Wydarzenia


Ekipa forum
Sala północna
AutorWiadomość
Sala północna [odnośnik]20.02.16 16:10
First topic message reminder :

Sala Północna

★★★
Jedyna sala, do której nie docierają dźwięki muzyki ani gwar rozmów z pozostałych pomieszczeń. Przekraczający próg mogą poczuć dziwny, chłodny podmuch – nie jest on jednak fizycznie nieprzyjemny. Pozostawia po sobie jedynie uczucie nostalgii, zadumy i lekkiego smutku. W pomieszczeniu nie znajduje się żadna biografia artysty, prace nie są podpisane – to właśnie tutaj znajdują się obrazy anonimowego twórcy. Bądź twórczyni.

Artystyczna gra cieni, 1952 (zakupione przez Lady Laidan Avery)

Róża, 1955 (zakupione przez Lorda Colin'a Fawleya)

Żądło, 1955 (zakupione przez Lorda Tristana Rosiera)
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala północna [odnośnik]12.07.16 17:29
Jest coś szlachetnego w wyobraźni. Za jej sprawą jesteśmy w stanie pozwolić sobie na coś co w innym przypadku opornie zmuszeni bylibyśmy pozostawić. Z wyobraźnią jest trochę jak z grzechem, o którym istnieniu doskonale zdajesz sobie sprawę, ale póki jest on tylko w Twojej głowie i nie mówisz o nim głośno to tak naprawdę nie istnieje. Za jej sprawą ludzie potrafią robić różne złe i dziwne rzeczy jak porzucenie myśli o samym sobie dla głupiego wyobrażenia. Nikt nie mógł jej tego zabrać, nikt nie mógł jej zabronić chować w głowie tego co wymyślone. Jednakże istnieje spora różnica między wyobraźnią, a brakiem wiedzy. Gdyby chodziło tylko o to pierwsze to pewnie to wszystko skończyłoby się zanim w ogóle się rozpoczęło. Brak wiedzy w jej przypadku okazał się być krzywdzący. Gdyby wiedziała to wszystko już wtedy. Nie jest w stanie nawet pojąć jak wiele decyzji podjęłaby w całkowicie inny sposób. Nigdy nie chciała być tą drugą. Wbrew wariactwu jakie reprezentuje nigdy nie była osobą o całkowicie szalonych upodobaniach. Od czasu do czasu potrafiła zapomnieć o całym świecie, żyć jak pustelnik, mieć swoje szlacheckie życie daleko daleko daleko za sobą i nie spoglądać w jego stronę nawet na chwilę. Czy było w tym coś złego? Coś niepoprawnego? Pewnie w jakiś sposób tak. Nie przejmowała się tym bo dobrze wiedziała, że przyjdzie dzień, w którym zostanie brutalnie sprowadzona na ziemię. Przez ojca, przez małżeństwo, przez dom, który będzie musiała stworzyć i w jakiś pokręcony sposób zapomnieć o życiu jakie wiodła. A przecież ona nikogo nie potrzebowała. Nie teraz, nie po ostatnich wydarzeniach. Była tego pewna. Jego słowa skwitowała skinieniem głowy. Była dobrym obserwatorem i rozmowa z ludźmi nigdy nie przychodziła jej z trudnością. Zwykle przełamywała lody, które dla innych były nie do przełamania. Przez to też w pewien sposób łatwiej było poznać ludzką naturę. Teraz przyglądając się młodszemu Burkowi miała wrażenie, że mężczyzna w pewien sposób blokuje się przed rozmową z nią. Jakby bał się, że powie jej coś czego nie powinien? Może myślał, że nie wolno jej ufać? Czuła się jakby dzieliło ich szkło i tak naprawdę w pewien sposób czuła, że to jej wina. Przez to, że zaczęła od patrzenia na niego przez pryzmat Edgara, przez to, że w pewien sposób od razu nakreśliła ich rozmowę mówiąc, że przyszła tu uciszyć myśli. Myśli o jego pytaniu. Emocje? Oczywiście, że je czuje i oczywiście, że nimi żyje. Nikt kto tutaj przychodzi nie może ich zignorować. Rozumie ich krzyk i wie, że całym sobą wyrażają uczucia, które i ona chciałaby powiedzieć głośno, a nie może. Bo ludzie, bo rodzina, bo ona sama. Za dużo było w tym wszystkim niepewności. - Oczywiste jest, że nie da się w żaden sposób pozostać przy nich bierny. Po prostu ich emocje choć na chwile blokują moje. Ciągle mówimy o moim powodzie przybycia do tego miejsca, a co z Panem Lordzie Burke? Co Pana sprowadza do tego miejsca? Właśnie te emocje i krzyki? - pyta przenosząc wzrok z obrazu na mężczyznę. I czuje jak krew odpływa jej z twarzy i czuje jak obraz mężczyzny jej się zamazuje. W myślach stara zmusić swój organizm do wytrzymania jeszcze chwili, dwóch, trzech. Stara sobie przypomnieć czy wypiła swój eliksir wzmacniający. Dłoń delikatnie kładzie na ścianie tak by jednocześnie w jak najmniejszym stopniu okazać, że coś jest nie tak i w jak największym utrzymać równowagę. Wtedy też odnajduje grunt i wszystko zaczyna przechodzić. Takie rzeczy zdarzały jej się dość często, ale ku jej szczęściu zwykle bywa wtedy sama. Patrzy niego i od razu przeprasza uśmiechając się blado. - Przepraszam. To wszystko przez zmianę temperatury, klimatu… wszystkiego. Mój organizm bardzo długo przyzwyczaja się do warunków pogodowych. - mówi i śmieje się chcąc wszystko puścić w niepamięć. - Może mi Pan wierzyć, że jest to bardzo uciążliwe w moim zawodzie. Pan także podróżuje prawda? - pyta.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala północna [odnośnik]13.07.16 13:32
Miałbym ci wiele do powiedzenia. Słowa, których nigdy nie mogę uwolnić z kajdan powinności. Mówiłbym o uczuciach, spalonych listach, udanych eliksirach i straconych latach. O frustracjach zawiniętych w błyszczący papierek obojętności. Pozornie lepiej wyglądają w tak ozdobnej formie. Wtedy równie dobrze mógłbym pożegnać się z życiem - wzgardzony, zhańbiony piętnem zdrady. Nie znalazłbym ostoi mogącej zniwelować moje poczucie wstydu. Nie dogaduję się ze sobą już teraz, po tym incydencie byłoby tylko gorzej. To dlatego ściskam swoje ramiona, dlatego odgradzam się niewidzialnym murem od ciebie. Jestem taki kruchy, nawet nie wiesz jak bardzo. Rozsypuję się pod ciężarem twojego spojrzenia, rujnuje mnie twój uśmiech i bez znaczenia jest jego forma. Wymuszony, uprzejmy, kpiący, sympatyczny, chłodny - kocham je wszystkie, wszystkie są moją zgubą. Ucieleśnieniem wszystkich obaw. Drgnąłem niespokojnie. Czy czuję twój badawczy wzrok? Operację na otwartym sercu pod przykrywką nocy? Gdybym tylko miał serce, uwierzyłbym w to. Teraz utrzymuję w duchu, że to jedynie moje wymysły. Fatamorgana. Projekcja wybujałej wyobraźni umysłu. Mara, zwidy, szaleństwo wiele ma imion.
Nie mogę dłużej tak stać. Zachowuję się niestosownie. Luzuję ścisk ramion, ręce opuszczam wzdłuż tułowia. Zauważam pogniecenie szaty, to nic. Wpatruję się w obraz starając się odprężyć. Wmawiam sobie, że nic złego się nie stanie. Nie powiem nic niewłaściwego, nie złapię twojej ręki w przypływie nagłej potrzeby bliskości. Jesteśmy blisko, za blisko. Przechylam głowę wpatrując się w obraz, rytm myśli wybija przyspieszona praca serca. Zerkam na ciebie tylko ulotnie, karmiąc się wymówką podziwiania sztuki. W najczystszej formie ekspresji. Buchającej z wnętrza zdobionej złotem ramy, przekazu nakreślonego wprawną dłonią artysty. Wreszcie pada nieuniknione pytanie, na które mam ochotę westchnąć, jednak się przed tym powstrzymuję.
