Wierzbowy Park
Niewątpliwie jest to miejsce piękne, że niemal nierealne, jakby ponad tym wszystkim, z dala od ponurego Londynu, smutnego świata. Cicho szumiący, gęsty okrąg drzew, jakby stworzony do izolacji od rzeczywistości. I tylko wierzby płaczą - a ludzie niech się uśmiechają.
Clemmie stoi więc w osłupieniu, wsłuchując się w słowa dziewczęcia. Nawet jeśli chce coś powiedzieć, nic nie spływa z jej ust, bo nie ma kiedy wtrącić się w wypowiedź lady Nott. Jej żywiołowość i prostolinijność od razu uderza paienkę Baudelaire swoją siłą. Szlachcice zwykle sprawiają, że Clementine staje się bardziej analityczna. Przy tym dziewczęciu, nie musi taka być. Wyczuwa moment, w którym Leda milczy i w końcu jest w stanie odpowiedzieć na jej pytanie. Jedno z wielu.
— O ornitologii. Koroniaku angielskim, bardzo pięknej odmianie kanarka. Może o nim panienka słyszała?
Clementine, jak zawsze rozmawiając o ptakach, ożywiła się. Wyprostowała się, poprawiła włosy i już miała przygotowaną ciekawostkę na tą okazję, kiedy obecność ojca stała się jeszcze bardziej wyczuwalna. Nie potrafiła tego wyjaśnić, jak wielu rzeczy, o jakie pytali ludzie. Skąd Clementine wchodząc do obcego pomieszczenia zwykle znała ułożenie okien i drzwi. Dlaczego zwykle przeczuwała, kiedy ktoś na nią patrzył. Skąd tak wyczulony węch. Ona zawsze wierzyła, że wzrok jest zmysłem mocno mamiącym człowieka, przez który człowiek przestaje polegać na swoich pozostałych instynktach.
— Mój ojciec mnie oczekuje. Chciałabym kiedyś dokończyć tą rozmowę. Evandro, panienko Ledo.
Skłoniła się im obu, ale prostując się jej wzrok padł jeszcze orientacyjnie na sylwetce lady Nott.
— To było pouczające spotkanie. Dziękuję.
Mogła jeszcze pożyczyć im miłego dalszego spotkania, ale nie chciała dać ojcu czekać. Oddaliła się od dziewcząt powoli, mijając Ledę zatrzymując się przy jej ramieniu, żeby musnąć ją dłonią. Chciała ją zapamiętać. Zaraz potem umknęła do ojca, pozwalając mu się odprowadzić do domu, wspominając miłe chwile spędzone z dwoma szlachciankami.
| zt dla Emmie
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
-Och, niestety nie, bardzo mi przykro - odparła, szczerze zmartwiona. Nie znała się na ptakach, bała się nawet swojej własnej sowy, ale mile zaskoczyła ją zdaje się profesjonalna wiedza Clemmentine - może kiedyś mi o nim więcej opowiesz - zaproponowała ciepło, autentycznie zaciekawiona. Któż to słyszal i takiej pasji?
-Naturalnie. Do zobaczenia. Miłego dnia - pożegnała się, z zaintrygowaniem obserwując oddalającą się dziewczynę. Bezbłędnie stąpała po wytyczonej ścieżce, kierując się idealnie ku starszemu mężczyźnie, jaki przystanął niedaleko nich. Zadziwające - urocza istota - skomentowała, chwytając Evandrę za rękę i zdecydowanie prowadząc ją w stronę kramów, gdzie można było zakupić gorącą czekoladę - ale lepiej opowiadaj, jak ci się wiedzie z Tristanem - dodała szybko, zanim zdołała się powstrzymać. Oczy Ledy aż świeciły z podekscytowania, gdy czekała, aż Evandra podejmie tak pasjonującą opowieść.
zt
Na szczęście czkawki czas nadszedł kres, a ona zrezygnowana, ale też spokojna z nowym planem naradzającym się w jej głowie mogła wrócić do Yaxley Manor. Los chyba ją naprawdę nienawidził, ale potrafił on ją też nieraz zaskoczyć, a nawet dość pozytywnie.
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
Siedząc pod płaczącą wierzbą, nijak speszony tym, że spoczął na ziemi, narażając na szwank dobre imię oraz swoje odzienie na zabrudzenia, wsparł głowę o konar, aby spojrzeniem sięgać jak najwyżej tych opadających do ziemi brązowo-zielonych kaskad. Miał chwilę czasu na odszukanie względnej równowagi, gdy myśli nieustannie atakowały. Zdobycie wianka niespodzianie zaważyło na jego życiu. Każdy komentował to wydarzenie w jego życiu, przez co zaczynał rozumieć powagę sytuacji oraz konsekwencje swojej impulsywnej decyzji. Nagłymi zaręczynami ponaglił nestorów obu rodów do jak najszybszego odnalezienia konsensusu w sprawie połączenia młodych węzłem małżeńskim. Całkowite zaciśnięcie tego węzła ponoć miało nastąpić stosunkowo szybko, jednak tej informacji wciąż nie był pewien, bo usłyszał ją jako strzępek matczynej relacji o planach na przyszłość snutych wokół jej wszystkich synów. Równie dobrze mogła marzyć o szybkim ślubie Cygnusa, w końcu wszystkim niezwykle mocno zależało na przypieczętowaniu nowego sojuszu z Rosierami. Jednak Alphard miał mieszane uczucia co do wizji zjednoczenia. Zdrowy rozsądek uparcie podpowiadał, że to bardzo słuszne posunięcie – szlachetne rody powinny zawrzeć swe szeregi w obliczu szerzącego się chaosu – lecz każda myśl o pewnym członku różanego rodu budziła w nim ogrom niechęci. Wolał jednak, żeby to starszy brat jako pierwszy stanął na ślubnym kobiercu. Od samego początku znajomości z Aurelią miał niemały mętlik w głowie, ten nasilił się, gdy przyszło mu zmierzyć się z uczuciami, które ledwo wykiełkowały, aby na dobre zagnieździć się w jego duszy. Słowa przyjaciółki sprzed kilku dni niczego nie ułatwiły, nie rozjaśniły mu sytuacji; poczucie zagubienia stało się jeszcze bardziej beznadziejne.
Potrzebował spotkać się z Aurelią. Chciał spytać ją o samopoczucie, przede wszystkim o to, jak po czasie zapatruje się na ich narzeczeństwo. Wiedział, że w najbliższym czasie czekają ich oficjalne spotkania w postaci uroczystych kolacji w rodowych siedzibach, jednak wtedy spoczną na nich spojrzenia na wszystkich. Kilka kwestii powinni ustalić tylko w swoim towarzystwie, póki mieli na to szansę. Obiecał sobie nie zaskakiwać narzeczonej już więcej, przynajmniej nie przy ważkich sprawach decydujących o ich wspólnej przyszłości. Zaproponował jej spotkanie w wierzbowym parku, choć z początku myślał o odwiedzeniu jej w domowym zaciszu. Łatwo zrezygnował z tego pomysłu, nie chcąc, aby zarzucono mu, że tylko odgrywa zatroskanego narzeczonego w celu polepszenia własnego wizerunku. Naprawdę się martwił o lady Carrow, gdy tylko usłyszał, że ta nie wzięła udziału w wyścigu konnym podczas Festiwalu Lata. Jej kandydatura była idealna zważywszy na pochodzenie, jak i własne zainteresowania. Wybrał neutralny grunt i dał jej wybór. Gdyby nie przybyła, byłby to dla Alpharda wymowny znak.
Na jej widok poderwał się natychmiast do pionu, nerwowo próbując wygładzić materiał spodni, następnie poprawił marynarkę, aby tylko lepiej na nim leżała. Było to tak powierzchowne, wcale do niego niepasujące posunięcie. W końcu pokręcił głową rozczarowany własną postawą, pod nosem mrucząc, że czas najwyższy się ogarnąć. Cztery długie kroki dzieliły go od Aurelii, więc wykonał je nad wyraz energicznie, lecz przed jej obliczem całkowicie zamarł, będąc w stanie tylko przyglądać jej się uważnie, szukając na jej licu jakichkolwiek niepokojących oznak. Dociekał, czy złe samopoczucie, które nie pozwoliło jej wziąć udziału w wyścigu, wynikało z problemów zdrowotnych, a może z kiepskiego nastroju. Tuż po zaręczynach, gdy uciekli przed ciekawskimi spojrzeniami nad rozlewisko, wydawała się pogodzona z losem. Mogła zmienić zdanie, bo czyż natura kobiety nie jest zmienna?
– Cieszę się, że przyszłaś – zdołał z siebie wydukać nieco stłumionym głosem, nagle dziwnie onieśmielony. Aż zmarszczył brwi sfrustrowany, wzrokiem uciekając w bok i mało elegancko drapiąc się przy tym po policzku. – Jak się czujesz? – spytał cicho, powracając spojrzeniem w jej stronę. Instynktownie zerknął na jej idealnie wykrojone usta, bo nagle takie właśnie mu się wydały, szybko jednak powrócił do odczytywania emocji z jej szarych oczu.
and giving it up
Jej złe samopoczucie właściwie nie miało żadnego szczególnego powodu, ot, pewnego ranka wstała czując ból wszystkich mięśni i stawów, głowy i mając wrażenie, że powoli stąpa po granicy dzielącej ją z drugą stroną. Szybko jednak o nią zadbano, ściągając do posiadłości uzdrowiciela, który podał jej kilka medykamentów i zabronił stanowczo udziału w wyścigu. Nie czuła się z tego powodu smutna ani rozdrażniona, właściwie żałowała tylko tego, że nie zaprezentuje Neptuna większemu gronu i że ktoś zgarnie nagrodę sprzed jej nosa, ale okazji do wyścigów było przecież w ich świecie wiele – nie martwiła się więc, że z prezentacją długo oswajanego aetonana będzie musiała poczekać do przyszłego roku, czego nie mogła powiedzieć o swoich bliskich. Przeczuwała, że jej nie zjawienie się w Weymouth bez uprzedzenia może zaniepokoić wiele osób i właściwie niedługo czekała na zaniepokojony list Alpharda. Chciała się z nim spotkać natychmiastowo, ale wedle zaleceń musiała przeleżeć co najmniej trzy dni pod ciepłą kołdrą i pozwolić nacierać się śmierdzącymi maściami wygrzewającymi, których zalet nie dostrzegała – choć te rzeczywiście skutecznie uśmierzały jej dolegliwości.
A gdy poczuła się zdecydowanie lepiej, przekonała szanowną lady o tym, że musi zobaczyć swojego narzeczonego poza murami posiadłości, w której zapewne dalej znajdowały się zarazki po chorobie. Oczywiście wiedziała, że nie było to szczególnie możliwe, ale nie przejmowała się, gdy matka ostatecznie odpuściła, prosząc tylko, by na siebie uważała i najpewniej wysyłając Alphardowi list z prośbą, by zwracał na nią zdwojoną uwagę. Na spotkanie przybyła więc nieco spóźniona, lecz uśmiech, który pojawił się na jej wargach po ujrzeniu lorda, musiał mu wynagrodzić te kilka minut czekania. Nie skomentowała też miejsca spotkania, właściwie nie wiedząc o istnieniu wierzbowego parku, zapewne nie bez powodu, ale wokół nich nie było jak na razie żadnej żywej duszy.
– Teraz o wiele lepiej, dziękuję – odparła, choć nie kryła zaskoczenia spowodowanego jego onieśmieleniem; jeszcze kilka dni temu wskoczył do lodowatej wody, stoczył bój o jej wianek a potem uklęknął na wybrzeżu pełnym ludzi, na koniec składając na jej wargach pocałunek, a teraz? Miała nadzieję, że jej myśl sprzed festiwalu o zmianie nastawienia po zaręczynach była błędna i mijająca się z prawdą. – Cieszę się, że w końcu mogłam opuścić łóżko, ciągłe leżenie wcale nie jest takie przyjemne jak zapewniali – bolał ją przecież kręgosłup, co w połączeniu z wcześniejszymi bólami mięśni było wprost okropne. Miała zresztą dalej wrażenie, że ziołowe maści pomimo uporczywego szorowania delikatnego ciała, wżarły się w jej skórę – może właśnie dlatego nie przytulił jej na powitanie? Uświadamiając sobie, że ta absurdalna myśl może wcale nie była aż tak niedorzeczna, odwróciła spojrzenie na park i odsunęła się pół kroku do tyłu.
– A ty, mój drogi? Jak się masz? Czy działo się coś interesującego na festiwalu? – Spytała spokojnie, równie niekulturalnie wsuwając obie dłonie do kieszeni płaszcza; jedną z nich zacisnęła na podarowanym przez niego krysztale, o którego właściwości zapomniała spytać w dniu zaręczyn a później choroba odebrała jej możliwość do uzupełnienia tej wiedzy z podręcznika.
Don't underrate it.
Sceneria nie wydawała mu się kluczowa, choć zawsze łatwiej spacerować, gdy można cieszyć oczy dobrym widokiem. Wierzbowy park nie był obowiązkowy miejscem do odwiedzenia na czarodziejskiej mapie, było tu zaledwie jedno popiersie uwieczniając czarodzieja z zamierzchłych czasów. Można tu było otrzeć się o mugoli, jednak Alphard nauczył się ignorować ich obecność. Odkrywanie Londynu, w którym przecież mieszkała jego rodzina, sprawiało mu satysfakcję, więc nie zamierzał z tego rezygnować tylko przez niuans, jakim były osoby nieposiadające magii.
– Przykro mi, że musiałaś przejść przez chorobę – rzekł wręcz oficjalny tonem, za co zaraz skarcił się w myślach. Czuł się nieco podenerwowany, a przecież stał przed narzeczoną, z którą tak wiele spraw związanych z ich przyszłością zdążył już przedyskutować.
Zrobiła zaledwie pół kroku w tył, lecz to i tak rzuciło mu się w oczy; ta zachowawcza postawa względem niego sprawiała złe wrażenie. Dystans był czymś nienaturalnym. Chciał mieć ją blisko siebie, zarazem nie chciał być natrętny, a każdy gest, jaki mógłby wykonać, brał za formę narzucania się. Mimo to odpowiedział po chwili zdecydowanym krokiem w przód, przez co zmniejszył nie tylko obecną odległość, ale i tę sprzed chwili. I trudno mu było ukryć zadowolenie z tego faktu, bo momentalnie kąciki ust uniosły się w uśmiechu.
– Mam się dobrze – odpowiedział już bardziej swobodnie i pewniej zarazem. Dobrze, że udało mu się w końcu rozluźnić, co okazało się łatwe, choć potrzebował na to chwili. Nikt na nich nie spoglądał, nie wydawała poleceń co do tego, jak powinni się zachowywać. – Szczerze powiedziawszy moich myśli nie zajmował festiwal. Pojawiłem się jeszcze na jarmarku ostatniego dnia, więc nawet nie wiem, co się działo w innych dniach imprezy.
Przemilczał kwestię spotkania pod koniec imprezy swojej dobrej przyjaciółki, jakby nie był to szczegół wart omówienia. Wątpił, aby Aurelia pochwaliła to, że pił tanie wino wprost z butelki w towarzystwie innej kobiety, jeszcze się z nią tym trunkiem dzieląc. Jego zachowanie nie było godne, jednak w tamtej chwili o tym nie myślał, zestresowany atmosferą panującą w jego domostwie. Naprawdę nie chciał na każdym kroku słuchać o tym, że jego zaręczyny dla niektórych mogły wyglądać śmiesznie. Udało mu się nabrać na tyle śmiałości, aby wsunąć prawą dłoń w kieszeń płaszcza Aurelii, lecz na drodze do jej dłoni odnalazł kryształ. Trzymała go przy sobie i myśl ta niezwykle go ucieszyła. Nie spodziewał się, że pierwszy prezent trafi w jej gusta.
– Też mam swój.
Na potwierdzenie tych słów wolną dłoń włożył do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej drugi biały kryształ. Raz na jakiś czas chwytał za niego i spoglądał chwilę. Przez ostatnie dni pocieszał się myślą, że ten pozostawał biały. Może choroba nie była odbierana jako zagrożenie, bądź nie niosła ze sobą ryzyka w postaci utraty życia. Żadnej choroby nie zamierzał jednak bagatelizować.
– Jeszcze nie mam dla ciebie pierścionka, ale pamiętam o swojej obietnicy.
Splótł jej palce ze swoimi, trzymając obie dłonie w jej kieszeni, co nie sprawiało mu żadnego dyskomfortu i miał nadzieję, że i położenie to nie wpływa na jej wygodę.
and giving it up
– Z nadmiaru emocji zapomniałam zapytać, czy posiada magiczne właściwości, czy jest tylko ozdobą – przyznała w końcu, wzdrygając się nieco, gdy ciepła skóra dłoni mężczyzny zetknęła się z jej chłodną, bladą ręką. Oczekiwała odpowiedzi; najmożliwiej wyczerpującej, takiej, która zadowoli jej pragnienie wiedzy, bo ono się w niej pojawiło. Nie czuła się przy tym wcale jak ignorantka; nigdy nie była przecież wszechwiedząca a ów kryształy zwróciły jej uwagę już podczas spaceru po jarmarku w towarzystwie Flaviena. Kuzyn jednak nie pozwolił jej długo cieszyć oczu pięknymi kamieniami, co ją zaskakiwało: pierwszy raz przecież coś zwróciło uwagę arystokratki bardziej i nie było związane w żaden sposób z aetonanami, choć na początku rzeczywiście jej uwaga padła na magiczną uprząż. Gdy zaś wspomniał o pierścionku, odsunęła twarz, by móc przejąć jego spojrzenie.
– Nie potrzebuję tego pierścionka, właściwie czuję się lepiej bez niego, bo... – zaczęła, podkreślając w ten sposób swoją wyjątkowość lub dziwność, lecz przerwała, próbując zebrać słowa w sensowną całość – bo zauważyłam, że z wsunięciem go na palec wszystko zaczyna się psuć. – Wyjawiła przed nim swój sekret i spostrzeżenie, które zaprzątało jej głowę od kilku lat; coś, o czym wiedziały zaledwie dwie osoby i te osoby dość sceptycznie podchodziły do prawdziwości ów spostrzeżenia, nie wiążąc go w żaden sposób z tamtymi wydarzeniami. Uśmiechnęła się na koniec niepewnie, nie wiedząc jak Alphard zareaguje na to zaskakujące wyznanie. Mógł przecież ją wyśmiać, może nie bardzo dobitnie, uznając, że jej myśli wcale nie były tak poważne, jak mu się wydawało na ostatnich spotkaniach – i tego chyba obawiała się najbardziej.
Don't underrate it.
– To raczej ja ze zdenerwowania nic o istocie kryształów nie powiedziałem – odparł łagodnie, nawet trochę zaskoczony tym, że nawet nie pomyślał, aby zdradzić naturę swojego podarku, wszak sam rozpytywał obecnego na jarmarku sprzedawcę o specyfikę towaru przed zakupem. – Jeśli jednej z osób, która posiada kryształ danej pary, zagraża niebezpieczeństwo, wówczas kryształ zmienia kolor i z bieli przechodzi w czerwień.
Właściwie to impuls zadecydował o kupieniu paru białych kryształów, jak również pchnął Blacka do oświadczyn. Ale nawet te niespodziewane działania miały racjonalne fundamenty, które budował od tygodni. Mimo wszystko nie żałował, wszystko zdawało się zmierzać w dobrym kierunku, jedynym słusznym dla lorda mającego wypełnić obowiązek wobec rodu. I może istniała szansa, że jednak uszczęśliwi tą powinnością również siebie, ale może i Aurelia zazna szczęścia.
– Możesz mieć słuszność – zaczął jak najbardziej spokojnie, nie biorąc tej uwagi jako odniesienia do ich przypadku, raczej postrzegał ją jako uogólnienie. Cieszył się, że Aurelia w jego towarzystwie czuła się na tyle swobodnie, aby wyjawić przed nim podobną obawę. Powinni przedyskutować i tego typu sprawy, jeśli w przyszłości chcieli uniknąć rozczarowań. – Sam słyszałem, że po zaręczynach niektórzy zmieniają swoje zachowanie, choć częściej następuje to po samym zawarciu małżeństwa, gdy właściwie nie ma już odwrotu – nie chciał zabrzmieć ponuro, jak i wskazywać, że małżeństwo jest czymś ostatecznym, ale niektórzy prezentowali podobny tok rozumowania. – Obiecałem ci już niegdyś szacunek i lojalność – przypomniał jej łagodnie. – Nie cofnę tego słowa.
Kciukiem potarł wierzch jej zziębniętej dłoni, najwidoczniej ta nie zaabsorbowała wystarczająco ciepła jego własnej, nawet tkwiąc w kieszeni płaszcza. Opanowała go troska o szlachciankę, bo może prośba lady Carrow o zwrócenie uwagi na stan jej córki nie była bezpodstawna, zaś lady Black wcale nie wyolbrzymiła problemu.
