Targ uliczny na Portobello Road
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Targ uliczny na Portobello Road
Targ przy Portobello Road otwarty jest w każdy dzień tygodnia. Można natknąć się tutaj na różnych artystów i lokalnych, mocno ekstrawaganckich, mieszkańców, choć bez wątpienia nie uświadczy się tłumów. Zainteresowanie oferowanymi towarami czy usługami jest dużo mniejsze niż niegdyś, gdy stolicę zamieszkiwali nie tylko czarodzieje, a na targu można było znaleźć głównie wytwory mugoli. Stragany rozlokowane są po dwóch stronach wąskiej, aczkolwiek długiej, bo prawie dwumilowej ulicy Portobello Road, biegnącej do samego serca kolorowego Notting Hill; część z nich jest pusta i porzucona, część została rozebrana, wszak po przejściu targu w ręce czarodziejów nie ma tutaj aż tylu wystawców, by zajęli wszystkie stanowiska. W zależności od dnia pojawiają się tu różni wystawcy - przykładowo w każdy piątek odbywają się wyprzedaże magicznych rzeczy używanych, w tym szat najróżniejszych krojów i barw, natomiast w soboty odnaleźć tu można całe narzecza antyków, począwszy od mebli, a kończąc na mniejszych szpargałach. W powietrzu unosi się zapach świeżego pieczywa i wypieków, curry i pomarańczy, a także kredek i farb nielicznych artystów, którzy akurat tworzą coś na chodniku.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:32, w całości zmieniany 1 raz
/ 8 stycznia
Po ostatnim spotkaniu z Yaxleyem w Lynn po prostu się gotowało. Od niepewności, ciekawości i od dużej dozy zniecierpliwienia. Walczyła sama ze sobą, żeby nie wybuchnąć z irytacji. Chciała pomóc i zaspokoić nie tylko jego wiedzę, ale także swoją. Więc ślęczała nad tym naszyjnikiem prawie dwa dni. Wykorzystała chyba wszystkie swoje umiejętności magiczne i niemagiczne. I to kilka razy. Kiedy miała się już poddać z frustracji rzuciła naszyjnik o oparcie fotela. Z jednej strony była wdzięczna, że miała zajęcie. Przez ten cały czas ani razu w jej głowie nie pojawił się obraz ostatnich wydarzeń. Ponownie kiedy podniosła przedmiot by po raz setny się mu przyjrzeć ku jej ogromnemu zdziwieniu zauważyła, że na przedmiocie pojawił się napis. Na początku pomyślała, że jej przemęczony już umysł spełnił jej prośbę i za pomocą wyobraźni pokazał jej to co zobaczyć pragnęła. Ale po wielu próbach wyrzucenia tego z głowy napis nie zniknął. Za każdym razem widziała litery układające się w napis: Audendum est: fortes adiuvat ipsa Venus co w przetłumaczeniu znaczyło: trzeba mieć odwagę: dzielnym sprzyja sama Wenus. Nie wiedziała skąd znała to tłumaczenie, ale mogła dać sobie rękę uciąć, że już gdzieś widziała tą sentencję. Postanowiła nie tracić czasu na zastanawianie się nad tym i od razu napisała do Morgotha. Umówili się na spotkanie. Przez ten czas kobieta przeglądała wiele książek w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, która mogłaby ją naprowadzić na znaczenie zdania, które pojawiło się na przedmiocie. Była przekonana, że było ono ukryte przez klątwę jaką rzucono na przedmiot, a kiedy klątwa całkowicie go opuściła to napis się pojawił. Na miejscu spotkania była kilkanaście minut przed czasem. Chciała rozejrzeć się po okolicy, bo jeszcze nigdy wcześniej tutaj nie była. Przedmiot leżał bezpiecznie ukryty w wewnętrznej kieszeni jej płaszcza. Miała nadzieje, że to ruszy ich sprawę do przodu. Choć trochę.
Po ostatnim spotkaniu z Yaxleyem w Lynn po prostu się gotowało. Od niepewności, ciekawości i od dużej dozy zniecierpliwienia. Walczyła sama ze sobą, żeby nie wybuchnąć z irytacji. Chciała pomóc i zaspokoić nie tylko jego wiedzę, ale także swoją. Więc ślęczała nad tym naszyjnikiem prawie dwa dni. Wykorzystała chyba wszystkie swoje umiejętności magiczne i niemagiczne. I to kilka razy. Kiedy miała się już poddać z frustracji rzuciła naszyjnik o oparcie fotela. Z jednej strony była wdzięczna, że miała zajęcie. Przez ten cały czas ani razu w jej głowie nie pojawił się obraz ostatnich wydarzeń. Ponownie kiedy podniosła przedmiot by po raz setny się mu przyjrzeć ku jej ogromnemu zdziwieniu zauważyła, że na przedmiocie pojawił się napis. Na początku pomyślała, że jej przemęczony już umysł spełnił jej prośbę i za pomocą wyobraźni pokazał jej to co zobaczyć pragnęła. Ale po wielu próbach wyrzucenia tego z głowy napis nie zniknął. Za każdym razem widziała litery układające się w napis: Audendum est: fortes adiuvat ipsa Venus co w przetłumaczeniu znaczyło: trzeba mieć odwagę: dzielnym sprzyja sama Wenus. Nie wiedziała skąd znała to tłumaczenie, ale mogła dać sobie rękę uciąć, że już gdzieś widziała tą sentencję. Postanowiła nie tracić czasu na zastanawianie się nad tym i od razu napisała do Morgotha. Umówili się na spotkanie. Przez ten czas kobieta przeglądała wiele książek w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, która mogłaby ją naprowadzić na znaczenie zdania, które pojawiło się na przedmiocie. Była przekonana, że było ono ukryte przez klątwę jaką rzucono na przedmiot, a kiedy klątwa całkowicie go opuściła to napis się pojawił. Na miejscu spotkania była kilkanaście minut przed czasem. Chciała rozejrzeć się po okolicy, bo jeszcze nigdy wcześniej tutaj nie była. Przedmiot leżał bezpiecznie ukryty w wewnętrznej kieszeni jej płaszcza. Miała nadzieje, że to ruszy ich sprawę do przodu. Choć trochę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wiadomość od niej działała na niego jak prąd, którego zasilanie nie chciało się wyłączyć. Odkąd tylko przeczytał zapisane przez kobietę słowa, nie mógł dosłownie usiedzieć na miejscu. Łapał się wszystkiego, by mieć zajęte ręce. Pierwszy raz opiekując się swoimi ukochanymi podopiecznymi nie myślał o nich, a o nadciągającym spotkaniu i tym, co mogło za sobą nieść. W rozmowach z ludźmi potakiwał lub negował, jednak ich słowa uciekały mu gdzieś i odchodząc od rozmówcy rzadko kiedy wiedział o czym tamten mówił. I nie dlatego że ignorował drugą osobę - w życiu! Po prostu możliwości i przeróżne scenariusze spotkania z Lucindą kompletnie zawróciły mu w głowie. Podświadomie czuł, że powinien się uspokoić i nie dawać ponosić wyobraźni, jednak nawet on - lord Yaxley - miał z tym problemy. Nic nie działało lepiej niż długi spacer po Peak District. Jednak następnego dnia obudził się przed świtem i dosłownie odliczał minuty, kiedy to mógł wyjść z domu i teleportować się niedaleko umówionego miejsca spotkania. Morgoth w czasie sekundy znalazł się w wąskiej uliczce niedaleko Kensington. Był szlachcicem, czysta krew buzowała w nim od chwili poczęcia. Tak samo zresztą Lucinda była damą od urodzenia. Dlaczego więc wybrał to miejsce? Młody czarodziej poprawił skórzane rękawiczki, po czym postawił kołnierz płaszcza i wyszedł na ulicę pełną mugoli. Gdyby ktoś go tu zobaczył, musiałby się gęsto tłumaczyć. Szczególnie że Yaxley'owie trzymali się sztywno swojego motto, był to ich wyznacznik zachowań jak i podstaw, którymi mieli się kierować. Właśnie dlatego wybrał to miejsce - może i nie pasowali tutaj, jednak najciemniej było pod latarnią. A który szlachcic dobrowolnie przyszedłby właśnie tutaj? Szczególnie ktoś z wrogo nastawionych do mugoli? Może i był gdzieś błąd w jego logice myślenia, ale Morgo musiał sobie to przyznać. Dość rzadko się mylił. I miał nadzieję, że tym razem nie przerwie to jego passy.
Doszedł na targ i spokojnie zaczął szukać spojrzeniem znajomej sylwetki. Zobaczył ją jak stała do niego tyłem i przeglądała coś na którymś z licznych straganów. Lawirując w tłumie, Morgoth dość szybko znalazł się za lady Selwyn i stanął zaraz za nią, patrząc przez ramię na jakieś stare zegarki.
- Widziałem u ciebie ładniejsze - mruknął Yaxley, sięgając dłonią po przedmiot. Dopiero wtedy gdy go obejrzał, przeniósł spojrzenie na kobietę. - Witam, panią - uśmiechnął się, skinąwszy głową, po czym dodał:
- Tam dalej sprzedają dużo lepsze za połowę ceny. Będą ci bardziej pasowały.
I nie czekając, ruszył wolnym krokiem wzdłuż ulicy. Może i wyglądał spokojnie, ale serce dosłownie skakało mu z emocji. Musiał się karcić w myślach, by nie zacząć mówić pierwszy. Chciał ją mieć tylko dla siebie. Chciał, żeby ci wszyscy ludzie zniknęli, a on mógł usłyszeć czy ocali matkę. Teraz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Doszedł na targ i spokojnie zaczął szukać spojrzeniem znajomej sylwetki. Zobaczył ją jak stała do niego tyłem i przeglądała coś na którymś z licznych straganów. Lawirując w tłumie, Morgoth dość szybko znalazł się za lady Selwyn i stanął zaraz za nią, patrząc przez ramię na jakieś stare zegarki.
- Widziałem u ciebie ładniejsze - mruknął Yaxley, sięgając dłonią po przedmiot. Dopiero wtedy gdy go obejrzał, przeniósł spojrzenie na kobietę. - Witam, panią - uśmiechnął się, skinąwszy głową, po czym dodał:
- Tam dalej sprzedają dużo lepsze za połowę ceny. Będą ci bardziej pasowały.
I nie czekając, ruszył wolnym krokiem wzdłuż ulicy. Może i wyglądał spokojnie, ale serce dosłownie skakało mu z emocji. Musiał się karcić w myślach, by nie zacząć mówić pierwszy. Chciał ją mieć tylko dla siebie. Chciał, żeby ci wszyscy ludzie zniknęli, a on mógł usłyszeć czy ocali matkę. Teraz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Takie miejsca zawsze napawały ją zdziwieniem. Chociaż w świecie mugoli przebywała już nie raz to w każdym nowym miejscu odnajdowała coś co ją zadziwiało. Podróżując po świecie wyzbywasz się wszelkich uprzedzeń bo tak naprawdę czasem nie masz wyjścia. Zatrzymujesz się w mugolskich miastach, jesz ich jedzenie, śpisz na ich łóżkach. Ona zwykle nie miała z tym problemu. Neutralnie podchodziła do wszystkiego co było związane z tym światem. Na swój własny sposób go podziwiała. W końcu widziała tak wiele pięknych miejsc. Nie można było przejść obojętnie obok czegoś tak pięknego w dodatku stworzonego bez użycia magii. Lynn potrafiła docenić prawdziwe piękno. Blondynka zaczęła przechadzać się po targu nie szukając przecież niczego konkretnego. Od przedmiotów najpotrzebniejszych przez takie, których funkcji Lynn nie była pewna po te stare z własną historią. To właśnie te ciekawiły ją najbardziej. Zatrzymała się przy zegarach bo jeden tutaj wydawał jej się być całkiem szczególny. Już miała po niego sięgnąć kiedy usłyszała za plecami głos mężczyzny. Mimowolnie na jej ustach pojawił się uśmiech. Przyzwyczaiła się już do tego, że kiedy jest czymś pochłonięta to nawet kawaleria wojskowa mogłaby przejść obok niej, a ona i tak pozostałaby niewzruszona. - Oh… Witam Pana – powiedziała uprzejmie także się lekko kłaniając. Zanim ruszył dalej przyjrzała się mu i przez chwile miała wrażenie, że mężczyzna jest w bardzo dobrym humorze. Miała nadzieje, że to co znalazła sprawi, że kolejny kamień spadnie z jego piersi. Ruszyła za nim odkładając przedmiot na miejsce. - Może to był szczególny zegarek i żaden inny przy żadnym innym stoisku nie będzie taki sam? - zapytała z przekąsem unosząc brew choć nie mógł tego zobaczyć. Postanowiła od razu przejść do rzeczy. Nie lubiła owijać w bawełnę, a dobrze wiedziała iż mężczyzna tylko na to czeka. - Znalazłam coś. - powiedziała cicho, kiedy znalazła się wystarczająco blisko niego by mógł ją usłyszeć. - Znalazłam napis na naszyjniku. - dodała szybko, żeby zaspokoić jego ciekawość. Nic nie mogła poradzić, że na jej ustach pojawił się uśmiech. Zbyt wiele było znaków zapytania w tej całej historii dlatego każdą zamianę traktowała jak nadzieje na rozwiązanie. - Myślę, że nie był on wcześniej widoczny, bo przykrywała go klątwa, ale teraz, kiedy klątwa całkowicie opuściła przedmiot to napis się pojawił. Wygląda to na grawer. - powiedziała wyjmując naszyjnik z kieszeni płaszcza. Był zawinięty w beżową tkaninę. Nie była pewna czy trzymanie zaklętego wcześniej przedmiotu tak blisko serca było rozsądne. - Spójrz. - powiedziała delikatnie podając mężczyźnie zawinięty przedmiot.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie był to dobry humor, chociaż na pewno trzeba było oddać zmianę zatroskanej postawy faktom - wiadomość od Lucindy zawierała mało słów, ale przekaz był jasny; matce w końcu schodził ten okropny ból głowy i wczoraj mogła spokojnie rozmawiać przez krótki czas, ale była w pełni świadoma. Nie było to wiele w świetle liczbowym, ale dla Morgotha te zdarzenia miały wielką wartość. Dlatego w sumie może i był w dobrym humorze. Szczególnie że spotkanie odbywało się z osobą, którą szanował. Było to o wiele przyjemniejsze od lamentu odwiedzających Beatrice Yaxley krewnych. Tłum gości w pałacu w Fenland nie był ostatnimi czasy częstym zjawiskiem, a na pewno dla Morgo nie był niczym przyjemnym. Nie tylko zresztą dla niego. Ojciec aż cały się stroszył, widząc tych wszystkich Flintów panoszących się po kątach, Leia miała dosyć ciotek, które ściskały jej policzki i mówiły, że wygląda cudownie. Po Morgothcie wszystkie słowa po prostu spływały, ale szanował prywatność i nie znosił, gdy ktoś naruszał jego. I to w tak ostentacyjny sposób. Chociaż oczywiście to były tylko nieliczne przypadki. Wolałby, żeby w domu było cicho, gdy matka w końcu powoli wracała do sił. Szczególnie że smocze oko, które znalazł wymagało poszukiwań. A to co znalazł, możliwe że drastycznie zawęziło krąg poszukiwań, ale również i skomplikowało sprawę. Musiał to wszystko powiedzieć Lucindzie, ale wolał odczekać i sprawdzić czego się dowiedziała.
- Żaden z nich nie jest warty uwagi arystokratki - odparł na jej słowa zaczepki. - Ale jeśli naprawdę jakiegoś szukasz, mogę cię tam zabrać - dodał, czując na sobie spojrzenie jednej z kobiet stojących kawałek przed nimi. Zerknął w jej stronę. Otoczona kwiatami pracowała najwidoczniej nad jakimś bukietem lub wieńcem. Morgoth zupełnie o niej zapomniał, słysząc kolejne słowa Selwyn. Zatrzymał się, by spojrzeć jej w oczy, a gdy zobaczył później jak wyjmuje przedmiot z kieszeni, ruszyli dalej. W milczeniu przejął od niej medalik i odwinął tkaninę dość sprawnym ruchem. Nie przestając zwalniać, podniósł go na wysokość oczu i próbował odczytać słowa, gdy ktoś go zaczepił.
- Może róża w ten piękny poranek?
Nie za zimno dziś na kwiaty?, przeleciało mu przez głowę, gdy zobaczył tę samą kobietę, która przyglądała mu się wcześniej. Wyciągała do niego wspomnianą roślinę, ale ten tylko pokręcił głową i ruszył dalej. Musiał się jednak zatrzymać za jednym ze straganów pełnym obrazów, by nie zostać popchniętym. Czytając napis, mruczał słowa zapisane na medaliku. Gdy powtórzył je w całości, zacisnął pięść i odetchnął głęboko. Dopiero po chwili przeniósł spojrzenie na Lucindę.
- Znam te słowa - rzucił, ruszając naprzód i czując jak zaczyna się w nim burzyć. - To cytat Tibullusa, poety rzymskiego. Stało się ono mottem rodziny Parkinsonów.
Czy to właśnie o to chodziło? O kogoś z ich rodu czy może całą rodzinę? Sprawa komplikowała się jeszcze bardziej, chociaż tropów było coraz więcej.
- Żaden z nich nie jest warty uwagi arystokratki - odparł na jej słowa zaczepki. - Ale jeśli naprawdę jakiegoś szukasz, mogę cię tam zabrać - dodał, czując na sobie spojrzenie jednej z kobiet stojących kawałek przed nimi. Zerknął w jej stronę. Otoczona kwiatami pracowała najwidoczniej nad jakimś bukietem lub wieńcem. Morgoth zupełnie o niej zapomniał, słysząc kolejne słowa Selwyn. Zatrzymał się, by spojrzeć jej w oczy, a gdy zobaczył później jak wyjmuje przedmiot z kieszeni, ruszyli dalej. W milczeniu przejął od niej medalik i odwinął tkaninę dość sprawnym ruchem. Nie przestając zwalniać, podniósł go na wysokość oczu i próbował odczytać słowa, gdy ktoś go zaczepił.
- Może róża w ten piękny poranek?
Nie za zimno dziś na kwiaty?, przeleciało mu przez głowę, gdy zobaczył tę samą kobietę, która przyglądała mu się wcześniej. Wyciągała do niego wspomnianą roślinę, ale ten tylko pokręcił głową i ruszył dalej. Musiał się jednak zatrzymać za jednym ze straganów pełnym obrazów, by nie zostać popchniętym. Czytając napis, mruczał słowa zapisane na medaliku. Gdy powtórzył je w całości, zacisnął pięść i odetchnął głęboko. Dopiero po chwili przeniósł spojrzenie na Lucindę.
- Znam te słowa - rzucił, ruszając naprzód i czując jak zaczyna się w nim burzyć. - To cytat Tibullusa, poety rzymskiego. Stało się ono mottem rodziny Parkinsonów.
Czy to właśnie o to chodziło? O kogoś z ich rodu czy może całą rodzinę? Sprawa komplikowała się jeszcze bardziej, chociaż tropów było coraz więcej.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiedziała, że gdzieś już wcześniej widziała te słowa. Nie mogła sobie przypomnieć czy to cytat z książki jaką czytała czy może gdzieś podczas podróży natknęła się na coś objętego właśnie tym cytatem. Potrzebowała czasu na przypomnienie sobie tej sytuacji mając nadzieje, że Morgo go rozpozna. Nie wierzyła w przypadki i to także nie był wyjątek. Z jednej strony wydawało się, że ktoś kto założył daną klątwę był zbyt pewny siebie by lepiej ukryć ten cytat, ale z drugiej strony mogło to nic nie znaczyć. Zwykły cytat przykryty przez silną klątwę. Wolała tak o tym nie myśleć. Choć Lynn właściwie nie zwracała większej uwagi na ludzi wokół niej to miała wrażenie, że pilnie im się przyglądają. Nie wyróżniali się przecież w aż tak znaczący sposób. Mijali poszczególne stragany, a blondynka postanowiła się nie odzywać i dać chwile młodemu Yaxleyowi na przyjrzenie się naszyjnikowi. Widząc jednak jego stężałą twarz zdała sobie sprawę z tego, że napis nie niósł ze sobą niczego dobrego. Znaczenie słów tylko skomplikowało sprawę. Tym bardziej, że niosło ze sobą dużo większą wagę niż mogła się spodziewać. - Motto Parkinsonów – powtórzyła głucho jakby dopiero to do niej dotarło. Teraz już dokładnie pamiętała sytuacje, w której zapoznała się z tym cytatem. Nigdy jakoś nie przywiązywała wagi do innych rodów szlacheckich. Oczywiście znała je wszystkie i historie poszczególnych, ale nie zagłębiała się w to na tyle by znać każde motto. Była wdzięczna, że Morgo doskonale wiedział do kogo należało, ale chyba o wiele prościej byłoby gdyby nie należało do nikogo. Nie można było w tym momencie wyzbyć się podejrzeń co do działania tego rodu. Oczywiście rzucanie oskarżeniami nie było rozwiązaniem, ale z drugiej strony po co ktoś miał grawerować motto Parkinsonów na naszyjniku, na który potem rzucił klątwę? I to nie byle jaką klątwę, ale tą, która prawie zabiła matkę Yaxleya. - Ale dlaczego mieliby chcieć zrobić coś takiego? - zapytała całkowicie zdezorientowana. Widząc zdenerwowanie mężczyzny całkowicie go rozumiała. - Jakie macie z nimi stosunki? Kontakty? Dobrze się znacie? - zasypanie go pytaniami nie było najlepszym pomysłem, ale zrozumienie tego było podstawą ich dalszego działania. Ona sama znała tylko jednego Parkinsona. Tak przynajmniej jej się teraz wydawało. Nie mogła sobie przypomnieć nikogo innego. - Może to nie ma nic związanego z klątwą. - odparła naiwnie. Sama w to nie wierzyła.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Ale to nie ma sensu - mruknął bardziej do siebie, chociaż poniekąd odpowiadając na zadane przez nią pytanie. - Po co mieliby zostawiać po sobie ślad? Kto byłby na tyle głupi... Lub dumny, żeby to zrobić?
Zapadła cisza, chociaż targ aż pękał w szwach od tłumu ludzi, którzy kłębili się tam jak mrówki w mrowisku. Owszem. Przyglądano im się, ale rzadko kiedy widywano, aż tak dobrze ubranych ludzi na tej ulicy. Morgoth nie był, aż takim ignorantem. Pomimo położenia wśród straganów zjawiali się najczęściej średniozamożni i biedniejsi mieszkańcy. Niektórzy to byli też turyści. W takie dni jak ten - styczniowy, zimowy dzień. Nawet jeśli świeciło słońce. Bogacze woleli ciepłe jesienne ranki, więc nie dziwne, że odprowadzano ich wzrokiem. Yaxley nie podejrzewał śledzenia i zapewne jak Lucinda nie musiał się tym przejmować. W końcu byli tylko parą przechodzących potencjalnych klientów, prawda? Kto nie chciałby, żeby zatrzymali się przy jego straganie? - Yaxley'owie nie zawsze dobrze dogadywali się z Parkinsonami, ale teraz ich relacje są ustabilizowane. W przeciwieństwie do twojej rodziny, zażyłości są pozytywne - odparł, rzucając jej wymowne spojrzenie. Zasypała go gradem pytań, jednak były słuszne. Zważył medalik w dłoniach, patrząc przed siebie i zastanawiając się nad tym wszystkim. Gniew powoli go opuszczał - może faktycznie cytat był przypadkowy, ale w tej sprawie nie mógł sobie pozwolić na zostawienie tego tropu zgadywaniu. - Nie - odpowiedział na głos sam sobie, zatrzymując się i obracając przodem do Lu. - Jeśli, jak mówiłaś, napis pojawił się po opuszczeniu klątwy, to znaczy że był z nią związany. A skoro ja o tym wiem... - urwał, prostując się. -... To ty tym bardziej.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w blondynkę. Morgoth rozejrzał się po targu jakby czegoś szukał, po czym wyminął ją i zszedł za jeden ze straganów, gdzie panował potencjalny spokój. Usiadł na stojącej tam ławce i odetchnął głęboko. Gdy poczuł bliskość Selwyn, zaczął:
- Nie znam dobrze Parkinsonów, ale lubią przechwalać się tym mottem. Nie byłoby większych wątpliwości, gdyby na Sabacie nie zamordowano dwóch kobiet z ich rodu. Jeśli wciąż Sabat wiąże się z tą klątwą - tu przekazał medalik blondynce - To znaczy że zabili swoich członków, ale po co?
Kolejna zagadka i kolejne pytanie bez odpowiedzi. To robiło się coraz bardziej pogmatwane, ale na pewno nie oznaczało poddania się.
- Dowiedziałaś się czegoś jeszcze? - spytał Morgoth, nie chcąc zbędnie przeciągać spotkania i marnować jej czasu. Zapewne miała inne ważne rzeczy na głowie, a on musiał jej jeszcze powiedzieć parę informacji.
Zapadła cisza, chociaż targ aż pękał w szwach od tłumu ludzi, którzy kłębili się tam jak mrówki w mrowisku. Owszem. Przyglądano im się, ale rzadko kiedy widywano, aż tak dobrze ubranych ludzi na tej ulicy. Morgoth nie był, aż takim ignorantem. Pomimo położenia wśród straganów zjawiali się najczęściej średniozamożni i biedniejsi mieszkańcy. Niektórzy to byli też turyści. W takie dni jak ten - styczniowy, zimowy dzień. Nawet jeśli świeciło słońce. Bogacze woleli ciepłe jesienne ranki, więc nie dziwne, że odprowadzano ich wzrokiem. Yaxley nie podejrzewał śledzenia i zapewne jak Lucinda nie musiał się tym przejmować. W końcu byli tylko parą przechodzących potencjalnych klientów, prawda? Kto nie chciałby, żeby zatrzymali się przy jego straganie? - Yaxley'owie nie zawsze dobrze dogadywali się z Parkinsonami, ale teraz ich relacje są ustabilizowane. W przeciwieństwie do twojej rodziny, zażyłości są pozytywne - odparł, rzucając jej wymowne spojrzenie. Zasypała go gradem pytań, jednak były słuszne. Zważył medalik w dłoniach, patrząc przed siebie i zastanawiając się nad tym wszystkim. Gniew powoli go opuszczał - może faktycznie cytat był przypadkowy, ale w tej sprawie nie mógł sobie pozwolić na zostawienie tego tropu zgadywaniu. - Nie - odpowiedział na głos sam sobie, zatrzymując się i obracając przodem do Lu. - Jeśli, jak mówiłaś, napis pojawił się po opuszczeniu klątwy, to znaczy że był z nią związany. A skoro ja o tym wiem... - urwał, prostując się. -... To ty tym bardziej.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w blondynkę. Morgoth rozejrzał się po targu jakby czegoś szukał, po czym wyminął ją i zszedł za jeden ze straganów, gdzie panował potencjalny spokój. Usiadł na stojącej tam ławce i odetchnął głęboko. Gdy poczuł bliskość Selwyn, zaczął:
- Nie znam dobrze Parkinsonów, ale lubią przechwalać się tym mottem. Nie byłoby większych wątpliwości, gdyby na Sabacie nie zamordowano dwóch kobiet z ich rodu. Jeśli wciąż Sabat wiąże się z tą klątwą - tu przekazał medalik blondynce - To znaczy że zabili swoich członków, ale po co?
Kolejna zagadka i kolejne pytanie bez odpowiedzi. To robiło się coraz bardziej pogmatwane, ale na pewno nie oznaczało poddania się.
- Dowiedziałaś się czegoś jeszcze? - spytał Morgoth, nie chcąc zbędnie przeciągać spotkania i marnować jej czasu. Zapewne miała inne ważne rzeczy na głowie, a on musiał jej jeszcze powiedzieć parę informacji.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miał racje to kompletnie nie miało sensu. Nikt o zdrowych zmysłach nie zostawiłby po sobie śladu, ale z drugiej strony ludzka natura jest chciwa i fałszywa, a przez to całkowicie nieostrożna. Już na samym początku, kiedy dostała w swoje ręce naszyjnik dążyła do tego by odkryć błąd. Nie zakładała faktu iż go nie ma. Każdy jakiś pozostawia czy świadomie czy nie. U nich błędem było zakładanie od początku, że wydarzenia na sabacie wiążą się z klątwą rzucą na matkę Morgo. To było tak oczywiste, że żadne inne wyjaśnienie nie pasowało już tak idealnie. Odrzucenie innych możliwości zgubiło ich w pewien sposób. A ponoć najciemniej zawsze jest pod latarnią. Nikt by się nie spodziewał, że za tym wszystkim może stać ktoś z rodziny Parkinsonów skoro nie mają oni złych kontaktów z Yaxleyami. To musiało być coś osobistego. - W takim razie nie chodziło o zażyłości rodowe, a coś osobistego. - stwierdziła. Tak między Yaxleyami a Selwynami nigdy nie było dobrze. Nie wpasowywali się w przekonania, a każda próba dogadania się kończyła się jeszcze większą kłótnią. Ona nigdy tak na to nie patrzyła chociaż w pamięci ma rody, które raczej nie pałają do jej rodziny miłością. Zawsze była z nimi ostrożna. - Tak czy tak musimy to sprawdzić. Porozmawiać z kimś z tego rodu. - powiedziała. Nie było miejsca na domysły i gdybanie. Westchnęła pocierając czoło. Słysząc jego kolejne słowa lekko zmarszczyła brwi. - Oczywiście, że wiem. Chodziło mi bardziej o to, że przedmiot mógł być przypadkowy. Jeżeli specjalnie ukryto sentencję pod klątwą to czarodziej nie spodziewał się, że ktoś może ją zdjąć, a jeżeli był to przedmiot, który wybrał przypadkowo… czasami samo rzucenie klątwy na przedmiot ukrywa drobiazgi znajdujące się na nich. - powiedziała przypominając sobie, kiedy podczas jednej z wypraw do Indii znaleźli zapieczętowaną urokiem szkatułkę. Wydawała się być idealnie gładka, ale po zdjęciu klątwy pojawiły się małe elementy. Kobieta podeszła do siedzącego Yaxleya i usiadła obok na ławce. Wzięła w dłonie naszyjnik i zaczęła obracać go w dłoniach przejeżdżając palcem po grawerze. - Myślę, że już nie możemy być tego pewni. To wydawało się być po prostu pewne, ale teraz… nie wiem czy Sabat miał z tym coś wspólnego. Jeżeli to był ktoś z ich rodu… to po prostu mogło się zbiec w czasie. - dodała nie odrywając wzroku od przedmiotu. Pokręciła głową. - Niestety. Próbowałam dopasować do tego smocze oko, ale mam wrażenie, że za każdym razem jak zaczynamy się do czegoś zbliżać, coś rozumieć to znajdujemy coś co całkowicie nie pasuje. - odparła spoglądając na mężczyznę. - A Ty? Dowiedziałeś się czegoś przez ten czas? -zapytała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Jednak nie wierzę w przypadki, Lu - mruknął pod nosem, nie zdając sobie sprawy, że skrócił jej imię. Wpatrywał się w równo ułożoną kostkę pod ich nogami jakby kryła się tam odpowiedź na każde z jego pytań. Naprawdę dowiadywali się nowych rzeczy, ale te prowadziły wieloma drogami do potencjalnych odpowiedzi i do tego plątały w ich umysłach. Dodatkowo Morgothowi nie podobało się tez jego własne zachowanie - przekładanie pewnych spraw nad inne, ale nie miał wyboru. Mógł się za to ganić, ale w głębi serca wiedział, że postępuje słusznie. Chciał ratować matkę. I swoją rodzinę razem z resztą czarodziejów czystej krwi. Nie wierzył w to, że nagle komuś po tylu latach lub w ogóle po okresie ciszy po artykule zawidziało się, by uderzyć prosto w jego matkę. I kilka dni później zamordowano nestorów rodów, które nie popierały Grindelwalda? Może i Selwyn miała rację, a może żadne z nich jej nie miało. Jedyne co posiadali to napis odsłonięty na medaliku, który mógł wskazywać potencjalnego zamachowca. Yaxley chciał w to wierzyć, chociażby z powodu tego, by mieć przynajmniej w umyśle zarys osoby, która zaatakowała lady Yaxley. To zapewne by go podbudowało i napędziło do dalszej pracy, ale wiedział, że nie tego teraz potrzebowali. Nie chciał fałszywych tropów - mieli dążyć do prawdy i to się liczyło. Zmarszczył brwi. - Porozmawiać? - powtórzył. - O czym tu rozmawiać? Jeśli to zrobimy, domyślą się, że coś jest nie tak, a nie potrzebujemy kolejnej zwady. Nie w tym czasie - dodał ciszej i odgarniając płynnym ruchem włosy. Odetchnął, czując jak zimne powietrze dostaje mu się przez gardło do płuc. - Znam tylko jedną osobę, którą mógłbym podpytać, ale jest to ryzykowne, moja droga.
Myślami wybiegł do postaci lady Elisabeth Parkinson, z którą odbył dość szybką rozmowę w windach Ministerstwa. Była ambitna, a co najgorsze nie była głupia. Żeby kogoś takiego podejść, trzeba było mieć plan. Wyciągnięcie informacji, by się nie zorientowała... A ani on ani Lucinda nie byli członkami Wiedźmiej Straży, by robić takie rzeczy.
Morgo pokiwał głową, słysząc słowa swojej towarzyszki. Zbliżali się z każdym spotkaniem, ale równocześnie oddalali się razem z lawiną nowych pytań. To było jeszcze bardziej pokręcone, niż by kiedykolwiek mogli przypuszczać. Wyprostował się, wkładając na chwilę dłonie do kieszeni płaszcza i próbując się nim mocniej okryć. Dopiero wtedy spojrzał na kobietę, przebiegając spojrzeniem po detalach na jej twarzy. Chciał się skupić, ale myśli uciekały mu gdzieś indziej. Wieści, które usłyszał zupełnie go rozstroiły. Niczego się nie spodziewał, ale na pewno to co mu przekazała nie było tym, czego mógłby się spodziewać, gdyby się jednak czegoś spodziewał. Odetchnął i zatrzymał wzrok na jej zielonych oczach.
- Oko smoka, które znalazłem na terenie naszej posiadłości jest wykorzystywane w małej ilości eliksirów. Dwóch dokładnie - zaczął, starając się by przekazać wszystko jak najdokładniej w jak najmniejszej licznie słów. - Pierwszym z nich jest agonia, a drugim... - urwał na moment. Wiedział, że dzieląc się tym z Lucindą mógł wydać równocześnie swoje zainteresowanie czarną magią, jednak nie miał wyboru. Zaszli już w tym za daleko, by mieć jakiekolwiek wątpliwości. Musiał podjąć ryzyko. -... Eliksir rudymentalnego ciała - zakończył. Jeśli miał rację, ich ściganym był nie kto inny, a duch.
Myślami wybiegł do postaci lady Elisabeth Parkinson, z którą odbył dość szybką rozmowę w windach Ministerstwa. Była ambitna, a co najgorsze nie była głupia. Żeby kogoś takiego podejść, trzeba było mieć plan. Wyciągnięcie informacji, by się nie zorientowała... A ani on ani Lucinda nie byli członkami Wiedźmiej Straży, by robić takie rzeczy.
Morgo pokiwał głową, słysząc słowa swojej towarzyszki. Zbliżali się z każdym spotkaniem, ale równocześnie oddalali się razem z lawiną nowych pytań. To było jeszcze bardziej pokręcone, niż by kiedykolwiek mogli przypuszczać. Wyprostował się, wkładając na chwilę dłonie do kieszeni płaszcza i próbując się nim mocniej okryć. Dopiero wtedy spojrzał na kobietę, przebiegając spojrzeniem po detalach na jej twarzy. Chciał się skupić, ale myśli uciekały mu gdzieś indziej. Wieści, które usłyszał zupełnie go rozstroiły. Niczego się nie spodziewał, ale na pewno to co mu przekazała nie było tym, czego mógłby się spodziewać, gdyby się jednak czegoś spodziewał. Odetchnął i zatrzymał wzrok na jej zielonych oczach.
- Oko smoka, które znalazłem na terenie naszej posiadłości jest wykorzystywane w małej ilości eliksirów. Dwóch dokładnie - zaczął, starając się by przekazać wszystko jak najdokładniej w jak najmniejszej licznie słów. - Pierwszym z nich jest agonia, a drugim... - urwał na moment. Wiedział, że dzieląc się tym z Lucindą mógł wydać równocześnie swoje zainteresowanie czarną magią, jednak nie miał wyboru. Zaszli już w tym za daleko, by mieć jakiekolwiek wątpliwości. Musiał podjąć ryzyko. -... Eliksir rudymentalnego ciała - zakończył. Jeśli miał rację, ich ściganym był nie kto inny, a duch.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ona też nie wierzyła. Może to miało ich zwieść, może była to kolejna próba zrzucenia winy na kogoś innego. Nic nie mogli poradzić na to, że domagali się odpowiedzi. On na pewno o wiele bardziej niż ona. Bo choć naprawdę chciała mu w tej chwili pomóc i sprawić by ta sytuacja stała się całkowicie klarowna to wiedziała, że jej myślenie jest całkowicie inne. W końcu on widział potencjalnego zamachowca jego matki. Nie dało się z tego wykluczyć emocji. Ona próbowała myśleć trzeźwo, ale czasami czuła się jak rollercoasterze. Pędzili wysoko, wysoko, wysoko z wiatrem na twarzy by zaraz opaść na sam dół. Przymrużyła lekko oczy. - A co masz zamiar zrobić? W końcu nie wyślemy im zapakowanego prezentu z klątwą w odwecie. Nie możesz kogoś ukarać nie mając dowodu. A to… - tu wskazała na napis na naszyjniku. - Jest tylko dowodem na to, że ktoś doskonale zna historie rodów i może tylko mamić nam w głowie. - powiedziała wiedząc, że tak było już wcześniej. Odgrywanie wszystkich scenariuszy nauczyło ją nie ufać widocznym faktom. Zawsze jest jeszcze inna strona medalu. - Cała ta sytuacja jest ryzykowna od samego początku. Nie wiem czy stać nas teraz na zatrzymanie się w miejscu. - dodała spoglądając na niego niepewnie. - Może zanim skierujemy się w stronę Parkinsonów powinieneś porozmawiać z matką? Nie wydaje mi się by wiedziała co może oznaczać ten napis na naszyjniku, ale chyba warto spróbować. Oczywiście rozumiem jeżeli nie chcesz jeszcze jej męczyć. To był ciężki czas. - wciąż nie mogła się wyzbyć przekonania, że musi stać za tym coś więcej. Oboje nie wierzyli, że coś w tym wszystkim mogło być przypadkiem, a szukanie odpowiedzi w ogólnikach wydawało się być syzyfową pracą. Rozmyślając nad użyciem oka smoka stanął jej przed oczami albo jakiś rytuał, albo właśnie eliksir. Nigdy niestety nie była z nich dobra i jej wiedza skupiała się zwykle na nie pomyleniu fiolek przy piciu ich rano i wieczorem. Słysząc jego słowa pokiwała głową. Domyśliła się, że nie mogło być to nic legalnego. Sama klątwa była przesiąknięta czarną magią. Nie wiedziała skąd mężczyzna ma tę wiedzę, ale stwierdziła, ze ta wiedza nie jest jej w tej chwili potrzebna. Spojrzała na niego spod przymrużonych oczu. - Myślisz, że użył któregoś z nich? -zapytała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie chciał mówić Nie wiem, Mam wątpliwości, Nie znajdę rozwiązania, To jest niemożliwe. Nie. Nie tego był uczony. Ojciec za wszelką cenę chciał, żeby jego syn potrafił sobie poradzić w każdej sytuacji. Nie można było się poddawać. Dlatego myślał. To wbijano mu do głowy. I tym się zajmował. Myślał w przeciwieństwie do wielu innych czarodziejów. Dlatego nie odpowiedział od razu Lucindzie, szukając w umyśle odpowiedzi na jej pytanie. W końcu oczekiwała od niego usłyszeć czegoś sensownego i nie zamierzał jej zawieść.
- Wymyślę coś - mruknął pod nosem bardziej do siebie, ale zaraz przeniósł na nią spojrzenie. - Znasz kogoś z ich rodziny? - spytał, ale zaraz zaczął kontynuować:
- Muszę się spotkać z jedną osobą i może miałbym pomysł jak ją o to zapytać...
Musiałby to zrobić ze spokojem i wyczuciem, bo lady Parkinson była uważna za sprytną i potrafiła dostrzec w człowieku wszystko, co chciała. Na szczęście nie znała Morgotha, a on nie był kimś, kto lubił brylować w towarzystwie. Prawda była taka, że prócz rodziny z nikim nie zawiązywał głębszych relacji. Niektórzy uważali to za wadę, ale Yaxley'owie mieli to za zaletę i tak właśnie uważał młody czarodziej. Im więcej bliskich tym więcej słabości, a na to nie mogli sobie pozwolić. Żyli w swoim świecie, zadając się jedynie z ludźmi, którzy byli warci uwagi. - Może i mami, a może nie. Tego nie możemy wykluczyć. Muszę się z nią spotkać nawet jeśli nic z tego nie wyniknie - odparł, patrząc się w sobie znany punkt. Przemilczał jej słowa dotyczące rozmowy z matką. Nie chciał jej teraz niepokoić. Z jednej strony wiedział, że rozmowa z nią była niezbędna i zapewne nie mogli się poruszyć dalej bez tego, ale nie chciał tego. Jeszcze nie teraz. Może i obchodził się z nią jak z jajkiem, ale była jego matką. Nie pierwszym lepszym zamieszanym w sprawę czarodziejem, na którym mu nie zależało. Wiadomo że jej było łatwo mówić. W końcu nie chodziło o nikogo z jej rodziny. Ale zaraz Morgo sam siebie uspokoił. - Przepraszam - powiedział na głos, wiedząc, że kobieta nie może wiedzieć o co chodziło, ale poczuł się lepiej. Chyba nie mieli żadnego ze spotkań, na którym by jej nie przepraszał, co zdarzało mu się wyjątkowo rzadko. - Pomyślę o tym, a co do oka... Nie chcę kłaść wyroku, ale jest to całkiem możliwe. Do niczego innego nie wykorzystuje się oczu smoka. A przynajmniej do niczego co jest mi znane, a uwierz mi - szukałem praktycznie wszędzie. Jeśli walczymy z duchem... Cóż. Nie muszę ci chyba mówić gdzie może nas to zaprowadzić.
A co jeśli śmierć była bliżej ich zadaniu niż się spodziewali? Morgo spojrzał na Lucindę i poczuł strach. Strach i odpowiedzialność. Co jeśli mogło się jej coś stać i to przez niego? Zamknął na chwilę oczy, próbując sobie to wszystko poukładać. Wiedział, że musieli porozmawiać z Beatrice. Bez tego nie wiedzieliby w którą stronę pójść. Zostawało to i rozmowa z Elisabeth Parkinson. Miał nadzieję, że dobrze myślał.
- Jednak czy to praca dla nas...- zadał sam sobie pytanie, równocześnie zwracając się do Selwyn. Zaraz jednak dodał:
- Nie możemy o tym nikomu powiedzieć. Jeśli wydostałoby się to na zewnątrz... Rody zaczęłyby się kłócić, a wystarczająco zła już się rozegrało w ostatnim czasie. Zgadzasz się?
- Wymyślę coś - mruknął pod nosem bardziej do siebie, ale zaraz przeniósł na nią spojrzenie. - Znasz kogoś z ich rodziny? - spytał, ale zaraz zaczął kontynuować:
- Muszę się spotkać z jedną osobą i może miałbym pomysł jak ją o to zapytać...
Musiałby to zrobić ze spokojem i wyczuciem, bo lady Parkinson była uważna za sprytną i potrafiła dostrzec w człowieku wszystko, co chciała. Na szczęście nie znała Morgotha, a on nie był kimś, kto lubił brylować w towarzystwie. Prawda była taka, że prócz rodziny z nikim nie zawiązywał głębszych relacji. Niektórzy uważali to za wadę, ale Yaxley'owie mieli to za zaletę i tak właśnie uważał młody czarodziej. Im więcej bliskich tym więcej słabości, a na to nie mogli sobie pozwolić. Żyli w swoim świecie, zadając się jedynie z ludźmi, którzy byli warci uwagi. - Może i mami, a może nie. Tego nie możemy wykluczyć. Muszę się z nią spotkać nawet jeśli nic z tego nie wyniknie - odparł, patrząc się w sobie znany punkt. Przemilczał jej słowa dotyczące rozmowy z matką. Nie chciał jej teraz niepokoić. Z jednej strony wiedział, że rozmowa z nią była niezbędna i zapewne nie mogli się poruszyć dalej bez tego, ale nie chciał tego. Jeszcze nie teraz. Może i obchodził się z nią jak z jajkiem, ale była jego matką. Nie pierwszym lepszym zamieszanym w sprawę czarodziejem, na którym mu nie zależało. Wiadomo że jej było łatwo mówić. W końcu nie chodziło o nikogo z jej rodziny. Ale zaraz Morgo sam siebie uspokoił. - Przepraszam - powiedział na głos, wiedząc, że kobieta nie może wiedzieć o co chodziło, ale poczuł się lepiej. Chyba nie mieli żadnego ze spotkań, na którym by jej nie przepraszał, co zdarzało mu się wyjątkowo rzadko. - Pomyślę o tym, a co do oka... Nie chcę kłaść wyroku, ale jest to całkiem możliwe. Do niczego innego nie wykorzystuje się oczu smoka. A przynajmniej do niczego co jest mi znane, a uwierz mi - szukałem praktycznie wszędzie. Jeśli walczymy z duchem... Cóż. Nie muszę ci chyba mówić gdzie może nas to zaprowadzić.
A co jeśli śmierć była bliżej ich zadaniu niż się spodziewali? Morgo spojrzał na Lucindę i poczuł strach. Strach i odpowiedzialność. Co jeśli mogło się jej coś stać i to przez niego? Zamknął na chwilę oczy, próbując sobie to wszystko poukładać. Wiedział, że musieli porozmawiać z Beatrice. Bez tego nie wiedzieliby w którą stronę pójść. Zostawało to i rozmowa z Elisabeth Parkinson. Miał nadzieję, że dobrze myślał.
- Jednak czy to praca dla nas...- zadał sam sobie pytanie, równocześnie zwracając się do Selwyn. Zaraz jednak dodał:
- Nie możemy o tym nikomu powiedzieć. Jeśli wydostałoby się to na zewnątrz... Rody zaczęłyby się kłócić, a wystarczająco zła już się rozegrało w ostatnim czasie. Zgadzasz się?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Od razu przed oczami stanął jej obraz Elisabeth Parkinson i okoliczności w jakich poznały się lepiej. Rzadko powracała już pamięcią do swojego byłego narzeczonego. Wydawało jej się, że to było inne życie, całkowicie innej kobiety. Tyle rzeczy uległo zmianie od pogrzebu Prewetta. Nie wyobrażała sobie teraz siebie jako tylko i wyłącznie matki, żony, gospodyni wielkiego domu. To nie dla niej. Otrząsnęła się ze wspomnień. Nie był teraz na to czas. - Tak znam. - zaczęła przenosząc wzrok na mężczyznę. - Elisabeth. Znaczy… znam to może za dużo powiedziane. Już dawno nie miałyśmy ze sobą żadnego kontaktu. - dodała szybko. Wolała nie robić tego sama. W końcu nie łączyły ją z Elisabeth aż tak ciepłe kontakty by pytać o takie rzeczy, ale z drugiej strony czy nie wyszłaby na tym lepiej? Nie byłoby w tym oskarżenia a czysta ciekawość. Nie miała zamiaru jednak wchodzić w paradę młodemu Yaxleyowi. To on powinien się tym zająć tym bardziej, że miał już pomysł jak to zrobić. I oczywiście w żaden sposób nie chciała go odwieść od tego spotkania. Jednak nie bez powodu obawiała się, że może to przynieść nieciekawy rezultat. Wyobraziła sobie jej ojca gdyby ktoś zarzucił mu lub komukolwiek z rodziny taki czyn. Nie byłoby mowy o zrozumieniu czy zgodzie. Skończyłyby się wszelkie dobre słowa czy uściski dłoni. Słysząc przeprosiny nie odpowiedziała. Nie wiedziała za co ją przeprasza, ale domyśliła się, że jest to coś o czym on sam tylko wie. Postanowiła nie drążyć tematu. Nie chciała zatrzymywać się na kolejnych zapewnieniach. Nie była kruchą arystokratką. Potrafiła o siebie zadbać nawet jeśli umierała na śmiertelną bladość. - Skoro to duch… - zaczęła i zaraz pokręciła głową. - Nieważne. Skupmy się na tym co wiemy. Postaram się coś znaleźć. W końcu to eliksir mógł wszystko wzmocnić. - dodała. Od razu pomyślała, że skoro był to duch to możliwe, że jedyną rzeczą na jakiej mu zależało była zemsta. Dużo się mówi o duchach, które nie mogą zaznać spokoju, bo coś trzyma ich tutaj. W realnym świecie. Wiedziała, że najważniejsza będzie rozmowa z matką Yaxleya, ale nie miała zamiaru znowu tego mówić. Czuła, że mężczyzna sam doskonale wie, że tak właśnie trzeba zrobić. Bała się trochę, że cała ta sprawa wymyka im się spod kontroli. - Ta sprawa od początku była tajemnicą i nie miałam zamiaru nikomu o niej mówić. Bez względu na to jaki kierunek ona obierze. - zapewniła go. - Proszę… wyślij do mnie sowę jak będziesz wiedział coś nowego. Ja zrobię to samo. Postaram się coś znaleźć. - powiedziała pewnie. Na pewno mogła jeszcze coś z tego wszystkiego wyciągnąć. Jeszcze jeden ślad. Tylko jeden. Kiedy uzgodnili wszystko ze sobą nie tracili czasu. Bo wydawać się mogło, że mieli go co raz mniej.
zt x2
zt x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| kontynuacja.
- Francja byłaby doskonałą ucieczką od uroków Londynu - mruknął wspominając kraj, który musiał z przymusu opuścić. Tam przynajmniej nie spotykał świń rzucających się na niczego nieświadomych przechodniów! Pokiwał w uznaniu do Notta za propozycje, Pokątna rzeczywiście wydawała się dobrym wyborem, aczkolwiek dość odległym. - Masz racje, na Pokątnej rzeczywiście powinna znajdować się apteka... - mówiąc to, potarł rękę, na której wykwitła paskudna wysypka, co też nie przyniosło ulgi, a tylko nasiliło nieprzyjemne wrażenie. - Jak pozbędę się tego paskudztwa, koniecznie musimy spotkać się na ognistą, Cassiusu - stwierdził lord Rosier, podając towarzyszowi rękę na pożegnanie. Spotkanie nie zaczęło się zbyt dobrze, jednak był przekonany, że wcześniej czy później uda się im spotkać w bardziej sprzyjających okolicznościach.
| zt
- Francja byłaby doskonałą ucieczką od uroków Londynu - mruknął wspominając kraj, który musiał z przymusu opuścić. Tam przynajmniej nie spotykał świń rzucających się na niczego nieświadomych przechodniów! Pokiwał w uznaniu do Notta za propozycje, Pokątna rzeczywiście wydawała się dobrym wyborem, aczkolwiek dość odległym. - Masz racje, na Pokątnej rzeczywiście powinna znajdować się apteka... - mówiąc to, potarł rękę, na której wykwitła paskudna wysypka, co też nie przyniosło ulgi, a tylko nasiliło nieprzyjemne wrażenie. - Jak pozbędę się tego paskudztwa, koniecznie musimy spotkać się na ognistą, Cassiusu - stwierdził lord Rosier, podając towarzyszowi rękę na pożegnanie. Spotkanie nie zaczęło się zbyt dobrze, jednak był przekonany, że wcześniej czy później uda się im spotkać w bardziej sprzyjających okolicznościach.
| zt
I show not your face but your heart's desire
Skinął w milczeniu głową, aprobując zgodę Thibauda na odwiedziny apteki. Nie miał ochoty niepotrzebnie strzępić języka o tym, jak bardzo Pokątna była złym miejscem od chwili wprowadzenia dekretów Minister Magii, jednak i on musiał udać się w podobnym kierunku. Zostawianie po sobie nieprzyjemnego dla uszu trzasku deportacji w tłumie mugoli było zbyt wielkim pogwałcenie Kodeksu Tajności, którego tak usilnie przestrzegał w swojej pracy. Nie chciał myśleć, jakie konsekwencje wyciągnąłby dyrektor Urzędu, gdyby dowiedział się o tym małym wypadku. Niemniej jednak liczył na dość przytulny kąt między dwiema kamienicami, aby właśnie tam dokonać teleportacji.
— Z pewnością spotkamy się jeszcze nie raz, Thibaudzie — odparł, ściskając dłoń Rosiera. Nie było potrzeby silić się na kolejne uprzejmości. Ten niekoniecznie miły dzień i tak nabrał już dość kolorów. Teraz potrzebował tylko ustronnego miejsca, żeby jak najszybciej wrócić do Ashfield i powiadomić odpowiednie osoby o poczynionych postępach.
| zt
— Z pewnością spotkamy się jeszcze nie raz, Thibaudzie — odparł, ściskając dłoń Rosiera. Nie było potrzeby silić się na kolejne uprzejmości. Ten niekoniecznie miły dzień i tak nabrał już dość kolorów. Teraz potrzebował tylko ustronnego miejsca, żeby jak najszybciej wrócić do Ashfield i powiadomić odpowiednie osoby o poczynionych postępach.
| zt
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| z atrium
Dla Michaela całe to referendum i aspekty, które miały podlegać głosowaniu, wydawały się absurdalne. Policja antymugolska? Wyjście z konfederacji czarodziejów? Pani minister musiała upaść na głowę, skoro wymyślała takie rzeczy. A może działała pod naciskiem? Może ktoś nią manipulował, doprowadzając do tego, żeby próbowała przeforsować takie ustawy? A może po prostu to desperacja w celu uzyskania poparcia szlacheckich rodów, z których wiele wyznawało daleko posunięte antymugolskie poglądy?
O Eileen też się martwił, wiedział, że przechodziła trudny okres po śmierci Rossy. Sam też czułby się fatalnie, gdyby chodziło o kogoś z jego rodzeństwa. Zerkał na nią co jakiś czas, wiedział, że im obojgu przyda się na trochę wyrwać z Hogwartu, tylko wolałby, żeby okoliczności były inne, przyjemniejsze.
Czekając na swoją kolej nie rozmawiali zbyt wiele. Niedługo później oboje oddali głosy i mogli z ulgą opuścić zatłoczone atrium, by udać się, zgodnie z propozycją Eileen, na targ uliczny, na którym Michael pojawiał się regularnie. Przelotnie wspomniał w myślach, jak w grudniu był tutaj z Cynthią i uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
- Tutaj jest dużo lepiej – stwierdził. Wśród mugoli powinni być bezpieczni. Antymugolsko usposobieni czarodzieje raczej nie odwiedzali takich miejsc. – Zastanawiam się, co to wszystko ma na celu. Co ministerstwo chce osiągnąć – mówił cicho, gdy przechadzali się powoli między straganami. – Ale liczę na rozsądek reszty społeczeństwa, przecież sama myśl o wyjściu z konfederacji, nie mówiąc o wprowadzeniu policji antymugolskiej i ujawnieniu się czarodziejów jest kompletnie absurdalna! – Michael nie znał i nie wyobrażał sobie innego stanu rzeczy. To mogło skończyć się zupełną katastrofą i dla czarodziejów i dla niespodziewających się niczego mugoli. – Mam nadzieję, że głosowanie jest tylko formalnością i jedynie udowodni wszystkim, jak bardzo ministerstwo jest zepsute.
Mimo że byli wśród (najprawdopodobniej!) samych mugoli, i tak mówił bardzo cicho, mając świadomość, jak bardzo kontrowersyjne są jego słowa i sceptyczność wobec działań czarodziejskiego rządu, i zapewne nie wypowiedziałby ich, gdyby nie miał do czynienia z osobą zaufaną.
Dla Michaela całe to referendum i aspekty, które miały podlegać głosowaniu, wydawały się absurdalne. Policja antymugolska? Wyjście z konfederacji czarodziejów? Pani minister musiała upaść na głowę, skoro wymyślała takie rzeczy. A może działała pod naciskiem? Może ktoś nią manipulował, doprowadzając do tego, żeby próbowała przeforsować takie ustawy? A może po prostu to desperacja w celu uzyskania poparcia szlacheckich rodów, z których wiele wyznawało daleko posunięte antymugolskie poglądy?
O Eileen też się martwił, wiedział, że przechodziła trudny okres po śmierci Rossy. Sam też czułby się fatalnie, gdyby chodziło o kogoś z jego rodzeństwa. Zerkał na nią co jakiś czas, wiedział, że im obojgu przyda się na trochę wyrwać z Hogwartu, tylko wolałby, żeby okoliczności były inne, przyjemniejsze.
Czekając na swoją kolej nie rozmawiali zbyt wiele. Niedługo później oboje oddali głosy i mogli z ulgą opuścić zatłoczone atrium, by udać się, zgodnie z propozycją Eileen, na targ uliczny, na którym Michael pojawiał się regularnie. Przelotnie wspomniał w myślach, jak w grudniu był tutaj z Cynthią i uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
- Tutaj jest dużo lepiej – stwierdził. Wśród mugoli powinni być bezpieczni. Antymugolsko usposobieni czarodzieje raczej nie odwiedzali takich miejsc. – Zastanawiam się, co to wszystko ma na celu. Co ministerstwo chce osiągnąć – mówił cicho, gdy przechadzali się powoli między straganami. – Ale liczę na rozsądek reszty społeczeństwa, przecież sama myśl o wyjściu z konfederacji, nie mówiąc o wprowadzeniu policji antymugolskiej i ujawnieniu się czarodziejów jest kompletnie absurdalna! – Michael nie znał i nie wyobrażał sobie innego stanu rzeczy. To mogło skończyć się zupełną katastrofą i dla czarodziejów i dla niespodziewających się niczego mugoli. – Mam nadzieję, że głosowanie jest tylko formalnością i jedynie udowodni wszystkim, jak bardzo ministerstwo jest zepsute.
Mimo że byli wśród (najprawdopodobniej!) samych mugoli, i tak mówił bardzo cicho, mając świadomość, jak bardzo kontrowersyjne są jego słowa i sceptyczność wobec działań czarodziejskiego rządu, i zapewne nie wypowiedziałby ich, gdyby nie miał do czynienia z osobą zaufaną.
Serce wciąż biło jej silniej niż zazwyczaj, dłoń wciąż czuła silny uścisk strażnika, który po wyjściu z kominka, sprawdził jej różdżkę i wręczył papier noszący ślady tuszu. Trzy pytania. Tak ważne i niosące tak wiele w związku ze zbliżającą się przyszłością każdego z przedstawicieli czarodziejskiego i... nieczarodziejskiego świata. Nikt nie mógł zaprzeczyć twierdzeniu, że owe rejony były ze sobą nierozłącznie splecione, niczym gruby warkocz na swetrze, włókna wełny w szaliku. Eileen nie mogła pojąć, dlaczego tak uparcie dążono do sytuacji, w której jedna część byłaby oderwana od drugiej albo całkowicie przez nią pożarta. Czarodzieje powinni zajmować najwyższe miejsce na piedestale, choćby i sam jego czubek, punkt, który byłby najwyżej wyniesiony! Duma, honor i przeraźliwa pyszność. Czemu to miało służyć?
Bała się o ojca, wciąż pracującego w Ministerstwie i będącego w epicentrum wydarzeń, które działy się na ich oczach. Bała się o matkę, czarownicę krwi mugolskiej, tak bardzo teraz potępianej i mentalnie sądzonej za samo pochodzenie. Bała się o całą rodzinę, choć chowała te obawy na dnie swojej duszy, tam, gdzie nikt nie miał dostępu.
- To zabawne, że wszyscy teraz stronią od tak urokliwych miejsc, prawda? - mocniej nasunęła czapkę na uszy, bo chociaż marzec zawitał na stronę w kalendarzu, to wciąż było wilgotno i zimno. - Konsekwencje tych zdarzeń byłyby... byłyby okropne. Mugole nam nie szkodzą, dlaczego ktoś miałby wpadać na tak abstrakcyjny pomysł? Nie licząc naszej szanownej minister...
Obejrzała się za jednym z kramików ustawionych równo na szerokim deptaku. Dookoła nich był spory szum, ale dość przyjemny, typowo zimowy, obecny przy każdym jarmarku świątecznym, na który panna Wilde miała okazję zawitać. Nikt się nie przekrzykiwał, chociaż każdy miał coś do powiedzenia, ale głównie wszyscy obracali się w tematach antyków, które sprawiłyby się świetnie w ich domu. Poprawiła czerwone rękawiczki na dłoniach i wsunęła jedną z nich pod ramię kuzyna.
- A jeśli... jeśli ludzi takich jak my jest mniej niż tych, co myślą zupełnie inaczej? Co wtedy? - spojrzała na Michaela nie szczędząc wątpliwości brzmiących w jej głosie. - Sądzisz, że jako Zakon coś z tym zrobimy?
Oboje nie mówili o tym zbyt głośno, raczej mogli czuć się tu bezpieczni.
Bała się o ojca, wciąż pracującego w Ministerstwie i będącego w epicentrum wydarzeń, które działy się na ich oczach. Bała się o matkę, czarownicę krwi mugolskiej, tak bardzo teraz potępianej i mentalnie sądzonej za samo pochodzenie. Bała się o całą rodzinę, choć chowała te obawy na dnie swojej duszy, tam, gdzie nikt nie miał dostępu.
- To zabawne, że wszyscy teraz stronią od tak urokliwych miejsc, prawda? - mocniej nasunęła czapkę na uszy, bo chociaż marzec zawitał na stronę w kalendarzu, to wciąż było wilgotno i zimno. - Konsekwencje tych zdarzeń byłyby... byłyby okropne. Mugole nam nie szkodzą, dlaczego ktoś miałby wpadać na tak abstrakcyjny pomysł? Nie licząc naszej szanownej minister...
Obejrzała się za jednym z kramików ustawionych równo na szerokim deptaku. Dookoła nich był spory szum, ale dość przyjemny, typowo zimowy, obecny przy każdym jarmarku świątecznym, na który panna Wilde miała okazję zawitać. Nikt się nie przekrzykiwał, chociaż każdy miał coś do powiedzenia, ale głównie wszyscy obracali się w tematach antyków, które sprawiłyby się świetnie w ich domu. Poprawiła czerwone rękawiczki na dłoniach i wsunęła jedną z nich pod ramię kuzyna.
- A jeśli... jeśli ludzi takich jak my jest mniej niż tych, co myślą zupełnie inaczej? Co wtedy? - spojrzała na Michaela nie szczędząc wątpliwości brzmiących w jej głosie. - Sądzisz, że jako Zakon coś z tym zrobimy?
Oboje nie mówili o tym zbyt głośno, raczej mogli czuć się tu bezpieczni.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 30.10.16 0:18, w całości zmieniany 1 raz
Targ uliczny na Portobello Road
Szybka odpowiedź