Wydarzenia


Ekipa forum
Salon i przedpokój
AutorWiadomość
Salon i przedpokój [odnośnik]17.02.16 18:54
First topic message reminder :

Salon i przedpokój

kominek gdzieś tam jest, opis później, hehe
Gość
Anonymous
Gość

Re: Salon i przedpokój [odnośnik]29.02.16 7:35
Z każdą chwilą moment niezręczności i niepewności zbliżał się do masochistycznego apogeum. Keira powinna po prostu wstać, otworzyć mu drzwi, przytulić na pożegnanie, a następnie obiecać, że porozmawiają, jak on będzie trzeźwy. Jak zrozumie, że w jego rękach panna Moore nie chce być zabawką. Już raz szlachcic, a w dodatku ślizgon, potraktował ją bardzo nieładnie. Wciąż miała jego twarz przed oczyma, gdy smutek opętywał jej ciało. Nie była pewna, kto tu pociąga za sznurki. Jak marionetka lawirowała pośród swoich marzeń i snów, zrywając kolejne nitki. Nie dość, że najprawdopodobniej straciła pracę, to już na zawsze będzie musiała zapomnieć o lordzie Fawleyu, który nie tylko imponował jej z samych oczywistych względów, lecz jego wiedza na temat książek była ogromna. Nigdy się z nikim tam dobrze nie dogadywała. Może odnajdywali się w innych działach. Wszak Keira większość czasu spędzała na studiowaniu Starożytnych Run, ale zawsze miała kompana do rozmów po godzinach. Czasami czuła się faworyzowana. W końcu to ona miała jakieś zajęcia dodatkowe i chętnie się ich podejmowała. Nie mogła zaprzeczyć, lecz czy to właśnie nie dało jej nadziei na coś więcej? Skrępowanie rosło, tak samo jak niezdarność rozróżnienia czy to sen czy jawa. Wyraźnie czuła Colina obok siebie. Zapach perfum otumaniał zmysły, a bliskość była wyraźniejsza niż kiedyś. Nie wiedziała, co go trapi i tak naprawdę nie chciała wiedzieć. Nie zrozumiałaby szlacheckich spraw, nawet jeśli uważała się za specjalistę od historii magii oraz starożytnych run. Nawet teraz po latach nie potrafiłaby zdecydować, czego chciałaby nauczać. Utrzeć nos matce czy może rozpocząć indywidualną i w końcu własną karierę?
Nagle cisza stała się nieznośna, a Keira gaduła poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie. Na początku chciała po prostu nagle wstać, podejść do drzwi, oznajmiając, że absolutnie go tu nie trzyma. A później zszokowana wpatrywała się jak Colin podnosi się z kanapy. Krzyczała wewnątrz, żeby jej nie zostawiał, że nie chce być teraz sama. Wodziło za nim smutne spojrzenie i jakie było jej zdziwienie, że wcale nie podszedł do drzwi. Kontrastujący chłód pomieszczenia i gorąca lawa ekscytacji toczyła walkę na powierzchni skóry Keiry. Czy to się dzieje naprawdę? Wzięła głęboki oddech, kolekcjonując każdy zapach w powietrzu, tak jakby musiała się obudzić i uzmysłowić sobie, że Colin naprawdę jest w mieszkaniu. Nie myślała już, co przyniesie noc innym. Ich wieczór był przesiąknięty wrażeniami, a spięte mięśnie nie pozwalały nawet trzeźwo podejść do sprawy. A może jednak to było za sprawą dodatkowej porcji alkoholu w herbacie… Och, co za bezczeszczenie jej ulubionego napoju. Pod wpływem dotyku mężczyzny koc opadł na kanapę, ukazując drobne ramiona. Już nie było widać na nich gęsiej skóry spowodowanej zimnem. Ramię sukienki ześlizgnęło się, ukazując kawałek barku, na którym znajdował się mały pieprzyk. Wszystko zaczęło stawać się coraz bardziej rzeczywiste, a od tego Keira nie mogła już uciec. Rozproszona dotykiem tak wrażliwej dla niej części ciała, nie potrafiła się skupić na tym, co mówi. Czegoś innego? Drobna, niewinna nastolatka nawet nie miała pojęcia, jaki układ proponuje Colin. Czyż nie przed tym przestrzegała ją matka? „Szlachcic zawsze cię wykorzysta”. Jednak zdanie matki nie miało żadnego autorytetu, nie teraz i nie dziś. Automatycznie odchyliła głowę do tyłu, pozwalając mu zdjąć gumkę do włosów. Czuła się przez to jeszcze dziwniej, a długie włosy od razu opadły na jej ramiona, odgradzając ją od Colina na chociażby milimetry, a już miała wrażenie, że to zdecydowanie za dużo.
- A zaufasz mi? – ledwie słyszalny szept stanowił przypieczętowanie umowy, o której Keira nawet nie miała pojęcia. Niewinne dziewczę nie myślało na razie o jakichkolwiek uciechach cielesnych. W głowie szukała takich pomysłów jak kąpiel, czytanie książki na głos, masaż i lampka wina do obiadu. Może nawet spacer? I wtedy coś w nią uderzyło: wszak nie powinna się pokazywać z Colinem publicznie. Mogła być jego asystentką, ale nigdy nie będzie towarzyszyć mu podczas żadnych ważnych wydarzeń. Matka się nie dowie, a ona… Czy będzie szczęśliwa? Zablokowała mu ruch, odwracając głowę. Byli jednocześnie tak blisko i tak daleko siebie. To zapewne nie będzie wieczór, którym pochwali się przed koleżankami. Usta Colina znajdowały się zaledwie kilka cali od jej warg, a mimo to nie wykonała żadnego kroku. Czekała aż napięcie sięgnie zenitu, na to jak porwie ją wir namiętności i nie będzie już myśleć o niczym. A jednocześnie kusiła go swoją niedostępnością, a jednocześnie łatwością celu. Hipokryzja i „powinnam – nie powinnam” grały nierytmiczną muzykę w głowie Keiry, ale doprawdy nic się już nie liczyło. Uśmiechnęła się, czując, że spełniło się jedno z jej marzeń.
- Cóż, panie Fawley, nie mogę nic obiecać – czyż właśnie nie tak brzmiała ich pierwsza zasada? Nawet brak wychowania i nie nazwanie go lordem nie powinno stanowić żadnej przeszkody.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]29.02.16 11:18
Trzy uderzenia serca, a może trzydzieści? Któż by to teraz pamiętał, co kto by zwracał na to uwagę i zastanawiał się nad ich ilością, skoro liczyło się tylko to, że każde jedno pompowało krew; rozbijającą się boleśnie w żyłach, szaleńczo gnającą po całym ciele, wypełnioną tym rodzajem adrenaliny, który nie każe ani walczyć, ani uciekać, lecz biernie przypatrywać się wydarzeniom. Adrenaliny mylnie utożsamianej ze strachem - czego w końcu miały się bać? Był przecież w podobnej sytuacji już niejednokrotnie - która nakazała Colinowi mocniej przytrzymać dłonie na ramionach dziewczyny. Palce sunęły po napiętej skórze głaszcząc ją z subtelną delikatnością, zupełnie odmienną od burzy, który rozgrywała się w samym Colinie.