– Dobrze się czujesz? – spytał w końcu, nie odrywając spojrzenia ciemnych oczu od twarzy która nagle wydała mu się blada. Czyżby jednak to on zaczął dramatyzować? – Jeśli nie czujesz się na siłach, spotkamy się kiedy indziej.
Pogładził wolną dłonią jej policzek i przyszło mu stwierdzić, że jest jeszcze chłodniejszy niż dotykana przez niego dłoń. Sierpień przyniósł ocieplenie i każdy kolejny dzień był nieco słoneczniejszy, jednak to wciąż nie była pogoda sprzyjająca długim spacerom. Nie chciał jednak mówić w miejscu, gdzie wszyscy rzucaliby im ciekawskie spojrzenia.
and giving it up
– Zatem ile razy już go obserwowałeś? – Zażartowała, odrzucając całkowicie powagę, chociaż nie miała pojęcia, że trafiła w sedno i że w czasie ich nieobecności zaprzątała myśli lorda. On zaprzątnął jej, niestety jedynie wtedy, gdy była w stanie myśleć a zaskakująco wspomnienie Alpharda i minionych spotkań, rozmów i wymienionej korespondencji odciągało myśli arystokratki od bólu, maści i bezsilności, która ją ogarnęła w ostatnich dniach.
Odetchnęła z nieukrywaną ulgą, gdy podjął temat rozmowy, choć nie do końca zrozumiał jej intencje. Zastanawiała się, zaledwie przez krótki moment, czy powinna powiedzieć mu więcej; uznała jednak, że skoro zaczęła, nie mogła pozostawić niedomówień, z których później rodziły się nieporozumienia.
– Niekoniecznie o tym mówiłam – odsunęła się jeszcze bardziej, żeby móc spojrzeć mu uważnie prosto w twarz – chodziło mi o to, że ostatnim razem pierścionek zaręczynowy nie przyniósł mi szczęścia a ogromny ból. Mam wrażenie, że to pierścionek ściągnął na mnie klątwę. – Dodała szczerze i cicho, licząc, że i tym razem nie wyśmieje jej obaw. Może się myliła, może miała trochę racji w swoich słowach i podejrzeniach – któż mógł to wiedzieć? Żyli przecież w świecie, w którym dało się zakląć dużą część przedmiotów, zaś osób życzących jej źle było wiele. Nie miała więc pewności skąd pochodził tamten pierścionek i kto miał go w dłoniach przed narzeczonym, doszukując się nawet w tak irracjonalnych rozważaniach wyjaśnienia, dlaczego to ją spotkało podobne nieszczęście. Szybko posłała mężczyźnie ciepły uśmiech; miała wrażenie, że martwił się aż za bardzo.
– Alphardzie, jestem uparta, ale nie nierozsądna. Nie narażałabym swojego zdrowia, wiedząc, że możesz poczekać jeszcze kilka dni, bądź odwiedzić mnie w posiadłości. – Powiedziała stanowczo, bez żadnej żartobliwej nuty, której na próżno można było się doszukiwać w tych słowach. – Jest w porządku, powinieneś jednak wiedzieć, że zawsze mam zimne dłonie. – Mówiąc to, odwróciła się i splatając ich palce, zmusiła Alpharda do ruszenia obok na spacer. Wędrowała przed siebie, nie śpiesząc się a podziwiając urokliwe miejsce. – Nie doceniałam uroków parków w mieście. – Przyznała po chwili ciszy.
Don't underrate it.
Wkradła się między nich powaga, lecz to było wskazane. Spodziewał się, że Aurelia wyrazi obawę o swoją przyszłość przy jego boku, bo jej wcześniejsze słowa odebrał jako preludium do podobnej dysputy. Ona jednak zburzyła jego przypuszczenia, odsuwając się ostrożnie i kierując wprost na niego zmartwione spojrzenie. Znów w szarych tęczówkach dostrzegł dawny smutek. W końcu zdradziła mu swoje strapienie, przez które spuścił wzrok. Do tej pory tak łatwo przyszło mu ignorować fakt, że to śmierć pewnego młodego lorda opóźniła zamążpójście lady Carrow. Pożegnała swojego narzeczonego na zawsze. Czy naprawdę mogła się o to obwiniać? Nie chciał wierzyć, że mogła przez tyle lat nosić w sobie przekonanie o spoczywającej na niej klątwie.
– To był atak choroby, Aurelio – spróbował przekonać ją nie tylko prawdziwością tych słów, ale przede wszystkim łagodnym tonem, jakim je wypowiedział. Rozpaczliwie próbował wydobyć z odmętów pamięci okoliczności tamtego zdarzenia, jednak nie był w stanie przywołać nawet nazwy choroby, która lorda w sile wieku wpędziła do grobu. – Przykro mi, że spotkało cię coś takiego – dodał po chwili nieco ciszej, a w środku niego coś niespokojnie drgnęło. Nie potrafił żałować tamtego lorda, ot śmierć ponownie zebrała swe żniwo. Teraz to on był jej narzeczonym i sama myśl, że miały rywalizować z widmem dawnego ukochanego nieprzyjemnie kuła go w pierś.
Jakim cudem tak wielu rzeczy nie przemyślał? Był w stanie powoli wyobrazić sobie ich wspólną przyszłość, ale gdy odezwały się w nim te wszystkie uczucia, wszystko stało się bardziej skomplikowane. Zupełnie inne aspekty nabrały znaczenia. Wcześniej nie przejmował się tym, iż w sercu Aurelii może gościć już jakiś mężczyzna. Teraz z kolei bał się, że może nieodwracalnie zostało już zdobyte.
Nie był w stanie odpowiedzieć na jej uśmiech, choć bijące od niego ciepło pozwoliło mu na chwilę nie myśleć o nowych wątpliwościach, jakie go dopadły. Posłusznie ruszył przy jej boku, aby mogli wspólnie podjąć się spaceru po parku. I rzeczywiście jej dłoń była zimna, dlatego uścisnął ją nieco mocniej, jeszcze nie potrafiąc wykrztusić z siebie choćby słowa.
– Czy byłabyś w stanie kiedykolwiek polubić miasto?
Ta kwestia również mocno go trapiła. Życie w posiadłości Blacków mogło okazać się trudne dla osoby kochającej naturę, zwierzęta, otwarte przestrzenie. Powroty w rodzinne strony w postaci wizyt często bardziej rozbudzały tęsknotę niźli ją niwelowały.
and giving it up
– Stare dzieje. – Skwitowała krótko; nie potrzebowała współczucia, będąc przeszkolona rodzinnie do podobnych sytuacji. – Ale nie wsuwaj mi pierścionka na palec. – Dodała, już dość żartobliwie, chociaż w duchu chyba naprawdę liczyła na to, że ów pierścionek nie ozdobi jej dłoni.
Spacer wprawił ją w przyjemny nastrój, kiedy przestała skupiać się na trudach dnia codziennego a na otaczającej ich naturze, budzącej się do życia – gdy przypominała sobie widok niektórych roślin z zeszłego miesiąca, wprost nie mogła uwierzyć, że tak szybko zregenerowały się i kwitły dalej. Z niewielkiego letargu wyrwał ją głos lorda. Zamilkła, zastanawiając się nad odpowiedzią. Z jednej strony przywykła do dużej posiadłości, ogromnych wnętrz, lasów wokół i faktu, że do ukochanych aetonanów nie miała daleko, zaledwie kilka krótkich minut spacerem. Z drugiej strony życie w mieście nie mogło być tak ciężkie, jak o nim mówiono, posiadając pewnie swoje plusy i uroki – zresztą, i tak nie miała wyjścia, prawda? Westchnęła więc cicho, uśmiechając się jedynie lewym kącikiem ust.
– Czy kiedykolwiek powiedziałam, że nie lubię miasta? – Odparła pytaniem na pytanie, nie chcąc dobitnie przypominać mu o fakcie, że po ślubie nie będzie miała żadnego wyjścia, gdy jej obowiązkiem będzie zamieszkanie na Grimmauld Place wraz z nim i jego rodziną. Chociaż jeszcze nie przyzwyczajała się do tej myśli, wszak dopiero przyswajała spontaniczne zaręczyny na festiwalu, podejrzewała, że ich ślub może mieć miejsce dopiero pod koniec roku lub odbyć się dopiero w przyszłym; nie sądziła, by którekolwiek z nich aż tak się śpieszyło, gdy najpierw powinni się lepiej poznać, zadowolić rodziny faktem, że już nie są bez drugiej połowy u boku. – Nie mam pojęcia Alphardzie. Do tej pory nie przebywałam zbyt często w mieście, jedynie z konieczności. Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, ale nie mam też podstaw, żeby odpowiedzieć nie. – Kobiety były dziwnymi istotami, które były w stanie przyzwyczaić się i znieść wszystko; również i ona to potrafiła, jak i była skłonna przecierpieć mieszkanie w mieście, na początku doszukując się pozytywnych stron. Zresztą, jeszcze niedawno Alphard zapewnił ją, że nie odbierze jej możliwości spełniania się w swoim hobby i pielęgnowania dziedzictwa Carrowów – ta myśl skutecznie ją uspokajała.
Don't underrate it.
– Postaram się to odwlekać jak najdłużej – odrzekł z tą samą żartobliwą nutą, lecz szybko subtelny uśmiech zniknął z jego ust, oddając miejsce lekko zamyślonemu obliczu. Był przecież świadom tego, że nie będzie mógł zwlekać całą wieczność. Pierścionek zaręczynowy wciąż pozostawał symbolem nie tylko zmiany stanu cywilnego lady w najbliższej przyszłości, stanowił on również przypieczętowanie dobrych relacji dwóch szlacheckich rodów. I jeśli słowa Aurelii wypowiedziane w lesie obrazowały rzeczywistość, przeznaczony dla niej pierścionek już czekał pomiędzy wieloma innymi skarbami Blacków w podziemiach Gringotta. Nie był tego jednak pewien, nie słyszał przecież nigdy od matki wzmianki o przyszykowanym już od dnia jego narodzin pierścieniu dla narzeczonej. Gdyby taki istniał, z pewnością usłyszałby o nim wielokrotnie w ciągu ostatnich kilku dni. Zresztą, czy błyskotka na palcu cokolwiek mogłaby zmienić? Oświadczył się i został przyjęty, a żadne wieści o ewentualnych przeciwwskazaniach do niego nie dotarły.
Przyjemnie było stawiać kroki przy boku narzeczonej, nawet jeśli dostosowane do tempa jej eleganckiego chodu. Odnajdywał przyjemność w trzymaniu jej dłoni, oddawaniu jej ciepła swojej własnej. Zieleń wokół nich z każdym przebytym metrem wydawała się jeszcze bardziej niezwykła, a każda minięta płacząca wierzba była coraz to urokliwsza. Nieustannie zerkał na swą towarzyszkę, badając rysy jej twarzy, nadal się ich ucząc i zapamiętując coraz więcej. Wydawała się zrelaksowana, póki się nie odezwał, znów poruszając drażliwy temat.
– Pozwól zatem, że częściej będą zapraszać cię do miasta – zaczął spokojnie, posyłając jej blady uśmiech. – Choć nie jestem miłośnikiem kulturalnych rozrywek, jestem w stanie pokazać ci wiele innych ciekawych miejsc bliższych naturze.
Wizytę w operze mieli już za sobą i jakoś nie spieszyło mu się szybko jej powtarzać. W Londynie kryło się wiele uroku, który, być może, pozwoli jego narzeczonej polubić to miasto, zaś w przyszłości, już jako żonie, znieść fakt mieszkania tak blisko mugoli.
– I nie obrażę się wcale, jeśli wyślesz mi kiedyś list z propozycją udania się do lasu. Myślę, że Neptun powinien przyzwyczajać się do mojej osoby.
Chciał oderwać jej myśli od cieni ich życia po małżeństwie, przywołując w rozmowie bliskie jej sercu tematy. Zależało mu na tym, aby czuła się swobodnie w jego towarzystwie. Nie chciał jedynie życzliwości z jej strony, tu już chodziło o szczerą sympatię, a może i nawet o cieplejsze uczucie.
and giving it up
– Stał się strasznie zaborczy – powiedziała, przypominając sobie zachowanie konia sprzed kilku dni, gdy widząc obcego u boku swojej właścicielki, celowo uderzył go łbem w bark – obawiam się, że mógłby cię ugryźć, chociaż chyba złapaliście nić porozumienia. – A może tylko jej się wydawało i wcale tak nie było? Wprawdzie pamiętała, że i wtedy Neptun patrzył na Alpharda nieco spode łba – i na odwrót – ale sądziła, że jest to kwestia czasu i przyzwyczajenia obu dzikich istot do siebie wzajemnie. Lub postawienie ich pod ścianą, choć jeszcze nie wiedziała jak to uczynić, żeby zarówno jeden, jak i drugi wykazał się minimum sympatii. – Powiedziałam mu o zaręczynach i wyraził swoją zgodę. Niechętnie, ale jednak. – Zażartowała dość sucho, wiedząc, że kroczący u jej boku lord i tak zrozumie zamysł wypowiedzianych słów. Gdy wzrok ciemnowłosej padł na wolną ławkę pod jednym z drzew z widokiem na niewielki staw, szybko zmieniła kurs spaceru. Zająwszy miejsce, przekrzywiła głowę, skronią spierając się o bark narzeczonego i w milczeniu zaczęła obserwować pływające po stawie kaczki.
– Wiedziałeś, że podobno nie wolno karmić ich chlebem? – Zagaiła, przypominając sobie rozmowę z jednym gościem odwiedzających ich stajnie, lecz już zdołała zapomnieć powód, dla którego rozmoczony chleb nie nadawał się dla tych stworzeń. Kaczki jednak nie były tak interesujące, gdy Black rozpraszał ją swoją obecnością w każdym momencie – już po chwili dość ostrożnie ujęła jego dłoń, ogrzewając w ten sposób swoją. Ne było jej jednak zimno, liczyła więc po cichu, że nie zapyta o to ponownie. – O czym myślisz? – Spytała, obracając twarz tak, by mogła swobodnie przyjrzeć się męskiej twarzy. Naprawdę chciała poznać jego myśli.
Don't underrate it.
– Jeśli będę utrzymywał między nami dystans w jego towarzystwie, być może mnie oszczędzi – rzekł z wyraźnym rozbawieniem, choć w jego wypowiedzi krył się zarys strategii oswajania Neptuna z myślą o zamążpójściu jego drogiej opiekunki. Szybko jednak okazało się, że rywal wie o zaręczynach, Black zaś mógł tylko się domyślać, jakie to powitanie może zostać mu zgotowane. Choć może Neptun z wyznania Aurelii wcale tak wiele nie zrozumiał, odurzony jej kojącą bliskością przy swym boku.
Ruszył za wybranką, aby bez słowa protestu zająć miejsce na ławce obok niej. Spodobało mu się to, jak do niego przylgnęła, ponownie. Tym razem nie czuł się speszony, prędzej mile połechtany tak wielkim wyróżnieniem. Wcale nie zachowywali się jak obcy ludzie, te wszystkie zachowania były tak naturalne. Objęcie jej ciała również było nad wyraz proste.
– Nigdy o tym nie słyszałem – przyznał otwarcie, co było właściwie preludium do innego zwierzenia. – Zapewne nie zaskoczę cię tym, że nie mam ręki do zwierząt. Dorastanie w miejskiej aglomeracji nie pozwala wyrobić sobie odpowiedniego do nich podejścia – byłby w stanie przeprosić ją za tę ułomność, wiedział przecież, że opieka nad aetonanami wiele dla niej znaczy, on zaś w tej materii nie będzie nigdy stanowił dla niej oparcia. – Żaden ze mnie jeździec, nawet jeśli potrafię utrzymać się na siodle. Chętnie będę towarzyszył ci podczas wszelkich przejażdżek, jednak będę wówczas gorąco upraszał o cierpliwość wobec mnie i moich umiejętności.
Obietnica wspólnych wypraw konnych do lasu nie wydawała mu się mocno zobowiązująca, był gotów na podobną deklarację, szczerze wierząc, że uda mu się dotrzymać słowa. Raz na jakiś czas chętnie ucieknie z nią od londyńskiego zgiełku, zanurzając się w lepiej znanym jej świecie blisko stajni rodu Carrow. Tymczasem siedzieli na ławce i wpatrywali się w te niezbyt przejęte czymkolwiek kaczki.
– Trochę o przyszłości – odparł chrapliwym szeptem, splatając ich palce razem. Czuł, że ich ścieżki złączone zostały w sposób nieodwracalny, choć jeszcze nie był pewne, kiedy ich ślub nastąpi. Wcale mu się nie spieszyło, przynajmniej nie w tej chwili. – Na przykład o wyścigach konnych, podczas których nie dasz mi taryfy ulgowej. I o tym, abyś jednak nie wspominała nikomu o tych moich druzgocących porażkach – dodał nad wyraz swobodnie, po czym zaśmiał się dźwięcznie z tego wyobrażenia. Przestała go przerażać wizja dzielenia z kimś życia, jednocześnie martwiło go to, czy podoła. Mogło przecież okazać się po pewnym czasie, że jednak nie jest stworzony do takiego życia. Jak jego żona zniesie dni grobowego milczenia z jego strony? Czy uda jej się ignorować jego wybuchy, kiedy gotów będzie wywrócić do góry nogami praktycznie wszystkie pomieszczenia na trzecim piętrze, które z czasem przypadło mu w całości jako wydzielona dla dorosłego lorda część domu? Nie chciał się tym zadręczyć, jednocześnie musiał organizację ich wspólnego życia przemyśleć zawczasu.
– Wiem, że potrafisz o sobie decydować, ale naprawdę nie marznijmy już dłużej.
Znów ruszyli przez park, tym razem w drogę powrotną, rozstając się dopiero przy jednym ze świstoklików, który miał bezpiecznie przenieść lady Carrow w okolice rodowej posiadłości.
| z tematu x 2
and giving it up
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej(??). Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Jedno z najpiękniejszych miejsc w Londynie stało się prawdziwym koszmarem, nie tylko wszystkich tych, którzy zwykli się tędy przechadzać, lecz także okolicznych mieszkańców i czarodziejskich władz. Nikt nie wiedział bowiem, jak przeciwdziałać anomaliom, które powstały w tym miejscu, po wybuchu magii. Malownicze alejki pomiędzy idealnie przyciętymi krzewami i wśród pięknych płacących wierzb zmieniły się w spopielone zgliszcza, trawa zupełnie uschła, kora drzew całkiem skamieniała, a długie pokryte dotąd młodymi liśćmi wicie pokryte były zielonymi płomieniami. Przy wzmagającym się wietrze nie gasły, nawet nie malały; unosiły się i falowały jak prawdziwe liście, lecz również jak prawdziwy ogień, potrafiły parzyć, emanowały gorącem i wysuszały otoczenie. Dotychczasowe próby ujarzmienia przedziwnego żywiołu kończyły się tragicznie, dlatego Ministerstwo wydało bezwzględny zakaz zapuszczania się w to miejsce.
Do tej pory nieudolni pracownicy ministerstwa próbowali ugasić płomienie pojedynczymi strumieniami wody, które niespecjalnie przynosiły oczekiwane (raczej przez innych niż same władze) rezultaty. Płomienie jednak reagowały na wodę, wystarczyło jedynie sprowadzić jej wiecej; dostatecznie dużo, by ugasić cały płonący wierzbowy park.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Pluviasso przez przynajmniej jednego czarodzieja.
Niepowodzenie poskutkuje utratą 50 punktów żywotności, kiedy drzewa zakołyszą się, a płonące wici płaczących wierzb uderzą, parząc dotkliwie.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 110, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Podczas naprawiania magii wśród źdźbeł suchej trawy pełzało coś długiego i z pewnością niebezpiecznego. W pierwszej chwili do złudzenia przypominało węża, bowiem powolnymi i kolistymi ruchami sunęło w kierunku czarodziejów. Nie było to jednak żadne stworzenie, a roślina — jadowita tentakula, która wyciągała swe pędy w kierunku nieznajomych. Ledwie kilka metrów dalej, pomiędzy wierzbami miała swój pień, który zupełnie zlewał się z resztą drzew.
Wymaganie: ST rozpoznania niebezpiecznej rośliny w porę wynosi 50 - pozwoli to na uniknięcie zagrożenia i wycofanie się z zasięgu jadowitej tentakuli (jeśli nie powiedzie się pierwszemu czarodziejowi drugi zdąży go odciągnąć). Do rzutu kością należy doliczyć bonus biegłości zielarstwo.
Niepowodzenie odbierze obu czarodziejom po 200 punktów żywotności. Jadowita tentakula zaatakuje swoimi pędami. Brak natychmiastowej ingerencji uzdrowiciela będzie skutkować śmiercią.