Fontanna w Ogrodzie
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Fontanna w Ogrodzie
Spacer po ogrodach dworku Ollivanderów może być przebrnięciem przez jeden z największym labiryntów Londynu. Jest tutaj ogrom alejek, które otoczone są pięknymi, wonnymi kwiatami, które sprawiają, że czarodzieje mogą przenieść się dzięki wyobraźni gdzieś dalej, niż wzrok sięga. Niektórzy z rodu twierdzą też, że po wrzuceniu galeona do fontanny, spełni się jedno z najskrytszych marzeń.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Bardzo trudno było wytrzymać w ciszy i bezruchu, kiedy brat przechadzał się obok i jej wyglądał. Oczywiście - jak to w przypadku kilkulatki - o całkowitej ciszy nie było mowy. Była zbyt podekscytowana i przejęta zabawą by móc ustać w spokoju. Znalezienie jej nie było zatem niczym trudnym, chociaż sama Kyra była święcie przekonana, że brat naprawdę nie wie, gdzie ona jest. Jego słowa tylko ją o tym przekonały, a ona już gratulowała sobie geniuszu schowania się w takim miejsc. Titus znajdował się tuż obok - i jej nie widział! A to gamoń!
Stłumiony chichot dziewczynki ponownie rozbrzmiał spośród winorośli. Szybko jednak zamienił się w zaskoczony pisk, kiedy chłopak dopadł małej i pochwycił ją w objęcia. Próbowała zasłonić swoje włosy przed natarciem Tito, jednak na niewiele się to zdało.
- Znalazłeś mnie! Znowu wygrałeś! Jesteś za dobry w tę zabawę - oznajmiła mu radośnie z kosmykami sterczącymi na wszystkie strony. Posłała mu też najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. Dziurą w sukience się nie za bardzo przejęła, w końcu wiedziała, że to tylko drobiazg, który brat bez trudu mógł naprawić. Bo brat wszystko potrafił zrobić.
Obserwowała uważnie, jak Titus wyciąga swoją różdżkę i po chwili po dziurze w sukience nie było już nawet śladu. Śledziła uważnie również jej powrót za pazuchę brata i nieco zmarszczyła nosek, kiedy magiczny artefakt zniknął jej z pola widzenia.
- Braciszkuu... - zaczęła prosząco, kiedy chłopak zaczął wyciągać jej gałązki z włosów - Dałbyś mi potrzymać swoją różdżkę? Tylko na chwilkę! Proszę, proszęęę...!
Zrobiła do tego najniewinniejszą minę ze wszystkich.
Stłumiony chichot dziewczynki ponownie rozbrzmiał spośród winorośli. Szybko jednak zamienił się w zaskoczony pisk, kiedy chłopak dopadł małej i pochwycił ją w objęcia. Próbowała zasłonić swoje włosy przed natarciem Tito, jednak na niewiele się to zdało.
- Znalazłeś mnie! Znowu wygrałeś! Jesteś za dobry w tę zabawę - oznajmiła mu radośnie z kosmykami sterczącymi na wszystkie strony. Posłała mu też najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. Dziurą w sukience się nie za bardzo przejęła, w końcu wiedziała, że to tylko drobiazg, który brat bez trudu mógł naprawić. Bo brat wszystko potrafił zrobić.
Obserwowała uważnie, jak Titus wyciąga swoją różdżkę i po chwili po dziurze w sukience nie było już nawet śladu. Śledziła uważnie również jej powrót za pazuchę brata i nieco zmarszczyła nosek, kiedy magiczny artefakt zniknął jej z pola widzenia.
- Braciszkuu... - zaczęła prosząco, kiedy chłopak zaczął wyciągać jej gałązki z włosów - Dałbyś mi potrzymać swoją różdżkę? Tylko na chwilkę! Proszę, proszęęę...!
Zrobiła do tego najniewinniejszą minę ze wszystkich.
Rozczulał go ten jej szczery uśmiech - nic więc dziwnego, że sam wyszczerzył się równie szeroko... Tylko już za chwilę kręcił delikatnie głową załamując ręce; pozbył się jednej dziury, a w oczy już rzucała mu się kolejna i kolejna, i jeszcze te tak drobniutkie, że zapewne dostrzeże je tylko sokole oko pani Ollivander, która znowu będzie z rozbawieniem kręcić noskiem, w czasie kiedy jej małżonek groźnie zmarszczy brwi po raz kolejny pouczając swoje niesforne dzieci.
- Moją różdżkę? - uniósł jedną brew, pozbywając się ostatniej gałązki, która już za moment wylądowała między deskami podłogi. Zamyślił się - wciąż była dzieckiem, a maluchy bywały nieostrożne, ale należała również do szlachetnego rodu wytwórców, winna oswajać się z różdżkami od maleńkości, szczególnie, że podłapała bakcyla i była zapewne tak samo zainteresowana rodzinnym biznesem co sam Titus w jej wieku.
- Dam. - kiwnął głową, zaraz jednak uniósł ostrzegawczo jeden palec, nieznacznie marszcząc przy tym brwi - Ale pamiętaj, że to różdżka, musisz być ostrożna bo jeśli coś się z nią stanie to będę kompletnie bezbronny. - załamał ręce, po czym sięgnął za pazuchę oddając siostrze swoją różdżkę.
- Przejdziemy się? - zapytał, na krótką chwilę odwracając twarz w kierunku wyjścia z altany, zaraz jednak powrócił do obserwowania dziewczynki, bo choć w jej żyłach płynęła krew różdżkarzy, nigdy nie wiesz czy wszystko nie zacznie jej nagle lecieć z rąk!
- Moją różdżkę? - uniósł jedną brew, pozbywając się ostatniej gałązki, która już za moment wylądowała między deskami podłogi. Zamyślił się - wciąż była dzieckiem, a maluchy bywały nieostrożne, ale należała również do szlachetnego rodu wytwórców, winna oswajać się z różdżkami od maleńkości, szczególnie, że podłapała bakcyla i była zapewne tak samo zainteresowana rodzinnym biznesem co sam Titus w jej wieku.
- Dam. - kiwnął głową, zaraz jednak uniósł ostrzegawczo jeden palec, nieznacznie marszcząc przy tym brwi - Ale pamiętaj, że to różdżka, musisz być ostrożna bo jeśli coś się z nią stanie to będę kompletnie bezbronny. - załamał ręce, po czym sięgnął za pazuchę oddając siostrze swoją różdżkę.
- Przejdziemy się? - zapytał, na krótką chwilę odwracając twarz w kierunku wyjścia z altany, zaraz jednak powrócił do obserwowania dziewczynki, bo choć w jej żyłach płynęła krew różdżkarzy, nigdy nie wiesz czy wszystko nie zacznie jej nagle lecieć z rąk!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Dla Kyry różdżki były obecnie czymś w rodzaju świętości. Nie mogła jeszcze używać własnej, jej różdżka prawdopodobnie nie została jeszcze wykonana... a to w połączeniu z jej rodzinnym dziedzictwem sprawiało, że mała była nimi głęboko zafascynowana. Z otwartymi ustami podziwiała co można wykonać, mając w ręku właśnie taki - ot, zdawałoby się, kawałek drewna.
Oczy zaświeciły się jej więc jak dwa płomyki świec, kiedy brat zgodził się dać jej potrzymać swoją. Z zapałem pokiwała głową, obiecując mu być ostrożną. Nie chciała w końcu by jej brat był bezbronny! Chociaż nie wiedziała, kto niby miałby go atakować. I po co.
Złapała więc jego dłoń i, kiedy zaproponował przechadzkę, z różdżką brata w jednej ręce i dłonią brata w drugiej, wyszła ponownie na nieśmiałe, kwietniowe słońce.
- Następnym razem będziesz musiał pograć w chowanego z Wilhelmem. Jest mistrzem w tej zabawie. Chociaż ja zawsze wiem, gdzie go znaleźć. - powiedziała z pewnością siebie rozbrzmiewającą w jej głosie.
Dziewczynka dała się powoli poprowadzić ścieżką wiodącą z powrotem ku fontannie. Kiedy tam dotarli, mała na chwilę zapatrzyła się na wodę.
- To był palisander, prawda? - zapytała, podnosząc znów wzrok na Titusa i unosząc rękę z różdżką. Brat już kiedyś opowiadał jej o niej, ale mała nie była pewna, czy zapamiętała wszystko dobrze. - Z jakiego drewna ja będę mieć różdżkę?
Oczy zaświeciły się jej więc jak dwa płomyki świec, kiedy brat zgodził się dać jej potrzymać swoją. Z zapałem pokiwała głową, obiecując mu być ostrożną. Nie chciała w końcu by jej brat był bezbronny! Chociaż nie wiedziała, kto niby miałby go atakować. I po co.
Złapała więc jego dłoń i, kiedy zaproponował przechadzkę, z różdżką brata w jednej ręce i dłonią brata w drugiej, wyszła ponownie na nieśmiałe, kwietniowe słońce.
- Następnym razem będziesz musiał pograć w chowanego z Wilhelmem. Jest mistrzem w tej zabawie. Chociaż ja zawsze wiem, gdzie go znaleźć. - powiedziała z pewnością siebie rozbrzmiewającą w jej głosie.
Dziewczynka dała się powoli poprowadzić ścieżką wiodącą z powrotem ku fontannie. Kiedy tam dotarli, mała na chwilę zapatrzyła się na wodę.
- To był palisander, prawda? - zapytała, podnosząc znów wzrok na Titusa i unosząc rękę z różdżką. Brat już kiedyś opowiadał jej o niej, ale mała nie była pewna, czy zapamiętała wszystko dobrze. - Z jakiego drewna ja będę mieć różdżkę?
Zacisnął palce na jej drobnej dłoni, spoglądając na dziewczynkę z ukosa, żeby w razie czego odebrać od niej różdżkę. Ufał, że jako Ollivander nie zrobi nic głupiego, ale ostatecznie wciąż miała przecież tylko niespełna osiem lat!
- Mówisz? To się z nim zmierzę i wtedy wyłonimy prawdziwego króla chowanego! - roześmiał się - A gdzie on właściwie jest? - bo przecież wiecznie ciągała za sobą owego niewielkiego gada i choć z początku trochę to Titusa przerażało, to ostatecznie przyzwyczaił się do obecności Wilhelma i nawet czasem dawał mu jedzenie.
Przysiadł na murku okalającym fontannę, zapewne od razu brudząc sobie szatę wilgotnym, szlamowatym mchem porastającym mokry kamień.
- Mhm. - pokiwał głową - Palisander i...? - uniósł jedną brew - Skup się, Kyra, przypatrz się dobrze, postaraj się ją poznać. - pokiwał głową. I jego szkolono od najmłodszych lat, a on owe nauki przyjmował z ogromnym zapałem. Do wytwórstwa Titus miał niewiarygodny talent.
- Hm... - zmarszczył brwi, spoglądając w niebo i krótką chwilę dumając nad jej pytaniem - Zobaczymy, może to będzie świerk? Świerk to psotne drzewo... Psotne i silne. - uśmiechnął się, pstrykając ją jednym palcem w nos - Hej, Kyra! - zawołał, bo coś mu wpadło do głowy - Chcesz pograć w jakie to drzewo? - zapytał, powoli wstając z murku i wygładzając szatę. Rozejrzał się wokoło, delikatnym ruchem głowy wskazując dorodny dąb rozpościerający swą wielką koronę ponad tryskającą wodą fontanną - O, na przykład to.
- Mówisz? To się z nim zmierzę i wtedy wyłonimy prawdziwego króla chowanego! - roześmiał się - A gdzie on właściwie jest? - bo przecież wiecznie ciągała za sobą owego niewielkiego gada i choć z początku trochę to Titusa przerażało, to ostatecznie przyzwyczaił się do obecności Wilhelma i nawet czasem dawał mu jedzenie.
Przysiadł na murku okalającym fontannę, zapewne od razu brudząc sobie szatę wilgotnym, szlamowatym mchem porastającym mokry kamień.
- Mhm. - pokiwał głową - Palisander i...? - uniósł jedną brew - Skup się, Kyra, przypatrz się dobrze, postaraj się ją poznać. - pokiwał głową. I jego szkolono od najmłodszych lat, a on owe nauki przyjmował z ogromnym zapałem. Do wytwórstwa Titus miał niewiarygodny talent.
- Hm... - zmarszczył brwi, spoglądając w niebo i krótką chwilę dumając nad jej pytaniem - Zobaczymy, może to będzie świerk? Świerk to psotne drzewo... Psotne i silne. - uśmiechnął się, pstrykając ją jednym palcem w nos - Hej, Kyra! - zawołał, bo coś mu wpadło do głowy - Chcesz pograć w jakie to drzewo? - zapytał, powoli wstając z murku i wygładzając szatę. Rozejrzał się wokoło, delikatnym ruchem głowy wskazując dorodny dąb rozpościerający swą wielką koronę ponad tryskającą wodą fontanną - O, na przykład to.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Ostatnio zmieniony przez Titus F. Ollivander dnia 10.01.17 16:53, w całości zmieniany 1 raz
- Zostawiłam go w klatce w pokoju. Stwierdziłam, że musisz mieć rozgrzewke po tak długim okresie przerwy w chowanego. Poza tym, chciałam się pobawić z tobą sama. Bez dzielenia się z nim! - stwierdziła od niechcenia machając sobie różdżką bardzo ostrożnie z prawa na lewo.
To fakt, że ciągała go praktycznie wszędzie, ale dziś, kiedy w końcu udało jej się wyrwać brata do ogrodu chciała ten czas spędzić we dwójkę. Bez kameleona.
Skupiła się uważniej na różdżce brata. Nie miała jeszcze wprawy w rozpoznawaniu różdżek, ale z każdym ćwiczeniem przychodziło jej to dużo prościej. W namyśle aż kucnęła obok fontanny i wzięła magiczny patyk w obie ręce, zaczęła go oglądać z każdej strony.
Różdżka lubiąca kreatywność i psoty.
Podniosła w końcu wzrok na brata.
- Skrzydła żądlibąka! - powiedziała w końcu z pewnością siebie.
Drewno zawsze przychodziło jej prościej, w końcu było je widać! Musiała się póki co bardzo skupić, żeby wyczuć jaki rdzeń posiada różdżka. Ale tym razem była wręcz w stu procentach pewna.
- Trzymam cię za słowo braciszku! - uśmiechnęła się. Świerk się jej podobał. Silne i psotne drzewo! Idealnie ją opisywał! Oczywiście Kyra wiedziała, że może być inne drewno, które by do niej pasowało bardziej, ale póki co... liczyła na ten świerk.
Zaraz też odwróciła się w kierunku drzewa które pokazywał jej brat. Ha! W tej zabawie nie mogła przegrać!
- To proste, dąb! - odpowiedziała uradowana, wstając z kucków. Bardzo się ucieszyła na taką zabawę. Rozejrzała się, które drzewo by tu wskazać bratu do odgadnięcia. - Moja kolej! Może tamto?
Wzrokiem odnalazła odsuniętą nieco w bok lipę srebrzystą. Wskazała ją bratu różdżką, machnąwszy jednak ręką nieco zbyt gwałtownie. Z końca różdżki Titusa ku biednej lipie pomknęła nagle błyskawica. Wystraszona dziewczynka pisnęła, zaraz upuszczając magiczny kijek w trawę i w przestrachu zakrywając oczy rękami.
To fakt, że ciągała go praktycznie wszędzie, ale dziś, kiedy w końcu udało jej się wyrwać brata do ogrodu chciała ten czas spędzić we dwójkę. Bez kameleona.
Skupiła się uważniej na różdżce brata. Nie miała jeszcze wprawy w rozpoznawaniu różdżek, ale z każdym ćwiczeniem przychodziło jej to dużo prościej. W namyśle aż kucnęła obok fontanny i wzięła magiczny patyk w obie ręce, zaczęła go oglądać z każdej strony.
Różdżka lubiąca kreatywność i psoty.
Podniosła w końcu wzrok na brata.
- Skrzydła żądlibąka! - powiedziała w końcu z pewnością siebie.
Drewno zawsze przychodziło jej prościej, w końcu było je widać! Musiała się póki co bardzo skupić, żeby wyczuć jaki rdzeń posiada różdżka. Ale tym razem była wręcz w stu procentach pewna.
- Trzymam cię za słowo braciszku! - uśmiechnęła się. Świerk się jej podobał. Silne i psotne drzewo! Idealnie ją opisywał! Oczywiście Kyra wiedziała, że może być inne drewno, które by do niej pasowało bardziej, ale póki co... liczyła na ten świerk.
Zaraz też odwróciła się w kierunku drzewa które pokazywał jej brat. Ha! W tej zabawie nie mogła przegrać!
- To proste, dąb! - odpowiedziała uradowana, wstając z kucków. Bardzo się ucieszyła na taką zabawę. Rozejrzała się, które drzewo by tu wskazać bratu do odgadnięcia. - Moja kolej! Może tamto?
Wzrokiem odnalazła odsuniętą nieco w bok lipę srebrzystą. Wskazała ją bratu różdżką, machnąwszy jednak ręką nieco zbyt gwałtownie. Z końca różdżki Titusa ku biednej lipie pomknęła nagle błyskawica. Wystraszona dziewczynka pisnęła, zaraz upuszczając magiczny kijek w trawę i w przestrachu zakrywając oczy rękami.
To było tak rozkoszne, że nie mógł się nie uśmiechnąć. I nawet mu się trochę głupio zrobiło, że ostatnio w ogóle nie miał dla niej czasu... Obiecał sobie, że musi trochę mniej siedzieć nad książkami, a trochę więcej z rodziną. Obserwował jak dokładnie przygląda się różdżce i milczał, bo nie zamierzał jej przecież podpowiadać. Sama musi do wszystkiego dojść, wiedział, że to się opłaci, ba! Już w Hogwarcie zacznie czerpać korzyści ze swoich talentów - młodzi czarodzieje uwielbiali słuchać o swoich różdżkach i często byli pod ogromnym wrażeniem, kiedy Titus trafnie identyfikował zawarty w drewnie rdzeń oraz samą powłokę. On również miał przy tym niezły ubaw, a że dodatkowo był raczej osobą, która lubi zwracać na siebie uwagę to bardzo podobało mu się tuzin par oczu wpatrzonych w jego dłonie i wyczekujących z zapartym tchem na każde kolejne słowo.
- Brawo! - aż klasnął w dłonie - Jesteś w tym coraz lepsza. - pochwalił ją kiwając głową, a później uniósł palec wskazujący - Lepiej nie, niezbadane są wyroki Merlina, nigdy nie wiesz, która różdżka cię wybierze. - wzruszył ramionami. Chociaż w tym przypadku działało to trochę inaczej - Kyra zapewne dostanie różdżkę wykonaną specjalnie dla niej, przez któregoś z członków rodziny - lata obserwacji podpowiedzą jaki rdzeń i drewno najbardziej do niej pasują, które będą współpracować z jej drobną dłonią. Jasne, zdarzało się, że różdżki wykonane dla kogoś wcale nie chciały się podporządkować, ale były to pewnie pojedyncze przypadki.
- Świetnie! - ucieszył się. Zaraz jednak jego rozradowane spojrzenie przybrało całkiem innego wyrazu - zdziwienia wymieszanego z przestrachem. Zanim zdążył zareagować huknęło, buchnęło, a konary zapłonęły żywym ogniem.
- Na Godryka! - przeklął, rzucając się na trawę w poszukiwaniu swojej różdżki - HA! - uniósł ją ponad głowę jak jakiś niesamowity artefakt, po czym wycelował w języki ognia głośno wypowiadając zaklęcie, a z końca magicznego patyka buchnął strumień wody - ogień syknął, przegrywając walkę z innym żywiołem, zrobiło się trochę dymu, powietrze wypełnił swąd palonego drewna, a gdy Titus w końcu opuścił różdżkę i wbił spojrzenie w nadpalone drzewo, to aż jęknął - wyglądało to paskudnie. Przeciągle westchnął, wierzchem dłoni przecierając czoło.
- Ale lipa... - mruknął, po czym wbił spojrzenie w siostrę - Hm, wiesz co? Może się stąd oddalmy. - wcisnął różdżkę za pazuchę, ponownie wyciągając do Kyry dłoń - Nie mów o tym nikomu, dobrze?
- Brawo! - aż klasnął w dłonie - Jesteś w tym coraz lepsza. - pochwalił ją kiwając głową, a później uniósł palec wskazujący - Lepiej nie, niezbadane są wyroki Merlina, nigdy nie wiesz, która różdżka cię wybierze. - wzruszył ramionami. Chociaż w tym przypadku działało to trochę inaczej - Kyra zapewne dostanie różdżkę wykonaną specjalnie dla niej, przez któregoś z członków rodziny - lata obserwacji podpowiedzą jaki rdzeń i drewno najbardziej do niej pasują, które będą współpracować z jej drobną dłonią. Jasne, zdarzało się, że różdżki wykonane dla kogoś wcale nie chciały się podporządkować, ale były to pewnie pojedyncze przypadki.
- Świetnie! - ucieszył się. Zaraz jednak jego rozradowane spojrzenie przybrało całkiem innego wyrazu - zdziwienia wymieszanego z przestrachem. Zanim zdążył zareagować huknęło, buchnęło, a konary zapłonęły żywym ogniem.
- Na Godryka! - przeklął, rzucając się na trawę w poszukiwaniu swojej różdżki - HA! - uniósł ją ponad głowę jak jakiś niesamowity artefakt, po czym wycelował w języki ognia głośno wypowiadając zaklęcie, a z końca magicznego patyka buchnął strumień wody - ogień syknął, przegrywając walkę z innym żywiołem, zrobiło się trochę dymu, powietrze wypełnił swąd palonego drewna, a gdy Titus w końcu opuścił różdżkę i wbił spojrzenie w nadpalone drzewo, to aż jęknął - wyglądało to paskudnie. Przeciągle westchnął, wierzchem dłoni przecierając czoło.
- Ale lipa... - mruknął, po czym wbił spojrzenie w siostrę - Hm, wiesz co? Może się stąd oddalmy. - wcisnął różdżkę za pazuchę, ponownie wyciągając do Kyry dłoń - Nie mów o tym nikomu, dobrze?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Kyra z całą pewnością w szkole będzie korzystać z każdej dobrej rzeczy, która wynikała z faktu, że była Ollivanderówną. Zapewne tak samo jak Titus z chęcią otoczy się wianuszkiem wielbicieli, który będą jej wręcz wciskać swoje różdżki w jej ręce. To na pewno będzie ciekawe doświadczenie. W końcu póki co ojciec próbował ją trzymać z daleka od wytworów ich rodu. A powodów było oczywiście kilka. Poczynając od jej płci, na chorobie skończywszy. Kumulująca się w Kyrze moc magiczna mogła mieć naprawdę fatalne konsekwencje dla niej samej i bez magicznego kijka w dłoniach. Wyjątkowo bolesna sytuacja dla dziewczynki pragnącej się uczyć o różdżkach. Dlatego też tak bardzo lgnęła do Titusa i do ich kuzyna, Ulyssesa. Ta dwójka nie trzymała się tego nakazu aż tak sztywno. W końcu co było złego w tym by uczyła się o różdżkach, nie poznając jednak sekretów technik ich wyrobu? No właśnie!
Pochwały brata napełniły jej małe serduszko radością. Naprawdę się ucieszyła, kiedy podała właściwy rdzeń i drewno. Co z tego, że kiedyś brat jej opowiadał z czego jest zrobiona jego różdżka? Zapomniała! Teraz odczytała ją na miejscu! Odgadnięcie drzewa też ją ucieszyło, nawet mimo iż zagadka była banalna.
Nic co dobre jednak nie może trwać wiecznie, prawda?
Kyra skuliła się obok fontanny, zakrywając rękami oczy. Była przerażona tym, co zrobiła. Nie tylko z powodu samego wywołania pożaru. Wiedziała, że jeśli tata się dowie, będzie chciał wiedzieć czyja to wina. I Titusowi może się oberwać za to, że dał jej różdżkę. Chociaż jednak bardziej bała się pożaru. Tak, zdecydowanie pożaru.
Była już gotowa się rozpłakać ze strachu, zesztywniała z przerażenia, kiedy usłyszała głośny syk. Powoli odsłoniła już wilgotne oczy i spojrzała na Titusa. Pociągnęła kilka razy nosem i spojrzała na jego wyciągniętą dłoń.
W chwilę potem poderwała się na nogi i mocno w niego wtuliła.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła! Tito bohater! Nikomu nie powiem, nikomu!
Pochwały brata napełniły jej małe serduszko radością. Naprawdę się ucieszyła, kiedy podała właściwy rdzeń i drewno. Co z tego, że kiedyś brat jej opowiadał z czego jest zrobiona jego różdżka? Zapomniała! Teraz odczytała ją na miejscu! Odgadnięcie drzewa też ją ucieszyło, nawet mimo iż zagadka była banalna.
Nic co dobre jednak nie może trwać wiecznie, prawda?
Kyra skuliła się obok fontanny, zakrywając rękami oczy. Była przerażona tym, co zrobiła. Nie tylko z powodu samego wywołania pożaru. Wiedziała, że jeśli tata się dowie, będzie chciał wiedzieć czyja to wina. I Titusowi może się oberwać za to, że dał jej różdżkę. Chociaż jednak bardziej bała się pożaru. Tak, zdecydowanie pożaru.
Była już gotowa się rozpłakać ze strachu, zesztywniała z przerażenia, kiedy usłyszała głośny syk. Powoli odsłoniła już wilgotne oczy i spojrzała na Titusa. Pociągnęła kilka razy nosem i spojrzała na jego wyciągniętą dłoń.
W chwilę potem poderwała się na nogi i mocno w niego wtuliła.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła! Tito bohater! Nikomu nie powiem, nikomu!
Patrzył na nią z góry uśmiechając się ciepło - dłonie wciąż trochę mu się trzęsły, ale w gruncie rzeczy nie miał jej tego za złe; ostatecznie on w jej wieku był pewnie jeszcze gorszy, a jak już poszedł do Hogwartu to głowa mała! Ciekawe czy Kyrze też odbije jak zyska trochę wolności poza domem?
- Musiałabyś odtańczyć taniec deszczu. - roześmiał się, gładząc ją po włosach kiedy się w niego wtuliła - Chodź zobaczymy co robi mama. - kiwnął łbem, a zaraz nieznacznie zmarszczył brwi, bo coś mu wpadło do głowy - Albo wiesz co? Kto ostatni ten wącha kopyta hipogryfa! - pstryknął ją w czoło i głośno się śmiejąc pognał prosto do domu, wskakując do wnętrza przez oranżerię.
/ztx2
- Musiałabyś odtańczyć taniec deszczu. - roześmiał się, gładząc ją po włosach kiedy się w niego wtuliła - Chodź zobaczymy co robi mama. - kiwnął łbem, a zaraz nieznacznie zmarszczył brwi, bo coś mu wpadło do głowy - Albo wiesz co? Kto ostatni ten wącha kopyta hipogryfa! - pstryknął ją w czoło i głośno się śmiejąc pognał prosto do domu, wskakując do wnętrza przez oranżerię.
/ztx2
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
/19 kwietnia
To był wyjątkowy dzień i wyjątkowo wyglądał również ogród Ollivanderów, gdzie pośród wszechobecnej zieleni unosiło się sklepienie utkane z gałęzi. Wpadające do wnętrza promienie słońca przebijające się przez młode liście tworzyły na podłożu abstrakcyjne mozaiki, malując światłem również zastawiony, okrągły stół prawie że wyginający się różnobarwnymi smakołykami - były tam kremówki i cukierki malujące język, były lizaki w różnych kształtach, czekolada w każdym stanie skupienia, ciasta, pudding oraz mnóstwo, mnóstwo innych pyszności, po które już za moment wyciągną się drobne, dziecięce rączki. W powietrzu unosiły się kolorowe kwiaty od czasu do czasu plujące srebrnym pyłem, prowizoryczny sufit zdobiły roślinne serpentyny i inne ozdoby... To wszystko wyglądało wręcz magicznie! Utrzymane było w klimacie iście naturalnym, co zresztą nie powinno nikogo dziwić, ostatecznie Ollivanderowie byli przecież blisko związani z Matką Naturą, a cicha muzyka płynąca z gramofonu tylko dodawała klimatu.
Titus latał po posiadłości od samego rana... Właściwie nie tylko po posiadłości! Zdążył już odwiedzić cukiernię na Pokątnej i jubilera, był w różdżkarni oraz kilku innych miejscach, gdzie musiał zakupić to i owo... Raczej pracowity dzień, a to był dopiero początek! Czekało go przecież jeszcze popołudnie z dzieciakami - wrzeszczącymi, nabuzowanymi cukrem potworkami, którym będzie musiał zapewnić atrakcje dopóki nie padną ze zmęczenia... Oby tylko on sam wcześniej nie padł! W każdym razie kończył właśnie zawieszać wijące się serpentyny (trochę przypominały liany) i opadł w końcu ciężko na jedno z krzeseł, wydając z siebie głośne westchnięcie. Zerknął na zegarek - właściwie wszystko już było gotowe, oby tylko goście pojawili się przed solenizantką.
To był wyjątkowy dzień i wyjątkowo wyglądał również ogród Ollivanderów, gdzie pośród wszechobecnej zieleni unosiło się sklepienie utkane z gałęzi. Wpadające do wnętrza promienie słońca przebijające się przez młode liście tworzyły na podłożu abstrakcyjne mozaiki, malując światłem również zastawiony, okrągły stół prawie że wyginający się różnobarwnymi smakołykami - były tam kremówki i cukierki malujące język, były lizaki w różnych kształtach, czekolada w każdym stanie skupienia, ciasta, pudding oraz mnóstwo, mnóstwo innych pyszności, po które już za moment wyciągną się drobne, dziecięce rączki. W powietrzu unosiły się kolorowe kwiaty od czasu do czasu plujące srebrnym pyłem, prowizoryczny sufit zdobiły roślinne serpentyny i inne ozdoby... To wszystko wyglądało wręcz magicznie! Utrzymane było w klimacie iście naturalnym, co zresztą nie powinno nikogo dziwić, ostatecznie Ollivanderowie byli przecież blisko związani z Matką Naturą, a cicha muzyka płynąca z gramofonu tylko dodawała klimatu.
Titus latał po posiadłości od samego rana... Właściwie nie tylko po posiadłości! Zdążył już odwiedzić cukiernię na Pokątnej i jubilera, był w różdżkarni oraz kilku innych miejscach, gdzie musiał zakupić to i owo... Raczej pracowity dzień, a to był dopiero początek! Czekało go przecież jeszcze popołudnie z dzieciakami - wrzeszczącymi, nabuzowanymi cukrem potworkami, którym będzie musiał zapewnić atrakcje dopóki nie padną ze zmęczenia... Oby tylko on sam wcześniej nie padł! W każdym razie kończył właśnie zawieszać wijące się serpentyny (trochę przypominały liany) i opadł w końcu ciężko na jedno z krzeseł, wydając z siebie głośne westchnięcie. Zerknął na zegarek - właściwie wszystko już było gotowe, oby tylko goście pojawili się przed solenizantką.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Biedny Esmee nie mogła wysiedzieć na miejscu nawet dwóch minut. Biegała po całym domu zamęczając personel i rodzinę pytaniami o to kiedy w końcu pojadą do Ollivanderów. Uwielbiała urodzinowe przyjęcia, nareszcie dorośli schodzili na dalszy plan i najważniejsze były dzieci! Będzie mogła biegać po całym ogrodzie i napychać policzki słodyczami! Nikt jej nie powie, że tak nie można bo przecież na urodzinach trzeba się bawić! W końcu jedna z opiekunek zagoniła dziewczynkę do garderoby bliźniaczek by wcisnąć małą sekutnicę we wcześniej przygotowaną sukienkę. Kilka metrów dalej próbowano ubrać również drugą z sióstr ale ta pewnie znowu coś wymyślała i kombinowała. Esmee zdmuchnęła z przed oczu czarne loki. Po co wczoraj przez trzy godziny wybierały strój skoro Alivia dalej marudzi?!
-Nie dam sobie zniszczyć humoru!- wyszczerzyła się do lustra i gdy w końcu ostatnia spineczka została zapięta jak strzała wyleciała do swojego pokoju by zabrać prezent. Niosła go dumnie pod pachą uparcie twierdząc, że sama da sobie ze wszystkim radę. Zbiegła po schodach a za nią dreptał biały wilczur, nieodłączny towarzysz małej lady Burke. Esmee usiadła na ostatnim stopniu schodów nerwowo przebierając nogami. Ile można czekać! -Idziesz już!? - krzyknęła ile sił miała w płucach ale mało prawdopodobne, że siostra ją usłyszała… żeby ktokolwiek ją usłyszał. Po kilku minutach usłyszała jakiś ruch ale zamiast Alivi stanęła przed nią mama i to jakoś podejrzanie gotowa do wyjścia. Gdy Esmee usłyszała, że lady Burke ma zamiar towarzyszyć córką zrobiła się biała jak kreda. Już niemal słyszała Esmee jeden kawałek tortu ci wystarczy. Esmee odłóż te córki. Esmee nie biegaj tak szybko bo zniszczysz sukienkę . To ona od momentu dostatnia zaproszenia skacze pod niebo na myśl o tych kilku godzinach swobody a właśni rodzice wbijają jej nóż w plecy. Zdrada! Zdrada w biały dzień! Gdy w końcu pojawiła się i Alivia mogły ruszać. Esmee pozbawiona resztek nadziei na udane popołudnie niezbyt chętnie weszła do karocy. Chyba trochę na złość mamie uparła się by zabrać ze sobą Merlina a skoro jechał on no to musiał i Demon. I tak o to w karocy siedziały dwa spore wilczury, dwie małe lady Burke z czego jedna wygląda tak jakby cały świat runął jej na głowę no i duża lady Burke.
W końcu byli na miejscu. Esmee odzyskała dobru humor i ciągnąc siostrę za rękę pobiegła do ogrodu gdzie miało zacząć się przyjęcie. Jakoś zapomniała o tym, że z karocy trzeba zabrać prezent ale tym zajmie się ktoś ze służby albo mama.
-Nie dam sobie zniszczyć humoru!- wyszczerzyła się do lustra i gdy w końcu ostatnia spineczka została zapięta jak strzała wyleciała do swojego pokoju by zabrać prezent. Niosła go dumnie pod pachą uparcie twierdząc, że sama da sobie ze wszystkim radę. Zbiegła po schodach a za nią dreptał biały wilczur, nieodłączny towarzysz małej lady Burke. Esmee usiadła na ostatnim stopniu schodów nerwowo przebierając nogami. Ile można czekać! -Idziesz już!? - krzyknęła ile sił miała w płucach ale mało prawdopodobne, że siostra ją usłyszała… żeby ktokolwiek ją usłyszał. Po kilku minutach usłyszała jakiś ruch ale zamiast Alivi stanęła przed nią mama i to jakoś podejrzanie gotowa do wyjścia. Gdy Esmee usłyszała, że lady Burke ma zamiar towarzyszyć córką zrobiła się biała jak kreda. Już niemal słyszała Esmee jeden kawałek tortu ci wystarczy. Esmee odłóż te córki. Esmee nie biegaj tak szybko bo zniszczysz sukienkę . To ona od momentu dostatnia zaproszenia skacze pod niebo na myśl o tych kilku godzinach swobody a właśni rodzice wbijają jej nóż w plecy. Zdrada! Zdrada w biały dzień! Gdy w końcu pojawiła się i Alivia mogły ruszać. Esmee pozbawiona resztek nadziei na udane popołudnie niezbyt chętnie weszła do karocy. Chyba trochę na złość mamie uparła się by zabrać ze sobą Merlina a skoro jechał on no to musiał i Demon. I tak o to w karocy siedziały dwa spore wilczury, dwie małe lady Burke z czego jedna wygląda tak jakby cały świat runął jej na głowę no i duża lady Burke.
W końcu byli na miejscu. Esmee odzyskała dobru humor i ciągnąc siostrę za rękę pobiegła do ogrodu gdzie miało zacząć się przyjęcie. Jakoś zapomniała o tym, że z karocy trzeba zabrać prezent ale tym zajmie się ktoś ze służby albo mama.
Gość
Gość
Szczerze powiedziawszy, to nie chciała iść na przyjęcie urodzinowe latorośli Ollivanderów. Od rana bolała ją głowa, a głośne dysputy bliźniaczek na temat dzisiejszego dnia, doprowadzały do rozstroju nerwowego. Wolałaby zostać w domu, zaszyć się w sypialni i leżeć w łóżku do wieczora, wzbudzając jednocześnie zainteresowanie służby, którego przecież nie potrzebowała. Zdawkowo wydawała polecenia skrzatom i opiekunce, siląc się na opanowany ton głosu. Skrajnie poirytowana chodziła po całej posiadłości, szukając odrobiny spokoju, przed wyruszeniem do Lancashire. Nawet nie wdawała się w dyskusje z córkami, dając im częściowo wolną rękę w kwestii doboru strojów. Musiała je jedynie zaaprobować, co oczywiście zrobiła, lekkim skinieniem głowy. W duchu aż się dziwiła dziewczynkom, ponieważ myślały, że na przyjęciu będzie im towarzyszyć ktoś ze służby. Marzenie ściętej głowy. Już niejednokrotnie puszczała je na dziecięce przyjęcia pod opieką podwładnych. Finał zawsze był ten sam. Ból brzucha, płacz i cała nieprzespana noc. Przecież tort był taki smaczny, prawda? Tym razem nie zamierzała popełnić tego samego błędu i zdecydowała się pojechać z nimi na urodziny małej lady Ollivander, nawet za cenę okropnego samopoczucia.
Słysząc niecierpliwą Esmee, lady Burke wyszła przed posiadłość ubrana w elegancką, wiosenną suknię i poinformowała ją o swoich planach na dzisiejsze popołudnie. Zdezorientowanie i zniesmaczenie dziewczynki było warte uwiecznienia na fotografii. Nie przejmując się jednak kaprysami swoich dzieci, wsiadła razem z nimi i dwoma wilczurami do dorożki. Podczas podróży ciągle trącała psy, aby nie kładły się na jej sukni. Merlinie, dlaczego my je jeszcze trzymamy? Dlaczego próbujemy być dobrymi rodzicami, skoro jesteśmy Burke? To się nie godzi.
Odetchnęła głęboko, kiedy znaleźli się na miejscu. Dziewczynki i cały zwierzyniec opuściły dorożkę, a na samym końcu dopiero, wysiadła Ziva, otrzepując swoją suknię z sierści. Skierowała się w stronę krzeseł, aby przywitać się z bratem solenizantki i jak widać, głównym organizatorem całego przyjęcia.
Słysząc niecierpliwą Esmee, lady Burke wyszła przed posiadłość ubrana w elegancką, wiosenną suknię i poinformowała ją o swoich planach na dzisiejsze popołudnie. Zdezorientowanie i zniesmaczenie dziewczynki było warte uwiecznienia na fotografii. Nie przejmując się jednak kaprysami swoich dzieci, wsiadła razem z nimi i dwoma wilczurami do dorożki. Podczas podróży ciągle trącała psy, aby nie kładły się na jej sukni. Merlinie, dlaczego my je jeszcze trzymamy? Dlaczego próbujemy być dobrymi rodzicami, skoro jesteśmy Burke? To się nie godzi.
Odetchnęła głęboko, kiedy znaleźli się na miejscu. Dziewczynki i cały zwierzyniec opuściły dorożkę, a na samym końcu dopiero, wysiadła Ziva, otrzepując swoją suknię z sierści. Skierowała się w stronę krzeseł, aby przywitać się z bratem solenizantki i jak widać, głównym organizatorem całego przyjęcia.
So when you're restless, I will calm the ocean for you
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
In your sorrow, I will dry your tears
When you need me,
I will be the love beside you☙ ❧
Ziva Burke
Zawód : Badacz Historii Magii i autorka podręczników szkolnych
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Sen
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
jest chwilowym złudzeniem
bo on podaruje Ci władzę, a Ty bez litości
na tronie we krwi odnajdziesz się.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lady Ollivander od tygodnia leżała w łóżku, przeklinając los za zesłanie jej choroby akurat w tak gorącym okresie. Wielkimi krokami nadchodziły urodziny jej najmłodszej latorośli i nie miała zamiaru ich przegapić przez jakieś paskudztwo. Codziennie wzywała do siebie innego uzdrowiciela, za każdym razem nakazując mu natychmiastowego postawienia jej na nogi. Niestety wszyscy po kolei mówili to samo: trzeba wyleżeć. Zgodnie z zaleceniami lady Ollivander leżała, jednak to leżenie nie miało nic wspólnego z odpoczynkiem. Doskonale wiedziała, że jej kochany mąż nie poradzi sobie z organizacją przyjęcia urodzinowego zadedykowanego siedmioletniej dziewczynce, dlatego trzymała przy swoim łożu notes z dokładnie zaplanowanym wydarzeniem i zachowywała się jak najprawdziwsza lady, rozkazując wszystkim palcem. W tym momencie nieoceniona okazała się pomoc Titusa, który uwijał się jak w ukropie, biegając po całej posiadłości i okolicach. Obiecała sobie, że wkrótce po przyjęciu wynagrodzi mu to zaangażowanie.
Nałożyła na siebie cieplejszą suknię i zakryła makijażem zmęczenie po przebytej chorobie, by móc odpowiednio prezentować się na przyjęciu. Zmierzając w kierunku ogrodu, dokładnie przyglądała się wystrojowi posiadłości, ostatecznie uznając go za dobry. Wyszła na zewnątrz i uśmiechnęła się na widok dekoracji. Tutaj wszystko wyglądało przepięknie! Dokładnie tak jak zaplanowała. Podeszła do Titusa, martwiąc się, że przez jej niedyspozycję spadło na niego tyle obowiązków. - Dziękuję ci synku - powiedziała z wdzięcznością, tuląc go do siebie. - Spisałeś się na medal - dodała i westchnęła rozanielona, spoglądając na stół uginający się od słodkich smakołyków. W tym momencie jej uwaga skupiła się jednak na pierwszych gościach. - Witaj Zivo - przywitała się kulturalnie, zaraz potem przenosząc wzrok na jej córki. - Esmee, Alivio. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić - dodała, uśmiechając się do nich pogodnie, choć prawdę powiedziawszy, nie potrafiła ich rozróżnić. Nie była też pewna jakie atrakcje ostatecznie zostały zorganizowane na ten dzień, niemniej miała nadzieję, że Titus poradził sobie z tym tak samo dobrze jak z całą resztą.
Nałożyła na siebie cieplejszą suknię i zakryła makijażem zmęczenie po przebytej chorobie, by móc odpowiednio prezentować się na przyjęciu. Zmierzając w kierunku ogrodu, dokładnie przyglądała się wystrojowi posiadłości, ostatecznie uznając go za dobry. Wyszła na zewnątrz i uśmiechnęła się na widok dekoracji. Tutaj wszystko wyglądało przepięknie! Dokładnie tak jak zaplanowała. Podeszła do Titusa, martwiąc się, że przez jej niedyspozycję spadło na niego tyle obowiązków. - Dziękuję ci synku - powiedziała z wdzięcznością, tuląc go do siebie. - Spisałeś się na medal - dodała i westchnęła rozanielona, spoglądając na stół uginający się od słodkich smakołyków. W tym momencie jej uwaga skupiła się jednak na pierwszych gościach. - Witaj Zivo - przywitała się kulturalnie, zaraz potem przenosząc wzrok na jej córki. - Esmee, Alivio. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić - dodała, uśmiechając się do nich pogodnie, choć prawdę powiedziawszy, nie potrafiła ich rozróżnić. Nie była też pewna jakie atrakcje ostatecznie zostały zorganizowane na ten dzień, niemniej miała nadzieję, że Titus poradził sobie z tym tak samo dobrze jak z całą resztą.
I show not your face but your heart's desire
Kochany mąż lady Ollivander nie miałby problemów z organizacją przyjęcia urodzinowego zadedykowanego siedmioletniej dziewczynce. Lord Ollivander zwyczajnie nie zamierzał nawet się w to angażować. Był człowiekiem praktycznym, a obchodzenie urodzin uważał za zbędnie wydumaną uroczystość i okazję do spotkania gości, których imion nigdy nie zapamiętywał i których twarzy nie chciał oglądać. Chciał mieć po prostu święty spokój. Brakowało mu jeszcze latających po domu obcych karzełków i kręcących się ciekawskich arystokratów, którzy zapewne z chęcią porozkradaliby jego cenną kolekcję rzeźb rzymskich i greckich. Paskudni krwiopijcy. Dlaczego musiał ich znosić? Gdy nadchodziła jakaś rocznica (na Merlina! Kto to wymyślił?), zawsze był zdania, że absolutnie nie urządzą żadnego przyjęcia. W tym roku spędzą ten dzień na spokojnie. Może wybiorą się gdzieś całą rodziną i to wszystko. Żadnych gości, żadnych tańców, żadnych uczt. Zawsze mógł jednak liczyć na swoją małżonkę, która podchodziła i łagodziła tę zimną skorupę. Nie potrafił jej odmówić i ona doskonale o tym wiedziała. Podchodziła go z idealnie wyuczoną kobiecością, a on się zgadzał. Pomimo że przecież miał swoje zdanie - w tym roku nie obchodzimy urodzin! Kończyło się oczywiście na wystawnych przyjęciach, na których zawsze łypał na wszystkich swoich lordowskim okiem. Dzisiaj nie miało być inaczej. Poranek przywitał z niesmakiem, domyślając się tego chaosu, który zapanuje przed południem. Kazał przygotować swoje najlepsze szaty, bo pomimo niechęci jaką posiadał do wszelkich spędów u niego w domu (co za marnotrawstwo cennego czasu) musiał prezentować się nienagannie. Jako pan domu, jako dumny ojciec, jako mąż, jako arystokrata. Był dość wysokim i postawnym mężczyzną, więc można było pomyśleć, że patrzył na wszystkich z góry. Świetnie. Niech sobie właśnie tak myślą - szkodniki u niego w domu. Wiedział jednak że jak zobaczy radosny uśmiech swojego maleństwa, coś się w nim złamie i będzie jej życzył wszystkiego najlepszego. Ale tylko ona mogła zobaczyć jego ciepłe oblicze. Przy innych był twardy jak kamień. I właśnie z taką postawą wyszedł do ogrodów, gdzie z daleka obserwował swoją żonę i pierwszych gości. Kolejna strata czasu - powitania. Nie spiesząc się jednak, ruszył w jej stronę, by po stanięciu u boku lady Ollivander, powiedzieć:
- Witamy.
- Witamy.
I show not your face but your heart's desire
Wycieczki nie mogły trwać w nieskończoność. Choć huhapaki nie chciały pozwolić lady Ollivander odejść, znosząc jej coraz więcej kwiatów i pomrukując nieśmiało, Ulysses uparł się żeby dziewczynka zobaczyła też inne części ogrodu magizoologicznego, nie ograniczając się tylko do błotnistych terenów tych ciekawych stworzeń - szczególnie pragnął pokazać jej urokliwą sadzawkę żaberta Alberta - jego magnificencję mężczyzna zapamiętał bardzo dobrze po swojej wcześniejszej wyprawie, kiedy jego siostra, Ophelia, wdała się z płazem w dyskusję. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że z łatwością przegadała żabę - dlatego nie było mowy, musiał sprawdzić, jak dogada się z nią Kyra.*
Jako odpowiedzialny opiekun zadbał o odpowiednią prezencję solenizantki, upewniając się, że wygląda nienagannie - poprawił jej nawet fryzurę, uplatając lekko rozwichrzone włoski, aby nie zaburzały całości, nawet jeśli niedługo znów miały wrócić do nieładu - zabawy rządziły się swoimi prawami, w które na szczęście nie musiał ingerować, a przynajmniej nie w Lancaster, gdzie czekały już damy z rodu Burke. Upewniwszy się co do godziny, Ulysses poinformował swoją uroczą towarzyszkę, że czas wracać do domu i był w tym postanowieniu niezłomny (w porządku, obiecał Kyrze kolejną wycieczkę, jeśli zachowa się jak na lady przystało i pominie stoczoną wojnę z huhapakami w swoich relacjach). Wkrótce za pomocą przygotowanego wcześniej świstoklika przenieśli się do domu pociechy, wprost w objęcia czekającej na nią niespodzianki. Goście, prezenty, tort i wszystkie słodkości czekały zwarte i gotowe na jeszcze zdrowe brzuszki.
Ollivander kulturalnie przywitał się ze wszystkimi, z pozytywnym zaskoczeniem przyjmując obecność Zivy, przy której zatrzymał się ostatecznie, widząc w niej oraz Ollivanderach najwygodniejsze towarzystwo. Nie zamierzał zostawać w Lancaster zbyt długo, ale obecność przyjaciółki była pokrzepiająca w tej dziecięcej niedoli, dlatego plany mogły ulec lekkiej zmianie.
- Szybko rosną - ocenił krótko, przyglądając się chwilę bliźniaczkom, choć uwaga ta dotyczyła również latorośli z jego rodziny. Z Kyrą widywał się nieco częściej niż z młodymi Burke'ami, ale zawsze zaskakiwała go tempem rozwoju. Pewnie dlatego, że nie miał swoich pociech**.
*idziemy tam po huhapakach, Kyra!
**smutek
Jako odpowiedzialny opiekun zadbał o odpowiednią prezencję solenizantki, upewniając się, że wygląda nienagannie - poprawił jej nawet fryzurę, uplatając lekko rozwichrzone włoski, aby nie zaburzały całości, nawet jeśli niedługo znów miały wrócić do nieładu - zabawy rządziły się swoimi prawami, w które na szczęście nie musiał ingerować, a przynajmniej nie w Lancaster, gdzie czekały już damy z rodu Burke. Upewniwszy się co do godziny, Ulysses poinformował swoją uroczą towarzyszkę, że czas wracać do domu i był w tym postanowieniu niezłomny (w porządku, obiecał Kyrze kolejną wycieczkę, jeśli zachowa się jak na lady przystało i pominie stoczoną wojnę z huhapakami w swoich relacjach). Wkrótce za pomocą przygotowanego wcześniej świstoklika przenieśli się do domu pociechy, wprost w objęcia czekającej na nią niespodzianki. Goście, prezenty, tort i wszystkie słodkości czekały zwarte i gotowe na jeszcze zdrowe brzuszki.
Ollivander kulturalnie przywitał się ze wszystkimi, z pozytywnym zaskoczeniem przyjmując obecność Zivy, przy której zatrzymał się ostatecznie, widząc w niej oraz Ollivanderach najwygodniejsze towarzystwo. Nie zamierzał zostawać w Lancaster zbyt długo, ale obecność przyjaciółki była pokrzepiająca w tej dziecięcej niedoli, dlatego plany mogły ulec lekkiej zmianie.
- Szybko rosną - ocenił krótko, przyglądając się chwilę bliźniaczkom, choć uwaga ta dotyczyła również latorośli z jego rodziny. Z Kyrą widywał się nieco częściej niż z młodymi Burke'ami, ale zawsze zaskakiwała go tempem rozwoju. Pewnie dlatego, że nie miał swoich pociech**.
*idziemy tam po huhapakach, Kyra!
**smutek
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kyra już nie mogła się doczekać powrotu. Z drugiej strony jednak ogród magizoologiczny był tak ciekawym miejscem, że nie chciała go opuszczać! I jak tutaj wybrać? Ciastka i tort? Czy fascynujące, dziwaczne zwierzęta?
Huhapaki szczególnie przypadły jej do gustu, naprawdę mogłaby przyjmować od nich te kwiatki całą wieczność! Ale nie było rady, w końcu musiała się dać odciągnąć. Jednakże prezenty od swoich błotnych wielbicieli uparła się zabrać ze sobą i nosiła je przez całą resztę wycieczki po ogrodzie. Kwiatki ogółem nie były w najlepszym stanie już kiedy je dostała, a targanie ich jeszcze pogorszyło ich wygląd... ale ona się tym nie przejmowała, pragnąc pokazać te dary mamie.
Kyra jak zwykle musiała zamknąć oczy, kiedy podróżowali świstoklikiem. Nie za bardzo lubiła ten środek transportu. Kiedy jednak już otworzyła oczy, jej twarz rozjaśnił najpiękniejszy z dziecięcych uśmiechów.
Jak tu się nie zachwycić, kiedy ogród zamienił się w jakąś krainę cudowności? Zanim Kyra pognała by przywitać się ze swoimi głównymi gośćmi w postaci Esmee i Alivii, musiała przez chwilę postać w miejscu by popodziwiać jak pięknie prezentował się baldachim z roślinności, rozpostarty nad stołem, jakie cudowne wzory tworzą cienie, które rzucał i jakie cuda i pyszności widać było na stole.
Z jej buzi wyrwało się ciche: "Och jejku!" ale zaraz potem przypomniała sobie, że przecież ma gości, z którymi trzeba się przywitać!
- Witam wszystkich! Cieszę się, że przyszliście na moje urodziny! - zawołała, podbiegając energicznie do stołu i dygając przed dorosłymi. Posłała im wszystkim piękny uśmiech. I tu pojawia się dylemat. Co robić? Co robić?! Pochwalić Titusa za zorganizowanie przepięknego przyjęcia? Pokazać mamie kwiatki?! Pognać od razu do Esmee i Alivii i wytarmosić za uszy należące do nich wilczury?!
Huhapaki szczególnie przypadły jej do gustu, naprawdę mogłaby przyjmować od nich te kwiatki całą wieczność! Ale nie było rady, w końcu musiała się dać odciągnąć. Jednakże prezenty od swoich błotnych wielbicieli uparła się zabrać ze sobą i nosiła je przez całą resztę wycieczki po ogrodzie. Kwiatki ogółem nie były w najlepszym stanie już kiedy je dostała, a targanie ich jeszcze pogorszyło ich wygląd... ale ona się tym nie przejmowała, pragnąc pokazać te dary mamie.
Kyra jak zwykle musiała zamknąć oczy, kiedy podróżowali świstoklikiem. Nie za bardzo lubiła ten środek transportu. Kiedy jednak już otworzyła oczy, jej twarz rozjaśnił najpiękniejszy z dziecięcych uśmiechów.
Jak tu się nie zachwycić, kiedy ogród zamienił się w jakąś krainę cudowności? Zanim Kyra pognała by przywitać się ze swoimi głównymi gośćmi w postaci Esmee i Alivii, musiała przez chwilę postać w miejscu by popodziwiać jak pięknie prezentował się baldachim z roślinności, rozpostarty nad stołem, jakie cudowne wzory tworzą cienie, które rzucał i jakie cuda i pyszności widać było na stole.
Z jej buzi wyrwało się ciche: "Och jejku!" ale zaraz potem przypomniała sobie, że przecież ma gości, z którymi trzeba się przywitać!
- Witam wszystkich! Cieszę się, że przyszliście na moje urodziny! - zawołała, podbiegając energicznie do stołu i dygając przed dorosłymi. Posłała im wszystkim piękny uśmiech. I tu pojawia się dylemat. Co robić? Co robić?! Pochwalić Titusa za zorganizowanie przepięknego przyjęcia? Pokazać mamie kwiatki?! Pognać od razu do Esmee i Alivii i wytarmosić za uszy należące do nich wilczury?!
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Fontanna w Ogrodzie
Szybka odpowiedź