Laboratorium astrologiczne
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Laboratorium astrologiczne
Pośrodku laboratorium, na posadzce, znajduje się olbrzymi rzeźbiony zegar ozdobiony malunkami gwiazdozbiorów oraz znaków zodiakalnych. Wokół niego rozstawione są szerokie ławy, na których pracują czarodzieje; obstawione księgami, woluminami, papierzyskami oraz buteleczkami z atramentem, nie rzadziej cennymi kamieniami oraz ingrediencjami alchemicznymi pomocnymi w rozwikływaniu najtrudniejszych zagadek świata czarodziejów, takich jak podróże w czasie czy podróże międzyplanetarne. Częstokroć bywają tutaj niewymowni i ponoć tylko oni znają wszystkie tajemnice tego wyjątkowego dla nauki miejsca.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.03.19 7:44, w całości zmieniany 1 raz
Charlie naprawdę dobrze radziła sobie z astronomią i eliksirami i miała nadzieję, że wiedza, którą posiadała, okaże się dziś przydatna. W końcu szły do Wieży Astrologów, gdzie prowadzono liczne badania dotyczące ciał niebieskich i ich wpływu nie tylko na eliksiry, ale i inne aspekty magii i życia. Charlie co prawda nie wierzyła zbytnio w horoskopy, to nie była prawdziwa nauka, ale byli czarodzieje, którzy wierzyli w to, że urodzenie w odpowiednim układzie astrologicznym ma wpływ na charakter i przyszłość czarodzieja, a także wydarzenia na świecie. Alchemiczka podchodziła do tego z ostrożnym sceptycyzmem, woląc wierzyć w to, co jest potwierdzone naukowo i nie zrzucać winy za wszystkie tragedie na gwiazdy.
Tak czy inaczej wieża była bardzo ciekawym miejscem, które lubiła odwiedzać i niepokoiła ją myśl, że jego część, i to tak ważna jak laboratorium, została objęta anomalią. To zawsze było nieprzyjemne – odkrywać, że w miejscu które dobrze znała i często odwiedzała panoszyły się anomalie. Podobnie czuła się, kiedy dowiedziała się o anomalii w łazience Munga, gnieżdżącej się tak blisko pacjentów, uzdrowicieli i alchemików. Tamtą wspólnie z Rią udało się naprawić. Czy dzisiaj z Sue będą mieć dość sił, żeby powtórzyć taki sukces?
Musiały przynajmniej spróbować podołać zadaniu i opanować magię w chociaż jednym z wykrzywionych anomalią miejsc. Przy odrobinie szczęścia miejsce to mogło stać się sprzyjające magii Zakonu.
- Chciałabym, żeby anomalie wreszcie się skończyły i przestały nas nękać – rzekła, myśląc jednak z pewną nadzieją o nadchodzącej wyprawie Zakonników do Azkabanu, na którą sama się nie wybierała, ale gorąco wierzyła w sukces innych.
Mimo niepokoju razem wkroczyły do wieży, z ulgą schodząc z deszczu i wkraczając do chłodnego wnętrza. Mogło się wydawać, że prawie czuła pulsującą nieopodal magię, choć może to wyobraźnia płatała jej już figla. W laboratorium przeżyła jednak zdziwienie. Nie znalazły tam bowiem żadnych potworów, żadnych przerośniętych myszy zdolnych pożreć dorosłego człowieka ani wystrzeliwujących w ich stronę przedmiotów, a ducha starego badacza, który nie bacząc na swoją śmierć próbował kontynuować eksperymenty, ale niematerialne dłonie potrzebowały ich pomocy.
To było zadanie idealne dla Charlie, która najlepiej czuła się właśnie nad kociołkiem. Na uwagi ducha grzecznie przytakiwała i wypełniała jego instrukcje, bazując też na własnej wiedzy i uczuciu. Mimo tych dziwnych okoliczności pozostawała uważna i skupiona, starając się, żeby jej dłonie w żadnym momencie nie zadrżały. Uważnie dodawała składniki i mieszała, mając nadzieję, że nie popełni żadnego błędu, który mógłby rozgniewać martwego naukowca.
- Tak, to bardzo ciekawy eksperyment – przytaknęła słową Susanne, w głębi duszy pokrzepiona jej słowami i wiarą w jej możliwości. – I bardzo ciekawy eliksir.
Niedługo później skończyła. Zawartość kociołka przybrała mlecznobiały kolor mieniący się drobinkami, a duch wydawał się zadowolony z jej pracy, bo skinął aprobująco głową. Charlie odetchnęła z ulgą i odwzajemniła uścisk Susanne.
- Dzięki – szepnęła. – Tak, spróbujmy. Do tej pory udało mi się tylko raz, ale mam nadzieję, że dzisiaj powtórzymy ten sukces.
Pamiętała tamten dzień i to, co wtedy robiła. Pamiętała przepływającą przez nią moc i liczyła na to, że dziś przepłynie przez jej dłoń i różdżkę równie wartkim strumieniem. Uniosła różdżkę, skupiając się i postępując tak, jak poprzednim razem, zgodnie ze sposobem przekazanym Zakonowi przez profesor Bagshot. Już raz jej się udało, więc zamierzała dołożyć wszelkich starań, by udało się i dzisiaj. Skierowała swoją moc w stronę źródła anomalii, wiedząc że Sue zaraz do niej dołączy, a potem okaże się, czy podołały, czy też nie.
| sposób Zakonu!
Tak czy inaczej wieża była bardzo ciekawym miejscem, które lubiła odwiedzać i niepokoiła ją myśl, że jego część, i to tak ważna jak laboratorium, została objęta anomalią. To zawsze było nieprzyjemne – odkrywać, że w miejscu które dobrze znała i często odwiedzała panoszyły się anomalie. Podobnie czuła się, kiedy dowiedziała się o anomalii w łazience Munga, gnieżdżącej się tak blisko pacjentów, uzdrowicieli i alchemików. Tamtą wspólnie z Rią udało się naprawić. Czy dzisiaj z Sue będą mieć dość sił, żeby powtórzyć taki sukces?
Musiały przynajmniej spróbować podołać zadaniu i opanować magię w chociaż jednym z wykrzywionych anomalią miejsc. Przy odrobinie szczęścia miejsce to mogło stać się sprzyjające magii Zakonu.
- Chciałabym, żeby anomalie wreszcie się skończyły i przestały nas nękać – rzekła, myśląc jednak z pewną nadzieją o nadchodzącej wyprawie Zakonników do Azkabanu, na którą sama się nie wybierała, ale gorąco wierzyła w sukces innych.
Mimo niepokoju razem wkroczyły do wieży, z ulgą schodząc z deszczu i wkraczając do chłodnego wnętrza. Mogło się wydawać, że prawie czuła pulsującą nieopodal magię, choć może to wyobraźnia płatała jej już figla. W laboratorium przeżyła jednak zdziwienie. Nie znalazły tam bowiem żadnych potworów, żadnych przerośniętych myszy zdolnych pożreć dorosłego człowieka ani wystrzeliwujących w ich stronę przedmiotów, a ducha starego badacza, który nie bacząc na swoją śmierć próbował kontynuować eksperymenty, ale niematerialne dłonie potrzebowały ich pomocy.
To było zadanie idealne dla Charlie, która najlepiej czuła się właśnie nad kociołkiem. Na uwagi ducha grzecznie przytakiwała i wypełniała jego instrukcje, bazując też na własnej wiedzy i uczuciu. Mimo tych dziwnych okoliczności pozostawała uważna i skupiona, starając się, żeby jej dłonie w żadnym momencie nie zadrżały. Uważnie dodawała składniki i mieszała, mając nadzieję, że nie popełni żadnego błędu, który mógłby rozgniewać martwego naukowca.
- Tak, to bardzo ciekawy eksperyment – przytaknęła słową Susanne, w głębi duszy pokrzepiona jej słowami i wiarą w jej możliwości. – I bardzo ciekawy eliksir.
Niedługo później skończyła. Zawartość kociołka przybrała mlecznobiały kolor mieniący się drobinkami, a duch wydawał się zadowolony z jej pracy, bo skinął aprobująco głową. Charlie odetchnęła z ulgą i odwzajemniła uścisk Susanne.
- Dzięki – szepnęła. – Tak, spróbujmy. Do tej pory udało mi się tylko raz, ale mam nadzieję, że dzisiaj powtórzymy ten sukces.
Pamiętała tamten dzień i to, co wtedy robiła. Pamiętała przepływającą przez nią moc i liczyła na to, że dziś przepłynie przez jej dłoń i różdżkę równie wartkim strumieniem. Uniosła różdżkę, skupiając się i postępując tak, jak poprzednim razem, zgodnie ze sposobem przekazanym Zakonowi przez profesor Bagshot. Już raz jej się udało, więc zamierzała dołożyć wszelkich starań, by udało się i dzisiaj. Skierowała swoją moc w stronę źródła anomalii, wiedząc że Sue zaraz do niej dołączy, a potem okaże się, czy podołały, czy też nie.
| sposób Zakonu!
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Wiara Sue była niezachwiana - mimo kilku porażek, które poniosła podczas prób napraw anomalii, w zeszłym miesiącu wreszcie udało jej się odnieść sukces - a nawet dokonała tego dwukrotnie. Najpierw z Rią, kiedy udały się do zachodniego portu - tam też spotkały przerażającą i piękną Kelpie - wodnego demona, jakiego Susanne udało się okiełznać, z czego była szalenie dumna. Później zaś wybrała się z Alexandrem w kolejne miejsce, pragnąć ochronić zwierzęta w Bushy Parku przed jeszcze gorszymi efektami niestabilnej magii. Były to dla niej kroki dosyć duże, przełomowe i tym bardziej motywujące do kontynuacji napraw.
