Czekoladowa Perła
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Czekoladowa Perła
Kawiarnia Czekoladowa Rzeka słynie przede wszystkim ze słodkości - obszerna sala przystrojona jest w marynarskie motywy, a za ladą najczęściej stoi starsza czarownica o potężnej duszy i szerokim uśmiechu, pani Hucklestone, ponoć wdowa po kapitanie jednego z największych czarodziejskich statków, jaki kiedykolwiek pływał po Tamizie. Pani Hucklestone serwuje w swoim przybytku słodkości stylizowane na podwodne stworzenia - najpopularniejsze są czekoladowe rybki, które wrzucone do mleka popisowo w nim nurkują, a następnie rozpuszczają się, dając pyszną pitną czekoladę. Wśród ciekawszych atrakcji można wymienić również śpiewające cukrowe kaszaloty, bułeczki w kształcie ośmiornic, które, jeśli zacznie się je jeść nie od tej strony, od której się powinno, tryskają jagodowym nadzieniem oraz unoszące się w powietrzu delikatne pyzy w kształcie meduz.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:10, w całości zmieniany 1 raz
Jak Forsythia Crabbe mogłaby kogokolwiek zawieść? Była jedną z najmądrzejszych i najbardziej ambitnych czarownic jakie lady Black przyszło spotkać na swojej drodze. To ile energii poświęcała na własne pasje, jak rozwijała się i jak, pomimo tragicznych przeżyć, dopinała swego, twarda niczym skała, świadczyło jedynie o jej sile. Oczywiście kuzynka nie wiedziała wszystkiego, i o ile sama się nie domyślała, to nigdy nie usłyszała nic na temat związku Aquili i Perseusa, o ile związkiem można to w ogóle było nazwać. Wiedziała jednak sporo, a zaufanie jakim ją darzyła nie było całkowicie typowe, być może nawet nieodpowiednie. Ostatecznie jednak, jeśli komukolwiek Aquila miałaby powierzyć swoje własne życie to Forsythia byłaby jedną z tych osób.
- Oczywiście, że mnie nie zawiedziesz... - przewróciła oczami. - Ja jestem zwyczajnie szczera. A Ty jesteś szalona, Forsythio Crabbe - że w ogóle mogłabyś tak o sobie pomyśleć.
Gdyby tylko Crabbe urodziła się pod innym nazwiskiem, pod nazwiskiem Blacków, teraz ich relacja mogłaby wyglądać kompletnie inaczej. Panna Crabbe nie mogła uczestniczyć w sabatach na których przecież tyle się działo, każda salonowa plotka omijała jej ucho i skąd tak naprawdę dziewczyna miała wiedzieć jak wyglądało prawdziwe życie?
- No tak... Chwast to też dobra analogia, ale to raczej słownictwo typowe dla tych, którzy pasjonują się zielarstwem - jakkolwiek nudne by to nie było. - Stąd moje zdziwienie... - zmrużyła jeszcze oczy spoglądając na kuzynkę.
Mogła wypytać bardziej, dowiedzieć się więcej, coś przecież tu się nie kleiło. Po co komuś kto po francusku mówi płynnie nauka tego języka? Lub, jeśli nie mówi płynnie, skąd znajomość aż tylu słów mogących określać jedno słowo? Black nigdy nie podejrzewałaby, że mogłaby okłamać ją tak bliska osoba jaką była dla niej Forsythia. Chociaż nie była jej najbliższą rodziną, a jej status krwi był zaledwie czysty, to dalej były sobie bliskie, a bywały czasy, że niemal najbliższe na całym świecie. Świat jednak pędził do przodu i nie zatrzymywał się nawet na moment, a dwie oddalały się od siebie czy tego chciały czy nie, długie podróże wcale nie pomagały w regularnym widywaniu się. Ostatecznie nie podjęła dalej tematu, zrzucając to być może na zbyt gorące słońce, które mogłoby ją ośmieszyć w błędnej analizie problemu.
- Tak, masz rację - odpowiedziała na zapewnienia kuzynki o jej bezpieczeństwie. - Ojciec też tak mówi, więc o nic się nie obawiam.
Ojciec zakazał jej jedynie chodzenia po zmroku po niepewnych dzielnicach. Sam mówił, że w mieście wszyscy byli po ich stronie, że każdy doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i samo jej nazwisko miało ją ochronić przed każdym złem tego świata. Ufała mu. Była Blackiem. Co takiemu Blackowi miało stać się w jego własnym mieście, w środku Londynu? Oczywiście tylko do zmroku i tylko w tych dobrych dzielnicach.
- Doskonale wiemy jednak z historii, że licho nie śpi. Kiedy już wydaje Ci się, że zło zostało uśpione to ono często knuje. Knuje po to by w końcu wbić Ci nóż w plecy - przerażająca była to wizja, ale przecież tak to już bywało w kronikach. - Oczywiście, wypijmy - Aquila rozchmurzyła się nieco na myśl o czekoladzie której w kubku zostało jeszcze trochę.
Co prawda zostawała jej na dziąsłach i długo jeszcze trzymała swój słodki posmak, to nie wykluczył on z głowy lady każdej smutniejszej myśli.
- Obiecaj mi coś, Forsythio - powiedziała kończąc ostatni łyk. - Że nie uczysz się teraz francuskiego po to by uciec mi kiedyś z Anglii. Paryż jest piękny, ale chciałabym mieć Cię blisko... Chcę byś bawiła się na moim weselu, byś odwiedzała moje dzieci i była dla nich najlepszą ciocią.
Co prawda póki co na żadne dzieci Aquili Black się nie zanosiło, nie było nawet kawalera o którym mogłoby myśleć, jednak ojciec wystarczająco mocno dawał jej do zrozumienia, ze niedługo ten moment nadejdzie i powinna się na niego szykować.
- Dostarczę Ci kilka moich książek i wrócimy do tych lekcji gdy je przeczytasz, dobrze? Tylko najlepiej byś czytała je na głos, pracowała nad płynnością.
- Oczywiście, że mnie nie zawiedziesz... - przewróciła oczami. - Ja jestem zwyczajnie szczera. A Ty jesteś szalona, Forsythio Crabbe - że w ogóle mogłabyś tak o sobie pomyśleć.
Gdyby tylko Crabbe urodziła się pod innym nazwiskiem, pod nazwiskiem Blacków, teraz ich relacja mogłaby wyglądać kompletnie inaczej. Panna Crabbe nie mogła uczestniczyć w sabatach na których przecież tyle się działo, każda salonowa plotka omijała jej ucho i skąd tak naprawdę dziewczyna miała wiedzieć jak wyglądało prawdziwe życie?
- No tak... Chwast to też dobra analogia, ale to raczej słownictwo typowe dla tych, którzy pasjonują się zielarstwem - jakkolwiek nudne by to nie było. - Stąd moje zdziwienie... - zmrużyła jeszcze oczy spoglądając na kuzynkę.
Mogła wypytać bardziej, dowiedzieć się więcej, coś przecież tu się nie kleiło. Po co komuś kto po francusku mówi płynnie nauka tego języka? Lub, jeśli nie mówi płynnie, skąd znajomość aż tylu słów mogących określać jedno słowo? Black nigdy nie podejrzewałaby, że mogłaby okłamać ją tak bliska osoba jaką była dla niej Forsythia. Chociaż nie była jej najbliższą rodziną, a jej status krwi był zaledwie czysty, to dalej były sobie bliskie, a bywały czasy, że niemal najbliższe na całym świecie. Świat jednak pędził do przodu i nie zatrzymywał się nawet na moment, a dwie oddalały się od siebie czy tego chciały czy nie, długie podróże wcale nie pomagały w regularnym widywaniu się. Ostatecznie nie podjęła dalej tematu, zrzucając to być może na zbyt gorące słońce, które mogłoby ją ośmieszyć w błędnej analizie problemu.
- Tak, masz rację - odpowiedziała na zapewnienia kuzynki o jej bezpieczeństwie. - Ojciec też tak mówi, więc o nic się nie obawiam.
Ojciec zakazał jej jedynie chodzenia po zmroku po niepewnych dzielnicach. Sam mówił, że w mieście wszyscy byli po ich stronie, że każdy doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i samo jej nazwisko miało ją ochronić przed każdym złem tego świata. Ufała mu. Była Blackiem. Co takiemu Blackowi miało stać się w jego własnym mieście, w środku Londynu? Oczywiście tylko do zmroku i tylko w tych dobrych dzielnicach.
- Doskonale wiemy jednak z historii, że licho nie śpi. Kiedy już wydaje Ci się, że zło zostało uśpione to ono często knuje. Knuje po to by w końcu wbić Ci nóż w plecy - przerażająca była to wizja, ale przecież tak to już bywało w kronikach. - Oczywiście, wypijmy - Aquila rozchmurzyła się nieco na myśl o czekoladzie której w kubku zostało jeszcze trochę.
Co prawda zostawała jej na dziąsłach i długo jeszcze trzymała swój słodki posmak, to nie wykluczył on z głowy lady każdej smutniejszej myśli.
- Obiecaj mi coś, Forsythio - powiedziała kończąc ostatni łyk. - Że nie uczysz się teraz francuskiego po to by uciec mi kiedyś z Anglii. Paryż jest piękny, ale chciałabym mieć Cię blisko... Chcę byś bawiła się na moim weselu, byś odwiedzała moje dzieci i była dla nich najlepszą ciocią.
Co prawda póki co na żadne dzieci Aquili Black się nie zanosiło, nie było nawet kawalera o którym mogłoby myśleć, jednak ojciec wystarczająco mocno dawał jej do zrozumienia, ze niedługo ten moment nadejdzie i powinna się na niego szykować.
- Dostarczę Ci kilka moich książek i wrócimy do tych lekcji gdy je przeczytasz, dobrze? Tylko najlepiej byś czytała je na głos, pracowała nad płynnością.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Forsythia była zawodem dla własnego ojca, o czym najwyraźniej lady Black nie miała pojęcia, pomimo ich zażyłej znajomości, tę prawdę skrupulatnie panna Crabbe ukrywała za woalką zmyślnych kłamstw, a potknięcia maskowała wyolbrzymianiem swego nietuzinkowego – według Aquili – charakteru. Poczuła dziwny dreszcz na dźwięk słów kuzynki – „oczywiście, że mnie nie zawiedziesz”. Zrobiło jej się żal i poczuła powinność, której nie chciała. Powinność, jakiej niegdyś wymagali od niej rodzice, a później obserwowała zawód w ojcowskich oczach. Nie chciała takiego spojrzenia dostrzec w Aquili, chciała, aby zawsze patrzyła na nią tak jak wtedy, gdy spędzały razem czas w Hogwarcie, składając obietnice na mały palec. Przecież nie miała w planach toczenia żadnej rebelii, więc dlaczego jej umysł tak usilnie trzymał się tego, że złamie to stwierdzenie, że zawiedzie i rozczaruje do granic możliwości?
Parsknęła śmiechem na dźwięk typowej sentencji odnoszącej się do stanu umysłu Sythii, ale tak naprawdę wcale jej do śmiechu nie było. - Persi często czytał mi nazwy na głos, niewiele zapamiętałam poza tymi ładnymi nazwami – wysnuła bajkę, wszak nigdy jej bliźniak nie czytywał zielnika po francusku. Owszem, ten po angielsku tak, włącznie z łacińskimi nazwami, lecz obcy język w tej kwestii nie był mu przydatny. Zresztą, podobnie jak Forsythia, nie był fanem języka francuskiego i jeśli już czegoś uczył się podwójnie to raczej w języku flamandzkim, lecz o tym kochana kuzynka wiedzieć nie musiała.
Oczywiście, że miała rację względem standardów poglądowych, jakimi charakteryzowała się propagandowa myśl lady Black. Zbyt dokładnie powtórzyła ojcowskie formułki, tym samym brzmiąc jak wujek Pollux. Wiedziała, co powinna powiedzieć w takiej sytuacji, choć dopiero gdy zdobyła się na pierwsze frazy, to potem było jej znacznie łatwiej wygłaszać światopogląd tak odmienny od jej własnego. Jakimś cudem w tym całym zamieszaniu życia, miała możliwość spojrzenia z perspektywy tych szlachetnie urodzonych, jak i tych stąpających po nizinach społecznych. Być może dlatego, tak szeroki zakres obcowania z wieloma osobami, dał jej możliwość wykształcenia w sobie własnych pomysłów na uporządkowanie świata i w obecnej chwili nie pokrywały się one z żadną ze stron konfliktu.
Przysłuchiwała się krótkiemu wywodowi lady Black względem historii i tylko uśmiechnęła się ciepło, przywierając uczuciami bardziej do zboczenia zawodowego kuzynki, przez które nawiązywała do dawnych wydarzeń, gdzie tylko mogła. Nie, żeby przeszkadzało to pannie Crabbe, ale po prostu w jakiś sposób ją bawiło i przynajmniej odebrało sensowi wypowiedzi tego konserwatywnego wydźwięku, na którym mogła się nie skupiać. – Licho nie śpi – powtórzyła za nią, wznosząc lekko do góry naczynie, jakby przyznając tym samym rację, a z drugiej strony sama zgubiła wątek. O co jej dokładnie chodziło - nie wiedziała. Być może tylko o to, że ładnie to brzmiało, na tle reszty słów.
Czekoladowy płyn smakował dobrze, aż za dobrze, w porównaniu do słów, jakie potem padły w kierunku Sythi. Przetarła chusteczką kąciki ust i pokręciła głową. – Co też ci przyszło do głowy? – zapytała, choć chyba zdawała sobie doskonale sprawę. – Nigdzie nie uciekam, choć przeraża mnie wojna. Uczę się jedynie dla podróży, a wiesz, że zawsze wracam z wojaży. Zawsze wrócę. Kocham cię, kuzynko i z pewnością mały lord i mała lady będą dostawać prezenty zza granicy od cioci Crabbe, tego możesz być pewna – zachichotała, rozczulona tą wizją, lecz prędzej była gotowa rozpłakać się na miejscu. Jeśli wojna miała odebrać jej taką wizję? Wzdrygnęła się na to, z jakim brakiem akceptacji mogłaby się spotkać, jeśli zawiodłaby Aquilę. A co jeśli miała już nigdy nie wyjechać za granicę i zostać przykuta węzłem małżeńskim do jakiegoś mężczyzny wybranego przez ojca? Jeden scenariusz był gorszy od poprzedniego i powstrzymała się z zapędzaniem siebie samej w kozi róg swego umysłu. Na szczęście temat w końcu odbił w stronę bardziej adekwatną do powodu tego spotkania. Książki, och, słodkie książki, wybawcy od rzeczywistości. - Wspaniale, jestem twoją dłużniczką, Aquilo! – uśmiechnęła się, ciesząc z możliwości wypożyczenia literatury lady Black. Zaraz potem wgryzła się w wybrany smakołyk, powoli go przeżuwając, dusząc w sobie tym samym rozpacz napływającą z poprzednich rozmyślań. – Kontynuujemy? – zapytała, gdy przełknęła kęs. Kobiety pozostały w kawiarni do samej pory obiadowej, dalej studiując i szlifując język francuski, lecz tym razem już na literaturze pięknej.
| ztx2
Parsknęła śmiechem na dźwięk typowej sentencji odnoszącej się do stanu umysłu Sythii, ale tak naprawdę wcale jej do śmiechu nie było. - Persi często czytał mi nazwy na głos, niewiele zapamiętałam poza tymi ładnymi nazwami – wysnuła bajkę, wszak nigdy jej bliźniak nie czytywał zielnika po francusku. Owszem, ten po angielsku tak, włącznie z łacińskimi nazwami, lecz obcy język w tej kwestii nie był mu przydatny. Zresztą, podobnie jak Forsythia, nie był fanem języka francuskiego i jeśli już czegoś uczył się podwójnie to raczej w języku flamandzkim, lecz o tym kochana kuzynka wiedzieć nie musiała.
Oczywiście, że miała rację względem standardów poglądowych, jakimi charakteryzowała się propagandowa myśl lady Black. Zbyt dokładnie powtórzyła ojcowskie formułki, tym samym brzmiąc jak wujek Pollux. Wiedziała, co powinna powiedzieć w takiej sytuacji, choć dopiero gdy zdobyła się na pierwsze frazy, to potem było jej znacznie łatwiej wygłaszać światopogląd tak odmienny od jej własnego. Jakimś cudem w tym całym zamieszaniu życia, miała możliwość spojrzenia z perspektywy tych szlachetnie urodzonych, jak i tych stąpających po nizinach społecznych. Być może dlatego, tak szeroki zakres obcowania z wieloma osobami, dał jej możliwość wykształcenia w sobie własnych pomysłów na uporządkowanie świata i w obecnej chwili nie pokrywały się one z żadną ze stron konfliktu.
Przysłuchiwała się krótkiemu wywodowi lady Black względem historii i tylko uśmiechnęła się ciepło, przywierając uczuciami bardziej do zboczenia zawodowego kuzynki, przez które nawiązywała do dawnych wydarzeń, gdzie tylko mogła. Nie, żeby przeszkadzało to pannie Crabbe, ale po prostu w jakiś sposób ją bawiło i przynajmniej odebrało sensowi wypowiedzi tego konserwatywnego wydźwięku, na którym mogła się nie skupiać. – Licho nie śpi – powtórzyła za nią, wznosząc lekko do góry naczynie, jakby przyznając tym samym rację, a z drugiej strony sama zgubiła wątek. O co jej dokładnie chodziło - nie wiedziała. Być może tylko o to, że ładnie to brzmiało, na tle reszty słów.
Czekoladowy płyn smakował dobrze, aż za dobrze, w porównaniu do słów, jakie potem padły w kierunku Sythi. Przetarła chusteczką kąciki ust i pokręciła głową. – Co też ci przyszło do głowy? – zapytała, choć chyba zdawała sobie doskonale sprawę. – Nigdzie nie uciekam, choć przeraża mnie wojna. Uczę się jedynie dla podróży, a wiesz, że zawsze wracam z wojaży. Zawsze wrócę. Kocham cię, kuzynko i z pewnością mały lord i mała lady będą dostawać prezenty zza granicy od cioci Crabbe, tego możesz być pewna – zachichotała, rozczulona tą wizją, lecz prędzej była gotowa rozpłakać się na miejscu. Jeśli wojna miała odebrać jej taką wizję? Wzdrygnęła się na to, z jakim brakiem akceptacji mogłaby się spotkać, jeśli zawiodłaby Aquilę. A co jeśli miała już nigdy nie wyjechać za granicę i zostać przykuta węzłem małżeńskim do jakiegoś mężczyzny wybranego przez ojca? Jeden scenariusz był gorszy od poprzedniego i powstrzymała się z zapędzaniem siebie samej w kozi róg swego umysłu. Na szczęście temat w końcu odbił w stronę bardziej adekwatną do powodu tego spotkania. Książki, och, słodkie książki, wybawcy od rzeczywistości. - Wspaniale, jestem twoją dłużniczką, Aquilo! – uśmiechnęła się, ciesząc z możliwości wypożyczenia literatury lady Black. Zaraz potem wgryzła się w wybrany smakołyk, powoli go przeżuwając, dusząc w sobie tym samym rozpacz napływającą z poprzednich rozmyślań. – Kontynuujemy? – zapytała, gdy przełknęła kęs. Kobiety pozostały w kawiarni do samej pory obiadowej, dalej studiując i szlifując język francuski, lecz tym razem już na literaturze pięknej.
| ztx2
Ostatni raz - przysięgam, nigdy więcej. Jak głód przyszpili, przecież to było złe. Nie mieli prawa, nie wolno im było, tak nie należało postępować - cóż jednak począć, gdy podstawowe produkty nagle znajdują się daleko poza zasięgiem uczciwych rąk? Jego wypłata była skromna, James nie miał jej wcale, a na cukier nie było stać żadnego z nich. To był pomysł Jima, ale zanim zdążył zaoponować, znaleźli się już na ulicy i w drodze do cukierni, a on wciąż nie mówił nic. Dłonie wciśnięte do kieszeni kurtki, energiczny krok, w dokach czuł się pewniej niż poza nimi, magiczny port, wielobarwny i przyjmujący gości z różnych stron świata, nie był miejscem dla nich i nie wtapiali się w otoczenie tak jak zwykle. Nieprzyjemnie ściągali ku sobie spojrzenia, ale ponieważ było ich dwoje - mieli tę drobną przewagę. Mogli sobie wzajemnie pomóc. Złośliwe podszepty sumienia wyciszyły się prędko, gdy wyostrzony wzrok szukał okazji. Czekoladowa Perła zawsze były ciekawym miejscem, choć jego nigdy nie było stać na serwowane w niej smakołyki, ciasteczka i cukierki - nigdy, ale teraz wydawało mu się, że choćby odkładał pieniądze przez rok, ceny podskoczyły tutaj do absurdalnych kwot. Dziw, że wciąż funkcjonowali, ale przecież bogatych w Londynie mieszkało więcej, niż gdziekolwiek indziej - a teraz świat miał być przeznaczony już tylko dla nich. Wahanie umknęło z jego oczu, z ust, z gestów, gdy znaleźli się na deptaku nieopodal celu.
- Rozejrzę się, czy mają - zaproponował, zaciągając kaszkiet na jasne włosy, ściągnął go nieznacznie niżej, trochę przysłaniając spojrzenie, twarz. - Dam ci znak - Ściągając na siebie uwagę zabezpieczał Jamesa, od którego spojrzenia powinny zostać odwiedzione; wkrótce minął próg czekoladziarni jako pierwszy, kierując się prosto do lady. - Dzień dobry - zaczął, kątem oka spozierając na półki za nią. Stały tam różne puszki, dostrzegał kakao, mąkę, jasne drobiny, czy to był cukier czy jeszcze więcej mąki? Stąd nie widział dobrze. - Są śpiewające ośmiornice? Nie, nie, nie, nie zwykłe - zaprzeczył od razu, kiedy spostrzegł, że trafił źle - mieli. - Zielone. Koniecznie zielone. Z cylindrami, mój chory ojciec ma takie życzenie. Wie pani, podupadł na zdrowiu ostatnio...
Dzień dobry, czy jest cukier? rzucam na dostępność towaru
nie ma cukru, zt, idziemy tu
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 15.07.21 0:13, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Późna pora, zmęczenie, senność przekładały się na jego możliwości. I z każdą upływającą godziną i każdym nieudanym skokiem jego szanse malały. Wiedział, że powinien już odpuścić, zrezygnować, ale wciąż dręczyło go przeświadczenie, że się uda i to dziś, tej nocy. Błądził, kluczył. Krążył nie po tych miejscach, w których powinien, ale odsuwał od siebie szansę na pojawienie się w Raptuśniku — jeśli tu się nie powiedzie, jeśli w kolejnej kawiarni nie danemu będzie odnaleźć cukru, pójdzie i tam. Ale to byłby naprawdę pechowy i perfidny uśmiech losu.
Snuł się po ulicach Londynu, brodząc w kałużach, czając się w cieniu, starając uniknąć ewentualnych patroli i i starć z tymi, którzy opuszczali pobliskie lokale dla wyższych sfer. Stanął przed kawiarnią. Nie wiedział ani do kogo należała ani co mógł zastać w środku. Nigdy tu nie był, ale kilkukrotnie mieszkając w Londynie zatrzymywał się, by z burczącym brzuchem popatrzeć na smakołyki, które znajdowały się w środku. Dziś, kiedy stanął przed witryną wystawa była pusta, ale rano z pewnością znów się zapełni łakociami i pysznościami. O ile były na to jakiekolwiek możliwości. Nie oszukiwał się. Wojna doskwierała wszystkim, a bogacili się na niej ludzie, którzy rzadko byli posiadaczami takich miejsc. Nie robił sobie rachunku sumienia, nie pozwalał nigdy wyrzutom sumienia dochodzić do głosu. Nie miał skrupułów, nic tym ludziom nie zawdzięczał, nie byli dla niego nikim istotnym. Był pewien, że w biały dzień, gdyby stanął i poprosił o jedno nieudane, spisane na straty ciastko sprzedawca wolałby wyrzucić je w błoto niż mu dać. Tacy byli ludzie. I tak na nich patrzyli, na cyganów — nie mogli mieć wobec nich żadnych wątpliwości.
Obejrzał się za siebie, ale ani z prawej ani z swej w pierwszej chwili nikogo nie dostrzegł. Nie przyglądał się jednak zbyt uważnie, musiał działać szybko. Z kieszeni wyciągnął magiczne wytrychy, które dostał od brata i tak jak mu pokazywał, w asyście różdżki, rozprawił się z zamkiem drzwi wejściowych. Otworzył je delikatnie; dzwoneczek cichutko zasygnalizował wejście. Spojrzał na niego, ale wślizgnął się do środka mimo to; przecież było ciemno, nikt tu nie mógł mieszkać. Ostrożnie stawiając kroki, schował wytrychy do kieszeni ciemnej kurtki i naciągnąwszy mocniej kaszkiet ruszył powoli na zaplecze. Tam, zaklęciem lumos rozjaśnił sobie przestrzeń i zabrał się za poszukiwania cukru.
| stąd; szukam cukru, daj pani cukru, rzucam też na konsekwencje k10; tutaj użyłem wytrychów
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k10' : 5
Na blacie niczego poza mąką nie dojrzał, ale szukał konkretnej rzeczy. Ostrożnie otwierał szafki, opuszkami palców przytrzymując ich fronty, kciukiem odpychając od korpusu, żeby możliwie jak najciszej, a może nawę bezszelestnie otworzyć je i sprawdzić wnętrze. Jedna po drugiej. Zerkał do pudełek, które dało się otworzyć, worków i woreczków. Mało który miał wypalony symbol, napis. Nie pochodziły od wielkich dostawców, bogatych handlarzy. Większość z tych produktów była zdobywana lokalnie, przynajmniej takie wyciągnął wnioski po starych, zniszczonych materiałach, pękających skrzynkach. Liczyła się jednak zawartość, żywność. Niezależnie od tego jakimi drogami zdobyta. Odpuścił przeszukiwanie szuflad, wiedząc, że worek z cukrem nie zmieści się do żadnej, więc kiedy przeszukał wszystkie dolne szafki zabrał się za górne. Był niewysoki, ale częściej w tym co robił mu to pomagało niż przeszkadzało; dzięki temu mógł szybko się wspinać, łatwo chować. Kiedy w pierwszej z nich na dostępnych poziomach nie dostrzegł niczego musiał stawać na palcach, by spojrzeć wyżej. Raczej tylko po to by dostrzec, czy tam mógł mieścić się jakiś zapas, nikt nie trzymałby cukru w miejscu trudno dostępnym. Przecież cukiernia musiała korzystać z niego nieustannie, powinien być na wierzchu, ale na blacie nigdzie go nie dostrzegł. W końcu kiedy otworzył ostatnią szafkę, zobaczył jeden z worków, serce zabiło mu szybciej, oczy błysnęły, a kąciki ust uniosły, choć w zębach wciąż trzymał różdżkę. Sięgnął po niego powoli, ostrożnie, łapiąc dłońmi tak, by się nie wysypał, choć wydawało mu się, że był zamknięty. Rozsupłał sznurek i zerknął do środka — cukier. Udało mu się znaleźć ten pieprzony cukier. Marcel nie uwierzy. A Sheila? Jak Sheila ucieszy się z odrobiny tego białego kryształu? Odłożył go na blat i szybko zaplątał sznurek, na samym końcu tworząc supeł, by przypadkiem mu się nie wysypał. Rozpiął kurtkę i przytulił go do piersi, a później ostrożnie zapiął ją z powrotem, powoli ruszając w kierunku wyjścia.
| kradnę
| kradnę
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Przyciskając mocno cukier do siebie podszedł do drzwi. Zerknął na dzwoneczek, chwycił za klamkę i bardzo ostrożnie nacisnął ją i pociągnął ku sobie, starając się, by dźwięk alarmującego właściciela dzwonka był jak najsłabszy. Wychylił głowę na ulicę, a kiedy upewnił się, że nie było w pobliżu nikogo, wysunął się i zamknął drzwi, by szybkim krokiem się oddalić. Ruszył od razu w kierunku Areny Caringtonów, by zostawić połowę z tego Marcelowi. Przyjaciel miał już przygotowany na to słoik. Nie do końca był zadowolony z faktu, że postanowił zrobić to wszystko w pojedynkę, ale ostatecznie, po kilku niewybrednych komentarzach przytargał słoik do którego James przesypał połowę zawartości worka. Drugą połowę związał znów i zabrał do domu.
| zt; kradnę 2kg cukru
| zt; kradnę 2kg cukru
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zjawił się tutaj tuż po pracy, specjalnie aby móc przygotować się odpowiednio na spotkanie, które wszak było po części wymuszone. Nie był pewny czego czarownica od niego oczekiwała, jednak jego wrodzona złośliwość namawiała go do tego, aby bardziej niż zwykle przygotować się do spotkania z nią. I odwdzięczyć za czarnomagiczne zaklęcie, którym w niego wycelowała w ramach podziękowania za opiekę nad Marią.
Doprawdy nie rozumiał jakim cudem ta uzdrowicielka chodziła jeszcze na wolności. Już dawno powinni ją gdzieś zamknąć, wyraźnie traciła zmysły i nie miała hamulców społecznych, mimo że wyraźnie starała się udawać kogoś, kim nie była. Widział różnicę w jej ubiorze - a raczej próby tej zmiany. Jednak brakowało jej czegoś, co już nie było tak proste do naśladowania - klasy.
- Dziękuję, dzisiaj tylko na wynos. Czy mogę? - poprosił, sięgając po kartę menu. Mogła się nadać idealnie, a kiedy tylko ekspedientka obróciła się, on wsunął skórzany folder z papierowym menu w środku do torby. Uśmiechnął się zaraz pogodnie, chętnie płacąc za jeden z wypieków, w pośpiechu opuszczając lokal. Nie miał co prawda ochoty na żadną słodkość dzisiaj, ale zawsze mógł ją oddać któremuś ze swojego rodzeństwa, skoro już musiał odbyć podróż powrotną na Nokturn.
Lub mógł nawet poczęstować sąsiedztwo. Był pewny, że Lysandra mogłaby docenić ciasto - a może powinien, w imię dalszego drażnienia Elviry, zdecydować się jednak na wysłanie tego zakupu do panny Marii Multon? Był pewny, że uzdrowicielka byłaby wręcz wniebowzięta. Denerwowanie jej budziło w nim pewnego rodzaju satysfakcję, której nie mógł sobie odmówić, tym bardziej wprowadzanej po ciężkim dniu pracy.
Chociaż czy pracował ciężko? Miał wiele obowiązków, a jednak wiele z nich sprawiało mu większą przyjemność niż nie - w końcu jego aktualna praca była wygodna. Nie musiał się martwić o posiłek, o to czy na następny dzień wciąż będzie istniało jego miejsce zatrudnienia i mógł jak najbardziej skupić się na rozwoju, w kierunku w którym tylko zapragnąłby.
| Zt.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Londyńska pogoda nie rozpieszczała nikogo, a on stanowczo wolałby pozostać dzisiaj w domu, jednak nie było kulturalnym wystawianie, nawet tych najbardziej uciążliwych, innych kiedy już obiecało im się spotkanie. Tym bardziej, że wolał naprawdę nie ryzykować pojawienia się Elviry w jego mieszkaniu. Wystarczyła mu wizja, w której kobieta zjawiała się częściej w Borgin & Burke tylko dla denerwowania go.
A mimo to, postanowił zjawić się w zaproponowanej przez siebie kawiarni nieco wcześniej - około pół godziny przed planowanym spotkaniem, trzymając w torbie książkę do własnej lektury.
Uśmiechnął się lekko do nieco zmęczonej i wychudzonej ekspedientki za ladą. Wszyscy zdawali się być zmęczeni wojną - on powoli również nią był, choć z pewnością głównie przez fakt, że życie w czasach pokoju było o wiele wygodniejsze. Nie musiał rezygnować z tak wielu udogodnień.
Uśmiechnął się pod nosem, zaraz kierując się na drugą stronę stolika, zajmując spokojnie miejsce.
- Czarną kawę poproszę... Oh, nie, proszę zostawić menu, czekam na towarzystwo - wyjaśnił spokojnie kobiecie z przyjaznym uśmiechem na wargach, kiedy dostrzegł jej ruch. Dla jej własnego bezpieczeństwa, nie powinna dotykać tego menu - nie teraz, nie w tej chwili. Chociaż czy dostrzegłaby ogromną różnicę? Wątpił w to.
W końcu jednak, kiedy ekspedientka przyniosła jego zamówienie, wyciągnął ze swojej torby książkę, aby móc w ciszy skupić się na lekturze. Nie dostrzegł ile upłynęło czasu zanim Elvira w końcu zjawiła się w tym miejscu. Podniósł na blond kobietę wzrok, uśmiechając się uprzejmie - głównie dlatego, że tak wypadało się zachować w miejscu publicznym.
- Pani Multon, proszę usiąść. Oferta kawiarni jest skromna, ale wierzę że coś przypadnie pani do gustu - powiedział, nie mając zamiaru zwracać się do kobiety per panna publicznie. Swoje otwarte złośliwości mógł stosować, kiedy znajdywali się sam na sam w cztery oczy. Nie był nikim istotnym, aby ktoś chciał podsłuchiwać jego rozmów - a jednak wolał nie ryzykować. Po co miał niepotrzebnie szargać swoją opinię, kiedy nie mógł przewidzieć, kogo spotka przypadkiem w tym miejscu?
- Mam nadzieję, że podróż do Londynu przebiegła bez większych problemów? - dopytał uprzejmie.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Amethyst and flowers on the table, is it real or a fable?
Well I suppose a friend is a friend
And we all know how this will end
Well I suppose a friend is a friend
And we all know how this will end
Do samego końca nie była przekonana, czy pojawi się na umówionym spotkaniu; Borgin był jej obojętnym, obmierzłym typem, z którym nie chciała pokazywać się publicznie. Rezygnacja w ostatniej chwili, a nawet bez żadnej zapowiedzi, nie byłaby rzeczą, której by się wstydziła - choćby dla samej satysfakcji słuchania jak Borgin przy innej okazji zarzuca jej brak manier. Ciągle zasłaniał się nimi jak dzieciak peleryną-niewidką, niemniej jednak na koniec dnia maniery na nic mu się zdadzą, jeśli uda mu się naprawdę zaleźć jej za skórę. Była morderczynią, morderczynią dzieci. Choć wspomnienie noża do kopert i gorącej krwi z arterii przesiąkającej przez warstwy jej szat wciąż było mdlące, nie sądziła, by miała jeszcze w sobie jakiekolwiek skrupuły. Jej serce spłonęło doszczętnie, rozrywkę czerpała z krwi. Prędzej czy później musiał popełnić jakiś błąd, potknąć się, dać jej powód.
Może dlatego ostatecznie wyruszyła do Londynu osiemnastego kwietnia? A może wpływ na to miał jej osławiony upór i niezdolność do ukorzenia się, okazania słabości, jeśli tylko nie była do tego zmuszona? Zapewne mieszanka obu tych czynników.
Nie zamierzała się stroić na spotkanie z kimś takim jak Borgin, zwłaszcza, że zaprosił ją do portu, do czekoladziarni ze wszystkich miejsc. Nie przepadała za słodyczami, przynajmniej przez większość czasu, oddała mu jednak to, że w lokalu zapewne nie będą serwować alkoholu. Nie chciała być zmuszona przyznawać się przed nim do swojej narzuconej abstynencji - trzeźwość była równie orzeźwiająca co frustrująca.
Dla zachowania jednak granic elegancji i dobrej prezencji przywdziała smukłą, śliską szatę za kostki, w kolorze głębokiego, ciemnego granatu, który przy poruszaniu chwytał refleksy błękitu. Okryła się płaszczem obszytym szarobiałym futrem, włosy pozostawiła rozpuszczone choć przygładzone. Cień na powiekach był subtelny, podobnie drobny, srebrny łańcuszek w zagłębieniu obojczyków. Była z siebie zadowolona, rzadko jednak zdarzało się, by nie cieszyła oczu tym co widziała w lustrze. Nawet wtedy, kiedy chudła, kiedy przez jej skórę zaczęły prześwitywać żyłki, a źrenice stały się puste wypaloną, rozkruszoną miłością.
I niechże Borgin też cieszy nią wzrok, mając świadomość, że zawsze będzie poza jego zasięgiem.
Liczyła na to, że przynajmniej wykorzysta swoją śmieszną kurtuazję i zapłaci za wszystko co wybierze - a nie zamierzała się powstrzymywać.
W Czekoladowej Perle pojawiła się punktualnie, bo spóźnialstwo było przywarą, którą gardziła. On też tam był, niestety, bo wolałaby sama wybrać miejsce, rozejrzeć się i rozeznać w otaczających ich twarzach.
- Pan Borgin. Dziękuję za uprzejmość, wiem, że mogę usiąść - powiedziała cicho, z lekko uniesioną brwią; nie było w tym tyle samo ognia co wtedy, gdy zaszedł ją w sklepie, wytrącając z równowagi uwagami o kobietach i jej młodszej kuzynce. Tym razem zamierzała mocniej zdystansować się od tego człowieka; był irytujący, ale w dużej mierze niegroźny. Nie przyjął pojedynku, nie umiał się postawić, był tchórzem. - Skromna, mówi pan? Mam nadzieję, że nie doznam zawodu, ostatecznie to do pana należał wybór lokalu - Uniosła kącik ust tylko minimalnie, zajmując miejsce i opierając dłoń w okolicach kibici, gdzie pod płaszczem mieściła się wewnętrzna kieszeń na różdżkę i mniejsze drobiazgi konieczne okazyjnie. - Przypominam także, że jestem panną - powiedziała nieco głośniej, bo choć zwykle frustrowało ją uparte utrzymywanie infantylnego tytułu, gdy jako uzdrowicielka zasługiwała na postrzeganie jej w kategoriach zupełnej samodzielności, było coś zabawnego w działaniu mu na przekór, w szukaniu drobnych rys. - Och, bez najmniejszych, choć pogoda nie sprzyja dalszym wyprawom. Na całe szczęście jesteśmy czarodziejami. A pan? Oczekiwanie nie dłużyło się? - odparła grzecznie na pytanie, sięgając do guzików płaszcza i odpinając jeden za drugim, zapatrzona w książkę, którą ze sobą przyniósł, menu, cukiernicę i wazon z miernym kwieciem. Cóż, nie zrobił na niej wrażenia. Mimo to, zwróciła się do przechodzącej kelnerki: - Poproszę najlepszą kawę jaką macie w ofercie, najlepiej w dużej filiżance i z dodatkiem odtłuszczonego mleka, do tego najdroższe ciasto z karty. Na ten moment wystarczy. - Uśmiechnęła się trochę drapieżniej, patrząc na Borgina wyzywająco. - Każdy zasługuje czasem na odrobinę słodyczy, czy nie tak, panie Borgin?
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Znajdywał się wszak w miejscu publicznym - a był na tyle bardziej rozsądniejszy, aby zachowywać się w miejscach publicznych odpowiednio. Niektórzy mogli nazywać to tchórzostwem, inni zakłamaniem, a jeszcze inni przezornością - nie miało to dla niego żadnego znaczenia, tak długo jak udawało mu się zachowywać wszystkie potrzebne pozory do prowadzenia spokojnego i wygodnego życia. To, co działo się prywatnie czy w miejscach, w których miał większą swobodę, powinno zostać właśnie w tych miejscach.
- Skromność nie jest negatywną cechą, wręcz przeciwnie. Skromność ceni się u czarodziejów, a skromna oferta kawiarni może świadczyć o ich specjalizacji i tym, że skupiają się na tym, co potrafią serwować najlepiej - odpowiedział sprawnie i spokojnie, po tym wbijając swoje lodowe spojrzenie w kobietę. Trudno było ocenić czy przyglądał się jej aparycji, czy szukał luk w tym jak się prezentowała, a może skupiał się na czymś zupełnie innym? Nie uśmiechnął się, nie skrzywił na jej przypomnienie o własnym stanie cywilnym. - Owszem. Jednak w miejscu publicznym działa to na nie moją, a twoją korzyść zwracanie się per pani, nie uważasz? - zapytał spokojnie, nieco zniżając głos. Nie chciał budzić złudnego wrażenia, że miał względem Elviry romantyczne zamiary - a jednocześnie, gdyby ta się uparła, z łatwością podobne plotki mogłyby obrócić się przeciwko niej, że spotyka się z mężczyznami, dla których nie znaczy wiele więcej. Dodatkowo w miejscu jak port. Nie było w nim niczego przyjemnego czy z klasą, kobietę na której by mu zależało, zaprosiłby jeśli nie na centralne ulice Londynu, to z pewnością na Pokątną. Mimo kryzysu i wojny, wciąż znajdywało się tam mnóstwo lokali wartych odwiedzenia, a może w dzisiejszych czasach tym bardziej wartych wsparcia? W końcu duża część biznesów zdrajców znajdujących się w Londynie, upadła.
Zamknął książkę, odkładając ją na stolik okładką do góry, tak aby ukazać norweski tytuł, niewiele mówiący tym, którzy z językiem nie byli zapoznani. Książka traktowała o runach i zapisach stosowanych przez wikingów podczas podbojów szkockich wysp - temat nie tylko interesujący, ale ukazujący również jak bardzo staronordycki ewoluował pod wpływem gaelickiego i angielskiego, kiedy zderzał się z nimi właśnie na na wyspach. Jednym z bardziej fascynujących przykładów, opisanych w książce, odwoływał się chociażby do wyspy Skye, która okazywała się zostać niemalże w pełni przejęta przez Skandynawów, a w głównej mierze i właśnie Norwegów, zastępując wszelkie nazwy gaelickie, staronordyckim i norweskim.
- Zawsze podróżuję przygotowany na wypadek, gdybym musiał poczekać. Czas spędzony na lekturze w końcu nie jest nigdy straconym, a nie mogę narzekać na brak przyjemnych lektur. Jedynie brak czasu do zapoznania się z nimi doskwiera - odpowiedział, kręcąc zaraz głową nieco zawiedzony, kiedy kobieta nawet nie spojrzała na to, co kawiarnia oferuje. - To przykre, Elviro. Pozwolisz, że w sytuacji, w której się znajdujemy, przejdziemy na bardziej bezpośredni ton... Doprawdy uznajesz, że najdroższe pozycje są tymi najbardziej satysfakcjonującymi? Nieczęsto wyraźnie miałaś okazję na podobne wyjścia. Pozwól, że coś ci polecę z karty. Jakie smaki preferujesz? Orzechowe nuty połączone z miodem? Może coś bardziej słodko kwaśnego? Posiadają doskonałą tartę z sezonowymi owocami, który właśnie się zaczyna. Ah, no i klasyka, którą tak dobrze jest ujrzeć w menu, w których wypiekach jest użyta bita śmietana i truskawki, sama klasyka, szczególnie kiedy rozpoczyna się sezon na te owoce w wakacje. Mają też wariacje na temat tiramisu, choć możliwe że posiadają aktualnie braku w likierze... - opowiadał spokojnie, bardziej ze znużeniem. Nie zdradzając jednak zbyt wiele na temat tego, o czym dokładnie mówił. W końcu kobieta miała pod ręką kartę z ofertą kawiarni - i mogła do niej zajrzeć w dowolnym momencie, prędko rozpoznając o których pozycjach mówił. - Nie każdy jest fanem słodyczy, niektórzy są fanami ciszy i spokoju, a jeszcze inni wykwintnej kuchni. Kolejni za to lubują się w alkoholach różnej rangi, jak choćby mój przyjaciel. A jeszcze inni w sztuce, choć trudno jest w pełni cieszyć się sztuką, kiedy za oknem panuje wojna. Londyn z pewnością daje większe pole do tej drobnej uciechy, ale jak z mniejszymi miastami? Z pewnością zależy to od hrabstwa, a jednak niepokojący jest brak łatwego dostępu dla młodych czarodziejów do kultury angielskiej i francuskiej, do jej sztuki, ale również i edukacji. Tym bardziej przy aktualnych problemach w transporcie, mam nadzieję że skontrolowałaś kominek swojej kuzynki? Ostatnim razem miała szczęście trafiając na mnie, ale nigdy nie wiesz czy nie trafi do domu szlamy - dodał, ostatnie słowo wymawiając wręcz niemo i krzywiąc się, stanowczo w ten sposób aby tylko siedząca przy stoliku kobieta zrozumiała, o czym mówił. - Mniemam również, że Maria potwierdziła moją wersję wydarzeń? - dodał, nieco zadowolony samemu z siebie, sięgając po filiżankę z kawą, którą wciąż powoli popijał.
- Skromność nie jest negatywną cechą, wręcz przeciwnie. Skromność ceni się u czarodziejów, a skromna oferta kawiarni może świadczyć o ich specjalizacji i tym, że skupiają się na tym, co potrafią serwować najlepiej - odpowiedział sprawnie i spokojnie, po tym wbijając swoje lodowe spojrzenie w kobietę. Trudno było ocenić czy przyglądał się jej aparycji, czy szukał luk w tym jak się prezentowała, a może skupiał się na czymś zupełnie innym? Nie uśmiechnął się, nie skrzywił na jej przypomnienie o własnym stanie cywilnym. - Owszem. Jednak w miejscu publicznym działa to na nie moją, a twoją korzyść zwracanie się per pani, nie uważasz? - zapytał spokojnie, nieco zniżając głos. Nie chciał budzić złudnego wrażenia, że miał względem Elviry romantyczne zamiary - a jednocześnie, gdyby ta się uparła, z łatwością podobne plotki mogłyby obrócić się przeciwko niej, że spotyka się z mężczyznami, dla których nie znaczy wiele więcej. Dodatkowo w miejscu jak port. Nie było w nim niczego przyjemnego czy z klasą, kobietę na której by mu zależało, zaprosiłby jeśli nie na centralne ulice Londynu, to z pewnością na Pokątną. Mimo kryzysu i wojny, wciąż znajdywało się tam mnóstwo lokali wartych odwiedzenia, a może w dzisiejszych czasach tym bardziej wartych wsparcia? W końcu duża część biznesów zdrajców znajdujących się w Londynie, upadła.
Zamknął książkę, odkładając ją na stolik okładką do góry, tak aby ukazać norweski tytuł, niewiele mówiący tym, którzy z językiem nie byli zapoznani. Książka traktowała o runach i zapisach stosowanych przez wikingów podczas podbojów szkockich wysp - temat nie tylko interesujący, ale ukazujący również jak bardzo staronordycki ewoluował pod wpływem gaelickiego i angielskiego, kiedy zderzał się z nimi właśnie na na wyspach. Jednym z bardziej fascynujących przykładów, opisanych w książce, odwoływał się chociażby do wyspy Skye, która okazywała się zostać niemalże w pełni przejęta przez Skandynawów, a w głównej mierze i właśnie Norwegów, zastępując wszelkie nazwy gaelickie, staronordyckim i norweskim.
- Zawsze podróżuję przygotowany na wypadek, gdybym musiał poczekać. Czas spędzony na lekturze w końcu nie jest nigdy straconym, a nie mogę narzekać na brak przyjemnych lektur. Jedynie brak czasu do zapoznania się z nimi doskwiera - odpowiedział, kręcąc zaraz głową nieco zawiedzony, kiedy kobieta nawet nie spojrzała na to, co kawiarnia oferuje. - To przykre, Elviro. Pozwolisz, że w sytuacji, w której się znajdujemy, przejdziemy na bardziej bezpośredni ton... Doprawdy uznajesz, że najdroższe pozycje są tymi najbardziej satysfakcjonującymi? Nieczęsto wyraźnie miałaś okazję na podobne wyjścia. Pozwól, że coś ci polecę z karty. Jakie smaki preferujesz? Orzechowe nuty połączone z miodem? Może coś bardziej słodko kwaśnego? Posiadają doskonałą tartę z sezonowymi owocami, który właśnie się zaczyna. Ah, no i klasyka, którą tak dobrze jest ujrzeć w menu, w których wypiekach jest użyta bita śmietana i truskawki, sama klasyka, szczególnie kiedy rozpoczyna się sezon na te owoce w wakacje. Mają też wariacje na temat tiramisu, choć możliwe że posiadają aktualnie braku w likierze... - opowiadał spokojnie, bardziej ze znużeniem. Nie zdradzając jednak zbyt wiele na temat tego, o czym dokładnie mówił. W końcu kobieta miała pod ręką kartę z ofertą kawiarni - i mogła do niej zajrzeć w dowolnym momencie, prędko rozpoznając o których pozycjach mówił. - Nie każdy jest fanem słodyczy, niektórzy są fanami ciszy i spokoju, a jeszcze inni wykwintnej kuchni. Kolejni za to lubują się w alkoholach różnej rangi, jak choćby mój przyjaciel. A jeszcze inni w sztuce, choć trudno jest w pełni cieszyć się sztuką, kiedy za oknem panuje wojna. Londyn z pewnością daje większe pole do tej drobnej uciechy, ale jak z mniejszymi miastami? Z pewnością zależy to od hrabstwa, a jednak niepokojący jest brak łatwego dostępu dla młodych czarodziejów do kultury angielskiej i francuskiej, do jej sztuki, ale również i edukacji. Tym bardziej przy aktualnych problemach w transporcie, mam nadzieję że skontrolowałaś kominek swojej kuzynki? Ostatnim razem miała szczęście trafiając na mnie, ale nigdy nie wiesz czy nie trafi do domu szlamy - dodał, ostatnie słowo wymawiając wręcz niemo i krzywiąc się, stanowczo w ten sposób aby tylko siedząca przy stoliku kobieta zrozumiała, o czym mówił. - Mniemam również, że Maria potwierdziła moją wersję wydarzeń? - dodał, nieco zadowolony samemu z siebie, sięgając po filiżankę z kawą, którą wciąż powoli popijał.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jedną z najbardziej frustrujących cech Borgina był bez wątpienia apodyktyczny sposób mówienia, który niejako narzucał swe morały, tak jakby była jego podopieczną, kimś, komu trzeba objaśniać najprostsze sprawy. Nie oszukiwała się, że człowiek tak zatwardziały w swoich staroświeckich poglądach kiedykolwiek przestanie spoglądać na nią z góry. Był przegraną sprawą, jedyne, z czego Elvira mogła czerpać satysfakcję, to świadomość, że jego próby wpojenia jej tych mdłych prawideł i tak spełzną na niczym. Była kobietą posiadającą własne zdanie, co za tym idzie - w oczach takich mężczyzn pewnie niebezpieczną.
- Fascynujące - odparła gładko, bo w miejscu takim jak kawiarnia chyba lepiej było przytaknąć i pozwolić mu napawać się swoją niezgłębioną wiedzą. Rozglądała się po pozostałych gościach, ale gdy zasugerował jej zmianę zwrotu grzecznościowego, skupiła na nim błękitne spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. - A dlaczegóż to? Moja uroda pozostaje świeża, a kawiarnia to nie pub nocą, by uznawać ją za miejsce nieodpowiednie dla panny w towarzystwie. Zresztą... nazywaj mnie po imieniu, panie Borgin, jeżeli nie stanowi to dla ciebie problemu. - Machnęła subtelnie dłonią, gdyż naprawdę męczyła ją konieczność ciągłego tytułowania i rozwlekania krótkich zdań. Była przyzwyczajona do ludzi nazywających ją po prostu Elvirą, ewentualnie uzdrowicielką Multon. Sama chętnie zwracałaby się do niego samym nazwiskiem, choć gdyby zgodził się przejść na "ty", zapewne grzeczniej byłoby ostać na prawdziwym imieniu. Szkoda.
Choć dobór lokalu ją zawiódł, a portowe otoczenie nie przywodziło najlepszych wspomnień, nie odniosła się do tego i nie czuła zażenowania. Ludzie mogli ją obserwować na każdym kroku, ale prezentowała się godnie, a plotki dotykały znacznie lżej, odkąd na stałe przeniosła się do innego hrabstwa. Jeżeli Borgin się jakichś obawiał, świadczyło to tylko o jego wrażliwości. Będąc rozpoznawalnym trzeba było nauczyć się z nimi żyć. Dokonywała tu już znacznie gorszych rzeczy, które ciągnęły się za nią znacznie dłużej.
Ale koniec końców ludzie zawsze zapominali, a życie toczyło się dalej; wiedziała o tym z pierwszej ręki.
Książką, którą trzymał, zaciekawiła ją, choć nie na tyle, by zechciała spytać o znaczenie obcojęzycznego tytułu. Jedną rzeczą, którą mogła docenić, była jednak miłość do czytania.
- Postępuję podobnie. Zgromadziłam na przestrzeni lat niemałą biblioteczkę, mieści się aktualnie w moim nowym gabinecie. Preferuję literaturę faktu, książki, z których można wynieść wiedzę. Nigdy nie przepadałam za poezją i baśniami. A pan? - spytała, bo dlaczego by nie.
W ostatniej chwili powstrzymała impuls oparcia łokci na blacie, gdy z pola widzenia zniknęła kelnerka. Najwygodniej siedziało się z brodą podpartą na jednej dłoni, dla pozorów jednak, i mając w pamięci irytujące lekcje Valerie, trzymała plecy prosto, brodę wysoko, a ręce na kolanach.
Uniosła brew w konsternacji mieszającej się z irytacją, gdy Borgin zaczął edukować ją na temat składania zamówień. Co za bezczelny, arogancki człowiek.
- Och, czyli teraz będziesz wybierał za mnie to co włożę do ust. Masz problemy z dawaniem kobietom wyboru, prawda? - spytała oschlej, idąc jego śladem i rezygnując ze sztucznych tytułów. Czuła się z tym swobodniej i lepiej. - Musisz tu często bywać, jeżeli recytujesz menu z pamięci. - Wargi same układały jej się w wyraz pogardy, choć po chwili udało jej się go stłumić. - Po prawdzie, nie przepadam za słodyczami. - Była to zaledwie półprawda, bo istniały słodkości, po które sięgała chętnie, czuła jednak przyjemność z powiedzenia mu tego w twarz. - Jeśli jednak polecasz, może dam im szansę i zamówię wszystko, dla samej degustacji. Nie jestem tylko pewna, czy cię to drastycznie nie obciąży. Chyba, że chcesz, bym zapłaciła sama? Stać mnie. - Uśmiechnęła się niewinnie, choć zęby miała zaciśnięte. Zirytował ją swoimi nudnymi monologami i ponownym nawiązaniem do Marii. Z niemym westchnieniem, którym chciała wyrzucić z ciała zalążki złości, sięgnęła po menu. - Zobaczmy te ceny... i sprawność twojej pamięci. Wydaje się bowiem, że rozpamiętywanie urokliwości mojej drogiej kuzynki spędza ci wciąż sen z powiek. Na twoim miejscu jednak nie robiłabym sobie nadziei. Maria to wspaniała młoda dama i jej ojciec przyobiecał ją już odpowiedniemu do jej wieku i statusu kawalerowi. - Nie sądziła, że kiedykolwiek sięgnie po takie kłamstwo; przyszło jej jednak do głowy i momentalnie sprawiło, że rozluźniła ramiona. Widać potrafiła odpowiedzieć mu w jego stylu, sięgając po durne prawidła, w które sam tak zaciekle wierzył. - Potwierdziła. Nie przypadłeś jej jednak do gustu i bodaj mnie to nie dziwi. Jesteś dużo starszy i mieszkasz w fatalnej dzielnicy. Nawet jeśli miała szczęście, że ją stamtąd wyprowadziłeś, osobiście wolałabym, by nie utrzymywała kontaktu z obywatelami... twojego rzędu. - Uśmiechnęła się, nie sięgając po żadne dosłowne obelgi, bo i nie musiała. Lęk o młodą pannę w otoczeniu czarnej magii i londyńskich mętów był zupełnie uzasadniony.
- Fascynujące - odparła gładko, bo w miejscu takim jak kawiarnia chyba lepiej było przytaknąć i pozwolić mu napawać się swoją niezgłębioną wiedzą. Rozglądała się po pozostałych gościach, ale gdy zasugerował jej zmianę zwrotu grzecznościowego, skupiła na nim błękitne spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. - A dlaczegóż to? Moja uroda pozostaje świeża, a kawiarnia to nie pub nocą, by uznawać ją za miejsce nieodpowiednie dla panny w towarzystwie. Zresztą... nazywaj mnie po imieniu, panie Borgin, jeżeli nie stanowi to dla ciebie problemu. - Machnęła subtelnie dłonią, gdyż naprawdę męczyła ją konieczność ciągłego tytułowania i rozwlekania krótkich zdań. Była przyzwyczajona do ludzi nazywających ją po prostu Elvirą, ewentualnie uzdrowicielką Multon. Sama chętnie zwracałaby się do niego samym nazwiskiem, choć gdyby zgodził się przejść na "ty", zapewne grzeczniej byłoby ostać na prawdziwym imieniu. Szkoda.
Choć dobór lokalu ją zawiódł, a portowe otoczenie nie przywodziło najlepszych wspomnień, nie odniosła się do tego i nie czuła zażenowania. Ludzie mogli ją obserwować na każdym kroku, ale prezentowała się godnie, a plotki dotykały znacznie lżej, odkąd na stałe przeniosła się do innego hrabstwa. Jeżeli Borgin się jakichś obawiał, świadczyło to tylko o jego wrażliwości. Będąc rozpoznawalnym trzeba było nauczyć się z nimi żyć. Dokonywała tu już znacznie gorszych rzeczy, które ciągnęły się za nią znacznie dłużej.
Ale koniec końców ludzie zawsze zapominali, a życie toczyło się dalej; wiedziała o tym z pierwszej ręki.
Książką, którą trzymał, zaciekawiła ją, choć nie na tyle, by zechciała spytać o znaczenie obcojęzycznego tytułu. Jedną rzeczą, którą mogła docenić, była jednak miłość do czytania.
- Postępuję podobnie. Zgromadziłam na przestrzeni lat niemałą biblioteczkę, mieści się aktualnie w moim nowym gabinecie. Preferuję literaturę faktu, książki, z których można wynieść wiedzę. Nigdy nie przepadałam za poezją i baśniami. A pan? - spytała, bo dlaczego by nie.
W ostatniej chwili powstrzymała impuls oparcia łokci na blacie, gdy z pola widzenia zniknęła kelnerka. Najwygodniej siedziało się z brodą podpartą na jednej dłoni, dla pozorów jednak, i mając w pamięci irytujące lekcje Valerie, trzymała plecy prosto, brodę wysoko, a ręce na kolanach.
Uniosła brew w konsternacji mieszającej się z irytacją, gdy Borgin zaczął edukować ją na temat składania zamówień. Co za bezczelny, arogancki człowiek.
- Och, czyli teraz będziesz wybierał za mnie to co włożę do ust. Masz problemy z dawaniem kobietom wyboru, prawda? - spytała oschlej, idąc jego śladem i rezygnując ze sztucznych tytułów. Czuła się z tym swobodniej i lepiej. - Musisz tu często bywać, jeżeli recytujesz menu z pamięci. - Wargi same układały jej się w wyraz pogardy, choć po chwili udało jej się go stłumić. - Po prawdzie, nie przepadam za słodyczami. - Była to zaledwie półprawda, bo istniały słodkości, po które sięgała chętnie, czuła jednak przyjemność z powiedzenia mu tego w twarz. - Jeśli jednak polecasz, może dam im szansę i zamówię wszystko, dla samej degustacji. Nie jestem tylko pewna, czy cię to drastycznie nie obciąży. Chyba, że chcesz, bym zapłaciła sama? Stać mnie. - Uśmiechnęła się niewinnie, choć zęby miała zaciśnięte. Zirytował ją swoimi nudnymi monologami i ponownym nawiązaniem do Marii. Z niemym westchnieniem, którym chciała wyrzucić z ciała zalążki złości, sięgnęła po menu. - Zobaczmy te ceny... i sprawność twojej pamięci. Wydaje się bowiem, że rozpamiętywanie urokliwości mojej drogiej kuzynki spędza ci wciąż sen z powiek. Na twoim miejscu jednak nie robiłabym sobie nadziei. Maria to wspaniała młoda dama i jej ojciec przyobiecał ją już odpowiedniemu do jej wieku i statusu kawalerowi. - Nie sądziła, że kiedykolwiek sięgnie po takie kłamstwo; przyszło jej jednak do głowy i momentalnie sprawiło, że rozluźniła ramiona. Widać potrafiła odpowiedzieć mu w jego stylu, sięgając po durne prawidła, w które sam tak zaciekle wierzył. - Potwierdziła. Nie przypadłeś jej jednak do gustu i bodaj mnie to nie dziwi. Jesteś dużo starszy i mieszkasz w fatalnej dzielnicy. Nawet jeśli miała szczęście, że ją stamtąd wyprowadziłeś, osobiście wolałabym, by nie utrzymywała kontaktu z obywatelami... twojego rzędu. - Uśmiechnęła się, nie sięgając po żadne dosłowne obelgi, bo i nie musiała. Lęk o młodą pannę w otoczeniu czarnej magii i londyńskich mętów był zupełnie uzasadniony.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mógł by wypowiedzieć się na ten temat - mógłby wyjaśniać Elvirze jak to nie przystoi pannie spotykać się sam na sam z mężczyznami, szczególnie w miejscach publicznych w takiej aranżacji jak oni dzisiaj. A z drugiej strony sam wybrał kawiarnię w magicznym porcie właśnie po to, aby uniknąć fałszywych oskarżeń o zainteresowanie kobietą. Wybrałby znacznie bardziej eleganckie miejsce na spotkanie z kobietą, co do której miał zainteresowanie oraz plany na przyszłość.
Wyłącznie upił więc łyk swojej kawy.
- Możemy przejść na ty - zgodził się.
Literatura rzeczywiście mogła łączyć ludzi. Chociaż czy było dla niego zaskoczeniem, że uzdrowicielka była zainteresowana książkami, które niosły wiedzę? Owszem, Elvira była kobietą i sam nigdy nie chciałby się znaleźć pod jej różdżką, a jednocześnie było to miłym zaskoczeniem, że podchodziła w końcu poważnie do swojej profesji.
- Rzadko sięgam po fabularne książki, chociaż dla wprawy w języku, właśnie takie czytałem ucząc się norweskiego - przyznał spokojnie. - Stanowczo większość moich książek to literatura faktu. Historyczne, kilka anatomicznych atlasów, ale z racji, że odziedziczyłem po dziadku nie małą kolekcję książek, znajdują się tam również stare podręczniki z Durmstrangu, wiele literatury norweskiej i angielskiej, z pojedynczymi dziełami szwedzkimi i francuskimi - dodał, zastanawiając się przez dłuższą chwilę. Baśni nie uważał za zło - uważał za źródło pewnego rodzaju wiedzy. - Stare ludowe podania są jednym ze źródeł, które czasem pomagają w zrozumieniu kontekstu starych tekstów, ale nie mam do nich specjalnego nastawienia. Nie mówię tutaj o samym języku norweskim, raczej tak jak angielski kiedyś przyjmował różne formy, tak również tyczy się to staronordyckiego. Pomaga to zrozumienie kontekstu, wymowy czy znaczeń niektórych słów - wyjaśnił spokojnym tonem, nienachalnym. Sam fakt tłumaczenia podobnego podejścia mógł świadczyć o tym, że nie podejrzewał Elviry o zainteresowanie zgłębianiem historii czy kultury - z drugiej strony jego rzeczowy ton wyjaśnień wcale nie sprawiał wrażenia, aby rozkładał coś na czynniki pierwsze jak dla dziecka.
- Wtedy złożyłbym zamówienie za ciebie - odpowiedział bez wzruszenia. - A tak zwracam twoją uwagę na niektóre z godnych polecenia pozycji, tym bardziej że sam wybrałem miejsce spotkania, nie biorąc pod uwagę czy jesteś zaznajomiona z jego ofertą - dodał spokojnie, powoli, chłodno. Zupełnie jakby wykładał oczywistą rzecz. Jego wargi nawet nie drygnęły, kiedy kobieta sięgnęła po menu. Nie spoglądał na jej dłonie, utkwiwszy wzrok w jej twarzy.
- Elviro, bardziej martwiłbym się podobnym marnotrawstwem jedzenia z twojej strony w czasie kryzysu ekonomicznego niż tym, że obciążysz mój budżet. Gdybym nie był w stanie pokryć rachunku, nie zapraszałbym nigdzie nikogo. Zapraszając mam obowiązek zająć się rachunkiem - kontynuował surowo, nie do końca rozumiejąc co Elvira miała na zamiarze podobnymi sugestiami i słowami. Miał po prostu grać w jej grę? A może to był powód, dla którego wciąż była panną? Nie dziwił się, dostałby migreny od regularnego słuchania podobnych zarzutów i stwierdzeń na co dzień.
- Nie rozumiem twoich zarzutów, Elviro - odpowiedział spokojnie. - Sugerujesz, że lordowie Burke są osobami niegodnymi utrzymywania relacji? Przypominam, że pracuję w sklepie, który powstał dzięki współpracy między naszymi rodzinami - powiedział, znów bez wzruszenia większego. Przesunął jednak wzrok na kelnerkę, aby ta do nich podeszła - i aby panna Multon mogła złożyć zamówienie. Nawet jeśli chciała spróbować złożyć niebotycznie duże. - Nie jestem zainteresowany Marią w ten sposób - wyjaśnił spokojnie. - Pod moją opieką znajdzie się mój brat, który w czerwcu kończy swoją edukację za granicą i powoli poszukuję odpowiedniej panny dla niego, o czystej krwi i z odpowiednim pochodzeniem. Wasza rodzina jest powiązana z rodem Parkinson, prawda? Maria wspominała pracę w rezerwacie dla nich - powiedział, po tym zwracając się do kelnerki.
- Poproszę tartę z melasy oraz kolejną porcję czarnej kawy - zwrócił się z miłym uśmiechem do kobiety, która podeszła do stolika. Chociaż ten uśmiech mógł być czymś, co zupełnie do niego nie pasowało. - Potrzebujesz więcej czasu na podjęcie decyzji, Elviro?
Wyłącznie upił więc łyk swojej kawy.
- Możemy przejść na ty - zgodził się.
Literatura rzeczywiście mogła łączyć ludzi. Chociaż czy było dla niego zaskoczeniem, że uzdrowicielka była zainteresowana książkami, które niosły wiedzę? Owszem, Elvira była kobietą i sam nigdy nie chciałby się znaleźć pod jej różdżką, a jednocześnie było to miłym zaskoczeniem, że podchodziła w końcu poważnie do swojej profesji.
- Rzadko sięgam po fabularne książki, chociaż dla wprawy w języku, właśnie takie czytałem ucząc się norweskiego - przyznał spokojnie. - Stanowczo większość moich książek to literatura faktu. Historyczne, kilka anatomicznych atlasów, ale z racji, że odziedziczyłem po dziadku nie małą kolekcję książek, znajdują się tam również stare podręczniki z Durmstrangu, wiele literatury norweskiej i angielskiej, z pojedynczymi dziełami szwedzkimi i francuskimi - dodał, zastanawiając się przez dłuższą chwilę. Baśni nie uważał za zło - uważał za źródło pewnego rodzaju wiedzy. - Stare ludowe podania są jednym ze źródeł, które czasem pomagają w zrozumieniu kontekstu starych tekstów, ale nie mam do nich specjalnego nastawienia. Nie mówię tutaj o samym języku norweskim, raczej tak jak angielski kiedyś przyjmował różne formy, tak również tyczy się to staronordyckiego. Pomaga to zrozumienie kontekstu, wymowy czy znaczeń niektórych słów - wyjaśnił spokojnym tonem, nienachalnym. Sam fakt tłumaczenia podobnego podejścia mógł świadczyć o tym, że nie podejrzewał Elviry o zainteresowanie zgłębianiem historii czy kultury - z drugiej strony jego rzeczowy ton wyjaśnień wcale nie sprawiał wrażenia, aby rozkładał coś na czynniki pierwsze jak dla dziecka.
- Wtedy złożyłbym zamówienie za ciebie - odpowiedział bez wzruszenia. - A tak zwracam twoją uwagę na niektóre z godnych polecenia pozycji, tym bardziej że sam wybrałem miejsce spotkania, nie biorąc pod uwagę czy jesteś zaznajomiona z jego ofertą - dodał spokojnie, powoli, chłodno. Zupełnie jakby wykładał oczywistą rzecz. Jego wargi nawet nie drygnęły, kiedy kobieta sięgnęła po menu. Nie spoglądał na jej dłonie, utkwiwszy wzrok w jej twarzy.
- Elviro, bardziej martwiłbym się podobnym marnotrawstwem jedzenia z twojej strony w czasie kryzysu ekonomicznego niż tym, że obciążysz mój budżet. Gdybym nie był w stanie pokryć rachunku, nie zapraszałbym nigdzie nikogo. Zapraszając mam obowiązek zająć się rachunkiem - kontynuował surowo, nie do końca rozumiejąc co Elvira miała na zamiarze podobnymi sugestiami i słowami. Miał po prostu grać w jej grę? A może to był powód, dla którego wciąż była panną? Nie dziwił się, dostałby migreny od regularnego słuchania podobnych zarzutów i stwierdzeń na co dzień.
- Nie rozumiem twoich zarzutów, Elviro - odpowiedział spokojnie. - Sugerujesz, że lordowie Burke są osobami niegodnymi utrzymywania relacji? Przypominam, że pracuję w sklepie, który powstał dzięki współpracy między naszymi rodzinami - powiedział, znów bez wzruszenia większego. Przesunął jednak wzrok na kelnerkę, aby ta do nich podeszła - i aby panna Multon mogła złożyć zamówienie. Nawet jeśli chciała spróbować złożyć niebotycznie duże. - Nie jestem zainteresowany Marią w ten sposób - wyjaśnił spokojnie. - Pod moją opieką znajdzie się mój brat, który w czerwcu kończy swoją edukację za granicą i powoli poszukuję odpowiedniej panny dla niego, o czystej krwi i z odpowiednim pochodzeniem. Wasza rodzina jest powiązana z rodem Parkinson, prawda? Maria wspominała pracę w rezerwacie dla nich - powiedział, po tym zwracając się do kelnerki.
- Poproszę tartę z melasy oraz kolejną porcję czarnej kawy - zwrócił się z miłym uśmiechem do kobiety, która podeszła do stolika. Chociaż ten uśmiech mógł być czymś, co zupełnie do niego nie pasowało. - Potrzebujesz więcej czasu na podjęcie decyzji, Elviro?
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekoladowa Perła
Szybka odpowiedź