Jego myśli opanowały wspomnienia kobiet, które coś znaczyły w jego życiu. Trzy imiona, trzy nazwiska, trzy twarze, które zlewały się w bezkształtną wizję. Jedną kochał bezgranicznie i ta bezgraniczność go zabijała; drugiej nienawidził i sycił się jej cierpieniem i upodleniem; trzeciej zawdzięczał wszystko... ale i mógł o wszystko obwinić, o to, że wychowała go z dala od rodziny, od swojego przeznaczenia. Nikt więcej nie wywarł w jego życiu tak wielkich, tak epokowych zmian, jak one; żadna inna kobieta nigdy dotąd nie okazała się im równa. Wspomnienia rozmyły się nagle, ustępując miejsca innemu korowodowi kobiecych twarzy. Nieznaczących, zapomnianych, wepchniętych gdzieś daleko w odmęty pamięci; przewijających się w jego życiu na chwilę, znajomych, klientek, pracownic, kochanek. Zawsze był uczciwy; nigdy nie obiecywał więcej ponad to, co mógł im zapewnić, nigdy nie mamił ich złudnymi obietnicami wspólnej przyszłości i małżeństwa. Traktował je na równych zasadach, zawierał niepisaną umowę, którą każde z nich mogło w dowolnej chwili zerwać, gdyby dotychczasowy układ przestał im odpowiadać.
Spojrzał na Keirę, na kurtynę włosów przesłaniających jej twarz i przez chwilę, przez jeden krótki moment się zawahał. Mógł wykorzystać swoją pozycję szlachcica i jej pracodawcy, by zaproponować jej taki sam układ? Mógł wabić ją delikatnością i czułością swoich dłoni tylko po to, by uczynić z niej swoją kochankę - w dodatku nie taką zwykłą, nie jedną z wielu, lecz będącą wyłącznie lekarstwem na złamane serce - nie dając jej żadnych korzyści prócz samego faktu bycia z nim w ukryciu, w tajemnicy, na każde zawołanie? Zamknął oczy, jakby w fałszywej próbie walki samemu ze sobą, chociaż z góry znał już ustalony wynik. Zamknął oczy, by chwilę później być już przed nią, klęczeć na podłodze przy kanapie, obejmować dłońmi jej twarz i przesuwać ostrożnie kciukami po policzkach.
- Pytanie powinno brzmieć: czy ty zaufasz mnie? - poprawił ją łagodnie, unosząc się jeszcze bardziej, przechylając w jej stronę i wpatrując się w jej oczy z takim natężeniem, z taką intensywnością i takim pragnieniem, że niemalże czuł jak dociera wzrokiem do kłębiących się w jej głowie myśli. Niepokój, który przez kilka sekund zawładnął jego ciałem, powoli wyparował, zostawiając tylko pewność siebie, która nakazała mu zrobić kolejny krok. Skierował spojrzenie w dół, zatrzymując się na jej wargach, będących teraz niepokojąco blisko, a jednocześnie frustrująco daleko; spojrzenie ześlizgnęło się po nich powoli, ustępując miejsca kciukowi, którym Colin zbadał ich zarys, zmuszając je mocniejszym dotykiem do lekkiego rozchylenia. Zaufać mu wcale nie było łatwo; oddać mu siebie jeszcze trudniej. Doskonale to rozumiał, doskonale wiedział, co się dzieje w jej głowie, ile argumentów za i przeciw zwalcza się w tej chwili... ale nie czekał na odpowiedź i pozwolenie. Jedna z dłoni zsunęła się z policzka i objęła szyję, przyciągając Keirę bliżej; kolejne centymetry między nimi znikały z przesyconym niecierpliwością pragnieniem, gdy Colin najpierw delikatnie, zachowawczo, może jakby na próbę musnął wargi dziewczyny i osunął się odrobinę. Znów wdarła się pomiędzy nich przestrzeń wypełniona wyłącznie gorącymi oddechami - którą zamknął sekundę później, ponownie smakując dziewczęcych ust, tym razem bez najmniejszego skrępowania i wyrzutów sumienia.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]03.03.16 13:03
Ile urwanych oddechów mieli jeszcze przed sobą? Keira wciąż nie dowierzała, że Colin jest tak blisko. Nagle zyskała prawo do dotyku, do cichych pomrukiwań i speszonego wzroku. Chociaż Colin dbał o komfort, albo jego alkohol dbał o komfort, Keira wciąż czuła się wycofana. Czyż nie tak zaczęła się jej najgorsza znajomość życia? Najpierw była szklaneczka tego, potem tamtego i … Nie mogła powiedzieć, że żałowała, ale zdecydowanie to nie był idealny scenariusz na noc po odebraniu dyplomu. Jednak dzisiejsze emocje były zupełnie inne niż tamtej czerwcowej nocy. Keira czuła podekscytowanie, a serce biło jak oszalałe, próbując wyrwać się z piersi. Panienka Moore nie miała żadnych zasad, które narzucała jej rodzina. W zasadzie mogła robić, co jej się rzewnie podoba i nie potrzebowała niczego pozwolenia na dzisiejszy już ranek. Stąd nic dziwnego, że emocję wzięły górę, a Keira nie miała zamiaru się opanowywać. Czyż nie spełniają się jej wszystkie marzenia?
Nie patrzyła na to tak jak Colin. Wiedziała, że weszli w pewien układ, gdzie ciała odnajdywały swój wspólny język prędzej niż umysł, ale dla niej to wcale się tak nie liczyło. Nie chciała nawet jego bogactw, może oprócz tej biblioteki w domu, o której tak wiele mówił… Nie potrzebowała ani nazwiska ani niczego, co szlachcic mógł jej zaoferować. Chciała Colina, bez rodowego pierścienia i ziem. Potrzebowała mężczyzny, który nie tylko ją zrozumie, ale będzie wiedział, kiedy delikatność zamienić w brutalne szarpnięcie za włosy. Być może brakowało Keirze bliskości. Oderwania się od smutnej rzeczywistości tożsamych dni. I nagle pojawiła się jego wizytówka, ten sam głos nie pozwalał Keirze zasnąć, gdy wyobrażała sobie, co mógłby opowiadać jej przed snem.
Czuła tornado uczuć w środku. Takie, którego nie potrafiła zatrzymać, kręciło się coraz szybciej i coraz mocniej z każdym kolejnym dotykiem Colina. To było dla Keiry abstrakcyjne. Nie chciała porównywać podobnych sytuacji w snach i tych na jawie, ale każda komórka nerwowa przeżywała coś na kształt szoku połączonego z nieziemską satysfakcją. Czy tak właśnie czuje się spełnienie marzeń? Kontrastująca delikatność mężczyzny zestawiona z burzą myśli w głowie Keiry gwarantowała istną katastrofę. Nie chciała usłyszeć, że wykorzystała jego stan upojenia alkoholowego. Odchylała głowę, wskazując następne ruchy, zapominając całkowicie o poprzedniej kłótni. Wciąż nie wiedziała, czy powinna przyjść jutro do pracy, ale czy to się właśnie teraz liczyło? Świat się zatrzymał właśnie dla tej dwójki. Kurtyna włosów zasłaniała mimikę twarzy Keiry, a nawet się z tego zaczęła cieszyć. Przynajmniej to zasłaniało jej rumieńce i niewinność, którą kryła przez kolejnymi mężczyznami, zamiast szczerze przyznać, że większość kolejnych kroków będzie dla niej nowa i zupełnie obca. Otworzyła dopiero oczy wtedy, gdy Colin przerwał masaż. Odchyliła nawet głowę do tyłu, a następnie wodząc za nim wzrokiem, obserwowała jak klęka. O tym nawet nie miała odwali śnić. Dlaczego tak łatwo oddawała się dotykowi? Powinna się obudzić, przypomnieć sobie, że ma do czynienia ze swoim pracodawcą, ze szlachcicem, a tym samym  w ogóle nie powinno go tu być. Wstrzymała się z odpowiedzią. Co to znaczy zaufać komuś całkowicie? Nie ufała, zwłaszcza, że podjął taką decyzję pod wpływem alkoholu, a mimo wszystko nie potrafiła powiedzieć „stop”. Objęła wargami kciuk, zastanawiając się, czy naprawdę dobrze robią. Dlaczego tak trudno było wyciszyć w sobie wir pożądania i prędko przejść do rozmowy o interesach? Tłumaczyła sobie, że nie ma wyboru, że tego właśnie pragnie, a mimo wszystko w jej głowie świeciła ostrzegająca lampka. Poddając się chwili i zmniejszając odległość między nimi, traciła swój rozsądek. A każda próba przedłużania momentu pocałunku wywoływała jeszcze większą gęsią skórkę. Gdy w kocu poczuła usta Colina, najpierw jakby zamarła. Cierpki smak alkoholu wybudził ją prędko z tego stanu, a oddając się już całkowicie, nie patrzyła na nic więcej. Zmniejszając odległość między nimi, przyciągnęła Colina do siebie, układając dłonie na lędźwiach. Nagle ta bliskość nie była obca, a jedynie wymarzona, dając miejsce przyjemności. Oderwała się na chwilę, opuszkami palców dotykając rozgrzanych warg Colina.
- Zaufam jak pocałujesz mnie tak samo jutro – bała się, że zaraz ją popchnie na oparcie kanapy  i wyjdzie z trzaśnięciem drzwi. W końcu miała się nie odzywać, miała być tylko… Właśnie, kim? – Bez alkoholu… – dodała ciszej i już mniej pewnie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]04.03.16 15:49
Proste słowa kołaczące mu się w głowie stawały się nagle skomplikowanymi zdaniami, których nie umiał i nie był w stanie wypowiedzieć, których wręcz nie chciał wypowiadać świadomy, że jedno nierozważne westchnienie, jeden wyraz wypowiedziany w nieodpowiedniej chwili, jedno zająknięcie - że wszystko to mogło zniszczyć ciszę między nimi, atmosferę trwających minut i zawieszonych w powietrzu sekund. Czas płynął dalej, o czym świadczyło bicie zegara chwilę wcześniej; czas nie stanął w miejscu, z ironią spoglądając na parę pogrążoną w niemym oczekiwaniu przyszłości; a mimo to Colin czuł, jakby wszystko zamarło, serce się zatrzymało, krew płynąca w żyłach zwolniła, a oddech, który do tej pory łapał wręcz panicznie, nagle się wyrównał. Dłonie Colina powędrowały niesfornie w górę dziewczęcego ciała; musnęły biodra, ramiona, przesunęły się po barkach, by ponownie objąć twarz Keiry, którą zadziornie i bezczelnie odsunęła, przerywając nagle ich pocałunek.
- Dzisiaj jest jutro - zauważył, zerkając na sekundę przez okno; to samo koszmarne okno, od którego zaczęła się ta cała szopka z kocami. Teraz już niepotrzebnymi, jedynie przeszkadzającymi, chroniącymi dostępu do ich ciał niczym wały przy obronnej twierdzy - ale skoro rzymscy wodzowie burzyli miasta i niszczyli cywilizacje, skoro greccy przywódcy kroczyli przez Azję na karkach podległych Persów, skoro wreszcie sam Colin łamał moralność trwającą od wieków... czemuż miałby nie złamać jej jeszcze raz? Położył dłonie na oparciu kanapy, więżąc między nimi Keirę w geście wręcz opiekuńczej czułości, próbując schować ją w swoich bezpiecznych ramionach; ale wzrok, który powędrował do jej twarzy, który wbił się w jej oczy i zsunął na usta, nie był spojrzeniem przepełnionym bezpieczeństwem. Wręcz przeciwnie, głodem, pragnieniem, niebezpieczną niecierpliwością, której się nie wstydził i nie zamierzał się wstydzić, gdy jeszcze bardziej podniósł się z kolan, gdy pochylił się nad dziewczyną, gdy ponownie ją pocałował, ignorując prośbę - a może to nawet wcale nie była prośba? - która sekundy temu padła z jej ust. - A innego jutra nie mogę ci obiecać - szepnął jeszcze wraz z oddechem prosto w jej wargi, słodkie, delikatne, wciąż płonące po poprzednim pocałunku, lekko zaczerwienione, ale jeszcze nie nabrzmiałe od kolejnych muśnięć i ukąszeń, od kolejnego dotyku, jakim raczył jej wargi swoimi ustami, dążącymi wprost do celu. Był jak zaślepiony żołnierz, któremu wydano rozkaz, święte przykazanie, co ma czynić z narażeniem życia; zaślepiało go pragnienie nie tyle fizycznej przyjemności, której doświadczał, ile psychicznej ulgi. To Keira zajmowała teraz jego myśli poświęcone dotąd Rosalie i to ona królowała w jego wyobraźni, ochoczo teraz aktywnej, podsuwającej coraz to nowsze wizje zatracenia się w chwili.
Daj mi zapomnieć, błagał ją w myślach wręcz szaleńczo, kiedy kilkoma zgrabnymi ruchami zmienił ich pozycję, wdrapując się na kanapę i pochylając nad cudownie uległym kobiecym ciałem, które posłusznie zrobiło mu miejsce. Dłoń ponownie objęła policzek Keiry, a palce powoli musnęły skórę, zsuwając się pod brodę i lekko ją unosząc, by spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się, pieszcząc nieśpiesznie jej twarz, drażniąco oddalony od ust, które dalej chciałby całować, drażniąco blisko ciała, które nie wyrażało najmniejszego sprzeciwu. Zapomnieć? Rzucić się wir nowych uczuć i doświadczeń? Oddać się mrokowi, który czekał w jego własnym mieszkaniu, nalewając pewnie kolejną szklankę szkockiej, czy dać się ponieść jasności, ku której wrota otwierała mu właśnie Keira? - Daj mi zapomnieć - powiedział w końcu na głos, szeptem, wplątując dłonie w jej rozpuszczone włosy, które rozproszyły się na kanapie, na jej ciele, na twarzy, przykrywając ją kosmykami, spływając lekką falą na miękkie obicie mebla. Dasz mu zapomnieć?
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]06.03.16 12:50
Słowa nic już nie zmienią. Kości zostały rzucone. Nie było odwrotu, a Keira nawet nie wyobrażała sobie wrócić znowu do księgarni i żyć tak jak dawniej. To oznaczałoby, że nie mogłaby nawet chwycić go za dłoń, prowadząc prosto do policzka. Ta niesamowita bliskość zostanie Keirze długo w pamięci. Wciąż w nią nie wierzyła. Nie potrafiłaby się nawet zająknąć i spróbować go odepchnąć, mając wrażenie, że to się nigdy nie powtórzy. Mogli się już więcej na to nie odważyć. Wygrają zasady, reputacja i poprawne stosunki pracodawcy ze swoją praktykantką. Czy nie powinien po roku pracy awansować ją chociażby na własną pracownicę, zaliczając całkowity okres pracy? Nie zauważyła nawet, kiedy mijają minuty. Keira jedyne na czym skupiała teraz myśli poza samym Colinem, to czy jej kanapa wytrzyma ciężar dwóch osób. Moore musiała zarobić na wszystko sama, więc nie powinna go w ogóle dziwić, że na dzień dzisiejszy kanapę stanowił zbitek wikliny z dwoma zsuwającymi się materacami. Trzeszczała przy każdym wierceniu się, a co dopiero przy poznawaniu ciała drugiej osoby.
- Dziś się nie liczy – mówi prawie na jednym wydechu, zaskoczona taką bliskością. Chociaż ich pocałunki były wręcz leniwe, niespieszne, Keira czuła jak jej serce szybko bije i nie potrafiła je uspokoić. Echo serca aż dudniło w uszach, a coś kuło ją w klatce piersiowej. Za oknem powoli zaczynało świtać. Keira chociaż powinna odepchnąć Colina, wciąż trzymała dłoń w jego włosach, zaprzeczając swoim słowom. Nie idź, nie zostawiaj jej samej. Wszystko działo się nie tak. Zegar wybijał kolejną godzinę ich spotkania, a serce Keiry nie zwalniało. Kolekcjonowała każde spojrzenie Colina, zapisywała je na kartach pamięci i pragnęła, aby patrzył na nią już tak zawsze. I nie tylko na niewygodnej kanapie, z której cały czas zsuwał się na materac. Nim zdążyła otworzyć usta, ponownie czuła na sobie wargi Colina, pozwalając mu na więcej. Sprzeciw kanapy nawet nie obszedł tej dwójki, gdy w grę wchodziło pragnienie uspokojenia wewnętrznego. Czy Keira chciała obietnic? Przez chwilę nie była w stanie nawet o tym myśleć. Urwane oddechy i niepewne dłonie odbierały jej ostatnie gramy rozsądku. Rozgrzane wargi aż płonęły, a emocje zdecydowanie wzięły górę. Przesunęła się nieznacznie, robiąc tym samym miejsce na kanapie, żeby mogli się położyć. Wykorzystując tę chwilę, być może niepotrzebnie się znów odezwała.
- Nie obchodzą mnie twoje obietnice, chcę działania – wychrypiała, lecz to nie miało znaczyć, że teraz potrzebuje poczuć każdy najmniejszy fragment ciała Colina. Zapewne nie pozwoli mu na więcej bliskości, mając gdzieś z tyłu głowy jego stan upojenia alkoholowego. Opuszkami palców wodziła po twarzy Colina, badając zarys szczęki, ust i kości policzkowych. Otuliła dłońmi boki szyi, wpatrując się w swojego pracodawcę. Czy naprawdę mogli się tak zachowywać? Delikatnie zagryzienie dolnej wargi i trzy sekundy później, ponownie miała olbrzymią chęć spróbowania ust Colina.
- Żebyś już patrzył tak na mnie ciągle, nawet za godzinę, gdy trzeba będzie przygotować księgarnie – specjalnie użyła jeszcze formy bezosobowej, wszak nie wiedziała, czy będzie jeszcze pracować. Każdego ranka było mnóstwo zadań do zrealizowania przed otwarciem drzwi dla klientów. To intymne patrzenie sobie w oczy najbardziej zapamięta kłamliwa dziewczynka, która tyle czasu czekała na tę chwilę. Zaczepnie musnęła jego ust swoimi. Czy da zapomnieć? Sama nie wiedziała, jakiego zapomnienia oczekuje. Wygodniejsza pozycja ułatwiała narastającą bliskość, a Keira nawet nie myślała, aby teraz się opierać. Dłońmi niespiesznie badała paciorki kręgosłupa, kończąc swoją wędrówkę na lędźwiach. Chciała zmniejszyć odległość między nimi, czuć ciało Colina całą sobą, delektując się ostatnimi minutami, które im zostały na skrzypiącej kanapie, która na szczęście w tej pozycji brutalnie nie zsuwała materaca na podłogę. Niema prośba, aby nie przestawał, żeby nie patrzył na zegar, żeby zatracił się w tych niewinnych pocałunkach zanim będą musieli wstać i pójść do pracy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]12.03.16 14:15
Na co było budowanie wszelkich mostów, stawianie spiżowych wież i zamków, które uginały się pod jednym kobiecym skinieniem? Czyż nie dla Heleny upadła Troja? Nie dla kobiecych wdzięków ginęli mężni rycerze? Na cóż więc było i Colinowi stawianie kolejnych granic i przeszkód, oddzielających rzeczywistość, w której pragnął zachować wspomnienie Rosalie od sennej mary, w której widział wyłącznie dziewczęcą twarz Keiry, jej chętne i obiecujące usta, dłonie oplatające mu szyję? Łatwiej się było przecież poddać, łatwiej było ulec, niż samemu stawiać czoła potędze kobiecej mocy, z góry będąc skazanym na porażkę. Kuszące ciało dziewczyny ulegające mu bardziej niż ochoczo było zachętą mocniejszą niż najsilniejsze eliksiry i zaklęcia; wsparł się dłonią o kanapę, unosząc się lekko na jednej ręce, by drugą dłonią troskliwie przesunąć po twarzy dziewczyny, zgarniając tę resztkę zaginionych kosmyków włosów, które wciąż uparcie opadały jej na czoło i policzki.
- Nie liczy się - powtórzył szczęśliwy, że nie został odepchnięty. Że Keira nie potraktowała go jak zapijaczonego natręta i pozwoliła dalej kontynuować grę, której się podjęli - najpierw nieświadomie, dla czystej zabawy, potem już w pełni przekonani o jej słuszności. A może wcale nie? Może gdzieś tam na dnie świadomości wciąż krążyło w nich zdradliwe przekonanie, że to co robią, nie miało nigdy prawa się wydarzyć. Może gdy spojrzą sobie w oczy jutro, pojutrze czy za pięć lat wciąż będą pamiętać wstydliwy wieczór, gdy dali się ponieść emocjom i alkoholowi... nie, gdy to on dał się ponieść emocjom i alkoholowi, pozwalając sobie beztrosko zawładnąć kobiecymi ustami, które wcale nie oponowały przez męskim atakiem.
Nie wybiegał przecież myślami w przód; nie sięgał wyobraźnią dalej, niż coraz gwałtowniejsze pocałunki; one same już wystarczały, by zesłać na niego chwilowe zapomnienie. I wcale nie porównywał ich z innymi pocałunkami, nie porównywał ich z Rosalie, a widmo dziewczyny odrzucającej jego miłość i wyżej stawiającej rodzinne dobro powoli się rozpływało w nicości, jaką przynosił dotyk ust Keiry. Chwilowe zapomnienie, chwilowe odrętwienie, gdy nie liczyło się nic więcej poza tu i teraz - czy mogło go spotkać w tej chwili coś jeszcze lepszego?
Zaparł się mocniej kolanami, przenosząc na nie ciężar swojego ciała i wyprostował, spoglądając na dziewczynę z góry, obserwując ją zupełnie tak, jakby widział ją po raz pierwszy. I przecież widział; pierwszy raz w tej pozycji, pierwszy raz w takiej sytuacji, pierwszy raz zupełnie mu poddaną, bez zadziornego uśmiechu na ustach, bez kąśliwych komentarzy rzucanych pod nosem, bez pytającego wzroku i błagalnego spojrzenia, gdy potrzebowała pomocy przy upartym kliencie. Była nowa, zupełnie nowa i zupełnie odmienna, nieodkryta i nieznana, ale całą sobą zapraszająca do tego, by to właśnie on dzisiaj zapuścił się w mrok tajemnicy i odkrył to, co do tej pory było dla niego niedostępne... i niewyobrażalne. Romans z pracownicą nigdy nie wchodził przecież w grę, nigdy żadnej niczego nie obiecywał, nie kreował wizji wspólnej przyszłości; nigdy nie posunął się wręcz do takiej niezręcznością - jakże bowiem mógłby z nią wtedy współpracować i wydawać jej polecenia? Dzisiaj jednak znalazł dla siebie usprawiedliwienie, znalazł wymówkę w postaci alkoholu i targających sobą emocji. Czy to nie wystarczy, by oddać się zapomnieniu i wyrzucić swoje zasady w niebyt?
- Keira... - szepnął, ni to błagalnym, ni proszącym, ni pytającym tonem, gdy jego spojrzenie oderwało się od dziewczęcych oczu i wolno zsunęło na usta, oparłszy się ich kuszącemu widokowi. Bo po co, skoro kilka centymetrów niżej mógł cieszyć je już inny widok, znacznie bardziej inspirujący i o wiele mocniej przyciągający uwagę. Dłoń Colina zsunęła się pewnie po policzku i szyi, wyznaczając palcami wyimaginowaną ścieżkę, powoli acz sukcesywnie wijącą się w dół, mijającą zarys szczęki i zagłębienie w szyi, muskającą ledwie wyczuwanie złączenie z barkami i, nie robiąc sobie nic z norm moralności, prowadzącą jeszcze niżej. - To jest... - Palce Colina zawisły nad materiałem ubrania na wysokości piersi, by po chwili wahania - trwającego zaledwie ułamek sekundy - opaść powoli i przesunąć się między nimi bez najmniejszego śladu nieśmiałości. Colin ani drgnął, wytyczając nową ścieżkę na ciele Keiry; głuchy na jej szybki oddech i ślepy na jej drżenie; skupiony wyłącznie na nowym odkryciu i nowym znalezisku, które postanowił natychmiast zbadać - póki złośliwy potwór trzeźwości nie da o sobie znać.
Nie było jednak mu to dane. I paradoksalnie to nie wkradający się przez okna dzień, nie poczucie ulatniającego się oszołomienia alkoholem, ani nie nagły napływ moralności doprowadził do katastrofy i zburzenia jego własnej Troi. To złośliwa kanapa postanowiła nagle paskudnie gruchnąć o ziemię, zrzucając ich dwójkę na podłogę. Lądowanie na szczęście nie było ani nieprzyjemne, ani bolesne, ale i tak wywołało na twarzy Colina szok i chwilowe niezrozumienie gwałtownym upadkiem. Spojrzał na Keirę z niepokojem, mrugając kilka razy oczami, jakby ten drobny gest miał nagle wszystko wyjaśnić.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]17.03.16 14:54
Cegiełka po cegiełce składa się marzenia w jedno, nadając im odpowiedną formę oraz kierunek. Sam decydujesz, jakie ono będzie. Keira nawet nie myślała o surowcach bądź środkach. Mur, który zbudowała tuż po zatrudnieniu w Esach Floresach nie dotyczył stricte jej. Musiała wybudować go w swojej głowie, aby nie zniszczyć ich relacji. Ciągle myślała o tym, że pracodawca złamał wszystkie możliwe zasady, przychodząc do domu swojej pracownicy. Gdy przekroczył próg, cały świat przestał istnieć. Zostali zamknięty w ponurym „zamku” na Pokątnej, którego nie chronił żaden smok ani fosa. To fantazje oraz wolność zabraniała wracać do rzeczywistości. Keira właśnie spełniała wszystkie swoje sny, a jednocześnie bała się, że to zaprzepaści szanse nie tylko na karierę naukową, ale także na serce Colina. Chociaż zdawała sobie sprawę, iż nie dorasta żadnej szlachciance do pięt, a jej etykieta jest daleko w tyle, ale młoda dziewczyna i jej serce rwało się do zakazanej miłości. Nie chciała go wypuścić ze swoich objęć, lecz rozsądek starał się obudzić Keirę.
Upierdliwe włosy nie dały się tak łatwo ujarzmić. Odrzuciła je gdzieś na bok, starała się zwinąć je w niedbały koczek, ale cóż tam przeszkadzały jej włosy, gdy miała coś ważniejszego do robienia. Pragnęła poznać każdy odkryty i nieodkryty fragment ciała Colina, zapamiętując te noc aż do końca swoich dni. Nigdy nie czuła się z kimkolwiek tak blisko, a nić porozumienia miedzy nimi nie sięgała raptem tylko do książek. Wiedziała, że nie powinni. Uzależniła się od gry zagubionego szlachcica w ułamku sekundy. Nagle te pocałunki stały się niezbędnym powietrzem do życia. I chociaż miały smak alkoholu, boleśnie przypominając o paskudnych życiowych wydarzeniach, Keira skupiała się na samym Colinie, łudząc się, że ten jej nie skrzywdzi. Nie chciała wiedzieć, co będzie jutro ani za chwilę. Nie nakładali na siebie zobowiązań. Wraz z pocałunkami nie łączyła się obietnica ożenku, przesłodzonych randek czy uroczych obietnic. Keira nawet nie wiedziała, czy wciąż ma pracę. Odprężenie muskało już rozgrzaną skórę, a obowiązki odchodziły w niepamięć, a usta odnajdywały coraz to nowszą ścieżkę na ciele Colina. Kanapa trzeszczała pod nimi, ale któżby się tym przejmował? Układała się pod ciałem mężczyzny, walcząc o każdą jednostkę komfortu, lecz nie swojego, jego. Smukłymi palcami przyciągając go do siebie, dawała sprzeczne sygnały. Najpierw go czarowała i uwodziła, a potem w ułamku sekundy odsuwała od siebie. Kąsała i dawała siebie jak na tacy, aby tylko otulić jego zszargane emocje. Nie chciała go nawet oswajać. Poddała się chwili. Delektowała się momentem, gdy ich usta przestały się ze sobą stykać, a w spojrzeniu Colina nie potrafiła odczytać nic więcej od pożądania. Opuszkami palców badała kształt ust, ostrożnie zupełnie jakby ich już nie znała. Ten moment był jak ledwie zauważona iska wydobywająca się z różdżki podczas nieudanego zaklęcia. Pamiętała je dokładnie jak swoją słabość podczas klubu pojedynków, a takie uczucie właśnie czuła do Colina. I dlaczego miałaby się sprzeciwiać i dlaczego miałby nie chwycić swojego marzenia w dłonie, przysuwając je do swojej drobnej sylwetki?
- Cii… – szept wypełnia przestrzeń między nimi i nagle wszystkie słowa tracą na znaczeniu. Ciało wije się pod delikatnym dotykiem, wyznaczając ścieżkę dalszego dotyku. Szybkie złapanie za nadgarstek, przytrzymanie jego dłońmi, próba walki ze sobą, końcówka języka wibrowała pomiędzy „nie” a „dalej”, a w spojrzeniu Keiry można było odczytać jedynie zagubienie. Nim podjęła decyzję, nim ponownie odnalazła usta Colina i tym razem już śmielej zaprosiła do poznawania dwóch zupełnie obcych sobie ciał, świat nagle przypomniał o swoim istnieniu.
I coś gruchnęło, plecy zabolały, a Keira zassała powietrze. Wiklina powywijana w dziwne kształty, złamana w niektórych miejscach brutalnie przypomniała panience Moore o tym, ile starań kosztowała ją ręcznie robiona kanapa.
- Fehu, na Merlina, na Merlina, nie, nie, nie, to była cała moja wypłata – wymamrotała, wygrzebując się ze szczątków kanapy i badając co z niej zostało. Materac w miarę sprawny, z drewna nic nie zostało. Już jej nie uratuje. Pobieżnie ją obmacała, a następnie odwróciła się prędko w stronę Colina.
- Jesteś cały? – pyta, chwytając jego twarz w swoje dłonie, a następnie nimi badała każdy jego fragment, szukając krwi, siniaków. Nasłuchiwała jęków obolałego ciała. – Nic ci nie jest? – głuchy szept, przepełniony troską. Była gotowa pocałować każdy siniak, a potem zdała sobie sprawę, jakie to absurdalne. Czy to nie był znak od świata, że powinni przestać?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]06.04.16 15:07
Obudził potwora, którego legowisko zasypane było zwałami gruzów, a leże pokryte zostało kurzem i pajęczynami; potwora, którego uparcie skrywał głęboko w sobie, bojąc się z n ó w wypuścić go na wolność, bojąc się stracić nad nim kontrolę, jak to uczynił kilkanaście lat temu w czasie wojny. Kiedy zapomniał o odpowiedzialności za swoje czynności, całkowicie pogrążając się w mroku swoistego tu i teraz, jakby nic więcej się nie liczyło i jakby nic więcej nie miało znaczenia. Po co myśleć o konsekwencjach, skoro dzisiaj jest takie piękne, wczoraj stało się przeszłością, a jutrem można martwić się właśnie jutro? Żyj i daj żyć innym w przypadku Colina miało tragiczne konsekwencje; młody i nieznający prawdziwego życia mężczyzna spotkał na swojej drodze ludzi, których nigdy nie powinien spotkać; robił rzeczy, które uparcie wyrzucał ze swojej pamięci; poddał się wirowi carpe diem, zapominając, że wszystko ma swoje konsekwencje. Minęły miesiące, zanim się opamiętał, ale było za późno, aby odpokutować - zamknął się więc w swojej zdziwaczałej skorupie, zapominając o sobie, swoim życiu i przeznaczeniu, odkładając na bok rodowe zobowiązania i dusząc się w nienawiści do własnej rodziny. Na długie lata przestał Colinem Fawley'em, ograniczając wszystko, od kontaktów rodzinnych po towarzyskie, próbując w ten sposób spłacić swoje młodzieńcze grzechy. A gdy wrócił do ż y c i a, kiedy odkrył go Samael i wydostał z bagna bylejakości, potwór znów się odezwał. Znów rosło w nim pragnienie zapomnienia o wszystkim i chwytania dnia takim, jakim był - dzisiaj, teraz, w tym momencie, bez znaczenia co było wczoraj i co będzie jutro.
To samo uczucie przebudzenia, niebezpiecznie skradającego się smoka-potwora gotowego zaatakować z całą swoją mocą, tłumioną przez wiele lat, towarzyszyło Colinowi właśnie teraz. Teraz, gdy obejmował Keirę i błądził dłońmi po jej ciele, próbując zapomnieć - uparcie, desperacko, niemalże z rozpaczą pragnąc wyrzucić z głowy obraz Rosalie, zastąpić go innym. Imitacją, która odwróciłaby jego zmęczone myśli od porażki, skierowała je na nowe tory, na nową ścieżkę, której mógłby się uczepić, szukając jej końca. Nie wiedział, co go tam czekało - nowe wyzwania, nowe problemy, nowe porażki - ale wiedział, że wszystko było lepsze od bólu odrzucenia, który czuł teraz. Słodkość delikatnych kobiecych ust odciągała go od bólu, a drobne dłonie przesuwające się po jego plecach zsyłały zapomnienie, z którego Colin nader chętnie korzystał, widząc w tym swoją jedyną nadzieję. Egoistycznie i samolubnie czerpał od Keiry wszystko to, co mu dawała; przekuwał swoją niewymówioną wdzięczność na kolejne pocałunki i kolejny dotyk, w którym brzmiała desperacja większa jeszcze niż ta, z którą wtargnął do jej mieszkania. Nie, to nie było dobre wyjście; zapomnienie powinno nadejść spokojnie i nieśpiesznie, pukając do drzwi i zapowiadając swoje przybycie, a nie gwałtownie i brutalnie je wyważając. Powinno otulić Colina z łagodnością i delikatnością, a nie ogarniać chwilowym fizycznym podnieceniem, chwilowym pragnieniem wyrzucenia bólu ze swojego ciała, ze swojego umysłu i duszy. Nie, to zdecydowanie nie było dobre wyjście, ale w tym momencie jedyne, na jakie mógł sobie pozwolić. Egoistyczne, bolesne i zapewne wywołujące wyrzuty sumienia... ale co go to obchodziło, skoro było skuteczne?
Skuteczny był jednakże i sygnał od losu, znak od otaczającego ich świata, że chwilowe carpe diem, chociaż dawało zapomnienie, było nieuczciwe. Wobec Keiry, wobec Rosalie, wobec samego Colina, który cierpiałby w dwójnasób, gdy dotarłaby do niego cała prawda. Kim byłby, gdyby poddał się fizycznej zachciance i wykorzystał swoją pracownicę, tłumacząc się przed samym sobą rozpaczą i bólem odtrącenia? Cóż, sobą. Gorzka świadomość świdrowała brutalnie jego umysł, gdy podciągał się na rękach, próbując rozczepić swoje ciało z ciałem dziewczyny i jej nie przygniatać. Mebel wydawał się kompletnie zdruzgotany i Colin podświadomie zastanawiał się, czy Keira kupiła go na jakimś pchlim targu, skoro nie utrzymał ich ciężaru... albo czy robiła na nim jakieś inne podejrzane rzeczy na czele ze skakaniem pod sufit i dlatego kanapa postanowiła właśnie dzisiaj odmówić posłuszeństwa.
- Wszystko w porządku - powiedział, kiedy uznał, że ból w ramieniu jest tylko chwilowy, a reszta jego ciała nie przejawia żadnych negatywnych objawów złamań czy stłuczeń. - Za to o kanapie nie można tego powiedzieć. Nie sądzę, by pomogły tu jakieś zaklęcia, więc lepiej... kupić coś nowego - przekręcił głowę, by spojrzeć na oparcie kanapy, które smętnie zwisało z całej konstrukcji, ale jednocześnie ironicznie puszczało do niego oczko. Wredność rzeczy martwych; rzucił w myślach niewybredną wiązankę przekleństw i podniósł się z podłogi, pociągając Keirę za sobą. - Albo ja coś wybiorę, z lepszej półki, by posłużyło na trochę dłużej. Chyba nie przywitasz chłopaka w tak zniszczonym wnętrzu - dodał już nieco złośliwie.
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]14.04.16 19:55
To były ciężkie czasy dla ich obojga. Chociaż Colin nie raczył podzielić się swoimi problemami, a i Keira nie byłaby na tyle silna psychicznie, aby posłusznie przytakiwać na każde zasady, którymi rządziła się szlachta. Czyż miłość powinna mieć jakieś zasady? Wszak każdy winien słuchać własnego serca, a szlachcice musieli spoglądać na wartości rodzinne. Małżeństwo było dla nich tylko transakcją, a związek niczym inny jak katorgą, aby spłodzić pierwszego dziedzica. Panienka Moore nie lubiła interesownych ludzi, a do takich na pewno należała jej matka. Ta skazała ją na taki los. Musiała nauczyć się ciężkiej samodzielności, zarabiać na swoje utrzymanie, a mieszkanie na Pokątnej nie należało do najtańszych. Beznadzieja dorosłości zabierała ją do swojego zepsutego świata, wrzucając w ramiona brutalności, kombinowania i patrzenia tylko na własny tyłek. O ile jej znajomi mogli liczyć na pomoc rodziny, Keira została z wszystkim sama, a po dość sporej nieobecności w świecie magicznym utraciła część znajomych. Wiązanie końca z końcem wraz z wykańczającą pracą mogło doprowadzić spokojnie do obłędu, lecz mimo wszystko Keira trzymała się dzielnie, wszystkie swoje smutki i niezgadzanie się z niesprawiedliwym losem dorosłej osoby zatapiała w runicznych księgach. I bojąc się jutra, bojąc się tego, czy będzie miała co włożyć do garnka, bądź jak opłacić wszystkie rachunki, zamykała się w dobrze znajomym świecie książek. Ich zapach działał kojąco, a Keira wówczas przestawała istnieć. Myślała już, czy da radę s a m a. Puste mieszkanie było jakimś wyróżnieniem, ale to najgorzej wieczorami nieme prośby o herbatę odbijały się echem. Ta samotność mocno odizolowała Keirę, lecz pozwoliła jej być bardziej efektywnym pracownikiem. Swoją praktykę przekładała ponad wszystko, a nadgodziny okazywały się zbawieniem. Praca zajmowała myśli, a pusty dom nie przypominał o paskudnych wspomnieniach. Keira aż za bardzo gardziła środowiskiem szlachty. Zapoznano ją aż za bardzo brutalnie z tym światem. Zrozumiała, ze jak szlachcic chce, to zrobi wszystko, aby to dostać. I nagle ta głupiutka wiadomość wyleciała jej z głowy, gdy bezgranicznie zaślepiona wpatrywała się w swojego szefa. Wszak należał do szlachty, lecz jego wiedza była tak imponująca, że nie potrafiła się opanować. Wzdychała do niego od wielu miesięcy, a dziś spełniły się wszystkie jej marzenia. Czy naprawdę tak otwarcie można prosić o ludzką tragedię, żeby choć chwilę poświęcił na zajęcie się nijaką Keirą Moore, która bała się marzyć o większych sprawach?
Ten ciężar czegoś, co po pierwsze nie mogło zostać zrealizowane, był najgorszy. Marzenia małej dziewczynki o miłości, która zapiera dech w piersiach, stały się absurdalne. Czy półkrwiaczka w ogóle miała prawo przebywać tak niekontrolowanie przy szlachcicu, dotykać go, kiedy ma na to ochotę, a co gorsze całować? Jednak ich chroniły te cztery ściany. One, związane tajemnicą, nie zdradzą nikomu sekretu. Egoistycznie przedłużała każdy moment, wykorzystywała chwilę, aby zapamiętać wszystko i powtarzać sobie jak mantrę przed snem, że to kiedyś naprawdę się wydarzyło. Potrzebowała długiej kąpieli, obudzenia się z nierealistycznych marzeń i snów. Dlaczego Colin aż tak mącił jej w głowie? I spierzchnięte od pocałunków usta nie szeptały już jego imienia. Wpatrywała się zaskoczona w szczątki kanapy.
- Evanesco – wyszeptała po znalezieniu różdżki, obserwując w milczeniu jak kanapa wcale nie wraca do swojego poprzedniego stanu. Czy naprawdę nawet magia nie mogła jej naprawić? Poczuła łzy w kącikach oczu.
Robiłam ją tyle czasu, to niemożliwe, że się rozwaliła – próbowała jeszcze ratować sytuacje, podnosząc jakieś szczątki drewna, ale żadne z nich nie trzymały się kupy. Poddała się, otrzepując dłonie z potencjalnych drzazg.
- Ach, a wrócisz tu jeszcze? – niemy szept i niedowierzające spojrzenie. Pochwyciła jego dłoń, wstając z podłogi, przypatrując się całej katastrofie z góry. Nie pozwoliłaby mu z taką łatwością wydawać pieniędzy na swoje mieszkanie. Nie chciała również puścić jego dłoni. Coś jej podpowiadało, że to może być ostatni raz, kiedy pozwolili sobie na burzę uczuć. Chciała go ponownie pocałować, zaprowadzić gdzieś, gdzie świat się ponownie zatrzyma, a oni nie będą musieli przyporządkować się podziałowi krwi, pieniędzy, rodzinnych wpływów. Już stanęła na palce, już szukała jego ust, gdy spojrzała na zegar.
- Osz, za piętnaście minut jest otwarcie, Colin, musimy wychodzić, dostawę trzeba przyjąć, ludzie przyjdą na premierę tej książki, a my nie mamy nic gotowe. My, bo prawda, że to były tylko żarty? Poczekaj, masz szminkę – mówiła to szybko, wręcz zbyt chaotycznie, próbując na raz ogarnąć jakieś śniadanie, wstawić wodę na kawę i ogarnąć rozszalałe kosmyki włosów. Jednak na moment przystanęła przy Colinie, aby zmyć z niego wszystkie dowody grzechu. I z ust, i z szyi, a to bolało bardziej niż pożegnanie. Bo czyż nie mógłby tak otwarcie być czyjś, być po prostu jej? Nie, bo to szlachcic, bo to szef, bo to… Wszystko jest nie tak.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon i przedpokój [odnośnik]21.04.16 17:28
Łatwo było uchwycić pragnienia. Wyciągnąć dłoń po to, co było odległe jak galaktyki, ale dla niektórych, dla wybranych, stanowiło wyłącznie mały krok, robiony niekiedy od niechcenia. Ci wybrani, którzy sięgali po nieosiągalne, mieli do dyspozycji wszystko, by móc urealniać swoje marzenia; władzę, pochodzenie i pieniądze; nazwisko otwierające drzwi, które dla wielu były kamienną skałą nie do przebicia; lecz przede wszystkim pewność siebie, którą to wszystko dawało. Mając za plecami sztab posłusznych poddanych, a pod nogami złote stosy galeonów, można było poważyć się na najdziksze i najbardziej absurdalne pragnienia, które realizowało się z brutalnym dążeniem do celu. Wystarczyło strzelić palcami lub zabrzęczeć sakiewką w pieniędzmi, a świat stawał się o wiele bardziej uległy. Dlaczego więc i Colin miałby z tego nie korzystać i ukrywać swoje atuty? Szlachectwo, bogactwo i pochodzenie mieszały się ściśle z dziwactwem i tajemniczością, które wyróżniały go na tle arystokratycznego świata. Nie był jednym z nich - wymuskanym aroganckim dupkiem przeświadczonym o swojej wielkości i domagającym się szacunku dla samego faktu noszonego nazwiska. On swojego nienawidził; przez wiele lat robił wszystko, by uległo zapomnieniu w mrokach historii. Nie był jednak dość silny - a może właśnie los sprawił, że tani nigdy nie powinien być? - poddając się łatwo ułudzie władzy i potęgi. Ułudzie, którą z pomocą przyjaciela w końcu zepchnął do Tartaru, sięgając już po rzeczywistą władzę i potęgę przynależną szlachcicowi. I wykorzystywał ją.
Niechętnie, niekiedy wręcz nieświadomie, ale wykorzystywał - do osiągnięcia mniejszych i większych celów, uzyskania korzyści, które do tej pory pozostawały poza jego zasięgiem. Wystarczyło się przedstawić, a gdy tylko szlacheckie nazwisko wybrzmiało z jego ust, całe otoczenie stawało się milsze, bardziej usłużne i uległe. Zupełnie jakby rzucił na nie zaklęcie, a oni poddali się całkowicie jego woli. Mógł się zastanawiać, czy z Keirą było dokładnie to samo - urzekła ją jego osobowość, styl życia, tajemniczość, a może sławne nazwisko, bogactwo i posiadanie księgarni z milionem książek, które dziewczyna pochłaniała jedną za drugą? Cokolwiek było przyczyną tego zainteresowania, w tej chwili niewiele go to obchodziło; tak jak wolał nie roztrząsać swoich pobudek, dla których szukał zapomnienia w ramionach swojej pracownicy. Niektóre rzeczy powinny zostać ukryte tak długo, jak to tylko możliwe; konsekwencje z pewnością kiedyś nadejdą, ale póty są odkładane w czasie, póki życie jest łatwiejsze. I mniej problemowe. A problemy były ostatnim, za czym Colin dzisiaj tęsknił. Za czym tęsknił w ogóle. Spoglądał w milczeniu na bezowocne działania Keiry; kanapa była równie zepsuta teraz, jak w chwili, gdy dziewczyna podniosła różdżkę, aby ją naprawić. Połamane części walały się po podłodze, czyniąc w pomieszczeniu coś na kształt małego pobojowiska, ale wszelkie wyrzuty sumienia opuściły Colina błyskawicznie. Nowy mebel był zdecydowanie bardziej bezpieczniejszy od tego starego grata, który uległ sile przeciążenia i pękł na kawałki.
- Czy wrócę, żeby naprawić twoją kanapę? Nie ma mowy. Nie będziesz spała na tym gruchocie, żeby przy kolejnej najbliższej okazji dać mu się zabić - pokręcił głową, rzucając jeszcze jedno przelotne spojrzenie na bezużyteczny rupieć. Śmiercionośna pułapka na pracodawców obłapiających swoje pracownice. - Wybiorę coś z antyków i przyślę so... - urwał, bo nagle dostrzegł prostą oczywistość, że sowa raczej nie dałaby rady przytargać wielkiej i ciężkiej kanapy. A całe stado sów w Londynie z pewnością wzbudziłoby zainteresowanie mugoli, nie mówiąc już o tym, że nie przepchnęłyby mebla przez okno. Westchnął. - Wybiorę coś i zatroszczę się, by ci to jak najszybciej dostarczono. - Tak, tak chyba będzie lepiej. Jeszcze nie zgłupiał całkowicie, by wciągać kanapę samemu po wysokich schodach. Przecież miał taki delikatny kręgosłup. I pewnie mięśnie by go za bardzo bolały. Nie, nie, nie, żadna kobieta nie była warta aż takiego poświęcenia.
- Przede wszystkim j a nic nie muszę. Jestem właścicielem - przypomniał jej na wypadek, gdyby w tym dziwnym szale zechciała go zapędzić do pracy. potrzebował snu, samotności, kawałka sufitu, w który mógłby się wpatrywać, a nie stada klientów nad głową i domorosłego autora, któremu wydawało się, że po wydaniu jednej książki wszyscy mu będą naskakiwać. - Więc wrócę teraz do domu i się położę. Zamknę oczy i będę starał się nie myśleć, że doprowadzacie m o j ą księgarnię do ruiny. A potem będziemy się dalej zastanawiać, co jest z n a m i - wyjaśnił bezkompromisowo, nie dając Keirze dojść więcej do głosu. Zresztą co miałaby jeszcze powiedzieć? - Miłej pracy, panno Moore - mruknął jeszcze, zanim zamknęły się za nim drzwi.

z/t x2
Colin Fawley
Colin Fawley
Zawód : Właściciel Esów&Floresów i własnej sieci ksiegarni
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Zasada pierwsza: nie angażować się
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
A co, jeśli wszyscy żyjemy w świecie, który nie ma końca?
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t592-colin-fawley http://morsmordre.forumpolish.com/t1184-poczta-kociarza-colina https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f123-inverness-stuart-street https://www.morsmordre.net/t2778-skrytka-bankowa-nr-117#44918 http://morsmordre.forumpolish.com/t1185-colin-fawley

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Salon i przedpokój
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach