Fontanna w Ogrodzie
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Fontanna w Ogrodzie
Spacer po ogrodach dworku Ollivanderów może być przebrnięciem przez jeden z największym labiryntów Londynu. Jest tutaj ogrom alejek, które otoczone są pięknymi, wonnymi kwiatami, które sprawiają, że czarodzieje mogą przenieść się dzięki wyobraźni gdzieś dalej, niż wzrok sięga. Niektórzy z rodu twierdzą też, że po wrzuceniu galeona do fontanny, spełni się jedno z najskrytszych marzeń.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
/Około 21 listopada
Sprawy związane ze ślubem zmuszały ją do tego, by powziąć organizację całego przedsięwzięcia. Nie chciała hucznego przyjęcia, bo to miał być dzień ważny dla tej dwójki, a odkąd tylko zaczęła go poznawać i dała Ramseyowi szansę, nie było dla niej problematyczne, by poprosić o mniejszy przepych, wszak była zdystansowana względem uroczystości i spotkań towarzyskich, na których nie czuła się komfortowo i swobodnie. Musiała zatem wierzyć, że jej ulegnie i nie będzie negował zdania, które tak naprawdę zapewne nie miało już dla niego wartości, o ile złapał przynetę, którą zarzucił ojciec. Nie miała Mulcibera za głupca, ale jeśli wszedł w komitywę z Malakaiem, to Katya mogła w tym momencie tkwić w ogromnej pułapce, z której być może nigdy się nie wydostanie. Co więc mogła zrobić innego jak nie napisać do Lorda Avery'ego, który posiadał doskonałą sposobność do tego, by odwieźć jej ponure myśli od codzienności? Od kiedy tylko stary Ollivander wyjechał na kilka dni, zaczęła wierzyć w łut szczęścia i znów oddychała pełną piersią, gdy wolność zaczęła dawać o sobie na powrót znać. Nie przejmowała się niczym i powoli dochodziła do naturalnego trybu, który był dla niej czymś prostym i niezbyt wymagającym, a tym chciała się dzielić ze swoim przyszłym mężem.
Nie szukała zatem odpowiedzi na dręczące ją pytanie dotyczące - dlaczego napisała do Lorda Avery'ego, który równie dobrze mógł zignorować jej prośbę. Potrzebowała jednak spędzić czas z kimś, kto nie jest powiązany z przeszłością, a także nie patrzy na nią przez pryzmat bycia Lady Ollivander, bo to właśnie on przestał ją tytułować i pozwolił na swobodę, której pragnęła, a przecież odczuwała ją przy tak niewielu osobach. Może to dlatego próbowała odnaleźć w tęczówkach Ramsyea to co widziała u Samuela? Percivala? A nawet Sørena? Wiedziała, że to posiada, bo miał swoistego rodzaju magię, którą ona chciała posiąść i poznać do tego stopnia, że była gotowa iść na pewne ustępstwa... Zrozumiała to po czasie, bo brakowało jej pewnego rodzaju wspomnienia i nie była pewna skąd bierze się to poczucie, jakby usilnie chcąc wierzyć, że Mulcier stanie się odpowiedzią na wszystkie dręczące ją pytania.
-Mam nadzieję, że nie pokrzyżowałam ci planów, prawda? - zagaiła luźno, gdy wreszcie dostrzegła Avery'ego. Posłała mu jeszcze szeroki uśmiech i rozpromieniła się na samą myśl tego, że zaufała mężczyźnie, który niegdyś rywalizował z Morpheusem. Musiał zatem wiedzieć, że to z czystego sentymentu chciała w końcu spróbować czegoś, co nigdy nie poczuła. -Nigdy tego nie robiłam i uprzedzam honorowo, bo nie chciałabym żebyś pokładał wiarę w tym, że jestem w stanie poradzić sobie z kawałkiem latającego patyka - rzuciła z rozbawieniem i pokręciła głową jakby na myśl o swoich słowach, które były dość absurdalne.
Sprawy związane ze ślubem zmuszały ją do tego, by powziąć organizację całego przedsięwzięcia. Nie chciała hucznego przyjęcia, bo to miał być dzień ważny dla tej dwójki, a odkąd tylko zaczęła go poznawać i dała Ramseyowi szansę, nie było dla niej problematyczne, by poprosić o mniejszy przepych, wszak była zdystansowana względem uroczystości i spotkań towarzyskich, na których nie czuła się komfortowo i swobodnie. Musiała zatem wierzyć, że jej ulegnie i nie będzie negował zdania, które tak naprawdę zapewne nie miało już dla niego wartości, o ile złapał przynetę, którą zarzucił ojciec. Nie miała Mulcibera za głupca, ale jeśli wszedł w komitywę z Malakaiem, to Katya mogła w tym momencie tkwić w ogromnej pułapce, z której być może nigdy się nie wydostanie. Co więc mogła zrobić innego jak nie napisać do Lorda Avery'ego, który posiadał doskonałą sposobność do tego, by odwieźć jej ponure myśli od codzienności? Od kiedy tylko stary Ollivander wyjechał na kilka dni, zaczęła wierzyć w łut szczęścia i znów oddychała pełną piersią, gdy wolność zaczęła dawać o sobie na powrót znać. Nie przejmowała się niczym i powoli dochodziła do naturalnego trybu, który był dla niej czymś prostym i niezbyt wymagającym, a tym chciała się dzielić ze swoim przyszłym mężem.
Nie szukała zatem odpowiedzi na dręczące ją pytanie dotyczące - dlaczego napisała do Lorda Avery'ego, który równie dobrze mógł zignorować jej prośbę. Potrzebowała jednak spędzić czas z kimś, kto nie jest powiązany z przeszłością, a także nie patrzy na nią przez pryzmat bycia Lady Ollivander, bo to właśnie on przestał ją tytułować i pozwolił na swobodę, której pragnęła, a przecież odczuwała ją przy tak niewielu osobach. Może to dlatego próbowała odnaleźć w tęczówkach Ramsyea to co widziała u Samuela? Percivala? A nawet Sørena? Wiedziała, że to posiada, bo miał swoistego rodzaju magię, którą ona chciała posiąść i poznać do tego stopnia, że była gotowa iść na pewne ustępstwa... Zrozumiała to po czasie, bo brakowało jej pewnego rodzaju wspomnienia i nie była pewna skąd bierze się to poczucie, jakby usilnie chcąc wierzyć, że Mulcier stanie się odpowiedzią na wszystkie dręczące ją pytania.
-Mam nadzieję, że nie pokrzyżowałam ci planów, prawda? - zagaiła luźno, gdy wreszcie dostrzegła Avery'ego. Posłała mu jeszcze szeroki uśmiech i rozpromieniła się na samą myśl tego, że zaufała mężczyźnie, który niegdyś rywalizował z Morpheusem. Musiał zatem wiedzieć, że to z czystego sentymentu chciała w końcu spróbować czegoś, co nigdy nie poczuła. -Nigdy tego nie robiłam i uprzedzam honorowo, bo nie chciałabym żebyś pokładał wiarę w tym, że jestem w stanie poradzić sobie z kawałkiem latającego patyka - rzuciła z rozbawieniem i pokręciła głową jakby na myśl o swoich słowach, które były dość absurdalne.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 01.04.16 13:35, w całości zmieniany 3 razy
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wszystko się zmieniło.
Można rzecz, że Kat napisała list do zupełnie innego człowieka będąc niczego nieświadomą. Prawdę mówiąc on sam nie był do końca tego świadom. To bardziej można było zaliczyć do subtelnego podszeptu podświadomości niż całkowicie rozumianej zmiany. Czuł to mimo wszystko, a na pewno można to zauważyć w jego zachowaniu. Znikło to wieczne zamyślenie, błądzenie myślami wszędzie i nigdzie, odgrzebywanie wspomnień na widok znajomych miejsc. Nie zatrzymywał się już w pół kroku, ani nie wychodził nagle gnany dziwnym smutkiem, a częściej - tęsknotą. Stawało się to uciążliwe, nużące, aż w końcu wrócił.
Jak gdyby odrodził się na nowo z własnego popiołu wcześniej spalając się w tej nagłej, niespodziewanej sytuacji. Kilka słów, wyznań, a na końcu pojednań sprawiło, że teraz był aż dziwnie pogodny jak na jego naturę. Uśmiechał się nieznacznie jak zwykle, ale zdecydowanie częściej. Był bardziej skupiony i skoncentrowany na grze, przez co zdawał się osiągać lepsze wyniki, niż kiedy w stanie dziwnej melancholii trenował do upadłego, aby pozbyć się myśli. Dlatego też przyjął niezwykłą propozycję, którą listownie złożyła mu Lady Ollivander. Nie sądził, że będzie chciała jeszcze się z nim spotkać, chociaż naprawdę miło się z nią rozmawiało. Tym bardziej nie spodziewał się takiej prośby. Poza tym sądził, że jako była dziewczyna szkolnej gwiazdy Qudditcha będzie umiała co nieco.
Nie wypytywał jednak o szczegóły, wścibstwo nie leżało w jego naturze. Ubrany w miarę komfortowe, ale nadające się do wizyty ubrania, razem z miotłą teleportował się na tereny rezydencji Ollivanderów pod wskazany w liście adres. Nigdy tu nie był, więc mimowolnie rozglądał się z zaciekawieniem po tym miejscu. Tchnęło tutaj spokojem, a ogrody bezwiednie przywodziły mu na myśl te na tyłach rodowej posiadłości Averych, gdzie sam nauczył się latać. Jednak te wspomnienia miał słodko-gorzki smak i nie chciał za bardzo teraz do nich wracać.
- W żadnym wypadku - odparł, kiedy w końcu odnalazł Katyę w tym leśnym gąszczu. Cieszyło go, że zrezygnowała w końcu z tych pompatycznych, grzecznościowych form i mówiła do niego jak rówieśnik do rówieśnika. Te wszystkie nadmuchane tytuły były przeznaczone głównie na salony, aby inni szlachcice mogli czuć się dumnie skoro nazwisko to ich jedyny miernik wartości. - Uważaj na słowa, bo miotła się na ciebie obrazi nim zdążysz na nią wsiąść. - Uśmiechnął się do niej wesoło, ciesząc się, że nie jest jedną z tych szlachcianek, które przekonane są o byciu zdolną i nieomylną w każdej dziedzinie. - Zaczniemy więc od początku. Ten kawałek patyka to miotła, bardzo dobra miotła. Znacznie różni się od tych, na których uczyliśmy się latania w szkole. - Wyciągnął rękę w jej stronę, podając jej swoją ukochaną miotłę. Jeśli mógł powiedzieć, że był przywiązany do jakiegoś przedmiotu to zdecydowanie był właśnie ten przedmiot.
Można rzecz, że Kat napisała list do zupełnie innego człowieka będąc niczego nieświadomą. Prawdę mówiąc on sam nie był do końca tego świadom. To bardziej można było zaliczyć do subtelnego podszeptu podświadomości niż całkowicie rozumianej zmiany. Czuł to mimo wszystko, a na pewno można to zauważyć w jego zachowaniu. Znikło to wieczne zamyślenie, błądzenie myślami wszędzie i nigdzie, odgrzebywanie wspomnień na widok znajomych miejsc. Nie zatrzymywał się już w pół kroku, ani nie wychodził nagle gnany dziwnym smutkiem, a częściej - tęsknotą. Stawało się to uciążliwe, nużące, aż w końcu wrócił.
Jak gdyby odrodził się na nowo z własnego popiołu wcześniej spalając się w tej nagłej, niespodziewanej sytuacji. Kilka słów, wyznań, a na końcu pojednań sprawiło, że teraz był aż dziwnie pogodny jak na jego naturę. Uśmiechał się nieznacznie jak zwykle, ale zdecydowanie częściej. Był bardziej skupiony i skoncentrowany na grze, przez co zdawał się osiągać lepsze wyniki, niż kiedy w stanie dziwnej melancholii trenował do upadłego, aby pozbyć się myśli. Dlatego też przyjął niezwykłą propozycję, którą listownie złożyła mu Lady Ollivander. Nie sądził, że będzie chciała jeszcze się z nim spotkać, chociaż naprawdę miło się z nią rozmawiało. Tym bardziej nie spodziewał się takiej prośby. Poza tym sądził, że jako była dziewczyna szkolnej gwiazdy Qudditcha będzie umiała co nieco.
Nie wypytywał jednak o szczegóły, wścibstwo nie leżało w jego naturze. Ubrany w miarę komfortowe, ale nadające się do wizyty ubrania, razem z miotłą teleportował się na tereny rezydencji Ollivanderów pod wskazany w liście adres. Nigdy tu nie był, więc mimowolnie rozglądał się z zaciekawieniem po tym miejscu. Tchnęło tutaj spokojem, a ogrody bezwiednie przywodziły mu na myśl te na tyłach rodowej posiadłości Averych, gdzie sam nauczył się latać. Jednak te wspomnienia miał słodko-gorzki smak i nie chciał za bardzo teraz do nich wracać.
- W żadnym wypadku - odparł, kiedy w końcu odnalazł Katyę w tym leśnym gąszczu. Cieszyło go, że zrezygnowała w końcu z tych pompatycznych, grzecznościowych form i mówiła do niego jak rówieśnik do rówieśnika. Te wszystkie nadmuchane tytuły były przeznaczone głównie na salony, aby inni szlachcice mogli czuć się dumnie skoro nazwisko to ich jedyny miernik wartości. - Uważaj na słowa, bo miotła się na ciebie obrazi nim zdążysz na nią wsiąść. - Uśmiechnął się do niej wesoło, ciesząc się, że nie jest jedną z tych szlachcianek, które przekonane są o byciu zdolną i nieomylną w każdej dziedzinie. - Zaczniemy więc od początku. Ten kawałek patyka to miotła, bardzo dobra miotła. Znacznie różni się od tych, na których uczyliśmy się latania w szkole. - Wyciągnął rękę w jej stronę, podając jej swoją ukochaną miotłę. Jeśli mógł powiedzieć, że był przywiązany do jakiegoś przedmiotu to zdecydowanie był właśnie ten przedmiot.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W takim razie... Wiele rzeczy uległo zmianie od ich ostatniego spotkania, prawda? Katya próbowała się poskładać w nowej roli i przyzwyczaić do niej na tyle, by odegrać przedstawienie godne najznamienitszych aktorek, a lord Avery odzyskał w jakimś stopniu to, czego mu brakowało. Gdyby o tym wiedziała, to zapewne zazdrościłaby mu tego szczęścia, które go spotkało, choć ona sama powoli oswajała się z tym, co się jej przydarzyło. Mulciber nie był taki zły, a jeśli nawet, to doskonale się maskował. Nie doszukiwała się jednak sekretów, tajemnic ani kłamstw. Musiała mu zaufać, bo czy było coś istotniejszego od tego? Wiedziała, że nie stworzą niczego, o ile ciągle będzie go podejrzewać i walczyła ze swoimi nawykami, które często zdawały się dość absurdalne.
Chciała spędzić dzisiejsze popołudnie w normalny sposób, bez myślenia o kłopotach. Søren mógł jej to dać, bo nie wprowadziła go do świata, w którym roiło się od nietypowych spraw, a przecież tak naprawdę świat wyższych sfer rządził się swoimi prawami. Oboje o tym wiedzieli i choć nie mogła wprowadzić w pełni do tej zdziczałej krainy Ramseya, to wierzyła, że nie będzie nalegał i nie będzie próbował jakichkolwiek sztuczek, w których zmusiłby ją do tego, przed czym w gruncie rzeczy chciała go uchronić. Egositycznie, w poczucie własnej świadomości, zabraniała mu niewerbalnie przekraczania pewnej granicy, ale zdążyła na tyle go poznać, by wiedzieć, że wcale tego nie oszuka i za to była mu wdzięczna. Cholernie.
-Świetnie! - zaklasnęła w dłonie i brzmiała dość entuzjastycznie, a to zapewne dlatego, że siniak z policzka całkowicie zniknął, a rozcięta warga wróciła do swojego pierwotnego stanu. Jej usta wyginały się w subtelnym uśmiechu, bo widok młodego szlachica był dla niej czymś kojącym, jakby kompletnie zapomniała o niechęci ojca względem rodu Averych, ale... Katya nie miała zasad, a te, które narzeczał na nią lord były do złamania pod każdym możliwym aspektem.
-Poważnie? Miotły czują? Skąd to wiesz? - zalała go początkową falą pytań, a przecież miała ich jeszcze więcej w zanadrzu. Wystarczyło żeby dała się ponieść ciekawości, która była nieodłączną cechą całego jej jestestwa. Sięgnęła jednak bez zastanowienia po miotłę i zmrużyła lekko oczy. Spojrzała na Sørena zaskoczona, bo pamiętała lekcje w Hogwarcie, ale na tym kończyła się jej miotlarska wiedza. -Gdzie mam dokładnie chwycić twój kij? Wiesz, żeby go nie uszkodzić, bo byłaby wielka szkoda - powiedziała z udawanym smutkiem i nawet nie brała pod uwagę, że może to brzmieć... Irracjonalnie. I kiedy już odważyła się sięgnąć po magiczny środek transportu, przesunęła opuszkami po drewnianej powierzchni, oceniając zalety i wady przedmiotu, który stanowił dla niej wielką niewiadomą. -W porządku, co teraz?
Chciała spędzić dzisiejsze popołudnie w normalny sposób, bez myślenia o kłopotach. Søren mógł jej to dać, bo nie wprowadziła go do świata, w którym roiło się od nietypowych spraw, a przecież tak naprawdę świat wyższych sfer rządził się swoimi prawami. Oboje o tym wiedzieli i choć nie mogła wprowadzić w pełni do tej zdziczałej krainy Ramseya, to wierzyła, że nie będzie nalegał i nie będzie próbował jakichkolwiek sztuczek, w których zmusiłby ją do tego, przed czym w gruncie rzeczy chciała go uchronić. Egositycznie, w poczucie własnej świadomości, zabraniała mu niewerbalnie przekraczania pewnej granicy, ale zdążyła na tyle go poznać, by wiedzieć, że wcale tego nie oszuka i za to była mu wdzięczna. Cholernie.
-Świetnie! - zaklasnęła w dłonie i brzmiała dość entuzjastycznie, a to zapewne dlatego, że siniak z policzka całkowicie zniknął, a rozcięta warga wróciła do swojego pierwotnego stanu. Jej usta wyginały się w subtelnym uśmiechu, bo widok młodego szlachica był dla niej czymś kojącym, jakby kompletnie zapomniała o niechęci ojca względem rodu Averych, ale... Katya nie miała zasad, a te, które narzeczał na nią lord były do złamania pod każdym możliwym aspektem.
-Poważnie? Miotły czują? Skąd to wiesz? - zalała go początkową falą pytań, a przecież miała ich jeszcze więcej w zanadrzu. Wystarczyło żeby dała się ponieść ciekawości, która była nieodłączną cechą całego jej jestestwa. Sięgnęła jednak bez zastanowienia po miotłę i zmrużyła lekko oczy. Spojrzała na Sørena zaskoczona, bo pamiętała lekcje w Hogwarcie, ale na tym kończyła się jej miotlarska wiedza. -Gdzie mam dokładnie chwycić twój kij? Wiesz, żeby go nie uszkodzić, bo byłaby wielka szkoda - powiedziała z udawanym smutkiem i nawet nie brała pod uwagę, że może to brzmieć... Irracjonalnie. I kiedy już odważyła się sięgnąć po magiczny środek transportu, przesunęła opuszkami po drewnianej powierzchni, oceniając zalety i wady przedmiotu, który stanowił dla niej wielką niewiadomą. -W porządku, co teraz?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Jeszcze niedawno uznałby to za kolejną ucieczkę. Ukrycie się przed bagażem życiowych problemów, który z dnia na dzień wydawał się być co raz to cięższy i cięższy. Wszystko wkoło tylko blakło, stawało się trudniejsze do zniesienia. Wyszukiwał więc takie okazje, aby móc odciąć się nimi od ponurej rzeczywistości, nabrać w tym czasie sił do dalszej walki z trudnościami. Kolekcjonował je później w pamięci niczym drogocenne kamienie szlachetne, do których to wracał, kiedy cały świat walił się w posadach, a zamęt stawał się nie do zniesienia. Jednak teraz było to coś innego. Chociaż bagaż nie uległ zmianie, nadal ciążył mu tak samo to coś, a raczej ktoś sprawiał, że szło mu się lżej. Jak gdyby patrzył na to wszystko z mniejszym pesymizmem, a może nawet z nieznaną dotychczas nutą optymizmu. Niezwykłe, że spotkanie właściwiej osoby zmienia tak wiele. Gdyby ktoś powiedział mu to jakiś czas temu, ba!, nawet miesiąc temu to najzupełniej wyśmiałby go.
Dlatego teraz spotkanie z panną Ollivander nie było odmianą, ale zwykłym, miłym spotkaniem. Pozwalało mu na powrót do korzeni, podstaw, czasów, które mógł uważać już za zamierzchłe. Wszak nie bez powodu miał wrażenie, że szybciej nauczył się latać na miotle niż chodzić. Było to dla niego coś tak nadzwyczaj naturalnego, że na samym początku nie był pewien, czy uda mu się jej pomóc. Przecież wystarczy wsiąść na miotłę, odbić się i lecieć!
Udało mu się jednak zostawić wszystkie wątpliwości w domu. Uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy ujrzał entuzjazm Katyi. Nie sądził, że będzie znudzona, skoro sama go tutaj zaprosiła, ale nie spodziewał się też aż takiej reakcji. Radości jak u pierwszoroczniaków przed pierwszą lekcją latania. Tak samo zaskoczyło go kolejne pytanie. Zazwyczaj ludzie uważali miotłę za zwykły kawałek drewna, który za pomocą czarów unosić się może w powietrzu. Mało kto niezwiązany z Quidditchem czy lataniem zwracał uwagę na takie szczegóły. Prędzej założyłby, że Kat zbędzie jego komentarz śmiechem albo uzna za żart.
- Może nie nazwałbym tego czuciem, ale jak każdy magiczny przedmiot posiada pewną percepcję. Jak na przykład różdżki. - Uznał to porównanie za całkiem trafna skoro właśnie tym zajmowała się rodzina Ollivanderów. - Miotła może wyczuć intencję użytkownika, jego emocje czy zdecydowanie. Im lepsza miotła tym lepiej dostosowana do właściciela. - Wzruszył na koniec lekko ramionami pragnąć podkreślić, że to tylko jego własne teorie. Nie wyczytał tego w żadnym czasopiśmie miotlarskim, sam po prostu tak czuł. - Byłaby niezwykła szkoda, bo ten egzemplarz nie należał do tanich - rzucił z rozbawieniem wskazując jej w tym czasie palcem miejsce, w którym powinna trzymać trzon. - Może być dla ciebie trochę za duża, bo jestem wysoki, ale niestety nie mam innej miotły. - Stare pozostały gdzieś w rodzinnej rezydencji, a on nie miał wracać tam, jeśli naprawdę nie musiał. - A teraz połóż ją na ziemi, wyciągi rękę do przodu i powiedz do mnie, zobaczymy, czy cię posłucha. - Nie dodał, że to mało prawdopodobne, ale każdy robił tak na pierwszej lekcji latania, więc tradycji musi stać się zadość.
Dlatego teraz spotkanie z panną Ollivander nie było odmianą, ale zwykłym, miłym spotkaniem. Pozwalało mu na powrót do korzeni, podstaw, czasów, które mógł uważać już za zamierzchłe. Wszak nie bez powodu miał wrażenie, że szybciej nauczył się latać na miotle niż chodzić. Było to dla niego coś tak nadzwyczaj naturalnego, że na samym początku nie był pewien, czy uda mu się jej pomóc. Przecież wystarczy wsiąść na miotłę, odbić się i lecieć!
Udało mu się jednak zostawić wszystkie wątpliwości w domu. Uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy ujrzał entuzjazm Katyi. Nie sądził, że będzie znudzona, skoro sama go tutaj zaprosiła, ale nie spodziewał się też aż takiej reakcji. Radości jak u pierwszoroczniaków przed pierwszą lekcją latania. Tak samo zaskoczyło go kolejne pytanie. Zazwyczaj ludzie uważali miotłę za zwykły kawałek drewna, który za pomocą czarów unosić się może w powietrzu. Mało kto niezwiązany z Quidditchem czy lataniem zwracał uwagę na takie szczegóły. Prędzej założyłby, że Kat zbędzie jego komentarz śmiechem albo uzna za żart.
- Może nie nazwałbym tego czuciem, ale jak każdy magiczny przedmiot posiada pewną percepcję. Jak na przykład różdżki. - Uznał to porównanie za całkiem trafna skoro właśnie tym zajmowała się rodzina Ollivanderów. - Miotła może wyczuć intencję użytkownika, jego emocje czy zdecydowanie. Im lepsza miotła tym lepiej dostosowana do właściciela. - Wzruszył na koniec lekko ramionami pragnąć podkreślić, że to tylko jego własne teorie. Nie wyczytał tego w żadnym czasopiśmie miotlarskim, sam po prostu tak czuł. - Byłaby niezwykła szkoda, bo ten egzemplarz nie należał do tanich - rzucił z rozbawieniem wskazując jej w tym czasie palcem miejsce, w którym powinna trzymać trzon. - Może być dla ciebie trochę za duża, bo jestem wysoki, ale niestety nie mam innej miotły. - Stare pozostały gdzieś w rodzinnej rezydencji, a on nie miał wracać tam, jeśli naprawdę nie musiał. - A teraz połóż ją na ziemi, wyciągi rękę do przodu i powiedz do mnie, zobaczymy, czy cię posłucha. - Nie dodał, że to mało prawdopodobne, ale każdy robił tak na pierwszej lekcji latania, więc tradycji musi stać się zadość.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ich lawirowanie na zupełnie innych płaszczyznach było tylko dowodem na to, że są pewne rzeczy, z którymi należy się zmierzyć. Katya miała w sobie wewnętrzny ogień, który zmuszał ją do tego, by najzwyczajniej w świecie mogła trafić do miejsc, w których przestanie odczuwać przykry obowiązek bycia kimś. Świat przepychu, szlachetnie urodzonych, a także wybitnych jednostek szczycił się czymś, czego ona do końca nie rozumiała, ale to nie miało większego znaczenia. Próbowała się odnaleźć pomiędzy osobami, które niegdyś znała i kiedy za każdym razem dostawała szansę, by z nimi porozmawiać, nie rezygnowała z niej. Uczyła się ich od podstaw, toteż teraz, gdy przebywała po raz kolejny w towarzystwie lorda Avery'ego, starała się pojąć fenomen tego, że był tak inny od swojego brata?, kuzyna?, nie wiedziała. Nie chciała mu też mówić o poznaniu jednego z członków jego rodziny w sklepiku Garricka, bo poradziła sobie bezbłędnie z bufonem, który pojawił się nagle i żądał rzeczy, które nie mogły mieć odzwierciedlenia w rzeczywistości.
-Porównujesz swoją miotłę do moich różdżek - zmierzyła mężczyznę badawczym wzrokiem, by wreszcie unieść prawy kącik ust w szelmowskim uśmiechu. -To bardzo zuchwałe, mój drogi - mruknęła z rozbawieniem i pokręciła głową, wszak różdżkarstwo, a także wszelkiej maści rdzenie, drewna były świętością, którą czciła ponad wszystko. Nigdy nie poczuła tak silnej miłości do innej dziedziny magiczne, a myśl o tym, że mogłaby to stracić... Nie. Nie zamierzała tego brać pod uwagę.
-Boję się, że nie dogadam się z... - zawiesiła głos i spojrzała na miotłę, która zdawała się być nietypowa, a także dość niebezpieczna. Katya nie pałała szczególnym zamiłowaniem do takich sprzetów, ale czy to miało sens? Raz się żyło i ona musiała to teraz poczuć, by wreszcie z pewnością stwierdzić, że pasja Morpheusa była dość absurdalna. Co jednak jeśli poczułaby cokolwiek względem niej? Z drugiej strony - nie, to nie wchodziło w grę.
-Nie martw się, bo przypuszczam, że nawet na nią nie wsiąde - powiedziała z rozbawieniem i grzecznie wyciągnęła rękę, by wydukać tę znajomą formułkę i z niepewnością wręcz spojrzeć na Sorena, jakby chciała mieć pewność, że... Robi dobrze. Przygryzła jeszcze policzek od środka i powtórzyła ponowie: -Do mnie.
Dobra, zróbmy magiczne ST 40 dla złapania miotły!
-Porównujesz swoją miotłę do moich różdżek - zmierzyła mężczyznę badawczym wzrokiem, by wreszcie unieść prawy kącik ust w szelmowskim uśmiechu. -To bardzo zuchwałe, mój drogi - mruknęła z rozbawieniem i pokręciła głową, wszak różdżkarstwo, a także wszelkiej maści rdzenie, drewna były świętością, którą czciła ponad wszystko. Nigdy nie poczuła tak silnej miłości do innej dziedziny magiczne, a myśl o tym, że mogłaby to stracić... Nie. Nie zamierzała tego brać pod uwagę.
-Boję się, że nie dogadam się z... - zawiesiła głos i spojrzała na miotłę, która zdawała się być nietypowa, a także dość niebezpieczna. Katya nie pałała szczególnym zamiłowaniem do takich sprzetów, ale czy to miało sens? Raz się żyło i ona musiała to teraz poczuć, by wreszcie z pewnością stwierdzić, że pasja Morpheusa była dość absurdalna. Co jednak jeśli poczułaby cokolwiek względem niej? Z drugiej strony - nie, to nie wchodziło w grę.
-Nie martw się, bo przypuszczam, że nawet na nią nie wsiąde - powiedziała z rozbawieniem i grzecznie wyciągnęła rękę, by wydukać tę znajomą formułkę i z niepewnością wręcz spojrzeć na Sorena, jakby chciała mieć pewność, że... Robi dobrze. Przygryzła jeszcze policzek od środka i powtórzyła ponowie: -Do mnie.
Dobra, zróbmy magiczne ST 40 dla złapania miotły!
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Katya Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Avery nie należał do ludzi o nadętym ego, uważających się za mistrzów w każdej dziedzinie. Potrafił się do tego przyznać, co poniekąd uważał za zaletę, a nie wadę. Dlatego nie wiedział, czy użyte przez niego porównanie może zaliczyć do udanych czy też nie. O różdżkach wiedział tyle, że aby zakupić jedną z nich najlepiej należy udać się na ulicę Pokątną do sklepu sygnowanego nazwiskiem Ollivanderów. Był to zresztą jedyny sklep różdżkarski, jaki znał i nie wstydziłby się przyznać do tej niewiedzy. Z drugiej jednak strony Katya nie znała się kompletnie na miotłach, co stawiało ich na tym samym poziomie wiedzy. Ciekaw był, gdzie dalej ich to zaprowadzi.
- Tak, na to wygląda - odpowiedział, nie panując nad kącikami ust wyginającymi się ku górze w geście rozbawienia. Podobała mu się jej reakcja, naturalna, niewymuszona, a przede wszystkim niekażąca. Lady Ollivander nie była kolejną nadmuchaną do granic możliwości szlachcianką, która będąc pewną swojej wiedzy w danej dziedzinie nie miażdżyła innych maluczkich, którzy jej nie znali. Czasem w czystokrwistym świadku naprawdę trudno było o kogoś takiego, a to, że ją znalazł doprawdy mocno podnosiło go na duchu. - Podobno gracze Quidditcha tacy są. - Stereotypy są nieodłączną częścią każdego sportu, zwłaszcza czarodziejskiego. Młody, przystojny, z olśniewającym uśmiechem oraz koniecznie zadufany w sobie. Chyba Søren po raz kolejny łamał ustalone z góry, święte zasady, jakie panowały w idealnie uporządkowanym świecie. Cóż, jakoś specjalnie nie było mu żal.
- Bez przesady, to miotła, a nie psidawek - odparł ze śmiechem widząc jej nie pewność. Do miotły trzeba mieć pewną rękę, ale ta wciąż pozostaje przedmiotem mniej lub bardziej nieożywionym. Więcej już nic nie komentował tylko z ciekawością przyglądał się, co też zrobi. Wyglądała na niepewną, ale głos jej nie zadrżał i widocznie to był klucz. Blondyn aż klasnął w dłonie wykazując swoje uznanie. Widocznie nie będzie miał do czynienia z oporną uczennicą.
- Świetnie, trzymasz nawet od razu w dobrym miejscu. - Pokiwał głową podkreślając swoją aprobatę. - Teraz musisz trzymać miotłę między nogami, stabilnie i odepchnąć się od ziemi. Tylko nie utrzymuj zadartego końca, kiedy będziesz w powietrzu, bo zaczniesz się wznosić jeszcze wyżej. Coś pominąłem? - To chyba nie było pytanie kompetentnego nauczyciela, ale on się takowym nie czuł, więc wolał się upewnić.
- Tak, na to wygląda - odpowiedział, nie panując nad kącikami ust wyginającymi się ku górze w geście rozbawienia. Podobała mu się jej reakcja, naturalna, niewymuszona, a przede wszystkim niekażąca. Lady Ollivander nie była kolejną nadmuchaną do granic możliwości szlachcianką, która będąc pewną swojej wiedzy w danej dziedzinie nie miażdżyła innych maluczkich, którzy jej nie znali. Czasem w czystokrwistym świadku naprawdę trudno było o kogoś takiego, a to, że ją znalazł doprawdy mocno podnosiło go na duchu. - Podobno gracze Quidditcha tacy są. - Stereotypy są nieodłączną częścią każdego sportu, zwłaszcza czarodziejskiego. Młody, przystojny, z olśniewającym uśmiechem oraz koniecznie zadufany w sobie. Chyba Søren po raz kolejny łamał ustalone z góry, święte zasady, jakie panowały w idealnie uporządkowanym świecie. Cóż, jakoś specjalnie nie było mu żal.
- Bez przesady, to miotła, a nie psidawek - odparł ze śmiechem widząc jej nie pewność. Do miotły trzeba mieć pewną rękę, ale ta wciąż pozostaje przedmiotem mniej lub bardziej nieożywionym. Więcej już nic nie komentował tylko z ciekawością przyglądał się, co też zrobi. Wyglądała na niepewną, ale głos jej nie zadrżał i widocznie to był klucz. Blondyn aż klasnął w dłonie wykazując swoje uznanie. Widocznie nie będzie miał do czynienia z oporną uczennicą.
- Świetnie, trzymasz nawet od razu w dobrym miejscu. - Pokiwał głową podkreślając swoją aprobatę. - Teraz musisz trzymać miotłę między nogami, stabilnie i odepchnąć się od ziemi. Tylko nie utrzymuj zadartego końca, kiedy będziesz w powietrzu, bo zaczniesz się wznosić jeszcze wyżej. Coś pominąłem? - To chyba nie było pytanie kompetentnego nauczyciela, ale on się takowym nie czuł, więc wolał się upewnić.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właśnie to było najpiękniejsze. Nie był nadmuchany niczym balonik, a jego ego nie sięgnęło chmur, które rozstąpiłyby się na dźwięk nazwiska. Należał do osób, z którymi mogłaby spędzać czas - tak po prostu. Chodziło głównie o to, by wszystko przebiegło pomyślnie, a przecież nie pragnęła niczego więcej jak najzwyczajniej w świecie osoby, przed którą nie będzie musiała się ze wszystkiego tłumaczyć, udawać kogoś kim nie jest. Katya w końcu nie wpasowywała się w kanon szlachcianek i arystokratek, którymi były damy żyjące w aurze salonów i bali. Preferowała spokój, ciszę, a nie gwar, w którym tonęła i nie potrafiła się w żaden sposób odnaleźć.
Spoglądała na Lorda z zaciekawieniem i nie ukrywała tego, że najzwyczajniej w świecie była ciekawa, czy uda im się wywiązać nić porozumienia na płaszczyźnie, o której nie miała zielonego pojęcia. Czasami miała wrażenie, że inne dziedziny niż różdżkarstwo są niezwykle dalekie, ale przecież - to nie było takie trudne, prawda?
-Jacy są? - zagaiła nagle, jakby przyłapała go na gorącym uczynku. -Zuchwali? - dodała jeszcze, by miał pewność, że wciąż o tym rozmawiają, ale szczerze bawiło ją to. Może nawet bardzo, choć przecież nie robili niczego złego, a pomimo tej subtelnej dwuznacnzości, której Ollivander nie była świadoma, nie czuła wstydu ze swej niewiedzy i nieumiejętności. Uniosła jeszcze dłonie w geście kapitulacji, a następnie parsknęła śmiechem, bo zgrywała się tylko i nie oskarżała oczywiscie nikogo o tę jakże zacną cechę. Znała w końcu Morpheusa, a do tego teraz miała okazję przebywać z Sørenem, który ewidentnie pokazywał dziewczęciu uroki tego jakże wyczynowego sportu.
Nie spodziewała się, że miotła jej posłucha, ale ewidentnie to było to, czym powinna się zajmować od zawsze. Nabrała powietrza w płuca, kiedy tylko dostrzegła, że wszystko poszło zgodnie z planem i wbiła ciekawskie spojrzenie w mężczyznę.
-To będzie... Trudne, nigdy nie trzymałam miotły między nogami - szepnęła zażenowana ów wyznaniem, bo pomimo, że lekcje w Hogwarcie były, to starała się znajdować wszelkiej maści wymówki, by na te zajęcia nie chodzić. -Nie wiem, to się zaraz okażę czy coś pominąłeś - uśmiechnęła się jeszcze przekornie, a zaraz potem wykonała polecenie i powoli zaczęła się wznosić ku górze. Nie robiła gwałtownych ruchów, choć kiedy nie wyczuła ziemi, poczuła się niepewnie. -Ja zaraz spadnę! Jestem już pewnie metr nad ziemią! Nie, na pewno przynajmniej z dziesięć metrów! Ratunku! Pomocy! - powiedziała wręcz rozpaczliwie, wszak strach okazał się silniejsze. Nieważne było to, że ledwie wisiała nad ziemią, bo gdy tylko się rozproszyła, znów poczuła stabilny grunt. -Świetnie mi poszło, prawda? - spytała bez mniejszej krępacji, jakby pomijając moment, w którym spanikowała - jak mało kto.
Spoglądała na Lorda z zaciekawieniem i nie ukrywała tego, że najzwyczajniej w świecie była ciekawa, czy uda im się wywiązać nić porozumienia na płaszczyźnie, o której nie miała zielonego pojęcia. Czasami miała wrażenie, że inne dziedziny niż różdżkarstwo są niezwykle dalekie, ale przecież - to nie było takie trudne, prawda?
-Jacy są? - zagaiła nagle, jakby przyłapała go na gorącym uczynku. -Zuchwali? - dodała jeszcze, by miał pewność, że wciąż o tym rozmawiają, ale szczerze bawiło ją to. Może nawet bardzo, choć przecież nie robili niczego złego, a pomimo tej subtelnej dwuznacnzości, której Ollivander nie była świadoma, nie czuła wstydu ze swej niewiedzy i nieumiejętności. Uniosła jeszcze dłonie w geście kapitulacji, a następnie parsknęła śmiechem, bo zgrywała się tylko i nie oskarżała oczywiscie nikogo o tę jakże zacną cechę. Znała w końcu Morpheusa, a do tego teraz miała okazję przebywać z Sørenem, który ewidentnie pokazywał dziewczęciu uroki tego jakże wyczynowego sportu.
Nie spodziewała się, że miotła jej posłucha, ale ewidentnie to było to, czym powinna się zajmować od zawsze. Nabrała powietrza w płuca, kiedy tylko dostrzegła, że wszystko poszło zgodnie z planem i wbiła ciekawskie spojrzenie w mężczyznę.
-To będzie... Trudne, nigdy nie trzymałam miotły między nogami - szepnęła zażenowana ów wyznaniem, bo pomimo, że lekcje w Hogwarcie były, to starała się znajdować wszelkiej maści wymówki, by na te zajęcia nie chodzić. -Nie wiem, to się zaraz okażę czy coś pominąłeś - uśmiechnęła się jeszcze przekornie, a zaraz potem wykonała polecenie i powoli zaczęła się wznosić ku górze. Nie robiła gwałtownych ruchów, choć kiedy nie wyczuła ziemi, poczuła się niepewnie. -Ja zaraz spadnę! Jestem już pewnie metr nad ziemią! Nie, na pewno przynajmniej z dziesięć metrów! Ratunku! Pomocy! - powiedziała wręcz rozpaczliwie, wszak strach okazał się silniejsze. Nieważne było to, że ledwie wisiała nad ziemią, bo gdy tylko się rozproszyła, znów poczuła stabilny grunt. -Świetnie mi poszło, prawda? - spytała bez mniejszej krępacji, jakby pomijając moment, w którym spanikowała - jak mało kto.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ogród kojarzył mu się z dzieciństwem. Chociaż na ogół te wczesne wspomnienia zasnuwał przykry całun to te wcale nie były przykre. Na dwór wychodził bawić się z bliźniaczką wśród zieleni czy nad brzegiem morza, a także z miotłą. To właśnie w tamtym miejscu, a nie nigdzie indziej nauczył się poprawnie siedzieć na miotle, wzbijać w powietrze i utrzymywać odpowiednio równowagę. Niczym zdjęcia w albumie mógł w umyśle przerzucać różnorodne obrazy z tamtego czasu. Kiedy wykradał się w tajemnicy przed rodzicami, aby polatać, często nawet w zimie, co potem boleśnie odchorowywał w łóżku czy ten moment, kiedy po raz pierwszy udało mu się stanąć na lecącej miotle. Taka sentymentalna podróż sprawiała, że nabierał pokory teraz, stojąc wśród zieleni ogrodu Ollivanderów. Rozumiał jej niepewność oraz inne obawy, a przy okazji jeszcze bardziej bawiło go to wyliczanie cech. Nie rozumiał jak niektórzy gracze mogą tacy być, gdzie schowała się ich pokora.
- Owszem, krążą takie plotki, że są okropnie zuchwali. - Skrzyżował ręce na piersi nie ukrywając, że przyglądał się jej trochę z góry przez swój wybujały wzrost. Jednak w kącikach ust czaił się uśmiech, który znajdował zresztą swoje odzwierciedlenie w oczach. - Podobno brak im pokory, są zadufani w sobie, a poziom pewności siebie mierzy tyle, ile najwięcej wznieśli się w powietrze. - Zachował poważny ton głosu, ale twarz rozjaśniło mu rozbawienie. Miło było tak pożartować bez żadnych ograniczeń sztywną etykietom czy szczególnym uważaniem na słowa, bo inaczej można było kogoś urazić. Nie zauważył nawet, kiedy zdążył tak polubić Katyę biorąc pod uwagę fakt, że odświeżyli znajomość w tak niefortunnej sytuacji.
Z zaskoczeniem zauważył jak gładko poszło jej odbicie się od ziemi. Co prawda na te kilka centymetrów, ale płynne uniesienie się i nie stracenie od razu kontroli nad miotłą było nie lada sukcesem jak na pierwszą lekcję teorii połączonej z praktyką.
- Wcale nie takie trudne, skoro ci się udało! - zawołał z zadowoleniem w głosie. Wątpliwości były czymś oczywistym, ale wszystko poszło jej bezproblemowo. Podobno to psychologia, jeśli zakłada się z góry porażkę to pójdzie dokładnie odwrotnie. - Nie panikuj! - rzuciło jak gdyby miało to pomóc, kiedy w jej głos wdarł się strach. Nie dziwiło go to, doskonale pamiętał pierwsze lekcje latania w Hogwarcie, gdzie niemal połowa uczennic miała serca w gardle, gdy tylko oderwało stopy od ziemi. Nie można zaprzeczyć, że jest to uczucie niecodzienne, z którym po prostu trzeba się oswoić, a później staje się wręcz naturalne. Uśmiech rozlał się na jego ustach, gdy wylądowała i z ogromną dumą zadała to pytanie. - Jak na pierwszy raz to mucha nie siada, a po piętnastym będzie fenomenalnie, wsiadaj na miotłę!
Oczywiście nie osiągnęli liczby piętnastu. Nie był tyranem, zabawa pozostawała zabawą, jeśli sprawiała przyjemność obojgu. Kiedy lady Ollivander uznała, że starczy jej uniesień na dziś zakończyli naukę zastępując ją przyjemniejszym spacerem i zasłużonym odpoczynkiem przy fontannie. Kto wie, kiedy dane im będzie znów przeżyć tak pełne spokoju popołudnie. Pewnie nieprędko.
|zt x2
- Owszem, krążą takie plotki, że są okropnie zuchwali. - Skrzyżował ręce na piersi nie ukrywając, że przyglądał się jej trochę z góry przez swój wybujały wzrost. Jednak w kącikach ust czaił się uśmiech, który znajdował zresztą swoje odzwierciedlenie w oczach. - Podobno brak im pokory, są zadufani w sobie, a poziom pewności siebie mierzy tyle, ile najwięcej wznieśli się w powietrze. - Zachował poważny ton głosu, ale twarz rozjaśniło mu rozbawienie. Miło było tak pożartować bez żadnych ograniczeń sztywną etykietom czy szczególnym uważaniem na słowa, bo inaczej można było kogoś urazić. Nie zauważył nawet, kiedy zdążył tak polubić Katyę biorąc pod uwagę fakt, że odświeżyli znajomość w tak niefortunnej sytuacji.
Z zaskoczeniem zauważył jak gładko poszło jej odbicie się od ziemi. Co prawda na te kilka centymetrów, ale płynne uniesienie się i nie stracenie od razu kontroli nad miotłą było nie lada sukcesem jak na pierwszą lekcję teorii połączonej z praktyką.
- Wcale nie takie trudne, skoro ci się udało! - zawołał z zadowoleniem w głosie. Wątpliwości były czymś oczywistym, ale wszystko poszło jej bezproblemowo. Podobno to psychologia, jeśli zakłada się z góry porażkę to pójdzie dokładnie odwrotnie. - Nie panikuj! - rzuciło jak gdyby miało to pomóc, kiedy w jej głos wdarł się strach. Nie dziwiło go to, doskonale pamiętał pierwsze lekcje latania w Hogwarcie, gdzie niemal połowa uczennic miała serca w gardle, gdy tylko oderwało stopy od ziemi. Nie można zaprzeczyć, że jest to uczucie niecodzienne, z którym po prostu trzeba się oswoić, a później staje się wręcz naturalne. Uśmiech rozlał się na jego ustach, gdy wylądowała i z ogromną dumą zadała to pytanie. - Jak na pierwszy raz to mucha nie siada, a po piętnastym będzie fenomenalnie, wsiadaj na miotłę!
Oczywiście nie osiągnęli liczby piętnastu. Nie był tyranem, zabawa pozostawała zabawą, jeśli sprawiała przyjemność obojgu. Kiedy lady Ollivander uznała, że starczy jej uniesień na dziś zakończyli naukę zastępując ją przyjemniejszym spacerem i zasłużonym odpoczynkiem przy fontannie. Kto wie, kiedy dane im będzie znów przeżyć tak pełne spokoju popołudnie. Pewnie nieprędko.
|zt x2
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
2 marca
Czas płynie do przodu, nigdy wspak. Dwa dni dzielą mnie od podróży w prawie nieznane rejony, jeden dzień temu zakończyło się wielkie, rodzinne spotkanie pełne niespodzianek. Mam w sobie jakby więcej energii, a jednak wyglądam tak samo - niezdrowo blada skóra, delikatne sińce pod oczami, ciemny ubiór uwypuklający mój stan chorobowy oraz ten sam beznamiętny wyraz twarzy do spółki z napiętą postawą. Nie ma we mnie nic nowego, nic świeżego, nic żywego. Nie wiem jak mógłbym kogokolwiek w tym stanie rozbawiać czy zabawiać; nie chcę się jednak kłócić. Towarzyszy mi przecież ten sam niepokój co zawsze, gdy tylko przychodzi mi robić coś nowego. Nie lubię zmian - jestem zwolennikiem stałości, schematów, rutyny. Jednocześnie uwiera mnie świadomość bezsensowności własnego jestestwa, uparcie szukam czegoś, co mogłoby mi ten sens na nowo nadać; bezskutecznie. Bez. Nie kwitnie jeszcze fizycznie, to we mnie ciągle czegoś brak. Doszukuję się lepiszcza budującego braki będące skazą na honorze rodziny, ale nie mogę go nigdzie dostrzec. Gonię za niewidzialnym królikiem robiąc z siebie idiotę. Czy na pewno? Wczoraj uświadomiłem sobie wiele rzeczy, a jutro uświadomię ich sobie jeszcze więcej. Po powrocie z kolei wszystko się odmieni, mój świat zadrży w posadach, a stagnacja nareszcie znajdzie swoje ujście w znienawidzonych przeze mnie zmianach. Na lepsze, jak będę sądzić. Nie wiem. Nie jestem jasnowidzem - w chwili obecnej cała doczesność ciąży na moich wątłych ramionach, które uginają się od nadmiaru balastu spoczywającego na nich właśnie.
Staram się więc nie myśleć o liście od Katyi, o jej problemach. Wiem, że trudno będzie je pogodzić z tymi własnymi. Z moją melancholią, marazmem, ponurą aurą Durham ciągnącą się za mną odkąd sięgam pamięcią. Zawsze jest tak samo, nie potrafię i nie chcę się temu dziwić. Musiałbym oszaleć doszukując się przyczyny wszechrzeczy. Płynę wraz z prądem kiedy w impulsie potwierdzam swoje spotkanie, wychodzę z moich bezpiecznych, chłodnych murów, pojawiam się w Lancashire, które chociaż urokliwe - nie pozostaje bierne na działania panującej pory roku. Jest smutno, smętnie wręcz, dżdżysto i mgliście. Oddycham głęboko, ze świstem wydycham nabrane wcześniej powietrze i wolnym krokiem przemierzam dzielący mnie dystans od bramy dworu. Popycham żelazne okowy, wędruję po kolejnych udeptanych ścieżkach, zatrzymuję się w ogrodach. Gdzie siedzisz jak posąg wyrzeźbiony w niemej rozpaczy. Nie uważasz, że przekraczamy dozwoloną ilość nieszczęść na metr kwadratowy? Wzdycham bezgłośnie podchodząc jeszcze bliżej. Gdyby nie to, że byłem tu po raz kolejny, mógłbym się zgubić.
- Katyo. - Obwieszczam swoją obecność głębokim, zdecydowanym głosem. Przyglądam ci się badawczo chłonąc każdy cal wylewających się z nas oraz z krajobrazu ponurości, tragedii wypisanej niemal na czole. Czuję się zmęczony ciężką atmosferą, a jestem tu zaledwie parę chwil. Nie mówię nic więcej, nic więcej nie robię, tylko wpatruję się w umęczoną twarz. Moją? Twoją? Naszą? Całego świata? Oto nastrój ludzkości.
Czas płynie do przodu, nigdy wspak. Dwa dni dzielą mnie od podróży w prawie nieznane rejony, jeden dzień temu zakończyło się wielkie, rodzinne spotkanie pełne niespodzianek. Mam w sobie jakby więcej energii, a jednak wyglądam tak samo - niezdrowo blada skóra, delikatne sińce pod oczami, ciemny ubiór uwypuklający mój stan chorobowy oraz ten sam beznamiętny wyraz twarzy do spółki z napiętą postawą. Nie ma we mnie nic nowego, nic świeżego, nic żywego. Nie wiem jak mógłbym kogokolwiek w tym stanie rozbawiać czy zabawiać; nie chcę się jednak kłócić. Towarzyszy mi przecież ten sam niepokój co zawsze, gdy tylko przychodzi mi robić coś nowego. Nie lubię zmian - jestem zwolennikiem stałości, schematów, rutyny. Jednocześnie uwiera mnie świadomość bezsensowności własnego jestestwa, uparcie szukam czegoś, co mogłoby mi ten sens na nowo nadać; bezskutecznie. Bez. Nie kwitnie jeszcze fizycznie, to we mnie ciągle czegoś brak. Doszukuję się lepiszcza budującego braki będące skazą na honorze rodziny, ale nie mogę go nigdzie dostrzec. Gonię za niewidzialnym królikiem robiąc z siebie idiotę. Czy na pewno? Wczoraj uświadomiłem sobie wiele rzeczy, a jutro uświadomię ich sobie jeszcze więcej. Po powrocie z kolei wszystko się odmieni, mój świat zadrży w posadach, a stagnacja nareszcie znajdzie swoje ujście w znienawidzonych przeze mnie zmianach. Na lepsze, jak będę sądzić. Nie wiem. Nie jestem jasnowidzem - w chwili obecnej cała doczesność ciąży na moich wątłych ramionach, które uginają się od nadmiaru balastu spoczywającego na nich właśnie.
Staram się więc nie myśleć o liście od Katyi, o jej problemach. Wiem, że trudno będzie je pogodzić z tymi własnymi. Z moją melancholią, marazmem, ponurą aurą Durham ciągnącą się za mną odkąd sięgam pamięcią. Zawsze jest tak samo, nie potrafię i nie chcę się temu dziwić. Musiałbym oszaleć doszukując się przyczyny wszechrzeczy. Płynę wraz z prądem kiedy w impulsie potwierdzam swoje spotkanie, wychodzę z moich bezpiecznych, chłodnych murów, pojawiam się w Lancashire, które chociaż urokliwe - nie pozostaje bierne na działania panującej pory roku. Jest smutno, smętnie wręcz, dżdżysto i mgliście. Oddycham głęboko, ze świstem wydycham nabrane wcześniej powietrze i wolnym krokiem przemierzam dzielący mnie dystans od bramy dworu. Popycham żelazne okowy, wędruję po kolejnych udeptanych ścieżkach, zatrzymuję się w ogrodach. Gdzie siedzisz jak posąg wyrzeźbiony w niemej rozpaczy. Nie uważasz, że przekraczamy dozwoloną ilość nieszczęść na metr kwadratowy? Wzdycham bezgłośnie podchodząc jeszcze bliżej. Gdyby nie to, że byłem tu po raz kolejny, mógłbym się zgubić.
- Katyo. - Obwieszczam swoją obecność głębokim, zdecydowanym głosem. Przyglądam ci się badawczo chłonąc każdy cal wylewających się z nas oraz z krajobrazu ponurości, tragedii wypisanej niemal na czole. Czuję się zmęczony ciężką atmosferą, a jestem tu zaledwie parę chwil. Nie mówię nic więcej, nic więcej nie robię, tylko wpatruję się w umęczoną twarz. Moją? Twoją? Naszą? Całego świata? Oto nastrój ludzkości.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ Staring at the bottom of your glass
Hoping one day you'll make a dream last
But dreams come slow and they go so fast /
Hoping one day you'll make a dream last
But dreams come slow and they go so fast /
Gdyby tylko wiedziała, błagałaby Quentina o możliwość wyjazdu razem z nim, ale w obecnym stanie dla niego, a także jego bliskich byłaby tylko zbędnym balastem. Umysł uległ zbyt dużej destrukcji i niemal na każdym kroku obracała się za siebie, by mieć pewność, że demony przeszłości nie mają realnych kształtów, które ją prześladują. Dlatego nie podejmowała się dłuższych spacerów, a już tym bardziej nie opuszczała dworku sama. Matka z troski i poczucia obowiązku nakazała jednej ze służek wychodzić z dziewczyną, gdy ta będzie tego potrzebować, ale dzisiejszy dzień był inny. Chciała w samotności pomyśleć przed spotkaniem z dawnym znajomym rodziny i to z tego powodu znalazła się w ogrodzie, który obecnie przypominał najsmutniejszy krajobraz. Wzrok nie sięgał dalej niż na dwa metry, a przez to lady Ollivander nie czuła się pewne w miejscu, które znała tak dobrze i jeszcze parę miesięcy temu spędzała w nim czas z lordem Averym, który w tamtym okresie jako jedyny potrafił przywrócić ją do właściwego stanu. Znajdował się poza jej problemami i przez to nie musiał się wysilać, by chociaż na moment ofiarować uśmiech, który pozostawał z nią na długo. Czy i teraz tliła się taka perspektywa na horyzoncie?
Posiadasz takie zdolności, lordzie?
Analizowała wszystko raz jeszcze i ponownie, jakby wpadła w wir zapętlenia i odtwarzała marny film bez końca. Zbyt wiele zbitych słów w dzienniku, który zrodził w niej masę niepewności, a przecież musiała to pisać z jakiegoś powodu. Kartka po kartce wertowała kolejne zdarzenia ze swojego życia, o których nie miała pojęcia i powoli zaczęła się zastanawiać - kto ingerował we wspomnienia, tak nieszkodliwe i nie mające żadnego znaczenia? Początkowo podejrzewała ojca, bo świadomość tego jaki był i co robił pozostała z nią aż do dziś, ale czy doprawdy chciałby ją ukarać w taki sposób? To nie należało do jego metod działania, stąd podejrzenia padły także na Mulcibera, ale do tego mężczyzny żywiła nieskażone niczym uczucia, bo przecież był dla niej dobry. Tak przynajmniej sądziła, bo nie brała pod uwagę, że sam odważył się na rzucenie obliviate w jej stronę, by nie pamiętała tego, co zrobił.
Kto zatem był odpowiedzią na wszystkie nurtujące ją pytania?
Oczekiwała Quentina. Czekała na moment, w którym pojawi się w ogrodzie i spędzi z nim kilka minut, a może nieprzyzwoitą ilość czasu? Nie rozważała takich błachostek, jakby nie chciała w żaden sposób zadręczać się dodatkowymi zasadami, których miała po dziurki w nosie. Zazwyczaj robiła to co chciała, ale teraz nie umiała się przełamać, a przynajmniej nie na tyle, by jej dusza była wyzwolona i gnała w stronę, po której pragnęła się znaleźć. Spętana okowami ograniczeń lawirowała na granicy obowiązków i wolności.
Mimowolnie odwróciła się w stronę mężczyzny i spojrzała na niego obsydianowymi tęczówkami, które lustrowały jego twarz. Dłonie trzymała na kolanach, a przeprostowana sylwetka utrzymana przez gorset zdawała się być wyrzeźbiona dłutem znakomitego rzeźbiarza. Blada skóra przypominała delikatny marmur, a karminowe usta kontrastowały z pochmurną aurą, a także ciemnym strojem kobiety. To jedyny tak kolorowy element całego otoczenia, bo nawet włosy lady straciły swój blask, jakby cierpiała na jakąś nieuleczalną chorobę. To absurdalne, bo była zdrowa i jedynie zmagała się z procesem opóźnienia gnicia duszy, dla której być może nie było już ratunku.
- Lordzie - skinęła mu lekko głową, a zaraz potem wstała i zrobiła krok w przód. Czuła przyjemny zapach perfum mężczyzny, który wdarł się do drobnego noska szlachcianki był na tyle wyrazisty, że kąciki ust dziewczęcia uniosły się mimowolnie ku górze. - Tak wiele czasu minęło... - mruknęła bez przekonania, bo schemat się powielał. Obecność Quentina zrodziła w niej masę niepewności, ale on był jednym z kluczy do rozwiązania zagadki. - Może się przejdziemy?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
/11 kwietnia
- Osiem, dziewięć, dziesięć... Szukam! - odsunął dłonie od twarzy, w tym samym czasie uchylając powieki. Kyra zawsze kłóciła się z nim, że musi zakrywać oczęta rękami, bo w innym wypadku na sto procent będzie podglądał, a on uwielbiał się z nią drażnić, zaś później i tak przystawał na dziewczęce prośby. Rozejrzał się po ogrodzie - włości Ollivanderów były tak rozległe, a alejki tak kręte, że w pierwszej chwili przeszło mu przez myśl, iż nigdy jej nie znajdzie... Ale był też szczęśliwy, bo w ostatnim czasie trochę zaniedbał... właściwie wszystko oprócz różdżkarstwa - przyjaciół musiał odstawić na dalszy plan, głównie ze względu na to, że większość z nich nie nosiła szlacheckiego tytułu, rodzinę trzymał na dystans, albo raczej to oni nie byli dlań zbyt przychylni; poświęcał się więc głównie nauce oraz pracy - po tym jak wracał ze sklepu od razu gnał do biblioteki, gdzie siedział dopóki nie zmorzył go sen, czasem po prostu przysypiał nad książkami i budziły go dopiero snopy wschodzącego słońca wpadające do wewnątrz przez niewielkie okienka. Trochę zbladł, a pod oczami zmęczenie malowało mu fioletowe cienie. Ale wiosna, zdaje się, wreszcie dotarła do wysp - dni były coraz dłuższe, temperatury coraz wyższe, a wiatr cieplejszy; słońce częściej wyglądało zza chmur, co za tym idzie roślinność kwitła zwabiając w swe kielichy przeróżne owady. A Kyra zwabiła brata do ogrodu, gdzie mieli spędzić ze sobą trochę czasu. Pomimo różnicy wieku byli ze sobą bardzo zżyci, ba! Już w czasach hogwarckich, kiedy Titus wyjeżdżał do szkoły, wysyłał jej mnóstwo listów, a raz nawet dostarczył klamkę z sali od transmutacji.
- Hmmm... - Ollivander zmarszczył brwi, przez krótką chwilę zastanawiając się nad wyborem odpowiedniej ścieżki, w końcu skręcił w prawo, z wolna podążając wzdłuż alejki, zaglądając pod każdy kolejny krzak, za każde drzewo i nawet pod kamienie! Gdzie też mogła się schować ta drobinka? Rozglądał się przy tym bardzo uważnie w nadziei, że być może dostrzeże gdzieś jakiś ruch bądź usłyszy szmer, który nie będzie wiatrem hulającym w koronach drzew.
- Osiem, dziewięć, dziesięć... Szukam! - odsunął dłonie od twarzy, w tym samym czasie uchylając powieki. Kyra zawsze kłóciła się z nim, że musi zakrywać oczęta rękami, bo w innym wypadku na sto procent będzie podglądał, a on uwielbiał się z nią drażnić, zaś później i tak przystawał na dziewczęce prośby. Rozejrzał się po ogrodzie - włości Ollivanderów były tak rozległe, a alejki tak kręte, że w pierwszej chwili przeszło mu przez myśl, iż nigdy jej nie znajdzie... Ale był też szczęśliwy, bo w ostatnim czasie trochę zaniedbał... właściwie wszystko oprócz różdżkarstwa - przyjaciół musiał odstawić na dalszy plan, głównie ze względu na to, że większość z nich nie nosiła szlacheckiego tytułu, rodzinę trzymał na dystans, albo raczej to oni nie byli dlań zbyt przychylni; poświęcał się więc głównie nauce oraz pracy - po tym jak wracał ze sklepu od razu gnał do biblioteki, gdzie siedział dopóki nie zmorzył go sen, czasem po prostu przysypiał nad książkami i budziły go dopiero snopy wschodzącego słońca wpadające do wewnątrz przez niewielkie okienka. Trochę zbladł, a pod oczami zmęczenie malowało mu fioletowe cienie. Ale wiosna, zdaje się, wreszcie dotarła do wysp - dni były coraz dłuższe, temperatury coraz wyższe, a wiatr cieplejszy; słońce częściej wyglądało zza chmur, co za tym idzie roślinność kwitła zwabiając w swe kielichy przeróżne owady. A Kyra zwabiła brata do ogrodu, gdzie mieli spędzić ze sobą trochę czasu. Pomimo różnicy wieku byli ze sobą bardzo zżyci, ba! Już w czasach hogwarckich, kiedy Titus wyjeżdżał do szkoły, wysyłał jej mnóstwo listów, a raz nawet dostarczył klamkę z sali od transmutacji.
- Hmmm... - Ollivander zmarszczył brwi, przez krótką chwilę zastanawiając się nad wyborem odpowiedniej ścieżki, w końcu skręcił w prawo, z wolna podążając wzdłuż alejki, zaglądając pod każdy kolejny krzak, za każde drzewo i nawet pod kamienie! Gdzie też mogła się schować ta drobinka? Rozglądał się przy tym bardzo uważnie w nadziei, że być może dostrzeże gdzieś jakiś ruch bądź usłyszy szmer, który nie będzie wiatrem hulającym w koronach drzew.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Gdzie znaleźć najlepszą kryjówkę? Tę najbardziej schowaną, w której nikt cię nie znajdzie?
Kyra miała naprawdę duży wybór. Odliczanie, głośne i wyraźne, rozlegało się nad tą częścią ogrodu Ollianderów, sprawiając że dziewczynka w ekscytacji pobiegła między alejki, rękami na buzi tłumiąc chichot. Upewniła się już, że brat na pewno nie będzie podglądać, więc teraz zostawało jej tylko wybitnie dobrze się ukryć!
Jej małe, dziecięce serduszko wypełniała wręcz czysta radość. Doskonale wiedziała, że rodzice raczej nie pochwalaliby akurat takiej zabawy - sukienka Kyry już była cała poplamiona trawą i w kilku miejscach rozdarta przez gałęzie, czepiające się ubrania dziecka. Ale teraz zupełnie się to nie liczyło. W końcu wyciągnęła brata do zabawy! Ostatnimi czasy ojciec, widząc syna tak pochłoniętego pracą i nauką, nie pozwalał Kyrze nawet odwiedzać go w sklepie. A to było niesprawiedliwe! Tak się nie móc bawić z braciszkiem! Nie wiedziała, kiedy nadarzy się podobna okazja, dlatego nie mogła zmarnować ani chwili - czym prędzej wcisnęła się między zarośla.
Na swoją kryjówkę wybrała jedną z altanek. Z jednej ze ścian zwieszała się bujnie winorośl, powoli już wypuszczająca liście i coraz bardziej zielona. Fakt, że Kyra miała bladozieloną sukienkę tylko pomagał jej się wtopić w otoczenie - ale bystre oko znalazłoby ją bez większego trudu.
Dziewczynka ponownie zasłoniła buzię dłońmi, tłumiąc chichot. Widziała Titusa z daleka, nie ruszył bezpośrednio ku niej, więc na pewno jeśli będzie cicho, to nie da rady jej znaleźć! Ciichosza!
Kyra miała naprawdę duży wybór. Odliczanie, głośne i wyraźne, rozlegało się nad tą częścią ogrodu Ollianderów, sprawiając że dziewczynka w ekscytacji pobiegła między alejki, rękami na buzi tłumiąc chichot. Upewniła się już, że brat na pewno nie będzie podglądać, więc teraz zostawało jej tylko wybitnie dobrze się ukryć!
Jej małe, dziecięce serduszko wypełniała wręcz czysta radość. Doskonale wiedziała, że rodzice raczej nie pochwalaliby akurat takiej zabawy - sukienka Kyry już była cała poplamiona trawą i w kilku miejscach rozdarta przez gałęzie, czepiające się ubrania dziecka. Ale teraz zupełnie się to nie liczyło. W końcu wyciągnęła brata do zabawy! Ostatnimi czasy ojciec, widząc syna tak pochłoniętego pracą i nauką, nie pozwalał Kyrze nawet odwiedzać go w sklepie. A to było niesprawiedliwe! Tak się nie móc bawić z braciszkiem! Nie wiedziała, kiedy nadarzy się podobna okazja, dlatego nie mogła zmarnować ani chwili - czym prędzej wcisnęła się między zarośla.
Na swoją kryjówkę wybrała jedną z altanek. Z jednej ze ścian zwieszała się bujnie winorośl, powoli już wypuszczająca liście i coraz bardziej zielona. Fakt, że Kyra miała bladozieloną sukienkę tylko pomagał jej się wtopić w otoczenie - ale bystre oko znalazłoby ją bez większego trudu.
Dziewczynka ponownie zasłoniła buzię dłońmi, tłumiąc chichot. Widziała Titusa z daleka, nie ruszył bezpośrednio ku niej, więc na pewno jeśli będzie cicho, to nie da rady jej znaleźć! Ciichosza!
Krążył przez chwilę alejkami, dopiero po jakimś czasie kierując się w stronę altany porośniętej winoroślą... I tam dostrzegł jakiś ruch - ruch, który z pewnością nie był wywołany poruszeniem ptasich skrzydeł, ani tym bardziej podmuchami wiatru. Mignął mu skrawek bladozielonej sukienki, w końcu do uszu dotarł znajomy, stłumiony chichot. Titus uśmiechnął się.
- Gdzież ona może być! - załamał ręce, mówiąc na tyle głośno by dziewczynka na pewno go usłyszała - Hmmm! Może odpocznę chwilę w altance, a później wrócę do szukania! - i ruszył w tamtym kierunku niezbyt szybkim krokiem, dokładnie obserwując skrawek dziecięcej sukienki. Wspiął się na niewysokie stopnie prowadzące do wewnątrz i wskoczył do środka z krzykiem na ustach - Bu! Mam cię! - roześmiał się, dopadając do siostry by poczochrać jej włosy i zepsuć fryzurę, którą mama zapewne układała zdecydowanie za długo! Zmierzył małą spojrzeniem - ależ ona była do niego podobna! W jej oczach widział odbicie swoich własnych, te same radosne iskry rozświetlały je łobuzerskim blaskiem... Podobne osadzone były w oczodołach pani Ollivander - tak samo łagodne i pełne ciepła. Spoważniał jednak gdy dostrzegł dziurę w sukience. Zmarszczył brwi, po czym przykucnął na przeciw dziewczynki, chwytając w dłonie skrawek materiału.
- Ojojoj... Mama nie byłaby zadowolona, damy nie chodzą w podartych sukienkach. - zacmokał. Sięgnął po różdżkę, przykładając jej koniec do odzienia i szepcząc proste zaklęcie, a dziura już za moment zrosła się. Nie został po niej nawet ślad.
- Od razu lepiej. - kiwnął głową, chowając różdżkę. Tym razem sięgnął do dziewczęcych włosów, wyjmując spomiędzy kosmyków pojedyncze gałązki oraz nieduże listeczki, które zapodziały się tam w szaleńczym biegu po kryjówkach.
- Gdzież ona może być! - załamał ręce, mówiąc na tyle głośno by dziewczynka na pewno go usłyszała - Hmmm! Może odpocznę chwilę w altance, a później wrócę do szukania! - i ruszył w tamtym kierunku niezbyt szybkim krokiem, dokładnie obserwując skrawek dziecięcej sukienki. Wspiął się na niewysokie stopnie prowadzące do wewnątrz i wskoczył do środka z krzykiem na ustach - Bu! Mam cię! - roześmiał się, dopadając do siostry by poczochrać jej włosy i zepsuć fryzurę, którą mama zapewne układała zdecydowanie za długo! Zmierzył małą spojrzeniem - ależ ona była do niego podobna! W jej oczach widział odbicie swoich własnych, te same radosne iskry rozświetlały je łobuzerskim blaskiem... Podobne osadzone były w oczodołach pani Ollivander - tak samo łagodne i pełne ciepła. Spoważniał jednak gdy dostrzegł dziurę w sukience. Zmarszczył brwi, po czym przykucnął na przeciw dziewczynki, chwytając w dłonie skrawek materiału.
- Ojojoj... Mama nie byłaby zadowolona, damy nie chodzą w podartych sukienkach. - zacmokał. Sięgnął po różdżkę, przykładając jej koniec do odzienia i szepcząc proste zaklęcie, a dziura już za moment zrosła się. Nie został po niej nawet ślad.
- Od razu lepiej. - kiwnął głową, chowając różdżkę. Tym razem sięgnął do dziewczęcych włosów, wyjmując spomiędzy kosmyków pojedyncze gałązki oraz nieduże listeczki, które zapodziały się tam w szaleńczym biegu po kryjówkach.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Fontanna w Ogrodzie
Szybka odpowiedź