Czekoladowa Perła
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Czekoladowa Perła
Kawiarnia Czekoladowa Rzeka słynie przede wszystkim ze słodkości - obszerna sala przystrojona jest w marynarskie motywy, a za ladą najczęściej stoi starsza czarownica o potężnej duszy i szerokim uśmiechu, pani Hucklestone, ponoć wdowa po kapitanie jednego z największych czarodziejskich statków, jaki kiedykolwiek pływał po Tamizie. Pani Hucklestone serwuje w swoim przybytku słodkości stylizowane na podwodne stworzenia - najpopularniejsze są czekoladowe rybki, które wrzucone do mleka popisowo w nim nurkują, a następnie rozpuszczają się, dając pyszną pitną czekoladę. Wśród ciekawszych atrakcji można wymienić również śpiewające cukrowe kaszaloty, bułeczki w kształcie ośmiornic, które, jeśli zacznie się je jeść nie od tej strony, od której się powinno, tryskają jagodowym nadzieniem oraz unoszące się w powietrzu delikatne pyzy w kształcie meduz.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:10, w całości zmieniany 1 raz
Nic mi nie przeszkadzało. Spoufalanie się, zapominanie o sztywnych zasadach, muśnięcia dłoni; przecież to wszystko mnie nawet nie obchodziło. Jedynie nie chciałem, żeby to Lyra miała z tego powodu nieprzyjemności. Świat był rządzony przez mężczyzn dla mężczyzn, kobiety wciąż nie miały zbyt wielu praw i im wybaczało się mniej niż nam. Niby wiedziałem o tym teraz, wiedziałem też o tym wtedy kiedy zabrałem narzeczoną do mieszkania. Nie było to właściwym posunięciem, ale to była chwila, impuls zaledwie. Teraz już nie mogłem z tym nic zrobić, ale postanowiłem, że nie będę już popełniać podobnych błędów. Teoretycznie został mi jedynie czas do ślubu, a ten termin zbliżał się nieubłaganie…
- To w takim razie mnie również nie – stwierdziłem wesoło, dziobiąc kolejny kęs bułki. – Jeżeli ci smakują, to możemy zamówić więcej – zaproponowałem nagle, postanawiając tym samym olać wszystkie taktowne zagrania. Lubiłem uszczęśliwiać ludzi, zwłaszcza tych bliskich i to chyba było silniejszym od etykiety. Być może zrobiłem źle, ale nie zastanawiałem się już nad tym. Musiałem przecież ratować piegowatą twarz rudzielca chusteczką. Patrzyłem jak jej używa, a potem dziwnie mi się przygląda. Nie rozumiałem w czym rzecz.
- Ja też się ubrudziłem jagodami? – zapytałem z lekkim uśmiechem. Dlatego też nie schowałem chusteczki od razu do kieszeni, ułożyłem ją obok talerza, tak na wszelki wypadek. – Czy myślisz o tym jak przystojnie wyglądam we fiolecie? – Nie mogłem się powstrzymać przed żartem. Miałem tylko nadzieję, że Lyra nie speszy się jeszcze mocniej, tego bym nie chciał. Ale… czasem tak jakoś po prostu wychodziło, że w niektórych sytuacjach bywałem naprawdę nieokrzesany.
- Uzbrój się w cierpliwość, będzie warto, zobaczysz – powiedziałem odnośnie wspólnej podróży statkiem. Ślubu nie zamierzałem komentować, to był trudny temat dla nas obojga. Nie chciałem dodatkowo wpędzać nas w depresyjny nastrój. Jednak ona sama zaczęła dopytywać o pewne kwestie, w związku z czym postanowiłem wyjawić jedną z moich niespodzianek.
- Skoro mowa o świętach… nie zechciałabyś może przyjść do nas? Będzie miło, jedynie Neleus jest ciągle pochmurny, ale możemy umieścić go za choinką – zaproponowałem, chyba weselej niż powinienem. – Jeżeli z kolei pytasz o ślub… to nie wiem zbyt wiele, tym zajmują się matka z siostrą. Z oczywistych względów pogodowych odpada plaża, dlatego obstawiam rodową rezydencję… no i można spodziewać się dużo niebieskiego i pomarańczowego koloru, a także mnogości owoców morza, w nic więcej mnie nie wtajemniczyły. Znając życie i tak się z tobą skontaktują, trzeba wybrać suknię. – Rozgadałem się. I starałem się mówić o tym wszystkim jak gdyby nigdy nic, nie wiem jednak czy mi to należycie wyszło. Z tego wszystkiego upiłem kilka sporych łyków czekolady.
- W takim razie z przyjemnością to zrobię – zapewniłem Lyrę odnośnie odwiedzin i malowania mojego portretu. Nawet zacząłem do tego optymistycznie podchodzić, jak by nie patrzeć, to nowe doświadczenie.
- To w takim razie mnie również nie – stwierdziłem wesoło, dziobiąc kolejny kęs bułki. – Jeżeli ci smakują, to możemy zamówić więcej – zaproponowałem nagle, postanawiając tym samym olać wszystkie taktowne zagrania. Lubiłem uszczęśliwiać ludzi, zwłaszcza tych bliskich i to chyba było silniejszym od etykiety. Być może zrobiłem źle, ale nie zastanawiałem się już nad tym. Musiałem przecież ratować piegowatą twarz rudzielca chusteczką. Patrzyłem jak jej używa, a potem dziwnie mi się przygląda. Nie rozumiałem w czym rzecz.
- Ja też się ubrudziłem jagodami? – zapytałem z lekkim uśmiechem. Dlatego też nie schowałem chusteczki od razu do kieszeni, ułożyłem ją obok talerza, tak na wszelki wypadek. – Czy myślisz o tym jak przystojnie wyglądam we fiolecie? – Nie mogłem się powstrzymać przed żartem. Miałem tylko nadzieję, że Lyra nie speszy się jeszcze mocniej, tego bym nie chciał. Ale… czasem tak jakoś po prostu wychodziło, że w niektórych sytuacjach bywałem naprawdę nieokrzesany.
- Uzbrój się w cierpliwość, będzie warto, zobaczysz – powiedziałem odnośnie wspólnej podróży statkiem. Ślubu nie zamierzałem komentować, to był trudny temat dla nas obojga. Nie chciałem dodatkowo wpędzać nas w depresyjny nastrój. Jednak ona sama zaczęła dopytywać o pewne kwestie, w związku z czym postanowiłem wyjawić jedną z moich niespodzianek.
- Skoro mowa o świętach… nie zechciałabyś może przyjść do nas? Będzie miło, jedynie Neleus jest ciągle pochmurny, ale możemy umieścić go za choinką – zaproponowałem, chyba weselej niż powinienem. – Jeżeli z kolei pytasz o ślub… to nie wiem zbyt wiele, tym zajmują się matka z siostrą. Z oczywistych względów pogodowych odpada plaża, dlatego obstawiam rodową rezydencję… no i można spodziewać się dużo niebieskiego i pomarańczowego koloru, a także mnogości owoców morza, w nic więcej mnie nie wtajemniczyły. Znając życie i tak się z tobą skontaktują, trzeba wybrać suknię. – Rozgadałem się. I starałem się mówić o tym wszystkim jak gdyby nigdy nic, nie wiem jednak czy mi to należycie wyszło. Z tego wszystkiego upiłem kilka sporych łyków czekolady.
- W takim razie z przyjemnością to zrobię – zapewniłem Lyrę odnośnie odwiedzin i malowania mojego portretu. Nawet zacząłem do tego optymistycznie podchodzić, jak by nie patrzeć, to nowe doświadczenie.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż Lyra nie do końca to pojmowała, tak właśnie działał ten świat. Mimo całej chęci przynależności do tego szlacheckiego światka, była to gorzka myśl, ale nie podzieliła się nią z Glaucusem, po prostu godząc się z tym, że musieli być powściągliwi i uważać na to, co robią i jak się zachowują, zwłaszcza przed ślubem.
- Tak, możemy. Są naprawdę dobre, zjadłabym więcej – zgodziła się; fioletowy język w ogóle jej nie odstraszał, chciała po prostu zjeść jeszcze trochę tych smakołyków, jako że jej umiejętności pieczenia nadal prezentowały raczej mierny poziom. – Nie, nie ubrudziłeś się! Ja tylko... – Opuściła wzrok, nie chcąc się przyznać, że błaha jedwabna chusteczka wywołała w niej kolejną falę rozmyślań na temat dysproporcji materialnych i własnych kompleksów na punkcie bycia biedniejszą niż inni. - ...Zastanawiałam się, czy często tutaj przesiadujesz, skoro tak dobrze znasz wszystkie smakołyki – zakończyła kulawo, ale mógł wyczuć, że nie o tym rozmyślała.
Wiadomo, że była ciekawa kwestii ślubnych, w końcu nie co dzień wychodziło się za mąż i z pewnością miało to być wielkie wydarzenie w jej skromnym życiu, w dodatku coraz wyraźniej rysujące się na horyzoncie. I nie lubiła zupełnej niewiedzy.
- Och! – zdziwiła się, słysząc propozycję świątecznych odwiedzin. – Jasne, bardzo chętnie przyjdę! I tak zastanawiałam się, jak spędzić je w tym roku – odpowiedziała; do matki i ojca zawsze mogła udać się później. – Czy Garrett też mógłby przyjść, gdyby oczywiście nie miał żadnych zajęć w pracy? Nie chcę, żeby spędzał ten dzień samotnie.
Nagle jednak uświadomiła sobie, że wcale nie była pewna, czy jej brat w ogóle chciałby uczestniczyć w takim wydarzeniu, nawet jeśli Traversowie mieli pozytywne relacje z rodem Weasleyów. I poczuła dziwny smutek na myśl, że ich poglądy stawały się coraz bardziej rozbieżne w pewnych kwestiach.
- Trochę szkoda, że ominie nas ślub na plaży, ale jestem pewna, że twoja rodzina i tak wspaniale sobie poradzi – rzekła, starając się zapomnieć o niezręczności, jaką budziła perspektywa zamążpójścia. Ale nie wątpiła w to i podejrzewała że jego bliscy mogli urządzić piękniejszy i bardziej szlachecki ślub niż jej własna rodzina. Weasleyowie woleli przetracić majątek na bzdury zamiast zachować go dla przyszłych pokoleń, więc w kwestii swojego związku i ślubu niestety nie mogła na zbyt wiele liczyć poza obecnością rodziny, co było dla niej bardzo ważne, ale jednak nie dawało zapomnieć, że różni się od innych dziewcząt. Nawet w kwestii sukni będzie musiała polegać na rodzinie narzeczonego, ale zgodziła się na tę sugestię, jednocześnie czując się niezręcznie z tym, że prawie cały wkład będzie ze strony Glaucusa i jego bliskich. Naprawdę nie lubiła być biedną.
- A wracając do plaży... Zawsze możemy wybrać się na jakąś latem. Czy w twoich rodzinnych stronach są jakieś plaże? – przerwała swoje niezręczne myśli. Będą już po ślubie, nikt nie będzie mógł niczego im zarzucić. – Pamiętasz jeszcze spotkanie na Festiwalu Lata, kiedy wyłowiłeś mój wianek i podszedłeś do mnie na wybrzeżu, kiedy już byłam pewna, że przepadł bezpowrotnie i nikt go nie złapie?
I znowu zobaczyła w myślach sylwetkę przemoczonego Glaucusa idącego w jej stronę z tym wiankiem, przykuwającego jej uwagę, gdy rozmawiała z Samuelem.
- Więc jesteśmy umówieni. Będę na ciebie czekać – zapewniła go, gdy w końcu się zgodził na portret. I miała faktycznie, że nie powiedział tak tylko po to, by zrobić jej przyjemność, a faktycznie pojawi się w jej skromnych progach.
- Tak, możemy. Są naprawdę dobre, zjadłabym więcej – zgodziła się; fioletowy język w ogóle jej nie odstraszał, chciała po prostu zjeść jeszcze trochę tych smakołyków, jako że jej umiejętności pieczenia nadal prezentowały raczej mierny poziom. – Nie, nie ubrudziłeś się! Ja tylko... – Opuściła wzrok, nie chcąc się przyznać, że błaha jedwabna chusteczka wywołała w niej kolejną falę rozmyślań na temat dysproporcji materialnych i własnych kompleksów na punkcie bycia biedniejszą niż inni. - ...Zastanawiałam się, czy często tutaj przesiadujesz, skoro tak dobrze znasz wszystkie smakołyki – zakończyła kulawo, ale mógł wyczuć, że nie o tym rozmyślała.
Wiadomo, że była ciekawa kwestii ślubnych, w końcu nie co dzień wychodziło się za mąż i z pewnością miało to być wielkie wydarzenie w jej skromnym życiu, w dodatku coraz wyraźniej rysujące się na horyzoncie. I nie lubiła zupełnej niewiedzy.
- Och! – zdziwiła się, słysząc propozycję świątecznych odwiedzin. – Jasne, bardzo chętnie przyjdę! I tak zastanawiałam się, jak spędzić je w tym roku – odpowiedziała; do matki i ojca zawsze mogła udać się później. – Czy Garrett też mógłby przyjść, gdyby oczywiście nie miał żadnych zajęć w pracy? Nie chcę, żeby spędzał ten dzień samotnie.
Nagle jednak uświadomiła sobie, że wcale nie była pewna, czy jej brat w ogóle chciałby uczestniczyć w takim wydarzeniu, nawet jeśli Traversowie mieli pozytywne relacje z rodem Weasleyów. I poczuła dziwny smutek na myśl, że ich poglądy stawały się coraz bardziej rozbieżne w pewnych kwestiach.
- Trochę szkoda, że ominie nas ślub na plaży, ale jestem pewna, że twoja rodzina i tak wspaniale sobie poradzi – rzekła, starając się zapomnieć o niezręczności, jaką budziła perspektywa zamążpójścia. Ale nie wątpiła w to i podejrzewała że jego bliscy mogli urządzić piękniejszy i bardziej szlachecki ślub niż jej własna rodzina. Weasleyowie woleli przetracić majątek na bzdury zamiast zachować go dla przyszłych pokoleń, więc w kwestii swojego związku i ślubu niestety nie mogła na zbyt wiele liczyć poza obecnością rodziny, co było dla niej bardzo ważne, ale jednak nie dawało zapomnieć, że różni się od innych dziewcząt. Nawet w kwestii sukni będzie musiała polegać na rodzinie narzeczonego, ale zgodziła się na tę sugestię, jednocześnie czując się niezręcznie z tym, że prawie cały wkład będzie ze strony Glaucusa i jego bliskich. Naprawdę nie lubiła być biedną.
- A wracając do plaży... Zawsze możemy wybrać się na jakąś latem. Czy w twoich rodzinnych stronach są jakieś plaże? – przerwała swoje niezręczne myśli. Będą już po ślubie, nikt nie będzie mógł niczego im zarzucić. – Pamiętasz jeszcze spotkanie na Festiwalu Lata, kiedy wyłowiłeś mój wianek i podszedłeś do mnie na wybrzeżu, kiedy już byłam pewna, że przepadł bezpowrotnie i nikt go nie złapie?
I znowu zobaczyła w myślach sylwetkę przemoczonego Glaucusa idącego w jej stronę z tym wiankiem, przykuwającego jej uwagę, gdy rozmawiała z Samuelem.
- Więc jesteśmy umówieni. Będę na ciebie czekać – zapewniła go, gdy w końcu się zgodził na portret. I miała faktycznie, że nie powiedział tak tylko po to, by zrobić jej przyjemność, a faktycznie pojawi się w jej skromnych progach.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Byłem zadowolony, kiedy Lyra zamiast unosząc się nieśmiałością uznała, że moglibyśmy zjeść więcej ośmiorniczych bułeczek. Przyznam, że nawet sam miałem na nie ochotę, dlatego przyjąłem odpowiedź z uśmiechem. Przeprosiłem ją na moment i zamówiłem kolejną porcję; niestety nie udało mi się zbyt szybko uwolnić od rozmownej właścicielki, chociaż robiłem co mogłem. Wreszcie mogłem wrócić na miejsce i kontynuować rozmowę, bardzo miłą skądinąd.
- Przepraszam, ale tutaj to tak zawsze – powiedziałem do narzeczonej mając nadzieję, że nie gniewa się zbyt mocno. Jak by nie patrzeć, nie zrobiłem tego celowo. Widocznie dla tak pysznych rzeczy trzeba się trochę poświęcić!
Słuchałem jej teraz uważnie, ale nie uwierzyłem jej, że to o to chodzi. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, ale postanowiłem nie drążyć tematu. Uznałem, że widocznie jest przestraszona faktem, iż niedługo się pobierzemy. Ja także nie czułem się zbyt pewnie w tym temacie, ale powoli się oswajałem z tą myślą. Bardziej się chyba obawiałem tego, że to właśnie Lyra nigdy się z tym nie pogodzi, co nie wróżyłoby dobrze naszej wspólnej przyszłości. Mimo to zamierzałem dotrzymać złożonych obietnic.
- Tak, dosyć często – odpowiedziałem bez szczególnego zainteresowania, ale to właśnie z powodu mojego braku wiary w prawdziwość jej słów. Nie zamierzałem wracać więcej do tego tematu. Zwłaszcza, że staliśmy się bogatsi o kolejne bułeczki.
- To znaczy wiesz, jak nie chcesz to nie musisz… ale pewnie, Garrett także będzie mógł przyjść jeżeli będzie chciał. A co z Barrym? – spytałem. Może on miał już inne plany, ale moja ciekawość wzięła górę. Bardziej martwiłem się kwestią starszego brata Lyry, bo zupełnie nie wiedziałem jak powinienem rozmawiać z nim po tym, czego byłem świadkiem. Nie dałem tego jednak po sobie poznać.
- Też żałuję, ale skoro wymyślili ślub w zimie, to muszą cierpieć – stwierdziłem z lekkim rozbawieniem. Chyba ze względu na mój wiek i wybryki postanowili jak najprędzej to wszystko ukrócić. – Jednocześnie jestem pewien, że będziemy zadowoleni – dodałem pospiesznie, dopijając swoją czekoladę. – Chcesz jeszcze? – spytałem pomiędzy kolejnymi tematami. Ten następny szczególnie mnie zaskoczył, ale w bardzo miłym sensie. – Tak, w Norfolk są przepiękne plaże. Masz wrażenie, jakbyś stała na końcu świata. Możemy obejść wszystkie, jeżeli będziesz chciała – zaproponowałem. Dotarło do mnie, że to oznacza dla Lyry przeprowadzkę w zupełnie nowe miejsce z niemal obcym człowiekiem; niestety nie mogłem nic na to poradzić, pozostało mi jedynie spróbować zadbać o to, żeby ten proces był jak najmniej uciążliwy.
- Pamiętam… wychodzi na to, że to ja nas władowałem w to wszystko – zaśmiałem się na wspomnienie gonitwy po wianek. Kwestię pocałunku syreny przemilczałem, nie wiem dlaczego. Być może naiwnie sądziłem, że to mogłoby zasmucić rudzielca, przynajmniej jeżeli chodzi o magiczność tego dnia. Na ostatni temat skinąłem jedynie głową, bo teraz myślami byłem chwilowo gdzieś zupełnie indziej.
- Przepraszam, ale tutaj to tak zawsze – powiedziałem do narzeczonej mając nadzieję, że nie gniewa się zbyt mocno. Jak by nie patrzeć, nie zrobiłem tego celowo. Widocznie dla tak pysznych rzeczy trzeba się trochę poświęcić!
Słuchałem jej teraz uważnie, ale nie uwierzyłem jej, że to o to chodzi. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, ale postanowiłem nie drążyć tematu. Uznałem, że widocznie jest przestraszona faktem, iż niedługo się pobierzemy. Ja także nie czułem się zbyt pewnie w tym temacie, ale powoli się oswajałem z tą myślą. Bardziej się chyba obawiałem tego, że to właśnie Lyra nigdy się z tym nie pogodzi, co nie wróżyłoby dobrze naszej wspólnej przyszłości. Mimo to zamierzałem dotrzymać złożonych obietnic.
- Tak, dosyć często – odpowiedziałem bez szczególnego zainteresowania, ale to właśnie z powodu mojego braku wiary w prawdziwość jej słów. Nie zamierzałem wracać więcej do tego tematu. Zwłaszcza, że staliśmy się bogatsi o kolejne bułeczki.
- To znaczy wiesz, jak nie chcesz to nie musisz… ale pewnie, Garrett także będzie mógł przyjść jeżeli będzie chciał. A co z Barrym? – spytałem. Może on miał już inne plany, ale moja ciekawość wzięła górę. Bardziej martwiłem się kwestią starszego brata Lyry, bo zupełnie nie wiedziałem jak powinienem rozmawiać z nim po tym, czego byłem świadkiem. Nie dałem tego jednak po sobie poznać.
- Też żałuję, ale skoro wymyślili ślub w zimie, to muszą cierpieć – stwierdziłem z lekkim rozbawieniem. Chyba ze względu na mój wiek i wybryki postanowili jak najprędzej to wszystko ukrócić. – Jednocześnie jestem pewien, że będziemy zadowoleni – dodałem pospiesznie, dopijając swoją czekoladę. – Chcesz jeszcze? – spytałem pomiędzy kolejnymi tematami. Ten następny szczególnie mnie zaskoczył, ale w bardzo miłym sensie. – Tak, w Norfolk są przepiękne plaże. Masz wrażenie, jakbyś stała na końcu świata. Możemy obejść wszystkie, jeżeli będziesz chciała – zaproponowałem. Dotarło do mnie, że to oznacza dla Lyry przeprowadzkę w zupełnie nowe miejsce z niemal obcym człowiekiem; niestety nie mogłem nic na to poradzić, pozostało mi jedynie spróbować zadbać o to, żeby ten proces był jak najmniej uciążliwy.
- Pamiętam… wychodzi na to, że to ja nas władowałem w to wszystko – zaśmiałem się na wspomnienie gonitwy po wianek. Kwestię pocałunku syreny przemilczałem, nie wiem dlaczego. Być może naiwnie sądziłem, że to mogłoby zasmucić rudzielca, przynajmniej jeżeli chodzi o magiczność tego dnia. Na ostatni temat skinąłem jedynie głową, bo teraz myślami byłem chwilowo gdzieś zupełnie indziej.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrzyła, jak Glaucus po jej zgodzie na nową porcję bułeczek wstaje i idzie je zamówić. Choć nie słyszała jego rozmowy z właścicielką lokalu, obserwowała go ukradkiem. Niewątpliwie się wyróżniał; był wysoki, smukły, a jego nieco przydługie włosy nonszalancko zwisały wokół twarzy w sposób raczej rzadko spotykany w ich sferze. Ta swobodność, zarówno w wyglądzie, jak i zachowaniu, była jednak zaletą w oczach Lyry.
Gdy wrócił, przysunęła sobie swoje bułeczki i zaczęła pałaszować pierwszą, tym razem pamiętając, żeby zacząć od dobrej strony, dzięki czemu uniknęła ponownego poplamienia dżemem.
Lyra, mimo całego stresu, jaki towarzyszył jej na myśl o ślubie, była już z nim pogodzona. Jednak to, jak ich relacje ułożą się z biegiem czasu, nadal pozostawało niewiadomą, i bardziej bała się właśnie tego.
- Ale chcę do was przyjść – powiedziała szybko; nie chciała, żeby Glaucus myślał, że czuła się zmuszona. Chciała spędzić ten czas z narzeczonym (i najchętniej także z braćmi, choć nie była pewna, czy przyjdą), no i może pierwszy raz zobaczy, jak wyglądają szlacheckie święta? – A Barry... Ostatnio ciągle chodzi własnymi drogami i rzadko się widujemy. – Ostatni raz widziała brata chyba w listopadzie, kiedy ćwiczyli pojedynkowanie się nad jeziorem. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, co działo się z nim teraz. – Ale napiszę do niego, zapytam, czy też chciałby przyjść. To smutne, że im starsi jesteśmy tym bardziej nasze drogi się rozchodzą.
Cała trójka skończyła już szkołę i pracowała, Barry mieszkał oddzielnie, Lyra do czasu ślubu miała pozostać u Garretta. Jednak gdy nadejdzie ten dzień, pewnie nawet z nim będzie widywała się rzadziej niż teraz, kiedy codziennie mogli spędzać razem przynajmniej wieczory. To była smutna myśl, ale przecież i wcześniej, kiedy najpierw bracia, a później ona chodzili do Hogwartu, widywali się tylko w wakacje i ferie. Czuła jednak, że ta rozłąka będzie zupełnie innego rodzaju niż wszystkie dotychczasowe.
- Czy z twoim rodzeństwem było podobnie? – Lyra właściwie nie znała rodzeństwa narzeczonego. – To znaczy... Czy wasze drogi także oddaliły się, gdy skończyliście szkołę, czy nadal utrzymujecie regularny kontakt?
Dokończyła pierwszą bułeczkę, ale nie od razu wzięła następną. Też się zastanawiała, co było powodem tego pośpiechu, ale może to rzeczywiście była kwestia wieku Glaucusa?
- Chcę – zgodziła się, jak zwykle mając problem z odmówieniem sobie słodyczy. – W takim razie chyba będę miała co malować. – Nagle znowu uświadomiła sobie, że ślub wiązał się z przeprowadzką. Nie będzie mogła już mieszkać z bratem w Londynie, ani w swoich rodzinnych stronach. Wyjedzie w zupełnie inną część kraju, na ziemie należące do Traversów. Były jednak i dobre strony, choć w mieście były większe możliwości, to nie było zbyt wielu inspiracji twórczych, a i sama Lyra coraz częściej tęskniła za spokojniejszym miejscem. – Po ślubie musisz pokazać mi wszystkie najpiękniejsze zakątki twoich... naszych nowych okolic. – Znając życie, Lyra poświęci sporą część wiosny i lata, by uwiecznić co ciekawsze miejsca. W końcu czymś trzeba będzie zapełnić ściany ich wspólnego domu, by nadać mu przytulniejszy wymiar.
Jej wzrok błądził po blacie chwilę temu opuszczonego stolika obok, na którym leżał jakiś świstek pergaminu.
- Otrzymałeś zaproszenie na nadchodzący sabat? – zapytała nagle, gdy coś sobie przypomniała. – W liście, który dostałam, było napisane, że jesteśmy zaproszeni razem. – Nagle zdała sobie sprawę, że naprawdę chciała, żeby Glaucus zabrał ją tam ze sobą.
Gdy wrócił, przysunęła sobie swoje bułeczki i zaczęła pałaszować pierwszą, tym razem pamiętając, żeby zacząć od dobrej strony, dzięki czemu uniknęła ponownego poplamienia dżemem.
Lyra, mimo całego stresu, jaki towarzyszył jej na myśl o ślubie, była już z nim pogodzona. Jednak to, jak ich relacje ułożą się z biegiem czasu, nadal pozostawało niewiadomą, i bardziej bała się właśnie tego.
- Ale chcę do was przyjść – powiedziała szybko; nie chciała, żeby Glaucus myślał, że czuła się zmuszona. Chciała spędzić ten czas z narzeczonym (i najchętniej także z braćmi, choć nie była pewna, czy przyjdą), no i może pierwszy raz zobaczy, jak wyglądają szlacheckie święta? – A Barry... Ostatnio ciągle chodzi własnymi drogami i rzadko się widujemy. – Ostatni raz widziała brata chyba w listopadzie, kiedy ćwiczyli pojedynkowanie się nad jeziorem. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, co działo się z nim teraz. – Ale napiszę do niego, zapytam, czy też chciałby przyjść. To smutne, że im starsi jesteśmy tym bardziej nasze drogi się rozchodzą.
Cała trójka skończyła już szkołę i pracowała, Barry mieszkał oddzielnie, Lyra do czasu ślubu miała pozostać u Garretta. Jednak gdy nadejdzie ten dzień, pewnie nawet z nim będzie widywała się rzadziej niż teraz, kiedy codziennie mogli spędzać razem przynajmniej wieczory. To była smutna myśl, ale przecież i wcześniej, kiedy najpierw bracia, a później ona chodzili do Hogwartu, widywali się tylko w wakacje i ferie. Czuła jednak, że ta rozłąka będzie zupełnie innego rodzaju niż wszystkie dotychczasowe.
- Czy z twoim rodzeństwem było podobnie? – Lyra właściwie nie znała rodzeństwa narzeczonego. – To znaczy... Czy wasze drogi także oddaliły się, gdy skończyliście szkołę, czy nadal utrzymujecie regularny kontakt?
Dokończyła pierwszą bułeczkę, ale nie od razu wzięła następną. Też się zastanawiała, co było powodem tego pośpiechu, ale może to rzeczywiście była kwestia wieku Glaucusa?
- Chcę – zgodziła się, jak zwykle mając problem z odmówieniem sobie słodyczy. – W takim razie chyba będę miała co malować. – Nagle znowu uświadomiła sobie, że ślub wiązał się z przeprowadzką. Nie będzie mogła już mieszkać z bratem w Londynie, ani w swoich rodzinnych stronach. Wyjedzie w zupełnie inną część kraju, na ziemie należące do Traversów. Były jednak i dobre strony, choć w mieście były większe możliwości, to nie było zbyt wielu inspiracji twórczych, a i sama Lyra coraz częściej tęskniła za spokojniejszym miejscem. – Po ślubie musisz pokazać mi wszystkie najpiękniejsze zakątki twoich... naszych nowych okolic. – Znając życie, Lyra poświęci sporą część wiosny i lata, by uwiecznić co ciekawsze miejsca. W końcu czymś trzeba będzie zapełnić ściany ich wspólnego domu, by nadać mu przytulniejszy wymiar.
Jej wzrok błądził po blacie chwilę temu opuszczonego stolika obok, na którym leżał jakiś świstek pergaminu.
- Otrzymałeś zaproszenie na nadchodzący sabat? – zapytała nagle, gdy coś sobie przypomniała. – W liście, który dostałam, było napisane, że jesteśmy zaproszeni razem. – Nagle zdała sobie sprawę, że naprawdę chciała, żeby Glaucus zabrał ją tam ze sobą.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Kiedy już z powrotem usiadłem przy stoliku, patrzyłem chwilę jak Lyra zabiera się za jedzenie bułeczek. Chustka była cały czas w pogotowiu, w razie gdyby słodkości ponownie postanowiły płatać figla. Szczęśliwie obeszło się bez tego, dlatego i ja mogłem zabrać się za jedzenie. Szczęśliwie rozmowa zaczęła toczyć się w przyjemnym kierunku, już bez większych konsternacji, z czego byłem niezwykle zadowolony. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zwłaszcza, że najwidoczniej Lyra naprawdę chciała spędzić z nami nadchodzące święta.
- W takim razie cieszę się – skomentowałem odnośnie chęci uczestnictwa w tym wydarzeniu. Wzmianka o Barrym była już mniej pocieszająca; pokiwałem jedynie głową z lekką zadumą. Nie wiedziałem tak naprawdę nic o ich relacjach wewnątrz rodziny. Nie spodziewałem się nawet, że mają tak niewielki kontakt pomiędzy sobą. Chociaż u nas też bywało różnie, najbardziej byłem zżyty głównie z rodzicami.
- Zawsze możesz do niego napisać, a nuż przyjdzie. Chyba, że nie chcesz, to nie naciskam – uznałem ostatecznie. Uważałem, że takie wyjście byłoby najlepsze i stanowiło poniekąd pewien rodzaj kompromisu. Jednocześnie nie chciałem przypierać dziewczyny do muru, sam nie lubiłem być do niczego zmuszany.
Nad następnym pytaniem musiałem się chwilę zastanowić. Cóż, to kwestia bardzo względna.
- Zależy z którym rodzeństwem, trochę nas jest. Każde z nas poszło w swoją stronę, poza moim młodszym bratem, nawet pomimo tego, że na moment zbłądził. Z większością jednak utrzymuję w miarę regularny kontakt – odpowiedziałem. – Tak czy siak rodzina jest najważniejsza, dlatego staram się z nimi widywać w miarę możliwości – dodałem, sugerując, że może powinna dać Barremu szansę. Wiem, wtrącałem się w nieswoje sprawy, ale nie mogłem chyba przejść nad tym do porządku dziennego, tak po prostu. Martwiłem się.
Kiedy tylko otrzymałem zgodę na zamówienie gorącej czekolady, niezwłocznie przeprosiłem Lyrę i znów zniknąłem na kilka chwil, tylko po to, by wrócić już ze słodkim napojem. Ze zdumieniem odkryłem, że zaschło mi nieco w gardle, dlatego próbowałem szybko ostudzić ciepłą ciecz i upić z kubka kilka łyków.
- O tak, o tematy do malowania nie masz się co martwić. Zwiedzać też będzie co, mam już nawet pomysł na kilka fajnych miejsc – rzuciłem luźno. Nie podejrzewałem nawet, że mogę być przesadnie nachalny w tym momencie. Czyżbym zaangażował się w to zbyt mocno? Nie byłem z tego powodu zadowolony, ale nie chciałem także psuć naszego spotkania.
Zmiana tematu była zaskakująca, ale mimo to uśmiechnąłem się przypominając sobie treść listu.
- O tak, dostałem. Planowałem cię zaprosić, ale skoro lady Nott wręcz nakazała nam razem się pojawić, to nie ma odwrotu. Musisz się zgodzić bez moich gorących próśb – wyjaśniłem, nie kryjąc przy tym swojego rozbawienia. Ta kobieta była jedyna w swoim rodzaju.
- W takim razie cieszę się – skomentowałem odnośnie chęci uczestnictwa w tym wydarzeniu. Wzmianka o Barrym była już mniej pocieszająca; pokiwałem jedynie głową z lekką zadumą. Nie wiedziałem tak naprawdę nic o ich relacjach wewnątrz rodziny. Nie spodziewałem się nawet, że mają tak niewielki kontakt pomiędzy sobą. Chociaż u nas też bywało różnie, najbardziej byłem zżyty głównie z rodzicami.
- Zawsze możesz do niego napisać, a nuż przyjdzie. Chyba, że nie chcesz, to nie naciskam – uznałem ostatecznie. Uważałem, że takie wyjście byłoby najlepsze i stanowiło poniekąd pewien rodzaj kompromisu. Jednocześnie nie chciałem przypierać dziewczyny do muru, sam nie lubiłem być do niczego zmuszany.
Nad następnym pytaniem musiałem się chwilę zastanowić. Cóż, to kwestia bardzo względna.
- Zależy z którym rodzeństwem, trochę nas jest. Każde z nas poszło w swoją stronę, poza moim młodszym bratem, nawet pomimo tego, że na moment zbłądził. Z większością jednak utrzymuję w miarę regularny kontakt – odpowiedziałem. – Tak czy siak rodzina jest najważniejsza, dlatego staram się z nimi widywać w miarę możliwości – dodałem, sugerując, że może powinna dać Barremu szansę. Wiem, wtrącałem się w nieswoje sprawy, ale nie mogłem chyba przejść nad tym do porządku dziennego, tak po prostu. Martwiłem się.
Kiedy tylko otrzymałem zgodę na zamówienie gorącej czekolady, niezwłocznie przeprosiłem Lyrę i znów zniknąłem na kilka chwil, tylko po to, by wrócić już ze słodkim napojem. Ze zdumieniem odkryłem, że zaschło mi nieco w gardle, dlatego próbowałem szybko ostudzić ciepłą ciecz i upić z kubka kilka łyków.
- O tak, o tematy do malowania nie masz się co martwić. Zwiedzać też będzie co, mam już nawet pomysł na kilka fajnych miejsc – rzuciłem luźno. Nie podejrzewałem nawet, że mogę być przesadnie nachalny w tym momencie. Czyżbym zaangażował się w to zbyt mocno? Nie byłem z tego powodu zadowolony, ale nie chciałem także psuć naszego spotkania.
Zmiana tematu była zaskakująca, ale mimo to uśmiechnąłem się przypominając sobie treść listu.
- O tak, dostałem. Planowałem cię zaprosić, ale skoro lady Nott wręcz nakazała nam razem się pojawić, to nie ma odwrotu. Musisz się zgodzić bez moich gorących próśb – wyjaśniłem, nie kryjąc przy tym swojego rozbawienia. Ta kobieta była jedyna w swoim rodzaju.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Święta z narzeczonym z pewnością byłyby kolejną dobrą okazją do lepszego poznania go oraz jego rodziny i ich zwyczajów. Nie musiał więc namawiać jej długo. Skoro pozostało im tak mało czasu do ślubu, jeszcze mniej było go na lepsze poznanie się przed tym dniem. Jednocześnie chciała pogodzić to z poczuciem obowiązku wobec własnej rodziny. Bracia byli jej bardzo bliscy, szczególnie Garrett. Dopiero niedawno na tym nieskazitelnym obrazie idealnego starszego brata zaczęły pojawiać się pierwsze drobne rysy, wraz z obawą, że Garrett mógłby zdradzić rodzinę, a tym samym także ją, Lyrę. Po zaginięciu jego narzeczonej ten niepokój wzrósł, ale nie czuła się jeszcze gotowa podzielić nim z Glaucusem, tak samo, jak niepokojem o Barry’ego, co do którego nie mogła być niczego pewna. Jego obecne życie wciąż było dla niej owiane tajemnicą, więc mogła się tylko domyślać, że wpadł w jakieś kłopoty i właśnie dlatego się tak wycofał.
- Tak właśnie zrobię. Zapytam ich – zapewniła. – Też chciałabym nadal zachować z nimi dobry kontakt, nawet po naszym ślubie. I chętnie poznam twoich braci i siostry. Może święta będą okazją ku temu?
Gdy Glaucus niedługo później przyniósł gorącą czekoladę, Lyra natychmiast upiła łyk swojej. To było takie dobre!
- Wiesz, jak ważne jest dla mnie malowanie. Cieszę się, że nie będzie tam brakowało pięknych miejsc. – To z pewnością mogło nieco osłodzić Lyrze konieczność przeprowadzki na drugi koniec kraju. Jako wrażliwa artystyczna dusza, miłowała piękno i spokój.
Ucieszyło ją także, że Glaucus już doskonale wiedział o sabacie i najwyraźniej również otrzymał list. Z pewnością raźniej byłoby jej wybrać się tam z nim, w innym przypadku pewnie czułaby się osamotniona, tak, jak wtedy, gdy otrzymała swoje pierwsze zaproszenie po ukończeniu Hogwartu. Wtedy przez większość czasu stała gdzieś z boku lub snuła się onieśmielona, w skromnej sukienczynie, nie mając odwagi do nikogo zagadać jako pierwsza.
- Zgadzam się, Glaucusie. Chodźmy tam razem. Nie dlatego, że właśnie tego oczekują, a dlatego, że sami tego chcemy – rzekła więc. Chciała mieć to poczucie, że w tej decyzji jest sporo ich własnej woli, a nie tylko odgórnego polecenia gospodarzy sabatu, z pewnością wiedzących o ich zaręczynach. – Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić. Dla ciebie to z pewnością nie pierwszy raz.
Podczas gdy dla doświadczonego Glaucusa to wszystko pewnie zdążyło już spowszednieć, Lyra zapewne będzie podekscytowana i zaciekawiona.
- Tak właśnie zrobię. Zapytam ich – zapewniła. – Też chciałabym nadal zachować z nimi dobry kontakt, nawet po naszym ślubie. I chętnie poznam twoich braci i siostry. Może święta będą okazją ku temu?
Gdy Glaucus niedługo później przyniósł gorącą czekoladę, Lyra natychmiast upiła łyk swojej. To było takie dobre!
- Wiesz, jak ważne jest dla mnie malowanie. Cieszę się, że nie będzie tam brakowało pięknych miejsc. – To z pewnością mogło nieco osłodzić Lyrze konieczność przeprowadzki na drugi koniec kraju. Jako wrażliwa artystyczna dusza, miłowała piękno i spokój.
Ucieszyło ją także, że Glaucus już doskonale wiedział o sabacie i najwyraźniej również otrzymał list. Z pewnością raźniej byłoby jej wybrać się tam z nim, w innym przypadku pewnie czułaby się osamotniona, tak, jak wtedy, gdy otrzymała swoje pierwsze zaproszenie po ukończeniu Hogwartu. Wtedy przez większość czasu stała gdzieś z boku lub snuła się onieśmielona, w skromnej sukienczynie, nie mając odwagi do nikogo zagadać jako pierwsza.
- Zgadzam się, Glaucusie. Chodźmy tam razem. Nie dlatego, że właśnie tego oczekują, a dlatego, że sami tego chcemy – rzekła więc. Chciała mieć to poczucie, że w tej decyzji jest sporo ich własnej woli, a nie tylko odgórnego polecenia gospodarzy sabatu, z pewnością wiedzących o ich zaręczynach. – Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić. Dla ciebie to z pewnością nie pierwszy raz.
Podczas gdy dla doświadczonego Glaucusa to wszystko pewnie zdążyło już spowszednieć, Lyra zapewne będzie podekscytowana i zaciekawiona.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nie zamierzałem jej do niczego zmuszać; ot, padła propozycja, na którą by się zgodziła lub nie. Nie miałem parcia, chociaż rzeczywiście bym się ucieszył, gdyby faktycznie postanowiła spędzić z nami te święta, także jeżeli miało to oznaczać przybycie jej braci. Chętnie poznałbym ich bardziej, bo teraz to wiedzieliśmy o sobie tyle-o-ile; chciałbym także przedstawić jej swoje rodzeństwo, by uniknąć krępujących sytuacji na weselu. Zależało mi na tym, by każdy był zadowolony, a także na zacieśnianiu więzi między rodzinami. Zawsze lubiłem duże rodziny, gdzie każdy na każdego mógł liczyć w razie kryzysowej sytuacji. Lub gdyby chciał po prostu miło spędzić czas z najbliższymi. A im więcej osób tym weselej. To chyba było spowodowane tym, że była nas cała gromadka. Mam przecież aż czworo rodzeństwa nawet, jeżeli jedną z moich sióstr wydziedziczono nie zamierzałem jej w żaden sposób przekreślać. Dla mnie wciąż należała do rodziny i wiem, że takie odczucia nie tylko ja miałem.
- Jeżeli tylko będziecie się starać to na pewno się uda. Chciałbym właśnie żebyś ich poznała, to wspaniali ludzie, nawet, jeżeli o różnych poglądach. Niestety jedna z moich sióstr została wydziedziczona za mezalians, ale jeżeli byś chciała to możemy jej rodzinę odwiedzić innym razem. Nie wiem czy ci wspominałem, ale ma męża mugolaka i dwoje dzieci. Straszne z nich urwisy – rozgadałem się zastygając z łyżeczką w połowie drogi do moich ust. Nie da się ukryć, że tematy rodzinne były mi szczególnie bliskie. Bolało mnie, że siostra nie może zasiąść z nami do obiadu, ale starałem się o tym nie rozmyślać i cieszyć się z tego, co mam. A miałem przecież naprawdę sporo.
Wreszcie udało mi się przełknąć kolejny kęs jedzenia, a także upić więcej czekolady z kubka. Jak tak dalej będziemy opychać się słodkościami, to nabawimy się jakiejś choroby! Ewentualnie zamienimy się w kostki cukru.
- Wiem. Dlatego obiecuję, tematów będzie pod dostatkiem. Tak samo jak materiałów i innych potrzebnych do malowania rzeczy – zapewniłem entuzjastycznie. Chciałem, żeby czuła się u nas dobrze, nawet, jeżeli nie byliśmy jeszcze po ślubie i nie mieszkaliśmy w Norfolk.
- W takim razie cieszę się, że się zgadzasz. Przybędę po ciebie przed Sabatem – stwierdziłem wesoło. – Co do pierwszych razów… to prawda, bywałem już na wielu tego typu przyjęciach i nie tylko. Nie martw się, wszystko będzie w porządku. Przez to, że żegluję imprezy na lądzie wciąż są dla mnie poniekąd nowością, dlatego nie myślę o tym jak o przymusie. Co nie znaczy, że nie wolałbym być wtedy gdzie indziej – powiedziałem. Sam nie wiem, co mnie wzięło na taką szczerość, ale oto i ona!
- Jeżeli tylko będziecie się starać to na pewno się uda. Chciałbym właśnie żebyś ich poznała, to wspaniali ludzie, nawet, jeżeli o różnych poglądach. Niestety jedna z moich sióstr została wydziedziczona za mezalians, ale jeżeli byś chciała to możemy jej rodzinę odwiedzić innym razem. Nie wiem czy ci wspominałem, ale ma męża mugolaka i dwoje dzieci. Straszne z nich urwisy – rozgadałem się zastygając z łyżeczką w połowie drogi do moich ust. Nie da się ukryć, że tematy rodzinne były mi szczególnie bliskie. Bolało mnie, że siostra nie może zasiąść z nami do obiadu, ale starałem się o tym nie rozmyślać i cieszyć się z tego, co mam. A miałem przecież naprawdę sporo.
Wreszcie udało mi się przełknąć kolejny kęs jedzenia, a także upić więcej czekolady z kubka. Jak tak dalej będziemy opychać się słodkościami, to nabawimy się jakiejś choroby! Ewentualnie zamienimy się w kostki cukru.
- Wiem. Dlatego obiecuję, tematów będzie pod dostatkiem. Tak samo jak materiałów i innych potrzebnych do malowania rzeczy – zapewniłem entuzjastycznie. Chciałem, żeby czuła się u nas dobrze, nawet, jeżeli nie byliśmy jeszcze po ślubie i nie mieszkaliśmy w Norfolk.
- W takim razie cieszę się, że się zgadzasz. Przybędę po ciebie przed Sabatem – stwierdziłem wesoło. – Co do pierwszych razów… to prawda, bywałem już na wielu tego typu przyjęciach i nie tylko. Nie martw się, wszystko będzie w porządku. Przez to, że żegluję imprezy na lądzie wciąż są dla mnie poniekąd nowością, dlatego nie myślę o tym jak o przymusie. Co nie znaczy, że nie wolałbym być wtedy gdzie indziej – powiedziałem. Sam nie wiem, co mnie wzięło na taką szczerość, ale oto i ona!
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra miała nadzieję, że trafi się jeszcze sporo okazji, żeby wzajemnie się poznać. Choć pewnie nie będzie ich wiele przed ślubem, bo jednak czas płynął bardzo szybko, a każdy miał swoje zajęcia, nawet młodziutka Lyra, która potrafiła spędzać długie godziny, malując nowe obrazy, a i Glaucus często wyjeżdżał i nie zawsze był uchwytny. Po ślubie i zamieszkaniu razem Weasleyówna zapewne mocniej będzie odczuwać jego podróże i dłuższe nieobecności w domu.
- Tak, byłoby wspaniale – zgodziła się. Wyglądało na to, że czekały ich w najbliższej czasie dwa spotkania: święta oraz sabat. Nie mogłaby powiedzieć, że jej to nie cieszy, bo mimo pewnego stresu, jak wypadnie, już nie mogła się doczekać. – Chętnie poznałabym ich wszystkich, twoją siostrę i jej rodzinę także – zapewniła go, kończąc swoją przedostatnią bułeczkę. – Ale nie wiem, czy sama potrafiłabym się tak poświęcić, wyrzec się rodziny i swojego dotychczasowego życia w imię nagłego zrywu miłości, która może przecież okazać się ulotna i krucha. – Lyra nie miała pojęcia, jak to jest być prawdziwie zakochanym, ale i tak trudno byłoby jej tak po prostu odrzucić rodzinę i świat, w którym żyła, żeby odejść z kimś, kogo według zasad nie wolno jej było darzyć uczuciem. W jej rozumieniu to nie było warte takiego wyrzeczenia, tym bardziej, że inne rody były jeszcze bardziej restrykcyjne niż Weasleyowie i całkowicie odwracały się od osób, które złamały odwieczny schemat. Ale Lyra została wychowana w poszanowaniu rodzinnych wartości, pragnęła także być dobrą szlachcianką i poślubić tego mężczyznę, którego dla niej wybrano. Chociaż gdyby zaręczono ją z kimś, kogo darzyłaby bardzo silną niechęcią i wstrętem... Wtedy być może sprawa wyglądałaby inaczej. Ale skoro był to Travers, pozostawało więc cieszyć się, że (przynajmniej na ten moment), sprawy układały się tak pomyślnie i oboje mieli szansę pozostać w przyjaznych stosunkach. Nie miała jednak pojęcia, że przed ich zaręczynami Glaucus również przechodził pewien kryzys i musiał podjąć trudną decyzję.
- Cieszę się. – Zdawała sobie sprawę, że nie każdy mężczyzna mógł zaakceptować jej pasję i chęć pracy jako malarka nawet po ślubie. Lyra nie wyobrażała sobie jednak, że mogłaby tylko tkwić zamknięta w posiadłości, nie mogąc robić tego, co dawało jej taką radość. – Przygotuję się przed twoim przybyciem, tak, abyśmy mogli od razu udać się na miejsce. A później... Och, właściwie to jestem ciekawa, jak będzie wyglądać ten sabat i czy będzie dużo osób, które znam – zastanawiała się, mając nadzieję, że spotkają tam swoich przychylnie nastawionych znajomych. – Dlaczego chciałbyś być gdzie indziej, Glaucusie? – uniosła brwi, nieco zaskoczona jego słowami.
- Tak, byłoby wspaniale – zgodziła się. Wyglądało na to, że czekały ich w najbliższej czasie dwa spotkania: święta oraz sabat. Nie mogłaby powiedzieć, że jej to nie cieszy, bo mimo pewnego stresu, jak wypadnie, już nie mogła się doczekać. – Chętnie poznałabym ich wszystkich, twoją siostrę i jej rodzinę także – zapewniła go, kończąc swoją przedostatnią bułeczkę. – Ale nie wiem, czy sama potrafiłabym się tak poświęcić, wyrzec się rodziny i swojego dotychczasowego życia w imię nagłego zrywu miłości, która może przecież okazać się ulotna i krucha. – Lyra nie miała pojęcia, jak to jest być prawdziwie zakochanym, ale i tak trudno byłoby jej tak po prostu odrzucić rodzinę i świat, w którym żyła, żeby odejść z kimś, kogo według zasad nie wolno jej było darzyć uczuciem. W jej rozumieniu to nie było warte takiego wyrzeczenia, tym bardziej, że inne rody były jeszcze bardziej restrykcyjne niż Weasleyowie i całkowicie odwracały się od osób, które złamały odwieczny schemat. Ale Lyra została wychowana w poszanowaniu rodzinnych wartości, pragnęła także być dobrą szlachcianką i poślubić tego mężczyznę, którego dla niej wybrano. Chociaż gdyby zaręczono ją z kimś, kogo darzyłaby bardzo silną niechęcią i wstrętem... Wtedy być może sprawa wyglądałaby inaczej. Ale skoro był to Travers, pozostawało więc cieszyć się, że (przynajmniej na ten moment), sprawy układały się tak pomyślnie i oboje mieli szansę pozostać w przyjaznych stosunkach. Nie miała jednak pojęcia, że przed ich zaręczynami Glaucus również przechodził pewien kryzys i musiał podjąć trudną decyzję.
- Cieszę się. – Zdawała sobie sprawę, że nie każdy mężczyzna mógł zaakceptować jej pasję i chęć pracy jako malarka nawet po ślubie. Lyra nie wyobrażała sobie jednak, że mogłaby tylko tkwić zamknięta w posiadłości, nie mogąc robić tego, co dawało jej taką radość. – Przygotuję się przed twoim przybyciem, tak, abyśmy mogli od razu udać się na miejsce. A później... Och, właściwie to jestem ciekawa, jak będzie wyglądać ten sabat i czy będzie dużo osób, które znam – zastanawiała się, mając nadzieję, że spotkają tam swoich przychylnie nastawionych znajomych. – Dlaczego chciałbyś być gdzie indziej, Glaucusie? – uniosła brwi, nieco zaskoczona jego słowami.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Na co dzień starałem się szanować decyzję siostry i nie odczuwać pustki, jaka nastąpiła po jej wydziedziczeniu. Kiedy jednak słuchałem Lyry musiałem z miną pokonanego pokiwać głową. Ja również nie potrafiłem wyrzec się rodziny w imię uczucia, choć miałem przecież takie okazje w życiu. Najgorszym było to, że nie potrafiłem tych emocji zidentyfikować, a to się przekładało na niepewność. Czy to przyjaźń, czy to już kochanie? szumiało mi w głowie. I nigdy nie potrafiłem udzielić jasnej, rzetelnej odpowiedzi. Choćby przed samym sobą. Jak więc mógłbym porzucić własny ród dla czegoś tak niestałego i niepewnego jak własne odczucia? Dobrze chociaż, że miałem tego świadomość. Bo gdybym raz przekroczył granicę, nie byłoby odwrotu. To uczyniłoby mnie nieszczęśliwym w życiu; nie jestem nawet pewien czy wieczna żegluga zrekompensowałaby mi to wszystko.
Ale dosyć tych rozmyślań. Nie po to tu przecież przyszedłem, nie po to zapraszałem narzeczoną, żebyśmy teraz siedzieli w zadumie nad czekoladą. Uśmiechnąłem się hardo i dokończyłem jedzenie deseru.
- Wygląda na to, że mamy podobne podejście – skomentowałem, po raz kolejny kiwając głową. Poprawiłem się też na krześle. – Będzie co ma być, przyjdziecie lub nie, jeszcze trochę świąt przed nami. Może kiedyś uda się spotkać w liczniejszym gronie. – Zamknąłem ostatecznie temat. Nie ma co gdybać, wszystko się okaże już niedługo. – Miałbym do ciebie jeszcze jedną prośbę… pomogłabyś mi w zakupie prezentów dla rodziny? Nigdy nie wiem co mam im dać – spytałem mimochodem pomiędzy kolejnymi łykami napoju. Tak, to był stały problem co roku. Byłoby cudownie mieć tym razem kogoś, kto pomoże w tym arcyważnym wyborze! Oczywiście, że miałem trochę wyrzutów sumienia spowodowanych tą propozycją, ale tak ostatecznie słowo się rzekło i nie było od tego odwrotu.
Na szczęście rozpoczął się inny temat, dlatego tamten mógł zostać ostatecznie pogrzebany. Sam byłem ciekaw jak będzie wyglądał tegoroczny Sabat, w końcu każdy był nieco inny od poprzedniego.
- Jeżeli znasz dużo szlachcianek i szlachciców to zapewne spotkasz każdego z nich. Nikt nie chciałby przegapić takiej okazji – powiedziałem luźno. Natomiast pytanie Lyry, a raczej odpowiedź na nie, była oczywista; nie wiem dlaczego mnie o to pytała. – Lepiej czuję się na wodzie niż na lądzie. A skoro już muszę stać na lądzie, wolę być ubrany w bardziej wygodne ciuchy niż we frak – odparłem. Chyba powinna to zrozumieć!
Ale dosyć tych rozmyślań. Nie po to tu przecież przyszedłem, nie po to zapraszałem narzeczoną, żebyśmy teraz siedzieli w zadumie nad czekoladą. Uśmiechnąłem się hardo i dokończyłem jedzenie deseru.
- Wygląda na to, że mamy podobne podejście – skomentowałem, po raz kolejny kiwając głową. Poprawiłem się też na krześle. – Będzie co ma być, przyjdziecie lub nie, jeszcze trochę świąt przed nami. Może kiedyś uda się spotkać w liczniejszym gronie. – Zamknąłem ostatecznie temat. Nie ma co gdybać, wszystko się okaże już niedługo. – Miałbym do ciebie jeszcze jedną prośbę… pomogłabyś mi w zakupie prezentów dla rodziny? Nigdy nie wiem co mam im dać – spytałem mimochodem pomiędzy kolejnymi łykami napoju. Tak, to był stały problem co roku. Byłoby cudownie mieć tym razem kogoś, kto pomoże w tym arcyważnym wyborze! Oczywiście, że miałem trochę wyrzutów sumienia spowodowanych tą propozycją, ale tak ostatecznie słowo się rzekło i nie było od tego odwrotu.
Na szczęście rozpoczął się inny temat, dlatego tamten mógł zostać ostatecznie pogrzebany. Sam byłem ciekaw jak będzie wyglądał tegoroczny Sabat, w końcu każdy był nieco inny od poprzedniego.
- Jeżeli znasz dużo szlachcianek i szlachciców to zapewne spotkasz każdego z nich. Nikt nie chciałby przegapić takiej okazji – powiedziałem luźno. Natomiast pytanie Lyry, a raczej odpowiedź na nie, była oczywista; nie wiem dlaczego mnie o to pytała. – Lepiej czuję się na wodzie niż na lądzie. A skoro już muszę stać na lądzie, wolę być ubrany w bardziej wygodne ciuchy niż we frak – odparłem. Chyba powinna to zrozumieć!
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyrze naprawdę szkoda było siostry Glaucusa, która musiała dokonywać takiego wyboru: rodzina albo miłość. Nigdy nie spotkała tej kobiety, więc nie wiedziała, co dokładnie nią kierowało i czy obecnie jest szczęśliwa, czy może wręcz przeciwnie – żałuje, że już nie ma powrotu do tego, co było, bo nawet nie mogła spędzić czasu z własnymi rodzicami i rodzeństwem, mogli utrzymywać kontakt jedynie potajemnie (zapewne nawet tym i tak naruszając zasady), co było dla Lyry przerażającą wizją i tym bardziej wzmagało strach przed tym, że któryś z jej braci mógłby zostać wydziedziczony. Sama nie zamierzała tego ryzyka popełniać, dla nikogo. Spojrzała więc na Traversa, wiedząc, co oboje muszą zrobić, żeby nie zdradzić swoich rodzin.
- Tak, kiedyś na pewno – ucieszyła się Lyra. – I oczywiście, bardzo chętnie ci pomogę! Muszę wybrać coś także dla swoich bliskich. – Zwykle dawała rodzinie drobiazgi, które wykonała sama, korzystając ze swoich zdolności artystycznych, ale w tym roku, dzięki intensywnej malarskiej pracy ostatnich miesięcy, pierwszy raz w życiu było ją stać na prawdziwe, choć pewnie nadal skromne prezenty. – Zróbmy to razem, kiedy tylko chcesz... Możemy nawet wybrać się gdzieś dzisiaj, jeśli nie planowałeś niczego na czas po spotkaniu ze mną.
Lyra, nawet w czasach, kiedy nie mogła sobie na zbyt wiele pozwolić, zawsze lubiła szperać w sklepach z różnymi szpargałami i przynajmniej podziwiać znajdujące się w nich towary. Propozycja Glaucusa, żeby wybrać się z nim na zakupy, bardzo przypadła jej do gustu, także z tego względu, że narzeczony pokazał, że liczył się z jej zdaniem i był ciekawy jej opinii.
- Nie mam zbyt licznych znajomości, dopiero niedawno wkroczyłam w ten świat... Ale liczę na to, że nie będę się czuć samotna – powiedziała, kończąc gorącą czekoladę i odstawiając pusty kubek z powrotem na blat. Pamiętała wciąż o tych dwunastu latach różnicy wieku i doświadczenia, tym, że Glaucus miał znacznie więcej czasu na lepsze poznanie tego świata. – Mam nadzieję, że mimo wszystko będziesz spędzać trochę czasu na lądzie. – Rozumiała pasję Glaucusa, a także jego pragnienie wolności i swobody, jakiej z pewnością nie dawały mu drętwe przyjęcia. Nie chciała go ograniczać, ale nie chciała też po ślubie spędzać długich miesięcy samiuteńka.
Westchnęła cicho, nawijając na palec pojedynczy kosmyk rudych włosów. Dokończyli swoje przekąski i porozmawiali jeszcze trochę, a potem razem opuścili kawiarnię, być może po to, by wybrać się na wspólne przedświąteczne zakupy.
| zt. x 2
- Tak, kiedyś na pewno – ucieszyła się Lyra. – I oczywiście, bardzo chętnie ci pomogę! Muszę wybrać coś także dla swoich bliskich. – Zwykle dawała rodzinie drobiazgi, które wykonała sama, korzystając ze swoich zdolności artystycznych, ale w tym roku, dzięki intensywnej malarskiej pracy ostatnich miesięcy, pierwszy raz w życiu było ją stać na prawdziwe, choć pewnie nadal skromne prezenty. – Zróbmy to razem, kiedy tylko chcesz... Możemy nawet wybrać się gdzieś dzisiaj, jeśli nie planowałeś niczego na czas po spotkaniu ze mną.
Lyra, nawet w czasach, kiedy nie mogła sobie na zbyt wiele pozwolić, zawsze lubiła szperać w sklepach z różnymi szpargałami i przynajmniej podziwiać znajdujące się w nich towary. Propozycja Glaucusa, żeby wybrać się z nim na zakupy, bardzo przypadła jej do gustu, także z tego względu, że narzeczony pokazał, że liczył się z jej zdaniem i był ciekawy jej opinii.
- Nie mam zbyt licznych znajomości, dopiero niedawno wkroczyłam w ten świat... Ale liczę na to, że nie będę się czuć samotna – powiedziała, kończąc gorącą czekoladę i odstawiając pusty kubek z powrotem na blat. Pamiętała wciąż o tych dwunastu latach różnicy wieku i doświadczenia, tym, że Glaucus miał znacznie więcej czasu na lepsze poznanie tego świata. – Mam nadzieję, że mimo wszystko będziesz spędzać trochę czasu na lądzie. – Rozumiała pasję Glaucusa, a także jego pragnienie wolności i swobody, jakiej z pewnością nie dawały mu drętwe przyjęcia. Nie chciała go ograniczać, ale nie chciała też po ślubie spędzać długich miesięcy samiuteńka.
Westchnęła cicho, nawijając na palec pojedynczy kosmyk rudych włosów. Dokończyli swoje przekąski i porozmawiali jeszcze trochę, a potem razem opuścili kawiarnię, być może po to, by wybrać się na wspólne przedświąteczne zakupy.
| zt. x 2
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Przebrałam się i już zaraz stałam gotowa do wypicia najlepszej kawy pod słońcem, bo z przystojnym pacjentem. Prawdę powiedziawszy nieco się bałam, że mnie przełożona zawróci i powie, że mam zostać po godzinach, albo że będzie ogromny wypadek, pięćdziesiąt osób rannych i zawrócą mnie, albo po prostu podejdzie i spyta, czy pamietam, że nie powinnam się tak spoufalać z pacjentami.
Tak jakby wszyscy już pozapominali o syndromie sztokholmskim. Mogłabym zamknąć Travisa pod kluczem i męczyć kolejne kilka godzin, do momentu w którym przyznałby, że mam rację i jestem na pewno wspaniaałą osobą. Wydaje mi się, że mówił jednak takie rzeczy i tak dość łatwo. Czyżby był jednym z tych złotoustych, którzy obietnic mają w znaadrzu tysiąc i żadnej nigdy nie wypełnili? Nie chciałam go oceniać. Wolałam się do niego uśmiechać. A nuż jednak spełni jedną ze swoich obietnic. I oto spełnił, poczekał aż zejdę z góry i poszliśmy na spacer.
Praktycznie całą drogę kontynuowaliśmy przerzucanie się pomysłami na temat tego, czy należy latać na smokach i jeżeli tak, to dlaczego w takich a nie innych ubraniach. Wydało mi się nagle, że nie wiem absolutnie nic o tych stworzeniach, więc poruszałam się na poziomie uśmiechów i zartów, słuchając z jego wiedzy to co mógł mi tylko dać.
- Mam nadzieję, że nie zraziła pana ta odległość, ale chyba przemiły był to spacer? - wchodzimy do kawiarni i stajemy przed ladą na której piętrzą się pyszności które nam się później będą w ustach rozpływać. Nie wiem co wybrać, czuję lekką konsternację a nawet wstyd, jakbym zdradzała moją pracodawczynię panią Vanity (u której pracuję na drugą zmianę), ale z drugiej strony, nie mogłam oprzeć się tym słodkościom, a brać go do kawiarni w której robię ciasta jeszcze się nie odważyłam. Co jeżeli by mu nie posmakowały!?
- Był pan kiedyś w Czekoladowej Perle? Co prawda, gorąca czekolada jest ich specjałem, ale kawę mają równie pyszną - bo przecież przyszliśmy na kawę, cóż by był za smuteczek, gdyby kawy nie było w Czekoladowej Perle.
- Swoją drogą, absolutnie mnie pan zaskoczył, jestem przyzwyczajona do tego, że na kawę po pracy panowie zapraszają mnie do kawiarni na rogu, a ty ze mną przyszedłeś aż tutaj - i nagle przeszłam na mniej oficjalny ton, mam nadzieję że mnie poprawi, bo się rozkojarzyłam i uśmiecham z lekka jak pijana. Może zmęczona.
Tak jakby wszyscy już pozapominali o syndromie sztokholmskim. Mogłabym zamknąć Travisa pod kluczem i męczyć kolejne kilka godzin, do momentu w którym przyznałby, że mam rację i jestem na pewno wspaniaałą osobą. Wydaje mi się, że mówił jednak takie rzeczy i tak dość łatwo. Czyżby był jednym z tych złotoustych, którzy obietnic mają w znaadrzu tysiąc i żadnej nigdy nie wypełnili? Nie chciałam go oceniać. Wolałam się do niego uśmiechać. A nuż jednak spełni jedną ze swoich obietnic. I oto spełnił, poczekał aż zejdę z góry i poszliśmy na spacer.
Praktycznie całą drogę kontynuowaliśmy przerzucanie się pomysłami na temat tego, czy należy latać na smokach i jeżeli tak, to dlaczego w takich a nie innych ubraniach. Wydało mi się nagle, że nie wiem absolutnie nic o tych stworzeniach, więc poruszałam się na poziomie uśmiechów i zartów, słuchając z jego wiedzy to co mógł mi tylko dać.
- Mam nadzieję, że nie zraziła pana ta odległość, ale chyba przemiły był to spacer? - wchodzimy do kawiarni i stajemy przed ladą na której piętrzą się pyszności które nam się później będą w ustach rozpływać. Nie wiem co wybrać, czuję lekką konsternację a nawet wstyd, jakbym zdradzała moją pracodawczynię panią Vanity (u której pracuję na drugą zmianę), ale z drugiej strony, nie mogłam oprzeć się tym słodkościom, a brać go do kawiarni w której robię ciasta jeszcze się nie odważyłam. Co jeżeli by mu nie posmakowały!?
- Był pan kiedyś w Czekoladowej Perle? Co prawda, gorąca czekolada jest ich specjałem, ale kawę mają równie pyszną - bo przecież przyszliśmy na kawę, cóż by był za smuteczek, gdyby kawy nie było w Czekoladowej Perle.
- Swoją drogą, absolutnie mnie pan zaskoczył, jestem przyzwyczajona do tego, że na kawę po pracy panowie zapraszają mnie do kawiarni na rogu, a ty ze mną przyszedłeś aż tutaj - i nagle przeszłam na mniej oficjalny ton, mam nadzieję że mnie poprawi, bo się rozkojarzyłam i uśmiecham z lekka jak pijana. Może zmęczona.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Travis odczekał swoje nie zrażając się upływającymi w bezczynności minutami. Nawet drobny wypadek w rezerwacie skutkujący zabandażowaną ręką nie zepsuł mu humoru. Lubił dobre towarzystwo kobiet, szczególnie tak sympatycznych jak Polly. Dlatego bez marudzenia na zmarnowany czas, co niestety często zwykł robić, grzecznie dał uzdrowicielce zakończyć swój dyżur. Zdobył się nawet na użyczenie swojego ramienia (tego zdrowego!) wesołemu dziewczęciu nie patrząc na konsekwencje czy gadaninę innych osób. Był jeszcze wolnym człowiekiem, tak też postanowił się zachowywać.
Dawno nie był na żadnym spacerze, pomijając rzecz jasna obchody w Peak District. Zazwyczaj podróżował zupełnie inaczej, będąc z natury niecierpliwym, ale ten sposób spędzania czasu bardzo mu się spodobał. Chłód delikatnie szczypał w policzki, a świeży śnieg subtelnie skrzypiał pod ciężarem zimowych butów. Biedny Greengrass, zupełnie dał się wciągnąć w pasjonującą rozmowę o smokach, o których to potrafił ględzić godzinami. Na większe współczucie zasługiwała więc jego towarzyszka, lecz on sprawiał wrażenie nieświadomego pasjonata tych groźnych stworzeń. Mówił, mówił, a końca nie było widać; całe szczęście, że wreszcie dotarli do upragnionego miejsca, co odrobinę przytemperowało jego zapał do gadulstwa.
- Rzeczywiście. Najlepszy na jakim byłem - odparł, będąc jednocześnie zaskoczony wysnutymi wnioskami. Całe szczęście, że do tego dochodziło również ukontentowanie zaistniałą sytuacją. Z przyjemnością otworzył drzwi przed Polly zapraszając ją w ten sposób do środka. Od progu uderzył go słodki zapach wypieków unoszący się po całej czekoladziarni. Kakao zdecydowanie było motywem przewodnim wypełniającej pomieszczenie woni.
- Nigdy tu nie byłem jeżeli mam być szczery - przyznał bez ogródek przechodząc w głąb sali. Odsunął dziewczynie krzesło pomagając również zdjąć okrycie wierzchnie, które ostatecznie znalazło się na pobliskim wieszaku. - Nie mogę się doczekać tej kawy skoro panienka tak zachwala - dodał naprędce z uśmiechem. Rozejrzał się wnikliwe, a równocześnie szybko po lokalu usadawiając się naprzeciwko swojej towarzyszki. Pozostało czekać na karty, które dość sprawnie zostały im wręczone.
- A czy panienka jest stałą bywalczynią? - zapytał z ciekawości. Może dzięki tej informacji nie musiałby jej łapać tylko i wyłącznie w szpitalu, ale też właśnie w Czekoladowej Perle? Hm, chyba lepiej być grubym niż pokaleczonym. Tak z dwojga złego. Tylko czy wtedy którakolwiek z pięknych dam zwróciłaby na niego uwagę?
- Widzę, że musi być dużo tych zaproszeń. - Nie, on niczego nie sugeruje, dlaczego? - Poza tym, co to za bezcelowość kończenia spotkania szybciej, kiedy może trwać dłużej? - Zadał kolejne pytanie. Retoryczne. Zwieńczone kolejnym uśmiechem, krótkim spojrzeniem i w ostateczności propozycją złożenia zamówienia.
Dawno nie był na żadnym spacerze, pomijając rzecz jasna obchody w Peak District. Zazwyczaj podróżował zupełnie inaczej, będąc z natury niecierpliwym, ale ten sposób spędzania czasu bardzo mu się spodobał. Chłód delikatnie szczypał w policzki, a świeży śnieg subtelnie skrzypiał pod ciężarem zimowych butów. Biedny Greengrass, zupełnie dał się wciągnąć w pasjonującą rozmowę o smokach, o których to potrafił ględzić godzinami. Na większe współczucie zasługiwała więc jego towarzyszka, lecz on sprawiał wrażenie nieświadomego pasjonata tych groźnych stworzeń. Mówił, mówił, a końca nie było widać; całe szczęście, że wreszcie dotarli do upragnionego miejsca, co odrobinę przytemperowało jego zapał do gadulstwa.
- Rzeczywiście. Najlepszy na jakim byłem - odparł, będąc jednocześnie zaskoczony wysnutymi wnioskami. Całe szczęście, że do tego dochodziło również ukontentowanie zaistniałą sytuacją. Z przyjemnością otworzył drzwi przed Polly zapraszając ją w ten sposób do środka. Od progu uderzył go słodki zapach wypieków unoszący się po całej czekoladziarni. Kakao zdecydowanie było motywem przewodnim wypełniającej pomieszczenie woni.
- Nigdy tu nie byłem jeżeli mam być szczery - przyznał bez ogródek przechodząc w głąb sali. Odsunął dziewczynie krzesło pomagając również zdjąć okrycie wierzchnie, które ostatecznie znalazło się na pobliskim wieszaku. - Nie mogę się doczekać tej kawy skoro panienka tak zachwala - dodał naprędce z uśmiechem. Rozejrzał się wnikliwe, a równocześnie szybko po lokalu usadawiając się naprzeciwko swojej towarzyszki. Pozostało czekać na karty, które dość sprawnie zostały im wręczone.
- A czy panienka jest stałą bywalczynią? - zapytał z ciekawości. Może dzięki tej informacji nie musiałby jej łapać tylko i wyłącznie w szpitalu, ale też właśnie w Czekoladowej Perle? Hm, chyba lepiej być grubym niż pokaleczonym. Tak z dwojga złego. Tylko czy wtedy którakolwiek z pięknych dam zwróciłaby na niego uwagę?
- Widzę, że musi być dużo tych zaproszeń. - Nie, on niczego nie sugeruje, dlaczego? - Poza tym, co to za bezcelowość kończenia spotkania szybciej, kiedy może trwać dłużej? - Zadał kolejne pytanie. Retoryczne. Zwieńczone kolejnym uśmiechem, krótkim spojrzeniem i w ostateczności propozycją złożenia zamówienia.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- Och, ale z pana czaruś - machnęłam ręką, śmiejąc się przy okazji z dziewcząt, które tak mówią, chociaż sama właśnie tak powiedziałam. Ja oczywiście dla żartów. Ale nie wiem czy załapał. Kiwam głową, że polecam, że ma sięczuć tu dobrze. Zainteresowało mnie to, że się ze mnie śmieje, że jestem taka, że łażę z ludźmi na kawę. Ano tak, bo nie wiem, jakoś lubię ludzi!
- Czy ja wiem, czy tak dużo? Moja ukochana koleżanka, Liliana ma tych zaproszeń dwa razy więcej, czasami dwa jednego dnia- nie chciałam, żeby to tak zabrzmialo, ale chyba trochęsię wygadałam z tym, że mam powodzenie? Nie, że mam ukochaną śliczną koleżankę. Ładniejszą, wiec ja jestem tą brzydszą. Trochę mnie zlapałaby konsternacja, że wsadziłam ją własnie w kolejkę do Travisa przed siebie, ale moje myśli zostają w tyle, a słowa idą do przodu.
- O, i to jest dobry argument - mówię nieco oczarowana, albo i więcej niż nieco, ale mogę to także zwalić na to, że siedzimy z Travisem w jednej z bardziej urokliwych czekoladziarni pod słońcem. Mrugam oczami, bo nie wiem czym innym miałabym mrugać i kładę rękę na policzku, czy raczej na odwrót, bo to policzek na ręku kładę.
- A więc zajmujesz się smokami, planujesz im jakiś prezent na Gwiazdkę? I właściwie to ilu masz pod swoją opieką? Dużo ich macie? - pojawiają się pytania, co nie jest ani troszeczkę dziwne, zważywszy na fakt, że jestem nadpobudliwa, a teraz jeszcze usiedliśmy w ciepłym miejscu i poczułam niespotykany wcześniej komfort. - Bo już możemy mówić sobie po imieniu? Nie wiem jak tam u ciebie w rodzinie, ale Linette była ze mną zawsze na ty, nie mówiłyśmy do siebie per panienka, ja to nawet panienką nie jestem. To znaczy, cywilnie to jestem, ale tak w ogóle, to sama nie wiem, mi się wydaje, że nie - wzruszam ramionami, wreszcie wyrzuciłam z siebie to nieprzyjemne wrażenie, że nie jestem za bardzo obeznana w mowieniu do siebie per kawalerze i tak dalej.
- Czy ja wiem, czy tak dużo? Moja ukochana koleżanka, Liliana ma tych zaproszeń dwa razy więcej, czasami dwa jednego dnia- nie chciałam, żeby to tak zabrzmialo, ale chyba trochęsię wygadałam z tym, że mam powodzenie? Nie, że mam ukochaną śliczną koleżankę. Ładniejszą, wiec ja jestem tą brzydszą. Trochę mnie zlapałaby konsternacja, że wsadziłam ją własnie w kolejkę do Travisa przed siebie, ale moje myśli zostają w tyle, a słowa idą do przodu.
- O, i to jest dobry argument - mówię nieco oczarowana, albo i więcej niż nieco, ale mogę to także zwalić na to, że siedzimy z Travisem w jednej z bardziej urokliwych czekoladziarni pod słońcem. Mrugam oczami, bo nie wiem czym innym miałabym mrugać i kładę rękę na policzku, czy raczej na odwrót, bo to policzek na ręku kładę.
- A więc zajmujesz się smokami, planujesz im jakiś prezent na Gwiazdkę? I właściwie to ilu masz pod swoją opieką? Dużo ich macie? - pojawiają się pytania, co nie jest ani troszeczkę dziwne, zważywszy na fakt, że jestem nadpobudliwa, a teraz jeszcze usiedliśmy w ciepłym miejscu i poczułam niespotykany wcześniej komfort. - Bo już możemy mówić sobie po imieniu? Nie wiem jak tam u ciebie w rodzinie, ale Linette była ze mną zawsze na ty, nie mówiłyśmy do siebie per panienka, ja to nawet panienką nie jestem. To znaczy, cywilnie to jestem, ale tak w ogóle, to sama nie wiem, mi się wydaje, że nie - wzruszam ramionami, wreszcie wyrzuciłam z siebie to nieprzyjemne wrażenie, że nie jestem za bardzo obeznana w mowieniu do siebie per kawalerze i tak dalej.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Czarujący. Takim właśnie starał się być, na przekór wszystkim. Kobiety wyzwalały w nim adrenalinę, chęć rywalizacji, pokazania się z jak najlepszej strony. Zdarzało mu się mówić głupoty, rzucać nic nieznaczącymi słowami, lecz lubił to robić. Nie przejmował się porażkami, licząc na sukces. Cieszył się z wygranych, przegrane traktując jak kolejne wyzwanie. Miał w nosie świadomość, że mógłby się przed kimś ośmieszyć swoimi komplementami czy mądrościami. Żył z dnia na dzień – pragnął tego odkąd pamięta - jak gdyby jutra miało nie być. Zostawianie wszystkiego w rękach kapryśnego losu nie mogło nigdy skończyć się dobrze. Odrzucał przykre wspomnienia z życia, gorzkie słowa dziadka, dziką świadomość nieuchronności zdarzeń. To pozwalało mu być szarmanckim, podchodzącym lekko do prozy codzienności. Zachować się po gentlemańsku w stosunku do niewiasty, z którą przyszło mu znaleźć się w kawiarni. Nie zwykł chodzić do takich miejsc, od zawsze wpajano mu ich niegodność, ale jak każdy lubił czasem postawić na swoim. Mógł czuć się tu swobodnie, a że nie miał żadnych niecnych zamiarów było sprawą drugorzędną. Uśmiechał się przyjaźnie zarówno do pracowników jak i towarzyszki słodkiej wyprawy. Wsłuchuje się w miły dla uszu śmiech – chce go zapamiętać. Być może na ulotną chwilę lub dwie, albo i na całkiem długo. Wszystko się jeszcze okaże. Czas obnaży słabości oraz atuty, ukaże nieskalaną prawdę mogącą się różnić od wyobrażeń wybiegania w przyszłość. Greengrass zdecydowanie bardziej wolał teraźniejszość.
- Naprawdę? - spytał z wyraźnym zainteresowaniem. To było niegrzeczne, interesować się przyjaciółką zaproszonej na spotkanie kobiety, tylko to było silniejszym od niego. - Nie jestem w stanie to uwierzyć. - Zreflektował się dosłownie sekundę później. Zawoalowany komplement, tak, to było tym, co mógł w tym momencie powiedzieć. Byleby wyjść z tego z twarzą.
Pada cały grad pytań wycelowany w Travisa. Biedny, nie wiedział na co odpowiedzieć najpierw. Przejechał dłonią po przyniesionych do stolikach kartach, wyraźnie chcąc to sobie poukładać w głowie.
- Dostaną podwójną porcję jedzenia - zapewnił, że smoki będą mieć wspaniałe święta. - Każdy ma pod opieką jednego, lecz z kolei wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za cały rezerwat. I siebie nawzajem. To trochę skomplikowane - odpowiedział, wieńcząc wypowiedź przepraszającym uśmiechem oraz wesołym spojrzeniem jasnych oczu. - Za to smoków jest całkiem sporo, przez wzgląd na wielkość Peak District nie jest to jednak zauważalne. Nie spotkasz nagle stada gadów po dziesięciu minutach marszu – dodał, chcąc uzupełnić informacje. Nawet nie zwrócił uwagi na jej nieformalny ton, dopiero kiedy sama się do niego przyznała, spostrzegł się różnicy w formach wypowiedzi - wcześniejszej i obecnej. - Pewnie, możesz mi mówić Travis. Skoro nie jesteś mężatką, to jesteś panienką, tak to się odbywa - zaśmiał się krótko. Może pomyliła coś z lady? Nie chciał się zagłębiać w ten temat. - Co zamawiamy? - Zmienił temat. Coś zamówić wypadało.
- Naprawdę? - spytał z wyraźnym zainteresowaniem. To było niegrzeczne, interesować się przyjaciółką zaproszonej na spotkanie kobiety, tylko to było silniejszym od niego. - Nie jestem w stanie to uwierzyć. - Zreflektował się dosłownie sekundę później. Zawoalowany komplement, tak, to było tym, co mógł w tym momencie powiedzieć. Byleby wyjść z tego z twarzą.
Pada cały grad pytań wycelowany w Travisa. Biedny, nie wiedział na co odpowiedzieć najpierw. Przejechał dłonią po przyniesionych do stolikach kartach, wyraźnie chcąc to sobie poukładać w głowie.
- Dostaną podwójną porcję jedzenia - zapewnił, że smoki będą mieć wspaniałe święta. - Każdy ma pod opieką jednego, lecz z kolei wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za cały rezerwat. I siebie nawzajem. To trochę skomplikowane - odpowiedział, wieńcząc wypowiedź przepraszającym uśmiechem oraz wesołym spojrzeniem jasnych oczu. - Za to smoków jest całkiem sporo, przez wzgląd na wielkość Peak District nie jest to jednak zauważalne. Nie spotkasz nagle stada gadów po dziesięciu minutach marszu – dodał, chcąc uzupełnić informacje. Nawet nie zwrócił uwagi na jej nieformalny ton, dopiero kiedy sama się do niego przyznała, spostrzegł się różnicy w formach wypowiedzi - wcześniejszej i obecnej. - Pewnie, możesz mi mówić Travis. Skoro nie jesteś mężatką, to jesteś panienką, tak to się odbywa - zaśmiał się krótko. Może pomyliła coś z lady? Nie chciał się zagłębiać w ten temat. - Co zamawiamy? - Zmienił temat. Coś zamówić wypadało.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- Na prawdę - kiwam ochoczo głową. - Liliana jest piękna, ale wiesz, ona jest pół wilą, więc ma to wrodzone i wyssane z mlekiem matki, mam nadzieje że cie to nie zgorszyło, bo raz mi ktoś już powiedział, że nie powinnam mówić o ssaniu mleka matki, bo to nie wypada. Ale mi siępodoba ten związek wyrazowy, zresztą to przecież tak było - wzruszam ramionami, bo nie lubię, kiedy ukrywa się rzeczy, które są przecież prawdą, a do tego całkiem normalną prawdą - Też mogłabym być pół wilą, wiesz jakie życie wtedy jest wygodne? Ty niestety nie miałbyś szans, bo nie macie męskiej odmiany pół wili, prawda?
Biedni ci chłopcy. No, prócz tego, że mają wszystkie prawa i wszystko mogą i na przykład cokolwiek by złego nie zrobił to zostanie mu wybaczone. Ja mam szczęście, że mam Billego, kochanego brata, który mi wybacza wszystko. Jakby spytać moją sąsiadkę, to by powiedziała, że się bardzo źle prowadzam. Bo chodze na koncerty. Po nocy. I czasami przychodzą do mnie czarnoskórzy koledzy. I koleżanki.
- A jak się nazywa twój smok? - zainteresowana jestem przecież tylko tym, no ewentualnie jeszcze kolorem i ciekawi mnie w co on się ubiera do pracy. Może na przykład chodzi bez koszulki w pracy? - No wiadomo, że nie, ale skoro macie ich tam tak dużo, to ja na prawdę nie wiem, jak to się stało, że w życiu żadnego nie widziałam - wzruszam ramionami, jednym ramionkiem i spoglądam w kartę, którą nam przynieśli.
- Powiem ci szczerze, że zjadłabym coś - oglądam to co się przed moimi oczami przewija - O, to wygląda smakowicie - podejmuję decyzję szybko i wcale się nie przejmuję, że wziełam coś, co wcale mnie nie nasyci. Miało fajną nazwę. Tyle starczyło. - I kawę i czekoladę- dodaję, żeby nie zapomnieć, że miałam tu pić pyszne napoje. - A ty na co masz ochotę?
Biedni ci chłopcy. No, prócz tego, że mają wszystkie prawa i wszystko mogą i na przykład cokolwiek by złego nie zrobił to zostanie mu wybaczone. Ja mam szczęście, że mam Billego, kochanego brata, który mi wybacza wszystko. Jakby spytać moją sąsiadkę, to by powiedziała, że się bardzo źle prowadzam. Bo chodze na koncerty. Po nocy. I czasami przychodzą do mnie czarnoskórzy koledzy. I koleżanki.
- A jak się nazywa twój smok? - zainteresowana jestem przecież tylko tym, no ewentualnie jeszcze kolorem i ciekawi mnie w co on się ubiera do pracy. Może na przykład chodzi bez koszulki w pracy? - No wiadomo, że nie, ale skoro macie ich tam tak dużo, to ja na prawdę nie wiem, jak to się stało, że w życiu żadnego nie widziałam - wzruszam ramionami, jednym ramionkiem i spoglądam w kartę, którą nam przynieśli.
- Powiem ci szczerze, że zjadłabym coś - oglądam to co się przed moimi oczami przewija - O, to wygląda smakowicie - podejmuję decyzję szybko i wcale się nie przejmuję, że wziełam coś, co wcale mnie nie nasyci. Miało fajną nazwę. Tyle starczyło. - I kawę i czekoladę- dodaję, żeby nie zapomnieć, że miałam tu pić pyszne napoje. - A ty na co masz ochotę?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Czekoladowa Perła
Szybka odpowiedź