Gąsienica Mądrości
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gąsienica Mądrości
Stara jak sam Londyn Gąsienica Mądrości ponoć naprawdę nazywająca się John O'Clock V to niebieskie, grube stworzenie większość czasu spędzające z fajką na kapeluszu nienaturalnie rozrośniętego muchomora. Mówią o niej, że wie wszystko, stąd młodzi ludzie często przychodzą do niej z dylematami, zapytać o radę. A gąsienica - zawsze radzi, ale odpowiada wyłącznie na pytania zadane w formie, która pozwala na odpowiedź twierdzącą lub przeczącą.
Zawsze miała naturę buntownika, dlatego niegdyś objawiła się mugolom i jeśli wierzyć temu, co się mówi, do dziś pozostała przez nich zapamiętana.
Rzut kością k100:
Wynik parzysty: tak
Wynik nieparzysty: nie
Wartość równa 50: nie wiem
Zawsze miała naturę buntownika, dlatego niegdyś objawiła się mugolom i jeśli wierzyć temu, co się mówi, do dziś pozostała przez nich zapamiętana.
Rzut kością k100:
Wynik parzysty: tak
Wynik nieparzysty: nie
Wartość równa 50: nie wiem
Lokacja zawiera kości.
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Wolał już dłużej nie myśleć. Ani o utraconych braciach, ani o niezwykłości przerwanej relacji. To bolało. Niosło za sobą mnóstwo konsekwencji. Daleki był w chwili obecnej od umartwiania się. Poszukiwania pocieszenia w słowach Lynn. Pragnął jedynie relaksu, mile spędzonego czasu, jej towarzystwa przypieczętowanego uśmiechem. Nic więcej, nic mniej. Jasno określił swoje cele wraz z przybyciem w to miejsce. Nawet jeśli wspomnienia wróciły - zrobiły to jedynie na krótką chwilę. Zapomniał się w zadowoleniu wtłaczanym do żył przez rozbawiony umysł. Oni, dwoje dorosłych czarodziejów, stara panna oraz stary kawaler, ze szlachetnych rodów, stojący przed niebieską gąsienicą z tlącą się fajką, szukający odpowiedzi na iście poważne pytania. Sytuacja tak groteskowa, że aż rozbrajająca. Niepoważna. Niemalże widział przed oczami ich nestorów udzielających im surowej reprymendy. Skrzyżował ręce na piersi, oglądając się co jakiś czas na swą towarzyszkę. Cieszył go jej dobry humor - miał nadzieję, że prawdziwy. Kąciki ust zadrgały nie wytrzymując wesołości wywołanej pytaniem.
- Nie, potrzebuję księżniczki przemienionej Z żaby - sprostował dumnie, przechylając się lekko na boki. - Którego? Wszystkie wzdychają do Raleigh'a, wiesz, ten pierwiastek Blacków w rodowodzie - kobiety lubią niegrzecznych mężczyzn - zaśmiał się, wspominając swego kuzyna. Był dla niego kimś bliskim, to oczywiste, lecz i tak nie mógł się czasem powstrzymać od głupich komentarzy. - A ja, syn Greengrassa oraz Abbottówny, nic ciekawego - dodał, mrugając do niej znacząco. Właściwie to Travis chciałby Lucy o czymś powiedzieć, lecz zdał sobie sprawę, że to jego subiektywne odczucia. Gdyby się nie przyjaźnili, pomyślałby, że nie nadaje się na arystokratkę. I to tak naprawdę dziwne zachowanie, nieprzystające niewiaście jest źródłem konieczności szukania księcia będącego niegdyś żabą. Czasy były takie, a nie inne - nie wszyscy rozumieli próby wyłamywania się ze schematów, a wręcz zastraszająca większość prezentowała staromodne poglądy - nawet sam łowca miał w sobie pierwiastki zakrawające o konserwatyzm. Jednak cenił sobie przyjaciółkę, której to zachowanie właśnie sprawiało, że nie odczuwał potrzeby stroszenia przy niej piórek. Tylko czy mógł powiedzieć, że ten los się kiedyś odmieni?
- Z zapartym tchem będę czytać gazety. Tylko takie rewelacje to raczej w Czarownicy… - mruknął niby poważnie, lecz chwilę później jego twarz przyozdobił uśmiech. - W ogóle dlaczego tak się napaliłaś na tego płaza? Lady Nott zaraz ci znajdzie najwłaściwszego kandydata - dopowiedział z lekkim roztargnieniem. Poprawił też poły płaszcza oraz włosy zmieniające swoje położenie z powodu delikatnego wiatru smagającego wszystkie przeszkody na swojej drodze.
- Obraziłbym się. I oddał cię na pożarcie smokowi - skwitował, wieńcząc wypowiedź odpowiednim prychnięciem. On niebieską kluseczką? Niedoczekanie! Jeszcze go popamięta. Gdyby nie ta cholerna potrzeba śmiechu - jak miał być poważnym, kiedy nie potrafił utrzymać grobowej miny przez dłużej niż kilkadziesiąt sekund? To dopiero problem.
- Wiem. Przypomnij mi, dlaczego się z tobą w ogóle przyjaźnię? - spytał szturchając ją lekko ramieniem. Ani sławy, ani pieniędzy nie chce dać… toż to żadna przyjaźń, to terror!
- Ha! - zawołał widząc, że pan gąsienica ewidentnie wierzy w miłosne zrywy magicznej żaby i że dla Lynn jest jeszcze nadzieja! - Jest bardzo obiektywna. Nie dość, że przewiduje twoje przyszłe romantyczne życie, to jeszcze mówi prawdę - obrzucanie błotem Cyrila było wyłącznie twoją winą. Nie miałem z tym nic wspólnego - odparł oburzony. Nie miał. Mieli. Z Leo. To był tylko niewinny zakład… wróć. Nie myśl. - Czy to właśnie Lucy rozpowiedziała dziewczętom w trzeciej klasie, że mam groszczopryszczkę, przez co przede mną uciekały? - spytał mądrej gąsienicy. On wiedział swoje, lecz teraz, po wielu latach prawda w końcu wyjdzie na jaw. A blondynkę będzie czekać najsurowsza z kar!
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie, potrzebuję księżniczki przemienionej Z żaby - sprostował dumnie, przechylając się lekko na boki. - Którego? Wszystkie wzdychają do Raleigh'a, wiesz, ten pierwiastek Blacków w rodowodzie - kobiety lubią niegrzecznych mężczyzn - zaśmiał się, wspominając swego kuzyna. Był dla niego kimś bliskim, to oczywiste, lecz i tak nie mógł się czasem powstrzymać od głupich komentarzy. - A ja, syn Greengrassa oraz Abbottówny, nic ciekawego - dodał, mrugając do niej znacząco. Właściwie to Travis chciałby Lucy o czymś powiedzieć, lecz zdał sobie sprawę, że to jego subiektywne odczucia. Gdyby się nie przyjaźnili, pomyślałby, że nie nadaje się na arystokratkę. I to tak naprawdę dziwne zachowanie, nieprzystające niewiaście jest źródłem konieczności szukania księcia będącego niegdyś żabą. Czasy były takie, a nie inne - nie wszyscy rozumieli próby wyłamywania się ze schematów, a wręcz zastraszająca większość prezentowała staromodne poglądy - nawet sam łowca miał w sobie pierwiastki zakrawające o konserwatyzm. Jednak cenił sobie przyjaciółkę, której to zachowanie właśnie sprawiało, że nie odczuwał potrzeby stroszenia przy niej piórek. Tylko czy mógł powiedzieć, że ten los się kiedyś odmieni?
- Z zapartym tchem będę czytać gazety. Tylko takie rewelacje to raczej w Czarownicy… - mruknął niby poważnie, lecz chwilę później jego twarz przyozdobił uśmiech. - W ogóle dlaczego tak się napaliłaś na tego płaza? Lady Nott zaraz ci znajdzie najwłaściwszego kandydata - dopowiedział z lekkim roztargnieniem. Poprawił też poły płaszcza oraz włosy zmieniające swoje położenie z powodu delikatnego wiatru smagającego wszystkie przeszkody na swojej drodze.
- Obraziłbym się. I oddał cię na pożarcie smokowi - skwitował, wieńcząc wypowiedź odpowiednim prychnięciem. On niebieską kluseczką? Niedoczekanie! Jeszcze go popamięta. Gdyby nie ta cholerna potrzeba śmiechu - jak miał być poważnym, kiedy nie potrafił utrzymać grobowej miny przez dłużej niż kilkadziesiąt sekund? To dopiero problem.
- Wiem. Przypomnij mi, dlaczego się z tobą w ogóle przyjaźnię? - spytał szturchając ją lekko ramieniem. Ani sławy, ani pieniędzy nie chce dać… toż to żadna przyjaźń, to terror!
- Ha! - zawołał widząc, że pan gąsienica ewidentnie wierzy w miłosne zrywy magicznej żaby i że dla Lynn jest jeszcze nadzieja! - Jest bardzo obiektywna. Nie dość, że przewiduje twoje przyszłe romantyczne życie, to jeszcze mówi prawdę - obrzucanie błotem Cyrila było wyłącznie twoją winą. Nie miałem z tym nic wspólnego - odparł oburzony. Nie miał. Mieli. Z Leo. To był tylko niewinny zakład… wróć. Nie myśl. - Czy to właśnie Lucy rozpowiedziała dziewczętom w trzeciej klasie, że mam groszczopryszczkę, przez co przede mną uciekały? - spytał mądrej gąsienicy. On wiedział swoje, lecz teraz, po wielu latach prawda w końcu wyjdzie na jaw. A blondynkę będzie czekać najsurowsza z kar!
[bylobrzydkobedzieladnie]
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Ostatnio zmieniony przez Travis Greengrass dnia 11.01.17 12:19, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Travis Greengrass' has done the following action : rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Całe to spotkanie dla wszystkich mogło wydawać się całkowicie niepoważne. Odbiegające od wszelkich uznawanych norm, dziecinne, pozbawione jakiegokolwiek sensu. Dla wszystkich, ale nie dla Lynn. Blondynka nigdy nie uważała wystawności czy przepychu za znak szlachectwa. Dla niej szlachetność tkwiła w umiejętności obnoszenia się z tym. Dlatego też od zawsze i prawdopodobnie na zawsze cenić miała przede wszystkim naturalność. To tyczyło się nie tylko tych wszystkich kosztowności i przywilejów jakie niósł ze sobą ich status. Przede wszystkim normalnych, życiowych sytuacji. Jeden Merlin wiedział jak bardzo wiedziała, że w tym wszystkim po prostu odstaje. Nigdy jej to nie przeszkadzało. Nauczyła się znosić wszelkie reprymendy, znała własne nieprzekraczalne nigdy granice. Wiedziała kiedy może sobie pozwolić. Na słowa Travisa lekko się uśmiechnęła i pokręciła głową. - Niegrzecznych? -zapytała unosząc brew z ciekawością wymalowaną na twarzy. - Skąd wziąłeś takie informacje? - dodała z szerokim uśmiechem na ustach. Prawdą jest, że oni nie mają zbyt dużego wyboru jeżeli chodzi o zawieranie małżeństw i zakładanie rodzin. Zwykle muszą dostosować się do tego co zdecydują rody, a wtedy… możesz tylko zastanawiać się czy ktoś z kim spędzisz resztę życia okaże się być dobrym kompanem. I tak udało im się przez długi czas zostać w miejscu. Inni nie mieli tyle szczęścia. To wszystko jest prawdą i gdyby jej to powiedział zgodziłaby się z nim w stu procentach. Prawdą jest także to, że to tylko subiektywne odczucie znajdujące źródło właśnie w ich relacji. Jest niewiele ludzi w życiu Lynn przy których może być prawdziwą sobą. Tą szczęśliwą, uśmiechniętą, paradoksalnie pozytywnie nastawioną do życia. Nie pasowała do szlacheckiego życia ze swoją chęcią pomagania innym, ciągłego podróżowania i łamania wszelkich zasad. Sam fakt postawienia na swoim i zostania łamaczem klątw nie przekładało się na życie wszystkich szlachcianek w jej otoczeniu. I choć przy nim taka właśnie była to kiedy przychodził czas zakładała na twarz maskę złożoną z obłudy, pozorów i sztywnych reguł. To właśnie to przez tak długi czas pozwoliło jej dryfować, nie pójść na dno. To, że odkrywanie siebie było proste tylko przy całkowicie złożonych relacjach. Bo ona też miała swoje granice. Bo były rzeczy, których by nie zrobiła. - Lady Nott? - spojrzała na niego z prawdziwym przerażeniem wymalowanym w oczach. - Nic nie wspominaj. Ja już wiem, że przy następnym spotkaniu zostanę albo spakowana do klasztoru, albo przedstawiona jakiemuś owdowiałemu lordowi, który nie doczekał się dziedzica i jest w stanie przyjąć starą pannę. - choć to wszystko brzmiało groteskowo to Lynn wiedziała, że lady Nott jest w stanie zrobić jej taką niespodziankę. - Jak zniknę to bądź dobrym przyjacielem i zacznij mnie szukać. Zapominając oczywiście o tym, że nazwałam Cię niebieską… - tak powtarzanie tego jak go nazwała chyba nie miało jej pomóc dlatego szybko przyłożyła rękę do ust. Na jego pytanie pokiwała głową ze zrozumieniem. - Uwierz mi wiem co czujesz. Sama nie wiem czemu to Tobie robię. Możesz wystawić mi rachunek za uszczerbek na zdrowiu. - skwitowała oddając szturchnięcie. Prawdopodobnie nawet go nie poczuł, bo przecież przy opiekunie i łowcy smoków Lynn była jak mała kropka, ale cóż mogła poradzić? Kiedy gąsienica znowu zrobiła jej na przekór pokręciła tylko głową. - To jakieś brednie… - mruknęła tylko szczerze przejęta. Słysząc pytanie przyjaciela znowu pokręciła głową. - Znając tą wredną… - odpowiedź przecząca ucieszyła ją tak bardzo, że aż poskoczyła. - Wstydź się, że mi nie wierzyłeś, Greengrass. Mi by było wstyd. - powiedziała patrząc na niego poważnie, ale niezbyt długo bo przecież zaraz po prostu parsknęła śmiechem. - Dobra… to teraz najważniejsze pytanie. Czy żeby spotkać się z moim przyjacielem będę musiała znowu przyjść na spotkanie z niebieską kluchą? - raz się żyje!
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Lubił, wręcz przepadał za arystokratycznymi przyjęciami. Czerpał radość z brylowania na salonach, rozumiał te wszystkie pozorne gierki uśmiechów oraz ukradkowych spojrzeń. Różnili się pod tym względem. Travis nigdy nie negował swojego dziedzictwa, pochodzenia, w którym przyszło mu się wychowywać - było to częścią jego życia, bardzo istotną skądinąd. Godził się ze wszystkim, czego od niego wymagali, a warto dodać, że wymagali niewiele w porównaniu do rodów stricte konserwatywnych. Cenił sobie możliwości płynące ze statusu, jednocześnie i tak robiąc wszystko po swojemu. Gdyby nie pasja do smoków, nikt nie narzucałby mu kariery, nie miałby za złe drogi, którą obrał. Nie miał - jeszcze - nawet narzeczonej, a za tą, którą miał mieć, wyklną go inne rody. Brnął zatem pod górkę ze swoją egzystencją pozostając ściśle w przynależności do tego, czego Lucy prawdopodobnie wolałaby uniknąć. Nie miał jej tego za złe - w przeciwnym razie nie mogliby się przyjaźnić - lecz prawdziwie nie do końca pojmował ten narastający bunt. Może tylko mu się tak wydawało? Że trapi ją coś, co on uznałby za przesadę? Selwynowie byli mistrzami gry pozorów, nie domyślał się zatem czy cokolwiek złego, wprawiającego w przerażenie czyha za tymi niebieskimi oczami. Luźna atmosfera spotkania nie sprzyjała podobnym dywagacjom oraz wynurzeniom, raczej koncentrował się na hedonistycznej naturze niniejszej chwili. Ciągnącej się już bardzo długo, co w ogóle mu nie przeszkadzało - a wręcz przeciwnie.
- Tak mówicie. Co mi pozostało innego prócz wiary w wasze słowa? - spytał z delikatnym uśmiechem obejmującym również jasne oczy. - Uważasz inaczej? - zadał kolejne pytanie, z czystej ciekawości. Może spotykał na swojej drodze nietypowe kobiety? Lub świat arystokratyczny różnił się od tego zwyczajnego bardziej niż przypuszczał? W jego głowie tkwiło wiele znaków zapytania, na które nie potrafił w obecnej chwili odpowiedzieć. Zaraz, czy oni nie stali naprzeciwko Mądrej Gąsienicy, którą mogli zapytać o dosłownie wszystko? Zanotował sobie w głowie, że powinien wystosować kolejne wątpliwości do rozwiania przez… niebieską kluchę.
Nie spodziewał się, że lady Nott wzbudzi takie skrajnie silne emocje, chociaż z drugiej strony… faktycznie Adelaide bywała naprawdę trudna do zniesienia. Powinien zachować powagę przy tych drastycznych słowach wypowiadanych przez Lynn, lecz ledwo zdołał powstrzymać parsknięcie śmiechem zasłaniając dłonią usta oraz chrząkając z zakłopotaniem.
- Coś mi się dziwnie wydaje, że zapomnę o twojej prośbie… - mruknął z udawaną powagą. Wszak znów przypomniała mu o tym karygodnym wyzwisku, którym go uraczyła jeszcze parę chwil temu. Ach, no i o tym, że jest beznadziejną przyjaciółką skoro liczy się dla niej sława oraz pieniądze - nic poza tym!
Kiedy oczekiwał odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, niemalże gotował się z niepewności oraz podekscytowania. Już słyszał słowa przyjaciółki kręcąc z dezaprobatą głową, kiedy… ten wstrętny robal ośmielił się zaprzeczyć jego słowom! Greengrass aż się spiął niezadowolony.
- Ta gąsienica łże… jak psidwak! - zaprotestował, serwując jej nieprzychylne spojrzenie. - I tak oczekuję przeprosin - mruknął, tym razem do Lucindy, udając obrażonego na śmierć i życie. Co trwało w przybliżeniu kilkanaście sekund. Zaraz zainteresował się jej d r o b n ą sugestią. Uniósł brwi w oczekiwaniu na werdykt. - Widzisz, ona jest bardzo stronnicza. Lub jej się spodobaliśmy, nie wiem co gorsze - odparł ulegając momentalnemu zwątpieniu. Poprawił swoją stojącą pozycję oraz wykonał jeszcze kilka bezsensownych ruchów zanim zabrał się do kolejnego pytania. - Czy to prawda, że kobiety wolą niegrzecznych mężczyzn od tych dobrych oraz ułożonych? - spytał gąsienicy, lecz patrzył wymownie na stojącą obok łamaczkę. No, teraz się wszystko wyjaśni!
- Tak mówicie. Co mi pozostało innego prócz wiary w wasze słowa? - spytał z delikatnym uśmiechem obejmującym również jasne oczy. - Uważasz inaczej? - zadał kolejne pytanie, z czystej ciekawości. Może spotykał na swojej drodze nietypowe kobiety? Lub świat arystokratyczny różnił się od tego zwyczajnego bardziej niż przypuszczał? W jego głowie tkwiło wiele znaków zapytania, na które nie potrafił w obecnej chwili odpowiedzieć. Zaraz, czy oni nie stali naprzeciwko Mądrej Gąsienicy, którą mogli zapytać o dosłownie wszystko? Zanotował sobie w głowie, że powinien wystosować kolejne wątpliwości do rozwiania przez… niebieską kluchę.
Nie spodziewał się, że lady Nott wzbudzi takie skrajnie silne emocje, chociaż z drugiej strony… faktycznie Adelaide bywała naprawdę trudna do zniesienia. Powinien zachować powagę przy tych drastycznych słowach wypowiadanych przez Lynn, lecz ledwo zdołał powstrzymać parsknięcie śmiechem zasłaniając dłonią usta oraz chrząkając z zakłopotaniem.
- Coś mi się dziwnie wydaje, że zapomnę o twojej prośbie… - mruknął z udawaną powagą. Wszak znów przypomniała mu o tym karygodnym wyzwisku, którym go uraczyła jeszcze parę chwil temu. Ach, no i o tym, że jest beznadziejną przyjaciółką skoro liczy się dla niej sława oraz pieniądze - nic poza tym!
Kiedy oczekiwał odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, niemalże gotował się z niepewności oraz podekscytowania. Już słyszał słowa przyjaciółki kręcąc z dezaprobatą głową, kiedy… ten wstrętny robal ośmielił się zaprzeczyć jego słowom! Greengrass aż się spiął niezadowolony.
- Ta gąsienica łże… jak psidwak! - zaprotestował, serwując jej nieprzychylne spojrzenie. - I tak oczekuję przeprosin - mruknął, tym razem do Lucindy, udając obrażonego na śmierć i życie. Co trwało w przybliżeniu kilkanaście sekund. Zaraz zainteresował się jej d r o b n ą sugestią. Uniósł brwi w oczekiwaniu na werdykt. - Widzisz, ona jest bardzo stronnicza. Lub jej się spodobaliśmy, nie wiem co gorsze - odparł ulegając momentalnemu zwątpieniu. Poprawił swoją stojącą pozycję oraz wykonał jeszcze kilka bezsensownych ruchów zanim zabrał się do kolejnego pytania. - Czy to prawda, że kobiety wolą niegrzecznych mężczyzn od tych dobrych oraz ułożonych? - spytał gąsienicy, lecz patrzył wymownie na stojącą obok łamaczkę. No, teraz się wszystko wyjaśni!
WHEN OUR WORDS COLLIDE
The member 'Travis Greengrass' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Bo przecież była kobietą. Wbrew wszystkiemu życie kobiety, szlachetnie urodzonej kobiety wcale nie było proste. Może było kiedy wszystko ogranicza się do brylowania na salonach i plotkowaniu od czasu do czasu na temat za małej liczby złotych nitek w sukniach. Może było kiedy wszystko ograniczało się do przyjmowania wszystkich sztywnych reguł bez jakiegokolwiek zawahania. Bez pozorów i rodzących się w niej buntów nie byłaby sobą. Dziękowała Merlinowi, że wychowała się w rodzinie, która swoje konsekwencje opierała na słowach. W rodzinie, która działania opierała na zapewnieniach i obietnicach. Znała swój szlachecki obowiązek i szlachcianką była, ale gdyby mogła wybrać sobie życie to wybrałaby takie z daleka od tego farsy. Bo przecież nie można było nazwać tego inaczej prawda? Lucinda większość swojego życia spędziła na wpatrywaniu się w męskie wzorce. Nic dziwnego, że zapragnęła mieć to co mają oni. A teraz kiedy jej to odebrano… ciężko był jej wrócić do życia, które odrzuciła. Tylko mówienie o tym było niczym. Marnotrawstwem czasu, który mieli dla siebie. Potrzebowała tej stabilności jaką od niego dostawała. W myśl tego, że nie wszystko uległo zmianie. Zamyśliła się przez chwile nad odpowiedzią by ubrać ładnie w słowa to co właśnie kotłowało jej się w głowie. - Uważam, że… niebezpieczeństwo to chwila adrenaliny, nowości, czegoś co na krótką metę jest przyjemne, ale w rezultacie zagrażające. Nie spotkasz za to kobiety, która nie będzie potrzebowała czuć się bezpieczną. - powiedziała w końcu akcentując delikatnie każde słowo. - Jestem twoją przyjaciółką. Zaufaj mi. - dodała. Niech nie pomyśli, że go pociesza! Merlin jeden wie ile różnych kobiet żyje na świecie. Wyrzucenie ich do jednego typu byłoby proste. Jednak nawet najstarsi uczeni już wiedzą, że nie ma nic prostego w kobiecie, a rozwodzenie się nad nimi może doprowadzić do bardzo szybkiego szaleństwa. Lucinda miała zamiar zadbać o spokojny umysł przyjaciela i nie wchodziła w głębsze rozmyślania. W końcu czasami trzeba było sprowadzić rozumowanie to prostszego języka. Języka ludzi. Nie bez powodu lady Nott działała na Lynn jak płachta na byka. Łamaczka klątw nienawidziła osób wtykających nos w nieswoje sprawy. Dlatego teraz każde wspomnienie tej kobiety sprawia, że blondynka aż się gotuje. Na słowa Travisa pokręciła głową z udawanym zażenowaniem. - Rozumiem. Pamięć. Starość… już ten czas. - mruknęła spoglądając na niego i marszcząc brwi zagadkowo. - Czekaj czekaj… czy to kolejny siwy włos? - zapytała wyciągając dłoń w stronę jego głowy. Upływ czasu drażnił każdego. Tak już po prostu było. Nikt nie lubił kiedy zmieniała mu się liczba przeżytych lat na większą. - Przeprosin? - mruknęła rozbawiona. - Wybacz mi proszę, że ta gąsienica mówi prawdę. Nie spodziewałam się tego. - odparła śmiejąc się w głos. Jak dzieci! No jak dzieci! Chociaż przecież nie było w tym nic złego. Każdy od czasu do czasu potrzebuje znowu wrócić do dni kiedy wszystko było prostsze. Kiedy ta niebieska klucha pokręciła przecząco głową na pytanie Travisa, blondynka poklepała go z uczuciem po ramieniu. - Mówiłam, że jest jeszcze dla ciebie nadzieja. - oczywiście, że była. W sumie Lucinda często zastanawiała się czemu jej przyjaciele trwają tak długo w stanie wolnym. Dotrzymywali jej towarzystwa czy co? - Pozwalam ci zadać ostatnie pytanie i chodźmy stąd. Chciałam ci pokazać jeszcze nowego Garboróga. - powiedziała uśmiechając się do niego szeroko.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zło było zakazane, zatem kusiło najmocniej. Nudne życie salonowych dam, kiedy te zaczytywały się w romansach, opiewało w nudę. Nic nadzwyczajnego, że poszukiwały dreszczyku emocji w swoim życiu - które jako należące do wyższych sfer było dość ubogie w podobne emocje. Musiały je nakierować właśnie na swaty, które to rozpoczynano w bardzo młodym wieku - wyjątkiem były nieurodziwe lub dziewczęta z innym defektem - kiedy to posiada się inne priorytety. Travis był trochę pogodzony z faktem, że posiadał łatkę raczej uroczego łobuza niż zimnego, tajemniczego drania wprawiający samą swoją mroczną aurą niewieście kolana w drżenie. Nie uważał tego do końca za sprawiedliwe, owszem, lecz i tak zdarzały się kobiety doceniające w mężczyznach inne cechy. Kilka romansów na koncie zdawało się potwierdzać tę tezę. Pomimo wszystko nie przykładał do tego dużej wagi, chociaż bez wątpienia flirt stanowił ważny element jego dotychczasowej egzystencji amanta oraz czarusia - większość arystokratów takich jest. O ile nie zaliczają się do grupy sztywnych, konserwatywnych przedstawicieli swojego rodu, którzy o sztuce konwersacji nie wiedzieli zbyt wiele. Tak czy inaczej uważał, że jest w nieporównywalnie gorszej pozycji niż inni - czyżby niesłusznie?
Słuchał słów Lucy z zainteresowaniem, którego nie bał się okazywać. Spojrzał jej w oczy, po czym pokiwał w zamyśleniu swoją bujną czupryną. To, co mówiła miało sens, bez dwóch zdań. Uśmiechnął się zatem delikatnie, lecz szczerze. Poklepał ją też lekko po najbliższym mu ramieniu, przez moment zaciskając na nim palce. Chwilę później cofnął dłoń.
- Ufam ci, Lynn - powiedział miękko, stanowczo - pewien siebie oraz swoich słów. Uniósł kąciki ust jeszcze wyżej uwydatniając mimiczne zmarszczki, po czym skierował wzrok jasnych oczu na niebieską gąsienicę. Podobno skarbnicę wiedzy. Niestety, refleksja, jaka naszła go niespodziewanie, nie prezentowała się wcale zachęcająco. Ponieważ sytuację równie dobrze można było odwrócić - mężczyźni również lubili kobiety odważniejsze, wzbudzające emocje, ale… tak naprawdę na żony wybierali prawdziwe damy, usłużne oraz posłuszne, mające zapewnić im - w niektórych przypadkach złudne - poczucie bezpieczeństwa. Nie czuł potrzeby dzielenia się tym z towarzyszką. Nie wiedzieć czemu uważał, że może uznać to za smutne wnioski.
- Co? Nie mam siwych włosów! - oburzył się, starając się odgonić od siebie bezczelną przyjaciółkę. Jak mogła? Ofuknął ją jeszcze, macając się trochę dłońmi po głowie - czy siwizna oznacza brak włosów, czy o co chodzi? - oraz rzucił jej ostatnie, przeciągłe i ostrzegające spojrzenie. - Nie mówi! - zaprzeczył zaraz, nadal udając obrażonego na śmierć i życie. Tym razem także gąsienicy oberwało się nieprzychylnym wzrokiem Greengrassa. Wtedy też zadał swoje pytanie, a owad potwierdził poprzednią wypowiedź Lucindy. Była dla niego nadzieja - to dobre wieści.
- Dobra. Czy Lucinda Selwyn rzuci mnie na pożarcie garborogowi? - spytał na odchodne. Kiedy odchodzili, obrócił głowę przez ramię obserwując głowę niebieskiej wyroczni. Uśmiechał się.
zt x2
Słuchał słów Lucy z zainteresowaniem, którego nie bał się okazywać. Spojrzał jej w oczy, po czym pokiwał w zamyśleniu swoją bujną czupryną. To, co mówiła miało sens, bez dwóch zdań. Uśmiechnął się zatem delikatnie, lecz szczerze. Poklepał ją też lekko po najbliższym mu ramieniu, przez moment zaciskając na nim palce. Chwilę później cofnął dłoń.
- Ufam ci, Lynn - powiedział miękko, stanowczo - pewien siebie oraz swoich słów. Uniósł kąciki ust jeszcze wyżej uwydatniając mimiczne zmarszczki, po czym skierował wzrok jasnych oczu na niebieską gąsienicę. Podobno skarbnicę wiedzy. Niestety, refleksja, jaka naszła go niespodziewanie, nie prezentowała się wcale zachęcająco. Ponieważ sytuację równie dobrze można było odwrócić - mężczyźni również lubili kobiety odważniejsze, wzbudzające emocje, ale… tak naprawdę na żony wybierali prawdziwe damy, usłużne oraz posłuszne, mające zapewnić im - w niektórych przypadkach złudne - poczucie bezpieczeństwa. Nie czuł potrzeby dzielenia się tym z towarzyszką. Nie wiedzieć czemu uważał, że może uznać to za smutne wnioski.
- Co? Nie mam siwych włosów! - oburzył się, starając się odgonić od siebie bezczelną przyjaciółkę. Jak mogła? Ofuknął ją jeszcze, macając się trochę dłońmi po głowie - czy siwizna oznacza brak włosów, czy o co chodzi? - oraz rzucił jej ostatnie, przeciągłe i ostrzegające spojrzenie. - Nie mówi! - zaprzeczył zaraz, nadal udając obrażonego na śmierć i życie. Tym razem także gąsienicy oberwało się nieprzychylnym wzrokiem Greengrassa. Wtedy też zadał swoje pytanie, a owad potwierdził poprzednią wypowiedź Lucindy. Była dla niego nadzieja - to dobre wieści.
- Dobra. Czy Lucinda Selwyn rzuci mnie na pożarcie garborogowi? - spytał na odchodne. Kiedy odchodzili, obrócił głowę przez ramię obserwując głowę niebieskiej wyroczni. Uśmiechał się.
zt x2
WHEN OUR WORDS COLLIDE
The member 'Travis Greengrass' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Kto pyta nie błądzi - Norman zaś nie bał się pytać. Problem polegał jednak na tym, że niewiele osób chciało odpowiadać. Chłopiec był bystry wiec taki stan rzeczy wcale go nie szokował. Potrafił wczuć się w rolę dorosłego czarodzieja do którego podchodzi, nie wstydźmy się tego powiedzieć - dziecko, które co do zasady w tym momencie powinno przebywać w szkole, a które to wypytuje o osoby, drogę do najbliższych kominków lub piekarnię godną polecenia. Do tego plecak, klimatyczny kijek przy pasie i nieco już sfatygowane ubranie... No cóż. Wystarczyło dodać do tego odrobinę wyobraźni, taką, jaką to dorośli umieją z siebie momentami wykrzesać i niefortunnie udaje im się rozgryźć zagadkę.
- Ale my jesteśmy sprytniejszy, prawda, Arnie? - podskakujący za nim kruk spojrzał na chłopca gdy ten wypowiedział jego zdrobnione imię. Z czarnych ślepi biła niezwykła bystrość. Oczywiście, że jesteśmy. Bo byli. Inaczej nie udałoby im się już po chwili witać Gąsienicę Mądrości, którą to trzy godziny temu w swoim pomyśle mianował ją swoim najrzetelniejszym i najmniej problematycznym informatorem. Usiadł przed nią po turecku rozkładając koło siebie kilka map oraz ujmując w swoje ręce notes. Wyglądał, jakby szykował się do przeprowadzenia wywiadu, bądź projektu. Archeolog? Reporter? Coś takiego, lecz to było ciągle nie to. O! Szpieg! Tak, dokładnie! Gdy zdał sobie z tego sprawę zastygł namyślając się, a potem rzucił się ku swojemu plecakowi z którego to wygrzebał parę słonecznych okularów. Były kobiece, przeznaczone na zdecydowanie głowę dorosłego człowieka, miały czarną oprawkę w białe groszki i szpiczaste zewnętrzne, górne krawędzie. To nic, że było również pochmurno. Mżyło nawet, lecz bariera chroniąca przed warunkami atmosferycznymi rozciągnięta nad ogrodem dawała również schronienie i Normanowi. Arni wskoczył na ramie chłopca. Był kompletnie niezainteresowany gąsienicą - nie lubił tłustego.
- A więc Johnie O'Clocku V, mam do pana parę pytań... - zaczął poważnym tonem, wczuwając się w nałożoną na siebie rolę agenta prowadzącego przesłuchanie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pytania należy formułować w odpowiedni sposób. Zapowiadał się długi dzień - Zaczniemy od pytań kontrolnych, Panie O'Clocu. Jest Pan gotowy?
- Tak
- Świetnie. Czy znajdujemy się w tym momencie w ogrodzie magizoologicznym?
- Tak
- A czy nazywa się pan John O'Clock...?
- Ale my jesteśmy sprytniejszy, prawda, Arnie? - podskakujący za nim kruk spojrzał na chłopca gdy ten wypowiedział jego zdrobnione imię. Z czarnych ślepi biła niezwykła bystrość. Oczywiście, że jesteśmy. Bo byli. Inaczej nie udałoby im się już po chwili witać Gąsienicę Mądrości, którą to trzy godziny temu w swoim pomyśle mianował ją swoim najrzetelniejszym i najmniej problematycznym informatorem. Usiadł przed nią po turecku rozkładając koło siebie kilka map oraz ujmując w swoje ręce notes. Wyglądał, jakby szykował się do przeprowadzenia wywiadu, bądź projektu. Archeolog? Reporter? Coś takiego, lecz to było ciągle nie to. O! Szpieg! Tak, dokładnie! Gdy zdał sobie z tego sprawę zastygł namyślając się, a potem rzucił się ku swojemu plecakowi z którego to wygrzebał parę słonecznych okularów. Były kobiece, przeznaczone na zdecydowanie głowę dorosłego człowieka, miały czarną oprawkę w białe groszki i szpiczaste zewnętrzne, górne krawędzie. To nic, że było również pochmurno. Mżyło nawet, lecz bariera chroniąca przed warunkami atmosferycznymi rozciągnięta nad ogrodem dawała również schronienie i Normanowi. Arni wskoczył na ramie chłopca. Był kompletnie niezainteresowany gąsienicą - nie lubił tłustego.
- A więc Johnie O'Clocku V, mam do pana parę pytań... - zaczął poważnym tonem, wczuwając się w nałożoną na siebie rolę agenta prowadzącego przesłuchanie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pytania należy formułować w odpowiedni sposób. Zapowiadał się długi dzień - Zaczniemy od pytań kontrolnych, Panie O'Clocu. Jest Pan gotowy?
- Tak
- Świetnie. Czy znajdujemy się w tym momencie w ogrodzie magizoologicznym?
- Tak
- A czy nazywa się pan John O'Clock...?
Gość
Gość
The member 'Norman Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
W rejony ogrodu magizoologicznego zapuszczała się często, znajdując ku temu miliony najróżniejszych powodów, zarówno sensownych, jak i nie. Czuła się, jakby miała tu azyl. Krążyła bez celu między stworzeniami, prowadząc z nimi monologi, a jeśli było to możliwe - pokręcone dialogi, udając, że wzajemnie doskonale się rozumieją. Poznawała tutejsze gatunki, one też poznawały ją, podobnie do pracowników tego magicznego miejsca. Szczerze mówiąc, zdarzało się, że i odwiedzający mylili ją z pracownicą, gdyż znała odpowiedzi na większość pytań, jakie mogli tu zadać, a jeśli takowej nie znała, prędko naprawiała niedopatrzenie, dowiadując się u źródeł. Tym razem przybyła z notatnikiem, chcąc dowiedzieć się paru rzeczy na temat stworzeń i anomalii - od feralnego pierwszego maja nie zapuszczała się do ogrodu, niechętnie trzymając w pamięci stado dzikich bahanek i ich piekący jad we własnym ciele. Najpierw - uznała mądrze - przepyta mądrość całego przybytku. Ruszyła żwawo, nie trzymając się wcale swojego postanowienia - po drodze musiała przywitać się ze wszystkimi zwierzątkami, za którymi tak okrutnie się stęskniła. W bladofioletowej, nieco za dużej sukience, pełnej frędzli i doszytych kolorowych koralików, z letnim kapeluszem na głowie, przewiązanym czarną wstążką i paroma polnymi kwiatami, okryta sweterkową pelerynką z fantazyjne wzory, zatrzymała się na środku ścieżki, widząc jakiegoś małego spryciarza bez opieki. Rozejrzała się ostrożnie, ale wokół było pusto. Porozumiewawcze spojrzenie, rzucone hipogryfowi, nie rozjaśniło wcale sytuacji, dlatego bez skrępowania ruszyła za młodzieńcem, zatrzymując stosowną odległość. Skradała się, tak, cicho i niepostrzeżenie.
Po dłuższym czasie znużyła ją ta bierna obserwacja. Była niemal pewna, że nie powinno go tu być o tej porze, samego, z plecakiem na plecach i notatnikiem w dłoniach, poza tym ciekawiło ją przesłuchanie, jakie przeprowadzał. Podeszła bliżej, wychodząc zza zarośli, pozwalając im szumieć donośnie.
- Paniczu, zostajesz zatrzymany przez biały patrol ogrodowy. Co jest powodem stawiania gąsienicy w otwartym ogniu pytań? - zapytała, biorąc się pod boki i obserwując chłopca z góry. - Do czego ci ten kij? Mam nadzieję, że nie próbujesz jegomościa zastraszać - wyraziła swoje myśli tonem stanowczym, ale niegroźnym, po czym usiadła obok. Musiała się czegoś dowiedzieć o chłopcu, lecz do tego zadania potrzebne było zaufanie.
- Żartuję. Susanne Lovegood, od zadań specjalnych - powiedziała, energicznie podając mu dłoń. - A wy? - zapytała, biorąc pod uwagę także towarzysza chłopca. - Pytaliście gąsienicę o imię? Lubi kłamać. Czy nazywasz się John O'Clock? - zapytała, kierując wzrok na stworzenie. No, szczerze, panie O'Clock. [bylobrzydkobedzieladnie]
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Ostatnio zmieniony przez Susanne Lovegood dnia 11.02.18 19:17, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Zaskoczyła go kobieta, która tak swobodnie naruszyła jego przestrzeń, że jeszcze trochę i wypadłby z roli. Teatr miał jednak we krwi. Pierwszych wersów Otella nauczył się jeszcze przed tym, jak na dobre opanował poprawne wiązanie sznurówek, a improwizacje zapijał mlekiem do śniadania. Spojrzał na nią spod okularów, które osunęły mu się na nosie nieco niżej tak, że patrzył na nią swymi brązowymi oczami. Dało się w tym wyczuć coś protekcjonalnego. W kolejnej sekundzie poprawił swój atrybut i z miną pokerzysty stwierdził:
- Nic na mnie nie macie. Jestem biały jak wasz patrol - Odpowiedział podobnie stanowczym tonem, jaki chwilę później zaprezentowała mu jego rozmówczyni - Misja klasy A. Nie jestem pewien czy z tego powodu powinienem czuć się upoważniony do udzielania informacji osobom postronnym. Przykro mi - z kontrwywiadem trzeba było krótko, ot co!
Na jego czole pojawiły się zmarszczki niezrozumienia, kiedy zagaiła na temat kija. Kija.
- To nie jest kij. To mocno skalibrowane urządzenie wielofunkcyjne najnowszej technologii. Tutaj jeszcze pewnie takich nie macie. Może służyć do zastraszania, lecz to nie mój styl - uspokoił ją, a potem słuchał jak przedstawia mu swoje personalia. Na jego również przyszła pora.
- Bond - uścisnął jej dłoń, lecz nie puścił jej od razu - James Bond - dokończył i w tym momencie ucałował nonszalancko wierzch jej dłoni tak, jak uczyniłaby to postać wykreowana przez Iana Fleminga - agent specjalny 007 Królestwa Wielkiej Brytanii, madam. Na służbie. - ostatnia informacja była kluczowa dlatego specjalnie ją zaakcentował.
- Ale ona naprawdę nie nazywa się John O'Clock, lecz John O'Clock V. John O'Clock to jej pra-pra-pra-dziadek. Trzeba ostrożnie dobierać pytania ale proszę się nie przejmować, agentko Lovegood, każdy może mieć gorszy dzień - pocieszył ją, by się nie przejęła za bardzo tą wtopą przed innym agentem. Wszyscy w końcu bylismy czarodziejami. No, prawie.
- W każdym razie, skoro jesteś agentką tutejszego wywiadu to istnieje szansa, że słyszałaś o anomaliach?
|Nie wiem, czy Sus chce odkryć prawdę ale jak coś rzucam na kłamanie C:
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nic na mnie nie macie. Jestem biały jak wasz patrol - Odpowiedział podobnie stanowczym tonem, jaki chwilę później zaprezentowała mu jego rozmówczyni - Misja klasy A. Nie jestem pewien czy z tego powodu powinienem czuć się upoważniony do udzielania informacji osobom postronnym. Przykro mi - z kontrwywiadem trzeba było krótko, ot co!
Na jego czole pojawiły się zmarszczki niezrozumienia, kiedy zagaiła na temat kija. Kija.
- To nie jest kij. To mocno skalibrowane urządzenie wielofunkcyjne najnowszej technologii. Tutaj jeszcze pewnie takich nie macie. Może służyć do zastraszania, lecz to nie mój styl - uspokoił ją, a potem słuchał jak przedstawia mu swoje personalia. Na jego również przyszła pora.
- Bond - uścisnął jej dłoń, lecz nie puścił jej od razu - James Bond - dokończył i w tym momencie ucałował nonszalancko wierzch jej dłoni tak, jak uczyniłaby to postać wykreowana przez Iana Fleminga - agent specjalny 007 Królestwa Wielkiej Brytanii, madam. Na służbie. - ostatnia informacja była kluczowa dlatego specjalnie ją zaakcentował.
- Ale ona naprawdę nie nazywa się John O'Clock, lecz John O'Clock V. John O'Clock to jej pra-pra-pra-dziadek. Trzeba ostrożnie dobierać pytania ale proszę się nie przejmować, agentko Lovegood, każdy może mieć gorszy dzień - pocieszył ją, by się nie przejęła za bardzo tą wtopą przed innym agentem. Wszyscy w końcu bylismy czarodziejami. No, prawie.
- W każdym razie, skoro jesteś agentką tutejszego wywiadu to istnieje szansa, że słyszałaś o anomaliach?
|Nie wiem, czy Sus chce odkryć prawdę ale jak coś rzucam na kłamanie C:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Norman Rineheart dnia 01.07.18 14:53, w całości zmieniany 4 razy
Gość
Gość
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Gąsienica Mądrości
Szybka odpowiedź