Sypialnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
W jednym z rogów pomieszczenia znajduje się duże, dwuosobowe łóżko, które zostało niedbale przystrojone w rozmemłaną pościel oraz upstrzone, tu i ówdzie, pojedynczymi zwojami pergaminów czy też stertami odręcznych notatek. Tuż przy nim znajduje się niewielkie okno, które nie jest zasłonięte żadną, zbędną firanką czy zasłonką, przecież ich funkcję idealnie piastuję brud na szybie. Cóż za ekonomiczne rozwiązanie, prawda?! Oczywistym jest, że parapet służy za najwygodniejsze i najbardziej poręczne miejsce, które zastępuje stół, stolik czy cokolwiek innego, gdzie mogłyby wylądować resztki posiłków, niedopite kawy, szklaneczki po ognistej oraz rzecz jasna, książki. Następnie mamy szafę, która, dzięki sprytnemu zaklęciu, potrafi pomieścić o wiele więcej ciuchów, niż mógłby wykazywać na to jej wygląd. Tak, nie powstrzymało to ubrań przed swobodną wędrówką, która zapoczątkowała założenie ogromu kolonii, takich jak osiedle koszul, znajdujące się na krześle przy biurku, które zawalone jest pod chmarą książek i innych papierzysk, lub wszystko, co nie jest mi potrzebne, ale może mi się kiedyś przydać, które zamieszkało pod łóżkiem. Och, te stylowe pęknięcia na ścianach? Sentymentalne pamiątki po eksperymentach, ot co. Przecież można by się ich pozbyć, lecz po co? Wspomnienia należy pielęgnować. Do pokoju można wejść jedynymi drzwiami, które prowadzą z holu. Albo przez okno, jak kto woli. Nie polecane jest skorzystanie z tego pomysłu przy wyjściu, w końcu to pierwsze piętro.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Déjà vu. To uczucie zaczęło go męczyć już jakiś czas temu i nie chciało wypuścić ze swoich szponów. Wyjątkowo łatwo zagnieździło się w jego przepełnionym wątpliwościami umyśle, aby zebrać wysoki plon. Początkowo próbował je ignorować, ale upływ dni wypełnionych wątpliwościami sprawiał, że nie potrafił się dłużej bronić.
Po raz kolejny wyjechał. Jednak tym razem nie prosząc go o nawet gram pomocy. Bez słowa zniknął z jego życia, jak gdyby chciał całkowicie zmazać swoją obecność. Wybrał w dodatku najmniej odpowiedni moment. Najgorszy, najbardziej beznadziejny z wszystkich możliwych momentów. Nie zostawił nawet jednego słowa. Chociaż to akurat był w stanie zrozumieć. Obaj nie należeli do osób specjalnie rozmownych, jak gdyby uznali tę formę komunikacji za niezbyt potrzebną. Przecież słowa są źródłem nieporozumień. Tylko, że ta sytuacja była inna. Okoliczności były delikatnie mówiąc niezbyt sprzyjające. Søren został bez żadnych odpowiedzi na kotłujące się w nim pytania. A może sam był sobie winien? Przecież nigdy nie wypowiedział żadnego z nurtujących go zdań. Nie potrafił ubrać myśli w słowa, utworzyć z gwiazd odpowiednich konstelacji. Być może przy odrobinie wysiłku udałoby mu się to trudne zdanie, ale tak naprawdę bał się. Paraliżował go strach na samą myśl, że odpowiedź mogłaby być definitywnym początkiem końca.
Nie powstrzymało go to przed szukaniem jakichkolwiek informacji. Parokrotnie odwiedził jego miejsce pracy, ale nie dowiedział się niczego konkretnego. Zawędrował nawet, niby przypadkiem, do biblioteki. Być może zawieruszył się jakimś cudem między regałami, zaczytany w książkach, których nie można zabierać do domu. Było to zresztą wysoce prawdopodobne. Jednak nawet mocno niezręczna rozmowa z bibliotekarką nie przyniosła oczekiwanych efektów. Dlatego postanowił zrobić użytek z kluczy, które nosił przymocowane do swoich, na wszelki wypadek, od niepamiętnych czasów. Dolina Godryka zawsze sprawiała dla niego wrażenie za małej, jakby wybudowanej pospiesznie, aby ludzie mieli, gdzie się osiedlić. Ludzie, bo dom w dom mieszkali tam zarówno czarodzieje jak i mugole. Chociaż może lepiej pasowałoby określenie domki, bo inaczej ciężko opisać lokum, przed którego drzwiami stał. Rozkład pomieszczeń oraz ich wygląd znał na pamięć. Kiedy przekręcał klucz w zamku bezwiednie wyliczał, co zastanie w jakim miejscu. Gdyby w domu był właściciel nie zdążyłby spamiętać zachodzących zmian; rosnących warstw kurzu z odciskami palców, niepozmywanych rzeczy czy porozrzucanych książek. Natomiast opuszczone wnętrze wydawało się być pozbawione duszy, metafizycznego ciepła, które wprowadzała fizyczna osoba.
Tylko dziś było coś innego. W Sørena uderzyła ta ledwo wyczuwalna zmiana już od progu. Czyżby Neva tu była? W rurach szumiało, jak gdyby ktoś używał ostatnio ogrzewania albo włączył wodę. Zrzucił to jednak na karb wieku wysłużonego domu i nie przejął się zbytnio. Mimo to wrażenie nie ustawało. W środku panowała cisza, to niemożliwe, żeby właściciel wrócił. Jednak w przypływie głupiej nadziei wszedł na pierwsze piętro licząc, że zastanie wśród rozrzuconej pościeli i ubrań zaczytanego Amodeusa.
Było pusto. Miał ochotę parsknąć śmiechem. Kogo on oszukiwał? Chyba tylko siebie. Niestety powoli zaczynał osiągać w tej sztuce perfekcję. Westchnął tylko i usiadł na materacu, nie potrafił się zmusić do natychmiastowego wyjścia. Potoczył spojrzeniem po brudnym oknie, ale jego uwagę przykuł parapet. Czy aby na pewno ta książka tutaj leżała?
Po raz kolejny wyjechał. Jednak tym razem nie prosząc go o nawet gram pomocy. Bez słowa zniknął z jego życia, jak gdyby chciał całkowicie zmazać swoją obecność. Wybrał w dodatku najmniej odpowiedni moment. Najgorszy, najbardziej beznadziejny z wszystkich możliwych momentów. Nie zostawił nawet jednego słowa. Chociaż to akurat był w stanie zrozumieć. Obaj nie należeli do osób specjalnie rozmownych, jak gdyby uznali tę formę komunikacji za niezbyt potrzebną. Przecież słowa są źródłem nieporozumień. Tylko, że ta sytuacja była inna. Okoliczności były delikatnie mówiąc niezbyt sprzyjające. Søren został bez żadnych odpowiedzi na kotłujące się w nim pytania. A może sam był sobie winien? Przecież nigdy nie wypowiedział żadnego z nurtujących go zdań. Nie potrafił ubrać myśli w słowa, utworzyć z gwiazd odpowiednich konstelacji. Być może przy odrobinie wysiłku udałoby mu się to trudne zdanie, ale tak naprawdę bał się. Paraliżował go strach na samą myśl, że odpowiedź mogłaby być definitywnym początkiem końca.
Nie powstrzymało go to przed szukaniem jakichkolwiek informacji. Parokrotnie odwiedził jego miejsce pracy, ale nie dowiedział się niczego konkretnego. Zawędrował nawet, niby przypadkiem, do biblioteki. Być może zawieruszył się jakimś cudem między regałami, zaczytany w książkach, których nie można zabierać do domu. Było to zresztą wysoce prawdopodobne. Jednak nawet mocno niezręczna rozmowa z bibliotekarką nie przyniosła oczekiwanych efektów. Dlatego postanowił zrobić użytek z kluczy, które nosił przymocowane do swoich, na wszelki wypadek, od niepamiętnych czasów. Dolina Godryka zawsze sprawiała dla niego wrażenie za małej, jakby wybudowanej pospiesznie, aby ludzie mieli, gdzie się osiedlić. Ludzie, bo dom w dom mieszkali tam zarówno czarodzieje jak i mugole. Chociaż może lepiej pasowałoby określenie domki, bo inaczej ciężko opisać lokum, przed którego drzwiami stał. Rozkład pomieszczeń oraz ich wygląd znał na pamięć. Kiedy przekręcał klucz w zamku bezwiednie wyliczał, co zastanie w jakim miejscu. Gdyby w domu był właściciel nie zdążyłby spamiętać zachodzących zmian; rosnących warstw kurzu z odciskami palców, niepozmywanych rzeczy czy porozrzucanych książek. Natomiast opuszczone wnętrze wydawało się być pozbawione duszy, metafizycznego ciepła, które wprowadzała fizyczna osoba.
Tylko dziś było coś innego. W Sørena uderzyła ta ledwo wyczuwalna zmiana już od progu. Czyżby Neva tu była? W rurach szumiało, jak gdyby ktoś używał ostatnio ogrzewania albo włączył wodę. Zrzucił to jednak na karb wieku wysłużonego domu i nie przejął się zbytnio. Mimo to wrażenie nie ustawało. W środku panowała cisza, to niemożliwe, żeby właściciel wrócił. Jednak w przypływie głupiej nadziei wszedł na pierwsze piętro licząc, że zastanie wśród rozrzuconej pościeli i ubrań zaczytanego Amodeusa.
Było pusto. Miał ochotę parsknąć śmiechem. Kogo on oszukiwał? Chyba tylko siebie. Niestety powoli zaczynał osiągać w tej sztuce perfekcję. Westchnął tylko i usiadł na materacu, nie potrafił się zmusić do natychmiastowego wyjścia. Potoczył spojrzeniem po brudnym oknie, ale jego uwagę przykuł parapet. Czy aby na pewno ta książka tutaj leżała?
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szum ciepłej wody, obijającej się o ubrudzone ciało. Wszędobylska para, osiadająca na wszystkim, co było w pobliżu. Ogrom myśli, kołatających się po zamkniętej przestrzeni umysłu. Błogie uczucie spokoju, tak dawno nieznane, niemal zapomniane. Wydawałoby się, że przy pomocy odpowiednich specyfików oraz nieprzerwanych strumieni rozgrzanej cieczy, pewne rzeczy można usunąć. Niby lepki kurzy, który był nieodłącznym towarzyszem podróży czy zakrzepła krew, która miała w zwyczaju przywierać do wszelkich powierzchni lub wkradać się do najdziwniejszych zakamarków ciała, ustępowały tym usilnym, oczyszczającym zabiegom. Lecz nie, tego jednego problemu, a raczej wielu, nagromadzonych od dłuższego czasu, myśli, się nie pozbędzie. Ile to już minęło? Miesiąc, na pewno o wiele więcej. Zresztą, czym byłby miesiąc odtrącenia przez osobę, na której najbardziej ci zależało? Ileż to trwałby wtedy twój pojedynczy, mizerny dzień? Zdawałoby się, że z rok. Dałbyś sobie rękę uciąć, aby dowiedzieć się, cóż takiego się stało. Skąd ta nagła oziębłość czy też brak wieści. Och, tak. informacje. Za to można by oddać duszę. Nie ma nic gorszego, niż niewiedza. Szczególnie, jeżeli jest się człowiekiem pokroju Amodeusa. Może właśnie dlatego, że to jemu przytrafiło się coś takiego, sprawy potoczyły się takim, a nie innym torem. Ktoś inny pewnie użalałby się, modląc do niewidzialnych istot, których istnienie jest niebywale wątpliwe, licząc na to, że otrzyma w ten sposób odpowiedź na to koszmarne pytanie. Co się stało? Nie, to nie było w jego stylu. Precyzja, wręcz brutalna surowość działań, ot, jego broszka. Nic więc dziwnego, iż był gotów przetrącić parę kości, aby uzyskać chociażby najmniejszy ochłap, najwątlejszą z wątłych wieści. W końcu to nie możliwe, prawda? Żeby jego ukochana siostrzyczka, od tak!, zostawiła go. Porzuciła go, niczym zepsutą zabawkę, jakby był jakimś niepotrzebnym śmieciem. I dlaczego? Ku czemu!? Miłości?! Nie, a gdzie tam! To nawet nie było zwyczajne, szczenięce zadurzenie, które byłoby wstanie zniknąć z niewielką pomocą jakieś paskudnej klątwy. Nie. To co powodowało działanie jego ukochanej, niegdyś, siostry było aż nazbyt paskudne, aby wspominać to chociażby w myślach. A co dopiero na głos! Tyle poszukiwań, tyle starań, zaplanowane życie dla ich obojga! Zapewniona przyszłość. Na nic. Wszystko rozpadło się, niczym domek z kart. Aż chciałoby się wspomnieć wydarzenia sprzed lat, ten jeden list, który wszystko zmienił. Teraz? Jedna rozmowa oraz słowa, których nie uda już się cofnąć. Fakt istnienia potencjalnych możliwości zmiany czasu nie był brany w tym przypadku pod uwagę. Skoro raz nie udało mu się wychować siostry, to czemu drugim razem miałoby być inaczej. Nie, rozwiązanie było proste, zresztą, jak zwykle. Z bałaganem... Zawsze można było sobie poradzić. Nie ma bałaganu, którego nie dałoby się posprzątać. Nie ma rzeczy, których nie dałoby się naprawić. Filozoficznie ujmując. W końcu nawet zasady rządzące tym światem zostały opisane przez ludzi, a ci mieli w zwyczaju nie pojmować pewnych rzeczy, do czasu.
Dziwna mieszanina, paskudna mozaika, stworzona z roztrzaskanych myśli oraz zawiłych przemyśleń. Istniało wiele rozwiązań, aby poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Po co się zadręczać, kiedy można usunąć przeszkodę, która sprawia tyle problemu. Usunąć niepotrzebne myśli lub samo ich źródło, szkodliwe wspomnienia. Nie, nie jest to metaforyczne stwierdzenie myśli samobójczych. Książę, jako ambitny oraz obeznany czarodziej, najpewniej sprostałby zadaniu samo-wymazania wspomnień. W czystej teorii, jest to możliwe. W praktyce, cóż, ta bywa często problematyczna. Wiele czynników, z których kilku nie sposób przewidzieć, lecz za pewno wpłynęłyby jakoś na efekt. A kto jak kto, ale temu czarodziejowi za bardzo zależy na swym genialnym umyśle, aby skończyć jako nieporadne warzywko, któremu strużka ślini ucieka spomiędzy niegdyś słodkich ust. Istniała łatwiejsza metoda, w której skład wchodziła duża ilość alkoholu, idealnego środka, niemal o magicznych właściwościach, które potrafią uśmierzyć bóle egzystencjalne czy poprawić ludzką brzydotę. Niestety, specyfik działa tylko w dużych ilościach oraz ma szereg działań ubocznych. Chociażby samo pogłębienie brzydoty, od której chciałoby się uciec.
Niespiesznymi ruchami wygramolił się spod niezwykle przyjemnych pieszczot, które sprawiał mu gorący prysznic. Nic lepiej nie działa na usunięcie niechcianych efektów podróży. Najchętniej to przeskoczyłby do ostatniego etapu, kiedy to ląduje w swoim łóżku, pijany jak cztery dziewki i goblin. Lecz nie tak łatwo o to. Pierw trzeba się ubrać. Fakt faktem, że sam był w domu, co nie prędko się zmieni, ale nie ma nic gorszego, niż choroba czy przymus usuwania jej. Szczególnie, kiedy planuje się jednoosobowe libacje. Dodając do tego niezwykła nieumiejętność posługiwania się leczniczą magią. Ubrał się byle jak, ot, żeby dowlec się jakoś do kuchni, zabrać boski napitek, po czym ruszyć do wyra.
Jak zaplanował, tak też zrobił. W rozłechtanej koszuli, niezapiętej na wszystkie guziki, może z dwa się udało oraz, cóż, samej bieliźnie, parł ku swemu pokojowi. Dziarsko popijał swój ulubiony trunek, ognistą, która przyjemnie pieściła jego gardło. Powłóczyste kroki. Zmętnione postrzeganie. Mężczyzna rozsiadający się na jego łóżku. Chwila. Co?
Nagły trzask oraz chwila rozpaczy, kiedy zdał sobie sprawę, że z wrażenia upuścił swe wyśnione remedium. Nektar bogów, co mu się śnił od dłuższego czasu. Oczywiście, zapewne, być może, przejmie się tym, później, że wystraszył się, niczym nadobna panna, czyt. pisnął cienko, jakby nadepną na igłę, połączając to z pełnym gracji podskokiem oraz wyrzutem rąk ku górze. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, cóż to za niewychowany włamywacz rozsiada się na jego łóżku. Niewychowany, bo ja rozumiem. Kraść, gwałcić, rabować, zakradać się do cudzych domów i przebywać w nich bez pozwolenia. Ale rozkładać się na czyimś łożu?! Przynajmniej nie wąchał jego bielizny, prawda? Chociaż... W tym przypadku nawet żałował, że tego nie robi. Co? Każdy ma jakieś fantazje, a z takim fetyszem dałby sobie radę! Lepsze to niż zmuszanie partnera do przebierania się za goblina. O! Albo bieganie po domu w różowym szlafroku, wykrzykując przy tym iście nastoletnie teksty, przyprawione kilogramami cukru, najpewniej wyciętymi wprost z przyprószonego brokatem ciała wróżki. Tak, tak. Przy tym, wąchanie cudzych ubrań, wydawałoby się niewielką drobnostką.
- Och. - wykrzesał z siebie pokłady elokwencji, aby powalić swą wypowiedzią niezapowiedzianego gościa.
Może to przez feralne połączenie szybko przyswojonego alkoholu oraz hektolitry smutku, zabrakło mu języka w gębie. Tak, był w szoku, co nie zdarza się często! Gratuluję, Panie Avery! Szkoda, że nie udało się tego wywołać w nieco innym sposób. Niecodzienna sytuacja, piszczący ze zdumienia Amodeus, kto by pomyślał.
Dziwna mieszanina, paskudna mozaika, stworzona z roztrzaskanych myśli oraz zawiłych przemyśleń. Istniało wiele rozwiązań, aby poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Po co się zadręczać, kiedy można usunąć przeszkodę, która sprawia tyle problemu. Usunąć niepotrzebne myśli lub samo ich źródło, szkodliwe wspomnienia. Nie, nie jest to metaforyczne stwierdzenie myśli samobójczych. Książę, jako ambitny oraz obeznany czarodziej, najpewniej sprostałby zadaniu samo-wymazania wspomnień. W czystej teorii, jest to możliwe. W praktyce, cóż, ta bywa często problematyczna. Wiele czynników, z których kilku nie sposób przewidzieć, lecz za pewno wpłynęłyby jakoś na efekt. A kto jak kto, ale temu czarodziejowi za bardzo zależy na swym genialnym umyśle, aby skończyć jako nieporadne warzywko, któremu strużka ślini ucieka spomiędzy niegdyś słodkich ust. Istniała łatwiejsza metoda, w której skład wchodziła duża ilość alkoholu, idealnego środka, niemal o magicznych właściwościach, które potrafią uśmierzyć bóle egzystencjalne czy poprawić ludzką brzydotę. Niestety, specyfik działa tylko w dużych ilościach oraz ma szereg działań ubocznych. Chociażby samo pogłębienie brzydoty, od której chciałoby się uciec.
Niespiesznymi ruchami wygramolił się spod niezwykle przyjemnych pieszczot, które sprawiał mu gorący prysznic. Nic lepiej nie działa na usunięcie niechcianych efektów podróży. Najchętniej to przeskoczyłby do ostatniego etapu, kiedy to ląduje w swoim łóżku, pijany jak cztery dziewki i goblin. Lecz nie tak łatwo o to. Pierw trzeba się ubrać. Fakt faktem, że sam był w domu, co nie prędko się zmieni, ale nie ma nic gorszego, niż choroba czy przymus usuwania jej. Szczególnie, kiedy planuje się jednoosobowe libacje. Dodając do tego niezwykła nieumiejętność posługiwania się leczniczą magią. Ubrał się byle jak, ot, żeby dowlec się jakoś do kuchni, zabrać boski napitek, po czym ruszyć do wyra.
Jak zaplanował, tak też zrobił. W rozłechtanej koszuli, niezapiętej na wszystkie guziki, może z dwa się udało oraz, cóż, samej bieliźnie, parł ku swemu pokojowi. Dziarsko popijał swój ulubiony trunek, ognistą, która przyjemnie pieściła jego gardło. Powłóczyste kroki. Zmętnione postrzeganie. Mężczyzna rozsiadający się na jego łóżku. Chwila. Co?
Nagły trzask oraz chwila rozpaczy, kiedy zdał sobie sprawę, że z wrażenia upuścił swe wyśnione remedium. Nektar bogów, co mu się śnił od dłuższego czasu. Oczywiście, zapewne, być może, przejmie się tym, później, że wystraszył się, niczym nadobna panna, czyt. pisnął cienko, jakby nadepną na igłę, połączając to z pełnym gracji podskokiem oraz wyrzutem rąk ku górze. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, cóż to za niewychowany włamywacz rozsiada się na jego łóżku. Niewychowany, bo ja rozumiem. Kraść, gwałcić, rabować, zakradać się do cudzych domów i przebywać w nich bez pozwolenia. Ale rozkładać się na czyimś łożu?! Przynajmniej nie wąchał jego bielizny, prawda? Chociaż... W tym przypadku nawet żałował, że tego nie robi. Co? Każdy ma jakieś fantazje, a z takim fetyszem dałby sobie radę! Lepsze to niż zmuszanie partnera do przebierania się za goblina. O! Albo bieganie po domu w różowym szlafroku, wykrzykując przy tym iście nastoletnie teksty, przyprawione kilogramami cukru, najpewniej wyciętymi wprost z przyprószonego brokatem ciała wróżki. Tak, tak. Przy tym, wąchanie cudzych ubrań, wydawałoby się niewielką drobnostką.
- Och. - wykrzesał z siebie pokłady elokwencji, aby powalić swą wypowiedzią niezapowiedzianego gościa.
Może to przez feralne połączenie szybko przyswojonego alkoholu oraz hektolitry smutku, zabrakło mu języka w gębie. Tak, był w szoku, co nie zdarza się często! Gratuluję, Panie Avery! Szkoda, że nie udało się tego wywołać w nieco innym sposób. Niecodzienna sytuacja, piszczący ze zdumienia Amodeus, kto by pomyślał.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nigdy nie był optymistą. Słowo nadzieja nie figurowało wysoko w jego słowniku. O wiele lepiej plasowało się w kategorii cudów. Zwłaszcza takich, które nie lubią jego towarzystwa. Nie narzekał, pogodził się z rzucanymi pod nogi, ze śmiertelną precyzją, kłodami. Nie miał czasu na zabawę w akceptację, gdy jedyne, co się liczyło to omijać te belki i nie dać się przewrócić. Zresztą częściej upadał niż utrzymywał pion. Nie poddawał się, trwając w głupim, momentami wręcz ślepym, uporze. Liczyło się przetrwanie, brnięcie do przodu mimo wszystko. Być może nie miał w swoim życiu głównego celu, który był jego motorem napędowym, ale miał osobę, dla której chciał codziennie wstawać z łóżka. Allison była idealną drugą połową, częścią uzupełniającą jego wybrakowane istnienie. Wiedział, że tak długo jak istnieje ona tak długo będzie istniał i on. Jednak ostatnio zauważył coś innego. Jakiś dziwny brak, dziwną pustkę, której pojawienia nie przypuszczał nawet w najśmielszych snach. Czegoś zaczynało mu brakować, sprawiało, że o wiele ciężej było mu podźwignąć się z wymiętej pościeli, chociaż nawet nie zmrużył oka. Co dziwne, zbiegało się to w czasie z pewną uciążliwą absencją, a wynikające z tego równanie zdawało się mieć banalnie prostą odpowiedź.
Nie był też pesymistą, ale nie uważał, że może tym razem spotka pana na włościach. Owszem, chciał go zobaczyć, ale nie robił sobie żadnych nadziei. Zazwyczaj. Powoli zaczął się natomiast przyzwyczajać do spokoju małego domku w Dolinie Godryka. Chociaż pustka była wręcz przytłaczająca to niosła ze sobą pewną ulgą. Mógł tutaj spotkać właściciela bez widzenia go na oczy. Spotkać się z tymi drobnostkami, często pomijanymi w wirze codzienności szczegółami, które składały się na całego człowieka. Takiego z krwi i kości, ze swoimi przywarami. Takimi jak bałagan, porozrzucane naczynia, puste butelki osuszone, co do kropli, wymięte ubrania leżące stertami w najmniej oczekiwanych miejscach. Dzięki temu wszystkiemu składał sobie wizję przyjaciela na nowo, próbował tylko zapełnić ten uciążliwy brak. Być może szukał także odpowiedzi na nurtujące go pytania. Poszlak w typowych, codziennych rzeczach, tak nagle porzuconych przez właściciela, które mogłyby mu pomóc w rozwianiu pewnych wątpliwości. Wiedział jednak, że gdyby trafił przypadkiem na jakichś dziennik to nie tknąłby go nawet palcem. Szanował jego prywatność nawet w takich momentach, nawet mając pewność, że nie mają przed sobą tajemnic. Że do tej pory żadnych nie mieli. Nie licząc duszącej Sørena przysięgi, którą dźwigał niczym kulę u nogi, zupełnie sam. Nie mogąc i nie chcąc żadnej pomocy.
Widocznie ten dzień miał być innym. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miał zostać odprawiony do domu bez niczego, nie licząc rosnącej frustracji. Intuicja okazała się być tym razem całkiem pomocna. To dziwne uczucie zmiany, które towarzyszyło mu od progu nie miało pozostać nieuzasadnione. Początkowo tylko przyglądał się z nieufnością książkom zalegającym na parapecie. Był prawie pewien, że już zna ich rozkład na pamięć. Tymczasem ten idealny porządek wydawał się zburzony. Albo miał problemy z pamięcią albo ktoś coś tutaj przekładał. I wtedy rozległ się trzask, który wszystko zmienił.
Zareagował z idealną precyzją, dokładnie tak samo jak na boisku reagował na świst zbliżającego się tłuczka. W jednej chwili poderwał się z łóżka i obrócił w stronę źródła hałasu. Dłonie bezwiednie zacisnął w pięści, jak gdyby wyciągnięta w obronnym odruchu różdżka była jego zwyczajowym narzędziem pracy. A to, co ukazało się jego oczom początkowo w ogóle nie miało sensu. Przez jego mózg przebiegła seria sprzecznych impulsów i myśli. Wszystko to składało się głównie na sentencję krzyczącą głośno to niemożliwe. Nie wierzył jednak, że mógłby zasnąć w tak krótkim czasie. Jeśli butelka ognistej go nie przekonywała to zrobił to stojący w progu Amodeus z włosami mokrymi od prysznica (tłumaczyło to szum w rurach), rozchełstanej koszuli i z brakiem spodni. W dodatku przybierający pozę równie wielkiego zaskoczenia, co on sam. Z tą różnicą, że Sørena dosłownie zamurowało, a Prince podskoczył i pisnął najprawdopodobniej falsetem. Jako, że nie robił sobie żadnych nadziei toteż nie wymyślił sobie, co też mu powie, gdy wreszcie go zobaczy. Błysnął więc podobną elokwencją.
- Co ty tutaj, do kurwy nędzy, robisz? - zapytał nadal stojąc z wyciągniętą różdżką i wyrazem twarzy, jak gdyby zobaczył ducha. Jego zaskoczony umysł nie zdołał jeszcze przetworzyć, że przecież to właśnie on jest w tym momencie intruzem. Właściwie w tej chwili nie myślał sobie zupełnie nic. Skupiał się głównie na dwóch wykluczających się zupełnie emocjach. Kiełkującej radości na jego widok oraz kipiącym gniewie. Co on też sobie myślał? Gdzie się, na Salazara, podziewał i czy zapomniał języka w gębie albo jak używa się pióra skoro nie raczył go o niczym poinformować? Całkiem prawdopodobne, że wściekłość zaczynała przeważać.
Nie był też pesymistą, ale nie uważał, że może tym razem spotka pana na włościach. Owszem, chciał go zobaczyć, ale nie robił sobie żadnych nadziei. Zazwyczaj. Powoli zaczął się natomiast przyzwyczajać do spokoju małego domku w Dolinie Godryka. Chociaż pustka była wręcz przytłaczająca to niosła ze sobą pewną ulgą. Mógł tutaj spotkać właściciela bez widzenia go na oczy. Spotkać się z tymi drobnostkami, często pomijanymi w wirze codzienności szczegółami, które składały się na całego człowieka. Takiego z krwi i kości, ze swoimi przywarami. Takimi jak bałagan, porozrzucane naczynia, puste butelki osuszone, co do kropli, wymięte ubrania leżące stertami w najmniej oczekiwanych miejscach. Dzięki temu wszystkiemu składał sobie wizję przyjaciela na nowo, próbował tylko zapełnić ten uciążliwy brak. Być może szukał także odpowiedzi na nurtujące go pytania. Poszlak w typowych, codziennych rzeczach, tak nagle porzuconych przez właściciela, które mogłyby mu pomóc w rozwianiu pewnych wątpliwości. Wiedział jednak, że gdyby trafił przypadkiem na jakichś dziennik to nie tknąłby go nawet palcem. Szanował jego prywatność nawet w takich momentach, nawet mając pewność, że nie mają przed sobą tajemnic. Że do tej pory żadnych nie mieli. Nie licząc duszącej Sørena przysięgi, którą dźwigał niczym kulę u nogi, zupełnie sam. Nie mogąc i nie chcąc żadnej pomocy.
Widocznie ten dzień miał być innym. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miał zostać odprawiony do domu bez niczego, nie licząc rosnącej frustracji. Intuicja okazała się być tym razem całkiem pomocna. To dziwne uczucie zmiany, które towarzyszyło mu od progu nie miało pozostać nieuzasadnione. Początkowo tylko przyglądał się z nieufnością książkom zalegającym na parapecie. Był prawie pewien, że już zna ich rozkład na pamięć. Tymczasem ten idealny porządek wydawał się zburzony. Albo miał problemy z pamięcią albo ktoś coś tutaj przekładał. I wtedy rozległ się trzask, który wszystko zmienił.
Zareagował z idealną precyzją, dokładnie tak samo jak na boisku reagował na świst zbliżającego się tłuczka. W jednej chwili poderwał się z łóżka i obrócił w stronę źródła hałasu. Dłonie bezwiednie zacisnął w pięści, jak gdyby wyciągnięta w obronnym odruchu różdżka była jego zwyczajowym narzędziem pracy. A to, co ukazało się jego oczom początkowo w ogóle nie miało sensu. Przez jego mózg przebiegła seria sprzecznych impulsów i myśli. Wszystko to składało się głównie na sentencję krzyczącą głośno to niemożliwe. Nie wierzył jednak, że mógłby zasnąć w tak krótkim czasie. Jeśli butelka ognistej go nie przekonywała to zrobił to stojący w progu Amodeus z włosami mokrymi od prysznica (tłumaczyło to szum w rurach), rozchełstanej koszuli i z brakiem spodni. W dodatku przybierający pozę równie wielkiego zaskoczenia, co on sam. Z tą różnicą, że Sørena dosłownie zamurowało, a Prince podskoczył i pisnął najprawdopodobniej falsetem. Jako, że nie robił sobie żadnych nadziei toteż nie wymyślił sobie, co też mu powie, gdy wreszcie go zobaczy. Błysnął więc podobną elokwencją.
- Co ty tutaj, do kurwy nędzy, robisz? - zapytał nadal stojąc z wyciągniętą różdżką i wyrazem twarzy, jak gdyby zobaczył ducha. Jego zaskoczony umysł nie zdołał jeszcze przetworzyć, że przecież to właśnie on jest w tym momencie intruzem. Właściwie w tej chwili nie myślał sobie zupełnie nic. Skupiał się głównie na dwóch wykluczających się zupełnie emocjach. Kiełkującej radości na jego widok oraz kipiącym gniewie. Co on też sobie myślał? Gdzie się, na Salazara, podziewał i czy zapomniał języka w gębie albo jak używa się pióra skoro nie raczył go o niczym poinformować? Całkiem prawdopodobne, że wściekłość zaczynała przeważać.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziwna to chwila, kiedy wystarczy ci spojrzeć na czyjeś plecy, aby go rozpoznać. Fakt, że przetworzenie odbieranych informacji zajął mu kilka sekund w ogóle nie ma znaczenia. Przecież każda, normalna osoba zdziwiłaby się tym, że ktoś bezczelnie zakradł się do jej domu. A co dopiero taki Amodeus, przy którego opisie słowo normalny z rzadka się pojawia. Genialny, a i owszem. Ponoć te dwie cechy nie idą z sobą w parze, może stąd te braki. Oczywistym jest, że gdy tylko pierwsze mgły zwątpienia oraz zaskoczenia opadły, rozbudziła się ta dziwna machina, potocznie nazywana umysłem. Co on tu robił? Na pewno nie podlewał kwiatków, ponieważ takowych Książę nie posiadał! I na wszelkie, fikuśne gacie Parkinsonów, dlaczego akurat teraz? Czemu jego bliźniacze zmysły musiały zadziałać w ten dzień? Dlaczego nie pilnuje swojej wybrakowanej połowy albo nie macha pałką na boisku, odstraszając przy tym Osy. Rzecz jasna, istniało inne wyjaśnienie tego nagłego wtargnięcia. Chociażby regularne prześladowanie tej mizernej posiadłości, co by było niepokojąco urocze oraz wymagałoby niezręcznej interwencji. Czemu nie mógł mieć jednego dnia spokoju? Krótkiej chwili, którą przeznaczyłby na zaszycie się w stercie zbudowanej z kołdry i koców. Niewielkiej przerwy, poświęconej ku ogólnej rozpuście, często nazywanej libacją alkoholową czy interaktywnym, nie bardzo, piciem do lusterka. Moment wytchnienia oraz błogiego zapomnienia, umożliwiającego późniejsze, nieco bolesne, wyciąganie wniosków. Okres, w którym by zapomniał, o tym czego się dopuścił. Tego strasznego czynu, koszmarnej karze, która wymierzył siostrze.
Tak. Nie jest to chyba zaskoczeniem, prawda? Kto by pomyślał, że takie czyny zostaną odpuszczone. Amodeusowi daleko było do ideałów chrześcijańskich. Z rzadka nadstawiał drugiego policzka, aby przyjąć na nie kolejne uderzenie. Wybaczenie? Serio? Ktoś się tego spodziewał po panu, który zamordował w przypływie gniewu własną matkę? Nie. Zbrodnie zasługują na karę, indywidualnie dobraną do popełnionego przewinienia. Książęcy wymiar sprawiedliwości jest surowy, wręcz brutalny. Chłodny osąd, któremu poddawany jest każdy przypadek, wcale im nie pomaga. Jak ukarać kogoś, kto zniszczył najdroższą rzecz w czyimś życiu? Skoro tylko dwie osoby otrzymały dar miłości od niego, to jak można uznać, zapłata była adekwatna do tego czynu. Dobrowolne, ba!, samodzielne strącenie siostrzyczki z postawionego jej przez brata piedestału, było... jednoznaczne. W końcu cienka jest granica, pomiędzy miłością, a nienawiścią. Ponoć to dwie strony, tej samej monety. A czymże się stanie, niemal boskie uwielbienie, kiedy się je wypaczy, splugawi? Och, jakże straszliwą rzeczą by się stało, a jego efekty pewnie by trzeba było zeskrobywać ze ścian. Albo, zmywać pod prysznicem.
Nagłe słowa sprowadziły go na ziemię. Nie trzeba było być geniuszem, aby spostrzec, że jego przyjacielem targają skrajne emocje. Rozum, kierując się doświadczeniem, podpowiadał nieco inne załatwienie sprawy, ale nieprzyzwoite poczucie humoru oraz autodestrukcyjne samopoczucie, dodały swe trzy grosze.
- Mieszkam - odpowiedział, jakby nigdy nic. Rozbijam ostatnią butelkę, najdroższej ognistej, jaką miałem - dodał z przekąsem, wymieszanym z lekkim smutkiem. - Ach, a była w połowie pełna...
Wyciągnął rękę ku niej, starając się podkreślić dramaturgię tej sytuacji. Posłał przyjacielowi zmieszane spojrzenie, wypełnione po brzegi, nietypowym dla siebie, smutkiem. Mina zbitego szczeniaczka, co?
- A ciebie co sprowadza w me skromne, zakurzone progi?
Rozłożył ręce na boki, pozostawiając za sobą sprawę rozbitych marzeń, które aktualnie wsiąkały w podłogowe deski. Jak gdyby nigdy nic, ruszył. Powolnym krokiem, wprost przed siebie, na spotkanie z cumulonimbusem o imieniu Søren. Najwyżej oberwie mu się błyskawicą, co było nawet prawdopodobne. W końcu to nie on trzymał w dłoni różdżkę oraz sprawiał wrażenie gotowego do działania. Zabawne to by było. Nie dość, że się włamał, to jeszcze pobiłby go w własnym domu. Zresztą, zasłużył sobie. Zatrzymał się, dzielił ich dystans mniejszy niż pół metra. Dziwna, niezrozumiała obawa nie pozwalała mu się zbliżyć na mniejszą odległość. Chociaż tak bardzo tego pragnął, nie mógł, nie był wstanie tego zrobić. Wyciągnął ku niemu rękę, chcąc musnąć jego policzek, lecz tego nie zrobił. Palce mu zadrgały, unosząc się niecały centymetr obok jego jasnej skóry. Pochłaniał ten okropny gniew, który wręcz wyciekał z jego zielono-niebieskich oczu. Tych samych, które przez ostatni miesiąc śniły mu się co noc. Niespodziewanie poczuł coś wilgotnego na policzku, ku swemu własnemu zaskoczeniu, nie była to krew, cieknąca z nagle zadanej rany. Ot, po prostu płakał.
- Przepraszam - powiedział ochrypłym głosem, nieoczekiwanie pozbawionym tej zadziornej pewności siebie, którą przed chwilą tak dumnie emanował.
Tak. Nie jest to chyba zaskoczeniem, prawda? Kto by pomyślał, że takie czyny zostaną odpuszczone. Amodeusowi daleko było do ideałów chrześcijańskich. Z rzadka nadstawiał drugiego policzka, aby przyjąć na nie kolejne uderzenie. Wybaczenie? Serio? Ktoś się tego spodziewał po panu, który zamordował w przypływie gniewu własną matkę? Nie. Zbrodnie zasługują na karę, indywidualnie dobraną do popełnionego przewinienia. Książęcy wymiar sprawiedliwości jest surowy, wręcz brutalny. Chłodny osąd, któremu poddawany jest każdy przypadek, wcale im nie pomaga. Jak ukarać kogoś, kto zniszczył najdroższą rzecz w czyimś życiu? Skoro tylko dwie osoby otrzymały dar miłości od niego, to jak można uznać, zapłata była adekwatna do tego czynu. Dobrowolne, ba!, samodzielne strącenie siostrzyczki z postawionego jej przez brata piedestału, było... jednoznaczne. W końcu cienka jest granica, pomiędzy miłością, a nienawiścią. Ponoć to dwie strony, tej samej monety. A czymże się stanie, niemal boskie uwielbienie, kiedy się je wypaczy, splugawi? Och, jakże straszliwą rzeczą by się stało, a jego efekty pewnie by trzeba było zeskrobywać ze ścian. Albo, zmywać pod prysznicem.
Nagłe słowa sprowadziły go na ziemię. Nie trzeba było być geniuszem, aby spostrzec, że jego przyjacielem targają skrajne emocje. Rozum, kierując się doświadczeniem, podpowiadał nieco inne załatwienie sprawy, ale nieprzyzwoite poczucie humoru oraz autodestrukcyjne samopoczucie, dodały swe trzy grosze.
- Mieszkam - odpowiedział, jakby nigdy nic. Rozbijam ostatnią butelkę, najdroższej ognistej, jaką miałem - dodał z przekąsem, wymieszanym z lekkim smutkiem. - Ach, a była w połowie pełna...
Wyciągnął rękę ku niej, starając się podkreślić dramaturgię tej sytuacji. Posłał przyjacielowi zmieszane spojrzenie, wypełnione po brzegi, nietypowym dla siebie, smutkiem. Mina zbitego szczeniaczka, co?
- A ciebie co sprowadza w me skromne, zakurzone progi?
Rozłożył ręce na boki, pozostawiając za sobą sprawę rozbitych marzeń, które aktualnie wsiąkały w podłogowe deski. Jak gdyby nigdy nic, ruszył. Powolnym krokiem, wprost przed siebie, na spotkanie z cumulonimbusem o imieniu Søren. Najwyżej oberwie mu się błyskawicą, co było nawet prawdopodobne. W końcu to nie on trzymał w dłoni różdżkę oraz sprawiał wrażenie gotowego do działania. Zabawne to by było. Nie dość, że się włamał, to jeszcze pobiłby go w własnym domu. Zresztą, zasłużył sobie. Zatrzymał się, dzielił ich dystans mniejszy niż pół metra. Dziwna, niezrozumiała obawa nie pozwalała mu się zbliżyć na mniejszą odległość. Chociaż tak bardzo tego pragnął, nie mógł, nie był wstanie tego zrobić. Wyciągnął ku niemu rękę, chcąc musnąć jego policzek, lecz tego nie zrobił. Palce mu zadrgały, unosząc się niecały centymetr obok jego jasnej skóry. Pochłaniał ten okropny gniew, który wręcz wyciekał z jego zielono-niebieskich oczu. Tych samych, które przez ostatni miesiąc śniły mu się co noc. Niespodziewanie poczuł coś wilgotnego na policzku, ku swemu własnemu zaskoczeniu, nie była to krew, cieknąca z nagle zadanej rany. Ot, po prostu płakał.
- Przepraszam - powiedział ochrypłym głosem, nieoczekiwanie pozbawionym tej zadziornej pewności siebie, którą przed chwilą tak dumnie emanował.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli ktoś miał wiedzieć jak smakuje strata to na pewno było to Søren. Życie zadbało bardzo dokładnie o jego edukację w tym właśnie aspekcie. Ukazało mu na każdym etapie, co znaczy coś utracić. W różnych aspektach i poziomie zaawansowania. Matczyna miłość, bratowa, na chwilę najlepszy przyjaciel i siostra, a także poczucie niezależności, wolności czy spokoju. A teraz jeszcze to. Los po raz kolejny postanowił go sprawdzić, wystawić na próbę, żeby sprawdzić czy poradzi sobie bez jednej z najważniejszych osób w jego życiu. Jednak, co martwiło go o wiele bardziej, wydawało mu się, że to nie los jest temu wszystkiemu winny. Amodeus nie był człowiekiem, który pozwalał fortunie rzucać nim gdzie popadnie. Zamiast tego stanowczo dzierżył ster swojego życia i robił, co chciał, kiedy chciał, bez żadnych zahamować. O czym zresztą zdołał się przekonać.
Więc dlaczego? To pytanie zaczęło odbijać się od jego czaszki, rozbijać się o ściany kościstego więzienia wywołując nieprzyjemne uczucie zbliżającego się bólu głowy. Jak gdyby myślał za dużo. Co zresztą wcale nie było błędnym wnioskiem, bo przez ostatni czas myślał logicznie, a raczej próbował to robić, ze wzmożonym wysiłkiem. Został sam, zupełnie sam na istnym pobojowisku domysłów, hipotez i pytań. W dodatku najgłośniej w uszach dzwoniło mu to jedno pytanie, zadane wśród ciszy jego kuchni. Pytanie, które zasiało w nim zwątpienie tak wielkie, że całą energię wkładał w jego ignorowanie. Jeśli czegoś był pewien to tego, że ewidentnie boi się, jaka będzie na nie odpowiedź. Nie wiedział bowiem, która odpowiedź była na nie prawidłowa i jakie konsekwencje za sobą niosła. Oraz najważniejsze, nie wiedział, co myślała strona przeciwna. Strach przed nieznanym to najgorsza z możliwych form strachu. Paraliżuje człowieka, sprawia, że ten kostnieje w miejscu bez możliwości wykonania nawet najmniejszego ruchu. Zatrzymuje go w połowie ruchu w środku najgorszego czyśćca. Takiego, w którym człowiek odgrywa w swojej głowie miliony prawdopodobnych scenariuszy. Rozważa każde, nawet najmniejsze ale, a jednocześnie nie pozwala mu na przewartościowanie tych wszystkich domniemań i znalezienie prawidłowego rozwiązania.
Więc dlaczego? Dlaczego mu to zrobił? Przecież znał go doskonale. Poznał w momencie, gdy jego osoba była jeszcze kupką nieuformowanej gliny i był świadkiem skrupulatnego procesu kształtowania go. Ba, miał nawet w nim swój udział. Zawsze był przy nim, nawet w chwilach, gdy nie było nikogo. Przed swoim pierwszym zniknięciem przyszedł do niego, powiedział mu wszystko i poprosił o pomoc. Zatem co stało się tym razem? Dlaczego ten niezachwiany od wielu lat proces uległ tak nagłemu i niespodziewanemu przeobrażeniu? Søren nie mógł tego zrozumieć. Nie przychodziła mu do głowy żadna, logiczna przesłanka. Nie pozwalał sobie ani na chwilę uwierzyć, że winą mogło być to, do czego między nimi doszło. To oznaczałoby zburzenie wszystkiego, całego fundamentu ich przyjaźni, a zaraz potem on sam obróciłby się w pył.
Nic dziwnego, że był wściekły. Nie ukrywał tego pod żadną maską. Stał właśnie przed osobą, przed którą nigdy nie musiał nic udawać i najzwyczajniej w świecie nie rozumiał. Podświadomość podpowiadała mu, że źródłem tego gniewu jest ból, jaki zadała mu ta nagła nieobecność przyjaciela. Nie miał jednak czasu na rozważenie prawdziwości tego stwierdzenia. Skupiał się na słowach, które właśnie padały z ust Amodeusa i nie mógł w nie uwierzyć. Nie widzieli się tyle czasu, a on wyrzucał mu teraz stratę pieprzonej butelki ognistej? Jeśli wcześniej czuł się zraniony, to to uprzedmiotowienie tylko posypało sól na tę ranę. Momentalnie spłoszył się jak zraniona sarna, opuścił gardę w zdziwieniu przemieszanym z gniewem. Trzymał różdżkę końcami palców, a żadna logiczna odpowiedź na zadane pytanie nie wydawała mu się prawidłowa na to pytanie.
- Widocznie pomyłka - burknął tylko. Chciał stąd wyjść, bo czuł, że każde następne słowo może być tym, którego będzie żałował. Nie zdążył zareagować, bo to nie on poruszył się pierwszy. Dalej stał jak zaczarowany, gdy odległość między nimi topniała. Przyglądał się mu spokojnie, chociaż wewnątrz wręcz się gotował. Czuł potrzebę wyjścia stąd, zostawienia go, pokazania mu jak go zranił swoim odejściem, ale nie mógł się ruszyć. Ucieszył się z tego dystansu, jaki między nimi pozostał. Nie ufał sobie i swoim odruchom ani trochę. Kiedy zobaczył zbliżającą się w jego kierunku nawet nie drgnął, nie cofnął się ani o milimetr, chociaż w myślach rozważał zrobienie tego, pokazania mu odrzucenia, którego sam posmakował. Nie poczuł jednak jego dłoni na swoim policzku, ale słowo, które padło z jego ust dosłownie poczuł.
To była ostatnia rzecz, jaką spodziewał się od niego teraz usłyszeć. Dopiero teraz oderwał swoje spojrzenie od jego oczu i dostrzegł łzy na jego policzkach. Amodeus Prince płakał. Z jego ust wyrwało się cichutkie westchnienie, a głowa pochyliła się lekko, żeby idealnie dopasować do czekającej nań dłoni. Søren był zmieszany, ale tym razem z powodu zupełnie innych emocji. Teraz po prostu przestał na chwilę myśleć. Sam wyciągnął prawą dłoń, aby kciukiem zebrać jego łzy.
- Za co? - spytał ledwie słyszalnym szeptem. Musiał wiedzieć, musiał zrozumieć.
Więc dlaczego? To pytanie zaczęło odbijać się od jego czaszki, rozbijać się o ściany kościstego więzienia wywołując nieprzyjemne uczucie zbliżającego się bólu głowy. Jak gdyby myślał za dużo. Co zresztą wcale nie było błędnym wnioskiem, bo przez ostatni czas myślał logicznie, a raczej próbował to robić, ze wzmożonym wysiłkiem. Został sam, zupełnie sam na istnym pobojowisku domysłów, hipotez i pytań. W dodatku najgłośniej w uszach dzwoniło mu to jedno pytanie, zadane wśród ciszy jego kuchni. Pytanie, które zasiało w nim zwątpienie tak wielkie, że całą energię wkładał w jego ignorowanie. Jeśli czegoś był pewien to tego, że ewidentnie boi się, jaka będzie na nie odpowiedź. Nie wiedział bowiem, która odpowiedź była na nie prawidłowa i jakie konsekwencje za sobą niosła. Oraz najważniejsze, nie wiedział, co myślała strona przeciwna. Strach przed nieznanym to najgorsza z możliwych form strachu. Paraliżuje człowieka, sprawia, że ten kostnieje w miejscu bez możliwości wykonania nawet najmniejszego ruchu. Zatrzymuje go w połowie ruchu w środku najgorszego czyśćca. Takiego, w którym człowiek odgrywa w swojej głowie miliony prawdopodobnych scenariuszy. Rozważa każde, nawet najmniejsze ale, a jednocześnie nie pozwala mu na przewartościowanie tych wszystkich domniemań i znalezienie prawidłowego rozwiązania.
Więc dlaczego? Dlaczego mu to zrobił? Przecież znał go doskonale. Poznał w momencie, gdy jego osoba była jeszcze kupką nieuformowanej gliny i był świadkiem skrupulatnego procesu kształtowania go. Ba, miał nawet w nim swój udział. Zawsze był przy nim, nawet w chwilach, gdy nie było nikogo. Przed swoim pierwszym zniknięciem przyszedł do niego, powiedział mu wszystko i poprosił o pomoc. Zatem co stało się tym razem? Dlaczego ten niezachwiany od wielu lat proces uległ tak nagłemu i niespodziewanemu przeobrażeniu? Søren nie mógł tego zrozumieć. Nie przychodziła mu do głowy żadna, logiczna przesłanka. Nie pozwalał sobie ani na chwilę uwierzyć, że winą mogło być to, do czego między nimi doszło. To oznaczałoby zburzenie wszystkiego, całego fundamentu ich przyjaźni, a zaraz potem on sam obróciłby się w pył.
Nic dziwnego, że był wściekły. Nie ukrywał tego pod żadną maską. Stał właśnie przed osobą, przed którą nigdy nie musiał nic udawać i najzwyczajniej w świecie nie rozumiał. Podświadomość podpowiadała mu, że źródłem tego gniewu jest ból, jaki zadała mu ta nagła nieobecność przyjaciela. Nie miał jednak czasu na rozważenie prawdziwości tego stwierdzenia. Skupiał się na słowach, które właśnie padały z ust Amodeusa i nie mógł w nie uwierzyć. Nie widzieli się tyle czasu, a on wyrzucał mu teraz stratę pieprzonej butelki ognistej? Jeśli wcześniej czuł się zraniony, to to uprzedmiotowienie tylko posypało sól na tę ranę. Momentalnie spłoszył się jak zraniona sarna, opuścił gardę w zdziwieniu przemieszanym z gniewem. Trzymał różdżkę końcami palców, a żadna logiczna odpowiedź na zadane pytanie nie wydawała mu się prawidłowa na to pytanie.
- Widocznie pomyłka - burknął tylko. Chciał stąd wyjść, bo czuł, że każde następne słowo może być tym, którego będzie żałował. Nie zdążył zareagować, bo to nie on poruszył się pierwszy. Dalej stał jak zaczarowany, gdy odległość między nimi topniała. Przyglądał się mu spokojnie, chociaż wewnątrz wręcz się gotował. Czuł potrzebę wyjścia stąd, zostawienia go, pokazania mu jak go zranił swoim odejściem, ale nie mógł się ruszyć. Ucieszył się z tego dystansu, jaki między nimi pozostał. Nie ufał sobie i swoim odruchom ani trochę. Kiedy zobaczył zbliżającą się w jego kierunku nawet nie drgnął, nie cofnął się ani o milimetr, chociaż w myślach rozważał zrobienie tego, pokazania mu odrzucenia, którego sam posmakował. Nie poczuł jednak jego dłoni na swoim policzku, ale słowo, które padło z jego ust dosłownie poczuł.
To była ostatnia rzecz, jaką spodziewał się od niego teraz usłyszeć. Dopiero teraz oderwał swoje spojrzenie od jego oczu i dostrzegł łzy na jego policzkach. Amodeus Prince płakał. Z jego ust wyrwało się cichutkie westchnienie, a głowa pochyliła się lekko, żeby idealnie dopasować do czekającej nań dłoni. Søren był zmieszany, ale tym razem z powodu zupełnie innych emocji. Teraz po prostu przestał na chwilę myśleć. Sam wyciągnął prawą dłoń, aby kciukiem zebrać jego łzy.
- Za co? - spytał ledwie słyszalnym szeptem. Musiał wiedzieć, musiał zrozumieć.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nic nie stało mu na przeszkodzie, powolny pochód posuwał się ku swemu celowi, a niezaspokojone, wręcz masochistyczne pragnienie, aby Avery dał upust swojemu gniewowi pozostało bez odzewu. Jakże łatwiej by było, gdyby po prostu oberwał w twarz. Dostać możliwość wygodnej ucieczki, w przenośnym znaczeniu, ponieważ w dosłownym skończył by zapewne na ziemi, pogruchotany i obolały. Ale, nie musiałby się przynajmniej tłumaczyć. Dziwna sprawa, zwykle wyszczekany, potrafiący odpowiedzieć na wszystko Amodeus, obecnie miał problem ze znalezieniem odpowiednich słów, aby uzewnętrznić swe odczucia. Och, ten jegomość, co to nie obawiał się konsekwencji swych czynów, ten sam, który potrafił rzucić czarnomagiczne zaklęcie wśród tłumy gapiów, nie przejąć się tym, otrzepać drobinki kurzu z ramienia i zająć się sączeniem drinka. Fakt faktem, że ów działanie było przemyślaną strategią, dociekliwie przeanalizowaną, zanim została wprowadzona w życie. Teraz niby co? Bał się powiedzieć, ba!, nawet dotknąć go. Nie potrafił zebrać się w sobie, żeby chociażby go dotknąć. Ten, który nie miał skrupułów przed uwiedzeniem mężczyzny, gdzieś na dalekiej, zapomnianej Syberii. Ten sam, który nie widział problemu w nielegalnych polowaniach na smoki, gdzieś na zapomnianych skrajach Egiptu, a może to były sfinksy? Pan, który z kaprysu oraz nagłego przypływu głupoty, i odrobinki chęci popisania się, gotów był wskoczyć na miotłę, której nienawidził, narażając się na zostanie pośmiewiskiem przez tłumem kibiców oraz jakieś poważne obrażenia... Tylko po to, żeby zagrać z najlepszym przyjacielem w Quidditcha.
Już wtedy było wiadome, iż coś jest nie tak. Przecież takie bezeceństwa popełnia się tylko z... Właśnie, z tego jednego powodu. Niepoważna zazdrość, wywołana przez jakąś niemądrą Osę, która zbyt irytująco bzyczała. Wszak on się tak nie zachowywał. Nie przejmował się czymś takim, jego życiowym mottem było jebać konwenanse, przynajmniej w taki sposób zaczerpnę z nich jakąś przyjemność. Zmiany to nie jego broszka. Wolał prowadzić bardzo stabilne życie. Pomijając fakt, że zmieniał partnerów oraz partnerki jak rękawiczki, całkowicie wyśmiewając kwestię ustatkowania na polu uczuciowym. Znaczy, serio? Kto miesza uczucia ze zwykłą zabawą. Sport jak sport, jedni lubią latać na miotle, inni ujeżdżać konie, a Amodeus pocić się w łóżku albo na blacie, kanapie, dywanie, szafce, stoliku do kawy, balkonie, pod prysznicem, w wannie, na schodach. Widzicie? Tyle możliwości, tyle radości! Ogrom kombinacji, połączony z tym ekscytującym uczuciem poznania nowych odkryć oraz pozycji. Tak, to prawie jak narkotyk. W końcu nie tylko tej wygimnastykowanej dziedzinie towarzyszyło mu to ekscytujące doznanie. Chociażby taka teoria magii, a nóż odkryje coś interesującego, ba!, do tej pory niespotkanego. Nawet zwyczajny dreszczyk, który wiązał się z złapaniem w swe delikatne dłonie najnowszego, bądź po prostu do tej pory niespotkanego, tomiszcza. Te nieprzespane noce, napędzane tym swoistym podnieceniem oraz solidnym zapasem kawy. Jak widać, bywał to czasem nie zdrowy nałóg, ale! Lepsze to niż opium sprzedawany przez rudych, zdecydowanie podejrzanych, skrzatów, które dziwnym trafem ocierały się o granice ubóstwa. Serio? Magiczny świata... Magia! A wam ledwo co starcza na kawałek ubrania? Ech.
Ciche westchnienie, które w obecnej sytuacji rozbrzmiało, niczym uderzenie błyskawicy pośród szczerego pola. Tak donośnie, tak dwuznacznie. W końcu mogło oznaczać tyle, chociażby takie zrezygnowanie. Lecz z czego? Pokładów gniewu, które tyle w nim narastały? Ach, niewiedza, największe przekleństwo, do którego wcale nie była potrzebna różdżka. Szybkie rozwianie wątpliwości, przez zaledwie jeden kontakt, drobne zetknięcie się policzka Sørena z książęcymi palcami, które zaspokojone, przestały drgać. Wręcz odruchowe działanie, wkradło się w ten błogi moment. Instynktownie poruszył dłonią, gładząc jego gładkie policzek. Aż dziw bierze, że tak bardzo za tym tęsknił, przez cały ten czas nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Delikatna pieszczota, której tak mu brakowało, a to jedynie drobne muśnięcie kciuka, pozbawiające go niespodziewanych łez.
- Ja... - nie potrafił odpowiedzieć na to jakże proste pytanie. Dziwne, prawda? Za co go przepraszał? Za to nagłe zniknięcie czy może brak jakiejkolwiek wiadomości. A może za... Czuł się, jakby coś utknęło mu w gardle, uniemożliwiając tym samym kontynuowanie swej spowiedzi. - Dlaczego zawsze opuszczają mnie ci, których kocham? - po prostu mu się wyrwało, zachrypnięty szept uciekł z uścisków cichego płaczu i niemocy, a niespodziewane wcześniej strumyki łez przeobraziły się w solidne strumienie.
Już wtedy było wiadome, iż coś jest nie tak. Przecież takie bezeceństwa popełnia się tylko z... Właśnie, z tego jednego powodu. Niepoważna zazdrość, wywołana przez jakąś niemądrą Osę, która zbyt irytująco bzyczała. Wszak on się tak nie zachowywał. Nie przejmował się czymś takim, jego życiowym mottem było jebać konwenanse, przynajmniej w taki sposób zaczerpnę z nich jakąś przyjemność. Zmiany to nie jego broszka. Wolał prowadzić bardzo stabilne życie. Pomijając fakt, że zmieniał partnerów oraz partnerki jak rękawiczki, całkowicie wyśmiewając kwestię ustatkowania na polu uczuciowym. Znaczy, serio? Kto miesza uczucia ze zwykłą zabawą. Sport jak sport, jedni lubią latać na miotle, inni ujeżdżać konie, a Amodeus pocić się w łóżku albo na blacie, kanapie, dywanie, szafce, stoliku do kawy, balkonie, pod prysznicem, w wannie, na schodach. Widzicie? Tyle możliwości, tyle radości! Ogrom kombinacji, połączony z tym ekscytującym uczuciem poznania nowych odkryć oraz pozycji. Tak, to prawie jak narkotyk. W końcu nie tylko tej wygimnastykowanej dziedzinie towarzyszyło mu to ekscytujące doznanie. Chociażby taka teoria magii, a nóż odkryje coś interesującego, ba!, do tej pory niespotkanego. Nawet zwyczajny dreszczyk, który wiązał się z złapaniem w swe delikatne dłonie najnowszego, bądź po prostu do tej pory niespotkanego, tomiszcza. Te nieprzespane noce, napędzane tym swoistym podnieceniem oraz solidnym zapasem kawy. Jak widać, bywał to czasem nie zdrowy nałóg, ale! Lepsze to niż opium sprzedawany przez rudych, zdecydowanie podejrzanych, skrzatów, które dziwnym trafem ocierały się o granice ubóstwa. Serio? Magiczny świata... Magia! A wam ledwo co starcza na kawałek ubrania? Ech.
Ciche westchnienie, które w obecnej sytuacji rozbrzmiało, niczym uderzenie błyskawicy pośród szczerego pola. Tak donośnie, tak dwuznacznie. W końcu mogło oznaczać tyle, chociażby takie zrezygnowanie. Lecz z czego? Pokładów gniewu, które tyle w nim narastały? Ach, niewiedza, największe przekleństwo, do którego wcale nie była potrzebna różdżka. Szybkie rozwianie wątpliwości, przez zaledwie jeden kontakt, drobne zetknięcie się policzka Sørena z książęcymi palcami, które zaspokojone, przestały drgać. Wręcz odruchowe działanie, wkradło się w ten błogi moment. Instynktownie poruszył dłonią, gładząc jego gładkie policzek. Aż dziw bierze, że tak bardzo za tym tęsknił, przez cały ten czas nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Delikatna pieszczota, której tak mu brakowało, a to jedynie drobne muśnięcie kciuka, pozbawiające go niespodziewanych łez.
- Ja... - nie potrafił odpowiedzieć na to jakże proste pytanie. Dziwne, prawda? Za co go przepraszał? Za to nagłe zniknięcie czy może brak jakiejkolwiek wiadomości. A może za... Czuł się, jakby coś utknęło mu w gardle, uniemożliwiając tym samym kontynuowanie swej spowiedzi. - Dlaczego zawsze opuszczają mnie ci, których kocham? - po prostu mu się wyrwało, zachrypnięty szept uciekł z uścisków cichego płaczu i niemocy, a niespodziewane wcześniej strumyki łez przeobraziły się w solidne strumienie.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez rozbudzony umysł Sørena przebiegła myśl, że wyjdzie z tego domu albo znerwicowany albo przegrany. Problemów z emocjami mogła mu dostarczyć chmara sprzecznych komunikatów. Na początek przytłaczająca nieobecność, a potem gwałtowna obecność. Był najzwyczajniej w świecie zaskoczony tym nagłym powrotem. Niby powinien wiedzieć, że nie mógł się na to przygotować, ale głęboko w środku liczył na jakiś znak. Na jakąś zawieruszoną kartkę zakreśloną tak dobrze znanym charakterem pisma, strzępek niespodziewanie porzucony na parapecie wraz z przypadkowo zgubionym piórem tukana. Dostał tylko ziejącą, wręcz przytłaczającą ciszę. Może wydać się zastanawiające, dlaczego w takim wypadku nie wyruszył na poszukiwania? Dlaczego, nie licząc sporadycznych eskapad do Doliny Godryka, nie opuścił granic Londynu? Przecież powinien go szukać, skoro tak bardzo mu zależało. Jednak Avery znał swojego przyjaciela bardzo dobrze i wiedział, że jeśli ten chce zniknąć to nic mu w tym nie przeszkodzi. Skoro nie zostawił ani słowa to znaczy, że nawet z nim nie chciał się kontaktować. Zostawił nawet jego. To właśnie to bolało go najbardziej. Świadomość, że nawet on nie został dopuszczony do tej tajemnicy sprawiała, że zaczęły go kąsać zdradzieckie wątpliwości. Czy coś się zmieniło w ich relacjach? Czy tamta decyzja, którą podjął na sofie w swoim salonie skreśliła te wszystkie lata przyjaźni? Nie wierzył w to, z jego strony absolutnie nie było wątpliwości. Nie potrafiłby, nawet gdyby chciał, budować od nowa wszystko bez takiej podpory. Nie wiedział jednak, co czai się w sprytnej głowie Amodeusa.
To był kolejny sprzeczny komunikat. Z jednej strony radość, że w końcu go zobaczył, a z drugiej gniew. Prawdziwa, piekąca wściekłość, jakiej nie odczuwał od dawna. Nie była skierowana w osobę, ale w konkretne zachowanie, które zburzyło jego życiowy spokój. A przecież on doskonale wiedział jak go potrzebuje, jak kruchy jest ekosystem, w jakim przyszło mu życie. Najlżejszy podmuch zefirku mógł wszystko zburzyć, a on musiałby zaczynać od nowa. Znów. A dlaczego mógł wyjść przegrany? Bo mogło mu przyjść usłyszeć wszystkie najgorsze scenariusze. Nie próbował tego nawet analizować. Po prostu zgniótł tę myśl i wrzucił do kosza w swoim umyśle. To. Się. Nie. Stanie.
Wiedział to w momencie, w którym się do siebie zbliżyli. Widział to w policzkach pokrytych łzami, których nie widział nigdy wcześniej w tym miejscu. Zrozumiał to w wahaniu jego dłoni. Jego przyjaciel nigdy się nie wahał. Zawsze parł do przodu po swoje, niczym cierpliwa rzeka drążył w kamieniu lub sprytnie omijał przeszkodę. A tym razem zamarł. Coś musiało za tym stać. Jak długo się znali, tak Søren naprawdę niewiele razy widział go w takim stanie. Omiótł wzrokiem jego sylwetkę. Koszulę miał praktycznie rozpiętą, a nie był nawet wstawiony. Stanowili razem, zatrzymani tak w pół gestu, niezwykły, kontrastowy obrazek. Wyższy i niższy, blondyn i ciemnowłosy. On kompletnie opanowany, chociaż w środku kipiał gniewem oraz innymi, nie do końca zrozumiałymi dla niego uczuciami. Schludnie ubrany w czystą, kremową koszulę i szyte na miarę spodnie, a na to narzuconą szatą wyjściową. A Prince zmierzwiony, z włosami wilgotnymi od prysznica, na jego twarzy malowały się prawdziwe, szczere emocje i w dodatku był niekompletnie ubrany. Życie znów pokazywało ich w dwóch, zupełnie skontrastowanych pozycjach. Zawsze się różnili, ale tym razem wydawało się to jeszcze bardziej podkreślone. I mimo to przyjaźnili się. Avery nie miał zamiaru tego stracić, chociaż czuł wyzierający ze złości strach. Tak, jak gdy wzbijał się w powietrze na miotle w Szkocji dawno temu. Kiedy wszyscy go zostawili spomiędzy gniewu na wszystkie niesprzyjające okoliczności wychylał się lęk, że może wszystko stracić. Ich stracić.