- Nie - odpowiadam machinalnie. Mam mnóstwo swoich, bardzo niespodziewanych i przede wszystkim nieproszonych uczuć, więcej mi nie trzeba. Ciężar i tak jest nie do zniesienia, rzutuje on na całokształt mojego zachowania. Narzucone odgórnie zasady przez arystokrację, rodzinę, czy wreszcie samego siebie odbiły na mnie swoje piętno, które zresztą uważnie podtrzymuję po dzień dzisiejszy. Zastanawiam się nad odpowiedzią zawierającą jak najmniej osobistych danych, co niestety przysparza mi nie lada problemu. W końcu nabieram powietrza. - Sprowadza mnie ich piękno, którym grzech byłoby się nie otaczać - odpowiadam wymijająco. Żadnych prywatnych informacji, poufnego przekazu. Suche fakty. Obdarte z intymności, własnych upodobań. Nie zdradzam ich, choć niewątpliwie mogły przedrzeć się strzępki domysłów przez niewielkie szczeliny precyzji wynikającej z konieczności udzielenia odpowiedzi. Nietaktownie byłoby zbyć je milczeniem, szczególnie, że już jeden faux-pas spoczywał niechlubnie na moim koncie. Z początku nie zdaję sobie z prawy z tego, co się z tobą dzieje. Ociągam się zanim znów obdarzam cię spojrzeniem, które z wystraszonego zmienia się w niepokój. - Wszystko w porządku? Wezwać uzdrowiciela? - pytam zmartwiony. Szczerze. Obróciłem się nawet całkowicie frontalnie w stosunku do ciebie, pod wpływem tych uczuć łapię cię za rękę. Czuję przeszywający od palców dreszcz, serce przyspiesza pompowanie osłabionej krwi. Cofam dłoń jakbym się oparzył - to dla naszego dobra. Muszę wziąć się w garść, karcę siebie w myślach. Co za karygodny błąd, nietakt, kolejny! - Tak… zgadza się - dukam niepewnie. Z powodu przejęcia, dezorientacji, złości na samego siebie. Uczucia wrą. Chlapią wrzątkiem poczucia winy powodując ból.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Sala północna [odnośnik]14.07.16 0:42
Czuje się tak jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Czasami w głowie pojawia jej się myśli, że to wszystko jej wina. Bo była zachłanna, bo chciała od życia więcej niż to co chciało jej dać. Nigdy nie myślała, że jest to zła cecha. Wymagać dla siebie więcej, wymagać dla siebie lepiej. Teraz widziała to trochę inaczej. Właściwie nie wiedziała czy to jest ten punkt zwrotny w życiu po którym człowiek zaczyna uzmysławiać sobie wszystkie błędy i zaczyna je naprawiać. Nie wiedziała czy teraz miało być tylko lepiej czy tylko gorzej. Właściwie nie zastanawiała się nad tym czując, że czas ucieka jej dosłownie przez palce. Rozterki dwudziestosześcioletniej starej panny. Nawet ona nie miałaby ochoty tego słuchać. Widzi w nim trochę siebie. Tylko trochę bo tak naprawdę nie jest w stanie zbyt wielu rzeczy wyczytać z jego twarzy. I choć jakaś część podpowiada jej, że tak już po prostu mają. To jest rodzinne. To widzi, że jego milczenie jest całkowicie inne. Jakby się bał coś powiedzieć. Ignoruje to. Słucha co do niej mówi i stara się skupić całą uwagę na jego zdaniu. Ma racje. Grzechem jest nie spostrzegać ich piękna. Tak mało ludzi to docenia i tak mało ludzi tutaj przychodzi. Widać to szczególnie teraz, kiedy korytarze są już właściwie puste. Uśmiecha się lekko. - Ma Pan racje. Nie mogłabym tego ująć lepiej. - mówi szczerze. W końcu w tym co robi też jest sztuka. Jakaś poplątana i może interpretowana tylko przez nią, ale to co widzi, co robi, co znajduje. Przeżywa te same emocje, które czuje tutaj, a może nawet i bardziej wyraźne. Mocniejsze. Choroba nie jest czymś czym ma zamiar się chwalić. Unika tego jak ognia ukrywając to przed innymi, ale także przed sobą. Nie chce być jeszcze tego świadoma. On by ją rozumiał. Dokładnie by wiedział jak to jest ukrywać swój stan, albo jak to jest w ogóle tak się czuć. Wbrew pozorom nie różnili się aż tak bardzo. Mieli podobne upodobania, podobnie czuli się w różnych sytuacjach. Myślę, że to właśnie dlatego zaczęli się dogadywać wtedy na łodzi. Po prostu jakoś wtedy nie myślała, że ich rozmowa będzie miała jakikolwiek wpływ na któregokolwiek z nich. Trzyma się wcześniej złapanej równowagi. Stara się uśmiechnąć przeganiając to co stało się przed chwilą. Na początku w ogóle nie zarejestrowała faktu, że złapał ją za rękę. Dopiero, kiedy ją zabrał spojrzała na cofającą się dłoń. Jest na siebie wściekła. Dlaczego teraz? Dlaczego nie w pustym mieszkaniu, kiedy nikt nie patrzy? Nie chciała by ją taką widział. W końcu już i tak czuła się jakby była ze szkła. Ostatnio z rozbitego w drobny mak. - Proszę się nie przejmować. - zaczęła. - Naprawdę to nic takiego. Już wszystko w porządku. Przykro mi jeżeli Pana przestraszyłam. - uspokaja go chcąc wrócić do ich wcześniejszej rozmowy. Nie mógł przecież teraz myśleć o niej źle tylko dlatego, że prawie się przewróciła. Nie wie dlaczego taka myśl pojawiła jej się w głowie. Przecież nie ma bladego pojęcia o tym co w ogóle o niej myśli. Chwyta się tematu, który wyciągnęła bez większego zastanowienia. - Lubi to Pan? Często Pan podróżuje? - pyta. To u nich chyba też rodzinne. Wcale ją to nie dziwiło. - Jestem zaskoczona, że spotkaliśmy się w podróży tylko raz. W końcu mamy szczęście do niespodziewanych spotkań. - mówi i posyła w jego stronę uśmiech. Trochę przepraszający za wcześniejszą sytuacje, trochę zawstydzony tym co się stało, a trochę po prostu jej; serdeczny.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala północna [odnośnik]14.07.16 13:54
Nakręcam się. Nakręcam się do spirali najczarniejszych myśli, najmniej korzystnych scenariuszy. Wpadam w popłoch, to pierwszy nasz kontakt fizyczny, do którego miało nigdy nie dojść. Panikuję z powodu zwykłego złapania za rękę, które urosło do zbrodni na skalę światową. To o krok za daleko, krok bliżej do autodestrukcji oraz destrukcji samej w sobie. Zapiera mi dech w piersi, tors unosi się i opada szybciej niż zwykle. Próbuję uspokoić skołatane nerwy chwytając w dłonie swoje przedramiona czy łokcie. Obracam się bokiem patrząc znów na obraz. Pełen bólu, melancholii, strachu schowanego pod kaskadą kilku żywszych kolorów. Mających zwiastować nadzieję pochłanianą przez mrok. Trudno to dostrzec, jeszcze ciężej zrozumieć. Hałas wyrywającego się ze swojego miejsca serca zagłuszał wszystko inne. Nie mając tak naprawdę nic do zagłuszenia - w sali północnej panuje niezmącona cisza. Od czasu do czasu ktoś zabłądził, szurał nogami po wypolerowanej podłodze. Teraz nie ma już nikogo oprócz nas. Wieczór przemienia się w noc, niedługo zamkną się wrota galerii. Zamiast nasycić wzrok dziełami sztuki unikam z tobą kontaktu wzrokowego. Gdybym tak mocno się nie bał, mógłbym wpatrywać się tylko w ciebie. Wystarczyłoby. Na całe życie. Wywaliłbym wszystkie rzeźby, wszystkie obrazy z dotychczasowej kolekcji. Nie byłyby mi już do niczego potrzebne. Do końca moich dni będą sztucznie zapełniać pustkę po tobie. Nie chcę w to wierzyć, dlatego uważam, że to wynika z moich egoistycznych pobudek. Z wnętrza wyłaniają się najgorsze instynkty przyćmiewane przez otaczające mnie piękno. Hamują prostactwo, brutalność zapisaną w genach. Wymyślę jeszcze miliony powodów w celu zatajenia prawdy. Zablokowanie jej drogi do świadomości, gdzie mogłaby siać spustoszenie.
Unoszę delikatnie kąciki ust mające być poddańczym gestem zakłopotania. Dążę do jego zatuszowania, zakrycia tak rzadko spotykanym u mnie zjawiskiem uśmiechu. Chcę odwrócić twoją uwagę od mojego przewinienia, niewybaczalnego błędu. Dla ciebie nie ma on tak ogromnej wartości jak dla mnie. Nie rozumiesz mnie. Nie mogę cię za to winić, przecież nie jesteś niczego świadoma. W twoich oczach jestem dziwakiem, gorszym bratem Egdara, do którego mimowolnie porównujesz mnie w myślach. Jestem kolejnym lordem Burke zesłanym ci przez los na tej drodze życia. Nic o mnie nie wiesz, nie zachowuję się przy tobie normalnie, typowo. Sprawiam wrażenie zagubionego we mgle chłopca narażając się na śmieszność, ale chyba w obecnym stanie mi to wszystko jedno. Skupiam całe rozpierzchnięte po różnych zakamarkach myśli, biorę się w garść. Na nowo wyglądam zwyczajnie, jak byle jaki przechodzień na ulicy. Tylko szata, rysy twarzy zdradzają moje wysokie pochodzenie. Sprawiam wrażenie wypranego z emocji. Nikt nie wie, ile mnie to kosztuje.
- Na pewno? Nie mogę się nie przejmować, skoro coś jest nie tak - mówię pozornie spokojnie. Zerkając na nią, nareszcie. Nadal wywołuje we mnie całą paletę emocji, ale dzielnie z nią walczę. Wolę jednak zemdleć z nadmiaru wrażeń niż odpowiadać na tak prywatne pytania jak upodobania. Waham się kilka sekund nad odpowiedzią. - Nieczęsto. Nie ma takiej potrzeby. Maksymalnie raz w miesiącu - wyjaśniam. Niewiele. Milczę na temat choroby, na temat sklepu niemogącego poszczycić się legalnością. - Lubiłem - dodaję zaraz. Nie wdaję się w szczegóły, chcę odpowiedzieć na zadane pytanie, to jest mój cel. - Na pewno dlatego nie udało nam się więcej spotkać, na statku. - Nie dlatego, że unikam cię jak ognia. - A pani, lady Selwyn? Odnajduje się w swojej profesji? - Czy jesteś już nią zmęczona do tego stopnia, że prawie mdlejesz w galerii?


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Sala północna [odnośnik]16.07.16 15:48
Trudność sprawiało jej godzenie się z sytuacjami jakie w życiu stanęły na jej drodze. Natura uparciucha nie akceptującego porażek często pozwalała jej na fruwanie w chmurach. Odkąd tylko pamięta nie potrafiła godzić się z porażkami i robiła wszystko by ów stan rzeczy zmienić. Nawet wtedy, kiedy postanowiła zostać łamaczem klątw, a jej rodzice na początku nie zgadzali się na tak absurdalny pomysł dziewczyna nie poddała się i czekała tak długo aż jej marzenie się spełniło. Teraz miała to porzucić i bez względu na to co by powiedziała lub co by zrobiła jej życie miało wyglądać całkowicie inaczej. Zawstydzona swoim złym samopoczuciem kiwa głową. - Dziękuje bardzo za troskę. Jestem przekonana, że to nic poważnego. - kłamie. W końcu bardzo dobrze wie co jej dolega. Łatwiej jest upewnić wszystkich w swoim zdrowiu niż tłumaczyć chorobę. Chociaż gdzieś tam głęboko poruszył ją fakt jego zainteresowania. Dobrze wiedziała, że każdy zareagowałby w podobny sposób jednak po ostatnich wydarzeniach dziewczyna wyrzuciła z myśli jakąkolwiek reakcje na swoją osobę. Szybko chciała wrócić do ich wcześniejszej rozmowy. Tak, żeby wymazać to zdarzenie ze swojej i jego pamięci. Może to było głupie, może za bardzo się przejmowała, ale najbardziej na świecie nie lubiła niekontrolowanych zachowań. Nawet jeśli ją samą było ciężko kontrolować. Przejechała ręką po ramieniu wracając myślami do podróży. On ich nie potrzebował, ona mogłaby rzucić wszystko i nie wracać już tutaj nigdy więcej. - Odnajduje się. - mówi lekko się uśmiechając, a po chwili uśmiech schodzi z jej ust jakby sobie o czymś przypomniała. - Odnajdowałam się. Niestety z przyczyn całkowicie niezależnych ode mnie nie jestem na razie w stanie kontynuować mojej pasji. Obawiam się, że Londyn będzie musiał znieść moją obecność jeszcze przez jakiś czas. - przez zbyt długi jak dla niej. I co ma zamiar tutaj robić? Nienawidziła stagnacji, stania w miejscu, obijania się. Wiedziała, że jej matka będzie teraz od niej tego wymagać. Był czas, kiedy mogła sobie pozwolić na latanie po górach i uganianie się za wyjątkowymi przedmiotami, ale wraz z jej niedyspozycją będzie zmuszona bawić się w szlachciankę, której jedynym zajęciem jest piękne prezentowanie się na salonach. Naprawdę była aż tak inna? Jej siostra już dawno wyszła za mąż, matka nie może przestać zachwalać swojej pierworodnej, a Lynn jest tylko efektem ubocznym. Trzymanym niczym zapalnik w dłoni. Manewruj nim odpowiednio to nie wybuchnie. - Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i teraz będę musiała znaleźć dla siebie jakieś zajęcie. Nie jestem przyzwyczajona do… nic nie robienia. - śmieje się i rozgląda po pomieszczeniu. - W takim razie skoro nie podróżuje Pan zbyt wiele to czym się Pan zajmuje? Oczywiście jeśli mogę spytać… - jest niepewna. Nie widzieli się długo i dużo rzeczy przynajmniej w jej życiu uległo zmianie. Nigdy nie pytała bezpośrednio o jego zajęcie, ale teraz skoro już o tym rozmawiają to postanowiła poruszyć ten temat.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala północna [odnośnik]19.07.16 16:38
Porzucenie marzeń… to nieodłączny element szlacheckiego życia. Mnie i tak powinności mocno ominęły - nadal mogę parać się alchemią. Posiadam świadomość, że niestety nie każdy miał tyle szczęścia co ja. Nawet moja choroba nie należy do tych agresywniejszych w przeciwieństwie do niektórych genetycznych przekleństw trawiących arystokratycznych dziedziców. Moje życie jest w dużej mierze ułożone, zadbane i schematyczne, co napawa mnie pewnego rodzaju dumą. Zero szoku, zero rozczarowań. Największym moim bólem była nietrafność sytuacji ujawnienia się mojej choroby - ciekawe czy bylibyśmy właśnie małżeństwem wychowującym swoje dzieci? To chyba jedyna taka rzecz, której żałuję po dzień dzisiejszy. Teraz nie da się jej cofnąć. Nie dlatego, że masz już męża, a dlatego, że przez ten cały czas zdążyłaś poznać Edgara, a on ciebie. Znalazłem się w patowej sytuacji. Nie pozostaje mi nic innego jak oczekiwanie na kolejny aranżowany związek dla dobra sytuacji rodowej. Cierpienie zbędę milczeniem, neutralnym wyrazem twarzy, pozornym uwięzieniem emocji na długim łańcuchu nie do zdarcia. Udam obojętność, do tego zostałem stworzony. Nie znam cię prawie wcale, ale wyobrażenie mam jasne: do ciebie nie pasuje taki los. Powinnaś się śmiać, a swoim szczęściem sprawiać kwiaty w kwitnienie, rozświetlać swoją dobrą aurą mroki dusz osób smutnych czy zbolałych. Nie zasługujesz na taki los, dlaczego Edgar? Ktoś na zawsze pozostający poza zasięgiem? Dlaczego nasze rody nie pomyślały o was wcześniej? Tyle pytań, jak zwykle brak konkretnej odpowiedzi.
Nie pozostaje mi nic innego jak robienie dobrej miny do złej gry. Uśmiecham się ledwie dostrzegalnie, na chwilę - dłużej moje mięśnie mimiczne mogłyby nie podołać takiemu wyzwaniu. Tuszuję swoje błędy, zachowania niegodne szlacheckiego tytułu. To i tak jedynie parodia, marna ich podróbka. Niemożliwym jest, żeby to w ten sposób zneutralizować, ale im bardziej się staram, tym gorzej na tym wychodzę. Stawiam na rozluźnienie. Nie jestem pewien co ten termin dokładnie oznacza, ale tak to sobie właśnie wyobrażam. Delikatny uśmiech, opuszczenie rąk wzdłuż tułowia. Brakuje jedynie dłuższego kontaktu wzrokowego.
- Bardzo przykro mi to słyszeć - mówię o niezależnych przyczynach, przez które musisz, przynajmniej na razie, zrezygnować ze swoich pasji. - Londyn natomiast na pewno przyjmie panią z otwartymi ramionami, lady Selwyn - dodaję, żeby nie było wątpliwości. Nie chcę, żebyś myślała, że twój pobyt tutaj jest uciążliwy. Dla mnie trochę na pewno, z drugiej strony twoja obecność nadaje mojej egzystencji ciekawy rytm, którego nie mogłem znaleźć nigdy wcześniej. Wyzwala we mnie emocje, o których nigdy bym się nie podejrzewał. To zaskakujące. Przerażające i zbawienne jednocześnie.
Dziwię się trochę. Czy wy, szlachcianki, nie jesteście właśnie stworzone do nic nierobienia? Zachwycania innych samą swoją obecnością? Przez ulotną chwilę moje brwi uniesione są z powodu zdziwienia. - Może… dobrze byłoby oddać się sztuce? - proponuję nieśmiało. Skoro, jak się okazuje, jesteś nią tak żywo zainteresowana, to może właśnie ona okaże się być lekiem na smak porażki?
