Pub Wilk Morski
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub Wilk Morski
Wiekowy już pub, który powstał wraz z założeniem magicznej części Doków. Pomimo tradycji i renomy, przyciąga najczęściej żeglarzy, z wnętrza, szczególnie późnymi wieczorami dobiegają morskie pieśni. Barman serwuje, wyróżniające się na tle piw jęczmiennych i czerwonych, zimne ciemne piwo jopejskie, o silnych właściwościach rozgrzewających. Szczególnym zainteresowaniem cieszy się także popularny Porter wraz z Grogiem - silnym trunkiem rozcieńczonym wodą, podawanym z cytrusami, cynamonem lub cukrem dla poprawy smaku. Co piątek odbywają się tutaj wieczorki, podczas którym rozbrzmiewają takie szanty, jak: Sen o syrenie, Duchy z Albatrosa, Jolly Roger, Listy z Atlantydy, Na statku Lady Mary, Wodny Koń, Kołysanka dla Moruadh.
Główne pomieszczenie jest zatłoczone szczególnie wieczorami, ciężko o wolne miejsce. Wąskie przejścia prowadzą do mniejszych, dusznych salek. Na piętrze można wynająć pokój, o ile nie przeszkadza ci twardy materac.
Główne pomieszczenie jest zatłoczone szczególnie wieczorami, ciężko o wolne miejsce. Wąskie przejścia prowadzą do mniejszych, dusznych salek. Na piętrze można wynająć pokój, o ile nie przeszkadza ci twardy materac.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:11, w całości zmieniany 1 raz
Florka choć była zaledwie dwudziestosiedmioletnią kobietą była jego dobrą znajomą, może nawet przyjaciółką? Wiek nigdy nie stanowił dla niego większego problemu, a i kobieta jest wbrew pozorom niezwykle dojrzała jak na swój wiek, albo on niedojrzały... coś z dwóch.
- Nie włamuję, tylko korzysta z zaproszenia. - Nie jego wina, że drzwi do lodziarni były akurat otwarte. Potraktował to jako zaproszenie! Florka jeśli ma mieć do kogoś pretensję w tej sprawie, to tylko i wyłącznie do siebie. A co jeśli odwiedziłby ją ktoś inny, niż Johnny? Złodziej, porywacz, morderca, gwałciciel... Takich to nie brakowało! Powinna być mu wdzięczna! Dzięki niemu będzie następnym razem ostrożniejsza i teraz będzie już na pewno pamiętać o tym, aby zamykać drzwi.
- Nie wolę. Praca to praca, przyjemność to przyjemność. Trzeba to jakoś rozdzielać. - Jak miałby spokojnie się napić i odpocząć w miejscu swojej pracy, jakim był Zajączek? Jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało i jak wiele osób miałoby inne zdanie, on i tak będzie się upierał, że jego Pub to nie miejsce przeznaczone do odpoczynku, a przynajmniej nie dla niego.
- Bo jesteśmy facetami. Tak już działa natura, kochanie. - Uśmiechnął się do niej przepraszająco, jakby on sam miał wziąć na siebie winę wszystkich mężczyzn żyjących na świecie.
- Jaki idiota cię aż tak zirytował, co? Pogadać sobie z nim? - Wystarczyłoby słowo Florence, a naprawdę byłby gotowy sobie z osobą, która zaszła jej za skórę "porozmawiać".
- Nie włamuję, tylko korzysta z zaproszenia. - Nie jego wina, że drzwi do lodziarni były akurat otwarte. Potraktował to jako zaproszenie! Florka jeśli ma mieć do kogoś pretensję w tej sprawie, to tylko i wyłącznie do siebie. A co jeśli odwiedziłby ją ktoś inny, niż Johnny? Złodziej, porywacz, morderca, gwałciciel... Takich to nie brakowało! Powinna być mu wdzięczna! Dzięki niemu będzie następnym razem ostrożniejsza i teraz będzie już na pewno pamiętać o tym, aby zamykać drzwi.
- Nie wolę. Praca to praca, przyjemność to przyjemność. Trzeba to jakoś rozdzielać. - Jak miałby spokojnie się napić i odpocząć w miejscu swojej pracy, jakim był Zajączek? Jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało i jak wiele osób miałoby inne zdanie, on i tak będzie się upierał, że jego Pub to nie miejsce przeznaczone do odpoczynku, a przynajmniej nie dla niego.
- Bo jesteśmy facetami. Tak już działa natura, kochanie. - Uśmiechnął się do niej przepraszająco, jakby on sam miał wziąć na siebie winę wszystkich mężczyzn żyjących na świecie.
- Jaki idiota cię aż tak zirytował, co? Pogadać sobie z nim? - Wystarczyłoby słowo Florence, a naprawdę byłby gotowy sobie z osobą, która zaszła jej za skórę "porozmawiać".
Gość
Gość
Gdyby Florence miała typować, pewnie powiedziałaby, że oba te stwierdzenia są prawdziwe. Florence była dojrzała mimo swojego wciąż dość młodego wieku. A Johnny mimo że miał już ponad pięćdziesiątkę na karku, nadal zdecydowanie zachowywał się jak dzieciak. I gdzie tu logika.
- Już przerabialiśmy ten temat... włamywaczu - poruszyła śmiesznie brwiami znad swojego kufla.
Tak, tak, już znała tę śpiewkę, że "wizyta" Johnnego powinna być dla niej nauczką, by na przyszłość bardziej dbać o swoje bezpieczeństwo i zamykać lodziarnię zdecydowanie dokładniej... nawet kiedy ona sama była w środku! Ale żeby nie było - dość prędko Florka przekonała się, że w sumie Johnny miał rację... raczej nie podobało jej się, kiedy Bott włamał się im do lodziarni i zaczarował lody! Od tamtej pory Florence nakłada zawsze na swój lokal kilka zaklęć antywłamaniowych więcej.
- No to nie marudź, marudo - wyszczerzyła się. Pewnie miałaby pewne opory by przyjść do Zająca. Nawet jeśli prowadził go Johnny, lokal nie należał do jej ulubionych. Nie czuła się tam komfortowo, zdecydowanie wolała wesołe wnętrze "Wilka".
Czy to nie brzmi nieco ironicznie?
- To was nie usprawiedliwia! - burknęła. Florean był porządnym facetem. Nie był gumochłonem! Alan z resztą też. Tego jednak Florence nie zamierzała powiedzieć głośno. Westchnęła za to, wbijając na chwilę wzrok w swoje piwo, wypite już do połowy - Nie znasz go. Chyba. To mój dawny przyjaciel ze szkoły... I nie, to nie jest sprawa sercowa. Albo w sumie jest. Ale nie moja.
Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny. Oj, podejrzewała że naprawde byłby zdolny do tego by pójść i sobie porozmawiać z delikwentem, który ją zirytuje. Ale chyba w tym przypadku to nie zda egzaminu.
- Wyobraź sobie mega strachliwą osobę. Taką naprawdę strachliwą. Cykora nad cykorami. I ten tchórz ma przyjaciela. Wieloletniego. Który nagle wyznaje mu miłość. Ze złością. Bo kochał cykora już od dawna, ale cykor tego nie widział. A potem wściekły przyjaciel zostawia cykora samego sobie. Tuż przed przesłuchaniem w ministerstwie. - w miarę tego przykrótkiego opisu historii Florka coraz bardziej się irytowała na Matta. Tak szurnęła kuflem po stole, że niemal spadł na podłogę. Wbiła potem w Johnnego sugestywne spojrzenie, mówiące mniej więcej: "No prawda że skończony cham i prostak?!"
- Już przerabialiśmy ten temat... włamywaczu - poruszyła śmiesznie brwiami znad swojego kufla.
Tak, tak, już znała tę śpiewkę, że "wizyta" Johnnego powinna być dla niej nauczką, by na przyszłość bardziej dbać o swoje bezpieczeństwo i zamykać lodziarnię zdecydowanie dokładniej... nawet kiedy ona sama była w środku! Ale żeby nie było - dość prędko Florka przekonała się, że w sumie Johnny miał rację... raczej nie podobało jej się, kiedy Bott włamał się im do lodziarni i zaczarował lody! Od tamtej pory Florence nakłada zawsze na swój lokal kilka zaklęć antywłamaniowych więcej.
- No to nie marudź, marudo - wyszczerzyła się. Pewnie miałaby pewne opory by przyjść do Zająca. Nawet jeśli prowadził go Johnny, lokal nie należał do jej ulubionych. Nie czuła się tam komfortowo, zdecydowanie wolała wesołe wnętrze "Wilka".
Czy to nie brzmi nieco ironicznie?
- To was nie usprawiedliwia! - burknęła. Florean był porządnym facetem. Nie był gumochłonem! Alan z resztą też. Tego jednak Florence nie zamierzała powiedzieć głośno. Westchnęła za to, wbijając na chwilę wzrok w swoje piwo, wypite już do połowy - Nie znasz go. Chyba. To mój dawny przyjaciel ze szkoły... I nie, to nie jest sprawa sercowa. Albo w sumie jest. Ale nie moja.
Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny. Oj, podejrzewała że naprawde byłby zdolny do tego by pójść i sobie porozmawiać z delikwentem, który ją zirytuje. Ale chyba w tym przypadku to nie zda egzaminu.
- Wyobraź sobie mega strachliwą osobę. Taką naprawdę strachliwą. Cykora nad cykorami. I ten tchórz ma przyjaciela. Wieloletniego. Który nagle wyznaje mu miłość. Ze złością. Bo kochał cykora już od dawna, ale cykor tego nie widział. A potem wściekły przyjaciel zostawia cykora samego sobie. Tuż przed przesłuchaniem w ministerstwie. - w miarę tego przykrótkiego opisu historii Florka coraz bardziej się irytowała na Matta. Tak szurnęła kuflem po stole, że niemal spadł na podłogę. Wbiła potem w Johnnego sugestywne spojrzenie, mówiące mniej więcej: "No prawda że skończony cham i prostak?!"
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Skoro jestem włamywaczem, to czemu mnie nie zaskarżysz? - Zapytał z przekąsem uśmiechając się łobuzersko. Jeśli miałby być szczerym to jakoś szczególnie mu się jednak do Tower nie śpieszyło, tym bardziej, że jakiś czas miał okazję już tam spędzić. Ogółem było w porządku, ale łóżka mają cholernie niewygodne.
Słysząc kolejne słowa dziewczyny spojrzał na nią urażony. On marudny? Daleko mu było do bycia taką osobą. Chociaż... no może czasem. Rzadko.
Zajączek stety, bądź niestety nie był zbyt przyjemnym miejscem. Po zostaniu jego właścicielem postanowił nie zmieniać jego klimatu, a miejsce to, tak samo, niezmiennie od lat, odwiedzają wciąż niezbyt ciekawe typy. Jest to miejsce szczególnie nieciekawe dla kobiet. Kiedy to on był jeszcze klientem żadna z nich nie odważyła się tam wejść, a teraz? Spróbowałby który dotknąć którąkolwiek z nich, rzucić jakiś kąśliwy komentarz, czy choćby krzywo spojrzeć, a dobrze wiedzieli jaki los by ich czekał. Nie dość, ze dostaliby niezłe manto, to jeszcze dożywotni zakaz przychodzenia do pubu. Jeśli chodziło o stosowne traktowanie kobiet John był bezkompromisowy i nieugięty.
- Może i nie, ale tak już jest moja droga. - Wzruszył ramionami upijając kolejny łyk piwa. Faceci to idioci. On sam najlepiej o tym wie, bo sam nim jest. A ci mężczyźni, którzy się do swego debilizmu nie przyznają są jeszcze gorszymi bez mózgami. Jakby nie patrzeć bez kobiet już dawno by poumierali. Natura jednak, to wciąż natura. Jej nawet Florence nie zmieni.
Z każdym wypowiedzianym przez Florkę słowem swego koślawego wytłumaczenia unosił coraz to wyżej jedną ze swoich brwi.
- Wyobraziłem. - Stwierdził wzdychając ciężko i kręcąc głową. - Czasem ludzie i ich zdolności do komplikowania sobie samym życica mnie zadziwiają. - Czy on nie był taki sam? Zawsze musiał szukać dziury w całym, a później tego żałować. Lepiej jednak jest, aby ktoś uczył się na jego błędach, niż na swoich.
- Przyjaciel nie powinien na pewno zostawić cykora, ale jakby nie patrzeć musiał poczuć się skrzywdzony. Męska duma to krucha rzecz, a połączenie dumy z miłością... - Przerwał na chwilę wpatrując się przez dłuższy czas w swój kufel. - Nic dobrego z tego wyjść nie może.
Właśnie przez tą cholerną dumę faceci okazywali się być idiotami. Albo może to dotyczyło wyłącznie jego samego?
- Cykor ma prawo być zły na przyjaciela, ale powinien też pomyśleć o tym co mógł on wtedy poczuć. Powinni porozmawiać, przeprosić siebie nawzajem i nie sugerować się tym co powiedzieli, bądź zrobili w gniewie.
Słysząc kolejne słowa dziewczyny spojrzał na nią urażony. On marudny? Daleko mu było do bycia taką osobą. Chociaż... no może czasem. Rzadko.
Zajączek stety, bądź niestety nie był zbyt przyjemnym miejscem. Po zostaniu jego właścicielem postanowił nie zmieniać jego klimatu, a miejsce to, tak samo, niezmiennie od lat, odwiedzają wciąż niezbyt ciekawe typy. Jest to miejsce szczególnie nieciekawe dla kobiet. Kiedy to on był jeszcze klientem żadna z nich nie odważyła się tam wejść, a teraz? Spróbowałby który dotknąć którąkolwiek z nich, rzucić jakiś kąśliwy komentarz, czy choćby krzywo spojrzeć, a dobrze wiedzieli jaki los by ich czekał. Nie dość, ze dostaliby niezłe manto, to jeszcze dożywotni zakaz przychodzenia do pubu. Jeśli chodziło o stosowne traktowanie kobiet John był bezkompromisowy i nieugięty.
- Może i nie, ale tak już jest moja droga. - Wzruszył ramionami upijając kolejny łyk piwa. Faceci to idioci. On sam najlepiej o tym wie, bo sam nim jest. A ci mężczyźni, którzy się do swego debilizmu nie przyznają są jeszcze gorszymi bez mózgami. Jakby nie patrzeć bez kobiet już dawno by poumierali. Natura jednak, to wciąż natura. Jej nawet Florence nie zmieni.
Z każdym wypowiedzianym przez Florkę słowem swego koślawego wytłumaczenia unosił coraz to wyżej jedną ze swoich brwi.
- Wyobraziłem. - Stwierdził wzdychając ciężko i kręcąc głową. - Czasem ludzie i ich zdolności do komplikowania sobie samym życica mnie zadziwiają. - Czy on nie był taki sam? Zawsze musiał szukać dziury w całym, a później tego żałować. Lepiej jednak jest, aby ktoś uczył się na jego błędach, niż na swoich.
- Przyjaciel nie powinien na pewno zostawić cykora, ale jakby nie patrzeć musiał poczuć się skrzywdzony. Męska duma to krucha rzecz, a połączenie dumy z miłością... - Przerwał na chwilę wpatrując się przez dłuższy czas w swój kufel. - Nic dobrego z tego wyjść nie może.
Właśnie przez tą cholerną dumę faceci okazywali się być idiotami. Albo może to dotyczyło wyłącznie jego samego?
- Cykor ma prawo być zły na przyjaciela, ale powinien też pomyśleć o tym co mógł on wtedy poczuć. Powinni porozmawiać, przeprosić siebie nawzajem i nie sugerować się tym co powiedzieli, bądź zrobili w gniewie.
Gość
Gość
- A kto by potem ze mną chodził na piwo? - odpowiedziała pytaniem, patrząc na niego jak na głupka. Nic nie zginęło więc sumie mogła przymknąć oko na ten drobny włam. Tym bardziej że włamywacza lubiła a i karę już mu przecież wymierzyła osobiście. Notatnikiem.
Zdecydowanie pokiwała głową, przytakując co poniektórym słowom Mężczyzny, kiedy już skupili się na rozmowie o Lily i Mattcie. Komplikowanie sobie życia... łagodnie mówiąc! Ta dwójka już od dawna żyła przecież w tym chorym "związku". Jedno kochało drugie a drugie nie widziało miłości pierwszego i traktowało go jak przyjaciela! Trzeba być naprawdę ślepym, by nie widzieć jakim uczuciem Matt darzył Lily. Florka bez trudu to dostrzegła już dawno! Żałowała, że obiecała Bottowi że nic nie powie rudzielcowi. Może ta dwójka zeszłaby się bez takich cyrków!
- Johnny, ja to doskonale wiem - powiedziała, wzdychając ciężko. - Jedno nie powinno być tak ślepe a drugie nie powinno zostawiać pierwszego w chwili największej próby. Gdybym nie wzięła cykora do siebie do mieszkania na tych kilka dni, pewnie dostałaby kręćka z nerwów we własnym mieszkaniu. Wiem o tym, że muszą ze sobą pogadać i po prostu wszystko wyjaśnić.
Wzruszyła ramionami. Sama już przecież to proponowała Lily. Uspokajała ją, tłumacząc, że oboje muszą się najpierw uspokoić a potem porozmawiać. Bez kłótni, robienia sobie wyrzutów i zrzucania winy na siebie nawzajem.
- Po prostu nie rozumiem czemu ten dureń... ten przeklęty idiota, czemu wyskoczył ze swoimi uczuciami akurat teraz? Trzymał to w sobie przez lata, miał dużo lepsze okazje do wyznania miłości! Na co on czekał? Psidwak go trącał... może jeszcze ona pierwsza miała mu powiedzieć, że go kocha?
Ponownie spojrzała na Johnnego, próbując zrozumieć zaistniałą sytuację i zachowanie Matta. I za cholerę nie potrafiła.
Zdecydowanie pokiwała głową, przytakując co poniektórym słowom Mężczyzny, kiedy już skupili się na rozmowie o Lily i Mattcie. Komplikowanie sobie życia... łagodnie mówiąc! Ta dwójka już od dawna żyła przecież w tym chorym "związku". Jedno kochało drugie a drugie nie widziało miłości pierwszego i traktowało go jak przyjaciela! Trzeba być naprawdę ślepym, by nie widzieć jakim uczuciem Matt darzył Lily. Florka bez trudu to dostrzegła już dawno! Żałowała, że obiecała Bottowi że nic nie powie rudzielcowi. Może ta dwójka zeszłaby się bez takich cyrków!
- Johnny, ja to doskonale wiem - powiedziała, wzdychając ciężko. - Jedno nie powinno być tak ślepe a drugie nie powinno zostawiać pierwszego w chwili największej próby. Gdybym nie wzięła cykora do siebie do mieszkania na tych kilka dni, pewnie dostałaby kręćka z nerwów we własnym mieszkaniu. Wiem o tym, że muszą ze sobą pogadać i po prostu wszystko wyjaśnić.
Wzruszyła ramionami. Sama już przecież to proponowała Lily. Uspokajała ją, tłumacząc, że oboje muszą się najpierw uspokoić a potem porozmawiać. Bez kłótni, robienia sobie wyrzutów i zrzucania winy na siebie nawzajem.
- Po prostu nie rozumiem czemu ten dureń... ten przeklęty idiota, czemu wyskoczył ze swoimi uczuciami akurat teraz? Trzymał to w sobie przez lata, miał dużo lepsze okazje do wyznania miłości! Na co on czekał? Psidwak go trącał... może jeszcze ona pierwsza miała mu powiedzieć, że go kocha?
Ponownie spojrzała na Johnnego, próbując zrozumieć zaistniałą sytuację i zachowanie Matta. I za cholerę nie potrafiła.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- W całej Anglii nie znajdziesz innego tak wspaniałego towarzystwa. - Oznajmił skromnie unosząc swój kufel jakby w geście toastu, a następnie upił kolejny łyk lekko gorzkiego napoju.
- Faceci wbrew pozorom gorzej radzą sobie z własnymi uczuciami. Ten dureń musiał bardzo długo ukrywać swoje i może po prostu miał już dość i postanowił wyjawić jej prawdę? A dlaczego wtedy? Mógł pomyśleć, że to jego ostatnia szansa. - John mógł z łatwością wczuć się w sytuacje tego chłopaka. Nie żeby kiedykolwiek zdarzyło mu się nieodwzajemnione uczucie, ale dobrze wiedział jak trudu jest okazać komuś to co się czuje. Może i nie były to za dobre okoliczności na wyjawienie prawdy, ale lepiej wcześniej niż później. Bo czasem faktycznie może być aż za późno, tak jak było to w przypadku Johna.
- Nie bronie go Flo. Prawdziwy facet nie zostawiłby w takim momencie kobiety, ale spróbuj również wstawić się na jego miejsce. Skrywanie swoich uczuć nie jest zbyt dobrą opcją. - Żaden prawdziwy mężczyzna nie powinien zostawić kobiety w sytuacji gdy go najbardziej potrzebuje. Bez względu na okoliczności, bez względu na wypowiedziane wcześniej słowa, powinien był z nią zostać. choć niewątpliwie facet już pewnie o tym wie i żałuje. Najwyraźniej najpierw robienie, później myślenie, to ułomność każdego mężczyzny.
- Faceci to tchórze. Nieraz ci już to mówiłem. - Uśmiechnął się wiedząc dobrze jak prawdziwe były jego słowa. Może nie wszyscy, kto wie? Albo przynajmniej w różnym stopniu.
- Dlatego właśnie wolę towarzystwo kobiet. - Powiedział to puszczając do niej oczko. Rzeczywiście jakoś zawsze wolał towarzystwo płci pięknej, choć to z mężczyznami spędzał więcej czasu. Cóż, nie zawile kobiet chodziło po niezbyt ciekawych knajpach, na walki na pięści w Dokach, bądź na jakieś włamy, kończąc ostatecznie w Tower. Kobiety były ponad to. Szkoda, że wcześniej nie był chociaż o tą wiedzę mądrzejszy. Oszczędziłoby mu to dość sporo kłopotów w młodości i teczki na swój temat w Ministerstwie.
- Faceci wbrew pozorom gorzej radzą sobie z własnymi uczuciami. Ten dureń musiał bardzo długo ukrywać swoje i może po prostu miał już dość i postanowił wyjawić jej prawdę? A dlaczego wtedy? Mógł pomyśleć, że to jego ostatnia szansa. - John mógł z łatwością wczuć się w sytuacje tego chłopaka. Nie żeby kiedykolwiek zdarzyło mu się nieodwzajemnione uczucie, ale dobrze wiedział jak trudu jest okazać komuś to co się czuje. Może i nie były to za dobre okoliczności na wyjawienie prawdy, ale lepiej wcześniej niż później. Bo czasem faktycznie może być aż za późno, tak jak było to w przypadku Johna.
- Nie bronie go Flo. Prawdziwy facet nie zostawiłby w takim momencie kobiety, ale spróbuj również wstawić się na jego miejsce. Skrywanie swoich uczuć nie jest zbyt dobrą opcją. - Żaden prawdziwy mężczyzna nie powinien zostawić kobiety w sytuacji gdy go najbardziej potrzebuje. Bez względu na okoliczności, bez względu na wypowiedziane wcześniej słowa, powinien był z nią zostać. choć niewątpliwie facet już pewnie o tym wie i żałuje. Najwyraźniej najpierw robienie, później myślenie, to ułomność każdego mężczyzny.
- Faceci to tchórze. Nieraz ci już to mówiłem. - Uśmiechnął się wiedząc dobrze jak prawdziwe były jego słowa. Może nie wszyscy, kto wie? Albo przynajmniej w różnym stopniu.
- Dlatego właśnie wolę towarzystwo kobiet. - Powiedział to puszczając do niej oczko. Rzeczywiście jakoś zawsze wolał towarzystwo płci pięknej, choć to z mężczyznami spędzał więcej czasu. Cóż, nie zawile kobiet chodziło po niezbyt ciekawych knajpach, na walki na pięści w Dokach, bądź na jakieś włamy, kończąc ostatecznie w Tower. Kobiety były ponad to. Szkoda, że wcześniej nie był chociaż o tą wiedzę mądrzejszy. Oszczędziłoby mu to dość sporo kłopotów w młodości i teczki na swój temat w Ministerstwie.
Gość
Gość
A to skromniś!
Florence tylko uniosła brwi ale zaraz potem pokręciła głową, rozbawiona. Chociaż musiała przyznać mu rację - Johnny zdecydowanie był jednym z najlepszych kompanów. Zabawny, choć często z dość ciętym humorem, rozluźniony, inteligentny. Kiedy Flo potrzebowała się napić, był najlepszą opcją.
Kobieta zapatrzyła się w drewniany blat. Oczywiście Florence znała dużo więcej szczegółów związanych z tą sprawą i potrafiła odpowiedzieć na pytanie "dlaczego Matt tak długo ukrywał swoje uczucia". W końcu Lily przez bardzo długi czas uganiała się za kimś innym. Co jednak wcale nie usprawiedliwiało zachowania mężczyzny, bo w tym miłosnym trójkącie Duncan w ogóle nie brał Lily na poważnie. Matt to widział ale zamiast o nią zawalczyć... milczał i tylko gapił się za nią jak cielę w malowane wrota. Chyba naprawdę gumochłon miał więcej rozumu!
- Tak mu powiem! Że jest przeklętym tchórzem. Egoistycznym durniem, który tak był skupiony na swojej dumie, że ją skrzywdził! Bo woli użalać się nad sobą, niż być szczęśliwy!
Powiedziała co wiedziała a potem za jednym razem wypiła wszystko to co jej zostało w kuflu. Odstawiła go na blat z hukiem i spojrzała na Johnny'ego nieco wyzywająco.
- Już mi lepiej, zdecydowanie. Musiałam odreagować jakoś tę irytację i złość na niego. Wyjście na piwo i rozmowa z tobą zdecydowanie pomogły.
Teraz będzie mogła podejść do kwestii opieki nad Lily z nową energią i zapałem. Ale jak tylko spotka Matta, to nogi mu z tyłka powyrywa, zdecydowanie. Już ona sobie z nim porozmawia, zanim pozwoli Lily się z nim zobaczyć. Spotulnieje chłopaczyna i będzie przepraszać rudzielca na kolanach... stop, nie. Jak miałby klęczeć skoro nie będzie miał kolan?
Florence pomachała ręką do pracownicy baru, chodzącej między stolikami i dolewającej gościom piwa. Kobieta zaraz podeszła do nich z uśmiechem i napełniła im kufle. Popsioczyła, popsioczyła a teraz pora było pogadać sobie na luzie. By całkiem się odstresować i poddać radosnej atmosferze panującej w lokalu.
Florence tylko uniosła brwi ale zaraz potem pokręciła głową, rozbawiona. Chociaż musiała przyznać mu rację - Johnny zdecydowanie był jednym z najlepszych kompanów. Zabawny, choć często z dość ciętym humorem, rozluźniony, inteligentny. Kiedy Flo potrzebowała się napić, był najlepszą opcją.
Kobieta zapatrzyła się w drewniany blat. Oczywiście Florence znała dużo więcej szczegółów związanych z tą sprawą i potrafiła odpowiedzieć na pytanie "dlaczego Matt tak długo ukrywał swoje uczucia". W końcu Lily przez bardzo długi czas uganiała się za kimś innym. Co jednak wcale nie usprawiedliwiało zachowania mężczyzny, bo w tym miłosnym trójkącie Duncan w ogóle nie brał Lily na poważnie. Matt to widział ale zamiast o nią zawalczyć... milczał i tylko gapił się za nią jak cielę w malowane wrota. Chyba naprawdę gumochłon miał więcej rozumu!
- Tak mu powiem! Że jest przeklętym tchórzem. Egoistycznym durniem, który tak był skupiony na swojej dumie, że ją skrzywdził! Bo woli użalać się nad sobą, niż być szczęśliwy!
Powiedziała co wiedziała a potem za jednym razem wypiła wszystko to co jej zostało w kuflu. Odstawiła go na blat z hukiem i spojrzała na Johnny'ego nieco wyzywająco.
- Już mi lepiej, zdecydowanie. Musiałam odreagować jakoś tę irytację i złość na niego. Wyjście na piwo i rozmowa z tobą zdecydowanie pomogły.
Teraz będzie mogła podejść do kwestii opieki nad Lily z nową energią i zapałem. Ale jak tylko spotka Matta, to nogi mu z tyłka powyrywa, zdecydowanie. Już ona sobie z nim porozmawia, zanim pozwoli Lily się z nim zobaczyć. Spotulnieje chłopaczyna i będzie przepraszać rudzielca na kolanach... stop, nie. Jak miałby klęczeć skoro nie będzie miał kolan?
Florence pomachała ręką do pracownicy baru, chodzącej między stolikami i dolewającej gościom piwa. Kobieta zaraz podeszła do nich z uśmiechem i napełniła im kufle. Popsioczyła, popsioczyła a teraz pora było pogadać sobie na luzie. By całkiem się odstresować i poddać radosnej atmosferze panującej w lokalu.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Myślę, że on to wie i bez twojego uświadamiania Flo. Jednakże jak najbardziej możesz go popchnąć we właściwym kierunku. - Facet prawdopodobnie nie wie teraz co powinien robić. I znając życie minie dość sporo czasu zanim wpadnie na jakiś pomysł. Kobiety są od myślenia, a mężczyźni od działania. On również dopił swoją zawartość kufla odkładając go na stół i gdy miał już zawołać kelnerkę, zrobiła to za niego Florence. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok, kręcąc w rozbawieniu głową. Uwielbiał taką Flo. Zapalczywą i energiczną, upartą jak cholera. Może dlatego tak dobrze się im rozmawiało, bez względu na różnice wieku?
- Nie ma sprawy. - Jemu też przydało się tego typu wyjście, choćby tylko po to, aby rozruszać trochę kości po siedmiu dniach w Tower. Miło było odwiedzić stare śmieci, co ciekawe spotkał tam kilku funkcjonariuszy, z którymi miał do czynienia jeszcze lata temu. Miło było sobie powspominać, choć łóżka nadal są tam tak samo niewygodne co dawniej. Trafił tam ze słusznego powodu. Zresztą, odniósł wrażenie, że Raidenowi sprawiło dużo przyjemności zamknięcie go tam. Naprawdę nie miał pojęcia jak poprawić ich relację. Gdy całkiem ładne blondwłosą kelnerka napełniła im kufle odpowiedział na jej uśmiech, po czym ta oddaliła się, by obsłużyć inny stolik, będąc odprowadzoną przez wzrok Johna. Może częściej będzie tu bywał?
Zaraz jednak spoważniał, tak jakby sobie o czymś przypomniał i przeniósł swój mętny wzrok na bąbelki piany w swoim kuflu.
- Co zrobić aby ktoś przestał cię nienawidzić? - Zapytał w lakoniczny, zupełnie do siebie niepodobny sposób, wciąż mając utkwiony wzrok w napoju. Raiden bez wątpienia pałał do niego właśnie takim uczuciem. Źle zaczęli i to przekłada się teraz na wszystkie ich kolejne spotkania. A może ich relacja była z góry skazana na niepowodzenie. Nie dziwił się. Raiden miał prawo go nienawidzić, po tym co zrobił, a raczej czego nie zrobił
- Nie ma sprawy. - Jemu też przydało się tego typu wyjście, choćby tylko po to, aby rozruszać trochę kości po siedmiu dniach w Tower. Miło było odwiedzić stare śmieci, co ciekawe spotkał tam kilku funkcjonariuszy, z którymi miał do czynienia jeszcze lata temu. Miło było sobie powspominać, choć łóżka nadal są tam tak samo niewygodne co dawniej. Trafił tam ze słusznego powodu. Zresztą, odniósł wrażenie, że Raidenowi sprawiło dużo przyjemności zamknięcie go tam. Naprawdę nie miał pojęcia jak poprawić ich relację. Gdy całkiem ładne blondwłosą kelnerka napełniła im kufle odpowiedział na jej uśmiech, po czym ta oddaliła się, by obsłużyć inny stolik, będąc odprowadzoną przez wzrok Johna. Może częściej będzie tu bywał?
Zaraz jednak spoważniał, tak jakby sobie o czymś przypomniał i przeniósł swój mętny wzrok na bąbelki piany w swoim kuflu.
- Co zrobić aby ktoś przestał cię nienawidzić? - Zapytał w lakoniczny, zupełnie do siebie niepodobny sposób, wciąż mając utkwiony wzrok w napoju. Raiden bez wątpienia pałał do niego właśnie takim uczuciem. Źle zaczęli i to przekłada się teraz na wszystkie ich kolejne spotkania. A może ich relacja była z góry skazana na niepowodzenie. Nie dziwił się. Raiden miał prawo go nienawidzić, po tym co zrobił, a raczej czego nie zrobił
Gość
Gość
Pokiwała głową zdecydowanie. Matt był uparty jak osioł i zdecydowanie ich rozmowa nie będzie należała do przyjemnych, ale Flo i tak nie zamierzała odpuścić. Facet nawarzył piwa i teraz musiał je wypić. Nie było innej opcji. Jedyna dobra strona tej sprawy to taka, że Lily w końcu nie jest okłamywana. Chociaż jednak marna z tego pociecha.
Florence, nieco zaskoczona, podniosła wzrok ze swojego kufla na Johnny'ego. Chyba nie widziała go jeszcze w tak melancholijnym nastroju. Musiało się chyba wydarzyć coś nieprzyjemnego i to coś, co dotyczyło bezpośrednio samego barmana. Florence próbowała przez chwilę pomyśleć i spróbować odgadnąć, co się mogło stać. Nic jednak nie przyszło jej do głowy. W tym momencie nagle uświadomiła sobie, że w sumie mimo że zna się z tym mężczyzną już sporo czasu, nie za wiele o nim wie. Zawsze to ona gadała, a on radził. Nigdy nie było na odwrót. Najwyższa pora była jednak to zmienić.
Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią, rysując palcem po blacie.
- To bardzo trudne. Dużo trudniej jest sprawić by ktoś przestał cię nienawidzić, niż żeby przestał cię kochać... przynajmniej tak mi mówiła mama. - powiedziała w końcu. Nigdy szczególnie nie zastanawiała się nad tymi słowami, nie potrafiła ich odnieść do rzeczywistości. Nigdy nikogo prawdziwie nie nienawidziła. Rozumiała jednak, czemu mama zawsze wypowiadała to zdanie z przemożnym smutkiem ukrytym w oczach.
- Chyba trzeba by zacząć od małych kroczków. Przeprosiłeś? - o ile oczywiście to była wina Johnny'ego. Chociaż z jego zachowania można było wywnioskować, że owszem, jego.
Florence, nieco zaskoczona, podniosła wzrok ze swojego kufla na Johnny'ego. Chyba nie widziała go jeszcze w tak melancholijnym nastroju. Musiało się chyba wydarzyć coś nieprzyjemnego i to coś, co dotyczyło bezpośrednio samego barmana. Florence próbowała przez chwilę pomyśleć i spróbować odgadnąć, co się mogło stać. Nic jednak nie przyszło jej do głowy. W tym momencie nagle uświadomiła sobie, że w sumie mimo że zna się z tym mężczyzną już sporo czasu, nie za wiele o nim wie. Zawsze to ona gadała, a on radził. Nigdy nie było na odwrót. Najwyższa pora była jednak to zmienić.
Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią, rysując palcem po blacie.
- To bardzo trudne. Dużo trudniej jest sprawić by ktoś przestał cię nienawidzić, niż żeby przestał cię kochać... przynajmniej tak mi mówiła mama. - powiedziała w końcu. Nigdy szczególnie nie zastanawiała się nad tymi słowami, nie potrafiła ich odnieść do rzeczywistości. Nigdy nikogo prawdziwie nie nienawidziła. Rozumiała jednak, czemu mama zawsze wypowiadała to zdanie z przemożnym smutkiem ukrytym w oczach.
- Chyba trzeba by zacząć od małych kroczków. Przeprosiłeś? - o ile oczywiście to była wina Johnny'ego. Chociaż z jego zachowania można było wywnioskować, że owszem, jego.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Faktycznie jakby się tak zastanowić Flo nie wiedziała o nim za wiele. Jo nie był typem osoby, który lubił się zwierzać. Nie potrafi on rozmawiać o takich rzeczach, o uczuciach. Choć mało czego żałuje i lubi swoje życie takie jakie jest, to jego przeszłość nie była zbyt krystaliczna. A już szczególnie nie było w niej niczego czym mógłby się chwalić.
- Tak, ale przepraszam w tym wypadku nie rozwiąże sprawy. - Odsunął trochę dalej od siebie kufel. Odechciało mu się pić.
- Miałem brata bliźniaka. Nie dogadywałem się z nim za dobrze, byliśmy skłóceni. Jakiś czas po tym gdy urodził się mój bratanek wyjechałem. Nie utrzymywałem zbyt częstego kontaktu z rodziną. - Zaczął wyjaśniać pokrótce o czym w tym wszystkim chodziło.
- Nawet gdy wróciłem do Anglii nie dałem mu o tym znać. - Przerwał na chwilę myśleć w tym momencie o Marlene. Tylko ona o tym wiedziała dowiadując się tego zupełnym przypadkiem. A jednak dotrzymała danego mu słowa i nie powiedziała o tym mężowi. Miał się z nią spotkać ponownie, oddać naszyjnik podarowany mu przed laty, aby mógł spłacić długi, ale nie zdążył. Tak wiele rzeczy nie zdążył jej i Willowi powiedzieć.
- Kilka miesięcy temu razem z żoną zginęli. Osierocili dwójkę dzieciaków, mniej więcej w twoim wieku. - Przerwał na chwilę myśląc o pierwszym spotkaniu z Sophie i Raidenem. Pocieszał go fakt, że choć dziewczyna zdecydowała się dać mu jakąkolwiek szansę. Martwił go jednak Raiden. Nie wiedział w jaki sposób udowodnić mu, że ma w stosunku do nich dobre intencje, w jaki sposób naprawić dawno temu popełnione błędy. Bał się też, że nie będzie dla nich wystarczająco dobry, że nie sprosta roli stryja. Może i byli dorośli, ale stracili jednak rodziców. Osoby, z którymi byli tak blisko. Potrzebowali kogoś kto mógłby ich teraz wesprzeć. Ale czy koniecznie potrzebowali jego?
- A teraz wszedłem z buciorami w ich życie. - Może niepotrzebnie? Może powinien zostawić to wszystko tak jak było? Albo przynajmniej poczekać na dogodniejszy moment? Raczej ten jednak już nigdy nie nastąpi.
- Tak, ale przepraszam w tym wypadku nie rozwiąże sprawy. - Odsunął trochę dalej od siebie kufel. Odechciało mu się pić.
- Miałem brata bliźniaka. Nie dogadywałem się z nim za dobrze, byliśmy skłóceni. Jakiś czas po tym gdy urodził się mój bratanek wyjechałem. Nie utrzymywałem zbyt częstego kontaktu z rodziną. - Zaczął wyjaśniać pokrótce o czym w tym wszystkim chodziło.
- Nawet gdy wróciłem do Anglii nie dałem mu o tym znać. - Przerwał na chwilę myśleć w tym momencie o Marlene. Tylko ona o tym wiedziała dowiadując się tego zupełnym przypadkiem. A jednak dotrzymała danego mu słowa i nie powiedziała o tym mężowi. Miał się z nią spotkać ponownie, oddać naszyjnik podarowany mu przed laty, aby mógł spłacić długi, ale nie zdążył. Tak wiele rzeczy nie zdążył jej i Willowi powiedzieć.
- Kilka miesięcy temu razem z żoną zginęli. Osierocili dwójkę dzieciaków, mniej więcej w twoim wieku. - Przerwał na chwilę myśląc o pierwszym spotkaniu z Sophie i Raidenem. Pocieszał go fakt, że choć dziewczyna zdecydowała się dać mu jakąkolwiek szansę. Martwił go jednak Raiden. Nie wiedział w jaki sposób udowodnić mu, że ma w stosunku do nich dobre intencje, w jaki sposób naprawić dawno temu popełnione błędy. Bał się też, że nie będzie dla nich wystarczająco dobry, że nie sprosta roli stryja. Może i byli dorośli, ale stracili jednak rodziców. Osoby, z którymi byli tak blisko. Potrzebowali kogoś kto mógłby ich teraz wesprzeć. Ale czy koniecznie potrzebowali jego?
- A teraz wszedłem z buciorami w ich życie. - Może niepotrzebnie? Może powinien zostawić to wszystko tak jak było? Albo przynajmniej poczekać na dogodniejszy moment? Raczej ten jednak już nigdy nie nastąpi.
Gość
Gość
Gdy Florence ponownie uniosła kufel do ust, jej twarz schowała się za nim prawie w całości. Ponad naczynie wystawały tylko bystre oczy, wpatrujące się uważnie w mężczyznę. Wysłuchała jego historii w skupieniu, starannie zapisując wszystko w pamięci. Większość z tego co powiedział, było dla niej zaskoczeniem - nigdy by się nie spodziewała, że miał on brata bliźniaka. Wiele rzeczy zaczęło ją od razu ciekawić. Na przykład to, czy jego brat również miał tak wyluzowany, skory do przekomarzanek charakter? Cóż, chyba nie, skoro już w młodości tak bardzo się poróżnili, że aż ich drogi rozeszły się - w sumie to na zawsze.
Odstawiła w końcu kufel, spoglądając na Johnny'ego. Historia musiała być znacznie głębsza, bo z tego co jej obecnie powiedział wcale nie wynikało, by istniał jakiś ogromny powód do nienawiści pomiędzy mężczyzną oraz jego siostrzeńcami.
- Johnny, myślę, że trochę to nadinterpretujesz - oznajmiła spokojnym głosem. Fakt, zerwanie więzów z bratem nie było na pewno czymś mądrym. Brak prób pogodzenia się i odnowienia tej relacji również, ale tak szczerze...? W jej mniemaniu stało się i obaj bracia po prostu zajęli się własnym życiem. Brat Johnny'ego miał rodzinę, sam Jo zaś wyjechał - tyle wiedziała.
- Myślę, że to po prostu szok. Utrata rodziców jest bolesna, a w momencie gdy staje przed tobą klon twojego zmarłego nie tak dawno ojca... - Florence skrzywiła się wyraźnie. Sama spróbowała sobie wyobrazić, jak czułaby się, gdyby przed jej domem pojawił się nagle sobowtór jej taty. I to w krótkim czasie po jego tragicznej śmierci. A raczej po jego samobójstwie.
- To musiało bardzo rozdrapać niedawno zasklepioną ranę. - powiedziała cicho. Na dobrą sprawę nie było w tym momencie nic, co Johnny mógłby zrobić. Sama jego obecność musiała być dla jego bratanków bolesna. Nie było w tym jednak jego winy. Co jednak nie znaczyło, że mógł ot tak, wejść w ich życie i w nim mieszać.
- Chyba zostaje ci tylko czekać. Dawać im sygnały, że w razie potrzeby jesteś i wyciągniesz do nich rękę. Ale nie naciskać. Bo to boli - skrzywiła się, gdy o tym pomyślała. Podrażniona rana boli przy nawet najlżejszym dotknięciu. - Przepraszam... nie wiem czy jestem odpowiednią osobą by dawać ci takie rady, a gadam jak jakiś znawca.
Spuściła wzrok.
Odstawiła w końcu kufel, spoglądając na Johnny'ego. Historia musiała być znacznie głębsza, bo z tego co jej obecnie powiedział wcale nie wynikało, by istniał jakiś ogromny powód do nienawiści pomiędzy mężczyzną oraz jego siostrzeńcami.
- Johnny, myślę, że trochę to nadinterpretujesz - oznajmiła spokojnym głosem. Fakt, zerwanie więzów z bratem nie było na pewno czymś mądrym. Brak prób pogodzenia się i odnowienia tej relacji również, ale tak szczerze...? W jej mniemaniu stało się i obaj bracia po prostu zajęli się własnym życiem. Brat Johnny'ego miał rodzinę, sam Jo zaś wyjechał - tyle wiedziała.
- Myślę, że to po prostu szok. Utrata rodziców jest bolesna, a w momencie gdy staje przed tobą klon twojego zmarłego nie tak dawno ojca... - Florence skrzywiła się wyraźnie. Sama spróbowała sobie wyobrazić, jak czułaby się, gdyby przed jej domem pojawił się nagle sobowtór jej taty. I to w krótkim czasie po jego tragicznej śmierci. A raczej po jego samobójstwie.
- To musiało bardzo rozdrapać niedawno zasklepioną ranę. - powiedziała cicho. Na dobrą sprawę nie było w tym momencie nic, co Johnny mógłby zrobić. Sama jego obecność musiała być dla jego bratanków bolesna. Nie było w tym jednak jego winy. Co jednak nie znaczyło, że mógł ot tak, wejść w ich życie i w nim mieszać.
- Chyba zostaje ci tylko czekać. Dawać im sygnały, że w razie potrzeby jesteś i wyciągniesz do nich rękę. Ale nie naciskać. Bo to boli - skrzywiła się, gdy o tym pomyślała. Podrażniona rana boli przy nawet najlżejszym dotknięciu. - Przepraszam... nie wiem czy jestem odpowiednią osobą by dawać ci takie rady, a gadam jak jakiś znawca.
Spuściła wzrok.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odmienne charaktery, spojrzenie na świat, plany na przyszłość jak najbardziej poróżniły Willa i Johnnego, ale to przede wszystkim ich ojciec był w tym przypadku kością niezgody. A przynajmniej tak to widział John. Wieczne pretensje, awantury, porównania i docinki. Nawet Will miał tego dość, a co dopiero on sam. Im bardziej ojciec chciał, aby Jo przypominał bardziej tego "lepszego" brata bliźniaka, tym bardziej się on buntował, robiąc ojcu na przekór. To właśnie to odbiło się na relacjach rodzeństwa. Jeszcze później doszła do tego duma młodszego Cartera. Nie potrafił się przyznać do błędu. Nie potrafił się przyznać, że nie tylko ojciec był temu wszystkiemu winien, ale również i on oraz jego własny upór. Czasu już niestety nie cofnie.
Nadinterpretuję? Tydzień pobytu w Tower dał mu mocno do zrozumienia jaki i jest i zapewne jaki będzie już zawsze stosunek Raidena do jego osoby. Na pierwszy rzut oka chłopak miał więcej z niego samego, aniżeli z Willa. Jak te geny dziwacznie się rozdzielają...
Słysząc kolejne słowa Flo i on zawtórował jej i również się skrzywił. "Klon zmarłego ojca" nie brzmi za dobrze. Wiedział na co się pisze podejmując decyzję o wejściu do życia swojej bratanicy i bratanka. Wiedział również jak mocno to się na nich odbije. Dobrze pamięta zszokowane wyrazy twarzy tej dwójki w momencie gdy zobaczyli go po raz pierwszy. W innych okolicznościach pewnie uznałby to nawet za zabawne, ale wtedy na pewno nie było mu do śmiechu.
- Pewnie tak. - To musiało boleć. Stracili ojca i matkę, a tu nagle jakiś obcy dla nich facet z twarzą ich ojca pojawia się na horyzoncie oznajmiając, że istnieje i z chęcią zabrałby ich do wesołego miasteczka, aby odrobić te wszystkie zaległości. No może bez tego ostatniego. Choć sam z chęcią do wesołego miasteczka by poszedł...
Na jej kolejne słowa uśmiechnął się ciepło pochylając się nad stołem tak, aby złapać jej wzrok, niemal strącając ze stolika swój kufel piwa. I choć z boku mogło to wyglądać dziwacznie to mało go to obchodziło.
- A kim jest znawca? - Zapytał uśmiechając się szeroko. Bo czy taka osoba w ogóle istniała? Doceniał to, że mógł porozmawiać z Flo. Otworzyć się przed nią. Może nie był w tym za dobry, ale najwyraźniej właśnie tego potrzebował.
- Cieszę się, że to właśnie ty jesteś moją powierniczką, Florence. - Powiedział szczerze siadając normalnie na swoim miejscu wciąż z przyklejonym do twarzy uśmiechem.
Nagle jego ręce wystrzeliły w górę. Mężczyzna przeciągnął się, aby następnie zapleść swoje dłonie z tyłu głowy i czujnie spojrzeć na dziewczynę.
- I jak młoda panno, znalazłaś sobie jakiegoś kawalera? - Poruszył sugestywnie brwiami dokładnie obserwując jej reakcje.
Nadinterpretuję? Tydzień pobytu w Tower dał mu mocno do zrozumienia jaki i jest i zapewne jaki będzie już zawsze stosunek Raidena do jego osoby. Na pierwszy rzut oka chłopak miał więcej z niego samego, aniżeli z Willa. Jak te geny dziwacznie się rozdzielają...
Słysząc kolejne słowa Flo i on zawtórował jej i również się skrzywił. "Klon zmarłego ojca" nie brzmi za dobrze. Wiedział na co się pisze podejmując decyzję o wejściu do życia swojej bratanicy i bratanka. Wiedział również jak mocno to się na nich odbije. Dobrze pamięta zszokowane wyrazy twarzy tej dwójki w momencie gdy zobaczyli go po raz pierwszy. W innych okolicznościach pewnie uznałby to nawet za zabawne, ale wtedy na pewno nie było mu do śmiechu.
- Pewnie tak. - To musiało boleć. Stracili ojca i matkę, a tu nagle jakiś obcy dla nich facet z twarzą ich ojca pojawia się na horyzoncie oznajmiając, że istnieje i z chęcią zabrałby ich do wesołego miasteczka, aby odrobić te wszystkie zaległości. No może bez tego ostatniego. Choć sam z chęcią do wesołego miasteczka by poszedł...
Na jej kolejne słowa uśmiechnął się ciepło pochylając się nad stołem tak, aby złapać jej wzrok, niemal strącając ze stolika swój kufel piwa. I choć z boku mogło to wyglądać dziwacznie to mało go to obchodziło.
- A kim jest znawca? - Zapytał uśmiechając się szeroko. Bo czy taka osoba w ogóle istniała? Doceniał to, że mógł porozmawiać z Flo. Otworzyć się przed nią. Może nie był w tym za dobry, ale najwyraźniej właśnie tego potrzebował.
- Cieszę się, że to właśnie ty jesteś moją powierniczką, Florence. - Powiedział szczerze siadając normalnie na swoim miejscu wciąż z przyklejonym do twarzy uśmiechem.
Nagle jego ręce wystrzeliły w górę. Mężczyzna przeciągnął się, aby następnie zapleść swoje dłonie z tyłu głowy i czujnie spojrzeć na dziewczynę.
- I jak młoda panno, znalazłaś sobie jakiegoś kawalera? - Poruszył sugestywnie brwiami dokładnie obserwując jej reakcje.
Gość
Gość
Z jednej strony pobyt w Tower z pewnością pomógł mu w spokoju pomyśleć, ale z drugiej - czy na pewno było to właściwe miejsce do rozmyślań? Florence nigdy nie była wewnątrz Tower, nie wiedziała osobiście jaka atmosfera panuje w środku. Ale gdyby ktoś zapytał ją o zdanie, powiedziałaby że już z daleka budynek robił raczej posępne wrażenie. Jak więc można było wewnątrz jego murów dojść do jakichkolwiek racjonalnych konkluzji? Jej zdaniem - nie dało się. Kraty więziennych cel, zamkniętych na głucho, działały niemal jak dementorzy i po prostu nie pozwalały obiektywnie spojrzeć na sytuację. Zawsze dochodziło się do najgorszych wniosków.
Więc owszem. Johnny nadinterpretował. Powinien sobie to wszystko na spokojnie jeszcze raz przemyśleć w domu. Otoczenie naprawdę robiło ogromną różnicę w kwestii samopoczucia i sposoby myślenia - Florence coś o tym wiedziała. Chociażby właśnie dlatego sprzedali z bratem rodzinny dom, w którym miłe wspomnienia z dzieciństwa zostały wyparte przez ponure i posępne widma ich matki, która zmarła na nieznaną chorobę, a także ojca, który niedługo potem popełnił samobójstwo.
Troszkę się zmieszała, kiedy zapytał o tego znawcę. No w sumie palnęła trochę nieprzemyślanie, ale z drugiej strony po prostu nie chciała wyjść na kogoś, kto się wymądrza, nie mając tak naprawdę pojęcia o sprawie.
- Nie wiem... - burknęła znów na chwilę uciekając wzrokiem - ... jakiś mediator, psycholog może...
Nie brnijmy w to dalej.
Kobieta odstawiła swój kufel piwa, a potem zdobyła się na słaby uśmiech, który posłała Johnnemu. Cóż, przyjaciele nie raz słuchali o jej problemach więc i ona zawsze mogła kogoś wysłuchać, prawda? John nie musiał jej więc dziękować.
- Och! - oburzyła się, słysząc jego kolejne słowa - A to już nie jest twoja sprawa!
Niestety, tego wieczora mężczyzna nie dowiedział się, że Florence zaczęła się spotykać z dobrze mu znanym panem uzdrowicielem. Florence zbywała jego pytania, ściągając rozmowę na inne tematy. Aż w końcu i te uległy wyczerpaniu, więc finalnie rozeszli się do domów, każde w zdecydowanie lepszych humorze niż gdy tu przybyło.
zt x2
Więc owszem. Johnny nadinterpretował. Powinien sobie to wszystko na spokojnie jeszcze raz przemyśleć w domu. Otoczenie naprawdę robiło ogromną różnicę w kwestii samopoczucia i sposoby myślenia - Florence coś o tym wiedziała. Chociażby właśnie dlatego sprzedali z bratem rodzinny dom, w którym miłe wspomnienia z dzieciństwa zostały wyparte przez ponure i posępne widma ich matki, która zmarła na nieznaną chorobę, a także ojca, który niedługo potem popełnił samobójstwo.
Troszkę się zmieszała, kiedy zapytał o tego znawcę. No w sumie palnęła trochę nieprzemyślanie, ale z drugiej strony po prostu nie chciała wyjść na kogoś, kto się wymądrza, nie mając tak naprawdę pojęcia o sprawie.
- Nie wiem... - burknęła znów na chwilę uciekając wzrokiem - ... jakiś mediator, psycholog może...
Nie brnijmy w to dalej.
Kobieta odstawiła swój kufel piwa, a potem zdobyła się na słaby uśmiech, który posłała Johnnemu. Cóż, przyjaciele nie raz słuchali o jej problemach więc i ona zawsze mogła kogoś wysłuchać, prawda? John nie musiał jej więc dziękować.
- Och! - oburzyła się, słysząc jego kolejne słowa - A to już nie jest twoja sprawa!
Niestety, tego wieczora mężczyzna nie dowiedział się, że Florence zaczęła się spotykać z dobrze mu znanym panem uzdrowicielem. Florence zbywała jego pytania, ściągając rozmowę na inne tematy. Aż w końcu i te uległy wyczerpaniu, więc finalnie rozeszli się do domów, każde w zdecydowanie lepszych humorze niż gdy tu przybyło.
zt x2
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
|13 V, koło południa
Badania, bonus: historia magii +10
Siedział w kącie pochylając się nad książką którą studiował od trzech godzin w towarzystwie butelki jakiegoś parszywego trunku. Wszystko przez Maszę, która tak tego dnia dziamdzioliła z rana, że alchemik był gotowy zamiennie znosić poranny smród rozpościerający się po wnętrzu pubu. Czego się jednak nie robi jeśli jest się odpowiednio zdeterminowanym, prawda?
W każdym razie Valerij po tym, jak odkrył prawdziwe imię alchemika mimo wszystko ie posunął się znacząco w posunięciach. Co prawda trafił na pewne wskazówki, świadczące o ty, że podczas równania teren za pomocą eliksirów dochodziło czasami do reakcji wywołujących szron czy aurę chłodu. Oznaczało to, że w pewnych warunkach, przy kontakcie z pewnymi składnikami dochodziło sporadycznie do pożądanych przez Rosjanina reakcji. Co prawda na dziko i w sposób kompletnie przypadkowy, lecz jednak. Niestety dalsze studium lektóry wychodzących spod ręki Ouren zapędzały w kozi ruch. Nie mogąc wycisnąć z pergaminu więcej wiedzy, alchemik się zadumał i sięgnął w kompletnie innym kierunku. Sprytnie sobie bowiem pomyślał, że ludzie są leniwi i to lenistwo pcha właściwie całą naukę do przodu. Z tego powodu wymyślają i tworzą coraz to więcej artefaktów oraz zaklęć które usprawniają codzienność. Zaklęcia jednak to czasem za mało i idąc tym tropem, Dolohov zadumał się - czy magicznym rzeźnikom chce się dzień w dzień w swych spiżarniach odnawiać zaklęcia lodowej natury? Czy trafił się ktoś w historii, kto postanowił postawić krok dalej i zdecydował się na jakieś usprawnienie czy to za pomocą artefakty, czy to eliksiru. Valerij nie oczekiwał jakichś niewiadomo jakich innowacji i właściwie po przeczytaniu dwóch wcześniejszych tekstów źródłowych dotyczących historii magicznego przemysłu mięsnego spodziewał się trafić na coś banalnego w swej prostocie. Więc tak sobie czytał, a gdy skończył - zwinął się w stronę swojej pracowni by przetestować pewien wyłuskany z tekstu zamysł. Miał nadzieję, że szwagierka w tym czasie zdążyła się już uspokoić.
|zt
Badania, bonus: historia magii +10
Siedział w kącie pochylając się nad książką którą studiował od trzech godzin w towarzystwie butelki jakiegoś parszywego trunku. Wszystko przez Maszę, która tak tego dnia dziamdzioliła z rana, że alchemik był gotowy zamiennie znosić poranny smród rozpościerający się po wnętrzu pubu. Czego się jednak nie robi jeśli jest się odpowiednio zdeterminowanym, prawda?
W każdym razie Valerij po tym, jak odkrył prawdziwe imię alchemika mimo wszystko ie posunął się znacząco w posunięciach. Co prawda trafił na pewne wskazówki, świadczące o ty, że podczas równania teren za pomocą eliksirów dochodziło czasami do reakcji wywołujących szron czy aurę chłodu. Oznaczało to, że w pewnych warunkach, przy kontakcie z pewnymi składnikami dochodziło sporadycznie do pożądanych przez Rosjanina reakcji. Co prawda na dziko i w sposób kompletnie przypadkowy, lecz jednak. Niestety dalsze studium lektóry wychodzących spod ręki Ouren zapędzały w kozi ruch. Nie mogąc wycisnąć z pergaminu więcej wiedzy, alchemik się zadumał i sięgnął w kompletnie innym kierunku. Sprytnie sobie bowiem pomyślał, że ludzie są leniwi i to lenistwo pcha właściwie całą naukę do przodu. Z tego powodu wymyślają i tworzą coraz to więcej artefaktów oraz zaklęć które usprawniają codzienność. Zaklęcia jednak to czasem za mało i idąc tym tropem, Dolohov zadumał się - czy magicznym rzeźnikom chce się dzień w dzień w swych spiżarniach odnawiać zaklęcia lodowej natury? Czy trafił się ktoś w historii, kto postanowił postawić krok dalej i zdecydował się na jakieś usprawnienie czy to za pomocą artefakty, czy to eliksiru. Valerij nie oczekiwał jakichś niewiadomo jakich innowacji i właściwie po przeczytaniu dwóch wcześniejszych tekstów źródłowych dotyczących historii magicznego przemysłu mięsnego spodziewał się trafić na coś banalnego w swej prostocie. Więc tak sobie czytał, a gdy skończył - zwinął się w stronę swojej pracowni by przetestować pewien wyłuskany z tekstu zamysł. Miał nadzieję, że szwagierka w tym czasie zdążyła się już uspokoić.
|zt
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
01.06
Nieraz zwiedzał zupełnie nieelegancką, zapuszczoną, zapomnianą przez Slyhterina (lecz nie przez ludzi) dzielnicę Londynu, wiejącą prosto w twarz zapachem mocnych trunków oraz silnych, kobiecych perfum. Odór ryb i gnijących glonów przeplatał się z wonią taniej wody toaletowej, a rzężenie ochlapusa wypluwającego wnętrzności pod drzwiami portowego pubu z dźwiękami szybko odbieranej rozkoszy na platformie z krzywego, śliskiego od wody bruku. Scenki rodzajowe dokumentujące życie prostego ludu; Magnusa bolało zatwardziałe serce, gdy myślał o tej trzodzie w kategorii czarodziejów. A przecież kroczył pewnie przez uliczki tchnięte smugą magii, należące do nich - anektowanie terenów nie wyzuło z nich plugawych obyczajów. Ulicznych, jakim przyświecało ostre, żółte światło przepalającej się latarni i towarzyszył rubaszny śmiech wraz z ordynarną przyśpiewką. Od pospólstwa powinno wymagać się jednak więcej, aniżeli zaspokajania swych podstawowych potrzeb: wciąż stanowili filar społeczeństwa, obecnie obracający się w proch pod stopami możnych. Zepsuci do cna, jałowi, nastawieni na obrzydliwą konsumpcję wątpliwej jakości drobnych przyjemności wymagali rozpoczęcia z nimi pracy od podstaw, która przysłużyć się miała - docelowo - klasie rządzącej. Drabina hierarchiczna ułożona przed laty pozostawała nadal boleśnie aktualna, może prócz procentowego wskazania udziałów. Konserwatywna arystokracja traciła na znaczeniu, pojawiało się coraz więcej wpadek i genetycznych pomyłek, które Magnus najchętniej potopiłby w Tamizie jak kocięta. Póki znali swoje miejsce i godnie wypełniali nałożone przez nich na urodzenie obowiązki, mogli egzystować w spokoju, lecz za krzewienie gnuśności oraz wzniecanie buntów, Rowle nie odnajdywał w sobie litości ani współczucia. Wielu z nich miało zginąć, ot, pragmatyczna wyliczanka stratega, czyniącego wstępny kosztorys prowadzonych działań. Nieświadomi, że w głowie wysokiego, szczupłego mężczyzny ważą się ich losy, nie przerywali sobie picia, pokładając się ze śmiechu w reakcji na wulgarny dowcip rzucony przez zakapiora siedzącego przy barze. Kalali sobą rasę czarodziejów, przedkładając masę mięśniową nad niezwykły dar magii, czego Magnus zdzierżyć nie potrafił, w myślach przeklinając każdego z osobna, by nauczył się rzucać podstawowe zaklęcia bądź przełamał różdżkę i wybrał nędzny żywot wśród mugoli. Wycieranie kufla szmatą mroziło w nim krew żyłach, więc wystrzegał się ukradkowych spojrzeń rzucanych za bar, by czystym przypadkiem nie rozjebać na kawałki upośledzonego kapitana tego okrętu. Z Ignotusem nie potrzebowali inteligentów a wyrwidębów. Niekoniecznie biegłych w czarach, giętkich w mowie, pachnących fiołkami i obytych w salonowych manierach. Szukali kupy mięsa, potrafiącej zrobić użytek z hojnych darów natury, a przy tym mającej choć odrobinę wspólnego z czarodziejami.
-Dwa portery - mruknął głucho do podchodzącej kelnerki, zanim ta zdążyła otworzyć usta. Nie miał zamiaru pić, nie podczas pracy, lecz siedzenie o suchym pysku w podobnym przybytku rodziło podejrzenia. Tych wzbudzać przecież nie chcieli: obydwaj posępni, w stonowanych szatach, nieodstających właściwie od ubrań hałaśliwej hałastry opojów i marynarzy. Zwykle wyglansowane buty Magnusa upaprane były błotem, a zapach doskonałych perfum jakby przygasł w starciu z kwaśnym odorem spoconych ciał.
-Każdy z nich się nada - mruknął cicho, kiedy usługująca dziewczyna odeszła od ich stolika, wciśniętego w najodleglejszy kąt pubu, zostawiając ich samych z pełnymi kuflami - co sądzisz, wuju? - spytał, z lekkim przekąsem, podnosząc wzrok znad naczynia z piwem i ścierając się z zimnymi oczami Ignotusa. Pierwsza konfrontacja z kimś... obcym, lecz poglądowo bliższym Magnusowi, niż jego rodzona ciotka, zakała rodziny, którą z satysfakcją podobną Mulciberowi, oglądałby martwą.
Nieraz zwiedzał zupełnie nieelegancką, zapuszczoną, zapomnianą przez Slyhterina (lecz nie przez ludzi) dzielnicę Londynu, wiejącą prosto w twarz zapachem mocnych trunków oraz silnych, kobiecych perfum. Odór ryb i gnijących glonów przeplatał się z wonią taniej wody toaletowej, a rzężenie ochlapusa wypluwającego wnętrzności pod drzwiami portowego pubu z dźwiękami szybko odbieranej rozkoszy na platformie z krzywego, śliskiego od wody bruku. Scenki rodzajowe dokumentujące życie prostego ludu; Magnusa bolało zatwardziałe serce, gdy myślał o tej trzodzie w kategorii czarodziejów. A przecież kroczył pewnie przez uliczki tchnięte smugą magii, należące do nich - anektowanie terenów nie wyzuło z nich plugawych obyczajów. Ulicznych, jakim przyświecało ostre, żółte światło przepalającej się latarni i towarzyszył rubaszny śmiech wraz z ordynarną przyśpiewką. Od pospólstwa powinno wymagać się jednak więcej, aniżeli zaspokajania swych podstawowych potrzeb: wciąż stanowili filar społeczeństwa, obecnie obracający się w proch pod stopami możnych. Zepsuci do cna, jałowi, nastawieni na obrzydliwą konsumpcję wątpliwej jakości drobnych przyjemności wymagali rozpoczęcia z nimi pracy od podstaw, która przysłużyć się miała - docelowo - klasie rządzącej. Drabina hierarchiczna ułożona przed laty pozostawała nadal boleśnie aktualna, może prócz procentowego wskazania udziałów. Konserwatywna arystokracja traciła na znaczeniu, pojawiało się coraz więcej wpadek i genetycznych pomyłek, które Magnus najchętniej potopiłby w Tamizie jak kocięta. Póki znali swoje miejsce i godnie wypełniali nałożone przez nich na urodzenie obowiązki, mogli egzystować w spokoju, lecz za krzewienie gnuśności oraz wzniecanie buntów, Rowle nie odnajdywał w sobie litości ani współczucia. Wielu z nich miało zginąć, ot, pragmatyczna wyliczanka stratega, czyniącego wstępny kosztorys prowadzonych działań. Nieświadomi, że w głowie wysokiego, szczupłego mężczyzny ważą się ich losy, nie przerywali sobie picia, pokładając się ze śmiechu w reakcji na wulgarny dowcip rzucony przez zakapiora siedzącego przy barze. Kalali sobą rasę czarodziejów, przedkładając masę mięśniową nad niezwykły dar magii, czego Magnus zdzierżyć nie potrafił, w myślach przeklinając każdego z osobna, by nauczył się rzucać podstawowe zaklęcia bądź przełamał różdżkę i wybrał nędzny żywot wśród mugoli. Wycieranie kufla szmatą mroziło w nim krew żyłach, więc wystrzegał się ukradkowych spojrzeń rzucanych za bar, by czystym przypadkiem nie rozjebać na kawałki upośledzonego kapitana tego okrętu. Z Ignotusem nie potrzebowali inteligentów a wyrwidębów. Niekoniecznie biegłych w czarach, giętkich w mowie, pachnących fiołkami i obytych w salonowych manierach. Szukali kupy mięsa, potrafiącej zrobić użytek z hojnych darów natury, a przy tym mającej choć odrobinę wspólnego z czarodziejami.
-Dwa portery - mruknął głucho do podchodzącej kelnerki, zanim ta zdążyła otworzyć usta. Nie miał zamiaru pić, nie podczas pracy, lecz siedzenie o suchym pysku w podobnym przybytku rodziło podejrzenia. Tych wzbudzać przecież nie chcieli: obydwaj posępni, w stonowanych szatach, nieodstających właściwie od ubrań hałaśliwej hałastry opojów i marynarzy. Zwykle wyglansowane buty Magnusa upaprane były błotem, a zapach doskonałych perfum jakby przygasł w starciu z kwaśnym odorem spoconych ciał.
-Każdy z nich się nada - mruknął cicho, kiedy usługująca dziewczyna odeszła od ich stolika, wciśniętego w najodleglejszy kąt pubu, zostawiając ich samych z pełnymi kuflami - co sądzisz, wuju? - spytał, z lekkim przekąsem, podnosząc wzrok znad naczynia z piwem i ścierając się z zimnymi oczami Ignotusa. Pierwsza konfrontacja z kimś... obcym, lecz poglądowo bliższym Magnusowi, niż jego rodzona ciotka, zakała rodziny, którą z satysfakcją podobną Mulciberowi, oglądałby martwą.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pub Wilk Morski
Szybka odpowiedź