Gąsienica Mądrości
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Gąsienica Mądrości
Stara jak sam Londyn Gąsienica Mądrości ponoć naprawdę nazywająca się John O'Clock V to niebieskie, grube stworzenie większość czasu spędzające z fajką na kapeluszu nienaturalnie rozrośniętego muchomora. Mówią o niej, że wie wszystko, stąd młodzi ludzie często przychodzą do niej z dylematami, zapytać o radę. A gąsienica - zawsze radzi, ale odpowiada wyłącznie na pytania zadane w formie, która pozwala na odpowiedź twierdzącą lub przeczącą.
Zawsze miała naturę buntownika, dlatego niegdyś objawiła się mugolom i jeśli wierzyć temu, co się mówi, do dziś pozostała przez nich zapamiętana.
Rzut kością k100:
Wynik parzysty: tak
Wynik nieparzysty: nie
Wartość równa 50: nie wiem
Zawsze miała naturę buntownika, dlatego niegdyś objawiła się mugolom i jeśli wierzyć temu, co się mówi, do dziś pozostała przez nich zapamiętana.
Rzut kością k100:
Wynik parzysty: tak
Wynik nieparzysty: nie
Wartość równa 50: nie wiem
Lokacja zawiera kości.
| początek grudnia
Miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
Niezaprzeczalnie, patrząc na rezultat, dokąd zaprowadził go szlak dzisiejszego spaceru - jednego z tych powolnych, korzystających z pogody uznanej za znośną (o ile dało się to powiedzieć kiedykolwiek na temat brytyjskiego klimatu), w celu wyjścia z ram statyczności, na jaką skazywało go własne mieszkanie. Dodając fakt, iż nie przepadał za towarzystwem swojego wuja - szczególnie, gdy humor miał dosyć podły i odczuwał wyraźną potrzebę odsunięcia się ku ramionom samotności. Świeże powietrze potrafiło poprawić nastrój; wraz z nim przez płuca przedostawał się spokój, pochłaniany łapczywie, wsiąkając i kojąc wnętrze.
Nigdy nie należał do szczególnych pasjonatów miejsc tegoż pokroju, spoglądając nieprzychylnie na hałastrę rozwrzeszczanych dzieci - z trudem trzymając na wodzy resztki szarganych nerwów. Ominął kolejną śmiejącą się do rozpuku grupkę, rozglądając się potem, czy aby wybrał dogodne miejsce. Dookoła panowała względna cisza, co przyznał z wyraźną radością, taksując obecne przed nim, dziwaczne dosyć stworzenie. Pękata gąsienica, pomarszczona, niemalże starcza - złudnie przypominająca osobę o twarzy zmęczonej, usłanej fałdami zmarszczek, które rozchylały się tudzież znikały przy każdym drobniejszym ruchu. W pobliżu unosiła się smużka dymu, który wypływał z fajki, falując w powolnym transie; rozwarstwiając się na tle widoku. Podobno zna odpowiedzi; cóż, podchodził do tego faktu sceptycznie, początkowo wyłącznie spoglądając tu i ówdzie, jakby chciał stłumić zawiązki pytań w gardle. A konkretnie jednego pytania - niewinnego, nieszkodliwego, które mogło być odebrane na setki, miliardy sposobów. W końcu, dopiero po chwili się przełamał - przecież nie byłby w stanie pozostać tutaj specjalnie długo.
- Czy przewidujesz zmiany? - zapytał nagle, utkwiwszy spojrzenie w ledwie zauważalnych ślepiach nowego rozmówcy. Nie wiedział, co go podkusiło i nie chciał się również zastanawiać; gotów odejść jak najprędzej, mając za towarzyszkę po raz kolejny samotność. Odpowiedź jednak intrygowała, reakcja chciała być dostrzeżona poprzez obecną czujność wzroku.
Zajmowała. Ciekawiła.
Chwila oczekiwania zdawała się trwać niemal wieczność. [bylobrzydkobedzieladnie]
Miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
Niezaprzeczalnie, patrząc na rezultat, dokąd zaprowadził go szlak dzisiejszego spaceru - jednego z tych powolnych, korzystających z pogody uznanej za znośną (o ile dało się to powiedzieć kiedykolwiek na temat brytyjskiego klimatu), w celu wyjścia z ram statyczności, na jaką skazywało go własne mieszkanie. Dodając fakt, iż nie przepadał za towarzystwem swojego wuja - szczególnie, gdy humor miał dosyć podły i odczuwał wyraźną potrzebę odsunięcia się ku ramionom samotności. Świeże powietrze potrafiło poprawić nastrój; wraz z nim przez płuca przedostawał się spokój, pochłaniany łapczywie, wsiąkając i kojąc wnętrze.
Nigdy nie należał do szczególnych pasjonatów miejsc tegoż pokroju, spoglądając nieprzychylnie na hałastrę rozwrzeszczanych dzieci - z trudem trzymając na wodzy resztki szarganych nerwów. Ominął kolejną śmiejącą się do rozpuku grupkę, rozglądając się potem, czy aby wybrał dogodne miejsce. Dookoła panowała względna cisza, co przyznał z wyraźną radością, taksując obecne przed nim, dziwaczne dosyć stworzenie. Pękata gąsienica, pomarszczona, niemalże starcza - złudnie przypominająca osobę o twarzy zmęczonej, usłanej fałdami zmarszczek, które rozchylały się tudzież znikały przy każdym drobniejszym ruchu. W pobliżu unosiła się smużka dymu, który wypływał z fajki, falując w powolnym transie; rozwarstwiając się na tle widoku. Podobno zna odpowiedzi; cóż, podchodził do tego faktu sceptycznie, początkowo wyłącznie spoglądając tu i ówdzie, jakby chciał stłumić zawiązki pytań w gardle. A konkretnie jednego pytania - niewinnego, nieszkodliwego, które mogło być odebrane na setki, miliardy sposobów. W końcu, dopiero po chwili się przełamał - przecież nie byłby w stanie pozostać tutaj specjalnie długo.
- Czy przewidujesz zmiany? - zapytał nagle, utkwiwszy spojrzenie w ledwie zauważalnych ślepiach nowego rozmówcy. Nie wiedział, co go podkusiło i nie chciał się również zastanawiać; gotów odejść jak najprędzej, mając za towarzyszkę po raz kolejny samotność. Odpowiedź jednak intrygowała, reakcja chciała być dostrzeżona poprzez obecną czujność wzroku.
Zajmowała. Ciekawiła.
Chwila oczekiwania zdawała się trwać niemal wieczność. [bylobrzydkobedzieladnie]
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 16.04.16 20:48, w całości zmieniany 1 raz
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Daniel Krueger' has done the following action : rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Gąsienica. Ot, podłużna, robakowata istota, pomarszczona ze wszystkich stron. Segmenty dzieliły jej ciało na grube fałdki, porastane drobnym, ledwo zauważalnym dla oka meszkiem. Nie była to kuprówka złotnica, którą można było spotkać na co drugiej wierzbie. Nie była też wygłobą koniczynówką, ani szczotecznicą szarawką, z góry na dół porośniętą jaskrawożółtymi włoskami. Prawdę mówiąc, Eurydice wcale nie była pewna, czy tego robaka można było zamknąć w jakiejkolwiek łacińskiej nazwie o profesjonalnym wydźwięku. Domniemany John O'Clock V miał królewsko-niebieskie barwy, a zamiast aparatu gębowego gryzącego - usta, w które raz za razem wsuwał wąski filtr finezyjnej fajki. Wszechwiedzę miał wypisaną w smutnych, podkrążonych doświadczeniem oczach. Tylko szlachcianka, z fryzurą ułożoną obcymi dłońmi, wciąż nie była świadoma powodu swojej niecodziennej wizyty. Nie przejęła się tym aż nadto; podobnie jak tym, że kilkuletni młodziak (w czapce opadającej na oczy) naznaczył jej kolano lepkim śladem, pozostawionym przez lizaka w kształcie serca. Głównym bodźcem, który doprowadził ją do samego serca ogrodu, musiała być chęć zobaczenia sławnego stworzenia i poudawania, że wcale nie potrzebowało się jego odpowiedzi. Bzdura. Każdy ich potrzebował.
Obserwowała go, ale nie z powodu szczenięcej, samolubnej ciekawości. Nie miała innego wyboru - na przekór losowi zdążył ją wyprzedzić. Ba, na przekór losowi pojawił się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewała. Choć dziennikarz twardo stąpał po ziemi, jak każdy inny chciał nauczyć się odrywać od niej stopy. Niebieska larwa była dobrym, aczkolwiek osobliwym sposobem na naukę latania w chmurach i zażycia większej dawki magii niż miało się tutaj, na ciasnych, krzywo wybrukowanych ulicach Londynu. Zawahała się, nieznacznie rozglądając na boki. Obawiała się tej masy niedomówień i niepewności, która kurtyną opadała między ich dwójkę podczas najbardziej zdawkowej rozmowy. Bała się. A gdy się bała, odwracała się na pięcie i głuchła na podszepty serca. Zniknąć, jak gdyby nigdy nic? Rozpłynąć się w powietrzu? Możliwości było wiele, ale czasu niespełna garstka.
- To dobrze - pierwsze dźwięki, układające się w spójne melodie, niekontrolowanie przedarły się przez krtań Eurydice. Wisiały w powietrzu, rozbrzmiewały, pachniały jak świeżo rozpylony perfum. - czy źle? - dokończyła, mimowolnie zaprowadzona pod głaz, na którym wylegiwał się niejaki John O'Clock. Zmierzyła larwę badawczym spojrzeniem, rekompensującym te, którym powinna była przywitać się z Danielem. Przykucnęła po drugiej stronie głazu, który czysto namacalnie podzielił dystans między nimi, po czym zniknęła, tonąc wśród gęstych obłoków błękitnego dymu.
Obserwowała go, ale nie z powodu szczenięcej, samolubnej ciekawości. Nie miała innego wyboru - na przekór losowi zdążył ją wyprzedzić. Ba, na przekór losowi pojawił się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewała. Choć dziennikarz twardo stąpał po ziemi, jak każdy inny chciał nauczyć się odrywać od niej stopy. Niebieska larwa była dobrym, aczkolwiek osobliwym sposobem na naukę latania w chmurach i zażycia większej dawki magii niż miało się tutaj, na ciasnych, krzywo wybrukowanych ulicach Londynu. Zawahała się, nieznacznie rozglądając na boki. Obawiała się tej masy niedomówień i niepewności, która kurtyną opadała między ich dwójkę podczas najbardziej zdawkowej rozmowy. Bała się. A gdy się bała, odwracała się na pięcie i głuchła na podszepty serca. Zniknąć, jak gdyby nigdy nic? Rozpłynąć się w powietrzu? Możliwości było wiele, ale czasu niespełna garstka.
- To dobrze - pierwsze dźwięki, układające się w spójne melodie, niekontrolowanie przedarły się przez krtań Eurydice. Wisiały w powietrzu, rozbrzmiewały, pachniały jak świeżo rozpylony perfum. - czy źle? - dokończyła, mimowolnie zaprowadzona pod głaz, na którym wylegiwał się niejaki John O'Clock. Zmierzyła larwę badawczym spojrzeniem, rekompensującym te, którym powinna była przywitać się z Danielem. Przykucnęła po drugiej stronie głazu, który czysto namacalnie podzielił dystans między nimi, po czym zniknęła, tonąc wśród gęstych obłoków błękitnego dymu.
Gość
Gość
Zadrżał dwa razy. Drobne ukłucie zagłębiło się w miękkich trzewiach, uciskając i skręcając je; rezonując wzdłuż kości impulsem odbieranym jednoznacznie - impulsem wymownym, wychwyconym niemalże automatycznie. Powieki zamrugały energicznie, jakby chcąc otrzepać świadomość z obecnego mętliku myśli, rozgonić wszelakie wątpliwości swym zamaszystym ruchem. Wzrok wciąż był utkwiony w posturze gąsienicy, w jej mięsistym, pomarszczonym ciele, połyskującym turkusową barwą. Zatapiał się, rozpływał, kontemplował zapadłą ripostę - p o t w i e r d z e n i e. W tęczówkach zajarzyła się iskierka zapytania, jakich?, lecz milczenie jedynie współistniało z ciszą, a wszelakie próby artykulacji, spełzły wyłącznie na ugrzęzłych w gardle głoskach. Jakich zmian? Przymknięte ślepia, przywołujące na myśl zastygłą żywicę - dorodne, owalne fragmenty bursztynów, nie zdradzały choćby zawiązku rozwiania wahań. Wtedy drgnął po raz drugi, czując znów owe wrażenie - bodźca rozdzierającego przestrzeń, roznoszącego się w eterycznych przestrzeniach dźwięku. Mięśnie twarzy spięły się nieznacznie, lecz spojrzenie, zapadłe na obecnym przed sobą widoku, nie zmieniło swojego kąta. Wciąż lustrowało, niemal zgodnie z sytuacją, nie przesunęło się nawet o milimetr.
- Nie wiem - odpowiedział po kilku chwilach, a głos wydawał mu się tracić na sile niezwykle szybko, jakby niknął jeszcze przed ujściem z wibrujących krtaniowych fałdów. Zmrużył nieznacznie oczy, słysząc wewnątrz formowane przez rozsądek (?) wytknięcia.
P r z y s z ł a. Ponownie się spotkali, jak kiedyś zwykł rozważać - akurat w takim momencie. W momencie, kiedy nie chciał, by ktokolwiek na niego patrzył; nie wiedział zaś, od jak długiego czasu zdołała tu stać i patrzeć, jak walczy z wojskiem własnego powątpiewania. Jak uchyla tę najbardziej niepewną część siebie, tę najbardziej podatną, słabą i delikatną.
- I nie wiem, czy chciałbym wiedzieć - dodał, nie przechodząc do żadnych formalności; zresztą, nie poruszając w myślach nawet ich tematu, niby były wówczas - jedynie zaburzeniem, psującym konsystencję całego natknięcia. Znała jego imię, ponownie on znał jej - i towarzyszący przy tym tytuł. Powoli uświadamiał sobie wszystko, a twarz jego zaczęła nieznacznie łagodnieć, wygładzając część ujawnionych, drobnych wąwozów zmarszczek. Odwrócił głowę powoli, dopiero wtedy pozwalając wzrokowi spotkać się z sylwetką kobiety.
Czy przyszłość nie była przesądzona? Wszystko się przekształcało, wszystko płynęło, zmierzało ku rzeczom lepszym bądź gorszym, spowite mgłą oczekiwania.
- Z drugiej strony, nawet to można nazwać zmianą - oznajmił nagle, unosząc kąciki ust jedynie nieznacznie, tak że uśmiech jego był ledwie widoczny - niemniej jednak nadając mimice ekspresji.
- Nie wiem - odpowiedział po kilku chwilach, a głos wydawał mu się tracić na sile niezwykle szybko, jakby niknął jeszcze przed ujściem z wibrujących krtaniowych fałdów. Zmrużył nieznacznie oczy, słysząc wewnątrz formowane przez rozsądek (?) wytknięcia.
P r z y s z ł a. Ponownie się spotkali, jak kiedyś zwykł rozważać - akurat w takim momencie. W momencie, kiedy nie chciał, by ktokolwiek na niego patrzył; nie wiedział zaś, od jak długiego czasu zdołała tu stać i patrzeć, jak walczy z wojskiem własnego powątpiewania. Jak uchyla tę najbardziej niepewną część siebie, tę najbardziej podatną, słabą i delikatną.
- I nie wiem, czy chciałbym wiedzieć - dodał, nie przechodząc do żadnych formalności; zresztą, nie poruszając w myślach nawet ich tematu, niby były wówczas - jedynie zaburzeniem, psującym konsystencję całego natknięcia. Znała jego imię, ponownie on znał jej - i towarzyszący przy tym tytuł. Powoli uświadamiał sobie wszystko, a twarz jego zaczęła nieznacznie łagodnieć, wygładzając część ujawnionych, drobnych wąwozów zmarszczek. Odwrócił głowę powoli, dopiero wtedy pozwalając wzrokowi spotkać się z sylwetką kobiety.
Czy przyszłość nie była przesądzona? Wszystko się przekształcało, wszystko płynęło, zmierzało ku rzeczom lepszym bądź gorszym, spowite mgłą oczekiwania.
- Z drugiej strony, nawet to można nazwać zmianą - oznajmił nagle, unosząc kąciki ust jedynie nieznacznie, tak że uśmiech jego był ledwie widoczny - niemniej jednak nadając mimice ekspresji.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Możliwe, że oboje czuli się jak przyłapani na gorącym uczynku. Jak dzieciaki, które wyślizgnąwszy się spod matczynej spódnicy, pobiegły tam, gdzie względnie nie mogły się zapuszczać; wiedzione pokusą, głupotą, naiwnością, albo innym, niewiele znaczącym czynnikiem. Porady, bądź wskazówki, które mogły zmienić bieg najbliższych wydarzeń (a może miesięcy?, lat?, całego życia?) były ostatnimi informacjami, których zasięgnęłaby u podstarzałej gąsienicy, beztrosko wylegującej się na kamieniu i palącej więcej fajek, niż wypowiadała słów, w których - swoją drogą - była bardzo oszczędna. Przecież to nie dla niej, przecież to do niej takie niepodobne. Tak mówiliby ci, którzy zastaliby ją przy wypłukanym deszczem głazie, klękającą nieopodal błękitnej larwy, do reszty oddającej się swojemu tytoniowemu uzależnieniu. A jednak nie zastali ją c i. Zastał ją o n. A Eurydice gryzła policzek od środka, zastanawiając się, czy nie wolała zostać złapaną za rękę przez wyniosłego lorda i protekcjonalną lady w rękawiczkach z najcieńszej skórki. Czuła w ustach cierpki posmak krwi.
- Po to tutaj jest. - wskazała podbródkiem na gąsienicę, wątpiąc przy tym, czy jej rozmówca zauważyłby jakikolwiek gest spośród kłębów dymu, zagęszczających się z upływem czasu; tworzących mleczną mgłę. - Gąsienica. - dodała, dla pewności. Ci, którzy na dręczące ich pytania odpowiadali nie wiem, właśnie w takim miejscu jak te mogli rozwiać swoje wątpliwości. Oczywiście na tyle, na ile darzyli napęczniałego robaka zaufaniem - a w obecnych czasach trudno było takiego szukać, jak i oczekiwać od drugiej osoby. W sinych prześwitach dymu raz za razem natrafiała na skupione spojrzenie pana Kruegera, które w żadnym, nawet najmniejszym stopniu nie wskazywało na to, aby rozdawał swoje wotum zaufania wszystkiemu, co wejdzie mu w drogę. A jednak tu był. Zrządzeniem losu znalazł się w samym sercu zoo i testował umiejętności owadziej wróżki. Tak jak i ona.
Przerwała przeganianie dymu sprzed nosa i uważnie spojrzała w stronę zarysu męskiej sylwetki, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. Zawsze, kiedy to robiła, kąciki jej ust wykrzywiały się ku dołowi.
- Jeżeli według błękitnego kompana jestem pańską zmianą, po stokroć za to przepraszam. - uśmiech starannie zawinęła w miękkie fałdy szalika. Nawet zimą pachniał jak wiosenna łąka, kwitnąca i bogata w odradzające się życia. - Ktoś, kto zadaje takie pytanie, najprawdopodobniej ma na myśli nieco głębsze, bardziej przyszłościowe zmiany. - przeniosła spojrzenie na gąsienicę, wierząc, że jej zdawkowość udzielanych odpowiedzi mogła przenosić się również na sens pytań, które sprytnie przeistaczała według własnych, samolubnych upodobań.
- Po to tutaj jest. - wskazała podbródkiem na gąsienicę, wątpiąc przy tym, czy jej rozmówca zauważyłby jakikolwiek gest spośród kłębów dymu, zagęszczających się z upływem czasu; tworzących mleczną mgłę. - Gąsienica. - dodała, dla pewności. Ci, którzy na dręczące ich pytania odpowiadali nie wiem, właśnie w takim miejscu jak te mogli rozwiać swoje wątpliwości. Oczywiście na tyle, na ile darzyli napęczniałego robaka zaufaniem - a w obecnych czasach trudno było takiego szukać, jak i oczekiwać od drugiej osoby. W sinych prześwitach dymu raz za razem natrafiała na skupione spojrzenie pana Kruegera, które w żadnym, nawet najmniejszym stopniu nie wskazywało na to, aby rozdawał swoje wotum zaufania wszystkiemu, co wejdzie mu w drogę. A jednak tu był. Zrządzeniem losu znalazł się w samym sercu zoo i testował umiejętności owadziej wróżki. Tak jak i ona.
Przerwała przeganianie dymu sprzed nosa i uważnie spojrzała w stronę zarysu męskiej sylwetki, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. Zawsze, kiedy to robiła, kąciki jej ust wykrzywiały się ku dołowi.
- Jeżeli według błękitnego kompana jestem pańską zmianą, po stokroć za to przepraszam. - uśmiech starannie zawinęła w miękkie fałdy szalika. Nawet zimą pachniał jak wiosenna łąka, kwitnąca i bogata w odradzające się życia. - Ktoś, kto zadaje takie pytanie, najprawdopodobniej ma na myśli nieco głębsze, bardziej przyszłościowe zmiany. - przeniosła spojrzenie na gąsienicę, wierząc, że jej zdawkowość udzielanych odpowiedzi mogła przenosić się również na sens pytań, które sprytnie przeistaczała według własnych, samolubnych upodobań.
Gość
Gość
Powinna mu to oddać.
Tę część, która odlatywała, podczas gdy on - stał, niczym bierny obserwator, wbijając wzrok na próżno; jasne tęczówki błądziły, niczym nikłe, lekko załamujące światło ogniki. Niczym dwa punkty, jakie cięły wzdłuż i wszerz powietrze, doszukując się zupełnie nowych szczegółów. Czegoś więcej, prócz ulatującej, tytoniowej grzywy, jaka kłębiła się w półprzezroczystych splotach; prócz błękitnego, wydłużonego ciała, prócz pomarszczeń, które nacinały jego powierzchnię misterną siecią. Prócz tego, co widział. Co słyszał. Co mógł do tej pory odebrać.
Część znikła, rozwinęła wachlarz potężnych skrzydeł, odbiła się od ziemi, wzniosła, wysoko, daleko, niedostępnie. Czuł dziwny niesmak pustki, brak jednego z pasujących elementów, przemianę niezachwianych podwalin, które nie pozwalały wydostać na zewnątrz choć odrobiny środka. Czuł u t r a t ę, lecz przy tym czuł obecność. Jej obecność. Ich. Ponownie łączących trasy swoich ścieżek, i gubiąc się i odnajdując w emocjach, dopiero potem stwierdzał - że nie, że nie jest zły, że zbieg okoliczności... Niemal ironiczny w swoim postępowaniu, nie tyle nie przeszkadzał, co również ułatwiał. Mogli zamienić kilka słów. Znowu. Czy jednak nie łudził się żałośnie, że ma to jakikolwiek wpływ, choć krztynę znaczenia - czy chciał temu nadać jakieś z n a c z e n i e? Nie obchodziło go, dokąd zmierza. Mogło nawet zmierzać donikąd; i nie miał zamiaru się oszukiwać, że nie jest dla niej żadną, ale to absolutnie żadną osobą do znajomości na dłuższą metę. Chociaż... Nie. Nie zastanawiał się, nie rozważał, nie robił nadziei. Liczyło się tylko, by przedłużyć. By choć odrobinę, by chwila wytrwała zaplanowaną ilość czasu. A potem oddalić się, bez większych skrupułów i zahamowań.
- W tym przypadku ktoś nie miał żadnych, wygórowanych wymagań - wyjaśnił z nadal błąkającym się po twarzy uśmiechem, samemu nie wiedząc, czemu zdecydował się dobrać takie słowa. Ale on nigdy nie wiedział. Nigdy nie określał, nie snuł większych podejrzeń - czekał, śledził uważnie cały rozwój.
Przeciwstawiał się absolutyzmowi, negował jednoznaczne i możliwe zawsze do rozróżnienia prawdy. Zmiana zawsze była dla niego zmianą, zdolną swym istnieniem zapoczątkować szereg następnych. Jednak czy on się przy tym zmieniał? Czy choć raz, mijany przez morze sylwetek tłumu, wyłonił się z niego w zupełnie innej formie? Nie tej, szukającej pocieszenia wyłącznie w najprostszym znaczeniu tego słowa. Nie tej, skąpanej, naznaczonej błotnistym szlakiem skupienia na swojej osobie i czystej celebracji własnego dobra. Bo lubił zaskarbiać sobie część ludzi. Tylko dla siebie, lecz przy tym bez większych zobowiązań.
- Zapewniam, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby to pani okazała się tą zmianą - przyznał tonem balansującym na granicy połowicznego żartu. Pozbawionego większego przejęcia, ale nadając określony wydźwięk. - O ile pani również nie ma nic przeciwko.
Nie wiedział, dlaczego tutaj przyszła; może również krążyła, zastanawiała się, może również zaintrygowała ją obecna przed nimi postać? Sam podchodził do niej sceptycznie, lecz nie umiał wymusić się na obojętność, odpowiedź wciąż zagłębiała się w przestrzeniach, wciąż zdawała się krążyć, wysycać wdychane, ocieplone nieco powietrze.
- Życie składa się z takich krótkich momentów - zauważył po chwili milczenia. Nie musiał. Nie potrzebował. Przecież jego życie miało wciąż wyglądać identycznie, miało pozostać, wciśnięte do wręcz statycznych ram i schematów.
- Chce pani zostać sama? - zapytał tylko, zawieszony w połowie ruchu, zdolny tak samo iść dalej co pozostać. Zrozumiał, że wolałby usłyszeć padające z jej ust zaprzeczenie. Podświadomie. Delikatnie, wiedząc i nie wiedząc.
Tę część, która odlatywała, podczas gdy on - stał, niczym bierny obserwator, wbijając wzrok na próżno; jasne tęczówki błądziły, niczym nikłe, lekko załamujące światło ogniki. Niczym dwa punkty, jakie cięły wzdłuż i wszerz powietrze, doszukując się zupełnie nowych szczegółów. Czegoś więcej, prócz ulatującej, tytoniowej grzywy, jaka kłębiła się w półprzezroczystych splotach; prócz błękitnego, wydłużonego ciała, prócz pomarszczeń, które nacinały jego powierzchnię misterną siecią. Prócz tego, co widział. Co słyszał. Co mógł do tej pory odebrać.
Część znikła, rozwinęła wachlarz potężnych skrzydeł, odbiła się od ziemi, wzniosła, wysoko, daleko, niedostępnie. Czuł dziwny niesmak pustki, brak jednego z pasujących elementów, przemianę niezachwianych podwalin, które nie pozwalały wydostać na zewnątrz choć odrobiny środka. Czuł u t r a t ę, lecz przy tym czuł obecność. Jej obecność. Ich. Ponownie łączących trasy swoich ścieżek, i gubiąc się i odnajdując w emocjach, dopiero potem stwierdzał - że nie, że nie jest zły, że zbieg okoliczności... Niemal ironiczny w swoim postępowaniu, nie tyle nie przeszkadzał, co również ułatwiał. Mogli zamienić kilka słów. Znowu. Czy jednak nie łudził się żałośnie, że ma to jakikolwiek wpływ, choć krztynę znaczenia - czy chciał temu nadać jakieś z n a c z e n i e? Nie obchodziło go, dokąd zmierza. Mogło nawet zmierzać donikąd; i nie miał zamiaru się oszukiwać, że nie jest dla niej żadną, ale to absolutnie żadną osobą do znajomości na dłuższą metę. Chociaż... Nie. Nie zastanawiał się, nie rozważał, nie robił nadziei. Liczyło się tylko, by przedłużyć. By choć odrobinę, by chwila wytrwała zaplanowaną ilość czasu. A potem oddalić się, bez większych skrupułów i zahamowań.
- W tym przypadku ktoś nie miał żadnych, wygórowanych wymagań - wyjaśnił z nadal błąkającym się po twarzy uśmiechem, samemu nie wiedząc, czemu zdecydował się dobrać takie słowa. Ale on nigdy nie wiedział. Nigdy nie określał, nie snuł większych podejrzeń - czekał, śledził uważnie cały rozwój.
Przeciwstawiał się absolutyzmowi, negował jednoznaczne i możliwe zawsze do rozróżnienia prawdy. Zmiana zawsze była dla niego zmianą, zdolną swym istnieniem zapoczątkować szereg następnych. Jednak czy on się przy tym zmieniał? Czy choć raz, mijany przez morze sylwetek tłumu, wyłonił się z niego w zupełnie innej formie? Nie tej, szukającej pocieszenia wyłącznie w najprostszym znaczeniu tego słowa. Nie tej, skąpanej, naznaczonej błotnistym szlakiem skupienia na swojej osobie i czystej celebracji własnego dobra. Bo lubił zaskarbiać sobie część ludzi. Tylko dla siebie, lecz przy tym bez większych zobowiązań.
- Zapewniam, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby to pani okazała się tą zmianą - przyznał tonem balansującym na granicy połowicznego żartu. Pozbawionego większego przejęcia, ale nadając określony wydźwięk. - O ile pani również nie ma nic przeciwko.
Nie wiedział, dlaczego tutaj przyszła; może również krążyła, zastanawiała się, może również zaintrygowała ją obecna przed nimi postać? Sam podchodził do niej sceptycznie, lecz nie umiał wymusić się na obojętność, odpowiedź wciąż zagłębiała się w przestrzeniach, wciąż zdawała się krążyć, wysycać wdychane, ocieplone nieco powietrze.
- Życie składa się z takich krótkich momentów - zauważył po chwili milczenia. Nie musiał. Nie potrzebował. Przecież jego życie miało wciąż wyglądać identycznie, miało pozostać, wciśnięte do wręcz statycznych ram i schematów.
- Chce pani zostać sama? - zapytał tylko, zawieszony w połowie ruchu, zdolny tak samo iść dalej co pozostać. Zrozumiał, że wolałby usłyszeć padające z jej ust zaprzeczenie. Podświadomie. Delikatnie, wiedząc i nie wiedząc.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czyli jednak nie wierzył. Wszechwiedzącą gąsienicę traktował tak samo, jak ona, obchodząc ją naokoło z badawczą czujnością, nie zbliżając się zbyt blisko, ale również nie pozostając za daleko, aby nie spuścić jej z oczu. Pytania zadawał w ramach swoistego wywiadu, których odpowiedzi wyjątkowo mógł oceniać według własnej skali prawdopodobieństwa - bo to on był dziennikarzem, a nie ofiarą, plątającą się w masowo padające pytania. Eurydice z kolei nie potrzebowała nowej profesji, aby znaleźć się tam, gdzie sama by się nie widziała. Wystarczyła chwila niepewności, zawahanie u drogi wiodącej do Ogrodu i bezgłośne zapadnięcie klamki, towarzyszące stukotowi zimowych butów. Podświadomie wcale nie chciała roztrząsać, czemu los chciał, aby spotkali się w tak absurdalnie bajkowym miejscu - jak już wiedział, nie przepadała za baśniami. Jednak im dłużej przypatrywała się miniaturowemu John'owi, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że zwiedzający woleli polegać na nim, niż na samych sobie. Niewiele się od nich różnimy, stwierdziła. Głucho, pusto, niewymownie.
Poprawiła rękawy wełnianego płaszcza, odwijając perfekcyjne zagięcia nadwornej służki i chowając w nich spękane mrozem palce. Kwestia zmian była dla niej... niewygodna. Mimo to, nie wypłukiwała zasobów komfortu, którym Eurydice lubiła się otaczać (zasłaniać) przy swoich rozmówcach (przed innymi rozmówcami). Nie postąpiła więc kroku wstecz i nie wzniosła rąk ku górze na znak poddaństwa; schyliła się, aby podnieść rękawicę, świeżo rzuconą na rzadkie połacie śniegu.
- Obawiam się, że zasługuje pan na nieco więcej. Z tą świadomością moje przyzwolenie byłoby nieludzko samolubne. - pokręciła ze śmiechem głową, sama dokładnie nie wiedząc, czy było w tym znacznie więcej prawdy, niż zdążyła w pierwszej chwili oszacować. Spoważniała, samodzielnie karcąc się za niekonsekwentność. Nie należała do najwybitniejszych aktorek, które od niechcenia mogłyby zaskarbić sobie zaufanie publiczności; jakiekolwiek ślady rozbawienia, którymi usiłowała się dwojako maskować, daleko miały od poczucia szczęścia.
Niespodziewane słowa dziennikarza wyrwały ją z zamyślenia. Patrzyła na niego, czekała, rozważała, starała się zrozumieć, tak, jak nieprzerwanie robiła to od pierwszego spotkania. A kiedy już chciała otworzyć usta, aby coś powiedzieć, on zadał to pytanie. Wstała, rażona ulotnością chwili, której nie pozwalało się czekać i wyciągnęła dłoń. Zamarła w powietrzu - na około kilka centymetrów od rękawa męskiej kurtki - rozpalając ogień w sieci nerwów, rozsianych po palcach Eurydice.
- Nie. Nie chcę zostawać sama. - zostać; zostawać. Dłoń w końcu opadła ku dołowi, z ulgą rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa i przestrzeni. Spuściła wzrok, marszcząc brwi i czoło z niemałą frustracją, najzwyczajniej zastanawiając się, czy nie łatwiej byłoby powiedzieć - proszę zostać. Odrętwiałe pięści gwałtownie wsunęła w kieszenie płaszcza i odwróciła się na pięcie, zwracając w stronę problematycznego kamienia. W jednej chwili nagle zapragnęła, aby widział jej łopatki, niż patrzył prosto w twarz. A wraz z plecami - odwróciła temat rozmowy o sto osiemdziesiąt stopni, uciekając z jednej bolączki, do drugiej.
- Jeżeli podzielił pan zmiany między naszą dwójkę, oznaczałoby to, że - przez ułamek sekundy, niebieski dym zdawał się stracić na intensywności. - mam prawo do zabrania głosu w ich sprawie. - i zanim padłoby słowo sprzeciwu, a ona postanowiłaby dwukrotnie zastanowić się nad podjętą decyzją, wymierzyła spojrzenie w wiecznie zaspane oczy gąsienicy i nachyliła się do niej na kościstych łokciach. - To dobrze? - powtórzyła, z zacięciem studiując niewzruszoną twarz podstarzałej larwy; czy źle? Wiedziała już, co czuł, kiedy zadawał jej pierwsze pytanie. Niepewność doprowadzała do szału, zagnieżdżała się we wszystkich zakamarkach podświadomości i drgała w powietrzu, w chwili prawdy osadzając się na sercu.
Poprawiła rękawy wełnianego płaszcza, odwijając perfekcyjne zagięcia nadwornej służki i chowając w nich spękane mrozem palce. Kwestia zmian była dla niej... niewygodna. Mimo to, nie wypłukiwała zasobów komfortu, którym Eurydice lubiła się otaczać (zasłaniać) przy swoich rozmówcach (przed innymi rozmówcami). Nie postąpiła więc kroku wstecz i nie wzniosła rąk ku górze na znak poddaństwa; schyliła się, aby podnieść rękawicę, świeżo rzuconą na rzadkie połacie śniegu.
- Obawiam się, że zasługuje pan na nieco więcej. Z tą świadomością moje przyzwolenie byłoby nieludzko samolubne. - pokręciła ze śmiechem głową, sama dokładnie nie wiedząc, czy było w tym znacznie więcej prawdy, niż zdążyła w pierwszej chwili oszacować. Spoważniała, samodzielnie karcąc się za niekonsekwentność. Nie należała do najwybitniejszych aktorek, które od niechcenia mogłyby zaskarbić sobie zaufanie publiczności; jakiekolwiek ślady rozbawienia, którymi usiłowała się dwojako maskować, daleko miały od poczucia szczęścia.
Niespodziewane słowa dziennikarza wyrwały ją z zamyślenia. Patrzyła na niego, czekała, rozważała, starała się zrozumieć, tak, jak nieprzerwanie robiła to od pierwszego spotkania. A kiedy już chciała otworzyć usta, aby coś powiedzieć, on zadał to pytanie. Wstała, rażona ulotnością chwili, której nie pozwalało się czekać i wyciągnęła dłoń. Zamarła w powietrzu - na około kilka centymetrów od rękawa męskiej kurtki - rozpalając ogień w sieci nerwów, rozsianych po palcach Eurydice.
- Nie. Nie chcę zostawać sama. - zostać; zostawać. Dłoń w końcu opadła ku dołowi, z ulgą rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa i przestrzeni. Spuściła wzrok, marszcząc brwi i czoło z niemałą frustracją, najzwyczajniej zastanawiając się, czy nie łatwiej byłoby powiedzieć - proszę zostać. Odrętwiałe pięści gwałtownie wsunęła w kieszenie płaszcza i odwróciła się na pięcie, zwracając w stronę problematycznego kamienia. W jednej chwili nagle zapragnęła, aby widział jej łopatki, niż patrzył prosto w twarz. A wraz z plecami - odwróciła temat rozmowy o sto osiemdziesiąt stopni, uciekając z jednej bolączki, do drugiej.
- Jeżeli podzielił pan zmiany między naszą dwójkę, oznaczałoby to, że - przez ułamek sekundy, niebieski dym zdawał się stracić na intensywności. - mam prawo do zabrania głosu w ich sprawie. - i zanim padłoby słowo sprzeciwu, a ona postanowiłaby dwukrotnie zastanowić się nad podjętą decyzją, wymierzyła spojrzenie w wiecznie zaspane oczy gąsienicy i nachyliła się do niej na kościstych łokciach. - To dobrze? - powtórzyła, z zacięciem studiując niewzruszoną twarz podstarzałej larwy; czy źle? Wiedziała już, co czuł, kiedy zadawał jej pierwsze pytanie. Niepewność doprowadzała do szału, zagnieżdżała się we wszystkich zakamarkach podświadomości i drgała w powietrzu, w chwili prawdy osadzając się na sercu.
Gość
Gość
The member 'Eurydice Flint' has done the following action : rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Być może nikt nie chciał samotności.
Być może było to drobne oszustwo - wobec samego siebie, wmawianie wielokrotnie powtarzane jak mantra, próba uczynienia prawdy z kłamstwa, przekształcenia niemożliwego w osiągalną czynność. Być może. Słodkie ramiona samotności ogarniały go ciągle swym odczuwalnym na duszy dotykiem, obejmowały delikatnie, niespiesznie, zarazem - wiążąc niczym najwytrwalsze sidła. I tak dawał wielokrotnie się łapać w owe pułapki, upadał, sądząc iż grunt pod nogami nie stanowi dlań żadnego zagrożenia. Wciąż był upadły, przywiązany do ziemi kurczliwie, choć wydawało mu się - że spogląda z góry, że nie potrzebuje nikogo, myśląc wyłącznie, jak gardzi masą przypadkowo zebranych sylwetek. Jak gardzi tłumami, jak gardzi - usłyszanym spontanicznie przesączem rozmów, gardłowym śmiechem, który muskał wielokrotnie bębenki, spojrzeniami ciskanymi z równą co on obojętnością. Jedna rzeczywistość wydawała się być niczym więcej niż tylko ułudą, próbą utopijnego wyjaśnienia świata, w którym wszyscy żyli razem w harmonii. W istocie ludzie odseparowywali się od siebie, tworzyli drobne skupiska, nie wychodzili naprzeciw; jedynie krążyli w utarciu schematów, w błędnym kole następujących po sobie egzystencji.
Cały czas.
Wyciągnięta dłoń mówiła więcej niż jakiekolwiek wydobyte z ust słowa; krzyknęła w powietrzu, rzeźbiona grą przyćmionych świateł - klucz, najważniejszy klucz do wszystkiego, przykuwający uwagę przyćmionego do owej pory wzroku. Zamrugał; kilka razy, zamrugał energicznie i zastygł w bezruchu, zastanawiając się, czy dojrzany kątem oka szczegół nie był jedynie wybrykiem jego wyobraźni. Podsuwaną, senną marą, mirażem, który miał zwodzić go i oszukiwać. Jakże pokrętnie - przecież chciał zostać, chciał usłyszeć zapadłe słowa, pragnął tego przekazu, jakby to on wydawał się pozwalać mu choć odrobinę dłużej istnieć. Zanim odejdzie ku własnym sprawom, ku samotności, zanim wszystko opadnie, zanim przyszłość nie skieruje w odmiennym kierunku losów.
Bał się jednak.
Lękał się - czy to samego siebie - swojej własnej destrukcji, prawdy, jaką wielokrotnie odrzucał. Zadane przez młodą kobietę pytanie przeszyło powietrze, wędrowało niczym stalowe ostrze, wżynając się nie tyle w struktury życiodajnej mieszanki, co również żłobiąc korytarze wewnątrz jego umysłu - uświadamiając, informując, klarując jedyną i słuszną prawdę. Zawiesił wzrok na gąsienicy, na jej ociężałym ciele, na arabeskach zmarszczek spowijających zewnętrzną warstwę błękitu. Odpowiedź była jednoznaczna. Czy powinien się dziwić?
- Wiedziała - odpowiedział, na pozór zwyczajnie, lecz zarazem z niezwykłym trudem; czując się niemal przeszytym na wylot przez wiadomość, którą przecież znał doskonale - wiadomość o nim samym, o siedzącym pod skorupą zewnętrznej neutralności plugastwem, zdolnym wyłącznie niszczyć i odtrącać. Wiedziała.
Gąsienica w i e d z i a ł a wszystko - dlaczego jednak było to tak bolesne? Dlaczego? Czy może właśnie próbowała mu uświadomić, próbowała przekazać, że powinien, że nie może, nie wolno mu...
Głęboki wydech opróżnił niemal całkowicie płuca.
Miała rację. To zaprowadzi donikąd. To nie on. Nie ona. Nie oni. Życzył jej przecież wszystkiego dobrego, odwracając się i odchodząc, zanim pokusa zostania nie okazała się wobec niego silniejsza.
| zt
Być może było to drobne oszustwo - wobec samego siebie, wmawianie wielokrotnie powtarzane jak mantra, próba uczynienia prawdy z kłamstwa, przekształcenia niemożliwego w osiągalną czynność. Być może. Słodkie ramiona samotności ogarniały go ciągle swym odczuwalnym na duszy dotykiem, obejmowały delikatnie, niespiesznie, zarazem - wiążąc niczym najwytrwalsze sidła. I tak dawał wielokrotnie się łapać w owe pułapki, upadał, sądząc iż grunt pod nogami nie stanowi dlań żadnego zagrożenia. Wciąż był upadły, przywiązany do ziemi kurczliwie, choć wydawało mu się - że spogląda z góry, że nie potrzebuje nikogo, myśląc wyłącznie, jak gardzi masą przypadkowo zebranych sylwetek. Jak gardzi tłumami, jak gardzi - usłyszanym spontanicznie przesączem rozmów, gardłowym śmiechem, który muskał wielokrotnie bębenki, spojrzeniami ciskanymi z równą co on obojętnością. Jedna rzeczywistość wydawała się być niczym więcej niż tylko ułudą, próbą utopijnego wyjaśnienia świata, w którym wszyscy żyli razem w harmonii. W istocie ludzie odseparowywali się od siebie, tworzyli drobne skupiska, nie wychodzili naprzeciw; jedynie krążyli w utarciu schematów, w błędnym kole następujących po sobie egzystencji.
Cały czas.
Wyciągnięta dłoń mówiła więcej niż jakiekolwiek wydobyte z ust słowa; krzyknęła w powietrzu, rzeźbiona grą przyćmionych świateł - klucz, najważniejszy klucz do wszystkiego, przykuwający uwagę przyćmionego do owej pory wzroku. Zamrugał; kilka razy, zamrugał energicznie i zastygł w bezruchu, zastanawiając się, czy dojrzany kątem oka szczegół nie był jedynie wybrykiem jego wyobraźni. Podsuwaną, senną marą, mirażem, który miał zwodzić go i oszukiwać. Jakże pokrętnie - przecież chciał zostać, chciał usłyszeć zapadłe słowa, pragnął tego przekazu, jakby to on wydawał się pozwalać mu choć odrobinę dłużej istnieć. Zanim odejdzie ku własnym sprawom, ku samotności, zanim wszystko opadnie, zanim przyszłość nie skieruje w odmiennym kierunku losów.
Bał się jednak.
Lękał się - czy to samego siebie - swojej własnej destrukcji, prawdy, jaką wielokrotnie odrzucał. Zadane przez młodą kobietę pytanie przeszyło powietrze, wędrowało niczym stalowe ostrze, wżynając się nie tyle w struktury życiodajnej mieszanki, co również żłobiąc korytarze wewnątrz jego umysłu - uświadamiając, informując, klarując jedyną i słuszną prawdę. Zawiesił wzrok na gąsienicy, na jej ociężałym ciele, na arabeskach zmarszczek spowijających zewnętrzną warstwę błękitu. Odpowiedź była jednoznaczna. Czy powinien się dziwić?
- Wiedziała - odpowiedział, na pozór zwyczajnie, lecz zarazem z niezwykłym trudem; czując się niemal przeszytym na wylot przez wiadomość, którą przecież znał doskonale - wiadomość o nim samym, o siedzącym pod skorupą zewnętrznej neutralności plugastwem, zdolnym wyłącznie niszczyć i odtrącać. Wiedziała.
Gąsienica w i e d z i a ł a wszystko - dlaczego jednak było to tak bolesne? Dlaczego? Czy może właśnie próbowała mu uświadomić, próbowała przekazać, że powinien, że nie może, nie wolno mu...
Głęboki wydech opróżnił niemal całkowicie płuca.
Miała rację. To zaprowadzi donikąd. To nie on. Nie ona. Nie oni. Życzył jej przecież wszystkiego dobrego, odwracając się i odchodząc, zanim pokusa zostania nie okazała się wobec niego silniejsza.
| zt
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marzła, telepiąc się w swoim eleganckim i bardzo gustownym, ale niestety mało adekwatnym do pogody wdzianku. Faktycznie, najnowsza kolekcja świetnie sprawdzała się do krótkich przebieżek po ogrodzie, gdzie Thalia w każdej chwili mogła się schować w ciepłym wnętrzu rezydencji, ale na pewno nie nadawała się do długich spacerów po ZOO. W dodatku wydającym się bardzo opustoszałym, jakby nie tylko zwiedzający, ale i część personelu postanowiła sobie zrobić dziś wolne. Z jednej strony się temu nie dziwiła, bo grudniowe popołudnie skłaniało raczej ku siedzeniu pod kocem, z drugiej jednak zastanawiało ją, dlaczego tak mało osób chce korzystać z tej fantastycznej ciszy, która wywabiała nawet najbardziej nieśmiałe magiczne okazy.
Minęła już z pewnością cała godzina, gdy Thalia dotarła w końcu do miejsca, w którym królowała sławna Gąsienica Mądrości. Wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, a Thalia odwzajemniła spojrzenie - mimo że jeszcze kilka minut wcześniej miała setki pytań, na które chciałaby poznać odpowiedzi, teraz, stojąc oko w oko z magicznym stworzeniem, wszystko wyleciało jej z głowy. Nagle rozsądne pytania zostały zastąpione przez jakieś dziecinnie infantylne, a poważne problemy umknęły przez absurdalnymi.
- Pewnie musi ci się tu strasznie nudzić - zaczęła powoli, czując się cokolwiek głupio przemawiając do gąsienicy, ale najpierw upewniła się, że w pobliżu nikogo nie ma. Byłoby zapewne dość zaskakującym widokiem dostrzeżenie młodej szlachcianki, która jakby nigdy nic nawiązała pogawędkę z prawie że owadem. W sumie czy to była gąsienica motylowa czy jakieś dziwne niezidentyfikowane stadium? - Ale doskonale wiem, jak się czujesz - westchnęła, otulając się szczelniej lekkim płaszczykiem i zastanawiając się, jakie konsekwencje zdrowotne będzie dla niej miało to spontaniczne wyjście. - Ludzie przychodzą, gapią się na ciebie i zadają ci jakieś bzdurne pytania, czasem nawet uzależniając swoje życie od twoich odpowiedzi. Ciekawie, ile związków już rozbiłaś albo ile narzeczeństw zeswatałaś swoimi wyrokami - westchnęła drugi raz, teraz jednak nie tyle z zimna, co ze świadomości, że sama przecież się od nich nie różni. Ona też przyszła tu ze swoim pytaniem.
Problem w tym, że kiedy stanęła przed Gąsienicą i kiedy miała je już zadać, poczuła się szalenie głupio; dorośli ludzie powinni rozwiązywać swoje problemy i dylematy samodzielnie, a nie zrzucać ciężar odpowiedzialności na magiczne - nawet i wyjątkowo mądre - stworzenie, żeby móc potem to je obwiniać za swoje ewentualne porażki. Czy chciała być taka jak oni i pozwolić komuś obcemu zadecydować o sobie samej? Czy magiczne stworzenie miało zastąpić jej własną listę wszelkich za i przeciw, decydując właściwie tylko w oparciu o zachciankę losu?
Minęła już z pewnością cała godzina, gdy Thalia dotarła w końcu do miejsca, w którym królowała sławna Gąsienica Mądrości. Wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, a Thalia odwzajemniła spojrzenie - mimo że jeszcze kilka minut wcześniej miała setki pytań, na które chciałaby poznać odpowiedzi, teraz, stojąc oko w oko z magicznym stworzeniem, wszystko wyleciało jej z głowy. Nagle rozsądne pytania zostały zastąpione przez jakieś dziecinnie infantylne, a poważne problemy umknęły przez absurdalnymi.
- Pewnie musi ci się tu strasznie nudzić - zaczęła powoli, czując się cokolwiek głupio przemawiając do gąsienicy, ale najpierw upewniła się, że w pobliżu nikogo nie ma. Byłoby zapewne dość zaskakującym widokiem dostrzeżenie młodej szlachcianki, która jakby nigdy nic nawiązała pogawędkę z prawie że owadem. W sumie czy to była gąsienica motylowa czy jakieś dziwne niezidentyfikowane stadium? - Ale doskonale wiem, jak się czujesz - westchnęła, otulając się szczelniej lekkim płaszczykiem i zastanawiając się, jakie konsekwencje zdrowotne będzie dla niej miało to spontaniczne wyjście. - Ludzie przychodzą, gapią się na ciebie i zadają ci jakieś bzdurne pytania, czasem nawet uzależniając swoje życie od twoich odpowiedzi. Ciekawie, ile związków już rozbiłaś albo ile narzeczeństw zeswatałaś swoimi wyrokami - westchnęła drugi raz, teraz jednak nie tyle z zimna, co ze świadomości, że sama przecież się od nich nie różni. Ona też przyszła tu ze swoim pytaniem.
Problem w tym, że kiedy stanęła przed Gąsienicą i kiedy miała je już zadać, poczuła się szalenie głupio; dorośli ludzie powinni rozwiązywać swoje problemy i dylematy samodzielnie, a nie zrzucać ciężar odpowiedzialności na magiczne - nawet i wyjątkowo mądre - stworzenie, żeby móc potem to je obwiniać za swoje ewentualne porażki. Czy chciała być taka jak oni i pozwolić komuś obcemu zadecydować o sobie samej? Czy magiczne stworzenie miało zastąpić jej własną listę wszelkich za i przeciw, decydując właściwie tylko w oparciu o zachciankę losu?
Gość
Gość
To dziwne jak różnie możemy odczuwać jedną porę roku. W Durmstrangu każda zima była siarczysta, wręcz bezlitosna. W zaledwie kilka sekund zaróżowiała policzki, zamrażała oddechy czy kostniała dłonie. Hartowała nas, uczniów tamtejszych i obcych jak ja, za nic mając czystość krwi płynącej w naszych żyłach. Każdy bez wyjątku przeklinał ją pod nosem przy każdym opuszczeniu przytulnego dormitorium. Ale tylko na początku. Stopniowo, z upływem czasu chłód przestawał robić na nas wrażenie. Aż nagle, gdy wróciłam do Angli i z zaskoczeniem odkryłam jak przecież ciepłe są tutaj zimy. Tylko pojedyncze podmuchy są w stanie przypomnieć mi Skandynawię. To niezwykle wygodne, nagle ta pora roku przestała mnie ograniczać. Jej zimno nie zatrzymywało mnie już w domu przed ciepłym kominkiem z książką w ręku. Teraz odziana w szyty na miarę zielony płaszcz z futrzanym podbiciem mogłam pójść dosłownie wszędzie. Na przykład do ogrodu magizoologicznego, tak jak dziś.
Od małego lubię to miejsce, a im starsza jestem tym więcej mogę tu odkryć. Spaceruje więc powoli, wlekąc się wręcz noga za nogą i rozkoszuję. Pustką, tą wolnością od zwyczajowych tłumów zwiedzających oraz ciszą, która jej towarzyszy. Bez sztucznych pogawędkę, fałszywych uśmiechów do przypadkowych znajomych czuję się wolna. Wiem, że to tylko pozory, ułuda, jaką sama się mamię, ale teraz nikt mi tego nie zabiera. Przynajmniej dopóki nie docieram do Gąsienicy Mądrości, która nie jest dziś sama. Młodziutka dziewczyna, chociaż wydaje mi się być starsza ode mnie, jakby bardziej dojrzała. Wiem na pewno, że swoim wyglądem różni się ode mnie diametralnie, pieprz i sól można by rzec. Chyba coś mówi, ale nie skupiam na tym uwagi, nie próbuję wyłapać słów, bo matka uczyła mnie, że to niegrzeczne. Szkoda, że sama to robi.
Nie uciekam od niej, w końcu to miejsce publiczne, każdy może tu przyjść. Nogi niosą mnie bez pośpiechu do przodu aż do momentu, kiedy jestem kilka kroków od nieznajomej. Sama nie wiem, co zrobić. Wydaje mi się, że zakłócam jej spokój. Nie widziałam jednak nikogo od przekroczenia bramy ogrodu i nie mogę pozbyć się tej dziwnej potrzeby zamienienia chociaż paru słów z człowiekiem, a nie zwierzęciem.
- Naprawdę odpowiada? - zagaduję zupełnie niezobowiązująco przyglądając się ćmiącej fajkę gąsienicy. Przypomina mi tym kogoś.
Od małego lubię to miejsce, a im starsza jestem tym więcej mogę tu odkryć. Spaceruje więc powoli, wlekąc się wręcz noga za nogą i rozkoszuję. Pustką, tą wolnością od zwyczajowych tłumów zwiedzających oraz ciszą, która jej towarzyszy. Bez sztucznych pogawędkę, fałszywych uśmiechów do przypadkowych znajomych czuję się wolna. Wiem, że to tylko pozory, ułuda, jaką sama się mamię, ale teraz nikt mi tego nie zabiera. Przynajmniej dopóki nie docieram do Gąsienicy Mądrości, która nie jest dziś sama. Młodziutka dziewczyna, chociaż wydaje mi się być starsza ode mnie, jakby bardziej dojrzała. Wiem na pewno, że swoim wyglądem różni się ode mnie diametralnie, pieprz i sól można by rzec. Chyba coś mówi, ale nie skupiam na tym uwagi, nie próbuję wyłapać słów, bo matka uczyła mnie, że to niegrzeczne. Szkoda, że sama to robi.
Nie uciekam od niej, w końcu to miejsce publiczne, każdy może tu przyjść. Nogi niosą mnie bez pośpiechu do przodu aż do momentu, kiedy jestem kilka kroków od nieznajomej. Sama nie wiem, co zrobić. Wydaje mi się, że zakłócam jej spokój. Nie widziałam jednak nikogo od przekroczenia bramy ogrodu i nie mogę pozbyć się tej dziwnej potrzeby zamienienia chociaż paru słów z człowiekiem, a nie zwierzęciem.
- Naprawdę odpowiada? - zagaduję zupełnie niezobowiązująco przyglądając się ćmiącej fajkę gąsienicy. Przypomina mi tym kogoś.
Gość
Gość
Rozmawianie ze zwierzętami było uważane w niektórych kręgach za coś całkowicie nienormalnego; nawet wśród czarodziejów zdarzały się osoby, które nieufnie odnosiły się do zwierzęcoustnych, szczególną niechęcią darząc tych, którym zdarzało się przemawiać do węży. Głupie, acz prawie tysiącletnie uprzedzenia sprawiły, że niektórzy ukrywali swój szczególny dar nie tyle po to, aby nie wystawiać się na pośmiewisko, ile by uniknąć nieprzyjemnych, a nierzadko wręcz wulgarnych i prostackich komentarzy na swój temat. W przypadku Thalii rozmawianie ze zwierzętami odnosiło się jednak wyłącznie do monologu prowadzonego na linii ona-gąsienica, a w dodatku nic nie wskazywało na to, aby zwierzątko - owad? - miało ochotę mi cokolwiek odpowiedzieć. Magia, zaklęcia, tajemnicza moc i wrodzona magiczna siła okazywały się niekiedy niewystarczające... albo to ona po prostu popełniłam błąd, nie zadając jeszcze żadnego wyraźnego pytania, mimo że dziesiątki z nich kłębiły jej się w głowie? Wciąż uważała to cokolwiek za śmieszne, ot, dobra zabawa dla dzieci i zakochanych panien, które chciały poznać swoją przyszłość i własnych los. A Thalia? Czego ona tak naprawdę chciała?
- Och... nie mam pojęcia - odpowiedziała zaskoczona nagłym przybyciem kogoś jeszcze; opustoszałe zoo okazało się jednak nie do końca puste. Zarumieniła się nawet lekko na myśl o tym, że obca dziewczyna mogła podsłuchać jej słowa kierowane do gąsienicy i uznać, że Thalia postradała zmysły, prowadząc dysputy i monologi ze zwierzęciem, zamiast po prostu zadać pytanie, wysłuchać odpowiedzi i sobie odejść. W ogrodzie nie brakowało przecież innych atrakcji, a spędzanie kolejnych minut na pseudorozmowie z gąsienicą raczej nie wróżyło dobrze dla psychiki dziewczyny. - Jeszcze nie zdążyłam jej zadać pytania - dodała tonem wytłumaczenia, na chwilę odwracając swoją uwagę od gąsienicy i przenosząc ją na dziewczynę. Uwagę, nie gąsienicę. Chociaż ciekawe, czy by zaczęła krzyczeć? Potarła swoje dłonie ukryte w delikatnych rękawiczkach, aby dodać sobie odrobinę ciepła, a z jej ust co chwilę wylatywało obłoczki pary. Och tak, zimy w Anglii nie należały do najprzyjemniejszych i Thalia wyjątkowo mocno tęskniła za Francją, gdzie co prawda śnieg i mróz również były na porządku dziennym, ale przynajmniej nie tak silne jak na Wyspach.
- Chciałam zapytać, ale potem wydało mi się to trochę głupie. To niby zabawa i tych odpowiedzi nie trzeba traktować poważnie, ale pewnie i tak ciężko o nich potem nie myśleć. Nastawić się na coś i rozczarować - wzruszyła ramionami, znów opierając dłonie o barierkę, ale lodowata struktura metalu sprawiła, że oderwała je błyskawicznie.
- Och... nie mam pojęcia - odpowiedziała zaskoczona nagłym przybyciem kogoś jeszcze; opustoszałe zoo okazało się jednak nie do końca puste. Zarumieniła się nawet lekko na myśl o tym, że obca dziewczyna mogła podsłuchać jej słowa kierowane do gąsienicy i uznać, że Thalia postradała zmysły, prowadząc dysputy i monologi ze zwierzęciem, zamiast po prostu zadać pytanie, wysłuchać odpowiedzi i sobie odejść. W ogrodzie nie brakowało przecież innych atrakcji, a spędzanie kolejnych minut na pseudorozmowie z gąsienicą raczej nie wróżyło dobrze dla psychiki dziewczyny. - Jeszcze nie zdążyłam jej zadać pytania - dodała tonem wytłumaczenia, na chwilę odwracając swoją uwagę od gąsienicy i przenosząc ją na dziewczynę. Uwagę, nie gąsienicę. Chociaż ciekawe, czy by zaczęła krzyczeć? Potarła swoje dłonie ukryte w delikatnych rękawiczkach, aby dodać sobie odrobinę ciepła, a z jej ust co chwilę wylatywało obłoczki pary. Och tak, zimy w Anglii nie należały do najprzyjemniejszych i Thalia wyjątkowo mocno tęskniła za Francją, gdzie co prawda śnieg i mróz również były na porządku dziennym, ale przynajmniej nie tak silne jak na Wyspach.
- Chciałam zapytać, ale potem wydało mi się to trochę głupie. To niby zabawa i tych odpowiedzi nie trzeba traktować poważnie, ale pewnie i tak ciężko o nich potem nie myśleć. Nastawić się na coś i rozczarować - wzruszyła ramionami, znów opierając dłonie o barierkę, ale lodowata struktura metalu sprawiła, że oderwała je błyskawicznie.
Gość
Gość
Pamiętam to miejsce z czasów, kiedy byłam dzieckiem. Gąsienica już wtedy siedziała rozłożona na dorodnym kapeluszu pykając fajkę. Nie było przy niej wielu dziewczynkę, bo małe damy często wzdrygały się z obrzydzeniem na widok tego stworzenia. Zazwyczaj otaczały ją grupki pokrzykujących pytania chłopców. Zdarzało mi się tam stawać, kurczowo ściskając drobnymi palcami większą dłoń brata. W porównaniu do wszystkich innych notorycznie pytałam się go, dlaczego John O'Clock nie zmienia się w motyla. Przecież wszystkie gąsienice tak robiły. Byłam dobrze zaznajomiona z tego typu robakami, bo już wtedy interesowałam się przydomowymi szklarniami, a zatrudnieni tam ludzie lubili odpowiadać na moje niekończące się pytania. Nikt jednak nie potrafił mi powiedzieć, dlaczego John cały czas pozostaje taki sam. Kiedy stoję teraz przed Gąsienicą Mądrości nadal się temu dziwię. W końcu nawet w świecie magii wszystko ma swoje prawa i pierwotny rytm. Nie dowiem się jednak najpewniej nigdy, czemu tak się dzieje, bo moje pytanie nie zaczyna się od czy, ale właśnie od dlaczego. Natomiast nieznajoma jeszcze nawet nie wie o co, chce zapytać. Chociaż mam wrażenie, że stoi przede mną prawdziwa szlachcianka to fakt, że się tym nie obnosi dodaje mi otuchy. Gdyby była inna prawdopodobnie nie chciałabym odejść, aby spróbować utrzeć jej nosa, ale nie mogłabym tego zrobić, bo taka wieść zbyt szybko dotarłaby do mojej matki.
- Nie ma co się spieszyć - odpowiadam pogodnie. Nie chcę wyjść na narzucającego się gbura albo egoistkę, która chce, aby zostawiono ją samą. Szczerze mówiąc, nie miałam nic przeciwko odrobinie towarzystwa. Dotychczas cały ogród przespacerowałam sama, mając za towarzyszy jedynie mieszkające tu stworzenia. Zazwyczaj nie czułam się samotna, dobrze było mi we własnym towarzystwie, ale zima to mimo wszystko dosyć pragmatyczna pora. Dodać do tego moje dosyć nieciekawe położenie i rzeczywiście mogłam łaknąć czyjejś obecności. Nawet lepiej, że była to tylko obca mi osoba. Nie było żadnych zobowiązań, jakichś wielkich grzeczności. Po prostu zderzenie dwóch zdań, które być może nie spotkają się już nigdy więcej. - Pośpiech to zły doradca - dodaję jeszcze, ale nie jestem pewna, czy dla niej, czy bardziej dla siebie. Dla mnie to chyba żaden doradca, skoro większości decyzji nie jest mi dane podjąć samej. Chociaż teraz mam taką możliwość. Mogę wybrać. Zadać pytanie czy nie? Wsłuchuję się w słowa nieznajomej i kiwam nieznacznie głową. O przypadkowych rzeczach najtrudniej nie myśleć, sama wiem o tym doskonale.
- Może to trochę jak z horoskopem. Nie wierzysz w to, ale mniej lub bardziej świadomie próbujesz żyć w zgodzie z jego przepowiednią i potem nagle okazuje się, że to była prawda. Tylko została stworzona przez nas. - Uśmiecham się do gąsienicy, ciekawa czy to mało rozmowne stworzenie rozumie, co mówimy poza pytaniami do niej. Może właśnie wie doskonale i dlatego właśnie milczy. Sprytna bestia. - Ja chyba nie zaryzykuję, a ty? - odwracam się do dziewczyny bokiem, skupiając się teraz na niej. Ciekawa, czy się odważy, czy może poczeka aż zniknę.
- Nie ma co się spieszyć - odpowiadam pogodnie. Nie chcę wyjść na narzucającego się gbura albo egoistkę, która chce, aby zostawiono ją samą. Szczerze mówiąc, nie miałam nic przeciwko odrobinie towarzystwa. Dotychczas cały ogród przespacerowałam sama, mając za towarzyszy jedynie mieszkające tu stworzenia. Zazwyczaj nie czułam się samotna, dobrze było mi we własnym towarzystwie, ale zima to mimo wszystko dosyć pragmatyczna pora. Dodać do tego moje dosyć nieciekawe położenie i rzeczywiście mogłam łaknąć czyjejś obecności. Nawet lepiej, że była to tylko obca mi osoba. Nie było żadnych zobowiązań, jakichś wielkich grzeczności. Po prostu zderzenie dwóch zdań, które być może nie spotkają się już nigdy więcej. - Pośpiech to zły doradca - dodaję jeszcze, ale nie jestem pewna, czy dla niej, czy bardziej dla siebie. Dla mnie to chyba żaden doradca, skoro większości decyzji nie jest mi dane podjąć samej. Chociaż teraz mam taką możliwość. Mogę wybrać. Zadać pytanie czy nie? Wsłuchuję się w słowa nieznajomej i kiwam nieznacznie głową. O przypadkowych rzeczach najtrudniej nie myśleć, sama wiem o tym doskonale.
- Może to trochę jak z horoskopem. Nie wierzysz w to, ale mniej lub bardziej świadomie próbujesz żyć w zgodzie z jego przepowiednią i potem nagle okazuje się, że to była prawda. Tylko została stworzona przez nas. - Uśmiecham się do gąsienicy, ciekawa czy to mało rozmowne stworzenie rozumie, co mówimy poza pytaniami do niej. Może właśnie wie doskonale i dlatego właśnie milczy. Sprytna bestia. - Ja chyba nie zaryzykuję, a ty? - odwracam się do dziewczyny bokiem, skupiając się teraz na niej. Ciekawa, czy się odważy, czy może poczeka aż zniknę.
Gość
Gość
Thalia nie była do końca przekonania co do tego, czy niskie temperatury, śnieg i wszechobecny chłodny wiatr, który niemalże zamrażał na miejscu, były odpowiednią pogodą dla gąsienicy siedzącej na kamieniu, ale ta zdawała się ignorować niesprzyjające warunki atmosferyczne, pozostając całkowicie niewzruszoną. Thalia zazdrościła jej tego spokoju i poczucia dziwnego ciepła, zwłaszcza teraz gdy sama ledwie co mogła się poruszać przez skrzypienia zamarzającymi stawami. Gąsienica jednak nic sobie z tego nie robiła, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w dwie dziewczyny, które najwyraźniej krępowały się zadać jej swoje pytania - skrywane głęboko w duszy, tajemnicze i sekretne, których nie ujawniłyby żadnym swoim powierniczkom, a jedynie anonimowej gąsienicy z ogrodu magizoologicznego. Bo tak naprawdę, to kto traktował jakiegoś niespełnionego owada poważnie?
- Boję się, żeby nie zamarzła, bo wtedy już na pewno nie odpowie na żadne za zadanych pytań - powiedziała lekko przejęta, na wszelki wypadek rzucając gąsienicy podejrzliwe spojrzenie, w którym kryła się jednak spora troska. Doprawdy, magiczne czy niemagiczne stworzenie, ale chyba należało o nią dbać trochę bardziej? Obrzydliwy, stary muchomor, na którym siedziała, raczej nie był wymarzonym lokum. Na szczęście chwilowy nastrój obrońcy praw zwierząt i magicznych stworzeń minął równie szybko, jak się pojawił - zapewne pod napływem kolejnego chłodnego podmuchu, pod którego wpływem Thalia zatrzęsła się gwałtownie i mocniej ścisnęła się pod chroniącym ją ubraniem. Przeklęta angielska pogoda; gdzie jesteście lekkie i przyjemne francuskie zimy?
- Nie, nie będę jej pytać, to by było głupie. Zwłaszcza, że chyba sama znam odpowiedź na swoje pytanie, tylko po prostu... chciałabym, żeby ktoś to potwierdził - zarumieniła się lekko, jednakże wcale nie od zimnego wiatru, nieświadomie ujawniając powód, dla którego tu przybyła. Zresztą która z panien odważnych na tyle, by zapytać na głos o swojego wybranka, zdecydowałoby się się to ujawnić nieznajomej? W dodatku takiej, której nawet nie kojarzyła z widzenia; dziwne, bo dziewczyna wydawała się być mniej więcej w jej wieku, Thalia powinna więc przynajmniej zapamiętać ją z Hogwartu. Nie minęło przecież aż tyle czasu, by najmłodszą Fawleyównę dopadła już skleroza. Nie mogła sobie jednak przypomnieć tej jednej twarzy, mimo że usilnie przeszukiwała nawet najdalsze zakamarki pamięci. Może więc jej niespodziewana towarzyszka wcale nie chodziła do Hogwartu?
- W dodatku nurtuje mnie ten muchomor - wypaliła nagle, nie mogąc się już dłużej powstrzymać przed podzieleniem się swoimi wątpliwościami. Chodziła tu przecież często o każdej porze roku, a grzyb wydawał się zawsze taki sam; obrzydliwy, jak to muchomor, ale bez śladów gnicia, zepsucia czy nadgryzień. - Musi być zaczarowany, bo inaczej nie wytrzymałby tyle lat, w dodatku przy takiej pogodzie - a może był częścią gąsienicy, bez której magiczna moc prawie-owada nie miałaby racji bytu?
- Boję się, żeby nie zamarzła, bo wtedy już na pewno nie odpowie na żadne za zadanych pytań - powiedziała lekko przejęta, na wszelki wypadek rzucając gąsienicy podejrzliwe spojrzenie, w którym kryła się jednak spora troska. Doprawdy, magiczne czy niemagiczne stworzenie, ale chyba należało o nią dbać trochę bardziej? Obrzydliwy, stary muchomor, na którym siedziała, raczej nie był wymarzonym lokum. Na szczęście chwilowy nastrój obrońcy praw zwierząt i magicznych stworzeń minął równie szybko, jak się pojawił - zapewne pod napływem kolejnego chłodnego podmuchu, pod którego wpływem Thalia zatrzęsła się gwałtownie i mocniej ścisnęła się pod chroniącym ją ubraniem. Przeklęta angielska pogoda; gdzie jesteście lekkie i przyjemne francuskie zimy?
- Nie, nie będę jej pytać, to by było głupie. Zwłaszcza, że chyba sama znam odpowiedź na swoje pytanie, tylko po prostu... chciałabym, żeby ktoś to potwierdził - zarumieniła się lekko, jednakże wcale nie od zimnego wiatru, nieświadomie ujawniając powód, dla którego tu przybyła. Zresztą która z panien odważnych na tyle, by zapytać na głos o swojego wybranka, zdecydowałoby się się to ujawnić nieznajomej? W dodatku takiej, której nawet nie kojarzyła z widzenia; dziwne, bo dziewczyna wydawała się być mniej więcej w jej wieku, Thalia powinna więc przynajmniej zapamiętać ją z Hogwartu. Nie minęło przecież aż tyle czasu, by najmłodszą Fawleyównę dopadła już skleroza. Nie mogła sobie jednak przypomnieć tej jednej twarzy, mimo że usilnie przeszukiwała nawet najdalsze zakamarki pamięci. Może więc jej niespodziewana towarzyszka wcale nie chodziła do Hogwartu?
- W dodatku nurtuje mnie ten muchomor - wypaliła nagle, nie mogąc się już dłużej powstrzymać przed podzieleniem się swoimi wątpliwościami. Chodziła tu przecież często o każdej porze roku, a grzyb wydawał się zawsze taki sam; obrzydliwy, jak to muchomor, ale bez śladów gnicia, zepsucia czy nadgryzień. - Musi być zaczarowany, bo inaczej nie wytrzymałby tyle lat, w dodatku przy takiej pogodzie - a może był częścią gąsienicy, bez której magiczna moc prawie-owada nie miałaby racji bytu?
Gość
Gość
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Gąsienica Mądrości
Szybka odpowiedź