Schody prowadzące na piętro
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Schody prowadzące na piętro
To tutaj zazwyczaj członkowie rodziny spotykają się podczas zbyt intensywnego dnia, gdy nie mają czasu żeby razem zjeść chociażby kolacje. Można stąd trafić do każdego możliwego skrzydła dworku, a także do pomieszczeń, które znajdują się na parterze, m.in. oranżerii.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Katya zaś była mniej doświadczona niż matka i dlatego z takim oddaniem pragnęła obecności Ramseya. Człowieka, który pokazywał jej siebie, o ile naprawdę mogła w ten sposób mówić o człowieku, który jawił się jako szarmancki gentleman i niewahający się przed niczym mężczyzna. Odważył się podnieść na nią rękę i to nie raz, bo nawet pieszczoty jakimi obdarował ją tamtego wieczora zdawały się być brudne i dalekie od orgazmu, który zafundował jej niezaspokojonemu ciału. W obydwóch sceneriach był inną osobą, ale to dlatego, że najlepszą drogą do poznania go była prowokacja. Zapewne Ollivander nie cofnęłaby się przed niczym, by tylko zedrzeć z niego maski, ale czułość, troska i delikatność, którą go obdarowała była prawdziwa. Najbardziej autentyczna ze wszystkiego, co mu oddawała od samego początku, bo nie szukała na siłę drogi do zapewnienia go, że nie jest jego wrogiem. Nie była, a przynajmniej w to chciała wierzyć. Bo co jeśli dowiedzieliby się o tym, że oboje zwalczają siebie nawzajem? On w końcu popierał Voldemorta, a ona się brzydziła ludzi, którzy czarną magią pragnęli opanować świat czarodziejski, który nie zasługiwał na taką rewolucję. Dlatego nie doprowadziłaby do konfrontacji we troje, jakby ślepo wiedząc, że ta przyćmi umysłu każdego, a między nią a nim dojdzie do rozlewu krwi, który zmusi jedno z nich do oddania... Życia.
Skąd szybsze bicie serca, spłycony oddech i zapadająca się klatka piersiowa? Bała się w końcu, że pozna jej sekrety, jej tajemnice, ale nie miała ich wiele. Tak myślała, aż do chwli, w której poznała prawdę o swojej chorobie. Nie mogła jednak uraczyć tak przykrą prawdą kogokolwiek i korzystała z przepływających w kanalikach nerwowych emocji, które kumulowały się i czekały na kolejny wybuch. Paniki, lęku, szczęścia, obawy, radości i prawdziwej ekstazy. Szukała tego po omacku sama, ale tylko przy nim zdawała się to odczuwać nad wyraz dosadnie. Była jednak czujniejsza, bardziej skryta i nie podążała naiwnie za każdym gestem i słowem, który jej ofiarował. Może dlatego nie poddała się ulegle słodkiemu muśnięciu warg, które złożył na jej smukłych dłoniach, tak zimnych i potrzebujących odrobiny ciepła. Jedynie dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, a usta wygięły się w niemym pytaniu. Czuła się podle wobec wspomnień, które ją zalewały, ale to nie miało znaczenia. Nie teraz i nie dla niej. Wiedziała w końcu, że postąpiła źle, wręcz haniebnie, a on jako przyszły mąż i pan serca, duszy i umysłu ma prawo do wszystkiego. Dosłownie. Mógł ją bić, gwałcić, szanować i czcić, ale wciąż pozostawał mężczyzną, który w obliczu ślubu, który teoretycznie został odwołany, choć nikt o tym nie wiedział, dostawał pełnię praw, które ona winna akceptować i respektować. I tak było od początku. Nie zamierzała walczyć, ale w chwilowym amoku posunęła się o kilka kroków za daleko, jakby śmiało wierząc, że może go sprowadzić do przysłowiowego poziomu kundla, którym nigdy dla niej nie był. Należał do tej grupy, która zasługiwała na większe prawo do szacunku niż którzykolwiek lordowie. Emanował siłą i udowodniał to po raz kolejny, a on choć nie w pełni - starała się w to wierzyć, że nie kłamie.
Była w błędzie?
Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy podjął się obowiązku czynienia honorów i obserwowała go nieustannie. Milczała jednak jak zaklęta i czekała na jego ruch, który miał nastąpić po kilku słowach jakie wypowiedziała w jego stronę i kiedy tak się stało, obróciła lekko głowę w bok. Myśli, które ją ogarnęły zdawały się być zbyt śmiało, a może właśnie takie byłyby, gdyby nie doszło między nimi do przykrego incydentu?
-Jeżeli oblałabym pana winem, to tylko po to, by pozbawić pana tej koszuli - mruknęła pod nosem, a rumieniec oblał jej dziewczęcą buzię. Zwróciła się w stronę Ramseya dopiero, gdy lekkie zawstydzenie minęły, a karminowe usta ułożyły się w subtelnym uśmiechu. -Albo faktycznie po to, żeby się pana pozbyć - dodała nieco butnie i upiła łyk wina. Słuchała komplementu dotyczącego wina, bo ona sama miała słabą głowę. Wystarczyła lampka i byłaby gotowa iść spać, ale dzisiaj starała się trzymać fason, a przynajmniej miała taką nadzieję. -Lubię czereśnie - kiwnęła lekko głową i spuściła ramiona, by wreszcie odstawić szkło na nieduży stolik. Kiedy jednak padły słowa dotyczące rozmowy, spięła się niczym struna. Patrzyła na niego zaskoczona, bo jeśli zamierzał poruszać ów temat... -Dlaczego? - zapytała pospiesznie, choć głos jej zadrżał, a wzrok wypełniał strach przed kolejną falą i próbą zmuszenia do posłuchu. -Ukarał mnie pan już - szepnęła ledwie slyszalnie, a prawa dłoń mimowolnie powędrowała do policzka, drugą zaś objęła się na wysokości talii. Przypominało to swoistego rodzaju pozycję obronną, pomimo że było od tego dalekie. Nie czuła się skrępowana, a jedynie pogrążona w odmętach swoich myśli, które błądziły po wszelakich torach, ale żadnym konkretnym.
Mieli czas.
Skąd szybsze bicie serca, spłycony oddech i zapadająca się klatka piersiowa? Bała się w końcu, że pozna jej sekrety, jej tajemnice, ale nie miała ich wiele. Tak myślała, aż do chwli, w której poznała prawdę o swojej chorobie. Nie mogła jednak uraczyć tak przykrą prawdą kogokolwiek i korzystała z przepływających w kanalikach nerwowych emocji, które kumulowały się i czekały na kolejny wybuch. Paniki, lęku, szczęścia, obawy, radości i prawdziwej ekstazy. Szukała tego po omacku sama, ale tylko przy nim zdawała się to odczuwać nad wyraz dosadnie. Była jednak czujniejsza, bardziej skryta i nie podążała naiwnie za każdym gestem i słowem, który jej ofiarował. Może dlatego nie poddała się ulegle słodkiemu muśnięciu warg, które złożył na jej smukłych dłoniach, tak zimnych i potrzebujących odrobiny ciepła. Jedynie dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, a usta wygięły się w niemym pytaniu. Czuła się podle wobec wspomnień, które ją zalewały, ale to nie miało znaczenia. Nie teraz i nie dla niej. Wiedziała w końcu, że postąpiła źle, wręcz haniebnie, a on jako przyszły mąż i pan serca, duszy i umysłu ma prawo do wszystkiego. Dosłownie. Mógł ją bić, gwałcić, szanować i czcić, ale wciąż pozostawał mężczyzną, który w obliczu ślubu, który teoretycznie został odwołany, choć nikt o tym nie wiedział, dostawał pełnię praw, które ona winna akceptować i respektować. I tak było od początku. Nie zamierzała walczyć, ale w chwilowym amoku posunęła się o kilka kroków za daleko, jakby śmiało wierząc, że może go sprowadzić do przysłowiowego poziomu kundla, którym nigdy dla niej nie był. Należał do tej grupy, która zasługiwała na większe prawo do szacunku niż którzykolwiek lordowie. Emanował siłą i udowodniał to po raz kolejny, a on choć nie w pełni - starała się w to wierzyć, że nie kłamie.
Była w błędzie?
Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy podjął się obowiązku czynienia honorów i obserwowała go nieustannie. Milczała jednak jak zaklęta i czekała na jego ruch, który miał nastąpić po kilku słowach jakie wypowiedziała w jego stronę i kiedy tak się stało, obróciła lekko głowę w bok. Myśli, które ją ogarnęły zdawały się być zbyt śmiało, a może właśnie takie byłyby, gdyby nie doszło między nimi do przykrego incydentu?
-Jeżeli oblałabym pana winem, to tylko po to, by pozbawić pana tej koszuli - mruknęła pod nosem, a rumieniec oblał jej dziewczęcą buzię. Zwróciła się w stronę Ramseya dopiero, gdy lekkie zawstydzenie minęły, a karminowe usta ułożyły się w subtelnym uśmiechu. -Albo faktycznie po to, żeby się pana pozbyć - dodała nieco butnie i upiła łyk wina. Słuchała komplementu dotyczącego wina, bo ona sama miała słabą głowę. Wystarczyła lampka i byłaby gotowa iść spać, ale dzisiaj starała się trzymać fason, a przynajmniej miała taką nadzieję. -Lubię czereśnie - kiwnęła lekko głową i spuściła ramiona, by wreszcie odstawić szkło na nieduży stolik. Kiedy jednak padły słowa dotyczące rozmowy, spięła się niczym struna. Patrzyła na niego zaskoczona, bo jeśli zamierzał poruszać ów temat... -Dlaczego? - zapytała pospiesznie, choć głos jej zadrżał, a wzrok wypełniał strach przed kolejną falą i próbą zmuszenia do posłuchu. -Ukarał mnie pan już - szepnęła ledwie slyszalnie, a prawa dłoń mimowolnie powędrowała do policzka, drugą zaś objęła się na wysokości talii. Przypominało to swoistego rodzaju pozycję obronną, pomimo że było od tego dalekie. Nie czuła się skrępowana, a jedynie pogrążona w odmętach swoich myśli, które błądziły po wszelakich torach, ale żadnym konkretnym.
Mieli czas.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie chciał obdarcia się z twarzy, aktorskich masek, które przybierał każdego dnia przed każdą osobą. To było jego życie, codzienność zbudowana z fałszu i obłudy, w której kłamstwo stało się prawdą. Co by się stało, gdyby nagle jej się udało przedrzeć przez wszystkie warstwy jego aparycji? Czy stanąłby przed nią nagi, pozbawiony wszystkiego wraz z godnością? Czy umiałby stać prosto z tak samo zadartą brodą, szelmowskim błyskiem w oku i krnąbrnym uśmiechem, który definiował całe jego jestestwo?
Miała zimne dłonie, które w innych okolicznościach zamknąłby w swoich własnych na dłużej i potarł delikatnie, poprawiając krążenie. Jego rozgorączkowane ciało mogło dać jej choćby tyle, odrobinę ciepła, które które fizycznie mogłoby jej wynagrodzić mentalną oziębłość, a raczej dystans jakim się kierował.
Spojrzał na nią znad kieliszka i uśmiechnął się lekko.
— Wolałbym pierwszą wersję. Z wiadomych przyczyn jest dla mnie bardziej przychylna i interesująca — odpowiedział, jeszcze bardziej obniżając brodę i zerkając na nią spod byka, tak jakby ona sama była w tym momencie pozbawiona ubrań, a on oceniał jej kobiece kształty. Uśmiech miał zachowawczy, ledwie widoczny, ale to w oczach zatańczyła figlarność i rozbawienie, którym odpowiedział na jej zaczepkę. Chciał pociągnąć to dalej, ten klimat, ta lekkość, ale jej własny dystans i obawy stanowiły nie lada przeszkodę.
Nie poruszył się wcale, dalej opierając o parapet. Śledził jej kroki i obserwował uważnie poczynania, zmiany nastroju, a także nagłe spięcie, które pojawiło się na jej twarzy. Od razu dostrzegł też lęk i potrzebę obrony, więc nie zamierzał się nawet drgnąć, jakby każdy jego najmniejszy ruch mógł przyczynić się do jej ucieczki.
— Nie chciałem zrobić Ci krzywdy, milady — odpowiedział z westchnięciem. O dziwo, nie kłamał. Był całkiem szczery, bo nie zamierzał podnosić na nią ręki i wymierzyć jej żadnego ciosu. Ani w twarz, ani w pośladki. Nie chciał jej też uchybić godności. Nie na początku. To, co się stało było skutkiem jej bezczelności, a chęć ukarania jej pojawiła się samoistnie. Skłamałby, twierdząc iż to, co się wydarzyło było krzywdą w afekcie. Było to przemyślane, bardzo dokładnie, choć pchane złością i gniewem, którego nie umiał samodzielnie pokonać. Wyzwoliła w nim emocje i demony, które powinny pozostać uśpione. Nie czuł się więc winien, nie żałował i nie odwróciłby swoich działań. I pomimo pokory w jego głosie nie czuł skruchy. Obawiał się, że ona nie zrozumie tego wszystkiego, że nie zrozumie jego — będzie patrzyć na niego jak na potwora, którymnie był nie chciał być.
— Muszę ci się do czegoś przyznać — zaczął spokojnie, starając się przemyśleć sensowne rozwiązanie dla tej sytuacji. Nie patrzył już na nią. Dopił wina do końca i dopiero wtedy się wyprostował, by dotrzeć do butelki i uzupełnić swój kieliszek. — Chociaż i tak już wiesz. Czasem… tracę… nad sobą… kontrolę — wydukał, pomiędzy pojedynczymi zająknięciami, które nie odbierały mu wcale pewności siebie. Zdawało się, że musiał wydusić to przez gardło, ściśnięte własną ręką, która zabraniała mu powiedzieć tych kilku prostych, wręcz oczywistych w świetle ostatnich zdarzeń słów. Była to jedynie część prawdy, albo ledwie rąbek tajemnicy, którą skrzętnie ukrywał.
Przez większość czasu panował nad sobą. Nauczył się kontroli nad swoimi reakcjami, nauczył się panowania. Emocje były jednak dla niego zabójcze, a może raczej — dla jego otoczenia. Był jak wulkan, który przy wybuchu palił wszystko, co spotkał na swojej drodze nie bacząc na konsekwencje. Każdy kto był obok musiał się z tym liczyć, że wyzwalając w nim tę część jego mrocznej, zaprzedanej diabłu duszy budzi bestię, która nie zna granic. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że to lubił, a gorąca lawa, którą zalewał każdego sprawiała mu ogrom satysfakcji i spełnienia. Karmił się bólem, karmił się nienawiścią i cierpieniem, ładował indywidualne baterie, czując jak odległe rozgoryczenie i smutek zmieniają się w niszczycielską siłę. Konwersja. To się nazywa konwersja emocji, transformacja tych, które powodują gnicie od środka i wszechogarniające nieszczęście w złość i agresję. To zmienia osobowość z jednej chwili w drugą. Nagłe zmiany utrwalają się. Tworzy się osobowość dysocjalna. Nieprzyswajalna społecznie. Nagła i nieprzewidywalna. Trudna do wyjaśnienia prostymi sposobami, nieadekwatna do analizy.
Wpatrywał się w swój kieliszek, zastanawiając się, czy woli oglądać jego puste dno, czy wypełnioną po brzegi czerwień. Kompletnie bez sensu. Ale zaciskał wargi, słuchając czy wyjdzie, czy odwróci się i odejdzie, nie chcąc tego słuchać.
Miała zimne dłonie, które w innych okolicznościach zamknąłby w swoich własnych na dłużej i potarł delikatnie, poprawiając krążenie. Jego rozgorączkowane ciało mogło dać jej choćby tyle, odrobinę ciepła, które które fizycznie mogłoby jej wynagrodzić mentalną oziębłość, a raczej dystans jakim się kierował.
Spojrzał na nią znad kieliszka i uśmiechnął się lekko.
— Wolałbym pierwszą wersję. Z wiadomych przyczyn jest dla mnie bardziej przychylna i interesująca — odpowiedział, jeszcze bardziej obniżając brodę i zerkając na nią spod byka, tak jakby ona sama była w tym momencie pozbawiona ubrań, a on oceniał jej kobiece kształty. Uśmiech miał zachowawczy, ledwie widoczny, ale to w oczach zatańczyła figlarność i rozbawienie, którym odpowiedział na jej zaczepkę. Chciał pociągnąć to dalej, ten klimat, ta lekkość, ale jej własny dystans i obawy stanowiły nie lada przeszkodę.
Nie poruszył się wcale, dalej opierając o parapet. Śledził jej kroki i obserwował uważnie poczynania, zmiany nastroju, a także nagłe spięcie, które pojawiło się na jej twarzy. Od razu dostrzegł też lęk i potrzebę obrony, więc nie zamierzał się nawet drgnąć, jakby każdy jego najmniejszy ruch mógł przyczynić się do jej ucieczki.
— Nie chciałem zrobić Ci krzywdy, milady — odpowiedział z westchnięciem. O dziwo, nie kłamał. Był całkiem szczery, bo nie zamierzał podnosić na nią ręki i wymierzyć jej żadnego ciosu. Ani w twarz, ani w pośladki. Nie chciał jej też uchybić godności. Nie na początku. To, co się stało było skutkiem jej bezczelności, a chęć ukarania jej pojawiła się samoistnie. Skłamałby, twierdząc iż to, co się wydarzyło było krzywdą w afekcie. Było to przemyślane, bardzo dokładnie, choć pchane złością i gniewem, którego nie umiał samodzielnie pokonać. Wyzwoliła w nim emocje i demony, które powinny pozostać uśpione. Nie czuł się więc winien, nie żałował i nie odwróciłby swoich działań. I pomimo pokory w jego głosie nie czuł skruchy. Obawiał się, że ona nie zrozumie tego wszystkiego, że nie zrozumie jego — będzie patrzyć na niego jak na potwora, którym
— Muszę ci się do czegoś przyznać — zaczął spokojnie, starając się przemyśleć sensowne rozwiązanie dla tej sytuacji. Nie patrzył już na nią. Dopił wina do końca i dopiero wtedy się wyprostował, by dotrzeć do butelki i uzupełnić swój kieliszek. — Chociaż i tak już wiesz. Czasem… tracę… nad sobą… kontrolę — wydukał, pomiędzy pojedynczymi zająknięciami, które nie odbierały mu wcale pewności siebie. Zdawało się, że musiał wydusić to przez gardło, ściśnięte własną ręką, która zabraniała mu powiedzieć tych kilku prostych, wręcz oczywistych w świetle ostatnich zdarzeń słów. Była to jedynie część prawdy, albo ledwie rąbek tajemnicy, którą skrzętnie ukrywał.
Przez większość czasu panował nad sobą. Nauczył się kontroli nad swoimi reakcjami, nauczył się panowania. Emocje były jednak dla niego zabójcze, a może raczej — dla jego otoczenia. Był jak wulkan, który przy wybuchu palił wszystko, co spotkał na swojej drodze nie bacząc na konsekwencje. Każdy kto był obok musiał się z tym liczyć, że wyzwalając w nim tę część jego mrocznej, zaprzedanej diabłu duszy budzi bestię, która nie zna granic. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że to lubił, a gorąca lawa, którą zalewał każdego sprawiała mu ogrom satysfakcji i spełnienia. Karmił się bólem, karmił się nienawiścią i cierpieniem, ładował indywidualne baterie, czując jak odległe rozgoryczenie i smutek zmieniają się w niszczycielską siłę. Konwersja. To się nazywa konwersja emocji, transformacja tych, które powodują gnicie od środka i wszechogarniające nieszczęście w złość i agresję. To zmienia osobowość z jednej chwili w drugą. Nagłe zmiany utrwalają się. Tworzy się osobowość dysocjalna. Nieprzyswajalna społecznie. Nagła i nieprzewidywalna. Trudna do wyjaśnienia prostymi sposobami, nieadekwatna do analizy.
Wpatrywał się w swój kieliszek, zastanawiając się, czy woli oglądać jego puste dno, czy wypełnioną po brzegi czerwień. Kompletnie bez sensu. Ale zaciskał wargi, słuchając czy wyjdzie, czy odwróci się i odejdzie, nie chcąc tego słuchać.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Katya doszukiwała się w nim obłudy, a to dlatego, że sama taka bywała. Wiedziała, że dla własnej wygody bądź poczucia bezpieczeństwa będzie w stanie wydusić z siebie najokropniejsze kłamstwa, które pozwolą uniknąć konsekwencji. Tak było po spotkaniu w teatrze, gdy bezczelnie wręcz wymazała Ramseyowi pamięć o tym co się tam wydarzyło, a zaraz potem uczyniła to sobie, by miał czystą kartę. Nie zrobiła tego jednak względem wieczoru w jego mieszkaniu, bo to pamięć o tym pomogłaby jej uniknąć emocjonalnych sytuacji, w których polegliby oboje. Co jeśli jednak szukałaby w bólu ekstazy, bo delikatność nie dawałaby takiego orgazmu jak fizyczne upodlenie wymieszane z buzującą potrzebą spełnienia? On musiał to znać, a dowodem na to było smagnięcie jej ciała pasem, a zaraz potem związanie, co w erotycznym uniesieniu byłoby niezwykle rozbudzające. Tak przynajmniej myślała, ale nie chciała w pełni ufać temu, co podsyłał jej umysł. Wykreowałaby wtedy potwora, który nigdy nie zdobyłby się na tak sensualną ulotność dotyku jak wtedy, gdy rozpadała się pod nim na parapecie.
Był więc dobrym aktorem albo perfekcyjnie maskował dewiacje, na które - kto wie - być może Katya nie była gotowa.
Teraz jednak pozwała mu ma subtelne muśnięcia i swobodę, której ona była wyzbyta. Trzymała się sztywno i nie dopusczała do siebie zbyt wiele spoufałych zachowań. To było nieodpowiednie, choć czy ich relacja od początku należała do takich jak powinna? Oczywiście, że nie.
-Ja też, ale w obecnej sytuacji sam pan rozumie, że byłaby to jedynie nagroda, a o tę winny jesteś się postarać, mój Królu... - rzuciła zadziornie; z nutą filuterności, którę znał i błyskiem w oku jakim obdarzała go za każdym razem, kiedy tylko dopuszczali się gry domysłów i flirtu. Bez zastanowienia opróżniła też kieliszek z winem jednym haustem. Chciała być dzisiaj - pierwszy raz - pijana.
Aura jednak nie sprzyjała takowym rozmowom. Wracali na tereny, które lady Ollivander opuściła, bo nie chciała wracać do przykrych wspomnień. Zaczął jednak ten temat, a ona pomimo niechęci nie odmawiała próby porozumienia. Kajał się? Starał się być szczery? Nie wiedziała, ale nie szukała w tym podstępu. Zjawił się tutaj dobrowolnie, a jedyne co mogłoby ją zmartwić, to że został do tego zmuszony przez lorda, który chciał uniknąć kolejnego skandalu. Wolała nie rozważać tej wizyty w ów kategoriach, bo byłoby to krzywdzące i godzące w godność Ramseya, bo jakąś posiadał. Słowa jakimi ją uraczył sprawiły, że cofnęła się w tył i asekuracyjnie szukała drogi ucieczki. Mogłaby to zrobić bez zastanowienia i rozkazać wyrzucić go z dworku, by zaraz potem zrobić wszystko żeby został wyrzucony z pracy, ale pomimo dumy... On też był jej potrzebny.
-A ja jestem emocjonalna, tak jak ty i któregoś dnia - jestem pewna - skatowałbyś mnie jak psa, bo doprowadziłabym cię do tego stanu... - szepnęła ledwie słyszalnie i spuściła wzrok. Nie spodziewała się ze swojej strony szczerości, a przynajmniej nie takiej. Musiała wydusić kilka słów, bo może wtedy zrozumie jej obawę, która być może w ogóle nie była uzasadniona. -Skończyłbyś dopiero wtedy, gdy moja klatka piersiowa przestałaby się unosić. Dostałeś na to zgodę - mruknęła niewyraźnie i odwróciła się na pięcie, by wyjść z ramseyowej przestrzeni osobistej, a następnie zatrzymała się w pół kroku, plecami zwrócona do niego. -Była wina, jest i kara - uśmiechnęła się pod nosem, bo tego zapewne nie wiedział, ale tak jak i on była pamiętliwa. Okrutnie. Mogłaby wybaczyć, gdyby szczerość emanowała z każdego milimetra jego ciała, ale teraz miała inny plan. Zamierzała się droczyć i to tak długo aż przestanie jej się to podobać. Nie wymierzyłaby ciosu w jego dume, bo szanowała go już nie tylko jako człowieka, ale i mężczyznę. Spojrzała przez ramię i wycięgnęła dłoń w bok, jakby jasno sugerując żeby do niej podszedł, a cel ów gestu był nad wyraz oczywisty. Zapraszała go do wspólnego tańca. -Proszę wziąć butelkę, kieliszki nie będą nam potrzebne - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. -Zagrajmy w grę... Będziemy zadawać sobie pytania na przemian, ale odpowiedź musi być krótka - tak lub nie, kiedy będzie negatywna - pije strona przeciwna, ale pozytywna oznacza upicie haustu przez pytanego, zgoda? - zaproponowała całkiem poważnie i zwróciła się w pełni w stronę Mulcibera. Była pewna i wiedziała co chce tym osiągnąć, a cel zdawał się być nad wyraz oczywisty. Czy ex-narzeczony mógł wiedzieć - dlaczego zaproponowała ów grę? Zaczesała luźny kosmyk za ucho, a po chwili zrobiła dwa kroki w przód i czekała. Po prostu.
Każdy ma w końcu wybór, prawda?
Był więc dobrym aktorem albo perfekcyjnie maskował dewiacje, na które - kto wie - być może Katya nie była gotowa.
Teraz jednak pozwała mu ma subtelne muśnięcia i swobodę, której ona była wyzbyta. Trzymała się sztywno i nie dopusczała do siebie zbyt wiele spoufałych zachowań. To było nieodpowiednie, choć czy ich relacja od początku należała do takich jak powinna? Oczywiście, że nie.
-Ja też, ale w obecnej sytuacji sam pan rozumie, że byłaby to jedynie nagroda, a o tę winny jesteś się postarać, mój Królu... - rzuciła zadziornie; z nutą filuterności, którę znał i błyskiem w oku jakim obdarzała go za każdym razem, kiedy tylko dopuszczali się gry domysłów i flirtu. Bez zastanowienia opróżniła też kieliszek z winem jednym haustem. Chciała być dzisiaj - pierwszy raz - pijana.
Aura jednak nie sprzyjała takowym rozmowom. Wracali na tereny, które lady Ollivander opuściła, bo nie chciała wracać do przykrych wspomnień. Zaczął jednak ten temat, a ona pomimo niechęci nie odmawiała próby porozumienia. Kajał się? Starał się być szczery? Nie wiedziała, ale nie szukała w tym podstępu. Zjawił się tutaj dobrowolnie, a jedyne co mogłoby ją zmartwić, to że został do tego zmuszony przez lorda, który chciał uniknąć kolejnego skandalu. Wolała nie rozważać tej wizyty w ów kategoriach, bo byłoby to krzywdzące i godzące w godność Ramseya, bo jakąś posiadał. Słowa jakimi ją uraczył sprawiły, że cofnęła się w tył i asekuracyjnie szukała drogi ucieczki. Mogłaby to zrobić bez zastanowienia i rozkazać wyrzucić go z dworku, by zaraz potem zrobić wszystko żeby został wyrzucony z pracy, ale pomimo dumy... On też był jej potrzebny.
-A ja jestem emocjonalna, tak jak ty i któregoś dnia - jestem pewna - skatowałbyś mnie jak psa, bo doprowadziłabym cię do tego stanu... - szepnęła ledwie słyszalnie i spuściła wzrok. Nie spodziewała się ze swojej strony szczerości, a przynajmniej nie takiej. Musiała wydusić kilka słów, bo może wtedy zrozumie jej obawę, która być może w ogóle nie była uzasadniona. -Skończyłbyś dopiero wtedy, gdy moja klatka piersiowa przestałaby się unosić. Dostałeś na to zgodę - mruknęła niewyraźnie i odwróciła się na pięcie, by wyjść z ramseyowej przestrzeni osobistej, a następnie zatrzymała się w pół kroku, plecami zwrócona do niego. -Była wina, jest i kara - uśmiechnęła się pod nosem, bo tego zapewne nie wiedział, ale tak jak i on była pamiętliwa. Okrutnie. Mogłaby wybaczyć, gdyby szczerość emanowała z każdego milimetra jego ciała, ale teraz miała inny plan. Zamierzała się droczyć i to tak długo aż przestanie jej się to podobać. Nie wymierzyłaby ciosu w jego dume, bo szanowała go już nie tylko jako człowieka, ale i mężczyznę. Spojrzała przez ramię i wycięgnęła dłoń w bok, jakby jasno sugerując żeby do niej podszedł, a cel ów gestu był nad wyraz oczywisty. Zapraszała go do wspólnego tańca. -Proszę wziąć butelkę, kieliszki nie będą nam potrzebne - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. -Zagrajmy w grę... Będziemy zadawać sobie pytania na przemian, ale odpowiedź musi być krótka - tak lub nie, kiedy będzie negatywna - pije strona przeciwna, ale pozytywna oznacza upicie haustu przez pytanego, zgoda? - zaproponowała całkiem poważnie i zwróciła się w pełni w stronę Mulcibera. Była pewna i wiedziała co chce tym osiągnąć, a cel zdawał się być nad wyraz oczywisty. Czy ex-narzeczony mógł wiedzieć - dlaczego zaproponowała ów grę? Zaczesała luźny kosmyk za ucho, a po chwili zrobiła dwa kroki w przód i czekała. Po prostu.
Każdy ma w końcu wybór, prawda?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Był obłudny. Na co dzień kipiał fałszem i drwiną, bo to była z jego najbardziej powszechnych i codziennych masek. Krył za tym znikomą ilość emocji, bo wszystkie z czasem udało mu się rozpoznawać, uporządkowywać i lokować do odpowiednich pudełek. Głęboko ukrytych pudełek. Któż mógł wiedzieć jaki był naprawdę i co sobą reprezentował, jeśli zmienił się w to, co kreował, a nikt nie miał wątpliwości co do tego, że mógł taki właśnie być. Mógł być jednak o zupełnie inny, a przecież nagłe zmiany jego nastrojów, wręcz szaleńcze reakcje na pozornie proste sytuacje udowadniały, że był jedną wielką zagadką. Nie można było mówić o konsekwencji w jego przypadku, skoro był aktorem o stu twarzach, setce różnych kodeksów etycznych i milionie reakcji. W byciu charakterystycznym i nietypowym zdawał się być nieokreślony i odmienny, każdego jednego dnia, każdej jednej sytuacji. A jeśli miałoby to się okazać w przyszłości chorobą, żywot z nim byłby ciężki, bo każdy kolejny dzień byłby poznawaniem go od nowa.
Ból był dla niego skutkiem ubocznym, formą rozładowania tego, co w nim tkwiło i rodziło się, kiełkowało powoli. Zamieniał na agresję i cierpienie innych swoje własne żale i udręki, a nawet pozytywne iskierki, które śmiały wniknąć w głąb jego ciała i wybrać sobie miejsce do kiełkowania. Był sprytny na tyle, że szybko odnajdywał swoje wady. A może zbyt głupi i tchórzliwy na to, aby przeżywać wszystko takim jakie było i transformować je na swój chory sposób.
Nie odpowiedział nic na jej przewidywania. Obrócił jedynie głowę, czując jak kropelki podu zbierają się na linii jego skroni i skrzyżował z nią spojrzenie dość przelotnie, kiedy przyznała, że zatłukłby ją do nieprzytomności. To była prawda. Nie miał zahamowań, ale nawet w swojej grze straciłby cząstkę siebie, gdyby zaprotestował. Wziął jedynie głęboki wdech i spuścił wzrok, jakby przyznawał jej rację, choć nic nie odpowiedział. Skatowąłby ją jak psa gdyby tylko chciał. Gdyby zasłużyła, gdyby zawiodła jego zaufanie (och, zaufanie powiadasz?), gdyby zrobiła coś, co ugodziłoby w jego osobę. Nie znałby litości, a rozpacz zamieniłaby się w agresję prowadzącą do śmierci. Czy zmieniacz czasu uratowałby ją przed potwornym końcem?
— Zgoda twojego ojca nie ma tu nic do rzeczy — odpowiedział od razu, bez wahania, twierdząc jednocześnie zgodnie z prawdą. Mógłby dopowiedzieć jeszcze ze dwa zdania lecz już samo milczenie pogrążało go dostatecznie. Wierzył jednak w to, że ma na tyle siły i uroku, by mimo przyznania się do wad, które prędzej czy później i tak ujrzą światło dzienne — zawalczyć o to, czego chciał i dostać ją, lady Ollivander w formie na jakiej mu zależało. — Gdybyś podniosła na mnie rękę oddałbym ci — odpowiedał bez ogródek i upił łyk wina, odwracając się do niej przodem powoli. Spojrzał na nią szelmowsko i uśmiechnął się sardonicznie. — Nie zawahałbym się również wtedy gdybyś o to poprosiła — zasugerował, choć jego głos przepełniony był tajemnicą i nutą lubieżności. Czy mogła myśleć o tym, że ból uzależniłby ją na tyle, że musiałaby o niego prosić? Któż by pomyślał. Raczej nie byłoby to w poważaniu nikogo, komu na niej zależało. A jednak Mulciber grał w dość otwarte karty i bezczelnie właśnie stwierdził, że zapewniłby jej ból, który by ją urzekł. Cóż bardziej plugawego mógłby rzucić wobec ofiary wieloletnich katusz przemocy rodzinnej. A jednak zaryzykował, a wdzięk i czar płynął z niego jak najgorsza z klątw. I pragnął jej w wersji, którą właśnie tworzył, nawet jeśli miała ją przerażać.
Chwycił butelkę nim jeszcze wyciągnęła do niego rękę. Wypełnił jej kieliszek po brzegi i wolno, mozolnie uniósł na nią wzrok, jakby wodził ją na pokuszenie i skłaniał ku pijaństwu. Zatrzyłam wzrok na jej karminowych ustach, które budziły w nim pożądanie. Mądrość jednak płynęła w jego żyłach, toteż wyprostował się i uniósł dłoń, splatając z jej własną swoje place. — Nie boisz się przegrać, lady Ollivander?
Zacisnął palce na kieliszku, który opróżnił i wymienił po chwili na butelkę, lecz ta była pełna tylko do połowy. Jeśli chciał ją spić, musiał mieć więcej napoju bogów. — Obawiam się, że bardzo zachłanny ze mnie gość — mruknął, wskazując na butelkę wymownie. Niemalże prosił ją spojrzeniem, by pozwoliła mu wziąć następną, wszak nie panoszył się w jej domu i nie zdecydował na grzebanie w barku jej ojca.
Ból był dla niego skutkiem ubocznym, formą rozładowania tego, co w nim tkwiło i rodziło się, kiełkowało powoli. Zamieniał na agresję i cierpienie innych swoje własne żale i udręki, a nawet pozytywne iskierki, które śmiały wniknąć w głąb jego ciała i wybrać sobie miejsce do kiełkowania. Był sprytny na tyle, że szybko odnajdywał swoje wady. A może zbyt głupi i tchórzliwy na to, aby przeżywać wszystko takim jakie było i transformować je na swój chory sposób.
Nie odpowiedział nic na jej przewidywania. Obrócił jedynie głowę, czując jak kropelki podu zbierają się na linii jego skroni i skrzyżował z nią spojrzenie dość przelotnie, kiedy przyznała, że zatłukłby ją do nieprzytomności. To była prawda. Nie miał zahamowań, ale nawet w swojej grze straciłby cząstkę siebie, gdyby zaprotestował. Wziął jedynie głęboki wdech i spuścił wzrok, jakby przyznawał jej rację, choć nic nie odpowiedział. Skatowąłby ją jak psa gdyby tylko chciał. Gdyby zasłużyła, gdyby zawiodła jego zaufanie (och, zaufanie powiadasz?), gdyby zrobiła coś, co ugodziłoby w jego osobę. Nie znałby litości, a rozpacz zamieniłaby się w agresję prowadzącą do śmierci. Czy zmieniacz czasu uratowałby ją przed potwornym końcem?
— Zgoda twojego ojca nie ma tu nic do rzeczy — odpowiedział od razu, bez wahania, twierdząc jednocześnie zgodnie z prawdą. Mógłby dopowiedzieć jeszcze ze dwa zdania lecz już samo milczenie pogrążało go dostatecznie. Wierzył jednak w to, że ma na tyle siły i uroku, by mimo przyznania się do wad, które prędzej czy później i tak ujrzą światło dzienne — zawalczyć o to, czego chciał i dostać ją, lady Ollivander w formie na jakiej mu zależało. — Gdybyś podniosła na mnie rękę oddałbym ci — odpowiedał bez ogródek i upił łyk wina, odwracając się do niej przodem powoli. Spojrzał na nią szelmowsko i uśmiechnął się sardonicznie. — Nie zawahałbym się również wtedy gdybyś o to poprosiła — zasugerował, choć jego głos przepełniony był tajemnicą i nutą lubieżności. Czy mogła myśleć o tym, że ból uzależniłby ją na tyle, że musiałaby o niego prosić? Któż by pomyślał. Raczej nie byłoby to w poważaniu nikogo, komu na niej zależało. A jednak Mulciber grał w dość otwarte karty i bezczelnie właśnie stwierdził, że zapewniłby jej ból, który by ją urzekł. Cóż bardziej plugawego mógłby rzucić wobec ofiary wieloletnich katusz przemocy rodzinnej. A jednak zaryzykował, a wdzięk i czar płynął z niego jak najgorsza z klątw. I pragnął jej w wersji, którą właśnie tworzył, nawet jeśli miała ją przerażać.
Chwycił butelkę nim jeszcze wyciągnęła do niego rękę. Wypełnił jej kieliszek po brzegi i wolno, mozolnie uniósł na nią wzrok, jakby wodził ją na pokuszenie i skłaniał ku pijaństwu. Zatrzyłam wzrok na jej karminowych ustach, które budziły w nim pożądanie. Mądrość jednak płynęła w jego żyłach, toteż wyprostował się i uniósł dłoń, splatając z jej własną swoje place. — Nie boisz się przegrać, lady Ollivander?
Zacisnął palce na kieliszku, który opróżnił i wymienił po chwili na butelkę, lecz ta była pełna tylko do połowy. Jeśli chciał ją spić, musiał mieć więcej napoju bogów. — Obawiam się, że bardzo zachłanny ze mnie gość — mruknął, wskazując na butelkę wymownie. Niemalże prosił ją spojrzeniem, by pozwoliła mu wziąć następną, wszak nie panoszył się w jej domu i nie zdecydował na grzebanie w barku jej ojca.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zatem gorzej już wpaść nie mogła, czyż nie? Należał do osób, przed którymi stroniła całe życie, a teraz z woli ojca miała zostać żoną człowieka, którego sie bała. Nie dawała jednak tego po sobie poznać, bo była dobrą aktorką i nie zamierzała nikomu mówić wprost, że tamten wieczór zrodził w niej ogrom lęku. Liczyła się także z tym, że jeśli nie cofnie swojej decyzji to nie dożyje trzydziestych urodzin, ale wszelkie rozterki pozostawiała w swoim sercu, a to dzięki spotkaniu z Percivalem, które pokazało jej, że nie może być szczera, bo to budzi strach o nią. Nie chciała żeby ktokolwiek to odczuwał, wszak było to destrukcyjne i kiedy patrzyła w oczy Lorda Notta miała pewność, że popełniła błąd. Czy żałowała? Owszem i to stało się jednym z powodów, dla których postanowiła się nikomu nie przyznawać do choroby, a już tym bardziej eliksirów, które musiała pić regularnie, bo tylko one mogły zapewnić prawidłowe funkcjonowanie.
Stała zatem pełna emocji, choć tak zdystansowana, niby obojętna, a zarazem prosząca o wspólny taniec. Mogłaby zgodzić się na wszystko, ale to jego milczenie potwierdziło, że ma rację. Nie umiała określić co poczuła i dlaczego, ale przestała się uśmiechać i jedynie przyglądała się twarzy Ramseya z nutą ciekawości, która stopniowo malała i przeradzała się w konsternację, z której nie potrafiła wyjść. Nabrała powietrza w płuca i zacisnęła palce, bo trenował jej cierpliwość, a także emocjonalność. Tworzył ją według widzimisię, a ona świadomie mu na to pozwalała, bo tylko będąc marionetką w rękach mężczyzny będzie w stanie zadbać o swoje życie. Problem leżał w tym, że nie potrafiła być uległa i posłuszna, a Mulciber przekonał się o tym wielokrotnie. Gdzie więc było w jej umyśle miejsce na lalkę, którą za wszelką cenę chciała wykreować? Nigdzie, a to nie miało żadnej logiki i sensu przy tej dwójce, która tak niejednoznaczna zamykała się nawzajem w świecie domysłów.
Czy nie wodziła go za nos i na pokusznie, tak jak Caesara, Samuela i każdego mężczyznę, który jej pragnął i pożądał, by należała tylko do niego? Została przypisana Ramseyowi i im dłużej z nią igrał, przenosił na kolejne płaszczyzny, tym ona bardziej pokazywała mu, że nie jest bezwolna i także byłaby w stanie go uzależnić. Nie od seksu, bliskości, a świadomości, że też jest otulona enigmatycznym płaszczem i nie może przewidzieć jej ruchów. W afekcie potrafiłaby wykrzyczeć mu w twarz, że jego przyjaciele ją posuwali i robili to jeden po drugim, gdy on wypełniał dokumenty w Ministerstwie. I co by właściwie zrobił? Zatłukłby ją, a może odesłał zhańbioną do ojca za kłamstwa, które nie były prawdziwe? To była niewiadoma, ale oboje musieli być tego pewni, że każdy dzień doprowadzałby ich na skraj emocjonalnego szaleństwa, w którym tonęliby z braku świadomości, ale teraz... Miał ją na wyciągnięcie rąk, więc dlaczego nie brał jej z całym dobrodziejstwem inwentarza? Łagodnej, dobrej i tak rozkosznie słodkiej, bo naprawdę zależało jej na tym, by troska, którą mu ofiarowała stała się dla niego pewnikiem, po który chciałby sięgać i bezczelnie dla siebie zgarniać, by nikt nie zabrał mu tego, co mógł mieć tylko on.
-Już to zrobiłeś - odpowiedziała butnie, bo pamięć o tym sprawiała, że irytacja w nią wstępowała i z anioła stawała się diabłem, który chciał wymierzyć sprawiedliwość. Zapewne tak by się stało, gdyby nie kolejne słowa, na które wbiła w niego zszokowane spojrzenie, ale zrodziło w niej to dziwne podniecenie, którego nie potrafiła uzasadnić. -Gdybym po-poprosiła? - ciepło rozeszło się wzdłuż podbrzusza Katyi, a oddech uleciał spomiędzy jej warg ze świstem. Szok jakiego doświadczyła był ogromny, bo jak to tak... Nie rozumiała tego, ale nagle dziwna potrzeba upicia trunku zaczęła palić ją od środka, bo suchość w gardle była nieznosna. W głowie majaczyły jej różne obrazy, ale chciała je od siebie odepchnąć. Były zbyt wyuzdane, perwersyjne i... Erotyczne. A jednak - nie przestawała ich rozważać. Zwieńczeniem tej dziwnej, lubieżnej chwili, a także aury, która się wytworzyła był uśmiech, przygryzienie wargi i bezczelny wzrok, którym zmierzyła go od góry do dołu w sposób oceniający. Faktycznie ją to przerażało, ale zrodziło ciekawośc, którą należało teraz pielęgnować.
-Nie boję - odpowiedziała spokojnie, a karminowe usta zatopiła w trunku, gdy tak tęczówki świdrowały go na wskroś. Dopiero kiedy odstawiła nieco kieliszek, mógł dostrzec jak jedna kropelka spływa po jej brodzie, przez szyję, aż między piersi. Co więc zrobiła słodka Lady w głowie której huczał już alkohol? Zwilżyła opuszek palca wskazującego i przesunęła nim wzdłuż ścieżki, którą wyznaczył sobie trunek, a kiedy dotknęła dekoltu i wgłębienia w klatce piersiowej, zwilżyła dolną wargę w sposób bezczelny, budzący do życia dzikie instynkty. To jednak nie było ostatnim, czego się dopuściła.
Smukła dłoń powędrowała w stronę Mulcibera i kiedy tak rozchylał usta, wsunęła mu delikatnie palec, by skosztował tak specyficznej mieszanki jaką był smak jej rozpalonej skóry z resztkami wina. -Zatem chcę je poznać - uśmiechnęła się jeszcze filuternie i skinęła głową na znak, że może zabrać kolejną butelkę, a nawet dwie. Wiedziała, że to się źle skończy, ale czy mogła postąpić inaczej? Zdała relację, do którego pomieszczenia winien się udać, a sama skierowała się do salonu, gdzie tkwiła rodzicielka. Poinformowała ją o tym, że pan Mulciber już wyszedł, a sama idzie się położyć, gdyż zmęczenie było nad wyraz duże. Ucałowała jeszczerozkosznie policzek matki i nie robiła sobie nic z tego, że po raz kolejny kłamała, bo gdyby prawda wyszła na jaw i tak była bezpieczna. Wolnym krokiem ruszyła więc w stronę sypialni, a gdy znalazła się za drzwiami własnego azylu, dostrzegła Ramseya i podeszła do niego, by zacisnąć smukłe palce na jego przegubie. Atmosfera gęstniała i stawała się ciężka, bo nie miała pewności czy dobrze robiła. Jego obecność tutaj była niemoralna, tak jak i jej gdy nawiedziła go w pokoju gościnnym.
-Moje pytanie będzie poza całą zabawą - dlaczego pan do mnie przyszedł, ale tak naprawdę... - szepnęła cicho, a gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, wypuściła powietrze ze świstem. Zaróżowione wargi wręcz błagały o skosztowanie, jakby tęskniły za pocałunkami, ale to właśnie wtedy cofnęła się w tył i usiadła na łóżku. -Oddaję prawo do rozpoczęcia gry.
/sypialnia
Stała zatem pełna emocji, choć tak zdystansowana, niby obojętna, a zarazem prosząca o wspólny taniec. Mogłaby zgodzić się na wszystko, ale to jego milczenie potwierdziło, że ma rację. Nie umiała określić co poczuła i dlaczego, ale przestała się uśmiechać i jedynie przyglądała się twarzy Ramseya z nutą ciekawości, która stopniowo malała i przeradzała się w konsternację, z której nie potrafiła wyjść. Nabrała powietrza w płuca i zacisnęła palce, bo trenował jej cierpliwość, a także emocjonalność. Tworzył ją według widzimisię, a ona świadomie mu na to pozwalała, bo tylko będąc marionetką w rękach mężczyzny będzie w stanie zadbać o swoje życie. Problem leżał w tym, że nie potrafiła być uległa i posłuszna, a Mulciber przekonał się o tym wielokrotnie. Gdzie więc było w jej umyśle miejsce na lalkę, którą za wszelką cenę chciała wykreować? Nigdzie, a to nie miało żadnej logiki i sensu przy tej dwójce, która tak niejednoznaczna zamykała się nawzajem w świecie domysłów.
Czy nie wodziła go za nos i na pokusznie, tak jak Caesara, Samuela i każdego mężczyznę, który jej pragnął i pożądał, by należała tylko do niego? Została przypisana Ramseyowi i im dłużej z nią igrał, przenosił na kolejne płaszczyzny, tym ona bardziej pokazywała mu, że nie jest bezwolna i także byłaby w stanie go uzależnić. Nie od seksu, bliskości, a świadomości, że też jest otulona enigmatycznym płaszczem i nie może przewidzieć jej ruchów. W afekcie potrafiłaby wykrzyczeć mu w twarz, że jego przyjaciele ją posuwali i robili to jeden po drugim, gdy on wypełniał dokumenty w Ministerstwie. I co by właściwie zrobił? Zatłukłby ją, a może odesłał zhańbioną do ojca za kłamstwa, które nie były prawdziwe? To była niewiadoma, ale oboje musieli być tego pewni, że każdy dzień doprowadzałby ich na skraj emocjonalnego szaleństwa, w którym tonęliby z braku świadomości, ale teraz... Miał ją na wyciągnięcie rąk, więc dlaczego nie brał jej z całym dobrodziejstwem inwentarza? Łagodnej, dobrej i tak rozkosznie słodkiej, bo naprawdę zależało jej na tym, by troska, którą mu ofiarowała stała się dla niego pewnikiem, po który chciałby sięgać i bezczelnie dla siebie zgarniać, by nikt nie zabrał mu tego, co mógł mieć tylko on.
-Już to zrobiłeś - odpowiedziała butnie, bo pamięć o tym sprawiała, że irytacja w nią wstępowała i z anioła stawała się diabłem, który chciał wymierzyć sprawiedliwość. Zapewne tak by się stało, gdyby nie kolejne słowa, na które wbiła w niego zszokowane spojrzenie, ale zrodziło w niej to dziwne podniecenie, którego nie potrafiła uzasadnić. -Gdybym po-poprosiła? - ciepło rozeszło się wzdłuż podbrzusza Katyi, a oddech uleciał spomiędzy jej warg ze świstem. Szok jakiego doświadczyła był ogromny, bo jak to tak... Nie rozumiała tego, ale nagle dziwna potrzeba upicia trunku zaczęła palić ją od środka, bo suchość w gardle była nieznosna. W głowie majaczyły jej różne obrazy, ale chciała je od siebie odepchnąć. Były zbyt wyuzdane, perwersyjne i... Erotyczne. A jednak - nie przestawała ich rozważać. Zwieńczeniem tej dziwnej, lubieżnej chwili, a także aury, która się wytworzyła był uśmiech, przygryzienie wargi i bezczelny wzrok, którym zmierzyła go od góry do dołu w sposób oceniający. Faktycznie ją to przerażało, ale zrodziło ciekawośc, którą należało teraz pielęgnować.
-Nie boję - odpowiedziała spokojnie, a karminowe usta zatopiła w trunku, gdy tak tęczówki świdrowały go na wskroś. Dopiero kiedy odstawiła nieco kieliszek, mógł dostrzec jak jedna kropelka spływa po jej brodzie, przez szyję, aż między piersi. Co więc zrobiła słodka Lady w głowie której huczał już alkohol? Zwilżyła opuszek palca wskazującego i przesunęła nim wzdłuż ścieżki, którą wyznaczył sobie trunek, a kiedy dotknęła dekoltu i wgłębienia w klatce piersiowej, zwilżyła dolną wargę w sposób bezczelny, budzący do życia dzikie instynkty. To jednak nie było ostatnim, czego się dopuściła.
Smukła dłoń powędrowała w stronę Mulcibera i kiedy tak rozchylał usta, wsunęła mu delikatnie palec, by skosztował tak specyficznej mieszanki jaką był smak jej rozpalonej skóry z resztkami wina. -Zatem chcę je poznać - uśmiechnęła się jeszcze filuternie i skinęła głową na znak, że może zabrać kolejną butelkę, a nawet dwie. Wiedziała, że to się źle skończy, ale czy mogła postąpić inaczej? Zdała relację, do którego pomieszczenia winien się udać, a sama skierowała się do salonu, gdzie tkwiła rodzicielka. Poinformowała ją o tym, że pan Mulciber już wyszedł, a sama idzie się położyć, gdyż zmęczenie było nad wyraz duże. Ucałowała jeszczerozkosznie policzek matki i nie robiła sobie nic z tego, że po raz kolejny kłamała, bo gdyby prawda wyszła na jaw i tak była bezpieczna. Wolnym krokiem ruszyła więc w stronę sypialni, a gdy znalazła się za drzwiami własnego azylu, dostrzegła Ramseya i podeszła do niego, by zacisnąć smukłe palce na jego przegubie. Atmosfera gęstniała i stawała się ciężka, bo nie miała pewności czy dobrze robiła. Jego obecność tutaj była niemoralna, tak jak i jej gdy nawiedziła go w pokoju gościnnym.
-Moje pytanie będzie poza całą zabawą - dlaczego pan do mnie przyszedł, ale tak naprawdę... - szepnęła cicho, a gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, wypuściła powietrze ze świstem. Zaróżowione wargi wręcz błagały o skosztowanie, jakby tęskniły za pocałunkami, ale to właśnie wtedy cofnęła się w tył i usiadła na łóżku. -Oddaję prawo do rozpoczęcia gry.
/sypialnia
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
/z lodziarni
Podróż Błędnym Rycerzem była fantastyczna! Oczywiście trwała nieco dłużej, ale kierowca (i sam autobus) jak zwykle łamał wszelkie prawa fizyki gnając naprzód w zastraszającym tempie - siedzenia z hukiem objały się o siebie nawzajem oraz wszystkie ściany pojazdu, a młody bileter co rusz ich zagadywał - najwidoczniej strasznie mu się tu nudziło, zaś oni wydawali się najbardziej sympatyczni ze wszystkich innych czarodziei i czarownic przebywających wewnątrz. W ten sposób cała podróż minęła bardzo szybko - zanim się obejrzeli byli już w Lancashire, gdzieś w okolicy dworku Ollivandrów, do którego ostatecznie doszli pieszko, przemierzając otaczające go lasy. Titus opowiedział swojej towarzyszce o entach, które zamieszkiwały owe tereny i o tym, że to dzięki nim jego ród posiadł umiejętności rozmowy z drzewami. Że znacznie ułatwiło to dobór odpowiedniego drewna do każdej różdżki, którą stworzyli od tej pory.
W końcu jednak posiadłość zamajaczyła na horyzoncie, a była prawdziwie imponująca! Majestatyczna, wyglądająca na trochę podstarzałą, ale równocześnie piękna ze wszystkimi roślinami (w zimie całkiem nagimi) pnącymi się po ścianach, z dachem oprószonym śniegiem, z wielkimi oknami i ogromnymi terenami wokół, gdzie drzewa pozbawione listowia tworzyły wspaniały ogród. Wiosną, kiedy wszystkie rośliny kwitły otulając dwór barwnym kwieciem, musiało wyglądać to tym bardziej bajecznie.
- Witam na włościach Ollivanderów! - rzucił wesoło kiedy przeszli przez metalową furtkę, wstępując na krętą ścieżkę z drobnych kamieni, prowadzącą pod same drzwi - dębowe, potężne, poprzedzone kilkoma schodami. Titus pchnął skrzydło wrót, a to ustąpiło pod naporem jego dłoni wpuszczając ich do środka - ktoś więc był w domu.
- Halo! Wróciłem! - krzyknął na powitanie, jednak odpowiedziało mu tylko głuche echo - najwidoczniej przebywający wewnątrz byli zbyt zajęci by chociażby przywitać kolejnego domownika - to nawet dobrze. Co zaś się tyczy wnętrz... Te były równie piękne - bogate, utrzymane w kolorystyce ciepłej czerwieni oraz czekoladowego drewna, rzeźbione w każdym możliwym miejscu, zapewne sprawnymi dłońmi przodków. Perskie dywany okrywały podłogi, a zdobne żyrandole zwisały z sufitów oświetlając obrazy i rozety pokrywające ściany. Można było sobie wyobrazić, że w tych wnętrzach odbywały się wystawne bale i wspaniałe przyjęcia, gdzie eleganckie panny tańczyły walca w objęciach równie wytwornych młodzieńców. Jeśli chcieć opisać to wszystko jednym słowem, to z pewnością byłby to po prostu przepych, tak charakterystyczny dla czarodziejskiej arystokracji. Titus rozejrzał się naokoło, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na Lottcie.
- To... co chcesz zobaczyć najpierw? Salon, ogród, mój pokój?
Podróż Błędnym Rycerzem była fantastyczna! Oczywiście trwała nieco dłużej, ale kierowca (i sam autobus) jak zwykle łamał wszelkie prawa fizyki gnając naprzód w zastraszającym tempie - siedzenia z hukiem objały się o siebie nawzajem oraz wszystkie ściany pojazdu, a młody bileter co rusz ich zagadywał - najwidoczniej strasznie mu się tu nudziło, zaś oni wydawali się najbardziej sympatyczni ze wszystkich innych czarodziei i czarownic przebywających wewnątrz. W ten sposób cała podróż minęła bardzo szybko - zanim się obejrzeli byli już w Lancashire, gdzieś w okolicy dworku Ollivandrów, do którego ostatecznie doszli pieszko, przemierzając otaczające go lasy. Titus opowiedział swojej towarzyszce o entach, które zamieszkiwały owe tereny i o tym, że to dzięki nim jego ród posiadł umiejętności rozmowy z drzewami. Że znacznie ułatwiło to dobór odpowiedniego drewna do każdej różdżki, którą stworzyli od tej pory.
W końcu jednak posiadłość zamajaczyła na horyzoncie, a była prawdziwie imponująca! Majestatyczna, wyglądająca na trochę podstarzałą, ale równocześnie piękna ze wszystkimi roślinami (w zimie całkiem nagimi) pnącymi się po ścianach, z dachem oprószonym śniegiem, z wielkimi oknami i ogromnymi terenami wokół, gdzie drzewa pozbawione listowia tworzyły wspaniały ogród. Wiosną, kiedy wszystkie rośliny kwitły otulając dwór barwnym kwieciem, musiało wyglądać to tym bardziej bajecznie.
- Witam na włościach Ollivanderów! - rzucił wesoło kiedy przeszli przez metalową furtkę, wstępując na krętą ścieżkę z drobnych kamieni, prowadzącą pod same drzwi - dębowe, potężne, poprzedzone kilkoma schodami. Titus pchnął skrzydło wrót, a to ustąpiło pod naporem jego dłoni wpuszczając ich do środka - ktoś więc był w domu.
- Halo! Wróciłem! - krzyknął na powitanie, jednak odpowiedziało mu tylko głuche echo - najwidoczniej przebywający wewnątrz byli zbyt zajęci by chociażby przywitać kolejnego domownika - to nawet dobrze. Co zaś się tyczy wnętrz... Te były równie piękne - bogate, utrzymane w kolorystyce ciepłej czerwieni oraz czekoladowego drewna, rzeźbione w każdym możliwym miejscu, zapewne sprawnymi dłońmi przodków. Perskie dywany okrywały podłogi, a zdobne żyrandole zwisały z sufitów oświetlając obrazy i rozety pokrywające ściany. Można było sobie wyobrazić, że w tych wnętrzach odbywały się wystawne bale i wspaniałe przyjęcia, gdzie eleganckie panny tańczyły walca w objęciach równie wytwornych młodzieńców. Jeśli chcieć opisać to wszystko jednym słowem, to z pewnością byłby to po prostu przepych, tak charakterystyczny dla czarodziejskiej arystokracji. Titus rozejrzał się naokoło, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na Lottcie.
- To... co chcesz zobaczyć najpierw? Salon, ogród, mój pokój?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Podróż Błędnym Rycerzem była całkiem fajna. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie polecieć na ziemię przy ostrym zakręcie, albo nie obić się o rurki, schody, drzwi czy cokolwiek innego, kiedy człowiekiem po prostu zarzucało przy niesamowitej prędkości pojazdu prowadzonego w sposób po prostu szaleńczy, choć Lotta traktowała to w tej chwili jak zabawę, licząc im punkty - zdobywali je, kiedy utrzymali równowagę, gdy drugie było bliskie upadku.
Dalsza podróż też była przyjemna. Otoczenie faktycznie było dość wyjątkowe, a historia o entach przypadła jej do gustu. Wyobrażała sobie małego Titusa ganiającego między tymi drzewami i poszukującego w nich oznak życia.
Wydawało jej się niesamowite, że taki teren w ogóle może do kogoś należeć. Każdy kawałek pochłaniała wzrokiem z wyraźnym zaciekawieniem, za to kiedy jej oczom ukazała się posiadłość... powiedzieć, że była pod wrażeniem to mało powiedziane.
- Przecież wy byście tutaj ludność połowy miasta pomieścili. - stwierdziła całkiem poważnie, kiedy się zbliżali. Wielkie wrota wyglądały jej na ciężkie i już spodziewała się, że potrzebny jest wielki lokaj albo jakieś silne zaklęcie do otwierania ich - jednak Titus pchnął je i wpuścił Lottę do środka.
To był drugi raz, kiedy Charlie widziała takie miejsce, ale wrażenie było bardzo podobne. Choć posiadłość Ollivanderów wydawała się jeszcze bardziej bogata i pełna wszystkiego, jednocześnie rzeźbienia i spora ilość drewna jakoś wyjątkowo tu pasowały. Przez chwilę po prostu stałą i rozglądała się, nie martwiąc tym, jak to musi wyglądać. Znów czuła się jakaś taka dziwnie mała w tym wszystkim.
- Macie tu ukryte przejścia i tajemne pokoje? - zapytała o to, co w opowieściach o Hogwarcie wydawało jej się jedną z najfajniejszych rzeczy. Chodzenie po zamku, pozostając całkowicie niezauważoną. A to? Tutaj muszą być jakieś magiczne niesamowitości. Przecież tu jest wszystko.
- Ogród? Bo domyślam się, że kiedy zobaczę salon, będziesz musiał zbierać moją szczękę z podłogi. - stwierdziła szczerze, bo i ukrywanie faktu, że to co widzi robi na niej wrażenie wydawało jej się bezsensowne. Lubiła być bezpośrednia. A przecież Titus widzi jej reakcję. Mógł się jej z resztą spodziewać. Nie widział mieszkania Charlie, nie wiedział nawet, że znajduje się ono na Nokturnie, bo póki co ta wspomniała jedynie, że jest ono "bardzo blisko", żeby nie czuł się zobowiązany ją odprowadzać. Nie tyle przez wstyd, co z obawy, że po drodze ktoś by ich napadł. Lotta była przyzwyczajona do Nokturnu i potrafiła się po nim poruszać, wiele osób znała i wiedziała kogo unikać, a ludzie raczej wiedzieli, że z niczym cennym nie chodzi, ale Titus? Od niego na kilometr bije "mam w kieszeni fortunę, a jeśli nie mam gotówki to na pewno coś wartościowego, co złodziej mógłby opchnąć".
Nie myśląc jednak o tym, nawet przyjmując, że mieszkanie Lotty jest gdzieś na Pokątnej, musiałoby ono ze trzy razy zmieścić się już w holu tego domu, nie ważne jakie by nie było.
- Chociaż domyślam się, że ten ogród jest wielkości Hyde Parku, czy coś. - dodała, uśmiechając się na powrót i wzruszając ramionami. No, bo... właściwie to co z tego? To wszystko robiło wrażenie i ją oczarowywało, w sumie to bawił ją fakt, że dla kogoś to jest najzwyklejsza norma, ale w końcu nie miejsce jest tu najważniejsze.
- A w twoim pokoju pewnie odkryję jakiej drużynie kibicujesz. Masz plakaty? W ogóle czemu jeszcze nie spytałam o drużynę? - wpadła jej nagle do głowy taka oczywistość i po prostu ruszyła za chłopakiem, nie mogąc się jednak powstrzymać, by po drodze nie dotknąć pięknego rzeźbienia w kawałku drewna w ścianie.
Dalsza podróż też była przyjemna. Otoczenie faktycznie było dość wyjątkowe, a historia o entach przypadła jej do gustu. Wyobrażała sobie małego Titusa ganiającego między tymi drzewami i poszukującego w nich oznak życia.
Wydawało jej się niesamowite, że taki teren w ogóle może do kogoś należeć. Każdy kawałek pochłaniała wzrokiem z wyraźnym zaciekawieniem, za to kiedy jej oczom ukazała się posiadłość... powiedzieć, że była pod wrażeniem to mało powiedziane.
- Przecież wy byście tutaj ludność połowy miasta pomieścili. - stwierdziła całkiem poważnie, kiedy się zbliżali. Wielkie wrota wyglądały jej na ciężkie i już spodziewała się, że potrzebny jest wielki lokaj albo jakieś silne zaklęcie do otwierania ich - jednak Titus pchnął je i wpuścił Lottę do środka.
To był drugi raz, kiedy Charlie widziała takie miejsce, ale wrażenie było bardzo podobne. Choć posiadłość Ollivanderów wydawała się jeszcze bardziej bogata i pełna wszystkiego, jednocześnie rzeźbienia i spora ilość drewna jakoś wyjątkowo tu pasowały. Przez chwilę po prostu stałą i rozglądała się, nie martwiąc tym, jak to musi wyglądać. Znów czuła się jakaś taka dziwnie mała w tym wszystkim.
- Macie tu ukryte przejścia i tajemne pokoje? - zapytała o to, co w opowieściach o Hogwarcie wydawało jej się jedną z najfajniejszych rzeczy. Chodzenie po zamku, pozostając całkowicie niezauważoną. A to? Tutaj muszą być jakieś magiczne niesamowitości. Przecież tu jest wszystko.
- Ogród? Bo domyślam się, że kiedy zobaczę salon, będziesz musiał zbierać moją szczękę z podłogi. - stwierdziła szczerze, bo i ukrywanie faktu, że to co widzi robi na niej wrażenie wydawało jej się bezsensowne. Lubiła być bezpośrednia. A przecież Titus widzi jej reakcję. Mógł się jej z resztą spodziewać. Nie widział mieszkania Charlie, nie wiedział nawet, że znajduje się ono na Nokturnie, bo póki co ta wspomniała jedynie, że jest ono "bardzo blisko", żeby nie czuł się zobowiązany ją odprowadzać. Nie tyle przez wstyd, co z obawy, że po drodze ktoś by ich napadł. Lotta była przyzwyczajona do Nokturnu i potrafiła się po nim poruszać, wiele osób znała i wiedziała kogo unikać, a ludzie raczej wiedzieli, że z niczym cennym nie chodzi, ale Titus? Od niego na kilometr bije "mam w kieszeni fortunę, a jeśli nie mam gotówki to na pewno coś wartościowego, co złodziej mógłby opchnąć".
Nie myśląc jednak o tym, nawet przyjmując, że mieszkanie Lotty jest gdzieś na Pokątnej, musiałoby ono ze trzy razy zmieścić się już w holu tego domu, nie ważne jakie by nie było.
- Chociaż domyślam się, że ten ogród jest wielkości Hyde Parku, czy coś. - dodała, uśmiechając się na powrót i wzruszając ramionami. No, bo... właściwie to co z tego? To wszystko robiło wrażenie i ją oczarowywało, w sumie to bawił ją fakt, że dla kogoś to jest najzwyklejsza norma, ale w końcu nie miejsce jest tu najważniejsze.
- A w twoim pokoju pewnie odkryję jakiej drużynie kibicujesz. Masz plakaty? W ogóle czemu jeszcze nie spytałam o drużynę? - wpadła jej nagle do głowy taka oczywistość i po prostu ruszyła za chłopakiem, nie mogąc się jednak powstrzymać, by po drodze nie dotknąć pięknego rzeźbienia w kawałku drewna w ścianie.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
- Nie mogę ci powiedzieć, wtedy przestałyby być ukryte i tajemne. - rzucił z delikatnym uśmiechem. Pewnie były tu jakieś przejścia-skróty, które prowadziły z jednego końca dworku do drugiego, pewnie były pokoje, które Titus mógłby nazwać tajemnymi, bo zwyczajnie spędzał tam tak mało czasu, że wciąż potrafiły go zaskoczyć.
- W takim razie do ogrodu! - zawołał wyciągając przed siebie jedną rękę - Coś w tym w sumie jest, ogród jest ogromny. - stwierdził zgodnie z prawdą - nie było co zatajać takich kwestii, sama zresztą zaraz zobaczy jak wygląda obszar otaczający dworek. Poprowadził ją dalej wgłąb domu - przez potężny hol, tuż obok bogato zdobionych schodów prowadzących na piętro, dalej przez kolejne pomieszczenia - jedno było bardziej niesamowite od drugiego - Oczywiście, że mam! Jastrzębie górą! Lubię ich agresywną grę. - pokiwał głową - A ty? - lubił pogadać o Quidditchu, tym bardziej kiedy ktoś kibicował tej samej drużynie.
Przeszli przez kolejną komnatę i wreszcie wyszli na zewnątrz, do oranżerii, gdzie ciało otulało przyjemne ciepło, utrzymujące się tu za pomocą magii. Zieleń otaczała kamienne łuki mieszczące się ponad ich głowami. Przyjemna, kwiatowa woń pieściła nozdrza, ale Titus nie dał jej za długo rozkoszować się owym zapachem - minął stojący w centrum stolik okryty szmaragdowym obrusem tak długim, że spływał aż do samej ziemi, w końcu otworzył kolejne, tym razem szklane drzwi (malowane pędzlem mrozu w fantazyje wzory przywodzące na myśl tutejszą florę), wpuszczając do środka nieprzyjemny chłód. Liście oraz płatki zafalowały, tak samo zresztą jak ciężkie poły titusowego płaszcza, a on sam wyciągnął rękę, tym oto gestem zachęcając do zejścia po dwóch czy trzech kamiennym schodkach, prosto na otwarty ogród, w zimie zalany puchową bielą. W wiosnę jego matka dbała o znajdujące się tu rośliny, po prostu lubiła to robić. Teraz jednak wcale nie musiała. Zamknął za sobą wrota, zaraz za dziewczyną schodzą kilka stopni niżej, prosto do alejek, nad którymi górowały łuki oplecione gałązkami - wyglądało to trochę jak labirynt i zapewne ktoś, kto był tu pierwszy raz zgubiłby się od razu, ale panicz Ollivander znał owe miejsce jak własną kieszeń.
- Mniemam, że chcesz zobaczyć fontannę? - zapytał. Spacer krętymi ścieżkami nie był długi - już za moment ich oczom ukazała się kamienna fontanna - okrągła, ozdobiona w roślinne wzory, połaczona z kanałem, który prowadził prosto do jeziora. W jej centrum znajdowała się dziwna figura - coś jakby młody chłopiec z wyciągniętymi w górę nogami, oparty na wielkiej kuli z dłońmi złożonymi pod nią, z których leniwie sączyły się strumienie lodowatej wody. Titus zatrzymał się tuż obok, wsuwając ręce w kieszenie płaszcza.
- Jak wrzucisz tu pieniądz i wypowiesz życzenie to na pewno się spełni. Tak przynajmniej twierdzą niektórzy. - faktycznie, jeśli pomiędzy nenufarami dało się dostrzec dno, to błyszczało ono złotem galeonów. Sam Titus co rusz wrzucał tu monety, szczególnie kiedy był młodszy - Tylko wiesz, musisz je wypowiedzieć głośno i wyraźnie. - to akurat był taki dodatek od niego, bo zwyczajnie był ciekawy czego mógłby sobie życzyć jego gość.
- W takim razie do ogrodu! - zawołał wyciągając przed siebie jedną rękę - Coś w tym w sumie jest, ogród jest ogromny. - stwierdził zgodnie z prawdą - nie było co zatajać takich kwestii, sama zresztą zaraz zobaczy jak wygląda obszar otaczający dworek. Poprowadził ją dalej wgłąb domu - przez potężny hol, tuż obok bogato zdobionych schodów prowadzących na piętro, dalej przez kolejne pomieszczenia - jedno było bardziej niesamowite od drugiego - Oczywiście, że mam! Jastrzębie górą! Lubię ich agresywną grę. - pokiwał głową - A ty? - lubił pogadać o Quidditchu, tym bardziej kiedy ktoś kibicował tej samej drużynie.
Przeszli przez kolejną komnatę i wreszcie wyszli na zewnątrz, do oranżerii, gdzie ciało otulało przyjemne ciepło, utrzymujące się tu za pomocą magii. Zieleń otaczała kamienne łuki mieszczące się ponad ich głowami. Przyjemna, kwiatowa woń pieściła nozdrza, ale Titus nie dał jej za długo rozkoszować się owym zapachem - minął stojący w centrum stolik okryty szmaragdowym obrusem tak długim, że spływał aż do samej ziemi, w końcu otworzył kolejne, tym razem szklane drzwi (malowane pędzlem mrozu w fantazyje wzory przywodzące na myśl tutejszą florę), wpuszczając do środka nieprzyjemny chłód. Liście oraz płatki zafalowały, tak samo zresztą jak ciężkie poły titusowego płaszcza, a on sam wyciągnął rękę, tym oto gestem zachęcając do zejścia po dwóch czy trzech kamiennym schodkach, prosto na otwarty ogród, w zimie zalany puchową bielą. W wiosnę jego matka dbała o znajdujące się tu rośliny, po prostu lubiła to robić. Teraz jednak wcale nie musiała. Zamknął za sobą wrota, zaraz za dziewczyną schodzą kilka stopni niżej, prosto do alejek, nad którymi górowały łuki oplecione gałązkami - wyglądało to trochę jak labirynt i zapewne ktoś, kto był tu pierwszy raz zgubiłby się od razu, ale panicz Ollivander znał owe miejsce jak własną kieszeń.
- Mniemam, że chcesz zobaczyć fontannę? - zapytał. Spacer krętymi ścieżkami nie był długi - już za moment ich oczom ukazała się kamienna fontanna - okrągła, ozdobiona w roślinne wzory, połaczona z kanałem, który prowadził prosto do jeziora. W jej centrum znajdowała się dziwna figura - coś jakby młody chłopiec z wyciągniętymi w górę nogami, oparty na wielkiej kuli z dłońmi złożonymi pod nią, z których leniwie sączyły się strumienie lodowatej wody. Titus zatrzymał się tuż obok, wsuwając ręce w kieszenie płaszcza.
- Jak wrzucisz tu pieniądz i wypowiesz życzenie to na pewno się spełni. Tak przynajmniej twierdzą niektórzy. - faktycznie, jeśli pomiędzy nenufarami dało się dostrzec dno, to błyszczało ono złotem galeonów. Sam Titus co rusz wrzucał tu monety, szczególnie kiedy był młodszy - Tylko wiesz, musisz je wypowiedzieć głośno i wyraźnie. - to akurat był taki dodatek od niego, bo zwyczajnie był ciekawy czego mógłby sobie życzyć jego gość.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- W takim razie kiedyś ich poszukamy. Kiedy twoi rodzice wyjdą na dłużej. - zadecydowała, bo zabawa w tak wielkim domu wydawała się jej bardzo kusząca. Kusiła ją cała przestrzeń, jaką widziała otoczona wysokimi ścianami o pięknych zdobieniach, pełna niesamowitego bogactwa. W tych ścianach muszą kryć się jakieś sekrety może mroczne, może zabawne lub romantyczne. Ale coś musi przecież być! Szczególnie, że posiadłość jest pewnie bardzo stara i znajduje się w posiadaniu Ollivanderów od wielu pokoleń.
- Harpie rzecz jasna. Mają klasę i kiedy tylko będą miały okazję, dokopią tym bucom. - oznajmiła pewnym tonem. Nie traktowała sportu szczególnie poważnie, jednak fakt, że drużyna złożona wyłącznie z kobiet (szczególnie w tych czasach!) zdobywa sukcesy nawet jeśli nie najważniejsze medale, to znajduje się gdzieś w szeroko pojętej czołówce bardzo jej się podobał. Bo kobiety też mogą być twarde!
Kiedy przeszli oranżerią, rozglądała się dookoła wyraźnie oczarowana. To miejsce było piękne mimo, że to na pewno nie był jego najwspanialszy czas. Pewnie latem zapiera dech w piersiach. Nie narzekała jednak i ruszyła za Titusem, łapiąc go przy tym za dłoń - bo taki miała kaprys i, bo pomyślała, że może. I fakt, że mogła dać sobie to prawo bardzo ją rozweselił mimo, że on może uzna ją za zbyt śmiałą? Nie miała jednak ochoty zgrywać ślepej, przecież wiedziała, że mu się podoba, przecież to było jasne, że coś się między nimi dzieje i, choć nie nazywała tego jeszcze zbyt hucznie, mogła przecież się w to bawić na równi z nim.
Z resztą wystarczy, że kłamie na temat zdolności i wieku, nie musi całkiem udawać innej.
A jego dość duża w porównaniu z jej ręką dłoń była przyjemnie ciepła, więc zacisnęła na niej palce delikatnie i spojrzała na niego, uśmiechając się przy tym bez cienia skrępowania, za to widocznie bardzo zadowolona.
- Oczywiście, że chcę. - stwierdziła, choć już w tej chwili wszystko dookoła wydawało jej się wspaniałe. Kiedy do tego dotarli do fontanny, przez chwilę na nią patrzyła. To jak wyciąć coś pięknego z parku i wprojektować to coś w swój dom. Ollivanderowie zrobili sobie park w domu, a przecież ich posiadłość i tak była otoczona naturą. To wszystko miało swój niesamowity urok.
Lotta w końcu puściła dłoń chłopaka, żeby przeszukać kieszenie swojego lichego płaszcza w poszukiwaniu monety.
- Hmm... W takim razie niech Titus Ollivander na następnej lekcji jazdy zmieni się w osła po zajęciu miejsca za kierownicą. - powiedziała, choć nie wykonała ruchu w stronę fontanny i spojrzała na swojego rozmówcę uważnie. Uśmiechnęła się przy tym pod nosem.
- Nawet małe dzieci wiedzą, że życzeń nie wolno mówić na głos, wścibski pańczyku. - oznajmiła mu rzecz jasna bardzo poważnym tonem i znowu spojrzała na fontannę zastanawiając się nad życzeniem. A miała ich wiele, nawet bardzo wiele, choć na tę chwilę jedno wydawało się szczególne. Kiedy spotykała się z Titusem, trochę jakby wchodziła w inny świat, jakby jej życie było podzielone na dwa działy i w tej chwili nie zastanawiała się ani nad swoim domem, ani niczym innym. Tamto teraz nie miało znaczenia.
Niech ta bajka się nie kończy.
Pomyślała, choć przecież czuła, że to naiwne. A jednak nikt nie zabroni życzeniom być naiwnymi, więc wrzuciła swojego galeona do fontanny i patrzyła, jak szybko tonie.
- Możesz mi opowiedzieć swoje życzenia, które ci ta fontanna spełniła. Były jakieś? - spytała, podchodząc bliżej i zerkając w dół, by przyjrzeć się uważniej złotej warstwie marzeń na samym dnie.
- Harpie rzecz jasna. Mają klasę i kiedy tylko będą miały okazję, dokopią tym bucom. - oznajmiła pewnym tonem. Nie traktowała sportu szczególnie poważnie, jednak fakt, że drużyna złożona wyłącznie z kobiet (szczególnie w tych czasach!) zdobywa sukcesy nawet jeśli nie najważniejsze medale, to znajduje się gdzieś w szeroko pojętej czołówce bardzo jej się podobał. Bo kobiety też mogą być twarde!
Kiedy przeszli oranżerią, rozglądała się dookoła wyraźnie oczarowana. To miejsce było piękne mimo, że to na pewno nie był jego najwspanialszy czas. Pewnie latem zapiera dech w piersiach. Nie narzekała jednak i ruszyła za Titusem, łapiąc go przy tym za dłoń - bo taki miała kaprys i, bo pomyślała, że może. I fakt, że mogła dać sobie to prawo bardzo ją rozweselił mimo, że on może uzna ją za zbyt śmiałą? Nie miała jednak ochoty zgrywać ślepej, przecież wiedziała, że mu się podoba, przecież to było jasne, że coś się między nimi dzieje i, choć nie nazywała tego jeszcze zbyt hucznie, mogła przecież się w to bawić na równi z nim.
Z resztą wystarczy, że kłamie na temat zdolności i wieku, nie musi całkiem udawać innej.
A jego dość duża w porównaniu z jej ręką dłoń była przyjemnie ciepła, więc zacisnęła na niej palce delikatnie i spojrzała na niego, uśmiechając się przy tym bez cienia skrępowania, za to widocznie bardzo zadowolona.
- Oczywiście, że chcę. - stwierdziła, choć już w tej chwili wszystko dookoła wydawało jej się wspaniałe. Kiedy do tego dotarli do fontanny, przez chwilę na nią patrzyła. To jak wyciąć coś pięknego z parku i wprojektować to coś w swój dom. Ollivanderowie zrobili sobie park w domu, a przecież ich posiadłość i tak była otoczona naturą. To wszystko miało swój niesamowity urok.
Lotta w końcu puściła dłoń chłopaka, żeby przeszukać kieszenie swojego lichego płaszcza w poszukiwaniu monety.
- Hmm... W takim razie niech Titus Ollivander na następnej lekcji jazdy zmieni się w osła po zajęciu miejsca za kierownicą. - powiedziała, choć nie wykonała ruchu w stronę fontanny i spojrzała na swojego rozmówcę uważnie. Uśmiechnęła się przy tym pod nosem.
- Nawet małe dzieci wiedzą, że życzeń nie wolno mówić na głos, wścibski pańczyku. - oznajmiła mu rzecz jasna bardzo poważnym tonem i znowu spojrzała na fontannę zastanawiając się nad życzeniem. A miała ich wiele, nawet bardzo wiele, choć na tę chwilę jedno wydawało się szczególne. Kiedy spotykała się z Titusem, trochę jakby wchodziła w inny świat, jakby jej życie było podzielone na dwa działy i w tej chwili nie zastanawiała się ani nad swoim domem, ani niczym innym. Tamto teraz nie miało znaczenia.
Niech ta bajka się nie kończy.
Pomyślała, choć przecież czuła, że to naiwne. A jednak nikt nie zabroni życzeniom być naiwnymi, więc wrzuciła swojego galeona do fontanny i patrzyła, jak szybko tonie.
- Możesz mi opowiedzieć swoje życzenia, które ci ta fontanna spełniła. Były jakieś? - spytała, podchodząc bliżej i zerkając w dół, by przyjrzeć się uważniej złotej warstwie marzeń na samym dnie.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Energicznie pokiwał głową - pomysł wspólnego zapuszczania się w najbardziej tajemnicze rejony domu Ollivanderów bardzo przypadł mu do gustu. Zawsze to przyjemniej odkrywać tajemnice z kimś niż w samotności. W samotności to przecież żadna zabawa!...
- Pffff! Chyba sobie kpisz! - nie sądził by Harpie kiedykolwiek dokopały Jastrzębiom. No niedoczekanie! Ale nie było co się kłócić, bo zapewne mogliby sprzeczać się w tej kwestii do końca życia...
Opuścił spojrzenie na ich splecione dłonie, z początku nieco zaskoczony, szybko zacisnął mocniej palce, obrzucając Charlotte szerokim uśmiechem. Miło było czuć ciepło jej drobnej dłoni i fakturę skóry, gdy przesunął kciukiem po wierzchu. On sam miał twarde, szorstkie ręce - zapewne przez to, że wiecznie zapominał rękawiczek, narażając się na przemrożone kostki i zdrętwiałe palce.
Spojrzał na nią z ukosa słysząc życzenie, ale nie mógł się nie roześmiać.
- A co, jeśli by się spełniło? Poszłabyś na lody z osłem? - nie miałaby wyboru! - No cóż, warto było spróbować. - delikatnie wzruszył ramionami. Powodził wzrokiem za monetą, która zaraz utonęła dołaczając do innych, leżących na dnie od wielu, wielu dni, tygodni, miesięcy czy nawet lat!
- Hm, niech się zastanowię. - zmarszczył brwi, przesuwając jedną dłonią po policzku. Przez moment dumał nad tym wszystkim w milczeniu - Jak byłem mały to zawsze prosiłem o głupie rzeczy. O sanki na przykład. O, albo o to, żeby w dzień moich urodzin świeciło słońce, żebyśmy mogli spędzić je w ogrodzie. - roześmiał się. Nigdy w życiu nie zaznał przykrości - dzieciństwo zaliczał do wyjątkowo udanych, nie brakowało mu przecież niczego, żył z dala od waśni ówczesnego świata chowając się w ogrodach Ollivanderów - Później często prosiłem o to, żeby ojciec znowu zaczął się do mnie odzywać i żeby było jak dawniej, zanim poszedłem do Hogwartu i w końcu się spełniło. - dodał nieco poważniej. Pewnie opowiadał jej o swoich napiętych relacjach z ojcem, które uległy znacznemu ociepleniu dopiero kiedy skończył piąty rok.
- A ostatnio, kiedy byłem tu kilka dni wstecz... - zaczął, na nowo sięgając jej dłoni. Odwrócił się w kierunku Charlotte i zbliżył - Poprosiłem o to... - kontynuował, unosząc wolną dłoń by delikatnie przesunąć palcami po piegatym policzku dziewczęcia. Wbił sporzenie w jej ślepia w kolorze czystego nieba - Bym mógł skraść ci pocałunek. - zakończył, pochylając się w jej kierunku (w końcu była od niego znacznie niższa) i skaładając czuły pocałunek na jej miękkich wargach. Gdyby tylko wiedział, że wciąż jest nieletnia!...
- Pffff! Chyba sobie kpisz! - nie sądził by Harpie kiedykolwiek dokopały Jastrzębiom. No niedoczekanie! Ale nie było co się kłócić, bo zapewne mogliby sprzeczać się w tej kwestii do końca życia...
Opuścił spojrzenie na ich splecione dłonie, z początku nieco zaskoczony, szybko zacisnął mocniej palce, obrzucając Charlotte szerokim uśmiechem. Miło było czuć ciepło jej drobnej dłoni i fakturę skóry, gdy przesunął kciukiem po wierzchu. On sam miał twarde, szorstkie ręce - zapewne przez to, że wiecznie zapominał rękawiczek, narażając się na przemrożone kostki i zdrętwiałe palce.
Spojrzał na nią z ukosa słysząc życzenie, ale nie mógł się nie roześmiać.
- A co, jeśli by się spełniło? Poszłabyś na lody z osłem? - nie miałaby wyboru! - No cóż, warto było spróbować. - delikatnie wzruszył ramionami. Powodził wzrokiem za monetą, która zaraz utonęła dołaczając do innych, leżących na dnie od wielu, wielu dni, tygodni, miesięcy czy nawet lat!
- Hm, niech się zastanowię. - zmarszczył brwi, przesuwając jedną dłonią po policzku. Przez moment dumał nad tym wszystkim w milczeniu - Jak byłem mały to zawsze prosiłem o głupie rzeczy. O sanki na przykład. O, albo o to, żeby w dzień moich urodzin świeciło słońce, żebyśmy mogli spędzić je w ogrodzie. - roześmiał się. Nigdy w życiu nie zaznał przykrości - dzieciństwo zaliczał do wyjątkowo udanych, nie brakowało mu przecież niczego, żył z dala od waśni ówczesnego świata chowając się w ogrodach Ollivanderów - Później często prosiłem o to, żeby ojciec znowu zaczął się do mnie odzywać i żeby było jak dawniej, zanim poszedłem do Hogwartu i w końcu się spełniło. - dodał nieco poważniej. Pewnie opowiadał jej o swoich napiętych relacjach z ojcem, które uległy znacznemu ociepleniu dopiero kiedy skończył piąty rok.
- A ostatnio, kiedy byłem tu kilka dni wstecz... - zaczął, na nowo sięgając jej dłoni. Odwrócił się w kierunku Charlotte i zbliżył - Poprosiłem o to... - kontynuował, unosząc wolną dłoń by delikatnie przesunąć palcami po piegatym policzku dziewczęcia. Wbił sporzenie w jej ślepia w kolorze czystego nieba - Bym mógł skraść ci pocałunek. - zakończył, pochylając się w jej kierunku (w końcu była od niego znacznie niższa) i skaładając czuły pocałunek na jej miękkich wargach. Gdyby tylko wiedział, że wciąż jest nieletnia!...
- Na pewno byłbyś bardzo przystojnym osłem.
Stwierdziła pewnym tonem, zerkając na chwilę na chłopaka, zaraz jednak zwracając spojrzenie na monety. Każda z nich to jakieś życzenie. Wiele z nich pewnie Titusa. Sanki, o których mówi, czy inne bzdury. Znów pomyślała o nim jako o dzieciaku. Lubiła wyobrażać sobie jego życie, jakby było całkowicie z innej książki. Chciała go po prostu lepiej poznać. I o dziwo w ogóle nie czuła się zazdrosna o wszystko, co ma, lub miał. Raczej była zwyczajnie ciekawa.
Skinęła lekko głową, kiedy słyszała o dalszych życzeniach. Kilka monet fontanna zarobiła przez surowego ojca, przez kłótnie i potrzebę akceptacji chłopaka. Kilka pewnie przez późniejsze ambicje, kolejne plany. Może jest tu moneta, jaką Titus opłacił swoje motoryzacyjne plany? A może jakaś dzięki której był Gryfonem? Ciekawe, co by było gdyby którąś wyłowić - życzenie by się cofnęło?
Nie zamierzała próbować.
Kiedy Titus znów złapał jego dłoń, zerknęła na niego. Jej dłonie także nie były tak gładkie, jak pewnie być powinny. Podobnie jak jej towarzysz panna Moore nie miała rękawiczek, a mróz niestety źle obchodzi się ze skórą. Czy to ma jednak teraz jakiekolwiek znaczenie?
Już po chwili czuła jego dłoń na swoim policzku i była tym lekko zdezorientowana. Nie miała jednak ochoty uciekać, a wręcz przeciwnie, wpatrywała się w jego oczy i nie drgnęła ani o milimetr, kiedy Titus zbliżał się bardziej i bardziej, by w końcu skraść jej pierwszy pocałunek. Dopiero, kiedy jego wargi sięgnęły jej ust, ocknęła się jakby, starając się odwzajemnić pieszczotę, pewnie niewprawnie, całkowicie intuicyjnie. Dłoń, która wciąż była złączona z dłonią Ollivandera zacisnęła się mocniej.
Mało kiedy chłopcy potrafią wyczuć ten, właśnie ten moment albo stworzyć podobną atmosferę. Titusowi się udało i Charlie będzie mogła wspominać swój pierwszy pocałunek bardzo dobrze. Nie ważne, jak skończy się ta historia.
Kiedy się od niej odsuwał, znów jakby na moment znieruchomiała. Czuła za to, że jej policzki się zaczerwieniły i zrobiło jej się głupio. Znów przez jej głowę przebiegło milion myśli: od tego, jakie to przyjemne, przez lęk czy ona dobrze całuje, aż po mniej wygodne głosiki rozsądku "to chyba jest chwila na szczerą rozmowę". Ale co będzie, kiedy ona powie mu prawdę, a on ją zostawi? Nie, zdecydowanie nie chciała o tym teraz myśleć.
Tylko co, jeśli później on poczuje się zraniony?
- Potrafisz sprawić, że mam w głowie więcej myśli, niż mogłabym wypowiedzieć. - odezwała się w końcu i sama sięgnęła dłonią do jego policzka, pogładziła go delikatnie. Nie chciałaby, żeby czuł się oszukany, ale teraz i tak by się czuł. Chciała, żeby poznał ją lepiej, zanim odkryje, że za tym, co najwidoczniej mu się podoba kryje się kłamczucha. Bo może wtedy da jej szansę mimo wszystko? Choć trochę czasu. Nie będzie przecież kłamać wiecznie.
- W każdym razie fontanna jak widać działa. - Oby.
Stwierdziła pewnym tonem, zerkając na chwilę na chłopaka, zaraz jednak zwracając spojrzenie na monety. Każda z nich to jakieś życzenie. Wiele z nich pewnie Titusa. Sanki, o których mówi, czy inne bzdury. Znów pomyślała o nim jako o dzieciaku. Lubiła wyobrażać sobie jego życie, jakby było całkowicie z innej książki. Chciała go po prostu lepiej poznać. I o dziwo w ogóle nie czuła się zazdrosna o wszystko, co ma, lub miał. Raczej była zwyczajnie ciekawa.
Skinęła lekko głową, kiedy słyszała o dalszych życzeniach. Kilka monet fontanna zarobiła przez surowego ojca, przez kłótnie i potrzebę akceptacji chłopaka. Kilka pewnie przez późniejsze ambicje, kolejne plany. Może jest tu moneta, jaką Titus opłacił swoje motoryzacyjne plany? A może jakaś dzięki której był Gryfonem? Ciekawe, co by było gdyby którąś wyłowić - życzenie by się cofnęło?
Nie zamierzała próbować.
Kiedy Titus znów złapał jego dłoń, zerknęła na niego. Jej dłonie także nie były tak gładkie, jak pewnie być powinny. Podobnie jak jej towarzysz panna Moore nie miała rękawiczek, a mróz niestety źle obchodzi się ze skórą. Czy to ma jednak teraz jakiekolwiek znaczenie?
Już po chwili czuła jego dłoń na swoim policzku i była tym lekko zdezorientowana. Nie miała jednak ochoty uciekać, a wręcz przeciwnie, wpatrywała się w jego oczy i nie drgnęła ani o milimetr, kiedy Titus zbliżał się bardziej i bardziej, by w końcu skraść jej pierwszy pocałunek. Dopiero, kiedy jego wargi sięgnęły jej ust, ocknęła się jakby, starając się odwzajemnić pieszczotę, pewnie niewprawnie, całkowicie intuicyjnie. Dłoń, która wciąż była złączona z dłonią Ollivandera zacisnęła się mocniej.
Mało kiedy chłopcy potrafią wyczuć ten, właśnie ten moment albo stworzyć podobną atmosferę. Titusowi się udało i Charlie będzie mogła wspominać swój pierwszy pocałunek bardzo dobrze. Nie ważne, jak skończy się ta historia.
Kiedy się od niej odsuwał, znów jakby na moment znieruchomiała. Czuła za to, że jej policzki się zaczerwieniły i zrobiło jej się głupio. Znów przez jej głowę przebiegło milion myśli: od tego, jakie to przyjemne, przez lęk czy ona dobrze całuje, aż po mniej wygodne głosiki rozsądku "to chyba jest chwila na szczerą rozmowę". Ale co będzie, kiedy ona powie mu prawdę, a on ją zostawi? Nie, zdecydowanie nie chciała o tym teraz myśleć.
Tylko co, jeśli później on poczuje się zraniony?
- Potrafisz sprawić, że mam w głowie więcej myśli, niż mogłabym wypowiedzieć. - odezwała się w końcu i sama sięgnęła dłonią do jego policzka, pogładziła go delikatnie. Nie chciałaby, żeby czuł się oszukany, ale teraz i tak by się czuł. Chciała, żeby poznał ją lepiej, zanim odkryje, że za tym, co najwidoczniej mu się podoba kryje się kłamczucha. Bo może wtedy da jej szansę mimo wszystko? Choć trochę czasu. Nie będzie przecież kłamać wiecznie.
- W każdym razie fontanna jak widać działa. - Oby.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Czuł jak żoładek podchodzi mu do gardła jakby niesiony przez stado motyli trzepoczących malutkimi skrzydełkami i było to bardzo przyjemne. Rozkoszne ciepło wypełniło jego ciało po sam czubeczek głowy, ba! Po końcówki króciutkich włosów! Pewnie nie był to jego pierwszy w życiu pocałunek, pewnie skradł kilka całusów gryfońskim pannom, kiedy nieuważnie stawały pod jemiołą podczas świąt Bożego Narodzenia, które często spędzał w zamku... To jednak było coś zupełnie innego! Czuł jak płoną mu policzki - nie ze wstydu, z czystej ekscytacji - że go nie odrzuciła, że odwzajemniła ten czuły gest, nawet jeśli nieporadnie - w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Mógłby stać tu i całować jej słodkie usta dopóki nie zasypałby ich śnieg, a później nie odmroziły wiosenne promienie słońca. Chciałby by ta chwila trwała wiecznie, ale póki co została ona zamknięta w specjalnej szufladce w titusowej pamięci i jego sercu, które w tej chwili biło szybciej niż zwykle.
- Wydaje mi się, że żadne słowa nie są teraz potrzebne. - stwierdził z delikatnym uśmiechem, czując ciepło jej dłoni na swoim policzku. To smutne, że ich znajomość opierała się na kłamstwie, ale może warto zadać sobie pytanie czy podobała mu się ex Puchonka, czy po prostu Lotta? Pewnie niebawem się okaże!
- Działa. I to jak marzenie. - dodał ze śmiechem - Chodźmy do środka, robi się coraz zimniej, chyba będzie śnieżyć. - szare, skłębione chmury unoszące się ponad ogrodem wyglądały trochę niepokojąco. Chciał pokazać jej swój pokój i gramofon, który stał na jednej z drewnianych komód. I plakaty i wszystkie inne drobnostki, które wskazywały na to, że nie mieszka tam kolejny czterdziestoletni szlachcic tylko młodzieniec, a było ich stosunkowo mało...
Pociągnął ją za rękę, znowu przez wąskie aleje i dalej przez oranżerię, ostatecznie na piętro, w końcu w jedne z kilkunastu drzwi - stare, skrzypiące z każdym ruchem, nieoliwione pewnie od całych dekad!...
Wnętrze faktycznie było trochę napompowane - fotele na skręconych nóżkach, wypolerowane stoliki, rośliny i drobne rzeźby, które matka znosiła mu do pokoju kiedy nie znalazła im miejsca w innych częściach posiadłości. Były też drobne ozdoby świadczące o czymś całkiem innym - kilka plakatów Jastrzębi, chorągiewki w barwach Gryffindoru z ryczącem lwem i wreszcie wspomniany wyżej gramofon, wokół którego leżały winyle rozrzucone po komodzie. To tam się skierował uruchamiając jedną z płyt króla rock'n'rolla - samego Elvisa Presleya. Radosne dźwięki rozeszły się po pomieszczeniu, a Titus ruszył w jej kierunku tanecznym krokiem, ostatecznie łapiąc Lottę w pas by porwać ją do tańca! Kiedyś uczył się walca i tych wszystkich tańców, które teoretycznie musiał znać, a później odkrył, że dzikie harce małpiszona są znacznie zabawniejsze i zdecydowanie bardziej pasują do wesołych rytmów muzyki rozrywkowej tych czasów.
- Wydaje mi się, że żadne słowa nie są teraz potrzebne. - stwierdził z delikatnym uśmiechem, czując ciepło jej dłoni na swoim policzku. To smutne, że ich znajomość opierała się na kłamstwie, ale może warto zadać sobie pytanie czy podobała mu się ex Puchonka, czy po prostu Lotta? Pewnie niebawem się okaże!
- Działa. I to jak marzenie. - dodał ze śmiechem - Chodźmy do środka, robi się coraz zimniej, chyba będzie śnieżyć. - szare, skłębione chmury unoszące się ponad ogrodem wyglądały trochę niepokojąco. Chciał pokazać jej swój pokój i gramofon, który stał na jednej z drewnianych komód. I plakaty i wszystkie inne drobnostki, które wskazywały na to, że nie mieszka tam kolejny czterdziestoletni szlachcic tylko młodzieniec, a było ich stosunkowo mało...
Pociągnął ją za rękę, znowu przez wąskie aleje i dalej przez oranżerię, ostatecznie na piętro, w końcu w jedne z kilkunastu drzwi - stare, skrzypiące z każdym ruchem, nieoliwione pewnie od całych dekad!...
Wnętrze faktycznie było trochę napompowane - fotele na skręconych nóżkach, wypolerowane stoliki, rośliny i drobne rzeźby, które matka znosiła mu do pokoju kiedy nie znalazła im miejsca w innych częściach posiadłości. Były też drobne ozdoby świadczące o czymś całkiem innym - kilka plakatów Jastrzębi, chorągiewki w barwach Gryffindoru z ryczącem lwem i wreszcie wspomniany wyżej gramofon, wokół którego leżały winyle rozrzucone po komodzie. To tam się skierował uruchamiając jedną z płyt króla rock'n'rolla - samego Elvisa Presleya. Radosne dźwięki rozeszły się po pomieszczeniu, a Titus ruszył w jej kierunku tanecznym krokiem, ostatecznie łapiąc Lottę w pas by porwać ją do tańca! Kiedyś uczył się walca i tych wszystkich tańców, które teoretycznie musiał znać, a później odkrył, że dzikie harce małpiszona są znacznie zabawniejsze i zdecydowanie bardziej pasują do wesołych rytmów muzyki rozrywkowej tych czasów.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Wpatrywała się w niego tak jeszcze chwilę, bo czuła się z tym tak po prostu szczęśliwa, aż wydawało się to dziwne i niemal nie na miejscu. Miała coraz większą ochotę uwierzyć w marzeniowe czary i w te wszystkie brednie zaczynając od wróżek, na spełniających życzenia fontannach kończąc, byle tylko jej prośba mogła się spełnić.
Zaraz jednak znowu szli najpierw wspaniałym ogrodem i jakoś tak nawet jej nie przeszkadzało, że jest mroźno, potem oranżerią, korytarzem i schodami przez jakiś czas, bo przecież ten dom był taki olbrzymi. Rozglądała się i wyobrażała sobie, jak biegał tędy mały rozrabiaka, którego starsza wersja właśnie ciągnie ją za rękę jakby to, że są w takim miejscu było tak po prostu oczywiste.
W końcu jednak znalazła się w jego pokoju - niby takim samym jak reszta domu, a jednak spersonalizowanym przez właściciela przy pomocy różnej maści drobiazgów.
Zdjęła z siebie płaszcz - bardziej jesienny, niż zimowy, dość stary i jakiś taki nie na miejscu wśród tych rzeczy, ale jakoś tak dobrze jej się go układało na sporym łóżku, jakoś tak wszystko jej pasowało. Potem zaczęła rozglądać się tym bardziej ciekawsko, kiedy chyba... jej chłopak? zajmował się muzyką.
Podeszła do chorągierek Gryffindoru, wzięła jedną i zakręciła - bo i zawsze miała ten nawyk dotykanie wszystkiego, co rzuci jej się w oczy - choć bardziej rozglądała się za jakimiś zdjęciami. Była ich ciekawa. Przyjaciół Titusa, może jakichś wspomnień z wycieczek, może jakichś starych, krępujących fotek z młodszych lat? Oglądała jednak wszystkie prywatne drobiazgi widocznie nimi zaciekawiona - spodziewała się sporej ilości mugolskich przedmiotów i je też znalazła. Podobnie z muzyką, choć o tym, że mają taki sam gust muzyczny wiedziała już od dawna.
- Musimy kiedyś pójść do klubu. - dorzuciła kolejnych punkt do ich i tak już długiej listy planów do zrealizowania. Choć ten akurat jest bardzo prosty i dość oczywisty, Charlie lubiła tańczyć i nawet sama dość często chodziła - a teraz jeszcze ma z kim! Może już czas, żeby te wszystkie plany zaczęli spisywać, bo mają ich już bardzo, bardzo dużo. A przecież znają się zaledwie chwilę!
Dalej jednak zamiast mówić cokolwiek, zaczęła się śmiać i ruszać. Pozwalała mu się kręcić, bo przecież nie pozwoliłby jej upaść, a kiedy nią akurat nie kręcił, albo od siebie nie odrzucał, by w odpowiedniej chwili złapać - sama się wygłupiała, bo rock to dzikie pląsy i wygłupy dla ludzi, których nie obchodzą poważniejsze tańce. I to jest jego najcudowniejszy urok.
Zaraz jednak znowu szli najpierw wspaniałym ogrodem i jakoś tak nawet jej nie przeszkadzało, że jest mroźno, potem oranżerią, korytarzem i schodami przez jakiś czas, bo przecież ten dom był taki olbrzymi. Rozglądała się i wyobrażała sobie, jak biegał tędy mały rozrabiaka, którego starsza wersja właśnie ciągnie ją za rękę jakby to, że są w takim miejscu było tak po prostu oczywiste.
W końcu jednak znalazła się w jego pokoju - niby takim samym jak reszta domu, a jednak spersonalizowanym przez właściciela przy pomocy różnej maści drobiazgów.
Zdjęła z siebie płaszcz - bardziej jesienny, niż zimowy, dość stary i jakiś taki nie na miejscu wśród tych rzeczy, ale jakoś tak dobrze jej się go układało na sporym łóżku, jakoś tak wszystko jej pasowało. Potem zaczęła rozglądać się tym bardziej ciekawsko, kiedy chyba... jej chłopak? zajmował się muzyką.
Podeszła do chorągierek Gryffindoru, wzięła jedną i zakręciła - bo i zawsze miała ten nawyk dotykanie wszystkiego, co rzuci jej się w oczy - choć bardziej rozglądała się za jakimiś zdjęciami. Była ich ciekawa. Przyjaciół Titusa, może jakichś wspomnień z wycieczek, może jakichś starych, krępujących fotek z młodszych lat? Oglądała jednak wszystkie prywatne drobiazgi widocznie nimi zaciekawiona - spodziewała się sporej ilości mugolskich przedmiotów i je też znalazła. Podobnie z muzyką, choć o tym, że mają taki sam gust muzyczny wiedziała już od dawna.
- Musimy kiedyś pójść do klubu. - dorzuciła kolejnych punkt do ich i tak już długiej listy planów do zrealizowania. Choć ten akurat jest bardzo prosty i dość oczywisty, Charlie lubiła tańczyć i nawet sama dość często chodziła - a teraz jeszcze ma z kim! Może już czas, żeby te wszystkie plany zaczęli spisywać, bo mają ich już bardzo, bardzo dużo. A przecież znają się zaledwie chwilę!
Dalej jednak zamiast mówić cokolwiek, zaczęła się śmiać i ruszać. Pozwalała mu się kręcić, bo przecież nie pozwoliłby jej upaść, a kiedy nią akurat nie kręcił, albo od siebie nie odrzucał, by w odpowiedniej chwili złapać - sama się wygłupiała, bo rock to dzikie pląsy i wygłupy dla ludzi, których nie obchodzą poważniejsze tańce. I to jest jego najcudowniejszy urok.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Już sama poręcz nosiła ślady użytkowana, bo mały Titus wiecznie zjeżdżał po niej na sam dół i w nosie miał wszelkie zakazy i nakazy. Nie raz oczywiście wyrżnął tyłkiem o podłogę, a później z płaczem uciekał w ramiona matki, bądź chował się pod płaszczem ojca, który za każdym razem powtarzał, że to tylko i wyłącznie jego wina i wcale nie powinien tak robić. Ale jak tu nie korzystać ze ślizgawki, skoro tak bardzo kusiła?... Było nawet takie zdjęcie w rodzinnym albumie (ten niestety znajdował się w sypialni rodziców na honorowym miejscu), na którym jechał w dół, ostatecznie lądując z płaczem prosto pod stopami fotografa. Teraz go niezwykle bawiło, ale wtedy wcale nie było mu do śmiechu. Inne fotografie zajmowały kominek w salonie, i ten w pokoju państwa Ollivander - Titus raczej nie miał ich za dużo, a jeśli już gdzieś się znajdowały to pewnie w wielu szufladach, rzucone luźno na wierzchu tudzież dnie. Trzecie imię? Chaos.
- Lepiej! Musimy wziąć udział w jakimś konkursie tańca, bo chyba nikt nie ma z nami szans! - stwierdził ze śmiechem. Tak sobie żartował, bo podejrzewał, że na takich potańcówkach poziom jest znacznie wyższy niż prezentowany tutaj, ale kto by się przejmował? W końcu uważał taniec za niezwykle pierwotny sposób wyrażania radości, a w tych swawolach radości było mnóstwo! Piruety i skręty, podskoki i obroty, wymachy i wykopy!... Jak się bawić to na całego i zmęczyć doszczętnie!
Wraz z końcem utworu Titus opadł na łóżko z głośnym westchnieniem.
- Podoba ci się tu? - zapytał. Chodziło nie tylko o dom, wszak widział, że ten zrobił na niej wielkie wrażenie, raczej o ten jeden pokój i wcale nie chciał usłyszeć, że meble są piękne i kolor ścian pasuje do ciemnego drewna... Przez chwilę zastanawiał się co jeszcze mógłby jej pokazać. Warsztat był chyba najbardziej niesamowitym miejscem w całym dworku, zdecydowanie najmagiczniejszym, ale ktoś kto nie był Ollivanderem nie miał do niego wstępu... z drugiej stroyn czy ktoś musiał się dowiedzieć?...
- Co jeszcze chciałabyś zobaczyć? - postanowił zostawić jej tę decyzję.
- Lepiej! Musimy wziąć udział w jakimś konkursie tańca, bo chyba nikt nie ma z nami szans! - stwierdził ze śmiechem. Tak sobie żartował, bo podejrzewał, że na takich potańcówkach poziom jest znacznie wyższy niż prezentowany tutaj, ale kto by się przejmował? W końcu uważał taniec za niezwykle pierwotny sposób wyrażania radości, a w tych swawolach radości było mnóstwo! Piruety i skręty, podskoki i obroty, wymachy i wykopy!... Jak się bawić to na całego i zmęczyć doszczętnie!
Wraz z końcem utworu Titus opadł na łóżko z głośnym westchnieniem.
- Podoba ci się tu? - zapytał. Chodziło nie tylko o dom, wszak widział, że ten zrobił na niej wielkie wrażenie, raczej o ten jeden pokój i wcale nie chciał usłyszeć, że meble są piękne i kolor ścian pasuje do ciemnego drewna... Przez chwilę zastanawiał się co jeszcze mógłby jej pokazać. Warsztat był chyba najbardziej niesamowitym miejscem w całym dworku, zdecydowanie najmagiczniejszym, ale ktoś kto nie był Ollivanderem nie miał do niego wstępu... z drugiej stroyn czy ktoś musiał się dowiedzieć?...
- Co jeszcze chciałabyś zobaczyć? - postanowił zostawić jej tę decyzję.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- To na pewno! - stwierdziła wesoło. Zaraz jednak padła koło niego i przysunęła się. Odwróciła twarz, żeby patrzeć na niego i spojrzała mu w oczy zadowolona, jak mało kiedy. Potem znów je zamknęła i wyciągnęła się mocno na tym wielkim łóżku.
- Jasne. Musiałeś być zabawnym dzieciakiem. To ci z resztą nie minęło. I masz coś takiego, że otaczasz się rzeczami, które cię jakoś opisują. W pokoju w którym mieszkam nie znalazłbyś niczego takiego. - pierwszy raz sama z siebie wspomniała swoje mieszkanie. - Tu jest mniej nijako. Rozglądając się tu mogłabym już coś o tobie powiedzieć. Ale tacy żywi ludzie chyba mają to do siebie, nie? Znaczy... wszędzie cię pełno to i w tym, co masz. - stwierdziła wesoło i znów otworzyła oczy. Dużo dowodów na gryfońskość Titusa, spory bałagan, ta "zużyta" poręcz, gramofon i muzyka jaka z niego płynęła, jego piersiówka, lekki bałagan tu, czy tam. Rzeczy Titusa w jakiś sposób wydawały jej się charakterystyczne. Ten pokój miał więcej charakteru niż cały dom, który owszem, był piękny ale o wiele bardziej anonimowy.
- Chociaż może to tylko takie wrażenie i każdy zbiera rzeczy jakie do niego pasują? Chyba mam już jakieś głupie myśli, namieszałeś mi w głowie za mocno i tyle. - zaśmiała się, kręcąc głową, bo i nie miewała raczej, a w każdym razie nie widziała w sobie jak dotąd takiej tendencji do "filozofowania". Rozbawiło ją to trochę. Chyba za wiele emocji na dziś, za wiele się działo i łatwiej było myśleć o takich bzdurach bez odpowiedzi.
- Dobrze wiesz, że chcę zobaczyć wszystko co chciałbyś mi pokazać. Poznaję cię, Titusie Ollivander. Jak masz na drugie imię?
Spytała, a było to jedno z wielu pytań pokroju "jakiej drużynie kibicujesz?", "co jest twoim patronusem?", "jakie są twoje lęki?", "jaki jest twój ulubiony kolor?" jakie mu zadawała od czasu do czasu. Pytania uzupełniające to, co powoli poznawała. I świetnie się bawiła poznając.
- Więc? Chcesz mnie gdzieś jeszcze zabrać? Niedługo powinnam wracać. - nie miała najmniejszej ochoty i trochę było to widać, nie pierwszy raz z resztą. Ale przecież jutro kolejny dzień i Titus wpadnie do niej na przerwie. Ona zrobi czekoladę, porozmawiają. Jutro szefowa powinna być w sklepie, ale co ona komu przeszkadza? Lotta nawet lubiła jej obecność, bo sprawiało jej przyjemność, że ktoś się nią faktycznie interesował.
- Nie zrobiłabym dobrego pierwszegi wrażenia na twoich rodzicach pałętając się po waszym domu nocami. - dodała już weselej, bo i faktycznie to nie jest raczej pora jaką damy odwiedzają swoich przyjaciół. Ale kto by się tym przejmował?
- Jasne. Musiałeś być zabawnym dzieciakiem. To ci z resztą nie minęło. I masz coś takiego, że otaczasz się rzeczami, które cię jakoś opisują. W pokoju w którym mieszkam nie znalazłbyś niczego takiego. - pierwszy raz sama z siebie wspomniała swoje mieszkanie. - Tu jest mniej nijako. Rozglądając się tu mogłabym już coś o tobie powiedzieć. Ale tacy żywi ludzie chyba mają to do siebie, nie? Znaczy... wszędzie cię pełno to i w tym, co masz. - stwierdziła wesoło i znów otworzyła oczy. Dużo dowodów na gryfońskość Titusa, spory bałagan, ta "zużyta" poręcz, gramofon i muzyka jaka z niego płynęła, jego piersiówka, lekki bałagan tu, czy tam. Rzeczy Titusa w jakiś sposób wydawały jej się charakterystyczne. Ten pokój miał więcej charakteru niż cały dom, który owszem, był piękny ale o wiele bardziej anonimowy.
- Chociaż może to tylko takie wrażenie i każdy zbiera rzeczy jakie do niego pasują? Chyba mam już jakieś głupie myśli, namieszałeś mi w głowie za mocno i tyle. - zaśmiała się, kręcąc głową, bo i nie miewała raczej, a w każdym razie nie widziała w sobie jak dotąd takiej tendencji do "filozofowania". Rozbawiło ją to trochę. Chyba za wiele emocji na dziś, za wiele się działo i łatwiej było myśleć o takich bzdurach bez odpowiedzi.
- Dobrze wiesz, że chcę zobaczyć wszystko co chciałbyś mi pokazać. Poznaję cię, Titusie Ollivander. Jak masz na drugie imię?
Spytała, a było to jedno z wielu pytań pokroju "jakiej drużynie kibicujesz?", "co jest twoim patronusem?", "jakie są twoje lęki?", "jaki jest twój ulubiony kolor?" jakie mu zadawała od czasu do czasu. Pytania uzupełniające to, co powoli poznawała. I świetnie się bawiła poznając.
- Więc? Chcesz mnie gdzieś jeszcze zabrać? Niedługo powinnam wracać. - nie miała najmniejszej ochoty i trochę było to widać, nie pierwszy raz z resztą. Ale przecież jutro kolejny dzień i Titus wpadnie do niej na przerwie. Ona zrobi czekoladę, porozmawiają. Jutro szefowa powinna być w sklepie, ale co ona komu przeszkadza? Lotta nawet lubiła jej obecność, bo sprawiało jej przyjemność, że ktoś się nią faktycznie interesował.
- Nie zrobiłabym dobrego pierwszegi wrażenia na twoich rodzicach pałętając się po waszym domu nocami. - dodała już weselej, bo i faktycznie to nie jest raczej pora jaką damy odwiedzają swoich przyjaciół. Ale kto by się tym przejmował?
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Schody prowadzące na piętro
Szybka odpowiedź