała na pierwszych gości, a gdy z dłoni zniknęła słodycz, palce mimowolnie sięgnęły po leżący na ziemi ołówek. Momentalnie, na jednej z trzymanych kartek, zaczęły powstawać kolejne kreski rysunku. Oczywiście - wilkołaka.
Kochani, czekam na was do 20 kwietnia, chociaż - jeśli zbierzemy się wcześniej, to ruszymy też szybciej do przodu <3
Wiedziała, że badania których sie podjęła, nie będą prostym przedsięwzięciem. I nie chodziło tylko o samą kwestię przebiegu badań. Zanim w ogóle cokolwiek ruszyło, musiała przygotować miliony dokumentów, listów, planów...i innych tekstów. Chwilowo bolały ją palce od pisania i oczy od czytania pokaźnej liczy książek i...przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo lubiła swoją alchemiczną dziedzinę życia. Zdecydowanie wolała tkwić nad kociołkiem z kolejnymi ingrediencjami i ich zapachami, niż siedzieć gdzieś za biurkiem ze stertą papierów przed sobą. Właściwie..aż sie skrzywiła, gdy weszła do pracowni. Jej ojciec siedział na kozetce, przyglądając jedną z przygotowanych stert, a Inara trzymała pod pachą jeszcze kilka - na szczęście już przeczytane. Chciała być możliwie najlepiej przygotowana przed pierwszym spotkaniem, ale - wiedziała, że najlepszym źródłem informacji, będą sami specjaliści, którzy zdecydowali sie uczestniczyć w projekcie.
Omiotła spojrzeniem pomieszczenie z niejakim uśmiechem. Było zadbane, jak na kobiecą pracownię przystało, a porozstawiane wokół buteleczki, pakunki i szklane buteleczki, nadawały przyjemnej aury. Było wydzielone miejsce na jej kociołkowe aranżacje, było i - specjalnie na potrzeby spotkania - przygotowane miejsca, by goście mogli spocząć przy rozsuwanym, magicznie powiększonym stole. I...najważniejsze. Wszechobecny, chociaż bardzo delikatny zapach bzu, który utrzymywał się nawet przy otwartych okiennicach.
Świadomie wybrała akurat swoją pracownię na pierwsze spotkanie. Chciała - poznać czarodziei, z którymi będzie pracowała, bo nie znała wszystkich osobiście, a ciekawiły ją sylwetki, o których zdążyło jej powiedzieć tylko kilka suchych słów Ministerstwo. Na dalsze etapy badań, miały zostać przygotowane odpowiednie pracownie już w samych murach magicznego Ministerstwa. Dziś jednak, goście musieli zadowolić się przygotowanym miejscem, z nadzieją, że warunki będą wystarczające, nie tylko dla alchemików.
- Skończą ci się literki tato, jeśli będziesz tyle ich przerabiał - Było jeszcze chwilę czasu, więc podeszła do Adriena z uśmiech, by musnąć ojcowski policzek i zwinąć z talerzyka, przygotowane, słodkie rogaliki. Czekała na pierwszych gości, a gdy z dłoni zniknęła słodycz, palce mimowolnie sięgnęły po leżący na ziemi ołówek. Momentalnie, na jednej z trzymanych kartek, zaczęły powstawać kolejne kreski rysunku. Oczywiście - wilkołaka.
Kochani, czekam na was do 20 kwietnia, chociaż - jeśli zbierzemy się wcześniej, to ruszymy też szybciej do przodu <3
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
1. przepraszam za poślizg, następne posty już będą ładne i na czas!
2. teddy przyszła z frankiem, do pisania dołączy jak wróci z nieobecności, najprawdopodobniej w następnej kolejce. < 3
Czuł się co najmniej niepewnie, kiedy pokonywał kolejne, prowadzące na poddasze schody, walcząc z nieodpartą ochotą odwołania swojego udziału w tym całym przedsięwzięciu. Nie podobało mu się w tym wszystko; zwierzchnictwo ministerstwa, konieczność współpracowania z całą grupą nieznajomych osób, nazwiska łowców na liście uczestników, a całkiem ostatnio – fakt, że spotkanie odbywało się w jakiejś prywatnej, szlacheckiej rezydencji. Nabyty przez lata sceptycyzm podpowiadał mu odwrót i pewnie nawet by go posłuchał, gdyby nie idąca obok niego Teddy, stanowiąca, swoją drogą, jedyny powód, dla którego w ogóle pojawił się w dworku. Panna Purcell uparcie wierciła mu dziurę w brzuchu przez ostatni tydzień – jak się okazało, całkiem skutecznie – i nagła zmiana zdania z pewnością spotkałaby się ze stanowczym sprzeciwem. A jeżeli na cokolwiek miał ochotę mniej niż na udział w spotkaniu, to była to zażarta kłótnia z Teddy.
Puścił ją przodem, przestępując próg pracowni zaraz po niej i odruchowo omiatając wzrokiem całe pomieszczenie. Było czysto, to dobrze, nie znosił bałaganu w miejscu pracy; nic nie irytowało bardziej niż pomylenie fiolek nad kociołkiem. Albo marnowanie czasu na szukanie tej odpowiedniej. W jego własnym laboratorium, jak szumnie nazywał kanciapę wielkości schowka na miotły, wszystko miało swoje stałe miejsce, a składniki i receptury posegregowane były tematycznie i alfabetycznie. Albo według jakiejś innej hierarchii, mającej sens tylko i wyłącznie dla jej twórcy, który bez zastanowienia wywołałby burzę w szklance wody, gdyby ktoś odważył się cokolwiek mu poprzestawiać. Cóż, nigdy nie był najlepszy w pracy zespołowej.
Wracając jednak do pomieszczenia na poddaszu, nie było źle. Tylko słodko śmierdziało jakimiś kwiatkami, więc zmarszczył odruchowo nos, skupiając się wreszcie na… gospodarzach? Starszy mężczyzna, zajęty przeglądaniem sterty papierów, wyglądał całkiem konkretnie (Frank miał nadzieję, że nie każą mu wypełniać żadnych raportów, nienawidził tego robić), ale kim była witająca ich, młoda kobieta? – Dzień dobry – mruknął. – Frank Carter – dodał po namyśle, decydując, że wypadałoby chociaż się przedstawić. Całą resztę wprowadzenia pozostawił Teddy, mimochodem zastanawiając się, czy nie powinien przypadkiem podążyć za jakimiś bardziej wyszukanymi zasadami powitania, właściwymi dla arystokracji. Może wypadało ucałować brunetkę w dłoń? Ostatecznie zrezygnował jednak z jakichkolwiek dodatkowych kombinacji i po prostu przystanął w pobliżu okna, mając cichą nadzieję, że nie będą musieli zostać długo. Do pełni został zaledwie tydzień i już zaczynał wchodzić w stan tej charakterystycznej nerwowości, która z zazwyczaj małomównego faceta, czyniła dodatkowo gbura.
2. teddy przyszła z frankiem, do pisania dołączy jak wróci z nieobecności, najprawdopodobniej w następnej kolejce. < 3
Czuł się co najmniej niepewnie, kiedy pokonywał kolejne, prowadzące na poddasze schody, walcząc z nieodpartą ochotą odwołania swojego udziału w tym całym przedsięwzięciu. Nie podobało mu się w tym wszystko; zwierzchnictwo ministerstwa, konieczność współpracowania z całą grupą nieznajomych osób, nazwiska łowców na liście uczestników, a całkiem ostatnio – fakt, że spotkanie odbywało się w jakiejś prywatnej, szlacheckiej rezydencji. Nabyty przez lata sceptycyzm podpowiadał mu odwrót i pewnie nawet by go posłuchał, gdyby nie idąca obok niego Teddy, stanowiąca, swoją drogą, jedyny powód, dla którego w ogóle pojawił się w dworku. Panna Purcell uparcie wierciła mu dziurę w brzuchu przez ostatni tydzień – jak się okazało, całkiem skutecznie – i nagła zmiana zdania z pewnością spotkałaby się ze stanowczym sprzeciwem. A jeżeli na cokolwiek miał ochotę mniej niż na udział w spotkaniu, to była to zażarta kłótnia z Teddy.
Puścił ją przodem, przestępując próg pracowni zaraz po niej i odruchowo omiatając wzrokiem całe pomieszczenie. Było czysto, to dobrze, nie znosił bałaganu w miejscu pracy; nic nie irytowało bardziej niż pomylenie fiolek nad kociołkiem. Albo marnowanie czasu na szukanie tej odpowiedniej. W jego własnym laboratorium, jak szumnie nazywał kanciapę wielkości schowka na miotły, wszystko miało swoje stałe miejsce, a składniki i receptury posegregowane były tematycznie i alfabetycznie. Albo według jakiejś innej hierarchii, mającej sens tylko i wyłącznie dla jej twórcy, który bez zastanowienia wywołałby burzę w szklance wody, gdyby ktoś odważył się cokolwiek mu poprzestawiać. Cóż, nigdy nie był najlepszy w pracy zespołowej.
Wracając jednak do pomieszczenia na poddaszu, nie było źle. Tylko słodko śmierdziało jakimiś kwiatkami, więc zmarszczył odruchowo nos, skupiając się wreszcie na… gospodarzach? Starszy mężczyzna, zajęty przeglądaniem sterty papierów, wyglądał całkiem konkretnie (Frank miał nadzieję, że nie każą mu wypełniać żadnych raportów, nienawidził tego robić), ale kim była witająca ich, młoda kobieta? – Dzień dobry – mruknął. – Frank Carter – dodał po namyśle, decydując, że wypadałoby chociaż się przedstawić. Całą resztę wprowadzenia pozostawił Teddy, mimochodem zastanawiając się, czy nie powinien przypadkiem podążyć za jakimiś bardziej wyszukanymi zasadami powitania, właściwymi dla arystokracji. Może wypadało ucałować brunetkę w dłoń? Ostatecznie zrezygnował jednak z jakichkolwiek dodatkowych kombinacji i po prostu przystanął w pobliżu okna, mając cichą nadzieję, że nie będą musieli zostać długo. Do pełni został zaledwie tydzień i już zaczynał wchodzić w stan tej charakterystycznej nerwowości, która z zazwyczaj małomównego faceta, czyniła dodatkowo gbura.
you better keep the wolf back from the door
he wanders ever closer every night
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
Frank Cresswell
Zawód : właściciel dziurawego kotła, naukowiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
a lot of hope in one man tent
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Szła na to spotkanie dziwnie podekscytowana; jak na swój bardzo młody wiek, w gruncie rzeczy miała już całkiem niezły dorobek naukowy. Nigdy dotąd nie miała jednak okazji uczestniczyć w czymś równie ważnym, traktowała ten eksperyment jako nie tylko niezwykłą przygodę, ale przede wszystkim potężne wyzwanie, które mocno nadepnęło jej na ambicję. Przypuszczała, że znów będzie jedną z najmłodszych, ciekawa była, czy w związku z tym ktokolwiek będzie traktował ją poważnie: ale była całkowicie pewna swojego. I tego, że była właściwą osobą na właściwym miejscu. Interesowała się przecież likantropią już od dłuższego czasu, zainspirowana przez swojego opiekuna naukowego - pracując w Ministerstwie dość napatrzyła się też na cierpienie tych ludzi. Bo choć podchodzili pod Wydział Zwierząt, czy nie byli ludźmi - jak oni? Ludźmi bardzo skrzywdzonymi. Przecież nie prosili się o klątwę.
Otulona ciepłym, brązowym płaszczem przed listopadowym chłodem pojawiła się przed dworkiem Carrowów - z nieco sceptycznym podejściem. Nie ufała arystokratom, a w każdym razie nie takim jak Carrowowie. Projekt był jednak zbyt ważny, żeby zrezygnować z niego z powodu uprzedzeń, przecież nawet nie wiedziała, z kim będzie miała do czynienia. A dziewczyna w przesłanym jej liście brzmiała bardzo uprzejmie. Niewiele wiedziała o innych badaczach, którzy mieli wziąć udział w tym przedsięwzięciu, lecz nie zdziwiła jej obecność profesora Bartiusa. Oboje mieli wspomóc projekt wiedzą z zakresu transmutacji. To dość... niespodziewane. Czuła się ważna. A może - po prostu doceniona.
Spóźniła się, nie zdarzało jej się to prawie nigdy - w przeciwieństwie do profesora.
- Profesorze - uśmiechnęła się delikatnie, dostrzegając go nieopodal wejścia i wodząc spojrzeniem błękitnych oczu za jego dłonią, kiedy gasił papierosa; rumieniec wywołany chłodem przyozdobił jej policzki. Skinęła mu tylko pogodnie głową, grzecznie odczekując, aż skończy - i wraz z nim udając się do wnętrza.
- Dzień dobry - powitała już wszystkich, znalazłszy się na poddaszu. Nie było trudno odnaleźć spojrzeniem autorkę listu, wśród trójki czarodziejów była tylko jedna kobieta. - Przepraszamy za spóźnienie - Utkwiła wzrok w tęczówkach Inary, uprzedzała ją w liście, że może zjawić się kilka chwil po czasie. - Profesor Hereward Bartius - przedstawiła wpierw bardziej doświadczonego, z szacunkiem. - I Minerwa McGonagall. - Jej spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Adrienie, a wargi znów wygięły się w delikatnym uśmiechu. Pamiętała go. Ze spotkania Zakonu.
Otulona ciepłym, brązowym płaszczem przed listopadowym chłodem pojawiła się przed dworkiem Carrowów - z nieco sceptycznym podejściem. Nie ufała arystokratom, a w każdym razie nie takim jak Carrowowie. Projekt był jednak zbyt ważny, żeby zrezygnować z niego z powodu uprzedzeń, przecież nawet nie wiedziała, z kim będzie miała do czynienia. A dziewczyna w przesłanym jej liście brzmiała bardzo uprzejmie. Niewiele wiedziała o innych badaczach, którzy mieli wziąć udział w tym przedsięwzięciu, lecz nie zdziwiła jej obecność profesora Bartiusa. Oboje mieli wspomóc projekt wiedzą z zakresu transmutacji. To dość... niespodziewane. Czuła się ważna. A może - po prostu doceniona.
Spóźniła się, nie zdarzało jej się to prawie nigdy - w przeciwieństwie do profesora.
- Profesorze - uśmiechnęła się delikatnie, dostrzegając go nieopodal wejścia i wodząc spojrzeniem błękitnych oczu za jego dłonią, kiedy gasił papierosa; rumieniec wywołany chłodem przyozdobił jej policzki. Skinęła mu tylko pogodnie głową, grzecznie odczekując, aż skończy - i wraz z nim udając się do wnętrza.
- Dzień dobry - powitała już wszystkich, znalazłszy się na poddaszu. Nie było trudno odnaleźć spojrzeniem autorkę listu, wśród trójki czarodziejów była tylko jedna kobieta. - Przepraszamy za spóźnienie - Utkwiła wzrok w tęczówkach Inary, uprzedzała ją w liście, że może zjawić się kilka chwil po czasie. - Profesor Hereward Bartius - przedstawiła wpierw bardziej doświadczonego, z szacunkiem. - I Minerwa McGonagall. - Jej spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Adrienie, a wargi znów wygięły się w delikatnym uśmiechu. Pamiętała go. Ze spotkania Zakonu.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Przyszedł jak zwykle spóźniony, jak zwykle papierosem w ustach. W Hogwarcie nie mógł truć się na oczach uczniów. Stojąc przed rezydencją kończył palić, żeby nie przyprowadzić ze sobą dymu do zamkniętego pomieszczenia. Hereward zawsze był w niedoczasie. Najczęściej cierpieli z tego powodu ci, z którymi był umówiony. Tak, czuł się z tym faktem bardzo źle, ale jakby się nie starał, nie potrafił pojawić się nigdzie punktualnie. Kiedy miał wystarczająco dużo czasu, by napić się kawy, usiąść, zapalić działo się coś dziwnego i minuty kurczyły się niemożliwie. Nim się oglądał był spóźniony, a biedni uczniowie stali pod drzwiami sali wyczekując na pojawienie się profesora. O, o wilku mowa. Usta Herewarda rozciągnęły się w uśmiechu na widok jego ulubionej i bez wątpienia najzdolniejszej uczennicy. Nie wątpił że Minerwa McGonagall kiedyś go przerośnie. W prawdzie nigdy jej tego nie powiedział, ale nie miał złudzeń, za kilka lat to ta młoda dziewczyna będzie najbardziej szanowanym specjalistą w dziedzinie transmutacji, a jemu przyjdzie usunąć się w cień. Barty czuł się za Minnie odpowiedzialny. Niedawno był jej nauczycielem, teraz mentorem, dziewczyna zaś zawsze odnosiła się do niego z szacunkiem. Ostatnio jeszcze połączył ich Zakon Feniksa. I to Herewarda martwiło najbardziej, bał się, że jego młodej asystentce może się coś stać, bał się o nią. Ale z tego też postanowił się jej nie przyznawać. Ani z tego jak ogromną sympatią ją darzy, ani z tego, że naprawdę jest jego najlepszą uczennicą, ani wreszcie z tego, że ma więcej talentu niż on mógł kiedykolwiek powąchać.
- Minerwo - miał lekko zachrypnięty głos, kiedy się witał. Niedawne zajęcia mocno dały mu w kość. Papierosy też nie pomagały pozbyć się chropowatości. Dokończył szybko papierosa i udał się z Minerwą na miejsce spotkania. Przepuścił ją w drzwiach. Gdy szli w milczeniu na miejsce zaczął zastanawiać się czy jego brzydki zwyczaj spóźniania udzielił się jego asystentce. Miał szczerą nadzieję, że nie, to była taka grzeczna, dobra wychowana dziewczyna, Barty nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby wpłynął na nią źle. Pozwolił się przedstawić kiwają głową na powitanie wszystkim obecnym w pokoju, szczególnie nieznajomemu mężczyźnie. Zatrzymał wzrok nieco dłużej na Adrienie, z którym miał okazję spotkać się, gdy po stypie Horacego skończył dość poważnie chory, a którego nie tak dawno spotkał w Zakonie.
- Lady Carrow - skinął głową. Pamiętał Inarę jeszcze z czasów Beauxbatons, niesamowite jak te dzieci szybko rosną.
- Lordzie Carrow - wyciągnął rękę na powitanie pozwalając sobie na pewne nagięcie konwenansów, którego zwykle starałby się w towarzystwie arystokracji unikać. Wiedział przecież jak niektórzy byli na tym punkcie wyczuleni. Przynależenie jednak do organizacji, jaką był Zakon Feniksa nieco wszystko utrudniało, bo tam nie miało znaczenia czy ktoś na co dzień tytułuje się lordem czy pucybutem. Niejako stawiało wszystkich na jednej płaszczyźnie. A skoro tak, to można chyba sobie pozwolić na wyciągnięcie ręki zanim zrobi to Adrien jak zgodnie z zasadami kultury powinno być?
- Minerwo - miał lekko zachrypnięty głos, kiedy się witał. Niedawne zajęcia mocno dały mu w kość. Papierosy też nie pomagały pozbyć się chropowatości. Dokończył szybko papierosa i udał się z Minerwą na miejsce spotkania. Przepuścił ją w drzwiach. Gdy szli w milczeniu na miejsce zaczął zastanawiać się czy jego brzydki zwyczaj spóźniania udzielił się jego asystentce. Miał szczerą nadzieję, że nie, to była taka grzeczna, dobra wychowana dziewczyna, Barty nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby wpłynął na nią źle. Pozwolił się przedstawić kiwają głową na powitanie wszystkim obecnym w pokoju, szczególnie nieznajomemu mężczyźnie. Zatrzymał wzrok nieco dłużej na Adrienie, z którym miał okazję spotkać się, gdy po stypie Horacego skończył dość poważnie chory, a którego nie tak dawno spotkał w Zakonie.
- Lady Carrow - skinął głową. Pamiętał Inarę jeszcze z czasów Beauxbatons, niesamowite jak te dzieci szybko rosną.
- Lordzie Carrow - wyciągnął rękę na powitanie pozwalając sobie na pewne nagięcie konwenansów, którego zwykle starałby się w towarzystwie arystokracji unikać. Wiedział przecież jak niektórzy byli na tym punkcie wyczuleni. Przynależenie jednak do organizacji, jaką był Zakon Feniksa nieco wszystko utrudniało, bo tam nie miało znaczenia czy ktoś na co dzień tytułuje się lordem czy pucybutem. Niejako stawiało wszystkich na jednej płaszczyźnie. A skoro tak, to można chyba sobie pozwolić na wyciągnięcie ręki zanim zrobi to Adrien jak zgodnie z zasadami kultury powinno być?
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pamiętała, że z większości listów wynikało jasno, że uczestnicy spotkania - spóźnią. A mimo to, mieszanka podekscytowania mieszała się z kłującym niepokojem. Adrien siedział wciąż na miejscu, od czasu do czasu przyglądając się swej latorośli, która co raz to zaglądała do dokumentów, to kreśląc coś w notatniku, to - zerkać na kociołek i rozstawione buteleczki i pakuneczki. Prawdopodobnie - ktoś obcy mógłby się pogubić w hierarchii, jaką zastosowała, ale - Inara doskonale wiedziała co gdzie się znajduje. Zdarzało się nawet, że do pracowni wchodziła po ciemku, nie kłopocząc się nawet lumosem i bezbłędnie potrafiła odnaleźć pozostawiony wcześniej przedmiot.
Kiedy usłyszała kroki na schodach, odetchnęła z ulgą, szczególnie, gdy w drzwiach pojawiła się jasnowłosa istota - Teddy! - wyrwało jej się, gdy pomknęła ku dziewczynie, kątem oka dostrzegając, że przybyła w towarzystwie mężczyzny. Wiedziała od razu kim jest, ale - nigdy do tej pory go nie spotkała, a jeśli tak, nie zamienili ze sobą jeszcze słowa - Cieszę się, że jesteście - po czym sięgnęła kobiecego policzka, by bez skrępowania je ucałować. Odwróciła się i do towarzyszącego jej Franka, którego chmurna mimika sugerowała przynajmniej lekkie niezadowolenie - Miło mi poznać, Inara Carrow, ale proszę, mów mi po imieniu. A to jest Adrien, mój ojciec - zignorowała cienie, igrające na jego twarzy i posłała mu szeroki uśmiech. Wiedziała też, że jej rodziciel zajmie się ewentualną wymianą uprzejmości - Pozwolicie, że jeszcze zaczekamy, bo przynajmniej dwójka ma jeszcze się pojawić, wtedy rozpoczniemy... - i nim skończyła mówić, usłyszała charakterystyczne dźwięk uchylanych, frontowych drzwi, a potem dwie pary kroków. Odłożyła na bok kartki, do tej pory trzymane w dłoni, pozostawiając w palcach tylko ołówek, który mimowolnie zaciskała. Dwójka czarodziei, która wkroczyła do pracowni, należała do uprzedzonych spóźnień, ale nie miało to większego znaczenia. Zależało jej na badaniach i wkładała w to całe serce, by móc doprowadzić je do celu.
Na jej ustach co chwilę pojawiał się uśmiech, tym mocniej widoczny, gdy zauważyła, jak młodziutka była Minerwa i jaki zapał, widoczny w jasnym spojrzeniu, kierowała ku niej. Ciężko było oprzeć się takiej aurze. Przeniosła wzrok na Herewarda, który zasługiwał na szacunek już za sam fakt pokładu wiedzy, jaką posiadał i decyzję, podzielenia się nią podczas badań - Witam i bardzo się cieszę że jesteście - odpowiedziała krótko, przedstawiając się kolejny raz dzisiejszego spotkania, ale tak jak poprzednio wspominała, nie chciała sztucznych konwenansów. Mieli pracować nad czymś ważniejszym, niż salonowe uprzejmości. Nie czuła potrzeby powtarzania tytułów, jakie słyszała wśród szlachty.
- Względnie, możemy zaczynać - zatrzymała się w progu, wskazując miejsca, przy magicznie powiększonym, okrągłym stole - Przede wszystkim, dziękuję wam za przybycie. Niestety kilka osób nie pojawi się na dzisiejszym spotkaniu, ale liczę, że nie będzie to nikomu zawadzało - przeszła do drewnianego mebla, przy którym sama przysiadła, poprawiając długą spódnicę - Każdy z was wie, czym mamy się zajmować i co chcemy osiągnąć. Liczę, że do każdego dotarł plan i rozpiska, którą przygotowałam? - pozbawiła głosu jakichkolwiek nut pretensjonalności. Mówiła jak do towarzyszy podróży, w których przecież uczestniczyła. Nie chciała więc i tutaj żadnych sztucznych podziałów - Przyznaję, że pierwszy raz prowadzę podobne przedsięwzięcie, ale - z waszą pomocą - mam nadzieję, uda nam się osiągnąć sukces - możliwe, że brzmiała nieco banalnie, ale mówiła szczerze, przenosząc spojrzenie co chwilę na każda z zebranych. Tylko chwilę dłużej wpatrywała się w ojca, mimowolnie odnajdując w jego oczach, pokłady energii i wsparcia.
- Pierwszym naszym działaniem, byłoby określenie ogólnych informacji związanych z lykantropią...brakuje nam może chwilowo łowców, którzy mogliby się z nami podzielić szerszą wiedzą, ale - każdy z nas posiada specjalistyczną wiedzę i spojrzenie, choćby od strony transmutacji? - tu zerknęła na Minnie i hogwardzckim profesorze. - czy od strony magii leczniczej i chorób zakaźnych, zielarstwie i samej alchemii - spoglądała raz jeszcze na każdego. Jedna dłoń, w której wciąż tkwił ołówek, powędrowała na stół, dopadając białej powierzchni kartki, znajdującej się przed nią, kreśląc niewyraźne jeszcze kontury sylwetki - Wszystko, czego będziemy potrzebowali, zostanie dostarczone przez Ministerstwo i...początkowo miałam nadzieje, że to łowcy zadbają o próbki krwi do badań, ale...nie będzie to już konieczne - wargi poruszyły się niepewnie - Za zgodą Ministerstwa, zgłosiła się do nas Samantha Weasley, zarejestrowana jako wilkołak - chociaż miała mieszane wrażenia co do praktycznego uczestnictwa w badaniach, to wiedziała, że bez współpracy i możliwości, jakie im zaoferowano, ciężko byłoby pracować sprawnie - Jeśli macie pytania, informacje, czy cokolwiek, z czym chcielibyście się podzielić, jestem do dyspozycji. Mogłam oczywiście o czymś zapomnieć, ale - dlatego tu jesteśmy dzisiaj - westchnęła, tym razem obserwując zebranych, oczekując jakichkolwiek reakcji i...wiedzy - Zebrane informacje, pozwolą mam nadzieję, znaleźć odpowiedniki, wśród własności alchemicznych - ostatnie zdanie kierowała ku Teddy i Frankowi, w nich pokładając nadzieję w eliksirową pomoc.
Kolejność dowolna
I ślicznie bym prosiła, żeby do 25 kwietnia odpisać <3
Jeszcze nie rzucamy kostkami, dopiero w następnej kolejce!
Kiedy usłyszała kroki na schodach, odetchnęła z ulgą, szczególnie, gdy w drzwiach pojawiła się jasnowłosa istota - Teddy! - wyrwało jej się, gdy pomknęła ku dziewczynie, kątem oka dostrzegając, że przybyła w towarzystwie mężczyzny. Wiedziała od razu kim jest, ale - nigdy do tej pory go nie spotkała, a jeśli tak, nie zamienili ze sobą jeszcze słowa - Cieszę się, że jesteście - po czym sięgnęła kobiecego policzka, by bez skrępowania je ucałować. Odwróciła się i do towarzyszącego jej Franka, którego chmurna mimika sugerowała przynajmniej lekkie niezadowolenie - Miło mi poznać, Inara Carrow, ale proszę, mów mi po imieniu. A to jest Adrien, mój ojciec - zignorowała cienie, igrające na jego twarzy i posłała mu szeroki uśmiech. Wiedziała też, że jej rodziciel zajmie się ewentualną wymianą uprzejmości - Pozwolicie, że jeszcze zaczekamy, bo przynajmniej dwójka ma jeszcze się pojawić, wtedy rozpoczniemy... - i nim skończyła mówić, usłyszała charakterystyczne dźwięk uchylanych, frontowych drzwi, a potem dwie pary kroków. Odłożyła na bok kartki, do tej pory trzymane w dłoni, pozostawiając w palcach tylko ołówek, który mimowolnie zaciskała. Dwójka czarodziei, która wkroczyła do pracowni, należała do uprzedzonych spóźnień, ale nie miało to większego znaczenia. Zależało jej na badaniach i wkładała w to całe serce, by móc doprowadzić je do celu.
Na jej ustach co chwilę pojawiał się uśmiech, tym mocniej widoczny, gdy zauważyła, jak młodziutka była Minerwa i jaki zapał, widoczny w jasnym spojrzeniu, kierowała ku niej. Ciężko było oprzeć się takiej aurze. Przeniosła wzrok na Herewarda, który zasługiwał na szacunek już za sam fakt pokładu wiedzy, jaką posiadał i decyzję, podzielenia się nią podczas badań - Witam i bardzo się cieszę że jesteście - odpowiedziała krótko, przedstawiając się kolejny raz dzisiejszego spotkania, ale tak jak poprzednio wspominała, nie chciała sztucznych konwenansów. Mieli pracować nad czymś ważniejszym, niż salonowe uprzejmości. Nie czuła potrzeby powtarzania tytułów, jakie słyszała wśród szlachty.
- Względnie, możemy zaczynać - zatrzymała się w progu, wskazując miejsca, przy magicznie powiększonym, okrągłym stole - Przede wszystkim, dziękuję wam za przybycie. Niestety kilka osób nie pojawi się na dzisiejszym spotkaniu, ale liczę, że nie będzie to nikomu zawadzało - przeszła do drewnianego mebla, przy którym sama przysiadła, poprawiając długą spódnicę - Każdy z was wie, czym mamy się zajmować i co chcemy osiągnąć. Liczę, że do każdego dotarł plan i rozpiska, którą przygotowałam? - pozbawiła głosu jakichkolwiek nut pretensjonalności. Mówiła jak do towarzyszy podróży, w których przecież uczestniczyła. Nie chciała więc i tutaj żadnych sztucznych podziałów - Przyznaję, że pierwszy raz prowadzę podobne przedsięwzięcie, ale - z waszą pomocą - mam nadzieję, uda nam się osiągnąć sukces - możliwe, że brzmiała nieco banalnie, ale mówiła szczerze, przenosząc spojrzenie co chwilę na każda z zebranych. Tylko chwilę dłużej wpatrywała się w ojca, mimowolnie odnajdując w jego oczach, pokłady energii i wsparcia.
- Pierwszym naszym działaniem, byłoby określenie ogólnych informacji związanych z lykantropią...brakuje nam może chwilowo łowców, którzy mogliby się z nami podzielić szerszą wiedzą, ale - każdy z nas posiada specjalistyczną wiedzę i spojrzenie, choćby od strony transmutacji? - tu zerknęła na Minnie i hogwardzckim profesorze. - czy od strony magii leczniczej i chorób zakaźnych, zielarstwie i samej alchemii - spoglądała raz jeszcze na każdego. Jedna dłoń, w której wciąż tkwił ołówek, powędrowała na stół, dopadając białej powierzchni kartki, znajdującej się przed nią, kreśląc niewyraźne jeszcze kontury sylwetki - Wszystko, czego będziemy potrzebowali, zostanie dostarczone przez Ministerstwo i...początkowo miałam nadzieje, że to łowcy zadbają o próbki krwi do badań, ale...nie będzie to już konieczne - wargi poruszyły się niepewnie - Za zgodą Ministerstwa, zgłosiła się do nas Samantha Weasley, zarejestrowana jako wilkołak - chociaż miała mieszane wrażenia co do praktycznego uczestnictwa w badaniach, to wiedziała, że bez współpracy i możliwości, jakie im zaoferowano, ciężko byłoby pracować sprawnie - Jeśli macie pytania, informacje, czy cokolwiek, z czym chcielibyście się podzielić, jestem do dyspozycji. Mogłam oczywiście o czymś zapomnieć, ale - dlatego tu jesteśmy dzisiaj - westchnęła, tym razem obserwując zebranych, oczekując jakichkolwiek reakcji i...wiedzy - Zebrane informacje, pozwolą mam nadzieję, znaleźć odpowiedniki, wśród własności alchemicznych - ostatnie zdanie kierowała ku Teddy i Frankowi, w nich pokładając nadzieję w eliksirową pomoc.
Kolejność dowolna
I ślicznie bym prosiła, żeby do 25 kwietnia odpisać <3
Jeszcze nie rzucamy kostkami, dopiero w następnej kolejce!
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Skończą ci się literki tato, jeśli będziesz tyle ich przerabiał
- Na to właśnie liczę, skarbie. - zdradził z pewnym rozbawieniem. Nie odrywał przy tym wzroku od zmyślnego pisma jakiegoś uzdrowiciela opisującego jeden z przypadków tej choroby z którą się zetknął. Carrow potrzebował nieco odświeżyć swą wiedzę. Co prawda kiedyś już przeglądał te papiery z czystej ciekawości, lecz z czasem nieużywana wiedza poblakła.
Przytknął filiżankę o ust, gdy wtem w końcu pojawili się...ludzie. Przeniósł na nic wzrok odkładając wszystko co go w tym momencie zajmowało na stolik. Wstał i wymienił się grzecznościami, uśmiechając się przy tym serdecznie i witając odpowiednio przybyłych.
- Adrien wystarczy, pomińmy te grzeczności, będzie nam się wygodniej pracowało bez zważania na niuanse etykiety. Niech utrudniają życie ludziom, którzy się nudzą. My w końcu jesteśmy ponad to, prawda? - Zauważył, uprzejmie się uśmiechając.
Potem pozwolił córce mówić. Nie chciał się wtrącać. W końcu to było jej pierwsze większe, oficjalne przedsięwzięcie pozwalające jej zdobyć doświadczenie godne prawdziwego naukowca. Wspierał więc ją swą obecnością, nie chcąc ingerować jeśli to nie byłoby konieczne. Skinął głową potakująco, gdy na niego zerknęła, dodając jej otuchy. Dobrze sobie radziła. Potem zwrócił się do zebranych:
- Ze swojej strony dodam, że jestem w stanie zapewnić dokumentację z Munga odnośnie przypadków, które tam przez lata trafiły. Wiem, że ministerstwo obiecało zapewnić wszytko o co poprosimy, lecz jako ordynator wydziału chorób zakaźnych w Mungu mam do nich bezpośredni dostęp, więc nie będzie konieczności bawić się w pośrednictwo Ministerstwa, które by zapewne powodowało przedłużenia w docieraniu korespondencji. Część pozwoliłem sobie już znieść tutaj za pozwoleniem dyrektora. - Pokazał stosy akt, które zalegały stoliku. Zawierały jedynie przebieg postępowania lykanotropii na poszczególnych przypadkach. Dane personalne owych ludzi był zatajone. Gdzieniegdzie znajdowały się również prace naukowe które po znajomości czarodziej wycyganił. - Niestety nie mogę ich państwu udostępniać, bo ręczę za nie ręką i nogą, lecz nie mam nic przeciwko temu byście o dowolnej porze dnia przychodzili i sobie studiowali te pisma. Proszę się nie krępować również prosić o nocleg, gdybyście czuli chętkę na całonocne ślęczenie nad szpitalną makulaturą. Pokoi gościnny po mym dachem dostatek.
- Na to właśnie liczę, skarbie. - zdradził z pewnym rozbawieniem. Nie odrywał przy tym wzroku od zmyślnego pisma jakiegoś uzdrowiciela opisującego jeden z przypadków tej choroby z którą się zetknął. Carrow potrzebował nieco odświeżyć swą wiedzę. Co prawda kiedyś już przeglądał te papiery z czystej ciekawości, lecz z czasem nieużywana wiedza poblakła.
Przytknął filiżankę o ust, gdy wtem w końcu pojawili się...ludzie. Przeniósł na nic wzrok odkładając wszystko co go w tym momencie zajmowało na stolik. Wstał i wymienił się grzecznościami, uśmiechając się przy tym serdecznie i witając odpowiednio przybyłych.
- Adrien wystarczy, pomińmy te grzeczności, będzie nam się wygodniej pracowało bez zważania na niuanse etykiety. Niech utrudniają życie ludziom, którzy się nudzą. My w końcu jesteśmy ponad to, prawda? - Zauważył, uprzejmie się uśmiechając.
Potem pozwolił córce mówić. Nie chciał się wtrącać. W końcu to było jej pierwsze większe, oficjalne przedsięwzięcie pozwalające jej zdobyć doświadczenie godne prawdziwego naukowca. Wspierał więc ją swą obecnością, nie chcąc ingerować jeśli to nie byłoby konieczne. Skinął głową potakująco, gdy na niego zerknęła, dodając jej otuchy. Dobrze sobie radziła. Potem zwrócił się do zebranych:
- Ze swojej strony dodam, że jestem w stanie zapewnić dokumentację z Munga odnośnie przypadków, które tam przez lata trafiły. Wiem, że ministerstwo obiecało zapewnić wszytko o co poprosimy, lecz jako ordynator wydziału chorób zakaźnych w Mungu mam do nich bezpośredni dostęp, więc nie będzie konieczności bawić się w pośrednictwo Ministerstwa, które by zapewne powodowało przedłużenia w docieraniu korespondencji. Część pozwoliłem sobie już znieść tutaj za pozwoleniem dyrektora. - Pokazał stosy akt, które zalegały stoliku. Zawierały jedynie przebieg postępowania lykanotropii na poszczególnych przypadkach. Dane personalne owych ludzi był zatajone. Gdzieniegdzie znajdowały się również prace naukowe które po znajomości czarodziej wycyganił. - Niestety nie mogę ich państwu udostępniać, bo ręczę za nie ręką i nogą, lecz nie mam nic przeciwko temu byście o dowolnej porze dnia przychodzili i sobie studiowali te pisma. Proszę się nie krępować również prosić o nocleg, gdybyście czuli chętkę na całonocne ślęczenie nad szpitalną makulaturą. Pokoi gościnny po mym dachem dostatek.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła głową Inarze na jej uprzejmie powitanie: ona również naprawdę cieszyła się, że tutaj była. Nauka ją fascynowała, a świadomość tego, że mogła wykorzystać swoją obszerną wiedzą do wyższych celów była dla niej bezcenna. W grę wchodziło przecież bezpieczeństwo całego mnóstw istnień zagrożonych przez wilkołaki, ale sama Minerwa w swojej wrażliwości wierzyła, że można również pomóc samym wilkołakom. Przecież to byli ludzie - tacy jak oni - tylko obłożeni klątwą. Klątwą, która mogła dopaść każdego z nich, nawet ją samą. Pokłady energii widoczne zarówno na twarzy, jak i dające się rozczytać w głosie, dodawały otuchy i sprawiały, że uwierzenie w sukces wydawało się jeszcze łatwiejsze niż dotąd - nawet dla Minerwy, która z natury starała się być optymistką.
- W kwestii próbek - wtrąciła się słowem, choć nie było w tym śladu niegrzeczności. - Sądzę, że będę mogła pomóc, jeśli jednak okażą się konieczne. Na co dzień pracuję badawczo przy Rejestrze Wilkołaków, pobranie stamtąd krwi nie powinno sprawić kłopotów, zwłaszcza, jeżeli nasze badania sygnuje Ministerstwo Magii. Myślę, że wystarczy podanie do zarządu Wydziału. Jeśli będzie to konieczne, zajmę się tym. - Z zaskoczeniem przyjęła wieść o tym, że Samantha Weasley weźmie udział w eksperymencie. Pamiętała jej nazwisko raczej z dokumentów, trudno było wszak pominąć nazwisko tak znane - nie była pewna, czy kiedykolwiek poznała ją w Ministerstwie osobiście. Zapewne została wpisana na długo przed tym, jak Minerwa podjęła tam pracę. - Służę również prywatnymi notatkami, jak sądzę, Ministerstwo doświadczyło dokumentację Wydziału Zwierząt, która uzupełni tę ze szpitala. - Skinęła głową Adrienowi. - Wracając do transmutacji, nie wszyscy się tutaj znamy. To moja dziedzina. Pod okiem pana profesora - spojrzała wdzięcznie na Herewarda - kształcę się w tej dziedzinie od piątego roku nauki w Hogwarcie. Niech was nie zwiedzie mój młody wiek, mam obszerną wiedzę. - I jestem zbyt pewna siebie.
- W kwestii próbek - wtrąciła się słowem, choć nie było w tym śladu niegrzeczności. - Sądzę, że będę mogła pomóc, jeśli jednak okażą się konieczne. Na co dzień pracuję badawczo przy Rejestrze Wilkołaków, pobranie stamtąd krwi nie powinno sprawić kłopotów, zwłaszcza, jeżeli nasze badania sygnuje Ministerstwo Magii. Myślę, że wystarczy podanie do zarządu Wydziału. Jeśli będzie to konieczne, zajmę się tym. - Z zaskoczeniem przyjęła wieść o tym, że Samantha Weasley weźmie udział w eksperymencie. Pamiętała jej nazwisko raczej z dokumentów, trudno było wszak pominąć nazwisko tak znane - nie była pewna, czy kiedykolwiek poznała ją w Ministerstwie osobiście. Zapewne została wpisana na długo przed tym, jak Minerwa podjęła tam pracę. - Służę również prywatnymi notatkami, jak sądzę, Ministerstwo doświadczyło dokumentację Wydziału Zwierząt, która uzupełni tę ze szpitala. - Skinęła głową Adrienowi. - Wracając do transmutacji, nie wszyscy się tutaj znamy. To moja dziedzina. Pod okiem pana profesora - spojrzała wdzięcznie na Herewarda - kształcę się w tej dziedzinie od piątego roku nauki w Hogwarcie. Niech was nie zwiedzie mój młody wiek, mam obszerną wiedzę. - I jestem zbyt pewna siebie.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Słuchała wszystkich w skupieniu, wciąż stawiając kolejne kreski na - już nie tak czystej kartce papieru. Pozwoliła sobie w międzyczasie zapisać kilka informacji, a do słów wypowiadanych przez przybyłych uczestników - dopowiadać kilka słów, bądź dopytywać - nie była wszechwiedząca, a fakt, że znajdowała się wśród specjalistów, pozwalał - chociaż w ograniczonym zakresie - uzupełniać wiedzę.
Temat badań - nie był prostu, a sam fakt lykantropii wciąż wywoływał mieszane uczucia. Jedni ich nie nienawidzili, katalogując w systemie zwierząt, inni zwyczajnie się bali, kolejni - jak - miała nadzieję - zebrani, chcieli znaleźć środek zaradczy, przeciw klątwie. Inara nawet nie pamiętała, kiedy temat wilkołaków tak bardzo ją zainteresował, a teraz - miała w końcu rzeczywistą okazję na wykorzystanie zebranych do tej pory informacji.
- Ważną kwestią, którą poruszył..Adrien - skierowała spojrzenie ku ojcu, kiwając lekko głową - jest zwrócenie uwagi na fakt, że lykanotropia, to nie tylko klątwa, ale - i choroba zakaźna, a krew - jest tutaj kluczem. Chciałabym, żeby nasz uzdrowiciel zajął się tą kwestią, ale będzie konieczna współpraca z innymi dziedzinami - starała się mówić spokojnie, ale w głosie wciąż pobrzmiewała ujarzmiana ekscytacja zabarwiona niepokojem - Potrzebne będą informacje na temat zachodzących zmian po przemianie, i tutaj - zdecydowanie przydałaby się wiedza z transmutacji. Szczególnie przy udziale wskazówek łowców - uśmiechnęła się w stronę Minnie i Herewarda - Znacząca byłaby dokumentacja, na temat mechanizmów oddziaływania podczas pełni...i z tego co mi wiadomo, Frank jest znawcą, czy mógłbyś się zając tym? W połączeniu z alchemicznymi zdolnościami, powinno się udać - zwarła na moment usta, próbując zminimalizować suchość w gardle i usystematyzować kotłujące się chaotycznie myśli - Chciałabym się też zająć toksycznością niektórych ingrediencji...wiem, że niektóre są wykorzystywane w lecznictwie. Liczyłabym na pomoc zielarską, ale i tu nie zamykałabym się w tych dziedzinach - westchnęła cicho - Wiem,, że dziś będą to wstępne informacje, ale mam nadzieję, że nie będzie to czas stracony - zakończyła, pozwalając by wszyscy oswoili się z przekazanymi słowami. Sama, odwróciła porysowaną kartkę na drugą stronę, a na stół położyła własne notatki, które wcześniej przygotowała. W międzyczasie, na stole pojawiła się kawa i herbata dla chętnych oraz - słodkie rogaliki. Nikt nie lubił pracować o pustym żołądku, przynajmniej, dopóki w grę nie wchodziły eliksirowe ekscesy.
Kochani, teraz rzucamy kością k100, a w opisie przedstawiamy czym się zajmowaliśmy (jaką kwestię podjęliście, uzasadniającą wasz rzut). Kolejność dowolna. Powodzenia <3
Temat badań - nie był prostu, a sam fakt lykantropii wciąż wywoływał mieszane uczucia. Jedni ich nie nienawidzili, katalogując w systemie zwierząt, inni zwyczajnie się bali, kolejni - jak - miała nadzieję - zebrani, chcieli znaleźć środek zaradczy, przeciw klątwie. Inara nawet nie pamiętała, kiedy temat wilkołaków tak bardzo ją zainteresował, a teraz - miała w końcu rzeczywistą okazję na wykorzystanie zebranych do tej pory informacji.
- Ważną kwestią, którą poruszył..Adrien - skierowała spojrzenie ku ojcu, kiwając lekko głową - jest zwrócenie uwagi na fakt, że lykanotropia, to nie tylko klątwa, ale - i choroba zakaźna, a krew - jest tutaj kluczem. Chciałabym, żeby nasz uzdrowiciel zajął się tą kwestią, ale będzie konieczna współpraca z innymi dziedzinami - starała się mówić spokojnie, ale w głosie wciąż pobrzmiewała ujarzmiana ekscytacja zabarwiona niepokojem - Potrzebne będą informacje na temat zachodzących zmian po przemianie, i tutaj - zdecydowanie przydałaby się wiedza z transmutacji. Szczególnie przy udziale wskazówek łowców - uśmiechnęła się w stronę Minnie i Herewarda - Znacząca byłaby dokumentacja, na temat mechanizmów oddziaływania podczas pełni...i z tego co mi wiadomo, Frank jest znawcą, czy mógłbyś się zając tym? W połączeniu z alchemicznymi zdolnościami, powinno się udać - zwarła na moment usta, próbując zminimalizować suchość w gardle i usystematyzować kotłujące się chaotycznie myśli - Chciałabym się też zająć toksycznością niektórych ingrediencji...wiem, że niektóre są wykorzystywane w lecznictwie. Liczyłabym na pomoc zielarską, ale i tu nie zamykałabym się w tych dziedzinach - westchnęła cicho - Wiem,, że dziś będą to wstępne informacje, ale mam nadzieję, że nie będzie to czas stracony - zakończyła, pozwalając by wszyscy oswoili się z przekazanymi słowami. Sama, odwróciła porysowaną kartkę na drugą stronę, a na stół położyła własne notatki, które wcześniej przygotowała. W międzyczasie, na stole pojawiła się kawa i herbata dla chętnych oraz - słodkie rogaliki. Nikt nie lubił pracować o pustym żołądku, przynajmniej, dopóki w grę nie wchodziły eliksirowe ekscesy.
Kochani, teraz rzucamy kością k100, a w opisie przedstawiamy czym się zajmowaliśmy (jaką kwestię podjęliście, uzasadniającą wasz rzut). Kolejność dowolna. Powodzenia <3
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Bardzo nietypową chorobą zakaźną - przytaknęła z pełnym zrozumieniem; nie uważała nigdy wilkołaków za istoty gorsze, za zwierzęta jak klasyfikowało je niezbyt wrażliwe Ministerstwo. Byli ludźmi, takimi jak oni - tylko przeklętymi. - I bardzo okrutną - dodała z westchnieniem, zakładając ręce na piersi. Ale o tym przecież wiedzieli wszyscy tutaj zgromadzeni, czyż nie? Dlatego właśnie tutaj byli: żeby pomóc. Minerwa była idealistką, wrażliwą, pełną uczuć nawet wobec istot, które stworzone zostały tylko po to, by mordować z zimną krwią - ale przecież one były chore, nie prosiły się same o taki los!
Z przewieszonej przez ramię torby wyjęła dość pokaźną teczkę, kładąc ją na stole przed sobą, chętnie częstując się ciepłą herbatą - dopiero co przyszła, nie opanowała jeszcze teleportacji, a na zewnątrz wcale nie było szczególnie ciepło. Oplotła kubek drobnymi dłońmi, odbierając jego ciepło.
- Sporo nad tym pracowaliśmy. - Spojrzała na swego mentora, którego to odkrycia przecież zainspirowały ją do poprowadzenia własnych badań, tych samych, które doprowadziły ją aż tutaj. - Proces przemiany to skomplikowany proces transmutacyjny rozpoczęty w momencie, w którym księżyc wchodzi w fazę pełni. Nie jestem pewna przyczyny, niemniej pełnia jest aktywatorem rzuconej klątwy, działa jak swojego rodzaju... katalizator - zamyśliła się nad własnymi słowy, niepewna, czy dobiera je odpowiednio. - Przebadałam sam moment rozpoczęcia przemiany, ale gdybym... gdybyśmy, profesorze, mogli zaobserwować ją podczas tego momentu, podczas rozpoczęcia pełni, dałoby nam to niezwykły obraz i pozwoliło zacząć myśleć nad strukturą klątwy. Musi być złożona, jeśli jednak uda się ją... rozluźnić, to pomoże osłabić jej działanie. - W jaki sposób? Odebrać im wilczy instynkt? Niezwykłe moce? Wrócić normalne życie? Westchnęła, marszcząc jasną brew i biorąc łyk herbaty, długa wypowiedź wysuszyła jej gardło, przeniosła wzrok na Herewarda.
Z przewieszonej przez ramię torby wyjęła dość pokaźną teczkę, kładąc ją na stole przed sobą, chętnie częstując się ciepłą herbatą - dopiero co przyszła, nie opanowała jeszcze teleportacji, a na zewnątrz wcale nie było szczególnie ciepło. Oplotła kubek drobnymi dłońmi, odbierając jego ciepło.
- Sporo nad tym pracowaliśmy. - Spojrzała na swego mentora, którego to odkrycia przecież zainspirowały ją do poprowadzenia własnych badań, tych samych, które doprowadziły ją aż tutaj. - Proces przemiany to skomplikowany proces transmutacyjny rozpoczęty w momencie, w którym księżyc wchodzi w fazę pełni. Nie jestem pewna przyczyny, niemniej pełnia jest aktywatorem rzuconej klątwy, działa jak swojego rodzaju... katalizator - zamyśliła się nad własnymi słowy, niepewna, czy dobiera je odpowiednio. - Przebadałam sam moment rozpoczęcia przemiany, ale gdybym... gdybyśmy, profesorze, mogli zaobserwować ją podczas tego momentu, podczas rozpoczęcia pełni, dałoby nam to niezwykły obraz i pozwoliło zacząć myśleć nad strukturą klątwy. Musi być złożona, jeśli jednak uda się ją... rozluźnić, to pomoże osłabić jej działanie. - W jaki sposób? Odebrać im wilczy instynkt? Niezwykłe moce? Wrócić normalne życie? Westchnęła, marszcząc jasną brew i biorąc łyk herbaty, długa wypowiedź wysuszyła jej gardło, przeniosła wzrok na Herewarda.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Ostatnio zmieniony przez Minnie McGonagall dnia 06.05.16 18:12, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Milczał przez większość czasu pozwalając Minerwie opowiadać. Widział, jaką radość sprawiała jej możliwość, nie tyle chwalenia się swoja naprawdę rozległą wiedzą, co możliwość dowiadywania się nowych rzeczy, pracowania nad czymś. Zazdrościł jej trochę możliwości, przed którymi stała, mogła zostać najwybitniejszym znawcą transmutacji, najgenialniejszym naukowcem w dziejach świata czarodziejskiego, jaki kiedykolwiek się tu pojawił. Czuł pewien rodzaj dumy na myśl, że to akurat on jest jej mentorem. No i była jeszcze Inara, jego była uczennica. Zabawne jak to się wszystko zmienia. Hereward czuł jak jego piersi wypełnia coś dziwnego, co usiłuje je rozsadzić. W tym momencie jak rzadko kiedy czuł, że bycie nauczycielem warte jest tej ciężkiej pracy. Przecież nie tak dawno zarówno Minewrze jak i Inarze tłumaczył, w jaki sposób zmienić jeża w poduszkę do igieł. A teraz proszę, badanie sygnowane przez Ministerstwo Magii. Miał poczucie, że przyłożył się w jakiś sposób do tego sukcesu. Adrien pewnie też był dumny z córki, zapewne bardziej niż Barty z uczennicy. Uśmiechał się pozwalając dwóm młodym kobietom wieść prym. Potakiwał tylko od czasu do czasu, potwierdzał, to co powiedziała Minerwa. Czy on tu w ogóle był potrzebny?
- Zajmowałem się likantropią - wtrącił wreszcie swoje trzy knuty. - W prawdzie w kontekście porównania jej z animagią, jednak wciąż mam sporo notatek z tamtego okresu. Na wstępie zaznaczę, że oba te zjawiska tylko z pozoru są podobne, po wgłębieniu się, nawet odrobinę, w ich naturę, widać, że z naukowego punktu widzenia te przemiany różnią się drastycznie. Jak wszyscy wiemy, wilkołaki nie mają woli przemiany, zupełnie jej nie kontrolują. Księżyc w pełni ma tu szczególne znaczenie. Ale nie tylko na to. Od lat przy tworzeniu eliksirów alchemicy biorą pod uwagę fazy księżyca, które mają wpływ na tworzenie wywaru. Niektóre zaklęcia też silniej działają pod wpływem pełni, to bardzo specyficzny okres. Drugą kwestią jest też specyficzna cecha niektórych wilkołaków. Podczas pisania książki dowiedziałem się, że czasem, podczas silnego wzburzenia, nawet w ciągu dnia, potrafią wykrzesać z siebie część nadludzkiej siły. Nie zawsze wtedy jednak nad sobą panują, choć stopień kontroli jest zwykle znacznie wyższy niż w przypadku tradycyjnej przemiany.
Po dość długiej przemowie wziął na chwilę oddech. Chciał jak najszybciej podzielić się wiedzą, jaką posiadał licząc wiedząc, że może się ona przydać komuś innemu, naprowadzić na coś, na co on nie wpadnie.
- Podsumowując, mamy dwa katalizatory - emocje i księżyc w pełni. O ile o przemianach z powodu tego drugiego mam jakąś wiedzę, a przede wszystkim posiadam notatki z rozmów z łowcami, o tyle drugi przypadek pozostaje dla mnie tajemnicą. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, a naoczni świadkowie niewiele mi pomogli. Nie wiem, czym różnią się obie przemiany poza tym, że ta pod wpływem emocji pozwala w pewnym stopniu kontrolować zachowanie, a i to nie zawsze. Dobrze byłoby znaleźć na ten temat jakieś opracowania, ale ostrzegam, że nie ma ich zbyt wiele, sam miałem duży problem z dotarciem do czegokolwiek. Może w Biurze są jednak jakieś notatki brygadzistów? Pisząc książkę nie miałem do nich zbyt wielkiego dostępu, obecnie sytuacja jest jednak nieco inna. Dopóki jednak nie mamy materiałów do porównania, zająłbym się, tak jak zasugerowała Minerwa, początkiem przemiany. Mam notatki i szkice poczynione przez brygadzistów. Na tej podstawie doszukiwałem się różnic między animagami i wilkołakami - zakończył i podszedł do Minerwy podzielić się z nią swoimi spostrzeżeniami. - Podstawową kwestią, jaka zwraca uwagę wydaje się być ból. Likantropia powoduje, przynajmniej u części na nią cierpiących, ból. Mam różne domysły na ten temat, jednym z nich jest to, że ci ludzie nie chcą się przemieniać, brak u nich woli, w przeciwieństwie do animagów, którzy nie cierpią przy zmianie. Jeżeli mam rację i ta wola ma tak duże znaczenie, że potrafi powodować fizyczny ból, może jej odpowiednie wzmocnienie pozwoliłoby przemianę powstrzymać. Może stałoby się jakąś bazą dla powstrzymania zmian?
Wyciągał swoje notatki kładąc je przed Minerwą, zachęcając do oglądania, do dzielenia się własnymi skojarzeniami.
- Zajmowałem się likantropią - wtrącił wreszcie swoje trzy knuty. - W prawdzie w kontekście porównania jej z animagią, jednak wciąż mam sporo notatek z tamtego okresu. Na wstępie zaznaczę, że oba te zjawiska tylko z pozoru są podobne, po wgłębieniu się, nawet odrobinę, w ich naturę, widać, że z naukowego punktu widzenia te przemiany różnią się drastycznie. Jak wszyscy wiemy, wilkołaki nie mają woli przemiany, zupełnie jej nie kontrolują. Księżyc w pełni ma tu szczególne znaczenie. Ale nie tylko na to. Od lat przy tworzeniu eliksirów alchemicy biorą pod uwagę fazy księżyca, które mają wpływ na tworzenie wywaru. Niektóre zaklęcia też silniej działają pod wpływem pełni, to bardzo specyficzny okres. Drugą kwestią jest też specyficzna cecha niektórych wilkołaków. Podczas pisania książki dowiedziałem się, że czasem, podczas silnego wzburzenia, nawet w ciągu dnia, potrafią wykrzesać z siebie część nadludzkiej siły. Nie zawsze wtedy jednak nad sobą panują, choć stopień kontroli jest zwykle znacznie wyższy niż w przypadku tradycyjnej przemiany.
Po dość długiej przemowie wziął na chwilę oddech. Chciał jak najszybciej podzielić się wiedzą, jaką posiadał licząc wiedząc, że może się ona przydać komuś innemu, naprowadzić na coś, na co on nie wpadnie.
- Podsumowując, mamy dwa katalizatory - emocje i księżyc w pełni. O ile o przemianach z powodu tego drugiego mam jakąś wiedzę, a przede wszystkim posiadam notatki z rozmów z łowcami, o tyle drugi przypadek pozostaje dla mnie tajemnicą. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, a naoczni świadkowie niewiele mi pomogli. Nie wiem, czym różnią się obie przemiany poza tym, że ta pod wpływem emocji pozwala w pewnym stopniu kontrolować zachowanie, a i to nie zawsze. Dobrze byłoby znaleźć na ten temat jakieś opracowania, ale ostrzegam, że nie ma ich zbyt wiele, sam miałem duży problem z dotarciem do czegokolwiek. Może w Biurze są jednak jakieś notatki brygadzistów? Pisząc książkę nie miałem do nich zbyt wielkiego dostępu, obecnie sytuacja jest jednak nieco inna. Dopóki jednak nie mamy materiałów do porównania, zająłbym się, tak jak zasugerowała Minerwa, początkiem przemiany. Mam notatki i szkice poczynione przez brygadzistów. Na tej podstawie doszukiwałem się różnic między animagami i wilkołakami - zakończył i podszedł do Minerwy podzielić się z nią swoimi spostrzeżeniami. - Podstawową kwestią, jaka zwraca uwagę wydaje się być ból. Likantropia powoduje, przynajmniej u części na nią cierpiących, ból. Mam różne domysły na ten temat, jednym z nich jest to, że ci ludzie nie chcą się przemieniać, brak u nich woli, w przeciwieństwie do animagów, którzy nie cierpią przy zmianie. Jeżeli mam rację i ta wola ma tak duże znaczenie, że potrafi powodować fizyczny ból, może jej odpowiednie wzmocnienie pozwoliłoby przemianę powstrzymać. Może stałoby się jakąś bazą dla powstrzymania zmian?
Wyciągał swoje notatki kładąc je przed Minerwą, zachęcając do oglądania, do dzielenia się własnymi skojarzeniami.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Hereward Bartius' has done the following action : rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Z początku nie odzywał się wiele; po wymianie koniecznych przywitań i uprzejmości, zajął miejsce przy okrągłym stole i po prostu słuchał, starając się nie utonąć we własnych uprzedzeniach i wątpliwościach. Czuł się dosyć dziwnie, ogarnięty mieszaniną sprzecznych emocji; z jednej strony nie potrafił nie docenić wiedzy i zaangażowania zgromadzonych osób – nawet młodziutka Minerwa wydawała się nie rzucać słów na wiatr, gdy mówiła, że jej informacje są rozległe – ale z drugiej nie mógł pozbyć się wrażenia, że wystawiał właśnie swoją najpilniej strzeżoną tajemnicę na tacy ludziom, którzy mieli wszelkie warunki, żeby prędzej czy później ją odkryć.
Wiedział, że nadeszła jego kolej, gdy rozbrzmiały ostatnie słowa Herewarda, ale przez moment jeszcze milczał; w końcu westchnął cicho, odchylając się na krześle. – Studiuję… studiujemy – poprawił się, zerkając na Teddy – wilkołactwo dosyć intensywnie od kilku lat – zaczął, z trudem powstrzymując wkradający się na usta, kwaśny uśmiech. – Głównie z alchemicznego punktu widzenia, choć nie tylko; do tej pory mocno skupiałem się również na samym cyklu faz księżyca. Nie jestem astrologiem, nie wiem, jaki dokładnie ruchy planet mają wpływ na ludzki organizm, ale chyba oczywistym wydaje się fakt, że wilkołak nie jest wilkołakiem jedynie w czasie pełni. Zakażenie odbywa się poprzez krew i już tam pozostaje – czymkolwiek jest. – Tu spojrzał przelotnie na Adriena, który z uzdrowicielskiego punktu widzenia mógł wiedzieć na ten temat najwięcej. – Jak już wspomniano – zerknął na Minerwę – do rozpoczęcia procesu potrzeby jest katalizator. Jest nią pełnia albo coś, co dostaje się do krwi w jej trakcie, wywołując reakcję i przemianę. Wbrew pozorom nie jest to proces nagły, księżyc oddziałuje na wilkołaka przez cały cykl; nie jestem pewien, czy to powszechna wiedza, ale człowiek zarażony jest najsłabszy przed samą pełnią i zaraz po niej. To tylko domysły, ale być może sama klątwa osłabia wilkołaka, a przemiana stanowi swego rodzaju reakcję obronną organizmu. – Wyprostował się. – Tu dochodzimy do drugiego katalizatora, czyli adrenaliny, czy jak to zostało nazwane – emocji. Jak wiadomo, adrenalina zostaje uwolniona do krwi w sytuacji zagrożenia, co stanowiłoby zarówno wytłumaczenie sytuacji, w której wilkołak otrzymuje dostęp do nadludzkiej siły poza pełnią, jak i podpierało teorię o przemianie jako formie obrony przed niebezpieczeństwem, w tym przypadku – zatruciem. – Wiedział, że mógł się mylić, ale spędził na rozmyślaniach zdecydowanie zbyt dużo czasu, żeby teraz zachowywać wnioski dla siebie. Chociaż od samego początku był do grupy badawczej nastawiony sceptycznie, to zaczynał powoli przekonywać się do tego pomysłu; może rzeczywiście dawało to mu – im – większe szanse na odkrycie czegoś wartościowego? – Przechodząc do alchemii i zielarstwa – staraliśmy się stworzyć substancję, która w jakiś sposób przerwałaby reakcję, zapobiegając przemianie albo przynajmniej ograniczając ją w jakimś stopniu. Oczywiście idealnym wyjściem byłoby usunięcie zakażenia z krwi, ale to już działka uzdrowicieli. – Skinął z szacunkiem głową w stronę Adriena. – Póki co jednak nie natknęliśmy się na nic, co okazałoby się sukcesem. Oczywistym wyborem wydaje się srebro, ale jako składnik eliksirów jest dosyć kapryśne i niestabilne. Ciekawe właściwości ma też akonit; jestem prawie pewien, że ma działanie w pewnym stopniu odkażające, ale… cóż, tu pozostaje problem jego toksyczności, bo dodany do mikstury w dużym stężeniu, zabiłby nie tylko chorobę, ale też jej nosiciela. Kluczem może być tu też warzenie eliksiru z uwzględnieniem faz księżyca, ale to metoda prób i błędów, i rzecz jasna nie wykorzystałem wszystkich opcji. – Bo w trakcie pełni jestem zajęty wyciem i wyrywaniem się ze srebrnych łańcuchów.
Rozluźnił się nieznacznie; wydawało mu się, że powiedział już wszystko, co miał co powiedzenia, pozwolił więc, żeby jego myśli odpłynęły w nieco innym kierunku. Wzmianka o wzmocnieniu woli jako ewentualnym środku zaradczym mocno go zaintrygowała; spojrzał na Herewarda z mimowolnym uznaniem, obiecując sobie, że zastanowi się nad tym dokładniej, gdy tylko wróci do baru.
| wiem, że mój rzut już się nie liczy, ale nie psujcie mi zabawy :c
Wiedział, że nadeszła jego kolej, gdy rozbrzmiały ostatnie słowa Herewarda, ale przez moment jeszcze milczał; w końcu westchnął cicho, odchylając się na krześle. – Studiuję… studiujemy – poprawił się, zerkając na Teddy – wilkołactwo dosyć intensywnie od kilku lat – zaczął, z trudem powstrzymując wkradający się na usta, kwaśny uśmiech. – Głównie z alchemicznego punktu widzenia, choć nie tylko; do tej pory mocno skupiałem się również na samym cyklu faz księżyca. Nie jestem astrologiem, nie wiem, jaki dokładnie ruchy planet mają wpływ na ludzki organizm, ale chyba oczywistym wydaje się fakt, że wilkołak nie jest wilkołakiem jedynie w czasie pełni. Zakażenie odbywa się poprzez krew i już tam pozostaje – czymkolwiek jest. – Tu spojrzał przelotnie na Adriena, który z uzdrowicielskiego punktu widzenia mógł wiedzieć na ten temat najwięcej. – Jak już wspomniano – zerknął na Minerwę – do rozpoczęcia procesu potrzeby jest katalizator. Jest nią pełnia albo coś, co dostaje się do krwi w jej trakcie, wywołując reakcję i przemianę. Wbrew pozorom nie jest to proces nagły, księżyc oddziałuje na wilkołaka przez cały cykl; nie jestem pewien, czy to powszechna wiedza, ale człowiek zarażony jest najsłabszy przed samą pełnią i zaraz po niej. To tylko domysły, ale być może sama klątwa osłabia wilkołaka, a przemiana stanowi swego rodzaju reakcję obronną organizmu. – Wyprostował się. – Tu dochodzimy do drugiego katalizatora, czyli adrenaliny, czy jak to zostało nazwane – emocji. Jak wiadomo, adrenalina zostaje uwolniona do krwi w sytuacji zagrożenia, co stanowiłoby zarówno wytłumaczenie sytuacji, w której wilkołak otrzymuje dostęp do nadludzkiej siły poza pełnią, jak i podpierało teorię o przemianie jako formie obrony przed niebezpieczeństwem, w tym przypadku – zatruciem. – Wiedział, że mógł się mylić, ale spędził na rozmyślaniach zdecydowanie zbyt dużo czasu, żeby teraz zachowywać wnioski dla siebie. Chociaż od samego początku był do grupy badawczej nastawiony sceptycznie, to zaczynał powoli przekonywać się do tego pomysłu; może rzeczywiście dawało to mu – im – większe szanse na odkrycie czegoś wartościowego? – Przechodząc do alchemii i zielarstwa – staraliśmy się stworzyć substancję, która w jakiś sposób przerwałaby reakcję, zapobiegając przemianie albo przynajmniej ograniczając ją w jakimś stopniu. Oczywiście idealnym wyjściem byłoby usunięcie zakażenia z krwi, ale to już działka uzdrowicieli. – Skinął z szacunkiem głową w stronę Adriena. – Póki co jednak nie natknęliśmy się na nic, co okazałoby się sukcesem. Oczywistym wyborem wydaje się srebro, ale jako składnik eliksirów jest dosyć kapryśne i niestabilne. Ciekawe właściwości ma też akonit; jestem prawie pewien, że ma działanie w pewnym stopniu odkażające, ale… cóż, tu pozostaje problem jego toksyczności, bo dodany do mikstury w dużym stężeniu, zabiłby nie tylko chorobę, ale też jej nosiciela. Kluczem może być tu też warzenie eliksiru z uwzględnieniem faz księżyca, ale to metoda prób i błędów, i rzecz jasna nie wykorzystałem wszystkich opcji. – Bo w trakcie pełni jestem zajęty wyciem i wyrywaniem się ze srebrnych łańcuchów.
Rozluźnił się nieznacznie; wydawało mu się, że powiedział już wszystko, co miał co powiedzenia, pozwolił więc, żeby jego myśli odpłynęły w nieco innym kierunku. Wzmianka o wzmocnieniu woli jako ewentualnym środku zaradczym mocno go zaintrygowała; spojrzał na Herewarda z mimowolnym uznaniem, obiecując sobie, że zastanowi się nad tym dokładniej, gdy tylko wróci do baru.
| wiem, że mój rzut już się nie liczy, ale nie psujcie mi zabawy :c
you better keep the wolf back from the door
he wanders ever closer every night
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
Frank Cresswell
Zawód : właściciel dziurawego kotła, naukowiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
a lot of hope in one man tent
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia na poddaszu
Szybka odpowiedź