Sklep zielarski Orchideous
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sklep zielarski 'Orchideous'
Sklep wydaje się tu być od zawsze. Frontową ścianę obwiesza bujnie rosnący bluszcz. Z pozoru dziki, ale tak naprawdę starannie wypielęgnowany. Otoczony skrupulatną opieką na równi z ziołami wypełniającymi doniczki w środku. Wnętrze jest jasne, przestronne i wypełnione wybujałą zielenią. W powietrzu unosi się uderzająca do głowy mieszanka kwietnych zapachów. Być może dlatego przyjemniej krąży się wśród półek i stolików uginających się od doniczek. Mimo wszystko należy uważać przechadzając się dookoła, zwłaszcza na młode sadzonki bijącej wierzby zazwyczaj z wiadomych przyczyn stojące na podłodze. Jeśli nie odnajdziesz tego, czego szukasz sam bezzwłocznie poradź się sprzedawcy, który zapewne odnajdzie potrzebne ci zioła na zapleczu, do którego wiodą tajemnicze drzwi za kontuarem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 1 raz
/obojętne, może być i początek kwietnia c:
Serce Lil zabiło jakby mocniej, kiedy usłyszała zalążek odmowy, zaraz jednak odetchnęła z ulgą czując, jak niewidzialny ciężar opada jej z serca. Spokojnie, MacDonald, wszystko będzie dobrze, kupisz co masz i wrócisz na próbę.
Uważając, żeby niczego nie potrącić i nie zrzucić, ruszyła w stronę lady, w myślach powtarzając po raz kolejny listę zakupów.
- Potrzebuję figi abisyńskiej, ptasiego rdestu i raptuśnika - odpowiedziała, rozglądając się dookoła. Nie ma opcji, żeby sama znalazła to wszystko w tym szaleństwie. Tu wszędzie są rośliny! W tym momencie kobieta za ladą wymówiła jej imię i Lil dopiero teraz faktycznie się jej przyjrzała. Dla niej szkoła była całe lata świetlne wstecz. Co chwila coś się działo, coś co dla innych mogło nic nie znaczyć, a dla niej było olbrzymie. Sam marzec trwał chyba z rok! A co dopiero jej początki, rozkręcanie się w pracy, potem wyjazd, powrót, perypetie w trakcie. Pewnie gdyby Sprout jej nie rozpoznała, Lil wyszłaby z poczuciem, że gdzieś już tę osobę widziała, ale nie ma pojęcia gdzie. Dla niej wszyscy bardzo się przez tych prawie dziesięć lat zmienili.
- Peony? - odpowiedziała, uśmiechając się łagodnie, choć trochę nerwowo. Miło było ją spotkać, znów zobaczyć znajomą twarz. Tyle osób jej poznikało! MacDonald nigdy nie była popularna, wręcz przeciwnie, ale zawsze ceniła swoje nieliczne grupki dobrych znajomych.
- Ciebie za to bym nie poznała. Ale to może kwestia mojego zawirowania. - przyznała. Przygryzła nerwowo wargę, już się oduczyła, ale ostatnie nerwy znów przypomniały jej o tym nawyku. - Znajdziesz mi te zioła? Sama bym to robiła tu ze trzy godziny, a wieczorem mam pokaz, muszę wracać na próbę.
Wydało jej się oczywiste, że Sprout musi tu pracować. Z resztą weszła za ladę. Tylko o co chodziło na początku?
Serce Lil zabiło jakby mocniej, kiedy usłyszała zalążek odmowy, zaraz jednak odetchnęła z ulgą czując, jak niewidzialny ciężar opada jej z serca. Spokojnie, MacDonald, wszystko będzie dobrze, kupisz co masz i wrócisz na próbę.
Uważając, żeby niczego nie potrącić i nie zrzucić, ruszyła w stronę lady, w myślach powtarzając po raz kolejny listę zakupów.
- Potrzebuję figi abisyńskiej, ptasiego rdestu i raptuśnika - odpowiedziała, rozglądając się dookoła. Nie ma opcji, żeby sama znalazła to wszystko w tym szaleństwie. Tu wszędzie są rośliny! W tym momencie kobieta za ladą wymówiła jej imię i Lil dopiero teraz faktycznie się jej przyjrzała. Dla niej szkoła była całe lata świetlne wstecz. Co chwila coś się działo, coś co dla innych mogło nic nie znaczyć, a dla niej było olbrzymie. Sam marzec trwał chyba z rok! A co dopiero jej początki, rozkręcanie się w pracy, potem wyjazd, powrót, perypetie w trakcie. Pewnie gdyby Sprout jej nie rozpoznała, Lil wyszłaby z poczuciem, że gdzieś już tę osobę widziała, ale nie ma pojęcia gdzie. Dla niej wszyscy bardzo się przez tych prawie dziesięć lat zmienili.
- Peony? - odpowiedziała, uśmiechając się łagodnie, choć trochę nerwowo. Miło było ją spotkać, znów zobaczyć znajomą twarz. Tyle osób jej poznikało! MacDonald nigdy nie była popularna, wręcz przeciwnie, ale zawsze ceniła swoje nieliczne grupki dobrych znajomych.
- Ciebie za to bym nie poznała. Ale to może kwestia mojego zawirowania. - przyznała. Przygryzła nerwowo wargę, już się oduczyła, ale ostatnie nerwy znów przypomniały jej o tym nawyku. - Znajdziesz mi te zioła? Sama bym to robiła tu ze trzy godziny, a wieczorem mam pokaz, muszę wracać na próbę.
Wydało jej się oczywiste, że Sprout musi tu pracować. Z resztą weszła za ladę. Tylko o co chodziło na początku?
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Choć Peony czasy szkolne pamiętała raczej jak przez mgłę to niektórych twarzy po prostu się nie zapomina. Podczas pobytu w Hogwarcie miała wielu przyjaciół jednak to wszystko gdzieś znikło. Każdy poszedł w swoją stronę. Założyli rodzinę, wyjechali by znaleźć pracę marzeń i chociaż dobrze wiedziała, że nic tak naprawdę nie trwa wiecznie i każda relacja może ulec osłabieniu to nie mogła wyrzucić tych ludzi z głowy. Słysząc czego kobieta potrzebuje zaczęła się rozglądać po sklepie. Zastanawiała się co na to właściciel sklepu. W końcu tym, że sama weszła za ladę mogła spowodować późniejszy brak zaufania u mężczyzny. Mogła też go po prostu zawołać ewentualnie zapytać czy może. Nie zrobiła tego. Człowiek bardzo często najpierw robi, a dopiero potem zaczyna myśleć. Kiedy dowiedziała się, że kobieta przed nią nie jest nikim innym jak znajomą z Hogwartu nie mogła już jej nie pomóc. Liczyła, że jednak ceni się na tyle jej wiedzę by nie myśleć, że może sprzedać coś całkowicie innego. Skinęła głową. - Zwolnij trochę, bo już całkiem przestaniesz ludzi na ulicy poznawać. - zaśmiała się i od razu zaczęła rozglądać się za ziołami jakich potrzebowała kobieta. - Pokaz? To czym się zajmujesz? Gdzie Cię świat poniósł? - zapytała szczerze zainteresowana. Pamiętała Lily z czasów, kiedy sama była Prefektem. To przyjazna i uśmiechnięta dziewczyna, której często ciężko było uczęszczać na zajęcia. - Może to chwile potrwać… znaczy na pewno nie trzy godziny, ale nie znam wszystkich zakamarków. Nie pracuje tutaj. - powiedziała wzruszając ramionami i uśmiechając się szeroko. Zdała sobie sprawę z tego jak bardzo absurdalnie w tym momencie to brzmiało. Sięgnęła po słój ptasiego rdestu i wzrokiem zaczęła szukać pojemniku do przesypania. - Taki pojemniczek wystarczy? - zapytała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zaraz przed pokazami trudno zwolnić. Zawsze na ostatnią chwilę coś jest nie tak. - uśmiechnęła się lekko. - Jestem iluzjonistką. Pracuję między mugolami. Wiesz, magia bez magii. - wzruszyła ramionami. Bardzo lubiła swoją pracę i bardzo się w nią angażowała. Nigdy nie była szczególne dobrą uczennicą, zawsze bardzo się starała, ale zwyczajnie jej nie wychodziło, nie miała drygu do zaklęć, czy eliksirów, a jak już zawaliła to potem się bała znowu, nie chciała być w centrum uwagi, stresowała się i wychodziło jeszcze gorzej. Aż pewnego razu ktoś przypadkiem podsunął jej rozwiązanie, które okazało się idealne.
- Nie pracujesz? A... możesz mi te rzeczy sprzedać? Znaczy to jakiś twój przyjaciel? - dopytała zaraz, bo i nie chciała narobić Peony problemów. Jeszcze ktoś ją weźmie za złodziejkę? - I czym się w takim razie zajmujesz?
Dopytała jeszcze ciekawsko. I rozejrzała się, bo przecież gdzieś tu powinien być jakiś pracownik, czy właściciel sklepu?
- Przydałby się większy. Robię zapas na dłużej. - przyznała, nie kryjąc zdziwienia całą sytuacją. Choć nie spodziewała się, niczego niecnego. Pewnie się znają, Peony jej pomoże, a ten człowiek się ucieszy, że nie stracił klientki i tyle.
- Nie pracujesz? A... możesz mi te rzeczy sprzedać? Znaczy to jakiś twój przyjaciel? - dopytała zaraz, bo i nie chciała narobić Peony problemów. Jeszcze ktoś ją weźmie za złodziejkę? - I czym się w takim razie zajmujesz?
Dopytała jeszcze ciekawsko. I rozejrzała się, bo przecież gdzieś tu powinien być jakiś pracownik, czy właściciel sklepu?
- Przydałby się większy. Robię zapas na dłużej. - przyznała, nie kryjąc zdziwienia całą sytuacją. Choć nie spodziewała się, niczego niecnego. Pewnie się znają, Peony jej pomoże, a ten człowiek się ucieszy, że nie stracił klientki i tyle.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Słysząc o zawodzie jakim kobieta wykonuje, Peony uśmiechnęła się szeroko. - Każdy potrzebuje odrobiny magii co? - zapytała retorycznie. Sama nie wyobrażała sobie życia bez różdżki i podziwiała każdego kto potrafił bez magii funkcjonować tak dobrze jak robili to mugole każdego dnia. W końcu całkiem niedawno mogła zachwycać się konstrukcją ich wesołego miasteczka. Nie łatwo jest zrobić coś podobnego bez krzty magii. Lily także doskonale rozumiała. Wiedziała jak to jest kiedy dosłownie cały świat staje na głowie, a tobie zostało parę godzin by ten świat uratować od największej zagłady. Może trochę to przesadzone, ale w naszych głowach dokładnie tak to wygląda. Oderwała się od rozmyślań i skupiła na wymówionych przez rudowłosą ziołach. Odmierzając do słoiczka odpowiednią ilość ziół i zapisując liczby na kartce leżącej tuż obok magicznego kalkulatora, wzruszyła ramionami. - Właściciel rozpakowuje towary więc pewnie kazałby Ci trochę poczekać. Znaczy jestem tego bardziej niż pewna. - bo przecież to był gbur nie z tej Ziemi i Peony nie raz spędzała tu długi godziny czekając aż ten w końcu sprawdzi każdą, pojedynczą mandragorę. Kompulsje jak znalazł. - Nie mogłam pozwolić, żeby Cię tu trzymał skoro się śpieszysz. - dodała sięgając po różdżkę i ruchem ręki przywołała do siebie drewnianą skrzynkę z figami. - Jestem zielarką. - powiedziała ponosząc na kobietę wzrok i uśmiechając się lekko. - Głównie zajmuje się hodowlą mandragor, ale jestem też alchemikiem. Nie martw się dostaniesz wszystko w pierwszorzędnej jakości. - powiedziała sięgając po figę, która naprawdę była pierwszorzędna. Co jak co, ale towar mężczyzna miał tu naprawdę dobry. Nic dziwnego, że sprawdzał każdą, pojedynczą mandragorę. Uśmiechnęła się kładąc na ladę słoik rdestu i siatkę z figami. - Jeszcze tylko raptuśnik i jesteś wolna. - powiedziała i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Racja.
Uśmiechnęła się lekko. Zawsze cieszyło ją to, ile radości mają ludzie z oglądania jej sztuczek. Szczególnie tych faktycznie całkowicie mugolskich. Była z nich szczerze dumna i przeszczęśliwa zawsze, kiedy na prawdę udało jej się oszukać czyjeś zmysły - szczególnie, że nad większością z nich pracowała sama. I wbrew pozorom te najprostsze sztuczki były dla widzów trudniejsze do rozgryzienia.
Kiedy usłyszała, że Peony właśnie ratuje ją przed czekaniem, uśmiechnęła się tym bardziej wdzięczna za pomoc. Może i by się wyrobiła, ale jej nerwy by na tym na pewno ucierpiały!
- W takim razie miałam tym więcej szczęścia, że na ciebie wpadłam. - stwierdziła zadowolona.
Skinęła głową, jakoś nie dziwił jej ten zawód panny Sprout. To miejsce z resztą było przyjemne i chyba w jakiś sposób uspokajające. Może jest tu jakaś szczególna roślina?
- Byłabyś w stanie wyhodować mi coś skutecznie uspokajającego? - spytała zaciekawiona, kiedy Piwka przesypywała do odpowiedniego słoiczka wymienione przez nią zioła. - Do naparu, albo do postawienia. Tylko żeby nie usypiało, a jedynie łagodziło nerwy. Jest w ogóle coś takiego? - dodała, bo nawet nie zamierzała udawać, że się na tym wszystkim zna. - Albo polecić do kupna, jeśli nie zajmujesz się sprowadzaniem, czy sadzeniem takich rzeczy. Nie potrzebuję na już, szukam czegoś dobrego już jakiś czas.
Przyznała. Chyba wolała doniczkę i zrywać czasem listek i parzyć, gdyby trzeba. Ale jeśli jest coś ususzonego, a skutecznego - czemu nie?
Uśmiechnęła się lekko. Zawsze cieszyło ją to, ile radości mają ludzie z oglądania jej sztuczek. Szczególnie tych faktycznie całkowicie mugolskich. Była z nich szczerze dumna i przeszczęśliwa zawsze, kiedy na prawdę udało jej się oszukać czyjeś zmysły - szczególnie, że nad większością z nich pracowała sama. I wbrew pozorom te najprostsze sztuczki były dla widzów trudniejsze do rozgryzienia.
Kiedy usłyszała, że Peony właśnie ratuje ją przed czekaniem, uśmiechnęła się tym bardziej wdzięczna za pomoc. Może i by się wyrobiła, ale jej nerwy by na tym na pewno ucierpiały!
- W takim razie miałam tym więcej szczęścia, że na ciebie wpadłam. - stwierdziła zadowolona.
Skinęła głową, jakoś nie dziwił jej ten zawód panny Sprout. To miejsce z resztą było przyjemne i chyba w jakiś sposób uspokajające. Może jest tu jakaś szczególna roślina?
- Byłabyś w stanie wyhodować mi coś skutecznie uspokajającego? - spytała zaciekawiona, kiedy Piwka przesypywała do odpowiedniego słoiczka wymienione przez nią zioła. - Do naparu, albo do postawienia. Tylko żeby nie usypiało, a jedynie łagodziło nerwy. Jest w ogóle coś takiego? - dodała, bo nawet nie zamierzała udawać, że się na tym wszystkim zna. - Albo polecić do kupna, jeśli nie zajmujesz się sprowadzaniem, czy sadzeniem takich rzeczy. Nie potrzebuję na już, szukam czegoś dobrego już jakiś czas.
Przyznała. Chyba wolała doniczkę i zrywać czasem listek i parzyć, gdyby trzeba. Ale jeśli jest coś ususzonego, a skutecznego - czemu nie?
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Peony także lubiła patrzeć jak wykonując swoją pracę, coś co przecież robi mechanicznie, z pasji, a nie z przymusu, sprawia komuś przyjemność. W dzisiejszych czasach ciężko było o zajęcie, które nie będzie dla nas prawdziwą udręką. Peony miała tą przyjemność, że zawsze, niemalże zawsze ludzie będą potrzebować jej zawodów. Krem dla skóry, eliksir dla ciała, zioła dla umysłu. To wszystko się przydawało i miało się przydawać. Wierzyła, że tak szybko nie przejdzie na emeryturę i bardzo jej to pasowało. Lubiła w końcu to co robiła. Cieszyła się z tego, że urodziła się Sproutem i miała to we krwi. Uśmiechnęła się na słowa kobiety. - Miejmy nadzieje, że mnie właściciel nie zabije. - zażartowała. Nie wierzyła w to, że mogłaby mieć przez to problemy. Zresztą pamiętajmy o tym, że ludzie działają zwykle tak by ratować własną skórę. A skoro nie byłaby pewna, że nie wpłynie to na nią to by się tego nie podjęła. Przez chwile zamyśliła się nad słowami kobiety. - Ale wolisz coś do zaparzania? W sensie… mieszankę ziół? - zapytała bo to właściwie wynikało z tego co jej mówiła, a Peony miała przepis na pewien eliksir, który mógłby złagodzić ale nie otumanić. - Bo jeśli wolisz zioła to oczywiście głóg, małe ilości waleriany i może… - rozejrzała się w poszukiwaniu siedzącego jej w głowie zioła. -… werbena. - powiedziała w końcu wracając spojrzeniem do kobiety. - To jestem Ci w stanie przygotować już teraz. Jeżeli wolisz jednak żywe rośliny to najlepsze sadzonki znajdziesz w dokach, ale jeśli chcesz mogę je dla Ciebie kupić. - uśmiechnęła się szeroko. - Jeżeli wolisz jakiś eliksir, albo nawet maść… to zawsze mogę Ci też coś przygotować. Znaczy z maścią jest taki problem, że będzie się wolno wchłaniać, ale przy dłuższym zażywaniu też będzie działać. - opowiedziała odstawiając skrzynkę fig na miejsce i zapisując ilość jakie zapakowała do słoiczka. Kilka liści raptuśnika włożyła do papierowej koperty, a wszystko ładnie zapakowała do torby. - I wszystko. - powiedziała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ja też.
Cóż, nie chciała robić problemu, choć też wierzyła w zdrowy rozsądek Peony, która raczej nie robiłaby tego, gdyby miała mieć z powodu tej pomocy problemy. Patrzyła, jak kobieta krząta się po sklepie, zbiera, waży i pakuje odpowiednie rzeczy.
- Może wezmę coś do zaparzania w takim razie. Ale nie pogardziłabym żywą roślinką. Możemy się umówić gdzieś, porozmawiać może, przy okazji bym ci oddała pieniądze i ją zabrała. Jest tu, zaraz obok bardzo urocza cukiernia.
Dodała. Żałowała, że teraz się tak spieszy. Nigdy nie były z Peony najlepszymi przyjaciółkami, ale po prostu ją lubiła. Piwka nie raz jej pomogła, była taka ciepła i kochana - takich osób bardzo trzeba, szczególnie strachliwym dzieciakom wysłanym daleko od domu! Miło było teraz po czasie odnawiać podobne znajomości. Lil coraz bardziej się cieszyła, że wróciła do Londynu.
Wyjęła zaraz portfel, żeby zapłacić, kiedy tylko Piwka ją podliczy i wyjść w końcu, pospieszyć na swój pokaz. Trochę nerwów teraz, potem się uspokoi, na scenie będzie innym człowiekiem i po wszystkim wróci do domu. To będzie męczący dzień!
Cóż, nie chciała robić problemu, choć też wierzyła w zdrowy rozsądek Peony, która raczej nie robiłaby tego, gdyby miała mieć z powodu tej pomocy problemy. Patrzyła, jak kobieta krząta się po sklepie, zbiera, waży i pakuje odpowiednie rzeczy.
- Może wezmę coś do zaparzania w takim razie. Ale nie pogardziłabym żywą roślinką. Możemy się umówić gdzieś, porozmawiać może, przy okazji bym ci oddała pieniądze i ją zabrała. Jest tu, zaraz obok bardzo urocza cukiernia.
Dodała. Żałowała, że teraz się tak spieszy. Nigdy nie były z Peony najlepszymi przyjaciółkami, ale po prostu ją lubiła. Piwka nie raz jej pomogła, była taka ciepła i kochana - takich osób bardzo trzeba, szczególnie strachliwym dzieciakom wysłanym daleko od domu! Miło było teraz po czasie odnawiać podobne znajomości. Lil coraz bardziej się cieszyła, że wróciła do Londynu.
Wyjęła zaraz portfel, żeby zapłacić, kiedy tylko Piwka ją podliczy i wyjść w końcu, pospieszyć na swój pokaz. Trochę nerwów teraz, potem się uspokoi, na scenie będzie innym człowiekiem i po wszystkim wróci do domu. To będzie męczący dzień!
