Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Lasy Cairngorms
Strona 2 z 39 • 1, 2, 3 ... 20 ... 39
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lasy Cairngorms
Cairngorms w Szkocji to jeden z największych i najbardziej rozległych parków narodowych Wielkiej Brytanii; obszerne wysokie lasy roztaczające się na zboczach delikatnych gór są schronieniem dla tuzinów różnego rodzaju zwierzyny i ptactwa łownych, przez co w trakcie sezonu łowieckiego przyciągają ku sobie myśliwych nie tylko ze wszystkich stron Królestwa, ale i z dalszych zakątków Europy.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Zew natury? Coś mnie pchało w te dzikie tereny, dziewicze włości pełne natury. Wychowana wśród lasów i łąk wykształciłam w sobie (albo to raczej ojciec wykształcił we mnie?) miłość do przyrody. Którą należy zdeptać poprzez polowanie; klasyczny łańcuch pokarmowy, w którym wygrywa najsilniejszy. Jeden musi zjadać drugiego, a że z czasem obrządek ten wyrósł do rangi sportu? Nie on pierwszy i nie ostatni. Nie miałam wyrzutów sumienia, moralności. Te przymioty nie istniały w moim słowniku jeżeli chodzi o podchody. Podchody do zwierzyny, wzbudzenie pierwotnych instynktów. Dla niektórych była to jedynie zabawa, hobby może. Ja tak żyłam, prawie nie chodząc do sklepów, wyprawiając skóry, wyrabiając narzędzia. Chociaż mój ojciec był przesadnym fanatykiem, nigdy nie uważałam tego za zbędne czy bezsensowne. To było częścią mojego życia.
O tyle, o ile moja obecność na wyścigach podczas sierpniowego festiwalu mogła budzić zdziwienie, o tyle tutaj pasowałam jak ulał. Jeżeli ktokolwiek mnie rozpoznawał, nie powinien się wcale dziwić mojej obecności. Owszem, rzadko polowałam na wierzchowcu, zdarzało się to jednak. Wolałam wykorzystywać siłę nóg oraz niezawodne psy, z którymi porozumiewałam się lepiej niż z ludźmi. Zdawałam się na instynkty, doświadczenie. Dlatego miałam ogromną nadzieję, że teraz nie będę już na samym końcu, a wręcz przeciwnie, będę w czołówce.
Listopad, jak to listopad, przywitał nas chłodem oraz szarówką. Skłoniło mnie to do ubrania się od stóp do głów ciepło; polowania potrafiły ciągnąć się naprawdę długo. Kask, wysokie buty, kurtka i... spodnie. Na nie nałożyłam swobodną spódnicę, byleby nie gorszyć niektórych osób tutaj. Chyba się tym nie przejmowałam, ale wolałam nie zwracać na siebie uwagi, nie znosiłam tego. Jeszcze ktoś wpadłby na głupi pomysł zadawania osobistych pytań, na nie jednak nie mogłam odpowiedzieć. Za dużo działo się w moim życiu, a ja zbyt mało mówiłam.
Na ramieniu miałam pokaźny plecak, w którym schowałam pożyczoną od kuzyna kuszę, ale którą to się posługiwałam w tygodniu; wzięłam również zaczarowany czaprak oraz magiczną uprząż, bo bardziej ufałam sobie niż sprzętem od obcych ludzi, którzy nie wiadomo jak się nim posługiwali. Koło mnie kroczył Jowisz, grzeczny jak zawsze. Miałam skierować się wprost po swojego kompana kiedy natknęłam się na nią. Rozejrzałam się wokół czy ktoś nas słucha; gdy droga była wolna podeszłam w stronę Alice.
- Hej - zaczęłam z wolna. - Chciałam przeprosić za... no wiesz, te słowa w karczmie i bójkę. Miałam paskudny dzień i niestety moja frustracja odbiła się na tobie i twoim ojcu. Nie chciałam tego, tak naprawdę to nawet tak nie myślę. Wiem, marna wymówka, ale chciałam, żebyś wiedziała - dokończyłam, prawie sprawnie. Uniosłam na chwilę kąciki ust, co miało przypominać uśmiech; zaraz potem zniknęłam na moment, żeby wybrać wierzchowca.
O tyle, o ile moja obecność na wyścigach podczas sierpniowego festiwalu mogła budzić zdziwienie, o tyle tutaj pasowałam jak ulał. Jeżeli ktokolwiek mnie rozpoznawał, nie powinien się wcale dziwić mojej obecności. Owszem, rzadko polowałam na wierzchowcu, zdarzało się to jednak. Wolałam wykorzystywać siłę nóg oraz niezawodne psy, z którymi porozumiewałam się lepiej niż z ludźmi. Zdawałam się na instynkty, doświadczenie. Dlatego miałam ogromną nadzieję, że teraz nie będę już na samym końcu, a wręcz przeciwnie, będę w czołówce.
Listopad, jak to listopad, przywitał nas chłodem oraz szarówką. Skłoniło mnie to do ubrania się od stóp do głów ciepło; polowania potrafiły ciągnąć się naprawdę długo. Kask, wysokie buty, kurtka i... spodnie. Na nie nałożyłam swobodną spódnicę, byleby nie gorszyć niektórych osób tutaj. Chyba się tym nie przejmowałam, ale wolałam nie zwracać na siebie uwagi, nie znosiłam tego. Jeszcze ktoś wpadłby na głupi pomysł zadawania osobistych pytań, na nie jednak nie mogłam odpowiedzieć. Za dużo działo się w moim życiu, a ja zbyt mało mówiłam.
Na ramieniu miałam pokaźny plecak, w którym schowałam pożyczoną od kuzyna kuszę, ale którą to się posługiwałam w tygodniu; wzięłam również zaczarowany czaprak oraz magiczną uprząż, bo bardziej ufałam sobie niż sprzętem od obcych ludzi, którzy nie wiadomo jak się nim posługiwali. Koło mnie kroczył Jowisz, grzeczny jak zawsze. Miałam skierować się wprost po swojego kompana kiedy natknęłam się na nią. Rozejrzałam się wokół czy ktoś nas słucha; gdy droga była wolna podeszłam w stronę Alice.
- Hej - zaczęłam z wolna. - Chciałam przeprosić za... no wiesz, te słowa w karczmie i bójkę. Miałam paskudny dzień i niestety moja frustracja odbiła się na tobie i twoim ojcu. Nie chciałam tego, tak naprawdę to nawet tak nie myślę. Wiem, marna wymówka, ale chciałam, żebyś wiedziała - dokończyłam, prawie sprawnie. Uniosłam na chwilę kąciki ust, co miało przypominać uśmiech; zaraz potem zniknęłam na moment, żeby wybrać wierzchowca.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bellona Greyback' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Właściwie na polowaniu nie byłam już dawno, bardzo dawno, chyba jeszcze za czasów kiedy mój wiek określałam jako naście a od tamtego czasu niemal wszystko się zmieniło. Kiedy jednak Inara wspomniała mi, że wybiera się na polowanie, tym samym proponując mi bym jej towarzyszyła - nie mogłam się nie zgodzić. Chciałam zobaczyć, czy przez ten czas wypadłam całkiem z wprawy czy może jest to sztuka której się nie zapomina; zresztą, gdzie adrenalina, tam i ja. I tak oto zamierzałam spędzić czas wśród ludzi z wygórowanym ego ale z przyjaciółką u boku, czyż nie brzmi to świetnie?
Pojawiłam się na miejscu w tym samym czasie co Inara i razem z nią ruszyłam w stronę zbiórki na której miejscu już kręciło się parę osób. Ubrałam się odpowiednio; bryczesy idealnie przylegały a sztyblety o dziwo nie sprawiały mi większych problemów w chodzeniu. Na wierzch zarzuciłam nieco grubszą marynarkę gdyż temperatura nieubłaganie stawała się coraz niższa, mimo że jak na listopad i tak zdawała się być wysoka. Od ojca pożyczyłam kuszę oraz niewielkiej wielkości sztylet, tak jak moja towarzyszka wolałam być przygotowana na każdą okazję. Na ramieniu miałam zawieszoną, średniej wielkości torbę w której zmieściłam prowiant - jakieś jedzenie i wodę, a przy boku trzymałam nieodłączny element mojego wyposażenia, różdżkę.
Przeciągnęłam spojrzeniem po wszystkich twarzach, żadna z nich nie wyglądała mi znajomo... oprócz jednej z nich, która z resztą sprawiła, że na mojej twarzy zagościł serdeczny uśmiech.
- Alice! - Rzuciłam nieco zdziwiona, znajdując się na wysokości dziewczyny. Była to całkiem miła niespodzianka. - Nie spodziewałam się tu Twojej osoby, jednak niezmiernie mi miło, znów Cię zobaczyć. - W moim głosie nie było ni krzty kłamstwa. Naprawdę cieszyłam się, że ja widzę. - Mam nadzieję, że będziemy miały okazję zamienić parę słów. - Dodałam nadal się uśmiechając po czym skierowałam się w stronę Aetonanów, by wylosować jednego z nich a po drodze wypożyczyć też magiczną uprząż.
Wraz ze swoim nowym przyjacielem podążyłam za Inarą by znaleźć się gdzieś na uboczu i spokojnie wymienić z nią parę zdań. Słysząc jej słowa, na mojej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, na powrót powiodłam wzrokiem po zebranych; zdecydowana większość z nich już miała naburmuszone miny.
- Jeśli ich umiejętności równają się wyrazom ich twarzy, nie będzie to aż takie trudne. - Odpowiedziałam nie kryjąc swojego rozbawienia. Większość z nich wyglądała jak obrażone panienki, zapewne zniesmaczone pojawieniem się czarodziei, jak oni to nazywają? A tak, podrzędnej krwi.
Pojawiłam się na miejscu w tym samym czasie co Inara i razem z nią ruszyłam w stronę zbiórki na której miejscu już kręciło się parę osób. Ubrałam się odpowiednio; bryczesy idealnie przylegały a sztyblety o dziwo nie sprawiały mi większych problemów w chodzeniu. Na wierzch zarzuciłam nieco grubszą marynarkę gdyż temperatura nieubłaganie stawała się coraz niższa, mimo że jak na listopad i tak zdawała się być wysoka. Od ojca pożyczyłam kuszę oraz niewielkiej wielkości sztylet, tak jak moja towarzyszka wolałam być przygotowana na każdą okazję. Na ramieniu miałam zawieszoną, średniej wielkości torbę w której zmieściłam prowiant - jakieś jedzenie i wodę, a przy boku trzymałam nieodłączny element mojego wyposażenia, różdżkę.
Przeciągnęłam spojrzeniem po wszystkich twarzach, żadna z nich nie wyglądała mi znajomo... oprócz jednej z nich, która z resztą sprawiła, że na mojej twarzy zagościł serdeczny uśmiech.
- Alice! - Rzuciłam nieco zdziwiona, znajdując się na wysokości dziewczyny. Była to całkiem miła niespodzianka. - Nie spodziewałam się tu Twojej osoby, jednak niezmiernie mi miło, znów Cię zobaczyć. - W moim głosie nie było ni krzty kłamstwa. Naprawdę cieszyłam się, że ja widzę. - Mam nadzieję, że będziemy miały okazję zamienić parę słów. - Dodałam nadal się uśmiechając po czym skierowałam się w stronę Aetonanów, by wylosować jednego z nich a po drodze wypożyczyć też magiczną uprząż.
Wraz ze swoim nowym przyjacielem podążyłam za Inarą by znaleźć się gdzieś na uboczu i spokojnie wymienić z nią parę zdań. Słysząc jej słowa, na mojej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, na powrót powiodłam wzrokiem po zebranych; zdecydowana większość z nich już miała naburmuszone miny.
- Jeśli ich umiejętności równają się wyrazom ich twarzy, nie będzie to aż takie trudne. - Odpowiedziałam nie kryjąc swojego rozbawienia. Większość z nich wyglądała jak obrażone panienki, zapewne zniesmaczone pojawieniem się czarodziei, jak oni to nazywają? A tak, podrzędnej krwi.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lilith Greengrass' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Szczęście dalej nie opuszczało Benjamina, bowiem gdy jakiś wymuskany specjalista od koni - dżoker? dżokej? jakkolwiek - wręczył mu uzdę jednego z rumaków, ten od razu zarżał radośnie, co Wright odebrał jako tęskne przywitanie dawnego znajomego. Od razu przecież rozpoznał w aetonanie swego drogiego przyjaciela, z którym wspólnie przeżyli inwazję na Łuk Durdle Door. Barczysty ogier pokaźnych rozmiarów, koloru...jakiegoś brudnego, nie znał się na barwach, z bardzo przyjemną w dotyku grzywą (prawie jak te testrali) i morderczym uzębieniem. Do tego miał cztery nogi, koński pysk, mocne skrzydła, chrapy i oczy. Tak, to zdecydowanie był ten jeden jedyny wyjątkowy Smok.
Benjamin niemalże się wzruszył - niemalże, bo gdy z tkliwością godną opiekuna smoków chciał poklepać bydlę po pysku, Smok niebezpiecznie trzasnął zębiskami tuż obok jego dłoni. No tak, prawie zapomniał, że Smok wspaniale podgryzał przeciwników a także próbował pozbawić swego jeźdźca palców. Trudno, przeznaczenie znów posłało ich w swe ramiona i humor Jaimie'go jeszcze się poprawił. Szybko założył uprząż i ruszył z koniskiem gdzieś obok, po drodze mijając Colina z jakimś nadętym bęcwałem, jakich właściwie był tutaj dostatek. Wymuskani jak na salony, na pewno pod spodenkami posiadali trzy warstwy rajstopek. Okropne. Ben roześmiał się w duchu ze swojej niesamowicie żartobliwej wizji. - Fawley. Może tym razem nie stchórzysz i dotrwasz do końca w siodle - rzucił do Colina w ramach niezobowiązującego powitania, jednak nie zatrzymał się przy mężczyźnie, kątem oka widząc panienkę znacznie bardziej interesującą. Mrugnął tylko zawadiacko do Fawleya (przez ramię), po czym skierował swe kroki (i kroki ciągle kłapiącego paszczą Smoka) do Inary. - Lady Carrow...cóż za niesamowite spotkanie - rozpoczął kurtuazyjnie, posyłając jej szeroki, radosny uśmiech. Znacznie weselszy niż ten, jakim obdarzał ją przy ostatnim spotkaniu. Zerknął także pytająco na towarzyszącą jej kobietę, zastanawiając się, czy też ma do czynienia ze szlachcianką. Nie, żeby zamierzał padać do nóżek i całować stópki - wyciągnął do nieznajomej rękę w bardzo męskim i bezpośrednim geście powitania. - Benjamin, miło mi. Przyjaciele Inary są moimi przyjaciółmi - zadeklamował piękną formułkę, drugą dłonią dalej przytrzymując Smoka, próbującego dobrać się paszczą do włosów Inary. Koń zrezygnował jednak z smakowania jasnobrązowych kosmyków i teraz wąchał rzemykowy naszyjnik z czarną perłą i fluorytem, wiszący na Benjaminowej szyi.
Benjamin niemalże się wzruszył - niemalże, bo gdy z tkliwością godną opiekuna smoków chciał poklepać bydlę po pysku, Smok niebezpiecznie trzasnął zębiskami tuż obok jego dłoni. No tak, prawie zapomniał, że Smok wspaniale podgryzał przeciwników a także próbował pozbawić swego jeźdźca palców. Trudno, przeznaczenie znów posłało ich w swe ramiona i humor Jaimie'go jeszcze się poprawił. Szybko założył uprząż i ruszył z koniskiem gdzieś obok, po drodze mijając Colina z jakimś nadętym bęcwałem, jakich właściwie był tutaj dostatek. Wymuskani jak na salony, na pewno pod spodenkami posiadali trzy warstwy rajstopek. Okropne. Ben roześmiał się w duchu ze swojej niesamowicie żartobliwej wizji. - Fawley. Może tym razem nie stchórzysz i dotrwasz do końca w siodle - rzucił do Colina w ramach niezobowiązującego powitania, jednak nie zatrzymał się przy mężczyźnie, kątem oka widząc panienkę znacznie bardziej interesującą. Mrugnął tylko zawadiacko do Fawleya (przez ramię), po czym skierował swe kroki (i kroki ciągle kłapiącego paszczą Smoka) do Inary. - Lady Carrow...cóż za niesamowite spotkanie - rozpoczął kurtuazyjnie, posyłając jej szeroki, radosny uśmiech. Znacznie weselszy niż ten, jakim obdarzał ją przy ostatnim spotkaniu. Zerknął także pytająco na towarzyszącą jej kobietę, zastanawiając się, czy też ma do czynienia ze szlachcianką. Nie, żeby zamierzał padać do nóżek i całować stópki - wyciągnął do nieznajomej rękę w bardzo męskim i bezpośrednim geście powitania. - Benjamin, miło mi. Przyjaciele Inary są moimi przyjaciółmi - zadeklamował piękną formułkę, drugą dłonią dalej przytrzymując Smoka, próbującego dobrać się paszczą do włosów Inary. Koń zrezygnował jednak z smakowania jasnobrązowych kosmyków i teraz wąchał rzemykowy naszyjnik z czarną perłą i fluorytem, wiszący na Benjaminowej szyi.
Make my messes matter, make this chaos count.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 29.02.16 19:53, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No proszę, Lestrange postanowił zaszczycić wszystkich swą obecnością, jak na prawdziwą gwiazdę przystało! Prawdę powiedziawszy Julius wolałby go nie widzieć. Nie ze względu na strach przed porażką, ta przecież nie wchodziła w grę, ale ze względu na kłopoty, które się go trzymały. Wiecie, zaraz wyskoczy z krzaczorów Samael i nieszczęście gotowe. Nott nie chciał się skupiać na relacjach międzyludzkich, chciał po prostu zacząć łowy. Kiedy z kolei obrócił głowę, dostrzegł sylwetkę Caesara i skinął mu krótko głową w geście powitalnym. Dalej nie wiedział jak powinien zachowywać się w obliczu ich żałoby, dalej głowę zaprzątało mu wiele spraw, które nie chciały się samoistnie poukładać.
A mimo to wystarczyło spojrzeć na kumpla by wiedzieć, że ten trzyma się gorzej niż można byłoby przypuszczać. W porównaniu do niego Julius był wesół niczym szczygiełek.
- Martwi mnie twoja niezdrowa fascynacja tyłami - odezwał się najpierw. - Umożliwię ci dziś oglądanie mojego kiedy będę daleko przed tobą - dodał bez większego przekonania. Odłożył na moment megalomańskie zapędy, ale mimo to nie zmienił swojego toku rozumowania, to byłoby do niego aż zbyt niepodobne.
W międzyczasie zerkał na przychodzące osoby. Dostrzegłszy Inarę uśmiechnął się do niej krótko i nawet pomachał dłonią, taka z niego towarzyska bestia!
- Co ci jest? - spytał już poważnie Lestrange'a kiedy stanął przy swoim pegazie. Był piękny, biały, niesamowicie majestatyczny, tak przynajmniej go widział. Pogłaskał jego lśniącą, kasztanową grzywę zastanawiając się na ile jet lepszy lub gorszy od poprzedniego egzemplarzu. - Nazwę go Harold, szalenie godne i szlacheckie imię - stwierdził na koniec, choć w jego głosie kryło się rozbawienie połączone z kpiną.
A mimo to wystarczyło spojrzeć na kumpla by wiedzieć, że ten trzyma się gorzej niż można byłoby przypuszczać. W porównaniu do niego Julius był wesół niczym szczygiełek.
- Martwi mnie twoja niezdrowa fascynacja tyłami - odezwał się najpierw. - Umożliwię ci dziś oglądanie mojego kiedy będę daleko przed tobą - dodał bez większego przekonania. Odłożył na moment megalomańskie zapędy, ale mimo to nie zmienił swojego toku rozumowania, to byłoby do niego aż zbyt niepodobne.
W międzyczasie zerkał na przychodzące osoby. Dostrzegłszy Inarę uśmiechnął się do niej krótko i nawet pomachał dłonią, taka z niego towarzyska bestia!
- Co ci jest? - spytał już poważnie Lestrange'a kiedy stanął przy swoim pegazie. Był piękny, biały, niesamowicie majestatyczny, tak przynajmniej go widział. Pogłaskał jego lśniącą, kasztanową grzywę zastanawiając się na ile jet lepszy lub gorszy od poprzedniego egzemplarzu. - Nazwę go Harold, szalenie godne i szlacheckie imię - stwierdził na koniec, choć w jego głosie kryło się rozbawienie połączone z kpiną.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko ma. Różdżkę starannie schowała do wewnętrznej kieszeni kurtki, tak, żeby nie wypadła podczas jazdy. Osprzęt do polowania również sprawdziła, parę dni przed polowaniem ćwicząc w lesie poza miastem strzelanie do celu, w końcu musiała sobie przypomnieć od dłuższego czasu nieużywane umiejętności. Teraz pozostawało liczyć na szczęście, a także na to, że nikt z tych zawistnych bufonów nie postanowi ustrzelić jej, a potem wymówić się, że pomylił ją z sarną czy też innym zwierzęciem.
Przygotowywała się właśnie, by pójść wylosować konia, kiedy nagle tuż obok siebie zauważyła bardzo znajomą sylwetkę. Trudno byłoby ją zapomnieć, biorąc pod uwagę to, że dwa miesiące temu pobiły się w pubie po tym, jak Bellona nazwała jej ojca szlamą. Później już się nie widziały, więc Alice stopniowo coraz mniej myślała o tamtej sytuacji. Początkowo była więc bardzo zdumiona, że Greyback tak po prostu do niej podeszła. Uniosła brwi, nieco się nastroszyła, niemal gotując się do odparowania ewentualnych kąśliwych uwag, ale zanim zdążyła otworzyć usta i cokolwiek powiedzieć, tamta odezwała się pierwsza, wprawiając Elliott w niemałą konsternację. Przepraszała ją?
- Ja... Mhm... Rozumiem. Też miałam kiepski dzień – wymamrotała w końcu; rzadko traciła wątek, ale nadal nie wiedziała, jak zareagować na to wyznanie. Do pełnego pogodzenia się pewnie zresztą byłaby dłuższa droga, ale przeprosiny były krokiem w dobrym kierunku i na pewno trochę udobruchały Alice. W każdym razie, na tyle, by nie szukała okazji do dogryzania Greyback czy wypominania jej tamtej sytuacji. – W porządku. Najlepiej będzie po prostu zostawić to za sobą.
Tak było najrozsądniej; choć Alice zawsze uwagi wymierzone w ojca bolały o wiele bardziej niż wszelkie docinki w jej stronę, to jednak nie lubiła pozostawać w otwartym konflikcie i wolała zwyczajnie nie myśleć o złych sprawach. Tym bardziej, że po upływie dwóch miesięcy była już bardziej udobruchana i skora do jakiegoś porozumienia.
Chwilę później zauważyła kolejną znajomą sylwetkę.
- Lilith! – powitała ją. – Spodziewam się, że moja obecność może być dla niektórych zaskakująca – W końcu mam brudną krew, przemknęło jej przez myśl. – Jednak sierpniowy wyścig podczas Festiwalu Lata okazał się tak emocjonującym doświadczeniem, że żal by było tego nie powtórzyć. – Utarła nosa tylu czystokrwistym paniczykom i ogromnie ją kusiło, żeby znowu to zrobić, ale tego również nie powiedziała, mając na uwadze to, że Lilith również była z rodu czystej krwi, a jej nie chciała obrażać, bo akurat ją darzyła sympatią.
Po krótkiej rozmowie z dziewczyną także poszła wylosować konia. Po chwili przyprowadzono do niej smukłą klacz o ciemnym umaszczeniu. Była mniejsza od Mickeya, ale na pierwszy rzut oka wydawała się bardziej potulna, bo nie próbowała ugryźć jej w rękę, kiedy pogłaskała ją po lśniącej szyi.
Biorąc jednak pod uwagę, że poprzednim razem imię z kreskówki przyniosło jej szczęście, tym razem także się na to zdecydowała, nadając koniowi imię po innej kreskówkowej myszy: Minnie. Przygotowała ją również do jazdy, dopasowując wypożyczone siodło i uprzęż do swojego niewysokiego wzrostu. Poczęstowała też klacz kostką cukru, na co ta zarżała radośnie.
- Mam nadzieję, że spędzimy razem dobry dzień, Minnie – mówiła do niej cicho. – Nie zawiedź mnie, okej? Muszę znowu skopać kilka zarozumiałych czystokrwistych tyłków.
Zaśmiała się; mówiła na tyle cicho, że poza koniem, który i tak jej nie rozumiał, pewnie nikt nie dosłyszał jej uwag.
Przygotowywała się właśnie, by pójść wylosować konia, kiedy nagle tuż obok siebie zauważyła bardzo znajomą sylwetkę. Trudno byłoby ją zapomnieć, biorąc pod uwagę to, że dwa miesiące temu pobiły się w pubie po tym, jak Bellona nazwała jej ojca szlamą. Później już się nie widziały, więc Alice stopniowo coraz mniej myślała o tamtej sytuacji. Początkowo była więc bardzo zdumiona, że Greyback tak po prostu do niej podeszła. Uniosła brwi, nieco się nastroszyła, niemal gotując się do odparowania ewentualnych kąśliwych uwag, ale zanim zdążyła otworzyć usta i cokolwiek powiedzieć, tamta odezwała się pierwsza, wprawiając Elliott w niemałą konsternację. Przepraszała ją?
- Ja... Mhm... Rozumiem. Też miałam kiepski dzień – wymamrotała w końcu; rzadko traciła wątek, ale nadal nie wiedziała, jak zareagować na to wyznanie. Do pełnego pogodzenia się pewnie zresztą byłaby dłuższa droga, ale przeprosiny były krokiem w dobrym kierunku i na pewno trochę udobruchały Alice. W każdym razie, na tyle, by nie szukała okazji do dogryzania Greyback czy wypominania jej tamtej sytuacji. – W porządku. Najlepiej będzie po prostu zostawić to za sobą.
Tak było najrozsądniej; choć Alice zawsze uwagi wymierzone w ojca bolały o wiele bardziej niż wszelkie docinki w jej stronę, to jednak nie lubiła pozostawać w otwartym konflikcie i wolała zwyczajnie nie myśleć o złych sprawach. Tym bardziej, że po upływie dwóch miesięcy była już bardziej udobruchana i skora do jakiegoś porozumienia.
Chwilę później zauważyła kolejną znajomą sylwetkę.
- Lilith! – powitała ją. – Spodziewam się, że moja obecność może być dla niektórych zaskakująca – W końcu mam brudną krew, przemknęło jej przez myśl. – Jednak sierpniowy wyścig podczas Festiwalu Lata okazał się tak emocjonującym doświadczeniem, że żal by było tego nie powtórzyć. – Utarła nosa tylu czystokrwistym paniczykom i ogromnie ją kusiło, żeby znowu to zrobić, ale tego również nie powiedziała, mając na uwadze to, że Lilith również była z rodu czystej krwi, a jej nie chciała obrażać, bo akurat ją darzyła sympatią.
Po krótkiej rozmowie z dziewczyną także poszła wylosować konia. Po chwili przyprowadzono do niej smukłą klacz o ciemnym umaszczeniu. Była mniejsza od Mickeya, ale na pierwszy rzut oka wydawała się bardziej potulna, bo nie próbowała ugryźć jej w rękę, kiedy pogłaskała ją po lśniącej szyi.
Biorąc jednak pod uwagę, że poprzednim razem imię z kreskówki przyniosło jej szczęście, tym razem także się na to zdecydowała, nadając koniowi imię po innej kreskówkowej myszy: Minnie. Przygotowała ją również do jazdy, dopasowując wypożyczone siodło i uprzęż do swojego niewysokiego wzrostu. Poczęstowała też klacz kostką cukru, na co ta zarżała radośnie.
- Mam nadzieję, że spędzimy razem dobry dzień, Minnie – mówiła do niej cicho. – Nie zawiedź mnie, okej? Muszę znowu skopać kilka zarozumiałych czystokrwistych tyłków.
Zaśmiała się; mówiła na tyle cicho, że poza koniem, który i tak jej nie rozumiał, pewnie nikt nie dosłyszał jej uwag.
Niemal roześmiał się na słowa Notta, niemal. Jego wzrok błądził po zgromadzonych na chwilę zatrzymując się na znajomych, majaczących w oddali sylwetkach. Wszyscy tłoczyli się znów w jednym miejscu, ścierali słownie i rozpoczynali polowanie już t e r a z. Ono zresztą nigdy się nie kończy. I nigdy nie zaczyna.
-Epona, tak ją nazwę – mruknął ni to do Juliusa, ni to do samego siebie. Znów trafiła mu się klacz, dość kapryśna zresztą, niecierpliwa, bowiem ciężko było ją utrzymać w miejscu. Caesar odnosił wrażenie, że nie odnajdą wspólnego języka, zresztą ciężko byłoby mu odnaleźć dzisiaj wspólny język z kimkolwiek. Nawet Nott wydawał się odległy i nieprzystępny, jak gdyby porozumiewali się zza zasłony dymnej – Jestem zmęczony, zmęczony tym wszystkim, Juliusie, za dużo się dzieje. Zresztą wiesz – odpowiedział odwracając się w końcu w jego kierunku i zerkając przelotnie w stronę Inary i Lilith. Uznał to za idealną wręcz okazję, aby zmienić temat ich dyskusji... czy może niemrawego pomrukiwania? – Jak wam się układa? - zapewne doskonale. Doskonale w porównaniu z nim i Isoldą, która dalej nosiła urazę w sercu, a jego nie palił już jedynie gniew. A wstyd. I żałość. Że pozwolił, co gorsza sobie, zniszczyć jej ten wyjątkowy przecież dzień, na który pracowała tyle lat. Żałosne.
Żałosnym będziesz dla niej mężem, Lestrange.
Lecz nic nigdy nie będzie w porządku, nic nigdy się nie ułoży, póki widmo Marianne będzie dyszało mu w plecy swym zimnym oddechem, póki wspomnienie jej śmierci będzie wracać – nie wątpił, że z każdym razem, gdy będzie odwiedzał swą siostrę, narzeczoną Tristana Rosiera. Którego o dziwo nie dostrzegł wśród zgromadzonych.
-Epona, tak ją nazwę – mruknął ni to do Juliusa, ni to do samego siebie. Znów trafiła mu się klacz, dość kapryśna zresztą, niecierpliwa, bowiem ciężko było ją utrzymać w miejscu. Caesar odnosił wrażenie, że nie odnajdą wspólnego języka, zresztą ciężko byłoby mu odnaleźć dzisiaj wspólny język z kimkolwiek. Nawet Nott wydawał się odległy i nieprzystępny, jak gdyby porozumiewali się zza zasłony dymnej – Jestem zmęczony, zmęczony tym wszystkim, Juliusie, za dużo się dzieje. Zresztą wiesz – odpowiedział odwracając się w końcu w jego kierunku i zerkając przelotnie w stronę Inary i Lilith. Uznał to za idealną wręcz okazję, aby zmienić temat ich dyskusji... czy może niemrawego pomrukiwania? – Jak wam się układa? - zapewne doskonale. Doskonale w porównaniu z nim i Isoldą, która dalej nosiła urazę w sercu, a jego nie palił już jedynie gniew. A wstyd. I żałość. Że pozwolił, co gorsza sobie, zniszczyć jej ten wyjątkowy przecież dzień, na który pracowała tyle lat. Żałosne.
Żałosnym będziesz dla niej mężem, Lestrange.
Lecz nic nigdy nie będzie w porządku, nic nigdy się nie ułoży, póki widmo Marianne będzie dyszało mu w plecy swym zimnym oddechem, póki wspomnienie jej śmierci będzie wracać – nie wątpił, że z każdym razem, gdy będzie odwiedzał swą siostrę, narzeczoną Tristana Rosiera. Którego o dziwo nie dostrzegł wśród zgromadzonych.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spodziewałam się raczej tego, że Alice po prostu mnie wyśmieje i nie zdziwiłabym się wcale. Gdyby ktoś źle mówił o mojej rodzinie, nawet, jeżeli była ona jedną, wielką pomyłką, nie odpuściłabym zbyt łatwo. Prawdopodobnie czas działał na moją korzyść, a rana, która powstała, nie jątrzyła się już tak mocno. Chciałam odejść jak najszybciej bojąc się jednocześnie, że zostanę sprowokowana do słów, których znów musiałabym się wstydzić. Tak pozytywna reakcja Elliott była dla mnie ogromnie szokująca, lecz w bardzo pozytywnym znaczeniu. Posłałam jej jeszcze jeden, niepewny uśmiech. Nie czekałam na powitanie z jej przyjaciółmi, byłaby to bardzo niezręczna sytuacja. Przywitałam się z Inarą lekko machnąwszy ręką; zaraz potem udałam się do miejsca, gdzie przygotowane były wierzchowce. Każdy jeden prezentował się olśniewająco.
Zaufałam Jowiszowi pytając się go o zdanie. Nie przejmowałam się faktem, że dla postronnych osób mogło to wyglądać co najmniej dziwacznie. Dawno temu przestałam się kryć z moim darem traktując go jako spuściznę po przodkach, Greybacków. Wiele osób z mojej rodziny rozmawiało ze zwierzętami; zdaję sobie jednak sprawę z tego, że dźwięki wydawane przy konwersacji z psem mogłyby być nadzwyczaj cudaczne. Nawet bardziej niż przy rozmowie z jastrzębiem na przykład. Inna sprawa, że one odzywają się jedynie podczas godów.
Wybrałam pięknego wierzchowca o białej sierści oraz grzywie i rudych, niemal czerwonych skrzydłach. Prezentował się nadzwyczajnie; chwilę podziwiałam jego siłę w milczeniu. Nie przypominał w niczym aetonana z letniego festiwalu, wydawał mi się teraz bardziej ułożony, a także muskularny. Rzeczywiście, kiedy go pogłaskałam do smukłej szyi, nie wyrywał się. Postanowiłam nie nazywać go jakoś szczególnie, ale przyszło mi do głowy imię Saturn: jak planety czy mitologia, to do końca!
W milczeniu przygotowałam go do łowów: założyłam mu czaprak, a także uprząż. Pozwoliłam również, aby Jowisz się z nim porozumiał, prawdopodobnie będą musieli razem współpracować. Byłam dobrej myśli.
Zaufałam Jowiszowi pytając się go o zdanie. Nie przejmowałam się faktem, że dla postronnych osób mogło to wyglądać co najmniej dziwacznie. Dawno temu przestałam się kryć z moim darem traktując go jako spuściznę po przodkach, Greybacków. Wiele osób z mojej rodziny rozmawiało ze zwierzętami; zdaję sobie jednak sprawę z tego, że dźwięki wydawane przy konwersacji z psem mogłyby być nadzwyczaj cudaczne. Nawet bardziej niż przy rozmowie z jastrzębiem na przykład. Inna sprawa, że one odzywają się jedynie podczas godów.
Wybrałam pięknego wierzchowca o białej sierści oraz grzywie i rudych, niemal czerwonych skrzydłach. Prezentował się nadzwyczajnie; chwilę podziwiałam jego siłę w milczeniu. Nie przypominał w niczym aetonana z letniego festiwalu, wydawał mi się teraz bardziej ułożony, a także muskularny. Rzeczywiście, kiedy go pogłaskałam do smukłej szyi, nie wyrywał się. Postanowiłam nie nazywać go jakoś szczególnie, ale przyszło mi do głowy imię Saturn: jak planety czy mitologia, to do końca!
W milczeniu przygotowałam go do łowów: założyłam mu czaprak, a także uprząż. Pozwoliłam również, aby Jowisz się z nim porozumiał, prawdopodobnie będą musieli razem współpracować. Byłam dobrej myśli.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czy to nie powinno być polowanie na szlamy? No wiecie. Prawdziwi czarodzieje dosiadają swoich wierzchowców, psy ujadają głośno, z przodu w klatkach szlamy, czekające na strzał oznaczający początek zabawy. Pot, krew i łzy — nie wiem, czego więcej. Czy to było to? Czy po zakończonym polowaniu można było zabrać swoją szlamę do domu (o ile przeżyła) i urządzić wieczór pełen tortur? Pewnie nie, toż to niehumanitarne.
Pojawił się na miejscu w wyśmienitym humorze, nie mogąc się doczekać początku. Choć dorastał wśród smoków, jeździectwo nie było mu obce — w końcu wychował go szlachcic, któremu zależało aby opanował wszystko, co uczyniłoby go lepszym. O, ironio, jakby nauka francuskiego, dobrych manier, czy jeździectwa złagodziłaby drobną skazę na krwi. Oczywiście, że nie zmieniło to niczego, bo jakby mogło? Mulciber jednak widział w tym wiele innych pozytywów, bo przede wszystkim nie pozostał ograniczony, sięgając po wszystko, co najlepsze.
Ciepła, ciemna marynarka miała chronić go przed wiatrem, a bryczesy świetnie trzymać w siodle. Oczywiście nie zabrakło mu też skórzanych oficerek i rękawiczek, które trzymał w jednej ręce, kierując się w stronę wierzchowców, z których jeden miał należeć do niego. Za pazuchą miał oczywiście swoją różdżkę, z którą nie rozstawał się nawet podczas snu. Ot co, ze zwykłej ostrożności. Prowiantu ze sobą nie brał, bo był najedzony, a że daleko mu było do ciągotek wampirycznych smak krwi go nie pobudzał. Widok — owszem.
Rozejrzał się wokół, po mniej lub bardziej znajomych twarzach, zauważając między innymi Cezara, Samaela i kilka innych osób, lecz na żadnej nie zatrzymał spojrzenia na dłużej.
Pojawił się na miejscu w wyśmienitym humorze, nie mogąc się doczekać początku. Choć dorastał wśród smoków, jeździectwo nie było mu obce — w końcu wychował go szlachcic, któremu zależało aby opanował wszystko, co uczyniłoby go lepszym. O, ironio, jakby nauka francuskiego, dobrych manier, czy jeździectwa złagodziłaby drobną skazę na krwi. Oczywiście, że nie zmieniło to niczego, bo jakby mogło? Mulciber jednak widział w tym wiele innych pozytywów, bo przede wszystkim nie pozostał ograniczony, sięgając po wszystko, co najlepsze.
Ciepła, ciemna marynarka miała chronić go przed wiatrem, a bryczesy świetnie trzymać w siodle. Oczywiście nie zabrakło mu też skórzanych oficerek i rękawiczek, które trzymał w jednej ręce, kierując się w stronę wierzchowców, z których jeden miał należeć do niego. Za pazuchą miał oczywiście swoją różdżkę, z którą nie rozstawał się nawet podczas snu. Ot co, ze zwykłej ostrożności. Prowiantu ze sobą nie brał, bo był najedzony, a że daleko mu było do ciągotek wampirycznych smak krwi go nie pobudzał. Widok — owszem.
Rozejrzał się wokół, po mniej lub bardziej znajomych twarzach, zauważając między innymi Cezara, Samaela i kilka innych osób, lecz na żadnej nie zatrzymał spojrzenia na dłużej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'Polowanie' :
'Polowanie' :
Od razu dostrzegł, że koń, którego miał dosiąść, wygląda o wiele łagodniej od bestii, jaką wylosował na ostatnim wyścigu. Przynajmniej miał więc pewność, że tym razem nic nie będzie go kąsało w palce, a sama jazda na skrzydlatym koniu (powinien nazwać go jakoś ładnie, może Róża?)okaże się o wiele bardziej komfortowa niż ostatnio. Zresztą, dzisiaj miało się odbyć polowanie, w którym nie było miejsca na aż t a k ą rywalizację jak podczas festiwalu lata. Przybył tu, by dotrzymać towarzystwa Samaelowi i samemu pokazać się wśród szlacheckiej braci, aczkolwiek tej ostatniej wcale nie było tak wiele; polowanie przyciągnęło za to osoby, których nie chciał oglądać, które widział pierwszy raz w życiu lub które były mu całkowicie obojętne. Nie była mu za to obojętna świadomość, że postępujący obok Avery może wciąż roztrząsać w myślach ich ostatnią rozmowę... a może nawet żałował, że uraczył go tymi urywkami wspomnień?
- Nie odmówisz chyba swojemu p r z y j a c i e l o w i szklaneczki szkockiej - rzucił w jego stronę chwilę przed tym, gdy inny głos wdarł się do jego świadomości; głos, który rozpoznałby w każdym miejscu na ziemi, a którego nie słyszał od kilku tygodni. Właściwie od ostatniego wyścigu, gdy widział Benjamina po raz ostatni. Z tym, że wtedy Samael nie wiedział o niczym, a Colin trzymał wspomnienie brodacza na uwięzi bardzo głęboko w swojej pamięci. - Postaram się nie wpakować ci strzały w plecy - obiecał tymże plecom, zgrzytając z lekka zębami i niepewnie zerkając na Avery'ego. Odrobina przewagi, jaką nad nim czuł, natychmiast zniknęła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie odmówisz chyba swojemu p r z y j a c i e l o w i szklaneczki szkockiej - rzucił w jego stronę chwilę przed tym, gdy inny głos wdarł się do jego świadomości; głos, który rozpoznałby w każdym miejscu na ziemi, a którego nie słyszał od kilku tygodni. Właściwie od ostatniego wyścigu, gdy widział Benjamina po raz ostatni. Z tym, że wtedy Samael nie wiedział o niczym, a Colin trzymał wspomnienie brodacza na uwięzi bardzo głęboko w swojej pamięci. - Postaram się nie wpakować ci strzały w plecy - obiecał tymże plecom, zgrzytając z lekka zębami i niepewnie zerkając na Avery'ego. Odrobina przewagi, jaką nad nim czuł, natychmiast zniknęła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Colin Fawley dnia 26.02.16 17:47, w całości zmieniany 2 razy
Inara nie uczestniczyła w zbyt wielu polowaniach, w większości - była to rozrywka organizowana mężczyznom. A jednak - jeśli tylko w grę wchodziły aetonaty, czarnowłosa mknęła uczestnictwa szybciej, niż można byłoby się spodziewać po tak drobnej istocie. I tym razem, większa uwagę przywiązywała do swej siwej, skrzydlatej przyjaciółki, niż do broni - na szczęście lekkiej - którą chwilowo przewiesiła przez łęk siodła, by nie utrudniała poruszania.
Zsiadła z Sayuri zaraz, gdy Lilitka przyprowadziła wybranego wierzchowca, w którego spojrzeniu dostrzegała tę żywa iskrę, charakterystyczną dla młodych aetonatów. I gdyby nie zazdrosne szturchnięcie jej klaczki, dłoń Inary powędrowałaby do wspomnianego, w pieszczocie gładkiej grzywy.
- Dla wielu, to naturalny wyraz, ale chyba Ty powinnaś się przyzwyczaić do podobnych widoków - mrugnęła porozumiewawczo, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Z panną Greengrass dogadywała się w tej kwestii właściwie telepatycznie. I z tym samym radosnym wyrazem spojrzała na potęzną sylwetkę mężczyzny, który się do nich pofatygował.
- Nasze spotkania, jak widzę ostatnio zawsze są niesamowite Smoku.. - i zanim odezwał się ponownie, zwyczajnie, bez jakichkolwiek oporów, najpierw złapała go za rękę, by przyciągnąć go do siebie (a dokładniej w dół), a następnie zapleść ramiona na jego karku. W niezrozumiałym odruchu, przymknęła oczy, wtulając głowę pod brodę przyjaciela, jakby szukała...opieki, wsparcia?
Oderwała się jednak, przypominając sobie o swej towarzyszce.
- Uważaj kochana, to rasowy..łowca, jeszcze sekunda i nie umkniesz jego urokowi - wydęła wargi w w wesołej kpinie. Chciała zapytać Benjamina o tyle spraw, a jednak - kolejny raz musieli poprzestać na krótkiej wymianie zdań. I tym razem - to Jamie mógł dostrzec, że w uśmiechu alchemiczki, chociaż wciąż radosnym - czaił się blady cień, niby ledwie widoczny cierń, w popłochu niknący, gdy usta dziewczyny gięły się ku górze.
W międzyczasie, zwróciła uwagę na kłapiącą szczękę nad jej włosami. Odwróciła głowę, by zatrzymać spojrzenie na potężnym stworzeniu, przygotowanym dla Wrighta. Spokojnie, bez obaw wyciągnęła dłoń ku chrapom zwierzęcia, by kojąco przejechać palcami w przestrzeni między chrapami aetonata. Nie była lekkomyślna, wiedziała, jak się zachować, by zdobyć uznanie w dumnych oczach wierzchowca.
Zsiadła z Sayuri zaraz, gdy Lilitka przyprowadziła wybranego wierzchowca, w którego spojrzeniu dostrzegała tę żywa iskrę, charakterystyczną dla młodych aetonatów. I gdyby nie zazdrosne szturchnięcie jej klaczki, dłoń Inary powędrowałaby do wspomnianego, w pieszczocie gładkiej grzywy.
- Dla wielu, to naturalny wyraz, ale chyba Ty powinnaś się przyzwyczaić do podobnych widoków - mrugnęła porozumiewawczo, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Z panną Greengrass dogadywała się w tej kwestii właściwie telepatycznie. I z tym samym radosnym wyrazem spojrzała na potęzną sylwetkę mężczyzny, który się do nich pofatygował.
- Nasze spotkania, jak widzę ostatnio zawsze są niesamowite Smoku.. - i zanim odezwał się ponownie, zwyczajnie, bez jakichkolwiek oporów, najpierw złapała go za rękę, by przyciągnąć go do siebie (a dokładniej w dół), a następnie zapleść ramiona na jego karku. W niezrozumiałym odruchu, przymknęła oczy, wtulając głowę pod brodę przyjaciela, jakby szukała...opieki, wsparcia?
Oderwała się jednak, przypominając sobie o swej towarzyszce.
- Uważaj kochana, to rasowy..łowca, jeszcze sekunda i nie umkniesz jego urokowi - wydęła wargi w w wesołej kpinie. Chciała zapytać Benjamina o tyle spraw, a jednak - kolejny raz musieli poprzestać na krótkiej wymianie zdań. I tym razem - to Jamie mógł dostrzec, że w uśmiechu alchemiczki, chociaż wciąż radosnym - czaił się blady cień, niby ledwie widoczny cierń, w popłochu niknący, gdy usta dziewczyny gięły się ku górze.
W międzyczasie, zwróciła uwagę na kłapiącą szczękę nad jej włosami. Odwróciła głowę, by zatrzymać spojrzenie na potężnym stworzeniu, przygotowanym dla Wrighta. Spokojnie, bez obaw wyciągnęła dłoń ku chrapom zwierzęcia, by kojąco przejechać palcami w przestrzeni między chrapami aetonata. Nie była lekkomyślna, wiedziała, jak się zachować, by zdobyć uznanie w dumnych oczach wierzchowca.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 26.02.16 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnęłam się znacząco, słysząc słowa przyjaciółki. Właściwie to już dawno zdążyłam przyzwyczaić się do tego typu widoków, jednak chyba nigdy, nie przestaną mnie one bawić. Nawet z tej odległości można było dostrzec, że zaczęły się potyczki słowne. Wywróciłam oczami, może gdyby przeszło do czynów zrobiło by się nieco ciekawiej? Mój wzrok napotkał twarz Cezara, posłałam mu serdeczny uśmiech jednak w środku posmutniałam; jego wzrok był tak nieobecny. Kiedy kogoś dobrze znasz, wystarczy Ci jedno spojrzenie. Tak bardzo bym chciała by to co go trapi, wreszcie odeszło.
Wróciłam na ziemię w momencie kiedy przed moją osobą wyrósł - całkiem postawnych rozmiarów - mężczyzna. Obrzuciłam go wzrokiem, a jego słowa sprawiły, że jeden kącików moich ust, powędrował ku górze.
- Lilith Greengrass. - Przedstawiłam się, pewnie ściskając jego dłoń. Jeśli ktoś byłby na tyle głupi, żeby pomyśleć że ten gest mógłby mnie obrazić, pragnę poinformować, że zadziałał wręcz odwrotnie. Benjamin właśnie zdobył jeden punkt. - Skoro jednak jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi mówić Lily. - Dodałam uśmiechając się nieco szerzej. Nie żebym nie lubiła swojego imienia, uważam że jest piękne ale skoro mój nowy towarzysz postanowił być bezpośredni, to i w tej kwestii zamierzałam mu na to pozwolić. Zaśmiałam się słysząc swoją przyjaciółkę.
- Spokojnie Inaro, trafił na godnego przeciwnika. - To mówiąc posłałam mu oczko po czym przeniosłam swój wzrok na wypożyczonego rumaka.
Prezentował się lepiej niż dobrze, z pełnym spokojem stał u mojego boku co jakiś czas jedynie odwracając łeb w stronę pozostałych, zazwyczaj gdy któryś z obecnych odezwał się głośniej. Spokój ten był jedynie pozorny, w jego oczach mogłam bowiem dostrzec tańczące iskierki. Miałam nadzieję, że nasze temperamenty zgrają się ze sobą, a z naszej współpracy nie wynikną żadne problemy.
- Powinnam go jakoś nazwać, prawda? - Spytałam swoich towarzyszy nadal wpatrując się w zwierzę. Nie bardzo wiedziałam jakie imię mogłabym mu nadać, przecież dostałam go zaledwie parę minut temu.
Wróciłam na ziemię w momencie kiedy przed moją osobą wyrósł - całkiem postawnych rozmiarów - mężczyzna. Obrzuciłam go wzrokiem, a jego słowa sprawiły, że jeden kącików moich ust, powędrował ku górze.
- Lilith Greengrass. - Przedstawiłam się, pewnie ściskając jego dłoń. Jeśli ktoś byłby na tyle głupi, żeby pomyśleć że ten gest mógłby mnie obrazić, pragnę poinformować, że zadziałał wręcz odwrotnie. Benjamin właśnie zdobył jeden punkt. - Skoro jednak jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi mówić Lily. - Dodałam uśmiechając się nieco szerzej. Nie żebym nie lubiła swojego imienia, uważam że jest piękne ale skoro mój nowy towarzysz postanowił być bezpośredni, to i w tej kwestii zamierzałam mu na to pozwolić. Zaśmiałam się słysząc swoją przyjaciółkę.
- Spokojnie Inaro, trafił na godnego przeciwnika. - To mówiąc posłałam mu oczko po czym przeniosłam swój wzrok na wypożyczonego rumaka.
Prezentował się lepiej niż dobrze, z pełnym spokojem stał u mojego boku co jakiś czas jedynie odwracając łeb w stronę pozostałych, zazwyczaj gdy któryś z obecnych odezwał się głośniej. Spokój ten był jedynie pozorny, w jego oczach mogłam bowiem dostrzec tańczące iskierki. Miałam nadzieję, że nasze temperamenty zgrają się ze sobą, a z naszej współpracy nie wynikną żadne problemy.
- Powinnam go jakoś nazwać, prawda? - Spytałam swoich towarzyszy nadal wpatrując się w zwierzę. Nie bardzo wiedziałam jakie imię mogłabym mu nadać, przecież dostałam go zaledwie parę minut temu.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chwycił za uzdę bestię, którą miał dosiąść – przy czym natychmiast zauważył, iż zwierzę instynktownie wyczuło w nim przywódcę, potulnie spuszczając łeb i nie patrząc mu w oczy. W nagrodę Avery pogładził rumaka po aksamitnych chrapach, z uwagą oglądając jego sylwetkę. Smukły gniadosz ze znamieniem na łopatce w kształcie byczej głowy, aż dopraszał się o wdzięczne miano Bucefała. Oby okazał się jego talizmanem i podobnie jak ten oryginalny Bucefał, przyniósł mu szczęście.
Które przy umiejętnościach bladło jednak, a Avery brał przecież w polowaniach od wczesnego dzieciństwa. I nie uważał ich za rozrywkę choćby porównywalną do teatru czy opery. Wszakże już dawno minęła era, kiedy mężczyźni zdobywali kobiety, kusząc je upolowaną zdobyczą. W dzisiejszych czasach wystarczyła siła.
Starał się nawet nie skrzywić, na mijające ich mugolskie pomioty i radził sobie znakomicie z powściąganiem antypatii. Skupiony na Colinie i jego niedorzecznych (znowu) insynuacjach i próbach dowiedzenia, że owszem, jest dla niego ważny.
-Nie lubię alkoholu – odparł kapryśnym tonem. Przyjaciel powinien wszak wiedzieć takie rzeczy. Samael uśmiechnął się krzywo, z lekkim zainteresowaniem oczekując reakcji Colina. Czy wybuchnie emocjonalnym popisem, zacznie stroić kobiece fochy, czy też może uniesie się godnością i odprawi go z niczym? Może zaproponuje alternatywę, klękając i przepraszając za ostatnie bluźnierstwa i grzechy przeciw niemu.
Powinien, zwłaszcza, że na horyzoncie zamajaczył dwumetrowy olbrzym, którego o b r z y d l i w ą fizjonomię Samael zapamiętał doskonale. Zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, gdy witał Colina (po prostacku, zupełnie bez szacunku, już nie wspominając o zignorowaniu jego osoby), a potem odczekał stosowną chwilę, by zwrócić się ku Fawley’owi i kpiąco unieść brew. Porozmawiają później, jednak chciał, aby księgarz układał już sobie w głowie miliony możliwych scenariuszy. I dławił się z wewnętrznego niepokoju.
Które przy umiejętnościach bladło jednak, a Avery brał przecież w polowaniach od wczesnego dzieciństwa. I nie uważał ich za rozrywkę choćby porównywalną do teatru czy opery. Wszakże już dawno minęła era, kiedy mężczyźni zdobywali kobiety, kusząc je upolowaną zdobyczą. W dzisiejszych czasach wystarczyła siła.
Starał się nawet nie skrzywić, na mijające ich mugolskie pomioty i radził sobie znakomicie z powściąganiem antypatii. Skupiony na Colinie i jego niedorzecznych (znowu) insynuacjach i próbach dowiedzenia, że owszem, jest dla niego ważny.
-Nie lubię alkoholu – odparł kapryśnym tonem. Przyjaciel powinien wszak wiedzieć takie rzeczy. Samael uśmiechnął się krzywo, z lekkim zainteresowaniem oczekując reakcji Colina. Czy wybuchnie emocjonalnym popisem, zacznie stroić kobiece fochy, czy też może uniesie się godnością i odprawi go z niczym? Może zaproponuje alternatywę, klękając i przepraszając za ostatnie bluźnierstwa i grzechy przeciw niemu.
Powinien, zwłaszcza, że na horyzoncie zamajaczył dwumetrowy olbrzym, którego o b r z y d l i w ą fizjonomię Samael zapamiętał doskonale. Zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, gdy witał Colina (po prostacku, zupełnie bez szacunku, już nie wspominając o zignorowaniu jego osoby), a potem odczekał stosowną chwilę, by zwrócić się ku Fawley’owi i kpiąco unieść brew. Porozmawiają później, jednak chciał, aby księgarz układał już sobie w głowie miliony możliwych scenariuszy. I dławił się z wewnętrznego niepokoju.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 39 • 1, 2, 3 ... 20 ... 39
Lasy Cairngorms
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja