Gabinet Szefa Biura Aurorów
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gabinet szefa Biura Aurorów
Gabinet Jordana Rogersa. Wizyta wymaga wcześniejszego umówienia terminu.
Gabinet, w porównaniu do kwatery Biura Aurorów, wydaje się niezwykle rozległy; jego ściany zdobią sięgające sufitu biblioteczki. Na środku pomieszczenia znajduje się kilka wyglądających na wygodne foteli, które zostały ustawione naprzeciw zaczarowanego kominka - ogień nigdy w nim nie gaśnie. Żaden żywy czarodziej nie potrafi sobie jednak przypomnieć sytuacji, w której Rogers przyjął interesantów w tym przytulnym zakątku. Zazwyczaj zaprasza ich do swojego biurka, które stoi pod wielkim oknem (za którym zawsze, niezależnie od pory roku i aktualnej pogody, siąpi wiosenny deszcz); przysunięte do niego krzesła są twarde i niewygodne. Mimowolnie przypominają o panującej w Biurze hierarchii.
Gabinet, w porównaniu do kwatery Biura Aurorów, wydaje się niezwykle rozległy; jego ściany zdobią sięgające sufitu biblioteczki. Na środku pomieszczenia znajduje się kilka wyglądających na wygodne foteli, które zostały ustawione naprzeciw zaczarowanego kominka - ogień nigdy w nim nie gaśnie. Żaden żywy czarodziej nie potrafi sobie jednak przypomnieć sytuacji, w której Rogers przyjął interesantów w tym przytulnym zakątku. Zazwyczaj zaprasza ich do swojego biurka, które stoi pod wielkim oknem (za którym zawsze, niezależnie od pory roku i aktualnej pogody, siąpi wiosenny deszcz); przysunięte do niego krzesła są twarde i niewygodne. Mimowolnie przypominają o panującej w Biurze hierarchii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.02.17 19:06, w całości zmieniany 1 raz
Świetnie, po prostu świetnie.
Nagły atak choroby Perseusa był dokładnie tym, czego Garrett potrzebował najbardziej i przez myśl mu nawet przeszło, że symulował; łudził się tak do czasu, kiedy rzeczywiście pojawili się magomedycy, by zabrać go do Munga. Czy to nadmiar stresu spowodował wybudzenie się jakiejś choroby, co wymagało natychmiastowej reakcji? Swoją drogą, to przezabawne, że Ministerstwo na przedstawicieli wiedźmiej straży wybierało osoby, które ze względu na stan zdrowotny mogły tak łatwo zawieść. Co miało na to wpływ: niecodzienne umiejętności Avery'ego czy po prostu w ruch poszły koneksje związane ze szlacheckim nazwiskiem?
Cóż, nie było czasu o tym myśleć - pożegnał spojrzeniem Perseusa i zniknął za zakrętem korytarza. Gdy szli w kierunku gabinetu Rogersa, Garrett milczał. Częściowo dlatego, że nie miał nic do powiedzenia (nawet Alexandrowi, który kroczył nieopodal), a częściowo z powodu prób ułożenia w myślach sposobu na racjonalne przedstawienie swoich racji szefowi.
Ale im dłużej powtarzał własną wersję, tym wyraźniej dostrzegał jej absurd.
- Panie Rogers - zaczął szybko, nie bacząc na powitania czy grzecznościowe formułki. - Mamy jedną - dodał, wreszcie ściągając torbę z ramienia i kładąc ją na biurko przełożonego; szklana kula znajdująca się w środku głucho stuknęła o drewniany blat. Garry popatrzył na Rogersa badawczo, jakby sprawdzając, czy mężczyzna poświęca mu pełną uwagę. - Złodzieja znaleźliśmy martwego, zginął zapewne od obrażeń zadanych przez wiwernę. Lub bogina. Albo od klątwy nałożonej na przepowiednie. - Zawahał się chwilę. - Były dwie, ale jedną zabrał... - z jego głosu wylewało się niezadowolenie; stłumił przekleństwo i niekulturalny epitet - Tristan Rosier. Wiem, to nie brzmi zbyt przekonująco, ale potwierdzi to też kobieta, którą aktualnie przetransportowano do Munga. I Perseus Avery. Rosier naprawdę z nami był; gdy tylko opuściliśmy norę, deportował się razem z jedną z przepowiedni. Ale wcześniej powiedział Avery'emu "sam wiesz kto" i kazał mu zabrać drugą. - Jego głos stawał się głuchy, niemalże oddalony, gorzki. - Psidwacza mać - warknął pod nosem na koniec, odsuwając się od biurka, by przejść się kawałek i uspokoić rozszalałe ze złości serce.
Nagły atak choroby Perseusa był dokładnie tym, czego Garrett potrzebował najbardziej i przez myśl mu nawet przeszło, że symulował; łudził się tak do czasu, kiedy rzeczywiście pojawili się magomedycy, by zabrać go do Munga. Czy to nadmiar stresu spowodował wybudzenie się jakiejś choroby, co wymagało natychmiastowej reakcji? Swoją drogą, to przezabawne, że Ministerstwo na przedstawicieli wiedźmiej straży wybierało osoby, które ze względu na stan zdrowotny mogły tak łatwo zawieść. Co miało na to wpływ: niecodzienne umiejętności Avery'ego czy po prostu w ruch poszły koneksje związane ze szlacheckim nazwiskiem?
Cóż, nie było czasu o tym myśleć - pożegnał spojrzeniem Perseusa i zniknął za zakrętem korytarza. Gdy szli w kierunku gabinetu Rogersa, Garrett milczał. Częściowo dlatego, że nie miał nic do powiedzenia (nawet Alexandrowi, który kroczył nieopodal), a częściowo z powodu prób ułożenia w myślach sposobu na racjonalne przedstawienie swoich racji szefowi.
Ale im dłużej powtarzał własną wersję, tym wyraźniej dostrzegał jej absurd.
- Panie Rogers - zaczął szybko, nie bacząc na powitania czy grzecznościowe formułki. - Mamy jedną - dodał, wreszcie ściągając torbę z ramienia i kładąc ją na biurko przełożonego; szklana kula znajdująca się w środku głucho stuknęła o drewniany blat. Garry popatrzył na Rogersa badawczo, jakby sprawdzając, czy mężczyzna poświęca mu pełną uwagę. - Złodzieja znaleźliśmy martwego, zginął zapewne od obrażeń zadanych przez wiwernę. Lub bogina. Albo od klątwy nałożonej na przepowiednie. - Zawahał się chwilę. - Były dwie, ale jedną zabrał... - z jego głosu wylewało się niezadowolenie; stłumił przekleństwo i niekulturalny epitet - Tristan Rosier. Wiem, to nie brzmi zbyt przekonująco, ale potwierdzi to też kobieta, którą aktualnie przetransportowano do Munga. I Perseus Avery. Rosier naprawdę z nami był; gdy tylko opuściliśmy norę, deportował się razem z jedną z przepowiedni. Ale wcześniej powiedział Avery'emu "sam wiesz kto" i kazał mu zabrać drugą. - Jego głos stawał się głuchy, niemalże oddalony, gorzki. - Psidwacza mać - warknął pod nosem na koniec, odsuwając się od biurka, by przejść się kawałek i uspokoić rozszalałe ze złości serce.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Po relacji Garretta w pomieszczeniu zapadła cisza. Szef Biura wciąż siedział nieruchomo za swoim biurkiem. Można by pomyśleć, że był niewzruszony tym wszystkim, gdyby nie jego oczy: skupione i świdrujące dwójkę mężczyzn aż w sam głąb duszy, zdolne do wyczucia każdego kłamstwa.
- Tristan Rosier... - mruknął jakby w zamyśleniu, wciąż uważnie przyglądając się Garrettowi, może nie do końca w niedowierzaniu, raczej z uwagą, jakby prosząc, by był to jakiś żart. - Weasley, dlaczego niby on miałby robić coś takiego? - rzucił, wkładając z powrotem przepowiednie do torby. - Oskarżenia o złodziejstwo i ucieczkę z miejsca zajścia... Ktoś musi potwierdzić twoje słowa... I to osoby w pełni sprawne, nieotumanione bólem spowodowanymi różnymi urazami... Averym zajmiemy się, jak tylko zostanie wypisany ze szpitala - przetarł twarz, po raz pierwszy okazując zmęczenie kolejną ze spraw. A pomyśleć, że miała to być zwykła pogoń za złodziejami, która skończyła się na ciężkich oskarżeniach. - A ty? Masz coś w tym temacie do powiedzenia? - zwrócił się do Alexandra.
- Tristan Rosier... - mruknął jakby w zamyśleniu, wciąż uważnie przyglądając się Garrettowi, może nie do końca w niedowierzaniu, raczej z uwagą, jakby prosząc, by był to jakiś żart. - Weasley, dlaczego niby on miałby robić coś takiego? - rzucił, wkładając z powrotem przepowiednie do torby. - Oskarżenia o złodziejstwo i ucieczkę z miejsca zajścia... Ktoś musi potwierdzić twoje słowa... I to osoby w pełni sprawne, nieotumanione bólem spowodowanymi różnymi urazami... Averym zajmiemy się, jak tylko zostanie wypisany ze szpitala - przetarł twarz, po raz pierwszy okazując zmęczenie kolejną ze spraw. A pomyśleć, że miała to być zwykła pogoń za złodziejami, która skończyła się na ciężkich oskarżeniach. - A ty? Masz coś w tym temacie do powiedzenia? - zwrócił się do Alexandra.
Alexander nie mógł powiedzieć, że nie ucieszył się na widok rudej głowy Garretta. Chociaż głowa ta była zdecydowanie gorąca w chwili obecnej. Skinął zarówno Weasleyowi jak i Avery'emu.
W pierwszym momencie Alexander wykonał ruch w stronę padającego Perseusa, jednak ubiegły go ręce medyka. No tak. Selwyn nie był tutaj od pomagania chorym i słabym na ciele czy umyśle, ale był po to, by wyjaśnić... co tak właściwie? Wszystko plątało mu się w głowie, jednak jeszcze przez chwilę plątać się mogło, bowiem zanim dotarli do miejsca przeznaczenia, czekała och jeszcze wędrówka korytarzem. Torba ciążyła mu na ramieniu niemiłosiernie, chociaż tak naprawdę razem z przepowiedniami nie mogła ważyć więcej niż cztery funty. Będzie musiał teraz powiedzieć wszystko. Albo prawie wszystko. Trybiki w głowie stażysty zaczęły się obracać, konstruując jak najodpowiedniejsze streszczenie wydarzeń tego wieczora, z pominięciem kilku niemieckich i psychologicznych akcentów że swojej strony.
Gabinet, jak się okazało po pierwszych słowach Garretta, należący do TEGO Rogersa, Szefa Biura Aurorów, był Ci najmniej okazały, a i to zahaczało o niedomówienie. W tym swoim Mungu mogli tylko pomarzyć o takich luksusach. Ach, władza. Alexander nie mógł jednak w spokoju kontemplować wystroju wnętrz (chociaż ciężko w takiej sytuacji w ogóle mówić o jakimkolwiek spokoju), bowiem sprawozdanie rudzielca było dość zaskakujące. Chociaż był kuzynem Rosiera (z drugiej linii, co prawda) to nie znał go zbyt dobrze, a to co słyszał nie wskazywało by na możliwość tak radykalnego zachowania szlachcica. Chociaż stażysta nie mógł potwierdzić wersji wydarzeń Garretta z przyczyn oczywistych, wierzył mu jednak. Bowiem jakie korzyści mógłby czerpać Garrett z tego, że posądzi Rosiera o coś, czego ten nie zrobił?
Teraz Rogers skupił swoją uwagę teraz na nim.
- Alexander Selwyn, sir. Niestety obawiam się, że na temat lorda Rosiera ogólnie niewiele wiem. Znajdowałem się też dzisiaj w zupełnie innym miejscu niż Garrett, nie mogę więc poświadczyć, że mówi prawdę. Jednak nie widzę psychologcznego powodu, dla którego miałby kłamać - powiedział, zerkając na Garretta, drepczącego nerwowo nieopodal.
- Mam jednak dwie pozostałe przepowiednie - dodał, wzorem Weasleya deponując torbę z cichym brzękiem na blacie biurka. - Razem z panem Theodorem Barrowickiem i lordem Alfredem Parkinsonem, a także trzecim jegomościem, którego niestety nie znam z imienia i nazwiska, natrafiliśmy na trop drugiego ze złodziei. Znaleźliśmy go martwego - zerknął w bok, bowiem przed oczyma zamajaczyła mu wizja lasu, do którego nie miałby ochoty już nigdy wrócić. - Zabiły go akromantule, z którymi też niestety musieliśmy się w podobny sposób rozprawić, nie było innej możliwości. Moi towarzysze odnieśli rany, toteż są w Mungu. Dwaj z nich niestety dotknęli się do przepowiedni gołymi rękoma - oznajmił, świdrując wzorem skórzaną torbę, a następnie przenosząc spojrzenie na stojącego przed nim Szefa Biura Aurorów.
O co tu tak właściwie chodziło?
W pierwszym momencie Alexander wykonał ruch w stronę padającego Perseusa, jednak ubiegły go ręce medyka. No tak. Selwyn nie był tutaj od pomagania chorym i słabym na ciele czy umyśle, ale był po to, by wyjaśnić... co tak właściwie? Wszystko plątało mu się w głowie, jednak jeszcze przez chwilę plątać się mogło, bowiem zanim dotarli do miejsca przeznaczenia, czekała och jeszcze wędrówka korytarzem. Torba ciążyła mu na ramieniu niemiłosiernie, chociaż tak naprawdę razem z przepowiedniami nie mogła ważyć więcej niż cztery funty. Będzie musiał teraz powiedzieć wszystko. Albo prawie wszystko. Trybiki w głowie stażysty zaczęły się obracać, konstruując jak najodpowiedniejsze streszczenie wydarzeń tego wieczora, z pominięciem kilku niemieckich i psychologicznych akcentów że swojej strony.
Gabinet, jak się okazało po pierwszych słowach Garretta, należący do TEGO Rogersa, Szefa Biura Aurorów, był Ci najmniej okazały, a i to zahaczało o niedomówienie. W tym swoim Mungu mogli tylko pomarzyć o takich luksusach. Ach, władza. Alexander nie mógł jednak w spokoju kontemplować wystroju wnętrz (chociaż ciężko w takiej sytuacji w ogóle mówić o jakimkolwiek spokoju), bowiem sprawozdanie rudzielca było dość zaskakujące. Chociaż był kuzynem Rosiera (z drugiej linii, co prawda) to nie znał go zbyt dobrze, a to co słyszał nie wskazywało by na możliwość tak radykalnego zachowania szlachcica. Chociaż stażysta nie mógł potwierdzić wersji wydarzeń Garretta z przyczyn oczywistych, wierzył mu jednak. Bowiem jakie korzyści mógłby czerpać Garrett z tego, że posądzi Rosiera o coś, czego ten nie zrobił?
Teraz Rogers skupił swoją uwagę teraz na nim.
- Alexander Selwyn, sir. Niestety obawiam się, że na temat lorda Rosiera ogólnie niewiele wiem. Znajdowałem się też dzisiaj w zupełnie innym miejscu niż Garrett, nie mogę więc poświadczyć, że mówi prawdę. Jednak nie widzę psychologcznego powodu, dla którego miałby kłamać - powiedział, zerkając na Garretta, drepczącego nerwowo nieopodal.
- Mam jednak dwie pozostałe przepowiednie - dodał, wzorem Weasleya deponując torbę z cichym brzękiem na blacie biurka. - Razem z panem Theodorem Barrowickiem i lordem Alfredem Parkinsonem, a także trzecim jegomościem, którego niestety nie znam z imienia i nazwiska, natrafiliśmy na trop drugiego ze złodziei. Znaleźliśmy go martwego - zerknął w bok, bowiem przed oczyma zamajaczyła mu wizja lasu, do którego nie miałby ochoty już nigdy wrócić. - Zabiły go akromantule, z którymi też niestety musieliśmy się w podobny sposób rozprawić, nie było innej możliwości. Moi towarzysze odnieśli rany, toteż są w Mungu. Dwaj z nich niestety dotknęli się do przepowiedni gołymi rękoma - oznajmił, świdrując wzorem skórzaną torbę, a następnie przenosząc spojrzenie na stojącego przed nim Szefa Biura Aurorów.
O co tu tak właściwie chodziło?
Tym razem nie powstrzymał zrezygnowanego, ciężkiego westchnięcia.
- Nie mam pojęcia - palnął szczerze, zakładając ręce na piersi i przez ulotne sekundy patrząc za okno, wciąż próbując się uspokoić. Ale zaraz odwrócił spojrzenie, ponownie ulokował je na szefie i ruszył na drugą stronę pokoju, jakby chcąc spożytkować jakoś negatywną energię. Znów zamilknął, wsłuchując się w rozmowę Rogersa z Selwynem i skrzywił się lekko na słowa młodego uzdrowiciela. - Nie widzisz psycholo... czy ty mówisz serio, Alex? - rzucił ze zniecierpliwieniem, bo nie był to najlepszy moment na tworzenie jego portretu psychologicznego; powinni zamknąć tę sprawę jak najszybciej, złożyć zeznania, odebrać Rosierowi przepowiednię i jakoś to wszystko naprawić. Ponownie przeszedł wzdłuż cały gabinet, nie omieszkując po drodze spojrzeć na szefa z wyrazem twarzy oscylującym gdzieś koło kapitulacji, złości, przeprosin i prośby jednocześnie. Prośby o to, żeby wyjął rozwiązanie z kapelusza niczym mugolski iluzjonista.
W końcu zatrzymał się przy biurku, opuścił dłonie i wypuścił powietrze. Podenerwowanie niemalże wypływało z niego przez pory skóry, gotowało go od środka i sprawiało, że miał ochotę w akcie desperacji kopnąć brutalnie najbliższą szafkę. Powstrzymał się wyłącznie z grzeczności. No i instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że bezpieczniej jest nie pogrążać się przed szefem jeszcze mocniej.
Co teraz?, chciał zapytać, ale zamiast tego po prostu patrzył błagalnie na przełożonego, oczekując na jakikolwiek werdykt.
- Nie mam pojęcia - palnął szczerze, zakładając ręce na piersi i przez ulotne sekundy patrząc za okno, wciąż próbując się uspokoić. Ale zaraz odwrócił spojrzenie, ponownie ulokował je na szefie i ruszył na drugą stronę pokoju, jakby chcąc spożytkować jakoś negatywną energię. Znów zamilknął, wsłuchując się w rozmowę Rogersa z Selwynem i skrzywił się lekko na słowa młodego uzdrowiciela. - Nie widzisz psycholo... czy ty mówisz serio, Alex? - rzucił ze zniecierpliwieniem, bo nie był to najlepszy moment na tworzenie jego portretu psychologicznego; powinni zamknąć tę sprawę jak najszybciej, złożyć zeznania, odebrać Rosierowi przepowiednię i jakoś to wszystko naprawić. Ponownie przeszedł wzdłuż cały gabinet, nie omieszkując po drodze spojrzeć na szefa z wyrazem twarzy oscylującym gdzieś koło kapitulacji, złości, przeprosin i prośby jednocześnie. Prośby o to, żeby wyjął rozwiązanie z kapelusza niczym mugolski iluzjonista.
W końcu zatrzymał się przy biurku, opuścił dłonie i wypuścił powietrze. Podenerwowanie niemalże wypływało z niego przez pory skóry, gotowało go od środka i sprawiało, że miał ochotę w akcie desperacji kopnąć brutalnie najbliższą szafkę. Powstrzymał się wyłącznie z grzeczności. No i instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że bezpieczniej jest nie pogrążać się przed szefem jeszcze mocniej.
Co teraz?, chciał zapytać, ale zamiast tego po prostu patrzył błagalnie na przełożonego, oczekując na jakikolwiek werdykt.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- Dziękuję, lordzie Selwyn za pańskie zaangażowanie w tę sprawę - Roger postanowił przerwać ciszę powstałą po słowach Garretta, obdarzając nawet uzdrowiciela cieniem znużonego uśmiechu. - Jedna z pracownic zbierze od pana raport - poinstruował jeszcze, zanim mężczyzna opuścił gabinet. Dopiero wtedy, spojrzał na Garretta wzrokiem osoby zmęczonej. - Weasley, mogę cię poprzeć, jednak jesteś świadom, że twoje zeznania, ani nawet pozostałej dwójki - na Merlina, o ile w ogóle cokolwiek pamiętają! - nie wiele zdziałają w tym przypadku? - uświadomił Weasleyowi oczywistość, a jego twarz nabiegła lekką czerwienią, a usta zmieniły się w wąską linię - czyżby nie lubił arystokratów ochraniających się murem zbudowanym z galeonów? - Jeśli znajdą cokolwiek u niego w domu, to owszem... Jednak lepiej zastanów się, kto wracałby z czymś takim do siebie? Ta cała sprawa, tylko napsuje wszystkim krwi, jeśli chcesz, idź, raportuj, jednak to papranie się w tym samym błocie co oni, Weasley - ostrzegł lojalnie, wpatrując się w rudzielca wyczekująco - chciał usłyszeć podjętą decyzję lub zobaczyć jakąkolwiek reakcję.
Zniecierpliwienie i złość miarowo malały, by ostatecznie wyparować, kiedy Selwyn opuścił pomieszczenie. Wtedy zostało tylko zmęczenie i rodzący się powoli (i w bólach?) rozsądek. Garrett zamknął na chwilę oczy i przetarł twarz, jakby łudząc się, że kiedy wreszcie je otworzy, to wszystko okaże się wyłącznie podłym żartem, nieznośnym snem.
Nie krył rozczarowania, kiedy okazało się, że to gorzka rzeczywistość.
- Wiem - mruknął z niezadowoleniem, ponownie krzyżując ręce na piersi. - Szczególnie że Rosier to... - to Rosier, arystokrata; co więcej dodać? To mówiło przecież samo przez siebie. Brutalnie oznaczało, że jeśli Garry wejdzie w to bagno, to może już nigdy się z niego nie wydostać. Bo szlachta zapewne była gotowa pociągnąć go na samo dno - zapewnić natychmiastowe zwolnienie dyscyplinarne, zrujnować i tak zrujnowane życie nie tylko jemu, ale też reszcie rodziny. - Nie wiem jeszcze, co zrobię - przyznał szczerze, tym razem nie obawiając się mówić o własnej niepewności i błędach.
Wypuścił głośniej powietrze, jakby szukając odpowiednich słów.
- Ale, cholera jasna, tu wciąż w grę wchodzą przepowiednie, nie można tego tak zostawić - dodał cicho, zaciskając usta w prostą, wąską linię. Ponownie przeszedł na drugą stronę pomieszczenia, wbił spojrzenie w chmury przemykające za oknem, jakby wierząc, że nagle ześlą na niego olśnienie i podadzą mu na tacy rozwiązanie, którego tak desperacko poszukiwał.
Policzył do trzech normalnie i wspak, dając sobie czas na ostateczne podjęcie decyzji.
- Jeśli Avery coś powie, spiszę zeznania - odparł w końcu, nerwowo zaciskając palce na pasku zegarka. - A jeśli nie... wtedy znajdę inny sposób - dodał już ciszej, jakby do siebie, a potem odwrócił się na pięcie i po skinieniu Rogersowi głową w formie pożegnania, opuścił gabinet. Wolałby darować sobie wsłuchiwanie się w ostrzeżenia szefa, że samodzielne wymierzanie sprawiedliwości po pierwsze balansowało na granicy bezprawia, a po drugie nigdy nie przynosiło efektów.
Cóż, i tak wiedział lepiej.
| zt x2
Nie krył rozczarowania, kiedy okazało się, że to gorzka rzeczywistość.
- Wiem - mruknął z niezadowoleniem, ponownie krzyżując ręce na piersi. - Szczególnie że Rosier to... - to Rosier, arystokrata; co więcej dodać? To mówiło przecież samo przez siebie. Brutalnie oznaczało, że jeśli Garry wejdzie w to bagno, to może już nigdy się z niego nie wydostać. Bo szlachta zapewne była gotowa pociągnąć go na samo dno - zapewnić natychmiastowe zwolnienie dyscyplinarne, zrujnować i tak zrujnowane życie nie tylko jemu, ale też reszcie rodziny. - Nie wiem jeszcze, co zrobię - przyznał szczerze, tym razem nie obawiając się mówić o własnej niepewności i błędach.
Wypuścił głośniej powietrze, jakby szukając odpowiednich słów.
- Ale, cholera jasna, tu wciąż w grę wchodzą przepowiednie, nie można tego tak zostawić - dodał cicho, zaciskając usta w prostą, wąską linię. Ponownie przeszedł na drugą stronę pomieszczenia, wbił spojrzenie w chmury przemykające za oknem, jakby wierząc, że nagle ześlą na niego olśnienie i podadzą mu na tacy rozwiązanie, którego tak desperacko poszukiwał.
Policzył do trzech normalnie i wspak, dając sobie czas na ostateczne podjęcie decyzji.
- Jeśli Avery coś powie, spiszę zeznania - odparł w końcu, nerwowo zaciskając palce na pasku zegarka. - A jeśli nie... wtedy znajdę inny sposób - dodał już ciszej, jakby do siebie, a potem odwrócił się na pięcie i po skinieniu Rogersowi głową w formie pożegnania, opuścił gabinet. Wolałby darować sobie wsłuchiwanie się w ostrzeżenia szefa, że samodzielne wymierzanie sprawiedliwości po pierwsze balansowało na granicy bezprawia, a po drugie nigdy nie przynosiło efektów.
Cóż, i tak wiedział lepiej.
| zt x2
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Raidena nie było w Ministerstwie, gdy nad głową zaczęła latać mu nieznana sowa. Zmarszczył brwi, bo nie rozpoznał w niej żadnego ze znanych sobie ptaków. Ten jednak nie odpuszczał i usiadł na stoisku z gazetami, obserwując uważnie policjanta, łypiąc na niego swoimi wielkimi oczami. Carter wiedział jednak że nie odbierze listu właśnie w tej chwili, dlatego po odebraniu odpowiedniego magazynu odszedł w boczną alejkę, gdzie sowa usiadła na jego wyciągniętej ręce. Odebrał od niej list, po czym odleciała w nieznanym mu kierunku. Gdy złamał pieczęć, szybko przejechał spojrzeniem po treści i uniósł brwi. Jakoś nie wierzył w to, żeby Skinner był taki hojny w sypaniu mu pochlebstw. Szczególnie ostatnio. Mimo wszystko rozkaz to rozkaz. Wcisnął kartkę papieru do kieszeni płaszcza i przeteleportował się w pobliże Ministerstwa Magii. Z wejściem do środka poszło mu już gładko, chociaż w głowie ciągle miał pytanie dotyczące tego, dlaczego go wezwano. W jakim sensie miałby pomóc aurorom w ich śledztwie, skoro czarodziejska policja usuwała się w cień, gdy chodziło o sprawy związane z czarną magią... Co oznaczało więc to wszystko? I kim mieli być aurorzy odpowiedzialni za tę całą sprawę? Raczej nie Sophia. Ona dalej była zajęta poszukiwaniami tych bydlaków, którzy torturowali mugoli, a których zwłoki znaleźli jakiś czas temu w ścianach i podłodze jednej z szop na obrzeżach Londynu. Na samo przypomnienie drobnego, sztywnego już ciałka małej dziewczynki ogarniał go gniew. Cholerni socjopaci... A może własnie o to śledztwo chodziło? Może miało się coś pojawić nowego? Przejechał dłonią we włosach, zachodząc jeszcze po drodze do biura policyjnego, gdzie zostawił płaszcz i kapelusz. Nie widział w środku Aspena. Może jego kuzyn właśnie kogoś przesłuchiwał lub miał wolne? Nie mówił mu nic, co się działo, gdy leżał dzień w Mungu. Chyba dalej był w lekkim szoku...W szoku tego cudacznego spotkania na sali szpitalnej. Próbował odnaleźć spojrzeniem znajome sylwetki siostry lub Artis, gdy szedł przez korytarz prowadzący do ich biura, ale najwidoczniej obie się przed nim schowały. Kilka osób kojarzył, które mijał po drodze, jednak rychłe stawienie się coś oznaczało, więc po poinformowaniu odpowiedniej osoby, został wpuszczony do gabinetu Jordana Rogersa. Jak na razie był tam sam. Gdzie więc byli ci aurorzy odpowiedzialni za całą akcję?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Był zły. Ledwo skończył jedną sprawę, a już miał zacząć drugą. Dobrze jednak, że chociaż lubił tą pracę. Służba nie drużba, a zresztą całe Ministerstwo aktualnie miało pracy po łokcie. Zaciekawił się jednak tym listem. To musiała być jakaś grubsza sprawa skoro zajmowali się nią aurorzy, a na dodatek wymagana jest pomoc funkcjonariuszy policji. Najszybciej jak tylko mógł wstawił się w Ministerstwie i wsiadł do windy aby znaleźć cię na odpowiednim piętrze. Ten świat zwariował. Przestępczość niesamowicie wzrosła w przeciągu tych ostatnich lat. Jedni mieszkańcy wysp to bagatelizowali, a inni zaś popadali w skrajności bojąc się wychodzić z domu, bądź wręcz przeciwnie - korzystając z tego całego zamieszania.
Nie znał zbyt wielu aurorów. Z żadnym przez tyle lat nie miał też okazji pracować, więc nie wiedział za bardzo czego się spodziewać. Oby jednak ta cała sprawa toczyła się w nastroju współpracy. Nieraz między funkcjonariuszami policji, a aurorami dochodziło do spięć. Jedni czuli się niedowartościowani, a drudzy z kolei aż za bardzo. Takie spory jedna nigdy nie dotykały Aspena. Lubi on swoją pracę. Zresztą, lata temu podjął wybór czy woli pracę funkcjonariusza, czy właśnie aurora. Do tej pory uważa, że wybrał dobrze.
Wysiadł z windy na drugim piętrze, po czym skierował się w odpowiednim kierunku. ciekawiło go kto jeszcze zaproszony został na to cały spotkanie... Raiden? Nie widział go dziś cały dzień. Stety, bądź niestety, ale nie prowadzili ze sobą razem wszystkich spraw. Przystanął naprzeciw biurka sekretarki przedstawiając się i mówiąc, że był umówiony. Przeglądnęła ona jakieś dokumenty i wpuściła go do gabinetu.
Wszedł do niego zastając tam Raidena, co jakoś w większym stopniu go nie zdziwiło. Rozejrzał się po rozległym pomieszczeniu zatrzymując swój wzrok ostatecznie na przyjacielu i rzucając mu spojrzenie w stylu: "Co znów zrobiliśmy?"
Nie znał zbyt wielu aurorów. Z żadnym przez tyle lat nie miał też okazji pracować, więc nie wiedział za bardzo czego się spodziewać. Oby jednak ta cała sprawa toczyła się w nastroju współpracy. Nieraz między funkcjonariuszami policji, a aurorami dochodziło do spięć. Jedni czuli się niedowartościowani, a drudzy z kolei aż za bardzo. Takie spory jedna nigdy nie dotykały Aspena. Lubi on swoją pracę. Zresztą, lata temu podjął wybór czy woli pracę funkcjonariusza, czy właśnie aurora. Do tej pory uważa, że wybrał dobrze.
Wysiadł z windy na drugim piętrze, po czym skierował się w odpowiednim kierunku. ciekawiło go kto jeszcze zaproszony został na to cały spotkanie... Raiden? Nie widział go dziś cały dzień. Stety, bądź niestety, ale nie prowadzili ze sobą razem wszystkich spraw. Przystanął naprzeciw biurka sekretarki przedstawiając się i mówiąc, że był umówiony. Przeglądnęła ona jakieś dokumenty i wpuściła go do gabinetu.
Wszedł do niego zastając tam Raidena, co jakoś w większym stopniu go nie zdziwiło. Rozejrzał się po rozległym pomieszczeniu zatrzymując swój wzrok ostatecznie na przyjacielu i rzucając mu spojrzenie w stylu: "Co znów zrobiliśmy?"
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pomimo wezwania, gabinet Jordana Rogersa był pusty. W całym pomieszczeniu panował idealny porządek, w kominku tlił się spokojny, magiczny ogień, a tylko na biurku szefa Biura Aurorów znajdowało się coś, co mogło rzucić się w oczy Raidenowi i Aspenowi. Był to spory stos pergaminów będących niewątpliwie dokumentacją; nawet z tej odległości magiczni policjanci mogli dostrzec, że na jednej ze stron coś zostało nakreślone czerwonym jak krew atramentem. Czyżby ktoś zapisał tam ważne informacje?
| Na odpis macie 72h.
| Na odpis macie 72h.
Raiden już wcześniej nie mógł usiedzieć. Chodził wolno po gabinecie, przyglądając się tytułom książek i zastanawiając się nad tym jakim człowiekiem jest Jordan Rogers. Nigdy nie miał z nim do czynienia. Cóż. Przez pełne cztery miesiące nie miał z nim do czynienia. Teraz najwidoczniej miało się to zmienić. Ale dlaczego? Nie miał pojęcia. Musiał przyznać, że zaskoczyła go nie tyle co wiadomość od szefa aurorów, ale równocześnie zupełny brak kogokolwiek poza nim w gabinecie. Czyżby nie spojrzał odpowiednio na wiadomość? Może dotyczyła ona innego dnia? Sięgnął do kieszeni spodni, by wydobyć z niej list. Przejechał po nim spojrzeniem, ale nie znalazł nic co wskazywałoby na inną datę. Był w dobrym miejscu, we właściwym czasie. Jego pewność została ugruntowana w kilka minut później przez przybycie Aspena. Początkowo odgłos otwieranych drzwi odebrał jako przybycie Jordana, ale mylił się. Widok kuzyna nieco go zaskoczył, chociaż było to bardziej zawiedzenie ze względu na ciekawość, którą Rogers wywołał w nim tym nagłym wezwaniem. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, Raiden wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na nieme pytanie przyjaciela. Stał akurat przy jednym z regałów i przeglądał Brutalną historię Rzymu. Musiał przyznać, że tytuły robiły wrażenie, ale nie po to tu przybył. Z nudów nie wiedział już co robić.
- Nie muszę pytać czy wiesz, co jest grane, bo nie wiesz - rzucił do kuzyna, odkładając książkę na półkę. - Siedzę tu z dziesięć minut i nic - dodał, oglądając się za siebie, by spojrzeć na biurko. Na biurko na którym leżał stos papierów. Carter zmarszczył brwi, zauważając nawet stąd czerwone pismo. Musiało być na nim coś ważnego. - To bardzo kuszące, ale nie zamierzam tam patrzeć - powiedział na głos, zerkając na Penny'ego, po czym usiadł na jednym z foteli, by wpatrywać się w skaczący w kominku ogień. Dostał wezwanie i zamierzał się go trzymać. Jeśli byłabym to wiadomość od Rogersa, przekazałaby im ją sekretarka. Gdyby to też była wiadomość od niego, nie położyłby ją na pliku dokumentów, a oddzielnie. Gdyby to było przeznaczone dla ich oczu, musieliby o tym wiedzieć.
- Nie muszę pytać czy wiesz, co jest grane, bo nie wiesz - rzucił do kuzyna, odkładając książkę na półkę. - Siedzę tu z dziesięć minut i nic - dodał, oglądając się za siebie, by spojrzeć na biurko. Na biurko na którym leżał stos papierów. Carter zmarszczył brwi, zauważając nawet stąd czerwone pismo. Musiało być na nim coś ważnego. - To bardzo kuszące, ale nie zamierzam tam patrzeć - powiedział na głos, zerkając na Penny'ego, po czym usiadł na jednym z foteli, by wpatrywać się w skaczący w kominku ogień. Dostał wezwanie i zamierzał się go trzymać. Jeśli byłabym to wiadomość od Rogersa, przekazałaby im ją sekretarka. Gdyby to też była wiadomość od niego, nie położyłby ją na pliku dokumentów, a oddzielnie. Gdyby to było przeznaczone dla ich oczu, musieliby o tym wiedzieć.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Mina kuzyna upewniła go w tym, że ten również nie wie w jakim celu się tu zjawili. Obecność Raidena jednak jeszcze bardziej wzmogła jego ciekawość.
-Chciałbym wiedzieć.- Westchnął cicho rozglądając się po pomieszczeniu. Nie lubił stać w miejscu i nic nie robić. Nawet jeśli nie będą czekać długo, to równie dobrze w tym czasie mogli robić coś innego: prowadzić śledztwo, przesłuchania, czy nawet sporządzać raporty. Choć nie ukrywał, że ta cała sprawa niezwykle go zaciekawiła. Nie bez powodu ktoś taki jak szef biura aurorów wzywałby ich do siebie.
Widząc, że jego kuzyn wpatruje się w coś przeniósł i on wzrok w tamto miejsce. Na stosie papierów leżała kartka z zapiskami zrobionymi bijącym na odległość czerwonym atramentem. Przechwycił wzrok kuzyna wzruszając ramionami.
-Aż tak głupi to nawet ja nie jestem. -To nie były dokumenty przeznaczone do przeglądania przez nich. Gdyby to faktycznie była wiadomość do nich to nie wchodziliby nawet do gabinetu, a zostałaby ona im przekazana w liście, bądź przez sekretarkę. Z drugiej zaś strony gdyby to było coś bardzo ważnego i jeszcze bardziej nie przeznaczonego dla nich to nie leżałoby to na wierzchu wystawiając ciekawskich na pokusę.
-Myślałem, że to coś pilnego, ale najwyraźniej nie aż na tyle skoro jesteśmy tu sami.- Skrzywił się lekko podążając za Raidenem i opierając się bokiem o drugi z foteli. Może ktoś jeszcze miał się tu zjawić? Może nie tylko na Rogersa mieli czekać? Miał nadzieję, że wszystko się niedługo okaże, a oni nie przesiedzą tu całego dnia.
-Chciałbym wiedzieć.- Westchnął cicho rozglądając się po pomieszczeniu. Nie lubił stać w miejscu i nic nie robić. Nawet jeśli nie będą czekać długo, to równie dobrze w tym czasie mogli robić coś innego: prowadzić śledztwo, przesłuchania, czy nawet sporządzać raporty. Choć nie ukrywał, że ta cała sprawa niezwykle go zaciekawiła. Nie bez powodu ktoś taki jak szef biura aurorów wzywałby ich do siebie.
Widząc, że jego kuzyn wpatruje się w coś przeniósł i on wzrok w tamto miejsce. Na stosie papierów leżała kartka z zapiskami zrobionymi bijącym na odległość czerwonym atramentem. Przechwycił wzrok kuzyna wzruszając ramionami.
-Aż tak głupi to nawet ja nie jestem. -To nie były dokumenty przeznaczone do przeglądania przez nich. Gdyby to faktycznie była wiadomość do nich to nie wchodziliby nawet do gabinetu, a zostałaby ona im przekazana w liście, bądź przez sekretarkę. Z drugiej zaś strony gdyby to było coś bardzo ważnego i jeszcze bardziej nie przeznaczonego dla nich to nie leżałoby to na wierzchu wystawiając ciekawskich na pokusę.
-Myślałem, że to coś pilnego, ale najwyraźniej nie aż na tyle skoro jesteśmy tu sami.- Skrzywił się lekko podążając za Raidenem i opierając się bokiem o drugi z foteli. Może ktoś jeszcze miał się tu zjawić? Może nie tylko na Rogersa mieli czekać? Miał nadzieję, że wszystko się niedługo okaże, a oni nie przesiedzą tu całego dnia.
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy myślało się o pracy niemalże "podwójnego agenta" w mugolskim Scotland Yardzie, w wyobrażeniach miało to zapewne więcej wspólnego z przekonaniami niż... niewygodą. A chociaż całe te bluzgi o nieczystej krwi, niskiej inteligencji mugoli czy ich niższości nie miały żadnego sensu, to jedno było pewne - czasem bardzo trudno jest trzymać się roli. I najgorzej było chyba właśnie w takich przypadkach, gdy Al był w terenie z innymi funkcjonariuszami. A tak się składało, że na dzisiejszy dzień przypadła mu wątpliwa przyjemność oględzin miejsca zbrodni.
Z chłodnej kontemplacji splamionego dziwną substancją parkietu wyrwał go odgłos stukania w okno. Odwrócił głowę w tamtą stronę, zdążając zauważyć jeszcze kilka sowich piór, gdy skrzydła ptaka całkowicie znikły mu z pola widzenia. Brennus wiedział, że poza domem nie może odbierać wiadomości, a jak to niezwykle uparta sowa, siadywał na najwyższym obiekcie budynku, jak antena czy balustrada balkonu, jeśli dachówki były akurat mokre i śliskie. A że w powietrzu dało się czuć wilgoć, zapewne usiadł na parapecie jakiegoś okna na wyższym piętrze.
Al zaklął, prostując się do pozycji pionowej. Nie mógł od tak po prostu wyjść, szczególnie że śledztwo nadal trwało. Detektyw Watson kręcił się w okolicach zwłok, rozmawiając ze śledczym. Mimo to Alasdair nie powinien czuć się pewnie - Watson miał oczy dookoła głowy i był o wiele bardziej spostrzegawczy, niż mogłoby się wydawać. Teraz na przykład podszedł do okna, ale sowa już dawno znikła za ścianą budynku.
W pewnym sensie praca Diggory'ego była dość ważna, ponieważ mógł wychwycić ślady użycia magii i tropić zbrodnie, o których mugolski glina nie miałby pojęcia, a jednocześnie w takich przypadkach od czasu do czasu sprawić, że sprawa pójdzie w zapomnienie, zostanie przerwana z powodu zanieczyszczonych próbek i tak dalej.
Po pewnym czasie, gdy został w budynku sam, wszedł na górę i otworzył północne okno. Brennus siedział na parapecie i stroszył pióra.
- Cicho, nie dało się szybciej - mruknął Al, odwiązując z nóżki sowy pergamin. Zmrużył oczy na widok zdawkowej wiadomości, po czym udał się do drzwi, by dokonać teleportacji w bezpiecznym miejscu.
Po zaanonsowaniu się sekretarce szefa Biura Aurorów wszedł do środka. Pierwszym, co go uderzyło, było to, że nie był w pomieszczeniu sam. Drugim puste miejsce za biurkiem, trzecim dokumenty leżące na blacie, od których bił szkarłat atramentu.
- Cześć. Gdzie Rogers? - spytał kolegów po fachu. Wydawało mu się logiczne, że oni będą jednak coś wiedzieć.
Z chłodnej kontemplacji splamionego dziwną substancją parkietu wyrwał go odgłos stukania w okno. Odwrócił głowę w tamtą stronę, zdążając zauważyć jeszcze kilka sowich piór, gdy skrzydła ptaka całkowicie znikły mu z pola widzenia. Brennus wiedział, że poza domem nie może odbierać wiadomości, a jak to niezwykle uparta sowa, siadywał na najwyższym obiekcie budynku, jak antena czy balustrada balkonu, jeśli dachówki były akurat mokre i śliskie. A że w powietrzu dało się czuć wilgoć, zapewne usiadł na parapecie jakiegoś okna na wyższym piętrze.
Al zaklął, prostując się do pozycji pionowej. Nie mógł od tak po prostu wyjść, szczególnie że śledztwo nadal trwało. Detektyw Watson kręcił się w okolicach zwłok, rozmawiając ze śledczym. Mimo to Alasdair nie powinien czuć się pewnie - Watson miał oczy dookoła głowy i był o wiele bardziej spostrzegawczy, niż mogłoby się wydawać. Teraz na przykład podszedł do okna, ale sowa już dawno znikła za ścianą budynku.
W pewnym sensie praca Diggory'ego była dość ważna, ponieważ mógł wychwycić ślady użycia magii i tropić zbrodnie, o których mugolski glina nie miałby pojęcia, a jednocześnie w takich przypadkach od czasu do czasu sprawić, że sprawa pójdzie w zapomnienie, zostanie przerwana z powodu zanieczyszczonych próbek i tak dalej.
Po pewnym czasie, gdy został w budynku sam, wszedł na górę i otworzył północne okno. Brennus siedział na parapecie i stroszył pióra.
- Cicho, nie dało się szybciej - mruknął Al, odwiązując z nóżki sowy pergamin. Zmrużył oczy na widok zdawkowej wiadomości, po czym udał się do drzwi, by dokonać teleportacji w bezpiecznym miejscu.
Po zaanonsowaniu się sekretarce szefa Biura Aurorów wszedł do środka. Pierwszym, co go uderzyło, było to, że nie był w pomieszczeniu sam. Drugim puste miejsce za biurkiem, trzecim dokumenty leżące na blacie, od których bił szkarłat atramentu.
- Cześć. Gdzie Rogers? - spytał kolegów po fachu. Wydawało mu się logiczne, że oni będą jednak coś wiedzieć.
Gość
Gość
- Tutaj - rzucił ciężko szef Biura Aurorów, wkraczając do pomieszczenia. Miał nie więcej niż czterdzieści-pięćdziesiąt lat i wyraźne zmęczenie wypisane w bystrych, przeszywających oczach. Towarzyszyło mu dwóch barczystych, rosłych mężczyzn, najpewniej aurorów, którzy stanęli nieopodal pozostałych, bez przerwy milcząc. Sam Rogers zatrzymał się dopiero przy swoim biurku; sięgnął po dokumenty, które wcześniej rzuciły się w oczy Raidenowi i Aspenowi. Przewertował je szybko, po czym uniósł wzrok i obrzucił spojrzeniem zgromadzonych w pomieszczeniu policjantów oraz szpiega. - Diggory, Sprout, Canteen, zgadza się? - rzucił, po czym mocno zmarszczył brwi. - Nie mijaliście czterech aurorów? Avery, Carter, Mulciber? Russella? - Gdy to mówił, na jego skroni uwypukliła się błękitna żyła. Mimo to jego głos był opanowany. - Mamy wezwanie dotyczące czarnoksięskiej działalności na Nokturnie. Sprawa jest duża, ale dane od informatorów są zbyt ogólne. Dlatego potrzebujemy sprawnej, wykwalifikowanej i kompetentnej grupy. - Po powiedzeniu tego zerknął najpierw na wiszący na ścianie zegar, a potem na jedyne drzwi znajdujące się w pomieszczeniu. - W jednym z przybytków spotykają się czarnoksiężnicy, którzy, według szpiegów, pracują nad czymś wielkim. Waszym zadaniem jest ich powstrzymać. - W końcu nie wytrzymał, trzasnął pięścią w stół. - Na stosy Wendeliny, Runcorn! Znajdź tych przeklętych aurorów! - rzucił w stronę jednego z przybyłych wraz z nim mężczyzn, a ten posłusznie (i wciąż bez słowa) opuścił pomieszczenie. Rogers oparł obie dłonie o blat biurka i zawisnął nad dokumentami, wbijając w nie rozgoryczone spojrzenie. Był w widoczny sposób rozzłoszczony. - Pytania? - ni to powiedział, ni to warknął, mimowolnie sugerując, że lepiej by było, jakby żadne jednak nie padło. - Za kwadrans widzimy się w sali świstoklików na szóstym piętrze, weźcie wszystko, co będzie wam potrzebne - dodał już znacznie spokojniej, ze zrezygnowaniem przecierając dłonią twarz.
| Jeżeli ktoś ma pytania, może pozostać, aby je zadać. Pozostali powinni udać się do sali świstoklików i czekać na dalsze polecenia. W swoim pierwszym poście w tym temacie powinniście zawrzeć informacje o wszystkich posiadanych przedmiotach, ubiorze, ogólnym stanie zdrowotnym (uwzględniając obrażenia z ostatnich dwóch tygodni) oraz psychicznym waszych postaci.
Jeżeli któraś z osób, które otrzymały list, ale jeszcze nie dotarły na miejsce, zechce dołączyć, powinna zrobić to już w wyżej podanym temacie.
Na odpis macie 72h.
| Jeżeli ktoś ma pytania, może pozostać, aby je zadać. Pozostali powinni udać się do sali świstoklików i czekać na dalsze polecenia. W swoim pierwszym poście w tym temacie powinniście zawrzeć informacje o wszystkich posiadanych przedmiotach, ubiorze, ogólnym stanie zdrowotnym (uwzględniając obrażenia z ostatnich dwóch tygodni) oraz psychicznym waszych postaci.
Jeżeli któraś z osób, które otrzymały list, ale jeszcze nie dotarły na miejsce, zechce dołączyć, powinna zrobić to już w wyżej podanym temacie.
Na odpis macie 72h.
Gdy do gabinetu weszły kolejne osoby, Carter odprowadził każdą z nich spojrzeniem. Nie było trudno się domyślić, który z nich był wspomnianym Jordanem Rogersem. Nie sądził, by tych dwóch osiłków mogło prowadzić wszystkich aurorów w równej linii. Ciekawość go zjadała, chociaż bardziej interesowała go kwestia co to za zbieranina przeróżnych ludzi. I skoro mężczyzna wymienił kolejne osoby oznaczało to, że ich grupa miała być większa. O wiele większa. Nie mogło mu umknąć, że dość interesujące wydawały się te czerwone literki na papierach, ale zaraz zniknęły mu z oczu.
- Nie, nie zgadza się - wtrącił Raiden, gdy tamten skończył, wzruszając lekko ramionami. - Diggory, Sprout i Carter, sir - dodał, przenosząc spojrzenie na mężczyznę i kładąc nacisk na swoje nazwisko. Nie podobało mu się to, że usłyszał je między wymienionymi aurorami. Może to przypadek skoro facet przekręcił jego dane i teraz... Ale Sophia była aurorem i została w to włączona? Dlaczego więc jej tutaj nie było... Zerknął na Aspena, słysząc, że wywiad nie ustalił nic konkretnego. Świetnie... Znowu miał działać na niepotwierdzonych informacjach... Jeśli to było coś grubszego, to znowu władowałby się w tę paskudną kaszanę. Ostatnio wiadomości od Wiedźmiej Straży okazały się trefne i o mały włos nie wykrwawił się na stole prosektoryjnym. Słuchał jednak wszystkiego uważnie, notując sobie w głowie od razu pytania, które chciał zadać. Oczywiście że widział, że Rogers był zły, ale musiał wiedzieć. Nie chciał iść w niewiadome. - Idziemy tylko we trójkę? - spytał, nie ruszając się z miejsca. - Wiadomo dokładnie co to za miejsce? I ilu czarnoksiężników tam jest? I pod tym czymś wielkim kryje się coś bardziej konkretnego?
Można było uznać go za bezczelnego, ale byłby głupi, gdyby nie wymówił tych obaw na głos. Może i ryzykował, ale nie zamierzał iść ślepo, bo tak mu nakazano. Sądził, że każdy chciał zadać podobne pytania. Penny zresztą znał go też na tyle, że wiedział, że jego kuzyn musiał się odezwać.
- Chciałbym jeszcze wysłać wiadomość do domu, że może mnie dziś nie być... - dodał ciszej, jednak był zmobilizowany, by to zrobić.
- Nie, nie zgadza się - wtrącił Raiden, gdy tamten skończył, wzruszając lekko ramionami. - Diggory, Sprout i Carter, sir - dodał, przenosząc spojrzenie na mężczyznę i kładąc nacisk na swoje nazwisko. Nie podobało mu się to, że usłyszał je między wymienionymi aurorami. Może to przypadek skoro facet przekręcił jego dane i teraz... Ale Sophia była aurorem i została w to włączona? Dlaczego więc jej tutaj nie było... Zerknął na Aspena, słysząc, że wywiad nie ustalił nic konkretnego. Świetnie... Znowu miał działać na niepotwierdzonych informacjach... Jeśli to było coś grubszego, to znowu władowałby się w tę paskudną kaszanę. Ostatnio wiadomości od Wiedźmiej Straży okazały się trefne i o mały włos nie wykrwawił się na stole prosektoryjnym. Słuchał jednak wszystkiego uważnie, notując sobie w głowie od razu pytania, które chciał zadać. Oczywiście że widział, że Rogers był zły, ale musiał wiedzieć. Nie chciał iść w niewiadome. - Idziemy tylko we trójkę? - spytał, nie ruszając się z miejsca. - Wiadomo dokładnie co to za miejsce? I ilu czarnoksiężników tam jest? I pod tym czymś wielkim kryje się coś bardziej konkretnego?
Można było uznać go za bezczelnego, ale byłby głupi, gdyby nie wymówił tych obaw na głos. Może i ryzykował, ale nie zamierzał iść ślepo, bo tak mu nakazano. Sądził, że każdy chciał zadać podobne pytania. Penny zresztą znał go też na tyle, że wiedział, że jego kuzyn musiał się odezwać.
- Chciałbym jeszcze wysłać wiadomość do domu, że może mnie dziś nie być... - dodał ciszej, jednak był zmobilizowany, by to zrobić.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Strona 1 z 2 • 1, 2
Gabinet Szefa Biura Aurorów
Szybka odpowiedź