- Miejmy nadzieję, że już niedługo - odezwała się, licząc na to, że wyprawa Zakonników przyniesie rezultaty i mimo wszystko - wrócą z niej żywi, oni wszyscy oraz biedne dzieci. Serce rozdzierało się wciąż, gdy tylko myśl o nich wracała, przypominając, co musieli poświęcić. Wiedziała, że nawet mimo powodzenia, wspomnienie tej trudnej decyzji miało uczepić się głowy aż do kresu jej dni.
- Jest taki śliczny - powiedziała, wpatrując się gotowy eliksir, przez moment naprawdę nie mogąc oderwać od niego wzroku. Mogłaby mieć skórę, która błyszczy w ten sposób. Na powierzchni wywaru pojawiły się dwa duże bąble, przez co na myśl przyszły jej przecudowne stworzenia - uwielbiała je obserwować podczas specyficznego, wyjątkowego tańca. - Jak lunaballe. Widziałaś kiedyś lunaballe, Charlie? - zapytała - jeśli nie, w bardziej sprzyjających okolicznościach musiały to nadrobić. - Muszę ich poszukać i sprawdzić, jak radzą sobie z tymi okropnymi warunkami - powiedziała smutniej, słysząc odgłosy nawałnicy. Powiodła wzrokiem po ścianach, zmartwionym wzrokiem sięgając gdzieś dalej, aż do lunaballi, lecz po chwili powróciła, świadoma, że muszą skupić się na ognisku magicznym.
- Uda się, zobaczysz - powiedziała, ciągnąc pannę Leighton za rękę, by dotrzeć do celu. - Chodźmy, zanim ktoś do nas dołączy - podpowiedziała, zdeterminowana do załatwienia wszystkiego szybko, ale dokładnie. Lekki uśmiech ozdobił bladą twarzyczkę, kiedy Charlene uniosła różdżkę, podejmując się już stabilizacji - nie zwlekając uczyniła to samo, przypominając sobie momenty, w których wszystko poszło dobrze. Pozwalała magii płynąć, wiedząc też, że jest już silniejsza oraz bieglejsza w obronie przed czarną magią, niż ostatnio - jej zaangażowanie zostało też docenione, mogła już odwiedzać odbudowaną kwaterę Zakonu Feniksa.
- Miejmy nadzieję, że już niedługo - odezwała się, licząc na to, że wyprawa Zakonników przyniesie rezultaty i mimo wszystko - wrócą z niej żywi, oni wszyscy oraz biedne dzieci. Serce rozdzierało się wciąż, gdy tylko myśl o nich wracała, przypominając, co musieli poświęcić. Wiedziała, że nawet mimo powodzenia, wspomnienie tej trudnej decyzji miało uczepić się głowy aż do kresu jej dni.
- Jest taki śliczny - powiedziała, wpatrując się gotowy eliksir, przez moment naprawdę nie mogąc oderwać od niego wzroku. Mogłaby mieć skórę, która błyszczy w ten sposób. Na powierzchni wywaru pojawiły się dwa duże bąble, przez co na myśl przyszły jej przecudowne stworzenia - uwielbiała je obserwować podczas specyficznego, wyjątkowego tańca. - Jak lunaballe. Widziałaś kiedyś lunaballe, Charlie? - zapytała - jeśli nie, w bardziej sprzyjających okolicznościach musiały to nadrobić. - Muszę ich poszukać i sprawdzić, jak radzą sobie z tymi okropnymi warunkami - powiedziała smutniej, słysząc odgłosy nawałnicy. Powiodła wzrokiem po ścianach, zmartwionym wzrokiem sięgając gdzieś dalej, aż do lunaballi, lecz po chwili powróciła, świadoma, że muszą skupić się na ognisku magicznym.
- Uda się, zobaczysz - powiedziała, ciągnąc pannę Leighton za rękę, by dotrzeć do celu. - Chodźmy, zanim ktoś do nas dołączy - podpowiedziała, zdeterminowana do załatwienia wszystkiego szybko, ale dokładnie. Lekki uśmiech ozdobił bladą twarzyczkę, kiedy Charlene uniosła różdżkę, podejmując się już stabilizacji - nie zwlekając uczyniła to samo, przypominając sobie momenty, w których wszystko poszło dobrze. Pozwalała magii płynąć, wiedząc też, że jest już silniejsza oraz bieglejsza w obronie przed czarną magią, niż ostatnio - jej zaangażowanie zostało też docenione, mogła już odwiedzać odbudowaną kwaterę Zakonu Feniksa.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Charlie do tej pory zaliczyła trzy próby okiełznania anomalii, z czego jedna była udana, dokonana z Rią w łazience Munga. Sama nie wiedziała, jak udało im się tego dokonać, ale odniosły sukces, a łazienka stała się miejscem bezpiecznym. Uzdrowiciele i stażyści rozprawiali później z ekscytacją o zagadkowym wyciszeniu się anomalii, a alchemiczka konsekwentnie milczała, w duchu czując satysfakcję, że to właśnie ona pomogła do tego doprowadzić. Niepozorna, drobna alchemiczka, której nikt nawet by o to nie podejrzewał.
Być może kiedyś doczekają dnia, kiedy anomalie staną się wspomnieniem. Wszystko zależało od wyniku wyprawy, na którą wybiorą się najodważniejsi z Zakonników. Chciała wierzyć w ich powodzenie i w to, że dokonają cudu, sprowadzając na kraj spokój, że przeżyją i oni, i dzieci które tam zabierali. Póki co mogli jednak walczyć z tymi anomaliami, które istniały i czyniły szkodę w różnych miejscach na terenie Londynu i nie tylko.
Eliksir, który uwarzyła był wyjątkowo piękny, piękniejszy niż większość tych, które warzyła na co dzień. Niektóre mikstury przypominały zwykłą, przejrzystą ciecz, inne gęstą breję, jeszcze inne miały konsystencję maści bądź pianki, były przeźroczyste lub miały jakiś kolor – a ten był niezwykły, idealnie biały i pełen mieniących się drobinek. Także mogła westchnąć w podziwie nad jego urodą.
- Widziałam w ogrodzie magizoologicznym. Swego czasu bywałam tam regularnie – powiedziała, przypominając sobie te zabawne stworzonka tańczące podczas pełni księżyca. Ale w ostatnich miesiącach już nie miała czasu gościć tam aż tak często jak kiedyś. Dużo pracowała, warzyła eliksiry w Mungu, a potem w domu dla Zakonu, intensywnie rozwijała też wiedzę z zielarstwa, jako że składniki roślinne były bardzo powszechne w eliksirach leczniczych. Chcąc w przyszłości stworzyć jakiś własny musiała zadbać o rozwinięcie wszechstronnej wiedzy na temat ingrediencji.
- Jeśli chcesz, możemy kiedyś wybrać się tam razem i zobaczyć, jak mają się zwierzęta. Naprawdę się martwię, jak znoszą obecne warunki, ale mam nadzieję, że opiekunowie odpowiednio o nie zadbali.
Charlie naprawdę żałowała czarodziejów, mugoli a także zwierząt, wszystkich żywych istot, które cierpiały przez tą złą, wypaczoną moc.
Już po chwili razem stawiły czoła anomalii, kierując na nią swoją moc. Wspólnymi siłami udało im się ją zdusić, stłamsić, ale wiedziała, że to nie koniec. Ta anomalia, podobnie jak ta w łazience, miała z nimi walczyć i próbować wyrwać się spod ich władzy. W laboratorium znajdowało się kilka ciał niebieskich, które uległy napromieniowaniu przez czarną magię, co mogło grozić odnowieniem się anomalii, tym bardziej że zbliżała się pełnia księżyca.
- Spróbuję coś z tym zrobić – powiedziała cicho do Sue. Powinna dać radę, miała naprawdę obszerną wiedzę z zakresu astronomii. Choć przez burzę nie było widać nieba, mogła zapoznać się z obecnymi tutaj mapami i wykresami, dzięki którym mogła podjąć się zaprognozowania aktualnego układu planetarnego i na tej podstawie odkryć, w których miejscach najlepiej umieścić meteoryty, aby czarnomagiczna moc, którą nasiąkły, została zneutralizowana po otwarciu śluz w ścianie.
Pochyliła się nad mapami i zapiskami tutejszych badaczy, studiując je bardzo uważnie i starając się jak najtrafniej zinterpretować aktualny układ korzystając ze swojej wiedzy i doświadczenia. Przez cały ten czas milczała, pozostając maksymalnie skupiona. Później, kiedy już zapoznała się z dostępnymi materiałami, podjęła się próby rozmieszczenia meteorytów w miejscach, które wydały jej się najbardziej odpowiednie i gdzie według jej prognoz ich zła moc miała zostać zneutralizowana.
| podsumowanie etapu II: 91 + (10 x 1,5) + 39 + (20 x 1,5) = 91 + 15 + 39 + 30 = 175/135
rzucam na astronomię, poziom IV, +100 do rzutu
Być może kiedyś doczekają dnia, kiedy anomalie staną się wspomnieniem. Wszystko zależało od wyniku wyprawy, na którą wybiorą się najodważniejsi z Zakonników. Chciała wierzyć w ich powodzenie i w to, że dokonają cudu, sprowadzając na kraj spokój, że przeżyją i oni, i dzieci które tam zabierali. Póki co mogli jednak walczyć z tymi anomaliami, które istniały i czyniły szkodę w różnych miejscach na terenie Londynu i nie tylko.
Eliksir, który uwarzyła był wyjątkowo piękny, piękniejszy niż większość tych, które warzyła na co dzień. Niektóre mikstury przypominały zwykłą, przejrzystą ciecz, inne gęstą breję, jeszcze inne miały konsystencję maści bądź pianki, były przeźroczyste lub miały jakiś kolor – a ten był niezwykły, idealnie biały i pełen mieniących się drobinek. Także mogła westchnąć w podziwie nad jego urodą.
- Widziałam w ogrodzie magizoologicznym. Swego czasu bywałam tam regularnie – powiedziała, przypominając sobie te zabawne stworzonka tańczące podczas pełni księżyca. Ale w ostatnich miesiącach już nie miała czasu gościć tam aż tak często jak kiedyś. Dużo pracowała, warzyła eliksiry w Mungu, a potem w domu dla Zakonu, intensywnie rozwijała też wiedzę z zielarstwa, jako że składniki roślinne były bardzo powszechne w eliksirach leczniczych. Chcąc w przyszłości stworzyć jakiś własny musiała zadbać o rozwinięcie wszechstronnej wiedzy na temat ingrediencji.
- Jeśli chcesz, możemy kiedyś wybrać się tam razem i zobaczyć, jak mają się zwierzęta. Naprawdę się martwię, jak znoszą obecne warunki, ale mam nadzieję, że opiekunowie odpowiednio o nie zadbali.
Charlie naprawdę żałowała czarodziejów, mugoli a także zwierząt, wszystkich żywych istot, które cierpiały przez tą złą, wypaczoną moc.
Już po chwili razem stawiły czoła anomalii, kierując na nią swoją moc. Wspólnymi siłami udało im się ją zdusić, stłamsić, ale wiedziała, że to nie koniec. Ta anomalia, podobnie jak ta w łazience, miała z nimi walczyć i próbować wyrwać się spod ich władzy. W laboratorium znajdowało się kilka ciał niebieskich, które uległy napromieniowaniu przez czarną magię, co mogło grozić odnowieniem się anomalii, tym bardziej że zbliżała się pełnia księżyca.
- Spróbuję coś z tym zrobić – powiedziała cicho do Sue. Powinna dać radę, miała naprawdę obszerną wiedzę z zakresu astronomii. Choć przez burzę nie było widać nieba, mogła zapoznać się z obecnymi tutaj mapami i wykresami, dzięki którym mogła podjąć się zaprognozowania aktualnego układu planetarnego i na tej podstawie odkryć, w których miejscach najlepiej umieścić meteoryty, aby czarnomagiczna moc, którą nasiąkły, została zneutralizowana po otwarciu śluz w ścianie.
Pochyliła się nad mapami i zapiskami tutejszych badaczy, studiując je bardzo uważnie i starając się jak najtrafniej zinterpretować aktualny układ korzystając ze swojej wiedzy i doświadczenia. Przez cały ten czas milczała, pozostając maksymalnie skupiona. Później, kiedy już zapoznała się z dostępnymi materiałami, podjęła się próby rozmieszczenia meteorytów w miejscach, które wydały jej się najbardziej odpowiednie i gdzie według jej prognoz ich zła moc miała zostać zneutralizowana.
| podsumowanie etapu II: 91 + (10 x 1,5) + 39 + (20 x 1,5) = 91 + 15 + 39 + 30 = 175/135
rzucam na astronomię, poziom IV, +100 do rzutu
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
Sue wspominała wszystkie udane naprawy z dumą i teraz - wiedziona sukcesami panny Leighton w laboratorium - ponownie udało jej się poczuć zadowolenie z powodzenia. Obydwie były bardzo niepozorne, obydwie kryły w sobie ogromny potencjał - Charlene świetnie odnajdywała się w świecie mikstur, zaś Susanne przodowała w transmutacji, równie skomplikowanej. Lovegood uwielbiała działać i czuła, że musi to robić - alchemią zajmowała się dodatkowo, trochę przyuczając, trochę ćwicząc, ale raczej nie wychodząc poza zwykłe, proste mikstury. Dlatego też zdecydowała się zgłosić na wyprawę, choć niewiele osób o tym wiedziało, a Lovegood nie planowała paplać o tej sprawie. Nie chciała słyszeć o tym, że ktoś się o nią martwi, że jest zbyt drobna i słaba na coś tak niebezpiecznego. Bała się Azkabanu, bała się rozszalałych anomalii, tego, co stanie się z dziećmi, co wywołają przy źródle zła - lecz strach nie mógł jej powstrzymać.
Kiwnęła głową, przyjmując słowa towarzyszki. - Są piękne, prawda? - zapytała, bowiem lunaballe były jednymi z najurokliwszych stworzeń, jakie nosił świat - choć w oczach Sue, każde ze zwierząt było piękne. Może poza śmierciotulami, otulonymi tajemnicą, których zawsze się obawiała. - Sprawdzam regularnie, co u zwierząt - powiedziała, nie szczędząc zmartwienia w głosie. - Bywa różnie, ale opiekunowie mają na względzie ich dobro, więc robią, co mogą - potwierdziła spokojnie, wspominając swoje krótkie wyprawy tu i ówdzie. Najwięcej do czynienia ze stworzeniami miała w lecznicy, w miejscu pracy, ale starała się sprawdzać, gdzie mogła. - Ta burza nie jest dobra, zwłaszcza dla tych żyjących wolno. Jeszcze przed nią wybrałam się z Alexem do Bushy Park, na szczęście udało nam się opanować sytuację i wygasić anomalię, ale... zwierzęta bardzo tam cierpiały - przyznała. Cierpiały tam zawsze, bowiem miejsce to było częstą lokacją do polowań, lecz przy rozpanoszonej magii było jeszcze gorzej.
Anomalia poddała się ich mocy, zgranej i jasnej - na szczęście zdołały pokierować ją odpowiednio i choć zaraz pojawiła się przeszkoda, Susanne była pewna, że i ją mogą pokonać. Podobnie jak w eliksirach - białowłosa miała tylko podstawowe doświadczenie, ale nie wątpiła w umiejętności Charlene. - W porządku, w razie czego mogę pomóc - odpowiedziała, lecz postanowiła się odsunąć i nie przeszkadzać doświadczonej Zakonnice w pracy, wymagającej skupienia - pomogła tylko przy rozmieszczaniu meteorytów, kierowana słowami koleżanki.
- Udało się! - szepnęła w końcu, widząc, że efekty pracy nie poszły na marne. - Jestem z ciebie dumna - dodała, obdarzając Charlie kolejnym uśmiechem.
Kiwnęła głową, przyjmując słowa towarzyszki. - Są piękne, prawda? - zapytała, bowiem lunaballe były jednymi z najurokliwszych stworzeń, jakie nosił świat - choć w oczach Sue, każde ze zwierząt było piękne. Może poza śmierciotulami, otulonymi tajemnicą, których zawsze się obawiała. - Sprawdzam regularnie, co u zwierząt - powiedziała, nie szczędząc zmartwienia w głosie. - Bywa różnie, ale opiekunowie mają na względzie ich dobro, więc robią, co mogą - potwierdziła spokojnie, wspominając swoje krótkie wyprawy tu i ówdzie. Najwięcej do czynienia ze stworzeniami miała w lecznicy, w miejscu pracy, ale starała się sprawdzać, gdzie mogła. - Ta burza nie jest dobra, zwłaszcza dla tych żyjących wolno. Jeszcze przed nią wybrałam się z Alexem do Bushy Park, na szczęście udało nam się opanować sytuację i wygasić anomalię, ale... zwierzęta bardzo tam cierpiały - przyznała. Cierpiały tam zawsze, bowiem miejsce to było częstą lokacją do polowań, lecz przy rozpanoszonej magii było jeszcze gorzej.
Anomalia poddała się ich mocy, zgranej i jasnej - na szczęście zdołały pokierować ją odpowiednio i choć zaraz pojawiła się przeszkoda, Susanne była pewna, że i ją mogą pokonać. Podobnie jak w eliksirach - białowłosa miała tylko podstawowe doświadczenie, ale nie wątpiła w umiejętności Charlene. - W porządku, w razie czego mogę pomóc - odpowiedziała, lecz postanowiła się odsunąć i nie przeszkadzać doświadczonej Zakonnice w pracy, wymagającej skupienia - pomogła tylko przy rozmieszczaniu meteorytów, kierowana słowami koleżanki.
- Udało się! - szepnęła w końcu, widząc, że efekty pracy nie poszły na marne. - Jestem z ciebie dumna - dodała, obdarzając Charlie kolejnym uśmiechem.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Charlie była słaba w typowo bitewnych dziedzinach, ale za to dobrze radziła sobie w sprawach bardziej naukowych, jak eliksiry czy astronomia. Mimo stresu z łatwością poradziła sobie z nietypową miksturą, korzystając ze wskazówek ducha badacza, a po tym, jak naprawiły wspólnymi siłami magię, odpowiednie ułożenie meteorytów było już tylko formalnością, biorąc pod uwagę, ile nocy w swoim życiu poświęciła na studiowanie nocnego nieba przez teleskop. Z astronomią radziła sobie naprawdę dobrze, więc po skorzystaniu z dostępnych pomocy naukowych poprawnie zinterpretowała odpowiednie miejsca i tam właśnie umieściła kamienie obciążone mocą anomalii, by ich moc została zniwelowana. Duch nie pozwolił im niczego zniszczyć, ale poradziła sobie w inny sposób.
Gdyby wiedziała o planach Susanne na pewno by się zmartwiła. Nie dlatego, że wątpiła w jej odwagę i zdolności, a po prostu zawsze martwiła się o osoby, które lubiła, a Azkaban był przerażająco niebezpiecznym miejscem. Charlie nie miałaby odwagi się tam znaleźć. Pewnie nie bez powodu w Hogwarcie Sue trafiła do Gryffindoru, a Charlie do Ravenclawu.
- Są – przytaknęła, odzywając się wreszcie, kiedy położyła na miejscu ostatni meteoryt. Wcześniej, studiując mapy nieba i starając się wytypować poprawne miejsca milczała. – Możemy kiedyś wybrać się tam razem i zobaczyć ich taniec, o ile jakieś anomalie znowu nie pomieszają nam szyków.
Wiedziała, że anomalie czyniły krzywdę również zwierzętom, powodując u nich różne deformacje, agresję lub inne dolegliwości. Charlie bardzo im współczuła, podobnie jak każdemu, kto cierpiał z powodu anomalii. Zbyt wiele nieszczęść powodowały, dlatego tym bardziej musiały tu dzisiaj przyjść i zrobić tu porządek. Pokonać choć jedną z wielu anomalii, ale zawsze to jedno bezpieczniejsze miejsce więcej.
Po ułożeniu meteorytów otworzyła śluzy. Chociaż przez burzę i chmury nie było widać nieba, daleko ponad nimi były ciała niebieskie i oddziaływały na magiczne obiekty. Ich moc zaczęła zanikać, a niedługo w powietrzu nie było już czuć charakterystycznego wibrowania anomalii.
- Chyba się udało – wyszeptała, oddychając głęboko z ulgą. Co prawda była niemal całkowicie pewna, że dobrze zinterpretowała mapy nieba i ustaliła właściwe miejsca, ale i tak ten cień niepewności pozostał, że co jeśli doświadczenie ją myliło? W końcu to nie była zwyczajna magia, a anomalia, i nie musiała podlegać standardowym prawom astronomii. Ale wszystko wskazywało na to, że się nie pomyliła. – Już nie czuję anomalii. A ty? – zapytała, rozglądając się po otoczeniu. Wszystko zdawało się wyglądać normalnie. Nic nie wybuchło ani nic się na nie nie rzuciło. – Tak bardzo się cieszę. To moja druga naprawiona anomalia, a jeszcze kilka tygodni temu nie myślałam, że to naprawdę może mi się udać. Jestem coraz lepszą alchemiczką, ale obawiałam się, że przy anomaliach nie wystarczy być po prostu mądrą.
Poza tym zawsze towarzyszył jej ten cień strachu, że mogą kogoś napotkać, albo że sama anomalia zrobi jej krzywdę. Ale po pierwszym razie bała się już trochę mniej, bo przekonała się, że naprawdę jest zdolna do okiełznywania anomalii. Nie samodzielnie, ale z pomocą drugiego Zakonnika uporanie się z tą mocą leżało w jej zasięgu, i to pomagało jej uwierzyć, że jej przydatność nie musiała się kończyć tylko na warzeniu mikstur.
- Kiedyś, odkąd po skończeniu Hogwartu zamieszkałam w Londynie i zaczęłam kurs alchemiczny, przychodziłam tu dość często, szukając ponadprogramowej wiedzy z astronomii – odezwała się nagle, rozglądając się po znajomym otoczeniu, które dzięki nim stało się wolne od anomalii. – Zawsze przykro mi patrzeć, jak coś dobrze mi znanego zmienia się w taki sposób, ulega wypaczeniu – ciągnęła dalej, po czym odwróciła się w stronę Sue. – Myślisz, że naprawdę jest szansa pozbyć się tych anomalii raz na zawsze?
Gdyby wiedziała o planach Susanne na pewno by się zmartwiła. Nie dlatego, że wątpiła w jej odwagę i zdolności, a po prostu zawsze martwiła się o osoby, które lubiła, a Azkaban był przerażająco niebezpiecznym miejscem. Charlie nie miałaby odwagi się tam znaleźć. Pewnie nie bez powodu w Hogwarcie Sue trafiła do Gryffindoru, a Charlie do Ravenclawu.
- Są – przytaknęła, odzywając się wreszcie, kiedy położyła na miejscu ostatni meteoryt. Wcześniej, studiując mapy nieba i starając się wytypować poprawne miejsca milczała. – Możemy kiedyś wybrać się tam razem i zobaczyć ich taniec, o ile jakieś anomalie znowu nie pomieszają nam szyków.
Wiedziała, że anomalie czyniły krzywdę również zwierzętom, powodując u nich różne deformacje, agresję lub inne dolegliwości. Charlie bardzo im współczuła, podobnie jak każdemu, kto cierpiał z powodu anomalii. Zbyt wiele nieszczęść powodowały, dlatego tym bardziej musiały tu dzisiaj przyjść i zrobić tu porządek. Pokonać choć jedną z wielu anomalii, ale zawsze to jedno bezpieczniejsze miejsce więcej.
Po ułożeniu meteorytów otworzyła śluzy. Chociaż przez burzę i chmury nie było widać nieba, daleko ponad nimi były ciała niebieskie i oddziaływały na magiczne obiekty. Ich moc zaczęła zanikać, a niedługo w powietrzu nie było już czuć charakterystycznego wibrowania anomalii.
- Chyba się udało – wyszeptała, oddychając głęboko z ulgą. Co prawda była niemal całkowicie pewna, że dobrze zinterpretowała mapy nieba i ustaliła właściwe miejsca, ale i tak ten cień niepewności pozostał, że co jeśli doświadczenie ją myliło? W końcu to nie była zwyczajna magia, a anomalia, i nie musiała podlegać standardowym prawom astronomii. Ale wszystko wskazywało na to, że się nie pomyliła. – Już nie czuję anomalii. A ty? – zapytała, rozglądając się po otoczeniu. Wszystko zdawało się wyglądać normalnie. Nic nie wybuchło ani nic się na nie nie rzuciło. – Tak bardzo się cieszę. To moja druga naprawiona anomalia, a jeszcze kilka tygodni temu nie myślałam, że to naprawdę może mi się udać. Jestem coraz lepszą alchemiczką, ale obawiałam się, że przy anomaliach nie wystarczy być po prostu mądrą.
Poza tym zawsze towarzyszył jej ten cień strachu, że mogą kogoś napotkać, albo że sama anomalia zrobi jej krzywdę. Ale po pierwszym razie bała się już trochę mniej, bo przekonała się, że naprawdę jest zdolna do okiełznywania anomalii. Nie samodzielnie, ale z pomocą drugiego Zakonnika uporanie się z tą mocą leżało w jej zasięgu, i to pomagało jej uwierzyć, że jej przydatność nie musiała się kończyć tylko na warzeniu mikstur.
- Kiedyś, odkąd po skończeniu Hogwartu zamieszkałam w Londynie i zaczęłam kurs alchemiczny, przychodziłam tu dość często, szukając ponadprogramowej wiedzy z astronomii – odezwała się nagle, rozglądając się po znajomym otoczeniu, które dzięki nim stało się wolne od anomalii. – Zawsze przykro mi patrzeć, jak coś dobrze mi znanego zmienia się w taki sposób, ulega wypaczeniu – ciągnęła dalej, po czym odwróciła się w stronę Sue. – Myślisz, że naprawdę jest szansa pozbyć się tych anomalii raz na zawsze?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Wiele zainteresowań trzymało się młodej Lovegoodówny - ciekawiło ją zwłaszcza otoczenie, to, co mogła zaobserwować, czemu mogła dopowiedzieć ciekawą historię lub odkryć ją, posługując się różnymi źródłami. Nie skupiała się na jednej dziedzinie - no, może pomijając opiekę nad magicznymi stworzeniami, w której odnajdywała się zawsze i wszędzie, choć jeszcze trochę wiedzy do zdobycia jej zostało - rozglądała się za wszystkim, co przyciągało wzrok i umysł, obracając się niemal zawsze w podstawach. Ostatnio udało jej się nauczyć ciut więcej z anatomii, lecz poza tym liznęła trochę starożytnych run, astronomii, zielarstwa... tylko historia magii nigdy nie potrafiła skupić na sobie żywiołowego umysłu, suche fakty i nudne albo straszne, bo wojenne opowieści były prawdziwym wyzwaniem w szkolnych czasach. Nie znała się na szlachetnych rodach, nie rozróżniała, które nazwisko wiązało się z czym - nie potrafiła zrozumieć tego świata, błądząc gdzieś na pograniczu wyobraźni. Jednakże, gdyby nie Charlene i jej znajomość nieba, Lovegood mogłaby mieć poważny problem z ustawieniem wszystkiego na odpowiednich miejscach - może miała szansę na sukces, lecz im pewniejsza wiedza, tym mniej stresu - tego nie brakowało im na co dzień.
- Chętnie - odpowiedziała z łagodnym uśmiechem. - Trzeba tylko trafić na odpowiedni czas, w ogrodzie przyłapanie lunaballi na tańcu wcale nie jest takie proste - tylko w nocy, tylko w pełnię, były też bardzo nieśmiałe i raczej unikały ludzkiego wzroku. Lovegood wolała oglądać je w naturalnym środowisku, lecz wtedy należało wiedzieć, gdzie szukać.
- Zdecydowanie się udało - odpowiedziała, także kontrolując sytuację. Im więcej anomalii naprawiła, tym większej pewności co do wyników nabierała. Pokręciła głową, w ten sposób potwierdzając, że nie czuje już ciężkiej, czarnomagicznej mocy. - Tylko ulgę, moja droga - zapewniła. - A mimo tego, bez wiedzy byłoby bardzo ciężko - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Bardzo się cieszę, że jednak się przekonałaś, postanowiłaś spróbować i nie ucierpiałaś podczas tych wypraw. Dobrze, że nie trafiłyśmy tutaj na nikogo poza... tym panem - ugryzła się w język, nim określiła go jako ducha.
- Och - odpowiedziała krótko, moment później układając swoje myśli w słowa. - Miejsca, do których mamy sentyment, wyjątkowo trudno sobie odpuścić - przyznała. - Anomalia w Bushy Park bardzo chodziła mi po głowie, nim tam wyruszyliśmy - dorzuciła. Choć nie miała z parkiem konkretnych wspomnień, wiedziała, że zwierzęta cierpiały tam już bez udziału anomalii, z nimi sprawa miała się jeszcze gorzej. - Z pewnością, jest - potwierdziła, zerkając w zachmurzone niebo. - Rozwiejemy te chmury, Charlene, nim się obejrzysz - obiecała, poruszając dłonią w powietrzu, jakby tym gestem chciała tego dokonać.
- Chętnie - odpowiedziała z łagodnym uśmiechem. - Trzeba tylko trafić na odpowiedni czas, w ogrodzie przyłapanie lunaballi na tańcu wcale nie jest takie proste - tylko w nocy, tylko w pełnię, były też bardzo nieśmiałe i raczej unikały ludzkiego wzroku. Lovegood wolała oglądać je w naturalnym środowisku, lecz wtedy należało wiedzieć, gdzie szukać.
- Zdecydowanie się udało - odpowiedziała, także kontrolując sytuację. Im więcej anomalii naprawiła, tym większej pewności co do wyników nabierała. Pokręciła głową, w ten sposób potwierdzając, że nie czuje już ciężkiej, czarnomagicznej mocy. - Tylko ulgę, moja droga - zapewniła. - A mimo tego, bez wiedzy byłoby bardzo ciężko - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Bardzo się cieszę, że jednak się przekonałaś, postanowiłaś spróbować i nie ucierpiałaś podczas tych wypraw. Dobrze, że nie trafiłyśmy tutaj na nikogo poza... tym panem - ugryzła się w język, nim określiła go jako ducha.
- Och - odpowiedziała krótko, moment później układając swoje myśli w słowa. - Miejsca, do których mamy sentyment, wyjątkowo trudno sobie odpuścić - przyznała. - Anomalia w Bushy Park bardzo chodziła mi po głowie, nim tam wyruszyliśmy - dorzuciła. Choć nie miała z parkiem konkretnych wspomnień, wiedziała, że zwierzęta cierpiały tam już bez udziału anomalii, z nimi sprawa miała się jeszcze gorzej. - Z pewnością, jest - potwierdziła, zerkając w zachmurzone niebo. - Rozwiejemy te chmury, Charlene, nim się obejrzysz - obiecała, poruszając dłonią w powietrzu, jakby tym gestem chciała tego dokonać.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Charlie była osobą o szerokich zainteresowaniach. Jej pasje nie kończyły się na eliksirach i astronomii. Swego czasu uczyła się sporo o magicznych stworzeniach, choć z biegiem czasu ta fascynacja ustąpiła nieco miejsca rozwijaniu pasji do zielarstwa, choć obie dziedziny miały swoje miejsce w jej sercu, i obu użytkowała w alchemii, warząc eliksiry ze składników zarówno roślinnych jak i zwierzęcych. Ponadto lubiła transmutację i została nawet animagiem. Była dość wszechstronna, bo prawdziwy badacz nie ograniczał się do tylko jednej rzeczy, a badał świat wnikliwie, poznając wiele jego aspektów. Ale eliksiry zawsze stały na pierwszym miejscu i to im poświęcała najwięcej uwagi, umiejąc jednak wykorzystać wiedzę z astronomii, opieki nad magicznymi stworzeniami, zielarstwa czy anatomii. I jej nie pociągała jednak historia, a uroki zawsze sprawiały problem.
Udało jej się poprawnie rozwikłać kwestię rozmieszczenia meteorytów i uwolnienia ich od nacechowania anomalnymi właściwościami. Dzięki ich staraniom anomalia w tym miejscu została naprawiona.
- Wiem, że lunaballe najchętniej wychodzą z kryjówki w noc pełni, wtedy też najlepiej je obserwować – rzekła; nie miała tak dużej wiedzy jak Susanne, ale i tak wiedziała więcej niż przeciętny czarodziej. Może kiedyś, kiedy sytuacja z pogodą i anomaliami nieco się uspokoi, będą miały okazję wybrać się razem, by je obejrzeć. Ciekawe czy teraz, kiedy niebo było zasnute chmurami tak, że nie było widać księżyca, lunaballe w ogóle wyjdą na zewnątrz, by zatańczyć? Czy wyczują odpowiedni moment nawet bez tego? Nie miały w końcu atlasów astronomicznych ani map nieba, ale podejrzewała, że czuły to w inny sposób niż zmysłem wzroku; aż tak dokładnie nie studiowała ich zachowań, wiedziała za to, jakie części ich ciał były użyteczne w alchemii.
- Tak bardzo się cieszę – rzekła z ulgą, gdy stało się jasne, że anomalia zniknęła i już nie stanowiła zagrożenia. Czuła się podobnie jak wtedy, gdy z Rią naprawiły anomalię w łazience Munga. – Byłoby ciężko, to prawda, ale gdybyśmy wspólnymi siłami jej nie okiełznały, nie miałabym nawet okazji użyć tej wiedzy – dodała; gdyby im się nie powiodło, musiałyby stąd uciekać, a anomalia nadal stanowiłaby zagrożenie. – Tego właśnie się bałam, Sue. Tego, że ktoś inny może zainteresować się akurat tą samą anomalią, a ja... no cóż, o wiele pewniej czuję się nad kociołkiem, nigdy nie lubiłam pojedynków, a swój jedyny klubowy przegrałam sromotnie. Jak skończą się anomalie koniecznie muszę poćwiczyć, przede wszystkim transmutację, by być w niej jeszcze lepsza. – Jeśli się skończą, ale oby tak, istniała na to realna szansa. A klub był bardziej na niby, tam najgorsze co jej groziło to rany od zwykłych uroków, które dało się łatwo wyleczyć. Ale czarna magia? To jej się bała. Bała się śmierci, spętania swojej woli, a także bólu, który zadawały czarnomagiczne klątwy. Prawdopodobnie byłaby lepsza w ucieczkach niż w walce, ale była naukowcem. Poświęciła życie, by rozwijać się w dziedzinach naukowych, przez co jej umiejętności obronne były przeciętne, a uroki prezentowały się naprawdę żałośnie. O wiele bardziej cieszył ją więc fakt, że nie napotkały nikogo poza duchem, który teraz latał po laboratorium, upewniając się czy wszystko leży na swoich miejscach i czy niczego nie zniszczyły.
- Dlatego właśnie nie mogłam sobie odpuścić tego miejsca, a także łazienki w Mungu, bo Mung to moje miejsce pracy, nie mogłam znieść myśli, że tak blisko pacjentów i pracowników znajduje się coś tak niebezpiecznego, i że ktoś mógł naprawdę tam zginąć. – Wtedy musiała zebrać się na odwagę i wziąć sprawy we własne ręce, skoro ministerstwo tylko zamknęło obszar i nic z tym nie zrobiono. Poprosiła o pomoc Rię, o której przynależności do Zakonu się dowiedziała i odniosły sukces. – Naprawdę pragnę w to wierzyć, że to jest możliwe. Marzę o świecie bez anomalii. – Charlie chciałaby doczekać czasów bez anomalii, wojny i konfliktów. Może marzyła o utopii, ale całym swoim serduszkiem pragnęła końca tego koszmaru. Chciała, by zarówno czarodzieje jak i mugole mogli żyć spokojnie, bezpiecznie i bez strachu o własne życie.
Uśmiechnęła się nieco smutno, patrząc na ducha badacza, jedną z nieszczęśliwych ofiar anomalii. A takich jak on, którzy zginęli przez tą moc, było więcej.
- Skoro wszystko w porządku i zrobiłyśmy wszystko, co potrzeba, to chyba możemy wracać, zanim ktoś tutaj przyjdzie – odezwała się nagle. – Jak ktoś tu jutro zajrzy, to bardzo się zdziwi, że znowu jest spokojnie...
Musiały iść. W końcu nawet dziś w każdej chwili ktoś mógł tu przyjść i je nakryć, dlatego nie mogły przedłużać pobytu w wieży i musiały ją dyskretnie opuścić. Charlie grzecznie pożegnała się z duchem, a potem ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia.
| zt.?
Udało jej się poprawnie rozwikłać kwestię rozmieszczenia meteorytów i uwolnienia ich od nacechowania anomalnymi właściwościami. Dzięki ich staraniom anomalia w tym miejscu została naprawiona.
- Wiem, że lunaballe najchętniej wychodzą z kryjówki w noc pełni, wtedy też najlepiej je obserwować – rzekła; nie miała tak dużej wiedzy jak Susanne, ale i tak wiedziała więcej niż przeciętny czarodziej. Może kiedyś, kiedy sytuacja z pogodą i anomaliami nieco się uspokoi, będą miały okazję wybrać się razem, by je obejrzeć. Ciekawe czy teraz, kiedy niebo było zasnute chmurami tak, że nie było widać księżyca, lunaballe w ogóle wyjdą na zewnątrz, by zatańczyć? Czy wyczują odpowiedni moment nawet bez tego? Nie miały w końcu atlasów astronomicznych ani map nieba, ale podejrzewała, że czuły to w inny sposób niż zmysłem wzroku; aż tak dokładnie nie studiowała ich zachowań, wiedziała za to, jakie części ich ciał były użyteczne w alchemii.
- Tak bardzo się cieszę – rzekła z ulgą, gdy stało się jasne, że anomalia zniknęła i już nie stanowiła zagrożenia. Czuła się podobnie jak wtedy, gdy z Rią naprawiły anomalię w łazience Munga. – Byłoby ciężko, to prawda, ale gdybyśmy wspólnymi siłami jej nie okiełznały, nie miałabym nawet okazji użyć tej wiedzy – dodała; gdyby im się nie powiodło, musiałyby stąd uciekać, a anomalia nadal stanowiłaby zagrożenie. – Tego właśnie się bałam, Sue. Tego, że ktoś inny może zainteresować się akurat tą samą anomalią, a ja... no cóż, o wiele pewniej czuję się nad kociołkiem, nigdy nie lubiłam pojedynków, a swój jedyny klubowy przegrałam sromotnie. Jak skończą się anomalie koniecznie muszę poćwiczyć, przede wszystkim transmutację, by być w niej jeszcze lepsza. – Jeśli się skończą, ale oby tak, istniała na to realna szansa. A klub był bardziej na niby, tam najgorsze co jej groziło to rany od zwykłych uroków, które dało się łatwo wyleczyć. Ale czarna magia? To jej się bała. Bała się śmierci, spętania swojej woli, a także bólu, który zadawały czarnomagiczne klątwy. Prawdopodobnie byłaby lepsza w ucieczkach niż w walce, ale była naukowcem. Poświęciła życie, by rozwijać się w dziedzinach naukowych, przez co jej umiejętności obronne były przeciętne, a uroki prezentowały się naprawdę żałośnie. O wiele bardziej cieszył ją więc fakt, że nie napotkały nikogo poza duchem, który teraz latał po laboratorium, upewniając się czy wszystko leży na swoich miejscach i czy niczego nie zniszczyły.
- Dlatego właśnie nie mogłam sobie odpuścić tego miejsca, a także łazienki w Mungu, bo Mung to moje miejsce pracy, nie mogłam znieść myśli, że tak blisko pacjentów i pracowników znajduje się coś tak niebezpiecznego, i że ktoś mógł naprawdę tam zginąć. – Wtedy musiała zebrać się na odwagę i wziąć sprawy we własne ręce, skoro ministerstwo tylko zamknęło obszar i nic z tym nie zrobiono. Poprosiła o pomoc Rię, o której przynależności do Zakonu się dowiedziała i odniosły sukces. – Naprawdę pragnę w to wierzyć, że to jest możliwe. Marzę o świecie bez anomalii. – Charlie chciałaby doczekać czasów bez anomalii, wojny i konfliktów. Może marzyła o utopii, ale całym swoim serduszkiem pragnęła końca tego koszmaru. Chciała, by zarówno czarodzieje jak i mugole mogli żyć spokojnie, bezpiecznie i bez strachu o własne życie.
Uśmiechnęła się nieco smutno, patrząc na ducha badacza, jedną z nieszczęśliwych ofiar anomalii. A takich jak on, którzy zginęli przez tą moc, było więcej.
- Skoro wszystko w porządku i zrobiłyśmy wszystko, co potrzeba, to chyba możemy wracać, zanim ktoś tutaj przyjdzie – odezwała się nagle. – Jak ktoś tu jutro zajrzy, to bardzo się zdziwi, że znowu jest spokojnie...
Musiały iść. W końcu nawet dziś w każdej chwili ktoś mógł tu przyjść i je nakryć, dlatego nie mogły przedłużać pobytu w wieży i musiały ją dyskretnie opuścić. Charlie grzecznie pożegnała się z duchem, a potem ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia.
| zt.?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Wiedza Charlene mimo różnorodności, znacznie bardziej kierunkowała pannę Leighton, mogła ją wykorzystywać w różnych przeznaczeniach i sytuacjach - w przeciwieństwie do niej, Susanne nie miała zacięcia na karierę naukową, nie nadawała się do takiej drogi i nie próbowała w nią brnąć, wiedząc z góry, że nie odnajdzie się tam i nie osiągnie zbyt wiele. Zamiast tego skupiała się na tym, co interesowało ją najbardziej - zdaje się, że od zawsze.
- Dokładnie tak jest - potwierdziła krótko, skinąwszy głową. Zwierzęta podczas anomalii potrafiły kompletnie zmieniać swoje zachowanie, więc w tym wypadku nawet księżyc w pełni, przyozdabiający niebo, nie musiał być gwarantem tańca lunaballi - nie zdołała tego sprawdzić w natłoku innych spraw i zajęć.
- Rozumiem - odparła krótko z lekkim uśmiechem. - Ja też boję się ataku, ale jeśli trzeba, stanęłabym do walki, by zrobić, ile tylko mogę. Lęk trzeba pokonywać, ale świadomość własnych możliwości jest bardzo ważna - nie potrafiłabym drasnąć wroga, dlatego ostatnio zaczęłam ćwiczyć uroki, nigdy nie były moją dziedziną, nigdy mi nie szły - przyznała, obserwując otoczenie w zamyśleniu. - Dlatego też nie jestem najlepsza w starciach, ale mimo tego pojawiam się w Klubie Pojedynków - żeby obserwować czego mogę i powinnam się nauczyć, żeby ćwiczyć transmutację podczas stresujących sytuacji - wyjaśniła, dzieląc się swoimi przemyśleniami. Także nie wygrywała, ale nie dla zwycięstw uczęszczała na pojedynki, dlatego kompletnie się własnymi porażkami nie przejmowała - przynajmniej nie tam. Wyciągała z tego solidne lekcje. - I rzeczywiście widzę znaczną różnicę. Pomogę ci z transmutacją, jeśli tylko będziesz chciała - zaproponowała, choć była pewna, że panna Leighton wie, iż może się do niej zwrócić w każdej chwili. W tej dziedzinie Lovegood była już bardzo dobra - ale nie zatrzymywała się nawet na moment.
- To tylko kwestia czasu, zobaczysz - powiedziała spokojnie. Gorzej, że nie mogły przewidzieć, co jeszcze może nadejść. Aktualna sytuacja wydawała się najgorsza, a i tak stopniowo stawała się jeszcze bardziej koszmarna - czy były jakieś granice? Bez walki o lepszy świat na pewno sięgałyby jeszcze dalej.
- Chodźmy - powiedziała, kiwając głową, również żegnając się z duchem, zanim opuściły naprawione miejsce.
| zt
- Dokładnie tak jest - potwierdziła krótko, skinąwszy głową. Zwierzęta podczas anomalii potrafiły kompletnie zmieniać swoje zachowanie, więc w tym wypadku nawet księżyc w pełni, przyozdabiający niebo, nie musiał być gwarantem tańca lunaballi - nie zdołała tego sprawdzić w natłoku innych spraw i zajęć.
- Rozumiem - odparła krótko z lekkim uśmiechem. - Ja też boję się ataku, ale jeśli trzeba, stanęłabym do walki, by zrobić, ile tylko mogę. Lęk trzeba pokonywać, ale świadomość własnych możliwości jest bardzo ważna - nie potrafiłabym drasnąć wroga, dlatego ostatnio zaczęłam ćwiczyć uroki, nigdy nie były moją dziedziną, nigdy mi nie szły - przyznała, obserwując otoczenie w zamyśleniu. - Dlatego też nie jestem najlepsza w starciach, ale mimo tego pojawiam się w Klubie Pojedynków - żeby obserwować czego mogę i powinnam się nauczyć, żeby ćwiczyć transmutację podczas stresujących sytuacji - wyjaśniła, dzieląc się swoimi przemyśleniami. Także nie wygrywała, ale nie dla zwycięstw uczęszczała na pojedynki, dlatego kompletnie się własnymi porażkami nie przejmowała - przynajmniej nie tam. Wyciągała z tego solidne lekcje. - I rzeczywiście widzę znaczną różnicę. Pomogę ci z transmutacją, jeśli tylko będziesz chciała - zaproponowała, choć była pewna, że panna Leighton wie, iż może się do niej zwrócić w każdej chwili. W tej dziedzinie Lovegood była już bardzo dobra - ale nie zatrzymywała się nawet na moment.
- To tylko kwestia czasu, zobaczysz - powiedziała spokojnie. Gorzej, że nie mogły przewidzieć, co jeszcze może nadejść. Aktualna sytuacja wydawała się najgorsza, a i tak stopniowo stawała się jeszcze bardziej koszmarna - czy były jakieś granice? Bez walki o lepszy świat na pewno sięgałyby jeszcze dalej.
- Chodźmy - powiedziała, kiwając głową, również żegnając się z duchem, zanim opuściły naprawione miejsce.
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
2 maja 1957 roku
Panna Burroughs doskonale zdawała sobie sprawę ze znaczenia astronomii w dziedzinie alchemii. Rozpoczęcie własnej kariery naukowej pozwoliło jej dokładnie sprawdzić to, jak bardzo ważne są czynniki astronomiczne nie tylko przy przyrządzaniu mikstur, ale i ich tworzeniu od samych podstaw. Młoda alchemiczka nosiła w sobie wiele ambicji, marzyły jej się dokonania wielkie, które pozwoliłyby jej zapisać się na kartach historii właśnie w dziedzinie alchemii. A jeśli chciała to osiągnąć, nie mogła być obojętna i na astronomię.
Na szczęście była na tyle bystra, by rozpocząć przygotowania do badań nad eliksirami rozpocząć dużo, dużo wcześniej od regularnego pogłębiania wiedzy astronomicznej. Nie raz słyszała, czy to od nauczyciela w Hogwarcie czy później na kursie alchemicznym, że prawdziwi, wielcy alchemicy nie ignorują roli gwiazd. I ona nie miała zamiaru tego robić, chcąc zgłębić wszystko, co było związane z ukochaną dziedziną.
Frances miała wiele szczęścia, gdy udało się jej nawiązać bliższą współpracę z jednym z astronomów, dzień w dzień studiującym gwiazdy w wieży astrologoów. Leopold, mimo swego rodzaju roztargnienia oraz kiepskiej kondycji był mężczyzną posiadającym sporą wiedzę oraz jeszcze więcej znajomości. To właśnie nauka pod okiem profesora Leopolda pomogła jej rozwinąć skrzyła oraz poznać innych naukowców, którzy, po kilku rozmowach, zgadzali się podzielić z nią swoją wiedzą z najróżniejszych dziedzin astronomii, by finalnie powrócić do tematu, który ciągle powracał w jej naukowych rozważaniach - wpływu każdego, pojedynczego czynnika astronomicznego na przyrządzanie oraz tworzenie eliksirów.
Czwartek drugiego maja nie różnił się od wszystkich innych czwartków w przeciągu kilku ostatnich miesięcy - jak zawsze po pracy panna Burroughs udała się na szybki obiad, by po nim złapać Błędnego Rycerza i udać się do wieży astrologów, znajdującej się na przedmieściach Londynu. Tam podążyła stromymi schodami wprost na szczyt, by przywitać się ze znajomym profesorem. Z ekscytacją w oczach oczekiwała odpowiedzi na pytanie, które padło w tamtym tygodniu. Ach, marzyła, aby móc obejrzeć labolatorium w którym pracują niektórzy z naukowców! Poznać zaawansowane przedmioty oraz obliczenia, tym samym odkrywając kolejne tajemnice wielkiego kosmosu! Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy profesor poinformował ją, iż będzie to możliwe. W towarzystwie starszego, trochę krąglutkiego mężczyzny jasnowłosa alchemiczka udała się do tej części wieży, która do tej pory pozostawała dla niej nie odkryta. Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem wodziło po otoczeniu, nie było możliwym, aby skupić się tylko na jednej rzeczy, gdy tyle tajemnic czekało na odkrycie! Z bijącym mocniej sercem, panna Burroughs rozpoczęła kolejną lekcję pod okiem jednego z astronomicznych mistrzów.
Gdy tylko Leopold rozpoczął swój wykład, uwaga dziewczęcia w pełni skupiła się na nim. Uważnie słuchała każdego, nawet pozornie najmniej znaczącego słowa, jakie padało z jego ust co jakiś czas sporządzając notatki w zeszycie, by móc w razie czego powtórzyć informacje w późniejszych stadiach nauki. Wiedziała, że nie każdy może doświadczyć takiego szczęścia, by móc uczyć się pod okiem kogoś o takiej wiedzy, w dodatku w miejscu takim, jak to. Frances nigdy nie była głupia, doceniała więc każdą, nawet najmniejszą lekcję w dziedzinie, która była niezbędna, aby panna Burroughs mogła dalej piąć się po szczeblach alchemicznej kariery. Nie wiedziała, ile czasu minęło od momentu, gdy astronom rozpoczął wykładanie jej tych najzawilszych z kosmicznych tajemnic. Godzina? Dwie? A może nawet i trzy? Nie była pewna. Pochłonięta słowami nauczyciela nie zauważyła upływu czasu ani ilości stron, jakie przyszło jej zapisać. Z każdym słowem odczuwała jednak coraz większą ekscytację. Każde, nawet najmniejsze słowo, każda teoria wypowiedziana przez Leopolda przybliżała ją do tego, co najbardziej ją interesowało - części praktycznej lekcji. Tej, podczas której sama spróbuje swoich sił w świecie najwyższego stopnia astronomii.
W końcu mężczyzna zadowoleniem uznał, że przekazał dziewczęciu całą teorię. Poświęcił kilka minut na sprawdzenie, jak dobrze Frances go słuchała zadając kilka mniej bądź bardziej ważnych pytań, na które panna Burroughs odpowiedziała sprawnie, bez większych problemów. Ćwiczona przez długie, szkolne lata pamięć zdawała się działać na najwyższych obrotach za sprawą pewnych tricków, które ułatwiały eterycznemu dziewczęciu zapamiętać to, czego właśnie się uczyła. Poprawne odpowiedzi zdawały się zadowolić nauczyciela, który uznał, że jest gotowa by przystąpić do kolejnej części.
Frances jak nic doceniała teorię. Posiadała świadomość, że bez niej nie zajdzie daleko, mimo to jednak, dzisiejszego dnia to część praktyczna sprawiła, że w ciele pojawiło się podekscytowanie, a na ustach zagościł szeroki uśmiech. Dokładnie poznawała wszelkie przyrządu służące do tych, najbardziej zaawansowanych pomiarów, ich znaczenie oraz koligacje z innymi dziedzinami magicznymi (oczywiście największy nacisk kładąc na ukochaną przez siebie alchemię) by w końcu przejść do obliczeń. Poznawania długich ciągów mających przynieść jej odpowiedzi na pytania zadawane przez nauczyciela. Wpierw mężczyzna wskazywał jej, jak powinna dobrać obliczenia oraz pomiary, by po kilkudziesięciu minutach sprawdzić, jak wielki kawałek wiedzy przyswoiła panna Burroughs pozwalając jej samodzielnie dokonywać pomiarów oraz obliczeń. Frances spędziła długie godziny wykonując jego polecenia, poznając tajniki obliczeń oraz danych, jakie można było wydobyć z nieboskłonu przy użyciu odpowiednich urządzeń. Wiedza ta znacznie wystawała ponad to, co do tej pory wiedziała, dając dziewczęciu poczucie samorozwoju oraz stawiania kolejnych kroków do przodu, którego od tak dawna jej brakowało.
I gdy już ze smutkiem pomyślała, że kolejna lekcja astronomii dobiega końca Leopold miał dla niej kolejną niespodziankę,w postaci kolejnej, tym razem krótszej lekcji z innym profesorem - tym,który badał wpływ czynników astronomicznych na ingrediencje alchemiczne. Ach, co to była za wspaniała dyskusja! Rozmowę, gdyż w takiej formie miało przebiegać kolejne zdobywanie wiedzy, mogłaby prowadzić godzinami, zagłębiając się w kolejne szczegóły oraz detale jego pracy. Podczas kilkudziesięciu kolejnych minut panna Burroughs była w stanie wyłapać kilka informacji, wyciągnąć kilka niuansów oraz dojść do kilku konkluzji, które miały pomóc jej w dalszych pracach nad eliksirami, które przyszło jej stworzyć.
Do domu dziewczę wróciło późnym wieczorem, zapewne o wiele później, niż by wypadało. Czuła się jednak spełniona, mimo iż umysł zdawał się być wykończony intensywną nauką. Pantofelki na obcasie wylądowały gdzieś, w kącie przedpokoju, by pozwolić jej zaparzyć gorącą herbatę oraz wyjąć sporządzone przez nią notatki. Nie byłaby sobą, gdyby spoczęła na laurach. Korzystając z faktu, że następnego dnia szła dopiero na popołudniową zmianę postanowiła sprawdzić, ile udało jej się zapamiętać. Jeszcze raz powtórzyć sobie informacje, jakie przekazał jej profesor, uważnie wczytać się we wszystkie notatki oraz kilka adnotacji pilnując, by przypadkiem nie ominąć ani jednej, chociażby najmniejszej kartki. Cała ta czynność zajęła jej dobą godzinę, z sentymentem przypominając te wszystkie długie noce jakie spędziła ślęcząc nad otwartymi podręcznikami nie tylko w Hogwarcie, ale i podczas kursów alchemicznych. I mimo iż mięśnie domagały się odpoczynku, Frances nie spoczęła, jeszcze raz przerabiając kilka wiadomości dotyczących najwyższych w stopniu trudności obliczeń astronomicznych oraz powiązań tych, znanych najmniejszemu gronu czynników z innymi dziedzinami magii, ponownie poświęcając dłuższy odcinek czasu na kwestię powiązań między astronomią oraz alchemią - w końcu to stanowiło jej punkt zainteresowania oraz coś, bez czego nie mogła ruszyć dalej w swoim dążeniu, do osiągnięcia najwyższego stopnia wtajemniczenia w dziedzinie eliksirów. Dopiero gdy uznała, że poszło jej dziś całkiem nieźle, a lwia część informacji zapadła w jej głowie postanowiła udać się na zasłużony spoczynek, zapewne śpiąc tej nocy o wiele ktrócej, niż powinna. Nauka jednak nie zna pojęcia odpoczynku.
/zt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
13 listopada
R&F
R&F
Trzynaście razy przeklęła w myślach, wdrapując się po schodach wieży astrologów. Jak na ironię, bywały dni gdy zapominała, że jest chora. Chodziła tak samo szybko i pewnie jak kiedyś, szukała w parkach, polach i dachach wytchnienia za sprawą wushu. Przez takie dni była w stanie wmówić sobie, że oto ma w lustrzanym odbiciu zupełnie zdrową osobę. Czas ten przychodził równie szybko, co odchodził kiedy w złości to samo lustro rozbijała jednym gładkim uderzeniem pięści, której palców w danym momencie zupełnie nie czuła. Takie dni raniły najbardziej. Trwały i trwały, niczym najgorszy z możliwych koszmarów, a każda sekunda w upiornej klepsydrze przeciągała się w nieskończoność.
Czarne chmury rozpędzały znad głowy Ronji wyłącznie spontaniczne eskapady, które, chociaż sprawiały ból, równocześnie udowadniały, że mimo tego wszystkiego wciąż żyje i oddycha. Dzisiaj nie było wyjątkiem, a los padł na wieżę astrologów, ostatni raz odwiedzaną przez Fancourt lata temu jako dziecko. Zdawała sobie sprawę, jak dużo traciła ze swojego rodzinnego dziedzictwa, ale z drugiej strony wiedza, jaką pozyskała z zakresu astronomii i pokrewnych jej nauk, wydawała się zupełnie wystarczająca. Minęły czasy młodocianej egzystencji, kiedy Hogwart oraz presja rodzicieli zmuszały ją do ciągłego testowania swoich umiejętności, zamiast tego wolała się skupić na tematach faktycznie kobietę interesujących. Docierając wreszcie do środka obszernego pomieszczenia, laboratorium odsłoniło się przed Fancourt w pełnej krasie, ukazując imponujący kamienny zegar i szerokie ławy uczonych. Niektóre wypełnione były po brzegi woluminami, a zza stosów kart wystawały tęgie głowy, całkowicie skupione na swoich czynnościach. Tylną ścianę stanowił masywny regał składający się z dziesiątek półek wypełnionych różnego rodzaju specyfikami, zapewne oddanych do użytku dla tworzących specyfiki. Brązowooka przybyła tutaj właściwie tylko i wyłącznie w celach rekreacyjnych, ale obserwując bogactwo ingrediencji, naturalną myślą było sprawdzenie ich w praktyce, poprzez obserwację mistrzów przy pracy. Trzymając się na uboczu, starała się lawirować dyskretnie między drewnianymi stołami, kiwając głową co jakiś czas na widok dawnych znajomości z Munga. Pomimo upływu wielu lat od początku kursu uzdrowicielskiego kobiety, wciąż jeszcze niektóre twarze pozostawały równie żywe w jej wspomnieniach, najczęściej poprzez wspólne doświadczenia pracy na zlecenie Ministerstwa. Tą, której nie rozpoznawała zupełnie była jednak zaskakująco młoda kobieta, najwyraźniej głęboko pogrążona w rozmyślaniu, ledwo widoczna spomiędzy ogrzewanego na palniku kociołka i kilkunastu różnokształtnych fiolek podejrzanych cieczy. Ronja nie była pewna co takiego młoda alchemiczka robiła, ale ciekawość zwyciężyła nad ostrożnością.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale może pani będzie w stanie powiedzieć mi, co się stało z rozrysowanymi na mapie nieba gwiazdozbiorami. - Dłonią lekko wskazała wygrawerowane nieopodal ich stóp konstelacje Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy. - Gwiazda Polarna znajduje się przecież w Wielkim Wozie, nie Małym, jak mówi ten tutaj napis. Muszę przyznać, że nigdy nie byłam uprzednio w tym laboratorium, ale to przecież podstawowa wiedza z pierwszych roczników Hogwartu. Coś takiego może wprowadzić w błąd nawet najpoważniejszego alchemika, nie sądzi pani? - W żaden sposób przez ton głosu Ronji nie przemawiała nuta przewyższania się, czy też ironii. Będąc jeszcze młodą Krukonką zarówno astronomia jak i numerologia wymagały od niej wyjątkowo dużych nakładów pracy i chociaż nie praktykowała obu tych dziedzin aktywnie, pewne informacje musiały jej zostać w głowie, prawda? Jakim cudem nikt wcześniej nie zauważył takiego błędu? Tego Fancourt nie umiała sobie wyobrazić, zwłaszcza że jedną z pierwszych umiejętności nauczanych na wykładach było właśnie nawigowanie z pomocą Polaris. Wiedziona naturalnymi instynktami opiekuńczymi, zmarszczyła brwi w zamyśleniu, przekonana o swojej racji. Jasnowłosa czarownica wydawała się tak młoda… Fancourt nie była pewna, co tamta robiła w otoczeniu wielowiekowych badaczy, niektórych pełniących nawet funkcję niewymownych, ale jeśli przez przypadek wzięła ten błąd pod uwagę w swoich obliczeniach astronomicznych, narażała się na autentyczne niebezpieczeństwo. Wybuch eliksiru, nieodpowiednie posłużenie się wytycznymi w odmierzaniu składników eliksiru… Ból mięśni ustąpił, kiedy umysł zajął się analizą zaskakującego odkrycia.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trzynaście razy zmieniali termin wizyty w Wieży Astronomów, zbyt zajęci pracą nad własnymi projektami. Profesorów pracujących w wieży astronomicznej delikatna alchemiczka znała aż nazbyt dobrze, bardzo często bywając gościem w wielkiej wieży, gdy pojawiała się tu aby zgłębiać wiedzę astronomiczną, bądź zbierając dane do projektów, nad którymi pracowała wraz z profesorem Lacework. Starszy, chorowity czarodziej niechętnie opuszczał swoją pracownię, lecz tego zaproszenia nie mogli zignorować - współpraca zarówno alchemików, jak i astronomów mogła okazać się niezwykle interesująca. Zwłaszcza dla tych pierwszych, którzy potrzebowali wiedzy astronomicznej do tworzenia najróżniejszych mikstur. Trudno było dobrać odpowiednią datę, aż w końcu Frances mogła zjawić się w znajomych murach wraz z towarzyszącym jej przełożonym. Ubrana w elegancką suknię podkreślającą zgrabną sylwetkę, z jasną etolą osłaniającą wątłe ramiona lawirowała między nie raz nawet pięciokrotnie starszymi czarodziejami, pogrążona w podniosłych teoriach, zarzucana podchwytliwymi pytaniami profesora Lacework oraz znajomych astronomów, by finalnie zająć w laboratorium miejsce które najbardziej jej odpowiadało - przy kociołku. Z lekkością oraz wprawą dodawała kolejne składniki do kociołka, wykonując nad nim odpowiednie gesty różdżką oraz ruchy chochelką, na zmianę odpowiadając na pytania profesora Lacework ( który miał w nawyku sprawdzać jej wiedzę na każdym, nawet najmniejszym kroku) oraz wyjaśniając kolejne działania okrąglutkiemu profeosorowi Leopoldowi, który na stare lata pragnął spróbować się w warzeniu prostych mikstur. W pierwszej chwili skupiona na zawartości kociołka nie zauważyła nawet, gdy kobieta o orientalnej urodzie pojawiła się w laboratorium. Dopiero słowa skierowane w jej kierunku sprawiły, iż eteryczna kobieta na jedną, krótką chwilę uniosła szaroniebieskie tęczówki na jej buzię, tym samym dając znać, iż zauważyła jej obecność. Uważnie wsłuchiwała się w słowa kierowane w jej stronę, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Słysząc jakże pewne słowa padające z ust kobiety, na twarzach znajdujących się w laboratorium profesorów pojawiło się rozbawienie.
- Najpoważniejsi alchemicy nie są narażeni na podobne błędy, znają mapy nieba oraz najważniejsze dane na pamięć. Dodatkowo każdy szanujący się alchemik nie bazuje swych działań jedynie na przeczuciu - do sukcesu potrzebne są odpowiednie obliczenia, dokładne sprawdzenie każdego kroku oraz odpowiednia ilość czasu, poświęcona na pracę, proszę pani. - Odpowiedziała nie odrywając spojrzenia od gładkiej tafli eliksiru znajdującego się w kociołku, ostrożnie zmniejszając płomień palnika, póki ten w pełni nie przygasł. Dopiero wtedy na chwilę przeniosła szaroniebieskie tęczówki na mężczyznę o długiej, bielutkiej brodzie. Widząc w nich satysfakcję oraz nieme przyzwolenie przeniosła spojrzenie na nowoprzybyłą czarownicę, uważniej się jej przyglądając. - Przepraszam panią bardzo, nie chcę być nieuprzejma w swych słowach, lecz jest pani w błędzie. - Zaczęła, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze, odstępując od kociołka, by dwójka czarodziejów mogła dokładnie przyjrzeć się jej zawartości. Frances nonszalancko oparła się biodrem o blat stołu, smukłą dłonią odzianą w rękawiczkę poprawiając miękką etolę. - Alfa Ursae Minoris zwana również Polaris czyli Gwiazda Polarna znajduje się w gwiazdozbiorze Małego Wozu. Proszę spojrzeć... - Rzekła, dłonią wskazując na wygrawerowaną na posadzce konstelację Wielkiej Niedźwiedzicy. - To konstelacja Wielkiego Wozu, niezwykle łatwo odnaleźć ją na niebie, a tu... - Dłoń przesunęła w kierunku kolejnego gwiazdozbioru. - Mały Wóz, Gwiazda Polarna to dokładnie ta... - Tu wskazała odpowiednie kółko, symbolizujące odpowiednią gwiazdę. Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem powędrowało w kierunku orientalnej buzi czarownicy, przyglądając się brązowym tęczówkom ciekawa, czy czarownica dalej będzie brnęła w zaparte czy raczej uzna jej zdanie zauważając swój błąd. Eteryczna alchemiczka doskonale wiedziała, iż nie sprawia pozorów kobiety uczonej, mimo iż mogła pochwalić się tytułem mistrza w swej dziedzinie, posiadającego obszerną wiedzę zarówno z dziedziny alchemii jak i astronomii.
- Najpoważniejsi alchemicy nie są narażeni na podobne błędy, znają mapy nieba oraz najważniejsze dane na pamięć. Dodatkowo każdy szanujący się alchemik nie bazuje swych działań jedynie na przeczuciu - do sukcesu potrzebne są odpowiednie obliczenia, dokładne sprawdzenie każdego kroku oraz odpowiednia ilość czasu, poświęcona na pracę, proszę pani. - Odpowiedziała nie odrywając spojrzenia od gładkiej tafli eliksiru znajdującego się w kociołku, ostrożnie zmniejszając płomień palnika, póki ten w pełni nie przygasł. Dopiero wtedy na chwilę przeniosła szaroniebieskie tęczówki na mężczyznę o długiej, bielutkiej brodzie. Widząc w nich satysfakcję oraz nieme przyzwolenie przeniosła spojrzenie na nowoprzybyłą czarownicę, uważniej się jej przyglądając. - Przepraszam panią bardzo, nie chcę być nieuprzejma w swych słowach, lecz jest pani w błędzie. - Zaczęła, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze, odstępując od kociołka, by dwójka czarodziejów mogła dokładnie przyjrzeć się jej zawartości. Frances nonszalancko oparła się biodrem o blat stołu, smukłą dłonią odzianą w rękawiczkę poprawiając miękką etolę. - Alfa Ursae Minoris zwana również Polaris czyli Gwiazda Polarna znajduje się w gwiazdozbiorze Małego Wozu. Proszę spojrzeć... - Rzekła, dłonią wskazując na wygrawerowaną na posadzce konstelację Wielkiej Niedźwiedzicy. - To konstelacja Wielkiego Wozu, niezwykle łatwo odnaleźć ją na niebie, a tu... - Dłoń przesunęła w kierunku kolejnego gwiazdozbioru. - Mały Wóz, Gwiazda Polarna to dokładnie ta... - Tu wskazała odpowiednie kółko, symbolizujące odpowiednią gwiazdę. Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem powędrowało w kierunku orientalnej buzi czarownicy, przyglądając się brązowym tęczówkom ciekawa, czy czarownica dalej będzie brnęła w zaparte czy raczej uzna jej zdanie zauważając swój błąd. Eteryczna alchemiczka doskonale wiedziała, iż nie sprawia pozorów kobiety uczonej, mimo iż mogła pochwalić się tytułem mistrza w swej dziedzinie, posiadającego obszerną wiedzę zarówno z dziedziny alchemii jak i astronomii.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Laboratorium astrologiczne
Szybka odpowiedź