Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Podziemia
Strona 20 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Podziemia
Rozbudowane w czasach napoleońskich oraz podczas II Wojny Światowej podziemne korytarze sięgają trzech pięter wgłąb ziemi. Na wzgórzu znajduje się kilka wylotów, które prowadzą do dwóch najwyższych poziomów. Trzeci, najniższy i najmniej znany znajduje się pod starą warownią. Podczas II wojny światowej funkcjonował tutaj szpital polowy i przeprowadzane były tajne operacje wojskowe, ale ponoć działania te zakończyły się w momencie, w którym mugole przypadkiem przekopali się do tuneli należących do goblinów. W rzeczywistości zdarzenie to nie miało miejsca, a pogłoskę o goblinach wymyślono, by trzymać czarodziejów agresywnie nastawionych wobec niemagicznych z dala od prowizorycznego szpitala. Dziś okoliczna ludność czarodziejów spokrewnionych z mugolami, wciąż korzystając z kłamliwej protekcji potencjalnego niebezpieczeństwa, spotyka się pod ziemią na potańcówki w wyjątkowej scenerii.
Podziemia nie są bezpieczne, trudno jest ku nim zejść, a jeszcze trudniej wyjść - chwiejna drabinka nie daje poczucia stabilności, a o gruzy nietrudno jest się potknąć. Nie przeszkadza to amatorom mocnych wrażeń.
Podziemia nie są bezpieczne, trudno jest ku nim zejść, a jeszcze trudniej wyjść - chwiejna drabinka nie daje poczucia stabilności, a o gruzy nietrudno jest się potknąć. Nie przeszkadza to amatorom mocnych wrażeń.
Dla Mathieu nie miało znaczenia kto pójdzie z nim do Podziemi, kto będzie jego towarzyszem. Wiadomo, że o wiele bardziej komfortowo czułby się z kimś, kogo zna i z kim zdarzało mu się już wcześniej współpracować, ale zważając na fakt, że do Rycerzy Walpurgii dołączyło kilka nowych twarzy należało dać im szansę. Przyświecał im jeden cel, łączyły ich podobne przemyślenia i nie było powodów do tego, aby przejmować się nadmiernie przeszłością. Nawet w przypadku takiej osoby jak Mathieu, która po ostatnim roku pogłębiła swoje problemy z zaufaniem komukolwiek. Najpierw Isabella, później Callista. Od wielu lat borykał się z brakiem zaufania i niepewnością wobec osób, których nie znał, lub które znał dość słabo. Musiał się jednak wziąć w garść, nadeszły trudne czasy Wojny i nie było w nich czasu na pielęgnowanie swoich urazów czy problemów. Panna Multon z pewnością była wspaniałym nabytkiem wśród Rycerzy i musiał ją trochę poznać.
- Symbolika to jedno, a sensowność tego rozwiązania to inna kwestia. Wychodzę z założenia, że te najprostsze statystycznie są pomijane, dlatego warto zacząć z tego miejsca. Może są na tyle głupi, a może moje przeczucie jest zwyczajnie mylne. – odparł na jej słowa. Elvira zaskoczyła go samym faktem, że zapoznała się z historią tego miejsca i miała jakiekolwiek pojęcie o tym, gdzie idzie. To pozytywne zaskoczenie rzecz jasna, nie bagatelizowała sprawy, a to wspaniale rokowało. Może jednak mylnie podchodził do kwestii braku zaufania, bo kobieta wykazała się zaangażowaniem, a w dzisiejszych czasach o to bardzo trudno.
Panna Multon sięgnęła po różdżkę i rzuciła zaklęcie, to rozsądne i sensowne sprawdzić czy ktoś nie pojawia się w ich pobliżu. Mathieu też nie zamierzał stać bezczynnie, wolał się upewnić, że nic im nie grozi. Zacisnął palce na arganowej różdżce, przymknął lekko oczy i skupił się na zaklęciu, którego zamierzał użyć. – Carpiene. – wypowiedział wyraźnie, nie pozwalając sobie nawet na moment rozproszenie. Lepiej wiedzieć czy ich polityczni przeciwnicy nie postanowili założyć pułapek lub innych atrakcji dla ‘zwiedzających’. Gdzieś w głębi duszy Mathieu liczył na to, że uda im się złapać choć jedną osobę i będą mogli kulturalnie porozmawiać z nią o życiu i śmierci, zrobić jajecznicę czy cokolwiek. Wolałby, aby jego przypuszczenia się sprawdziły, a sprawa osobników z Kent ruszyła do przodu, aby mógł pozbyć się ich z najmniej przyjemny z możliwych sposobów, pokazując pozostałym kto tutaj rządzi.
- Symbolika to jedno, a sensowność tego rozwiązania to inna kwestia. Wychodzę z założenia, że te najprostsze statystycznie są pomijane, dlatego warto zacząć z tego miejsca. Może są na tyle głupi, a może moje przeczucie jest zwyczajnie mylne. – odparł na jej słowa. Elvira zaskoczyła go samym faktem, że zapoznała się z historią tego miejsca i miała jakiekolwiek pojęcie o tym, gdzie idzie. To pozytywne zaskoczenie rzecz jasna, nie bagatelizowała sprawy, a to wspaniale rokowało. Może jednak mylnie podchodził do kwestii braku zaufania, bo kobieta wykazała się zaangażowaniem, a w dzisiejszych czasach o to bardzo trudno.
Panna Multon sięgnęła po różdżkę i rzuciła zaklęcie, to rozsądne i sensowne sprawdzić czy ktoś nie pojawia się w ich pobliżu. Mathieu też nie zamierzał stać bezczynnie, wolał się upewnić, że nic im nie grozi. Zacisnął palce na arganowej różdżce, przymknął lekko oczy i skupił się na zaklęciu, którego zamierzał użyć. – Carpiene. – wypowiedział wyraźnie, nie pozwalając sobie nawet na moment rozproszenie. Lepiej wiedzieć czy ich polityczni przeciwnicy nie postanowili założyć pułapek lub innych atrakcji dla ‘zwiedzających’. Gdzieś w głębi duszy Mathieu liczył na to, że uda im się złapać choć jedną osobę i będą mogli kulturalnie porozmawiać z nią o życiu i śmierci, zrobić jajecznicę czy cokolwiek. Wolałby, aby jego przypuszczenia się sprawdziły, a sprawa osobników z Kent ruszyła do przodu, aby mógł pozbyć się ich z najmniej przyjemny z możliwych sposobów, pokazując pozostałym kto tutaj rządzi.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Nie miała możliwości nabyć żadnych przydatnych informacji na temat lorda Rosiera, ponieważ pozostawała daleko poza ścisłym kręgiem szlachty brytyjskiej. Nie wszędzie była w stanie wcisnąć się ze swoją dociekliwością, nie każdego odwiedzić w wolnej chwili i wymusić konfrontację. Mathieu pozostawał więc zagadką, interesującą enigmą, a przy tym przedstawicielem wszystkiego, co Elvira obdarzała na równi wzgardą i pożądaniem. Im częściej obowiązki wojenne dawały jej okazję pracować u boku lordów bądź lady, tym silniej zdawała sobie sprawą jak niewiele tak naprawdę różni ich od siebie. Może mieli lepsze maniery, ciężką sakwę i trudne do nadgonienia możliwości kształcenia, ale - jak każdy czarodziej - bywali silniejsi i słabsi, bardziej lub mniej przydatni.
Kim był Mathieu Rosier, to miało się dopiero okazać.
- To rozsądne założenie - przyznała cicho, odgarniając warkocza na lewe ramię i rzucając mężczyźnie uważniejsze spojrzenie. Zrobiło na niej wrażenie, w jak łatwy sposób przyszło mu wypowiedzieć na głos, że może być w błędzie. Niejeden arystokrata sobie na to nie pozwalał; ona sama miała olbrzymią trudność w wyznaniu wątpliwości, ale koniec końców była to oznaka rozsądku.
Zaklęcie, które rzuciła, pozwoliło jej wyczuć obecność niewielkiej grupy ludzi, z uwagi na swoje nikłe zaawansowanie, nie umożliwiało jednak oszacowania odległości ani tym bardziej zdradzenia tożsamości. Słyszała, że Mathieu nie pozostawał bierny i również podjął się zaklęć, a gdy miała pewność, że na ich drodze nie mieści się żadna pułapka, zaczęła powoli pokonywać kolejne cale wilgotnych korytarzy.
- Jest ich tu przynajmniej kilku. Nie wiem, ilu dokładnie. Wydaje mi się... - Bez słowa wskazała dłonią lewą stronę tunelu, a potem zbliżyła się do ceglanych ścian, muskając palcami brudne naloty. - Gdzieś tu może znajdować się zejście niżej.
I tak, im dalej szli wzdłuż ściany, brodząc podeszwami w chlupoczącym błocie, tym intensywniejsze stawało się gryzące przeczucie. W pewnym momencie czubek buta Elviry zaczepił się o zardzewiałą kołatkę w podłodze. Wyglądało na to, że znaleźli właz prowadzący do jednego z wojennych schronów.
- Kolejne piętro - mruknęła, przykucając nieopodal, niezrażona chłodem. - Musimy być gotowi na walkę. Część pewnie będzie bezbronna, ale ktoś musi sprawować nad nimi pieczę - Uniosła wzrok, rozpalony gniewem i ponurą ekscytacją.
Kim był Mathieu Rosier, to miało się dopiero okazać.
- To rozsądne założenie - przyznała cicho, odgarniając warkocza na lewe ramię i rzucając mężczyźnie uważniejsze spojrzenie. Zrobiło na niej wrażenie, w jak łatwy sposób przyszło mu wypowiedzieć na głos, że może być w błędzie. Niejeden arystokrata sobie na to nie pozwalał; ona sama miała olbrzymią trudność w wyznaniu wątpliwości, ale koniec końców była to oznaka rozsądku.
Zaklęcie, które rzuciła, pozwoliło jej wyczuć obecność niewielkiej grupy ludzi, z uwagi na swoje nikłe zaawansowanie, nie umożliwiało jednak oszacowania odległości ani tym bardziej zdradzenia tożsamości. Słyszała, że Mathieu nie pozostawał bierny i również podjął się zaklęć, a gdy miała pewność, że na ich drodze nie mieści się żadna pułapka, zaczęła powoli pokonywać kolejne cale wilgotnych korytarzy.
- Jest ich tu przynajmniej kilku. Nie wiem, ilu dokładnie. Wydaje mi się... - Bez słowa wskazała dłonią lewą stronę tunelu, a potem zbliżyła się do ceglanych ścian, muskając palcami brudne naloty. - Gdzieś tu może znajdować się zejście niżej.
I tak, im dalej szli wzdłuż ściany, brodząc podeszwami w chlupoczącym błocie, tym intensywniejsze stawało się gryzące przeczucie. W pewnym momencie czubek buta Elviry zaczepił się o zardzewiałą kołatkę w podłodze. Wyglądało na to, że znaleźli właz prowadzący do jednego z wojennych schronów.
- Kolejne piętro - mruknęła, przykucając nieopodal, niezrażona chłodem. - Musimy być gotowi na walkę. Część pewnie będzie bezbronna, ale ktoś musi sprawować nad nimi pieczę - Uniosła wzrok, rozpalony gniewem i ponurą ekscytacją.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Najważniejszym było, aby sprawdzić teren, zanim ruszą dalej. Zaklęcie Elviry dobrane było pomyślnie, mogła wykryć obecność przeciwników, chociaż Homenum Revelio mogło okazać się w tym momencie skuteczniejsze. Mathieu również sięgnął po zaklęcie z dziedziny rozpoznawczej, ale jego Carpienie nie poinformowało go o żadnych nałożonych pułapkach. Pozostało mu jedynie czekać na informacje od panny Multon, być może jej zaklęcie okazało się na tyle skuteczne, aby coś im podpowiedzieć. Z drugiej strony… mogła przecież nie wykryć nic, a to świadczyłoby o bezsensowności dalszej podróży. Podziemia były rozległe i miały wiele do zaoferowania, miejsca do ukrycia się czy komnaty, w których można było z całą wolną knuć i robić co się chciało. Nikt tak po prostu nie schodził tutaj, w obawie zagubienia wśród zawiłych korytarzy.
Kiwnął głową na jej słowa, skoro już wiedzieli na czym stoją nie było powodów do zatrzymywania się. Ktoś tu był, ktoś coś robił, legalnego lub nielegalnego. To najmniej istotne, należało do sprawdzić. Ruszyli w dalszą drogę, nasłuchując z uwagą jakiegokolwiek ruchu. Zapewne przeciwnicy nie czaili się w korytarzu tuż za rogiem, byłoby słychać ich rozmowy lub jakiekolwiek dźwięki wydawane przez nich. To nie takie proste ukryć się w zawiłych korytarzach tak po prostu. Zatrzymał się, kiedy natknęli się na kołatkę. Przekręcił lekko głowę w bok i spojrzał na Elvirę, musieli to sprawdzić, zejść niżej i upewnić się, że nie ma tam nikogo, kto chciałby im zaszkodzić, a może trafi im się małe, nielegalne zgromadzenie.
Starając się zachować jak największą ciszę otworzyli przejście, Mathieu jako pierwszy zszedł na dół, zaraz po nim panna Multon. Znaleźli się w kolejnym, ciemnym korytarzu, na którego końcu widoczna była jaśniejsza poświata, jakby płonął tam ogień. Mieli rację, ktoś tu był, a z tego miejsca nawet dało się usłyszeć rozmowy, choć niekoniecznie zrozumieć słowa, które padały. Rosier zacisnął palce na różdżce, którą trzymał w dłoni i ruszył w tamtym kierunku. Przeciwnicy dość szybko zorientowali się, że mają towarzystwo i nie jest to nikt nastawiony pozytywnie…
Do szafki
Kiwnął głową na jej słowa, skoro już wiedzieli na czym stoją nie było powodów do zatrzymywania się. Ktoś tu był, ktoś coś robił, legalnego lub nielegalnego. To najmniej istotne, należało do sprawdzić. Ruszyli w dalszą drogę, nasłuchując z uwagą jakiegokolwiek ruchu. Zapewne przeciwnicy nie czaili się w korytarzu tuż za rogiem, byłoby słychać ich rozmowy lub jakiekolwiek dźwięki wydawane przez nich. To nie takie proste ukryć się w zawiłych korytarzach tak po prostu. Zatrzymał się, kiedy natknęli się na kołatkę. Przekręcił lekko głowę w bok i spojrzał na Elvirę, musieli to sprawdzić, zejść niżej i upewnić się, że nie ma tam nikogo, kto chciałby im zaszkodzić, a może trafi im się małe, nielegalne zgromadzenie.
Starając się zachować jak największą ciszę otworzyli przejście, Mathieu jako pierwszy zszedł na dół, zaraz po nim panna Multon. Znaleźli się w kolejnym, ciemnym korytarzu, na którego końcu widoczna była jaśniejsza poświata, jakby płonął tam ogień. Mieli rację, ktoś tu był, a z tego miejsca nawet dało się usłyszeć rozmowy, choć niekoniecznie zrozumieć słowa, które padały. Rosier zacisnął palce na różdżce, którą trzymał w dłoni i ruszył w tamtym kierunku. Przeciwnicy dość szybko zorientowali się, że mają towarzystwo i nie jest to nikt nastawiony pozytywnie…
Do szafki
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Z szafki
Pojedynek był dłuższy niż się spodziewała, wyczerpujący i upokarzająco równy - stanęli wprawdzie dwa do dwóch, statystyka mówiła jasno, ale gdzieś tam pod skórą gryzło Elvirę poczucie, że powinni być dużo potężniejsi. Pewnego dnia stanie naprzeciw podobnych dwóch wyrostków, zdrajców własnej rasy i pozbawi ich głów zaledwie kilkoma klątwami. Nie miała ku temu żadnych wątpliwości, wiedziała, na co się wpisała podejmując walkę i zamierzała dobrnąć do końca tej drogi - do niezmierzonej, mrocznej siły. Najpierw jednak musiała wydostać się z piaskowej pułapki, a pomoc ze strony Mathieu nadchodziła dłużej niż by sobie życzyła; zmiażdżone mocą ciężaru więzadło nie dawało o sobie zapomnieć, ale nie pozwoliła ciału na więcej łez. Z zaciśniętymi zębami i przekrwionymi oczami walczyła, by zachować spokój i nie okazać słabości w towarzystwie lorda. I w końcu się udało, Deserpes zniknęło, wypluwając ją na proste nogi, które natychmiast się pod nią ugięły. Syk, który wydostał się spomiędzy jej ust był mocno stłumiony, przypominał gwizdnięcie.
- To więzadło. Za chwilę sobie z nim poradzę - mruknęła, pochylając się i odgarniając za ucho przepocone kosmyki jasnych włosów. Różdżkę przyłożyła w okolicach spuchniętej nogi, nie zwracając uwagi na to, ile piasku zdążyło nasypać jej się do butów. Komfort i czystość nie były najistotniejsze podczas takiej misji. - Arcorecte Maxima - Noga zapiekła, a potem zaswędziała, gdy więzadło splotło się z powrotem w zwartą konstrukcję, a przekrwione tkanki wchłonęły pozostałości obrzęku. - Trzeba ich będzie przeszukać - uniosła głowę, aby spojrzeć na Mathieu, naprędce ocenić, czy nie będzie potrzebował więcej pomocy. Skutki rzucanych zaklęć nie zawsze były widoczne gołym okiem, niestety. - Dobrze się czujesz? Jeżeli jesteś spragniony, możesz użyć Aquamenti - palnęła instynktownie, nieszczególnie zastanawiając nad tym, czy powinna, czy nie wydawać mu polecenia.
Walka ją wyczerpała, powoli zbierała siły i przypominała sobie o tym, jaki mieli cel. Ciała, zdrajcy, spisek. Oczywiście. Podniosła się z ziemi i otrzepała brudne kolana, a potem poprawiła wilgotnego warkocza. Dwójka mężczyzn leżała niedaleko, powykręcana i zlepiona posoką, dogorywając w ogłuszającej ciszy. Czy mogli być jedynymi mieszkańcami tuneli? Nieprawdopodobne. Ich zaciekłość wskazywała na wyższe pobudki, musieli kogoś bronić.
- Ktoś jeszcze może się skrywać w okolicy, trzymajmy różdżki w pogotowiu - mruknęła, stąpając na świeżo zaleczonych stopach w kierunku pierwszego ciała. Czarodziej miał na ramiona narzucony cienki, przetarty przy łokciach płaszcz. W jego kieszeni znalazła złożone zdjęcie roześmianej rodziny, papierośnicę i resztki tytoniu. W drugiej kawałki suszonej wołowiny i dziwną, szarą kosteczkę. - Sprawdź drugiego. - poprosiła ze zmarszczonymi brwiami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pojedynek był dłuższy niż się spodziewała, wyczerpujący i upokarzająco równy - stanęli wprawdzie dwa do dwóch, statystyka mówiła jasno, ale gdzieś tam pod skórą gryzło Elvirę poczucie, że powinni być dużo potężniejsi. Pewnego dnia stanie naprzeciw podobnych dwóch wyrostków, zdrajców własnej rasy i pozbawi ich głów zaledwie kilkoma klątwami. Nie miała ku temu żadnych wątpliwości, wiedziała, na co się wpisała podejmując walkę i zamierzała dobrnąć do końca tej drogi - do niezmierzonej, mrocznej siły. Najpierw jednak musiała wydostać się z piaskowej pułapki, a pomoc ze strony Mathieu nadchodziła dłużej niż by sobie życzyła; zmiażdżone mocą ciężaru więzadło nie dawało o sobie zapomnieć, ale nie pozwoliła ciału na więcej łez. Z zaciśniętymi zębami i przekrwionymi oczami walczyła, by zachować spokój i nie okazać słabości w towarzystwie lorda. I w końcu się udało, Deserpes zniknęło, wypluwając ją na proste nogi, które natychmiast się pod nią ugięły. Syk, który wydostał się spomiędzy jej ust był mocno stłumiony, przypominał gwizdnięcie.
- To więzadło. Za chwilę sobie z nim poradzę - mruknęła, pochylając się i odgarniając za ucho przepocone kosmyki jasnych włosów. Różdżkę przyłożyła w okolicach spuchniętej nogi, nie zwracając uwagi na to, ile piasku zdążyło nasypać jej się do butów. Komfort i czystość nie były najistotniejsze podczas takiej misji. - Arcorecte Maxima - Noga zapiekła, a potem zaswędziała, gdy więzadło splotło się z powrotem w zwartą konstrukcję, a przekrwione tkanki wchłonęły pozostałości obrzęku. - Trzeba ich będzie przeszukać - uniosła głowę, aby spojrzeć na Mathieu, naprędce ocenić, czy nie będzie potrzebował więcej pomocy. Skutki rzucanych zaklęć nie zawsze były widoczne gołym okiem, niestety. - Dobrze się czujesz? Jeżeli jesteś spragniony, możesz użyć Aquamenti - palnęła instynktownie, nieszczególnie zastanawiając nad tym, czy powinna, czy nie wydawać mu polecenia.
Walka ją wyczerpała, powoli zbierała siły i przypominała sobie o tym, jaki mieli cel. Ciała, zdrajcy, spisek. Oczywiście. Podniosła się z ziemi i otrzepała brudne kolana, a potem poprawiła wilgotnego warkocza. Dwójka mężczyzn leżała niedaleko, powykręcana i zlepiona posoką, dogorywając w ogłuszającej ciszy. Czy mogli być jedynymi mieszkańcami tuneli? Nieprawdopodobne. Ich zaciekłość wskazywała na wyższe pobudki, musieli kogoś bronić.
- Ktoś jeszcze może się skrywać w okolicy, trzymajmy różdżki w pogotowiu - mruknęła, stąpając na świeżo zaleczonych stopach w kierunku pierwszego ciała. Czarodziej miał na ramiona narzucony cienki, przetarty przy łokciach płaszcz. W jego kieszeni znalazła złożone zdjęcie roześmianej rodziny, papierośnicę i resztki tytoniu. W drugiej kawałki suszonej wołowiny i dziwną, szarą kosteczkę. - Sprawdź drugiego. - poprosiła ze zmarszczonymi brwiami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Często mylnie zakładali, że pokonanie przeciwników powinno być przysłowiową bułką z masłem, a okazało się gruzem, który trzeba było przekopać. Nie wątpił w ich zdolności, najwyraźniej mieli większego pecha niż mogłoby im się wydawać, ale udało się. Finalnie on poczuł się lepiej, a Elvira stanęła na nogi, choć nie na długo. Nie dziwota, skoro Deserpes tak pięknie ją urządziło. Niestety, w tej kwestii Rosier niewiele mógł pomóc, bo na magii leczniczej znał się tak jak na gotowaniu – wcale. Sądził jednak, że Multon bez większych komplikacji będzie w stanie poradzić sobie sama. Miał okazję przed chwilą poczuć na własnej skórze jak uzdolniona w tej kwestii była i jeśli kiedyś zabraknie mu Zachary’ego na podorędziu na pewno zgłosi się właśnie do niej. Każdy specjalizował się w czymś innym. Tak to już było.
- Wiem. – mruknął, kiedy stwierdziła, że trzeba ich przeszukać. Nie był laikiem, wiedział co powinien robić, tym bardziej, że on to wszystko organizował. Był w stanie jednak wybaczyć jej to małe zapomnienie się, ból z pewnością nie ułatwiał jasnego i klarownego myślenia, więc miała prawo do małego faux pas.
Walka była męcząca, jednak nadal nie zamierzał spoczywać na laurach. Skoro Elvira była w stanie poradzić sobie sama, on nie zamierzał czekać. Podszedł do nieprzytomnego mężczyzny, który miał na sobie porozciągany sweter z dziurami, ukryty pod ciemną kurtką. Nie byli nikim ważnym, a jednak po co mieliby przesiadywać w takim miejscu? Wsunął dłonie do jego kieszeni i zaczął przeszukiwać je cal po calu. W pierwszej nie znalazł nic, poza rozmokniętym tytoniem i paczką czegoś, co mogło kiedyś przypominać jedzenie. Żenujące robactwo, pełzające w Podziemiach Kent, ukrywające się przed całym światem. Może nie miał racji? Może to tylko przypadkowi ludzie, którzy trafili tutaj dla rozrywki? Z lekkim zrezygnowaniem sięgnął do drugiej kieszeni, w której znalazł pomiętą kartkę. Rozłożył ją powoli i zauważył słowa nakreślone stylowym, damskim pismem. Spojrzał na podpis, gdzie widniały jedynie inicjały, jednak L. B. mówiło mu bardzo dużo.
- Mam coś. – stwierdził, prostując się. To było wystarczające, a raczej dostateczne, jak na chwilę obecną. – Podejrzewam, że kobieta, która to napisała to Lydia Bishop. Jej mąż został stracony, a ona najwyraźniej planuje zemstę i buntuje ludzi. – w treści listu było jasne napisane, że wszyscy którzy popierają nowy porządek pożałują tego, a ona choćby do krwi ostatniej kropli z żył, będzie walczyła o własną wolność. Schmidt ją sprawdzał i miał nadzieję, że niebawem ją namierzy. Czy naprawdę to ona stała za tym wszystkim? Sięgnął po torbę leżącą zaraz po zimnym murem i ją również postanowił przegrzebać. W niej znalazł za to kilka nieznaczących świstków i fotografię. Dwóch mężczyzn, którzy leżeli nieprzytomni, a obok niej Lynch i Summers. Przyjaciele? Najwierniejsi kompani? Spiskowali przeciwko nim i to było dla niego najważniejsze. – Zabieramy ich ze sobą, knują przeciwko nam razem z resztą. – stwierdził zaciskając palce na różdżce. – Jesteś w stanie iść? – spytał jeszcze i wycelował w jednego z nich.- Esposas – mruknął, nakładając kajdany na ręce mężczyzny, później również na drugiego. Finalnie podniósł ich również przy pomocy magii, nie było sensu tu zostawać.
- Wiem. – mruknął, kiedy stwierdziła, że trzeba ich przeszukać. Nie był laikiem, wiedział co powinien robić, tym bardziej, że on to wszystko organizował. Był w stanie jednak wybaczyć jej to małe zapomnienie się, ból z pewnością nie ułatwiał jasnego i klarownego myślenia, więc miała prawo do małego faux pas.
Walka była męcząca, jednak nadal nie zamierzał spoczywać na laurach. Skoro Elvira była w stanie poradzić sobie sama, on nie zamierzał czekać. Podszedł do nieprzytomnego mężczyzny, który miał na sobie porozciągany sweter z dziurami, ukryty pod ciemną kurtką. Nie byli nikim ważnym, a jednak po co mieliby przesiadywać w takim miejscu? Wsunął dłonie do jego kieszeni i zaczął przeszukiwać je cal po calu. W pierwszej nie znalazł nic, poza rozmokniętym tytoniem i paczką czegoś, co mogło kiedyś przypominać jedzenie. Żenujące robactwo, pełzające w Podziemiach Kent, ukrywające się przed całym światem. Może nie miał racji? Może to tylko przypadkowi ludzie, którzy trafili tutaj dla rozrywki? Z lekkim zrezygnowaniem sięgnął do drugiej kieszeni, w której znalazł pomiętą kartkę. Rozłożył ją powoli i zauważył słowa nakreślone stylowym, damskim pismem. Spojrzał na podpis, gdzie widniały jedynie inicjały, jednak L. B. mówiło mu bardzo dużo.
- Mam coś. – stwierdził, prostując się. To było wystarczające, a raczej dostateczne, jak na chwilę obecną. – Podejrzewam, że kobieta, która to napisała to Lydia Bishop. Jej mąż został stracony, a ona najwyraźniej planuje zemstę i buntuje ludzi. – w treści listu było jasne napisane, że wszyscy którzy popierają nowy porządek pożałują tego, a ona choćby do krwi ostatniej kropli z żył, będzie walczyła o własną wolność. Schmidt ją sprawdzał i miał nadzieję, że niebawem ją namierzy. Czy naprawdę to ona stała za tym wszystkim? Sięgnął po torbę leżącą zaraz po zimnym murem i ją również postanowił przegrzebać. W niej znalazł za to kilka nieznaczących świstków i fotografię. Dwóch mężczyzn, którzy leżeli nieprzytomni, a obok niej Lynch i Summers. Przyjaciele? Najwierniejsi kompani? Spiskowali przeciwko nim i to było dla niego najważniejsze. – Zabieramy ich ze sobą, knują przeciwko nam razem z resztą. – stwierdził zaciskając palce na różdżce. – Jesteś w stanie iść? – spytał jeszcze i wycelował w jednego z nich.- Esposas – mruknął, nakładając kajdany na ręce mężczyzny, później również na drugiego. Finalnie podniósł ich również przy pomocy magii, nie było sensu tu zostawać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie zdawała sobie sprawy, że przeciąga strunę, gdyż nie była przyzwyczajona do pełnienia roli towarzyszki misji, a nie osoby wydającej dyspozycje. Wiele lat spędziła pracując jako dyrygujący swoimi pacjentami uzdrowiciel, wciąż więc wdrażała się w hierarchię Rycerzy Walpurgii, darząc już szacunkiem Śmierciożerców, ale nadal nie godząc się łatwo na posłuszeństwo wobec innych. Musiała się tego uczyć, pracy zespołowej i szanowania autorytetów ludzi, którzy na różnych dziedzinach znali się lepiej od niej. Od wielu lat nie była już uczniem, a jednak musiała stać się nim na nowo, aby czerpać jak najwięcej ze wspólnych wypraw.
W grę wchodziła także frustrująca wiecznie różnica stanów. Choć w szeregach wojennych mogli stać na równi, w szarej codzienności on był lordem, a ona... tylko Multon. Tyle razy zastanawiała się nad tym, kim by się stała, gdyby urodziła się w pałacu, że w tej chwili była tą myślą już zbyt znudzona, aby dać jej zdominować splątany walką umysł. Krok po kroku doleczyła ostatnie rany, a potem dołączyła do Mathieu w przeszukiwaniu pokonanych mężczyzn. Obydwoje śmierdzieli paskudnie wilgocią, żółcią i moczem; być może posikali się ze strachu podczas walki albo nie mieli w tych tunelach możliwości regularnego zmieniania brudnych szat.
- Nic nie znalazłam - oświadczyła po chwili z rezygnacją, ale niemal w tym samym momencie przywołał ją do siebie Mathieu. Powściągnęła iskrę irytacji, powtarzając sobie w myślach, że miała przecież towarzyszyć lordowi na wyprawie, a nie wyjść z niej zwycięsko jako błyskotliwy odkrywca. - Co dokładnie jest na tej kartce? - Nachyliła się nad ramieniem Rosiera, żeby przesunąć wzrokiem po starannie nakreślonych literach notki. Pisała ładną kaligrafią, musiało jej zależeć. - Nie istnieje nic bardziej niebezpiecznego od wkurwionej kobiety - skwitowała z cieniem uśmiechu, a potem wzruszyła ramieniem. - Ale to zdrajczyni. Skoro ośmieliła się nam grozić i spiskować, będzie trzeba stracić i ją. Najlepiej boleśnie, pokazowo. Niech inni trzymają się od takich pomysłów z dala przez strach. - Taka idea zrodziła się w głowie Elviry i wydawała się najoczywistsza, najbardziej logiczna. Z drugiej strony, pomyślała po chwili, coś było w powiedzeniu, że głodne, zaszczute psy nigdy nie staną się lojalne.
- Nie przejmuj się mną, radzę sobie. - stanęła nad drugim, aby wykorzystać do spętania go moce transmutacji, ale mężczyzna zdążył ją wyprzedzić. Skrzywiła się lekko, mimowolnie, ale nic nie powiedziała. Odeszli w milczeniu, wsłuchując w szum wody w odległych końcach tuneli i ciche skapywanie kropel z sufitu.
W grę wchodziła także frustrująca wiecznie różnica stanów. Choć w szeregach wojennych mogli stać na równi, w szarej codzienności on był lordem, a ona... tylko Multon. Tyle razy zastanawiała się nad tym, kim by się stała, gdyby urodziła się w pałacu, że w tej chwili była tą myślą już zbyt znudzona, aby dać jej zdominować splątany walką umysł. Krok po kroku doleczyła ostatnie rany, a potem dołączyła do Mathieu w przeszukiwaniu pokonanych mężczyzn. Obydwoje śmierdzieli paskudnie wilgocią, żółcią i moczem; być może posikali się ze strachu podczas walki albo nie mieli w tych tunelach możliwości regularnego zmieniania brudnych szat.
- Nic nie znalazłam - oświadczyła po chwili z rezygnacją, ale niemal w tym samym momencie przywołał ją do siebie Mathieu. Powściągnęła iskrę irytacji, powtarzając sobie w myślach, że miała przecież towarzyszyć lordowi na wyprawie, a nie wyjść z niej zwycięsko jako błyskotliwy odkrywca. - Co dokładnie jest na tej kartce? - Nachyliła się nad ramieniem Rosiera, żeby przesunąć wzrokiem po starannie nakreślonych literach notki. Pisała ładną kaligrafią, musiało jej zależeć. - Nie istnieje nic bardziej niebezpiecznego od wkurwionej kobiety - skwitowała z cieniem uśmiechu, a potem wzruszyła ramieniem. - Ale to zdrajczyni. Skoro ośmieliła się nam grozić i spiskować, będzie trzeba stracić i ją. Najlepiej boleśnie, pokazowo. Niech inni trzymają się od takich pomysłów z dala przez strach. - Taka idea zrodziła się w głowie Elviry i wydawała się najoczywistsza, najbardziej logiczna. Z drugiej strony, pomyślała po chwili, coś było w powiedzeniu, że głodne, zaszczute psy nigdy nie staną się lojalne.
- Nie przejmuj się mną, radzę sobie. - stanęła nad drugim, aby wykorzystać do spętania go moce transmutacji, ale mężczyzna zdążył ją wyprzedzić. Skrzywiła się lekko, mimowolnie, ale nic nie powiedziała. Odeszli w milczeniu, wsłuchując w szum wody w odległych końcach tuneli i ciche skapywanie kropel z sufitu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niezmiernie irytowało go to, że wciąż na tym świecie znajdowały się szlamoluby gotowe poświęcić dosłownie wszystko, byleby tylko wszcząć większy bunt. Powinni dwa razy zastanowić się, zanim zaczną budować swoją małą armię, aby wystąpić przeciwko nim. Tu nie chodziło o same polityczne zagrywki i sprzeciwianie się panującym regułom. Ich działania narażały hrabstwo na koszty, a na tym cierpieli ludzie. Przez ich nieodpowiednie zachowanie, przemycanie szlam, umożliwianie im ucieczki podważali autorytet Rosierów, narażali ludzi – tych, którzy byli lojalni, co było zasadniczo nagradzane. Każdy ich nieprzemyślany atak narażał wszystkich, włączając w to Rezerwat, a na to Mathieu kategorycznie nie mógł pozwolić. O ile istniały na tym świecie rzeczy, które zasadniczo miał głęboko w poważaniu, o tyle jeśli chodziło o dobro Rezerwatu i mieszkających w nim Albionów, nie miał żadnej litości, kompletnie dla nikogo. Dlatego podejmował kroki, które musiały być skuteczne.
- Mylisz się. Ja jestem gorszy, kiedy ktoś naraża Rezerwat. – skwitował z lekkim rozbawieniem jej słowa. Bishop poniesie konsekwencje swoich czynów. Dorwie tą zdradziecką sukę i z czystą przyjemnością oraz satysfakcją wypruje jej flak publicznie, patrząc na jej cierpienie. Nie pozwoli na to, aby ktokolwiek, w jakikolwiek sposób stawał przeciwko nim. Nie dopuszczał do siebie myśli, aby pozwolić takim śmieciom na panoszenie się w Kent, na ziemiach Rosierów. Jeśli zaś komuś wydawało się, że może być inaczej – grubo się mylił.
- Ją, Landshawa, Summersa i Lyncha. Tych dwóch w zasadzie też, podnieśli na nas różdżki. – mruknął. Skoro występowali przeciwko nim, spiskowali wraz z całą resztą… nie było nad czym się zastanawiać i sądził, że Multon podzieli jego zdanie w tej kwestii. Ostatnim na co mogli sobie pozwolić był rozwój buntu i doprowadzenie do jego nadmiernego rozrostu. Chcieli go stłumić, zdławić w zarodku. Koniec z przemycaniem szlam, koniec z ukrywaniem mugolaków, koniec z knuciem przeciwko Czarnemu Panu, przeciwko Rezerwatowi, przeciwko Rosierom. Nie miał litości i nie będzie jej miał.
- Ruszajmy w drogę, jeszcze wiele mamy do zrobienia. – ponaglił ją. Skoro miał się nie przejmować, nie zamierzał. Elvira była z pewnością świadoma swoich ewentualnych problemów, ale skoro nie uznawała ich za przeszkodę nie było powodu się przejmować. Czas ich naglił, ale był wart wszelkich poświęceń.
- Mylisz się. Ja jestem gorszy, kiedy ktoś naraża Rezerwat. – skwitował z lekkim rozbawieniem jej słowa. Bishop poniesie konsekwencje swoich czynów. Dorwie tą zdradziecką sukę i z czystą przyjemnością oraz satysfakcją wypruje jej flak publicznie, patrząc na jej cierpienie. Nie pozwoli na to, aby ktokolwiek, w jakikolwiek sposób stawał przeciwko nim. Nie dopuszczał do siebie myśli, aby pozwolić takim śmieciom na panoszenie się w Kent, na ziemiach Rosierów. Jeśli zaś komuś wydawało się, że może być inaczej – grubo się mylił.
- Ją, Landshawa, Summersa i Lyncha. Tych dwóch w zasadzie też, podnieśli na nas różdżki. – mruknął. Skoro występowali przeciwko nim, spiskowali wraz z całą resztą… nie było nad czym się zastanawiać i sądził, że Multon podzieli jego zdanie w tej kwestii. Ostatnim na co mogli sobie pozwolić był rozwój buntu i doprowadzenie do jego nadmiernego rozrostu. Chcieli go stłumić, zdławić w zarodku. Koniec z przemycaniem szlam, koniec z ukrywaniem mugolaków, koniec z knuciem przeciwko Czarnemu Panu, przeciwko Rezerwatowi, przeciwko Rosierom. Nie miał litości i nie będzie jej miał.
- Ruszajmy w drogę, jeszcze wiele mamy do zrobienia. – ponaglił ją. Skoro miał się nie przejmować, nie zamierzał. Elvira była z pewnością świadoma swoich ewentualnych problemów, ale skoro nie uznawała ich za przeszkodę nie było powodu się przejmować. Czas ich naglił, ale był wart wszelkich poświęceń.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Uniosła brew, kiedy jakże szanowny lord Rosier pozwolił sobie w jej obecności pokusić się o żart. Początkiem zatrzymała się gdzieś w połowie między politowaniem, a zaskoczeniem, ale po kilku niedługich sekundach uśmiechnęła się krzywo, neutralnie wzruszając ramieniem. Być może i tak było, nie znała Mathieu, nigdy nie odwiedziła tego ich rezerwatu, po prawdzie nigdy dotąd nie miała do czynienia z Rosierami, ale po udanej wspólnej walce oraz spacerze w ciemnych tunelach zaczynała się do nich pomału przekonywać. Nie taki szlachcic straszny jak go malują, niektórzy mieli jakiś potencjał i mogła nazywać ich przydatnymi towarzyszami na froncie wojennym. Oby było tak dalej, oby spotykała tylko arystokratów, którzy nie igrali z jej nerwami, jak to miało miejsce podczas sławetnego pogrzebu.
- Oczywiście. Zorganizujcie im wasze regionalne Connaught Square... tym razem bez buntowniczek przerywających ceremonię w połowie - uznała cicho, bo choć złapanie szlamy Tonks było im wówczas wszystkim na rękę, nie pozostawało tajemnicą, że kobieta nie siedziała już w czeluściach Azkabanu; że Zakon wykorzystał ich słabszy moment, aby odbić ją z rąk niekompetentnych strażników. A tyle się namęczyli z Zacharym i Drew, aby doprowadzić ją do porządku i umożliwić bolesne przesłuchania. Pieprzeni dementorzy. - Pozbywamy się szlamu u podstaw. Ostatnim razem dokonałam podobnego czynu w Essex - podzieliła się, uspokajając oddech po walce i obierając na nowo grzeczny ton rozmowy.
Schowała różdżkę do głębokiej kieszeni i skrzyżowała ramiona za plecami, pozwalając mężczyźnie cieszyć się świadomością, że wyręczył ją z konieczności radzenia sobie z nieprzytomnymi ciałami. Te lewitowały kilka metrów przed nimi, nie bez powodu obijając się o mokre ściany i postukując goleniami po szczeblach metalowej drabinki, która prowadziła na wyższe piętro tuneli. Powrót zajął im przynajmniej piętnaście minut, ponieważ podziemia stanowiły rozległy labirynt ślepych korytarzy, dodatkowych jam i zagłębień. Dopiero, gdy wyszli z powrotem na światło wysoko wiszącego słońca, zdała sobie sprawę jak bardzo odbiła się na nich krótka przeprawa; całe jej ciało poznaczone było szarymi smugami brudu, we włosach skrywał szary pył i małe kamyczki, a podeszwy butów były od spodu pokryte grubą warstwą mułu.
- Co dalej, lordzie? - zapytała z najlżejszą nutą ironii, spoglądając na niego ukradkiem.
Jej serce i ciało rwało się do tego, by niszczyć zdrajców magicznego świata.
/zt x 2
- Oczywiście. Zorganizujcie im wasze regionalne Connaught Square... tym razem bez buntowniczek przerywających ceremonię w połowie - uznała cicho, bo choć złapanie szlamy Tonks było im wówczas wszystkim na rękę, nie pozostawało tajemnicą, że kobieta nie siedziała już w czeluściach Azkabanu; że Zakon wykorzystał ich słabszy moment, aby odbić ją z rąk niekompetentnych strażników. A tyle się namęczyli z Zacharym i Drew, aby doprowadzić ją do porządku i umożliwić bolesne przesłuchania. Pieprzeni dementorzy. - Pozbywamy się szlamu u podstaw. Ostatnim razem dokonałam podobnego czynu w Essex - podzieliła się, uspokajając oddech po walce i obierając na nowo grzeczny ton rozmowy.
Schowała różdżkę do głębokiej kieszeni i skrzyżowała ramiona za plecami, pozwalając mężczyźnie cieszyć się świadomością, że wyręczył ją z konieczności radzenia sobie z nieprzytomnymi ciałami. Te lewitowały kilka metrów przed nimi, nie bez powodu obijając się o mokre ściany i postukując goleniami po szczeblach metalowej drabinki, która prowadziła na wyższe piętro tuneli. Powrót zajął im przynajmniej piętnaście minut, ponieważ podziemia stanowiły rozległy labirynt ślepych korytarzy, dodatkowych jam i zagłębień. Dopiero, gdy wyszli z powrotem na światło wysoko wiszącego słońca, zdała sobie sprawę jak bardzo odbiła się na nich krótka przeprawa; całe jej ciało poznaczone było szarymi smugami brudu, we włosach skrywał szary pył i małe kamyczki, a podeszwy butów były od spodu pokryte grubą warstwą mułu.
- Co dalej, lordzie? - zapytała z najlżejszą nutą ironii, spoglądając na niego ukradkiem.
Jej serce i ciało rwało się do tego, by niszczyć zdrajców magicznego świata.
/zt x 2
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 20 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
Podziemia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent