Wnętrze sklepu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze sklepu
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Istotnie, ciężko było nie zauważyć bałaganu, który wziął w posiadanie zaplecze ich sklepu. Starszy Ollivander musiał przystanąć w przejściu i policzyć od dziesięciu wstecz. Naoglądał się już dziś wystarczająco dużo zniszczonych różdżek, nie miał najmniejszej ochoty by do tamtych unicestwionych dzieł dołączyły kolejne. Z tego co na szczęście zdążył zauważyć, różdżki na zapleczu tylko się rozsypały. Żadna z nich nie uległa uszkodzeniu, a to już w pewnym sensie uspokoiło narastający gniew mężczyzny.
- Wynoś się na razie. Jutro pomyślimy, co z tobą zrobić. - nie chciał z góry i pod wpływem emocji zwalniać chłopaka, aż do dziś służył w sklepie całkiem sprawnie. Tego dnia jednak jak widać wszyscy mieli problemy ze skupieniem swojej uwagi.
Obserwował jak chłopak niezgrabnie podnosi się z podłogi, a następnie gnąc w ukłonach i, niczym mantrę, powtarzając pod nosem przeprosiny, zabrał swój płaszcz i z podkulonym ogonem wybył ze sklepu. Może i mieli przez to mniej rąk do pracy, ale przynajmniej te, które pozostały, były zdecydowanie ostrożniejsze. Starszy Ollivander westchnął cicho, rozglądając się po pobojowisku, w które zamieniło się ich zaplecze. Nie było szans, by wykonać całą pracę tej nocy. Nie, jeśli mieli wszystko zrobić własnymi rękami, a nie przy pomocy magii.
- Boli mnie serce, gdy widzę jak tak leżą na podłodze. Pozbierajmy je dziś, a sortowaniem zajmiemy się jutro. - do wykonania części tego zadania można było wyznaczyć Titusa. Ich dwójka następnego dnia znów będzie musiała za to stawić czoła tłumowi, który przypuści szturm na sklep. Tyle różdżek zniszczonych... tyle uszkodzonych... Gdyby starczyło mi sił, spróbowałby chociaż doprowadzić to miejsce do idealnego porządku. Jednak nawet czarodzieje musieli czasem odpocząć, zebrać siły... oraz myśli. W głowie starszego czarodzieja kłębiło się teraz tyle pytań i wątpliwości...
- Ulyssesie - odezwał się po pewnym czasie, gdy większość różdżek była już pozbierana z podłogi i ułożona na miękkim fotelu - tym razem na szczęście obyło się bez kolejnych wywrotek mebla - Dziękuję ci za pomoc. Sam bym pewnie nie poradził sobie dziś z tymi tłumami...
- Wynoś się na razie. Jutro pomyślimy, co z tobą zrobić. - nie chciał z góry i pod wpływem emocji zwalniać chłopaka, aż do dziś służył w sklepie całkiem sprawnie. Tego dnia jednak jak widać wszyscy mieli problemy ze skupieniem swojej uwagi.
Obserwował jak chłopak niezgrabnie podnosi się z podłogi, a następnie gnąc w ukłonach i, niczym mantrę, powtarzając pod nosem przeprosiny, zabrał swój płaszcz i z podkulonym ogonem wybył ze sklepu. Może i mieli przez to mniej rąk do pracy, ale przynajmniej te, które pozostały, były zdecydowanie ostrożniejsze. Starszy Ollivander westchnął cicho, rozglądając się po pobojowisku, w które zamieniło się ich zaplecze. Nie było szans, by wykonać całą pracę tej nocy. Nie, jeśli mieli wszystko zrobić własnymi rękami, a nie przy pomocy magii.
- Boli mnie serce, gdy widzę jak tak leżą na podłodze. Pozbierajmy je dziś, a sortowaniem zajmiemy się jutro. - do wykonania części tego zadania można było wyznaczyć Titusa. Ich dwójka następnego dnia znów będzie musiała za to stawić czoła tłumowi, który przypuści szturm na sklep. Tyle różdżek zniszczonych... tyle uszkodzonych... Gdyby starczyło mi sił, spróbowałby chociaż doprowadzić to miejsce do idealnego porządku. Jednak nawet czarodzieje musieli czasem odpocząć, zebrać siły... oraz myśli. W głowie starszego czarodzieja kłębiło się teraz tyle pytań i wątpliwości...
- Ulyssesie - odezwał się po pewnym czasie, gdy większość różdżek była już pozbierana z podłogi i ułożona na miękkim fotelu - tym razem na szczęście obyło się bez kolejnych wywrotek mebla - Dziękuję ci za pomoc. Sam bym pewnie nie poradził sobie dziś z tymi tłumami...
I show not your face but your heart's desire
Po przepracowanych w sklepie godzinach mógł już zacząć nazywać ów przybytek drugim domem - doskonale wiedział, że dopóki anomalie będą nękać magiczny (i niemagiczny) świat, sytuacja nie ulegnie zmianie. Na szczęście, mimo niezaprzeczalnego wysiłku - zwłaszcza mentalnego - który trzeba było włożyć w tę pracę, nie czuł wypalenia i traktował wytwórstwo tak samo poważnie, czerpiąc z niego satysfakcję. Nawet przykurzone wnętrze sklepu nie traciło uroku, wciąż zionąc aurą tajemniczości, bez względu na ilość spędzonego w nim czasu. Co oczywiście nie znaczyło, że w obecnej sytuacji wolałby zostać na miejscu niż udać się do wygodnego łóżka i zadbać o odpoczynek - przynajmniej chwilowy. Niechęć potęgowała się z każdym spojrzeniem na niedorobionego asystenta, odesłanie go przyjął ze szczerą wdzięcznością. Nie potrzebowali tu więcej zamieszania, jedna osoba zadbała o wybicie skali ponad dopuszczalne normy. Smutny uśmiech przemknął przez twarz Ulyssesa - doskonale rozumiał wuja. Pracując przy różdżkach, nawet przez wiele długich lat, nie sposób było zobojętnieć na takie widoki. Jak drzazgi, rozrzucone niedbale po podłodze, bez ostrzeżenia wydarte z drew.
- Na fotelu nie wystarczy miejsca, zresztą szkoda byłoby ryzykować, że spadną. Ułóżmy je choć na półkach - zgodził się, nie zwlekając z zabraniem się do zbierania. Może rzeczywiście lepiej było odłożyć część pracy na jutro, kiedy w sklepie będzie przewijać się więcej Ollivanderów, mniej doświadczeni i tak zazwyczaj spędzali mnóstwo czasu na zapleczu, lub doglądając działalności starszych różdżkarzy. Mogli się tym zająć, traktując przy okazji jako rozwijające doświadczenie - tyle rdzeni czekało na rozpracowanie. Póki co mężczyźni układali dzieła w rządkach, zachowując ciszę, gdyż żaden komentarz nie był potrzebny, a zmęczenie coraz silniej dawało o sobie znać. Zapewne przez nie tak późno zauważył, że mimowolnie grupuje różdżki, układając je w ścisłym porządku, na niektóre zostawiając miejsca, inne odsuwając - ściśle białomagiczne oraz czarnomagiczne znalazły się po dwóch różnych stronach, transmutacja dostała swoją alejkę, a lecznicze wylądowały obok tych, które sprawdzały się przy eliksirach.
- Nie masz za co dziękować - odparł tylko, skinąwszy głową staruszkowi. - Wszyscy płyniemy tym okrętem - nie było mowy, że jedna osoba poradziłaby sobie z ogarnięciem sklepu przy takim obłożeniu. Ani wczoraj, ani dziś, ani jutro - te zbliżało się niestrudzenie, gdy opuszczali lokal na Pokątnej.
| ztx2 (Ulek i lustro)
- Na fotelu nie wystarczy miejsca, zresztą szkoda byłoby ryzykować, że spadną. Ułóżmy je choć na półkach - zgodził się, nie zwlekając z zabraniem się do zbierania. Może rzeczywiście lepiej było odłożyć część pracy na jutro, kiedy w sklepie będzie przewijać się więcej Ollivanderów, mniej doświadczeni i tak zazwyczaj spędzali mnóstwo czasu na zapleczu, lub doglądając działalności starszych różdżkarzy. Mogli się tym zająć, traktując przy okazji jako rozwijające doświadczenie - tyle rdzeni czekało na rozpracowanie. Póki co mężczyźni układali dzieła w rządkach, zachowując ciszę, gdyż żaden komentarz nie był potrzebny, a zmęczenie coraz silniej dawało o sobie znać. Zapewne przez nie tak późno zauważył, że mimowolnie grupuje różdżki, układając je w ścisłym porządku, na niektóre zostawiając miejsca, inne odsuwając - ściśle białomagiczne oraz czarnomagiczne znalazły się po dwóch różnych stronach, transmutacja dostała swoją alejkę, a lecznicze wylądowały obok tych, które sprawdzały się przy eliksirach.
- Nie masz za co dziękować - odparł tylko, skinąwszy głową staruszkowi. - Wszyscy płyniemy tym okrętem - nie było mowy, że jedna osoba poradziłaby sobie z ogarnięciem sklepu przy takim obłożeniu. Ani wczoraj, ani dziś, ani jutro - te zbliżało się niestrudzenie, gdy opuszczali lokal na Pokątnej.
| ztx2 (Ulek i lustro)
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 18.08
Z jej różdżką działo się coś dziwnego. A przynajmniej to Lyanna próbowała zrzucić winę za swoje niepowodzenia sprzed kilku dni na kaprysy jej magicznego przedmiotu. To było przecież niemożliwością, żeby czary poszły jej aż tak źle. Może winne były tylko anomalie, które wciąż mocno wpływały na czary, ale może któraś z nich wpłynęła na drewno lub rdzeń jej różdżki? Dwa dni przed porażką w domu Slughorna łamała wyjątkowo trudną klątwę i nie wszystko poszło dokładnie tak, jak należy właśnie przez kapryśne anomalie.
Nie chciała brać pod uwagę własnej nieudolności – bo przecież potrafiła rzucać te zaklęcia, a jednak podczas pojedynku ciągle coś szło nie tak, co ostatecznie doprowadziło do godzącej w jej dumę porażki. A biorąc pod uwagę jej zawód musiała mieć absolutną pewność, że różdżka działa jak należy i anomalie nie wywarły złego wpływu na żadną z jej składowych. Od dobrostanu tego narzędzia niejednokrotnie zależało jej zdrowie i życie, praca z klątwami była niebezpieczna nawet bez problemów z anomaliami.
Dlatego też trzy dni po tamtym wydarzeniu, będąc akurat na Pokątnej, postanowiła zahaczyć i o sklep Ollivandera, w myślach tworząc już historyjki i wymówki, które mogła przedstawić różdżkarzowi, bo prawdziwe okoliczności musiały pozostać tajemnicą – ale zawód łamacza klątw był jak najbardziej jawny i motywujący konieczność częstego używania magii, a także stwarzający ryzyko, że różdżka mogła zostać w jakiś sposób naruszona lub wręcz uszkodzona. Ale miała nadzieję, że nie, przywiązała się już do tej i nie chciałaby musieć wymieniać jej na nową. Była jednak pewna, że od maja sklep Ollivanderów musiał przeżywać istne oblężenie przez czarodziejów mających problemy z różdżkami lub obarczających właśnie je winą za anomalie zniekształcające używane czary.
Lyanna miała też ambitny plan zmierzyć się z jakimś miejscem ogarniętym anomalią, więc tym bardziej musiała być pewna, że wszystko jest w porządku. Przy okazji mogła też poprosić o usunięcie z drewna różdżki rys powstałych przez czternaście lat jej użytkowania, przez co drewno nie wyglądało już tak pięknie jak wtedy, kiedy nabyła swoje narzędzie. A mimo swojego trybu życia Lyanna przywiązywała pewną wagę do takich szczegółów oraz do dbałości o cenne dla siebie przedmioty.
Wsunęła się do sklepu i stanęła przy ladzie, cierpliwie czekając na pojawienie się różdżkarza. W międzyczasie wyjęła już z połów dopasowanego, czarnego i długiego do ziemi płaszcza swoją różdżkę. Minęło już czternaście lat od dnia, kiedy jako jedenastoletnia dziewczynka weszła do tego sklepu i wyszła z niego właśnie z tą różdżką, od tamtego czasu nie mając potrzeby tu wracać, choć na Pokątnej bywała regularnie, kiedyś nawet tu mieszkała.
Z jej różdżką działo się coś dziwnego. A przynajmniej to Lyanna próbowała zrzucić winę za swoje niepowodzenia sprzed kilku dni na kaprysy jej magicznego przedmiotu. To było przecież niemożliwością, żeby czary poszły jej aż tak źle. Może winne były tylko anomalie, które wciąż mocno wpływały na czary, ale może któraś z nich wpłynęła na drewno lub rdzeń jej różdżki? Dwa dni przed porażką w domu Slughorna łamała wyjątkowo trudną klątwę i nie wszystko poszło dokładnie tak, jak należy właśnie przez kapryśne anomalie.
Nie chciała brać pod uwagę własnej nieudolności – bo przecież potrafiła rzucać te zaklęcia, a jednak podczas pojedynku ciągle coś szło nie tak, co ostatecznie doprowadziło do godzącej w jej dumę porażki. A biorąc pod uwagę jej zawód musiała mieć absolutną pewność, że różdżka działa jak należy i anomalie nie wywarły złego wpływu na żadną z jej składowych. Od dobrostanu tego narzędzia niejednokrotnie zależało jej zdrowie i życie, praca z klątwami była niebezpieczna nawet bez problemów z anomaliami.
Dlatego też trzy dni po tamtym wydarzeniu, będąc akurat na Pokątnej, postanowiła zahaczyć i o sklep Ollivandera, w myślach tworząc już historyjki i wymówki, które mogła przedstawić różdżkarzowi, bo prawdziwe okoliczności musiały pozostać tajemnicą – ale zawód łamacza klątw był jak najbardziej jawny i motywujący konieczność częstego używania magii, a także stwarzający ryzyko, że różdżka mogła zostać w jakiś sposób naruszona lub wręcz uszkodzona. Ale miała nadzieję, że nie, przywiązała się już do tej i nie chciałaby musieć wymieniać jej na nową. Była jednak pewna, że od maja sklep Ollivanderów musiał przeżywać istne oblężenie przez czarodziejów mających problemy z różdżkami lub obarczających właśnie je winą za anomalie zniekształcające używane czary.
Lyanna miała też ambitny plan zmierzyć się z jakimś miejscem ogarniętym anomalią, więc tym bardziej musiała być pewna, że wszystko jest w porządku. Przy okazji mogła też poprosić o usunięcie z drewna różdżki rys powstałych przez czternaście lat jej użytkowania, przez co drewno nie wyglądało już tak pięknie jak wtedy, kiedy nabyła swoje narzędzie. A mimo swojego trybu życia Lyanna przywiązywała pewną wagę do takich szczegółów oraz do dbałości o cenne dla siebie przedmioty.
Wsunęła się do sklepu i stanęła przy ladzie, cierpliwie czekając na pojawienie się różdżkarza. W międzyczasie wyjęła już z połów dopasowanego, czarnego i długiego do ziemi płaszcza swoją różdżkę. Minęło już czternaście lat od dnia, kiedy jako jedenastoletnia dziewczynka weszła do tego sklepu i wyszła z niego właśnie z tą różdżką, od tamtego czasu nie mając potrzeby tu wracać, choć na Pokątnej bywała regularnie, kiedyś nawet tu mieszkała.
Sierpniowy dzień wpuszczał do sklepu strzępy promieni słonecznych, przecinając przestrzeń jaśniejszymi pasmami - kurz wirował w nich leniwie, przyspieszając tylko podczas odwiedzin kolejnych klientów. Pojawiali się pojedynczo, wyrywając różdżkarza z pracy na zapleczu, gdzie zajmował się pozostawionymi do naprawy różdżkami. Niestety nie wszystkie komplikacje dało się rozwiązać podczas wizyty, niektóre uszkodzenia były zbyt poważne na szybkie poprawki, inne nie dawały się tak prędko przejrzeć, wymagając dłuższego i bardziej gruntownego przeglądu. Tego dnia, jak zresztą podczas wielu innych od tajemniczego wybuchu, przybytkiem Ollivanderów opiekował się Ulysses. Do pomocy miał tylko jednego asystenta, lecz taki układ zupełnie różdżkarzowi odpowiadał - mógł skupić się na swoich zajęciach oraz na przekazywaniu wiedzy młodzianowi, który zresztą wiedział już sporo. Bez problemu mógł zostawić go z aktualnym wyzwaniem, kiedy niewielki dzwonek, zawieszonyu drzwi wejściowych, zabrzęczał znacząco. Kiwnął więc uczniowi głową, dając znak, że przyjmie klienta, po czym otrzepał strój z nielicznych kawałków drewna, by ruszyć do części głównej sklepu prezentując się już nienagannie.
Przed sobą dostrzegł młodą kobietę o ciemnych włosach i szybko odniósł wrażenie, że zajmuje się zawodowo rzeczami trudnymi, lecz fascynującymi. Jeszcze nie potrafił stwierdzić w czym rzecz, na czym dokładnie polegają jej zainteresowania bądź praca - to różdżka miała rzucić więcej światła na ten aspekt. Nie wszystko dało się ukryć, sposób w jaki używano tych specyficznych dzieł wpływał na ich finalne odczucie i choć nie sposób było wyczytać z drewna wszystkiego, charakter zaklęć pozostawiał wyraźne ślady. Na szczęście dyskrecja była dla Ollivanderów rzeczą oczywistą.
- Dzień dobry, madame - skinął lekko głową, witając ciemnowłosą. - W czym mogę pomóc? - dostrzegał różdżkę w jej dłoni - na pierwszy rzut oka nie wygladała na uszkodzoną bądź niesprawną, zgadywał więc, że nie zjawiła się po nową. Oczywiście dziedziny w dłoni przedmiot mógł też być znaleziony, sporo takich trafiało pod ich skrzydła, jednak równie wiele przypadków, jeśli nie znaczna większość, stanowiły powikłania związane z anomaliami.
Przed sobą dostrzegł młodą kobietę o ciemnych włosach i szybko odniósł wrażenie, że zajmuje się zawodowo rzeczami trudnymi, lecz fascynującymi. Jeszcze nie potrafił stwierdzić w czym rzecz, na czym dokładnie polegają jej zainteresowania bądź praca - to różdżka miała rzucić więcej światła na ten aspekt. Nie wszystko dało się ukryć, sposób w jaki używano tych specyficznych dzieł wpływał na ich finalne odczucie i choć nie sposób było wyczytać z drewna wszystkiego, charakter zaklęć pozostawiał wyraźne ślady. Na szczęście dyskrecja była dla Ollivanderów rzeczą oczywistą.
- Dzień dobry, madame - skinął lekko głową, witając ciemnowłosą. - W czym mogę pomóc? - dostrzegał różdżkę w jej dłoni - na pierwszy rzut oka nie wygladała na uszkodzoną bądź niesprawną, zgadywał więc, że nie zjawiła się po nową. Oczywiście dziedziny w dłoni przedmiot mógł też być znaleziony, sporo takich trafiało pod ich skrzydła, jednak równie wiele przypadków, jeśli nie znaczna większość, stanowiły powikłania związane z anomaliami.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wciąż pamiętała dzień zakupu swojej różdżki, jako że jak chyba każde magiczne dziecko czekała na niego odkąd sięgała pamięcią. W jej mniemaniu wówczas posiadanie różdżki było początkiem nowego etapu i mogła naprawdę poczuć się czarownicą oraz wyruszyć do Hogwartu. Póki nie ujawniła pierwszych przejawów magii, jej ojciec często zastanawiał się nawet, czy aby brudna, zmieszana krew jej matki nie wpłynęła na to, że jego córka-pomyłka okaże się charłakiem, ale jego obawy okazały się mylne. Krew matki nie wpłynęła na jej zdolności magiczne.