Odetchnął płytko czując delikatny ruch ciepłej dłoni na swoim policzku. Jak gdyby z tego miejsca rozszedł się dreszcz, impuls pieszczoty, który rozszedł się po całym ciele. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że brakuje mu kontaktu także fizycznego. Przyglądał mu się uważnie, w napięciu oczekując odpowiedzi. Nie odsunął się nawet o milimetr, ale opuścił dłoń, jakby niepewny, co dalej robić. Tym bardziej, że nadal nic nie wiedział. Początkowo, bo pytanie, które padło okazało się naprawdę wiele mówiące. Zanim jednak rozchylił usta, aby odpowiedzieć skupił się na zatrzymaniu nagłego uderzenia zawodu i nie pozwoleniu mu na przedostanie się poza jego idealną maskę. Zacisnął wargi w skupieniu. Wszyscy? Naprawdę? Naprawdę?
- Zadaję sobie to samo pytanie - odpowiedział cicho, a w jego tonie słychać było gorzkość, której nie zdołał do końca ukryć. Nie panował nad sobą, czuł, że wkrótce on sam może się załamać pod ciężarem tego wszystkiego. Wiedział, że powinien wyjść, ale nie potrafił. Nie umiałby go zostawić, nawet gdyby chciał mu pokazać jak sam czuł się dotychczas. Po prostu stał tam, pełen sprzeczności i niezdecydowania.
To był kolejny sprzeczny komunikat. Z jednej strony radość, że w końcu go zobaczył, a z drugiej gniew. Prawdziwa, piekąca wściekłość, jakiej nie odczuwał od dawna. Nie była skierowana w osobę, ale w konkretne zachowanie, które zburzyło jego życiowy spokój. A przecież on doskonale wiedział jak go potrzebuje, jak kruchy jest ekosystem, w jakim przyszło mu życie. Najlżejszy podmuch zefirku mógł wszystko zburzyć, a on musiałby zaczynać od nowa. Znów. A dlaczego mógł wyjść przegrany? Bo mogło mu przyjść usłyszeć wszystkie najgorsze scenariusze. Nie próbował tego nawet analizować. Po prostu zgniótł tę myśl i wrzucił do kosza w swoim umyśle. To. Się. Nie. Stanie.
Wiedział to w momencie, w którym się do siebie zbliżyli. Widział to w policzkach pokrytych łzami, których nie widział nigdy wcześniej w tym miejscu. Zrozumiał to w wahaniu jego dłoni. Jego przyjaciel nigdy się nie wahał. Zawsze parł do przodu po swoje, niczym cierpliwa rzeka drążył w kamieniu lub sprytnie omijał przeszkodę. A tym razem zamarł. Coś musiało za tym stać. Jak długo się znali, tak Søren naprawdę niewiele razy widział go w takim stanie. Omiótł wzrokiem jego sylwetkę. Koszulę miał praktycznie rozpiętą, a nie był nawet wstawiony. Stanowili razem, zatrzymani tak w pół gestu, niezwykły, kontrastowy obrazek. Wyższy i niższy, blondyn i ciemnowłosy. On kompletnie opanowany, chociaż w środku kipiał gniewem oraz innymi, nie do końca zrozumiałymi dla niego uczuciami. Schludnie ubrany w czystą, kremową koszulę i szyte na miarę spodnie, a na to narzuconą szatą wyjściową. A Prince zmierzwiony, z włosami wilgotnymi od prysznica, na jego twarzy malowały się prawdziwe, szczere emocje i w dodatku był niekompletnie ubrany. Życie znów pokazywało ich w dwóch, zupełnie skontrastowanych pozycjach. Zawsze się różnili, ale tym razem wydawało się to jeszcze bardziej podkreślone. I mimo to przyjaźnili się. Avery nie miał zamiaru tego stracić, chociaż czuł wyzierający ze złości strach. Tak, jak gdy wzbijał się w powietrze na miotle w Szkocji dawno temu. Kiedy wszyscy go zostawili spomiędzy gniewu na wszystkie niesprzyjające okoliczności wychylał się lęk, że może wszystko stracić. Ich stracić.
Odetchnął płytko czując delikatny ruch ciepłej dłoni na swoim policzku. Jak gdyby z tego miejsca rozszedł się dreszcz, impuls pieszczoty, który rozszedł się po całym ciele. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że brakuje mu kontaktu także fizycznego. Przyglądał mu się uważnie, w napięciu oczekując odpowiedzi. Nie odsunął się nawet o milimetr, ale opuścił dłoń, jakby niepewny, co dalej robić. Tym bardziej, że nadal nic nie wiedział. Początkowo, bo pytanie, które padło okazało się naprawdę wiele mówiące. Zanim jednak rozchylił usta, aby odpowiedzieć skupił się na zatrzymaniu nagłego uderzenia zawodu i nie pozwoleniu mu na przedostanie się poza jego idealną maskę. Zacisnął wargi w skupieniu. Wszyscy? Naprawdę? Naprawdę?
- Zadaję sobie to samo pytanie - odpowiedział cicho, a w jego tonie słychać było gorzkość, której nie zdołał do końca ukryć. Nie panował nad sobą, czuł, że wkrótce on sam może się załamać pod ciężarem tego wszystkiego. Wiedział, że powinien wyjść, ale nie potrafił. Nie umiałby go zostawić, nawet gdyby chciał mu pokazać jak sam czuł się dotychczas. Po prostu stał tam, pełen sprzeczności i niezdecydowania.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Znacie takie powiedzenie, w czepku urodzony? To teraz wypadałoby obrócić je o sto osiemdziesiąt stopni, aby otrzymać idealną frazę, która świetnie podsumuje życie Amodeusa. Jak to jest, że można urodzić się na przegranej pozycji. Z momentem pierwszego otwarcia oczu, zyskać największego nieprzyjaciela, którego klątwa, jaką jest bycie wychowanym przez niego. Ach, właściwie to przez nią. Matka. Ponoć nikt nie będzie cie tak kochał, jak twoja własna rodzicielka. Cóż, najwidoczniej ten egzemplarz był jakiś uszkodzony, bo znienawidził swego pierworodnego już przy samych narodzinach. Tyle cierpienia, nieprzespanych nocy, kiedy zastanawiał się, co takiego zrobił. Czym sobie zasłużył na matczyną nienawiść, wyrażaną tymi zimnymi spojrzeniami oraz całkowitą obojętnością, co do jego osoby. Nie, nie było żadnego bicia czy chociażby głupich krzyków, wyżywania się słownego. Obojętność to zdecydowanie najgorsza forma, jaką może przybrać czyjaś wrogość. Ten moment, do którego dochodzi się po jakimś czasie, gdzie człowiek jest gotów zrobić wszystko, aby zyskać atencję ignorującej osoby. Na całe szczęście, nie przybrało to autodestrukcyjnej formy. Czemu? Wystarczyły mu zaledwie trzy czynniki...
Ojczym, który w jego myślach na zawsze pozostanie nazywany ojcem. Poczciwy, czasami niemądry tatko, który rozpalił w młodej, ciekawskiej bestii, zamiłowanie do nauki oraz przede wszystkim zaraził go uwielbieniem do książek. Człowiek, który pokochał go jak własnego syna, pomimo swej własnej odmienności. W końcu był mugolem, który nie miał bladego pojęcia, w co się pakuje, żeniąc się z czarownicą. Jedyna, niemagiczna persona, która zyskała szacunek, jak i uwielbienie tego sceptycznie nastawionego czarodzieja. Przecież mugole, w jego mniemaniu, były czymś niewartym zainteresowania, wzbudzały tyle emocji, co marne insekty, a często, nawet mniej. Istnieje możliwość, że rozdepcze jakiegoś owada, który zbytnio go zirytuje, a mugola? Chociażby i na taką uwagę nie zasługiwali. Lecz on umarł, a wraz z nim jeden z filarów, który podtrzymywał jego zdrowy rozsądek, spychając go ku ciemności.
Miłość do siostry, a raczej do wyidealizowanego obrazu, jakim rzekomo miała być, była czymś, co śmiało można określić jako paliwo. Rzecz, która dodawała mu siły, aby dalej mógł przeć przez życie. Nie zbaczając na kłody, jakie rzucano mu pod nogi. To dzięki temu przetrwał poznanie prawdy. Absurdalnej wiadomości, że jego matce wystarczyło jedno spojrzenie, pojedynczy rzut oka na szare oczka nowo narodzonego dziecka. Istoty, którą nosiła pod swym sercem przez dziewięć miesięcy. Jedynie kolor... Ten sam, co zmory z przeszłości. Tylko tyle, aby znienawidzić.
Po co te wyjaśnienia, pogmatwane wytłumaczenia? Żeby zrozumieć. Ile kosztowała go utrata siostry, drugiego z filarów. Jak wiele bólu zadało mu jej odejście. Bezczelne porzucenie dla nic nieznaczącego powodu. Dlatego ją ukarał. Sprawił, że cierpiała. Poczuła ten sam ból, jaki zadała jemu. Nie, nie była to metafora. Sprawiedliwości stała się zadość.
Teraz był zmuszony do balansowania nad przepaścią, w końcu tylko jedna rzecz, trzymała go nad powierzchnią. Jedna osoba sprawiała, że dalej miał powód, aby witać kolejne, szare dni.
Słowa wypowiedziane przez przyjaciela smagły go jak bicz. Nawet zareagował tak, jakby się tak stało. Skrzywił się, wyrażając tym samym ból. Nie potrafił się powstrzymać. Jego dłoń odskoczyła od bladego policzka, jakby jego ciepło nieprzyjemnie poparzyło delikatną skórę dłoni. Wydawałoby się, że ma zamiar go uderzyć, zadać siarczysty cios, który miał zaboleć, jak metaforyczny lincz, wymierzony w Amodeusa słowami jasnowłosego. Nie, nie zrobił tego. Gwałtownie odwrócił się od niego, nie mogąc wytrzymać spojrzenia niebiesko-zielonych oczu. Miał ochotę krzyknąć, toteż to zrobił. Z gardła wyrwał mu się nieartykułowany zew, który pierwotnie miał być nieprzyjemnym, goblińskim przekleństwem, lecz przez niemoc, jaka go opętała, przeobraził się w niemal zwierzęcy ryk.
- Wyjdź - wypowiedział zachrypniętym głosem, pewnie zbyt cicho, aby zostało to usłyszane przez mężczyznę. - Jak śmiesz?! - dodał nieco pewniej, o tonie przesyconym na wskroś oburzeniem i bezradnością. Jak na zawołanie, jego prawie niezakryte ciało zaczęło drgać, czemu akompaniowało kilkukrotne pociągnięcie nosem. - Ja... - zawahał się na chwilę, powstrzymując ciche łkanie. - Straciłem moja siostrę, a ty masz czelność narzekać na swoje życie!? - wybuchnął gniewem, niespodziewanie odwracając się ku niemu.
Widok był po prostu żałosny. Roztrzęsiony, zapłakany, w całkowitej rozsypce, a przez piętrzące się łzy, jego wzrok się rozmywał. Jego usta się rozchyliły, a to co się z nich wydostało, zaskoczyło nawet go samego. Bądź, co bądź, to on był tym nieprzewidywalnym geniuszem, prawda?
- Dlaczego nie możesz po prostu powiedzieć, że Ciebie nigdy nie stracę?
Ojczym, który w jego myślach na zawsze pozostanie nazywany ojcem. Poczciwy, czasami niemądry tatko, który rozpalił w młodej, ciekawskiej bestii, zamiłowanie do nauki oraz przede wszystkim zaraził go uwielbieniem do książek. Człowiek, który pokochał go jak własnego syna, pomimo swej własnej odmienności. W końcu był mugolem, który nie miał bladego pojęcia, w co się pakuje, żeniąc się z czarownicą. Jedyna, niemagiczna persona, która zyskała szacunek, jak i uwielbienie tego sceptycznie nastawionego czarodzieja. Przecież mugole, w jego mniemaniu, były czymś niewartym zainteresowania, wzbudzały tyle emocji, co marne insekty, a często, nawet mniej. Istnieje możliwość, że rozdepcze jakiegoś owada, który zbytnio go zirytuje, a mugola? Chociażby i na taką uwagę nie zasługiwali. Lecz on umarł, a wraz z nim jeden z filarów, który podtrzymywał jego zdrowy rozsądek, spychając go ku ciemności.
Miłość do siostry, a raczej do wyidealizowanego obrazu, jakim rzekomo miała być, była czymś, co śmiało można określić jako paliwo. Rzecz, która dodawała mu siły, aby dalej mógł przeć przez życie. Nie zbaczając na kłody, jakie rzucano mu pod nogi. To dzięki temu przetrwał poznanie prawdy. Absurdalnej wiadomości, że jego matce wystarczyło jedno spojrzenie, pojedynczy rzut oka na szare oczka nowo narodzonego dziecka. Istoty, którą nosiła pod swym sercem przez dziewięć miesięcy. Jedynie kolor... Ten sam, co zmory z przeszłości. Tylko tyle, aby znienawidzić.
Po co te wyjaśnienia, pogmatwane wytłumaczenia? Żeby zrozumieć. Ile kosztowała go utrata siostry, drugiego z filarów. Jak wiele bólu zadało mu jej odejście. Bezczelne porzucenie dla nic nieznaczącego powodu. Dlatego ją ukarał. Sprawił, że cierpiała. Poczuła ten sam ból, jaki zadała jemu. Nie, nie była to metafora. Sprawiedliwości stała się zadość.
Teraz był zmuszony do balansowania nad przepaścią, w końcu tylko jedna rzecz, trzymała go nad powierzchnią. Jedna osoba sprawiała, że dalej miał powód, aby witać kolejne, szare dni.
Słowa wypowiedziane przez przyjaciela smagły go jak bicz. Nawet zareagował tak, jakby się tak stało. Skrzywił się, wyrażając tym samym ból. Nie potrafił się powstrzymać. Jego dłoń odskoczyła od bladego policzka, jakby jego ciepło nieprzyjemnie poparzyło delikatną skórę dłoni. Wydawałoby się, że ma zamiar go uderzyć, zadać siarczysty cios, który miał zaboleć, jak metaforyczny lincz, wymierzony w Amodeusa słowami jasnowłosego. Nie, nie zrobił tego. Gwałtownie odwrócił się od niego, nie mogąc wytrzymać spojrzenia niebiesko-zielonych oczu. Miał ochotę krzyknąć, toteż to zrobił. Z gardła wyrwał mu się nieartykułowany zew, który pierwotnie miał być nieprzyjemnym, goblińskim przekleństwem, lecz przez niemoc, jaka go opętała, przeobraził się w niemal zwierzęcy ryk.
- Wyjdź - wypowiedział zachrypniętym głosem, pewnie zbyt cicho, aby zostało to usłyszane przez mężczyznę. - Jak śmiesz?! - dodał nieco pewniej, o tonie przesyconym na wskroś oburzeniem i bezradnością. Jak na zawołanie, jego prawie niezakryte ciało zaczęło drgać, czemu akompaniowało kilkukrotne pociągnięcie nosem. - Ja... - zawahał się na chwilę, powstrzymując ciche łkanie. - Straciłem moja siostrę, a ty masz czelność narzekać na swoje życie!? - wybuchnął gniewem, niespodziewanie odwracając się ku niemu.
Widok był po prostu żałosny. Roztrzęsiony, zapłakany, w całkowitej rozsypce, a przez piętrzące się łzy, jego wzrok się rozmywał. Jego usta się rozchyliły, a to co się z nich wydostało, zaskoczyło nawet go samego. Bądź, co bądź, to on był tym nieprzewidywalnym geniuszem, prawda?
- Dlaczego nie możesz po prostu powiedzieć, że Ciebie nigdy nie stracę?
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żaden z nich nie miał łatwego życia.
Chociaż dzieliło ich tak wiele to łączyło jeszcze więcej. Jak gdyby nitki ich losów był do siebie bliźniaczo podobne. Jak gdyby to oni mieli być prawdziwymi braćmi, ale z jakichś nikomu nieznanych powodów stało się inaczej. Søren przyszedł natomiast na świat w towarzystwie bliźniaczej siostry i tak samo jak ona oraz przyjaciel, o którego istnienia nie miał wtedy pojęcia, nie został obdarzony matczyną miłością. Ojcowską owszem. To właśnie Reagan Avery obdarzył go tym potrzebnym każdemu dziecku uczuciem. Co prawda praca nie pozwalała mu na dostatecznie częstą obecność w życiu dzieci, ale wciąż był blisko nich. Zdecydowanie bliżej niż matka, która była przecież obok cały czas. Wciąż na wyciągnięcie ręki, ale tak niesamowicie daleko. Zamknęła się w metaforycznej wieży z dala od swoich bliźniąt zabierając ze sobą jedynie pierworodnego. To jemu przekazała cały ogrom miłości, który powinna przecie sprawiedliwie między trójkę swoich pociech. Podobno matka kocha każde dziecko jednakową, bezwarunkową miłością. Co więc poszło nie tak, co stanęło na drodze Lady Avery do uszczęśliwienia dzieci? Coś przecież musiało. Przecież żadna kobieta bez powodu nie uczyniłaby ze swoich dzieci salonowych zwierzątek, którym uczucie i uśmiech pokazuje tylko w towarzystwie innych ludzi. I na pewno nie wiedziała jak wielką krzywdę czyni. Nie mogła wiedzieć jak wielkie szkody poczyniły się w tym małym sercu. Że jej obojętność, oziębłość, a wkrótce jawne odrzucenie wprowadziły niewyobrażalne zmiany w strukturę jego rozumowania. Na tyle, że jako dojrzały mężczyzna będzie w stanie z całą pewnością powiedzieć nie umiem kochać.
Bo to nie tak, że nie doświadczył niczego w miłości. Przecież kochał ojca nawet uważając go za ślepego głupca. Kochał i wyniósł na piedestał siostrę, dokładnie tak samo jak Amodeus. Tylko u niego rozegrało się to zupełnie inaczej. Razem z Allison jechali od początku na jednym wózku, wszystkiego doświadczali po tyle samo. To, że jej postać uległa w jego oczach uległa gloryfikacji wynikało z roli, jaką pełniła w jego życiu. Jak prowadziła go za rękę, dzielnie walczyła z jego alienacją w szkole, podnosiła na duchu, wspierała i po prostu kochała. Gdyby nie ona to nie wiedziałby jak wyglądałoby teraz jego życie. Czy wszystko by się tak potoczyło? Nie chciał tego wiedzieć. Tak samo jak nie chciał wiedzieć, co byłoby, gdyby tamtego dnia nie wpadł na zagubionego chłopca na ulicy Pokątnej. Czy wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy nie miałby teraz problemów i zmartwień? Czy wszystko byłoby łatwiejsze, a oni nie mordowałby się z myślami przez prawie trzy miesiące? Być może. Ale nie żałował. Nigdy nie żałował ani jednej chwili, którą spędzili. Nawet w świetle ostatnich wydarzeń. Jeśli coś dotyczyło jego nielicznych bliskich było warte wszystkiego. Dlatego wiedział, że cały gniew w końcu wyparuje. Oby nie za późno.
Jednak jak znali się tak długo tak nie spodziewał się takiej reakcji na swoje słowa. Wszystkie reakcje przyjaciela były dziś wyjątkowo emocjonalne, jakby zwielokrotnione. Szok rozlał się na jego twarzy, gdy ten odsunął się nagle od niego. To co zobaczył na jego twarzy było czystym odzwierciedleniem tego, co sam czuł. Ale w tym momencie wydawało się to zaledwie ułamkiem, nieistotnym pyłkiem. Na początku myślał, że ten go uderzy, ale nie, zrobił coś innego. Uczynił Sørena niemym świadkiem jego cierpienia, a on nie wiedział, co robić. Stał w miejscu i przyglądał się tej scenie, która już na zawsze wyryje się w jego pamięci, aby móc dołączyć do plejady pozostałych nocnych mar. Wspomnień, które przypominały mu jak bardzo zranił najważniejszych w życiu ludzi.
Ciche słowo doszło do jego uszu. Nie miał zamiaru uronić ani jednego, które padnie z jego ust. Nie ruszył się jednak z miejsca. Musiałby go teraz wypchnąć stąd siłą, żeby się go pozbyć. Stał więc ciszy jak słup soli, a jedynym drgnieniem było schowanie do kieszeni różdżki. Nie będzie się bronił, przyjmie wszystko, co Książę na niego wyleje. Chociaż nie spodziewał się tego, co nastąpi. Usta rozwarły mu się lekko, jako jedyny przedstawienie szoku, który odczuł. Stracił siostrę? Nevę? Co do cholery się stało? To go otrzeźwiło. Uderzyło w niego, wyrywając z biernego otępienia.
- Myślałem, że straciłem Ciebie - odparł cicho, prawie szeptem, postępując niepewnie krok w przód. Tylko, bo zatrzymało go pytanie wypowiedziane prosto w twarz. Przez trwającą wieczność sekundę przyglądał się wilgotnej od potoku łez twarzy Amodeusa, a potem już po prostu wiedział, co powinien zrobić. W jednej chwili pokonał dzielącą ich odległość i przygarnął jego drżącą osobę do siebie. Objął jego plecy, wtulając w siebie, jak gdyby chciał ochronić go przed wszystkim, co go spotkało. Chciał mu pomóc. Kompletnie zapomniał o dotychczasowym gniewie. To nie było teraz istotne. Na wszystko przyjdzie swój czas.
- Przecież wiesz, że nie stracisz - mruknął wtulając twarz w czubek jego głowy. - Myślałem, że już to wiesz.
Chociaż dzieliło ich tak wiele to łączyło jeszcze więcej. Jak gdyby nitki ich losów był do siebie bliźniaczo podobne. Jak gdyby to oni mieli być prawdziwymi braćmi, ale z jakichś nikomu nieznanych powodów stało się inaczej. Søren przyszedł natomiast na świat w towarzystwie bliźniaczej siostry i tak samo jak ona oraz przyjaciel, o którego istnienia nie miał wtedy pojęcia, nie został obdarzony matczyną miłością. Ojcowską owszem. To właśnie Reagan Avery obdarzył go tym potrzebnym każdemu dziecku uczuciem. Co prawda praca nie pozwalała mu na dostatecznie częstą obecność w życiu dzieci, ale wciąż był blisko nich. Zdecydowanie bliżej niż matka, która była przecież obok cały czas. Wciąż na wyciągnięcie ręki, ale tak niesamowicie daleko. Zamknęła się w metaforycznej wieży z dala od swoich bliźniąt zabierając ze sobą jedynie pierworodnego. To jemu przekazała cały ogrom miłości, który powinna przecie sprawiedliwie między trójkę swoich pociech. Podobno matka kocha każde dziecko jednakową, bezwarunkową miłością. Co więc poszło nie tak, co stanęło na drodze Lady Avery do uszczęśliwienia dzieci? Coś przecież musiało. Przecież żadna kobieta bez powodu nie uczyniłaby ze swoich dzieci salonowych zwierzątek, którym uczucie i uśmiech pokazuje tylko w towarzystwie innych ludzi. I na pewno nie wiedziała jak wielką krzywdę czyni. Nie mogła wiedzieć jak wielkie szkody poczyniły się w tym małym sercu. Że jej obojętność, oziębłość, a wkrótce jawne odrzucenie wprowadziły niewyobrażalne zmiany w strukturę jego rozumowania. Na tyle, że jako dojrzały mężczyzna będzie w stanie z całą pewnością powiedzieć nie umiem kochać.
Bo to nie tak, że nie doświadczył niczego w miłości. Przecież kochał ojca nawet uważając go za ślepego głupca. Kochał i wyniósł na piedestał siostrę, dokładnie tak samo jak Amodeus. Tylko u niego rozegrało się to zupełnie inaczej. Razem z Allison jechali od początku na jednym wózku, wszystkiego doświadczali po tyle samo. To, że jej postać uległa w jego oczach uległa gloryfikacji wynikało z roli, jaką pełniła w jego życiu. Jak prowadziła go za rękę, dzielnie walczyła z jego alienacją w szkole, podnosiła na duchu, wspierała i po prostu kochała. Gdyby nie ona to nie wiedziałby jak wyglądałoby teraz jego życie. Czy wszystko by się tak potoczyło? Nie chciał tego wiedzieć. Tak samo jak nie chciał wiedzieć, co byłoby, gdyby tamtego dnia nie wpadł na zagubionego chłopca na ulicy Pokątnej. Czy wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy nie miałby teraz problemów i zmartwień? Czy wszystko byłoby łatwiejsze, a oni nie mordowałby się z myślami przez prawie trzy miesiące? Być może. Ale nie żałował. Nigdy nie żałował ani jednej chwili, którą spędzili. Nawet w świetle ostatnich wydarzeń. Jeśli coś dotyczyło jego nielicznych bliskich było warte wszystkiego. Dlatego wiedział, że cały gniew w końcu wyparuje. Oby nie za późno.
Jednak jak znali się tak długo tak nie spodziewał się takiej reakcji na swoje słowa. Wszystkie reakcje przyjaciela były dziś wyjątkowo emocjonalne, jakby zwielokrotnione. Szok rozlał się na jego twarzy, gdy ten odsunął się nagle od niego. To co zobaczył na jego twarzy było czystym odzwierciedleniem tego, co sam czuł. Ale w tym momencie wydawało się to zaledwie ułamkiem, nieistotnym pyłkiem. Na początku myślał, że ten go uderzy, ale nie, zrobił coś innego. Uczynił Sørena niemym świadkiem jego cierpienia, a on nie wiedział, co robić. Stał w miejscu i przyglądał się tej scenie, która już na zawsze wyryje się w jego pamięci, aby móc dołączyć do plejady pozostałych nocnych mar. Wspomnień, które przypominały mu jak bardzo zranił najważniejszych w życiu ludzi.
Ciche słowo doszło do jego uszu. Nie miał zamiaru uronić ani jednego, które padnie z jego ust. Nie ruszył się jednak z miejsca. Musiałby go teraz wypchnąć stąd siłą, żeby się go pozbyć. Stał więc ciszy jak słup soli, a jedynym drgnieniem było schowanie do kieszeni różdżki. Nie będzie się bronił, przyjmie wszystko, co Książę na niego wyleje. Chociaż nie spodziewał się tego, co nastąpi. Usta rozwarły mu się lekko, jako jedyny przedstawienie szoku, który odczuł. Stracił siostrę? Nevę? Co do cholery się stało? To go otrzeźwiło. Uderzyło w niego, wyrywając z biernego otępienia.
- Myślałem, że straciłem Ciebie - odparł cicho, prawie szeptem, postępując niepewnie krok w przód. Tylko, bo zatrzymało go pytanie wypowiedziane prosto w twarz. Przez trwającą wieczność sekundę przyglądał się wilgotnej od potoku łez twarzy Amodeusa, a potem już po prostu wiedział, co powinien zrobić. W jednej chwili pokonał dzielącą ich odległość i przygarnął jego drżącą osobę do siebie. Objął jego plecy, wtulając w siebie, jak gdyby chciał ochronić go przed wszystkim, co go spotkało. Chciał mu pomóc. Kompletnie zapomniał o dotychczasowym gniewie. To nie było teraz istotne. Na wszystko przyjdzie swój czas.
- Przecież wiesz, że nie stracisz - mruknął wtulając twarz w czubek jego głowy. - Myślałem, że już to wiesz.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To prawda. Dzisiejsze reakcje oraz widowiskowe eksplozje emocji, nie były w książęcym stylu. Gdzieś podziała się ta zdawkowość, uczuciowe wycofanie, skrywane pod grubą warstwą ironii, sarkazmu, czy nawet bolesnej, nieuchronnej i jakże chłodnej wnikliwości, przed którą nic nie potrafiło umknąć. Czymże stawały się trywialne aspekty życia codziennego, które śmiały rzucać wyzwanie tej strasznej machinie, którą zwykło nazywać się umysłem. Nie, to nie był on. A co najgorsze, to sam nie miał zielonego pojęcia dlaczego tak, a nie inaczej, się zachowywał. Już wcześniej, przed swoim wyjazdem, odnajdował trudności w sprostaniu rozmowie twarzą w twarz ze swym najlepszym przyjacielem. Istna zagadka Carrolla, bo niby jak to rozwiązać, ba, zrozumieć?! Przecież znali się przez tyle lat, za pewniak brane było ich wzajemne zrozumienie czy akceptacja. Niczym żartobliwa więź, która łączy bliźniaków, pozwalająca im na pojmowanie w mgnieniu oka niezaplanowanych działań, motywów. Niemal czarodziejska relacja, rozumiana wyłącznie przez nich samych. Wspólne żarty, uśmieszki, spojrzenia, których nikt inny nie potrafił pojąć. Więc czemu tak się działo? Bzyczenie nic nieznaczącej Osy, wysłanie jednego, ukradkowego spojrzenia, które potrafiło wzburzyć spokojne myśli Amodeusa, niczym koszmarny, letni sztorm, który atakuje znienacka i równie szybko przemija, pozostawiając po sobie jedynie spustoszenie. Czemu tak bardzo łakną jego atencji, pomimo tego że już tyle jej otrzymywał. I ten paradoks, bo kiedy ją otrzymywał, peszył się niezmiernie, bojąc się podjąć naprawdę ważnych tematów. Coś, co niegdyś wypłynęłoby w rozmowie, niezachęcane przez nikogo. Ot, normalnym było, aby Søren wiedział o nim wszystko, od najmniej istotnego wydarzenia, które przytrafiło mu się w pracy, po jego jednorazowe, nocne zabawy, kończąc na najważniejszych rzeczach. Przecież to do niego się zwrócił o pomoc, kiedy zamordował własną matkę. Nawet nie zaprzątał sobie głowy ogarnięciem własnego wyglądu. Gotów był teleportować się przez całą Anglię, stając przed nim w zakrwawionych ciuchach, z rozmierzwionymi włosami i zrozpaczoną miną, przesiąkniętą łzami. Więc czemu teraz tego nie zrobił?
Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jakimi uczuciami darzył swego przyjaciela. Nietrudna to była zagadka, w końcu tylko jedną, inną osobę, poza nim pokochał. Miłością szczerą i jakże czystą. Nie, nigdy nie bał przyznać się, do tego co czuje. Niby czemu? Niegdyś niczym dziwnym nie było, aby przyjaciel powiedział do przyjaciela, kocham cię. Tak, nie było to uczucie grzeszne, wypełnione po brzegi pożądaniem. Avery nigdy nie był, ani nie stanie się, kolejną zdobyczą, która mogłaby trafić do książęcej kolekcji. Nie był jedynie zabawką, którą można wyrzucić po tym, jak przestała przynosić rozbawienie, czy też w tym przypadku, zaspokojenie potrzeb. Więc czemu, och, czemu, wszelkie myśli krążyły dookoła dwóch rzeczy. Zdrady siostry, jej brutalnego porzucenia oraz... irracjonalnego lęku, związanego z przyszłością relacji starych przyjaciół. Jak miałby żyć, kiedy skosztował zakazanego owocu, postawił swą stopę w raju? Tym razem nie był otumaniony, była to w pełni świadoma decyzja. Ryzyko, które postanowił podjąć. Wiedząc, że to może wszystko zmienić, bądź zniszczyć.
Cisza. Nie ta błoga, w której potrafił pławić się godzinami, ciesząc przy tym swe podniebienie ognistym trunkiem oraz towarzystwem najlepszego przyjaciela. Koszmarny strach, wywołany zbliżającym się werdyktem. Czy go straci czy posłucha słów, wypowiedzianych bez uprzedniego przemyślenia. Został, czekał. Niepewne słowa, taka sama reakcja. Chciał wyjść? Nie, nie. Skoczył ku niemu, przygarnął silnym ramieniem... Odruchowo wtulił się w szeroką klatkę piersiową, rozkoszując się nagłym zwrotem akcji. Jakby uprzednie problemy zostały rozwiane, odpędzone w cień, gdzie ich miejsce. Dlaczego po prostu mu nie powiedział, wcześniej? Przeskakując te tygodnie zapełnione rozpacza, udręką i tęsknotą. Czemu od razu nie rzucił się w jego ramiona. Słuchając tych słodkich słów, które działaniem przypominały uzdrowicielskie czary, z jedyną różnicą, że nie leczyły ran cielesnych, tylko tych zadanych jego duszy. Wiedział, iż w tym momencie się zrozumieli, ale jednak potrzebował zapewnienia. Kolejnego potwierdzenia, że się nie przesłyszał, że Søren zrozumiał i miał na myśli to, co kryło się za tymi zapewnieniami. Podniósł nieco głowę, aby spojrzeć mu w oczy, ukazując tym samym, nieco weselszą, zdecydowanie rozpromienioną twarz.
- Wiesz, co właśnie powiedziałeś? - nie potrafił pozbyć się nerwowości, jak i nadziei, która wkradła się w jego głos.
Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jakimi uczuciami darzył swego przyjaciela. Nietrudna to była zagadka, w końcu tylko jedną, inną osobę, poza nim pokochał. Miłością szczerą i jakże czystą. Nie, nigdy nie bał przyznać się, do tego co czuje. Niby czemu? Niegdyś niczym dziwnym nie było, aby przyjaciel powiedział do przyjaciela, kocham cię. Tak, nie było to uczucie grzeszne, wypełnione po brzegi pożądaniem. Avery nigdy nie był, ani nie stanie się, kolejną zdobyczą, która mogłaby trafić do książęcej kolekcji. Nie był jedynie zabawką, którą można wyrzucić po tym, jak przestała przynosić rozbawienie, czy też w tym przypadku, zaspokojenie potrzeb. Więc czemu, och, czemu, wszelkie myśli krążyły dookoła dwóch rzeczy. Zdrady siostry, jej brutalnego porzucenia oraz... irracjonalnego lęku, związanego z przyszłością relacji starych przyjaciół. Jak miałby żyć, kiedy skosztował zakazanego owocu, postawił swą stopę w raju? Tym razem nie był otumaniony, była to w pełni świadoma decyzja. Ryzyko, które postanowił podjąć. Wiedząc, że to może wszystko zmienić, bądź zniszczyć.
Cisza. Nie ta błoga, w której potrafił pławić się godzinami, ciesząc przy tym swe podniebienie ognistym trunkiem oraz towarzystwem najlepszego przyjaciela. Koszmarny strach, wywołany zbliżającym się werdyktem. Czy go straci czy posłucha słów, wypowiedzianych bez uprzedniego przemyślenia. Został, czekał. Niepewne słowa, taka sama reakcja. Chciał wyjść? Nie, nie. Skoczył ku niemu, przygarnął silnym ramieniem... Odruchowo wtulił się w szeroką klatkę piersiową, rozkoszując się nagłym zwrotem akcji. Jakby uprzednie problemy zostały rozwiane, odpędzone w cień, gdzie ich miejsce. Dlaczego po prostu mu nie powiedział, wcześniej? Przeskakując te tygodnie zapełnione rozpacza, udręką i tęsknotą. Czemu od razu nie rzucił się w jego ramiona. Słuchając tych słodkich słów, które działaniem przypominały uzdrowicielskie czary, z jedyną różnicą, że nie leczyły ran cielesnych, tylko tych zadanych jego duszy. Wiedział, iż w tym momencie się zrozumieli, ale jednak potrzebował zapewnienia. Kolejnego potwierdzenia, że się nie przesłyszał, że Søren zrozumiał i miał na myśli to, co kryło się za tymi zapewnieniami. Podniósł nieco głowę, aby spojrzeć mu w oczy, ukazując tym samym, nieco weselszą, zdecydowanie rozpromienioną twarz.
- Wiesz, co właśnie powiedziałeś? - nie potrafił pozbyć się nerwowości, jak i nadziei, która wkradła się w jego głos.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego życie składało się z niepewności. Balansowało niczym nieporadny akrobata na linie, skrajnej granicy między spokojem a strachem. Od kiedy odkrył tajemnicę brata na zawsze związany Wieczystą Przysięgą nie potrafił osiągnąć pełnej równowagi. Zaczął się niebezpiecznie chwiać, a wszystkie kolejne wydarzenia sprawiały, że przechylał się nad krawędzią. Przepaść, która roztaczała się pod nim mogła oznaczać albo obłęd, albo śmierć. Nie dawał jednak za wygraną, z uporem naiwnego głupca pragnąc utrzymać się na górze za wszelką cenę. Znosił z trudem, ale znosił tę życiowe zawieszenie, któremu został poddany. Czy Samael znów wykręci jakiś numer? Czy rodzice w końcu zainteresują się jego wydłużającym się niebezpiecznie kawalerstwem? Czy nikt nowy nie wygryzie go z drużyny? Czy zdoła dziś w nocy zmrużyć oczy, chociaż na chwilę? To tylko niektóre z dręczących go pytań, które nie odstępowały go na krok. Jeszcze niedawno wśród nich czaiło się inne. Kiedy wróci Amodeus? W końcu się rozwiało, jedna z wielu czarnych chmur nad jego głową rozwiała się i wpuściła nikły promień światła. Słaby, niewielki, ale jakże ożywczy. Dlatego nie chciał pozwolić, żeby od razu przysłoniły go kolejnej ciemny obłok. Nowe pytanie bez odpowiedzi, zawahanie.
Nie mógł zaprzeczyć, że uderzyła go bliskość przyjaciela. Ta namacalna fizyczność pozwoliła mu ostatecznie uwierzyć, że nie zmyślił sobie. Był tutaj, cały i zdrowy. Niezwykle kruchy psychicznie, rozemocjonowany, zapłakany, ale wreszcie wrócił. Nareszcie był w domu. Sørena uderzyła świadomość, że mógłby tak stać przez cały czas. Wszystko nagle się w nim uspokoiło, jak gdyby po długim czasie rozbijania się na targanym sztormem morzu zacumował w długo szukanym porcie. Na ten moment wszystko straciło swoje znaczenie. To, gdzie Książę był, dlaczego tam był i nie odezwał się do niego ani słowem. Cały ten gniew i strach, które nim targały wyciszyły się nagle, zostawiając go w świętym spokoju. Jak gdyby zyskał nagle niezwykłą pustkę umysłu, a wszystko skupiło się po prostu na odczuwaniu. Faktury koszuli pod palcami, przez którą przebijało ciepło skóry. Świeżego, dobrze znanego mu zapachu podkreślonego prostą wonią mydła, którym przed chwilą się szorował. Oddechu muskającego jego szyję czy wilgoci łez znaczącą jego koszulę.
Dlatego prawie westchnął z niezadowolenia, gdy ten odsunął się od niego lekko. Początkowo przestraszył się, że ten chce się od niego odsunąć. Że dłońmi, które leżały na jego piersi odepchnie go od siebie. Przez krótką chwilę bał się ruszyć. Nie opuścił spojrzenia na twarz przyjaciela, bo bał się, co może usłyszeć. Na szczęście otulającą ich ciszę przerwało pytanie, przez które automatycznie opuścił na niego wzrok. Wpatrywał się w te zaczerwienione teraz oczy, ale dostrzegał zmianę, jaka w nich zaszła. Więc nie tylko on to odczuł. Dlatego teraz nie mógł się zawahać, pozwolić burzowej chmurze zakryć tego radosnego promienia światła.
- Wiem - powiedział, gdy jego dłoń przesunęła się z pleców ku górze, aby poprawić mu rozchełstany kołnierzyk koszuli. - Jeśli chcesz mogę powtórzyć jeszcze raz.
Był świadom, doskonale świadom, jak wiele właśnie się zmienia. Wiedział przecież, że żadnemu z nich nie chodzi o tę relację, którą dzielili przez ostatnie trzynaście lat. Coś się zmieniało, za ich obopólną zgodą pewne rzeczy nagle stawały się jasne. Chociaż nic nie było powiedziane wprost, a wiele pytań i odpowiedzi jeszcze będzie musiało paść to jasne było, że myślą o tym samym. Znów działała ta niezwykła jednomyślność, jaka łączyła ich na przestrzeni lat. To uspokoiło Sørena. Nagle przestał się bać, że to wszystko może skończyć się źle. Że w ogóle wszystko może się skończyć w tym momencie. To już było niemożliwe, ich losy od dawna były ze sobą związane, a teraz stało się jasne, że nie rozplączą się tak łatwo. W ogóle się nie rozplączą.
- Ale ty też już więcej mnie nie zostawiaj - dodał, chociaż głosem o wiele słabszym i o wiele cichszym. Oderwał wzrok od jego twarzy unosząc spojrzenie ku górze, aby zapobiec wydostaniu się z nich łez. Widocznie obaj mieli dziś dzień pełen słabości. Musiał to jednak powiedzieć. Potrzebował tej pewności. W końcu Amodeus był jedną z dwóch osób, które sprawiały, że chociaż chwiał się na linie życia to wciąż parł do przodu. Jeśliby go zabrakło to niechybnie runie w dół. Do trzech razy sztuka, więcej nawet on nie wytrzyma.
Nie mógł zaprzeczyć, że uderzyła go bliskość przyjaciela. Ta namacalna fizyczność pozwoliła mu ostatecznie uwierzyć, że nie zmyślił sobie. Był tutaj, cały i zdrowy. Niezwykle kruchy psychicznie, rozemocjonowany, zapłakany, ale wreszcie wrócił. Nareszcie był w domu. Sørena uderzyła świadomość, że mógłby tak stać przez cały czas. Wszystko nagle się w nim uspokoiło, jak gdyby po długim czasie rozbijania się na targanym sztormem morzu zacumował w długo szukanym porcie. Na ten moment wszystko straciło swoje znaczenie. To, gdzie Książę był, dlaczego tam był i nie odezwał się do niego ani słowem. Cały ten gniew i strach, które nim targały wyciszyły się nagle, zostawiając go w świętym spokoju. Jak gdyby zyskał nagle niezwykłą pustkę umysłu, a wszystko skupiło się po prostu na odczuwaniu. Faktury koszuli pod palcami, przez którą przebijało ciepło skóry. Świeżego, dobrze znanego mu zapachu podkreślonego prostą wonią mydła, którym przed chwilą się szorował. Oddechu muskającego jego szyję czy wilgoci łez znaczącą jego koszulę.
Dlatego prawie westchnął z niezadowolenia, gdy ten odsunął się od niego lekko. Początkowo przestraszył się, że ten chce się od niego odsunąć. Że dłońmi, które leżały na jego piersi odepchnie go od siebie. Przez krótką chwilę bał się ruszyć. Nie opuścił spojrzenia na twarz przyjaciela, bo bał się, co może usłyszeć. Na szczęście otulającą ich ciszę przerwało pytanie, przez które automatycznie opuścił na niego wzrok. Wpatrywał się w te zaczerwienione teraz oczy, ale dostrzegał zmianę, jaka w nich zaszła. Więc nie tylko on to odczuł. Dlatego teraz nie mógł się zawahać, pozwolić burzowej chmurze zakryć tego radosnego promienia światła.
- Wiem - powiedział, gdy jego dłoń przesunęła się z pleców ku górze, aby poprawić mu rozchełstany kołnierzyk koszuli. - Jeśli chcesz mogę powtórzyć jeszcze raz.
Był świadom, doskonale świadom, jak wiele właśnie się zmienia. Wiedział przecież, że żadnemu z nich nie chodzi o tę relację, którą dzielili przez ostatnie trzynaście lat. Coś się zmieniało, za ich obopólną zgodą pewne rzeczy nagle stawały się jasne. Chociaż nic nie było powiedziane wprost, a wiele pytań i odpowiedzi jeszcze będzie musiało paść to jasne było, że myślą o tym samym. Znów działała ta niezwykła jednomyślność, jaka łączyła ich na przestrzeni lat. To uspokoiło Sørena. Nagle przestał się bać, że to wszystko może skończyć się źle. Że w ogóle wszystko może się skończyć w tym momencie. To już było niemożliwe, ich losy od dawna były ze sobą związane, a teraz stało się jasne, że nie rozplączą się tak łatwo. W ogóle się nie rozplączą.
- Ale ty też już więcej mnie nie zostawiaj - dodał, chociaż głosem o wiele słabszym i o wiele cichszym. Oderwał wzrok od jego twarzy unosząc spojrzenie ku górze, aby zapobiec wydostaniu się z nich łez. Widocznie obaj mieli dziś dzień pełen słabości. Musiał to jednak powiedzieć. Potrzebował tej pewności. W końcu Amodeus był jedną z dwóch osób, które sprawiały, że chociaż chwiał się na linie życia to wciąż parł do przodu. Jeśliby go zabrakło to niechybnie runie w dół. Do trzech razy sztuka, więcej nawet on nie wytrzyma.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjemne ciepło, bijące z jego ciała, którym w tym momencie się z nim dzielił, sprawiło, że przez chwilę zapomniał. O wszystkim co złe, przytrafiającym mu się przez ostatnie miesiące. Rozpacz, związana ze zburzeniem pomnika, uprzednio, własnoręcznie, wzniesionego ukochanej siostrze. Wszystko przepadło, zniknęło, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Ciekawy paradoks, prawda? Amodeus, odkąd tylko sięgał pamięcią, potrafił posługiwać się najprawdziwszą magią, ale to metaforyczne czary, właśnie go uratowały. Oczywiście, mógł odurzać się zaklęciem rozweselającym, zachowując się jak ćpun czy alkoholik, który ucieka przed problemami życica codziennego, sięgając po łatwo dostępne rozwiązania, proste używki, które sprawią, że zapomni. Lecz jakby miał przetrwać, jak spojrzeć sobie w oczy, przeglądając się w lustrze? Wystarczyłby jeden raz, pojedyncze przyznanie się do winy, skorzystanie z o wiele mniej skomplikowanego rozwiązania, a zapragnąłby więcej. Niby jak podołać wyzwaniu, kiedy postanowiłby się poddać? Nie, pewnie nie znalazłby siły, aby odstawić sztuczne szczęście, precyzyjne dawkowane przez proste ruchy różdżki i drobne słowa. Tak łatwo dostępne, takie przystępne, nawet nie musiałby za nie zapłacić. Aż nim by się spostrzegł, a wylądowałby w jakimś zawszonym rynsztoku czy zapyziałej karczmie na dalekim wygwizdowie, smaląc cholewy do dziewki, która podawałaby mu marną podróbkę alkoholu. Nie, tak nie mogło być. Potrafił zabić i później z tym żyć. Odwracając swą uwagę na wszelkie możliwe sposoby, ale nigdy się nie oszukał. Cierpiał, lecz nie kłamał. Z konsekwencjami swoich czynów trzeba się zmierzyć, a nie unikać ich w nieskończoność, aż nagromadzą się i uderzą w najmniej spodziewanym momencie. A że zajęło mu to tyle czasu? Życie.
Teraz, po raz pierwszy od tak długiego czasu, ćwierć roku przecie minęła, poczuł się szczęśliwy. Z chwilą, kiedy ogarnęło go opiekuńcze ramię Søren, a jego słodkie słowa, przyprawiły go o dreszcze wzruszenia, przepełnionego radością oraz ulgą. W końcu mógł przestać się bać, potrafił odrzucić koszmarne życie, że jego dalsze losy są przesądzone. Bo na co mógł zasługiwać potwór, który potrafił skrzywdzić własną siostrę? Monstrum, które nie odczuwało poczucia winy z powodu wymierzonej kary. Nie, ta była zasłużona. To, co rozszarpywało go od wnętrza, to nie sumienie, to żal... Nieubłagana świadomość, że stracił coś tak ważnego. I nigdy już tego nie odzyska. Zemsta, bywa słodka. Niektórzy powiedzą, iż to małostkowe myślenie, błędne koło cierpienia. Skądże znowu. Środki jakie podjął sprawią, że jego... to przebrzydłe coś, co zwykł nazywać siostrzyczką, już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Niby jak? Odpowiadając na nurtujące pytania, nie. Nie zabił jej. Byłby to zbytek łaski. Czemu miałaby otrzymać coś, czego Amodeusowi odmówiono. Miałaby znaleźć wieczny spokój? Nie. Istnieją rozwiązania problemów gorsze od śmierci. Och, ileż rozpaczy i męki przynoszą!
Teraz, miał tylko jedno w głowie. Jedna osoba zapełniła ją po brzegi. Nie pozostawiając mu nic innego, jak cieszyć się tym.
- Tak - uśmiechnął się delikatnie, kiedy to mówił.
Potrzebował tego formalnego, wręcz jednoznacznego potwierdzenia. Chociaż już wiedział, było mu to niezbędne. Oficjalny koniec oraz rozpoczęcie czegoś nowego. Etapu, kolejnego kroku w ich przyjaźni, bo przecież te wszystkie lata nie zostaną wymazane. Podstawy ich relacji się nie zmienią. Nie przestaną dzielić ze sobą swych umysłów, jedność myśli pozostanie nienaruszona. Jedynie, bądź aż, dodadzą do tego połączone serca, tę nielubianą przez Księcia, melodramatyczną metaforę, lecz jak idealnie pasującą do tego momentu.
Chęć ukrycia łez została odnotowana. Najwidoczniej, nie tylko on dał porwać się dzisiaj emocjom. Siłą sprowadził twarz Averego ku poprzedniej pozycji, zmuszając go do ponownego połączenia ich spojrzeń.
- Już nigdy... - nie widział potrzeby, aby dodawać coś jeszcze.
Po prostu go pocałował, żeby potwierdzić swą wypowiedź, tak oszczędną słowach, lecz sowicie wypełnioną uczuciami, których nie chciał mu skąpić. Pocałunek piękny w swej prostocie, nienapędzany gorącą namiętnością, a szczerym uczuciem.
Teraz, po raz pierwszy od tak długiego czasu, ćwierć roku przecie minęła, poczuł się szczęśliwy. Z chwilą, kiedy ogarnęło go opiekuńcze ramię Søren, a jego słodkie słowa, przyprawiły go o dreszcze wzruszenia, przepełnionego radością oraz ulgą. W końcu mógł przestać się bać, potrafił odrzucić koszmarne życie, że jego dalsze losy są przesądzone. Bo na co mógł zasługiwać potwór, który potrafił skrzywdzić własną siostrę? Monstrum, które nie odczuwało poczucia winy z powodu wymierzonej kary. Nie, ta była zasłużona. To, co rozszarpywało go od wnętrza, to nie sumienie, to żal... Nieubłagana świadomość, że stracił coś tak ważnego. I nigdy już tego nie odzyska. Zemsta, bywa słodka. Niektórzy powiedzą, iż to małostkowe myślenie, błędne koło cierpienia. Skądże znowu. Środki jakie podjął sprawią, że jego... to przebrzydłe coś, co zwykł nazywać siostrzyczką, już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Niby jak? Odpowiadając na nurtujące pytania, nie. Nie zabił jej. Byłby to zbytek łaski. Czemu miałaby otrzymać coś, czego Amodeusowi odmówiono. Miałaby znaleźć wieczny spokój? Nie. Istnieją rozwiązania problemów gorsze od śmierci. Och, ileż rozpaczy i męki przynoszą!
Teraz, miał tylko jedno w głowie. Jedna osoba zapełniła ją po brzegi. Nie pozostawiając mu nic innego, jak cieszyć się tym.
- Tak - uśmiechnął się delikatnie, kiedy to mówił.
Potrzebował tego formalnego, wręcz jednoznacznego potwierdzenia. Chociaż już wiedział, było mu to niezbędne. Oficjalny koniec oraz rozpoczęcie czegoś nowego. Etapu, kolejnego kroku w ich przyjaźni, bo przecież te wszystkie lata nie zostaną wymazane. Podstawy ich relacji się nie zmienią. Nie przestaną dzielić ze sobą swych umysłów, jedność myśli pozostanie nienaruszona. Jedynie, bądź aż, dodadzą do tego połączone serca, tę nielubianą przez Księcia, melodramatyczną metaforę, lecz jak idealnie pasującą do tego momentu.
Chęć ukrycia łez została odnotowana. Najwidoczniej, nie tylko on dał porwać się dzisiaj emocjom. Siłą sprowadził twarz Averego ku poprzedniej pozycji, zmuszając go do ponownego połączenia ich spojrzeń.
- Już nigdy... - nie widział potrzeby, aby dodawać coś jeszcze.
Po prostu go pocałował, żeby potwierdzić swą wypowiedź, tak oszczędną słowach, lecz sowicie wypełnioną uczuciami, których nie chciał mu skąpić. Pocałunek piękny w swej prostocie, nienapędzany gorącą namiętnością, a szczerym uczuciem.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Ostatnio zmieniony przez Amodeus Prince dnia 07.03.16 14:59, w całości zmieniany 1 raz
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niesamowite, że ta cała sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Jego emocje przeskakiwały w szalonym tempie, które mogło przyprawić o zawrót głowy. Jeszcze parę minut temu nawet nie spodziewał się, że zastanie go w domu, a teraz... Teraz stali tutaj razem i trzymali się siebie, jakby obaj bali się, że ten drugi zaraz rozpłynie się w powietrzu niczym senna mara. Po krzykach, zawirowaniach, długiej rozłące wszystko nagle zdawało się zbierać do kupy. Niemożliwe.
W końcu jeszcze parę miesięcy temu był gotów wyśmiać każdego, kto powie mu, że jest zdolny do prawdziwych, żywych uczuć. Przecież był pewien ich braku w swoim życiu. Wyzbył się ich chcąc uniknąć kolejnych zawodów i zbytecznych bolączek. Starczyło mu w zupełności to, co czuł do siostry i przyjaciela. Była to jedyna miękka powierzchnia na jego skutym lodem sercu, jedyna słabość, na jaką świadomie sobie pozwolił. Przecież w sierpniu przyznał się Margaux, że nie jest zdolny do tego uchodzącego za najczystsze i najpiękniejsze uczucia. Nie było to ślepe przeczucie, ale po prostu pewność. W innym wypadku na pewno zdążyłby kogoś pokochać, prawda? W końcu nie miał dwunastu, ale już dwadzieścia cztery lata. Coś powinno się w tej materii zadziać. Chociaż może działo się już długo, a on to uporczywie ignorował?
Ten pierwszy od początku ich spotkania uśmiech niemal zawalił go z nóg. Wydawało mu się, że ten wyraz będzie mu dane już tylko odtwarzać w pamięci. Ale nie, miał go tutaj, idealnie przed własnymi oczyma chwilę potem jak z tych uśmiechniętych ust padło potwierdzenie. Chciał to usłyszeć i tym razem Søren wiedział, że nie chodzi mu tylko o zapewnienie pozostania. Oczekiwał, że powie teraz słowa, które wydawały się dla niego niedostępne. Nie wiedział, czy będzie umiał dać im przejść przez nagle spierzchnięte usta.
Chciał tego, a teraz także i musiał, bo Amodues już go upewnił. Wierzył mu na słowo. Tak długo jak się znali, tak nigdy go nie zawiódł, więc teraz nie miał żadnych podstaw, aby w to wątpić.
- Już nigdy - powtórzył ochrypniętym głosem niczym niezbyt udane echo. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo jego usta nagle zajęły się czymś innym. Jego dłoń z kołnierzyka przesunęła się na ciemne włosy, aby przysunąć jego głowę. Każda dzieląca ich odległość wydawała się teraz nieznośnie za duża. Potrzebował go wręcz niczym tlenu. Czuł na swoich policzkach wilgoć, ale nie był pewien czyje łzy są tego źródłem.
Nie chciał się odsuwać, nie chciał tego kończyć już nigdy. W końcu po tylu latach tułaczego życia, w którym wszystko było usłane odcieniami szarości nareszcie wkroczył do azylu wypełnionego istną feerią barw o jakich nie miał do tej pory pojęcia. Wiedział, że praktycznie żaden problem się teraz magicznie nie rozwiązał, ale zyskał niezwykły spokój wewnętrzny, który zgubił naprawdę dawno temu. Miał jednak wciąż coś do powiedzenia i nie mogło to umknąć. Z niechęcią rozdzielił ich wargi, po czym odsunął głowę na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy. Jego dłonie znalazły się na książęcych policzkach ścierając z nich resztki łez. W pełnej napięcia chwili ciszy przygryzł wargę, jakby niepewny, czy dobrze to zabrzmi, czy w ogóle umie to powiedzieć. Jednak jego głos nie zachwiał się na żadnej sylabie. Emanowała z niego czysta pewność.
- Kocham Cię.
W końcu jeszcze parę miesięcy temu był gotów wyśmiać każdego, kto powie mu, że jest zdolny do prawdziwych, żywych uczuć. Przecież był pewien ich braku w swoim życiu. Wyzbył się ich chcąc uniknąć kolejnych zawodów i zbytecznych bolączek. Starczyło mu w zupełności to, co czuł do siostry i przyjaciela. Była to jedyna miękka powierzchnia na jego skutym lodem sercu, jedyna słabość, na jaką świadomie sobie pozwolił. Przecież w sierpniu przyznał się Margaux, że nie jest zdolny do tego uchodzącego za najczystsze i najpiękniejsze uczucia. Nie było to ślepe przeczucie, ale po prostu pewność. W innym wypadku na pewno zdążyłby kogoś pokochać, prawda? W końcu nie miał dwunastu, ale już dwadzieścia cztery lata. Coś powinno się w tej materii zadziać. Chociaż może działo się już długo, a on to uporczywie ignorował?
Ten pierwszy od początku ich spotkania uśmiech niemal zawalił go z nóg. Wydawało mu się, że ten wyraz będzie mu dane już tylko odtwarzać w pamięci. Ale nie, miał go tutaj, idealnie przed własnymi oczyma chwilę potem jak z tych uśmiechniętych ust padło potwierdzenie. Chciał to usłyszeć i tym razem Søren wiedział, że nie chodzi mu tylko o zapewnienie pozostania. Oczekiwał, że powie teraz słowa, które wydawały się dla niego niedostępne. Nie wiedział, czy będzie umiał dać im przejść przez nagle spierzchnięte usta.
Chciał tego, a teraz także i musiał, bo Amodues już go upewnił. Wierzył mu na słowo. Tak długo jak się znali, tak nigdy go nie zawiódł, więc teraz nie miał żadnych podstaw, aby w to wątpić.
- Już nigdy - powtórzył ochrypniętym głosem niczym niezbyt udane echo. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo jego usta nagle zajęły się czymś innym. Jego dłoń z kołnierzyka przesunęła się na ciemne włosy, aby przysunąć jego głowę. Każda dzieląca ich odległość wydawała się teraz nieznośnie za duża. Potrzebował go wręcz niczym tlenu. Czuł na swoich policzkach wilgoć, ale nie był pewien czyje łzy są tego źródłem.
Nie chciał się odsuwać, nie chciał tego kończyć już nigdy. W końcu po tylu latach tułaczego życia, w którym wszystko było usłane odcieniami szarości nareszcie wkroczył do azylu wypełnionego istną feerią barw o jakich nie miał do tej pory pojęcia. Wiedział, że praktycznie żaden problem się teraz magicznie nie rozwiązał, ale zyskał niezwykły spokój wewnętrzny, który zgubił naprawdę dawno temu. Miał jednak wciąż coś do powiedzenia i nie mogło to umknąć. Z niechęcią rozdzielił ich wargi, po czym odsunął głowę na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy. Jego dłonie znalazły się na książęcych policzkach ścierając z nich resztki łez. W pełnej napięcia chwili ciszy przygryzł wargę, jakby niepewny, czy dobrze to zabrzmi, czy w ogóle umie to powiedzieć. Jednak jego głos nie zachwiał się na żadnej sylabie. Emanowała z niego czysta pewność.
- Kocham Cię.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciche echo uprzedziło ich niewinny pocałunek. Czyżby się wahał? Nie, gdyby tak było, to by mu o tym powiedział. Przecież znali się jak dwa, nieupierzone aetony. Niby czemu miałby przed nim ukrywać zwątpienie? Nie, to pewnie przez specyfikę tego dnia. Zwykle wyostrzona percepcja Amodeusa była dzisiaj nadzwyczaj przytępiona, a ciężkie westchnięcie, nieodpowiedni gest, cichszy ton, przyprawiały go o zawroty głowy, spowodowane wzmożoną falą nagłych pomysłów, niezliczoną ilością potencjalnych interpretacji. Jak wiele by dał, za święty spokój, grobową ciszę, która uspokoiłaby tabun z trudem wtłaczających się myśli. Jakże wielkie było zdziwienie, kiedy tak też się stało. Wystarczyło niewinne zetknięcie się ust, ta nieformalna pieczęć, która podkreśliła wagę wypowiedzianych tuż przed chwilą słów. Coś, czego tak bardzo mu brakowało, a nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Niby czemu? Dlaczego teraz było inaczej? W końcu nigdy nie przywiązywał jakiegoś szczególnego znaczenia czy symboliki do tej drobnej przyjemności. Ba! Często zdarzało mu się jej unikać, nie każdej ze swych zabawek ufał na tyle, aby wąchać ich oddech z takiego bliska. Lecz teraz? Po prostu się rozpływał, nie do końca metaforycznie. Gdyby nie silne ramiona Søren, który przezornie, a może instynktownie, pochwyciły księcia, wylądowałby pewnie na podłodze. Mimo że to on był inicjatorem tego działania, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Jego ciało po raz pierwszy zadziałało w taki sposób, na coś tak wydawałoby się trywialnego. Jak powinien to rozumieć? Jak, na wszystkie kłaki Merlina, potrafił przeżyć aż tyle czasu bez tego wspaniałego przeżycia? Tej błogiej chwili uniesienia, od której potrafiłby się uzależnić bardziej, niż od specyfików potajemnie rozprowadzanych przez jego pracodawcę.
Dlatego też powitał chwilę rozłąki przeciągłym jękiem niezadowolenia. Do tej pory opuszczone powieki podniosły się. Prince niepewnie spoglądał na jasnowłosego mężczyznę, nie będąc pewnym tego, co teraz zamierzał. Zupełnie nie spodziewał się tego, co miało nastąpić. Faktem było, iż poprosił o powtórzenie, lecz równie istotne było to, że zdążył o tym zapomnieć, powalony nagłym i zupełnie niespodziewanym doznaniem. Niema walka wymalowała się na przystojnej twarzy przyjaciela, jednocześnie rozpoczynając na nowo gonitwę myśli w książęcym umyśle. Co, co teraz? Czym była ta bezczelna rzecz, która śmiała stanąć na drodze tej cudownej chwili, która miała przed chwilą miejsce?
Cóż, drugi raz go wmurowało. Czuł się, jakby ktoś potraktował go paskudnym zaklęciem paraliżującym. Tym z rodzaju, gdzie nie można poruszyć chociażby najmniejszym palcem u stop, lecz wszystkie zmysły poszkodowanego pracują na zwiększonych obrotach. Niemocą, podczas której wszystko pojmujesz, lecz nie możesz podjąć żadnego działania. I to wszystko minęło, nagle. Jeżeli do tej pory sądził, że czuł się szczęśliwy, to teraz... Wiedział, w jak wielkim błędzie był. Nie potrafił powstrzymać tej fali radości, która rozlała się po jego ciele, ba!, zupełnie tego nie chciał. Jeśli wcześniejszy uśmiech śmiałem nazwać wesołym, to teraz się wycofuję, bo to co zagościło na twarzy Amodeusa, dosłownie sprawiło, że promieniał. Chwila niemocy całkowicie minęła, zmieniając się w żałosne wspomnienie. W dzikim uniesieniu rzucił się na mężczyznę, wbijając się w jego usta swymi. Nic nie pozostało z delikatności poprzedniego pocałunku. Ten był dziki i całkowicie nieprzemyślany. Dopiero po dłuższej chwili zdołał się opanować, a jeszcze z minutę zajęło mu oderwanie się od jego ust.
- Ja ciebie też! - oczywiście, że w jego głosie nie było słychać żadnego zwątpienia, jedynie szczerą euforię, którą właśnie odczuwał. - Mela en' coiamin... miłości, mojego życia - dodał z niemałym rozbawieniem, kto by pomyślał, że kiedyś wykorzysta to wyrażenie, tę jedną frazę, o której znajomość nikt, nigdy, go nie posądzał.
Dlatego też powitał chwilę rozłąki przeciągłym jękiem niezadowolenia. Do tej pory opuszczone powieki podniosły się. Prince niepewnie spoglądał na jasnowłosego mężczyznę, nie będąc pewnym tego, co teraz zamierzał. Zupełnie nie spodziewał się tego, co miało nastąpić. Faktem było, iż poprosił o powtórzenie, lecz równie istotne było to, że zdążył o tym zapomnieć, powalony nagłym i zupełnie niespodziewanym doznaniem. Niema walka wymalowała się na przystojnej twarzy przyjaciela, jednocześnie rozpoczynając na nowo gonitwę myśli w książęcym umyśle. Co, co teraz? Czym była ta bezczelna rzecz, która śmiała stanąć na drodze tej cudownej chwili, która miała przed chwilą miejsce?
Cóż, drugi raz go wmurowało. Czuł się, jakby ktoś potraktował go paskudnym zaklęciem paraliżującym. Tym z rodzaju, gdzie nie można poruszyć chociażby najmniejszym palcem u stop, lecz wszystkie zmysły poszkodowanego pracują na zwiększonych obrotach. Niemocą, podczas której wszystko pojmujesz, lecz nie możesz podjąć żadnego działania. I to wszystko minęło, nagle. Jeżeli do tej pory sądził, że czuł się szczęśliwy, to teraz... Wiedział, w jak wielkim błędzie był. Nie potrafił powstrzymać tej fali radości, która rozlała się po jego ciele, ba!, zupełnie tego nie chciał. Jeśli wcześniejszy uśmiech śmiałem nazwać wesołym, to teraz się wycofuję, bo to co zagościło na twarzy Amodeusa, dosłownie sprawiło, że promieniał. Chwila niemocy całkowicie minęła, zmieniając się w żałosne wspomnienie. W dzikim uniesieniu rzucił się na mężczyznę, wbijając się w jego usta swymi. Nic nie pozostało z delikatności poprzedniego pocałunku. Ten był dziki i całkowicie nieprzemyślany. Dopiero po dłuższej chwili zdołał się opanować, a jeszcze z minutę zajęło mu oderwanie się od jego ust.
- Ja ciebie też! - oczywiście, że w jego głosie nie było słychać żadnego zwątpienia, jedynie szczerą euforię, którą właśnie odczuwał. - Mela en' coiamin... miłości, mojego życia - dodał z niemałym rozbawieniem, kto by pomyślał, że kiedyś wykorzysta to wyrażenie, tę jedną frazę, o której znajomość nikt, nigdy, go nie posądzał.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia
Szybka odpowiedź