Salon i przedpokój
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Salon i przedpokój
kominek gdzieś tam jest, opis później, hehe
Gość
Gość
To był skandal. Aż wrzała ze złości. Co Colin sobie myślał? Ona nie skrzywdziłby nawet muchy! Jako jedna z nielicznych do pracy przykładała się całym swoim sercem. Mogła nie jeść cały dzień, aby poświęcać należytą uwagę klientom. Starała się też chronić innych. Gdy jej współpracownik zrobił coś źle, nie biegła od razu do szefa i wskazywała palcem prawdziwego ignoranta książek. Tymczasem on śmiał podejrzewać ją o zniewagę największej świętości.
Nie założyła płaszcza. Biegła, ile miała sił w nogach, aby znaleźć się w swojej małej kawalerce. Tyle razy mówiła sobie, że kupi w końcu kota, aby chociaż on cieszył się na widok przepracowanej małolaty. Nie ściągała nawet butów. Od razu wpadła i spazmatycznie łapała powietrze. Nie chciała wracać do pracy. Nie mogła wręcz spojrzeć na Colina. Tak się zawiodła, było jej tak przykro. Cała drżała z emocji. Nerwowo otworzyła okno, stanęła przy nim, próbując się uspokoić. Łzy burzyły ład porcelanowego policzka. Co ona zrobi bez pracy? Nie utrzyma się chociażby jednego miesiąca. Mogłaby wrócić do Hogwartu, do matki, ale nie, nie, nie. Nie widziała tego, to było gorsze niż spanie pod mostem. Bała się, że ledwo umeblowała mieszkanie po swojemu, a będzie musiała je opuścić. Colin zrobi jej najgorszą rekomendacje na całą Pokątną, ale jak mógł pomyśleć, że to ona zniszczyła książkę. Dłonie mocno zacisnęła na parapecie. Nawet nie zapaliła żadnej świecy. Powoli normowała oddech, lecz im więcej czasu minęło od jej lekkomyślnego wyjścia, tym bardziej rozsądek uderzał ją boleśnie. Chłodne powietrze szczypało rozgrzane do czerwoności od biegu policzki.
- Co ja narobiłam - szepnęła, wyglądając na ulicę.
Nie założyła płaszcza. Biegła, ile miała sił w nogach, aby znaleźć się w swojej małej kawalerce. Tyle razy mówiła sobie, że kupi w końcu kota, aby chociaż on cieszył się na widok przepracowanej małolaty. Nie ściągała nawet butów. Od razu wpadła i spazmatycznie łapała powietrze. Nie chciała wracać do pracy. Nie mogła wręcz spojrzeć na Colina. Tak się zawiodła, było jej tak przykro. Cała drżała z emocji. Nerwowo otworzyła okno, stanęła przy nim, próbując się uspokoić. Łzy burzyły ład porcelanowego policzka. Co ona zrobi bez pracy? Nie utrzyma się chociażby jednego miesiąca. Mogłaby wrócić do Hogwartu, do matki, ale nie, nie, nie. Nie widziała tego, to było gorsze niż spanie pod mostem. Bała się, że ledwo umeblowała mieszkanie po swojemu, a będzie musiała je opuścić. Colin zrobi jej najgorszą rekomendacje na całą Pokątną, ale jak mógł pomyśleć, że to ona zniszczyła książkę. Dłonie mocno zacisnęła na parapecie. Nawet nie zapaliła żadnej świecy. Powoli normowała oddech, lecz im więcej czasu minęło od jej lekkomyślnego wyjścia, tym bardziej rozsądek uderzał ją boleśnie. Chłodne powietrze szczypało rozgrzane do czerwoności od biegu policzki.
- Co ja narobiłam - szepnęła, wyglądając na ulicę.
Gość
Gość
Liczył mijane kamienice, co z racji późnej pory i słabo oświetlonej ulicy wcale nie było takie proste. Zdawać by się mogło, że odkąd Nokturn stał się jeszcze bardziej niebezpieczny, inne magiczne ulice Londynu wręcz prześcigały się w tym, by zająć jego dotychczasowe miejsce. Colin jednak nie zwracał na to uwagi, uparcie dążąc pod wskazany w aktach adres - i nawet na chwilę nie przejęło go podejrzenie, że ktoś mieszkający pod trzynastką, może mieć nie po kolei w głowie. Jęknął tylko cicho, gdy znalazł się pod budynkiem, bo jego wysokość wskazywała na to, że konieczne będzie skorzystanie ze schodów. Zapewne wkurzająco długich, skrzypiących i śliskich - jakby w magicznych kamienicach nie mogli zastosować rozwiązań rodem z Hogwartu! Pomstując na czym świat stoi, wszedł do środka i dopiero tutaj zauważył kolejny szczegół - numer jeden raczej rzadko mieści się gdzieś na piętrach. I faktycznie nie musiał daleko szukać, bo drzwi do mieszkania Keiry zlokalizował prawie od razu - nie omieszkując przy okazji walić w nie zaciśniętą pięścią.
Nie przestawał, póki drzwi się nie uchyliły i nie pojawiła się w nich twarz dziewczyny; nie przyjrzał się jej z bliska, więc nie był świadomy różnorodności uczuć, które się na niej malowały. Niemniej wcale nie byłby zdziwiony, gdyby potraktowała go jakimś wrednym zaklęciem - w końcu bezpardonowo wpakował się jej właśnie do mieszkania, oparł o ścianę, założył przed siebie ręce i obrzucił ją wkurzonym spojrzeniem. Z pewnością gdyby był smokiem albo chociaż wielkim bykiem, z jego nozdrzy leciałaby teraz rozgrzana para, a same oczy ciskały magiczne błyskawice, jakby w cichym pragnieniu spopielenia dziewczyny.
- Nie możesz sobie tak po prostu wyjść! - warknął, niemalże dygocąc cały ze złości. - Na takie zimno! W dodatku nie założyć płaszcza, chcesz być chora?! I nie możesz trzaskać drzwiami, wiesz ile kosztowały?! Antywłamaniowe, ze specjalnymi zaklęciami, do których sprowadzałem specjalistów z Azerbejdżanu. Wiesz w ogóle, gdzie leży Azerbejdżan? - tknęło go nagle i jego wzrok na sekundę stał się trochę bardziej świadomy, chociaż nie trwało to długo; mgiełka alkoholowego zamroczenia znów pojawiła się w jego tęczówkach, a głos Colina na powrót brzmiał lekko bełkotliwie. - Weź się ubierz, niewiasto - i nie czekając na pozwolenie, ściągnął z haczyka płaszcz, który musiała tam wcześniej powiesić i ruszył w jej stronę, by troskliwie otulić ją ciepłym materiałem. jeszcze tego brakowało, by wyciągnęła z niego miliony galeonów na chorobowe.
Nie przestawał, póki drzwi się nie uchyliły i nie pojawiła się w nich twarz dziewczyny; nie przyjrzał się jej z bliska, więc nie był świadomy różnorodności uczuć, które się na niej malowały. Niemniej wcale nie byłby zdziwiony, gdyby potraktowała go jakimś wrednym zaklęciem - w końcu bezpardonowo wpakował się jej właśnie do mieszkania, oparł o ścianę, założył przed siebie ręce i obrzucił ją wkurzonym spojrzeniem. Z pewnością gdyby był smokiem albo chociaż wielkim bykiem, z jego nozdrzy leciałaby teraz rozgrzana para, a same oczy ciskały magiczne błyskawice, jakby w cichym pragnieniu spopielenia dziewczyny.
- Nie możesz sobie tak po prostu wyjść! - warknął, niemalże dygocąc cały ze złości. - Na takie zimno! W dodatku nie założyć płaszcza, chcesz być chora?! I nie możesz trzaskać drzwiami, wiesz ile kosztowały?! Antywłamaniowe, ze specjalnymi zaklęciami, do których sprowadzałem specjalistów z Azerbejdżanu. Wiesz w ogóle, gdzie leży Azerbejdżan? - tknęło go nagle i jego wzrok na sekundę stał się trochę bardziej świadomy, chociaż nie trwało to długo; mgiełka alkoholowego zamroczenia znów pojawiła się w jego tęczówkach, a głos Colina na powrót brzmiał lekko bełkotliwie. - Weź się ubierz, niewiasto - i nie czekając na pozwolenie, ściągnął z haczyka płaszcz, który musiała tam wcześniej powiesić i ruszył w jej stronę, by troskliwie otulić ją ciepłym materiałem. jeszcze tego brakowało, by wyciągnęła z niego miliony galeonów na chorobowe.
Tak, postanowiła. Nigdy nie wróci do Księgarni Esy Floresy i nigdy więcej nie wspomni imienia Colina Fawleya, nawet w myślach! Nagle poczuła się perfidnie oszukana. Skoro tak zależało mu na książkach, to dlaczego nie zaczął dochodzenia, kto je naprawdę skrzywdził? Keira próbowała chronić wszystkich. Już na rozmowie kwalifikacyjnej dowiedziała się, że z Colinem nie ma co żartować, jeśli chodzi o książki, lecz czy po tylu miesiącach nie powinien jej chociaż trochę więcej ufać? Poczuła się oszukana, bo sprawiedliwość przegrała z pierwszym osądem jakoby to ona zniszczyła idealny ład w księgarni. Wiele razy po godzinach zostawała, przygarbiona siedziała na zapleczu i naprawiała egzemplarze, które zniszczyli klienci w wirze swoich szalonych poszukiwań interesującej dla nich książki. I w każdej minucie szeptała jak ich nienawidzi, jakimi są ignorantami i nie znają żadnej świętości. Colin na pewno to widział, wiedział nie raz, ile z siebie daje i że praca nagle stała się jej drugim domem. I nie była idealna, często poza pracą chowała się w swoim ulubionym koncie, czytając najróżniejsze zbiory. Najczęściej sięgała po te z zakresu Starożytnych Run i Historii Magii, ale czasem… Potrzebowała się odprężyć. I tym razem zaczęła powolne odliczanie od dziesięciu w dół, chcąc opanować swoje emocje. W domu zrobiło się wyraźnie chłodno, ale Keirze to nie przeszkadzało. Zimno szczypało policzki, próbowało obudzić ją z tego gniewu i powiedzieć: świat nie kończy i nie zaczyna się na Colinie. Nim powtórzyła to po raz drugi w myślach, ktoś tak gwałtownie uderzał drzwi, że Keira poskoczyła w miejscu. Była już w pół do pierwszej, nie mógł obudzić innych mieszkańców kamienicy. Jak poparzona, szybko podleciała do drzwi i je otworzyła. A co jeśli komuś się coś stało? I to był jej błąd, że nie zadała podstawowego pytania: kto to. Zaraz pożałowała i Colin Fawley znów wszedł buciorami w jej życie, zostawiając w dodatku ślady z błota. Nim zdążyła uskoczyć na bok, ten już się rozgościł. Może oczekiwał pytania o kawę i herbatę, ale Keira z nerwów przygryzła tylko wargę i przeklinała każdy znany jej znak runiczny.
