Skwerek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Skwerek
Zielone serce miasta z wielką fontanną, która przyciąga wzrok. To idealne miejsce na spędzenie leniwego popołudnia na jednej z ławek, spacery ze znajomymi pośród wijących się ścieżek lub rozłożenie koca na intensywnie zielonej, wiecznie młodej trawie. W tym miejscu tętni życie całej magicznej społeczności doków - tutaj nawiązuje się znajomości, podsłuchuje najgorętsze plotki. W powietrzu unosi się zapach magnolii, które dzięki magii kwitną tutaj o wiele dłużej, a w słoneczne dni, dzieci szaleją w wodzie pomiędzy ustawionymi figurkami łabędzi i syren.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:31, w całości zmieniany 2 razy
Nie należała do panien przesadnie nieśmiałych i zahukanych, rumieniących się na samą myśl, że miałyby nawiązać kontakt wzrokowy albo przeprowadzić konwersację z mężczyzną spoza kręgu ich najbliższych - nie powinno go to dziwić, była wszak Różą, a to zobowiązywało ją do posiadania pewnego pakietu cech, których los poskąpił przedstawicielkom niektórych rodów. Wciąż, była to odświeżająca odmiana, nawet jeśli ciśnięte do ogniska kadzidła miały sabotować ich spotkanie i z kompletnie neutralnej rozmowy zepchnąć ich konwersację na tory niepokojąco przypominające werbalny i emocjonalny ekshibicjonizm. Wsłuchał się w płynną wymowę i bezbłędny francuski akcent i przytaknął głową. O śmierci mógł powiedzieć wiele, choć czyniłby to niechętnie, dlatego też zwyczajowo sznurował usta milczeniem, zachowując całość ciążącego na nim piętna utraty bliskich tylko i wyłącznie dla siebie. Minęły długie miesiące, a nawet lata, a Bulstrode wciąż momentami masochistycznie wracał do tych pięknych wspomnień, gdy jeszcze wydawało mu się, że życie zawsze będzie tak wyglądać - i rozczarowywał się gorzko, wracając do szarej rzeczywistości i zamykając się w sobie jeszcze bardziej, jeszcze ściślej dopasowując wystudiowaną maskę do twarzy. Nie, pomimo całego trudu i dobrych chęci, pomimo tego, że lubił uważać siebie za człowieka wyedukowanego i o bystrym umyśle, śmierci pojąć nie potrafił.
- Il faut rire avant que d'être heureux, de peur de mourir sans avoir ri.* - odpowiedział zatem również po francusku, przywołując inny cytat Jeana de la Bruyere'a. - Żałoba wkrótce minie, lady Rosier, oddychaj tlenem, nie wspomnieniami - dodał po chwili, nawiązując do słów pisarza. Szanować i trzymać w pamięci tych, którzy odeszli, lecz skupiać się na tym, co przyniesie przyszłość; to była jedyna rada jaką miał na przetrwanie czarnej rozpaczy. To o żywych należało się martwić, nie o zmarłych. Im już nic nie grozi, im już nic nie pomoże.
Przytaknął mimowolnie, nie zaprzeczając własnym słowom w dyplomatycznym geście, a brnąć dalej w zaparte. Zapach szałwii i pieprzu drażnił jego nozdrza, ale nie potrafił mu się oprzeć. Może to był błąd, te kadzidła, ta rozmowa, ten jarmark - trudno, jakakolwiek rola by mu nie przypadła w udziale, zawsze zwykł ją odgrywać aż do opadnięcia kurtyny.
- Kroczył niebezpieczną ścieżką. Przynoszącą chwałę i dumę, ale mającą wkalkulowane w siebie wysokie ryzyko - zwrócił się do niej, ponownie porzucając wpatrywanie się w tańczące na wietrze płomienie i odnajdując spojrzenie jasnych tęczówek. - Nie - zaprzeczył gwałtownie i choć jego głos był przyciszony, zabrzmiał chrapliwie nawet w jego własnych uszach. - To nie twoja wina, lady Rosier, to niczyja wina - a może jednak wina Alpharda? Czy wystarczająco mocno starał się utrzymać przy życiu? Czy walczył ze wszystkich sił? Czy nie podejmował się ryzykownych akcji nadaremnie? Miał okryć chlubą ród Blacków, obudować sojusz z Rosierami, miał tyle wielkich, pięknych planów - jeśli to go nie powstrzymało przed obróceniem się w nicość, nic nie było w stanie tego uczynić. - Czasem drugiej osoby po prostu nie da się zatrzymać - dodał wciąż przyciszonym głosem, nie wiedząc już sam, czy odnosił się wciąż do Melisande, czy do swojej prywatnej tragedii, która wypływała z pamięci niczym topielec. Ją też próbował zatrzymać przy sobie za wszelką cenę, a jednak światło w jej oczach zgasło bezpowrotnie, zostawiając po sobie tylko pustkę. Tak najwidoczniej musiało być.
* trzeba śmiać się, nie czekając na szczęście, bo gotowiśmy umrzeć, nie uśmiechnąwszy się ani razu
- Il faut rire avant que d'être heureux, de peur de mourir sans avoir ri.* - odpowiedział zatem również po francusku, przywołując inny cytat Jeana de la Bruyere'a. - Żałoba wkrótce minie, lady Rosier, oddychaj tlenem, nie wspomnieniami - dodał po chwili, nawiązując do słów pisarza. Szanować i trzymać w pamięci tych, którzy odeszli, lecz skupiać się na tym, co przyniesie przyszłość; to była jedyna rada jaką miał na przetrwanie czarnej rozpaczy. To o żywych należało się martwić, nie o zmarłych. Im już nic nie grozi, im już nic nie pomoże.
Przytaknął mimowolnie, nie zaprzeczając własnym słowom w dyplomatycznym geście, a brnąć dalej w zaparte. Zapach szałwii i pieprzu drażnił jego nozdrza, ale nie potrafił mu się oprzeć. Może to był błąd, te kadzidła, ta rozmowa, ten jarmark - trudno, jakakolwiek rola by mu nie przypadła w udziale, zawsze zwykł ją odgrywać aż do opadnięcia kurtyny.
- Kroczył niebezpieczną ścieżką. Przynoszącą chwałę i dumę, ale mającą wkalkulowane w siebie wysokie ryzyko - zwrócił się do niej, ponownie porzucając wpatrywanie się w tańczące na wietrze płomienie i odnajdując spojrzenie jasnych tęczówek. - Nie - zaprzeczył gwałtownie i choć jego głos był przyciszony, zabrzmiał chrapliwie nawet w jego własnych uszach. - To nie twoja wina, lady Rosier, to niczyja wina - a może jednak wina Alpharda? Czy wystarczająco mocno starał się utrzymać przy życiu? Czy walczył ze wszystkich sił? Czy nie podejmował się ryzykownych akcji nadaremnie? Miał okryć chlubą ród Blacków, obudować sojusz z Rosierami, miał tyle wielkich, pięknych planów - jeśli to go nie powstrzymało przed obróceniem się w nicość, nic nie było w stanie tego uczynić. - Czasem drugiej osoby po prostu nie da się zatrzymać - dodał wciąż przyciszonym głosem, nie wiedząc już sam, czy odnosił się wciąż do Melisande, czy do swojej prywatnej tragedii, która wypływała z pamięci niczym topielec. Ją też próbował zatrzymać przy sobie za wszelką cenę, a jednak światło w jej oczach zgasło bezpowrotnie, zostawiając po sobie tylko pustkę. Tak najwidoczniej musiało być.
* trzeba śmiać się, nie czekając na szczęście, bo gotowiśmy umrzeć, nie uśmiechnąwszy się ani razu
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
przychodzimy tu z loterii
Jeżeli kogoś należy zaklinać o tym, że żywi się do niego uczucia - to na pewno jest to jakiś problem. Ktoś komu się okazuje odpowiednią ilość, by dobrze o tym wiedział, bez zapewniania - ten ktoś może czuć się spokojny. I chyba Octavia czuje się spokojna, bo wie, że te niewinne żarty to jedynie żarty. Ares tak na prawdę nie lubi jej tylko tyle ile pokazał na palcach. Gdyby tak było, wcale nie ruszyłby z nią na jarmark, by we dwójkę mogli go przemierzać jak najdrożsi przyjaciele.
- Och daj spokój, powinnaś się cieszyć, że masz jeszcze okazję sama się zakochać, lub przynajmniej wskazać kogo chciałabyś wziąć za męża. Nie wyobrażam sobie, żeby lord Lestragne wskazał ci kogoś, kto by ci sie chociaż odrobinę nie przypodobał. - oświadczam, zupełnie ingnorując te wpatrzone we mnie oczy, które może są oknem na duszę, która chciałaby bym to ja podjął za nią decyzję i wybrał nam wspólną przyszłość. Ślepy byłem na to, już dawno wtrąciwszy drogą Octavię do grona moich sióstr. A te, chociaż liczyć mogą na moją najszczerszą wersję, niestety, nigdy nie będą mogły zostać mi żonami. Czułbym sie niezręcznie, myśląc o mojej siostrze jako kimś z kim mam począć dziedzica. Poza tym, prezentowałem jej zupełnie romantyczną wizję, w której to nie mąż, ale ona sama, mogłaby zadecydować. I czy to jedno, nie jest świadectwem o tym, jak bardzo postępowe mam myślenie?
- Niedługo Noworoczny Sabat, może rozpoczniesz nowy rok z kimś, kto przetańczy z tobą całą noc? - zasugerowałem, jednocześnie zastanawiając się, czy przyjdę na bal do lady Nott. Dotąd opuściłem kilka sabatów, a jednak ta niestrudzenie wysyłała mi zaproszenia. Niegrzecznie byłoby, gdybym znów sie nie pojawił, szczególnie w tej sytuacji... w której jestem znów kawalerem do wzięcia.
Tymczasem Octavia przedstawia mi pomysły na moją obronę. Zastanawia mnie czy Primrose łyknęłaby te usprawiedliwienia i wątpię. Z tego co zdążyłem ją poznać, odniosłem wrażenie, że nie przyjmuje wymówek.
Tak czy siak, teraz byłem z Octavią, której uśmiech mnie radował, szczególnie, kiedy powiększył się za sprawą otrzymanego portretu. Noszę go, obym nie zapomniał jej go oddać przy końcu spotkania, bo będzie musiała przyjeżdżać do mnie i go sobie oglądać u mnie na ścianie.
Niepocieszeni wynikiem losowania porównujemy nagrody i kręcę głową.
- Może to nie tylko loteria, ale i wydarzenie charytatywne, a losy są podmienione, abyśmy nie mogli wygrać nic większego... Może to jakaś akcja, żeby biedota coś złapała... - skomentowałem, przeczesując spojrzeniem przepełnionym wyższością twarze kilku osób wokół nas. - Idziemy dalej? Weźmiemy czekoladę i może przejdziemy się trochę - zaproponowałem, a kiedy mieliśmy już ze sobą czekoladę, weszliśmy w nieco bardziej odludnione miejsce pełne ognisk.
Podeszliśmy do jednego, zatrzymujemy się i wybieram jedno z kadzideł, wrzucam je w ognisko i zaczynam może trochę poważniejszą rozmowę.
- Zastanawiałem się, Octavio, jak będzie wyglądał nowy rok. Cieszę się, że 57 już dobiega końca, bo był dla mnie okropny, ale... czy ten nowy będzie lepszy? Mam wrażenie, że najlepszym pomysłem byłaby ucieczka z Wysp, gdzieś daleko poza granice Królestwa
rzucam na losowe kadzidełko
Jeżeli kogoś należy zaklinać o tym, że żywi się do niego uczucia - to na pewno jest to jakiś problem. Ktoś komu się okazuje odpowiednią ilość, by dobrze o tym wiedział, bez zapewniania - ten ktoś może czuć się spokojny. I chyba Octavia czuje się spokojna, bo wie, że te niewinne żarty to jedynie żarty. Ares tak na prawdę nie lubi jej tylko tyle ile pokazał na palcach. Gdyby tak było, wcale nie ruszyłby z nią na jarmark, by we dwójkę mogli go przemierzać jak najdrożsi przyjaciele.
- Och daj spokój, powinnaś się cieszyć, że masz jeszcze okazję sama się zakochać, lub przynajmniej wskazać kogo chciałabyś wziąć za męża. Nie wyobrażam sobie, żeby lord Lestragne wskazał ci kogoś, kto by ci sie chociaż odrobinę nie przypodobał. - oświadczam, zupełnie ingnorując te wpatrzone we mnie oczy, które może są oknem na duszę, która chciałaby bym to ja podjął za nią decyzję i wybrał nam wspólną przyszłość. Ślepy byłem na to, już dawno wtrąciwszy drogą Octavię do grona moich sióstr. A te, chociaż liczyć mogą na moją najszczerszą wersję, niestety, nigdy nie będą mogły zostać mi żonami. Czułbym sie niezręcznie, myśląc o mojej siostrze jako kimś z kim mam począć dziedzica. Poza tym, prezentowałem jej zupełnie romantyczną wizję, w której to nie mąż, ale ona sama, mogłaby zadecydować. I czy to jedno, nie jest świadectwem o tym, jak bardzo postępowe mam myślenie?
- Niedługo Noworoczny Sabat, może rozpoczniesz nowy rok z kimś, kto przetańczy z tobą całą noc? - zasugerowałem, jednocześnie zastanawiając się, czy przyjdę na bal do lady Nott. Dotąd opuściłem kilka sabatów, a jednak ta niestrudzenie wysyłała mi zaproszenia. Niegrzecznie byłoby, gdybym znów sie nie pojawił, szczególnie w tej sytuacji... w której jestem znów kawalerem do wzięcia.
Tymczasem Octavia przedstawia mi pomysły na moją obronę. Zastanawia mnie czy Primrose łyknęłaby te usprawiedliwienia i wątpię. Z tego co zdążyłem ją poznać, odniosłem wrażenie, że nie przyjmuje wymówek.
Tak czy siak, teraz byłem z Octavią, której uśmiech mnie radował, szczególnie, kiedy powiększył się za sprawą otrzymanego portretu. Noszę go, obym nie zapomniał jej go oddać przy końcu spotkania, bo będzie musiała przyjeżdżać do mnie i go sobie oglądać u mnie na ścianie.
Niepocieszeni wynikiem losowania porównujemy nagrody i kręcę głową.
- Może to nie tylko loteria, ale i wydarzenie charytatywne, a losy są podmienione, abyśmy nie mogli wygrać nic większego... Może to jakaś akcja, żeby biedota coś złapała... - skomentowałem, przeczesując spojrzeniem przepełnionym wyższością twarze kilku osób wokół nas. - Idziemy dalej? Weźmiemy czekoladę i może przejdziemy się trochę - zaproponowałem, a kiedy mieliśmy już ze sobą czekoladę, weszliśmy w nieco bardziej odludnione miejsce pełne ognisk.
Podeszliśmy do jednego, zatrzymujemy się i wybieram jedno z kadzideł, wrzucam je w ognisko i zaczynam może trochę poważniejszą rozmowę.
- Zastanawiałem się, Octavio, jak będzie wyglądał nowy rok. Cieszę się, że 57 już dobiega końca, bo był dla mnie okropny, ale... czy ten nowy będzie lepszy? Mam wrażenie, że najlepszym pomysłem byłaby ucieczka z Wysp, gdzieś daleko poza granice Królestwa
rzucam na losowe kadzidełko
The member 'Ares Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
To było coś przyjemnego, móc wyjść gdzieś grupą znajomych - tak jak za dawnych czasów, jeszcze w Hogwarcie podczas wycieczek do Hogsmeade, chociaż skład wcale nie był koniecznie taki sam. Brakowało kilku osób, inne były zastąpione kompletnymi obcymi, a inne… już więcej nie będą miały okazji do wspólnego wyjścia.
Mieli już inne zmartwienia, mieszkali w różnych miejscach i powodziło im się różnie. Sam Thomas ledwo dwa tygodnie temu wyszedł z Tower, ale już powoli zarówno czuł się lepiej jak i nie chciał mówić dokładnie, co się stało przez te kilka dni, kiedy się tam znajdywał - i dlaczego w ogóle się tam znalazł. Przecież wszyscy wiedzieli, że nie było to wielkie osiągnięcie! Za kraty w tych czasach można było trafić z byle idiotycznego powodu, bo się krzywo spojrzało na jakiegoś urzędnika albo któryś pomieszał twoje papiery, nie musiał streszczać całej historii.
- Jakby, wciąż nie rozumiem, o co wtedy zrobiłeś takie wielkie, Cas. Temu kugucharowi nic się nie stało koniec końców, skąd miałem wiedzieć że jak go przywiążemy za ogon we wspólnym Gryfonów to wpadnie w szał i wbiegnie do kominka? Może się nieco podpalił i przeraził naszą Piękną Damę, prawie podpalając jej obraz, ale no na litość Merlina, miałem wtedy czternaście lat i dopiero James przyjechał do Hogwartu! Czego po mnie oczekiwałeś? Zresztą, nawet nie wiem skąd ten zwierzak się znalazł we wspólnym - mówił, wywracając oczami na byłego prefekta, który dopiero co go upomniał, żeby nie zaczepiał zwierzęcia tak podobnego do zwykłego kota, który właśnie ich leniwym wzrokiem obserwował z dachu jednej z budek. Wcale nie chciał go przecież zaczepiać! Ani rzucić w niego kamieniem, ani nic takiego, żeby sprawdzić jego refleks… przecież tak robił tylko, kiedy był w szkole, a teraz w niej nie był! Już wiedział, że większość kugucharów ma całkiem dobry refleks i ostre pazury, nie musiał tego sprawdzać ponownie.
A przynajmniej na razie miał więcej niż wystarczającą ilość sińców na całym ciele po niedawnej odsiadce. Chociaż i tak już wyglądał lepiej, mimo ciągłego braku zębów. A taka wycieczka na pewno pomagała mu odciągnąć nieco myśli od tego, co się wydarzyło. I od odgłosów egzekucji, od tej listy nazwisk…
- Ale przede wszystkim no co jak co, ale to wina Steffa, że nie powiedział nam, że jakiś drugoroczniak przywiózł kuguchara. Kto miał wiedzieć jak nie on? Nomen omen po kilku miesiącach i tak znaleziono tego zwierzaka pod bijącą wierzbą, ale za to już nie odpowiadałem. Nie znęcam się nad zwierzętami przecież, to prędzej one się nade mną znęcają - dodał, wsuwając dłonie do kieszenie i wciąż idąc niezbyt śmiesznym krokiem, nie chcąc wcale nadwyrężać swojego kolana - przynajmniej tak jak zalecała pani Baudelaire. Oczywiście, że posmarował je maścią, starał się odpoczywać, ale to było tak okropnie nudne… musiał znaleźć jakąś rozrywkę w domu poza planowaniem ulotek, o których rozmawiał jakiś czas temu z Marcelem! I wszystkich tych bajek, i kłamstw, które mieli rozprzestrzeniać na temat szlachty.
Uśmiechnął się jednak już po chwili, dostrzegając ogniska i już po chwili ruszając do jednego z nich. Nie bardzo się przejmując tym co ludzie dookoła mogliby pomyśleć, z uśmiechem zerknął na grupę swoich znajomych i po tym wyciągnął harmonijkę z kieszeni, którą z czasów Hogwartu jak najbardziej mogli pamiętać. Tak mały instrument zawsze towarzyszył Tomkowi i przy każdej próbie skonfiskowania go, robił ogromną awanturę. To był jego najcenniejszy skarb, mimo że mały i mieszczący się w kieszeni. Choć może grał już nieco lepiej niż w Hogwarcie.
Zaczął po prostu grać skoczną melodyjkę, zerkając to na Norę i Finley, jak i na Castora i Steffka. Naprawdę miło było w końcu wyjść z mieszkania po niemalże tygodniu, który spędził w nim zamknięty.
| zaczynam to zabieram przywilej rzucenia.
Ostatnio zmieniony przez Thomas Doe dnia 29.07.21 23:01, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Pewność rozlewała się w niej wraz z krwią przodków. Nie bez powodu, była potomkinią wspaniałej i silnej czarownicy - Mahaut. W swoim dziedzictwe odziedziczyła też zdrową ilość buty i arogancji, nie miała problemu z odnalezieniem siebie w towarzystwie. Nawet lubiła rozmowy, które potrafił nieść więcej, niźli tylko powierzchowne słowa. Niezauważalne gesty, skryte pod innymi przekazy, wtedy była w miejscu, które lubiła. Choć zdecydowanie różne ono było od miejsca w którym znajdowali się teraz. Zapachu, który wbijał się w nozdrza. Wpływał na nią. Sprawiał, że wypowiadała słowa, składała zdania, których prawdopodobnie nie użyłaby nigdy - ani wcześniej, ani później. Nie kontrolowała tego, ale fakt ten rozumiała z opóźnieniem, świadomość docierała do niej powoli, na razie pozostawiając ją w miejscu. Jedynie czekając aż zorientuje się na tyle, by odejść z miejsca, które wywoływało ją do odkrywania własnych myśli i emocji.
Wiele ostatnio strat ponieśli - poniosła ona sama. Anomalie odebrały im ojca i jego darzyła uczuciem. Tęskniła za jego mądrością. Był jej oparciem, tak jak był nim i Tristan. Co do Alpharda, sama nie była pewna, a może nie chciała rozmyślać na ten temat, woląc pozostawić go za sobą. Coś, co nigdy się naprawdę nie zaczęło, nie powinno być wspominane tak długo, prawda?
Jej brew drgnęła, kiedy usłyszała odpowiedź w tak znajomym języku. Tęskniła za jego brzmieniem, choć słychać było, że lord Bulstrode nie posługiwał się nim na takim poziomie jak róże, które wychowywały się ucząc języka, by później studiować magię we francuskim instytucie. Zgodnie z padającymi słowami uniosła kąciki ust ku górze. Ale choć twarz jej nie stężała, kolejne słowa sprawiły, że wewnętrznie zamarła. Dlaczego? Dlaczego wybrała właśnie ten cytat. Dlaczego postanowiła wdać się właśnie w taką rozmowę. I w końcu dlaczego przyjmowała rady od Bulstrode’a? Nie wiedziała. Nie wiedziała też co winna odpowiedzieć na wypowiedziane już w ojczystym języku słowa, dlatego zwróciła swoje spojrzenie na ogień, marszcząc brwi.
- Znasz lordzie, Jeana de la Bruyere’a. - stwierdziła oczywistość, postanawiając tym samym uciąć temat który zaczynał wprowadzać ją w rejony w które zdecydowanie wchodzić nie chciała. Kolejny wcale nie był lepszy i po raz pierwszy Melisande, nie chciała dalej kontynuować tej rozmowy słuchając słów, które słyszała już tyle razy. Kroczył niebezpieczną ścieżką. Chwała i duma. Ryzyko. Wszystko rozumiała, wszystko się zgadzało, a jednak z tylu osób właśnie jego kostucha postanowiła zabrać ze sobą. Kolejne, jej własne słowa były jeszcze bardziej niezrozumiałe i rozzłościły ją samą. Tym razem odbiło się to w grymasie który odbił się na twarzy kiedy jej odpowiadał a usta wygięły się w dół. Jak mogła do tego doprowadzić, żeby radził jej i współczuł Bulstrode? Uniosła wzrok znad ogniska. - Oh, kogoś na pewno. - odpowiedziała mu cofając się o krok od ogniska. - Czasem. - powtórzyła po nim, patrząc mu już bez emocji w oczy. - Powinnam już pójść, chciałam jeszcze odwiedzić jedno miejsce. - zaanonsował, zwyczajnie uznając, że pozostawanie tutaj dłużej, nie może przynieść i nie przyniesie niczego dobrego. Tego jednego była już pewna. Coś było nie tak, chociaż nie była w stanie powiedzieć dokładnie co. - Bywaj, lordzie Bulstrode. - pożegnała się krótko, odpowiednim skinieniem głowy zbierając się do odejścia, oczekując jeszcze chwilę, gdyby chciał coś dodać.
Wiele ostatnio strat ponieśli - poniosła ona sama. Anomalie odebrały im ojca i jego darzyła uczuciem. Tęskniła za jego mądrością. Był jej oparciem, tak jak był nim i Tristan. Co do Alpharda, sama nie była pewna, a może nie chciała rozmyślać na ten temat, woląc pozostawić go za sobą. Coś, co nigdy się naprawdę nie zaczęło, nie powinno być wspominane tak długo, prawda?
Jej brew drgnęła, kiedy usłyszała odpowiedź w tak znajomym języku. Tęskniła za jego brzmieniem, choć słychać było, że lord Bulstrode nie posługiwał się nim na takim poziomie jak róże, które wychowywały się ucząc języka, by później studiować magię we francuskim instytucie. Zgodnie z padającymi słowami uniosła kąciki ust ku górze. Ale choć twarz jej nie stężała, kolejne słowa sprawiły, że wewnętrznie zamarła. Dlaczego? Dlaczego wybrała właśnie ten cytat. Dlaczego postanowiła wdać się właśnie w taką rozmowę. I w końcu dlaczego przyjmowała rady od Bulstrode’a? Nie wiedziała. Nie wiedziała też co winna odpowiedzieć na wypowiedziane już w ojczystym języku słowa, dlatego zwróciła swoje spojrzenie na ogień, marszcząc brwi.
- Znasz lordzie, Jeana de la Bruyere’a. - stwierdziła oczywistość, postanawiając tym samym uciąć temat który zaczynał wprowadzać ją w rejony w które zdecydowanie wchodzić nie chciała. Kolejny wcale nie był lepszy i po raz pierwszy Melisande, nie chciała dalej kontynuować tej rozmowy słuchając słów, które słyszała już tyle razy. Kroczył niebezpieczną ścieżką. Chwała i duma. Ryzyko. Wszystko rozumiała, wszystko się zgadzało, a jednak z tylu osób właśnie jego kostucha postanowiła zabrać ze sobą. Kolejne, jej własne słowa były jeszcze bardziej niezrozumiałe i rozzłościły ją samą. Tym razem odbiło się to w grymasie który odbił się na twarzy kiedy jej odpowiadał a usta wygięły się w dół. Jak mogła do tego doprowadzić, żeby radził jej i współczuł Bulstrode? Uniosła wzrok znad ogniska. - Oh, kogoś na pewno. - odpowiedziała mu cofając się o krok od ogniska. - Czasem. - powtórzyła po nim, patrząc mu już bez emocji w oczy. - Powinnam już pójść, chciałam jeszcze odwiedzić jedno miejsce. - zaanonsował, zwyczajnie uznając, że pozostawanie tutaj dłużej, nie może przynieść i nie przyniesie niczego dobrego. Tego jednego była już pewna. Coś było nie tak, chociaż nie była w stanie powiedzieć dokładnie co. - Bywaj, lordzie Bulstrode. - pożegnała się krótko, odpowiednim skinieniem głowy zbierając się do odejścia, oczekując jeszcze chwilę, gdyby chciał coś dodać.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
|10.12.1957, przychodzimy z loterii
Perseus chciał rozmawiać o pracy, ale Rigel miał zamiar odrobinę mu w tym przeszkodzić. Widział, w jakim stanie był ostatnio kuzyn… i bardzo go to zmartwiło, a nawet przeraziło. Działo się coś niedobrego, ale młodszy z Blacków nie był w stanie zrozumieć, całej sytuacji. Czy to nadal problemy na froncie sercowym, czy stało się coś jeszcze? Niestety Perseus nie był skory do rozmów i enigmatycznie odpowiadał na wszystkie zadawane przez młodszego czarodzieja pytania, chociaż po tym, jak się zachowywał, widać było, że bardzo potrzebował szczerej rozmowy. Zrzucenia ciężaru ze swoich barków.
Rigel zdążył się zorientować, posłuchawszy plotek, że ogniska, które płonęły tuż przy linii brzegowej, nie były zwyczajne. Podobno, można było do nich wrzucić garść magicznych kadzideł, specjalnie do tego przygotowanych i uzyskać różne… nietypowe efekty. Czarodziej znał się dobrze na kadzidłach i ziołach - sam czasem przygotowywał mieszanki dla przyjaciół czy użytek prywatny, tak że był pewien, że uda mu się dobrać coś odpowiedniego do sytuacji.
Bardzo nie lubił kombinować, czy oszukiwać, ale w tym momencie już zupełnie nie miał pojęcia, jak jeszcze mógłby pomóc kuzynowi.
Byle by się nie zorientował.
Perseus również dobrze znał się na właściwościach roślin, mimo że sam nie tworzył kadzideł.
-Usiądź sobie i odpocznij. - powiedział, kiedy podeszli do jednego z wolnych ognisk, oddalonego znacznie od innych, przy których odpoczywali inni odwiedzający jarmark. - Wybiorę nam coś miłego.
Zbliżył się do pojemników, po czym po kolei brał z każdego pojemnika szczyptę mieszanki ziół, rozcierał w palcach i wąchał. Zapachy były mocne i sprawiały, że kręciło się od nich w głowie. Każdy z nich był wyjątkowy. W pewnej chwili Rigel miał problem ze zdecydowaniem się, czy chciałby wybrać kadzidło z pierwszego pojemnika - pachnące prawie tak, jak jego Amortencja, pozwalające wyzbyć się blokad, aby bez poczucia wstydu rozmawiać o rzeczach wstydliwych, czy też jeszcze jakieś inne.
Nie, pierwsze odpada.
Potrzebny był wstrząs, coś, co pomoże rozładować nagromadzone emocje. Wyciągnie cienie na światło dzienne i pozwoli im sczeznąć. Black chwile się zawahał, zanim wrzucił w tańczące płomienie garść ziół z czwartego pojemnika.
Razem przez to przejdziemy, Perseusu.
|do ognia leci wybrane kadzidło numer 4
Perseus chciał rozmawiać o pracy, ale Rigel miał zamiar odrobinę mu w tym przeszkodzić. Widział, w jakim stanie był ostatnio kuzyn… i bardzo go to zmartwiło, a nawet przeraziło. Działo się coś niedobrego, ale młodszy z Blacków nie był w stanie zrozumieć, całej sytuacji. Czy to nadal problemy na froncie sercowym, czy stało się coś jeszcze? Niestety Perseus nie był skory do rozmów i enigmatycznie odpowiadał na wszystkie zadawane przez młodszego czarodzieja pytania, chociaż po tym, jak się zachowywał, widać było, że bardzo potrzebował szczerej rozmowy. Zrzucenia ciężaru ze swoich barków.
Rigel zdążył się zorientować, posłuchawszy plotek, że ogniska, które płonęły tuż przy linii brzegowej, nie były zwyczajne. Podobno, można było do nich wrzucić garść magicznych kadzideł, specjalnie do tego przygotowanych i uzyskać różne… nietypowe efekty. Czarodziej znał się dobrze na kadzidłach i ziołach - sam czasem przygotowywał mieszanki dla przyjaciół czy użytek prywatny, tak że był pewien, że uda mu się dobrać coś odpowiedniego do sytuacji.
Bardzo nie lubił kombinować, czy oszukiwać, ale w tym momencie już zupełnie nie miał pojęcia, jak jeszcze mógłby pomóc kuzynowi.
Byle by się nie zorientował.
Perseus również dobrze znał się na właściwościach roślin, mimo że sam nie tworzył kadzideł.
-Usiądź sobie i odpocznij. - powiedział, kiedy podeszli do jednego z wolnych ognisk, oddalonego znacznie od innych, przy których odpoczywali inni odwiedzający jarmark. - Wybiorę nam coś miłego.
Zbliżył się do pojemników, po czym po kolei brał z każdego pojemnika szczyptę mieszanki ziół, rozcierał w palcach i wąchał. Zapachy były mocne i sprawiały, że kręciło się od nich w głowie. Każdy z nich był wyjątkowy. W pewnej chwili Rigel miał problem ze zdecydowaniem się, czy chciałby wybrać kadzidło z pierwszego pojemnika - pachnące prawie tak, jak jego Amortencja, pozwalające wyzbyć się blokad, aby bez poczucia wstydu rozmawiać o rzeczach wstydliwych, czy też jeszcze jakieś inne.
Nie, pierwsze odpada.
Potrzebny był wstrząs, coś, co pomoże rozładować nagromadzone emocje. Wyciągnie cienie na światło dzienne i pozwoli im sczeznąć. Black chwile się zawahał, zanim wrzucił w tańczące płomienie garść ziół z czwartego pojemnika.
Razem przez to przejdziemy, Perseusu.
|do ognia leci wybrane kadzidło numer 4
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Jeszcze nie wiedział jakie plany miał wobec niego Rigel; gdyby tylko powiedział coś, co chociażby subtelnie mogło zasugerować, że zamierza wyciągnąć od Perseusa informacje na temat jego stanu psychicznego, natychmiast by się wykręcił. Powiedziałby, że zostawił kociołek nad paleniskiem (mimo, że jego relacja z eliksirami była trudna, to znaczy nie lubili się z wzajemnością), albo że zapomniał o wizycie ważnego pacjenta i musi pędzić do Munga. Wymyśliłby cokolwiek, nawet coś najbardziej absurdalnego, byle tylko zachować swoje cierpienie dla siebie. Powiedział już za dużo.
Zdecydowanie łatwiej przychodziło mu leczenie traum innych. Tak było bezpieczniej.
Ufał Rigelowi. Bezgranicznie mu ufał, dlatego, kiedy polecił mu zajęcie miejsca przy ognisku, podczas gdy sam zaoferował się, by dobrać odpowiednie zioła, po których obaj arystokraci mieliby się odprężyć, posłusznie zajął miejsce na prowizorycznej ławce zrobionej z przeciętego na pół drzewa. Miał nadzieję, że od zapachu palonych roślin ogarnie ich otępienie, słodkie rozluźnienie, stan błogiej niemocy, towarzyszący na przykład opium, czy niektórym z Rigelowych kadzideł. Że ich ciała nagle staną się lekkie, zbyt lekkie, by je czuć, na usta wpełzną uśmiechy, a problemy będą żałośnie małe i śmieszne.
Pierwszą oznaką, że coś jest nie tak, był zapach kadzidła mieszanego z ogniem — ostry, gryzący i nieprzyjemny. Zaraz potem Perseus zaczął odnosić wrażenie, że każda z jego kończyn jest jak z ołowiu, ale w ten przykry sposób, przez który nie czuł się zmęczony, a dosłownie przytłoczony. — Rigelu...? Jesteś pewien, że wybrałeś coś miłego? — zapytał skołowany, czując, jak do oczu napływają łzy, a głos odmawia posłuszeństwa. Naraz ogarnęła go cała rozpacz, która głęboko skrywana towarzyszyła mu od tygodni, jak nie miesięcy, czy nawet lat. W jednej chwili przypomniał sobie wszystkie doznane w życiu krzywdy, nawet te najmniej istotne, które już dawno zepchnął w najdalsze zakamarki pamięci, z mglistych wspomnień zaczęły wyłaniać się dawno zapomniane twarze, a przytłumione głosy zaczęły brzmieć jasno i wyraźnie. W tym samym momencie Perseus zapragnął odejść, zniknąć, umrzeć, zamienić się w pył — zrobić cokolwiek, byle tylko przestać czuć wszechobecną beznadziejność, sprawiającą, że po jego policzku popłynęła pierwsza gorąca kropla.
— Co się ze mną dzieje, Rigelu? Tak bardzo się boję...
Zdecydowanie łatwiej przychodziło mu leczenie traum innych. Tak było bezpieczniej.
Ufał Rigelowi. Bezgranicznie mu ufał, dlatego, kiedy polecił mu zajęcie miejsca przy ognisku, podczas gdy sam zaoferował się, by dobrać odpowiednie zioła, po których obaj arystokraci mieliby się odprężyć, posłusznie zajął miejsce na prowizorycznej ławce zrobionej z przeciętego na pół drzewa. Miał nadzieję, że od zapachu palonych roślin ogarnie ich otępienie, słodkie rozluźnienie, stan błogiej niemocy, towarzyszący na przykład opium, czy niektórym z Rigelowych kadzideł. Że ich ciała nagle staną się lekkie, zbyt lekkie, by je czuć, na usta wpełzną uśmiechy, a problemy będą żałośnie małe i śmieszne.
Pierwszą oznaką, że coś jest nie tak, był zapach kadzidła mieszanego z ogniem — ostry, gryzący i nieprzyjemny. Zaraz potem Perseus zaczął odnosić wrażenie, że każda z jego kończyn jest jak z ołowiu, ale w ten przykry sposób, przez który nie czuł się zmęczony, a dosłownie przytłoczony. — Rigelu...? Jesteś pewien, że wybrałeś coś miłego? — zapytał skołowany, czując, jak do oczu napływają łzy, a głos odmawia posłuszeństwa. Naraz ogarnęła go cała rozpacz, która głęboko skrywana towarzyszyła mu od tygodni, jak nie miesięcy, czy nawet lat. W jednej chwili przypomniał sobie wszystkie doznane w życiu krzywdy, nawet te najmniej istotne, które już dawno zepchnął w najdalsze zakamarki pamięci, z mglistych wspomnień zaczęły wyłaniać się dawno zapomniane twarze, a przytłumione głosy zaczęły brzmieć jasno i wyraźnie. W tym samym momencie Perseus zapragnął odejść, zniknąć, umrzeć, zamienić się w pył — zrobić cokolwiek, byle tylko przestać czuć wszechobecną beznadziejność, sprawiającą, że po jego policzku popłynęła pierwsza gorąca kropla.
— Co się ze mną dzieje, Rigelu? Tak bardzo się boję...
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Jeśli którekolwiek z nich liczyło tego dnia na miłą i niezobowiązującą pogawędkę, niezagłębiającą się zanadto w niewygodne tematy i niewybijającą się zbytecznie ponad zwyczajowe uprzejmości, kadzidła z zimowego jarmarku postanowiły z nich okrutnie zakpić. Unosząca się wciąż znad ogniska woń paczuli zdawała się już być gryząca, rozmaryn i tymianek drażniły nozdrza, a sam Bulstrode tęsknił już za czystym, nieskażonym powietrzem, wolnym od wszelkiego rodzaju zapachów i idących za nimi następstwami, których sobie nie życzył. Nie wiedział na co dokładnie liczył, ciskając zasuszoną wiązkę w płomienie; kadzidła kojarzyły mu się raczej z kulturą orientu, z rozluźnieniem godnym mieszanki opium i relaksem płynącym z niespiesznej inhalacji narkotycznych oparów, a to, co uzyskali miało efekt dokładnie odwrotny do zamierzonego. Słowa płynęły same z ich ust i budziło to w nim niemalże coś na kształt grozy, bo oto on, Bulstrode z krwi i kości, urodzony aktor, urodzony obserwator, urodzony kłamca - mówił mimowolnie, bez przemyślenia, bez kalkulacji i bez rozpatrzenia wszelkich możliwych scenariuszy.
- Może ścieżki mojej edukacji zawiodły mnie ku innym dziedzinom, ale nie jestem ignorantem, lady Rosier - oznajmił w odpowiedzi lekkim tonem, bez zadęcia czy szukania zwady, gdzie ta nie była potrzebna. Jej zaskoczenie było poniekąd zrozumiałe, w przeciwieństwie do niej nie miał francuskich korzeni, co dla osoby biegle posługującej się językiem wielkich poetów i filozofów było również słyszalne w jego wypowiedzi. Był poniekąd rad, że Melisande wolała wybrać tę ścieżkę konwersacji, zamiast przerzucać się cytatami, których miał w zanadrzu jeszcze całkiem sporo - i jeden był gorszy od drugiego, a wszystkie samoistnie cisnęły się na język. Szczerze wątpił w to, by ktokolwiek ponosił winę za te zajścia. Śmierć Callisto bezsprzecznie obciążała uzdrowiciela, ale czy los Alpharda można było zrzucić na czyjekolwiek barki? Kogo śmiała obwiniać Melisande? Rycerzy Walpurgii? Śmierciożerców? Czarnego Pana? Zacisnął usta w wąską linię, ze wszelkich sił próbując nie powiedzieć już nic więcej i nie zadać niewygodnych pytań, które rozlałyby się goryczą jeszcze większą niż wszelkie dotychczasowe słowa. Kadzidło chyba jednak dopalało się ostatecznie, a duszące zapachy wydawały się w końcu słabnąć. Zdecydowanie za późno. Tego, co powiedzieli tego dnia, cofnąć się już nie da.
- Naturalnie, nietaktem byłoby panią dłużej wstrzymywać - zareagował natychmiast, cofając się o krok, by ustąpić jej miejsca, jeśli obrana przez nią ścieżka miałaby powieść pomiędzy ogniskiem a nim samym. - Miłego dnia, lady Rosier, oby reszta jarmarku okazała się być mniej rozczarowująca - pożegnał ją uprzejmie. Sam Bulstrode również miał plany opuścić ogniska i odnaleźć swoje kuzynostwo w głównej części świątecznego zamieszania, ale dobre wychowanie trzymało go w miejscu i nakazywało czekać, aż Melisande oddali się pierwsza i dopiero wtedy pójść w sobie tylko znanym kierunku.
| zt dla Maghnusa
- Może ścieżki mojej edukacji zawiodły mnie ku innym dziedzinom, ale nie jestem ignorantem, lady Rosier - oznajmił w odpowiedzi lekkim tonem, bez zadęcia czy szukania zwady, gdzie ta nie była potrzebna. Jej zaskoczenie było poniekąd zrozumiałe, w przeciwieństwie do niej nie miał francuskich korzeni, co dla osoby biegle posługującej się językiem wielkich poetów i filozofów było również słyszalne w jego wypowiedzi. Był poniekąd rad, że Melisande wolała wybrać tę ścieżkę konwersacji, zamiast przerzucać się cytatami, których miał w zanadrzu jeszcze całkiem sporo - i jeden był gorszy od drugiego, a wszystkie samoistnie cisnęły się na język. Szczerze wątpił w to, by ktokolwiek ponosił winę za te zajścia. Śmierć Callisto bezsprzecznie obciążała uzdrowiciela, ale czy los Alpharda można było zrzucić na czyjekolwiek barki? Kogo śmiała obwiniać Melisande? Rycerzy Walpurgii? Śmierciożerców? Czarnego Pana? Zacisnął usta w wąską linię, ze wszelkich sił próbując nie powiedzieć już nic więcej i nie zadać niewygodnych pytań, które rozlałyby się goryczą jeszcze większą niż wszelkie dotychczasowe słowa. Kadzidło chyba jednak dopalało się ostatecznie, a duszące zapachy wydawały się w końcu słabnąć. Zdecydowanie za późno. Tego, co powiedzieli tego dnia, cofnąć się już nie da.
- Naturalnie, nietaktem byłoby panią dłużej wstrzymywać - zareagował natychmiast, cofając się o krok, by ustąpić jej miejsca, jeśli obrana przez nią ścieżka miałaby powieść pomiędzy ogniskiem a nim samym. - Miłego dnia, lady Rosier, oby reszta jarmarku okazała się być mniej rozczarowująca - pożegnał ją uprzejmie. Sam Bulstrode również miał plany opuścić ogniska i odnaleźć swoje kuzynostwo w głównej części świątecznego zamieszania, ale dobre wychowanie trzymało go w miejscu i nakazywało czekać, aż Melisande oddali się pierwsza i dopiero wtedy pójść w sobie tylko znanym kierunku.
| zt dla Maghnusa
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Octavia chciała być pewna swoich relacji, dlatego o nie dbała, dlatego sporo im poświęcała. W zamian za to nie miała obaw, że w razie kryzysu zostanie całkiem sama, że nie będzie miała do kogo się odezwać. Mogła się rozejrzeć dookoła i zobaczyć grono osób, które było jej drogie i dla których zrobiłaby wszystko, miała nadzieję, że ze wzajemnością. A w takich relacjach nie prosi się o zapewnienia i dowody, one po prostu są.
-Zakochać... nie, to raczej nie wyjdzie - odwróciła wzrok i skupiła się na mijanych ludziach, jak gdyby mogli oni przejąć pewne niechciane myśli i uspokoić mocniej bijące serce. - Wskazanie w tym przypadku też nie wchodzi w grę. W końcu sama nie chcę być do niczego zmuszana, więc nie zrobiłabym tego drugiej stronie - w jej głosie, mimo ciągłego uśmiechu, dało się wyczuć coś na podobieństwo melancholii. - Każdy ma swoją cierpliwość, a ród swoje interesy. Mój czas zapewne powoli się kończy, a nestor musi patrzeć na ogół, nie jedynie na moje zachcianki, czego jestem świadoma - mimo wszystko świadomość nie oznaczała, że nie będzie się przed tym bronić. W końcu rozum mówi jedno, a serce nie zawsze chce się tego słuchać.
-I któż by to miał być? Raczej nie widzę opcji, by zamaskowany nieznajomy wziął mnie w ramiona i przetańczył ze mną całą noc. Zapewne skończy się typowo, taniec czy dwa z kimś z rodziny a potem stanie pod ścianą i sączenie alkoholu - jej sabaty rok w rok wyglądały niemal identycznie i chociaż było to bezpieczną opcją powoli ją nużyło. Niełapiący jednak żadnych wskazówek Ares wskazywał jedynie, że nie było szczególnych nadziei na jakąś zmianę.
To były jedynie wstępne pomysły. Chociaż nie miałaby oporów przed zbesztaniem go za głupie potknięcia mógł być też pewien, że broniłaby go jak lwica przed nieuzasadnionym atakiem. W jego przypadku mogłaby być nawet nie do końca obiektywna i przymykać oczy na mniejsze potknięcia czy wybryki, bo i na to znalazłaby jakieś wytłumaczenie.
-Idziemy, wokół loterii jest jednak ciut za dużo ludzi - skinęła głową na jego pomysł.
Nowe miejsce zachwyciło ją jeszcze bardziej. Lśniące ogniska, unoszące się zapachy kadzideł, cisza i spokój. Magia zdawała się być niemal widoczna i namacalna, a spokojna atmosfera koiła nerwy.
-... wyjechałbyś tak po prostu? - spojrzała na niego zaskoczona i jakby niemal zraniona. - Znowu? Znowu bez odzewu, bez wieści? Zostawił wszystkich... zostawił mnie? - tego ostatniego nie do końca chciała dodawać, miała wrażenie, że to kadzidło wypowiedziało te słowa za nią.
-Zakochać... nie, to raczej nie wyjdzie - odwróciła wzrok i skupiła się na mijanych ludziach, jak gdyby mogli oni przejąć pewne niechciane myśli i uspokoić mocniej bijące serce. - Wskazanie w tym przypadku też nie wchodzi w grę. W końcu sama nie chcę być do niczego zmuszana, więc nie zrobiłabym tego drugiej stronie - w jej głosie, mimo ciągłego uśmiechu, dało się wyczuć coś na podobieństwo melancholii. - Każdy ma swoją cierpliwość, a ród swoje interesy. Mój czas zapewne powoli się kończy, a nestor musi patrzeć na ogół, nie jedynie na moje zachcianki, czego jestem świadoma - mimo wszystko świadomość nie oznaczała, że nie będzie się przed tym bronić. W końcu rozum mówi jedno, a serce nie zawsze chce się tego słuchać.
-I któż by to miał być? Raczej nie widzę opcji, by zamaskowany nieznajomy wziął mnie w ramiona i przetańczył ze mną całą noc. Zapewne skończy się typowo, taniec czy dwa z kimś z rodziny a potem stanie pod ścianą i sączenie alkoholu - jej sabaty rok w rok wyglądały niemal identycznie i chociaż było to bezpieczną opcją powoli ją nużyło. Niełapiący jednak żadnych wskazówek Ares wskazywał jedynie, że nie było szczególnych nadziei na jakąś zmianę.
To były jedynie wstępne pomysły. Chociaż nie miałaby oporów przed zbesztaniem go za głupie potknięcia mógł być też pewien, że broniłaby go jak lwica przed nieuzasadnionym atakiem. W jego przypadku mogłaby być nawet nie do końca obiektywna i przymykać oczy na mniejsze potknięcia czy wybryki, bo i na to znalazłaby jakieś wytłumaczenie.
-Idziemy, wokół loterii jest jednak ciut za dużo ludzi - skinęła głową na jego pomysł.
Nowe miejsce zachwyciło ją jeszcze bardziej. Lśniące ogniska, unoszące się zapachy kadzideł, cisza i spokój. Magia zdawała się być niemal widoczna i namacalna, a spokojna atmosfera koiła nerwy.
-... wyjechałbyś tak po prostu? - spojrzała na niego zaskoczona i jakby niemal zraniona. - Znowu? Znowu bez odzewu, bez wieści? Zostawił wszystkich... zostawił mnie? - tego ostatniego nie do końca chciała dodawać, miała wrażenie, że to kadzidło wypowiedziało te słowa za nią.
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zapewniam cię, że nie znam ani jednego lorda, który wziął ślub z własnej potrzeby - to chyba miało ją pocieszyć, ale nie wiem, czy tak wyszło. Tak czy siak, Octavia sprawiała wrażenie nieco zdołowanej całą tą aurą Sabatową, zupełnie nie jak młoda dama powinna do tego podchodzić. Już trochę ją znałem, nie raz stałem z nią pod ścianą z winem.
- Cóż, mogę ci obiecać, że jeden z tych tańców rodzinnych na pewno będzie ze mną - zażartowałem, wcale nie dając jej żadnej nadziei, chociaż może właśnie dałem? Nie zdaję sobie sprawy z tego, ze Octavia mogłaby pragnąć bardziej mojej uwagi, przekonany jestem raczej o tym, że tańce ze mną ją nużą i czasami wolałaby, bym ją zostawił pod tą ścianą. Ale i ja tańców nie lubię, a jednak tańczę jak muszę. Z kuzynkami z rodziny muszę. Taki obowiązek. - Koniec końców, to zawsze jakieś wyjście - zastanawiam się, czy faktycznie, bo mimo wszystko ona mogłaby się bardziej przyłożyć do szukania drugiej połówki. - Ale powinniśmy chyba uświadomić sobie, że to może być jeden z ostatnich Sabatów. Kto wie, kiedy obędzie się kolejny. Z tymi dostawami? Dasz wiarę, że mój kucharz twierdzi, że nie ma szans na ośmiornice do końca roku? - mi to się w głowie nie mieściło, ale tak było! Nie miałem pojęcia jak poważna jest ta cała wojna, ale na pewno nie widziałem problemu w urządzaniu zabaw, kiedy ludzie gineli. Przecież nam, szlachetnie urodzonym, nic nie groziło, prawda?
Kadzidło, które wrzuciłem do ogniska, zapłonęło i wydało z siebie przyjemną woń. Uśmiecham się, czując jak w nosie zostają miłe zapachy. Z drugiej strony, okazuje się, że tuż obok mnie stoi wiąż Octavia, której chciałem się zwierzyć z pewnego ciężaru, tyle, że teraz... jakoś odeszła mi ochota. Po co mam ją zasmucać, nie chcę jej wcale zasmucać! To ostatnie na co mam ochotę. Za to miałbym ochotę teraz na przykład na skosztowanie tych jej ust. Skupiają na sobie całą moją uwagę.
- Zostawił? - powtarzam za nią, zdumiony tą nieznaną nutą, którą usłyszałem w jej głosie. - Czy to byłoby dla ciebie przykre gdybym wyjechał? - obserwuję jej twarz oświetloną od dołu przez ciepły ogień z ogniska. Nie rozumiem jeszcze do końca, co właściwie mogłoby się tutaj stać, ale mam przedziwne uczucie, które dociera do mnie z samej głębi. Koniecznie chciałbym się przypodobać mojej młodszej kuzynce. Nigdy wcześniej, tak jak teraz, nie wydała mi się równie słodka i atrakcyjna, jak teraz, kiedy stoi tu ze mną w tym uroczym oświetleniu.
- Cóż, mogę ci obiecać, że jeden z tych tańców rodzinnych na pewno będzie ze mną - zażartowałem, wcale nie dając jej żadnej nadziei, chociaż może właśnie dałem? Nie zdaję sobie sprawy z tego, ze Octavia mogłaby pragnąć bardziej mojej uwagi, przekonany jestem raczej o tym, że tańce ze mną ją nużą i czasami wolałaby, bym ją zostawił pod tą ścianą. Ale i ja tańców nie lubię, a jednak tańczę jak muszę. Z kuzynkami z rodziny muszę. Taki obowiązek. - Koniec końców, to zawsze jakieś wyjście - zastanawiam się, czy faktycznie, bo mimo wszystko ona mogłaby się bardziej przyłożyć do szukania drugiej połówki. - Ale powinniśmy chyba uświadomić sobie, że to może być jeden z ostatnich Sabatów. Kto wie, kiedy obędzie się kolejny. Z tymi dostawami? Dasz wiarę, że mój kucharz twierdzi, że nie ma szans na ośmiornice do końca roku? - mi to się w głowie nie mieściło, ale tak było! Nie miałem pojęcia jak poważna jest ta cała wojna, ale na pewno nie widziałem problemu w urządzaniu zabaw, kiedy ludzie gineli. Przecież nam, szlachetnie urodzonym, nic nie groziło, prawda?
Kadzidło, które wrzuciłem do ogniska, zapłonęło i wydało z siebie przyjemną woń. Uśmiecham się, czując jak w nosie zostają miłe zapachy. Z drugiej strony, okazuje się, że tuż obok mnie stoi wiąż Octavia, której chciałem się zwierzyć z pewnego ciężaru, tyle, że teraz... jakoś odeszła mi ochota. Po co mam ją zasmucać, nie chcę jej wcale zasmucać! To ostatnie na co mam ochotę. Za to miałbym ochotę teraz na przykład na skosztowanie tych jej ust. Skupiają na sobie całą moją uwagę.
- Zostawił? - powtarzam za nią, zdumiony tą nieznaną nutą, którą usłyszałem w jej głosie. - Czy to byłoby dla ciebie przykre gdybym wyjechał? - obserwuję jej twarz oświetloną od dołu przez ciepły ogień z ogniska. Nie rozumiem jeszcze do końca, co właściwie mogłoby się tutaj stać, ale mam przedziwne uczucie, które dociera do mnie z samej głębi. Koniecznie chciałbym się przypodobać mojej młodszej kuzynce. Nigdy wcześniej, tak jak teraz, nie wydała mi się równie słodka i atrakcyjna, jak teraz, kiedy stoi tu ze mną w tym uroczym oświetleniu.
Nie, nie pocieszył. Samemu o tym nie wiedząc wręcz pogorszył sprawę, a okazało się, że nie było to jego ostatnie słowo. Po kolejnym zdaniu Octavia musiała wspiąć się na wyżyny opanowania i aktorstwa, by utrzymać na twarzy niezmienny uśmiech, chociaż jej wzrok uciekał gdzie mógł, by przypadkiem nie zdradzić co się naprawdę dzieje. Rodzinny taniec... no tak, bo cóż by innego. Bo są rodziną. I kochają się jak rodzina. I przyjaźnią jak rodzina. Cóż jest większego i ważniejszego niż rodzina?
-Wątpię, żeby lady Nott odpuściła. Prędzej by chyba przegłodziła własną rodzinę przez pół roku, niż zrezygnowała z sabatu - powiedziała niby żartem, ale w sumie kto tam wiedział. Dla nich wyznacznikiem tragedii był brak ośmiorniczek, dla innych brak jedzenia przez cały dzień. Pewnie gdyby usłyszał ich ktoś z biednych dzielnic Londynu zazgrzytałby zębami. Czyżby to był powód, dla którego tyle osób zwracało się ku Zakonowi?
Gdy zadał pytanie spojrzała mu prosto w oczy. Nie powinna była, bo pokazywały za dużo. Pokazywały jak przykro jej było, że zniknął nie myśląc chociażby o ostrzeżeniu jej. Jak cieszyła się na jego ponowny list i możliwość spotkania. Jak przez całe spotkanie jej czerwone policzki nie były spowodowane chłodem, a jego obecnością, a uśmiech był szerszy niż przy kimkolwiek innym. Mówiły wszystko to, co próbowała ukrywać, by przypadkiem mu się nie narzucać i nie wpędzić w poczucie obowiązku zrobienia czegoś, na co nie miał ochoty, jedynie ze względu na nią. Ale teraz nagle chciała, żeby jednak wiedział. Żeby zrozumiał, żeby nie musiał się domyśleć z drobnych gestów i wplatanych do rozmów sugestii.
-Oczywiście, że byłoby to dla mnie przykre! To zawsze jest przykre, kiedy znikasz, kiedy mi nic mi nie mówisz, kiedy nie ma cię obok. Więc nie wyjeżdżaj... albo zabierz mnie ze sobą.
Ostatnia propozycja była utopijna, nierealna, ale jednocześnie tak bardzo kusząca. Tylko ich dwójka, daleko od wojny i spisków. Robiący co chcą i nieoceniani za nic. Póki co jednak byli gdzie byli, w środku wojny, ukrytej za kolorowymi stoiskami i blaskiem ognisk, wystawieni na publiczny osąd i plotki. Tylko w tej chwili to wszystko tak bardzo nie miało znaczenia, kiedy Ares był tuż obok, a jego wzrok skupiał się wyłącznie na niej.
-Wątpię, żeby lady Nott odpuściła. Prędzej by chyba przegłodziła własną rodzinę przez pół roku, niż zrezygnowała z sabatu - powiedziała niby żartem, ale w sumie kto tam wiedział. Dla nich wyznacznikiem tragedii był brak ośmiorniczek, dla innych brak jedzenia przez cały dzień. Pewnie gdyby usłyszał ich ktoś z biednych dzielnic Londynu zazgrzytałby zębami. Czyżby to był powód, dla którego tyle osób zwracało się ku Zakonowi?
Gdy zadał pytanie spojrzała mu prosto w oczy. Nie powinna była, bo pokazywały za dużo. Pokazywały jak przykro jej było, że zniknął nie myśląc chociażby o ostrzeżeniu jej. Jak cieszyła się na jego ponowny list i możliwość spotkania. Jak przez całe spotkanie jej czerwone policzki nie były spowodowane chłodem, a jego obecnością, a uśmiech był szerszy niż przy kimkolwiek innym. Mówiły wszystko to, co próbowała ukrywać, by przypadkiem mu się nie narzucać i nie wpędzić w poczucie obowiązku zrobienia czegoś, na co nie miał ochoty, jedynie ze względu na nią. Ale teraz nagle chciała, żeby jednak wiedział. Żeby zrozumiał, żeby nie musiał się domyśleć z drobnych gestów i wplatanych do rozmów sugestii.
-Oczywiście, że byłoby to dla mnie przykre! To zawsze jest przykre, kiedy znikasz, kiedy mi nic mi nie mówisz, kiedy nie ma cię obok. Więc nie wyjeżdżaj... albo zabierz mnie ze sobą.
Ostatnia propozycja była utopijna, nierealna, ale jednocześnie tak bardzo kusząca. Tylko ich dwójka, daleko od wojny i spisków. Robiący co chcą i nieoceniani za nic. Póki co jednak byli gdzie byli, w środku wojny, ukrytej za kolorowymi stoiskami i blaskiem ognisk, wystawieni na publiczny osąd i plotki. Tylko w tej chwili to wszystko tak bardzo nie miało znaczenia, kiedy Ares był tuż obok, a jego wzrok skupiał się wyłącznie na niej.
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zupełnie niczego się nie spodziewając, raniłem jak się okazuje, kolejną osobę. Czy jednak te nadzieje młodej Octavii można było ocenić jakkolwiek jako zasadne? Czy nie warto się jednak zastanowić? Nie była doświadczona w tych sprawach, możliwe, że byłem pierwszym mężczyzną, który z nią potrafi rozmawiać, ale to jeszcze nie znaczy, że istniała dla nas przestrzeń do rozwinięcia tej romantycznej. Ja, który sztuki flirtu uczyłem się na dalekim wchodzie, możliwe, że zbyt gorącą mam energię, jak dla tej młodej angielki. Możliwe, że wpadła w moje sidła, nawet jeżeli nie starałem się zbyt mocno ich rozstawiać.
Relacje pomiędzy Nottami a Carrowami nieco się oziębiły po nieudanym mariażu Isabelli z jednym z Nottów (dziś już zapominanym), dlatego moje uczesnictwo w sabacie wcale nie było takie pewne. Ale skoro już obiecałem, że przyjdę to przecież nie będę teraz zmieniał zdania. A samo przegłodzenie rodziny wydawało mi się trochę czarnym żartem, bo przecież dochodziły do mnie jakieś wiadomości o tym, że gdzieś tam jest głód wojenny. Spoglądam na Octavię, zastanawiając się, czy żartuje i nie wie, że żartuje z czyjegoś nieszczęścia, czy raczej nie orientuje się i tak trafiła? Lady Octavia jest na tyle inteligentna i obeznana, że na pewno musiała wiedzieć coś więcej o sytuacji wojennej. Skomentowałem to więc uśmiechem lekkim i skinięciem głowy.
- Tak, najpewniej - spoglądam w ogień, bo żartowałem z ośmiorniczek, ale kiedy chwilę później uświadamiam sobie, że moja kuzynka wcale nie jest taka niewinna, płaczę nad tym. Nie chcę, żeby tego typu zmartwienia męczyły jej głowę. Nie, kiedy jest najwyższy czas, żeby zajęła się swoją przyszłością. Zmartwienie to odeszło trochę na margines, kiedy opary z ogniska nas otaczają.
Czy jej buzia nie nabrała rumieńców, a oczy nie powiększyły się zbytnio? Spoglądam w miłą mi buzię i nie kryję wcale, że chcę się do niej uśmiechać. I odnoszę wrażenie, że i ona czerpie z tego przyjemność. I patrzy, patrzy tak, jak chyba jeszcze nigdy na mnie nie patrzyła. Znam to spojrzenie z oczu pewnej zielarki. Podobno takie spojrzenie wystarcza za tysiąc słów. A jednak i słowa mnie zaskakują. Czy to możliwe, że Lady Lestragne tęskniła za mną cały ten czas?
- Nie sądziłem, że to mogło Cię tak dotknąć, Lady Octavio - wyznałem, podbudowany jej słowami. Opary z ogniska każą nam flirtować i chociaż serce podpowiada mi, by dopytać o naturę tej tęsknoty, głowa każe się zatrzymać i zastanowić, czy bezpieczniej nie będzie jednak przemilczeć tę sytuację. Ale w nosie, płucach i oczach są opary kadzidła. I stąd mój pewny siebie uśmiech, który tak niebezpiecznie świadczy o moich wschodnich praktykach. Zostałem poniekąd do tego zmianipulowany, ael czy gdybym w głębi teo nie chciał, to by się to nie wydarzyło? Mój głos staje się cichszy, kiedy przychylam się do niej, by ciszej przekazać jej wizję, która mi się w głowie teraz urodziła. - Byłabyś dla mnie wspaniałą kompanką, Octavio. Wyobrażasz sobie, jak zwiedzamy górzyste Alpy? Moglibyśmy w małym szwajcarskim miasteczku zapomnieć o rzeczywistości angielskiego błota. Tylko ja, ty i... ogień w kominku
Relacje pomiędzy Nottami a Carrowami nieco się oziębiły po nieudanym mariażu Isabelli z jednym z Nottów (dziś już zapominanym), dlatego moje uczesnictwo w sabacie wcale nie było takie pewne. Ale skoro już obiecałem, że przyjdę to przecież nie będę teraz zmieniał zdania. A samo przegłodzenie rodziny wydawało mi się trochę czarnym żartem, bo przecież dochodziły do mnie jakieś wiadomości o tym, że gdzieś tam jest głód wojenny. Spoglądam na Octavię, zastanawiając się, czy żartuje i nie wie, że żartuje z czyjegoś nieszczęścia, czy raczej nie orientuje się i tak trafiła? Lady Octavia jest na tyle inteligentna i obeznana, że na pewno musiała wiedzieć coś więcej o sytuacji wojennej. Skomentowałem to więc uśmiechem lekkim i skinięciem głowy.
- Tak, najpewniej - spoglądam w ogień, bo żartowałem z ośmiorniczek, ale kiedy chwilę później uświadamiam sobie, że moja kuzynka wcale nie jest taka niewinna, płaczę nad tym. Nie chcę, żeby tego typu zmartwienia męczyły jej głowę. Nie, kiedy jest najwyższy czas, żeby zajęła się swoją przyszłością. Zmartwienie to odeszło trochę na margines, kiedy opary z ogniska nas otaczają.
Czy jej buzia nie nabrała rumieńców, a oczy nie powiększyły się zbytnio? Spoglądam w miłą mi buzię i nie kryję wcale, że chcę się do niej uśmiechać. I odnoszę wrażenie, że i ona czerpie z tego przyjemność. I patrzy, patrzy tak, jak chyba jeszcze nigdy na mnie nie patrzyła. Znam to spojrzenie z oczu pewnej zielarki. Podobno takie spojrzenie wystarcza za tysiąc słów. A jednak i słowa mnie zaskakują. Czy to możliwe, że Lady Lestragne tęskniła za mną cały ten czas?
- Nie sądziłem, że to mogło Cię tak dotknąć, Lady Octavio - wyznałem, podbudowany jej słowami. Opary z ogniska każą nam flirtować i chociaż serce podpowiada mi, by dopytać o naturę tej tęsknoty, głowa każe się zatrzymać i zastanowić, czy bezpieczniej nie będzie jednak przemilczeć tę sytuację. Ale w nosie, płucach i oczach są opary kadzidła. I stąd mój pewny siebie uśmiech, który tak niebezpiecznie świadczy o moich wschodnich praktykach. Zostałem poniekąd do tego zmianipulowany, ael czy gdybym w głębi teo nie chciał, to by się to nie wydarzyło? Mój głos staje się cichszy, kiedy przychylam się do niej, by ciszej przekazać jej wizję, która mi się w głowie teraz urodziła. - Byłabyś dla mnie wspaniałą kompanką, Octavio. Wyobrażasz sobie, jak zwiedzamy górzyste Alpy? Moglibyśmy w małym szwajcarskim miasteczku zapomnieć o rzeczywistości angielskiego błota. Tylko ja, ty i... ogień w kominku
Wciąż świeże wspomnienia nie tak dawnej wizyty na loterii w porcie powracały jak zaklęte, za każdym razem, gdy nieco większy krok powodował, że zamknięta kulka z losem, teraz prawie bezpiecznie trzymana w kieszeni, ocierała się o powierzchnię jego spodni. Kilka godzin temu głos Thomasa również mu towarzyszył, choć nawet go tam nie było; teraz Castor mógł niemal spokojnie przyglądać się mu, szatkować każdy gest szarobłękitem spojrzenia i uśmiechać się przy tym na tysiące różnych sposobów.
Przez lata zmieniały się uśmiechy. Zmieniał się kształt loków, które to pojawiały się i znikały na ich głowach, zmieniały się tony głosu, ubrania. Zmieniał się ich skład, role, które w nich pełnili (Nie jesteś już prefektem, Cas brzmiało prawie złowrogo, jakby mówiący chciał odrzeć Sprouta z bezpieczeństwa ustalonych i kultywowanych z piekielną zażyłością powiązań), wreszcie nowością był też niemal eteryczny dotyk dziewczęcej dłoni o długich palcach w zgięciu jego ramienia, przebijający się nieśmiało przez materiał płaszcza.
— Oczekiwałem tego, czego oczekuję od ciebie zawsze — może i ton głosu miał poważny, lecz w kącikach ust drżał całkiem rozbawiony uśmiech. Patrząc z dystansem na historię przywiązanego kuguchara potrafił się już uśmiechać, ba, zdarzyło mu się nawet raz przywołać to zdarzenie w formie żartu i zabawnej anegdotki, ale jeszcze kilka lat wcześniej była ona powodem panicznych pobudek w środku nocy, gdy zlany potem rozglądał się po dormitorium tylko po to, by usłyszeć znudzony głos Ellisa, mówiący mu, że tu żadnego kuguchara nie ma. — Tego, że wreszcie zmądrzejesz. I zrozumiesz, że każdy czyn prędzej czy później przyniesie ci konsekwencje.
To, do czego pił było raczej oczywiste. Nie musiał wyrażać tego na głos, uważał nawet, że ciężkie spojrzenie utrzymujące się na sylwetce cygańskiego młodzieńca przez kilka długich chwil załatwi sprawę. Ale czy byłby to pierwszy raz, gdy przeliczył się z wiarą w zdrowy rozsądek przyjaciela? Nie. Pewnie daleko mu było też do ostatniego takiego wypadku, ale cóż mógł innego zrobić, jak tylko wzruszyć ramionami?
Mógł zerknąć w kierunku spacerującej obok Finley. Ogromnie cieszył się z jej obecności na dzisiejszym wyjściu, choć przed spotkaniem z całą gromadką nie miał pojęcia, że mają aż tylu wspólnych znajomych. Ale to nawet lepiej, nie musiał jej ewentualnie przedstawiać większej ilości osób! Ech, teraz nie był nawet pewien, czy nie chciałby odciągnąć jej gdzieś na bok, pospacerować w samotności, czy może — na przekór logice — trwać dalej wśród ludzi, których naprawdę i szczerze lubił, dzieląc uwagę między swą sympatię, gderającego nieustannie Thomasa, znawczynię sztuk wszelakich w osobie Nory i jeszcze Steffena, który znając życie przejmie nieco energii Doe, samemu dokazując bez umiaru.
Ale hej! Byli młodzi, dzisiaj miało być wesoło, nawet kosztem jego skrępowania!
— Dobra, dobra... — próbował wcisnąć się pomiędzy kolejną część słowotoku przyjaciela, ale gdy rozdawano siłę przebicia, akurat musiał stać w kolejce po okulary, stąd zabieg ten pozostał oczywiście nieudany. Krótkie, rozbawione już lekko westchnienie opuściło jego usta, gdy wolną ręką sięgnął do drugiej kieszeni płaszcza, wyciągając z niego zamkniętą szczelnie fiolkę. — Masz. Żebym nie zapomniał. I postaraj się nie stłuc po drodze.
Castor przeprosił na chwilę Finley, by przesunąć się bliżej Doe i wymienić z nim kilka zdań szeptem.
— Mogę Ci to podać, jak będziemy się zbierać do domu. Ale znajdź sobie jakieś spokojne miejsce do umierania z bólu przez kilka godzin. Szkiele—wzro to dobry eliksir, ale nie dość, że jest niemiłosiernie obrzydliwy w smaku, to jeszcze... Ech, wzrastanie kości nie jest zbyt łagodne. Ale wszystkie zęby odrosną, o to się nie martw. — poklepał go lekko po ramieniu, by dodać mu otuchy. Chwilę później jednak kontynuował swój wywód. — Ewentualnie niech ci to ten wasz lekarz portowy poda. Ale nie próbuj pić samemu, czy z kimś, kto nie zna się nawet minimalnie na medycynie. Zrobisz sobie tylko większą krzywdę. Daj znać, że zrozumiałeś.
Ostatecznie fiolka znalazła swe miejsce w dłoni Thomasa, zaś Sprout zdmuchnął raz jeszcze jeden z miodowych loków ze swego czoła i powrócił do reszty towarzystwa, raz jeszcze oferując swe ramię Finley.
Gdy dotarli do ognisk, a Thomas we właściwym dla siebie stylu dobył harmonijki, Castor odruchowo zerknął w ogień. Dreszcz niewielkiego, ale nagłego dyskomfortu przebiegł w dół jego pleców, zmuszając go do znalezienia czegoś, co odwróci jego myśli od płomieni. Głębszy wdech pozwolił wyczuć nutę z pewnością sosnowych igieł i chyba żywicy? Zapach był orzeźwiający, ale łagodny. Przyjemny nawet i idealnie zgrywał się z melodią, którą wygrywał Doe.
Aż zdążyłby zatęsknić za urodzinowymi biwakami.
— Też to czujecie?
| Przekazuję Thomasowi szkiele—wzro z wyposażenia
Przez lata zmieniały się uśmiechy. Zmieniał się kształt loków, które to pojawiały się i znikały na ich głowach, zmieniały się tony głosu, ubrania. Zmieniał się ich skład, role, które w nich pełnili (Nie jesteś już prefektem, Cas brzmiało prawie złowrogo, jakby mówiący chciał odrzeć Sprouta z bezpieczeństwa ustalonych i kultywowanych z piekielną zażyłością powiązań), wreszcie nowością był też niemal eteryczny dotyk dziewczęcej dłoni o długich palcach w zgięciu jego ramienia, przebijający się nieśmiało przez materiał płaszcza.
— Oczekiwałem tego, czego oczekuję od ciebie zawsze — może i ton głosu miał poważny, lecz w kącikach ust drżał całkiem rozbawiony uśmiech. Patrząc z dystansem na historię przywiązanego kuguchara potrafił się już uśmiechać, ba, zdarzyło mu się nawet raz przywołać to zdarzenie w formie żartu i zabawnej anegdotki, ale jeszcze kilka lat wcześniej była ona powodem panicznych pobudek w środku nocy, gdy zlany potem rozglądał się po dormitorium tylko po to, by usłyszeć znudzony głos Ellisa, mówiący mu, że tu żadnego kuguchara nie ma. — Tego, że wreszcie zmądrzejesz. I zrozumiesz, że każdy czyn prędzej czy później przyniesie ci konsekwencje.
To, do czego pił było raczej oczywiste. Nie musiał wyrażać tego na głos, uważał nawet, że ciężkie spojrzenie utrzymujące się na sylwetce cygańskiego młodzieńca przez kilka długich chwil załatwi sprawę. Ale czy byłby to pierwszy raz, gdy przeliczył się z wiarą w zdrowy rozsądek przyjaciela? Nie. Pewnie daleko mu było też do ostatniego takiego wypadku, ale cóż mógł innego zrobić, jak tylko wzruszyć ramionami?
Mógł zerknąć w kierunku spacerującej obok Finley. Ogromnie cieszył się z jej obecności na dzisiejszym wyjściu, choć przed spotkaniem z całą gromadką nie miał pojęcia, że mają aż tylu wspólnych znajomych. Ale to nawet lepiej, nie musiał jej ewentualnie przedstawiać większej ilości osób! Ech, teraz nie był nawet pewien, czy nie chciałby odciągnąć jej gdzieś na bok, pospacerować w samotności, czy może — na przekór logice — trwać dalej wśród ludzi, których naprawdę i szczerze lubił, dzieląc uwagę między swą sympatię, gderającego nieustannie Thomasa, znawczynię sztuk wszelakich w osobie Nory i jeszcze Steffena, który znając życie przejmie nieco energii Doe, samemu dokazując bez umiaru.
Ale hej! Byli młodzi, dzisiaj miało być wesoło, nawet kosztem jego skrępowania!
— Dobra, dobra... — próbował wcisnąć się pomiędzy kolejną część słowotoku przyjaciela, ale gdy rozdawano siłę przebicia, akurat musiał stać w kolejce po okulary, stąd zabieg ten pozostał oczywiście nieudany. Krótkie, rozbawione już lekko westchnienie opuściło jego usta, gdy wolną ręką sięgnął do drugiej kieszeni płaszcza, wyciągając z niego zamkniętą szczelnie fiolkę. — Masz. Żebym nie zapomniał. I postaraj się nie stłuc po drodze.
Castor przeprosił na chwilę Finley, by przesunąć się bliżej Doe i wymienić z nim kilka zdań szeptem.
— Mogę Ci to podać, jak będziemy się zbierać do domu. Ale znajdź sobie jakieś spokojne miejsce do umierania z bólu przez kilka godzin. Szkiele—wzro to dobry eliksir, ale nie dość, że jest niemiłosiernie obrzydliwy w smaku, to jeszcze... Ech, wzrastanie kości nie jest zbyt łagodne. Ale wszystkie zęby odrosną, o to się nie martw. — poklepał go lekko po ramieniu, by dodać mu otuchy. Chwilę później jednak kontynuował swój wywód. — Ewentualnie niech ci to ten wasz lekarz portowy poda. Ale nie próbuj pić samemu, czy z kimś, kto nie zna się nawet minimalnie na medycynie. Zrobisz sobie tylko większą krzywdę. Daj znać, że zrozumiałeś.
Ostatecznie fiolka znalazła swe miejsce w dłoni Thomasa, zaś Sprout zdmuchnął raz jeszcze jeden z miodowych loków ze swego czoła i powrócił do reszty towarzystwa, raz jeszcze oferując swe ramię Finley.
Gdy dotarli do ognisk, a Thomas we właściwym dla siebie stylu dobył harmonijki, Castor odruchowo zerknął w ogień. Dreszcz niewielkiego, ale nagłego dyskomfortu przebiegł w dół jego pleców, zmuszając go do znalezienia czegoś, co odwróci jego myśli od płomieni. Głębszy wdech pozwolił wyczuć nutę z pewnością sosnowych igieł i chyba żywicy? Zapach był orzeźwiający, ale łagodny. Przyjemny nawet i idealnie zgrywał się z melodią, którą wygrywał Doe.
Aż zdążyłby zatęsknić za urodzinowymi biwakami.
— Też to czujecie?
| Przekazuję Thomasowi szkiele—wzro z wyposażenia
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Nigdy nie miała do niego pretensji, bo i o co? Nie powiedziała o co chodzi, nie spróbowała robić kroku dalej, stała tylko cicho obok i dusiła wszystko w sobie. Byłaby akurat ostatnią, która mogłaby winić go o brak zainteresowania, w końcu to ona najgłośniej krzyczała o wolności i możliwości wyboru. A co do uczuć wybór akurat był słaby, miało się je albo nie, jak więc wyrzucać mu fakt, że te jego nie pokrywają się z jej? Owszem, bolało, ale jak widać jakoś sobie z tym radziła i to chyba nawet całkiem nieźle, jeżeli nikt tego jeszcze nie wyciągnął, a rzucane co jakiś czas za jego plecami spojrzenia nie stały się już tematem plotek co bardziej spostrzegawczych z ich otoczenia.
Sympatie i antypatie to jedno, ale na sabat należało zaprosić wszystkich, nawet jeśli Nottowie chcieli by jakoś zmodyfikować listę, to nie mogli sobie na to pozwolić. Lady Nott zresztą nie należała do tych szczególnie pamiętliwych, a to ona miała ostatnie słowo w tym temacie. Co do żartu... tak, to był jeden z tych czarnych, ale w obecnych czasach coraz więcej podpadało w tę kategorię. Przegłodzenie szlachty? Dobre sobie. Prędzej zamorzą głodem kilka rodzin byle szlachta mogła urządzić swój bal. W końcu prostaczkowie nie mieli jak zapłacić, w przeciwieństwie do tych wyżej, którzy wielokrotnie nawet nie wiedzą jaka jest cena ich spokojnego życia. Octavia nie udawała, że w pełni rozumie co się dzieje. Żeby zrozumieć trzeba by doświadczyć, a ona nie miała ku temu okazji. Wiedziała jednak co się dzieje, co jednak nie zmieniało w żaden sposób czyjejkolwiek sytuacji.
Zaskoczyć Aresa, nie wierzyła, że kiedykolwiek jej się to uda, a jednak dzisiejsze wyjście obfitowało w wiele nietypowych sytuacji, czemu by więc nie dodać jeszcze jednej. Gdyby tylko wiedziała, że nie ona jedna czuła do niego podobne rzeczy, że jej wzrok nie jest pierwszym, a jedynie którymś z kolei, porównywanym do wcześniejszych. Teraz jednak się to nie liczyło, teraz liczył się jego uśmiech, od którego serce biło jej jeszcze mocniej, a rumieńców nie dało się już nijak ukryć czy wytłumaczyć.
-Jak miałoby nie dotknąć? Przecież chodzi o ciebie... - jej słowa mogły znaczyć bardzo wiele i na pewno nie pomogły w rozwianiu powstałych wątpliwości. Nie tylko on próbował sięgnąć po resztki rozsądku. Cichy głosik w głowie próbował ostrzegać, żeby to zakończyć. Że to i tak nie mogło się udać i jedynie się sparzy. Jak jednak miała przestać, kiedy jego twarz znalazła się jeszcze bliżej, a przedstawiana wizja kusiła, by rzucić wszystko i mu zaufać? - Z tobą pojechałabym choćby i na koniec świata - nie wiedzieć kiedy ściszyła głos. - Pokazałbyś mi wszystkie jego zakątki?
Sympatie i antypatie to jedno, ale na sabat należało zaprosić wszystkich, nawet jeśli Nottowie chcieli by jakoś zmodyfikować listę, to nie mogli sobie na to pozwolić. Lady Nott zresztą nie należała do tych szczególnie pamiętliwych, a to ona miała ostatnie słowo w tym temacie. Co do żartu... tak, to był jeden z tych czarnych, ale w obecnych czasach coraz więcej podpadało w tę kategorię. Przegłodzenie szlachty? Dobre sobie. Prędzej zamorzą głodem kilka rodzin byle szlachta mogła urządzić swój bal. W końcu prostaczkowie nie mieli jak zapłacić, w przeciwieństwie do tych wyżej, którzy wielokrotnie nawet nie wiedzą jaka jest cena ich spokojnego życia. Octavia nie udawała, że w pełni rozumie co się dzieje. Żeby zrozumieć trzeba by doświadczyć, a ona nie miała ku temu okazji. Wiedziała jednak co się dzieje, co jednak nie zmieniało w żaden sposób czyjejkolwiek sytuacji.
Zaskoczyć Aresa, nie wierzyła, że kiedykolwiek jej się to uda, a jednak dzisiejsze wyjście obfitowało w wiele nietypowych sytuacji, czemu by więc nie dodać jeszcze jednej. Gdyby tylko wiedziała, że nie ona jedna czuła do niego podobne rzeczy, że jej wzrok nie jest pierwszym, a jedynie którymś z kolei, porównywanym do wcześniejszych. Teraz jednak się to nie liczyło, teraz liczył się jego uśmiech, od którego serce biło jej jeszcze mocniej, a rumieńców nie dało się już nijak ukryć czy wytłumaczyć.
-Jak miałoby nie dotknąć? Przecież chodzi o ciebie... - jej słowa mogły znaczyć bardzo wiele i na pewno nie pomogły w rozwianiu powstałych wątpliwości. Nie tylko on próbował sięgnąć po resztki rozsądku. Cichy głosik w głowie próbował ostrzegać, żeby to zakończyć. Że to i tak nie mogło się udać i jedynie się sparzy. Jak jednak miała przestać, kiedy jego twarz znalazła się jeszcze bliżej, a przedstawiana wizja kusiła, by rzucić wszystko i mu zaufać? - Z tobą pojechałabym choćby i na koniec świata - nie wiedzieć kiedy ściszyła głos. - Pokazałbyś mi wszystkie jego zakątki?
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skwerek
Szybka odpowiedź