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Świetny pomysł. - powiedziała z uśmiechem. Peony to już całkiem miała problem z odnajdywaniem jakichkolwiek znajomości. Po szkole wszelkie drogi się rozeszły, ale wtedy jakoś jej to nie przeszkadzało. W końcu miała inne rzeczy na głowie. Dom, rodzina, w końcu także dziecko. Jakoś nie po drodze jej było do utrzymywania dobrych kontaktów z ludźmi ze szkoły. Była pewna, że gdyby spotkała na ulicy niektóre osoby ze swojego domu… nie rozpoznałaby ich. Na szczęście niektórzy prawie w ogóle się nie zmieniają, a przynajmniej Peony nadal ich tak pamięta. Tak jak Lily, która prócz tego, że wydoroślała, bo w końcu minęło parę dobrych lat to nadal miała w sobie to co Peony bardzo dobrze pamiętała. - Moment już Ci coś przygotuje. - odparła i zabrała się za przygotowanie mieszanki ziół. - W takim razie może wyślę Ci sowę, kiedy będę już miała rośliny? - zapytała przesypując odpowiednią ilość ziół do pojemnika. - I wtedy się umówimy na dogodny dla nas termin. - dodała z uśmiechem wkładać słoiczek do siatki i podając ją rudowłosej. Wszystko zapisała w zeszycie, a samopiszące pióro od razu podliczyło jej cenę. - Za wszystko będzie dwanaście galeonów. - powiedziała z uśmiechem. Czuła się dziwnie w roli sprzedawcy, ale przecież to nie była taka zła robota. W końcu nie raz przychodziło jej zastępować ojca w aptece. Czasem to było nawet zabawne. W końcu ludzie lubią wymyślać różnego rodzaju choroby. - I powodzenia na pokazie. - dodała choć była pewna, że kobieta doskonale sobie poradzi.
z.t
[bylobrzydkobedzieladnie]
z.t
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 26.12.16 18:40, w całości zmieniany 1 raz
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- A możemy zrobić to inaczej? Wyślę ci sowę za tydzień i odpiszesz? Nadal raczej nie lubię sów. Ale mam swoją. Ona jest... niegroźna. Tylko nie mów proszę, że sowy są niegroźne. W każdym razie Kukułki się nie boję. - uśmiechnęła się. Może lekko była skrępowana, ale przywykła do tego, że ludzie wiedzą o jej lękach. Nie musi się wstydzić Piwki, która nie raz widziała ją skuloną i przerażoną. Sowy to problem Lil już od dawien dawna - nawet tej, która przyniosła jej sowę z Hogwartu nie wpuściła do pokoju, ostatecznie listy odbierał Rob, jej brat.
- Dzięki. Super. To... do zobaczenia niedługo?
Uśmiechnęła się lekko, kiedy zebrała swoje rzeczy do torebki i zapłaciła Peony należność. - Nie dziękuję. - Puściła jej oczko jak każdy przesądny człowiek. Skinęła jej jeszcze na odchodne i ostrożnie, uważając żeby na nic nie wlecieć, czy czegokolwiek nie potrącić opuściła sklep, by dalej szykować się do pokazu.
zt
- Dzięki. Super. To... do zobaczenia niedługo?
Uśmiechnęła się lekko, kiedy zebrała swoje rzeczy do torebki i zapłaciła Peony należność. - Nie dziękuję. - Puściła jej oczko jak każdy przesądny człowiek. Skinęła jej jeszcze na odchodne i ostrożnie, uważając żeby na nic nie wlecieć, czy czegokolwiek nie potrącić opuściła sklep, by dalej szykować się do pokazu.
zt
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
/początek kwietnia, jakoś przed siódmym
Titus miał przerwę, a że nie bywał już w Zwierzyńcu nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić - nie pierwszy raz zresztą. Normalnie przeglądał wówczas Horyzonty Zaklęć (Proroka już nie czytał, bo uznał, że ten szmatławiec głosi propagandę, rzetelne wiadomości to oni podawali może w poprzednim stuleciu), albo czytał książki, które przyniósł sobie do różdżkarni, ale dzisiaj... Dzisiaj skończył ostatni tom i tak strasznie mu się nudziło, że wypełzł przed sklep żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Wciągnął w płuca zapach ulicy Pokątej, pozwolił kącikom ust unieść się ku górze, a na koniec przetarł obiema dłońmi ramiona, bo darował sobie płaszcz, zaś chłodny podmuch wiatru wprawił jego ciało w delikatne drżenie. Niby był kwiecień, ale pogoda wciąż lubiła płatać figle i choć promienie słońca wyglądały zza chmur, to minie jeszcze kupa czasu zanim będzie można się opalać... Z wolna odpalił papierosa, jeszcze bardziej niespiesznie zaciągając się aromatycznym dymem o smaku jabłek z cynamonem, wsparł ramię o framugę i obserwował. Patrzył na czarodziei spieszących po wybrukowanej ulicy, patrzył jak wiatr szarpie ich płaszcz, jak potykają się o własne stopy gnając przed siebie, rozglądając się wokół jakby... z lękiem w oczach. Niektórych witał skinieniem głowy, a oni odpowiadali mu bladym uśmiechem. Czasem zerkał w stronę Zwierzyńca...
W końcu jednak inne drzwi przykuły jego uwagę - sklep zielarski znajdował się nieopodal i Titus miał idealny wgląd na jego wejście, gdzie na progu pojawiła się pewna znajoma młódka. Ollivander wyszczerzył zęby w uśmiechu - choć miał jeszcze połowę papierosa, wyrzucił go na bruk, przydeptując peta, po czym ruszył w kierunku Bonnie, która w swoich chudych ramionach dźwigała chyba z tuzin sadzonek!
- Bonnie! - pomachał do niej - Czekaj, pomogę ci z tym, mam akurat przerwę. - kiwnął głową wyciągając ręce by odebrać od niej bagaż. Cieszył się, że ją tu spotkał, lubił młodą Carterównę... no i może miał nadzieję, że powie mu co słychać u Lotty, bo strasznie się o nią martwił po tym jak ogłosili wyniki referendum i choć dłonie mistrza już tworzyły magiczny kompas, który wkrótce znajdzie się w jej posiadaniu, to nie poczuje się spokojniejszy przynajmniej do momentu, w którym busola nie trafi w ręce Charlotty.
Titus miał przerwę, a że nie bywał już w Zwierzyńcu nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić - nie pierwszy raz zresztą. Normalnie przeglądał wówczas Horyzonty Zaklęć (Proroka już nie czytał, bo uznał, że ten szmatławiec głosi propagandę, rzetelne wiadomości to oni podawali może w poprzednim stuleciu), albo czytał książki, które przyniósł sobie do różdżkarni, ale dzisiaj... Dzisiaj skończył ostatni tom i tak strasznie mu się nudziło, że wypełzł przed sklep żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Wciągnął w płuca zapach ulicy Pokątej, pozwolił kącikom ust unieść się ku górze, a na koniec przetarł obiema dłońmi ramiona, bo darował sobie płaszcz, zaś chłodny podmuch wiatru wprawił jego ciało w delikatne drżenie. Niby był kwiecień, ale pogoda wciąż lubiła płatać figle i choć promienie słońca wyglądały zza chmur, to minie jeszcze kupa czasu zanim będzie można się opalać... Z wolna odpalił papierosa, jeszcze bardziej niespiesznie zaciągając się aromatycznym dymem o smaku jabłek z cynamonem, wsparł ramię o framugę i obserwował. Patrzył na czarodziei spieszących po wybrukowanej ulicy, patrzył jak wiatr szarpie ich płaszcz, jak potykają się o własne stopy gnając przed siebie, rozglądając się wokół jakby... z lękiem w oczach. Niektórych witał skinieniem głowy, a oni odpowiadali mu bladym uśmiechem. Czasem zerkał w stronę Zwierzyńca...
