Skwerek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Skwerek
Zielone serce miasta z wielką fontanną, która przyciąga wzrok. To idealne miejsce na spędzenie leniwego popołudnia na jednej z ławek, spacery ze znajomymi pośród wijących się ścieżek lub rozłożenie koca na intensywnie zielonej, wiecznie młodej trawie. W tym miejscu tętni życie całej magicznej społeczności doków - tutaj nawiązuje się znajomości, podsłuchuje najgorętsze plotki. W powietrzu unosi się zapach magnolii, które dzięki magii kwitną tutaj o wiele dłużej, a w słoneczne dni, dzieci szaleją w wodzie pomiędzy ustawionymi figurkami łabędzi i syren.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:31, w całości zmieniany 2 razy
W odróżnieniu do rodzeństwa, Lyra bardzo szybko odkryła, że szlachecki świat ją urzeka i pociąga. Przełomem był jej pierwszy sabat, tuż po ukończeniu Hogwartu, gdy pierwszy raz z całą mocą zderzyła się z tą rzeczywistością, i choć czuła, że odstaje, że jej skromna sukienczyna budzi politowanie w znacznie bardziej strojnie odzianych pannach, zapragnęła, że kiedyś im dorówna. Nie miała pieniędzy ani nie pochodziła z szanowanego rodu, więc musiała samodzielnie zapracować na szacunek, w czym pomagał jej malarski talent, rzecz tak ceniona w świecie salonów. Choć tak cicha i niepozorna, pracowała bardzo intensywnie, szlifując wrodzony talent i godzinami czekając na Pokątnej na klientów. Oczywiście nie robiła tego tylko dla chęci zaistnienia, ale przede wszystkim dla pasji, którą dzięki temu mogła rozwijać. W grę wchodził też dużo bardziej prozaiczny czynnik – zarobki, których potrzebowała, aby nie musieć być całkowicie uzależnioną od dobrej woli brata. Te miesiące opłaciły jej się, bo później została zaproszona do udziału w swoim pierwszym wernisażu, który stanowił kolejny przełom w jej młodziutkim życiu. Jeszcze wcześniej została zaręczona, ale to nie była do końca ani decyzja Lyry, ani Glaucusa. To jego rodzicom najbardziej zależało na możliwie szybkim znalezieniu partnerki dla odnalezionego po rocznej nieobecności syna. Lyra wciąż zastanawiała się, dlaczego wybrali ją, skoro zapewne mieli do dyspozycji inne młode szlachcianki. Przychodziło jej jednak do głowy rozwiązanie – metamorfomagia, jej rzadka zdolność, z którą już przyszła na świat, a przecież Traversowie cenili transmutację.
W odpowiedzi na jego stwierdzenie pokiwała głową, przyjmując to do wiadomości. Nie zamierzała zresztą wnikać w stosunki panujące pomiędzy Yaxleyami, bo to nie było jej sprawą. Posłała mu lekki, choć niepewny uśmiech, wyraźnie zadowolona, że interesował się jej sztuką. Podobnie, jak chyba większości artystom, bardzo imponowało jej zainteresowanie ze strony innych.
- Naprawdę? – zapytała. – Oczywiście. Myślę, że po zakończeniu ekspozycji będzie można odebrać obraz. – W końcu to nie był element wystawy stałej, a czasowej, zorganizowanej dla młodych artystów, którzy dzięki temu mogli wziąć udział w wernisażu i zobaczyć swoje prace na ścianach galerii. – Może uda się znaleźć coś ładnego dla pańskiej matki. A jeśli nie... Mogę wykonać dla niej obraz na specjalne zamówienie. – Drobne, filigranowe i wciąż bardzo blade dziewczątko wyprostowało się dumnie, chcąc pokazać, że z chęcią namaluje obraz dla matki młodego Yaxleya. – Proszę tylko powiedzieć, jakiego rodzaju obrazy lubi pańska matka.
Oczy Lyry spoczęły na młodym czarodzieju. Był uprzejmy, ale jednocześnie wydawał jej się odrobinę tajemniczy i nieprzenikniony. Dopiero po chwili odwróciła wzrok, zerkając znowu w kierunku przystani, której fragment było stąd widać, chociaż doskonale wiedziała, że jej mąż jeszcze nie wrócił. Nie wiedziała, kiedy powróci, ale czekała na ten moment.
W odpowiedzi na jego stwierdzenie pokiwała głową, przyjmując to do wiadomości. Nie zamierzała zresztą wnikać w stosunki panujące pomiędzy Yaxleyami, bo to nie było jej sprawą. Posłała mu lekki, choć niepewny uśmiech, wyraźnie zadowolona, że interesował się jej sztuką. Podobnie, jak chyba większości artystom, bardzo imponowało jej zainteresowanie ze strony innych.
- Naprawdę? – zapytała. – Oczywiście. Myślę, że po zakończeniu ekspozycji będzie można odebrać obraz. – W końcu to nie był element wystawy stałej, a czasowej, zorganizowanej dla młodych artystów, którzy dzięki temu mogli wziąć udział w wernisażu i zobaczyć swoje prace na ścianach galerii. – Może uda się znaleźć coś ładnego dla pańskiej matki. A jeśli nie... Mogę wykonać dla niej obraz na specjalne zamówienie. – Drobne, filigranowe i wciąż bardzo blade dziewczątko wyprostowało się dumnie, chcąc pokazać, że z chęcią namaluje obraz dla matki młodego Yaxleya. – Proszę tylko powiedzieć, jakiego rodzaju obrazy lubi pańska matka.
Oczy Lyry spoczęły na młodym czarodzieju. Był uprzejmy, ale jednocześnie wydawał jej się odrobinę tajemniczy i nieprzenikniony. Dopiero po chwili odwróciła wzrok, zerkając znowu w kierunku przystani, której fragment było stąd widać, chociaż doskonale wiedziała, że jej mąż jeszcze nie wrócił. Nie wiedziała, kiedy powróci, ale czekała na ten moment.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nikt nie znał przyszłości. Nikt nie mógł powiedzieć czy kiedykolwiek jeszcze ich drogi się skrzyżują w jakikolwiek sposób, czy może było to ich ostatnie spotkanie. Fakt faktem że ta nieświadomość znajomości nadchodzących dni, miesięcy, lat była błogosławieństwem. Nie wierzył wróżbitom, jasnowidzom czy każdemu kto powoływał się na stanowisko wieszcza. Ludzie sami podejmowali decyzje, a czy wiedząc o przepowiedniach można było postąpić inaczej, czy podświadomie kierowano się tymi zagadnieniami? Nie było to potrzebne nikomu. Potrzebowali wierzyć w ideę, które prowadziły ich życie. Nie w puste słowa fałszywych bogów obiecujących znajomość przyszłych dni. To nie tak miało wyglądać, ale nie miało to znaczenia. Żadne z nich nie wiedział, co się wkrótce wydarzy już pod koniec kwietnia, w ostatni dzień miesiąca. Ani Morgoth, ani Lyra nie znali losów Barryego Weasleya. Czas każdego kiedyś musiał dobiec końca. Pytanie jedynie jak chciał odejść.
Słysząc jej pytanie, praktycznie niezauważalnie skinął głową na potwierdzenie słów. Mówił prawdę i w pewien sposób poczuł, że sprawienie przyjemności dawnej Gryfonce było tym odpowiednie. I poniekąd dobrze wpłynęło na niego samego. Po ponad miesiącu braku kontaktu z rodzinnym krajem, nie licząc nieprzyjemnego wyjazdu na ślub Tristana i Evandry Rosierów, potrzebował zwyczajnego towarzystwa kogoś kogo znał. Ale nie z rodziny. Oni wyczuwali w nim zmianę, a to wywoływało w nim poczucie winy, że nie mógł im powiedzieć, co naprawdę się z nim działo. Jedynie ojciec znał prawdę, chociaż też nie do końca. Ale z nim pokłócił się przed wyjazdem i nie wiedział jakie miał do niego nastawienie. Wiedział jednak, że ten rozłam musiał się zakończyć czym prędzej. Nie zawiódł go - przecież rósł w siłę czyż nie? Leon Vasilas nie wiedział, co jego syn robił w Rumunii. Nikt nie wiedział i tak miało pozostać.
- Myślę, że ten średnich rozmiarów obraz w złotej ramie przedstawiający otwarte morze byłby dla niej odpowiedni. Moja matka uwielbia błękit - wytłumaczył, przypominając sobie jeden z obrazów lady Travers. Wydawało mu się, że widział go jakiś czas temu. - Zlecenie na pewno też by jej odpowiadało - dodał, prostując się i opierając na ławce. - Rodzina to spoiwo, o które trzeba dbać. Zgadza się lady ze mną? - spytał, mając ochotę sięgnąć po papierosa. Ale nie poruszył się, wiedząc, że przy kobiecie nie wypadało.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Słysząc jej pytanie, praktycznie niezauważalnie skinął głową na potwierdzenie słów. Mówił prawdę i w pewien sposób poczuł, że sprawienie przyjemności dawnej Gryfonce było tym odpowiednie. I poniekąd dobrze wpłynęło na niego samego. Po ponad miesiącu braku kontaktu z rodzinnym krajem, nie licząc nieprzyjemnego wyjazdu na ślub Tristana i Evandry Rosierów, potrzebował zwyczajnego towarzystwa kogoś kogo znał. Ale nie z rodziny. Oni wyczuwali w nim zmianę, a to wywoływało w nim poczucie winy, że nie mógł im powiedzieć, co naprawdę się z nim działo. Jedynie ojciec znał prawdę, chociaż też nie do końca. Ale z nim pokłócił się przed wyjazdem i nie wiedział jakie miał do niego nastawienie. Wiedział jednak, że ten rozłam musiał się zakończyć czym prędzej. Nie zawiódł go - przecież rósł w siłę czyż nie? Leon Vasilas nie wiedział, co jego syn robił w Rumunii. Nikt nie wiedział i tak miało pozostać.
- Myślę, że ten średnich rozmiarów obraz w złotej ramie przedstawiający otwarte morze byłby dla niej odpowiedni. Moja matka uwielbia błękit - wytłumaczył, przypominając sobie jeden z obrazów lady Travers. Wydawało mu się, że widział go jakiś czas temu. - Zlecenie na pewno też by jej odpowiadało - dodał, prostując się i opierając na ławce. - Rodzina to spoiwo, o które trzeba dbać. Zgadza się lady ze mną? - spytał, mając ochotę sięgnąć po papierosa. Ale nie poruszył się, wiedząc, że przy kobiecie nie wypadało.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 20.01.17 23:05, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra pozostawała nieświadoma tego, co przyniosą najbliższe tygodnie. Nie wiedziała, czego dowie się już za dwa dni, nie wiedziała też, że jednego ze swoich braci już nigdy nie zobaczy. Że pod koniec miesiąca zginie on z rąk Yaxleya, z którym właśnie tak ufnie rozmawiała, a ich ostatnie spotkanie, na początku marca, zakończyło się kłótnią i nieprzyjemnym rozstaniem. I już nigdy nie będzie okazji do tego, żeby naprawić zepsute relacje.
Dziewczątko nie znało kierujących Morgothem pobudek odnośnie tego, dlaczego wybrał właśnie jej towarzystwo. Ale jako że i tak czuła się ostatnio osamotniona, nie miała nic przeciwko. Nawet spokojni, cisi ludzie potrzebowali czasem czyjejś obecności i zwyczajnej rozmowy.
- Ach, wiem, który obraz – odezwała się, wspominając przelotnie obraz, którego głównym elementem było morze. Misternie nakreślone fale oświetlane przez wątłe słońce, na wpół zachmurzone niebo i ptaki leniwie kołujące nad taflą wody. – To widok wybrzeża Norfolk. Malowałam go wczesną wiosną. – Od czasu zamieszkania z Glaucusem Lyra malowała dużo obrazów przedstawiających Norfolk, szczególnie okolice ich posiadłości. – Wydaje mi się, że jeszcze jest w galerii.
W odpowiedzi na jego kolejne pytanie pokiwała lekko głową, chociaż czuła, że Morgoth nieświadomie zahaczył o dość trudny temat. U Lyry sprawa była dosyć skomplikowana przez wzgląd na to, że nie wszyscy w jej rodzinie zaakceptowali jej wybór. Choćby taki Barry, który pojawił się w jej nowym domu tylko raz, po to, żeby się z nią pokłócić o to, że poszła za głosem własnego sumienia.
- Zgadzam się. Jednak nie wszystko zawsze układa się tak, jak byśmy tego chcieli – powiedziała, nie wdając się w szczegóły, o których nie chciała mówić. W końcu nie znali się zbyt dobrze. Jednakże w przypadku Lyry nie wszystko ułożyło się idealnie, chociaż życie wśród Traversów pozytywnie ją zaskoczyło. Dobrze żyło jej się u boku troskliwego i wyrozumiałego męża, a i jego rodzina przyjęła ją dobrze. Lyra zaprzyjaźniła się z jego siostrą i była mile widziana przez rodziców. Mimo to czegoś jej brakowało w tym niby idealnym obrazku.
Dziewczątko nie znało kierujących Morgothem pobudek odnośnie tego, dlaczego wybrał właśnie jej towarzystwo. Ale jako że i tak czuła się ostatnio osamotniona, nie miała nic przeciwko. Nawet spokojni, cisi ludzie potrzebowali czasem czyjejś obecności i zwyczajnej rozmowy.
- Ach, wiem, który obraz – odezwała się, wspominając przelotnie obraz, którego głównym elementem było morze. Misternie nakreślone fale oświetlane przez wątłe słońce, na wpół zachmurzone niebo i ptaki leniwie kołujące nad taflą wody. – To widok wybrzeża Norfolk. Malowałam go wczesną wiosną. – Od czasu zamieszkania z Glaucusem Lyra malowała dużo obrazów przedstawiających Norfolk, szczególnie okolice ich posiadłości. – Wydaje mi się, że jeszcze jest w galerii.
W odpowiedzi na jego kolejne pytanie pokiwała lekko głową, chociaż czuła, że Morgoth nieświadomie zahaczył o dość trudny temat. U Lyry sprawa była dosyć skomplikowana przez wzgląd na to, że nie wszyscy w jej rodzinie zaakceptowali jej wybór. Choćby taki Barry, który pojawił się w jej nowym domu tylko raz, po to, żeby się z nią pokłócić o to, że poszła za głosem własnego sumienia.
- Zgadzam się. Jednak nie wszystko zawsze układa się tak, jak byśmy tego chcieli – powiedziała, nie wdając się w szczegóły, o których nie chciała mówić. W końcu nie znali się zbyt dobrze. Jednakże w przypadku Lyry nie wszystko ułożyło się idealnie, chociaż życie wśród Traversów pozytywnie ją zaskoczyło. Dobrze żyło jej się u boku troskliwego i wyrozumiałego męża, a i jego rodzina przyjęła ją dobrze. Lyra zaprzyjaźniła się z jego siostrą i była mile widziana przez rodziców. Mimo to czegoś jej brakowało w tym niby idealnym obrazku.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Z zadowoleniem usłyszał, że dzieło, które wpadło w oko jego matce jak i jemu samemu nie zostało sprzedane, a wciąż znajdowało się wewnątrz galerii. Nie przywykł, by odpuszczać, gdy chodziło o coś czego bardzo pragnął. Niestety jakiś czas temu miał sposobność przekonać się jak to jest, gdy zostało mu odebrane coś cennego. Nie znosił tego uczucia, ale musiał je w sobie trzymać bez względu na wszystko. Dzięki temu wciąż pozostawał silny - nie pokazywał innym tego co czuł. Nikt nie sądził, że można uderzyć w Yaxley'a inaczej niż przez jego rodzinę. A jednak Morgoth miał pewną słabość. Słabość, która kosztowała go cząstkę jego samego, zostawiając z odczuciem odrzucenia. A on nie przywykł, by mu odmawiano.
- To prawda - odparł, wiedząc jak bardzo mądre były to słowa. I chociaż padły z ust tak młodej dziewczyny, nie zatraciły na znaczeniu. Wiedział o rozłamie wśród Weasley'ów. Jak już było wiadomo - był dobrym obserwatorem, a publiczna pogarda względem członka tak bliskiej rodziny nie mogła przejść bez zauważenia. Każdy by to mógł stwierdzić, gdyby był bardziej trzeźwy. Morgoth jednak potrafił. - Mimo wszystko czasem trzeba chronić ją przed samą sobą - dodał, milknąc. Oczywiście że pod tym pytanie kryło się coś więcej. Dżentelmenowi nie wypadało jednak mówić o wyraźnie nieprzyjemnym dla damy temacie. Dlatego też nie pytał już dalej o jej relacje z braćmi. Może jej odpowiedź miała mu wystarczyć lub nie. Nie zależało to od niego, a jedynie od otwartości rudowłosej. Czy mogła wiedzieć cokolwiek o Zakonie Feniksa, skoro jej najstarszy brat do niego należał? Czy Garrett Weasley zdradziłby taką tajemnicę siostrze, z którą nie miał dobrych kontaktów? Morgoth nie wspomniał słowem Lei o Rycerzach, chociaż byli wyjątkowo blisko i dzielili się wszystkim. Jak widać już nie.
- To prawda - odparł, wiedząc jak bardzo mądre były to słowa. I chociaż padły z ust tak młodej dziewczyny, nie zatraciły na znaczeniu. Wiedział o rozłamie wśród Weasley'ów. Jak już było wiadomo - był dobrym obserwatorem, a publiczna pogarda względem członka tak bliskiej rodziny nie mogła przejść bez zauważenia. Każdy by to mógł stwierdzić, gdyby był bardziej trzeźwy. Morgoth jednak potrafił. - Mimo wszystko czasem trzeba chronić ją przed samą sobą - dodał, milknąc. Oczywiście że pod tym pytanie kryło się coś więcej. Dżentelmenowi nie wypadało jednak mówić o wyraźnie nieprzyjemnym dla damy temacie. Dlatego też nie pytał już dalej o jej relacje z braćmi. Może jej odpowiedź miała mu wystarczyć lub nie. Nie zależało to od niego, a jedynie od otwartości rudowłosej. Czy mogła wiedzieć cokolwiek o Zakonie Feniksa, skoro jej najstarszy brat do niego należał? Czy Garrett Weasley zdradziłby taką tajemnicę siostrze, z którą nie miał dobrych kontaktów? Morgoth nie wspomniał słowem Lei o Rycerzach, chociaż byli wyjątkowo blisko i dzielili się wszystkim. Jak widać już nie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chyba każdy, kto widział Lyrę i Barry’ego na sabacie, mógł się domyślić, że relacje między tym rodzeństwem nie były w pełni zdrowe. Chociaż dziewczątko początkowo ucieszyło się na widok brata, ten zdawał się ją ignorować, a kiedy już się odezwał, był opryskliwy i nieprzyjemny. To było niczym siarczysty policzek. Nagłe, szokujące i nieprzyjemne. Ale w ich przypadku jeszcze przed ślubem Lyry dochodziło do dziwacznych sytuacji; Barry od miesięcy zachowywał się dziwnie, ale na sabacie i podczas marcowego spotkania przeszedł samego siebie. Kiedyś jednak myślała, że jej ślub niczego nie zmieni. Że przecież nie ma takiej rzeczy, która mogłaby popsuć relacje z braćmi. Pomyliła się, bo okazało się, że nie takiego szczęścia dla niej pragnęli, a ich ścieżki powoli i nieodwołalnie zaczynały się rozchodzić. Wychowana w ubóstwie, skromna, nieśmiała i wrażliwa Lyra nie czuła się szlachcianką całe życie, nawet nie myślała, że kiedyś może się nią stać. Stosunkowo niedawno zrozumiała wagę błękitnej krwi w swoich żyłach, obowiązki, które powinna na siebie przyjąć i które przysługiwały jej z racji urodzenia, a których spora część jej rodziny się wyrzekła. Zapewne jawiła im się teraz jako czarna owca, która, zamiast skorzystać z wolności, dobrowolnie powróciła na łono szlacheckiego światka i próbowała w nim odnaleźć drogę do szczęścia.
- Czasami trzeba. Ale nie zawsze ma się na to wpływ. Wtedy lepiej... odpuścić i zająć się własnym życiem – powiedziała cicho. Nie miała wpływu na to, co robili ze swoim życiem jej bliscy. Nie wiedziała nawet, co dokładnie teraz robili ani w jak niebezpieczne przedsięwzięcie wpakowali się niektórzy z nich. Lyra nie wiedziała niczego; nawet, gdyby Morgoth zadał jej pytanie o ów tajemniczy zakon, doczekałby jedynie szczerego zdumienia na twarzy. Dla niej to może lepiej, że nie wiedziała, w co pakuje się połowa jej bliskich i znajomych.
- Mam jednak nadzieję, że w pańskim przypadku nie jest to konieczne – rzekła jeszcze. Lyra znała również siostrę młodego Yaxleya, ale od dłuższego czasu jej nie widziała. Właściwie odkąd na początku marca przyszła do jej pracowni porozmawiać, już więcej się nie spotkały. Dziwna sprawa, ale może to po prostu natłok obowiązków?
Westchnęła i poruszyła się na ławeczce, znowu wpatrując się w zamyśleniu w dal. Wciąż była osłabiona i właściwie myślała już głównie o tym, by znaleźć się w domu i udać się na drzemkę, która, jak miała nadzieję, pomoże jej zregenerować nadwątlone siły.
- Czasami trzeba. Ale nie zawsze ma się na to wpływ. Wtedy lepiej... odpuścić i zająć się własnym życiem – powiedziała cicho. Nie miała wpływu na to, co robili ze swoim życiem jej bliscy. Nie wiedziała nawet, co dokładnie teraz robili ani w jak niebezpieczne przedsięwzięcie wpakowali się niektórzy z nich. Lyra nie wiedziała niczego; nawet, gdyby Morgoth zadał jej pytanie o ów tajemniczy zakon, doczekałby jedynie szczerego zdumienia na twarzy. Dla niej to może lepiej, że nie wiedziała, w co pakuje się połowa jej bliskich i znajomych.
- Mam jednak nadzieję, że w pańskim przypadku nie jest to konieczne – rzekła jeszcze. Lyra znała również siostrę młodego Yaxleya, ale od dłuższego czasu jej nie widziała. Właściwie odkąd na początku marca przyszła do jej pracowni porozmawiać, już więcej się nie spotkały. Dziwna sprawa, ale może to po prostu natłok obowiązków?
Westchnęła i poruszyła się na ławeczce, znowu wpatrując się w zamyśleniu w dal. Wciąż była osłabiona i właściwie myślała już głównie o tym, by znaleźć się w domu i udać się na drzemkę, która, jak miała nadzieję, pomoże jej zregenerować nadwątlone siły.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Morgoth przejechał dłonią po twarzy jakby próbując się namyślić, ale był to raczej pusty gest. A przynajmniej w tej chwili. Rozmyślał, ale w żaden sposób nie było to związane z postacią Lyry, Zakonem czy nawet Rycerzami. Myślał o domu i o tym, że musi jakoś pojednać się z ojcem, który był przeciwny jego wyjazdowi. Nie powiedział dlaczego. Możliwe że syn był mu potrzebny, ale o tym nie wspomniał słowem. A może chodziło o coś zupełnie innego? Trudno było przejrzeć kogoś, kogo znało się całe życie, a teraz większość czasu przesiadywał zamknięty w gabinecie. Albo sam, albo na rozmowach z kimś ze szlacheckich rodów. Coraz częściej zdarzało się, że Morgoth uczestniczył w tych spotkaniach. Wiedział, że był to ważny element polityki rodzinnej, ale nie na wszystkich zebraniach był obecny. To go nie niepokoiło. Ojciec i tak najczęściej z nim o nich dyskutował, chociaż młodszy Yaxley zdawał sobie sprawę, że może wyłapałby coś z zachowania oponenta. Leon Vasilas potrafił doskonale przejrzeć i odczytać gesty jak i intencje każdego, kto wchodził do jego domu. Dzięki temu też wiadomo było kto jest jego panem, ale ludzie nie zdawali sobie sprawy jak bardzo odsłaniali się zwyczajnie siedząc na fotelu. Ludzie naprawdę mało wiedzieli...
- Nie potrafię odpuścić, ma'am - odparł cicho, analizując jej słowa o Lei, ale nie odpowiedział nic konkretnego, po czym przeniósł uwagę na Lyrę. - Zająłem jej już wystarczająco dużo czasu - dodał i wstał z ławki. Ich spotkanie dobiegało końca i nie było sensu go przeciągać. Morgoth był typem samotnika, lady Travers zapewne chciała już wrócić do domu. Nie wyglądała najlepiej. Spytał po raz ostatni czy nie potrzebuje pomocy, a gdy odmówiła, pożegnał się w odpowiedni dla jej statusu i urodzenia sposób, by zniknąć w jednej z alejek kończących się na skwerku.
|zt x2
- Nie potrafię odpuścić, ma'am - odparł cicho, analizując jej słowa o Lei, ale nie odpowiedział nic konkretnego, po czym przeniósł uwagę na Lyrę. - Zająłem jej już wystarczająco dużo czasu - dodał i wstał z ławki. Ich spotkanie dobiegało końca i nie było sensu go przeciągać. Morgoth był typem samotnika, lady Travers zapewne chciała już wrócić do domu. Nie wyglądała najlepiej. Spytał po raz ostatni czy nie potrzebuje pomocy, a gdy odmówiła, pożegnał się w odpowiedni dla jej statusu i urodzenia sposób, by zniknąć w jednej z alejek kończących się na skwerku.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pogoda była zbyt piękna by siedzieć w domu, nawet jeżeli Florian ostatnio nie miał zbytniej ochoty na opuszczanie swojego mieszkania. Postanowił wyciągnąć gdzieś któregoś ze swoich znajomych i po długich namysłach padło na magiczny port. Nie potrafił powiedzieć, kiedy ostatnio tam był. Z pewnością minął rok, a może i dłużej! Z początku sam nie mógł w to uwierzyć, ale kiedy tylko znalazł się na miejscu, uświadomił sobie jak dużo rzeczy było tutaj innych niż w jego wyobraźni. To był wystarczający dowód, by sądzić, że jednak długo go tu nie było. Zerknął na zegarek i stwierdziwszy, że przyszedł trochę za wcześnie, ruszył w kierunku skwerku. Szedł wychodzoną ścieżką, obserwując idących nieopodal ludzi. Próbował dopisać dla każdego z nich jakąś historię, byle tylko nie zaprzątać sobie myśli czymś nieprzyjemnym, bo ostatnio tylko takie zagnieżdżały się w jego głowie. Przystanął przy fontannie, leniwie obserwując jak płynie w niej woda. Nie potrafił powiedzieć ile czasu minęło, kiedy tak obserwował jak strumień wypada z jednego miejsca i wpada do drugiego. Gdyby tak zaczął to liczyć to najprawdopodobniej by zasnął. Nagle do jego nozdrzy dostał się zapach magnolii, który nie bardzo mu się spodobał, więc rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu źródła. Wtedy zauważył niedaleko stojącego chłopca. Patrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się, czy nie przyjdzie po niego zaraz jakiś opiekun. Nic takiego się nie działo, więc ostatecznie postanowił podejść bliżej. - Witaj, mały rudy człowieku - powiedział i jeszcze raz się rozejrzał, próbując dostrzec w tłumie inną rudą czuprynę. - Jesteś tutaj sam? - Zapytał i w tym momencie poczuł się za niego odpowiedzialny. Nie mógł przecież zostawić małego dziecka na pastwę tego tłumu. Szybko przemyślał sytuację i postanowił zostać z nim przy fontannie tak długo aż ktoś po niego nie przyjdzie. Chyba, że będzie to naprawdę długo trwać - wtedy szybko opracuje jakiś plan b. - Jestem Florean, a ty? - Miał tylko nadzieję, że chłopiec się go nie wystraszy i nie ucieknie z okrzykiem, że zaczepia go nieznajomy pan.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pani Picks zabrała mnie i Miriam na spacer. Powiedziała, że już czas abyśmy nałykali się trochę świeżego powietrza i złapali rumieńców od słońca, tylko nie rozumiem jak możemy cokolwiek od słońca łapać. Przecież słońce było tak daleko, za pierwszą chmurką i drugą chmurką i nawet jak wujek Bren i wujek Garrett podrzucali mnie razem z tatą to tak daleko nie sięgałem. Ale w sumie pójście na spacer bardzo mi się spodobało. Szybko puściłem rękę pani Picks gdy tylko pozwoliła nam się trochę pobawić. Miriam poszła liczyć listki, a ja zacząłem biegać z Oscarem i ścigać się z nim kto pierwszy dobiegnie do tamtego drzewa, a potem do tamtego, a potem do tamtej ławki, a potem kto wyżej podskoczy, a potem kto wejdzie wyżej na drzewo. Aż w końcu spadłem, obijając sobie tyłek. Szybko rozejrzałem się, czy pani Pick i Miriam nie widzą, bo pani Picks na pewno by na mnie nakrzyczała, a Miriam zaczęła się śmiać. Szukałem ich wzrokiem, co jest prześmiesznym stwierdzeniem, bo jak można szukać wzrokiem. Zawsze czegoś szukam wzrokiem, mama tak mówi, ale nigdy jeszcze niczego nie znalazłem. Tak samo i tym razem, nie znalazłem ani Miriam ani tym bardziej pani Picks.
Wstałem, otrzepując rączkami kurz ze spodni i nadymałem policzki zastanawiając się co zrobić. Nie wiedziałem gdzie jestem i jak wrócić do pani Picks, nie pamiętałem już do jakich drzew biegłem. Poczułem jak oczka zachodzą mi łzami, wystraszyłem się! Szybko je jednak otarłem, byłem dzidzicem i chyba nie powinienem płakać. A kiedy już je otarłem, zostawiając mokry ślad na niebieskiej koszuli zobaczyłem fontannę stojącą w centrum. Pobiegłem tam szybko i stanąłem przy niej czekając aż pani Picks mnie znajdzie. Już w głowie układałem jej plan jak to powiem jej, że przecież wcale nigdzie nie uciekłem tylko bawiłem się tutaj cały czas sam i powiem jej na ucho, że z Oscarem i ona wtedy nie będzie się na mnie złościć. I wtedy podszedł do mnie jakiś pan, spojrzałem na niego swoimi dużymi, lśniącymi niebieskimi oczyma.
- Nie, jest ze mną pani Picks i moja siostra, ale nie wiem gdzie są - powiedziałem z rozbrajającą szczerością.
Im dłużej mu się przyglądałem tym bardziej miałem wrażenie, że skądś go znam. Przechyliłem główkę, potem spojrzałem na Oscara. Chyba on też miał wrażenie, że znamy skądś tego pana. W końcu zapaliła mi się żarówka nad głową.
- A ja pana znam! - krzyknąłem wyciągając w jego stronę rękę i wskazując go palcem. - Pan robi lody na Pokątnej!
Pokiwałem ochoczo głową potwierdzając, że jest dokładnie tak jak mówi. I aż podskoczyłem z ekscytacji, bo zaraz pomyślałem, że może ten pan zaprowadzi mnie na Pokatną i zrobi pyszne lody gdy będziemy czekać na panią Picks. Bo na pewno wpadnie na to, by szukać mnie na Pokątnej, prawda?
Wstałem, otrzepując rączkami kurz ze spodni i nadymałem policzki zastanawiając się co zrobić. Nie wiedziałem gdzie jestem i jak wrócić do pani Picks, nie pamiętałem już do jakich drzew biegłem. Poczułem jak oczka zachodzą mi łzami, wystraszyłem się! Szybko je jednak otarłem, byłem dzidzicem i chyba nie powinienem płakać. A kiedy już je otarłem, zostawiając mokry ślad na niebieskiej koszuli zobaczyłem fontannę stojącą w centrum. Pobiegłem tam szybko i stanąłem przy niej czekając aż pani Picks mnie znajdzie. Już w głowie układałem jej plan jak to powiem jej, że przecież wcale nigdzie nie uciekłem tylko bawiłem się tutaj cały czas sam i powiem jej na ucho, że z Oscarem i ona wtedy nie będzie się na mnie złościć. I wtedy podszedł do mnie jakiś pan, spojrzałem na niego swoimi dużymi, lśniącymi niebieskimi oczyma.
- Nie, jest ze mną pani Picks i moja siostra, ale nie wiem gdzie są - powiedziałem z rozbrajającą szczerością.
Im dłużej mu się przyglądałem tym bardziej miałem wrażenie, że skądś go znam. Przechyliłem główkę, potem spojrzałem na Oscara. Chyba on też miał wrażenie, że znamy skądś tego pana. W końcu zapaliła mi się żarówka nad głową.
- A ja pana znam! - krzyknąłem wyciągając w jego stronę rękę i wskazując go palcem. - Pan robi lody na Pokątnej!
Pokiwałem ochoczo głową potwierdzając, że jest dokładnie tak jak mówi. I aż podskoczyłem z ekscytacji, bo zaraz pomyślałem, że może ten pan zaprowadzi mnie na Pokatną i zrobi pyszne lody gdy będziemy czekać na panią Picks. Bo na pewno wpadnie na to, by szukać mnie na Pokątnej, prawda?
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Odpowiedź chłopca w niczym Florianowi nie pomogła. Spodziewał się dokładniejszej informacji, jakoś nie uświadamiając sobie, że przecież rozmawia z kilkuletnim dzieckiem. Uśmiechnął się lekko, kiwając głową. - Rozumiem - powiedział i jeszcze raz stanął na palcach, żeby zauważyć w tłumie innego rudego człowieka. Dopiero wtedy coś zaczęło mu dzwonić i spojrzał ze zdziwieniem na chłopca. Pani Picks. To nazwisko z pewnością już mu się obiło o uszy. Przez krótką chwilę próbował sobie przypomnieć, gdzie dokładnie, aż nagle w jego głowie pojawił się wielki napis ZAKON. Był w nim dopiero od miesiąca i jeszcze nie potrafił od razu wymienić każdego członka z imienia i nazwiska, lecz teraz wszystkie części ułożyły mu się w logiczną całość. - Czy ty przypadkiem nie jesteś synem Archibalda i Lorraine? - Zapytał, nawet się nie zastanawiając w jaki sposób wyjaśni chłopcu jego znajomość z rodzicami. O ile można tu mówić o jakiejkolwiek znajomości! Uśmiechnął się szeroko, kiedy chłopiec rozpoznał w nim pana lodziarza z Pokątnej. To był dowód na to, że jego ciężka praca przynosi efekty. Musiał koniecznie opowiedzieć o tym Florence - stają się rozpoznawalni. - Tak, to ja - powiedział z nutką zdziwienia, ale też dumy, w głosie. - Które lody najbardziej ci smakują? - Zapytał od razu, chcąc przy okazji przeprowadzić krótki test konsumencki. Słowo takiego klienta będzie dla niego wyjątkowo cenne. Po raz kolejny się rozejrzał, ale ponownie nic nie zauważył. - Pani Picks i twoja siostra na pewno już cię szukają. Powinniśmy tu na nie poczekać - stwierdził. Jeżeli będą siedzieć w jednym miejscu to istnieje duże prawdopodobieństwo, że zguba zostanie wkrótce znaleziona. Florian cicho westchnął, zastanawiając się w jaki sposób zająć uwagę małego chłopca. - Wiesz, że podobno wrzucenie pieniążka do fontanny przynosi szczęście? - Zapytał, szukając w kieszeni jakiegoś zagubionego knuta. Znalazł nawet dwa, więc jeden zatrzymał dla siebie, a drugi podał Edwinowi. - Chcesz spróbować? - Położył dłoń na ramieniu chłopca i podszedł z nim bliżej wody. Florean nigdy nie próbował tego robić, ale kto wie, może faktycznie coś się wydarzy? Obrócił knuta w palcach, po czym wrzucił go do fontanny.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Patrzyłem na stojącego na palcach mężczyznę zastanawiając się, czy coś znajdzie wzrokiem, bo ja nadal nie umiałem wzrokiem szukać. Ale pan był wyższy, nawet wyższy od Miriam. Gdyby poszedł z nami na mecz Quidditcha, to na pewno by widział więcej od Miriam i mówiłby co się dzieje. Bo Miriam mówiła, że nie wie, bo nie widzi. Ale ja jej nie wierzyłem. W każdym razie, pan szukał czegoś wzrokiem, ale chyba nie znalazł, bo zaraz spojrzał na mnie i patrzył się przez chwilę. A ja mrugałem swoimi dużymi oczami i co jakiś czas patrzyłem na Oscara zastanawiając się, czy myśli o tym samym co ja. Bo ja myślałem o tym, czy uciekać od tego pana, czy z nim zostać, ale czy Oscar o tym myślał, to nie wiedziałem. Bo przecież się go na głos nie zapytam, bo pan by zaraz chciał Oscara poznać, a Oscar nie lubił obcych. I nagle pan się do mnie odezwał pytając czy jestem synem swojej mamy i swojego taty.
- Pan zna mamę i tatę? - zapytałem zdziwiony.
Aż oczka mi zabłyszczały z ekscytacji, że moja mama i mój tata są tacy znani, że nawet pan co robi lody ich zna. Musieli być naprawdę ważnymi osobami, bo jak ktoś jest zwykły i nijaki, to nikt go nie zna. A pan znał ich więc znał też i mnie. Czyli byłem też już ważny jak mój tata. Tak jak być powinno, przecież miałem być dzidzicem. Ale zaraz zapomniałem o tym, bo pan zapytał mnie o smak lodów. Otworzyłem lekko usteczka i spojrzałem na Ocara. Oscar najbardziej lubił tradycyjne, czekoladowe albo truskawkowe, a ja właśnie nie wiedziałem, bo nigdy nie mogłem się zdecydować.
- Ja lubię pistacjowe z cukierkami albo nie! O smaku gumy balonowej z kawałkami czekoladowych żab albo… albo…
Spojrzałem na mężczyznę niemal czerwieniąc się na policzkach. To pytanie było tak bardzo trudne! Chyba nawet trudniejsze od wymienienia imion pięciu przodków od tyłu! Albo nazw hrabstw graniczących z Dorset! Naprawdę trudne!
- Ale pani Picks będzie zła, powie pan, że się tu cały czas bawiłem i to ona mnie zgubiła? - zapytałem.
W mojej głowie był to plan idealny i nie wymagał żadnych poprawek. Nawet nie brałem pod uwagę to, że nikt mi może nie uwierzyć, ale ja o tym nie myślałem uznając, że to co mówię na pewno wszystkich przekona. Zresztą, właściwie to się nad tym nie zastanawiałem, bo pan dał mi pieniążka i zaczął opowiadać o magicznej fontannie. To bardziej zajęło moją główkę. I wpatrywałem się gdy wrzuca monetę do wody, a potem pojawiła się ogromna obślizgła żaba, która wskoczyła mu do kieszeni! Zacząłem piszczeć i skakać w miejscu ekscytując się tak bardzo! Bo zaraz z Oscarem pomyśleliśmy, że moglibyśmy wrzucić taką żabę do pokoju Miriam! Ale zabawa!
- Też chcę żabę! Też chcę! - krzyknąłem.
Wrzuciłem swoją monetę do wody i zacząłem szukać wzrokiem żaby. Miałem nadzieję, że w końcu nauczyłem się szukać wzrokiem i znajdę ją i tak jak temu panu tak i mi żaba wskoczy do kieszeni i będę mógł ją zabrać. Tyle zabaw już w głowie miałem z żabą!
- Pan zna mamę i tatę? - zapytałem zdziwiony.
Aż oczka mi zabłyszczały z ekscytacji, że moja mama i mój tata są tacy znani, że nawet pan co robi lody ich zna. Musieli być naprawdę ważnymi osobami, bo jak ktoś jest zwykły i nijaki, to nikt go nie zna. A pan znał ich więc znał też i mnie. Czyli byłem też już ważny jak mój tata. Tak jak być powinno, przecież miałem być dzidzicem. Ale zaraz zapomniałem o tym, bo pan zapytał mnie o smak lodów. Otworzyłem lekko usteczka i spojrzałem na Ocara. Oscar najbardziej lubił tradycyjne, czekoladowe albo truskawkowe, a ja właśnie nie wiedziałem, bo nigdy nie mogłem się zdecydować.
- Ja lubię pistacjowe z cukierkami albo nie! O smaku gumy balonowej z kawałkami czekoladowych żab albo… albo…
Spojrzałem na mężczyznę niemal czerwieniąc się na policzkach. To pytanie było tak bardzo trudne! Chyba nawet trudniejsze od wymienienia imion pięciu przodków od tyłu! Albo nazw hrabstw graniczących z Dorset! Naprawdę trudne!
- Ale pani Picks będzie zła, powie pan, że się tu cały czas bawiłem i to ona mnie zgubiła? - zapytałem.
W mojej głowie był to plan idealny i nie wymagał żadnych poprawek. Nawet nie brałem pod uwagę to, że nikt mi może nie uwierzyć, ale ja o tym nie myślałem uznając, że to co mówię na pewno wszystkich przekona. Zresztą, właściwie to się nad tym nie zastanawiałem, bo pan dał mi pieniążka i zaczął opowiadać o magicznej fontannie. To bardziej zajęło moją główkę. I wpatrywałem się gdy wrzuca monetę do wody, a potem pojawiła się ogromna obślizgła żaba, która wskoczyła mu do kieszeni! Zacząłem piszczeć i skakać w miejscu ekscytując się tak bardzo! Bo zaraz z Oscarem pomyśleliśmy, że moglibyśmy wrzucić taką żabę do pokoju Miriam! Ale zabawa!
- Też chcę żabę! Też chcę! - krzyknąłem.
Wrzuciłem swoją monetę do wody i zacząłem szukać wzrokiem żaby. Miałem nadzieję, że w końcu nauczyłem się szukać wzrokiem i znajdę ją i tak jak temu panu tak i mi żaba wskoczy do kieszeni i będę mógł ją zabrać. Tyle zabaw już w głowie miałem z żabą!
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
The member 'Edwin Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
A jednak padło to pytanie. - Tak, trochę znam - powiedział, posyłając Edwinowi przyjacielski uśmiech. Byle tylko nie drążył dalej tematu, bo Florean nie chciał sprzedawać mu wymyślonych na poczekaniu kłamstw. Już wyobrażał sobie sytuację, kiedy Edwin zadaje podobne pytanie rodzicom i otrzymuje całkiem inną odpowiedź. Niezręcznie.
- W takim razie jak następnym razem przyjdziesz do lodziarni to dostaniesz duży puchar lodów pistacjowo-cukierkowo-balonowo-żaboczekoladowych - zapewnił, już zapisując sobie w głowie daną przed chwilą obietnicę, żeby przypadkiem o niej nie zapomnieć! Największą radość czerpał z obsługiwania takich małych klientów i przyglądania się ich szerokiemu uśmiechowi na brudnej od lodów twarzy, toteż podaruje Edwinowi taki deser z najszczerszą przyjemnością. Zresztą Florean uwielbiał każdy aspekt swojej pracy i zaczynał na drugie imię mieć pracoholik, co w zasadzie mu nie przeszkadzało. Niektóre kobiety postanawiają zostać starą panną z kilkudziesięcioma kotami, natomiast Florean postanowił zostać starym kawalerem z lodziarnią.
- Na pewno zaraz cię znajdzie i nie będzie zła - odparł, ale po chwili zmarszczył czoło i się poprawił. - Albo będzie zła tylko przez chwilkę, ale taką bardzo krótką - Potem już skupił się na wrzucaniu pieniążka do fontanny i, szczerze mówiąc, nie podejrzewał, że coś się wydarzy. Wyskakująca żaba wyraźnie go zaskoczyła, szczególnie, że od razu wskoczyła do jego kieszeni. Florean aż podskoczył z wrażenia. - Rzucaj, szybko! - Powiedział, obserwując poczynania Edwina, jednocześnie mając nadzieję, że i jemu wydarzy się coś tak niespodziewanego. Przez chwilę również poczuł się jak pięciolatek, czując satysfakcję z tak dziecinnej zabawy. Już miał spoważnieć jak na dwudziestosiedmioletniego mężczyznę przystało, ale jedna z kamiennych syren nagle zaczęła śpiewać. Florean spojrzał na nią zafascynowany, nie wiedząc, że tutaj mogą się dziać tak magiczne rzeczy! Nikt nie musiał go namawiać do tego, że dołączyć się do jej śpiewu. Nie był w tym tak dobry, ale i tak nucił sobie pod nosem, bujając się do rytmu melodii. Spojrzał na Edwina i uśmiechnął się do niego szeroko, chcąc zachęcić go do zabawy, choć chyba wcale nie musiał tego robić.
- W takim razie jak następnym razem przyjdziesz do lodziarni to dostaniesz duży puchar lodów pistacjowo-cukierkowo-balonowo-żaboczekoladowych - zapewnił, już zapisując sobie w głowie daną przed chwilą obietnicę, żeby przypadkiem o niej nie zapomnieć! Największą radość czerpał z obsługiwania takich małych klientów i przyglądania się ich szerokiemu uśmiechowi na brudnej od lodów twarzy, toteż podaruje Edwinowi taki deser z najszczerszą przyjemnością. Zresztą Florean uwielbiał każdy aspekt swojej pracy i zaczynał na drugie imię mieć pracoholik, co w zasadzie mu nie przeszkadzało. Niektóre kobiety postanawiają zostać starą panną z kilkudziesięcioma kotami, natomiast Florean postanowił zostać starym kawalerem z lodziarnią.
- Na pewno zaraz cię znajdzie i nie będzie zła - odparł, ale po chwili zmarszczył czoło i się poprawił. - Albo będzie zła tylko przez chwilkę, ale taką bardzo krótką - Potem już skupił się na wrzucaniu pieniążka do fontanny i, szczerze mówiąc, nie podejrzewał, że coś się wydarzy. Wyskakująca żaba wyraźnie go zaskoczyła, szczególnie, że od razu wskoczyła do jego kieszeni. Florean aż podskoczył z wrażenia. - Rzucaj, szybko! - Powiedział, obserwując poczynania Edwina, jednocześnie mając nadzieję, że i jemu wydarzy się coś tak niespodziewanego. Przez chwilę również poczuł się jak pięciolatek, czując satysfakcję z tak dziecinnej zabawy. Już miał spoważnieć jak na dwudziestosiedmioletniego mężczyznę przystało, ale jedna z kamiennych syren nagle zaczęła śpiewać. Florean spojrzał na nią zafascynowany, nie wiedząc, że tutaj mogą się dziać tak magiczne rzeczy! Nikt nie musiał go namawiać do tego, że dołączyć się do jej śpiewu. Nie był w tym tak dobry, ale i tak nucił sobie pod nosem, bujając się do rytmu melodii. Spojrzał na Edwina i uśmiechnął się do niego szeroko, chcąc zachęcić go do zabawy, choć chyba wcale nie musiał tego robić.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mina mi zrzedła, że za moim pieniążkiem nie poleciała żabka! A miałem na nią tyle pomysłów! Już sobie wyobrażałem piszczącą ze strachu Miriam gdy podczas zabawy skoczyłaby jej na głowę, albo znalazłaby ją w łóżku przed snem… ALBO W SWOIM CZEKOLADOWYM DESERZE! Ale zamiast żaby zaczęły ruszać się posągi syren, to chyba były syreny. Na początku mi się nie podobało, ale gdy zaczęły śpiewać, nie mogłem się oprzeć. Zacząłem śpiewać kompletnie nie przejmując się narzuconą melodią przez syreny. Wyłem do nieba przeskakując z nogi na nogę, aż w końcu pod wpływem piosenki zachciałem wejść na fontannę. Znaczy na to obramowanie dookoła, żeby się woda nie wylewała.
- Nananana truskawki, kwiatki, bratki, siabadaba, psidawki! - śpiewałem.
Nie miało to większej melodii, właściwie nie miało to większego sensu, ale mi się podobało na tyle, że zacząłem udawać, że stepuję. Tata mówił, że jak przebieram tak nóżkami, to wygląda jakbym stepował. Nie wiem co to stepować, ale musi być fajne, skoro mi się tak podoba i tak często to robię.
- Ciasteczkaa i trolle i orki, ogrodowe gnomy strzeżcie się, juhuu! - kontynuowałem.
Nie wiem czy ktoś się na mnie patrzył i co pomyślą sobie ludzie na widok dzidzica śpiewającego o ogrodowych gnomach i w sumie, to mało mnie to interesowało. Miałem w głowie tylko swoją zabawę i już w głowie układałem sobie kolejne wersy swojej piosenki. Musiałem je potem zapamiętać żeby zaśpiewać je mamie. Na pewno będzie ze mnie dumna, że udało mi się coś takiego wymyślić i z mojego występu też będzie na pewno niezwykle dumna.
Nagle jednak syrena przestała śpiewać i mi od razu chęć również przeminęła. Spojrzałem na nią zdziwiony, zmarszczyłem nosek zastanawiając się czemu nie śpiewa jeszcze. Nadymałem policzki, a potem spojrzałem na pana od lodów.
- Czemu ona już nie śpiewa? - zapytałem.
Lepiej się bawiłem gdy śpiewała i gdy ja śpiewałem i gdy pan od lodów także śpiewał. A teraz wszyscy byli cicho i skwerek stał się znowu zwykłym skwerkiem, a nie rozśpiewanym skwerkiem.
- Nananana truskawki, kwiatki, bratki, siabadaba, psidawki! - śpiewałem.
Nie miało to większej melodii, właściwie nie miało to większego sensu, ale mi się podobało na tyle, że zacząłem udawać, że stepuję. Tata mówił, że jak przebieram tak nóżkami, to wygląda jakbym stepował. Nie wiem co to stepować, ale musi być fajne, skoro mi się tak podoba i tak często to robię.
- Ciasteczkaa i trolle i orki, ogrodowe gnomy strzeżcie się, juhuu! - kontynuowałem.
Nie wiem czy ktoś się na mnie patrzył i co pomyślą sobie ludzie na widok dzidzica śpiewającego o ogrodowych gnomach i w sumie, to mało mnie to interesowało. Miałem w głowie tylko swoją zabawę i już w głowie układałem sobie kolejne wersy swojej piosenki. Musiałem je potem zapamiętać żeby zaśpiewać je mamie. Na pewno będzie ze mnie dumna, że udało mi się coś takiego wymyślić i z mojego występu też będzie na pewno niezwykle dumna.
Nagle jednak syrena przestała śpiewać i mi od razu chęć również przeminęła. Spojrzałem na nią zdziwiony, zmarszczyłem nosek zastanawiając się czemu nie śpiewa jeszcze. Nadymałem policzki, a potem spojrzałem na pana od lodów.
- Czemu ona już nie śpiewa? - zapytałem.
Lepiej się bawiłem gdy śpiewała i gdy ja śpiewałem i gdy pan od lodów także śpiewał. A teraz wszyscy byli cicho i skwerek stał się znowu zwykłym skwerkiem, a nie rozśpiewanym skwerkiem.
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Florean był pod wrażeniem śpiewu małego Edwina, co dało się zauważyć w wyrazie jego twarzy. Zaczął klaskać do rytmu jego pieśni, nawet jeżeli trochę się tego rytmu nie trzymała, dalej nucąc pod nosem swoją własną wersję utworu. Co jakiś czas chciał zrobić chórek swojemu rudemu towarzyszowi, więc co i rusz zaczynał - dabadabada! - Niestety zawsze, kiedy Florean się dołączał, Edwin już zmieniał słowo. Nie zmieniało to jednak faktu, że tworzyli niesamowity duet i zdecydowanie powinni dostać nagrodę dla najbardziej rozśpiewanych osób w tej części Londynu.
Jego też zasmucił koniec syrenich śpiewów, toteż przestał klaskać i uświadomił sobie jak cicho się zrobiło. Rozejrzał się delikatnie, zauważając dziwne spojrzenia innych czarodziejów, ale kompletnie się nimi nie przejmował. - Świetnie śpiewasz! Piątka! - Powiedział z entuzjazmem, wyciągając w jego kierunku dłoń, pewnie trochę za wysoko, ale jak skoczy to sięgnie. - I świetnie tańczysz - dodał rozbawiony, przypominając sobie jego skoki. Czuł, że temu dziecku energia nigdy się nie kończy. - Pewnie już jej się znudziło - stwierdził, wzruszając ramionami. Zaraz potem zaczął grzebać w swoich kieszeniach, żeby znaleźć w nich kolejne zapomniane knuty, ale zamiast pieniędzy znalazł tam żabę. Aż podskoczył z wrażenia, kompletnie zapominając o nowym mieszkańcu swojego płaszcza. Nie miał zamiaru tej żaby zabierać ze sobą do mieszkania, zdecydowanie nie chciał trzymać w domu takiego zwierzaka, więc delikatnie ją wyjął i kucnął przed chłopcem. - Wyciągnij ręce - poprosił i kiedy tylko Edwin to zrobił, podał mu przestraszoną żabę, żeby mógł się jej lepiej przyjrzeć. Sam po raz enty rozejrzał się po skwerku, poszukując osoby, która sprawiałaby wrażenie szukania czegoś. I po raz enty nikogo nie zauważył. Zerknął na Edwina, zastanawiając się, co z nim w takim razie począć. Nie mogą tutaj długo siedzieć, bo za chwilę zmarzną i zgłodnieją, a nie chciał też go stąd zabierać. Mógłby wysłać list do Archibalda i Lorraine albo patronusa, jednak żadnej z tych rzeczy raczej nie mógł zrobić w tym miejscu. Zerknął na swój znoszony zegarek, postanawiając nie niczym się nie martwić przez następne piętnaście minut. A co będzie potem... A wtedy się zobaczy.
Jego też zasmucił koniec syrenich śpiewów, toteż przestał klaskać i uświadomił sobie jak cicho się zrobiło. Rozejrzał się delikatnie, zauważając dziwne spojrzenia innych czarodziejów, ale kompletnie się nimi nie przejmował. - Świetnie śpiewasz! Piątka! - Powiedział z entuzjazmem, wyciągając w jego kierunku dłoń, pewnie trochę za wysoko, ale jak skoczy to sięgnie. - I świetnie tańczysz - dodał rozbawiony, przypominając sobie jego skoki. Czuł, że temu dziecku energia nigdy się nie kończy. - Pewnie już jej się znudziło - stwierdził, wzruszając ramionami. Zaraz potem zaczął grzebać w swoich kieszeniach, żeby znaleźć w nich kolejne zapomniane knuty, ale zamiast pieniędzy znalazł tam żabę. Aż podskoczył z wrażenia, kompletnie zapominając o nowym mieszkańcu swojego płaszcza. Nie miał zamiaru tej żaby zabierać ze sobą do mieszkania, zdecydowanie nie chciał trzymać w domu takiego zwierzaka, więc delikatnie ją wyjął i kucnął przed chłopcem. - Wyciągnij ręce - poprosił i kiedy tylko Edwin to zrobił, podał mu przestraszoną żabę, żeby mógł się jej lepiej przyjrzeć. Sam po raz enty rozejrzał się po skwerku, poszukując osoby, która sprawiałaby wrażenie szukania czegoś. I po raz enty nikogo nie zauważył. Zerknął na Edwina, zastanawiając się, co z nim w takim razie począć. Nie mogą tutaj długo siedzieć, bo za chwilę zmarzną i zgłodnieją, a nie chciał też go stąd zabierać. Mógłby wysłać list do Archibalda i Lorraine albo patronusa, jednak żadnej z tych rzeczy raczej nie mógł zrobić w tym miejscu. Zerknął na swój znoszony zegarek, postanawiając nie niczym się nie martwić przez następne piętnaście minut. A co będzie potem... A wtedy się zobaczy.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skwerek
Szybka odpowiedź