Szklarnia
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Szklarnia
To jedna z mniejszych szklarni w całym ogrodzie botanicznym, bowiem znajdujące się tutaj niewiele okazów roślin. Są one jednak nietypowe, wręcz modne, wyhodowane w przeciągu ostatniego roku. Tabliczka na drzwiach ostrzega przed konsekwencjami związanymi z krzywdzeniem rosnącej tam flory - przy wejściu posadzono krzewy niepozornie wyglądających samosterowalnych śliwek, które nie wypuszczą ze szklarni nikogo, kto uczyniłby szkodę roślinom. W środku poza nietypowymi, przypominającymi pomarańczowe rzodkiewki, śliwkami, znajdują się także, cieszące się coraz to większą popularnością w czarodziejskich domach, fruwokwiaty. Jednym z nowszych odkryć są wyglądające na niezadowolone kłaposkrzeczki, a także niepozorne pykostrąki, z których dopiero po upuszczeniu strąków, wystrzeliwują cieszące oczy i powonienie kwiaty. Właśnie tu na własne oczy można zobaczyć wyhodowane zaledwie przed kwartałem wrzeszczące żonkile - ponoć, jeśli przypadną odwiedzającym do gustu, od niedawna w sklepie można kupić kilka sadzonek tego kwiatu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Co za paskudny dzień, co za niefortunny przypadek, co biedna Fianna zrobiła w swym tak przykładnym życiu, aby na to zasłużyć? No, spójrzmy na te gładkie dłonie, przecież nie zostały stworzone do pracy! A jej długie, hebanowe włosy nie mogły zbyt długo wystawiać się na wpływ promieni słonecznych i na zdradzieckie podmuchy wiatru - zaraz stracą swój blask i wyschną jak słomki siana, jak kłosy zbóż. Nie chciała być kojarzona ani z żadnymi wiejskimi polami, ani z tą przedziwną ojcowską pasją, która wychwalała ponad wszystko inne pracę przy roślinach. Była w stanie jeszcze zrozumieć krótkotrwałe uniesienia nad słodkimi, pastelowymi różami czy bukiecikami hortensji, lecz czy naprawdę kogoś zachwycały wrzeszczące żonkile, płaczące mandragory i chwytające za kostki krzewiaste gałązki wnykopieńków. Na jej gust, cały ten biznes wymagał zbyt wiele zachodu. Nawet z użyciem magii dbanie o te wszystkie gatunki było wielkim utrapieniem; sadzenie, potem przesadzania; podlewanie, potem wysuszanie; podziwianie, potem zrywanie. Nonsens. Każdy szanujący się czarodziej, który miał za grosz dobrego wychowania wiedział, iż były znacznie lepsze rozrywki oraz zajęcia, które nie były stratą czasu. Na przykład uczęszczanie do teatru, rozmowy na temat sztuki i polityki albo oddawanie się grze na niebiańsko brzmiących instrumentach czy zwyczajnie słuchanie jak ktoś inny wykonuje ulubione utwory. tego jej brakowało, próbowała sobie w myślach wyobrażać, że jest właśnie na koncercie w Londynie i narzekania spacerowiczów są dźwiękami harfy i skrzypiec. Jeśli jednak znało się pannę Tolipan choćby przelotnie, to łatwo było stwierdzić, iż nie posiadała tak kreatywnych zdolności, by mogły zagłuszyć młodą parę, która szczegółowo przedstawiała swoje rozczarowanie jakąś podniszczoną aleją. Coś o spadających z drzew futrzanych gąsienicach, coś o liściach o mało intensywnych kolorach, o podartej spódnicy... Tylko spoglądała na nich z milczącym politowaniem, co być może zostało odebrane jako współczucie, bo w końcu odeszli od niej jakby podniesieniu na duchu i zniknęli jej z oczu za zakrętem. Westchnęła, poprawiając fikuśny kapelusz, po czym zerknęła na złoty zegarek o tarczy zroszonej drobnymi świecidełkami. Była umówiona, a przyjęte za ojca zastępstwo miało wykraczać poza ustaloną porę; Alonso przecież nie mógł czekać, był całkiem przyzwoitym kandydatem na kolejnego narzeczonego i stanowił poprawę po jej poprzednim, Edwardzie, który zwykł pocić się w najmniej odpowiednich momentach. Z zdań powierzonych przez zarządcę wywiązywała się przyzwoicie, poinstruowała już niższych stopniem pracowników, by mieli oko na Salę Motyli, popchnęła do sprzątania dwóch bliźniaków stażystów, więc jeżeli dobrze wszystko rozplanuje, być może uda jej się skończyć wcześniej. Och, tak. Subtelny, powściągliwy uśmiech rozjaśnił jej usta, gdy wpadła na doskonały pomysł. Że też nie wymyśliła tego wcześniej, mogłaby jeszcze skoczyć do domu i się przebrać. Fiołkowa apaszka przesiąkła zapachem ogrodu, a przecież chciała zrobić dobrze wrażenie na swojej randce.
Najbliżej znajdowała się malutka szklarnia. Na pewno nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli zostanie zamknięta dla zwiedzających już teraz. Jej obcasy zastukały szybko, gdy skierowała się ku wejściu i bez wahania wkroczyła do środka, rzucając groźne spojrzenie ku krzewom śliwek; czasem płatały jej figle i nie pozwalały jej przejść, lecz od kiedy poznały moc rozgniewanej Fianny, wycofywały się pokonane na swoje miejsce.
- Przepraszam! - Zaklaskała w dłonie na wstępie, chcąc zwrócić uwagę obecnych w środku ludzi. Uniosła wysoko podbródek, zerkając na ich twarze pobieżnie. Jej pracownicza plakietka była nieco przekrzywiona, a z daleka pozostawała wręcz niewidoczna. - Zapraszam wszystkich do wyjścia, na dziś to koniec. Z powodu, hm, zaplanowanych renowacji jesteśmy zmuszeni skrócić godziny wizytacji - zaszczebiotała, ani na chwilę nie zmniejszając firmowego uśmiechu.
Najbliżej znajdowała się malutka szklarnia. Na pewno nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli zostanie zamknięta dla zwiedzających już teraz. Jej obcasy zastukały szybko, gdy skierowała się ku wejściu i bez wahania wkroczyła do środka, rzucając groźne spojrzenie ku krzewom śliwek; czasem płatały jej figle i nie pozwalały jej przejść, lecz od kiedy poznały moc rozgniewanej Fianny, wycofywały się pokonane na swoje miejsce.
- Przepraszam! - Zaklaskała w dłonie na wstępie, chcąc zwrócić uwagę obecnych w środku ludzi. Uniosła wysoko podbródek, zerkając na ich twarze pobieżnie. Jej pracownicza plakietka była nieco przekrzywiona, a z daleka pozostawała wręcz niewidoczna. - Zapraszam wszystkich do wyjścia, na dziś to koniec. Z powodu, hm, zaplanowanych renowacji jesteśmy zmuszeni skrócić godziny wizytacji - zaszczebiotała, ani na chwilę nie zmniejszając firmowego uśmiechu.
I show not your face but your heart's desire
Charlene zdawała sobie sprawę, że większa wiedza z zielarstwa pozwoliłaby jej jeszcze wydajniej radzić sobie z ingrediencjami roślinnymi i ich pozyskiwaniem. Lubiła samodzielnie zbierać zioła, pod warunkiem że pozwalał jej na to czas, a z tym ostatnio było krucho. Do kwestii zawężonego wolnego czasu dochodziła pogoda, ta obecna znacząco komplikowała sprawę, bo wahania temperatur nie mogły być obojętne dla wzrostu roślinności znajdującej się poza zabezpieczonymi magią szklarniami.
Miała nadzieję że dzisiejsza wyprawa do ogrodu magibotanicznego z Edną, która dużo lepiej znała się na roślinach, okaże się sporą pomocą w jej nauce. Niestety zanim obie zdążyły na dobre nacieszyć się pięknem zgromadzonej tu roślinności, i zanim dawna szkolna znajoma mogła użyczyć jej swojej rozległej wiedzy, okazało się, że dzisiejsze godziny wizyt zostały skrócone i goście zostali wyproszeni przed czasem.
Westchnęła z wyraźnym rozczarowaniem, rzucając koleżance spojrzenie.
- Więc chyba dzisiaj nie porozmawiamy o tutejszych roślinach – powiedziała z zawodem. Nie była pewna, kiedy następnym razem znajdzie czas na ponowny wypad tutaj, i czy i wtedy nie okaże się, że szklarnia jest nieczynna. – Trudno, może w czerwcu nam się uda?
Zerknęła ukradkiem na otaczającą ją roślinność; podejrzewała, że w dobie anomalii szklarnie często musiały być zamykane i reperowane, ilekroć jakiś kaprys pogody lub anomalia magiczna psuły któryś z elementów konstrukcji, szyby lub szkodziły roślinom. To dotyczyło teraz wielu miejsc, które próbowały działać jak należy, ale nie zawsze to wychodziło.
Nie pozostało jej nic innego jak ruszenie w stronę wyjścia, przy którym stała jedna z pracownic tego przybytku. Nie wyglądała jednak na zielarkę, raczej sprawiała wrażenie osoby, która nie lubi się brudzić, a kwiaty woli podziwiać w kwiaciarni, już odpowiednio przygotowane.
- Przepraszam... Istnieje jakiś konkretny powód, dla którego szklarnia zostaje wcześniej zamknięta? Nikt nie uprzedzał o skróceniu godzin – zapytała, gdy część gości już wyszła, a ona sama znalazła się bliżej. Edna już opuściła szklarnię, to Charlie zagapiła się i została nieco z tyłu, a teraz postanowiła zaczepić wymuskaną panienkę mogącą być w podobnym do niej wieku. Prawdopodobnie. Tak czy inaczej chciała wiedzieć, z jakiego powodu musiała stąd wyjść przed czasem. A może okaże się, że pozory myliły i mogła się od tej kobiety dowiedzieć czegoś ciekawego? Lub przynajmniej mogła zostać skierowana do innej części ogrodu, gdzie będzie mogła kontynuować swój mały zielarsko-edukacyjny wypad.
Miała nadzieję że dzisiejsza wyprawa do ogrodu magibotanicznego z Edną, która dużo lepiej znała się na roślinach, okaże się sporą pomocą w jej nauce. Niestety zanim obie zdążyły na dobre nacieszyć się pięknem zgromadzonej tu roślinności, i zanim dawna szkolna znajoma mogła użyczyć jej swojej rozległej wiedzy, okazało się, że dzisiejsze godziny wizyt zostały skrócone i goście zostali wyproszeni przed czasem.
Westchnęła z wyraźnym rozczarowaniem, rzucając koleżance spojrzenie.
- Więc chyba dzisiaj nie porozmawiamy o tutejszych roślinach – powiedziała z zawodem. Nie była pewna, kiedy następnym razem znajdzie czas na ponowny wypad tutaj, i czy i wtedy nie okaże się, że szklarnia jest nieczynna. – Trudno, może w czerwcu nam się uda?
Zerknęła ukradkiem na otaczającą ją roślinność; podejrzewała, że w dobie anomalii szklarnie często musiały być zamykane i reperowane, ilekroć jakiś kaprys pogody lub anomalia magiczna psuły któryś z elementów konstrukcji, szyby lub szkodziły roślinom. To dotyczyło teraz wielu miejsc, które próbowały działać jak należy, ale nie zawsze to wychodziło.
Nie pozostało jej nic innego jak ruszenie w stronę wyjścia, przy którym stała jedna z pracownic tego przybytku. Nie wyglądała jednak na zielarkę, raczej sprawiała wrażenie osoby, która nie lubi się brudzić, a kwiaty woli podziwiać w kwiaciarni, już odpowiednio przygotowane.
- Przepraszam... Istnieje jakiś konkretny powód, dla którego szklarnia zostaje wcześniej zamknięta? Nikt nie uprzedzał o skróceniu godzin – zapytała, gdy część gości już wyszła, a ona sama znalazła się bliżej. Edna już opuściła szklarnię, to Charlie zagapiła się i została nieco z tyłu, a teraz postanowiła zaczepić wymuskaną panienkę mogącą być w podobnym do niej wieku. Prawdopodobnie. Tak czy inaczej chciała wiedzieć, z jakiego powodu musiała stąd wyjść przed czasem. A może okaże się, że pozory myliły i mogła się od tej kobiety dowiedzieć czegoś ciekawego? Lub przynajmniej mogła zostać skierowana do innej części ogrodu, gdzie będzie mogła kontynuować swój mały zielarsko-edukacyjny wypad.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Rzadko kiedy myślała o konsekwencjach swoich działań. Przez myśl jej nie przeszło by zmartwić się tym, że dwie przyjaciółki nie mogły dokończyć swojej rozmowy, czy by przejąć się faktem, iż jakaś mała dziewczynka nie mogła rozstać się z gronem kłaposkrzeczek - przekrzykiwały się nawzajem w zabawie dziwnie przypominającej prawdziwą konwersację. W pewnym sensie w ogóle nie przejmowała się większością świata; o ile nie mogła w żaden sposób zdobyć czegoś dla siebie to pozostawała niewzruszona na reakcje otoczenia. Empatia dawno w niej przygasła, przygnieciona stertą własnych potrzeb i wybujałych fantazji na temat tego czym jej życie być powinno. Na piedestale stawiała siebie, i tyle. Zdarzało się nie raz, iż w podobnym podejściu przegapiała dobre wybory, kierując się drogą pychy i przeświadczenia o swojej świetności, aczkolwiek kiedy ma się tyle pewności siebie, co panna Tolipan to opinie innych niewiele wnoszą. No, chyba że te pochlebne. W każdym razie, dzisiaj naprawdę wiele rzeczy podjęło próbę zepsucia jej ekscytacji zbliżającym się spotkaniem. Oczywiście już rano, gdy pudrowała swój idealny nosek, robiła to ze świadomością, iż będzie musiała zebrać wszystkie swoje pokłady cierpliwości, by przetrwać zmianę w ogrodzie. Nie mogła odmówić, mimo swych wszystkich wad i upartości, nigdy nie odmawiała ojcu ani bratu. Po pierwsze, nie zwracali się do niej jeśli nie było to coś naprawdę niezbędnego, po drugie znosili ją oraz zapewniali jej wszystko, czego chciała. Funkcjonowali ze sobą na zasadzie kompromisu, stabilnej wymiany, i każde z nich odczuwało sprawiedliwość i zgodę takiego układu. Wymagano od niej pilnego uważania na lekcjach, za to otrzymywała upragnione stroje. Proszono o zapoznanie się z dziedziną zielarstwa, zrobiła to z należytą dokładnością, nie dając z siebie ani mniej, ani więcej niż wymagała tradycja rodzinna, a za to tolerowano jej wybryki. Z resztą nie mieli wyjścia. Bez matki mieli tylko siebie w świecie. I nie mogli tego zaprzepaścić. Wracając jednak do jej wspaniałego planu i zaistniałej, dość nagłej, ewakuacji małej szklarni, to cała sylwetka Fianny, wszystko od jej stóp w drogich bucikach po pretensjonalny strój i dorysowany faux pieprzyk tuż nad linią ust, wskazywało na to, że nie znała się na swojej pracy. Ta jej maniera kojarzyła się z ekspedientką perfumerii lub napuszoną stylistką, a uśmiech, mimo bieli zębów, miał w sobie coś z uszczypliwości. Pozory bywały mylące. Wiedzę posiadała co najmniej adekwatną do pracy w jednym z bardziej znanych ogrodów botanicznych w Londynie i okolicach, ze względu na doskonałą pamięć rozeznanie wśród licznych podczas tego przykrego okresu anomalii również nie stanowiło dla niej wyzwania. Z nonszalancją dyktowała listy ubytków, to jest gdy w ogóle pojawiała się na stanowisku, i niekoniecznie przejmowała się wynagrodzeniem za swoje konsultacje. Tak właśnie zwykła określać swoją rolę tutaj, choć w sumie nie różniła się od pozostałych spacerujących wśród kwiecistych uliczek pracowników. Wszystko zależało od podejścia, tak mawiała. I już.
Oparła dłonie o wyjątkowo długich paznokciach o biodra, w zadowolonym milczeniu odprowadzając wzrokiem wszystkich po kolei. Kilkukrotnie wysiliła się, by minimalnym ugięciem palców pomachać tym niepewnie wyglądającym, zagubionym zwiedzającym i wszystko szło po jej myśli, dopóki cień nie padł na jej jasną twarz. Uniosła jedną brew, zwracając się do panienki o zielonych oczach. - Tak? - Siląc się na przebłysk miłego tonu, wbiła w nią spokojne, choć stalowe spojrzenie. Rozchyliła wargi w niemym zdziwieniu, lecz momentalnie się opanowała. Zdjęła kapelusz i poprawiła starannie upięte włosy, upewniając się, iż pogoda pozostawiła je w możliwym do ogarnięcia stanie. - Cóż, droga panienko, oczywiście, że istnieje - odpowiedziała i posłała jej kolejny, wyraźnie wymuszony uśmiech. Dla niej rozmowa była skończona. Podbródek zwróciła ku ostatnim czarodziejom, którzy opuszczali szklarnię i już miała ruszyć na szybkie oględziny wnętrza - nie mogła pozwolić, by ktoś się zawieruszył między rzędami flory - gdy spostrzegła, że młoda dziewczyna chyba czeka na dalsze wyjaśnienia.
Westchnęła, wygładziła kołnierz koszuli zerknęła na nią ponownie. - Przykro mi, taki mamy dzień. Czy panienka przyszła tu w jakimś konkretnym celu? Może jeszcze mogę jakoś pomóc? - dodała wyjątkowo grzecznie, kierując się ku pierwszej ścieżce i gestem zapraszając ją do dołączenia do obchodu.
Oparła dłonie o wyjątkowo długich paznokciach o biodra, w zadowolonym milczeniu odprowadzając wzrokiem wszystkich po kolei. Kilkukrotnie wysiliła się, by minimalnym ugięciem palców pomachać tym niepewnie wyglądającym, zagubionym zwiedzającym i wszystko szło po jej myśli, dopóki cień nie padł na jej jasną twarz. Uniosła jedną brew, zwracając się do panienki o zielonych oczach. - Tak? - Siląc się na przebłysk miłego tonu, wbiła w nią spokojne, choć stalowe spojrzenie. Rozchyliła wargi w niemym zdziwieniu, lecz momentalnie się opanowała. Zdjęła kapelusz i poprawiła starannie upięte włosy, upewniając się, iż pogoda pozostawiła je w możliwym do ogarnięcia stanie. - Cóż, droga panienko, oczywiście, że istnieje - odpowiedziała i posłała jej kolejny, wyraźnie wymuszony uśmiech. Dla niej rozmowa była skończona. Podbródek zwróciła ku ostatnim czarodziejom, którzy opuszczali szklarnię i już miała ruszyć na szybkie oględziny wnętrza - nie mogła pozwolić, by ktoś się zawieruszył między rzędami flory - gdy spostrzegła, że młoda dziewczyna chyba czeka na dalsze wyjaśnienia.
Westchnęła, wygładziła kołnierz koszuli zerknęła na nią ponownie. - Przykro mi, taki mamy dzień. Czy panienka przyszła tu w jakimś konkretnym celu? Może jeszcze mogę jakoś pomóc? - dodała wyjątkowo grzecznie, kierując się ku pierwszej ścieżce i gestem zapraszając ją do dołączenia do obchodu.
I show not your face but your heart's desire
Charlie wyglądała raczej zwyczajnie. Luźna sukienka, na której wciąż było widać wilgotne ślady po kroplach deszczu oraz długie, jasne włosy zaplecione w warkocz. O wiele bliżej było jej wyglądem do młodej dziewczyny ze wsi niż wymuskanej paniusi z dobrego domu. Nie była pięknością, choć w jej urodzie był obecny młodzieńczy wdzięk i urok wyraźnie widoczny w zielonych jak u kota oczach oraz w piegach zdobiących policzki i nosek. Była raczej prostą dziewczyną, poświęconą swoim pasjom i pracy. Jej myśli nie zaprzątali narzeczeni ani piękne sukienki, nie znała się też na sztuce ani muzyce, bo rzadko miewała w swoim życiu sposobność, by się w takich miejscach pojawiać. Bywała za to w ogrodzie magibotanicznym i magizoologicznym, w Wieży Astrologów i w innych miejscach sprzyjających poszerzaniu wiedzy na interesujące tematy. Bardziej niż piękny wygląd Charlene ukochała wiedzę i pasję.
Dziewczyna, która weszła do szklarni, zdawała się być jej przeciwieństwem, choć z pewnością nie była szlachcianką. Niemniej jednak i poza nimi, głównie w rodzinach czystej krwi, zdarzały się takie wymuskane panienki, chociaż Charlie zawsze unikała powierzchownego oceniania ludzi, w końcu pierwsze wrażenie często bywało mylne. Charlie była z natury pozytywnie nastawioną do ludzi i życzliwą osobą, dlatego grzecznie zwróciła się do nieznajomej, zadając jej pytanie, które ją nurtowało. Ciekawiło ją to nie tylko dlatego, że właśnie został przerwany jej wypad i okazja do poszerzenia wiedzy, ale też w pewien sposób intrygowały ją anomalie i chciała dowiedzieć się o nich czegoś więcej, tak jej kazała naukowa ciekawość mimo pewnego lęku, który wciąż odczuwała, ilekroć magia działała nie tak, i ilekroć widziała ich ofiary w Mungu i musiała warzyć dla nich więcej eliksirów niż zwykle.
Spojrzała na młodą elegantkę o długich paznokciach i o starannie wypudrowanej twarzy, której nie mąciła żadna smuga brudu ziemi, a we włosach nie tkwił żaden listek. Tak jak się mogła spodziewać, kobieta nie była zbyt chętna do wyjaśnień.
- Chciałam tylko zapoznać się z waszymi wyjątkowymi roślinami. Jestem alchemikiem i zielarstwo bardzo mnie ciekawi – odpowiedziała, nie kłamiąc, bo tak było w istocie, przyszła tu, by zgłębić dodatkową wiedzę i wyjść poza podstawy. – Może mogłaby mi pani polecić jakąś inną i czynną dziś część ogrodu, w której mogę dalej zaspokajać moją ciekawość i chęć obcowania z tutejszą niezwykłą florą? – spytała jeszcze, podążając za nią, gdy tylko kobieta zachęciła ją gestem by przeszła z nią kawałek. Jednocześnie rozglądała się, podziwiając rosnące w alejkach okazy. Niektóre znała, nazwy innych poznawała z rozmieszczonych tu i ówdzie tabliczek.
Dziewczyna, która weszła do szklarni, zdawała się być jej przeciwieństwem, choć z pewnością nie była szlachcianką. Niemniej jednak i poza nimi, głównie w rodzinach czystej krwi, zdarzały się takie wymuskane panienki, chociaż Charlie zawsze unikała powierzchownego oceniania ludzi, w końcu pierwsze wrażenie często bywało mylne. Charlie była z natury pozytywnie nastawioną do ludzi i życzliwą osobą, dlatego grzecznie zwróciła się do nieznajomej, zadając jej pytanie, które ją nurtowało. Ciekawiło ją to nie tylko dlatego, że właśnie został przerwany jej wypad i okazja do poszerzenia wiedzy, ale też w pewien sposób intrygowały ją anomalie i chciała dowiedzieć się o nich czegoś więcej, tak jej kazała naukowa ciekawość mimo pewnego lęku, który wciąż odczuwała, ilekroć magia działała nie tak, i ilekroć widziała ich ofiary w Mungu i musiała warzyć dla nich więcej eliksirów niż zwykle.
Spojrzała na młodą elegantkę o długich paznokciach i o starannie wypudrowanej twarzy, której nie mąciła żadna smuga brudu ziemi, a we włosach nie tkwił żaden listek. Tak jak się mogła spodziewać, kobieta nie była zbyt chętna do wyjaśnień.
- Chciałam tylko zapoznać się z waszymi wyjątkowymi roślinami. Jestem alchemikiem i zielarstwo bardzo mnie ciekawi – odpowiedziała, nie kłamiąc, bo tak było w istocie, przyszła tu, by zgłębić dodatkową wiedzę i wyjść poza podstawy. – Może mogłaby mi pani polecić jakąś inną i czynną dziś część ogrodu, w której mogę dalej zaspokajać moją ciekawość i chęć obcowania z tutejszą niezwykłą florą? – spytała jeszcze, podążając za nią, gdy tylko kobieta zachęciła ją gestem by przeszła z nią kawałek. Jednocześnie rozglądała się, podziwiając rosnące w alejkach okazy. Niektóre znała, nazwy innych poznawała z rozmieszczonych tu i ówdzie tabliczek.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Fianna Tolipan nigdy nie wyglądała zwyczajnie. Gdyby ktoś, choćby żartem, określił ją podobnym mianem, zapewne bez wahania wydrapałaby mu oczu. No dobrze, w swym dobrym wychowaniu być może powstrzymałaby się od tak drastycznych kroków, jednakże swą wyjątkowość brała na poważnie. Jej melodyjny ton głosu, jej uroczy uśmiech i łagodnie rumiane policzki wyróżniały ją spośród tłumu. W swojej własnej opinii uważała, że nie dało się przejść obok niej obojętnie. Czego nie zapewniało jej pochodzenie, nadrabiała charyzmą i wdziękiem. Oczywiście w jej słowniku pod żadnym z tych haseł nie występowało słowo „życzliwość” czy coś podobnego. Dorastając, nie miała przy sobie osoby, która spełniłaby rolę matczyną i z tego względu sama ustalała sobie granice i wymagania, wyobrażenie idealnej kobiety wynikało z licznych romantycznych tomików oraz reakcji chłopców w Hogwarcie, gdy przebiegała obok nich ze zniewalającym uśmiechem. Nie było nikogo, kto by ją skarcił. Nikogo, kto uznałby, że postępuje zbyt płytko i że zmienia się w pięknego manekina, który nie posiada żadnego wnętrza. I gdy zabrnęła za daleko, nie istniała szansa na zmianę jej tak uformowanego charakteru; stała się marmurową rzeźbą, którą można było podziwiać, lecz trudno było ją kochać. Ale nie spędzała swojej energii na krytykowaniu innych panien, może nawet ich tak naprawdę nie dostrzegała. Ot, pewnie mogłaby polecić jakiś specyfik na mocniejsze włosy lub zasugerować odświeżenie szafy, acz wtedy wnikałaby w czyjeś życie, a Fianna była zbyt zajęta swoim własnym, by jeszcze angażować się w podrzędne problemy innych istotek. Spoglądając na Charlene, właściwie nie pomyślała o niej nic. Była lekkim opóźnieniem, delikatną i nieprzewidzianą irytacją, więc miała zamiar traktować ją z pewną protekcjonalnością, jednakże to była jej automatyczna tonacja. Czy rozmawiała z ekspertem, czy z jakąś koleżanką, obcesowość wyłaziła z jej głosu niczym czająca się do ataku bestia. Może i lepiej, jeśli szybko wyjdzie za mąż, tak myślał jej ojciec, może złagodnieje. Niestety na razie wszystkie podejścia kończyły się porażką, może dziś miało być inaczej.
Cienka parasolka o kwiecistym wzorze opierała się o ścianę tuż przy wejściu do szklarni. Prawie cała woda zdążyła już z niej spaść na drewniane deski szklarni, przygotowując się na dalsze plany swojej właścicielki. Ona zaś wyglądała niemal nieskazitelnie ani jedna kropla deszczu nie zdołała zniszczyć jej stroju, a jednym śladem jej pobytu na zewnątrz były drobinki piasku i trawy przylepione do nosków jej butów. Miała nadzieję, że emanowała wystarczającą aurą zabieganej pracownicy, by jasnowłosa panienka nie zawracała jej zbyt długo uwagi. Wyraźnie los się do niej uśmiechał, bo nie powtórzyła swojego pytania, na które nie do końca miała opracowaną odpowiedź. - Alchemikiem? Aha. - Udała zainteresowanie, choć raczej nie wypadła zbyt przekonująco. Sama nigdy nie miała talentu do dziedziny eliksirów, w sumie nie starała się na lekcjach, dobre oceny dostając jedynie za rozpoznawanie ingrediencji roślinnych. Czyli to była jedna z tych ambitnych, wiecznie uczących się dziewczyn, które próbowały wiedzą nadrobić swoje kompleksy. Niech ma. - Nasi botanicy pracują nad przywróceniem zielarni do stanu oglądalności. To zadziwiające jak kruche jest szkło w obliczu nawałnicy - podzieliła się z nią ciekawostką, prędko maszerując wzdłuż głównych uliczek i zaglądając do każdej mijanej ścieżynki. Nie zajęło to dużo czasu, wystarczyło przejść głównym korytarzem i była przekonana, że wszyscy na jej życzenie opuścili już to miejsce.
- Trochę ślazu możesz znaleźć na zielonej polanie, jeśli tego potrzebujesz. Z mojej strony, najbardziej lubię Salę Motyli. Ze względu na niektóre ich egzotyczne gatunki sprowadziliśmy równie niezwykłe okazy roślin, by skompletowały malowniczy obraz tamtej lokacji. - Z kieszeni marynareczki wyciągnęła kilka zgniecionych mapek. Wyprostowała jedną zgrabnym ruchem i podała ją zwiedzającej. - O tu, na skraju. I jak, jesteś zainteresowana? - zapytała, nie czekając na odpowiedź i puszczając jej dość przekonujące oczko.
Zamknęła za nimi szklarnię i została przed wejściem przez kilka stosownych chwil, zanim ruszyła w swoją stronę. Pod koniec dnia nie pamiętała nawet już o zajściu, choć nazajutrz spotkają ją z tego powodu surowe konsekwencje.
| zt lusterko
Cienka parasolka o kwiecistym wzorze opierała się o ścianę tuż przy wejściu do szklarni. Prawie cała woda zdążyła już z niej spaść na drewniane deski szklarni, przygotowując się na dalsze plany swojej właścicielki. Ona zaś wyglądała niemal nieskazitelnie ani jedna kropla deszczu nie zdołała zniszczyć jej stroju, a jednym śladem jej pobytu na zewnątrz były drobinki piasku i trawy przylepione do nosków jej butów. Miała nadzieję, że emanowała wystarczającą aurą zabieganej pracownicy, by jasnowłosa panienka nie zawracała jej zbyt długo uwagi. Wyraźnie los się do niej uśmiechał, bo nie powtórzyła swojego pytania, na które nie do końca miała opracowaną odpowiedź. - Alchemikiem? Aha. - Udała zainteresowanie, choć raczej nie wypadła zbyt przekonująco. Sama nigdy nie miała talentu do dziedziny eliksirów, w sumie nie starała się na lekcjach, dobre oceny dostając jedynie za rozpoznawanie ingrediencji roślinnych. Czyli to była jedna z tych ambitnych, wiecznie uczących się dziewczyn, które próbowały wiedzą nadrobić swoje kompleksy. Niech ma. - Nasi botanicy pracują nad przywróceniem zielarni do stanu oglądalności. To zadziwiające jak kruche jest szkło w obliczu nawałnicy - podzieliła się z nią ciekawostką, prędko maszerując wzdłuż głównych uliczek i zaglądając do każdej mijanej ścieżynki. Nie zajęło to dużo czasu, wystarczyło przejść głównym korytarzem i była przekonana, że wszyscy na jej życzenie opuścili już to miejsce.
- Trochę ślazu możesz znaleźć na zielonej polanie, jeśli tego potrzebujesz. Z mojej strony, najbardziej lubię Salę Motyli. Ze względu na niektóre ich egzotyczne gatunki sprowadziliśmy równie niezwykłe okazy roślin, by skompletowały malowniczy obraz tamtej lokacji. - Z kieszeni marynareczki wyciągnęła kilka zgniecionych mapek. Wyprostowała jedną zgrabnym ruchem i podała ją zwiedzającej. - O tu, na skraju. I jak, jesteś zainteresowana? - zapytała, nie czekając na odpowiedź i puszczając jej dość przekonujące oczko.
Zamknęła za nimi szklarnię i została przed wejściem przez kilka stosownych chwil, zanim ruszyła w swoją stronę. Pod koniec dnia nie pamiętała nawet już o zajściu, choć nazajutrz spotkają ją z tego powodu surowe konsekwencje.
| zt lusterko
I show not your face but your heart's desire
Charlie zawsze była łagodną i miłą osóbką. Nie bez powodu Tiara zastanawiała się przelotnie nad umieszczeniem jej w Hufflepuffie, zanim ostatecznie zdecydowała się wysłać ją do wymarzonego Ravenclawu. Nie na darmo też oferowała swoje alchemiczne umiejętności dla Munga i jego pacjentów, nie zatrzymywała ich tylko dla siebie i garstki znajomych, a mogłaby tak zrobić. Mogła zostać niezależnym alchemikiem, a jednak wybrała pomaganie innym, do czego popchnęła ją przedwczesna śmierć siostry. Mogła też wybrać miejsce takie jak to, ogród magibotaniczny lub jakikolwiek rezerwat stworzeń, ale ostatecznie wybór padł na Munga i to tam przeszła kurs, a potem została, by pracować jako pełnoprawny alchemik. Była szczęśliwa, jednocześnie realizując swoją pasję i robiąc coś faktycznie przydatnego nie tylko dla niej samej. Eliksiry były potrzebne ofiarom anomalii i innym, którzy z jakiegoś powodu potrzebowali pomocy uzdrowicielskiej.
Podążyła za kobietą, wyczuwając w jej tonie i postawie pewną pretensjonalność i brak faktycznego zainteresowania. Nie czuła w niej pasji, a raczej wypełniany z konieczności obowiązek. Potrafiła to wyczuć, bo napotykała różnych ludzi i zwykle łatwo było rozpoznać, kto naprawdę kochał to, co robił, a kto traktował to jako zło konieczne.
- Spodziewam się, że budynki ogrodu magibotanicznego też nie są w pełni odporne na kaprysy obecnej pogody. Podobnie jak rośliny. To dobrze, że tak starannie o nie dbacie – mówiła, wciąż miła i uprzejma. – Te czasy nie są łatwe dla roślinności. Ani dla nikogo – westchnęła, idąc za nią, choć podejrzewała, że kobieta nawet nie słucha jej zbyt uważnie, zapewne chcąc wykonać swoje obowiązki i nie użerać się z jedną ciekawską alchemiczką, której zebrało się na pytania.
- To dobrze, pójdę tam, jeśli jest czynna. Sala Motyli brzmi naprawdę zachęcająco – przytaknęła. Już tam kiedyś była, ale na tyle dawno, że chętnie sobie przypomni, jak tam jest. Rzeczywiście było tam sporo ładnych i ciekawych roślin, które miały imitować motylom ich naturalne środowiska. – Tak, jestem zainteresowana. Bardzo dziękuję za pomoc – podziękowała jej jeszcze, biorąc podaną jej mapkę pokazującą plan ogrodu magibotanicznego. Kiedyś, gdy była młodsza, bywała tu praktycznie co tydzień. W ostatnich miesiącach nie miała na to czasu, zwłaszcza w maju, więc sporo pozapominała. Warto było sobie przypomnieć, tym bardziej, że niektóre atrakcje się zmieniały i wciąż pojawiało się tu wiele nowych okazów wartych obejrzenia.
Skinęła głową na pożegnanie i po chwili oddaliła się, nie zawracając już nieznajomej głowy i nie odrywając jej od obowiązków. I choć żałowała że nie zdążyła obejrzeć w całości szklarni ani porozmawiać z Edną, udała się prosto do Sali Motyli, by zapoznać się z nowościami w jej obrębie i poobserwować okazy roślin oraz same motyle.
| zt.
Podążyła za kobietą, wyczuwając w jej tonie i postawie pewną pretensjonalność i brak faktycznego zainteresowania. Nie czuła w niej pasji, a raczej wypełniany z konieczności obowiązek. Potrafiła to wyczuć, bo napotykała różnych ludzi i zwykle łatwo było rozpoznać, kto naprawdę kochał to, co robił, a kto traktował to jako zło konieczne.
- Spodziewam się, że budynki ogrodu magibotanicznego też nie są w pełni odporne na kaprysy obecnej pogody. Podobnie jak rośliny. To dobrze, że tak starannie o nie dbacie – mówiła, wciąż miła i uprzejma. – Te czasy nie są łatwe dla roślinności. Ani dla nikogo – westchnęła, idąc za nią, choć podejrzewała, że kobieta nawet nie słucha jej zbyt uważnie, zapewne chcąc wykonać swoje obowiązki i nie użerać się z jedną ciekawską alchemiczką, której zebrało się na pytania.
- To dobrze, pójdę tam, jeśli jest czynna. Sala Motyli brzmi naprawdę zachęcająco – przytaknęła. Już tam kiedyś była, ale na tyle dawno, że chętnie sobie przypomni, jak tam jest. Rzeczywiście było tam sporo ładnych i ciekawych roślin, które miały imitować motylom ich naturalne środowiska. – Tak, jestem zainteresowana. Bardzo dziękuję za pomoc – podziękowała jej jeszcze, biorąc podaną jej mapkę pokazującą plan ogrodu magibotanicznego. Kiedyś, gdy była młodsza, bywała tu praktycznie co tydzień. W ostatnich miesiącach nie miała na to czasu, zwłaszcza w maju, więc sporo pozapominała. Warto było sobie przypomnieć, tym bardziej, że niektóre atrakcje się zmieniały i wciąż pojawiało się tu wiele nowych okazów wartych obejrzenia.
Skinęła głową na pożegnanie i po chwili oddaliła się, nie zawracając już nieznajomej głowy i nie odrywając jej od obowiązków. I choć żałowała że nie zdążyła obejrzeć w całości szklarni ani porozmawiać z Edną, udała się prosto do Sali Motyli, by zapoznać się z nowościami w jej obrębie i poobserwować okazy roślin oraz same motyle.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 21.09?
Nie ulegało wątpliwości, że musiała poszerzyć swoją wiedzę z zakresu zielarstwa, przede wszystkim przez wzgląd na fakt, że do eliksirów leczniczych najczęściej wykorzystywało się serca ze składników roślinnych. I o ile znała podstawowe gatunki wykorzystywane w miksturach warzonych w Mungu, to jeśli chciała podjąć własną pracę badawczą, nie zaszkodziłoby jej poznanie większej ilości gatunków. Może któryś z nich mógł mieć właściwości, które okażą się potencjalnie użyteczne?
Zbierała się do tego od pewnego czasu, ale choć ogród magibotaniczny był jednym z jej ulubionych miejsc w Londynie, rzadko miała sposobność go w ostatnich miesiącach odwiedzać, czego żałowała. Niestety pracy miała sporo, ale w końcu udało jej się znaleźć wolne popołudnie, kiedy mogła wyrwać się z odmętów pracowni i pobyć wśród zieleni. Oczywiście jej poszerzanie wiedzy nie ograniczało się tylko do tego – gdy tylko mogła, przeglądała stare zielniki oraz książki poświęcone roślinom, przyswajając nowe informacje.
Mieszkała w Londynie już pięć lat i nawet nie zauważyła kiedy to zleciało. Przez ten czas była regularnym gościem tego miejsca (nie licząc ostatnich miesięcy), a także ogrodu magizoologicznego i Wieży Astrologów, gdzie swego czasu poszerzała horyzonty z zakresu astronomii, niezbędnej do warzenia mikstur. Jej początki w Londynie były też czasem, kiedy przechodziła kurs alchemiczny i uczyła się animagii, ale o tym wiedziało niewielu poza gronem bliskiej rodziny, przyjaciół i od niedawna także członków Zakonu Feniksa.
Od maja miała sporo obowiązków w związku z szalejącymi anomaliami, przez co często pracowała dłużej, wraz z innymi alchemikami Munga dbając o to, by nie zabrakło eliksirów. Po pracy zostawały zamówienia od znajomych oraz dla Zakonu. Ale to zapracowanie miało i zalety, jej umiejętności stale się powiększały, co ją cieszyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę skryte marzenia o pracy badawczej.
Jednak zanim je uskuteczni, musiała jeszcze zadbać o swoją wiedzę z zakresu zielarstwa, w nadziei że któraś z nowo poznanych roślin okaże się przydatna w mogących kiedyś nastąpić badawczych próbach. Musiała tylko znaleźć kogoś, kto mógłby ją odrobinę nakierować i dość spontanicznie napisała do pewnej młodej, niedawno poznanej zielarki, którą poznała w sklepie z ingrediencjami. Jej brat był w Zakonie Feniksa – z tego powodu Charlie tym bardziej zainteresowała się młodą kobietą, dodatkowo wyczuwając, że jako przybyszka z zupełnie innych stron mogła czuć się w Anglii nieswojo i obco. Charlene, jak przystało na miłą i otwartą osóbkę, chciała wyciągnąć do niej przyjazną dłoń i spróbować nawiązać kontakt. Mogła pokazać Aście uroki londyńskiego ogrodu magibotanicznego i przy okazji porozmawiać o ciekawych, użytecznych w alchemii roślinach.
Czekała na nią zaraz za wejściem, gdzie mogły zacząć swoje spotkanie. Było tam znacznie przyjemniej niż w zapuszczonym obszarze poza obrębem ogrodu. Pod koniec sierpnia pogoda nieco się uspokoiła, i choć aktualnie noce były cieplejsze niż dnie, wręcz parne, to ta względna stabilizacja po zimnym maju, czerwcu i lipcu zdawała się mieć dobry wpływ na rośliny. Cóż, nie tylko ludzie cierpieli przez anomalie, dotykało to również zwierząt i roślin.
- Witaj – odezwała się. – Byłaś tu już kiedyś? Jeśli nie, to jestem pewna, że to miejsce ci się spodoba. To idealny zakątek dla wszystkich, którym w Londynie doskwiera brak roślinności, zwłaszcza tej magicznej.
A Charlie brakowało. Wychowała się w Kornwalii, Londyn zawsze był dla niej zbyt tłoczny i zabudowany, zbyt... miejski. Wolała bardziej wiejskie przestrzenie, choć na obrzeżach miasta jakoś się odnalazła. Prawdziwy dom był jednak w Kornwalii, gdzie wciąż mieszkali jej rodzice. Czy i Asta odczuwała tęsknotę za swoją zimną ojczyzną?
Ruszyły jedną ze ścieżek w stronę szklarni, gdzie mogły pooglądać ciekawe rośliny.
- Potrzebuję pomocy kogoś, kto lepiej zna się na magicznej florze. W alchemii często wykorzystuje się rośliny, a choć dobrze znam podstawowe ingrediencje, planuję rozpocząć w przyszłości własne badania. Do tego nie zaszkodziłaby większa wiedza – wyjaśniła. Miała nadzieję, że Asta zgodzi się jej pomóc, bądź co bądź wcale nie znały się dobrze i pisząc do niej list liczyła się z odmową.
Nie ulegało wątpliwości, że musiała poszerzyć swoją wiedzę z zakresu zielarstwa, przede wszystkim przez wzgląd na fakt, że do eliksirów leczniczych najczęściej wykorzystywało się serca ze składników roślinnych. I o ile znała podstawowe gatunki wykorzystywane w miksturach warzonych w Mungu, to jeśli chciała podjąć własną pracę badawczą, nie zaszkodziłoby jej poznanie większej ilości gatunków. Może któryś z nich mógł mieć właściwości, które okażą się potencjalnie użyteczne?
Zbierała się do tego od pewnego czasu, ale choć ogród magibotaniczny był jednym z jej ulubionych miejsc w Londynie, rzadko miała sposobność go w ostatnich miesiącach odwiedzać, czego żałowała. Niestety pracy miała sporo, ale w końcu udało jej się znaleźć wolne popołudnie, kiedy mogła wyrwać się z odmętów pracowni i pobyć wśród zieleni. Oczywiście jej poszerzanie wiedzy nie ograniczało się tylko do tego – gdy tylko mogła, przeglądała stare zielniki oraz książki poświęcone roślinom, przyswajając nowe informacje.
Mieszkała w Londynie już pięć lat i nawet nie zauważyła kiedy to zleciało. Przez ten czas była regularnym gościem tego miejsca (nie licząc ostatnich miesięcy), a także ogrodu magizoologicznego i Wieży Astrologów, gdzie swego czasu poszerzała horyzonty z zakresu astronomii, niezbędnej do warzenia mikstur. Jej początki w Londynie były też czasem, kiedy przechodziła kurs alchemiczny i uczyła się animagii, ale o tym wiedziało niewielu poza gronem bliskiej rodziny, przyjaciół i od niedawna także członków Zakonu Feniksa.
Od maja miała sporo obowiązków w związku z szalejącymi anomaliami, przez co często pracowała dłużej, wraz z innymi alchemikami Munga dbając o to, by nie zabrakło eliksirów. Po pracy zostawały zamówienia od znajomych oraz dla Zakonu. Ale to zapracowanie miało i zalety, jej umiejętności stale się powiększały, co ją cieszyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę skryte marzenia o pracy badawczej.
Jednak zanim je uskuteczni, musiała jeszcze zadbać o swoją wiedzę z zakresu zielarstwa, w nadziei że któraś z nowo poznanych roślin okaże się przydatna w mogących kiedyś nastąpić badawczych próbach. Musiała tylko znaleźć kogoś, kto mógłby ją odrobinę nakierować i dość spontanicznie napisała do pewnej młodej, niedawno poznanej zielarki, którą poznała w sklepie z ingrediencjami. Jej brat był w Zakonie Feniksa – z tego powodu Charlie tym bardziej zainteresowała się młodą kobietą, dodatkowo wyczuwając, że jako przybyszka z zupełnie innych stron mogła czuć się w Anglii nieswojo i obco. Charlene, jak przystało na miłą i otwartą osóbkę, chciała wyciągnąć do niej przyjazną dłoń i spróbować nawiązać kontakt. Mogła pokazać Aście uroki londyńskiego ogrodu magibotanicznego i przy okazji porozmawiać o ciekawych, użytecznych w alchemii roślinach.
Czekała na nią zaraz za wejściem, gdzie mogły zacząć swoje spotkanie. Było tam znacznie przyjemniej niż w zapuszczonym obszarze poza obrębem ogrodu. Pod koniec sierpnia pogoda nieco się uspokoiła, i choć aktualnie noce były cieplejsze niż dnie, wręcz parne, to ta względna stabilizacja po zimnym maju, czerwcu i lipcu zdawała się mieć dobry wpływ na rośliny. Cóż, nie tylko ludzie cierpieli przez anomalie, dotykało to również zwierząt i roślin.
- Witaj – odezwała się. – Byłaś tu już kiedyś? Jeśli nie, to jestem pewna, że to miejsce ci się spodoba. To idealny zakątek dla wszystkich, którym w Londynie doskwiera brak roślinności, zwłaszcza tej magicznej.
A Charlie brakowało. Wychowała się w Kornwalii, Londyn zawsze był dla niej zbyt tłoczny i zabudowany, zbyt... miejski. Wolała bardziej wiejskie przestrzenie, choć na obrzeżach miasta jakoś się odnalazła. Prawdziwy dom był jednak w Kornwalii, gdzie wciąż mieszkali jej rodzice. Czy i Asta odczuwała tęsknotę za swoją zimną ojczyzną?
Ruszyły jedną ze ścieżek w stronę szklarni, gdzie mogły pooglądać ciekawe rośliny.
- Potrzebuję pomocy kogoś, kto lepiej zna się na magicznej florze. W alchemii często wykorzystuje się rośliny, a choć dobrze znam podstawowe ingrediencje, planuję rozpocząć w przyszłości własne badania. Do tego nie zaszkodziłaby większa wiedza – wyjaśniła. Miała nadzieję, że Asta zgodzi się jej pomóc, bądź co bądź wcale nie znały się dobrze i pisząc do niej list liczyła się z odmową.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| niech będzie 21.09
Chociaż zdolnościami do eliksirowarstwa nie dorównywała jeszcze swemu kochanemu bratu, to jest jedna dziedzina, w której to właśnie ona górowała; co z jej wzrostem było zjawiskiem nowym i dosyć niespotykanym. Ową dziedziną nauki było zielarstwo; zawsze miała niesamowity dryg do roślin, prawdopodobnie odziedziczony po swojej ukochanej matuli, ale dopiero podczas ostatniego roku, gdy po felernym wieczorze i spotkaniu z wilkołakiem, aby nie myśleć o życiowej tragedii, zajęła się ziołami. Klasyfikowała je, samodzielnie opisywała je w dzienniku, który podarowała jej rodzicielka i który wciąż miała przy sobie. Wędrowała w samotności po okolicy, przyglądając się zarówno roślinom w okolicznych lasach, jak i tym z prywatnej kolekcji matki.
Teraz? Z chęcią służyła starszemu bratu radą w sprawie przeróżnych roślin i to najczęściej ona sama tworzyła listę ingrediencji pochodzenia roślinnego, te odzwierzęce pozostawiając Asbjornowi. Zdawać by się mogło, że podczas warzenia eliksirów tworzyli bardzo zgrany duet. Cóż, nie tylko pod tym aspektem się uzupełniali. Żadne z nich nie miało świetnych relacji z najstarszym bratem - co innego w przypadku młodszej dwójki. Asta od zawsze czuła się emocjonalnie przywiązana do Asbjorna i z równie wielkim bólem przeżywała każdy jego upadek, co swój własny. Wspierała go, jeżeli tylko mogła. Byli swoją wzajemną ostoją w angielskim świecie, który przynajmniej dla Asty nadal pozostawał miejscem obcym. Jedynie mała chatka, położona z dala od cywilizacji mogła zostać uznana za godną mianowania jej domem - miejscem do którego chciała wracać, miejscem, w którym najzwyczajniej w świecie czuła się bezpiecznie. Jej początki w Londynie nie były kolorowe, ale nie chciała do nich wracać. Rodzeństwo Ingisson wyszło na prostą i chciała, aby tak zostało. Chociaż martwiły ją niektóre zachowania brata, nie mówił jej czegoś istotnego - bała się o niego, nie chciała żeby znowu wpakował się w kłopoty. Miała wrażenie, że ilekroć to robił, to tylko dlatego, aby pomóc jej.
Wracając do pojęcia domu i tego, jak Asta odnajdywała się w tak odmiennej od jej rodzimych stron rzeczywistości; dom tworzyli także ludzie. Norweżka mogła dotąd na palcach jednej ręki policzyć bliskie jej osoby, do których mogła się odezwać z problemem, lub po prostu zaproponować popołudniową herbatę. Jedną z obiecujących nowych znajomości, okazała się ta związana w sklepie z ingrediencjami z niejaką Charlene Leighton, czyli po prostu Charlie. Wydawała się być naprawdę otwartą osobą, a przede wszystkim nie była typową przedstawicielką brytyjskiej społeczności czarodziejskiej, która z wyższością patrzyła na cudzoziemkę o mieszanej krwi. Biło od niej ciepło i dobroć, które przyciągały. Mimo początkowych obaw, Asta postanowiła dać tej relacji szansę, chcąc zobaczyć co wydarzy się dalej.
- Witaj - odparła, przywołując na piegowatą twarz delikatny uśmiech. - Odwiedziłam kiedyś ogród botaniczny, chociaż wysoka temperatura skutecznie odwiodła mnie od pomysłu zwiedzania szklarni - odparła, uśmiechając się na wspomnienie tego dnia. Dla niej temperatury występujące w Anglii wiosną i latem były naprawdę wysokie, w porównaniu do tego, do czego przywykła wychowując się w Norwegii. Asta również nie przywykła do klimatu miejskiego, może dlatego poczuła się niebo lepiej, kiedy wraz z bratem przenieśli się na tereny wiejskie, gdzie mogła odetchnąć pełną piersią, a największe zamieszanie robiło ptactwo kręcące się po podwórzu.
- Jeżeli chcesz, mogę pomóc. Nie chwaląc się, posiadam dosyć obszerną wiedzę w dziedzinie zielarstwa; moja matka zadbała o tą dziedzinę mojej edukacji - wyznała, siląc się na sympatyczny uśmiech. Niegdyś był to podstawowy element w jej codzienności; teraz czuła się jakoś obco z uśmiechem przyklejonym do twarzy, zupełnie jakby się odzwyczaiła od tego uczucia.
Chociaż zdolnościami do eliksirowarstwa nie dorównywała jeszcze swemu kochanemu bratu, to jest jedna dziedzina, w której to właśnie ona górowała; co z jej wzrostem było zjawiskiem nowym i dosyć niespotykanym. Ową dziedziną nauki było zielarstwo; zawsze miała niesamowity dryg do roślin, prawdopodobnie odziedziczony po swojej ukochanej matuli, ale dopiero podczas ostatniego roku, gdy po felernym wieczorze i spotkaniu z wilkołakiem, aby nie myśleć o życiowej tragedii, zajęła się ziołami. Klasyfikowała je, samodzielnie opisywała je w dzienniku, który podarowała jej rodzicielka i który wciąż miała przy sobie. Wędrowała w samotności po okolicy, przyglądając się zarówno roślinom w okolicznych lasach, jak i tym z prywatnej kolekcji matki.
Teraz? Z chęcią służyła starszemu bratu radą w sprawie przeróżnych roślin i to najczęściej ona sama tworzyła listę ingrediencji pochodzenia roślinnego, te odzwierzęce pozostawiając Asbjornowi. Zdawać by się mogło, że podczas warzenia eliksirów tworzyli bardzo zgrany duet. Cóż, nie tylko pod tym aspektem się uzupełniali. Żadne z nich nie miało świetnych relacji z najstarszym bratem - co innego w przypadku młodszej dwójki. Asta od zawsze czuła się emocjonalnie przywiązana do Asbjorna i z równie wielkim bólem przeżywała każdy jego upadek, co swój własny. Wspierała go, jeżeli tylko mogła. Byli swoją wzajemną ostoją w angielskim świecie, który przynajmniej dla Asty nadal pozostawał miejscem obcym. Jedynie mała chatka, położona z dala od cywilizacji mogła zostać uznana za godną mianowania jej domem - miejscem do którego chciała wracać, miejscem, w którym najzwyczajniej w świecie czuła się bezpiecznie. Jej początki w Londynie nie były kolorowe, ale nie chciała do nich wracać. Rodzeństwo Ingisson wyszło na prostą i chciała, aby tak zostało. Chociaż martwiły ją niektóre zachowania brata, nie mówił jej czegoś istotnego - bała się o niego, nie chciała żeby znowu wpakował się w kłopoty. Miała wrażenie, że ilekroć to robił, to tylko dlatego, aby pomóc jej.
Wracając do pojęcia domu i tego, jak Asta odnajdywała się w tak odmiennej od jej rodzimych stron rzeczywistości; dom tworzyli także ludzie. Norweżka mogła dotąd na palcach jednej ręki policzyć bliskie jej osoby, do których mogła się odezwać z problemem, lub po prostu zaproponować popołudniową herbatę. Jedną z obiecujących nowych znajomości, okazała się ta związana w sklepie z ingrediencjami z niejaką Charlene Leighton, czyli po prostu Charlie. Wydawała się być naprawdę otwartą osobą, a przede wszystkim nie była typową przedstawicielką brytyjskiej społeczności czarodziejskiej, która z wyższością patrzyła na cudzoziemkę o mieszanej krwi. Biło od niej ciepło i dobroć, które przyciągały. Mimo początkowych obaw, Asta postanowiła dać tej relacji szansę, chcąc zobaczyć co wydarzy się dalej.
- Witaj - odparła, przywołując na piegowatą twarz delikatny uśmiech. - Odwiedziłam kiedyś ogród botaniczny, chociaż wysoka temperatura skutecznie odwiodła mnie od pomysłu zwiedzania szklarni - odparła, uśmiechając się na wspomnienie tego dnia. Dla niej temperatury występujące w Anglii wiosną i latem były naprawdę wysokie, w porównaniu do tego, do czego przywykła wychowując się w Norwegii. Asta również nie przywykła do klimatu miejskiego, może dlatego poczuła się niebo lepiej, kiedy wraz z bratem przenieśli się na tereny wiejskie, gdzie mogła odetchnąć pełną piersią, a największe zamieszanie robiło ptactwo kręcące się po podwórzu.
- Jeżeli chcesz, mogę pomóc. Nie chwaląc się, posiadam dosyć obszerną wiedzę w dziedzinie zielarstwa; moja matka zadbała o tą dziedzinę mojej edukacji - wyznała, siląc się na sympatyczny uśmiech. Niegdyś był to podstawowy element w jej codzienności; teraz czuła się jakoś obco z uśmiechem przyklejonym do twarzy, zupełnie jakby się odzwyczaiła od tego uczucia.
Gość
Gość
Charlie w Hogwarcie radziła sobie z zielarstwem przyzwoicie, choć nie tak, jak z eliksirami, transmutacją a nawet opieką nad magicznymi stworzeniami. Żeby skupić się na najważniejszych przedmiotach, które musiała opanować lub do których czuła wyjątkowy dryg, inne dziedziny musiała trochę zaniedbać. I choć oczywiście dobrze znała podstawy zielarstwa, jakiś czas temu doszła do wniosku, że dobrze byłoby wyjść poza te podstawy, ale ograniczona ilość czasu nie pozwalała na to, by w ostatnich miesiącach zrobić coś więcej poza oporządzeniem używanych przez siebie ingrediencji, czytaniem wieczorami przed snem o interesujących roślinach przydatnych w alchemii i sporadycznymi wizytami w ogrodzie magibotanicznym.
Dobrze było jednak przyswajać wiedzę nie tylko na sucho, z książek, ale także z rozmowy z kimś, kto znał się na temacie znacznie lepiej niż ona. Po tych kilku rozmowach w sklepie z ingrediencjami odniosła wrażenie, że Asta posiada znacznie większą wiedzę od niej. A biorąc pod uwagę fakt, że Charlie chciała poznać ją lepiej, to właśnie do niej zwróciła się z prośbą o pomoc.
Choć mieszkała w Anglii od urodzenia, zdawała sobie sprawę, że ludziom z innych krajów może być trudno się tu odnaleźć. Gdyby sama miała wyjechać gdzieś daleko od domu pewnie też byłoby jej ciężko. Nawet przeprowadzka z rodzinnej Kornwalii do Londynu była trudna, mimo że odległość i różnice kulturowe były znacznie mniejsze i w każdej chwili można było odwiedzić dom, nawet jeśli po końcówce czerwca nie było to takie łatwe jak wcześniej, kiedy mogła zmaterializować się w domu szybko niczym za pstryknięciem palca.
Była jednak osobą otwartą i tolerancyjną, tego nauczono ją w domu - tolerancji bez względu na krew i kraj pochodzenia. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia, że Asta nie jest tutejsza. Czuła się wręcz zaciekawiona jej pochodzeniem i kulturą kraju, z którego przyjechała. Charlie bardzo lubiła dowiadywać się nowych rzeczy o świecie.
Nie znała Asbjorna zbyt dobrze, ale wiedziała, że był utalentowanym alchemikiem w Zakonie. Nie wiedziała jednak zbyt wiele o jego przeszłości ani obecnym życiu – skoro jednak ktoś postanowił mu zaufać i wprowadzić go do organizacji, ona także musiała mu zaufać. Kim była jego siostra? Tego też nie wiedziała, i choć w obecnych czasach należało zachowywać ostrożność wobec napotkanych ludzi, nie wiedząc, kto może popierać przeciwną stronę, postanowiła również jej w pewnym sensie zaufać i traktować tak, jak traktowała swoich znajomych nie wiedzących o jej sekretnym życiu. A przecież tych nie brakowało, nawet jeśli ostatnio miała wrażenie, że jej życie towarzyskie kręci się głównie wokół Zakonu, bo było tam wielu jej krewnych i znajomych.
- Teraz już powinno być trochę chłodniej, jest wrzesień – zauważyła, ale zaraz przypomniała sobie, że przecież tegoroczne lato kompletnie odbiegało od normy, jeśli chodzi o pogodę. W czerwcu mieli zimę jakiej nigdy nie widywała nawet w styczniu. – Tam skąd pochodzisz na pewno jest dużo zimniej? I o wiele częściej pada śnieg? – zapytała. – Jestem ciekawa, jak w takim klimacie radzą sobie rośliny. Czy wasi alchemicy i zielarze muszą w jakiś specjalny sposób zabezpieczać swoje okazy? Nawet w Anglii zimą jest zbyt zimno, by większość roślin mogła rozwijać się na zewnątrz, a przecież nawet w zimowych miesiącach potrzebujemy świeżych ingrediencji. Czy może macie jakieś specjalne gatunki, których używają alchemicy w zastępstwie za rośliny używane w Anglii? – Och, to także ją bardzo ciekawiło. To, w jaki sposób radzili sobie alchemicy w innych krajach, gdzie występowały inne rośliny. Część gatunków dało się na pewno sprowadzać i hodować w szklarniach, ale może znali też interesujące sposoby wykorzystania rodzimej roślinności? Od dawna skrycie marzyła o tym, by kiedyś wyjechać gdzieś na jakiś czas i poznać alchemików z innych zakątków świata. Taki wyjazd na pewno mógł poszerzyć horyzonty.
Weszły do szklarni.
- Byłabym naprawdę bardzo wdzięczna. Trochę zaniedbałam tę dziedzinę, a pragnę jak najlepiej radzić sobie z ingrediencjami roślinnymi, zwłaszcza gdybym chciała kiedyś zbadać właściwości innych gatunków, które jeszcze nie są w powszechnym alchemicznym użyciu – wyjaśniła. – Może mogłabyś się ze mną podzielić garścią swojej wiedzy? Twoja matka była zielarką? – dopytywała. – Moja nauczyła mnie podstaw alchemii i astronomii. To dzięki niej zainteresowałam się tymi dziedzinami i postanowiłam zostać alchemikiem. – Wyglądało na to, że obie zawdzięczały swoje pasje matkom.
Dobrze było jednak przyswajać wiedzę nie tylko na sucho, z książek, ale także z rozmowy z kimś, kto znał się na temacie znacznie lepiej niż ona. Po tych kilku rozmowach w sklepie z ingrediencjami odniosła wrażenie, że Asta posiada znacznie większą wiedzę od niej. A biorąc pod uwagę fakt, że Charlie chciała poznać ją lepiej, to właśnie do niej zwróciła się z prośbą o pomoc.
Choć mieszkała w Anglii od urodzenia, zdawała sobie sprawę, że ludziom z innych krajów może być trudno się tu odnaleźć. Gdyby sama miała wyjechać gdzieś daleko od domu pewnie też byłoby jej ciężko. Nawet przeprowadzka z rodzinnej Kornwalii do Londynu była trudna, mimo że odległość i różnice kulturowe były znacznie mniejsze i w każdej chwili można było odwiedzić dom, nawet jeśli po końcówce czerwca nie było to takie łatwe jak wcześniej, kiedy mogła zmaterializować się w domu szybko niczym za pstryknięciem palca.
Była jednak osobą otwartą i tolerancyjną, tego nauczono ją w domu - tolerancji bez względu na krew i kraj pochodzenia. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia, że Asta nie jest tutejsza. Czuła się wręcz zaciekawiona jej pochodzeniem i kulturą kraju, z którego przyjechała. Charlie bardzo lubiła dowiadywać się nowych rzeczy o świecie.
Nie znała Asbjorna zbyt dobrze, ale wiedziała, że był utalentowanym alchemikiem w Zakonie. Nie wiedziała jednak zbyt wiele o jego przeszłości ani obecnym życiu – skoro jednak ktoś postanowił mu zaufać i wprowadzić go do organizacji, ona także musiała mu zaufać. Kim była jego siostra? Tego też nie wiedziała, i choć w obecnych czasach należało zachowywać ostrożność wobec napotkanych ludzi, nie wiedząc, kto może popierać przeciwną stronę, postanowiła również jej w pewnym sensie zaufać i traktować tak, jak traktowała swoich znajomych nie wiedzących o jej sekretnym życiu. A przecież tych nie brakowało, nawet jeśli ostatnio miała wrażenie, że jej życie towarzyskie kręci się głównie wokół Zakonu, bo było tam wielu jej krewnych i znajomych.
- Teraz już powinno być trochę chłodniej, jest wrzesień – zauważyła, ale zaraz przypomniała sobie, że przecież tegoroczne lato kompletnie odbiegało od normy, jeśli chodzi o pogodę. W czerwcu mieli zimę jakiej nigdy nie widywała nawet w styczniu. – Tam skąd pochodzisz na pewno jest dużo zimniej? I o wiele częściej pada śnieg? – zapytała. – Jestem ciekawa, jak w takim klimacie radzą sobie rośliny. Czy wasi alchemicy i zielarze muszą w jakiś specjalny sposób zabezpieczać swoje okazy? Nawet w Anglii zimą jest zbyt zimno, by większość roślin mogła rozwijać się na zewnątrz, a przecież nawet w zimowych miesiącach potrzebujemy świeżych ingrediencji. Czy może macie jakieś specjalne gatunki, których używają alchemicy w zastępstwie za rośliny używane w Anglii? – Och, to także ją bardzo ciekawiło. To, w jaki sposób radzili sobie alchemicy w innych krajach, gdzie występowały inne rośliny. Część gatunków dało się na pewno sprowadzać i hodować w szklarniach, ale może znali też interesujące sposoby wykorzystania rodzimej roślinności? Od dawna skrycie marzyła o tym, by kiedyś wyjechać gdzieś na jakiś czas i poznać alchemików z innych zakątków świata. Taki wyjazd na pewno mógł poszerzyć horyzonty.
Weszły do szklarni.
- Byłabym naprawdę bardzo wdzięczna. Trochę zaniedbałam tę dziedzinę, a pragnę jak najlepiej radzić sobie z ingrediencjami roślinnymi, zwłaszcza gdybym chciała kiedyś zbadać właściwości innych gatunków, które jeszcze nie są w powszechnym alchemicznym użyciu – wyjaśniła. – Może mogłabyś się ze mną podzielić garścią swojej wiedzy? Twoja matka była zielarką? – dopytywała. – Moja nauczyła mnie podstaw alchemii i astronomii. To dzięki niej zainteresowałam się tymi dziedzinami i postanowiłam zostać alchemikiem. – Wyglądało na to, że obie zawdzięczały swoje pasje matkom.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Niekiedy ostry i duszący zapach suszonych ziół lub świeży powiew koiły skołatane nerwy Asty, która jak na tak drobną osóbkę musiała radzić sobie w niesprzyjających niewinnie wyglądającym pannom warunkach. Dzielnica portowa nie oferowała wielu godnych zajęć, dzięki którym mogłaby się utrzymać, dlatego często posuwała się do drobnych kradzieży w tawernach, gdy jej ofiara słaniała się na nogach z niebywałym wysiłkiem utrzymując otwarte powieki. Nie była z tego dumna i raczej nie zwierzała się ze wszystkich swoich przygód, zapewne nawet Asbjorn - dla jego spokoju psychicznego - nie miał pojęcia o kilku nieprzyjemnych spotkaniach, jakie Asta miała z wątpliwą przyjemnością odbyć. I minie jeszcze trochę czasu nim Asta zwierzy się Charlie z trapiących ją rozterek, z przeszłości, która dalej uwierała ją niczym niewygodny kamyk w lewym bucie. A przede wszystkim, musiała obdarzyć ją wielkim zaufaniem, aby wyjawić najgłębiej skrywany ze wszystkich sekretów - likantropię.
Asta z sentymentem wspominała dom, surowe i skute lodem norweskie szczyty, zimny wiatr pieszczotliwie szczypiący jej policzki i mroźne , ale zarazem orzeźwiające powietrze, wypełniające jej płuca. Nigdy nie zapomni tych widoków, chwil gdy leżała na ziemi, wpatrując się w gwiazdy, kiedy pozwalała swej fantazji płynąc. Ze stanu rozrzewnienia wyrywała ją rzeczywistość, która w brutalny sposób przypominała jej iż przez długi czas nie będzie jej dane wrócić w rodzinne strony. Jedyna rodzina, która w pełni akceptowała Astę taką jaką była w chwili obecnej miała tutaj, w Anglii. Asbjorn stał się obecnie jej wszystkim, gdy po raz kolejny zniknął z jej życia poczuła pustkę, wyrwę w swojej duszy, której nie dało się załatać. Od zawsze był jej przewodnikiem i opoką w chwilach grozy. To w jego ramionach znajdywała ukojenie, gdy jako mała dziewczynka budziła się z sennego koszmaru.
I choć kochała swego brata to pojawienie się w jej życiu tak tolerancyjnej i ciepłej postaci jak Charlene bardzo ją cieszyło. Nigdy nie widziała jej w pobliżu brata, więc można powiedzieć, że miała znajomą na własność.
Uśmiechnęła się, słysząc pytania dotyczące jej kraju i pochodzenia, oprócz Luny nikt nie interesował się jej pochodzeniem. - Wychowałam się w miejscu, gdzie czas odmierza się nieco inaczej, chociaż może to błędne określenie. W mojej rodzinnej miejscowości nie było czegoś takiego jak dwunastogodzinny dzień, po którym nadchodził wieczór i świat zasypiał skąpany w mroku. Występowało tam niesamowite zjawisko nocy polarnej. Rośliny przywykły do cyklu panującego na północy, ale nie wszystkie potrafiły urosnąć w naszych warunkach. Dlatego ratowano się sprowadzaniem z ziół, hodowaniem tego co konieczne w czasie trwania dnia polarnego i suszenie lub co nowocześniejsi zielarze adaptowali swoje szklarnie - wyjaśniła. Z rozmarzeniem przypomniała sobie o zapierających dech w piersiach zorzach polarnych, rozjaśniających niebo nad jej głową, o radości z obserwowania budzącego się po nocy polarnej życia. - Ale masz rację, mateczka używała lokalnych ziół, takich, które przetrzymywały surowe warunki pogodowe - dodała po chwili z uśmiechem przypominając sobie o matce. Była z nią naprawdę silnie związana. - Miedzy innymi, była alchemiczką, ale jako islandzka wiedźma miała wielki szacunek do darów natury, uczyła nas jak o nią dbać i jak z niej czerpać korzyści, miała wielka wiedzę na temat zielarstwa. Nasza izba zawsze była wypełniona duszącym zapachem palonych ziół, a mateczka w czasie przerw wakacyjnych przekazywała nam wiedzę, za którą jestem jej wdzięczna. Do dziś jej lekcje są nieocenione o notatniki nadal służą pomocą - odparła, bardzo żywo opowiadając o matce. Niczym projekcja filmowa, w jej głowie pojawił się obraz matki mieszającej w kociołku, ważącej porcje ingrediencji i szepczącej cicho pod nosem. - Mnie zapałem do alchemii zaraziła zarówno matka, jak i mój starszy brat - uśmiechnęła się delikatnie. Jak na dłoni było widać iż Asbjorn wiele znaczy dla tej drobniutkiej, piegowatej Norweżki. - W takim razie jeżeli masz pytania chętnie postaram się na nie odpowiedzieć...A jeżeli zechciałabyś przyjąć w przyszłości moją pomoc w badaniu ingrediencji również chętnie włączę się w badania - dodała po chwili, zerkając na swoją towarzyszkę.
Asta z sentymentem wspominała dom, surowe i skute lodem norweskie szczyty, zimny wiatr pieszczotliwie szczypiący jej policzki i mroźne , ale zarazem orzeźwiające powietrze, wypełniające jej płuca. Nigdy nie zapomni tych widoków, chwil gdy leżała na ziemi, wpatrując się w gwiazdy, kiedy pozwalała swej fantazji płynąc. Ze stanu rozrzewnienia wyrywała ją rzeczywistość, która w brutalny sposób przypominała jej iż przez długi czas nie będzie jej dane wrócić w rodzinne strony. Jedyna rodzina, która w pełni akceptowała Astę taką jaką była w chwili obecnej miała tutaj, w Anglii. Asbjorn stał się obecnie jej wszystkim, gdy po raz kolejny zniknął z jej życia poczuła pustkę, wyrwę w swojej duszy, której nie dało się załatać. Od zawsze był jej przewodnikiem i opoką w chwilach grozy. To w jego ramionach znajdywała ukojenie, gdy jako mała dziewczynka budziła się z sennego koszmaru.
I choć kochała swego brata to pojawienie się w jej życiu tak tolerancyjnej i ciepłej postaci jak Charlene bardzo ją cieszyło. Nigdy nie widziała jej w pobliżu brata, więc można powiedzieć, że miała znajomą na własność.
Uśmiechnęła się, słysząc pytania dotyczące jej kraju i pochodzenia, oprócz Luny nikt nie interesował się jej pochodzeniem. - Wychowałam się w miejscu, gdzie czas odmierza się nieco inaczej, chociaż może to błędne określenie. W mojej rodzinnej miejscowości nie było czegoś takiego jak dwunastogodzinny dzień, po którym nadchodził wieczór i świat zasypiał skąpany w mroku. Występowało tam niesamowite zjawisko nocy polarnej. Rośliny przywykły do cyklu panującego na północy, ale nie wszystkie potrafiły urosnąć w naszych warunkach. Dlatego ratowano się sprowadzaniem z ziół, hodowaniem tego co konieczne w czasie trwania dnia polarnego i suszenie lub co nowocześniejsi zielarze adaptowali swoje szklarnie - wyjaśniła. Z rozmarzeniem przypomniała sobie o zapierających dech w piersiach zorzach polarnych, rozjaśniających niebo nad jej głową, o radości z obserwowania budzącego się po nocy polarnej życia. - Ale masz rację, mateczka używała lokalnych ziół, takich, które przetrzymywały surowe warunki pogodowe - dodała po chwili z uśmiechem przypominając sobie o matce. Była z nią naprawdę silnie związana. - Miedzy innymi, była alchemiczką, ale jako islandzka wiedźma miała wielki szacunek do darów natury, uczyła nas jak o nią dbać i jak z niej czerpać korzyści, miała wielka wiedzę na temat zielarstwa. Nasza izba zawsze była wypełniona duszącym zapachem palonych ziół, a mateczka w czasie przerw wakacyjnych przekazywała nam wiedzę, za którą jestem jej wdzięczna. Do dziś jej lekcje są nieocenione o notatniki nadal służą pomocą - odparła, bardzo żywo opowiadając o matce. Niczym projekcja filmowa, w jej głowie pojawił się obraz matki mieszającej w kociołku, ważącej porcje ingrediencji i szepczącej cicho pod nosem. - Mnie zapałem do alchemii zaraziła zarówno matka, jak i mój starszy brat - uśmiechnęła się delikatnie. Jak na dłoni było widać iż Asbjorn wiele znaczy dla tej drobniutkiej, piegowatej Norweżki. - W takim razie jeżeli masz pytania chętnie postaram się na nie odpowiedzieć...A jeżeli zechciałabyś przyjąć w przyszłości moją pomoc w badaniu ingrediencji również chętnie włączę się w badania - dodała po chwili, zerkając na swoją towarzyszkę.
Gość
Gość
Charlie nie miała pojęcia, jak trudne było życie jej nowej znajomej. Nie wiedziała, że dziewczyna borykała się z przekleństwem wilkołactwa i problemami ze znalezieniem dla siebie odpowiedniego zajęcia. Tak naprawdę nie wiedziała o niej nic poza tym, że była siostrą Asbjorna, pochodziła z Norwegii i dobrze znała się na ziołach. Nie były jeszcze na takim etapie znajomości, by miała wypytywać ją o prywatne życie, nigdy nie była wścibska. Zdawała sobie też sprawę, że osobie przyjezdnej trudno przyzwyczaić się do Brytyjczyków i niektórych ich zwyczajów; brytyjscy czarodzieje nie należeli do najbardziej otwartych na nowości, ale Charlie była inna, wolna od uprzedzeń do innych nacji. Była przekonana, że czarodzieje z innych krajów mają do opowiedzenia wiele ciekawych historii, więc podchodziła do nich z ogromną ciekawością. Wiedziała jednak, że nie każdy taki był, choć najpowszechniejsze były i tak uprzedzenia na tle statusu krwi.
Charlene naprawdę chciałaby kiedyś wynurzyć nos poza obręb Wysp Brytyjskich i zobaczyć, jak wygląda życie w innych krajach, i obowiązkowo porozmawiać z tamtejszymi alchemikami.
Cieszyła się na to spotkanie, bo była pewna, że Asta może jej wiele ciekawego opowiedzieć, i to nie tylko o roślinach. I rzeczywiście tak się stało; ledwie rozpoczęły swój spacer po interesujących zakątkach ogrodu magibotanicznego, panna Ingisson podjęła ciekawy temat dotyczący cyklu dnia roślin żyjących tak daleko na północy.
- A więc u was przez część roku jest tylko dzień, a przez część tylko noc? – zdziwiła się, choć kiedyś coś o tym czytała: daleko na północy latem słońce właściwie nie zachodziło, zaś zimą wszystko skąpane było w mroku. Takie zimy musiały być smutne, nie rozjaśniane przez nawet jeden promień słońca. A także zapewne bardzo zimne, znacznie zimniejsze niż klimat znany z Anglii. Z pewnością było to problemem nie tylko dla ludzi, którzy spędzali kilka miesięcy w ciemnościach, ale też dla roślin, zwłaszcza gatunków obcych; część roślin używanych w alchemii wymagała szklarniowych warunków, bo nawet tutejszy klimat był dla niektórych zbyt zimny.
- Wasi alchemicy i zielarze z pewnością muszą być więc bardzo pomysłowi, żeby sobie poradzić w takich warunkach. U nas mimo wszystko nieco łatwiej o hodowanie roślin, ale to, co mówisz, jest bardzo ciekawe. Chętnie dowiem się więcej – zwłaszcza w dobie szalejących anomalii i niestabilnej pogody warto było się uczyć od czarodziejów, którym trudne warunki są dobrze znane i wypracowali własne sposoby radzenia sobie z nimi. – Twoja matka z pewnością jest niezwykle mądrą kobietą o niezwykle cennej życiowej wiedzy i doświadczeniu – dodała, wyczuwając, że Asta ma duży szacunek do wiedzy i umiejętności swojej matki, tak, jak i Charlie żywiła podobne uczucia wobec swojej. Leonia Leighton naprawdę wiele ją nauczyła i przetarła jej szlaki, którymi jej córka ruszyła i dotarła na alchemicznej ścieżce nawet dalej niż matka, która z powodu oddania się życiu rodzinnemu nie miała już czasu na aktywny rozwój zawodowy i naukowy, ale wiernie kibicowała pasjom córki. Obie bez wątpienia wiele zawdzięczały właśnie swoim matkom, mądrym kobietom z pasją.
- Gdy tylko będę potrzebować pomocy kogoś bardziej doświadczonego w kwestii zielarstwa, będę o tobie pamiętać i z pewnością napiszę – zapewniła. Wiedza znajomej z pewnością mogła się jeszcze kiedyś przydać. Charlie starała się poszerzyć wiedzę i ostatnio sporo czytała o roślinach, ale z pewnością nadal nie była to wiedza na poziomie prawdziwych zielarzy. – Najbardziej interesują mnie oczywiście gatunki używane w alchemii, choć i inne rośliny mogą kryć w sobie fascynujący potencjał, jeśli chodzi o potencjalne badania na przyszłość. Możemy nawet o tym nie wiedzieć, a tymczasem kiedyś okaże się, że któraś z tych roślin leczy jakąś poważną chorobę. W jednej z niedawno przeczytanych książek natknęłam się na wzmiankę, że gdzieś na świecie wśród nieznanych lub mało znanych gatunków roślin mogą istnieć lekarstwa na wszystkie magiczne dolegliwości, tylko jeszcze nikt ich nie odkrył. – Spojrzała na rośliny. W tej części szklarni najwyraźniej przeważały nietypowe gatunki, które raczej nie były powszechnie użytkowane w alchemii. Ale i tak rozejrzała się po nich z ciekawością, niektóre okazy wydawały się naprawdę intrygujące. – O, na przykład to – wskazała na sterowalne śliwki, które bardziej przypominały małe, pomarańczowe rzodkiewki zwisające z krzaka. – Może także posiadają jakieś dodatkowe właściwości?
Charlene naprawdę chciałaby kiedyś wynurzyć nos poza obręb Wysp Brytyjskich i zobaczyć, jak wygląda życie w innych krajach, i obowiązkowo porozmawiać z tamtejszymi alchemikami.
Cieszyła się na to spotkanie, bo była pewna, że Asta może jej wiele ciekawego opowiedzieć, i to nie tylko o roślinach. I rzeczywiście tak się stało; ledwie rozpoczęły swój spacer po interesujących zakątkach ogrodu magibotanicznego, panna Ingisson podjęła ciekawy temat dotyczący cyklu dnia roślin żyjących tak daleko na północy.
- A więc u was przez część roku jest tylko dzień, a przez część tylko noc? – zdziwiła się, choć kiedyś coś o tym czytała: daleko na północy latem słońce właściwie nie zachodziło, zaś zimą wszystko skąpane było w mroku. Takie zimy musiały być smutne, nie rozjaśniane przez nawet jeden promień słońca. A także zapewne bardzo zimne, znacznie zimniejsze niż klimat znany z Anglii. Z pewnością było to problemem nie tylko dla ludzi, którzy spędzali kilka miesięcy w ciemnościach, ale też dla roślin, zwłaszcza gatunków obcych; część roślin używanych w alchemii wymagała szklarniowych warunków, bo nawet tutejszy klimat był dla niektórych zbyt zimny.
- Wasi alchemicy i zielarze z pewnością muszą być więc bardzo pomysłowi, żeby sobie poradzić w takich warunkach. U nas mimo wszystko nieco łatwiej o hodowanie roślin, ale to, co mówisz, jest bardzo ciekawe. Chętnie dowiem się więcej – zwłaszcza w dobie szalejących anomalii i niestabilnej pogody warto było się uczyć od czarodziejów, którym trudne warunki są dobrze znane i wypracowali własne sposoby radzenia sobie z nimi. – Twoja matka z pewnością jest niezwykle mądrą kobietą o niezwykle cennej życiowej wiedzy i doświadczeniu – dodała, wyczuwając, że Asta ma duży szacunek do wiedzy i umiejętności swojej matki, tak, jak i Charlie żywiła podobne uczucia wobec swojej. Leonia Leighton naprawdę wiele ją nauczyła i przetarła jej szlaki, którymi jej córka ruszyła i dotarła na alchemicznej ścieżce nawet dalej niż matka, która z powodu oddania się życiu rodzinnemu nie miała już czasu na aktywny rozwój zawodowy i naukowy, ale wiernie kibicowała pasjom córki. Obie bez wątpienia wiele zawdzięczały właśnie swoim matkom, mądrym kobietom z pasją.
- Gdy tylko będę potrzebować pomocy kogoś bardziej doświadczonego w kwestii zielarstwa, będę o tobie pamiętać i z pewnością napiszę – zapewniła. Wiedza znajomej z pewnością mogła się jeszcze kiedyś przydać. Charlie starała się poszerzyć wiedzę i ostatnio sporo czytała o roślinach, ale z pewnością nadal nie była to wiedza na poziomie prawdziwych zielarzy. – Najbardziej interesują mnie oczywiście gatunki używane w alchemii, choć i inne rośliny mogą kryć w sobie fascynujący potencjał, jeśli chodzi o potencjalne badania na przyszłość. Możemy nawet o tym nie wiedzieć, a tymczasem kiedyś okaże się, że któraś z tych roślin leczy jakąś poważną chorobę. W jednej z niedawno przeczytanych książek natknęłam się na wzmiankę, że gdzieś na świecie wśród nieznanych lub mało znanych gatunków roślin mogą istnieć lekarstwa na wszystkie magiczne dolegliwości, tylko jeszcze nikt ich nie odkrył. – Spojrzała na rośliny. W tej części szklarni najwyraźniej przeważały nietypowe gatunki, które raczej nie były powszechnie użytkowane w alchemii. Ale i tak rozejrzała się po nich z ciekawością, niektóre okazy wydawały się naprawdę intrygujące. – O, na przykład to – wskazała na sterowalne śliwki, które bardziej przypominały małe, pomarańczowe rzodkiewki zwisające z krzaka. – Może także posiadają jakieś dodatkowe właściwości?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Niewiele osób zdawało się wiedzieć o przypadłości Asty. Bała dzielić się tą wiadomością nawet z bliższymi znajomymi niż Charlene. Reakcje rodziny skutecznie odwiodły ją od dzielenia się swoim sekretem z kimkolwiek. W Wielkiej Brytanii wiedzieli jedynie Asbjorn oraz Lunara i jej ewentualni podopieczni z podobną historią. Jej niegdysiejsza otwartość względem innych zniknęła wraz z tragicznym wydarzeniem, mającym miejsce w lasach Oldervik. Teraz była dużo bardziej podejrzliwa, jak na młodą osobę została brutalnie doświadczona, a to zweryfikowało ją pod względem charakteru, chociaż zyskiwała przy nieco bliższym poznaniu. Wtedy na nowo była dawną sobą, uśmiechnięta i chętną do pomocy w jakiejkolwiek postaci. Czasem mogło to być wsparcie przy badaniach naukowych, a innym razem zwyczajna rozmowa przy herbacie o rzeczach mało ważnych i tych wielkiej wagi. Niekiedy wykorzystywała swoje zręczne ręce do pożyczenia czegoś na okres bezterminowy.
- Mniej więcej. Im bliżej do bieguna, tym dzień i noc są dłuższe. W mojej miejscowości, w Oldervik rok dzieli się tylko na dzień i noc. Urodziłam się w pierwszy dzień dnia polarnego - wyjaśniła, znowu uśmiechając się, na ułamek sekundy uciekając myślami do mroźnej Norwegii. Nie uważała, aby te zimy były smutne, chociaż ciemność otulała ziemię to biały śnieg, pokrywający ląd zdawał się skrzyć i rozjaśniać okolicę. Zorze, piękne światła rozjaśniające niebo. Często wypatrywała ich w towarzystwie starszego brata, snując różne historie z nimi związane. Zasypiała przy opowieściach matuli.
- O tak, jeden przewyższał drugiego. Z czasem jednak ograniczyli swoją pomysłowość w hodowaniu zagranicznych roślin i skupili się na szukaniu substytutów o tej samej wartości. Zaskakujące mogą być rosnące rośliny, które na przykład rosły jedynie w czasie nocy. Niestety nie wiem, czy mają one swoją angielską nazwę - odparła, uśmiechając się nieco przepraszająco. Nie sądziła jednocześnie, aby norweska nazwa coś jej mówiła i była jej do czegokolwiek potrzebna. Uśmiechnęła się serdecznie w odpowiedzi. - Z pewnością gdyby tu była, zasypałaby cię wiadomościami, a raczej nas, angielski nie był jej mocną stroną - odparła, uśmiechając się przy tym szerzej, chcąc wprowadzić trochę rozluźnienia do ich rozmowy. Trochę poprawił się też ogólny stan jej samopoczucia. Znajomość z Charlene dawała jej perspektywę na prowadzenie życia, w którym większość przestrzeni nie jest zajęta przez Asbjorna czy też Lunarę. Mogła chociaż przez chwilę udawać, że wszystko jest normalnie, a ona w każdą pełnię wcale nie zamienia się w krwiożercze monstrum.
- Fascynujące. Dużo na temat rośliny można się dowiedzieć poprzez przestudiowanie drzewa genealogicznego rośliny. Wiesz o czym mówię? Poprzez różne właściwości i powiązania z pokrewnymi ziołami można by wysnuć wnioski co do właściwości leczniczych czy alchemicznych - brakowało jej słów, którymi mogłaby dokładniej opisać to o czym mówiła. Było to nieco frustrujące, gdy rozmawiała z bratem najczęściej mogła poruszać się pomiędzy dwoma językami, gdy zabraknie jej określenia, przeskakuje na norweski i odwrotnie. Spojrzała na wskazaną przez Charlene roślinę, ukucnęła, aby bliżej jej się przyjrzeć. - Owoce mogą być ciekawym obiektem badań chociaż i liście wyglądają zachęcająco - powiedziała, delikatnie musnąwszy kciukiem jego gładką powierzchnię. - Świat zielarstwa stoi przed nami otworem - rzuciła z zadziornym uśmiechem.
- Mniej więcej. Im bliżej do bieguna, tym dzień i noc są dłuższe. W mojej miejscowości, w Oldervik rok dzieli się tylko na dzień i noc. Urodziłam się w pierwszy dzień dnia polarnego - wyjaśniła, znowu uśmiechając się, na ułamek sekundy uciekając myślami do mroźnej Norwegii. Nie uważała, aby te zimy były smutne, chociaż ciemność otulała ziemię to biały śnieg, pokrywający ląd zdawał się skrzyć i rozjaśniać okolicę. Zorze, piękne światła rozjaśniające niebo. Często wypatrywała ich w towarzystwie starszego brata, snując różne historie z nimi związane. Zasypiała przy opowieściach matuli.
- O tak, jeden przewyższał drugiego. Z czasem jednak ograniczyli swoją pomysłowość w hodowaniu zagranicznych roślin i skupili się na szukaniu substytutów o tej samej wartości. Zaskakujące mogą być rosnące rośliny, które na przykład rosły jedynie w czasie nocy. Niestety nie wiem, czy mają one swoją angielską nazwę - odparła, uśmiechając się nieco przepraszająco. Nie sądziła jednocześnie, aby norweska nazwa coś jej mówiła i była jej do czegokolwiek potrzebna. Uśmiechnęła się serdecznie w odpowiedzi. - Z pewnością gdyby tu była, zasypałaby cię wiadomościami, a raczej nas, angielski nie był jej mocną stroną - odparła, uśmiechając się przy tym szerzej, chcąc wprowadzić trochę rozluźnienia do ich rozmowy. Trochę poprawił się też ogólny stan jej samopoczucia. Znajomość z Charlene dawała jej perspektywę na prowadzenie życia, w którym większość przestrzeni nie jest zajęta przez Asbjorna czy też Lunarę. Mogła chociaż przez chwilę udawać, że wszystko jest normalnie, a ona w każdą pełnię wcale nie zamienia się w krwiożercze monstrum.
- Fascynujące. Dużo na temat rośliny można się dowiedzieć poprzez przestudiowanie drzewa genealogicznego rośliny. Wiesz o czym mówię? Poprzez różne właściwości i powiązania z pokrewnymi ziołami można by wysnuć wnioski co do właściwości leczniczych czy alchemicznych - brakowało jej słów, którymi mogłaby dokładniej opisać to o czym mówiła. Było to nieco frustrujące, gdy rozmawiała z bratem najczęściej mogła poruszać się pomiędzy dwoma językami, gdy zabraknie jej określenia, przeskakuje na norweski i odwrotnie. Spojrzała na wskazaną przez Charlene roślinę, ukucnęła, aby bliżej jej się przyjrzeć. - Owoce mogą być ciekawym obiektem badań chociaż i liście wyglądają zachęcająco - powiedziała, delikatnie musnąwszy kciukiem jego gładką powierzchnię. - Świat zielarstwa stoi przed nami otworem - rzuciła z zadziornym uśmiechem.
Gość
Gość
Charlene z pewnością nie podejrzewałaby Asty o futerkowy problem. Wyglądała zupełnie normalnie i zwyczajnie jak każda inna dziewczyna w jej wieku, a jej swego rodzaju wyobcowanie i początkowy dystans zrzucała na karb czucia się obco w Anglii. Gdyby to Charlie zamieszkała w jej rodzinnych stronach, pewnie też czułaby się tam dziwnie i byłaby dość nieśmiała w kontaktach. Tak, zdecydowanie musiało chodzić o poczucie wyobcowania, dlatego też Charlie chciała, żeby poczuła się przy niej lepiej i traktowała ją tak, jak swoich brytyjskich znajomych. Ale nie dało się nie zauważyć, że Asta wydawała się osobą obdarzoną bardzo ciekawą wiedzą. Dlatego alchemiczka wypytywała ją o różne rzeczy, co mogło okazać się pomocne podczas jej nauki zielarstwa. Dobrze było poznawać różne ciekawostki, które mogły stanowić punkt zaczepienia do dalszych poszukiwań informacji w książkach. Bo niewątpliwie po tym spotkaniu musiała znowu zanurzyć się w księgach i zielnikach, wynotowując ważne informacje i starając się utrwalić je w pamięci. Po rozmowie z Astą zapewne przejdzie się jeszcze do tutejszego instytutu imienia Beaumonta Marjoribanksa i szczegółowo przejrzy zielniki. Dzisiaj już nie musiała iść do Munga, więc miała czas, aby do zamknięcia tego przybytku poszukiwać informacji, może nawet uda się wypożyczyć parę książek do dokładniejszego przejrzenia w domu.
- Choć to brzmi nieco abstrakcyjnie, chętnie bym kiedyś zobaczyła te okolice. Chciałabym także ujrzeć zorzę polarną, bo nigdy nie miałam ku temu okazji. No i zobaczyć wasze rośliny – powiedziała, nachylając się nad najbliższym stołem, na którym ustawione były różne niewielkie rośliny. Wszystkie były opatrzone nazwami, więc Charlie odczytywała je, starając się zapamiętać. Wiele roślin w tej szklarni to rzeczywiście były na tyle nowe gatunki i odmiany, że części jeszcze nie kojarzyła, ale to się miało zmienić. To było fascynujące, że magiczni zielarze wciąż odnajdywali nowe gatunki lub niekiedy sami je tworzyli przez odpowiednie krzyżówki.
Niestety norweskie nazwy roślin rzeczywiście nic jej nie mówiły, bo nie znała ani słowa w tym języku. Nie potrafiła nawet poprawnie wymówić pełnych imion Asbjorna i Asty. Potrafiła posługiwać się tylko angielskim, bo spędzenie całego życia w kraju nie wymogło na niej umiejętności opanowania jakiegoś dodatkowego języka. Może powinna to kiedyś nadrobić, kiedy już sytuacja nieco się uspokoi i pozwoli jej myśleć o czymś innym niż kłębiące się nad Anglią czarne chmury i konieczność przygotowania się do nieuchronnie nadchodzącej wojny. O ile dożyje czasów spokoju, ale bardzo by tego chciała.
- Może kiedyś, w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, uda mi się pojechać do Norwegii i zobaczyć to, o czym mówisz na własne oczy – odezwała się, przechodząc dalej, zapoznając się z kolejnymi szklarnianymi roślinami i ich nazwami. Co ciekawsze i bardziej obiecujące wynotowała sobie w notatniku z zamiarem poszukania o nich informacji w literaturze.
- Z pewnością warto się uczyć od takich mądrych osób – dodała z uśmiechem. – Ty także wydajesz się wiedzieć naprawdę dużo. Nie myślałaś o tym, żeby pracować w ogrodzie magibotanicznym? – zapytała nagle, bo to miejsce wydawało się wręcz stworzone dla osób z zielarskim zacięciem.
- Chyba rozumiem. To całkiem dobry punkt wyjścia, poszukać w książkach, jakie gatunki są najbliżej spokrewnione z roślinami użytkowanymi w alchemii. Wiele z nich może również mieć interesujące właściwości, które może już ktoś gdzieś opisał w jakichś mniej znanych dziełach, lub które dopiero czekają na odkrycie i opisanie – zastanowiła się. – Zarówno w świecie zielarstwa, jak i alchemii jest jeszcze bardzo wiele czystych kart, które dopiero czekają na zapełnienie. To na swój sposób fascynujące, bo gdybyśmy wiedzieli już wszystko, jaka byłaby z tego frajda? Cudownie jest odkrywać nowe rzeczy i dowiadywać się codziennie czegoś innego. Dlatego też marzą mi się własne badania. Pewnie na początek spróbuję ulepszyć jakiś istniejący eliksir, a kiedyś, pewnego dnia, może spróbuję opracować coś całkowicie swojego? – rozmarzyła się. Niestety na ten moment były to dość przyszłościowe plany, choć skrycie marzyła o powrocie do jednostki badawczej Zakonu. Do własnych badań należało się jednak gruntownie przygotować, stąd też jej chęć podciągnięcia się w zielarstwie, którą uskuteczniała od pewnego czasu. Gdyby nie to, ile miała pracy, pewnie szło by jej to szybciej, ale i tak starała się możliwie dużo chwil poświęcać na naukę dodatkowych rzeczy.
Przyjrzała się dziwnym śliwko-rzodkiewkom.
- Wyglądają obiecująco – zamyśliła się, umieszczając w notatniku pobieżny szkic rośliny. Jako że nie była zbyt uzdolniona, rysunek pewnie niezbyt przypominał swój pierwowzór, ale opisała kolor owoców i wynotowała nazwę. – Może zapytam kogoś z pracowników, czy nie mają na zbyciu paru owoców i liści, zabrałabym je do domu i zapoznała się z nimi dokładniej. – Nie zamierzała niczego tu zrywać bez pozwolenia. Zadowalała się oglądaniem i ostrożnym, ukradkowym dotykaniem roślin, z wyjątkiem tych, przy których były tabliczki zakazujące tego. Niektóre magiczne gatunki miały imponujący system obronny, na przykład stojący kawałek dalej dziwny kaktus o równie dziwnej nazwie Mimbulus mimbletonia, który podobno obryzgiwał brzydkim, zielonym płynem i był specjalnie odgrodzony, by ktoś nawet niechcący nie dotknął jednej z jego pulsujących niepokojąco części. Charlie postanowiła nie sprawdzać, jak wygląda to w praktyce. – Ciekawe, czy ktoś kiedyś badał jego sok pod kątem alchemicznym. – Roślina nie była piękna, ale pod nieciekawym wyglądem mogła skrywać intrygujące właściwości.
- Choć to brzmi nieco abstrakcyjnie, chętnie bym kiedyś zobaczyła te okolice. Chciałabym także ujrzeć zorzę polarną, bo nigdy nie miałam ku temu okazji. No i zobaczyć wasze rośliny – powiedziała, nachylając się nad najbliższym stołem, na którym ustawione były różne niewielkie rośliny. Wszystkie były opatrzone nazwami, więc Charlie odczytywała je, starając się zapamiętać. Wiele roślin w tej szklarni to rzeczywiście były na tyle nowe gatunki i odmiany, że części jeszcze nie kojarzyła, ale to się miało zmienić. To było fascynujące, że magiczni zielarze wciąż odnajdywali nowe gatunki lub niekiedy sami je tworzyli przez odpowiednie krzyżówki.
Niestety norweskie nazwy roślin rzeczywiście nic jej nie mówiły, bo nie znała ani słowa w tym języku. Nie potrafiła nawet poprawnie wymówić pełnych imion Asbjorna i Asty. Potrafiła posługiwać się tylko angielskim, bo spędzenie całego życia w kraju nie wymogło na niej umiejętności opanowania jakiegoś dodatkowego języka. Może powinna to kiedyś nadrobić, kiedy już sytuacja nieco się uspokoi i pozwoli jej myśleć o czymś innym niż kłębiące się nad Anglią czarne chmury i konieczność przygotowania się do nieuchronnie nadchodzącej wojny. O ile dożyje czasów spokoju, ale bardzo by tego chciała.
- Może kiedyś, w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, uda mi się pojechać do Norwegii i zobaczyć to, o czym mówisz na własne oczy – odezwała się, przechodząc dalej, zapoznając się z kolejnymi szklarnianymi roślinami i ich nazwami. Co ciekawsze i bardziej obiecujące wynotowała sobie w notatniku z zamiarem poszukania o nich informacji w literaturze.
- Z pewnością warto się uczyć od takich mądrych osób – dodała z uśmiechem. – Ty także wydajesz się wiedzieć naprawdę dużo. Nie myślałaś o tym, żeby pracować w ogrodzie magibotanicznym? – zapytała nagle, bo to miejsce wydawało się wręcz stworzone dla osób z zielarskim zacięciem.
- Chyba rozumiem. To całkiem dobry punkt wyjścia, poszukać w książkach, jakie gatunki są najbliżej spokrewnione z roślinami użytkowanymi w alchemii. Wiele z nich może również mieć interesujące właściwości, które może już ktoś gdzieś opisał w jakichś mniej znanych dziełach, lub które dopiero czekają na odkrycie i opisanie – zastanowiła się. – Zarówno w świecie zielarstwa, jak i alchemii jest jeszcze bardzo wiele czystych kart, które dopiero czekają na zapełnienie. To na swój sposób fascynujące, bo gdybyśmy wiedzieli już wszystko, jaka byłaby z tego frajda? Cudownie jest odkrywać nowe rzeczy i dowiadywać się codziennie czegoś innego. Dlatego też marzą mi się własne badania. Pewnie na początek spróbuję ulepszyć jakiś istniejący eliksir, a kiedyś, pewnego dnia, może spróbuję opracować coś całkowicie swojego? – rozmarzyła się. Niestety na ten moment były to dość przyszłościowe plany, choć skrycie marzyła o powrocie do jednostki badawczej Zakonu. Do własnych badań należało się jednak gruntownie przygotować, stąd też jej chęć podciągnięcia się w zielarstwie, którą uskuteczniała od pewnego czasu. Gdyby nie to, ile miała pracy, pewnie szło by jej to szybciej, ale i tak starała się możliwie dużo chwil poświęcać na naukę dodatkowych rzeczy.
Przyjrzała się dziwnym śliwko-rzodkiewkom.
- Wyglądają obiecująco – zamyśliła się, umieszczając w notatniku pobieżny szkic rośliny. Jako że nie była zbyt uzdolniona, rysunek pewnie niezbyt przypominał swój pierwowzór, ale opisała kolor owoców i wynotowała nazwę. – Może zapytam kogoś z pracowników, czy nie mają na zbyciu paru owoców i liści, zabrałabym je do domu i zapoznała się z nimi dokładniej. – Nie zamierzała niczego tu zrywać bez pozwolenia. Zadowalała się oglądaniem i ostrożnym, ukradkowym dotykaniem roślin, z wyjątkiem tych, przy których były tabliczki zakazujące tego. Niektóre magiczne gatunki miały imponujący system obronny, na przykład stojący kawałek dalej dziwny kaktus o równie dziwnej nazwie Mimbulus mimbletonia, który podobno obryzgiwał brzydkim, zielonym płynem i był specjalnie odgrodzony, by ktoś nawet niechcący nie dotknął jednej z jego pulsujących niepokojąco części. Charlie postanowiła nie sprawdzać, jak wygląda to w praktyce. – Ciekawe, czy ktoś kiedyś badał jego sok pod kątem alchemicznym. – Roślina nie była piękna, ale pod nieciekawym wyglądem mogła skrywać intrygujące właściwości.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Właściwie dopóki nie zobaczy się okropnych blizny na nodze drobnej Norweżki to trudno uwierzyć w to, że dziewczyna co miesiąc pod wpływem księżyca zmienia się w krwiożerczą bestię, która przestaje panować nad własnymi instynktami. Bała się, od momentu, w którym spotkała wilkołaka w lesie bała się, że kiedyś i ona wyrządzi komuś podobną szkodę, a wcale tego nie chciała. Bała się, że to ktoś najbliższy jej sercu może ucierpieć po spotkaniu z nią podczas pełni. Wiele razy żałowała, że w ogóle przeżyła to spotkanie, przynajmniej teraz nie byłaby chodzącym zagrożeniem. Chociaż w obecnym stanie nie była w stanie zagrozić nikomu. Swoją posturą nigdy nie budziła lęku w ludziach, a likantropia dodatkowo wycieńczała jej organizm, co za tym idzie wiecznie chodziła z zapadniętymi policzkami, a każdy sweter zawieszony na jej drobnych ramionach wyglądał jak na kościotrupie. Owszem, można było to zrzucić na karb niskiej wagi, a nie likantropii, ale nie zmieniało to faktu iż sama Asta tęskniła za czasem, kiedy niestrudzona przemierzała norweskie lasy, pokryte grubym śniegiem równiny.
- Zorza polarna jest niesamowita. Chociaż widywałam ją wiele razy za każdym razem zapierała dech w piersiach. Ciągnęłam brata daleko od świateł chat z Oldervik i kazałam mu wpatrywać się w roztańczone na niebie barwy - znowu rozmarzyła się na wspomnienie tego cudownego zjawiska, które wielokrotnie mogła podziwiać na norweskim niebie. Nieważne ile razy zadzierała głowę do góry, w stronę kolorowego nieba, zawsze światła tworzyły inne kompozycje. A potem z zapartym tchem wysłuchiwała tej samej historii, którą mama opowiadała na dobranoc, o początkach zorzy polarnej. Uśmiechnęła się do panny Leighton.
- Życzę ci tego z całego serca, to naprawdę niezwykłe miejsce, nie ujmując niczego Wielkiej Brytanii - to nie tak, że w porównaniu ze skutym lodem Półwyspem Skandynawskim, brytyjska wyspa była szarą plama na mapie świata. Nie, po prostu Astrid była mocno przywiązana do rodzinnych stron. Zresztą, Wielka Brytania też kryła w sobie wiele niespodzianek, które panna Ingisson odkrywała każdego dnia. Wzruszyła ramionami. - Jakoś nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Chyba cały czas wydaje mi się, że jestem tu jedynie przejazdem. Na razie pomagam starszemu bratu i uczę się od niego sztuki alchemii oraz wspomagam wiedzą o ziołach - nie do końca kłamała, ale nie mówiła też prawdy. A prawda była taka, że marzyła o pracy z ziołami, ale nie było jej to dane, no bo jak miałaby wytłumaczyć swoje nieobecności? Likantropia zatruwała każdą dziedzinę jej życia mimo iż dawała o sobie znać jedynie raz w miesiącu.
- Nie mogę się z tobą nie zgodzić. Zapewne niepozorne rośliny mogą kryć w sobie wiele tajemnic, trzeba tylko kogoś kto będzie w stanie je odkryć. Poza tym krzyżowanie gatunków może być odpowiedzią na nasze pytanie, trzeba by tylko umiejętnie do tego podejść. Cieszę się, że są ludzie, którzy dalej chcą zapełniać te czyste karty i będę kibicować ci z całego serca- Asta miała bardzo otwarty umysł i chciałaby zapisać owe czyste karty w zielarstwie. Sama w zaciszu swojej szklarni hodowała rośliny potrzebne Asbjornowi, ale też opisywała nowe gatunki, których nie miała okazji zbadać w Norwegii, skrupulatnie uzupełniając zielnik dany jej niegdyś przez matkę.
- Być może powinnam zacząć hodować to cudo w mojej szklarni - zastanowiła się głośno, przyglądając się małej, niepozornej roślince. Przyglądała się roślinie uważnie. - Bardziej niż sok zastanawiają mnie właściwości, które mogą kryć się w korzeniach - odparła wyraźnie zamyślona.
- Zorza polarna jest niesamowita. Chociaż widywałam ją wiele razy za każdym razem zapierała dech w piersiach. Ciągnęłam brata daleko od świateł chat z Oldervik i kazałam mu wpatrywać się w roztańczone na niebie barwy - znowu rozmarzyła się na wspomnienie tego cudownego zjawiska, które wielokrotnie mogła podziwiać na norweskim niebie. Nieważne ile razy zadzierała głowę do góry, w stronę kolorowego nieba, zawsze światła tworzyły inne kompozycje. A potem z zapartym tchem wysłuchiwała tej samej historii, którą mama opowiadała na dobranoc, o początkach zorzy polarnej. Uśmiechnęła się do panny Leighton.
- Życzę ci tego z całego serca, to naprawdę niezwykłe miejsce, nie ujmując niczego Wielkiej Brytanii - to nie tak, że w porównaniu ze skutym lodem Półwyspem Skandynawskim, brytyjska wyspa była szarą plama na mapie świata. Nie, po prostu Astrid była mocno przywiązana do rodzinnych stron. Zresztą, Wielka Brytania też kryła w sobie wiele niespodzianek, które panna Ingisson odkrywała każdego dnia. Wzruszyła ramionami. - Jakoś nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Chyba cały czas wydaje mi się, że jestem tu jedynie przejazdem. Na razie pomagam starszemu bratu i uczę się od niego sztuki alchemii oraz wspomagam wiedzą o ziołach - nie do końca kłamała, ale nie mówiła też prawdy. A prawda była taka, że marzyła o pracy z ziołami, ale nie było jej to dane, no bo jak miałaby wytłumaczyć swoje nieobecności? Likantropia zatruwała każdą dziedzinę jej życia mimo iż dawała o sobie znać jedynie raz w miesiącu.
- Nie mogę się z tobą nie zgodzić. Zapewne niepozorne rośliny mogą kryć w sobie wiele tajemnic, trzeba tylko kogoś kto będzie w stanie je odkryć. Poza tym krzyżowanie gatunków może być odpowiedzią na nasze pytanie, trzeba by tylko umiejętnie do tego podejść. Cieszę się, że są ludzie, którzy dalej chcą zapełniać te czyste karty i będę kibicować ci z całego serca- Asta miała bardzo otwarty umysł i chciałaby zapisać owe czyste karty w zielarstwie. Sama w zaciszu swojej szklarni hodowała rośliny potrzebne Asbjornowi, ale też opisywała nowe gatunki, których nie miała okazji zbadać w Norwegii, skrupulatnie uzupełniając zielnik dany jej niegdyś przez matkę.
- Być może powinnam zacząć hodować to cudo w mojej szklarni - zastanowiła się głośno, przyglądając się małej, niepozornej roślince. Przyglądała się roślinie uważnie. - Bardziej niż sok zastanawiają mnie właściwości, które mogą kryć się w korzeniach - odparła wyraźnie zamyślona.
Gość
Gość
Charlie nawet nie chciała się zastanawiać, jakby to było w jej przypadku, aczkolwiek również strach o bliskich i obawy o skrzywdzenie kogoś przypadkowego byłyby z pewnością na porządku dziennym. Na szczęście jej własny „futerkowy problem” był czymś niegroźnym i dokonanym z całkowicie własnej woli. Została animagiem, ponieważ tego chciała i w ciele kota nadal zachowywała swoją świadomość. Była sobą, tylko w zupełnie innym ciele. Przemiany animagiczne zawsze były dla niej wielką przygodą. Nie mogła podróżować po świecie i oglądać na własne oczy takich wspaniałości jak zorza polarna i wiele innych atrakcji, ale mogła przynajmniej zobaczyć jak wygląda świat z perspektywy zwierzęcia. Zawsze to jakieś pocieszenie, zwłaszcza teraz, kiedy plany wyjazdowe musiały pozostać w sferze marzeń z powodu pilniejszych problemów, którym należało stawić czoła. Skoro dołączyła do walki o lepsze jutro, nie mogła tak po prostu wyjechać z kraju, a już na pewno nie na dłużej.
I między innymi z powodu tych właśnie problemów dokształcała się w zakresie zielarstwa, żeby móc skuteczniej radzić sobie z ingrediencjami roślinnymi podczas przyszłych prac badawczych. Niedawne spotkanie i rozmowa z Poppy poświęcona badaniom uzdrowicielki nad nową recepturą uświadomiła jej, jak ważna jest dobra znajomość składników i wiedza o ich właściwościach i tym, jak reagowały ze sobą w eliksirze.
- Pewnie nie tak łatwo się odnaleźć w nowym i obcym miejscu, choć gdybyś postanowiła jednak zostać w Anglii na dłużej, twoja wiedza może być atutem. – Na dłuższą metę, gdyby postanowiła tu zostać na stałe, pewnie ciężko byłoby wyżyć bez stałego źródła zarobku, a rzecz jasna nie wiedziała o jej dodatkowym niezbyt chwalebnym zajęciu, bo na pewno by tego nie pochwaliła. Charlie oprócz pracy dla Munga musiała dorabiać sobie dodatkowymi zleceniami, bo wydawała dużo pieniędzy na składniki i inne alchemiczne pomoce, podręczniki, fiolki i tak dalej. Żyła dość skromnie, a nie chciała też obarczać swoimi potrzebami rodziców, zwłaszcza że ci nic nie wiedzieli o jej pracy dla Zakonu.
Asta pewnie też nie wiedziała o tym, że Charlie znała jej brata, jako że oboje działali jako zakonowi alchemicy. Nie mogła się tą znajomością przed nią pochwalić w obawie przed niewygodnymi pytaniami.
- Zielarką raczej nie zostanę, ale jako alchemik z pewnością muszę się interesować zarówno ingrediencjami zwierzęcymi, jak i roślinnymi. Ich zastosowanie jest szerokie, a kiedy pomyśleć, ile jeszcze jest gatunków, które także mogą mieć fascynujące własności alchemiczne...! Można by się tym zajmować całe życie, a i tak nie odkryć wszystkiego. – Przez wieki istnienia świata magii było wielu różnych badaczy, a mimo to dla kolejnych pokoleń nadal pozostało wiele sekretów do odkrycia i wiele czystych kart do zapisania. Po Charlie i jej podobnych także przyjdą następni, a każda jednostka miała szansę dodać coś od siebie do tego, co już zostało dokonane.
- Tak czy inaczej naprawdę ci dziękuję za to, że dzielisz się ze mną tą wiedzą. Jeśli i ty będziesz czegoś potrzebowała, na przykład jakichś wskazówek co do alchemii, także możesz pytać. – Choć tym zapewne znakomicie zajmował się już jej brat, chociaż Charlie nie wiedziała, jakie relacje istniały pomiędzy rodzeństwem Ingisson. – Jak czas pozwoli na pewno jeszcze nie raz się tu pojawię. Zbiory tutejszego instytutu ziołouzdrowicielstwa są niesamowite i wiele się można z nich nauczyć. Jeśli chcesz, możemy się tam zresztą przejść choćby zaraz, jak tamtejsi badacze zobaczą, że interesujemy się tematem, zapewne znajdzie się ktoś chętny do rozmowy. – To mogło stanowić ciekawe uzupełnienie po obejrzeniu tutejszych szklarniowych zbiorów. – Chciałabym kiedyś zobaczyć twoje zioła. Na pewno masz sporo ciekawych gatunków. Poza alchemicznymi hodujesz coś jeszcze? – Znów rozejrzała się po szklarni, na koniec wracając spojrzeniem do dziwacznie wyglądającego Mimbulusa. – Może w tutejszych księgozbiorach są jakieś informacje na temat poszczególnych części tej rośliny i ich właściwości. Choć podejrzewam, że nowsze gatunki jeszcze nie doczekały obszernych opracowań i na ich badania będzie trzeba trochę poczekać.
Udało im się obejść całą szklarnię, a przez cały ten czas rozmawiały o znajdujących się tu roślinach oraz zastanawiały się nad ich właściwościami. Charlie mogła czerpać z wiedzy Asty, i co jakiś czas zanotowywała ciekawe wzmianki w swoim notatniku. Po obejrzeniu wszystkiego wyszły na zewnątrz. Powietrze było tu dużo bardziej rześkie i Charlie z ulgą zaciągnęła się nim po wcześniejszym oddychaniu cieplarnianą wilgocią.
- Idziemy jeszcze gdzieś? – zapytała jej.
I między innymi z powodu tych właśnie problemów dokształcała się w zakresie zielarstwa, żeby móc skuteczniej radzić sobie z ingrediencjami roślinnymi podczas przyszłych prac badawczych. Niedawne spotkanie i rozmowa z Poppy poświęcona badaniom uzdrowicielki nad nową recepturą uświadomiła jej, jak ważna jest dobra znajomość składników i wiedza o ich właściwościach i tym, jak reagowały ze sobą w eliksirze.
- Pewnie nie tak łatwo się odnaleźć w nowym i obcym miejscu, choć gdybyś postanowiła jednak zostać w Anglii na dłużej, twoja wiedza może być atutem. – Na dłuższą metę, gdyby postanowiła tu zostać na stałe, pewnie ciężko byłoby wyżyć bez stałego źródła zarobku, a rzecz jasna nie wiedziała o jej dodatkowym niezbyt chwalebnym zajęciu, bo na pewno by tego nie pochwaliła. Charlie oprócz pracy dla Munga musiała dorabiać sobie dodatkowymi zleceniami, bo wydawała dużo pieniędzy na składniki i inne alchemiczne pomoce, podręczniki, fiolki i tak dalej. Żyła dość skromnie, a nie chciała też obarczać swoimi potrzebami rodziców, zwłaszcza że ci nic nie wiedzieli o jej pracy dla Zakonu.
Asta pewnie też nie wiedziała o tym, że Charlie znała jej brata, jako że oboje działali jako zakonowi alchemicy. Nie mogła się tą znajomością przed nią pochwalić w obawie przed niewygodnymi pytaniami.
- Zielarką raczej nie zostanę, ale jako alchemik z pewnością muszę się interesować zarówno ingrediencjami zwierzęcymi, jak i roślinnymi. Ich zastosowanie jest szerokie, a kiedy pomyśleć, ile jeszcze jest gatunków, które także mogą mieć fascynujące własności alchemiczne...! Można by się tym zajmować całe życie, a i tak nie odkryć wszystkiego. – Przez wieki istnienia świata magii było wielu różnych badaczy, a mimo to dla kolejnych pokoleń nadal pozostało wiele sekretów do odkrycia i wiele czystych kart do zapisania. Po Charlie i jej podobnych także przyjdą następni, a każda jednostka miała szansę dodać coś od siebie do tego, co już zostało dokonane.
- Tak czy inaczej naprawdę ci dziękuję za to, że dzielisz się ze mną tą wiedzą. Jeśli i ty będziesz czegoś potrzebowała, na przykład jakichś wskazówek co do alchemii, także możesz pytać. – Choć tym zapewne znakomicie zajmował się już jej brat, chociaż Charlie nie wiedziała, jakie relacje istniały pomiędzy rodzeństwem Ingisson. – Jak czas pozwoli na pewno jeszcze nie raz się tu pojawię. Zbiory tutejszego instytutu ziołouzdrowicielstwa są niesamowite i wiele się można z nich nauczyć. Jeśli chcesz, możemy się tam zresztą przejść choćby zaraz, jak tamtejsi badacze zobaczą, że interesujemy się tematem, zapewne znajdzie się ktoś chętny do rozmowy. – To mogło stanowić ciekawe uzupełnienie po obejrzeniu tutejszych szklarniowych zbiorów. – Chciałabym kiedyś zobaczyć twoje zioła. Na pewno masz sporo ciekawych gatunków. Poza alchemicznymi hodujesz coś jeszcze? – Znów rozejrzała się po szklarni, na koniec wracając spojrzeniem do dziwacznie wyglądającego Mimbulusa. – Może w tutejszych księgozbiorach są jakieś informacje na temat poszczególnych części tej rośliny i ich właściwości. Choć podejrzewam, że nowsze gatunki jeszcze nie doczekały obszernych opracowań i na ich badania będzie trzeba trochę poczekać.
Udało im się obejść całą szklarnię, a przez cały ten czas rozmawiały o znajdujących się tu roślinach oraz zastanawiały się nad ich właściwościami. Charlie mogła czerpać z wiedzy Asty, i co jakiś czas zanotowywała ciekawe wzmianki w swoim notatniku. Po obejrzeniu wszystkiego wyszły na zewnątrz. Powietrze było tu dużo bardziej rześkie i Charlie z ulgą zaciągnęła się nim po wcześniejszym oddychaniu cieplarnianą wilgocią.
- Idziemy jeszcze gdzieś? – zapytała jej.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Szklarnia
Szybka odpowiedź