W końcu jednak inne drzwi przykuły jego uwagę - sklep zielarski znajdował się nieopodal i Titus miał idealny wgląd na jego wejście, gdzie na progu pojawiła się pewna znajoma młódka. Ollivander wyszczerzył zęby w uśmiechu - choć miał jeszcze połowę papierosa, wyrzucił go na bruk, przydeptując peta, po czym ruszył w kierunku Bonnie, która w swoich chudych ramionach dźwigała chyba z tuzin sadzonek!
- Bonnie! - pomachał do niej - Czekaj, pomogę ci z tym, mam akurat przerwę. - kiwnął głową wyciągając ręce by odebrać od niej bagaż. Cieszył się, że ją tu spotkał, lubił młodą Carterównę... no i może miał nadzieję, że powie mu co słychać u Lotty, bo strasznie się o nią martwił po tym jak ogłosili wyniki referendum i choć dłonie mistrza już tworzyły magiczny kompas, który wkrótce znajdzie się w jej posiadaniu, to nie poczuje się spokojniejszy przynajmniej do momentu, w którym busola nie trafi w ręce Charlotty.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
/23.05
Mała dziewczynka siedziała na środku wielkiego pokoju i starannie wpisywała "Urtica dioica" obok ususzonego liścia pokrzywy. "Edna!" - usłyszała głos matki, wstała z ziemi i pobiegła na swoich małych nóżkach za dom, skąd dochodził. "Chodź, coś Ci pokażę" powiedziała kobieta, kiedy tylko blondynka znalazła się na dworze. Mała podeszła bliżej i spojrzała w miejsce na które wskazywała matka. Amelia skierowała różdżkę w kierunku maleńkiej roślinki ledwo wystającej ponad ziemię. "Floreat Crevi"- wypowiedziała, a roślinka momentalnie zaczęła wzrastać. "Wooooow" wyszeptała Edna patrząc zauroczona jak w kilka sekund pojawiają się listki aż w końcu kwiat.
Bum! Wyrwana ze wspomnień Edna aż podskoczyła z zaskoczenia. Rozejrzała się po sklepie szukając źródła tego hałasu. -Czy ja nigdy Was nie nauczę?-podeszła do rzędu małych wierzb bijących i spojrzała na nie z wyraźną troską w oczach. Tak, tak, Panna Stalk miała tendencję do rozmawiania z roślinami. Zresztą do siebie samej gadała nie rzadziej, ale cóż poradzić kiedy spędzała ogrom czasu w sklepie właśnie w towarzystwie swoich małych zielonych przyjaciół? Spojrzała z dezaprobatą na wijącą się po ziemi wierzbę wystającą z pękniętej doniczki. -Będzie trzeba coś z Wami zrobić, to już trzeci raz w tym miesiącu! - oparła dłonie na biodrach i posłała wierzbie groźne spojrzenie, żeby ta wiedziała iż Edna mówi na poważnie. Z całą pewnością się tym przejęła... Dziewczyna powędrowała na zaplecze, skąd przyniosła doniczkę, rękawice i szufelkę. Musiała przejść się raz jeszcze, bo kiedy już chciała zabrać się do roboty, zorientowała się, że przydałaby się jej jeszcze może jakaś ziemia do nowej doniczki. "Jak się nie ma w głowie, to trzeba mieć w nogach"- przeszło jej przez myśl. Rozejrzała się po zapleczu w poszukiwaniu ziemi. Przecież ostatnio odkładała ją na drugiej półce, zaraz za drzwiami, a teraz stała tam skrzynka z nasionami. Przebiegła spojrzeniem po pomieszczeniu. Gapciu!- skarciła się, gdy w magiczny sposób wróciły do pamięci jej ostatnie porządki, kiedy to pozamieniała miejscami rzeczy na zapleczu, teoretycznie "bo tak będzie wygodniej", ale tak właściwie to zrobiła to z nudów, a może i z potrzeby zmian? Tak, Edna zdecydowanie potrzebowała zmian, a jedyne na co ją było stać w chwili obecnej to zamiana miejsca rzeczy w magazynie. Brawo, super, jak tak dalej pójdzie to za 3 lata odważy się przestawić tą półkę obok lady o którą notorycznie się potyka.
Wróciła do swojej wierzby bijącej, którą w tym momencie raczej można by nazwać płaczącą, tak smutno leżała na tej posadzce. -No chodź mała - powiedziała dziewczyna delikatnie podnosząc miniaturową wierzbę. Włożyła ją do doniczki i zasypała ziemią. -Tylko grzecznie mi tu! - powiedziała odstawiając ją na miejsce. Podniosła się z kolan i strzepała ziemię ze spódnicy. Pozamiatała jeszcze podłogę, zaniosła wszystko na zaplecze i to by było na tyle z atrakcji tego dnia.
Edna wróciła za ladę i zaczęła rozmyślać w jaki sposób nie dopuścić do kolejnej takiej "katastrofy", jednak jej myśli szybko odbiegły od tego tematu i zaczęły dryfować w nieznanym kierunku.
Mała dziewczynka siedziała na środku wielkiego pokoju i starannie wpisywała "Urtica dioica" obok ususzonego liścia pokrzywy. "Edna!" - usłyszała głos matki, wstała z ziemi i pobiegła na swoich małych nóżkach za dom, skąd dochodził. "Chodź, coś Ci pokażę" powiedziała kobieta, kiedy tylko blondynka znalazła się na dworze. Mała podeszła bliżej i spojrzała w miejsce na które wskazywała matka. Amelia skierowała różdżkę w kierunku maleńkiej roślinki ledwo wystającej ponad ziemię. "Floreat Crevi"- wypowiedziała, a roślinka momentalnie zaczęła wzrastać. "Wooooow" wyszeptała Edna patrząc zauroczona jak w kilka sekund pojawiają się listki aż w końcu kwiat.
Bum! Wyrwana ze wspomnień Edna aż podskoczyła z zaskoczenia. Rozejrzała się po sklepie szukając źródła tego hałasu. -Czy ja nigdy Was nie nauczę?-podeszła do rzędu małych wierzb bijących i spojrzała na nie z wyraźną troską w oczach. Tak, tak, Panna Stalk miała tendencję do rozmawiania z roślinami. Zresztą do siebie samej gadała nie rzadziej, ale cóż poradzić kiedy spędzała ogrom czasu w sklepie właśnie w towarzystwie swoich małych zielonych przyjaciół? Spojrzała z dezaprobatą na wijącą się po ziemi wierzbę wystającą z pękniętej doniczki. -Będzie trzeba coś z Wami zrobić, to już trzeci raz w tym miesiącu! - oparła dłonie na biodrach i posłała wierzbie groźne spojrzenie, żeby ta wiedziała iż Edna mówi na poważnie. Z całą pewnością się tym przejęła... Dziewczyna powędrowała na zaplecze, skąd przyniosła doniczkę, rękawice i szufelkę. Musiała przejść się raz jeszcze, bo kiedy już chciała zabrać się do roboty, zorientowała się, że przydałaby się jej jeszcze może jakaś ziemia do nowej doniczki. "Jak się nie ma w głowie, to trzeba mieć w nogach"- przeszło jej przez myśl. Rozejrzała się po zapleczu w poszukiwaniu ziemi. Przecież ostatnio odkładała ją na drugiej półce, zaraz za drzwiami, a teraz stała tam skrzynka z nasionami. Przebiegła spojrzeniem po pomieszczeniu. Gapciu!- skarciła się, gdy w magiczny sposób wróciły do pamięci jej ostatnie porządki, kiedy to pozamieniała miejscami rzeczy na zapleczu, teoretycznie "bo tak będzie wygodniej", ale tak właściwie to zrobiła to z nudów, a może i z potrzeby zmian? Tak, Edna zdecydowanie potrzebowała zmian, a jedyne na co ją było stać w chwili obecnej to zamiana miejsca rzeczy w magazynie. Brawo, super, jak tak dalej pójdzie to za 3 lata odważy się przestawić tą półkę obok lady o którą notorycznie się potyka.
Wróciła do swojej wierzby bijącej, którą w tym momencie raczej można by nazwać płaczącą, tak smutno leżała na tej posadzce. -No chodź mała - powiedziała dziewczyna delikatnie podnosząc miniaturową wierzbę. Włożyła ją do doniczki i zasypała ziemią. -Tylko grzecznie mi tu! - powiedziała odstawiając ją na miejsce. Podniosła się z kolan i strzepała ziemię ze spódnicy. Pozamiatała jeszcze podłogę, zaniosła wszystko na zaplecze i to by było na tyle z atrakcji tego dnia.
Edna wróciła za ladę i zaczęła rozmyślać w jaki sposób nie dopuścić do kolejnej takiej "katastrofy", jednak jej myśli szybko odbiegły od tego tematu i zaczęły dryfować w nieznanym kierunku.
Gość
Gość
Zbliżała się pełnia. Od wielu lat noc, kiedy tarcza księżyca staje się pewna, a ziemia staje się skąpana w srebrzystym blasku, dla Rookwood jest najtrudniejszą w miesiącu. Najbardziej ryzykowną, najcięższą, obarczoną groźbą śmierci. Polowanie na wilkołaki niosło za sobą ogromne niebezpieczeństwo: mogła zginąć, bądź co gorsza - sama stać się jednym z nich. Z dwojga złego wolałaby pierwsze. Śmierć w walce jawił się Sigrun czymś honorowym, a życie jako podczłowiek... Prędzej sama, następnego zaledwie dnia, podcięłaby sobie żyły. Szczerze i zawzięcie nienawidziła brudnych mieszańców, istot nie w pełni ludzkich: zarówno wilkołaków, jak i szlam, choć tych drugich darzyła zdecydowanie silniejszą nienawiścią. Sigrun Rookwood miała jednak więcej śmiałości, niż rozumu, lubiła tańczyć na krawędzi i podejmować ogromne ryzyko; kiedy bliźniaczy brat zaproponował, by wraz z nim przystąpiła do Ministerialnego kursu, nie wahała się długo. Niewiele kobiet decydowało się na tę ścieżkę kariery, lecz ona nie była zwykłą kobietą. Brakowało jej delikatności i subtelności, chodziła w spodniach i nie okazywała posłuszeństwa mężczyznom; za wyjątkiem Czarnego Pana, rzecz jasna, lecz on jawił się Sigrun kimś... Więcej, niźli tylko człowiekiem.
Ta pełnia miała być jednak wyjątkowa. Z jednego względu: miała być pierwszą od czasu wybuchu magii w nocy pierwszego maja. Wybuch był tak silny, potężny, czarnomagiczny, że pomimo iż minęły przeszło trzy tygodnie Ministerstw wciąż nie mogło sobie z nimi poradzić. Wilkołaki były istotami magicznymi, podejrzewano więc, że i na ich przemiany mogą mieć wpływ anomalie magiczne. Spodziewano się najgorszego, więc postawiono Brygadzistów w pełnej gotowości.
Byłaby głupcem, gdyby nie czuła niepokoju; miała w sobie wiele brawury i pewności siebie graniczącej z arogancją, lecz zdążyła się przekonać jak groźne są to bestie. Martwiła się, czy zaburzenia magiczne nie wpłyną na nie, potęgując ich siłę. Ginąć jeszcze nie miała ochoty, co to to nie. Musiała być więc w pełni sił, spokojna i skoncentrowana, a jak na złość odkryła ubiegłego wieczora, że puszka z ziołami, które miała zwyczaj pić przed snem, jest już pusta - bez nich nie spała spokojnie. Przerażające wizje, jakie miewała jako dziecko chore na Plagę Koszmarów, wracały we śnie, nie pozwalając zaznać spokoju. Przypuszczała, że Ministerstw opuści dopiero późnym wieczorem, więc na Pokątnej zjawiła się wcześniej, by skierować swe kroki do pierwszego lepszego sklepu zielarskiego. Zatrzymała się przy uchylonym oknie, obserwując jak drobna blondynka mówi do... Roślin.
-Kupi pani zaczarowaną tiarę? Śpiewa piosenki Celestyny! - koło Rookwood nagle wyrosła jakaś stara ropucha z wielkim pieprzykiem na nosie, z kapeluszami dla czarownic, których usta cicho nuciły hity znienawidzonej przez Sigrun piosenkarki.
Och, jak żałowała, że tyle ludzi kręci się wokół i nie może cisnąć w nią solidnej klątwy.
Nie odpowiedziała, była niegrzeczna i arogancka, przechodząc niemiło uderzyła ją barkiem, udała, że sprzedawczyni nie istnieje. Wlazła do sklepu, zamykając za sobą drzwi nieco za mocno, a podchodząc do lady nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić: -Dobrze się pani czuje? Widziałam jak pani paplała do doniczki
Ta pełnia miała być jednak wyjątkowa. Z jednego względu: miała być pierwszą od czasu wybuchu magii w nocy pierwszego maja. Wybuch był tak silny, potężny, czarnomagiczny, że pomimo iż minęły przeszło trzy tygodnie Ministerstw wciąż nie mogło sobie z nimi poradzić. Wilkołaki były istotami magicznymi, podejrzewano więc, że i na ich przemiany mogą mieć wpływ anomalie magiczne. Spodziewano się najgorszego, więc postawiono Brygadzistów w pełnej gotowości.
Byłaby głupcem, gdyby nie czuła niepokoju; miała w sobie wiele brawury i pewności siebie graniczącej z arogancją, lecz zdążyła się przekonać jak groźne są to bestie. Martwiła się, czy zaburzenia magiczne nie wpłyną na nie, potęgując ich siłę. Ginąć jeszcze nie miała ochoty, co to to nie. Musiała być więc w pełni sił, spokojna i skoncentrowana, a jak na złość odkryła ubiegłego wieczora, że puszka z ziołami, które miała zwyczaj pić przed snem, jest już pusta - bez nich nie spała spokojnie. Przerażające wizje, jakie miewała jako dziecko chore na Plagę Koszmarów, wracały we śnie, nie pozwalając zaznać spokoju. Przypuszczała, że Ministerstw opuści dopiero późnym wieczorem, więc na Pokątnej zjawiła się wcześniej, by skierować swe kroki do pierwszego lepszego sklepu zielarskiego. Zatrzymała się przy uchylonym oknie, obserwując jak drobna blondynka mówi do... Roślin.
-Kupi pani zaczarowaną tiarę? Śpiewa piosenki Celestyny! - koło Rookwood nagle wyrosła jakaś stara ropucha z wielkim pieprzykiem na nosie, z kapeluszami dla czarownic, których usta cicho nuciły hity znienawidzonej przez Sigrun piosenkarki.
Och, jak żałowała, że tyle ludzi kręci się wokół i nie może cisnąć w nią solidnej klątwy.
Nie odpowiedziała, była niegrzeczna i arogancka, przechodząc niemiło uderzyła ją barkiem, udała, że sprzedawczyni nie istnieje. Wlazła do sklepu, zamykając za sobą drzwi nieco za mocno, a podchodząc do lady nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić: -Dobrze się pani czuje? Widziałam jak pani paplała do doniczki
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Poszarpany anomaliami miesiąc przynosił Davidowi same nieszczęścia. Zaczęło się od koszmarnego wybuchu, który wysłał go na drugi kraniec Anglii a później - było tylko gorzej. Jego kawalerka na Horizont Alley została okradziona, był świadkiem wybuchu magii jakiegoś dzieciaka, który prawie dosłownie oberwał głowę swojej matce, nie mówiąc już o drobnych nieprzyjemnościach dnia codziennego, utrudniających normalne, czarodziejskie funkcjonowanie. Różdżka w ogóle go nie słuchała, co dość mocno odbijało się na jego ocenie jako pracownika sklepu zielarskiego - szefowa w ogóle nie chciała słuchać tłumaczeń dotyczących ostatniego incydentu, gdy prawie wszystkie rośliny z działu egzotycznego uschły w ciągu jednego wieczoru, gdy chciał nieco pomóc ich wzrost. Magia zadziałała zupełnie odmiennie, narażając go na krytyczne spojrzenia. Starał się więc podwójnie dobrze wykonywać swoje obowiązki a za każdym razem, gdy dzwonek przy drzwiach sklepiku oznajmiał nadejście klienta, podskakiwał nerwowo, wyrywając się przed szereg obsługujących dzierlatek, chcąc pokazać, że mu naprawdę zależy.
Tym razem nie było inaczej, gdy tylko zauważył żwawo wchodzącą do pomieszczenia jasnowłosą kobietę, wybiegł przed ladę, jednocześnie rzucając Ednie krzywe spojrzenie, nakazujące jej odejście na zaplecze.
- Dzień dobry, droga pani - proszę się nie przejmować, ona już tak ma, to niegroźne i niezaraźliwe - zaczął szybko i nieco nerwowo, dopiero pozbywszy się zagrożenia w postaci Stalk mogąc w pełni skupić wzrok na klientce. Równającej się z nim wzrostem, hardej i - co tu dużo kryć - na tyle ładnej, by nieśmiały David na chwilę stracił nadgorliwy rezon. Zacisnął usta, mrugając trochę zbyt szybko, by po chwili odchrząknąć i użyć swojego znacznie spokojniejszego tonu. - Co panią do nas sprowadza? W czym mogę - jakżeby inaczej - służyć? - zagadnął, stawiając na głos profesjonalny i nonszalancki zarazem, co wyszło mu nader dobrze. Odkąd ta okropna, rudowłosa Mary złamała mu serce, upokarzając na oczach wszystkich przyjaciół, żadna przedstawicielka płci pięknej nie potrafiła przykuć jego wzroku. Aż do dzisiaj - i obiecał sobie, że zrobi wszystko, by nie stracić szansy na przerwanie tragicznej, majowej passy koszmarów. Dyskretnie zerknął w dół, na dłonie kobiety, starając się dojrzeć obrączkę lub jakiś inny symbol jej przynależności do swojego mężczyzny.
Tym razem nie było inaczej, gdy tylko zauważył żwawo wchodzącą do pomieszczenia jasnowłosą kobietę, wybiegł przed ladę, jednocześnie rzucając Ednie krzywe spojrzenie, nakazujące jej odejście na zaplecze.
- Dzień dobry, droga pani - proszę się nie przejmować, ona już tak ma, to niegroźne i niezaraźliwe - zaczął szybko i nieco nerwowo, dopiero pozbywszy się zagrożenia w postaci Stalk mogąc w pełni skupić wzrok na klientce. Równającej się z nim wzrostem, hardej i - co tu dużo kryć - na tyle ładnej, by nieśmiały David na chwilę stracił nadgorliwy rezon. Zacisnął usta, mrugając trochę zbyt szybko, by po chwili odchrząknąć i użyć swojego znacznie spokojniejszego tonu. - Co panią do nas sprowadza? W czym mogę - jakżeby inaczej - służyć? - zagadnął, stawiając na głos profesjonalny i nonszalancki zarazem, co wyszło mu nader dobrze. Odkąd ta okropna, rudowłosa Mary złamała mu serce, upokarzając na oczach wszystkich przyjaciół, żadna przedstawicielka płci pięknej nie potrafiła przykuć jego wzroku. Aż do dzisiaj - i obiecał sobie, że zrobi wszystko, by nie stracić szansy na przerwanie tragicznej, majowej passy koszmarów. Dyskretnie zerknął w dół, na dłonie kobiety, starając się dojrzeć obrączkę lub jakiś inny symbol jej przynależności do swojego mężczyzny.
I show not your face but your heart's desire
Z równowagi wytrąciła Sigrun już ta stara ropucha z brodawką na nosie, próbująca wcisnąć jej niepotrzebną, paskudną tiarę, która jeszcze wyśpiewywała słowa piosenki znienawidzonej przez nią piosenkarki (a uwielbianą przez większość kobiet, zwłaszcza niezamężnych i tych dawno po ślubie, którym tęskno było za amorami); nie lubiła być zaczepiana na ulicy. Najpierw ona, a potem niemowa. Owszem, nie zaczęła rozmowy zbyt uprzejmie, miała bardzo niewyparzony język, który nie raz i nie dwa wprowadził ją już w kłopoty, jednakże klientowi wypadałoby odpowiedzieć, czyż nie? Stała tak chwilę wpatrując w drobną blondynkę i oczekując jakiejkolwiek reakcji, lecz się nie doczekała. Chyba nie wyglądała aż tak strasznie. Owszem, nie była klasyczną pięknością, miała bardzo ostre rysy twarzy, głęboko osadzone oczy, ciężkie powieki i brwi tak jasne, że niemal niewidoczne, a wszystko to sprawiało, że z twarzy niemal nie znikał nieprzyjemny wyraz, co pogłębiało burkliwe usposobienie, jednakże gdyby tak zetrzeć właściwą Sigrun zwykłą irytację - byłaby bardzo przyjemna dla oka. W każdym razie wciąż wyglądała jak kobieta, a nie troll górski, aby zapominać na jej widok języka w gębie.
-Umiesz mówić? - zaszydziła, pozornie pełnym uprzejmości tonem, choć nie próbując nawet ukrywać stojącej za tym ironii.
Na całe szczęście prędko od towarzystwa niemowy została wybawiona; do głównego pomieszczenia sklepu wszedł inny pracownik, może właściciel, może jej przełożony i ku uciesze Sigrun pozbył się Edny. Nie da się zrobić zakupów, jeśli z ekspedientką nie ma żadnego kontaktu.
-To charłak, czy jak? - spytała otwarcie Sigrun, w tym momencie nie mając za grosz taktu, lecz była żywo zainteresowana tym z kim na do czynienia. A obcować z podobnymi wynaturzeniami ochoty nie miała - w pracy dość czasu spędzała już w towarzystwie innych mieszańców, obrzydliwych wilkołaków. Nie więc oporów, by zapytać wprost. Żywiła nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca - każde przedsiębiorstwo powinno dbać o to, kto jest zatrudniany.
-Zioła, oczywiście - odpowiedziała, unosząc lekko brew. Co innego mogło sprowadzić ją do sklepu zielarskiego? Odpuściła jednak dalsze, kąśliwe uwagi -Waleriana, passiflora? Chyba, że ma pan coś mocniejszego na sen.
Na dłoniach Sigrun próżno szukał obrączki. Miała nagie dłonie, choć nie była panną od wielu lat. Po pogrzebie małżonka zdjęła obrączkę i nigdy więcej jej nie założyła.
-Umiesz mówić? - zaszydziła, pozornie pełnym uprzejmości tonem, choć nie próbując nawet ukrywać stojącej za tym ironii.
Na całe szczęście prędko od towarzystwa niemowy została wybawiona; do głównego pomieszczenia sklepu wszedł inny pracownik, może właściciel, może jej przełożony i ku uciesze Sigrun pozbył się Edny. Nie da się zrobić zakupów, jeśli z ekspedientką nie ma żadnego kontaktu.
-To charłak, czy jak? - spytała otwarcie Sigrun, w tym momencie nie mając za grosz taktu, lecz była żywo zainteresowana tym z kim na do czynienia. A obcować z podobnymi wynaturzeniami ochoty nie miała - w pracy dość czasu spędzała już w towarzystwie innych mieszańców, obrzydliwych wilkołaków. Nie więc oporów, by zapytać wprost. Żywiła nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca - każde przedsiębiorstwo powinno dbać o to, kto jest zatrudniany.
-Zioła, oczywiście - odpowiedziała, unosząc lekko brew. Co innego mogło sprowadzić ją do sklepu zielarskiego? Odpuściła jednak dalsze, kąśliwe uwagi -Waleriana, passiflora? Chyba, że ma pan coś mocniejszego na sen.
Na dłoniach Sigrun próżno szukał obrączki. Miała nagie dłonie, choć nie była panną od wielu lat. Po pogrzebie małżonka zdjęła obrączkę i nigdy więcej jej nie założyła.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mężczyzna zafrasował się nieco, słysząc bezpośrednie pytanie jasnowłosej. Przywykł do nieco bardziej stonowanych klientek, widocznie miał do czynienia z kobietą silną, różniącą się znacznie od enigmatycznych panienek, pojawiających się najczęściej w progach sklepu. Zawstydzonych służących, zaaferowanych pomocniczek alchemików, rozwydrzonych bab, szukających tu remedium na swoje dolegliwości - Sigrun stanowiła miłą odmianę, chociaż wychowany w określony, staroświecki sposób David miał lekki problem z przestawieniem się na prowadzenie rozmowy tak wprost, bez tytułów i uprzejmości. Odchrząknął ponownie, spinając łopatki, by choć nieco zwiększyć swój wzrost i tym samym zaprezentować się z jak najlepszej strony.
- Cóżże pani insynuuje, charłak? W tym sklepie? - obruszył się teatralnie, lecz jego ton i mimika nie wskazywały na jakąkolwiek obrazę. - Tylko tego brakowało. Mamy wystarczający problem z mugolami. Podobno kilka dni temu jeden z nich pojawił się tutaj - tutaj, u nas, na Pokątnej, rozumie pani? - i spopielił kramik z magicznymi talizmanami. Samą swoją obecnością - zaczął mówić z rosnącym napięciem, obrzydzeniem i niedowierzaniem, wzdrygając się nerwowo. Może była to tylko plotka, może nie, ale zamierzał jasno pokazać, że nie toleruje podobnych ewenementów. Zakończywszy rant, wygładził przód eleganckiej szaty i ponownie skierował wzrok w górę. Nie doszukał się obrączki, na bladych palcach nie lśniły różnokolorowe kamienie w złotych obramowaniach, a więc według wszelkich znaków na ziemi i niebie miał do czynienia z panienką. Wspaniale. Od razu poprawił mu się humor.
- Na sen? Ależ oczywiście, posiadamy cały asortyment takich środków - odpowiedział od razu, wyciągając przed siebie rękę, by przepuścić Sigrun wgłąb sklepu, w stronę sekretarzyka z poporcjowanymi ziołami, umieszczonymi w grubych słojach. - Polecałbym jednak nie opierać się jedynie na ziołolecznictwie - dodał już bardziej dyskretnym tonem, upewniając się, że znajdują się z dala od innych klientów, w kameralnym zakamarku, umożliwiającym rozmowę na tematy sprzyjające łączeniu obcych dusz w jedność. - Z własnego doświadczenia wiem, że na bezsenność najlepiej pomaga...rozmowa - zaproponował niezwykle odkrywczo, zerkając z bliska prosto w oczy blondynki. Uśmiechnął się też jednocześnie troskliwie i zwycięsko, licząc na to, że udało mu się rozpocząć genialny flirt, doprowadzający do najsłodszego finału - udanego zaproszenia na kawę na zaplecze.
- Cóżże pani insynuuje, charłak? W tym sklepie? - obruszył się teatralnie, lecz jego ton i mimika nie wskazywały na jakąkolwiek obrazę. - Tylko tego brakowało. Mamy wystarczający problem z mugolami. Podobno kilka dni temu jeden z nich pojawił się tutaj - tutaj, u nas, na Pokątnej, rozumie pani? - i spopielił kramik z magicznymi talizmanami. Samą swoją obecnością - zaczął mówić z rosnącym napięciem, obrzydzeniem i niedowierzaniem, wzdrygając się nerwowo. Może była to tylko plotka, może nie, ale zamierzał jasno pokazać, że nie toleruje podobnych ewenementów. Zakończywszy rant, wygładził przód eleganckiej szaty i ponownie skierował wzrok w górę. Nie doszukał się obrączki, na bladych palcach nie lśniły różnokolorowe kamienie w złotych obramowaniach, a więc według wszelkich znaków na ziemi i niebie miał do czynienia z panienką. Wspaniale. Od razu poprawił mu się humor.
- Na sen? Ależ oczywiście, posiadamy cały asortyment takich środków - odpowiedział od razu, wyciągając przed siebie rękę, by przepuścić Sigrun wgłąb sklepu, w stronę sekretarzyka z poporcjowanymi ziołami, umieszczonymi w grubych słojach. - Polecałbym jednak nie opierać się jedynie na ziołolecznictwie - dodał już bardziej dyskretnym tonem, upewniając się, że znajdują się z dala od innych klientów, w kameralnym zakamarku, umożliwiającym rozmowę na tematy sprzyjające łączeniu obcych dusz w jedność. - Z własnego doświadczenia wiem, że na bezsenność najlepiej pomaga...rozmowa - zaproponował niezwykle odkrywczo, zerkając z bliska prosto w oczy blondynki. Uśmiechnął się też jednocześnie troskliwie i zwycięsko, licząc na to, że udało mu się rozpocząć genialny flirt, doprowadzający do najsłodszego finału - udanego zaproszenia na kawę na zaplecze.
I show not your face but your heart's desire
Sklep zielarski Orchideous
Szybka odpowiedź