Wierzbowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wierzbowy Park
Niemal najpiękniejsze miejsce w Londynie, tak powiadają. Eleganckie, romantyczne ogrody, rankami zasnute delikatną mgłą, nieustannie pachnące słodkimi kwiatami, codziennie pełne są spieszących do pracy ludzi, ludzi pragnących choć przez chwilę pozachwycać się tutejszą zielenią. Wysokie krzewy, idealnie przycięte żywopłoty, wiekowe drzewa oraz dziesiątki ławeczek zdają się być istnym rajem pośród niepewnych ulic Londynu i sprawiają, że ciężko jest nie dostrzec uroku tego miejsca. Długie witki wierzb płaczących okalają rosnącą tu roślinność, cudownie komponując się z licznymi posągami lub popiersiami sławnych osób. Jedną z nich jest Henryk Kapryśny, magik słynący ze swych zwycięstw podczas wojny czarodziejów z olbrzymami. I choć żaden mugol nie ma świadomości jego prawdziwego imienia, będąc pewnym, że jest to jeden z pradawnych wikingów, posąg cieszy się wśród nich niemałą sympatią. Często spotkać tu też można jeżdżące na rowerach dzieciaki.
Niewątpliwie jest to miejsce piękne, że niemal nierealne, jakby ponad tym wszystkim, z dala od ponurego Londynu, smutnego świata. Cicho szumiący, gęsty okrąg drzew, jakby stworzony do izolacji od rzeczywistości. I tylko wierzby płaczą - a ludzie niech się uśmiechają.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.Niewątpliwie jest to miejsce piękne, że niemal nierealne, jakby ponad tym wszystkim, z dala od ponurego Londynu, smutnego świata. Cicho szumiący, gęsty okrąg drzew, jakby stworzony do izolacji od rzeczywistości. I tylko wierzby płaczą - a ludzie niech się uśmiechają.
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Uśmiech ponownie zagościł na buzi panny Burroughs, gdy z ust mężczyzny wydobyły się słowa uznania. Wiara w jego zdolności nie wydawała jej się być czymś nadzwyczajnym, zwłaszcza gdy i on sprawiał wrażenie wierzyć w jej umiejętności. Frances nie posiadała wielu bliskich osób na które mogłaby liczyć, bądź które rozumiałyby jej zacięcie do nauki.
- Cieszą mnie Twoje słowa. - Odpowiedziała. I ona chciała aby wiedział, że docenia to iż Sheridan docenia jej pomoc, jak zawile by to nie brzmiało. Grzecznie czekała, aż mężczyzna zbierze myśli, ciekawa odpowiedzi, jaką ją uraczy. Wszak taka odpowiedź była w stanie powiedzieć jej wiele o tym, jak Dudley zapatruje się na przyszłość oraz sprawy zawodowe. Praca, bądź co bądź, była sporą częścią życia każdego czarodzieja, a w przypadku panny Burroughs i pasją związaną z tworzeniem eliksirów.
Kiwnęła głową, gdy ten skończył mówić. Zdawać by się mogło, że jego podejście jest całkiem sensowne, przynajmniej w kwestii zawodowej.
- Magia to nie tylko uroki, w obecnej sytuacji wydaje mi się, że znajomość uroków, zwłaszcza tych zaawansowanych jest rozsądnym posunięciem. Tak samo jak wybadanie przełożonych. - Przyznała, mając nadzieję, że ten trafi na przyjemniejszych przełożonych niż ci ze szpitala Świętego Munga jednocześnie podziwiając odwagę chłopaka - ona sama zapewne nie ośmieliłaby się aby stanąć na arenie Klubu Pojedynków, nigdy nie należąc do odważnych bądź śmiałych czarownic.
Uśmiech po raz kolejny rozświetlił twarz dziewczęcia, gdy ten wyraził chęci, do znajdowania dla niej czasu. Ach, jakże miło było to usłyszeć!
- Oczywiście, że możemy. I nie martw się, nie będę się śmiać, mnie również czasem coś nie wychodzi. - Wszak nie osiągnie się mistrzostwa bez odpowiedniej ilości teorii, praktyki oraz niepowodzeń, na których również można było się wiele nauczyć. - Naprawdę? To fantastycznie! W takim razie, chyba mogę być spokojna. - Słowa te wypowiedziała z nieukrywanym entuzjazmem. Cieszyły ją sukcesy Sheridana, jednocześnie sprawiając, że myśli dotyczące rozpoczęcia kariery naukowej oraz postarania się o awans coraz częściej nawiedzały jej głowę. Będąc kobietą ambitną, panna Burroughs nie chciała odstawać od swojego towarzysza.
Delikatny rumieniec pojawił się na jej policzku, gdy ich dłonie się spotkały.
- Mam taką nadzieję, mój drogi. - Kłamstwem by było gdyby stwierdziła, że jego słowa nie przypadły jej do gustu. Od dziecka marzyła o wielkich osiągnięciach, które zapisałyby jej nazwisko na kartach nauki. Posiadanie w tej drodze towarzysza który by ją w tym wspierał, jednocześnie samemu piąć się po szczeblach osiągnięć wydawało jej się wyjątkowo kuszące. Zwłaszcza, gdy jej własna rodzina zdawała się jej nie wspierać.
Szaroniebieskie spojrzenie powiodło w kierunku wskazanego drzewa, opis zaklęcia przypominał jej jeden z eliksirów, który ona sama starała się mieć przy sobie często, gdyż wiązał się z zapewnieniem jej chociaż chwilowego bezpieczeństwa. Smukłe palce zacisnęły się mocno na dłoni Sheridana, gdy tylko zaklęcie wystrzeliło z jego różdżki, tworząc krąg ognia. Nie była przyzwyczajona do latających w pobliżu niej zaklęć.
- Wspaniałe i przerażające. Przypomina mi trochę eliksir, ma on jednak dużo szersze pole działania od zaklęcia… Czy trawa się nie zapali od tego uroku? I czy ktoś kiedyś go na Ciebie rzucił? - Zapytała, z zaciekawieniem zerkając na Sheridana.
- Cieszą mnie Twoje słowa. - Odpowiedziała. I ona chciała aby wiedział, że docenia to iż Sheridan docenia jej pomoc, jak zawile by to nie brzmiało. Grzecznie czekała, aż mężczyzna zbierze myśli, ciekawa odpowiedzi, jaką ją uraczy. Wszak taka odpowiedź była w stanie powiedzieć jej wiele o tym, jak Dudley zapatruje się na przyszłość oraz sprawy zawodowe. Praca, bądź co bądź, była sporą częścią życia każdego czarodzieja, a w przypadku panny Burroughs i pasją związaną z tworzeniem eliksirów.
Kiwnęła głową, gdy ten skończył mówić. Zdawać by się mogło, że jego podejście jest całkiem sensowne, przynajmniej w kwestii zawodowej.
- Magia to nie tylko uroki, w obecnej sytuacji wydaje mi się, że znajomość uroków, zwłaszcza tych zaawansowanych jest rozsądnym posunięciem. Tak samo jak wybadanie przełożonych. - Przyznała, mając nadzieję, że ten trafi na przyjemniejszych przełożonych niż ci ze szpitala Świętego Munga jednocześnie podziwiając odwagę chłopaka - ona sama zapewne nie ośmieliłaby się aby stanąć na arenie Klubu Pojedynków, nigdy nie należąc do odważnych bądź śmiałych czarownic.
Uśmiech po raz kolejny rozświetlił twarz dziewczęcia, gdy ten wyraził chęci, do znajdowania dla niej czasu. Ach, jakże miło było to usłyszeć!
- Oczywiście, że możemy. I nie martw się, nie będę się śmiać, mnie również czasem coś nie wychodzi. - Wszak nie osiągnie się mistrzostwa bez odpowiedniej ilości teorii, praktyki oraz niepowodzeń, na których również można było się wiele nauczyć. - Naprawdę? To fantastycznie! W takim razie, chyba mogę być spokojna. - Słowa te wypowiedziała z nieukrywanym entuzjazmem. Cieszyły ją sukcesy Sheridana, jednocześnie sprawiając, że myśli dotyczące rozpoczęcia kariery naukowej oraz postarania się o awans coraz częściej nawiedzały jej głowę. Będąc kobietą ambitną, panna Burroughs nie chciała odstawać od swojego towarzysza.
Delikatny rumieniec pojawił się na jej policzku, gdy ich dłonie się spotkały.
- Mam taką nadzieję, mój drogi. - Kłamstwem by było gdyby stwierdziła, że jego słowa nie przypadły jej do gustu. Od dziecka marzyła o wielkich osiągnięciach, które zapisałyby jej nazwisko na kartach nauki. Posiadanie w tej drodze towarzysza który by ją w tym wspierał, jednocześnie samemu piąć się po szczeblach osiągnięć wydawało jej się wyjątkowo kuszące. Zwłaszcza, gdy jej własna rodzina zdawała się jej nie wspierać.
Szaroniebieskie spojrzenie powiodło w kierunku wskazanego drzewa, opis zaklęcia przypominał jej jeden z eliksirów, który ona sama starała się mieć przy sobie często, gdyż wiązał się z zapewnieniem jej chociaż chwilowego bezpieczeństwa. Smukłe palce zacisnęły się mocno na dłoni Sheridana, gdy tylko zaklęcie wystrzeliło z jego różdżki, tworząc krąg ognia. Nie była przyzwyczajona do latających w pobliżu niej zaklęć.
- Wspaniałe i przerażające. Przypomina mi trochę eliksir, ma on jednak dużo szersze pole działania od zaklęcia… Czy trawa się nie zapali od tego uroku? I czy ktoś kiedyś go na Ciebie rzucił? - Zapytała, z zaciekawieniem zerkając na Sheridana.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To był jego dzień. Jego i Frances, przecież to było wspólne zwycięstwo! Nagle, siedząc już na ławeczce, zaczął przeszukiwać kieszenie.
– Właśnie! Ja… ja mam coś dla ciebie! Zobacz! – powiedział, wręczając dziewczynie niewielką buteleczkę z jakimś specyfikiem wewnątrz: – Eee… to nic takiego, ale mówiłaś, że lubisz sadzić rośliny, wiec ten… pomyślałem, że eliksir do tego… eee… wzrostu roślin ci się może przydać! – rzekł, wypinając dumnie pierś. Sam zrobił! Własnoręcznie! Z myślą o niej! Czy panna Burroughs mogła sobie w ogóle wymarzyć lepszego mężczyznę u swojego boku? No nie sądził. Tak przystojnego, ambitnego i utalentowanego chłopaka jak on to tylko ze świecą szukać.
Pokiwał głową.
– Nie tylko, nie tylko, obrona jest równie ważna! I inne dziedziny też! Ale pojedynki dla mężczyzny powinny być kluczową umiejętnością – stwierdził z pełnym przekonaniem. – A twoi przełożeni, Frances? Mówią coś o awansie? – dopytał, aby nie wyjść na ignoranta. W gruncie rzeczy interesowało go to tak… trochę. Dopóki Frances nie miała w pracy problemów, nieszczególnie czuł potrzebę wnikania w zawiłości pracy w Mungu. To, mimo wszystko, nie był obszar jego zainteresowań.
Znów uśmiechnął się głupio, widząc entuzjazm na twarzy jasnowłosej alchemiczki. Oczywiście, że mogła być spokojna! Z nim u boku i takim bratem Frances nie musiała się o nic obawiać. Nawet tych zbirów z portu! Niech jakiś tylko spróbuje do niej podskoczyć, a Dudley już mu pokaże, gdzie trolle zimują.
Wtem jednak popisywanie się przed dziewczyną okazało się silniejszą potrzebą, niż cokolwiek innego. Frances musiała przecież widzieć, że Dudley potrafi posługiwać się magią, a nie tylko słyszeć. Był przecież człowiekiem czynu! A jakże.
– A ja… w sumie nie wiem, sprawdźmy – powiedział, przerywając urok. – A no, trochę się spaliła, ale tylko tam, gdzie było zaklęcie. Rozumiesz, w klubie… nie ma trawy. I nie zdarzyło mi się, to za trudny czas na szkolne czasy, a i teraz rzadko się go używa. A powinno się częściej! – rzekł, w gruncie rzeczy nie pamiętając, czy kiedykolwiek był zamknięty w ognistym kole. – O, a to kolejne trudne zaklęcie! Wysyła noże w przeciwnika! Spróbuje z tym drzewem, co ty na to? Potężny czarodziej może nim nawet zabić! Zobacz! Lamino!
Próbował się skupić, rzucając czar, jednak obecność dziewczyny i chęć popisania się skutecznie go rozpraszały.
| chcę przekazać Frances Eliksir wspomagający kiełkowanie (1 porcja, stat. 0)
– Właśnie! Ja… ja mam coś dla ciebie! Zobacz! – powiedział, wręczając dziewczynie niewielką buteleczkę z jakimś specyfikiem wewnątrz: – Eee… to nic takiego, ale mówiłaś, że lubisz sadzić rośliny, wiec ten… pomyślałem, że eliksir do tego… eee… wzrostu roślin ci się może przydać! – rzekł, wypinając dumnie pierś. Sam zrobił! Własnoręcznie! Z myślą o niej! Czy panna Burroughs mogła sobie w ogóle wymarzyć lepszego mężczyznę u swojego boku? No nie sądził. Tak przystojnego, ambitnego i utalentowanego chłopaka jak on to tylko ze świecą szukać.
Pokiwał głową.
– Nie tylko, nie tylko, obrona jest równie ważna! I inne dziedziny też! Ale pojedynki dla mężczyzny powinny być kluczową umiejętnością – stwierdził z pełnym przekonaniem. – A twoi przełożeni, Frances? Mówią coś o awansie? – dopytał, aby nie wyjść na ignoranta. W gruncie rzeczy interesowało go to tak… trochę. Dopóki Frances nie miała w pracy problemów, nieszczególnie czuł potrzebę wnikania w zawiłości pracy w Mungu. To, mimo wszystko, nie był obszar jego zainteresowań.
Znów uśmiechnął się głupio, widząc entuzjazm na twarzy jasnowłosej alchemiczki. Oczywiście, że mogła być spokojna! Z nim u boku i takim bratem Frances nie musiała się o nic obawiać. Nawet tych zbirów z portu! Niech jakiś tylko spróbuje do niej podskoczyć, a Dudley już mu pokaże, gdzie trolle zimują.
Wtem jednak popisywanie się przed dziewczyną okazało się silniejszą potrzebą, niż cokolwiek innego. Frances musiała przecież widzieć, że Dudley potrafi posługiwać się magią, a nie tylko słyszeć. Był przecież człowiekiem czynu! A jakże.
– A ja… w sumie nie wiem, sprawdźmy – powiedział, przerywając urok. – A no, trochę się spaliła, ale tylko tam, gdzie było zaklęcie. Rozumiesz, w klubie… nie ma trawy. I nie zdarzyło mi się, to za trudny czas na szkolne czasy, a i teraz rzadko się go używa. A powinno się częściej! – rzekł, w gruncie rzeczy nie pamiętając, czy kiedykolwiek był zamknięty w ognistym kole. – O, a to kolejne trudne zaklęcie! Wysyła noże w przeciwnika! Spróbuje z tym drzewem, co ty na to? Potężny czarodziej może nim nawet zabić! Zobacz! Lamino!
Próbował się skupić, rzucając czar, jednak obecność dziewczyny i chęć popisania się skutecznie go rozpraszały.
| chcę przekazać Frances Eliksir wspomagający kiełkowanie (1 porcja, stat. 0)
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
W szaroniebieskim spojrzeniu błysnęło zaciekawienie. Frances przyjęła eliksir od mężczyzny, uważnie się mu przyglądając. Delikatnie potrząsnęła fiolką aby sprawdzić klarowność mikstury która zdawała się być w porządku, tak samo z resztą jeśli chodzi o kolor.
- Sam go zrobiłeś? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Eliksir wspomagający kiełkowanie należał do bardzo prostych mikstur opisany jako środek, który każdy byłby w stanie przyrządzić. Sam jednak fakt, że postanowił zrobić coś dla niej uznała za co najmniej miły. Ach, że też nie miała przy sobie swojego zestawu do badań! - Dobrze trafiłeś, często go używam. Przy takiej ilości roślin jaką mam, wspomagacze są przydatne. Dziękuję. - Usta dziewczyny złożyły krótkiego całusa na jego policzku, tuż po podziękowaniu za prezent który z pewnością przebada po powrocie do domu. Ot, z czystej, zawodowej ciekawości.
Nie skomentowała słów dotyczących kluczowych, męskich umiejętności nie wiele wiedząc w tym temacie. Nie miała wiele styczności z mężczyznami, zwykle zbyt nieśmiała aby nawiązać poważniejsze relacje, nie licząc kilku wyjątków jak chociażby Macnair, nawet jeśli ich znajomość rozbijała się o wspólne interesy. Uśmiechnęła się jedynie, ten uśmiech zbladł jednak gdy temat zszedł na jej przełożonych.
- Moi przełożeni chyba nigdy nie dojdą do porozumienia. Jeden z nich jest całkiem w porządku, wspominał coś nawet o jakiejś konferencji, na którą chciałby mnie wysłać… Drugi jednak to szowinista sądzący, że w świecie pracy oraz nauki nie ma miejsca dla kobiet. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust na wspomnienie osób, z którymi musiała pracować. Wiedziała, że jeśli będzie chciała zajść wyżej po drabinie kariery, będzie musiała dać z siebie co najmniej dwa razy więcej. I nie uważała tego za sprawiedliwe.
Z zaciekawieniem przyglądała się miejscu, które pozostało po urokowi. Osobiście chyba wolała Wieczny Ogień od tak zaawansowanych uroków - przy nim przynajmniej miała pewność, że sama nie zostanie ofiarą swoich umiejętności.
- Osobiście wolałabym nigdy nie zostać ofiarą takiego zaklęcia. - Stwierdziła dość pewnym tonem głosu. Nie marzyła o spaleniu żywcem bądź uduszeniu się, ba! Miała nadzieję, że nigdy nie przyjdzie jej umrzeć, tym samym sprawiając, że będzie miała całą masę czasu, aby dokonywać wielkich odkryć. Popisy Sheridana jedynie upewniały ją w przekonaniu, że pojedynki raczej nie były dla niej. Wolała zacisze swojej pracowni, nawet jeśli wychodziły z niego twory o wiele gorsze niż same płomienie.
Frances nie znała inkantacji, jakie wypowiedział jej towarzysz. Znane były jej jedynie podstawowe formuły, jakie poznała jeszcze w czasach gdy uczęszczała do Hogwartu. Już wtedy jednak o wiele większą uwagę przykładała do alchemii, niż do zaklęć ofensywnych.
Kolejne zaklęcie jakie opuściło różdżkę Dudley’a zdawało się jej być jeszcze bardziej przerażające. Mimo wielu lat mieszkania w portowej dzielnicy panna Burroughs nie była przyzwyczajona do przemocy czy brutalności, sumiennie omijając wzrokiem wszystko to, czego nie chciała widzieć.
I tak też było tym razem, gdyż gdy tylko noże pomknęły w kierunku biednego drzewa, dziewczę mocno owinęło swoje ręce wokół ramienia Sheridana jednocześnie wtulając w nie twarz. Nie chciała widzieć, jak noże wbijają się w cokolwiek, nawet jeśli tym czymś było zwykłe drzewo. Nie, to z pewnością nie były widoki dla niej.
- Sam go zrobiłeś? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Eliksir wspomagający kiełkowanie należał do bardzo prostych mikstur opisany jako środek, który każdy byłby w stanie przyrządzić. Sam jednak fakt, że postanowił zrobić coś dla niej uznała za co najmniej miły. Ach, że też nie miała przy sobie swojego zestawu do badań! - Dobrze trafiłeś, często go używam. Przy takiej ilości roślin jaką mam, wspomagacze są przydatne. Dziękuję. - Usta dziewczyny złożyły krótkiego całusa na jego policzku, tuż po podziękowaniu za prezent który z pewnością przebada po powrocie do domu. Ot, z czystej, zawodowej ciekawości.
Nie skomentowała słów dotyczących kluczowych, męskich umiejętności nie wiele wiedząc w tym temacie. Nie miała wiele styczności z mężczyznami, zwykle zbyt nieśmiała aby nawiązać poważniejsze relacje, nie licząc kilku wyjątków jak chociażby Macnair, nawet jeśli ich znajomość rozbijała się o wspólne interesy. Uśmiechnęła się jedynie, ten uśmiech zbladł jednak gdy temat zszedł na jej przełożonych.
- Moi przełożeni chyba nigdy nie dojdą do porozumienia. Jeden z nich jest całkiem w porządku, wspominał coś nawet o jakiejś konferencji, na którą chciałby mnie wysłać… Drugi jednak to szowinista sądzący, że w świecie pracy oraz nauki nie ma miejsca dla kobiet. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust na wspomnienie osób, z którymi musiała pracować. Wiedziała, że jeśli będzie chciała zajść wyżej po drabinie kariery, będzie musiała dać z siebie co najmniej dwa razy więcej. I nie uważała tego za sprawiedliwe.
Z zaciekawieniem przyglądała się miejscu, które pozostało po urokowi. Osobiście chyba wolała Wieczny Ogień od tak zaawansowanych uroków - przy nim przynajmniej miała pewność, że sama nie zostanie ofiarą swoich umiejętności.
- Osobiście wolałabym nigdy nie zostać ofiarą takiego zaklęcia. - Stwierdziła dość pewnym tonem głosu. Nie marzyła o spaleniu żywcem bądź uduszeniu się, ba! Miała nadzieję, że nigdy nie przyjdzie jej umrzeć, tym samym sprawiając, że będzie miała całą masę czasu, aby dokonywać wielkich odkryć. Popisy Sheridana jedynie upewniały ją w przekonaniu, że pojedynki raczej nie były dla niej. Wolała zacisze swojej pracowni, nawet jeśli wychodziły z niego twory o wiele gorsze niż same płomienie.
Frances nie znała inkantacji, jakie wypowiedział jej towarzysz. Znane były jej jedynie podstawowe formuły, jakie poznała jeszcze w czasach gdy uczęszczała do Hogwartu. Już wtedy jednak o wiele większą uwagę przykładała do alchemii, niż do zaklęć ofensywnych.
Kolejne zaklęcie jakie opuściło różdżkę Dudley’a zdawało się jej być jeszcze bardziej przerażające. Mimo wielu lat mieszkania w portowej dzielnicy panna Burroughs nie była przyzwyczajona do przemocy czy brutalności, sumiennie omijając wzrokiem wszystko to, czego nie chciała widzieć.
I tak też było tym razem, gdyż gdy tylko noże pomknęły w kierunku biednego drzewa, dziewczę mocno owinęło swoje ręce wokół ramienia Sheridana jednocześnie wtulając w nie twarz. Nie chciała widzieć, jak noże wbijają się w cokolwiek, nawet jeśli tym czymś było zwykłe drzewo. Nie, to z pewnością nie były widoki dla niej.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokiwał energicznie głową.
– Znalazłem ten… eee… przepis w jakiejś książce mamy i no, tego, spróbowałem – wyjaśnił. – Wyszedł? Z opisem się zgadzał, ale to mój pierwszy… – Zawiesił na chwilę głos. – Jakbyś potrzebowała to mogę zrobić więcej! – zaproponował energicznie, zadowolony, że Frances jest z niego zadowolona. Tak naprawdę wcale nie uśmiechało mu się warzenie kolejnych eliksirów (chyba z resztą nie miał tych całych eee… serc), ale czego się nie robi dla dobra relacji z piękną dziewczyną!
No i dobrze myślał. Frances na pewno go zużyje i będzie miała jeszcze więcej roślin! I więcej składników! To na pewno się jej przyda, oj tak!
– Domku na wsi potrzebujesz – stwierdził po chwili. – Bo tego… te rośliny gdzieś muszą rosnąć. A w porcie niezbyt ładnie jest – uznał. On sam nie widział siebie w wiejskim otoczeniu, woląc zgiełk Pokątnej i zapach Londynu od woni krowiego łajna, jednak dla alchemika, zainteresowanego tworzeniem własnych ingrediencji, wioska wydawała się o wiele lepszym lokum.
Skrzywił się, słysząc słowa Frances. Nie miał jednak do powiedzenia na ten temat szczególnie wiele, nie odwiedzając Munga od kilku dobrych miesięcy. Właściwie przestał tam bywać równo ze śmiercią matuli.
– Eee… no tak, to trudna sytuacja – powiedział więc tylko, drapiąc się po głowie.
Słysząc obawy dziewczyny, Dudley na chwilę położył jej rękę na ramieniu.
– Nie martw się, Frances. Nie będziesz – zapewnił. Przecież w razie czego ją obroni!
Poczuł, jak miękną mu nogi, gdy dziewczyna przylgnęła do jego ramienia. To z jednej strony było naprawdę urocze (ufała mu! Naprawdę mu ufała!), ale z drugiej przecież nie miała się czego bać! Noże wbiły się tylko w drzewo, a nie w jakiegokolwiek człowieka. Sheridan sięgnął dłonią w której trzymał różdżkę ku drugiemu ramieniu dziewczyny, na chwilę ją obejmując, aby dodać jej otuchy.
– Ale jeśli coś by w ciebie leciało, pamiętaj o protego! I o jego silniejszych odmianach! – przypomniał. – Na przykład to chroni też przed czarami niewybaczalnymi. Zobacz! Protego Maxima! – Spróbował wyczarować przed sobą skuteczna tarczę.
– Znalazłem ten… eee… przepis w jakiejś książce mamy i no, tego, spróbowałem – wyjaśnił. – Wyszedł? Z opisem się zgadzał, ale to mój pierwszy… – Zawiesił na chwilę głos. – Jakbyś potrzebowała to mogę zrobić więcej! – zaproponował energicznie, zadowolony, że Frances jest z niego zadowolona. Tak naprawdę wcale nie uśmiechało mu się warzenie kolejnych eliksirów (chyba z resztą nie miał tych całych eee… serc), ale czego się nie robi dla dobra relacji z piękną dziewczyną!
No i dobrze myślał. Frances na pewno go zużyje i będzie miała jeszcze więcej roślin! I więcej składników! To na pewno się jej przyda, oj tak!
– Domku na wsi potrzebujesz – stwierdził po chwili. – Bo tego… te rośliny gdzieś muszą rosnąć. A w porcie niezbyt ładnie jest – uznał. On sam nie widział siebie w wiejskim otoczeniu, woląc zgiełk Pokątnej i zapach Londynu od woni krowiego łajna, jednak dla alchemika, zainteresowanego tworzeniem własnych ingrediencji, wioska wydawała się o wiele lepszym lokum.
Skrzywił się, słysząc słowa Frances. Nie miał jednak do powiedzenia na ten temat szczególnie wiele, nie odwiedzając Munga od kilku dobrych miesięcy. Właściwie przestał tam bywać równo ze śmiercią matuli.
– Eee… no tak, to trudna sytuacja – powiedział więc tylko, drapiąc się po głowie.
Słysząc obawy dziewczyny, Dudley na chwilę położył jej rękę na ramieniu.
– Nie martw się, Frances. Nie będziesz – zapewnił. Przecież w razie czego ją obroni!
Poczuł, jak miękną mu nogi, gdy dziewczyna przylgnęła do jego ramienia. To z jednej strony było naprawdę urocze (ufała mu! Naprawdę mu ufała!), ale z drugiej przecież nie miała się czego bać! Noże wbiły się tylko w drzewo, a nie w jakiegokolwiek człowieka. Sheridan sięgnął dłonią w której trzymał różdżkę ku drugiemu ramieniu dziewczyny, na chwilę ją obejmując, aby dodać jej otuchy.
– Ale jeśli coś by w ciebie leciało, pamiętaj o protego! I o jego silniejszych odmianach! – przypomniał. – Na przykład to chroni też przed czarami niewybaczalnymi. Zobacz! Protego Maxima! – Spróbował wyczarować przed sobą skuteczna tarczę.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
-Wygląda poprawnie, dobra robota! - Pochwaliła Sheridana. A było za co! Wszak nie każdy zainwestowałby swój czas i pieniądze (w końcu musiał kupić składniki) aby chociaż odrobinę poznać coś, co pozostawało jej największą pasją. - Alchemię pozostaw mi, mój drogi. - Odpowiedziała z rozbawieniem na wzmiankę, o możliwości przygotowania większej ilości eliksiru. Trochę samolubni nie chciała, aby i on załapał alchemicznego bakcyla, gdyż wszystko funkcjonowało pięknie, gdy oboje posiadali swoje dziedziny różniące się od siebie. Konkurowanie również z nim z pewnością nie było czymś, czego chciała.
- Moje pantofelki nie nadają się na wiejskie drogi. - Ten argument zdawał się nie do podważenia, jednocześnie ważny w swojej błahości. Marzył jej się dom z ogródkiem, zawsze jednak myślała o spokojnych, uporządkowanych przedmieściach Londynu niż typowej, angielskiej wsi, na której raczej by się nie odnalazła. - Wolałabym przedmieścia. - Dodała jeszcze, chyba nie musząc słownie wypowiadać tego, że zgadzała się ze zdaniem dotyczącym paskudnego portu, z którego jak najszybciej chciała się wyrwać.
Mimo braku satysfakcji z jego odpowiedzi, nie ciągnęła dalej tematu dotyczącego szpitala, w którym przyszło jej pracować, mając jedynie nadzieję, że Sheridan nie podziela zdania jej przełożonego - dopiero miała udowodnić światu, jak zdolną jest alchemiczką oraz jak wiele potrafi.
Kąciki jej ust delikatnie powędrowały do góry, gdy usłyszała zapewnienia z jego ust. Dla nieprzyzwyczajonej do pojedynków panny Burroughs zaklęcia ofensywne, zwłaszcza te, które jej zaprezentował, zdawały jej się być co najmniej przerażające. Nieznany do tej pory dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, a sama Frances poczuła się bezpiecznie przez tę krótką chwilę, gdy była skryta w jego ramionach. Nie była w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz odczuwała podobne poczucie bezpieczeństwa oraz braku zagrożenia, z pewnością jednak było to przyjemne uczucie. Nie odsunęła się od jego ramienia, wyprostowała się jednak odrobinę, aby móc spojrzeć na wyczarowywaną przez niego tarczę.
- No tak, masz rację. - Przyznała, w pierwszej chwili nawet nie myśląc o zaklęciach ochronnych, w których posiadała podstawową wiedzę. Używała ich jednak gdy musiała, nie praktykując nawet przyjaznych pojedynków. - Jeszcze chwila, a będę nalegać, byś nie odstępował mnie na krok… - Dodała, posyłając mu ciepły uśmiech. Z takim kawalerem u boku nie straszne byłyby jej powroty do domu portowymi ulicami, a ona w końcu, po tylu latach choć na krótkie chwile mogła przestać by się bać…A ta wizja, zdawała się być wyjątkowo kusząca.
- Moje pantofelki nie nadają się na wiejskie drogi. - Ten argument zdawał się nie do podważenia, jednocześnie ważny w swojej błahości. Marzył jej się dom z ogródkiem, zawsze jednak myślała o spokojnych, uporządkowanych przedmieściach Londynu niż typowej, angielskiej wsi, na której raczej by się nie odnalazła. - Wolałabym przedmieścia. - Dodała jeszcze, chyba nie musząc słownie wypowiadać tego, że zgadzała się ze zdaniem dotyczącym paskudnego portu, z którego jak najszybciej chciała się wyrwać.
Mimo braku satysfakcji z jego odpowiedzi, nie ciągnęła dalej tematu dotyczącego szpitala, w którym przyszło jej pracować, mając jedynie nadzieję, że Sheridan nie podziela zdania jej przełożonego - dopiero miała udowodnić światu, jak zdolną jest alchemiczką oraz jak wiele potrafi.
Kąciki jej ust delikatnie powędrowały do góry, gdy usłyszała zapewnienia z jego ust. Dla nieprzyzwyczajonej do pojedynków panny Burroughs zaklęcia ofensywne, zwłaszcza te, które jej zaprezentował, zdawały jej się być co najmniej przerażające. Nieznany do tej pory dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, a sama Frances poczuła się bezpiecznie przez tę krótką chwilę, gdy była skryta w jego ramionach. Nie była w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz odczuwała podobne poczucie bezpieczeństwa oraz braku zagrożenia, z pewnością jednak było to przyjemne uczucie. Nie odsunęła się od jego ramienia, wyprostowała się jednak odrobinę, aby móc spojrzeć na wyczarowywaną przez niego tarczę.
- No tak, masz rację. - Przyznała, w pierwszej chwili nawet nie myśląc o zaklęciach ochronnych, w których posiadała podstawową wiedzę. Używała ich jednak gdy musiała, nie praktykując nawet przyjaznych pojedynków. - Jeszcze chwila, a będę nalegać, byś nie odstępował mnie na krok… - Dodała, posyłając mu ciepły uśmiech. Z takim kawalerem u boku nie straszne byłyby jej powroty do domu portowymi ulicami, a ona w końcu, po tylu latach choć na krótkie chwile mogła przestać by się bać…A ta wizja, zdawała się być wyjątkowo kusząca.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
No przecież że eliksir musiał wyglądać poprawnie. Nie mógł dać jej czegoś, co nie nadawało się do użytku, prawda? Nie żeby był pewny swojej pracy. Eliksir wyglądał poprawnie, ale alchemia była ostatnim na czym znał się Sheridan.
Pokiwał więc energicznie głową na jej słowa, niespodziewanie sobie o czymś przypominając.
– A, właśnie… Frances… miałabyś może coś… wzmacniającego? Bo mi by się może po pojedynkach kiedyś przydało – zapytał. – A jak nie masz to się nie martw, ja załatwię składniki! – obiecał. – A jak masz to też się odwdzięczę!
Właściwie to nie była sprawa szczególnie wysokiej wagi, ale chyba warto mieć pod ręką kilka eliksirów, które w razie czego go wzmocnią, czy… czy tam coś. Przezorny zawsze przygotowany. Nie chciał wykorzystywać dziewczyny, ale koniec końców, wolał nie kupować eliksiru od kogoś nieznajomego. Raz jego matula się na to zdecydowała i przez dwa dni chodziła od stóp do głów pokryta czyrakami. Dudley wolał tego uniknąć, a w zdolności panny Burroughs szczerze wierzył.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– No, tak chyba wygodniej. – Zamyślił się na chwilę. – Ale chyba nie znam tam nikogo… Chociaż teraz Londyn trochę opustoszał to chyba i ceny poszły w dół? Tak to chyba działa, ale ten… no nie znam się. Ale może to dobry czas, aby się rozejrzeć – zaproponował. Niewiele o tym wiedział, ale to wydawało mu się całkiem logiczne. – Bo te okolice doków to takie… takie pochmurne są, sama rozumiesz.
Znów poczuł, jak miękną mu kolana, gdy Frances przedstawiła mu tak pociągającą wizję przyszłości. Och, tak, nie powinna go opuszczać! Powinna być… tu i teraz! Zawsze obok! Spojrzał na nią rozanielonym wzrokiem, nie do końca wiedząc, co powinien powiedzieć dziewczynie. Objąć ją? Bardzo by chciał, jednak uwieszona na ramieniu nie dawała mu wielkiego pola do popisu, a nie miał zamiaru jeszcze chować różdżki. Niech Frances zrozumie, jak wielki talent stoi przy jej boku i że nie musi się niczego bać!
– Jestem na panny rozkazy, panno Burroughs! – rzekł oficjalnym tonem, pół żartem, pół serio. – A jeśli spróbuje ktokolwiek cokolwiek pannie zrobić to narazi się na moje Commotio! – rzekł, machając różdżką i ponownie celując w drzewo. Jeśli czar wyjdzie, to powinien przeszyć wyraźny prąd, choć biednej wierzbie chyba nie powinno już nic być. Niemniej, jeśli drzewo miałoby uczucia, zapewne już nienawidziłoby Sheridana. Część z jego liści było przypalonych, a pień znaczyły ślady po nożach.
Pokiwał więc energicznie głową na jej słowa, niespodziewanie sobie o czymś przypominając.
– A, właśnie… Frances… miałabyś może coś… wzmacniającego? Bo mi by się może po pojedynkach kiedyś przydało – zapytał. – A jak nie masz to się nie martw, ja załatwię składniki! – obiecał. – A jak masz to też się odwdzięczę!
Właściwie to nie była sprawa szczególnie wysokiej wagi, ale chyba warto mieć pod ręką kilka eliksirów, które w razie czego go wzmocnią, czy… czy tam coś. Przezorny zawsze przygotowany. Nie chciał wykorzystywać dziewczyny, ale koniec końców, wolał nie kupować eliksiru od kogoś nieznajomego. Raz jego matula się na to zdecydowała i przez dwa dni chodziła od stóp do głów pokryta czyrakami. Dudley wolał tego uniknąć, a w zdolności panny Burroughs szczerze wierzył.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– No, tak chyba wygodniej. – Zamyślił się na chwilę. – Ale chyba nie znam tam nikogo… Chociaż teraz Londyn trochę opustoszał to chyba i ceny poszły w dół? Tak to chyba działa, ale ten… no nie znam się. Ale może to dobry czas, aby się rozejrzeć – zaproponował. Niewiele o tym wiedział, ale to wydawało mu się całkiem logiczne. – Bo te okolice doków to takie… takie pochmurne są, sama rozumiesz.
Znów poczuł, jak miękną mu kolana, gdy Frances przedstawiła mu tak pociągającą wizję przyszłości. Och, tak, nie powinna go opuszczać! Powinna być… tu i teraz! Zawsze obok! Spojrzał na nią rozanielonym wzrokiem, nie do końca wiedząc, co powinien powiedzieć dziewczynie. Objąć ją? Bardzo by chciał, jednak uwieszona na ramieniu nie dawała mu wielkiego pola do popisu, a nie miał zamiaru jeszcze chować różdżki. Niech Frances zrozumie, jak wielki talent stoi przy jej boku i że nie musi się niczego bać!
– Jestem na panny rozkazy, panno Burroughs! – rzekł oficjalnym tonem, pół żartem, pół serio. – A jeśli spróbuje ktokolwiek cokolwiek pannie zrobić to narazi się na moje Commotio! – rzekł, machając różdżką i ponownie celując w drzewo. Jeśli czar wyjdzie, to powinien przeszyć wyraźny prąd, choć biednej wierzbie chyba nie powinno już nic być. Niemniej, jeśli drzewo miałoby uczucia, zapewne już nienawidziłoby Sheridana. Część z jego liści było przypalonych, a pień znaczyły ślady po nożach.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Panna Burroughs zamyśliła się na chwilę, próbując przypomnieć sobie czy posiada coś, co mogłoby się przydać młodemu urzędnikowi Ministerstwa Magii.
- Nie jestem pewna, musiałabym sprawdzić. - Nie była w stanie spamiętać co znajdowało się w jej zapasach, a co poszło w eter. - Ale jeśli przyniesiesz mi składniki, mogę pomóc Ci coś wybrać. Zrobienie eliksiru również nie będzie to problemem. - Dodała, wzruszając ramionami. Nie widziała nic przeciw, by przyrządzić dla niego kilka mikstur, jeśli jakichś by potrzebował - wszak gotowanie eliksirów było jej codziennością, większość receptur znała na pamięć i jeśli mogła, chciała mu pomóc.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust Frances, gdy wspomniał o mieszkaniach. Ta kwestia siedziała w niej od wielu długich lat, nieprzyjemnie kując za każdym razem, gdy wracała do domu po wieczornej zmianie, mając nadzieję, że uda jej się przejść bez nieprzyjemnych doznań. Nie znosiła portowych doków chyba jeszcze bardziej niż braku odpowiedzialności u swojego biologicznego brata, nie raz marząc, aby ktoś po prostu spalił tę przeklętą tawernę należącą do jej wujostwa.
- Och, doskonale rozumiem. Nawet nie wiesz, mój drogi, jak bardzo chciałabym się stamtąd wynieść… Problem w tym, że ja również nie mam najmniejszego pojęcia o nieruchomościach… - O swoim balaście wolała nie wspominać, zwłaszcza gdy Dudley słodko wierzył w to, że to Drew był jej bratem… A Frances wolała, przynajmniej na razie, nie wyprowadzać go z błędu i nie wchodzić w szczegóły nieprzyjemnych dla niej tematów. Tak było prościej i bezpieczniej, zwłaszcza gdy jasnowłose dziewczę nadal nie było pewne, co do tego, jak winna nazwać ich relację, będąc w takiej sytuacji po raz pierwszy.
Szaroniebieskie oczy rozszerzyły się, a Frances jeszcze mocniej przywarła do jego ramienia, gdy z różdżki czarodzieja pomknęło zaklęcie wprost w biedną wierzbę. Drzewo wycierpiało dziś sporo - począwszy od próby podpalenia, przez atak noży by finalnie zostać zelektryzowanym.
- Och… - Wyrwało się z jej ust, gdy zaskoczone spojrzenie przeniosło się na buzię młodego czarodzieja. Podejrzewała, że dobrze radzi sobie z pojedynkami, nie sądziła jednak, że niepozorny chłopak potrafi rzucać taki silne oraz straszne zaklęcia. Mały pokaz widocznie zrobił wrażenie na młodej alchemiczce, samej niezbyt dobrze radzącej sobie z zaklęciami ofensywnymi. W głowie dziewczyny pojawiła się śmiała lecz piękna wizja. W końcu z takim mężczyzną u boku nie musiałaby się już więcej bać późnych powrotów z pracy, w zasadzie nie musząc obawiać się żadnego zagrożenia. Tak skrzętnie poszukiwane bezpieczeństwo znajdowało się ledwie na wyciągnięcie ręki.
Jestem na panny rozkazy...
Ostrożnie dłoń dziewczęcia powędrowała na policzek Sheridana, by delikatnie przejechać po nim palcem. Nie powinna. To było pewne. Zwłaszcza gdy byli w parku, który nawet bez dużej ilości odwiedzających był miejscem publicznym. Czy jednak można było się oprzeć tak kuszącej wizji przyszłości? Wszak razem mogli dojść na sam szczyt. Ich dziedziny nie przecinały się. Siła rzucanych przez niego zaklęć oraz siła przyrządzanych przez nią eliksirów mogły być mieszanką niemal zabójczą i niewykrywalną, jeśli ktoś postanowiłby stanąć na ich drodze.
Pozostało jedynie sprawić, by ten nie chciał jej opuścić.
- Na wszystkie rozkazy? - Zapytała unosząc z zaciekawieniem brew. Czy był w stanie zgodzić się na wszystko, o co by go poprosiła? Odpowiedź zdawała się być dla dziewczyny istotna, gdyż miała powiedzieć jej o wiele więcej, niż mógłby się spodziewać. Uśmiech rozjaśnił jej buzię, na której wykwitł delikatny rumieniec. Szaroniebieskie spojrzenie wodziło po jego twarzy, gdy wizja powoli przeradzała się w cały plan, który coraz bardziej zdawał się przypadać do jej gustu, nawet jeśli ktoś z pewnością mógłby zwątpić w jego moralność. Nie to było jednak dla niej ważne, gdyż w oczach młodej alchemiczki układający się plan nie był niczym złym. Bo czy nie byli odpowiednią mieszanką, by razem sięgnąć szczytu?
Frances ponownie przysunęła się do mężczyzny, jeszcze odrobinę zmniejszając dystans by z sercem wyrywającym się jej z piersi złączyć ich usta w nieśmiałym pocałunku, będącym dla niej szczególnym, bo tym pierwszym w życiu.
- Nie jestem pewna, musiałabym sprawdzić. - Nie była w stanie spamiętać co znajdowało się w jej zapasach, a co poszło w eter. - Ale jeśli przyniesiesz mi składniki, mogę pomóc Ci coś wybrać. Zrobienie eliksiru również nie będzie to problemem. - Dodała, wzruszając ramionami. Nie widziała nic przeciw, by przyrządzić dla niego kilka mikstur, jeśli jakichś by potrzebował - wszak gotowanie eliksirów było jej codziennością, większość receptur znała na pamięć i jeśli mogła, chciała mu pomóc.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust Frances, gdy wspomniał o mieszkaniach. Ta kwestia siedziała w niej od wielu długich lat, nieprzyjemnie kując za każdym razem, gdy wracała do domu po wieczornej zmianie, mając nadzieję, że uda jej się przejść bez nieprzyjemnych doznań. Nie znosiła portowych doków chyba jeszcze bardziej niż braku odpowiedzialności u swojego biologicznego brata, nie raz marząc, aby ktoś po prostu spalił tę przeklętą tawernę należącą do jej wujostwa.
- Och, doskonale rozumiem. Nawet nie wiesz, mój drogi, jak bardzo chciałabym się stamtąd wynieść… Problem w tym, że ja również nie mam najmniejszego pojęcia o nieruchomościach… - O swoim balaście wolała nie wspominać, zwłaszcza gdy Dudley słodko wierzył w to, że to Drew był jej bratem… A Frances wolała, przynajmniej na razie, nie wyprowadzać go z błędu i nie wchodzić w szczegóły nieprzyjemnych dla niej tematów. Tak było prościej i bezpieczniej, zwłaszcza gdy jasnowłose dziewczę nadal nie było pewne, co do tego, jak winna nazwać ich relację, będąc w takiej sytuacji po raz pierwszy.
Szaroniebieskie oczy rozszerzyły się, a Frances jeszcze mocniej przywarła do jego ramienia, gdy z różdżki czarodzieja pomknęło zaklęcie wprost w biedną wierzbę. Drzewo wycierpiało dziś sporo - począwszy od próby podpalenia, przez atak noży by finalnie zostać zelektryzowanym.
- Och… - Wyrwało się z jej ust, gdy zaskoczone spojrzenie przeniosło się na buzię młodego czarodzieja. Podejrzewała, że dobrze radzi sobie z pojedynkami, nie sądziła jednak, że niepozorny chłopak potrafi rzucać taki silne oraz straszne zaklęcia. Mały pokaz widocznie zrobił wrażenie na młodej alchemiczce, samej niezbyt dobrze radzącej sobie z zaklęciami ofensywnymi. W głowie dziewczyny pojawiła się śmiała lecz piękna wizja. W końcu z takim mężczyzną u boku nie musiałaby się już więcej bać późnych powrotów z pracy, w zasadzie nie musząc obawiać się żadnego zagrożenia. Tak skrzętnie poszukiwane bezpieczeństwo znajdowało się ledwie na wyciągnięcie ręki.
Jestem na panny rozkazy...
Ostrożnie dłoń dziewczęcia powędrowała na policzek Sheridana, by delikatnie przejechać po nim palcem. Nie powinna. To było pewne. Zwłaszcza gdy byli w parku, który nawet bez dużej ilości odwiedzających był miejscem publicznym. Czy jednak można było się oprzeć tak kuszącej wizji przyszłości? Wszak razem mogli dojść na sam szczyt. Ich dziedziny nie przecinały się. Siła rzucanych przez niego zaklęć oraz siła przyrządzanych przez nią eliksirów mogły być mieszanką niemal zabójczą i niewykrywalną, jeśli ktoś postanowiłby stanąć na ich drodze.
Pozostało jedynie sprawić, by ten nie chciał jej opuścić.
- Na wszystkie rozkazy? - Zapytała unosząc z zaciekawieniem brew. Czy był w stanie zgodzić się na wszystko, o co by go poprosiła? Odpowiedź zdawała się być dla dziewczyny istotna, gdyż miała powiedzieć jej o wiele więcej, niż mógłby się spodziewać. Uśmiech rozjaśnił jej buzię, na której wykwitł delikatny rumieniec. Szaroniebieskie spojrzenie wodziło po jego twarzy, gdy wizja powoli przeradzała się w cały plan, który coraz bardziej zdawał się przypadać do jej gustu, nawet jeśli ktoś z pewnością mógłby zwątpić w jego moralność. Nie to było jednak dla niej ważne, gdyż w oczach młodej alchemiczki układający się plan nie był niczym złym. Bo czy nie byli odpowiednią mieszanką, by razem sięgnąć szczytu?
Frances ponownie przysunęła się do mężczyzny, jeszcze odrobinę zmniejszając dystans by z sercem wyrywającym się jej z piersi złączyć ich usta w nieśmiałym pocałunku, będącym dla niej szczególnym, bo tym pierwszym w życiu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Oczywistym było, że panna Burroughs musi dokładnie sprawdzić, co mogłaby mu przekazać. Dama z jej talentem do warzenia eliksirów zapewne miała wiele zleceń i rzadko kiedy robiła coś ot tak, za darmo, dla znajomych albo własnej przyjemności. Nie mogła mieć przecież na to czasu! Musiała dbać o swoje stanowisko w szpitalu świętego Munga.
– Jak tylko coś kupię to ci przyniosę! – zapewnił. Niestety, wszystko co ostatnio kupił albo już jej przekazał, albo zużył na tworzenie eliksiru, który jej dziś wręczył. Musiałby znów wybrać się do sklepu z ingrediencjami, a przecież nie znał się na eliksirach. Brał składniki na oko, nieszczególnie wiedząc, czy do czegokolwiek się nadają. Jeszcze o ile jakość jako tako mógł sprawdzić (coś tam pamiętał ze szkoły), o tyle o zastosowaniu poszczególnych serc wiedział praktycznie nic.
Na całe szczęście to Francies się w tym specjalizowała! I może po prostu powinien wziąć ją na zakupy? Zapłaci za jej składniki, ot co! Niech sobie dziewczyna kupi, co potrzebuje. Co prawda, może powinien opłacić jej wizytę u fryzjera albo zakupy u Madame Malkin, ale czuł, że jasnowłosa alchemiczka będzie bardziej zadowolona z takiego obrotu sprawy. Chociaż może z sukienki też by się ucieszyła? Chyba je lubiła, bo chodziła ciągle w innych i w każdej wyglądała zjawiskowo.
Jakiż ten czar był potężny! Drzewo zadrżało, przepoławiając się i rozchodząc z cichym jękiem. Tak potężne czary to powinny mu się udawać zawsze! Sam był zachwycony swoim talentem, utwierdzając się w przekonaniu co do swojej wyjątkowości. Nic dziwnego, że Frances była nim zachwycona, skoro on sam rozpływał się, myśląc o potędze i potencjale, które w nim drzemały. Och, tak!
Uśmiechał się od ucha do ucha, gdy Frances zadała mu jakże kluczowe pytanie. A przecież odpowiedź nie mogłaby brzmieć inaczej niż…
– Na wszystkie. – Uśmiechał się wciąż, uchylając usta, w jednej dłoni trzymając gotową do użycia różdżkę, a drugą obejmując dziewczynę tak mocno, jak tylko był w stanie.
Nie myślał zbyt wiele na znaczeniu tej odpowiedzi. W tej chwili z resztą nie kłamał: czuł, że byłby w stanie zrobić dla tej jasnowłosej piękności absolutnie wszystko. Czy jednak byłby w stanie tego dokonać w praktyce? Któż wie. Dudley, choć nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, znacznie częściej obiecywał i mówił, że coś zrobi, niż faktycznie to robił.
A wtedy Frances zdecydowała się na to, czego on zrobić się po prostu bał.
Pocałowała go. I to był najwspanialszy pocałunek, jaki Dudley kiedykolwiek przeżył. Delikatny, miękki i pełen czułości.
Co z tego, że pierwszy. Był doskonały i perfekcyjny.
| zt x2
– Jak tylko coś kupię to ci przyniosę! – zapewnił. Niestety, wszystko co ostatnio kupił albo już jej przekazał, albo zużył na tworzenie eliksiru, który jej dziś wręczył. Musiałby znów wybrać się do sklepu z ingrediencjami, a przecież nie znał się na eliksirach. Brał składniki na oko, nieszczególnie wiedząc, czy do czegokolwiek się nadają. Jeszcze o ile jakość jako tako mógł sprawdzić (coś tam pamiętał ze szkoły), o tyle o zastosowaniu poszczególnych serc wiedział praktycznie nic.
Na całe szczęście to Francies się w tym specjalizowała! I może po prostu powinien wziąć ją na zakupy? Zapłaci za jej składniki, ot co! Niech sobie dziewczyna kupi, co potrzebuje. Co prawda, może powinien opłacić jej wizytę u fryzjera albo zakupy u Madame Malkin, ale czuł, że jasnowłosa alchemiczka będzie bardziej zadowolona z takiego obrotu sprawy. Chociaż może z sukienki też by się ucieszyła? Chyba je lubiła, bo chodziła ciągle w innych i w każdej wyglądała zjawiskowo.
Jakiż ten czar był potężny! Drzewo zadrżało, przepoławiając się i rozchodząc z cichym jękiem. Tak potężne czary to powinny mu się udawać zawsze! Sam był zachwycony swoim talentem, utwierdzając się w przekonaniu co do swojej wyjątkowości. Nic dziwnego, że Frances była nim zachwycona, skoro on sam rozpływał się, myśląc o potędze i potencjale, które w nim drzemały. Och, tak!
Uśmiechał się od ucha do ucha, gdy Frances zadała mu jakże kluczowe pytanie. A przecież odpowiedź nie mogłaby brzmieć inaczej niż…
– Na wszystkie. – Uśmiechał się wciąż, uchylając usta, w jednej dłoni trzymając gotową do użycia różdżkę, a drugą obejmując dziewczynę tak mocno, jak tylko był w stanie.
Nie myślał zbyt wiele na znaczeniu tej odpowiedzi. W tej chwili z resztą nie kłamał: czuł, że byłby w stanie zrobić dla tej jasnowłosej piękności absolutnie wszystko. Czy jednak byłby w stanie tego dokonać w praktyce? Któż wie. Dudley, choć nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, znacznie częściej obiecywał i mówił, że coś zrobi, niż faktycznie to robił.
A wtedy Frances zdecydowała się na to, czego on zrobić się po prostu bał.
Pocałowała go. I to był najwspanialszy pocałunek, jaki Dudley kiedykolwiek przeżył. Delikatny, miękki i pełen czułości.
Co z tego, że pierwszy. Był doskonały i perfekcyjny.
| zt x2
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wierzbowy park
Szybka odpowiedź