- Ja… jestem alchemikiem - stwierdzam krótko, rzeczowo. Nadal świdrując spojrzeniem obraz przede mną. Muszę omijać terminy związane z Borginem & Burke’m, czarną magią, podróżami po nielegalne artefakty, które nie muszą być dostarczane dzień w dzień. Dla całej reszty świata jestem zwyczajnym alchemikiem.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Sala północna [odnośnik]22.07.16 10:14
Gdyby nie wiele podjętych przez nią i innych decyzji mogła być teraz całkowicie inną osobą. Prawdopodobnie wmawia sobie, że najrozsądniej byłoby cofnąć czas, żeby przeżyć to wszystko inaczej, ale w głębi ducha wiedziała iż wcale tego nie chce. To co przeżyła pomogło jej ukształtować własną naturę i w pewnym stopniu swoją własną indywidualność, która była jej w życiu niesamowicie potrzebna. Była typem człowieka, który zbyt wiele myśli i analizuje. Zastanawia się nad każdą możliwą wersją wydarzenia nawet jeśli kompletnie nie ma już na to wpływu. W tym też okazują się być podobni choć Lynn o tym nie wie. Kompletnie nie wie kim jest Quentin Burke. Nie dlatego, że spotkali się tylko kilka razy, ale dlatego, że mężczyzna tworzy mur wokół swojej osoby, którego tylko głupiec by nie zauważył. Nosi w sobie tajemnice. Można powiedzieć jak każdy, ale u większości czarodziei tajemnice są dodatkiem do osobowości, a nie jej częścią. Niesamowicie ostrożny w słowach i gestach za co w tym momencie jest mu wdzięczna. Z każdą odpowiedzią Lynn utrwala się w przekonaniu, że chciałaby poznać to co ukrywa. Nie była wścibska. Może trochę. Ale to wszystko przez to, że odkrywanie tajemnic jest jej zawodem, a w końcu tutaj na miejscu strasznie jej tego brakuje. Próbuje sobie przypomnieć czy mężczyzna był taki kiedy się poznali. Wydawało jej się, że wtedy choć to ona porwała go w rytm rozmowy to mężczyzna wcale się nie opierał. Teraz sprawa wyglądała całkowicie inaczej, a ona czuła, że u mężczyzny zmieniło się przez ten czas niesamowicie dużo. Uśmiecha się blado na jego słowa. Naprawdę będzie tęsknić za górami, rzekami, jaskiniami i grobowcami. Choć brzmiało to jak największy żart świata to właśnie tam czuła się w domu. Nie tu wśród ogarniających ją ludzi, przepychu, arystokracji. - Dziękuje serdecznie i trzymam Pana za słowo. - powiedziała posyłając w jego stronę uśmiech. Nie była przekonana co do tego czy Londyn naprawdę ochoczo przyjmie ją do siebie choć pewnie się o tym nie przekona dopóki nie zacznie znowu zachowywać się jak szlachcianka. Bale, kolacje, kameralne spotkania przy kominku. Na samą myśl uśmiech schodził z jej twarzy. Zdziwienie odmalowane na jego twarzy było jedną z niewielu emocji jakie przyszło jej dzisiaj u niego zobaczyć. To także z każdą chwilą ciekawiło ją co raz bardziej. Czy taka była jego natura czy może zwyczajnie się blokował? Jeżeli tak to dlaczego? Nikt nie mógł ją winić za ciekawość jaka w niej rosła. Była ciekawa tego człowieka i nic nie mogła na to poradzić. - Sztuka? - powtórzyła za nim wzruszając ramionami. - To byłby pomysł idealny gdybym tylko była obdarzona jakimkolwiek talentem artystycznym. W innym wypadku obawiam się, że nie byłabym do niej wystarczająco cierpliwa. Oczywiście jest ona moim zamiłowaniem, ale tylko do poruszania zmysłów, a nie do tworzenia jej. - powiedziała z żalem. Kiedyś naprawdę żałowała, że nie jest artystką, ale teraz już nawet o tym nie myślała. Nie potrafiłaby zbyt długo cieszyć się takim życiem. W sumie… miała wrażenie, że już nie będzie mogła cieszyć się nim w ogóle. - Moja matka bardzo pragnęła abym ja lub któreś z mojego rodzeństwa przejawiało jakiekolwiek formy talentu. Uważała, że można się tego nauczyć. Oczywiście uważam, że wszystkiego w życiu można się nauczyć, ale kłóci mi się to całkowicie z wizją sztuki. Chodzi o pasję, o spontaniczność, a nie o wyuczone ruchy pędzla. - dodała w sumie nie wiedząc czemu. Był to fakt niesamowicie osobisty. O swojej rodzinie wspominała rzadko nie chcąc zdradzić czegokolwiek. Tacy właśnie byli. - Alchemia – powtórzyła tęsknie – Przez pewien czas także pałałam do niej wielką sympatią, ale jak się szybko okazało do niej także nie miałam talentu. - zaśmiała się. - Proszę nie myśleć o mnie źle. Jak widać mam talent do mówienia o swoich brakujących talentach. - dodała wypuszczając z ręki boczny kraniec sukni, którym bawiła się przez dłuższy czas nawet nie zdając sobie z tego sprawy.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala północna [odnośnik]29.07.16 13:54
Nie jestem ciekawy. Nie mam żadnych tajemnic. Na pewno nie wartych odkrycia. Najwyżej aurorów zaciekawiłaby działalność czarnomagicznego interesu prowadzonego przez Burke’ów i Borginów. Moje zachowanie wynika z czegoś zupełnie innego. Nie wiesz tego, nigdy się zresztą nie dowiesz. To coś, co zabiorę ze sobą do grobu. Może to rzeczywiście sprawiać wrażenie tajemnicy - w rzeczywistości jest raptem żałosnym uczuciem starego człowieka, nawet nie młodzika z mlecznymi wąsami. Co tylko przybiera na własnej żałosności, a z kolei pozbycie się go nie jest wcale takie proste. Próbowałem, możesz mi nie wierzyć, nie jestem godny zaufania. Czasem kłamię. Ukrywam się przed światem, przed tobą. To trudne, ale łatwiejsze od obnażania swoich słabości. Słabości lubią być wykorzystywane przez niewłaściwych ludzi do wyrządzenia krzywdy. To ja wolę ranić ludzi, nie na odwrót. Prawdopodobnie nie jestem jedynym. Tylko jedynym w swoim rodzaju, to bardzo uciążliwe. To właśnie ta durna cecha nie pozwala mi z tobą normalnie rozmawiać, tak po ludzku, jak robią to nieznane sobie osoby, dopiero się poznające. To takie zabawne. Zaśmiałbym się, gdybym nie był do bólu poważnym człowiekiem.
Nie mogę cię obserwować, badać twoich reakcji, to mnie doprowadza do szału. Jestem zły. Możliwe, że na moim czole pojawiły się ze dwie, trzy gniewne zmarszczki. Naprawdę staram się to kontrolować. Nie chcę cię zasmucać, wprawiać w konsternację. To ostatnie, co chciałbym u ciebie wywołać. Uśmiechu nie wywołam nigdy, a na pewno nie takiego szczerego. Jestem do tego niezdolny. Cała radość, mogąca gdzieś kryć się w moim wnętrzu, zniknęła - może nigdy jej tam nie było? Jestem równie ponury co mury Durham. Wtopiłem się w otoczenie. Przylgnąłem do niego ściśle, idealnie. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do mojej przynależności. Edgar wydaje się być mniej zatwardziałym w tym wszystkim. Szkoda, że nie mogę się zmienić. Nie potrafię. Żałuję, że brakuje mi przy tobie lekkości, naturalności. Ale naprawdę się staram uśmiechać, co musi wyglądać naprawdę tragicznie.
- Nie ma za co. To na pewno nie tylko moja opinia - odzywam się, chcąc brzmieć jak najbardziej neutralnie. Chyba nie idzie mi za dobrze. - W razie czego… służę pomocą. - Waham się. Chcę być uprzejmy, jednocześnie obawiam się reakcji brata. Chcę cię czasem widywać, pomimo mojej jawnej nieporadności. Przy tobie jestem wiecznym chaosem, ale także mi nieco cieplej na sercu. To takie abstrakcyjne. Bardziej niż obrazy przed nami.
Słucham uważnie. Spodziewałem się, że każda szlachetnie urodzona dama posiada talent z dziedziny sztuki. Burzysz ten pogląd powodujący moją chwilową dezorientację. Pamiętaj o uśmiechu, tak, ponownie wykrzywiam usta w czymś, co ma udawać swobodę. - To może… jest cokolwiek innego, czego robienie sprawia pani przyjemność, lady Selwyn? Może warto przygotować plan B? - Nie poddaję się. Drążę temat, sugeruję, chcę pomóc. Dziwnie mi z tym, nerwowo zaplatam ze sobą palce. Tak naprawdę wiem o tobie tyle co nic, nie zdaję sobie sprawy z twoich umiejętności. Błądzę po omacku w meandrach swoich własnych wyobrażeń o tobie.
O. Uśmiecham się nawet ładniej, bardziej szczerze. Talent do braku talentów mnie chyba rozbawił. Czuję się teraz naprawdę dziwacznie, ale to miłe uczucie w swym dziwactwie. Tak mocno do mnie nie pasuje. - Do alchemii potrzebna jest przede wszystkim cierpliwość - mówię w końcu. Chcę ci dać do zrozumienia, żebyś powinna spróbować. Jeśli chcesz. Nie wiem jak u ciebie z cierpliwością, może być krucho ze względu na zawód. Czuję potrzebę pomocy, to wszystko.
Tak mi się wydaje.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Sala północna [odnośnik]31.07.16 15:59
Lynn przyzwyczaiła się już do tego, że szlachetne urodzenie daje możliwości, których żal nie wykorzystać. Jednakże myślenie, że to właśnie szlachetne urodzenie zapewnia ludziom talent jest bardzo płytkie i mylące, że ona nie mogłaby sobie nawet tego wyobrazić. Wyuczenie się danych zdolności nie można porównać z wrodzonym talentem. Nie mogłaby też udawać, że jest inaczej. Miała zbyt wiele szacunku do samej sztuki by pozwolić sobie na interpretacje. Wiele kobiet by zrobić wrażenie na mężczyźnie pozwoliłyby sobie na dużo więcej. To także różni Lynn całkowicie od innych szlachcianek. Ona oczywiście także zawsze chciała wyglądać w oczach rozmówców jak najlepiej, ale nie czuła się dobrze, kiedy udawała kogoś kim tak naprawdę nie jest. Jej matka by tego nie pochwaliła. Uśmiechnęła się szeroko na jego słowa o gotowości do pomocy. Nie wiedziała tylko czy był to najlepszy pomysł. Oczywiście chciałaby się spotkać jeszcze z młodym Burkiem. Choć poznali się lata temu to nadal bardzo dobrze jej się z nim rozmawiała jednak jakie jest prawdopodobieństwo, że spotykając Quentina nie spotka Edgara? Chyba nie do końca była na to jeszcze gotowa. Tym bardziej, że żyła w przekonaniu iż Quentin nic o tym nie wie. To bardzo wiele utrudniało. - Właśnie mam taki zamiar, lordzie Burke. - odparła z lekkim uśmiechem. Już miała dodać, że jej brat już dawno zaczął przygotowywać jej plan B w postaci małżeństwa, ale w jakiś sposób było to dla niej zbyt osobiste by o tym wspomnieć. To dlatego, że nie mogła przestać myśleć o wszystkim co się jej przydarzyło. Tak naprawdę o jej chorobie jeszcze nikt nie wiedział, a o Edgarze tym bardziej. A jednak jakiś żal, jakoś tak smutno. Nic nie mogła na to poradzić. - Kto wie… może umiłuje sobie ów plan bardziej niż podróże? - zapytała czysto retorycznie unosząc brew z uśmiechem. Widząc uśmiech na jego ustach sama uśmiecha się bardziej. Nie była pewna co sobie o niej pomyśli. Czy go rozbawi jej żart czy może uzna ją za pozbawioną talentów włóczęgę? Miała nadzieje, że tak się nie stało. - Kiedyś myślałam, że cierpliwość jest moją wielką słabością. – zaczęła nadal się uśmiechając – Dopóki nie zdałam sobie sprawy z tego jaką wielką trzeba mieć cierpliwość, kiedy poszukuje się przedmiotów ukrytych przed wiekami. Nauczyłam się cierpliwości więc kto wie może i alchemii się nauczę. - odparła. To tak naprawdę nie był wcale zły pomysł. Nie musiałby spędzać tak wiele czasu w Mungu skoro umiałaby sama przygotowywać sobie eliksiry. Musiała się nad tym bardzo poważnie zastanowić. Odwróciła się by znaleźć wzrokiem obraz, który tak bardzo jej się spodobał, kiedy zauważyła, że oprócz nich nikogo więcej tutaj nie ma. Zdziwiona spojrzała na mężczyznę. - Zdawał sobie Pan sprawę z tego jak szybko minął czas? Nawet nie zauważyłam, kiedy Ci wszyscy ludzie wyszli. - wyznała pozytywnie zaskoczona. - Tak już jest, kiedy prowadzi się interesującą i miłą konwersacje. Czy zechciałby Pan poświęcić mi jeszcze chwile czasu i odprowadzić mnie w stronę kominka? Przy wejściu widziałam także bardzo ciekawy obraz, który chciałabym Panu pokazać. - dodała powoli kierując się w stronę innej sali. Po obejrzeniu obrazu i podziękowaniu za przemiłe towarzystwo Lynn za pomocą kominka przeniosła się do własnego mieszkania na Pokątnej. Muszą się spotka ponownie i Lynn na pewno tego dopilnuje.


/zt


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala północna [odnośnik]13.01.17 1:50
14

Londyn. Miejsce z kapryśną pogodą. Zdającą się nieszczęśliwą prawie zawsze. Cierpiącą. Tylko co jakiś czas odnajdującą chwilę szczęścia w promieniach słońca i bezchmurnym niebie. Miejsce, w którym nie sądziłem, że znajdę się ponownie. Miejsce mojej pierwszej śmierci.
Rok zdaje się jednostką czasu dostatecznie dużą, ale jednocześnie też szaleńczo niewielką w porównaniu z całym życiem. Dwanaście miesięcy. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Osiem tysięcy siedemset sześćdziesiąt godzin. Ogromne liczby. Wielkie i zatrważająco potężne. Ale nawet one nie pozwoliły zapomnieć mi o tobie. O tym jak  – trochę leniwie – wyginałaś usta w uśmiechu. O tym, jak smakowały twoje wargi – co dziwnie, zawsze trochę soczyściej z samego rana. W końcu o tym, jak rozbiłaś moje serce. Pozbawiłaś uczuć. Wepchnęłaś w dolinę rozpaczy tak głęboką, że mimo iż spadałem od roku nadal nie sięgnąłem dna.
Wzdycham ciężko patrząc na jeden z obrazów. Nie mogę zrozumieć dlaczego tu wisi. Lady Avery musiała coś w nim dostrzec. Musiała, byłem tego pewien. A jednak to coś mi umyka. Pociągnięcia się poprawne. Idealne nawet. Farby zmieszane z rozsądkiem. Kolorystka nie pozostawia sobie nic do zarzucenia. A jednak brakuje mi w nim głębi.
Zbliżam się na powrót do niego. Centymetry tylko dzielą mnie od płótna. Wzrokiem badam fakturę, kąt pod jakim farba została położona. Badam to, jak się przenika jedna warstwa z drugą. Wskazującym palcem poprawiam złote oprawki okularów, które oprawiają genetyczną wadę mojego wzroku. Noszę je czasem, głównie w pracy. Cholerstwa zsuwają mi się z nosa. Raz jeszcze wzdycham często i oddalam się odrobinę by spojrzeniem objąć większy fragment dzieła. Kolejne minuty mijają mi na zgłębianiu krzywizn wykonanych przy pomocy pędzla, ale nadal tego nie dostrzegam. Wdycham raz jeszcze cofając się trzy kroki. A potem robię jeszcze dwa w tył. Wyciągam dłonie przed siebie prostując je w łokciach. Odgięte pozostawiam kciuki i palce wskazujące obu dłoni. Mój lewy kciuk dotyka palca wskazującego prawej dłoni, a prawy tego z lewej(o tak to wygląda, bo nie wiem, czy jasne było co napisałam). Zamierzam odnaleźć ten fragment który zachwycił moją mentorkę, choćbym miał spędzić tu dzień. Lady Avery nie pozwoliłaby zawisnąć w swojej galerii czemuś, co choć w kawałku nie dotykałoby mistrzowskiego piedestału.
Milimetr po milimetrze przesuwam zrobiony z dłoni kadrownik. Cały czas napotykając tą samą, nieprzemawiającą do mnie pustkę. Milimetr po milimetrze, podchodzę i odchodzę, z dłońmi cały czas ułożonymi w jeden i ten sam gest. Milimetr po milimetrze, aż w końcu trafiam na to, co zapiera dech w piersiach. Co wbija – moje ponoć martwe już – serce w podłogę. Na chwilę odbiera mi dech. Sapnąłem z przejęcia też nawet. To, z perspektywy całości, pospolite dzieło. Zawierało w jednym malutkim pierwiastku namiastkę geniuszu. Wpatruję się w fragment, mimo, że opuściłem już dłonie. Moje ciało przebiega lekki, przyjemny dreszcz zrozumienia.
Oddalam się na patio za galerią. Muszę się przewietrzyć. Umysł buzuje mi od artystycznego doznania, które przyszło przed chwilą. Po drodze informuję technicznego że ta część kolekcji zostaje. W końcu przechodzę przez drzwi i wdycham, jeszcze dość chłodne, kwietniowe powietrze. Opieram się o balustradę i wzrok ogniskuję na rozpościerającym się przede mną widoku.
Znów tu jestem, choć nie spodziewałem się, że moja stopa jeszcze kiedyś tu postanie


Just wait and see, what am I capable of



Ostatnio zmieniony przez Apollinare Sauveterre dnia 19.09.17 18:32, w całości zmieniany 1 raz
Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: Sala północna [odnośnik]13.01.17 16:23
Artystyczne spędy zawsze wywoływały u Deirdre migrenę - typowa reakcja alergiczna osoby twardo stąpającej po ziemi na przymus kontaktu z reprezentantami uduchowionej braci, zachwycającej się nieoczywistym pięknem. Nie rozumiała sztuki i choć niejednokrotnie próbowała wykrzesać w sobie chociaż odrobinę zainteresowania chociażby jej historią, to chęci okazywały się płonne. Była zbyt rzeczowa i racjonalna, a w kultowych obrazach najwspanialszych magicznych mistrzów widziała wartość jedynie pieniężną. Owszem, może potrafiła ocenić co się jej podobało - wizerunki władczych kobiet, czarne wichury, błyskawice, pasja przebłyskująca z intensywnych kolorów farb - a co niekoniecznie, ale na tym kończyła się jej wrażliwość, co nie oznaczało, że nie potrafiła prowadzić rozmowy na te nudne tematy. Wystarczyło opanować kilka frazesów i kilka nazwisk, by móc podtrzymywać konwersacje, które i tak w znaczącej większości opierały się na milczeniu, słuchaniu i potakiwaniu.
Tak było i tym razem, gdy towarzyszyła jednemu z Fawleyów na jakimś kameralnym bankiecie, zorganizowanym w galerii sztuki. Postawny brunet wymagał od niej jedynie uwielbiającego spojrzenia, nienagannego wyglądu i dopełniania jego wizerunku znawcy. Przez cały wieczór puszył się jak paw, zatrzymując się przy każdym obrazie, by zarzucić ją niezrozumiałym bełkotem o głębi, objętości i przekazie. Gdyby nie pity w nieco przesadnej - jak na swoje standardy - ilości szampan i wrodzona perfekcja, Deirdre nie mogłaby powstrzymać się od wywrócenia oczami. Spełniała jednak swoje zadanie z doskonale odgrywanym uczuciem. Łatwe, przyjemne pieniądze, choć przecież wiedziała, że ten wieczór nie skończy się wraz z opuszczeniem snobistycznego spotkania. Nużąca gra wstępna nieco ją przytłaczała, dlatego skorzystała z okazji i gdy Fawley oddalił się w męskim towarzystwie do bocznej sali, by dokonać zakupu, wymknęła się w boczny korytarz a stamtąd na mały taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie zamierzała plotkować z pozostałymi panienkami oraz żonami; zazdrość, jaką wzbudzała wśród kobiet, groziła rychłym zdemaskowaniem. Miała błyszczeć, dopełniać swojego mężczyznę, ale nie rzucać się w oczy. Ach, te nieosiągalne standardy.
Kwietniowy wieczór był chłodny, lecz na razie ignorowała zimno, osiadające na odkrytym karku gęsią skórką. Długie rękawy, długa suknia, zabudowany dekolt - podziękowała sobie w myśli za godny strój, pod którym skrywała ten służbowy, przeznaczony na nocną kontynuację rozmów o sztuce. Oby nie zasnęła w trakcie. Zimne powietrze nieco ją otrzeźwiło; zaaferowana, pogrążona dalej w swoich myślach, zrobiła kilka nieśpiesznych kroków w kierunku balustrady, sięgając dłonią pod rozcięcie sukni, by zza pasa pończoch wyciągnąć drobną srebrną papierośnicę. Otworzyła ją z cichym trzaskiem i dopiero gdy ten dźwięk przedarł się przez ciszę, drgnęła nerwowo. Ktoś już stał na tarasie, ktoś barczysty, wysoki, opierający się o balustradę. Ktoś, kogo mogła się tutaj spodziewać, ale kogo nie chciała widzieć. Jeszcze nie dowierzała nieprzyzwyczajonym do półmroku oczom, jeszcze nie ufała przytłumionym zmysłom, jeszcze okłamywała samą siebie, machinalnie, bezwiednie wsuwając papierosa między umalowane wargi i potarła palcami końcówkę, by ją rozżarzyć. Zaciągnęła się powoli, koncentrując się na twarzy odwracającego się w jej stronę mężczyzny. Już nie mogła dłużej udawać a zdradzieckie drżenie dłoni, w której trzymała papierosa, tylko wzmocniło emocjonalną burzę, przetaczającą się przez jej wnętrze. Wiedziała, że może tu być, że prędzej lub później ich ścieżki przetną się po raz kolejny, lecz nie sądziła, że stanie się to tak szybko i to na wrogim terytorium. Przez długą chwilę poważnie rozważała odwrócenie się na pięcie i powrócenie do środka, ale byłoby to czystym aktem tchórzostwa i jeszcze dobitniej pokazywałoby, że ponowne pojawienie się Apollinare'a w Londynie jest dla niej ciężkim doświadczeniem. Zdławiła chęć ucieczki, tak samo jak falę niepokoju. Czy zdoła utrzymać gardę, czy nałożona maska nie pęknie w najmniej spodziewanym momencie? Czy naprawdę spaliła za sobą wszystkie mosty? - Sauveterre - rzuciła spokojnie w ramach powitania, wpatrując się w twarz skrytą jeszcze w półmroku, wiedząc, że ona sama stoi w promieniach światła wpadających przez wysokie okna. Ta nierówność dodatkowo ją sfrustrowała; zaciągnęła się ponownie, robiąc kilka stanowczych kroków w mrok, bok niego, by przystanąć tuż przy balustradzie. Całkowite opanowanie, Deirdre, to dla ciebie nic trudnego..


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala północna [odnośnik]13.01.17 19:34
Wernisaż. Nieodłączna część artystycznego żywota. Powiązana silną, nierozerwalną nicią z moją profesją – zarówno dyrektora artystycznego, jak i twórcy. Przepełniona ludźmi o strojach skrojonych na miarę, gestach wyuczonych i odpowiednich. Rzadko kiedy szczerych. Nigdy prawdziwych. Lawirowałem między nimi z wprawą, choć napawali mnie niekiedy odrazą. Byłem jednak hipokrytą w największej postaci. Ja, że swoim pragnieniem odkrywania prawdy, znajdowania sensu, poszukiwania głębi, jedocześnie co dzień zakładający maskę człowieka, którym nie byłem już od dawna.
Potrzebowałem chwili przerwy. Świeżego powietrza. Momentu, na naładowanie ponownie mojej zbliżającej się do kresu wytrzymałości cierpliwości. Kilku minut sam na sam ze swoimi myślami. Zbawiennej ciszy, po której na nowo zatopię się w tłum. Na nowo powrócę do rozważań artystycznych. Kolejny raz wytłumaczę ukryty sens jakiegoś dzieła, niezrozumiały dla mojego rozmówcy.
Na razie jednak byłem tutaj. Na małym tarasie za budynkiem. Marynarkę przewiesiłem przez balustradę, nieśpiesznym gestem podwijając rękawy śnieżnobiałej koszuli. Uniosłem dłoń do krawatu lekko go rozluźniając. A następnie oparłem przedramiona o tak znamienną granicę tarasu splatając je przed sobą. Mimo, że naprawdę starałem się oczyścić myśli, przez chwilę nie myśleć o niczym moje rozważania nieustannie zmierzały ku planom. Kolejnym krokom, które zamierzałem podjąć dowodząc tą instytucją. W końcu poddałem się nie stawiając więcej oporu. Lawirowałem między wnioskami i planami, w myślach odkładając te, które mogły poczekać. Skupiając się na tych, którymi należało zająć się od zaraz.
Miarowy odgłos obcasów uderzających o podłożę posadki dotarł do mnie, ale niewiele sobie z niego zrobiłem. Taras, który przez krótką chwilę był oazą mojej samotności, jednocześnie też należał do miejsc publicznych. Każdy miał prawo na nim się znaleźć. Choć osobiście nie miałem ochoty oglądać nikogo. Nawet się nie ruszyłem, początkowo przynajmniej, postanawiając pozostać w swoim własnym świecie z nadzieją, że intruz odpłynie w indywidualne rozkoszowanie się nikotynową przyjemnością. Dopiero kilka zgłosek formujących się w dźwięk nazwiska sprawiło, że przeszły mnie nieprzyjemny dreszcz.
Pamiętałem Twój głos. Choćbym chciał nie potrafiłem go zapomnieć. A wierz mi, próbowałem. Dniami i nocami w mojej głowie odbijały się słowa, które wypowiedziałaś do mnie tamtego dnia. Analizowałem je, filtrowałem, doszukując się w nich sensu, który za każdym razem unikał mi, zadawać by się mogło, bezpowrotnie.
Nie spodziewałam się dziś ciebie spotkać. Choć przecież dziwnym było to założeniem, głupio sądzić, że nigdy więcej cię nie ujrzę. Los nie miał w zwyczaju sprzyjać ludziom i wysłuchiwać ich błagań. Powoli odwróciłem w twoją stronę twarz w środku skupiając się na tym, by nie drgnął mi żaden mięsień. Choć wiedziałem, że to misja niemożliwa. Byłaś moim narkotykiem od pierwszej minuty, chyba nigdy nie miałaś przestać nim być.
Poświta wokół ciebie, stworzona przez światła padające z okien sprawiała, że wyglądałaś jeszcze piękniej. Nierealnie wręcz. Przez chwilę w mojej głowie pojawiła się irracjonalna myśl iż jesteś jedynie wytworem mojej wyobraźni. Stworem, pragnącym przynieść mi cierpienie. Boginem, wypuszczonym z szafy. Wyprostowałem się, bezwiednie sięgając po różdżkę. Wyciągnąłem ją nawet. Kilka sekund zajęło mi uświadomienie sobie jak irracjonalnie jest moje zachowanie. Wiedziałem, że jesteś prawdziwa, choć o wiele bardziej wolałabym, byś okazała się boginem, którego wykończy sprawnie rzucone zaklęcie. Westchnąłem cicho i dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, że wstrzymywałem oddech. Na powrót schowałem różdżkę o balustradę opierając się pośladkami. Dłoń uniosłem i złapałem się za nos, jakby odczuwając mocną migrenę. A może czułem, że właśnie nadchodzi do mnie wielkimi krokami?
-Deirdre. – rzuciłem w odpowiedzi na twoje przywitanie. Jakby w końcu godząc się z faktem, że jesteś jednostką tak samo realną jak ja. Głosem trochę zmęczonym, a może bardziej takim, który z rozczarowaniem godzi się z otaczającą realnością. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał stawić ci czoła, nie sądziłem jednak, że będzie to dziś. Wracają do mnie uczucia zmiecione pod dywan, zamknięte na klucz. Zabieram dłoń z twarzy wzrok znów przenosząc na ciebie. Twój widok sprawia mi ból, przypomina o odmętach rozpaczy w których nadal topię się przy każdej myśli o tobie. Myślałem że ograbiłaś mnie z uczuć, wyzułaś z nich do zera, a jednak przez me ciało przetaczają się one teraz ich kawalkady. Wyglądasz pięknie. A może nawet piękniej niż jawiłaś się w mojej głowie przez czas naszej rozłąki. Zapragnąłem cię dotknąć. Poczuć pod dłonią skórę twych pleców odzianych w materiał sukni. Opuszkami palców dotknąć kosmyka kruczoczarnych włosów by przypomnieć sobie ich strukturę, zły na to, że w pamięci mej powstały luki. Chciałem wyrzucić cię z mojego życia, moich wspomnień, jednocześnie jednak tkwiłem mocno ich uczepiony, nie zdolny pozbyć się tego, co kiedyś dawało mi szczęście.
Daję sobie chwilę na pozbieranie siebie, ułożenie myśli. Przyodzianie maski. Nie chciałem żebyś zobaczyła ile dla mnie znaczysz, nawet po takim czasie. Nie chciałem, bowiem tego dnia w gabinecie postanowiłem że nie pomogę ci nas rozdzielić. Teraz więc nie mogłem pokazać ci, że nadal zajmowałaś moje myśli. W końcu unoszę lekko kącik ust ku górze. Jeden, dwa zdają mi się zbyt przesadne. Dłoń zaciskam na barierce – ma pomóc mi zachować zdrowy rozsądek i pozostać na miejscu. Zbliżyłaś się i gdy tylko odwróciłaś na chwilę wzrok od mojej twarzy przymknąłem powieki, by odnaleźć w sobie siłę i zwalczyć gorejącą w moim sercu chęć by złapać cię w ramiona. Chcę coś powiedzieć. Ale choć usilnie staram się wymyślić coś sensownego me próby spełzają na niczym. Nie powiem ci przecież, że niewiele brakowało a rzuciłbym w ciebie riddiculus. Widziałabyś wtedy jak mocno weszłaś mi pod skórę. Jak bardzo zraniłaś, zostawiając samego sobie. Spoglądam na twój profil i zaraz żałuję tego, bowiem dłoń rwie się, by założyć ci za ucho niesforny kosmyk. Zamiast poddać się mu, tylko wzmacniam uścisk na barierce. Dlaczego nie odeszłaś, mając do tego okazję? Postanowiłaś zostać by podręczyć mnie swoją obecnością? Niemożliwością wykonania gestów, do których rwie się stęsknione ciało? Pytania cisną mi się na usta, pełne wyrzutu i goryczy. Zamiast tego jednak znajduję inne. Przyjemnie neutralne. Kompletnie nieważne. – Urzekło cię coś dzisiaj? – pytam i nie jestem pewien do czego się odnoszę. Niby do wystawy, ale jednak gdzieś w jakimś irracjonalnym odruchu mam nadzieję, usłyszeć że tęskniłaś. Że popełniłaś błąd tamtego dnia. Że obrałaś złą drogę. Wiem jednak, że to czcze prośby nie mające się spełnić dzisiaj. Nawet nigdy, tak na dobrą sprawę.
Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: Sala północna [odnośnik]16.01.17 10:01
Wolałaby spotkać go w innym miejscu, pełnym ludzi i gwaru, by łatwo mogła wymienić zdawkową uprzejmość i uciec w chaos kolorowych sukien i podniesionych głosów. Uciec jak najdalej od tego przejmującego spojrzenia jasnych oczu, od spiętych, złotych włosów, skrzących się nad wysokim czołem urokliwą aureolą, od poważnych ust, z rzadka wygiętych w aprobującym uśmiechu. Uciec od mężczyzny, którego naprawdę pokochała: po raz pierwszy i tak mocno, że na samo wspomnienie tych pierwszych wspólnych chwil bolało ją serce. Nie w romantycznej przenośni, nie w cytacie z ckliwego poety; w klatce piersiowej rozpościerało skrzydła coś dawno martwego, przywróconego gwałtownie do życia pojawieniem się elegancko ubranego ducha. Nienawidziła siebie za tę słabość. Naiwnie sądziła, że ponownie spotkanie będzie niczym, ot, kilka niezbyt przyjemnych wspomnień, wymuszona rozmowa, kwadrans pogorszonego nastroju - zapomniała już, jaki jest poważny, dopięty na ostatni guzik swoich artystycznych wyobrażeń, sięgający umysłem świata, który już na zawsze pozostanie dla niej obcy i tajemniczy - i szybki powrót do obecnych problemów, planów, wizji. Nigdy przecież nie ulegała emocjom: wytresowała je perfekcyjnie, miały jej wyłącznie służyć, pomagać w kreowaniu subtelnej manipulacji, a nie występować przeciwko niej, wygryzając sobie drogę na zewnątrz, przez marmurową maskę obojętności.
Blada dłoń Apollinare'a błysnęła w ciemności, sięgając po różdżkę. Gest niebezpieczny, ale Deirdre dziękowała za niego samemu Slytherinowi. A więc też się obnażył i to w sposób bardziej oczywisty. Chciał ją przekląć? Wbić drewno prosto w gardło? Sprawić, by zniknęła? Tak bardzo jej nienawidził czy tak bardzo się jej bał? A może tak bardzo pragnął? Wyprostowała się odruchowo, ale udawała, że nie zauważyła tego walecznego - obronnego? - gestu. Potrzebowała fundamentu, opoki, o którą mogła się oprzeć, a kamienna balustrada wydawała się jedyną rozsądną opcją. Zacisnęła na niej palce wolnej dłoni, uparcie patrząc przed siebie, na poszarpaną panoramę Londynu. Dachy, mgła, latarnie, rozjaśnione światłami okna. Ich miasto, które uczyniła dla niego domem. Dym zapiekł ją w gardle, ale nie wypuszczała go przez dłuższą chwilę, po raz pierwszy od dawna czując, że milczenie zaczyna ciążyć, oblepiać duszącym materiałem nozdrza i usta, sprawiać dyskomfort. Co się z nią działo? Dlaczego uporczywe spojrzenie, jakim obdarzał ją Apollinare - czuła je przecież tak dokładnie, jakby przesuwał po jej profilu nie palącym wzrokiem a rozgrzanymi opuszkami palców - wprawiało ją w stan rozkołysania? Odpowiedź była banalna, prosta, żenująca i Deirdre nie zamierzała się do niej przyznać, nawet przed samą sobą.
- Zamierzałeś rzucić we mnie którymś z Niewybaczalnych? - spytała lekko, kpiąco, przerywając nagle ciszę. Cudem powstrzymała się od dodania słowa kochany, które tak naturalnie formułowało się na końcu każdej myśli, jaką niegdyś się z nim dzieliła. Niegdyś, nie teraz, zamknęła ten etap, wyzbyła się duszy, pozbyła się żałosnej słabości, którą przeciętni próbowali zalepić dziurę w swej miałkiej egzystencji. Miłość była tylko pustym słowem, frazesem, bzdurą, słodkim placebo, mającym złagodzić ból bezsensu. Iluzją. A Deirdre, jak na iluzjonistkę doskonałą przystało, potrafiła rozpoznać subtelne kłamstwa, także te, które szeptały teraz w jej głowie, starając się namieszać w dokładanie poukładanym świecie. Mogłaś być jego żoną, mogłaś świętować razem z nim każdy sukces, mogłaś nosić tą koronkową bieliznę tylko dla niego, mogłaś mieć z nim piękne dziecko, mogłaś być szczęśliwa, jak ci wszyscy głupi ludzie, upajający się spełnioną miłością. Zaciągnęła się ponownie, gwałtownie, wypuszczając szary, jaśminowy dym w półmrok wieczornej mgły. Dopiero wtedy przekręciła twarz w bok, napotykając od razu jego spojrzenie. Oczywiście, że się w nią wpatrywał. Oczywiście, że drgnęła, widząc go z tak bliska, nawet w złym oświetleniu potrafiąc rozpoznać świetliste plamki na niebieskich tęczówkach. Chciała podnieść rękę, przesunąć palcami po wysokich kościach policzkowych, potem poprawić okulary w złotej oprawce, obrysować opuszkami kształt warg...a potem wsunąć palce do środka, wyrwać mu język, sięgnąć głębiej, do serca, by sprawdzić, czy dalej pozostawało równie martwe, co jej. Wizja ta nieco przywróciła Deirdre opanowanie; uśmiechnęła się nawet leciutko, ponownie wsuwając papierosa do czerwonych ust. - Dobrze wiesz, że zupełnie nie znam się na sztuce i ciężko mnie urzec - odparła ponownie obojętnie, nonszalancko, jakby ta głupia rozmowa i całe to przypadkowe spotkanie nic dla niej nie znaczyło. Bo tak właśnie jest, prawda, Deirdre? Wytrzymała jeszcze pięć, siedem, dziesięć sekund i dopiero wtedy ponownie odwróciła się przodem do balustrady, nie chcąc, by odczytał to jako ucieczkę. - Powinnam ci pogratulować wystawy i powrotu do Londynu? - spytała już całkiem bezosobowo, robiąc dziwny gest dłonią, w której trzymała papierosa. Wcale nie stawał się krótszy a pragnęła zobaczyć wyłącznie żarzący się koniec, informujący o rychłym powrocie na salę, do ludzi, do Fawleya, który nagle wydał się jej jeszcze bardziej obrzydliwy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala północna [odnośnik]20.01.17 20:31
Nie chciałem cię dzisiaj zobaczyć. Jeszcze piękniejszej niż tego dnia, gdy postawiłaś krzyżyk na naszym wspólnym życiu. Nie planowałem tego. Złość więc zbierała się w moim wnętrzu, bowiem od tamtego czasu układałem staranne plany, nie pozostawiając nic ślepemu przypadkowi. A jednak, jak widać, nie wszystko byłem w stanie zaplanować. I ta świadomość irytowała mnie jeszcze bardziej. Nie na tyle jednak, bym stracił rezon.
Byłem znawcą, mecenasem każdego małego gestu, które składały się na twoją jednostkę. To w nich się zakochałem. W małych, nic nie znaczących momentach. Możliwości obserwowania gdy w mało odpowiadającej ci sytuacji prostujesz plecy i zaczynasz pilnować każdego gestu, dokładnie wiedząc jak który wykonać, by został wzięty za naturalny. Ale ja znałem twoje naturalne zachowania za dobrze, za dokładnie. Miałem lata by uzyskać biegłość w rozczytywaniu ciebie. Rozgryzłem do końca każdy z mechanizmów obronnych. To kuriozalne śmieszne i bolesne iż niegdyś byłem jedynym przy którym nie trzymałaś gardy. To kuriozalne i śmieszne, że teraz używasz ich próbując zmamić moje spojrzenie. Niewerbalnie zmusić bym uwierzył, że wszystko jest w porządku i że moje obecność wcale nie wpływa na ciebie.  
Ale popełniasz błędy. Niewielkie. Malusieńkie. Pierwszy jeszcze zanim podchodzisz bliżej. Wyprostowałaś plecy dodając sobie tym gestem pewności, mocy by móc iść na walkę. Już wtedy wiedziałem że to spotkanie nie tylko dla mnie jest walką z duchem przeszłości. Potem obarczyłaś swoje słowa kilkoma kroplami kpiny – ubierałaś się w nią dla ochrony, była twoją formą tarczy. Naiwnie nigdy nie sądziłem, że i mnie nią poczęstujesz. Czyż to nie śmieszną, przed czym nie raz życie nas stawia? Obojętność, kolejna ze składowych twojej tarczy. Dzisiaj jednak działała na twoją niekorzyść. Pokazała mi dosadnie, że stosując wobec mnie dobrze odgrywaną bierność w rzeczywistości jednak muszę dotykać których strun na instrumencie twojej duszy. I w końcu spojrzenie, które skrzyżowało się z moim. I które, o ironio, przeciągnęłaś. O jedną dwie sekundy, półtorej nawet, jeśli miałbym być dokładniejszy. To wszystko – takie niby nic – mówiło mi jednak wiele.  
-Nie kpij Deirdre. – wypowiadam spokojnie, choć w moim wnętrzu zbiera się na burzę. Dlaczego po takim czasie nadal nie potrafię przejść przez krótkiego zmarszczenia czoła obok Twoich słów ubranych w kpinę?  Może spowodowane jest tym, że wcześniej gdy wypowiadałaś je w moim kierunku nigdy nie były nią obarczone. -Nie planowałem.jak zawsze przy tobie, odpowiadam szczerze, bowiem nie widzę sensu zasłaniać się marnym kłamstwem. I tak byś je przejrzała. Przy tobie radowały mnie małe momenty, które składały się na chwile przepełnione uczuciem spełnienia i szczęścia. Tak odległe od mojej jednostki dziś. Nie planowałem wtedy nic. Żyłem ulotnością chwili, napawałem się jej brzmieniem w momencie jej trwania, upajałem ostatnimi wybrzmiałymi dźwiękami. W tamtych dniach planowałem tylko jedno – zostać z tobą do końca życia i jeden dzień dłużej. Jak srogo pomyliłem się, zakładając że i w twoim sercu kołaczą się plany bliźniacze do moich? Przekonałem się na własnej skórze. Echo niespełnionego marzenia do tej pory docierało do mnie, boleśnie obijając się o trzewia, budząc, lub też kompletnie nie pozwalając spać po nocach. Sprawiając że wszystko – co wcześniej gloryfikowałem – straciło na wartości, zaczęło mnie drażnić. Podjudzać.
-Może wcale nie mówiłem o sztuce, hm? – zawieszam pytanie w przestrzeni. Wiele rzeczy mogło zostać określone tym mianem, wiele nosiło tego miana znajoma. Sztuka opierała się na chwytaniu chwil i momentów – tych najpiękniejszych, przyprawiających o lekki drżenie serca, czy też kołysanie na rzęsie łzy, która nigdy nie opadła rozłożona pomiędzy siebie i koleżanki. Małe nic nie znaczące gesty stanowiły o wielkości momentu, kreacji, jego wagi. Sama wiedziałaś to najlepiej, czyż nie?
-Na cóż mi twoje nieszczere gratulacje? Słowa bez fundamentów złożonych z wartości nie są nic warte. – odpowiadam, nadal spokojnie. Pierwsze wzburzenie serca odeszło, ale burzowe chmury które zebrały się nad moją głową nadal nie rozchodziły się jakby wiedzione że ich miejsce nadal jest tutaj. Że jeszcze nie czas by odejść. Że nadal mają pracę do wykonania.
Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: Sala północna [odnośnik]21.01.17 12:54
Nie lubiła brzmienia swojego imienia w jego ustach. Prawie się wzdrygnęła, gdy je powtórzył; francuski akcent wibrował w każdej głosce, jeszcze intensywniej przywołując wspomnienia, które zakopała razem z resztkami uczuć. Głęboko pod ciężką, sypką ziemią ambicji, przygniatając grobowiec marmurową płytą, by upewnić się, że nic nie zdoła wykiełkować na przeklętej glebie. Morderstwo doskonałe, z premedytacją, odcinające od życiodajnego słońca nie tylko jego - znała go zbyt dobrze, by nie przewidzieć, że zniszczyła go doszczętnie - ale i samą siebie. Wtedy, w uporządkowanym gabinecie Apollinare'a, umarli obydwoje. Wyłącznie z jej ręki, choć w następujących później chwilach słabości, lubiła jeszcze otulać swoje rany kłamstwem. Mógł ją przecież powstrzymać, wiedział o tym. Kolejne łgarstwo, mające obarczyć go winą i zdjąć choć jeden odważnik z samej Deirdre. Czy gdyby wtedy wstał i wziął ją w ramiona, jak zawsze, gdy coś ją wzburzało, czy gdyby wtedy przycisnął ją do ściany i pocałował, niewerbalnie szepcząc uspokajające słowa, pokazujące świat, takim, jakim naprawdę był - szczęśliwym, pełnym miłości i spełnienia - czy byłaby zdolna zawrócić z obranej ścieżki i położyć na ołtarzu ofiarnym swoją chorą ambicję zamiast ich dwóch żyć, splecionych ze sobą na zasadzie dobierania przeciwieństw? Wątpiła, ale nigdy nie zagłębiała się aż tak daleko w analizę tych okropnych, czarnych dni, szybko rozjaśnionych błyskiem wspaniałych sukcesów. Lśniących jak gwiazda, rozpalająca się do niemożliwości tuż przed wiecznym zgaśnięciem, zapadnięciem się w sobie, stworzeniem czarnej dziury. Nie przewidziała tego, zaślepiona palącym pragnieniem, które targało nią także i teraz. Ale teraz było inaczej, teraz towarzyszył jej ktoś, komu ufała całkowicie i kto doprowadził ją do najpotężniejszego czarodzieja, jakiego znał współczesny świat. Nie było miejsca na błędy, istniała tylko prosta droga w górę, ku uzyskaniu potęgi, władzy, wprowadzeniu słusznego porządku.
Myśli Deirdre coraz częściej odpływały w tym kierunku - odnajdywała w wyobrażeniach pewien spokój, pewność, złagodzenie niecierpliwości, popychającej ją do nerwowego czekania na następne wydarzenia. Intensywne obrazy rozpływały się jednak w tej chwili, zastąpione wspomnieniami, które niczym drobne igiełki przeszywały jej całe ciało. Przeklęty Apollinare, roztaczający wokół siebie aurę, która niegdyś czyniła ją szczęśliwą, a obecnie: coraz bardziej spiętą.
Paliła w milczeniu, nie odpowiadając na szczere wyznanie. Tyle rzeczy mogło ją zawieść: głos, błysk w oku, słowa cisnące się od razu na przesycony jadem język. Chciała go zranić, chciała usłyszeć skwierczenie bladej skóry, chciała widzieć jego reakcję, wyprowadzić z równowagi, rozkołysać, popchnąć w stronę przepaści, w którą sama zmierzała, ale dopóki to on spadał w nią pierwszy - nawet ciągnąc ją tuż za sobą - i tak wygrywała.
- Co, oprócz sztuki, miałoby mnie urzec na wernisażu? - pytanie za pytanie, lekko zmarszczone brwi, wzrok utkwiony gdzieś przed sobą, w zapadającym wieczorze. Jaśminowy dym unosił się tuż przed nią; zaciągnęła się papierosem ponownie, a białe palce drugiej dłoni zacisnęły się mocniej na kamiennej balustradzie. - Wnętrza? Ludzie? A może twoja skromna osoba, powracająca w chwale na londyńskie salony? - perorowała z subtelną ironią, ciągle czując na sobie jego wzrok. Deprymowało ją to, nie przywykła do pozostawiania bierną, dlatego też znów odwróciła się w jego stronę, odejmując papieros od wilgotnych ust. Wytrzymaj, jeszcze chwilę, Deirdre, jeszcze kilka wdechów, przesyconych dymem i jego perfumami, i znikniesz stąd, jak zły sen. - Wiedziałam, że wróciłeś, ale nie jestem tu z twojego powodu - poinformowała sucho, opacznie odbierając niezadane konkretnie pytanie, od razu odsłaniające główny powód jej dobrze skrywanej irytacji. Patrzyła Apollinare'owi prosto w oczy, z bliska, pierwszy raz od dwóch lat, ciągle nie mogąc przyzwyczaić się do tego, że jest tuż obok. Żywy, oddychający, pochmurny, z błękitnymi tęczówkami prześwietlającymi ją niczym najdoskonalsze veritaserum. Kosmyk czarnych włosów opadł Dei na czoło, ale nie śmiała unieść ręki, by go poprawić, wiedząc, że nie powstrzymałaby nieposłusznej dłoni, od razu odnajdującej policzek blondyna. Wolała nie ryzykować, mogła uważać się za królową, ale znała też swoje słabości, w tym upokarzającą siłę emocjonalnego magnetyzmu. - Jesteśmy dorośli, dlaczego moje gratulacje nie miałyby być szczere? Cieszę się z twojego sukcesu, tak jak i ty, zapewne, cieszysz się z mojego - zadeklamowała obojętną, wystudiowaną formułkę, prawie nie poruszając ustami, jakby bała się, że wystarczy głębszy oddech, a pochyli się zupełnie w jego stronę. Do ckliwego pocałunku...albo raczej do wydrapania mu oczu i zostawienia widocznych szram na przystojnej twarzy. Gdy chciała zniszczyć zagrożenie - a Sauveterre zagrażał jej w oczywisty sposób - stawała się prymitywnie bestialska.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Sala północna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach