Gąsienica Mądrości
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gąsienica Mądrości
Stara jak sam Londyn Gąsienica Mądrości ponoć naprawdę nazywająca się John O'Clock V to niebieskie, grube stworzenie większość czasu spędzające z fajką na kapeluszu nienaturalnie rozrośniętego muchomora. Mówią o niej, że wie wszystko, stąd młodzi ludzie często przychodzą do niej z dylematami, zapytać o radę. A gąsienica - zawsze radzi, ale odpowiada wyłącznie na pytania zadane w formie, która pozwala na odpowiedź twierdzącą lub przeczącą.
Zawsze miała naturę buntownika, dlatego niegdyś objawiła się mugolom i jeśli wierzyć temu, co się mówi, do dziś pozostała przez nich zapamiętana.
Rzut kością k100:
Wynik parzysty: tak
Wynik nieparzysty: nie
Wartość równa 50: nie wiem
Zawsze miała naturę buntownika, dlatego niegdyś objawiła się mugolom i jeśli wierzyć temu, co się mówi, do dziś pozostała przez nich zapamiętana.
Rzut kością k100:
Wynik parzysty: tak
Wynik nieparzysty: nie
Wartość równa 50: nie wiem
Lokacja zawiera kości.
The member 'Norman Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
Była trochę zaskoczona, a trochę nie - w końcu z młodymi osobami rozmawiało się zupełnie inaczej niż z dorosłymi, co bardzo sobie ceniła, bo blisko jej było do dziecka. Nie zliczyłaby, ile razy usłyszała w życiu coś w stylu Sue, nie bądź takim dzieckiem. Trafił jej się niemały spryciarz, ale nie zamierzała odpuścić. Nie mogła pozwolić, by w takich okolicznościach młodzieniec błąkał się po świecie sam, zaś ostatnim, czego chciała, było zgrywanie okropnej i wścibskiej dorosłej. Nie wydawał się wystraszony ani zagubiony, może więc chciał być sam, lecz wciąż - nie powinien. Nie kiedy świat był tak niebezpiecznym miejscem. W dodatku był już dosyć dużym chłopcem, nie pięciolatkiem.
- Cieszy mnie to, co słyszę - odpowiedziała, pragnąc podkreślić, że walczą w tej samej sprawie. Tak przynajmniej sądziła - wyglądał jej na agenta stojącego po stronie dobra oraz porządku. Wierzyła i wierzyć chciała, że dzieci to najczystsza i najbardziej niewinna forma życia. Przekrzywiła głowę, patrząc na nie-kij z zaskoczeniem, próbując dopatrzeć się w nim tego, co widział nieznajomy, niezbyt skory do przedstawienia swoich prawdziwych personaliów, jak się później okazało.
- Urządzenie - powtórzyła po nim niepewnie, zerkając ponownie na to, co dla niej wciąż było kijem - to, o czym mówił, brzmiało... cóż, mugolsko. Mogłaby zrozumieć inne przeznaczenia badyla, ale to było zbyt niejasne i tylko wyobrażała sobie niestworzone urządzenie z wieloma parami oczu, łypiących złowieszczo i gotowych do posyłania śmiercionośnych promieni. Odetchnęła z ulgą, nawet nie do końca udawaną. Jeszcze tego jej brakowało, by używał tajemniczego urządzenia do zastraszania. Kiwnęła głową powoli, z respektem dla kija, wciąż nie rozumiejąc, ale sądząc, że w zasadzie nie musi. Nie było w tym ani trochę ironii ani kpiny. Spojrzała na Jamesa Bonda podejrzliwie, gdy się przedstawił, z lekkim uśmiechem przyjmując grzeczność. Tym bardziej wątpiła, że jest zaniedbanym dzieckiem - ktoś musiał przekazać mu maniery i gdyby nie wyjątkowe okoliczności, może niefrasobliwie, z przyjemnością ciągnęłaby grę, ciesząc się teatrem i zdolnościami chłopca w tej dziedzinie. A tak jej priorytetem było zadbanie o bezpieczeństwo Normana. Milczała, nie chcąc przekonywać go od razu do zdradzenia tożsamości - może miała trafić się ku temu lepsza okazja?
- W istocie, słuszna uwaga - stwierdziła lekko, kompletnie niezrażona swoim błędem. Nie zamierzała udawać też, że popełniła go celowo, gdyż nie kłamała, kiedy nie musiała, a tym bardziej nie lubiła zmyślać dzieciom. Wolała, kiedy dostrzegały świat w prawdziwych barwach z domieszką fantazji. Był bystry i już ta chwila wystarczyła, by go polubiła. - To tylko dowodzi, że nie bez powodu jesteś agentem specjalnym - przyznała ze szczerym uznaniem, na pytanie o anomalie kiwając głową. Kto bowiem o nich nie słyszał? Były w ostatnich dniach głównym tematem i problemem; słyszała też, że dzieci są wyjątkowo skutecznym zapalnikiem - tyle że nie miała okazji się o tym przekonać. Jeszcze.
- Tak - potwierdziła na głos, krótko, poważnie i stanowczo. - Sądzę też, że obydwoje możemy działać w dobrej sprawie, dlatego jestem skłonna współpracować oraz pomoc w dochodzeniu - lecz zatrzymała się na chwilę, przygryzając ze zwątpienia i niepewności wargę. - Nie mogę współpracować z kimś, kto podaje mi swoje nieprawdziwe personalia. Rozumiem nieufność, lecz ja nie skłamałam w tej kwestii i tego samego wymagam - wyłożyła swoje podejście, szczerze i bezpośrednio.
| rzut na spostrzegawczość
- Cieszy mnie to, co słyszę - odpowiedziała, pragnąc podkreślić, że walczą w tej samej sprawie. Tak przynajmniej sądziła - wyglądał jej na agenta stojącego po stronie dobra oraz porządku. Wierzyła i wierzyć chciała, że dzieci to najczystsza i najbardziej niewinna forma życia. Przekrzywiła głowę, patrząc na nie-kij z zaskoczeniem, próbując dopatrzeć się w nim tego, co widział nieznajomy, niezbyt skory do przedstawienia swoich prawdziwych personaliów, jak się później okazało.
- Urządzenie - powtórzyła po nim niepewnie, zerkając ponownie na to, co dla niej wciąż było kijem - to, o czym mówił, brzmiało... cóż, mugolsko. Mogłaby zrozumieć inne przeznaczenia badyla, ale to było zbyt niejasne i tylko wyobrażała sobie niestworzone urządzenie z wieloma parami oczu, łypiących złowieszczo i gotowych do posyłania śmiercionośnych promieni. Odetchnęła z ulgą, nawet nie do końca udawaną. Jeszcze tego jej brakowało, by używał tajemniczego urządzenia do zastraszania. Kiwnęła głową powoli, z respektem dla kija, wciąż nie rozumiejąc, ale sądząc, że w zasadzie nie musi. Nie było w tym ani trochę ironii ani kpiny. Spojrzała na Jamesa Bonda podejrzliwie, gdy się przedstawił, z lekkim uśmiechem przyjmując grzeczność. Tym bardziej wątpiła, że jest zaniedbanym dzieckiem - ktoś musiał przekazać mu maniery i gdyby nie wyjątkowe okoliczności, może niefrasobliwie, z przyjemnością ciągnęłaby grę, ciesząc się teatrem i zdolnościami chłopca w tej dziedzinie. A tak jej priorytetem było zadbanie o bezpieczeństwo Normana. Milczała, nie chcąc przekonywać go od razu do zdradzenia tożsamości - może miała trafić się ku temu lepsza okazja?
- W istocie, słuszna uwaga - stwierdziła lekko, kompletnie niezrażona swoim błędem. Nie zamierzała udawać też, że popełniła go celowo, gdyż nie kłamała, kiedy nie musiała, a tym bardziej nie lubiła zmyślać dzieciom. Wolała, kiedy dostrzegały świat w prawdziwych barwach z domieszką fantazji. Był bystry i już ta chwila wystarczyła, by go polubiła. - To tylko dowodzi, że nie bez powodu jesteś agentem specjalnym - przyznała ze szczerym uznaniem, na pytanie o anomalie kiwając głową. Kto bowiem o nich nie słyszał? Były w ostatnich dniach głównym tematem i problemem; słyszała też, że dzieci są wyjątkowo skutecznym zapalnikiem - tyle że nie miała okazji się o tym przekonać. Jeszcze.
- Tak - potwierdziła na głos, krótko, poważnie i stanowczo. - Sądzę też, że obydwoje możemy działać w dobrej sprawie, dlatego jestem skłonna współpracować oraz pomoc w dochodzeniu - lecz zatrzymała się na chwilę, przygryzając ze zwątpienia i niepewności wargę. - Nie mogę współpracować z kimś, kto podaje mi swoje nieprawdziwe personalia. Rozumiem nieufność, lecz ja nie skłamałam w tej kwestii i tego samego wymagam - wyłożyła swoje podejście, szczerze i bezpośrednio.
| rzut na spostrzegawczość
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
- Doskonale się składa, bo jestem tu po to by cie cieszyć, Madam. Przynajmniej od momentu w którym nasze spojrzenia się zbiegły - wyjaśnił bez zająknięcia czy też wstydu bo tutaj nie było na niego miejsca. James Bond był okropnym flirciarzem, a przy tym tryskał ogromną pewnością siebie. Kto wie, może ta znajdowała się niemalże na równi z tą prezentowaną przez Rinehearta? Oczywiście mały Norman na koniec swej wypowiedzi puścił zalotne oczko podłapując, to, że czarownicę zainteresowało jego urządzenie postanowił wykorzystać to, tak jak zrobiłaby to fikcyjna postać którą odgrywał. Tym bardziej gdy wyłapał szczerą niepewność w jej głosie - Tak, urządzenie. Dobrze trafiłem - nie macie tu jeszcze takich, prawda? Chciałabyś potrzymać? - nie usłyszawszy nawet jeszcze odpowiedzi sięgnął po kijek, który jednym ruchem wyciągnął zza paska spodni. Ruch ten sprawił, że siedzący mu do tej pory kruk na ramieniu zeskoczył na chodnik. Zrobił na nim kilka kroków, obrócił swój łeb na Normana i zaskrzeczał jakoby z krytyką całkowicie nieuzasadnioną. Nawet jeżeli czarownica pracowała dla innego wywiadu jako agentka terenowa nie była w stanie skopiować tej technologii lub też wykorzystać jej przeciwko niemu kiedy ta była zablokowana - Proszę, nie zwracaj na niego uwagi, Piękna, jest bardzo zasadniczy. Prawdopodobnie obawia się, że mogłabyś zrobić sobie krzywdę, lecz nie ma co do tego obaw - urządzenie jest zabezpieczone, a od trzymania, z tego co wiem, jeszcze nikomu nie zdarzyło się stracić kończyn - przynajmniej nie obydwu na raz! Wysunął kijek w jej stronę zachęcając do przeglądu, a jeśli się do tegoż nie odważyła przymierzyć schował go na nowo za pas.
- Nie przesadzajmy, robię tylko to do czego mnie przeszkolono. Mogę się założyć, że to kwestia czasu kiedy zaczniemy częściej mijać się w terenie. Na co nieskrycie liczę, madam - kolejny frazes podszyty flirciarską grą. Z Jamesa to jednak był łobuz!
Norman jako bystry chłopiec doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie należy wchodzić w zbyt poufałe relacje z obcymi dorosłymi. Zwłaszcza teraz kiedy jako uciekinier z domu ci mogli mu zaszkodzić kontaktując się z jego rodziną. Nie była ona za duża, lecz jednak. Dlatego też skłamał, dlatego po części stał się dla Susane właśnie Jamesem Bondem. Norman zaczął zbierać z ziemi zwitek mapy Londynu. Mugolskiej rzecz jasna. Te czarodziejskie to jednak były o wiele bardziej zagmatwane.
- Zdarzyło ci się kiedyś zniknąć po anomalii i pojawić się gdzieś indziej? - spytał z zaciekawieniem agentlę Lovegood.
- Nie przesadzajmy, robię tylko to do czego mnie przeszkolono. Mogę się założyć, że to kwestia czasu kiedy zaczniemy częściej mijać się w terenie. Na co nieskrycie liczę, madam - kolejny frazes podszyty flirciarską grą. Z Jamesa to jednak był łobuz!
Norman jako bystry chłopiec doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie należy wchodzić w zbyt poufałe relacje z obcymi dorosłymi. Zwłaszcza teraz kiedy jako uciekinier z domu ci mogli mu zaszkodzić kontaktując się z jego rodziną. Nie była ona za duża, lecz jednak. Dlatego też skłamał, dlatego po części stał się dla Susane właśnie Jamesem Bondem. Norman zaczął zbierać z ziemi zwitek mapy Londynu. Mugolskiej rzecz jasna. Te czarodziejskie to jednak były o wiele bardziej zagmatwane.
- Zdarzyło ci się kiedyś zniknąć po anomalii i pojawić się gdzieś indziej? - spytał z zaciekawieniem agentlę Lovegood.
Gość
Gość
The member 'Norman Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Zaczynała wątpić we własne, początkowe założenia na temat chłopaka na rzecz tych, które jej przedstawiał. Bywała łatwowierna, to fakt, czasem wierzyła w całkowicie abstrakcyjne prawdy i założenia, nieufnie podchodząc do realistycznych idei, równocześnie utrzymywała jednak ostrożność oraz podejmowała próby trzeźwej oceny sytuacji. Wyobraźnia na tym polu była sporym utrudnieniem, zwłaszcza tak bujna i nietypowa jak ta Susanne. Zdarzyło jej się mrugnąć w zdziwieniu kilka razy - może naprawdę był tajnym agentem, może naprawdę nazywał się James Bond, jakkolwiek podejrzliwie by jej to nie brzmiało? Teraz zaczynała myśleć, że ma do czynienia z wprawionym metamorfomagiem, który dowiedział się, że John O'Clock V naprawdę wie coś więcej na temat anomalii i przeprowadza z nim uzasadniony wywiad? Kopara prawie jej opadła na te wszystkie wnioski, ale zachowała zimną krew i nie dawała nic po sobie poznać, przyglądawszy się urządzeniu. Na Merlina, nie chciała trzymać we własnych dłoniach śmiercionośnej broni. Z szacunkiem uniosła dłoń i pokręciła głową - jeszcze by chwyciła nie tam, gdzie trzeba i coś by ich rozsadziło gorzej niż plugawe ingrediencje mikstury ze szlachetnym sercem. Nawet mimo szczerej ułomności w sferze romansów, potrafiła wyczuć ten jawny flirt - naprawdę nie sądziła, że dziecko mogło tak sprawnie kokietować! - lekki, jakby blady rumieniec zabarwił policzki. Niemożliwe, że to była tylko gra aktorska. Miała brnąć dalej w swoje udawanie? A może był synem aktorów i trzeba było go zaprowadzić do zdolnych rodziców, odchodzących od zmysłów z tęsknoty nad swoim utalentowanym dzieckiem? Szlag by to! Już miała otwierać usta i zadać jakieś konkretne pytanie, ale był od niej szybszy - zapytał i tak po prostu zniknął, pozostawiając ją w towarzystwie spasłej gąsienicy, obojętnie obserwującej całe zajście. Zakryła usta dłońmi, serce waliło jak oszalałe. Jasny gwint! Przecież dzieci nie potrafiły się teleportować! Anomalie związane z młodymi przedstawicielami ludzkości uciekły jej z głowy razem z prawdą. Teraz już była pewna, że mówił prawdę.
- Czy James Bond, który zniknął przed momentem, potrafi zapanować nad anomaliami? - zapytała Johna O'Clocka V, licząc na to, że powie jej prawdę, choć wciąż mu nie ufała. Szok, czysty szok.
- Czy James Bond, który zniknął przed momentem, potrafi zapanować nad anomaliami? - zapytała Johna O'Clocka V, licząc na to, że powie jej prawdę, choć wciąż mu nie ufała. Szok, czysty szok.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Giorgio westchnął błogo i przeciągnął się jak kot, nadal leżąc na spalonej słońcem trawie. Pozostawał niewidoczny dla postronnych, szerokie liście nie tylko zapewniały chłopakowi cień, ale i tworzyły naturalny, rozłożysty baldachim, znakomicie kryjący go przed ludzkim wzrokiem. Młodzieniec przymknął oczy, a po chwili podniósł się do pozycji półleżącej i zdjął zza ucha staranie skręcanego blanta. Diable ziele, najlepsze na świecie, przywiezione mu z Italii w prezencie urodzinowym od najstarszego brata uderzyło w jego nozdrza, rozleniwiając jeszcze bardziej - o ile to możliwe. Powoli, jakby jego mięśnie totalnie opadły z sił, potarł różdżką o kraniec papierosa i zaciągnął się z, przesadną emfazą wypuszczając z ust kłąb dymu, formując go w kształt grubej gąsienicy. Odchylił głowę, rozkoszując się przejmującym go uczuciem odprężenia i komfortu; brutalnie przerwanym przez jakąś stanowczo zbyt głośną parkę. Giorgio zamrugał nieco nieprzytomnie i wyjrzał ze swej kryjówki, chciwie obserwując rozgrywającą się przed nim scenę, niby arcyciekawy kinowy hit. Dzieciak ma tupet - pomyślał, zgarniając swoje przydługie, czarne włosy z czoła i zakładając je za uszy. W połowie odpalony skręt tlił się niemrawo, ryzukując ich podpaleniem, lecz młodzian kompletnie to olał, zafascynowany blond czarodziejką, jaśniejącą niby księżyc odbijający się w wodzie w jego rodzinnej Italii. Przypływ odwagi (podkręcony chillującym ziołem), wystrzelił go jak z procy (konkretnie spowolnione) wprost w ramiona dziewczyny.
-Chłystek kłamał, madame - rzekł, kłaniając się dworsko. Maniery rodem z królewskiego dworu burzył nieco nieporządny wygląd: trzydniowy zarost, źdźbła trawy we włosach i oberwana poszewka szaty, ciągnąca się za chłopakiem niczym tren fałszywego władcy - to ja jestem James Bond, a on jest moim największym wrogiem. Służę bezpośrednio Jej Królewskiej Mości i incognito tropię tego jegomościa. Czy panienka mi w tym pomoże? Ostrzegam, że to sprawa najwyższej wagi państwowej - zełgał gładko, zasobem słów o jaki nawet się nie podejrzewał.
-Zapalisz? - rzucił nonszalancko, zdejmując jazz zza ucha i podając go bladziutkiej dziewczynie, jak najprawdziwszy Casanova. Padre byłby dumny, pomyślał Giorgio, uśmiechając się olśniewająco do nieznajomej.
-Chłystek kłamał, madame - rzekł, kłaniając się dworsko. Maniery rodem z królewskiego dworu burzył nieco nieporządny wygląd: trzydniowy zarost, źdźbła trawy we włosach i oberwana poszewka szaty, ciągnąca się za chłopakiem niczym tren fałszywego władcy - to ja jestem James Bond, a on jest moim największym wrogiem. Służę bezpośrednio Jej Królewskiej Mości i incognito tropię tego jegomościa. Czy panienka mi w tym pomoże? Ostrzegam, że to sprawa najwyższej wagi państwowej - zełgał gładko, zasobem słów o jaki nawet się nie podejrzewał.
-Zapalisz? - rzucił nonszalancko, zdejmując jazz zza ucha i podając go bladziutkiej dziewczynie, jak najprawdziwszy Casanova. Padre byłby dumny, pomyślał Giorgio, uśmiechając się olśniewająco do nieznajomej.
I show not your face but your heart's desire
Dobrze, że dłonie wciąż trzymała na ustach, zasłaniając je zgrabnie, bo na rzuconą leniwie odpowiedź przerośniętej gąsienicy rozdziawiłaby otwór gębowy w ułamku sekundy. Aż zapomniała, że stworzeniu nie ufa, bo szastało odpowiedziami, jak tam sobie danego dnia chciało - tak była pod wrażeniem umiejętności małego skubańca, że skupienie się na czymkolwiek innym graniczyło z cudem. Zastanawiała się intensywnie nad całą sprawą, zaczynając już chodzić w tę i we w tę przed muchomorem O'Clocka i mamrocząc do siebie o tysiącach teorii spiskowych. Która była prawdziwa? Nie mogła sobie odpuścić, musiała go znaleźć, lecz teraz była już prawie pewna co do wrodzonych zdolności transmutacyjnych agenta Bonda. Tonęła w pytaniach i przypuszczeniach, kiedy do nozdrzy wdarł się specyficzny zapach (nie wiedziała, cóż to - trzymała się z dala od używek i nie znała się na nich ani trochę), dochodzący najwyraźniej od postaci wychylającej się zza zarośli. Z niemałym zaciekawieniem patrzyła na wyluzowany chód nieznajomego i powiodła zdumionym spojrzeniem za jego głębokim ukłonem. O nie, nie, wszystko się dziś pomieszało, ona nigdy nie chciała żeby się przed nią tak zginać, do księżniczek, królowych i szlachcianek było jej najdalej na świecie! Podejrzliwie zmarszczyła brwi, nawet nie próbując ukrywać, że nie wierzy przybłędzie, choć była ciekawa, co tu w ogóle robił i dlaczego przysłuchiwał się rozmowie z pierwszym Bondem.
- A zniknąć umiesz, jak nie-Bond? - zapytała, nie tracąc czujności. Tego spektakularnego wyjścia nie dało się tak łatwo zapomnieć. Za to te jego papierosy cuchnęły jakoś dziwnie, na pewno dymnuchy, jakie po nich powstawały, były jeszcze inniejsze. Nie zamierzała brać tego paskudztwa do ust, ale ciekawość nie pozwoliła jej pominąć pytania. - Nie. Co to? - ugryzła się w język, zanim nawinęły się na niego opowieści o upiornych dymnych duchach. Zauważyła, że trzymał dziwnie zwinięte papierosy również za uszami - wystawały zza czarnych włosów. Kto to widział, żeby tak wyglądał agent? Nawet nie był niepozorny, tak jak ona - średnia z niej była pracownica służb specjalnych, dlatego nawet nie próbowała dołączać do Ministerstwa Magii. Nie zauważyła też, że może się mężczyźnie podobać - takie sprawy zazwyczaj mieściły się gdzieś poza jej rozumem.
- A zniknąć umiesz, jak nie-Bond? - zapytała, nie tracąc czujności. Tego spektakularnego wyjścia nie dało się tak łatwo zapomnieć. Za to te jego papierosy cuchnęły jakoś dziwnie, na pewno dymnuchy, jakie po nich powstawały, były jeszcze inniejsze. Nie zamierzała brać tego paskudztwa do ust, ale ciekawość nie pozwoliła jej pominąć pytania. - Nie. Co to? - ugryzła się w język, zanim nawinęły się na niego opowieści o upiornych dymnych duchach. Zauważyła, że trzymał dziwnie zwinięte papierosy również za uszami - wystawały zza czarnych włosów. Kto to widział, żeby tak wyglądał agent? Nawet nie był niepozorny, tak jak ona - średnia z niej była pracownica służb specjalnych, dlatego nawet nie próbowała dołączać do Ministerstwa Magii. Nie zauważyła też, że może się mężczyźnie podobać - takie sprawy zazwyczaj mieściły się gdzieś poza jej rozumem.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Za włoskim imigrantem często odwracano się na ulicy: mimowolnie przyciągał wszelkie rodzaje spojrzeń, od tych pełnych pogardy (obdartus, dzikus, ordynus, łazęga), po te błyszczące jednoznacznym zainteresowaniem. Padre przekazał mu w genach niepodważalny urok osobisty i smagłą skórę, wyróżniająca go spośród bladolicych Anglików. Wplatane w dialogi włoskie słowa i uśmiechy Casanovy, jakie rozdawał z hojnością i pobłażliwiścią Świetego Mikołaja, czyniły zeń młodziana przyjemnego w obyciu. Zawsze radosny, nonszalancki, z dziurawymi kieszeniami, które jednak nie przeszkadzały mu w fundowaniu pięknym panienkom niespotykanych, niebieskich róż. Pasowałyby wpięte w srebrzyste włosy dziewczęcia, podle oszukiwanego przez sprytne chłopaczysko, więc nie tracąc czasu, wkraczał do akcj, owiany chmurą narkotykowego dymu. Zaciągnął się raz jeszcze, czując przyjemne drętwienie członków, zapowiadające odprężenie i maksymalny komfort psychiczny. Prawie klasnął w ręce, lecz zastąpił ten odruch leniwym odgarnięcie czarnej grzywy, opadającej mu na oczy.
-Coś mi się wydaje, że mi nie dowierzasz - zamruczał czarująco, puszczając do niej perskie oko, co zawsze topiło lód w niewieścich sercach - dlatego pokażę ci bliznę, jaką doktor O zostawił mi po naszej ostatniej walce - stwierdził i nachylił się, aby podciągnąć nogawkę spodni i odsłonić prawą łydkę. Widniała tam prawie idealnie okrągła blizna, dziwna pamiątka po wypadku ja latającym motocyklu - niestety, ta umiejętność pozostaje mi obca - zaprzeczył z nieukrywanym i szczerym smutkiem - rozwiązałoby to w mig wiele kłopotliwych sytuacji - ale właśnie tak przede mną zwiewa. Tropię go już od trzech lat! - poskarżył się, chcąc uwiarygodnić swoją opowieść.
-To, moja droga, jest magiczny papieros, który oczyszcza twoje ciało i myśli, sprawia, że czujesz się odprężona i spokojna. Podstawowe wyposażenie każdego agenta - oznajmił, ale widząc jej zniechęcone oblicze, czym prędzej zgasił go i wyrzucił do najbliższego kosza (przeczuwał, że dzierlatka nie lubi śmieciuchów.
-Może kiedy już złapię doktora O, da się panienka zaprosić na tańce? Tancerzem jestem chyba nawet lepszym, niż agentem - pochwalił się i pokazowo wykonał płynny ruch, jaki nazywał moonwalkiem. Teraz nie mogła mu się oprzeć!
-Coś mi się wydaje, że mi nie dowierzasz - zamruczał czarująco, puszczając do niej perskie oko, co zawsze topiło lód w niewieścich sercach - dlatego pokażę ci bliznę, jaką doktor O zostawił mi po naszej ostatniej walce - stwierdził i nachylił się, aby podciągnąć nogawkę spodni i odsłonić prawą łydkę. Widniała tam prawie idealnie okrągła blizna, dziwna pamiątka po wypadku ja latającym motocyklu - niestety, ta umiejętność pozostaje mi obca - zaprzeczył z nieukrywanym i szczerym smutkiem - rozwiązałoby to w mig wiele kłopotliwych sytuacji - ale właśnie tak przede mną zwiewa. Tropię go już od trzech lat! - poskarżył się, chcąc uwiarygodnić swoją opowieść.
-To, moja droga, jest magiczny papieros, który oczyszcza twoje ciało i myśli, sprawia, że czujesz się odprężona i spokojna. Podstawowe wyposażenie każdego agenta - oznajmił, ale widząc jej zniechęcone oblicze, czym prędzej zgasił go i wyrzucił do najbliższego kosza (przeczuwał, że dzierlatka nie lubi śmieciuchów.
-Może kiedy już złapię doktora O, da się panienka zaprosić na tańce? Tancerzem jestem chyba nawet lepszym, niż agentem - pochwalił się i pokazowo wykonał płynny ruch, jaki nazywał moonwalkiem. Teraz nie mogła mu się oprzeć!
I show not your face but your heart's desire
Błękitne tęczówki wyraźnie zdradzały podejrzliwość - zdumienie oraz fascynacja zdolnościami małego spryciarza (tylko pozornie - na pewno był uzdolnionym metamorfomagiem) zbyt mocno trzymały się myśli panny Lovegood, w nic innego nie mogła teraz wierzyć. Kompletnie nie czując intencji nieznajomego, lustrowała go jeszcze dłużej nieprzekonanym spojrzeniem, przenosząc je w końcu na sławetną bliznę. Przechyliła głowę, ale okrąg ze wszystkich stron wyglądał tak samo - chociaż mogłaby przysiąc, że pod skosem dostrzegła parę nieregularności. Jak zarys księżyca. Odbił mu księżyc na łydce? Takiej mocy chyba nikt nie posiadał, ale lepiej chuchać na zimne.
- Co ci zrobił? - a może tak naprawdę ciemnowłosy był złym charakterem, a Bond zniknął, wyczuwając jego obecność w zaroślach? Albo tylko stał się niewidzialny? Nigdy nie wiadomo. Stała czujność! - Doktor O? - nie brzmiało, James Bond sprawowało się lepiej w połączeniu z agentem. - Blizna to nie dowód - oznajmiła pewnie, unosząc lekko głowę, uzupełnieniając kwestię o dosadność. - Poza tym, może chcesz go złapać żeby posiąść jego zdolności - ależ dziś dedukcja, na wysokim poziomie.
Papieros, który oczyszcza - dobre sobie! A niby to ją często ponosiła wyobraźnia, ludzie nie wierzyli w chandruny, a ona miała wierzyć w zdrowotne właściwości takich paskudztw? Teraz tym bardziej mu nie wierzyła, to z pewnością jakiś podejrzany typ.
- Po wszystkich papierosach atakują dymnychy, to nie może być zdrowe - nie dała się przekonać, ale z zadowoleniem przyjęła gest - pozbycie się uzależniacza widziała jako coś dobrego, większość palaczy nie zdobyłaby się na to, zaś Sue wierzyła, iż został przekonany do powrotu na dobrą drogę - albo do znalezienia jej, jeśli jeszcze po niej nie kroczył. Próbowała nie dać po sobie poznać, że niesamowity krok mężczyzny zrobił na niej wrażenie - założyłaby się, że gdyby dostała trochę czasu (minuta, trzy), nauczyłaby się tego cudactwa w mig.
- Może, ale tańczę tylko z prawdomówcami, więc będziesz musiał mi to wszystko udowodnić. Kiedy już znajdziesz dowody, znajdziesz też mnie - w końcu agenci to potrafią - i wtedy zobaczymy - nie da sobie w kaszę dmuchać. Kaszy szkoda. Zasalutowała nieznajomemu na pożegnanie, wciąż nie wiedząc w co wierzyć i komu ufać. Co za dziwny świat. To pewnie wszystko wina tego gąsienica.
| zt
- Co ci zrobił? - a może tak naprawdę ciemnowłosy był złym charakterem, a Bond zniknął, wyczuwając jego obecność w zaroślach? Albo tylko stał się niewidzialny? Nigdy nie wiadomo. Stała czujność! - Doktor O? - nie brzmiało, James Bond sprawowało się lepiej w połączeniu z agentem. - Blizna to nie dowód - oznajmiła pewnie, unosząc lekko głowę, uzupełnieniając kwestię o dosadność. - Poza tym, może chcesz go złapać żeby posiąść jego zdolności - ależ dziś dedukcja, na wysokim poziomie.
Papieros, który oczyszcza - dobre sobie! A niby to ją często ponosiła wyobraźnia, ludzie nie wierzyli w chandruny, a ona miała wierzyć w zdrowotne właściwości takich paskudztw? Teraz tym bardziej mu nie wierzyła, to z pewnością jakiś podejrzany typ.
- Po wszystkich papierosach atakują dymnychy, to nie może być zdrowe - nie dała się przekonać, ale z zadowoleniem przyjęła gest - pozbycie się uzależniacza widziała jako coś dobrego, większość palaczy nie zdobyłaby się na to, zaś Sue wierzyła, iż został przekonany do powrotu na dobrą drogę - albo do znalezienia jej, jeśli jeszcze po niej nie kroczył. Próbowała nie dać po sobie poznać, że niesamowity krok mężczyzny zrobił na niej wrażenie - założyłaby się, że gdyby dostała trochę czasu (minuta, trzy), nauczyłaby się tego cudactwa w mig.
- Może, ale tańczę tylko z prawdomówcami, więc będziesz musiał mi to wszystko udowodnić. Kiedy już znajdziesz dowody, znajdziesz też mnie - w końcu agenci to potrafią - i wtedy zobaczymy - nie da sobie w kaszę dmuchać. Kaszy szkoda. Zasalutowała nieznajomemu na pożegnanie, wciąż nie wiedząc w co wierzyć i komu ufać. Co za dziwny świat. To pewnie wszystko wina tego gąsienica.
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Gdyby był psem, pewnie zastrzygłby uszami, instynktownie wyczuwając zmianę klimatu. Wietrzna panienka nie połknęła haczyka i zamiast zacząć się nad nim roztkliwiać, zadawała pytania, jakie mogłyby wpędzić w pętle kłamstw, w jakiej finalnie by się pogubił. Giorgio zrobił więc w tył zwrot, porządkując fakty, jakie właśnie wymyślił. On: tajny agent pracujący dla królowej, James Bond. Świetny szpieg i wybitny tancerz. Z naciskiem na to drugie, sam Fred Astaire mógłby czyścić mu buty w hołdzie dla jego talentu. Dobra, dobra, lecimy, co dalej? Znikający chłopaczyna, arcywróg numer jeden, poszukiwany w pięćdziesięciu trzech stanach za ataki terrorystyczne i próby dokonania anschlussu enklawy bahanek, doktor O. Scenariusz wypracowany, mógł działać.
-Przyłożył mi rozżarzoną różdżkę i wypalił nią swój symbol - zełgał gładko, obnosząc się z blizną (durny wypadek), jak z trofeum bitewnym. Giorgio i na nią rwał panienki, w zasadzie ledwo pamiętał, czy faktycznie jest ona pochodzenia motocyklowego, czy może w dzieciństiwe spadł z domku na drzewie, bo moc, którą padre usilnie chciał z niego wydusić jeszcze się nie ujawniła.
-Mam inne moce - pochwalił się, posiłkując się swoim jazzem - zobacz - to mówiąc, wydmuchnął z niego postać rączego, zielonego królika o długich uszach - właśnie pobiegł, żeby zdać raport memu przełożonemu - rzekł, z przyjemnością obserwując susy zgrabnego, dymnego zwierzęcia. We Włoszech to jednak mieli dobry towar, miał nadzieję, że braciak skołował mu go znacznie więcej.
-Nie nie, dymnuchy atakują tylko zwykły tytoń - zaprzeczył, zamierzając bronić diablego ziela do ostatniej kropli południowej krwi. Może i zdecydował się go przygasić, lecz nie zamierzał wysłuchiwać tych parszywych insynuacji. Halo, skąd ona się urwała, żeby nie słyszeć o leczniczych właściwościach zioła?
-Ech - wzruszył ramionami i z lekkim smutkiem patrząc za ulatniającą się dziewczyną. Gonić jej nie będzie, a chętnych panienek i tak mógł znaleźć na pęczki, toteż kołysząc się nieznacznie ruszył w przecwiną stronę, mrugając znacząco do piersiastej brunetki. Co się odwlecze...
zt
-Przyłożył mi rozżarzoną różdżkę i wypalił nią swój symbol - zełgał gładko, obnosząc się z blizną (durny wypadek), jak z trofeum bitewnym. Giorgio i na nią rwał panienki, w zasadzie ledwo pamiętał, czy faktycznie jest ona pochodzenia motocyklowego, czy może w dzieciństiwe spadł z domku na drzewie, bo moc, którą padre usilnie chciał z niego wydusić jeszcze się nie ujawniła.
-Mam inne moce - pochwalił się, posiłkując się swoim jazzem - zobacz - to mówiąc, wydmuchnął z niego postać rączego, zielonego królika o długich uszach - właśnie pobiegł, żeby zdać raport memu przełożonemu - rzekł, z przyjemnością obserwując susy zgrabnego, dymnego zwierzęcia. We Włoszech to jednak mieli dobry towar, miał nadzieję, że braciak skołował mu go znacznie więcej.
-Nie nie, dymnuchy atakują tylko zwykły tytoń - zaprzeczył, zamierzając bronić diablego ziela do ostatniej kropli południowej krwi. Może i zdecydował się go przygasić, lecz nie zamierzał wysłuchiwać tych parszywych insynuacji. Halo, skąd ona się urwała, żeby nie słyszeć o leczniczych właściwościach zioła?
-Ech - wzruszył ramionami i z lekkim smutkiem patrząc za ulatniającą się dziewczyną. Gonić jej nie będzie, a chętnych panienek i tak mógł znaleźć na pęczki, toteż kołysząc się nieznacznie ruszył w przecwiną stronę, mrugając znacząco do piersiastej brunetki. Co się odwlecze...
zt
I show not your face but your heart's desire
/ z lodowiska
Lucinda już na samym początku próby naprawiania anomalii czuła, że to się po prostu nie uda. Czasami tak było. Czasami magia odmawiała posłuszeństwa, a czasami anomalia była zbyt silna by się z nią zmierzyć. Nie wiedziała co poszło nie tak podczas tej naprawy, ale wiedziała, że nic na to więcej nie może poradzić. Tak samo Marcella, w końcu nawet gdyby próbowała ratować sytuacje to finalnie i tak naprawa by im się nie powiodła. Mogły tylko uciec zanim anomalia da im popalić, albo trafią za to do Tower. Różnie w końcu mogło być. Z obecnym rządem niczego nie można było być pewnym. Szybkim korkiem oddaliły się od lodowiska i nie wiedzieć kiedy nogi zaprowadziły ją prosto do ogrodu magizoologicznego. Minęły chyba wieki kiedy była tu ostatnim razem. Było naprawdę wiele miejsc w Londynie, które obiecała sobie odwiedzić ponownie, ale no cóż wszystko nazbyt się teraz skomplikowało by szukać rozrywek czy układać plany wycieczek.
Kiedy dotarły do Gąsienicy Mądrości Lucinda stwierdziła, że to dobry moment by zadać jej kilka pytań. Tak naprawdę nie do końca w to wszystko wierzyła. Zawsze traktowała takie rzeczy bardziej jak traf przypadku lub zabobony, ale z drugiej strony żyły przecież w świecie magii, a trochę wiary nikogo jeszcze nie zabiło. Próbowało, ale nie zabiło. - Przepraszam za tę anomalię – zaczęła spoglądając na przyjaciółkę chociaż doskonale wiedziała, że ta nie ma zamiaru się na nią gniewać. Były one tak trudne do przewidzenia, że naprawa jakiegoś miejsca często graniczyła z cudem, a jednak Selwyn miała nadzieje, że tym razem im się uda. Już raz w końcu naprawiła anomalię, ale widocznie nie można ciągle liczyć na szczęście? W życiu blondynki i tak było go jak na lekarstwo – Może znajdziemy inne miejsce, albo wrócimy tam za jakiś czas chociaż mam nadzieje, że ktoś się z nią zajmie. Już wystarczająco dużo problemów mamy z anomaliami przy zwykłym czarowaniu, a co dopiero kiedy w grę wchodzi miejsce przepełnione tą okropną magią. - dodała ze wzruszeniem ramiona rozglądając się po okolicy. Było strasznie pusto chociaż nie powinna się temu w ogóle dziwić. Gdyby sporządzono spis ludności prawdopodobnie wszystkich przeraziłaby liczba ludzi, którzy zdążyli opuścić Wyspy. - Czy wojna skończy się niedługo? -zapytała spoglądając na gąsienicę. To było pytanie, które prawdopodobnie niejednemu pojawiło się w myślach.
Lucinda już na samym początku próby naprawiania anomalii czuła, że to się po prostu nie uda. Czasami tak było. Czasami magia odmawiała posłuszeństwa, a czasami anomalia była zbyt silna by się z nią zmierzyć. Nie wiedziała co poszło nie tak podczas tej naprawy, ale wiedziała, że nic na to więcej nie może poradzić. Tak samo Marcella, w końcu nawet gdyby próbowała ratować sytuacje to finalnie i tak naprawa by im się nie powiodła. Mogły tylko uciec zanim anomalia da im popalić, albo trafią za to do Tower. Różnie w końcu mogło być. Z obecnym rządem niczego nie można było być pewnym. Szybkim korkiem oddaliły się od lodowiska i nie wiedzieć kiedy nogi zaprowadziły ją prosto do ogrodu magizoologicznego. Minęły chyba wieki kiedy była tu ostatnim razem. Było naprawdę wiele miejsc w Londynie, które obiecała sobie odwiedzić ponownie, ale no cóż wszystko nazbyt się teraz skomplikowało by szukać rozrywek czy układać plany wycieczek.
Kiedy dotarły do Gąsienicy Mądrości Lucinda stwierdziła, że to dobry moment by zadać jej kilka pytań. Tak naprawdę nie do końca w to wszystko wierzyła. Zawsze traktowała takie rzeczy bardziej jak traf przypadku lub zabobony, ale z drugiej strony żyły przecież w świecie magii, a trochę wiary nikogo jeszcze nie zabiło. Próbowało, ale nie zabiło. - Przepraszam za tę anomalię – zaczęła spoglądając na przyjaciółkę chociaż doskonale wiedziała, że ta nie ma zamiaru się na nią gniewać. Były one tak trudne do przewidzenia, że naprawa jakiegoś miejsca często graniczyła z cudem, a jednak Selwyn miała nadzieje, że tym razem im się uda. Już raz w końcu naprawiła anomalię, ale widocznie nie można ciągle liczyć na szczęście? W życiu blondynki i tak było go jak na lekarstwo – Może znajdziemy inne miejsce, albo wrócimy tam za jakiś czas chociaż mam nadzieje, że ktoś się z nią zajmie. Już wystarczająco dużo problemów mamy z anomaliami przy zwykłym czarowaniu, a co dopiero kiedy w grę wchodzi miejsce przepełnione tą okropną magią. - dodała ze wzruszeniem ramiona rozglądając się po okolicy. Było strasznie pusto chociaż nie powinna się temu w ogóle dziwić. Gdyby sporządzono spis ludności prawdopodobnie wszystkich przeraziłaby liczba ludzi, którzy zdążyli opuścić Wyspy. - Czy wojna skończy się niedługo? -zapytała spoglądając na gąsienicę. To było pytanie, które prawdopodobnie niejednemu pojawiło się w myślach.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Marcella wiedziała, że w obliczu ostatnich wydarzeń w magicznym świecie muszą być o wiele bardziej ostrożne. Dlatego nawet nie próbowała podjąć próby, widziała, że anomalia była za silna, by dały jej radę. Z myślą o ich własnym bezpieczeństwie zgarnęła je obie stamtąd. Nie mogły aż tak bardzo się wychylać, jakby nie patrzeć każdy fałszywy krok mógł okazać się ostatnim poza kratami... Ostatnio władze panoszyły się niesamowicie i mimo że była przedstawicielką Ministerstwa w walce o sprawiedliwość nie mogła powiedzieć, że spełniała swoje zadanie. Nawet nie wiedziała czy chciała wykonywać rozkazy tej władzy, pozostając na swojej pozycji chyba tylko po to, by mieć w życiu namiastkę normalnej pracy, w której chociaż częściowo się spełniała, nawet jeśli już na samym początku świat zasugerował jej, że by to odnaleźć będzie musiała bardzo kombinować.
Jej spojrzenie powędrowało na przyjaciółkę, Marcella jednie uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Nie przepraszaj. Tak czasami po prostu jest. - przyznała. Musiały się pogodzić z tym, że nie zawsze wszystko w życiu wychodzi. Cóż, była najlepszym przykładem, że wręcz częściej nie wychodzi niż wychodzi. Musiały podszkolić swoje umiejętności. - Może ktoś się tym zajmie... Mam taką nadzieję, anomalia się trochę rozbestwiła.
Trudno było funkcjonować w takim magicznym świecie, gdzie powoli czarodzieje zaczynali bać się używać magii. Już nie mówiąc o sprawie Arabelli, która pragnęła wrócić do swojego prostego życia bez magii, ale tak długo jak była chodzącą anomaliową bombą nie było to możliwe. Figg naprawdę przeszkadzało to, że nie może nijak pomóc swojej siostrze.
Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Gąsienica odpowiedziała twierdząco na pytanie Lucindy. Szkoda tylko, że nie miały pojęcia w którą stronę przechyli się szala. Na razie pomimo wszelkich starań wyglądało na to, że ich przeciwnicy mieli o wiele większą przewagę, głównie ze względu na politykę. Potrzebowali więcej polityków po swojej stronie, choćby Harolda Longbottoma... Więcej naprawdę silnych polityków.
Marcella pochyliła się nad Gąsienicą. Była naprawdę przesądną osobą i wierzyła w to, co powie jej Gasienica. Ale sama też miała pytanie. - Czy kiedyś będziemy bezpieczne? - spytała cicho, tak, że tylko Lucinda mogła usłyszeć to pytanie.
Jej spojrzenie powędrowało na przyjaciółkę, Marcella jednie uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Nie przepraszaj. Tak czasami po prostu jest. - przyznała. Musiały się pogodzić z tym, że nie zawsze wszystko w życiu wychodzi. Cóż, była najlepszym przykładem, że wręcz częściej nie wychodzi niż wychodzi. Musiały podszkolić swoje umiejętności. - Może ktoś się tym zajmie... Mam taką nadzieję, anomalia się trochę rozbestwiła.
Trudno było funkcjonować w takim magicznym świecie, gdzie powoli czarodzieje zaczynali bać się używać magii. Już nie mówiąc o sprawie Arabelli, która pragnęła wrócić do swojego prostego życia bez magii, ale tak długo jak była chodzącą anomaliową bombą nie było to możliwe. Figg naprawdę przeszkadzało to, że nie może nijak pomóc swojej siostrze.
Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Gąsienica odpowiedziała twierdząco na pytanie Lucindy. Szkoda tylko, że nie miały pojęcia w którą stronę przechyli się szala. Na razie pomimo wszelkich starań wyglądało na to, że ich przeciwnicy mieli o wiele większą przewagę, głównie ze względu na politykę. Potrzebowali więcej polityków po swojej stronie, choćby Harolda Longbottoma... Więcej naprawdę silnych polityków.
Marcella pochyliła się nad Gąsienicą. Była naprawdę przesądną osobą i wierzyła w to, co powie jej Gasienica. Ale sama też miała pytanie. - Czy kiedyś będziemy bezpieczne? - spytała cicho, tak, że tylko Lucinda mogła usłyszeć to pytanie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Gąsienica Mądrości
Szybka odpowiedź