- Nie możesz mnie wyzywać od ignoranta książek! – wpasowała się idealnie w jego ton wypowiedzi i jak naburmuszone dziecko po chwili prychnęła. Próbowała coś powiedzieć, wyraźnie wyciągnęła dłoń jakby chciała wyliczać swoje zasługi dla księgarni, ale znów cała drżała od emocji, więc pierwsze co zrobiła, to próbowała zatuszować swoje łzy. Jeszcze czego, najpierw wyzywa ją od najgorszych, a potem widzi ją w chwili słabości?
- Wkładam całe swoje serce w książki i pracę u ciebie, a ty je właśnie złamałeś! - to definitywnie przekreśli jej powrót do księgarni. Pomimo tego, że chciała udawać silną, niezależną kobietę, to łzy wciąż leciały po jej policzkach. Czuła się nie tylko oszukana, niedoceniona, ale również przeraźliwie zdradzona i zraniona. Mieli komitywę, byli w najlepszej drużynie „tych – którzy – kochają książki”.
- I co z tego, że będę chora!! Zobacz, będę bardziej – otworzyła znowu okno i łypała chłód jak spragniona powietrza ryba. Chciała mu pokazać, ze jego wizyta jest tak bezsensowna i że w ogóle, to ją zdenerwował jak tylko ślizgoni potrafili. Swoją ignorancją. Znów czuła się tak samo jak w tej drugiej czy trzeciej klasie jak ktoś złamał jej serce i pozwolił na publiczną chłostę. Wtedy każdy widział jak wisi do góry nogami, mógł pooglądać majtki dziewczynki, teraz jej duma wisiała na jednym włosku, a Colin jako jeden z nielicznych widział jej łzy. Kichnęła prawie od razu, zamykając okno.
- To był zły pomysł – wymamrotała do siebie, a Colin już zdążył stanąć przy niej i utulić ją płaszczem. Za ten gest cichutko podziękowała. Wyglądała doprawdy żałośnie. Wiedziała, że nic się nie stało z drzwiami, wszak jakby je wyłamała to Colin od razu rzuciłby jej rachunkami i wrzeszczał, że jest zwolniona. – Jak mogłeś tak powiedzieć, jak mogłeś – mamrotała dalej zdruzgotana.
- Nie możesz mnie wyzywać od ignoranta książek! – wpasowała się idealnie w jego ton wypowiedzi i jak naburmuszone dziecko po chwili prychnęła. Próbowała coś powiedzieć, wyraźnie wyciągnęła dłoń jakby chciała wyliczać swoje zasługi dla księgarni, ale znów cała drżała od emocji, więc pierwsze co zrobiła, to próbowała zatuszować swoje łzy. Jeszcze czego, najpierw wyzywa ją od najgorszych, a potem widzi ją w chwili słabości?
- Wkładam całe swoje serce w książki i pracę u ciebie, a ty je właśnie złamałeś! - to definitywnie przekreśli jej powrót do księgarni. Pomimo tego, że chciała udawać silną, niezależną kobietę, to łzy wciąż leciały po jej policzkach. Czuła się nie tylko oszukana, niedoceniona, ale również przeraźliwie zdradzona i zraniona. Mieli komitywę, byli w najlepszej drużynie „tych – którzy – kochają książki”.
- I co z tego, że będę chora!! Zobacz, będę bardziej – otworzyła znowu okno i łypała chłód jak spragniona powietrza ryba. Chciała mu pokazać, ze jego wizyta jest tak bezsensowna i że w ogóle, to ją zdenerwował jak tylko ślizgoni potrafili. Swoją ignorancją. Znów czuła się tak samo jak w tej drugiej czy trzeciej klasie jak ktoś złamał jej serce i pozwolił na publiczną chłostę. Wtedy każdy widział jak wisi do góry nogami, mógł pooglądać majtki dziewczynki, teraz jej duma wisiała na jednym włosku, a Colin jako jeden z nielicznych widział jej łzy. Kichnęła prawie od razu, zamykając okno.
- To był zły pomysł – wymamrotała do siebie, a Colin już zdążył stanąć przy niej i utulić ją płaszczem. Za ten gest cichutko podziękowała. Wyglądała doprawdy żałośnie. Wiedziała, że nic się nie stało z drzwiami, wszak jakby je wyłamała to Colin od razu rzuciłby jej rachunkami i wrzeszczał, że jest zwolniona. – Jak mogłeś tak powiedzieć, jak mogłeś – mamrotała dalej zdruzgotana.
Gość
Gość
Nie był pewien, czy bardziej irytował go fakt, że panna Moore sobie tak beztrosko wyszła z j e g o księgarni trzaskając przy tym drzwiami, czy też fakt, że bezczelnie zignorowała jego troskę o j e j stan zdrowia i na potwierdzenie swojej babskiej zawziętości otworzyło okno i stanęła przy nim, praktycznie zamrażając przy tym Colina. Chłodne listopadowe powietrze zdecydowanie nie należało do cieplejszych i księgarz aż zatrząsł się z zimna, a mógł jedynie podejrzewać, w jakim stanie musiała być teraz Keira.
- Jakie serce?! To, które właśnie sobie zamrażasz? Nie bądź głupia, odejdź stamtąd, ale już! - warczał dalej i nie przestawał jej obrzucać zirytowanym spojrzeniem aż do chwili, gdy kichnęła (wyraźnie odczytał to jako symbol swojego zwycięstwa) i nie dała się okręcić w płaszcz. Dla pewności stanął między nią i oknem, gdyby ponownie strzelił jej do głowy idiotyczny pomysł wietrzenia teraz ubrania. Mimowolnie rozejrzał się po wnętrzu, podziwiając (również mimowolnie) jego olbrzymią przestrzeń i... o rety, czy to w ogóle możliwe umieścić w jednym pomieszczeniu tyle roślin? Wydawało mu się, że zielsko atakuje go z każdej strony, liście, łodygi i kwiaty spoglądały praktycznie z każdego kąta pokoju. Za dnia, w słonecznym świetle - a tego z pewnością nie brakowało - musiały przedstawiać fantastyczny widok, ale teraz ginęły w bladym świetle pomieszczenia. Za to doskonale widoczna była twarz Keiry, na której wciąż malowały się łzy, tworząc dziwną wilgotną mozaikę na skórze.
Po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru dotarło do niego, że b y ć m o ż e potraktował ją nieco zbyt ostro, ale od razu zrzucił to na winę spożytego alkoholu. Tak jak i fakt, że zamiast siedzieć teraz w gabinecie, znajdował się właśnie tutaj, w małym, przytulnym mieszkanku panny Moore... i w sumie nie wiedział, co powinien dalej zrobić. Wybiegał za nią zły i zirytowany, ale teraz czuł, że dalsze naskakiwanie na dziewczynę nie miało większego sensu. Szczególnie, że najprawdopodobniej wcale nie była niczemu winna.
- To był idiotyczny pomysł, panno Moore - zmierzył ją krytycznym spojrzeniem, decydując się na oficjalny ton wypowiedzi i szukając pierwszych oznak przeziębienia. Co prawda czarodzieje raczej nie chorowali, a przynajmniej nie na tak błahe choroby, ale na wszelki wypadek wolał się upewnić, że nie zarazi się jakimś paskudztwem tylko dlatego, że okazał swojej podwładnej odrobinę serca i łaskawie otulił ją jej własnym płaszczem w jej własnym domu. Zresztą już samo to było dziwne - kto normalny siedzi w płaszczu, skoro równie dobrze może się okryć kocem lub kołdrą? - Wskakuj do łóżka, a ja zaparzę ci herbatę - zakomenderował, kierując się prosto do kuchni i nie czekając na słowa sprzeciwu z jej strony. Chwilę później dało się słyszeć stukanie szklanek i ciche pogwizdywanie Colina. - Słodzisz? Ja z reguły się wstrzymuję, chyba że jestem w gościach. Wtedy słodzę do oporu - oznajmił donośnie, wciąż hałasując za ścianą, gdy przygotowywał gorący napój. Nie omieszkał przy tym zaprawić go odrobiną alkoholu z piersiówki, którą przezornie ze sobą zabrał. Nic przecież nie zapobiega chorobom lepiej, niż porządna dawka wysokoprocentowego trunku.
- Jakie serce?! To, które właśnie sobie zamrażasz? Nie bądź głupia, odejdź stamtąd, ale już! - warczał dalej i nie przestawał jej obrzucać zirytowanym spojrzeniem aż do chwili, gdy kichnęła (wyraźnie odczytał to jako symbol swojego zwycięstwa) i nie dała się okręcić w płaszcz. Dla pewności stanął między nią i oknem, gdyby ponownie strzelił jej do głowy idiotyczny pomysł wietrzenia teraz ubrania. Mimowolnie rozejrzał się po wnętrzu, podziwiając (również mimowolnie) jego olbrzymią przestrzeń i... o rety, czy to w ogóle możliwe umieścić w jednym pomieszczeniu tyle roślin? Wydawało mu się, że zielsko atakuje go z każdej strony, liście, łodygi i kwiaty spoglądały praktycznie z każdego kąta pokoju. Za dnia, w słonecznym świetle - a tego z pewnością nie brakowało - musiały przedstawiać fantastyczny widok, ale teraz ginęły w bladym świetle pomieszczenia. Za to doskonale widoczna była twarz Keiry, na której wciąż malowały się łzy, tworząc dziwną wilgotną mozaikę na skórze.
Po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru dotarło do niego, że b y ć m o ż e potraktował ją nieco zbyt ostro, ale od razu zrzucił to na winę spożytego alkoholu. Tak jak i fakt, że zamiast siedzieć teraz w gabinecie, znajdował się właśnie tutaj, w małym, przytulnym mieszkanku panny Moore... i w sumie nie wiedział, co powinien dalej zrobić. Wybiegał za nią zły i zirytowany, ale teraz czuł, że dalsze naskakiwanie na dziewczynę nie miało większego sensu. Szczególnie, że najprawdopodobniej wcale nie była niczemu winna.
- To był idiotyczny pomysł, panno Moore - zmierzył ją krytycznym spojrzeniem, decydując się na oficjalny ton wypowiedzi i szukając pierwszych oznak przeziębienia. Co prawda czarodzieje raczej nie chorowali, a przynajmniej nie na tak błahe choroby, ale na wszelki wypadek wolał się upewnić, że nie zarazi się jakimś paskudztwem tylko dlatego, że okazał swojej podwładnej odrobinę serca i łaskawie otulił ją jej własnym płaszczem w jej własnym domu. Zresztą już samo to było dziwne - kto normalny siedzi w płaszczu, skoro równie dobrze może się okryć kocem lub kołdrą? - Wskakuj do łóżka, a ja zaparzę ci herbatę - zakomenderował, kierując się prosto do kuchni i nie czekając na słowa sprzeciwu z jej strony. Chwilę później dało się słyszeć stukanie szklanek i ciche pogwizdywanie Colina. - Słodzisz? Ja z reguły się wstrzymuję, chyba że jestem w gościach. Wtedy słodzę do oporu - oznajmił donośnie, wciąż hałasując za ścianą, gdy przygotowywał gorący napój. Nie omieszkał przy tym zaprawić go odrobiną alkoholu z piersiówki, którą przezornie ze sobą zabrał. Nic przecież nie zapobiega chorobom lepiej, niż porządna dawka wysokoprocentowego trunku.
Był tak bezczelny, że Keira nie wiedziała, co ma pierwsze zrobić. Uderzyć go, wyrzucić za drzwi czy rzeczywiście zaproponować kawą czy herbatę. Zimno bezceremonialne wypędziło ciepło domowe, o które tak dbała Keira. W pomieszczeniu zawsze pachniało cynamonem, wanilią albo miodem. To były ulubione przyprawy, które dodawała do ciepłych napojów. Przez chwilę siłowała się jeszcze z Colinem przy oknie, ale prędko odpuściła i otuliła się szczelnie płaszczem, aby przedreptać te kilka kroków prosto na kanapę.
- Jak mogłeś tak powiedzieć, myślałam, że mi ufasz, że mi wierzysz, dogadujemy się przecież, nie znam nikogo kto tak samo traktuje książki, a ty, ty, ty – chciała wskazać na Colina palcem oskarżycielsko, ale gdy poczuła zimno poza płaszczem, jak na zawołanie owinęła się kapą. Wystawała jej zaledwie głowa. Wciąż groźnie łypała na Colina, który bardziej się przejmował obezwładniającym zimnem niż ich sprzeczką. Szepnęła incendio w stronę kominka, wpatrując się przez chwile w języki ognia. Dzięki temu w pomieszczeniu od razu było jaśniej, a Keira czuła się bezpieczniejsza, obserwując każdy ruch Colina z kanapy.
- Idiotyczne to były twoje słowa, ratowałam jej skórę, a ty, ty, ty – znów się zaczęła jąkać z tego zimna, a wargi zdecydowanie stały się sine. Dopiero do niej teraz docierało jak bardzo nierozsądnie się zachowała. I nie chodziło jej o traktowanie Colina, ale o bagatelizowanie warunków pogodowych. Kolana podkuliła aż po samą brodę, dbając o to, aby zimno nie dostało się pod koc.
- Hej, hej, hej – próbowała go zastopować zanim zaczął się panoszyć po całym domu, ale było jej tak zimno, że nawet nie ruszyła stopą. Colin przez to mógł całkowicie się czuć swobodnie. Gdy usłyszała gwizdanie, aż przeskoczyła na drugi koniec kanapy, aby mieć lepszy widok i sprawdzić, czy ją na pewno słuch nie myli.
- Czy ty tańczysz z moimi szklankami i herbatą? – spytała, ważąc każde słowo, ale po chwili zaczęła się cicho śmiać, próbując to oczywiście ukryć w połach koca. Musiała dodatkowo zagryźć warg, żeby w ogóle się opanować i odpowiedzieć na kolejne pytanie. Colin zachowywał się jak odmieniony. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło w ciągu godziny, a on wpadł na nocne odwiedziny, bo nie chciał tej nocy być sam.
- Pewnie, złam moje serce, wykończ zapasy cukru, tylko nie zapomnij mnie ogrzać – wymamrotała pod nosem, żeby po chwili krzyknąć, że absolutnie nie słodzi. – Herbata mnie nie wygrzeje, zaraz pójdę do wanny, nic mi nie będzie – próbowała przekonać samą siebie, zerkając po raz kolejny w stronę kuchni. Zsunęła ze stóp buty, od razu kładąc na nie dłonie, aby wywalczyć chociaż trochę więcej ciepła. – Tylko nie wpadnij w hiperglikemię – ostrzegła go dodatkowo, czekając aż dołączy do niej i poczęstuje pyszną herbatką. Nawet jak miała w sobie tonę alkoholu zamiast cukru.
- Jak mogłeś tak powiedzieć, myślałam, że mi ufasz, że mi wierzysz, dogadujemy się przecież, nie znam nikogo kto tak samo traktuje książki, a ty, ty, ty – chciała wskazać na Colina palcem oskarżycielsko, ale gdy poczuła zimno poza płaszczem, jak na zawołanie owinęła się kapą. Wystawała jej zaledwie głowa. Wciąż groźnie łypała na Colina, który bardziej się przejmował obezwładniającym zimnem niż ich sprzeczką. Szepnęła incendio w stronę kominka, wpatrując się przez chwile w języki ognia. Dzięki temu w pomieszczeniu od razu było jaśniej, a Keira czuła się bezpieczniejsza, obserwując każdy ruch Colina z kanapy.
- Idiotyczne to były twoje słowa, ratowałam jej skórę, a ty, ty, ty – znów się zaczęła jąkać z tego zimna, a wargi zdecydowanie stały się sine. Dopiero do niej teraz docierało jak bardzo nierozsądnie się zachowała. I nie chodziło jej o traktowanie Colina, ale o bagatelizowanie warunków pogodowych. Kolana podkuliła aż po samą brodę, dbając o to, aby zimno nie dostało się pod koc.
- Hej, hej, hej – próbowała go zastopować zanim zaczął się panoszyć po całym domu, ale było jej tak zimno, że nawet nie ruszyła stopą. Colin przez to mógł całkowicie się czuć swobodnie. Gdy usłyszała gwizdanie, aż przeskoczyła na drugi koniec kanapy, aby mieć lepszy widok i sprawdzić, czy ją na pewno słuch nie myli.
- Czy ty tańczysz z moimi szklankami i herbatą? – spytała, ważąc każde słowo, ale po chwili zaczęła się cicho śmiać, próbując to oczywiście ukryć w połach koca. Musiała dodatkowo zagryźć warg, żeby w ogóle się opanować i odpowiedzieć na kolejne pytanie. Colin zachowywał się jak odmieniony. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło w ciągu godziny, a on wpadł na nocne odwiedziny, bo nie chciał tej nocy być sam.
- Pewnie, złam moje serce, wykończ zapasy cukru, tylko nie zapomnij mnie ogrzać – wymamrotała pod nosem, żeby po chwili krzyknąć, że absolutnie nie słodzi. – Herbata mnie nie wygrzeje, zaraz pójdę do wanny, nic mi nie będzie – próbowała przekonać samą siebie, zerkając po raz kolejny w stronę kuchni. Zsunęła ze stóp buty, od razu kładąc na nie dłonie, aby wywalczyć chociaż trochę więcej ciepła. – Tylko nie wpadnij w hiperglikemię – ostrzegła go dodatkowo, czekając aż dołączy do niej i poczęstuje pyszną herbatką. Nawet jak miała w sobie tonę alkoholu zamiast cukru.
Gość
Gość
Herbata zalana wrzątkiem w spokoju parowała, roznosząc w kuchni słodki zapach, którego Colin nie potrafił jednak zidentyfikować. Zdecydowanie nie była to zwykła herbata, ale nie czuł w niej zapachu znanych owoców ani tym bardziej ziół, niemniej w smaku - a skosztował jej od razu - była całkiem znośna. Oczywiście o wiele znośniejsza okazała się w chwili, gdy potraktował swoją szklankę czterema łyżeczkami cukru. Ujął herbatę w dłonie, starając się ich nie rozlać i wrócił do salonu, stawiając szklanki na stoliku. Ciche stuknięcie rozległo się w pokoju w tym samym momencie, gdy Colin zauważył w nim pewną zmianę; płonący kominek dawał i światło, i ciepło, którego niewątpliwie teraz brakowało.
- Nie buntuj się już - skarcił ją, przysiadając obok niej na kanapie i podwijając koc, który zsunął się jej z ramienia. - Pomyliłem się, a ty zachowałaś się jak sfochowana nastolatka. Jesteśmy kwita, a teraz pij grzecznie herbatę - podsunął jej szklankę pod nos, dla pewności upijając spory łyk ze swojej. Była słodka, może nawet c i u t za słodka, ale od nadmiaru cukru jeszcze nikt nie umarł. Przynajmniej nikt ze znanych mu czarodziejów. - Nie płacę wam za chorobowe, więc lepiej, żebyś mi tu teraz nie padła na smoczą grypę czy inną dolegliwość, przez którą będę musiał szukać zastępstwa - mówił dalej, ponownie poprawiając niesforny koc ześlizgujący się z ramienia Keiry. W końcu westchnął zirytowany i wsunął jego koniec między kanapę a bark dziewczyny, oceniając z dumą swoje dzieło. - I wcale nie tańczyłem - dodał już z lekkim oburzeniem w głosie. Był przecież zbyt poważny i zbyt dorosły, żeby sobie tak śmiało poczynać w obcej kuchni. Szlachcice bywali może odrobinę ekstrawaganccy, ale i oni mieli przecież swoje granice; a tańczenie, śpiewanie czy wykonywanie dziwnych pląsów w kuchniach swoich pracowników było zdecydowanie przekroczeniem takiej granicy.
Oparł się o kanapę, ponownie zerkając na Keirę i odważył się nawet lekko uśmiechnąć; ale gdy jego wzrok powędrował w stronę kominka, a on sam zapatrzył się w migoczące płomienie, znów powrócił paskudny i ponury humor, przypominając mu brutalną odmowę, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Nie minęły nawet dwa dni, a on już zdawał się zapominać o Rosalie, bawiąc się w najlepsze ze swoją podwładną. W jej własnym mieszkaniu, samotnie, wieczorową porą, siedząc na jej kanapie, zaparzając jej herbatę i niemalże stykając się z jej ciałem. Zmarszczył brwi i poderwał się z miejsca, jakby nagle przebywanie w tym małym mieszkanku było dla niego istną torturą.
- Jeśli nic więcej pani nie potrzebuje, wrócę do siebie - odezwał się tonem, w którym brakowało poprzedniej troski, brzmiała za to wyraźnie oficjalna bariera, którą próbował się odgrodzić. Najchętniej znów zaszyłby się w swoim gabinecie i wypił kolejną szklankę dobrego alkoholu, bo ten najwyraźniej przestawał działać, skoro znów powoli ogarniały go nieprzyjemne myśli o swojej klęsce.
- Nie buntuj się już - skarcił ją, przysiadając obok niej na kanapie i podwijając koc, który zsunął się jej z ramienia. - Pomyliłem się, a ty zachowałaś się jak sfochowana nastolatka. Jesteśmy kwita, a teraz pij grzecznie herbatę - podsunął jej szklankę pod nos, dla pewności upijając spory łyk ze swojej. Była słodka, może nawet c i u t za słodka, ale od nadmiaru cukru jeszcze nikt nie umarł. Przynajmniej nikt ze znanych mu czarodziejów. - Nie płacę wam za chorobowe, więc lepiej, żebyś mi tu teraz nie padła na smoczą grypę czy inną dolegliwość, przez którą będę musiał szukać zastępstwa - mówił dalej, ponownie poprawiając niesforny koc ześlizgujący się z ramienia Keiry. W końcu westchnął zirytowany i wsunął jego koniec między kanapę a bark dziewczyny, oceniając z dumą swoje dzieło. - I wcale nie tańczyłem - dodał już z lekkim oburzeniem w głosie. Był przecież zbyt poważny i zbyt dorosły, żeby sobie tak śmiało poczynać w obcej kuchni. Szlachcice bywali może odrobinę ekstrawaganccy, ale i oni mieli przecież swoje granice; a tańczenie, śpiewanie czy wykonywanie dziwnych pląsów w kuchniach swoich pracowników było zdecydowanie przekroczeniem takiej granicy.
Oparł się o kanapę, ponownie zerkając na Keirę i odważył się nawet lekko uśmiechnąć; ale gdy jego wzrok powędrował w stronę kominka, a on sam zapatrzył się w migoczące płomienie, znów powrócił paskudny i ponury humor, przypominając mu brutalną odmowę, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Nie minęły nawet dwa dni, a on już zdawał się zapominać o Rosalie, bawiąc się w najlepsze ze swoją podwładną. W jej własnym mieszkaniu, samotnie, wieczorową porą, siedząc na jej kanapie, zaparzając jej herbatę i niemalże stykając się z jej ciałem. Zmarszczył brwi i poderwał się z miejsca, jakby nagle przebywanie w tym małym mieszkanku było dla niego istną torturą.
- Jeśli nic więcej pani nie potrzebuje, wrócę do siebie - odezwał się tonem, w którym brakowało poprzedniej troski, brzmiała za to wyraźnie oficjalna bariera, którą próbował się odgrodzić. Najchętniej znów zaszyłby się w swoim gabinecie i wypił kolejną szklankę dobrego alkoholu, bo ten najwyraźniej przestawał działać, skoro znów powoli ogarniały go nieprzyjemne myśli o swojej klęsce.
Zapach rozgrzewającej herbaty rozniósł się po skromnym mieszkanku, a Keira nie mogła się doczekać aż ciepło napoju wypełni brzuszek. Była fanką herbaciarni u Lovegood’ów, ale tylko napiwki tam wydawała. Nie mogła sobie pozwolić na zbyt wiele, więc przyjemności rozliczali klienci, a nie ona sama. Keira miała ciężką szkołę życia, gdy skończyła Hogwart i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Gdzie mieszkać, co robić?
- Jest mi przykro, zwyczajnie jest mi przykro – wyszeptała, a tuż po tym podziękowała za herbatę, obejmując szklankę dłońmi. Dmuchała w nią, żeby chociaż trochę oziębić, bo bała się, że jeszcze się poparzy. Opary dziwnego, ostrego zapachu zaatakowały nozdrza Keiry. Nie pamiętała takiej herbaty, więc postanowiła ją spróbować zanim odpowie na kolejną zaczepkę. Lekkie pieczenie na języku potwierdziło jej wątpliwości.
- W umowie też nie mam siedzenia z tobą po nocach i picie herbaty doprawionej alkoholem, a mimo to z chęcią to robię – podkreśliła, że praca jest dla niej ważna. Co z tego, że jeszcze kilka minut temu pluła sobie w brodę. Miała tam już nigdy nie wrócić. Nie wspominać nawet w myślach postaci Colina i nie marzyć o nim tuż przed snem. Gdy nagle był na wyciągnięcie ręki, czuła się dziwnie, wręcz nieswojo. Dotknęła jego ramienia, aby sprawdzić, czy to nie jest na pewno sen. Ciepło drugiej osoby aż ją poparzyło i prędko wróciła do pica herbaty z rumieńcami i spuszczonym wzrokiem.
- Wiesz, że to jest pierwszy raz, kiedy zrobiłeś mi coś do picia? – spytała zaskoczona, próbując rozluźnić atmosferę. Rozczulała ja ta próba zawalczenia o najmniejszą jednostkę ciepła. Nawet przysunęła się bliżej, trzymając wciąż kolana aż pod samą brodą, aby mógł o nią jak najlepiej zadbać. Dodała ten uśmiech do kolekcji. Och, będzie mogła zapisać wszystkie wspomnienia dotyczące Colina, a potem do nich wracać i przerabiać je tylko na pozytywne.
- Proszę, nie idź – zerwała się od razu, pozwalając, aby koc spadł z powrotem na kanapę. Uderzona nagłą falą chłodu aż się cała spięła i od razu podeszła do Colina, dotykając jego policzka – Jesteś cały siny, blady, też się musisz ogrzać, wypij ze mną do końca herbatę, nie wyjdziesz nigdzie w takim stanie – powiedziała czule, zamykając jego dłonie w swoich i od razu prowadząc z powrotem na kanapę - Chodź, zmieścimy się we dwójkę pod kocem – szepnęła cicho, mając nadzieję, że posłucha i nie zostawi jej tu samej z tysiącami myśli. Wówczas nie wytrzymałaby ze sobą. Chciałaby cofnąć czas, może zapobiegłaby całej sytuacji i nie musiałaby go tak przepraszać, marznąc i zachowywać się jak ostatnia idiotka. Wtedy z jej ust po raz pierwszy padła skrucha, a Colin jej potwierdzenie mógł zobaczyć również w orzechowych tęczówkach.
- Proszę
- Jest mi przykro, zwyczajnie jest mi przykro – wyszeptała, a tuż po tym podziękowała za herbatę, obejmując szklankę dłońmi. Dmuchała w nią, żeby chociaż trochę oziębić, bo bała się, że jeszcze się poparzy. Opary dziwnego, ostrego zapachu zaatakowały nozdrza Keiry. Nie pamiętała takiej herbaty, więc postanowiła ją spróbować zanim odpowie na kolejną zaczepkę. Lekkie pieczenie na języku potwierdziło jej wątpliwości.
- W umowie też nie mam siedzenia z tobą po nocach i picie herbaty doprawionej alkoholem, a mimo to z chęcią to robię – podkreśliła, że praca jest dla niej ważna. Co z tego, że jeszcze kilka minut temu pluła sobie w brodę. Miała tam już nigdy nie wrócić. Nie wspominać nawet w myślach postaci Colina i nie marzyć o nim tuż przed snem. Gdy nagle był na wyciągnięcie ręki, czuła się dziwnie, wręcz nieswojo. Dotknęła jego ramienia, aby sprawdzić, czy to nie jest na pewno sen. Ciepło drugiej osoby aż ją poparzyło i prędko wróciła do pica herbaty z rumieńcami i spuszczonym wzrokiem.
- Wiesz, że to jest pierwszy raz, kiedy zrobiłeś mi coś do picia? – spytała zaskoczona, próbując rozluźnić atmosferę. Rozczulała ja ta próba zawalczenia o najmniejszą jednostkę ciepła. Nawet przysunęła się bliżej, trzymając wciąż kolana aż pod samą brodą, aby mógł o nią jak najlepiej zadbać. Dodała ten uśmiech do kolekcji. Och, będzie mogła zapisać wszystkie wspomnienia dotyczące Colina, a potem do nich wracać i przerabiać je tylko na pozytywne.
- Proszę, nie idź – zerwała się od razu, pozwalając, aby koc spadł z powrotem na kanapę. Uderzona nagłą falą chłodu aż się cała spięła i od razu podeszła do Colina, dotykając jego policzka – Jesteś cały siny, blady, też się musisz ogrzać, wypij ze mną do końca herbatę, nie wyjdziesz nigdzie w takim stanie – powiedziała czule, zamykając jego dłonie w swoich i od razu prowadząc z powrotem na kanapę - Chodź, zmieścimy się we dwójkę pod kocem – szepnęła cicho, mając nadzieję, że posłucha i nie zostawi jej tu samej z tysiącami myśli. Wówczas nie wytrzymałaby ze sobą. Chciałaby cofnąć czas, może zapobiegłaby całej sytuacji i nie musiałaby go tak przepraszać, marznąc i zachowywać się jak ostatnia idiotka. Wtedy z jej ust po raz pierwszy padła skrucha, a Colin jej potwierdzenie mógł zobaczyć również w orzechowych tęczówkach.
- Proszę
Gość
Gość
Oschłość jego głosu i wyraźny dystans brzmiący w każdym słowie najwyraźniej nie powstrzymał Keiry. Colin poczuł się niemalże osaczony - oto jego pracownica, jego podwładna zaczyna dyktować warunki, przejmuje kontrolę i na domiar złego jeszcze go d o t y k a, prowadząc z powrotem na kanapę. Być może w innych warunkach zatrząsłby się z oburzenia na taką poufałość; być może niesłusznie postąpił, pozwalając jej kiedyś zwracać się do siebie po imieniu i stworzyć złudną iluzję ich równości mimo różnic, które ich dzieliły. Być może powinien odwrócić się teraz na pięcie i wyjść z mieszkania nie bacząc na jej protesty; powinien, a nawet musiał. Zamiast tego posłusznie usiadł na kanapie, ale kategorycznie odmówił przyjęcia koca. Nawet on miał - jeszcze - swoje granice, których nawet wypity alkohol nie mógł pokonać i sprawić, że Colin uległby złudnej zachciance.
- Mój stan, w porównaniu z twoim, jest doskonały - zauważył ironicznie, rezygnując w końcu z oficjalnego tonu. Zdziwiło go co prawda to nagłe zainteresowanie panny Moore swoim zdrowiem, tak jak zdziwiła go jej nagła reakcja na to, aby nie odchodził, ale postanowił chwilowo nic z tym nie robić. - Chyba że mówisz o moim stanie emocjonalnym, ale nie przypuszczam, aby akurat on cię teraz interesował - spojrzał na nią z lekką kpiną, sięgając po herbatę i grzejąc dłonie na ciepłej szklance. Jutro będzie dzień na wyrzuty sumienia i szukanie rozwiązań, dzisiaj zamierzał poddać się temu, co przygotował dla niego los. A skoro ten ostatni miał zachciankę, by wywlec Colina z gabinetu, trzymać go z dala od butelki szkockiej i zamiast tego umieścić w przytulnym mieszkanku jednej z pracownik - to dlaczego Colin miałby się temu sprzeciwiać? Może to właśnie był sposób, aby zapomnieć o Rosalie choć na chwilę. Na jeden cudowny moment, gdy ból przychodzący z każdym wspomnieniem zniknął lub przynajmniej został zagłuszony do pulsującej nieprzyjemności ledwie odczuwalnej w jakimś zakątku świadomości.
- W każdym razie - wyciągnął piersiówkę i upijając jeden gorący łyk herbaty, dolał sobie do niej szczodrze alkoholu. Mocno słodki napój po dodaniu procentowego trunku wydawał się co prawda czymś zupełnie odmiennym od boskiego nektaru, a jego smak pozostawiał wiele do życzenia, ale Colin nieszczególnie zwracał na to uwagę, gdy parzył sobie język gorącem herbaty i palącym posmakiem alkoholu - ładnie tu sobie mieszasz. Sama? - dodał, zanim zdał sobie sprawę z obcesowości tego pytania. Która zresztą mało co go obeszła. Tak jak i mało go obchodziło teraz to, gdzie się znajduje, z kim, co tu robi i dlaczego nie wrócił jeszcze do swojego mieszkania, pozwalając się wodzić za nos swojej pracownicy.
- Mój stan, w porównaniu z twoim, jest doskonały - zauważył ironicznie, rezygnując w końcu z oficjalnego tonu. Zdziwiło go co prawda to nagłe zainteresowanie panny Moore swoim zdrowiem, tak jak zdziwiła go jej nagła reakcja na to, aby nie odchodził, ale postanowił chwilowo nic z tym nie robić. - Chyba że mówisz o moim stanie emocjonalnym, ale nie przypuszczam, aby akurat on cię teraz interesował - spojrzał na nią z lekką kpiną, sięgając po herbatę i grzejąc dłonie na ciepłej szklance. Jutro będzie dzień na wyrzuty sumienia i szukanie rozwiązań, dzisiaj zamierzał poddać się temu, co przygotował dla niego los. A skoro ten ostatni miał zachciankę, by wywlec Colina z gabinetu, trzymać go z dala od butelki szkockiej i zamiast tego umieścić w przytulnym mieszkanku jednej z pracownik - to dlaczego Colin miałby się temu sprzeciwiać? Może to właśnie był sposób, aby zapomnieć o Rosalie choć na chwilę. Na jeden cudowny moment, gdy ból przychodzący z każdym wspomnieniem zniknął lub przynajmniej został zagłuszony do pulsującej nieprzyjemności ledwie odczuwalnej w jakimś zakątku świadomości.
- W każdym razie - wyciągnął piersiówkę i upijając jeden gorący łyk herbaty, dolał sobie do niej szczodrze alkoholu. Mocno słodki napój po dodaniu procentowego trunku wydawał się co prawda czymś zupełnie odmiennym od boskiego nektaru, a jego smak pozostawiał wiele do życzenia, ale Colin nieszczególnie zwracał na to uwagę, gdy parzył sobie język gorącem herbaty i palącym posmakiem alkoholu - ładnie tu sobie mieszasz. Sama? - dodał, zanim zdał sobie sprawę z obcesowości tego pytania. Która zresztą mało co go obeszła. Tak jak i mało go obchodziło teraz to, gdzie się znajduje, z kim, co tu robi i dlaczego nie wrócił jeszcze do swojego mieszkania, pozwalając się wodzić za nos swojej pracownicy.
Jego wisielczy humor był zauważalny już od kilku dni. Keira w tym czasie jeszcze bardziej próbowała załagodzić konflikty w pracy. Nie chciała, aby ktokolwiek go sprowokował. Sama aż się bała mówić o problemach. Nie wierzyła we własne umiejętności, więc często do jego gabinetu wchodziła niepewnie, czasami wręcz stała kilka minut pod drzwiami i zastanawiała się, czy na pewno powinna zapukać. W odmętach pamięci miała, że jest lordem, ale to szczeniackie zachowanie nie chciało tak łatwo minąć. Podchody były znaczne utrudnione. Keira nie miała do czynienia za wiele z mężczyznami. Zgrywała wielce obeznaną i świadomą własnego ciała, a tak naprawdę tonęła w otchłani dorosłego świata, który dopiero co zaczęła poznawać. Uniosła kubek do ust, prawie od razu poczuła w nim alkohol i zmarszczyła swój nosek.
- Napój bogów na pewno go poprawił – zaśmiała się, zaczesując kosmyki włosów na jedną stronę. Westchnęła po tym ciężko – Nie będę z ciebie nic wyciągać siłą – pokręciła głową. Mogłaby zastosować veritaseum do herbaty, ale wystarczająco go wykiwała podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Powinna spłonąć od tych wszystkich swoich kłamstw, lecz one były w dobrej sprawie. Moore potem przed snem rozmyślała, czy może się przyznać. Jednak zniszczyłaby wszystko. Całą swoją praktykę. Musiałaby zapewne wyjechać z Londynu, zamieszkać na jakiś szkockich obrzeżach. Nie zniosłaby po raz kolejny przyznania się do błędu. Wystarczająco już listów otrzymywała od matki, aby znów próbować napisać list: „mamo, ratuj mnie”. Keira wstała z miejsca, opatulona kocem, podreptała zaledwie kilka kroków do sypialni, znikając mu na chwilę. Wzięła tam głęboki oddech, próbując się uspokoić. A co jeśli to naprawdę był sen? Uszczypnęła się w udo i obraz wcale nie rozmazywał się przed oczami. Wróciła do sypialni z kocykiem. Wciąż się wahała. Czy Colin w ogóle powinien tu być? Powinna szepnąć, aby wrócił do siebie. Wszak była druga w nocy, a on już swoje wypił. Stanęła tuż za nim i delikatnie ułożyła na nim kocyk. Co powinna powiedzieć szlachcicowi? „Musisz się rozluźnić” brzmiało zdecydowanie tanio. Ułożyła delikatne i już ciepłe dłonie na jego karku. Wciąż miała wątpliwości. Czy powinna spytać go o pozwolenie? Zaczęła go masować, śmiejąc się w duchu, że może lepiej go zrelaksuje niż alkohol. Delikatnie głaskanie okolic karku mogło wybić Colina z równowagi, ale Keira starała się zachowywać jakby to było absolutnie naturalne. Zmęczony mężczyzna zasłużył na masaż.
- Dziękuję, meblowałam stopniowo za każdą pensję – czy to wyznanie powinno w ogóle paść? Odsunęła kocyk z jego karku, nie przerywając już pewniejszego masażu. Cóż miała do stracenia? Prawdopodobnie już nie ma pracy. Nawet jeśli wyjdzie z trzaskiem drzwi, nie powie sobie, że nie próbowała. Rozgrzewała skórę Colina pod swoim dotykiem. Opuszkami palców powoli zaznaczała dalszą drogę masażu, rozcierając kolistymi ruchami boki szyi.
- Sama, czy lokum koło miejsca pracy można potraktować jako objaw pracoholizmu? – szepnęła, wszak głośniejsze mówienie było wręcz niewskazane podczas rozluźniającego masażu. Uścisk dłoni przybierał delikatnie na sile, a delikatne rozcieranie przemieniło się w nieco odważniejszy dotyk. Ugniatała po kolei spięte mięśnie szyi i barków, mając nadzieję, że Colin wcale jej tu nie zostawi. On był chociaż pijany, a ona beznadziejnie zakochaną małolatą.
- Napój bogów na pewno go poprawił – zaśmiała się, zaczesując kosmyki włosów na jedną stronę. Westchnęła po tym ciężko – Nie będę z ciebie nic wyciągać siłą – pokręciła głową. Mogłaby zastosować veritaseum do herbaty, ale wystarczająco go wykiwała podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Powinna spłonąć od tych wszystkich swoich kłamstw, lecz one były w dobrej sprawie. Moore potem przed snem rozmyślała, czy może się przyznać. Jednak zniszczyłaby wszystko. Całą swoją praktykę. Musiałaby zapewne wyjechać z Londynu, zamieszkać na jakiś szkockich obrzeżach. Nie zniosłaby po raz kolejny przyznania się do błędu. Wystarczająco już listów otrzymywała od matki, aby znów próbować napisać list: „mamo, ratuj mnie”. Keira wstała z miejsca, opatulona kocem, podreptała zaledwie kilka kroków do sypialni, znikając mu na chwilę. Wzięła tam głęboki oddech, próbując się uspokoić. A co jeśli to naprawdę był sen? Uszczypnęła się w udo i obraz wcale nie rozmazywał się przed oczami. Wróciła do sypialni z kocykiem. Wciąż się wahała. Czy Colin w ogóle powinien tu być? Powinna szepnąć, aby wrócił do siebie. Wszak była druga w nocy, a on już swoje wypił. Stanęła tuż za nim i delikatnie ułożyła na nim kocyk. Co powinna powiedzieć szlachcicowi? „Musisz się rozluźnić” brzmiało zdecydowanie tanio. Ułożyła delikatne i już ciepłe dłonie na jego karku. Wciąż miała wątpliwości. Czy powinna spytać go o pozwolenie? Zaczęła go masować, śmiejąc się w duchu, że może lepiej go zrelaksuje niż alkohol. Delikatnie głaskanie okolic karku mogło wybić Colina z równowagi, ale Keira starała się zachowywać jakby to było absolutnie naturalne. Zmęczony mężczyzna zasłużył na masaż.
- Dziękuję, meblowałam stopniowo za każdą pensję – czy to wyznanie powinno w ogóle paść? Odsunęła kocyk z jego karku, nie przerywając już pewniejszego masażu. Cóż miała do stracenia? Prawdopodobnie już nie ma pracy. Nawet jeśli wyjdzie z trzaskiem drzwi, nie powie sobie, że nie próbowała. Rozgrzewała skórę Colina pod swoim dotykiem. Opuszkami palców powoli zaznaczała dalszą drogę masażu, rozcierając kolistymi ruchami boki szyi.
- Sama, czy lokum koło miejsca pracy można potraktować jako objaw pracoholizmu? – szepnęła, wszak głośniejsze mówienie było wręcz niewskazane podczas rozluźniającego masażu. Uścisk dłoni przybierał delikatnie na sile, a delikatne rozcieranie przemieniło się w nieco odważniejszy dotyk. Ugniatała po kolei spięte mięśnie szyi i barków, mając nadzieję, że Colin wcale jej tu nie zostawi. On był chociaż pijany, a ona beznadziejnie zakochaną małolatą.
Gość
Gość
Ogarniało go coraz większe powątpiewanie, czy zrobił dobrze, dając się podprowadzić na kanapę, posadzić na niej jak posłuszne dziecko i w dodatku dać się otulić kocem jak jakiś nieporadny niemowlak. Keira bowiem zignorowała jego wcześniejsze protesty, gdy odmówił przyjęcia koca i opatuliła go teraz dokładnie, podnosząc się samej z kanapy, znikając za drzwiami i pojawiając się z powrotem - niosąc w rękach to przeklęte narzędzie. Przecież to nie on stał jak jak głupek w otwartym oknie, wybiegł bez płaszcza na mroźną listopadową noc i robił wszystko, by nabawić się poważnej choroby. Powinien fuknąć teraz na nią ze złością, by darowała sobie te opiekuńcze gesty i zachowywała się jak dorosła, ale wszelka chęć dręczenia dziewczyny gdzieś się ulotniła. Może czuł się nawet odrobinę winny, że wcześniej potraktował ją tak niesprawiedliwie? Mógł zrzucić winę na alkohol, ale to byłoby jak przyznanie się do porażki, nawet podwójnej, bo raz z racji faktu, że pozwolił alkoholowi nad sobą zapanować, a drugi z racji tego, że w ogóle po niego sięgnął, zamiast samemu poradzić sobie ze swoimi problemami.
- Nie jesteśmy tak blisko, bym opowiadał ci o swoim życiu - powiedział tylko z lekką irytacją w głosie, ale nie zaprotestował, gdy dłonie dziewczyny dotknęły jego karku, szyi, przesuwały się po barkach, delikatnie muskając skórę i masując spięte mięśnie. Cały zresztą był spięty obecną sytuacją i jej zaskakującym biegiem - od pełnego złości krzyku, jakim uraczył ją w księgarni, po szalony bieg za dziewczyną do jej domu i w końcu po kanapę, na której zdecydowanie nie powinien siedzieć i spoufalać się ze swoją podwładną. Mimowolnie wspomniał o Raven, jedynej pracownicy, z którą był bliżej niż to wypadało, ale zaraz wyrzucił ją z pamięci; to nie był czas na wspominanie ponurej przeszłości przynoszącej ze sobą równie ponure wizje. W przypadku Keiry miał przynajmniej pewność, że nie jest żadną jego kuzynką; status krwi dziewczyny pozostawiał bardzo wiele do życzenia.
- Raczej jako objaw praktycznego podejścia do życia - odparł trzeźwo, nie dając się wciągnąć w rozmowę o pracy. Nie teraz, gdy dłonie dziewczyny zaciskały się coraz mocniej na jego barkach, wywołując przyjemne rozluźnienie. Odwrócił gwałtownie głowę w jej stronę i spojrzał na nią z podejrzliwością w oczach pomieszaną z pewnego rodzaju zaskoczeniem i zdziwieniem, jakby dopiero teraz do niego dotarło, co się dzieje. - Dlaczego to robisz? - zapytał stanowczo, zniżając jednak głos do szeptu i naśladując mimowolnie jej ton. - Dotykasz mnie, masujesz, zachowujesz się zupełnie tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi - dodał z wyjaśnieniem, a jego dłoń zacisnęła się na nadgarstku dziewczyny w obawie, że ta mogłaby znowu zniknąć za drzwiami prowadzącymi do sypialni.
- Nie jesteśmy tak blisko, bym opowiadał ci o swoim życiu - powiedział tylko z lekką irytacją w głosie, ale nie zaprotestował, gdy dłonie dziewczyny dotknęły jego karku, szyi, przesuwały się po barkach, delikatnie muskając skórę i masując spięte mięśnie. Cały zresztą był spięty obecną sytuacją i jej zaskakującym biegiem - od pełnego złości krzyku, jakim uraczył ją w księgarni, po szalony bieg za dziewczyną do jej domu i w końcu po kanapę, na której zdecydowanie nie powinien siedzieć i spoufalać się ze swoją podwładną. Mimowolnie wspomniał o Raven, jedynej pracownicy, z którą był bliżej niż to wypadało, ale zaraz wyrzucił ją z pamięci; to nie był czas na wspominanie ponurej przeszłości przynoszącej ze sobą równie ponure wizje. W przypadku Keiry miał przynajmniej pewność, że nie jest żadną jego kuzynką; status krwi dziewczyny pozostawiał bardzo wiele do życzenia.
- Raczej jako objaw praktycznego podejścia do życia - odparł trzeźwo, nie dając się wciągnąć w rozmowę o pracy. Nie teraz, gdy dłonie dziewczyny zaciskały się coraz mocniej na jego barkach, wywołując przyjemne rozluźnienie. Odwrócił gwałtownie głowę w jej stronę i spojrzał na nią z podejrzliwością w oczach pomieszaną z pewnego rodzaju zaskoczeniem i zdziwieniem, jakby dopiero teraz do niego dotarło, co się dzieje. - Dlaczego to robisz? - zapytał stanowczo, zniżając jednak głos do szeptu i naśladując mimowolnie jej ton. - Dotykasz mnie, masujesz, zachowujesz się zupełnie tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi - dodał z wyjaśnieniem, a jego dłoń zacisnęła się na nadgarstku dziewczyny w obawie, że ta mogłaby znowu zniknąć za drzwiami prowadzącymi do sypialni.
Wątpliwości dryfowały na granicy powinności. Keira nie powinna go w ogóle wpuszczać. A jak już na to pozwoliła, to prędko wyrzucić go zaklęciem. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to robi. Niedawno zwolnił ją z pracy, a ta jak na zawołanie wyrzuciła wszystko co złe z pamięci i postanowiła wykorzystać moment. Koc był nie tylko podpuchą, aby się do niego zbliżyć, ale także próbą ogrzania zmarzniętego ciała. Keira zdążyła nieźle wywietrzyć mieszkanie, a kominek włączyła dopiero przed chwilą. Ciche syki i trzaśnięcia drewna zawsze działały na nią zaskakująco kojąco. Uwielbiała siedzieć na sztywnej kanapie z książką na kolanach. Wtedy nie potrafiła po prostu zamknąć rozdziału, musiała przeczytać ją od deski do deski, bojąc się, że przez noc cała historia może zniknąć. Nie była cierpliwa, zachłannie sięgała po wszystko, czego pragnęła. Zaśmiała się ponuro.
- Wyrzuciłeś mnie z pracy, teoretycznie jak wyjdziesz za te drzwi, możesz nigdy tu nie wrócić, więc moja opinia na twój temat nie będzie w ogóle istotna. Czasem warto się wygadać nawet obcemu – starała się używać ciepłego tonu, ale wciąż miała mu za złe, że tak łatwo postanowił się jej pozbyć. Niesłuszny osąd, kilka chwil i pstryknięcie palcami, nie wiedziała, czy opłaci to mieszkanie, co będzie jak nadejdzie nowy dzień. W pomieszczeniu było coraz cieplej. Pozwoliła, aby jej koc opadł na ramiona i przez to miała zdecydowanie szerszy zakres ruchów. Herbata zapewne już zdążyła wystygnąć, ale Keira i tak jej by nie wypiła przez dodany alkohol. Wciąż wrzała od emocji w środku. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego krzyk zamienił się w rozkoszną pieszczotę, której to ona była prowodyrem. Skąd tyle śmiałości w dziecku, dopiero uczącego się dorosłego świata? Pozwalała sobie na za dużo, czując, że i tak nie ma nic do stracenia. Praca była dla niej najważniejsza, teraz już nie ma czego szukać w Esach. Zignorowała uwagę na temat, praktycznego podejścia do życia, skupiając się na masażu. Ten przybierał na sile i schodził aż na ramiona. Ile razy myślała o nich tuż przed snem? Skupiała się na dotyku, pozwalając, aby powinności odeszły w zapomnienie. Uśmiechnęła się, widząc ich skrzyżowanie spojrzenia. Trochę zbyt nieśmiało i niewinnie.
- Przytłacza mnie twój smutek – mówi na poczekaniu, bo gdzież śmiałaby opowiedzieć o jej marzeniach, o tym, że pracę w Esach Floresach nie zaczęła przypadkowo. O tym, że wizytówka Colina jest najlepszą zakładką do książek i o tym, że zapewne zrobiłaby wszystko, aby zniknął podział krwi. Była tylko gówniarą, która wzdychała do złego mężczyzny. Na zaciśnięcie dłoni na nadgarstku zareagowała zdziwieniem, sama napięła mięśnie, co zdecydowanie mógł poczuć przez mocniejsze ściśnięcie skóry.
- W pewnej książce przeczytałam, że masaż działa kojąco, nie musisz rozmawiać ze mną o tym. Po prostu… Chciałam sprawdzić, czy mieli rację. Mieli? – jej dłonie zamarły na barkach Colina. Bała się, że mocno szarpnie za rękę, prędko sprowadzając ją na ziemię. Dlaczego tak trudno było zawalczyć o swoje marzenia? – Tak samo jak to – większa pewność siebie pozwoliła na kolejny krok, a może kolejny błąd? Paznokciami zaledwie dotknęła karku, aby powoli wpleść palce we włosy Colina i dość prędko wrócić z dotykiem do szyi. Tam znów zamarła. Na usta sunęło jej się pytanie, czy powinna przestać, pozwolić mu odejść i nigdy nie wrócić do Esów, lecz czekała na jego ruch. Jak szybko spaliła wszystkie swoje mosty?
- Wyrzuciłeś mnie z pracy, teoretycznie jak wyjdziesz za te drzwi, możesz nigdy tu nie wrócić, więc moja opinia na twój temat nie będzie w ogóle istotna. Czasem warto się wygadać nawet obcemu – starała się używać ciepłego tonu, ale wciąż miała mu za złe, że tak łatwo postanowił się jej pozbyć. Niesłuszny osąd, kilka chwil i pstryknięcie palcami, nie wiedziała, czy opłaci to mieszkanie, co będzie jak nadejdzie nowy dzień. W pomieszczeniu było coraz cieplej. Pozwoliła, aby jej koc opadł na ramiona i przez to miała zdecydowanie szerszy zakres ruchów. Herbata zapewne już zdążyła wystygnąć, ale Keira i tak jej by nie wypiła przez dodany alkohol. Wciąż wrzała od emocji w środku. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego krzyk zamienił się w rozkoszną pieszczotę, której to ona była prowodyrem. Skąd tyle śmiałości w dziecku, dopiero uczącego się dorosłego świata? Pozwalała sobie na za dużo, czując, że i tak nie ma nic do stracenia. Praca była dla niej najważniejsza, teraz już nie ma czego szukać w Esach. Zignorowała uwagę na temat, praktycznego podejścia do życia, skupiając się na masażu. Ten przybierał na sile i schodził aż na ramiona. Ile razy myślała o nich tuż przed snem? Skupiała się na dotyku, pozwalając, aby powinności odeszły w zapomnienie. Uśmiechnęła się, widząc ich skrzyżowanie spojrzenia. Trochę zbyt nieśmiało i niewinnie.
- Przytłacza mnie twój smutek – mówi na poczekaniu, bo gdzież śmiałaby opowiedzieć o jej marzeniach, o tym, że pracę w Esach Floresach nie zaczęła przypadkowo. O tym, że wizytówka Colina jest najlepszą zakładką do książek i o tym, że zapewne zrobiłaby wszystko, aby zniknął podział krwi. Była tylko gówniarą, która wzdychała do złego mężczyzny. Na zaciśnięcie dłoni na nadgarstku zareagowała zdziwieniem, sama napięła mięśnie, co zdecydowanie mógł poczuć przez mocniejsze ściśnięcie skóry.
- W pewnej książce przeczytałam, że masaż działa kojąco, nie musisz rozmawiać ze mną o tym. Po prostu… Chciałam sprawdzić, czy mieli rację. Mieli? – jej dłonie zamarły na barkach Colina. Bała się, że mocno szarpnie za rękę, prędko sprowadzając ją na ziemię. Dlaczego tak trudno było zawalczyć o swoje marzenia? – Tak samo jak to – większa pewność siebie pozwoliła na kolejny krok, a może kolejny błąd? Paznokciami zaledwie dotknęła karku, aby powoli wpleść palce we włosy Colina i dość prędko wrócić z dotykiem do szyi. Tam znów zamarła. Na usta sunęło jej się pytanie, czy powinna przestać, pozwolić mu odejść i nigdy nie wrócić do Esów, lecz czekała na jego ruch. Jak szybko spaliła wszystkie swoje mosty?
Gość
Gość
Czy nie zacisnął za mocno? Czy jego palce nie wdzierały się ostro w delikatną skórę, zaciskając się na niej, zaciskając się na żyłach i blokując dopływ krwi? Czy Keira nie wyszarpie dłoni, uważając jego gest za - słuszny przecież - atak? Czy powinien wpatrywać się w nią tak intensywnie, tak wyczekująco, by speszyła się pod jego spojrzeniem? Tyle pytań, tyle niejasności, tyle kompromisów, na które musiał się zgodzić, jeśli chciał tu zostać. Dziewczyna nie naciskała, nie pytała, nie domagała się odpowiedzi; nie chciała wiedzieć, czemu jej pracodawca spędza ostatnie dnie nad alkoholem, zapominając o swoich obowiązkach? A może wiedziała, może podświadomie czuła, ale wolała milczeć... tylko czemu?
- Nie jesteś obca - zaprotestował cicho, puszczając jej nadgarstek (czy zostały ślady świadczące o jej przynależności do niego?) i znów odwracając się do niej tyłem. Patrzył przed siebie, próbując skupić wzrok na czymkolwiek, co pozwoliłoby mu zerwać myśli. Ponure, przepełnione złością i rozgoryczeniem, przypominające mu rozczarowanie, jakie wyniósł z ostatniego spotkania, gdy dał się ponieść emocjom i wyszedł ze szpitalnej sali, pozostawiając Rosalie za drzwiami. - Ale nie jesteś też osobą, której mógłby wyznać wszystkie swoje grzechy - sprowadził ją zaraz na ziemię, nie dopuszczając Keiry do z b y t n i e j poufałości, jakby sama myśl o tym, że powiedziałby jej o wszystkim (a nawet nie o wszystkim, lecz o samej Rosalie), budziła w nim wyraźny sprzeciw.
Westchnął, wbijając się plecami w oparcie kanapy i utrudniając Keirze dostęp do swojego ciała; cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna, coraz bardziej krępująca... tak jak krępujące były jego myśli, które postanowiły odbyć sobie szaleńczą gonitwę po zmaltretowanym umyśle. Czuł dotyk, kobiecy dotyk, delikatny, nieśpieszny, ledwie muskający jego kark i szyję; dotyk wyraźny, dotyk będące wytworem dłoni Keiry... a mimo to wyobraźnia podsuwała mu obraz zupełnie innej dziewczyny stojącej za nim; blondynki, równie młodej, równie uroczej... ale i o wiele bardziej nieśmiałej. Rosalie nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego, więc to nie ona za nim stała. Ale w takim razie dlaczego czuł przyjemność, rozluźnienie, czemu jego ciało stawało się słodko ociężałe i reagowało na dotyk kogoś innego?
- Mieli rację - potwierdził lekko zachrypniętym głosem, zaciskając dłonie w pięści i kładąc je po obu stronach swojego ciała. - Ale nie masażu teraz potrzebuję, Keiro, i nie rozmowy - mówił dalej, z wyraźną sugestią brzmiącą w swoich słowach i jakąś nieodgadnioną tęsknotą za spokojem. Za świętymi czasami, gdy jego jedynym zmartwieniem była dostawa książek, a nie szlacheckie animozje i waśnie toczone od dziesięcioleci. Za czasami, gdy nie musiał się troszczyć o swoją reputację, a pojęcie nieszczęśliwej miłości znane mu było wyłącznie z romantycznych opowieści.
- Nie jesteś obca - zaprotestował cicho, puszczając jej nadgarstek (czy zostały ślady świadczące o jej przynależności do niego?) i znów odwracając się do niej tyłem. Patrzył przed siebie, próbując skupić wzrok na czymkolwiek, co pozwoliłoby mu zerwać myśli. Ponure, przepełnione złością i rozgoryczeniem, przypominające mu rozczarowanie, jakie wyniósł z ostatniego spotkania, gdy dał się ponieść emocjom i wyszedł ze szpitalnej sali, pozostawiając Rosalie za drzwiami. - Ale nie jesteś też osobą, której mógłby wyznać wszystkie swoje grzechy - sprowadził ją zaraz na ziemię, nie dopuszczając Keiry do z b y t n i e j poufałości, jakby sama myśl o tym, że powiedziałby jej o wszystkim (a nawet nie o wszystkim, lecz o samej Rosalie), budziła w nim wyraźny sprzeciw.
Westchnął, wbijając się plecami w oparcie kanapy i utrudniając Keirze dostęp do swojego ciała; cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna, coraz bardziej krępująca... tak jak krępujące były jego myśli, które postanowiły odbyć sobie szaleńczą gonitwę po zmaltretowanym umyśle. Czuł dotyk, kobiecy dotyk, delikatny, nieśpieszny, ledwie muskający jego kark i szyję; dotyk wyraźny, dotyk będące wytworem dłoni Keiry... a mimo to wyobraźnia podsuwała mu obraz zupełnie innej dziewczyny stojącej za nim; blondynki, równie młodej, równie uroczej... ale i o wiele bardziej nieśmiałej. Rosalie nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego, więc to nie ona za nim stała. Ale w takim razie dlaczego czuł przyjemność, rozluźnienie, czemu jego ciało stawało się słodko ociężałe i reagowało na dotyk kogoś innego?
- Mieli rację - potwierdził lekko zachrypniętym głosem, zaciskając dłonie w pięści i kładąc je po obu stronach swojego ciała. - Ale nie masażu teraz potrzebuję, Keiro, i nie rozmowy - mówił dalej, z wyraźną sugestią brzmiącą w swoich słowach i jakąś nieodgadnioną tęsknotą za spokojem. Za świętymi czasami, gdy jego jedynym zmartwieniem była dostawa książek, a nie szlacheckie animozje i waśnie toczone od dziesięcioleci. Za czasami, gdy nie musiał się troszczyć o swoją reputację, a pojęcie nieszczęśliwej miłości znane mu było wyłącznie z romantycznych opowieści.
Lekko czerwona pręga została na nadgarstku, lecz to nie wystraszyło Keiry. Prędzej nie mogła znieść spojrzenia Colina, który nie rozumiał jej dobrego serca. Może i miała więcej odwagi niż inni, chętniej go okłamywała w dobrej sprawie, szczeniacko zakochana ślepo wpatrywała się w jego smutną minę i zrobiłaby wszystko, aby poprawić jego humor. Na wiele jeszcze nie miała śmiałości. W marzeniach zapuszczała się doprawdy daleko, ale nigdy jej ręce nie pozwoliły wykonać odważniejszego ruchu. Odważniejszego niż dzisiejszej nocy.
- Nie jestem też bliska – odpowiedziała cicho, a krótkie „chciałabym” prawie wyrwało się z jej ust. Nagle marzenia małej dziewczynki drżały na cienkiej lince, której wystarczyło zaledwie szarpnięcie, aby przestały już istnieć. Postawiła wszystko na jedną kartę, zapewne będzie potem tego żałować, jednak jak kobieta w latach pięćdziesiątych powinna pokazać mężczyźnie, że zrobiłaby dla niego o wiele więcej niż każda zaproponowana mu szlachcianka? Te czcze sny były absurdalne. Ich związek nie miał prawa istnieć, ale dziewczynka, która nosem żyła w książkach, czasami miała problem w odróżnieniu rzeczywistości od własnych wyobrażeń. Czy miała do tego prawo?
- Nie będę twoim spowiednikiem – zaznaczyła surowo. Nie dostanie od niej żadnego rozgrzeszenia. Jak każda kobieta miała swoje wymagania, listę rzeczy zakazanych i tych, które wybaczy, lecz nigdy nie zapomni. Powinna znaleźć męża, zająć się pracą naukową i być może kiedyś wrócić do Hogwartu jako nauczycielka. Dlaczego trzymała się tak kurczowo Colina, którego poznała kilka lat temu? I wciąż miała tę wizytówkę. I często śniła o tamtym dniu. Fawley nagle zablokował jej możliwości rozszerzenia masażu. Położyła dłonie na jego barkach, próbując podjąć decyzję. Chciała pocałować odkryty fragment skóry, zadbać o wyjątkowe odprężenie, ale coś ją powstrzymało. Palce zacisnęły się na złączeniu kości obojczykowej z barkami. Nagle Colin stał się jeszcze bardziej spięty. Keira od razu wycofała dłonie, jednak nie ruszyła się z miejsca.
- Przepraszam, pozwoliłam sobie na zbyt wiele, chciałam tylko… – urwała speszona, a cała odwaga prysnęła jak bańka mydlana. Zagryzła nerwowo wargi, czego pewnie Colin nie mógł zobaczyć, jeśli nie odwrócił głowy.
- Oczywiście, nie zatrzymuję cię – dodała smutno, przechodząc z powrotem na kanapę. Aby zatuszować swoje zmieszanie i nieodpowiednie zachowanie, sięgnęła po letnią herbatę doprawioną alkoholem. Może właśnie tego też jej było trzeba? Położyła na ułamek sekundy dłoń na zaciśniętej pięści Colina. – Może weź sobie relaksującą kąpiel, wyśpij się i jutro zdecydowanie będzie lepszy dzień… – chciała już dokończyć, że na przykład może zacząć szukać nowej pracownicy albo wypić nową herbatę z herbaciarni Lovegoodów. Szybko cofnęła dłoń, onieśmielona swoim zachowaniem. Dlaczego zachowywała się tak sprzecznie? Nawet jeśli Colin będzie chciał teraz wyjść, pozwoli mu odejść i będzie krzyczeć w poduszkę, że jest największą idiotką świata.
- Nie jestem też bliska – odpowiedziała cicho, a krótkie „chciałabym” prawie wyrwało się z jej ust. Nagle marzenia małej dziewczynki drżały na cienkiej lince, której wystarczyło zaledwie szarpnięcie, aby przestały już istnieć. Postawiła wszystko na jedną kartę, zapewne będzie potem tego żałować, jednak jak kobieta w latach pięćdziesiątych powinna pokazać mężczyźnie, że zrobiłaby dla niego o wiele więcej niż każda zaproponowana mu szlachcianka? Te czcze sny były absurdalne. Ich związek nie miał prawa istnieć, ale dziewczynka, która nosem żyła w książkach, czasami miała problem w odróżnieniu rzeczywistości od własnych wyobrażeń. Czy miała do tego prawo?
- Nie będę twoim spowiednikiem – zaznaczyła surowo. Nie dostanie od niej żadnego rozgrzeszenia. Jak każda kobieta miała swoje wymagania, listę rzeczy zakazanych i tych, które wybaczy, lecz nigdy nie zapomni. Powinna znaleźć męża, zająć się pracą naukową i być może kiedyś wrócić do Hogwartu jako nauczycielka. Dlaczego trzymała się tak kurczowo Colina, którego poznała kilka lat temu? I wciąż miała tę wizytówkę. I często śniła o tamtym dniu. Fawley nagle zablokował jej możliwości rozszerzenia masażu. Położyła dłonie na jego barkach, próbując podjąć decyzję. Chciała pocałować odkryty fragment skóry, zadbać o wyjątkowe odprężenie, ale coś ją powstrzymało. Palce zacisnęły się na złączeniu kości obojczykowej z barkami. Nagle Colin stał się jeszcze bardziej spięty. Keira od razu wycofała dłonie, jednak nie ruszyła się z miejsca.
- Przepraszam, pozwoliłam sobie na zbyt wiele, chciałam tylko… – urwała speszona, a cała odwaga prysnęła jak bańka mydlana. Zagryzła nerwowo wargi, czego pewnie Colin nie mógł zobaczyć, jeśli nie odwrócił głowy.
- Oczywiście, nie zatrzymuję cię – dodała smutno, przechodząc z powrotem na kanapę. Aby zatuszować swoje zmieszanie i nieodpowiednie zachowanie, sięgnęła po letnią herbatę doprawioną alkoholem. Może właśnie tego też jej było trzeba? Położyła na ułamek sekundy dłoń na zaciśniętej pięści Colina. – Może weź sobie relaksującą kąpiel, wyśpij się i jutro zdecydowanie będzie lepszy dzień… – chciała już dokończyć, że na przykład może zacząć szukać nowej pracownicy albo wypić nową herbatę z herbaciarni Lovegoodów. Szybko cofnęła dłoń, onieśmielona swoim zachowaniem. Dlaczego zachowywała się tak sprzecznie? Nawet jeśli Colin będzie chciał teraz wyjść, pozwoli mu odejść i będzie krzyczeć w poduszkę, że jest największą idiotką świata.
Gość
Gość
Miał wrażenie, jakby nieustannie zapadał się w kanapę, a jego ciało było coraz cięższe i mniej podległe woli; jakby nie mógł ruszyć żadną kończyną i był zdany jedynie na zmysł wzroku, słuchu i zapachu. Czuł się bezwolny, czuł się kompletnie wyłączony z decydowania o swoim kolejnym kroku. Odwrócił głowę, spoglądając na dziewczynę niewidzącym spojrzeniem, zbyt mocno pogrążony w swoich myślach, by zwrócić uwagę na cokolwiek. W myślach, z których powoli znikała Rosalie, a ponure wspomnienia wywołujące równie ponury humor powoli były zastępowane innymi, radośniejszymi, z bardziej odległej przeszłości. W której nie krępowały go spotkania z kobietami, nie krępowało go przebywanie w ich mieszkaniach; ale wtedy nie kochał. Nie musiał troszczyć się o uczucia Rosalie i zastanawiać nad tym, czy coś, co zrobił, mogłoby ją zranić. Z tym, że Rosalie tu nie było. A on był sam, zrozpaczony, pijany (a nawet jeśli nie, to łatwo było zrzucić całą winę na alkohol), mając u boku dziewczynę, która przecież nie była mu całkowicie obca.
Wstał z kanapy, ignorując wszystko, co do tej pory powiedziała, wpatrując się w nią z peszącą intensywnością w całkowitej ciszy, której nie przerywało nawet dudnienie dochodzące za okna. Noc opanowała Londyn, opanowała Pokątną, ale nie zdążyła wedrzeć się jeszcze do salonu, gdzie w kominku wesoło trzaskał ogień i gdzie dwoje ludzi mierzyło się spojrzeniami. Zaciekawionymi, bezczelnymi, przestraszonymi i niepewnymi - całym rojem emocji, które przeskakiwały z jednego na drugie, łącząc ich zadziwiającą nicią rodzącej się wspólnoty. Długimi krokami obszedł kanapę, tym razem zajmując poprzednie miejsce Keiry i pochylił się nad nią, obejmując dłońmi jej barki. Jej delikatność i kruchość były aż nadto widoczne pod jego męskimi dłońmi, ale tym bardziej go to rozczuliło. Doznał uczucia - po raz pierwszy od kilku dni - zupełnie innego od smutku i rozpaczy, uczucia słodkiego ciepła i zadowolenia, gdy jego palce ślizgały się po ramionach dziewczyny, lekko naciskając, masując, zmieniając co chwilę kąt dotyku. Wszystko w milczeniu, w ciszy, która zastanawiała nawet jego. Czemu Keira nie reaguje? Nie płoszy się, nie dziwi, nie ucieka, nie protestuje, ale poddaje zupełnie niespodziewanemu dotykowi? Zresztą, co go to obchodziło, skoro dzięki temu faktycznie m ó g ł zapomnieć; nie podziałał alkohol i ckliwe rozżalanie się nad sobą; pomogła krucha postać dziewczyny, którą mijał w księgarni, do której mieszkania niezamierzenie trafił i która sprawiała, że skupia się na czymś innym, niż rozpamiętywanie o nieosiągalnej pannie Yaxley.
- Potrzebuję czegoś innego, panno Moore - szepnął niejako w obawie, że normalny ton głosu mógłby go zdradzić i wyjawić jej niepewność brzmiącą w wypowiedzianych słowach. - Potrzebuję zapomnienia. Jesteś w stanie mi je zapewnić? - zapytał, uwalniając jej włosy i obserwując, jak łagodnie opadają na jej ramiona, na oparcie kanapy, zakrywając szyję. Kucnął za kanapą, dzięki czemu jego twarz znalazła się na wysokości jej głowy i powoli odgarnął kilka kosmyków z miejsca tuż przy uchem. - Żadnych obietnic, panno Moore. Żadnych spowiedzi i pytań. Tego teraz potrzebuję - jego prawa dłoń owinęła się wokół szyi Keiry, powoli pieszcząc opuszkami palców jej delikatną skórę, gdy Colin z niecierpliwością, z której wyparował już jednak alkoholowy pośpiech, oczekiwał na odpowiedź dziewczyny.
Wstał z kanapy, ignorując wszystko, co do tej pory powiedziała, wpatrując się w nią z peszącą intensywnością w całkowitej ciszy, której nie przerywało nawet dudnienie dochodzące za okna. Noc opanowała Londyn, opanowała Pokątną, ale nie zdążyła wedrzeć się jeszcze do salonu, gdzie w kominku wesoło trzaskał ogień i gdzie dwoje ludzi mierzyło się spojrzeniami. Zaciekawionymi, bezczelnymi, przestraszonymi i niepewnymi - całym rojem emocji, które przeskakiwały z jednego na drugie, łącząc ich zadziwiającą nicią rodzącej się wspólnoty. Długimi krokami obszedł kanapę, tym razem zajmując poprzednie miejsce Keiry i pochylił się nad nią, obejmując dłońmi jej barki. Jej delikatność i kruchość były aż nadto widoczne pod jego męskimi dłońmi, ale tym bardziej go to rozczuliło. Doznał uczucia - po raz pierwszy od kilku dni - zupełnie innego od smutku i rozpaczy, uczucia słodkiego ciepła i zadowolenia, gdy jego palce ślizgały się po ramionach dziewczyny, lekko naciskając, masując, zmieniając co chwilę kąt dotyku. Wszystko w milczeniu, w ciszy, która zastanawiała nawet jego. Czemu Keira nie reaguje? Nie płoszy się, nie dziwi, nie ucieka, nie protestuje, ale poddaje zupełnie niespodziewanemu dotykowi? Zresztą, co go to obchodziło, skoro dzięki temu faktycznie m ó g ł zapomnieć; nie podziałał alkohol i ckliwe rozżalanie się nad sobą; pomogła krucha postać dziewczyny, którą mijał w księgarni, do której mieszkania niezamierzenie trafił i która sprawiała, że skupia się na czymś innym, niż rozpamiętywanie o nieosiągalnej pannie Yaxley.
- Potrzebuję czegoś innego, panno Moore - szepnął niejako w obawie, że normalny ton głosu mógłby go zdradzić i wyjawić jej niepewność brzmiącą w wypowiedzianych słowach. - Potrzebuję zapomnienia. Jesteś w stanie mi je zapewnić? - zapytał, uwalniając jej włosy i obserwując, jak łagodnie opadają na jej ramiona, na oparcie kanapy, zakrywając szyję. Kucnął za kanapą, dzięki czemu jego twarz znalazła się na wysokości jej głowy i powoli odgarnął kilka kosmyków z miejsca tuż przy uchem. - Żadnych obietnic, panno Moore. Żadnych spowiedzi i pytań. Tego teraz potrzebuję - jego prawa dłoń owinęła się wokół szyi Keiry, powoli pieszcząc opuszkami palców jej delikatną skórę, gdy Colin z niecierpliwością, z której wyparował już jednak alkoholowy pośpiech, oczekiwał na odpowiedź dziewczyny.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Salon i przedpokój
Szybka odpowiedź