Tak czy inaczej różdżka służyła jej już czternaście lat i było widać, że nie jest nowiutka, choć Lyanna pewnie jeszcze długo nie zdecydowałaby się tutaj zawitać, gdyby nie to, że miała obawy o jej poprawne funkcjonowanie. Wydawało jej się aż niemożliwością, jak źle spisała się na niespodziewanym pojedynku w domu starego Slughorna.
Od razu domyśliła się że miała do czynienia z jednym z Ollivanderów, a nie podrzędnym pracownikiem. Potrafiła rozpoznać szlachetnie urodzonych, którzy odróżniali się od reszty społeczeństwa, choć zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy wyznawali godne poglądy i dbali o czystość krwi, nawet wśród wielkich rodów znajdowali się zdrajcy. Mogła jednak tylko się zastanawiać, kim był mężczyzna, który wyszedł jej na przeciw, ale w tym momencie nie było to aż tak istotne, przyszła tutaj w związku ze swoją różdżką i liczyła że ów czarodziej jest osobą kompetentną, która powie jej, co z jej narzędziem było nie tak i czy w ogóle coś było. Musiała mieć pewność, że anomalie nie wpłynęły na różdżkę. Jej kaprysy podczas łamania klątw mogłyby stanowić poważne zagrożenie, poza tym, poza pracą miała też inne plany, do których potrzebowała sprawnego narzędzia. Następnym razem nie mogła pokazać się w taki sposób, jak na misji kilka dni temu. Nie mogła pozwolić sobie na błędy.
- Dzień dobry – odpowiedziała na jego pytanie, zaprzestając rozglądania się po sklepie i skupiając się na nim. – Mam pewien problem z moją różdżką. Ostatnimi czasy chyba nie działa jak należy, może tylko tak mi się wydaje, ale wolałam przynieść ją do sprawdzenia. To moje narzędzie pracy i wolałabym mieć pewność, że mnie nie zawiedzie – wyjaśniła, kładąc różdżkę na ladzie. – Czy to możliwe, że anomalie mogą wpływać nie tylko na zaklęcia, ale też na różdżki i osłabiać ich moc? – zapytała jeszcze. Nie znała się na różdżkarstwie w ogóle. Jej wiedza ograniczała się w zasadzie tylko do tego, że wiedziała z jakiego drewna jest jej różdżka i jaki ma rdzeń. Ollivanderowie bardzo strzegli swoich tajemnic, żeby nikt niepowołany nie dowiedział się, jak robili różdżki.
Tak czy inaczej różdżka służyła jej już czternaście lat i było widać, że nie jest nowiutka, choć Lyanna pewnie jeszcze długo nie zdecydowałaby się tutaj zawitać, gdyby nie to, że miała obawy o jej poprawne funkcjonowanie. Wydawało jej się aż niemożliwością, jak źle spisała się na niespodziewanym pojedynku w domu starego Slughorna.
Od razu domyśliła się że miała do czynienia z jednym z Ollivanderów, a nie podrzędnym pracownikiem. Potrafiła rozpoznać szlachetnie urodzonych, którzy odróżniali się od reszty społeczeństwa, choć zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy wyznawali godne poglądy i dbali o czystość krwi, nawet wśród wielkich rodów znajdowali się zdrajcy. Mogła jednak tylko się zastanawiać, kim był mężczyzna, który wyszedł jej na przeciw, ale w tym momencie nie było to aż tak istotne, przyszła tutaj w związku ze swoją różdżką i liczyła że ów czarodziej jest osobą kompetentną, która powie jej, co z jej narzędziem było nie tak i czy w ogóle coś było. Musiała mieć pewność, że anomalie nie wpłynęły na różdżkę. Jej kaprysy podczas łamania klątw mogłyby stanowić poważne zagrożenie, poza tym, poza pracą miała też inne plany, do których potrzebowała sprawnego narzędzia. Następnym razem nie mogła pokazać się w taki sposób, jak na misji kilka dni temu. Nie mogła pozwolić sobie na błędy.
- Dzień dobry – odpowiedziała na jego pytanie, zaprzestając rozglądania się po sklepie i skupiając się na nim. – Mam pewien problem z moją różdżką. Ostatnimi czasy chyba nie działa jak należy, może tylko tak mi się wydaje, ale wolałam przynieść ją do sprawdzenia. To moje narzędzie pracy i wolałabym mieć pewność, że mnie nie zawiedzie – wyjaśniła, kładąc różdżkę na ladzie. – Czy to możliwe, że anomalie mogą wpływać nie tylko na zaklęcia, ale też na różdżki i osłabiać ich moc? – zapytała jeszcze. Nie znała się na różdżkarstwie w ogóle. Jej wiedza ograniczała się w zasadzie tylko do tego, że wiedziała z jakiego drewna jest jej różdżka i jaki ma rdzeń. Ollivanderowie bardzo strzegli swoich tajemnic, żeby nikt niepowołany nie dowiedział się, jak robili różdżki.
Nie sposób było zapomnieć ten istotny i wyjątkowy dzień w karierze każdego czarodzieja. Wyczekiwanie na jego nadejście rozwlekało się w nieskończoność, a chwila uchwycenia odpowiedniej różdżki odciskała się w pamięci bardzo wyraźnym odczuciem - nawet po ponad dwudziestu latach Ulysses był w stanie przywołać tę konkretną chwilę bardzo dokładnie. Pamiętał stres i ekscytację, różdżki oglądał przecież o wiele częściej niż inne dzieci, czasem nawet pomagał ojcu, obserwując jego pracę od najmłodszych lat, jednak znalezienie tej wyjątkowej było najbardziej motywującym bodźcem, jaki przyszło mu odczuć w całym życiu. Na twarzach młodych czarodziejów widział przeróżne emocje, i choć dominowały wśród nich radość i ekscytacja, nieraz gładkie twarze jedenastolatków przejmował strach. Może czuli wtedy, jak potężni mogą zostać za sprawą tego konkretnego rdzenia, otulonego rzeźbionym drewnem, może nie spodziewali się tak intensywnego doznania - każdy przeżywał ten moment na swój sposób. W obecnym okresie podobnych chwil nie brakowało. Druga połowa sierpnia oznaczała zakupy przed rokiem szkolnym, pierwszoroczni snuli się więc po Pokątnej razem z opiekunami, wyczekująco zerkając przez szyby sklepu Ollivanderów, zanim przekroczyli jego próg. Główną różnicą w stosunku do zeszłych lat były anomalie, o które pytano często, nieraz traktując różdżkarzy jako wyrocznie - za każdym razem musieli rozczarowywać rodziców swoimi odpowiedziami, aż w końcu, za sprawą pomysłu jednego z młodszych asystentów, na blacie kontuaru pojawił się stos broszur, wręczanych teraz zamiast odpowiedzi. Właśnie obok tego stosiku spoczęła różdżka panny Zabini.
- Naturalnie - odpowiedział krótko na pierwszą część, bez zbędnych ukłonów - doceniał tak konkretne podejście, bowiem nie każdy czarodziej wiedział, kiedy należy zainteresować się kondycją swojej różdżki. Zwłaszcza, gdy była istotnym elementem codziennego życia i pracy.
- W znacznej większości przypadków - nie. Zazwyczaj to kwestia zaklęć, tylko i wyłącznie - nawet jeśli wpadło się w wyjątkowo niefortunny ciąg anomalii - odpowiedział, zgodnie z prawdą. Okazywało się, że takie przypadki wcale nie były rzadkie, lecz nie chciał straszyć klientów posępnymi opowieściami, które tylko pokazywały, do jakiego stopnia urósł problem z kontrolowaniem magii. Media przypominały o tym wystarczająco często. - Co nie znaczy, że możemy taką opcję odrzucić. Nieczęsto, lecz zdarza się, że anomalie dręczą różdżki same w sobie - z tego co udało nam się zauważyć, zazwyczaj noszą na sobie ślady uszkodzeń bądź w przeszłości zostały uwrażliwione na pewien aspekt - wyłożył spokojnie, zerkając na różdżkę. Amboina - tak charakterystyczne drewno trudno było pomylić z jakimkolwiek innym. Egzotyczne, eleganckie i drogie. Zostawił je, póki co, na kontuarze - czasem lepiej było najpierw zadać parę pytań niż od razu ufać różdżce. Jej wskazówki mogły być mylące - zwłaszcza amboiny, zwodniczej już z natury, co zaś mówić o sparowaniu z odpowiednim czarodziejem... - Przykładowo - kiedyś różdżka została zamrożona, teraz pod wpływem anomalii zdarza jej się mrozić - siebie, dłoń, przedmioty, ludzi - dodał, chcąc zobrazować skalę problemu. - Nie straci mocy bez powodu, anomalie tylko zakłócają jej przepływ. Czy w przeszłości została wystawiona na działanie niewskazanego czynnika? Została w jakiś sposób uszkodzona? Może w ostatnim czasie miała styczność z silnym zaklęciem? - pytał, wciąż zwlekając z kontrolą różdżki.
- Naturalnie - odpowiedział krótko na pierwszą część, bez zbędnych ukłonów - doceniał tak konkretne podejście, bowiem nie każdy czarodziej wiedział, kiedy należy zainteresować się kondycją swojej różdżki. Zwłaszcza, gdy była istotnym elementem codziennego życia i pracy.
- W znacznej większości przypadków - nie. Zazwyczaj to kwestia zaklęć, tylko i wyłącznie - nawet jeśli wpadło się w wyjątkowo niefortunny ciąg anomalii - odpowiedział, zgodnie z prawdą. Okazywało się, że takie przypadki wcale nie były rzadkie, lecz nie chciał straszyć klientów posępnymi opowieściami, które tylko pokazywały, do jakiego stopnia urósł problem z kontrolowaniem magii. Media przypominały o tym wystarczająco często. - Co nie znaczy, że możemy taką opcję odrzucić. Nieczęsto, lecz zdarza się, że anomalie dręczą różdżki same w sobie - z tego co udało nam się zauważyć, zazwyczaj noszą na sobie ślady uszkodzeń bądź w przeszłości zostały uwrażliwione na pewien aspekt - wyłożył spokojnie, zerkając na różdżkę. Amboina - tak charakterystyczne drewno trudno było pomylić z jakimkolwiek innym. Egzotyczne, eleganckie i drogie. Zostawił je, póki co, na kontuarze - czasem lepiej było najpierw zadać parę pytań niż od razu ufać różdżce. Jej wskazówki mogły być mylące - zwłaszcza amboiny, zwodniczej już z natury, co zaś mówić o sparowaniu z odpowiednim czarodziejem... - Przykładowo - kiedyś różdżka została zamrożona, teraz pod wpływem anomalii zdarza jej się mrozić - siebie, dłoń, przedmioty, ludzi - dodał, chcąc zobrazować skalę problemu. - Nie straci mocy bez powodu, anomalie tylko zakłócają jej przepływ. Czy w przeszłości została wystawiona na działanie niewskazanego czynnika? Została w jakiś sposób uszkodzona? Może w ostatnim czasie miała styczność z silnym zaklęciem? - pytał, wciąż zwlekając z kontrolą różdżki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyanna zapewne była jedną z wielu dzieci, które pragnęły dostać różdżkę. To akurat łączyło dzieci wszystkich stanów, bez względu na krew. Chociaż mugolaków zawsze było łatwo odróżnić, wydawali się tacy niedoświadczeni i nieświadomi, rozglądając się po Pokątnej i nie wiedząc rzeczy tak oczywistych dla dzieci czarodziejów. Może Lyanna byłaby inną osobą, gdyby nie to, kto i w jaki sposób ją wychował, już w dzieciństwie dusząc w zarodku wrażliwość i ucząc konserwatywnych przekonań, w których czysta krew stoi ponad nieczystą. I co za tym idzie – jej pozycja w rodzinie również zawsze miała pozostać niska, bo jej krwi brakowało do czystości, a samo jej istnienie było dla ojca bolesnym przypomnieniem o tym, że dał się oszukać. A ktoś taki jak Vincent Zabini nigdy nie zapominał o zranionej dumie.
Dzisiejsze czasy były niespokojne dla wszystkich, anomalie atakowały każdego, a szczególnie narażone były dzieci. Końcówka sierpnia była zaś gorącym okresem przygotowań do Hogwartu, więc Pokątną już zaczęły zatłaczać rodziny z dziećmi, których Lyanna unikała. Nie lubiła dzieci, poza tym stanowiło to kontrast dla jej własnej przeszłości. Szczęśliwe rodziny innych naprzeciwko jej własnego dzieciństwa, bez matki i z pogardzającym nią ojcem. Pewnie była jednym z nielicznych dzieci, które po różdżkę przyszło samotnie, jakby była sierotą, bo w sensie emocjonalnym chyba nią była, nigdy nie poznając czym jest prawdziwa, kochająca rodzina. Trudniejsze dorastanie ukształtowało ją jednak i uczyniło silniejszą, więc może nie było tego złego.
Na Pokątnej dało się też wyczuć niepokój i napięcie, wyraźne od czasu wybuchu anomalii, ale przybierające na sile po pożarze ministerstwa. A teraz, po ogłoszeniu z Proroka codziennego sprzed kilku dni o stanie wojennym, nerwowość była niemal namacalna. Lyanna była jedną z nielicznych osób spacerujących tu dziś samotnie i nie zdradzających wielkiego strachu. Bała się bowiem czegoś innego niż większość – aurorów, nie tajemniczych Rycerzy Walpurgii, bo przecież sama była jedną z nich, stała u boku ludzi, którzy odpowiadali za wiele tragedii i zasiany w społeczeństwie strach. Atrakcyjna kobieca powierzchowność stwarzała jednak wrażenie niewinności, nikt nie patrzył na nią podejrzliwie, co najwyżej ze zdziwieniem, że tak ładna i młoda kobieta nie boi się załatwiać sprawunków sama, więc czasem dla pozorów udawała, że rozgląda się nerwowo po otoczeniu. Ale szybko zniknęła wewnątrz sklepu Ollivanderów, zamierzając szybko załatwić swoje sprawy.
Wysłuchała słów Ollivandera z uwagą, zastanawiając się, co mogło być przyczyną niedawnej porażki.
- Anomalie dręczą mnie regularnie. Ale pewnie większość boryka się teraz z podobnym problemem – odezwała się. – Nie znam się na różdżkach, więc nie wiem, jaki wpływ ta magia może wywrzeć na nie same. Dlatego właśnie zastanawia mnie, czy to jest możliwe, że działanie anomalii może wpływać nie tylko na zaklęcia, ale też na różdżki i pogarszać ich właściwości oraz moce. Wolałabym tego uniknąć.
Przy okazji może miała szansę dowiedzieć się czegoś ciekawego o naturze wpływu anomalii na najważniejsze narzędzie czarodzieja, jakim jest różdżka?
- Jeśli chodzi o styczność z silnymi zaklęciami to tak, jestem łamaczem klątw – wyjaśniła. W związku z tym zarówno ona sama, jak i jej różdżka były wystawione na działanie silnej i często niebezpiecznej magii. – Kilka dni temu łamałam dość skomplikowaną klątwę, stąd moje obawy, że mogło to wpłynąć na działanie różdżki. Choć może być też tak, jak pan mówi, że wpadłam w wyjątkowo niefortunny ciąg anomalii.
Nie skłamała, ale też nie powiedziała całej prawdy. Potrafiła jednak kłamać na tyle, żeby nikt nie dopatrzył się w jej słowach niczego dziwnego. Ot, była łamaczem klątw mającym styczność z silną magią i w związku z tym mającym obawy, czy nie wpływa to na jej różdżkę.
Dzisiejsze czasy były niespokojne dla wszystkich, anomalie atakowały każdego, a szczególnie narażone były dzieci. Końcówka sierpnia była zaś gorącym okresem przygotowań do Hogwartu, więc Pokątną już zaczęły zatłaczać rodziny z dziećmi, których Lyanna unikała. Nie lubiła dzieci, poza tym stanowiło to kontrast dla jej własnej przeszłości. Szczęśliwe rodziny innych naprzeciwko jej własnego dzieciństwa, bez matki i z pogardzającym nią ojcem. Pewnie była jednym z nielicznych dzieci, które po różdżkę przyszło samotnie, jakby była sierotą, bo w sensie emocjonalnym chyba nią była, nigdy nie poznając czym jest prawdziwa, kochająca rodzina. Trudniejsze dorastanie ukształtowało ją jednak i uczyniło silniejszą, więc może nie było tego złego.
Na Pokątnej dało się też wyczuć niepokój i napięcie, wyraźne od czasu wybuchu anomalii, ale przybierające na sile po pożarze ministerstwa. A teraz, po ogłoszeniu z Proroka codziennego sprzed kilku dni o stanie wojennym, nerwowość była niemal namacalna. Lyanna była jedną z nielicznych osób spacerujących tu dziś samotnie i nie zdradzających wielkiego strachu. Bała się bowiem czegoś innego niż większość – aurorów, nie tajemniczych Rycerzy Walpurgii, bo przecież sama była jedną z nich, stała u boku ludzi, którzy odpowiadali za wiele tragedii i zasiany w społeczeństwie strach. Atrakcyjna kobieca powierzchowność stwarzała jednak wrażenie niewinności, nikt nie patrzył na nią podejrzliwie, co najwyżej ze zdziwieniem, że tak ładna i młoda kobieta nie boi się załatwiać sprawunków sama, więc czasem dla pozorów udawała, że rozgląda się nerwowo po otoczeniu. Ale szybko zniknęła wewnątrz sklepu Ollivanderów, zamierzając szybko załatwić swoje sprawy.
Wysłuchała słów Ollivandera z uwagą, zastanawiając się, co mogło być przyczyną niedawnej porażki.
- Anomalie dręczą mnie regularnie. Ale pewnie większość boryka się teraz z podobnym problemem – odezwała się. – Nie znam się na różdżkach, więc nie wiem, jaki wpływ ta magia może wywrzeć na nie same. Dlatego właśnie zastanawia mnie, czy to jest możliwe, że działanie anomalii może wpływać nie tylko na zaklęcia, ale też na różdżki i pogarszać ich właściwości oraz moce. Wolałabym tego uniknąć.
Przy okazji może miała szansę dowiedzieć się czegoś ciekawego o naturze wpływu anomalii na najważniejsze narzędzie czarodzieja, jakim jest różdżka?
- Jeśli chodzi o styczność z silnymi zaklęciami to tak, jestem łamaczem klątw – wyjaśniła. W związku z tym zarówno ona sama, jak i jej różdżka były wystawione na działanie silnej i często niebezpiecznej magii. – Kilka dni temu łamałam dość skomplikowaną klątwę, stąd moje obawy, że mogło to wpłynąć na działanie różdżki. Choć może być też tak, jak pan mówi, że wpadłam w wyjątkowo niefortunny ciąg anomalii.
Nie skłamała, ale też nie powiedziała całej prawdy. Potrafiła jednak kłamać na tyle, żeby nikt nie dopatrzył się w jej słowach niczego dziwnego. Ot, była łamaczem klątw mającym styczność z silną magią i w związku z tym mającym obawy, czy nie wpływa to na jej różdżkę.
Wojna znacznie wpływała na atmosferę - zarówno sklepu, całej ulicy Pokątnej, jak i Londynu - co gorsza wojna nie ograniczała się już tylko do podziału rodów według polityki, lecz rozrastała się na szerszy obszar, stawiając Ollivanderów w trudnej sytuacji. Ryzykowali każdego dnia, prowadząc biznes, bez którego czarodzieje niewiele mogliby zdziałać, podczas gdy Ministerstwo stawało w płomieniach, a tajemnicze ugrupowanie pozwalało sobie na coraz śmielsze akcje. Mimo tego - w ogromnym kontraście do szerzącego się zniszczenia - życie toczyło się dalej, a młodzi czarodzieje potrzebowali różdżek, nawet jeśli anomalie zauważalnie zwiększały ryzyko. Niektórzy rodzice decydowali się na odłożenie momentu zakupu w czasie, chcąc jak najbardziej odciąć szalejącą magię od swoich pociech, jednak każda decyzja miała swoje konsekwencje. Złotego środka, tym razem, nie było.
Ulysses zdążył przywyknąć do przeróżnych postaw. Mimo sporego ruchu miewał okazje do obserwacji otoczenia za przykurzoną szybą, widział przestraszone miny, kamienne twarze, rozbiegane spojrzenia i ściśnięte grupki ludzi. Lyanna nie była pierwszą kobietą, która poruszała się po Pokątnej sama, nawet w tym czasie. Skinął głową, wysłuchując odpowiedzi ciemnowłosej. To wiele wyjaśniało - możliwe, że klątwa rzeczywiście uszkodziła różdżkę, może rdzeń został naruszony albo przejął klątwę - opcji było naprawdę wiele, część z nich musiałaby zostać zweryfikowana wspólnie. Mężczyzna nie potrafił łamać klątw, stąd - gdyby jakaś przedostała się na rdzeń - potrzebowałby pomocy.
- Rozumiem - odpowiedział krótko, nie chcąc podsuwać nieprzyjemnych scenariuszy nim różdżka nie zostanie skontrolowana. Opcje, mimo wszystko, były tylko opcjami. Co nie zmieniało faktu, że należało je przemyśleć. Zastukał palcami o blat, w ciszy przyglądając się przedmiotowi. Jeśli teraz ciążyła na nim klątwa, nie powinien go dotykać. Pozory rządziły tym światem, Ulysses zaś należał do ostatnich osób, które szastałyby zaufaniem - z góry zakładał, że większość ludzi przybiera maski, zwłaszcza teraz. Z perspektywy sprzedawcy, który wierzył klientowi, sprawa była prosta. Różdżka nie była zaklęta, bowiem kobieta z pewnością by to zauważyła. Z perspektywy człowieka, który codziennie wystawiał się na niebezpieczeństwo, stając za ladą i nie wiedząc, na kogo trafi - wszystko się komplikowało. Wątpliwości nie wymalowały się na jego twarzy, zmąconej tylko zastanowieniem, ot parę sekund na przemyślenie różnych rozwiązań.
- Sprawdźmy więc - zawyrokował, sięgając po przedmiot zainteresowania. Chwycił drewno pewnie, najpierw unosząc je wyżej - do światła - i oglądając uważnie. Wolno obracał je między palcami, wyłapując wszelkie rysy oraz przetarcia, subtelnie ujmujące uroku amboinie, za lekką mgłą chowając jej piękną fakturę. Rdzeń - szpon hipogryfa - bardzo sprawnie wplótł się w drewno. Z łatwością wyczytał jej wiek, czas użytkowania, zaś niemałym zaskoczeniem okazał się spokój, z jakim różdżka przyjęła jego dotyk. Nie drgnęła nawet, nie protestowała, w pewien sposób promieniowała pozytywnym i przyjemnym doświadczeniem - gdyby nie pracował tak długo w fachu albo nie znał na wylot specyfikacji drewna, gdyby chwycił ją jako praktykant, ach - i gdyby nie dręczyły ich anomalie - mógłby spróbować zmusić ją do posłuszeństwa właśnie przez ten brak sprzeciwu. Teraz nie widział w tym nic więcej poza prowokacją. Miał świadomość, że wprowadzenie w ruch, nawet krótkie smagnięcie w powietrzu, powodujące przepływ najdrobniejszego ziarnka mocy, skończy się nieszczęściem. Cała amboina. Wyjątkowo piękne drewno, które zaciekle broniło sekretów swojej właścicielki i właśnie dlatego nie mógł wyczytać z niego nic więcej ponad oczywistości. Równocześnie nietrudno było wywnioskować, że Lyanna ma co ukrywać. Przemilczał to - jak zwykle.
- Nie sprawia wrażenia uszkodzonej, choć jej reakcja jest wyjątkowo statyczna - przyznał bez cienia zaskoczenia. - Klątwa mogła uśpić rdzeń, w gorszym wypadku mogła się na niego przenieść - tutaj konieczna byłaby opinia specjalisty - a skoro mam takiego przed sobą, pozwolę sobie odrzucić tę opcję - skinął głową, sugerując, że na pewno wyczułaby klątwę, gdyby ta postanowiła osadzić się w różdżce. - Mogę spróbować wybudzić szpon. Dodatkowo przydałoby się lekkie odświeżenie, wyszlifowanie rys, by wyglądała jak nowa - zaproponował, zostawiając tę decyzję w jej gestii.
Ulysses zdążył przywyknąć do przeróżnych postaw. Mimo sporego ruchu miewał okazje do obserwacji otoczenia za przykurzoną szybą, widział przestraszone miny, kamienne twarze, rozbiegane spojrzenia i ściśnięte grupki ludzi. Lyanna nie była pierwszą kobietą, która poruszała się po Pokątnej sama, nawet w tym czasie. Skinął głową, wysłuchując odpowiedzi ciemnowłosej. To wiele wyjaśniało - możliwe, że klątwa rzeczywiście uszkodziła różdżkę, może rdzeń został naruszony albo przejął klątwę - opcji było naprawdę wiele, część z nich musiałaby zostać zweryfikowana wspólnie. Mężczyzna nie potrafił łamać klątw, stąd - gdyby jakaś przedostała się na rdzeń - potrzebowałby pomocy.
- Rozumiem - odpowiedział krótko, nie chcąc podsuwać nieprzyjemnych scenariuszy nim różdżka nie zostanie skontrolowana. Opcje, mimo wszystko, były tylko opcjami. Co nie zmieniało faktu, że należało je przemyśleć. Zastukał palcami o blat, w ciszy przyglądając się przedmiotowi. Jeśli teraz ciążyła na nim klątwa, nie powinien go dotykać. Pozory rządziły tym światem, Ulysses zaś należał do ostatnich osób, które szastałyby zaufaniem - z góry zakładał, że większość ludzi przybiera maski, zwłaszcza teraz. Z perspektywy sprzedawcy, który wierzył klientowi, sprawa była prosta. Różdżka nie była zaklęta, bowiem kobieta z pewnością by to zauważyła. Z perspektywy człowieka, który codziennie wystawiał się na niebezpieczeństwo, stając za ladą i nie wiedząc, na kogo trafi - wszystko się komplikowało. Wątpliwości nie wymalowały się na jego twarzy, zmąconej tylko zastanowieniem, ot parę sekund na przemyślenie różnych rozwiązań.
- Sprawdźmy więc - zawyrokował, sięgając po przedmiot zainteresowania. Chwycił drewno pewnie, najpierw unosząc je wyżej - do światła - i oglądając uważnie. Wolno obracał je między palcami, wyłapując wszelkie rysy oraz przetarcia, subtelnie ujmujące uroku amboinie, za lekką mgłą chowając jej piękną fakturę. Rdzeń - szpon hipogryfa - bardzo sprawnie wplótł się w drewno. Z łatwością wyczytał jej wiek, czas użytkowania, zaś niemałym zaskoczeniem okazał się spokój, z jakim różdżka przyjęła jego dotyk. Nie drgnęła nawet, nie protestowała, w pewien sposób promieniowała pozytywnym i przyjemnym doświadczeniem - gdyby nie pracował tak długo w fachu albo nie znał na wylot specyfikacji drewna, gdyby chwycił ją jako praktykant, ach - i gdyby nie dręczyły ich anomalie - mógłby spróbować zmusić ją do posłuszeństwa właśnie przez ten brak sprzeciwu. Teraz nie widział w tym nic więcej poza prowokacją. Miał świadomość, że wprowadzenie w ruch, nawet krótkie smagnięcie w powietrzu, powodujące przepływ najdrobniejszego ziarnka mocy, skończy się nieszczęściem. Cała amboina. Wyjątkowo piękne drewno, które zaciekle broniło sekretów swojej właścicielki i właśnie dlatego nie mógł wyczytać z niego nic więcej ponad oczywistości. Równocześnie nietrudno było wywnioskować, że Lyanna ma co ukrywać. Przemilczał to - jak zwykle.
- Nie sprawia wrażenia uszkodzonej, choć jej reakcja jest wyjątkowo statyczna - przyznał bez cienia zaskoczenia. - Klątwa mogła uśpić rdzeń, w gorszym wypadku mogła się na niego przenieść - tutaj konieczna byłaby opinia specjalisty - a skoro mam takiego przed sobą, pozwolę sobie odrzucić tę opcję - skinął głową, sugerując, że na pewno wyczułaby klątwę, gdyby ta postanowiła osadzić się w różdżce. - Mogę spróbować wybudzić szpon. Dodatkowo przydałoby się lekkie odświeżenie, wyszlifowanie rys, by wyglądała jak nowa - zaproponował, zostawiając tę decyzję w jej gestii.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyanna nie miała pojęcia, kto doprowadził do wybuchu anomalii i czy w ogóle ktoś doprowadził, ale wiedziała, kto stał za innymi nieszczęściami. Inni ludzie mogli tylko się zastanawiać i w przestrachu rozglądać za zagrożeniem, ale ona wiedziała. Podobało jej się to poczucie, że wie więcej, a także że jest częścią czegoś większego, mogącego zbudować lepszy świat dla prawdziwych czarodziejów, nawet jeśli pozostawała tylko lichą płotką. Niestety dążenie do tego lepszego świata musiało być okupione trudami, ale szczytny cel uświęcał środki.
Nie dawała jednak po sobie poznać, że wie coś więcej. Nie miała zresztą zbyt wielu okazji, w których musiała udawać, bo nie miała wielu znajomych, o przyjaciołach nie wspominając. Nawet we własnej rodzinie nie była mile widziana. Wiodła niemal samotny żywot, otoczona tajemnicą. I rzeczywiście miała sporo do ukrycia; być może lata temu to było prorocze, że wybrała ją właśnie różdżka z amboiny, drewna podobno przypisywanego osobom skrytym i zwodniczym. Tak przynajmniej powiedział jej lata temu sprzedawca. Charakterystyka różdżek z amboiny wręcz idealnie pasowała do natury Lyanny. Piękne i zwodnicze drewno dla pięknej, tajemniczej kobiety skrywającej wiele sekretów.
Różdżka miała za sobą czternaście lat użytkowania, najpierw w Hogwarcie, a później w dorosłym życiu, obfitującym w podróże, łamane klątwy, ale także niosącym ze sobą naukę zakazanej magii. Miała nadzieję, że Ollivander nie potrafi wyczuć, że daną różdżką używano czarnej magii; choć nie rzucała klątw w ostatnich dniach, więc nawet Priori Incantatem nie mogłoby wykryć niczego podejrzanego. W dobie anomalii na czarną magię należało uważać szczególnie, a Lyanna miała dość zdrowego rozsądku, żeby zachować ostrożność. Tym bardziej skoro nowy minister był tak radykalny i zwiększył uprawnienia aurorom, którzy zapewne mieli wkrótce się rozpanoszyć.
Patrzyła, jak Ollivander chwycił jej różdżkę. Ta była dla niej przedmiotem dość osobistym, więc dziwnie było patrzeć, jak obraca ją w palcach ktoś inny. No, ale potrzebowała odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości. Przyglądała się więc, kiedy mężczyzna badał jej różdżkę, doszukując się oznak potencjalnych uszkodzeń.
- Na pewno nie jest przeklęta, bo odczułabym skutki na sobie, użytkując jej – rzekła. Ale używała różdżki po łamaniu klątwy, nie odniosła żadnych obrażeń, poza tym, co fundowały jej same anomalie. Naprawdę nie wiedziała co było przyczyną nieposłuszeństwa różdżki na misji. Uparcie nie chciała brać pod uwagi własnej nieudolności, wolała doszukiwać się winy w różdżce lub anomaliach. Może to właśnie anomalie tamtego dnia działały na nią osłabiająco, wciąż pamiętała dziwne widziadła, które nagle zaczęła widzieć po użyciu magii, które błąkały się gdzieś na pograniczu jej pola widzenia, i ustąpiły dopiero po pewnym czasie.
- No cóż, jeśli nie jest uszkodzona, to istnieje też prawdopodobieństwo, że to rzeczywiście anomalie i kaprysy magii. Niestety są tak bardzo nieprzewidywalne i nigdy nie zna się chwili, kiedy znowu postanowią się odezwać – powiedziała. – I co to znaczy, że reakcja jest statyczna? – zapytała po chwili. Choć może to była kwestia tego, że różdżki najlepiej działały w rękach właścicieli, innym czarodziejom nie dając równie dobrych rezultatów. Ulysses był różdżkarzem, ale nie był panem tej konkretnej różdżki. – Może więc spróbować pan jakoś... pobudzić rdzeń, aby mieć pewność, że z nim też jest wszystko w porządku i nie zawiedzie mnie w potrzebie? I tak, przy okazji poproszę o podszlifowanie, przydałoby się pozbyć tych rys i przetarć. – To była dobra myśl. Skoro już tu była, to mogła poprosić o odświeżenie i wypolerowanie różdżki.
Nie dawała jednak po sobie poznać, że wie coś więcej. Nie miała zresztą zbyt wielu okazji, w których musiała udawać, bo nie miała wielu znajomych, o przyjaciołach nie wspominając. Nawet we własnej rodzinie nie była mile widziana. Wiodła niemal samotny żywot, otoczona tajemnicą. I rzeczywiście miała sporo do ukrycia; być może lata temu to było prorocze, że wybrała ją właśnie różdżka z amboiny, drewna podobno przypisywanego osobom skrytym i zwodniczym. Tak przynajmniej powiedział jej lata temu sprzedawca. Charakterystyka różdżek z amboiny wręcz idealnie pasowała do natury Lyanny. Piękne i zwodnicze drewno dla pięknej, tajemniczej kobiety skrywającej wiele sekretów.
Różdżka miała za sobą czternaście lat użytkowania, najpierw w Hogwarcie, a później w dorosłym życiu, obfitującym w podróże, łamane klątwy, ale także niosącym ze sobą naukę zakazanej magii. Miała nadzieję, że Ollivander nie potrafi wyczuć, że daną różdżką używano czarnej magii; choć nie rzucała klątw w ostatnich dniach, więc nawet Priori Incantatem nie mogłoby wykryć niczego podejrzanego. W dobie anomalii na czarną magię należało uważać szczególnie, a Lyanna miała dość zdrowego rozsądku, żeby zachować ostrożność. Tym bardziej skoro nowy minister był tak radykalny i zwiększył uprawnienia aurorom, którzy zapewne mieli wkrótce się rozpanoszyć.
Patrzyła, jak Ollivander chwycił jej różdżkę. Ta była dla niej przedmiotem dość osobistym, więc dziwnie było patrzeć, jak obraca ją w palcach ktoś inny. No, ale potrzebowała odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości. Przyglądała się więc, kiedy mężczyzna badał jej różdżkę, doszukując się oznak potencjalnych uszkodzeń.
- Na pewno nie jest przeklęta, bo odczułabym skutki na sobie, użytkując jej – rzekła. Ale używała różdżki po łamaniu klątwy, nie odniosła żadnych obrażeń, poza tym, co fundowały jej same anomalie. Naprawdę nie wiedziała co było przyczyną nieposłuszeństwa różdżki na misji. Uparcie nie chciała brać pod uwagi własnej nieudolności, wolała doszukiwać się winy w różdżce lub anomaliach. Może to właśnie anomalie tamtego dnia działały na nią osłabiająco, wciąż pamiętała dziwne widziadła, które nagle zaczęła widzieć po użyciu magii, które błąkały się gdzieś na pograniczu jej pola widzenia, i ustąpiły dopiero po pewnym czasie.
- No cóż, jeśli nie jest uszkodzona, to istnieje też prawdopodobieństwo, że to rzeczywiście anomalie i kaprysy magii. Niestety są tak bardzo nieprzewidywalne i nigdy nie zna się chwili, kiedy znowu postanowią się odezwać – powiedziała. – I co to znaczy, że reakcja jest statyczna? – zapytała po chwili. Choć może to była kwestia tego, że różdżki najlepiej działały w rękach właścicieli, innym czarodziejom nie dając równie dobrych rezultatów. Ulysses był różdżkarzem, ale nie był panem tej konkretnej różdżki. – Może więc spróbować pan jakoś... pobudzić rdzeń, aby mieć pewność, że z nim też jest wszystko w porządku i nie zawiedzie mnie w potrzebie? I tak, przy okazji poproszę o podszlifowanie, przydałoby się pozbyć tych rys i przetarć. – To była dobra myśl. Skoro już tu była, to mogła poprosić o odświeżenie i wypolerowanie różdżki.
Gdyby nie wyjątkowe drewno, tak zaciekle trzymające sekrety w tajemnicy, prawdopodobnie wyczułby choć drobne działanie czarnej magii - jednak w ostatnim czasie ciężko było stwierdzić, na ile prawdopodobne były takie wskazówki. Anomalie stanowiły efekt plugawej magii, dlatego nawet po użyciu zwykłego zaklęcia użytkowego, które zostało wypaczone nieprawidłowym działaniem mocy, echo błędu utrzymywało się przez jakiś czas w różdżce. Co ciekawe, nie za każdym razem. Przeciętna osoba, niezwiązana wcale z fachem Ollivanderów, prawdopodobnie nie zwróciłaby uwagi na takie niuanse, lecz Ulysses, używający magii na co dzień oraz zaznajomiony ze sposobami czytania różdżek - robiący to niemal automatycznie, nie mógł nie zauważyć różnicy. Oczywiście jeśli dany egzemplarz nosił w sobie widmo wielu silnych zaklęć czarnomagicznych, używanych od wielu lat, wrażenie było mocniejsze, niekiedy mdlące, jakby zetknięcie ze splugawionym przedmiotem miało wykręcać wnętrzności. W tej różdżce nie wyczuł nic nadzwyczajnego - nie dostał na to szans. Zaś gdyby dostał - nigdy nie zdradzał się ze swoją wiedzą. Im mniej ludzie wiedzieli, tym lepiej dla całej rodziny.
- To prawda - przyznał krótko, bowiem niemożliwym okazywało się przewidzenie, jaki efekt wywoła dane zaklęcie. Anomalie nie wyglądały tak, jakby rządziły nimi jakieś specjalne prawa, zamiast tego zapewniały ogromną losowość. - To znaczy, że nie zareagowała na mój dotyk. Zazwyczaj różdżki, zwłaszcza te używane przez dłuższy czas, reagują podczas dotyku osoby innej niż właściciel - coś na zasadzie spięcia mięśni pod wpływem nagłego bodźca - wyjaśnił, zaraz dążąc dalej, skoro już zdecydował się opisać kobiecie te nietypowe zachowanie. - Nie świadczy to o uszkodzeniu. Spodziewałbym się raczej, że w razie przejęcia jej przez kogoś, nie będzie mu ani trochę posłuszna.
Oczywiście efekty uzyskiwane przejętą różdżką nigdy nie mogły równać się tej wybranej i własnej, lecz w tym wypadku, cóż, szanse na powodzenie były praktycznie niemożliwe, w dodatku malały z każdym dniem użytkowania - im bardziej związana była z właścicielką, tym bardziej zamknięta na innych.
- Oczywiście. Zajmie to moment, proszę usiąść - poprosił, wskazując kobiecie gładkim gestem dłoni krzesło przy oknie, by na jakiś czas zniknąć na zapleczu, gdzie spokojnie mógł zająć się problemem. Całość poszła mu sprawnie, lecz tak czy inaczej nie mógł uporać się z pracą prędzej niż w trzydzieści minut. Niektórzy woleli zostawiać różdżki i wracać po nie później, lecz w tym okresie, nawet z anomaliami u boku, nierozsądnym było poruszanie się bez takiej ochrony - dlatego nawet nie pytał, od razu proponując odczekanie.
- Gotowa - oznajmił wreszcie, ponownie pojawiając się w głównej części, choć w międzyczasie musiał pomagać asystentowi, na czas naprawy przejmującego obsługę pojedynczych klientów. Teraz próbował rozwikłać tajemnicę uszkodzonego egzemplarza, stojąc przy kontuarze razem z dwójką starszych czarodziejów. - Wszystko było w porządku, prawdopodobnie to anomalie - przyznał, podsuwając kobiecie księgę, do której wpisywali się wszyscy klienci. - Proszę podpisać w tym miejscu - wskazał, oddając jej własność dopiero po drobnej formalności. - Jeśli ma pani pytania lub wątpliwości, to idealny moment na ich przedstawienie - dodał jeszcze.
- To prawda - przyznał krótko, bowiem niemożliwym okazywało się przewidzenie, jaki efekt wywoła dane zaklęcie. Anomalie nie wyglądały tak, jakby rządziły nimi jakieś specjalne prawa, zamiast tego zapewniały ogromną losowość. - To znaczy, że nie zareagowała na mój dotyk. Zazwyczaj różdżki, zwłaszcza te używane przez dłuższy czas, reagują podczas dotyku osoby innej niż właściciel - coś na zasadzie spięcia mięśni pod wpływem nagłego bodźca - wyjaśnił, zaraz dążąc dalej, skoro już zdecydował się opisać kobiecie te nietypowe zachowanie. - Nie świadczy to o uszkodzeniu. Spodziewałbym się raczej, że w razie przejęcia jej przez kogoś, nie będzie mu ani trochę posłuszna.
Oczywiście efekty uzyskiwane przejętą różdżką nigdy nie mogły równać się tej wybranej i własnej, lecz w tym wypadku, cóż, szanse na powodzenie były praktycznie niemożliwe, w dodatku malały z każdym dniem użytkowania - im bardziej związana była z właścicielką, tym bardziej zamknięta na innych.
- Oczywiście. Zajmie to moment, proszę usiąść - poprosił, wskazując kobiecie gładkim gestem dłoni krzesło przy oknie, by na jakiś czas zniknąć na zapleczu, gdzie spokojnie mógł zająć się problemem. Całość poszła mu sprawnie, lecz tak czy inaczej nie mógł uporać się z pracą prędzej niż w trzydzieści minut. Niektórzy woleli zostawiać różdżki i wracać po nie później, lecz w tym okresie, nawet z anomaliami u boku, nierozsądnym było poruszanie się bez takiej ochrony - dlatego nawet nie pytał, od razu proponując odczekanie.
- Gotowa - oznajmił wreszcie, ponownie pojawiając się w głównej części, choć w międzyczasie musiał pomagać asystentowi, na czas naprawy przejmującego obsługę pojedynczych klientów. Teraz próbował rozwikłać tajemnicę uszkodzonego egzemplarza, stojąc przy kontuarze razem z dwójką starszych czarodziejów. - Wszystko było w porządku, prawdopodobnie to anomalie - przyznał, podsuwając kobiecie księgę, do której wpisywali się wszyscy klienci. - Proszę podpisać w tym miejscu - wskazał, oddając jej własność dopiero po drobnej formalności. - Jeśli ma pani pytania lub wątpliwości, to idealny moment na ich przedstawienie - dodał jeszcze.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Anomalie same w sobie miały nieczystą, czarnomagiczną naturę, plugawiącą magię i czarodzieja, który nią władał. Działały losowo i nieprzewidywalnie. Na swój sposób były to zjawiska interesujące, Lyannę wciąż zastanawiała ich geneza i możliwości, tym bardziej, że miała w planach jeszcze w tym miesiącu zmierzyć się z jednym ze źródeł anomalii. Więc nawet takie spotkanie z różdżkarzem mogło jej co nieco o tym powiedzieć, a także wyjaśnić pewne wątpliwości dotyczące różdżki.
Z całą pewnością były też osoby mające na sumieniu znacznie więcej niż Lyanna, która dopiero od stosunkowo niedawna stawiała kroki na drodze zepsucia, a jej umiejętności wciąż pozostawały dość niskie. Czy w ślad za postępującym pogrążaniem się czarodzieja w mroku, zdradzała to i różdżka wykorzystywana do plugawej magii? Czy plugawość było namacalnie czuć, dotykając różdżki? Miała nadzieję, że amboina rzeczywiście chroni jej sekretów.
Pytania nie opuściły jednak jej głowy. Nie ufała Ollivanderowi na tyle, żeby wypytywać go o tego typu szczegóły, po prostu rozmyślaniami urozmaicała sobie oczekiwanie. Lyanna miała dość dociekliwą naturę, która kazała jej się zastanawiać nad różnymi rzeczami. Była bystra, ambitna i liznęła w swoim życiu wielu różnych dziedzin. Tiara Przydziału nie na darmo rozważała też Ravenclaw, i prawdopodobnie to silne pragnienie zaakceptowania przez konserwatywną rodzinę zaważyło na tym, by jednak została Ślizgonką. Dopiero dużo później zrozumiała, że nie warto usilnie walczyć o akceptację, a po prostu robić swoje, uodparniając się i przestając przejmować tym, jak traktowali ją inni Zabini, poza bratem, który chyba jako jedyny akceptował ją taką, jaka była.
Niemniej jednak mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby naprawdę dużo wiedział o różdżkach. Skinęła głową, usatysfakcjonowana odpowiedzią. Skoro to nie oznaczało niczego niepokojącego, to może nie było czym się martwić.
- To dobrze – rzekła. Nie chciałaby, żeby ktoś przejął jej różdżkę, a w razie gdyby do tego doszło, miała nadzieję, że drewno amboiny sprawi tej osobie dużo problemów. – I w takim razie zaczekam – dodała. Nie zamierzała się nigdzie ruszać bez różdżki, która była jej czarodziejską siłą i możliwością obrony w razie zagrożenia. Usiadła więc we wskazanym miejscu pod oknem, zamierzając poczekać, póki Ollivander nie skończy swojej pracy.
Pogrążyła się w myślach, mogąc tylko się zastanawiać, co czarodziej robił na zapleczu. Pozostawało jej wciąż ufać w profesjonalizm różdżkarza, który każdego dnia miał w rękach mnóstwo różdżek należących do różnych czarodziejów. Czekała tak dopóki nie wrócił z powrotem do głównego pomieszczenia sklepu.
Lyanna wstała, podchodząc do lady.
- Wobec tego pewnie nie da się nic więcej z tym zrobić, dopóki anomalie trwają – skrzywiła się nieznacznie. Kto wie, jak długo to wszystko jeszcze potrwa? Musiała brać poprawkę na nieprzewidywalność magii i mieć świadomość, że magia może płatać jej figle jeszcze nie raz. Ale przynajmniej pocieszająca była myśl, że różdżka nie była uszkodzona i mogła z niej normalnie korzystać. – Tak czy inaczej dziękuję za rozwianie moich wątpliwości.
Z pewnym wahaniem podpisała się w odpowiednim miejscu, po czym odebrała różdżkę, której drewno znów błyszczało, prezentując się znacznie lepiej niż jeszcze pół godziny temu. Z sakiewki wysupłała kilka monet na zapłatę.
Miała wiele pytań, ale powstrzymała się przed ich zadaniem, w końcu przyszła u w konkretnym celu, a ten został zrealizowany. A miała jeszcze na dziś parę planów.
- Chyba już nie. Najważniejsze, że różdżka nie jest uszkodzona i mogę z niej bezpiecznie korzystać – odezwała się, chowając ją do kieszeni.
Po uiszczeniu zapłaty mogła więc opuścić sklep.
| zt.
Z całą pewnością były też osoby mające na sumieniu znacznie więcej niż Lyanna, która dopiero od stosunkowo niedawna stawiała kroki na drodze zepsucia, a jej umiejętności wciąż pozostawały dość niskie. Czy w ślad za postępującym pogrążaniem się czarodzieja w mroku, zdradzała to i różdżka wykorzystywana do plugawej magii? Czy plugawość było namacalnie czuć, dotykając różdżki? Miała nadzieję, że amboina rzeczywiście chroni jej sekretów.
Pytania nie opuściły jednak jej głowy. Nie ufała Ollivanderowi na tyle, żeby wypytywać go o tego typu szczegóły, po prostu rozmyślaniami urozmaicała sobie oczekiwanie. Lyanna miała dość dociekliwą naturę, która kazała jej się zastanawiać nad różnymi rzeczami. Była bystra, ambitna i liznęła w swoim życiu wielu różnych dziedzin. Tiara Przydziału nie na darmo rozważała też Ravenclaw, i prawdopodobnie to silne pragnienie zaakceptowania przez konserwatywną rodzinę zaważyło na tym, by jednak została Ślizgonką. Dopiero dużo później zrozumiała, że nie warto usilnie walczyć o akceptację, a po prostu robić swoje, uodparniając się i przestając przejmować tym, jak traktowali ją inni Zabini, poza bratem, który chyba jako jedyny akceptował ją taką, jaka była.
Niemniej jednak mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby naprawdę dużo wiedział o różdżkach. Skinęła głową, usatysfakcjonowana odpowiedzią. Skoro to nie oznaczało niczego niepokojącego, to może nie było czym się martwić.
- To dobrze – rzekła. Nie chciałaby, żeby ktoś przejął jej różdżkę, a w razie gdyby do tego doszło, miała nadzieję, że drewno amboiny sprawi tej osobie dużo problemów. – I w takim razie zaczekam – dodała. Nie zamierzała się nigdzie ruszać bez różdżki, która była jej czarodziejską siłą i możliwością obrony w razie zagrożenia. Usiadła więc we wskazanym miejscu pod oknem, zamierzając poczekać, póki Ollivander nie skończy swojej pracy.
Pogrążyła się w myślach, mogąc tylko się zastanawiać, co czarodziej robił na zapleczu. Pozostawało jej wciąż ufać w profesjonalizm różdżkarza, który każdego dnia miał w rękach mnóstwo różdżek należących do różnych czarodziejów. Czekała tak dopóki nie wrócił z powrotem do głównego pomieszczenia sklepu.
Lyanna wstała, podchodząc do lady.
- Wobec tego pewnie nie da się nic więcej z tym zrobić, dopóki anomalie trwają – skrzywiła się nieznacznie. Kto wie, jak długo to wszystko jeszcze potrwa? Musiała brać poprawkę na nieprzewidywalność magii i mieć świadomość, że magia może płatać jej figle jeszcze nie raz. Ale przynajmniej pocieszająca była myśl, że różdżka nie była uszkodzona i mogła z niej normalnie korzystać. – Tak czy inaczej dziękuję za rozwianie moich wątpliwości.
Z pewnym wahaniem podpisała się w odpowiednim miejscu, po czym odebrała różdżkę, której drewno znów błyszczało, prezentując się znacznie lepiej niż jeszcze pół godziny temu. Z sakiewki wysupłała kilka monet na zapłatę.
Miała wiele pytań, ale powstrzymała się przed ich zadaniem, w końcu przyszła u w konkretnym celu, a ten został zrealizowany. A miała jeszcze na dziś parę planów.
- Chyba już nie. Najważniejsze, że różdżka nie jest uszkodzona i mogę z niej bezpiecznie korzystać – odezwała się, chowając ją do kieszeni.
Po uiszczeniu zapłaty mogła więc opuścić sklep.
| zt.
Kiedy Ulysses zniknął na zapleczu, jeszcze zanim w sklepie pojawiła się dwójka starszych czarodziejów, zdążył opowiedzieć asystentowi co nieco o drewnie, nad jakim przyszło mu właśnie pracować i choć młody chłopak nawet nie tknął różdżki panny Zabini, wyciągał bardzo trafne wnioski na jej temat. Wyraźnie lepiej radził sobie, gdy mógł skupić się na jednym zadaniu, mając jednego nauczyciela - gdy wskazówki sypały się ze wszystkich stron, a każdy miał co innego do powiedzenia, trudno było dojść do porozumienia i zapamiętać drobnostki.
Odnawianie oraz konserwacja różdżek były dla Ollivandera prostym zadaniem, często nawet wytchnieniem od pędu, jaki narzucała długa kolejka - o ile dzieło nie było mocno zniszczone, praca ta była przyjemna. Zależnie od rodzaju drewna musiał zwracać uwagę na różne czynniki, skupiać się na odpowiednim uchwyceniu detali, gdy wydobywał na światło dzienne przetarte ozdoby... pośpiech nie służył więc tym zadaniom. Musiał upewnić się, że różdżka pod każdym kątem wygląda dobrze, była wszak wizytówką czarodzieja - oraz sklepu, jakby nie patrzeć. Niezależnie od tego, czy sprzedawali nową, lecz gotową, czy tworzyli ją od podstaw, czy tylko dbali o tę używaną, zawsze musiała wychodzić spod ich rąk w najlepszym stanie, jak tylko było to możliwe.
- Nie ma za co - odparł krótko na podziękowania, przekazując kobiecie różdżkę, kiedy tylko dopełnili wszelkich formalności. Niestety, teraz nawet najpewniejsza kontrola nie mogła zapewnić, że wszystkie zaklęcia pójdą gładko. Nawet Accio czy Lumos mogły rozsiać płomienie po okolicy.
- Względnie bezpiecznie - odpowiedział, mając właśnie takie myśli w głowie - z anomaliami nie było żartów. - Mimo wszystko życzę, by było jak najbezpieczniej - dodał na pożegnanie, obserwując chwilę, jak kobieta znika za drzwiami, by chwilę później wyjść poza drewniane ramy zamykające w sobie widok na Pokątną. Na ulicy nie dostrzegał tłumów, mimo dosyć popularnej godziny odwiedzin, lecz pracy wciąż było sporo - w dodatku nie mogli z nią zwlekać, bowiem wszyscy niecierpliwie czekali na swoje różdżki. Mężczyzna nie trwał długo w zamyśleniu, postanawiając pomóc asystentowi z aktualnym problemem, nim zniknął ponownie na zapleczu.
| zt
Odnawianie oraz konserwacja różdżek były dla Ollivandera prostym zadaniem, często nawet wytchnieniem od pędu, jaki narzucała długa kolejka - o ile dzieło nie było mocno zniszczone, praca ta była przyjemna. Zależnie od rodzaju drewna musiał zwracać uwagę na różne czynniki, skupiać się na odpowiednim uchwyceniu detali, gdy wydobywał na światło dzienne przetarte ozdoby... pośpiech nie służył więc tym zadaniom. Musiał upewnić się, że różdżka pod każdym kątem wygląda dobrze, była wszak wizytówką czarodzieja - oraz sklepu, jakby nie patrzeć. Niezależnie od tego, czy sprzedawali nową, lecz gotową, czy tworzyli ją od podstaw, czy tylko dbali o tę używaną, zawsze musiała wychodzić spod ich rąk w najlepszym stanie, jak tylko było to możliwe.
- Nie ma za co - odparł krótko na podziękowania, przekazując kobiecie różdżkę, kiedy tylko dopełnili wszelkich formalności. Niestety, teraz nawet najpewniejsza kontrola nie mogła zapewnić, że wszystkie zaklęcia pójdą gładko. Nawet Accio czy Lumos mogły rozsiać płomienie po okolicy.
- Względnie bezpiecznie - odpowiedział, mając właśnie takie myśli w głowie - z anomaliami nie było żartów. - Mimo wszystko życzę, by było jak najbezpieczniej - dodał na pożegnanie, obserwując chwilę, jak kobieta znika za drzwiami, by chwilę później wyjść poza drewniane ramy zamykające w sobie widok na Pokątną. Na ulicy nie dostrzegał tłumów, mimo dosyć popularnej godziny odwiedzin, lecz pracy wciąż było sporo - w dodatku nie mogli z nią zwlekać, bowiem wszyscy niecierpliwie czekali na swoje różdżki. Mężczyzna nie trwał długo w zamyśleniu, postanawiając pomóc asystentowi z aktualnym problemem, nim zniknął ponownie na zapleczu.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| stąd
Dawno nie czuła takiego bólu głowy. Dobrze, że nie zabierała ze sobą nic właściwie wartościowego, raczej najpotrzebniejsze przedmioty. Straciła kilka knutów no i co najgorsze, różdżkę. Jej ukochaną różdżkę! Tą, którą uczyła się swoich pierwszych zaklęć, tą pierwszą i jedyną, tak mocno związaną z jej osobą. Nic dziwnego, że aż łzy kręciły się jej w oku i to wcale nie z powodu piekącej rany na twarzy. Na szczęście nie była na tyle duża, żeby wymagała większej interwencji, z resztą, nie jest przecież małym dzieckiem, żeby biec z każdym małym zadrapaniem do uzdrowiciela. Po drodze do sklepu Ollivanderów wpadła tylko do apteki, w której kupiła (na kreskę z resztą) jakąś malutką maść na zadrapania, żeby posmarować szramę, którą zostawił jej jakiś rzezimieszek. Jeszcze go znajdzie i koleś będzie miał powody do ucieczki. Tak, zdenerwowała się bardzo! Co więcej kłębiła to mocno w środku - nie mogła przecież pokazywać na środku ulicy, że jest jej smutno z powodu przedmiotu... Przedmiotu, w którym była cała masa jej dzieciństwa, kawałek jej serca. Pierwsze dotknięcie tego klonowego drewna mogła porównać niemal do pierwszej miłości - od razu przyspieszyło jej serce, nogi zmiękły i wiedziała, że to właśnie ta. A dzisiaj ją straciła!
Nie rycz, mała. Bądź twarda. Sentyment rozdzierał jej małe serduszko, ale musiała schować go w kieszeń, bo żeby pracować dalej musiała mieć różdżkę. Żeby wrócić do domu musiała mieć różdżkę... Właściwie do wszystkiego musiała mieć różdżkę! Właśnie dlatego od razu po względnym doprowadzeniu się do stanu jakiejś używalności, ruszyła w stronę sklepu, który odwiedziła w życiu raz. I miała wtedy jedenaście lat.
Nic dziwnego, że gdy weszła do środka poczuła falę nostalgii uderzającą ją niemal tak mocno jak jeszcze parę godzin temu ten koleś z Nokturnu. Wolała nawet nie próbować domyślić się co pomyśli sobie pan Ollivander, gdy ją zobaczy. W czarnym płaszczu ubrudzonym kurzem ze świeżą szramą na twarzy, ciągnącej się od prawej dolnej powieki aż po kącik ust, z oczami nieco zaczerwienionymi od powstrzymywanego płaczu, rozczochraną i w ogóle w strasznym stanie. A no i rozbiła okulary, więc nie mogła mieć ich na nosie, co pewnie nie będzie zbyt wygodne, jeśli będzie musiała coś przeczytać. Na szczęście nie była ślepa jak krecik. - Ughm, dzień dobry. - Przywitała się, chociaż sklep wydawał się pusty. Nie zmienił się niemal w ogóle od czternastu lat. Wysokie półki z jasnego drewna i mnóstwo pudełek na nich ułożonych. Wszędzie te pudełka.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Pierwszy tydzień po wydarzeniach ze Stonehenge okazał się wyjątkowo parszywym okresem - nieustanny ból i dyskomfort, potęgowane pogodą rozchwianą na skraje, doprawione zostały w dodatku sennymi marami, których kres zdawał się nie nadchodzić. Powtarzał sobie, że szczęścia miał aż nadto, wychodząc stamtąd w jednym kawałku, choć kiedy ból wracał, była to mantra ciężka do uskutecznienia - nie narzekał jednak, zaciskając zęby i poddając się leczeniu. Po jakimś czasie dolegliwości zelżały, pozwalając na powrót do pracy i powrót do względnie normalnego życia - na szczęście jesienne ekscesy nie były już tak uciążliwe, warunki ustabilizowały się, nie dręcząc przynajmniej nagłymi zmianami, które lewy bark miał od tego czasu odczuwać.
Niemniej, przy ciągłym siedzeniu w warsztacie, w przygarbieniu nad kolejnymi różdżkami, zranienia potrafiły dać o sobie znać w wyjątkowo irytujący sposób. Podniósł się więc, nie powstrzymując nieprzystępnego grymasu na twarzy, gdyż na piętrze nie musiał nim nikogo straszyć - reszta krzątała się na zapleczu. Krótkie przeciągnięcie zatrzymał w połowie, słysząc charakterystyczny dzwonek - dziś pełen rozpaczy. Schody zaskrzypiały, gdy z nieprzeniknionym wyrazem twarzy stawiał na nich kolejne kroki, schodząc do głównego pomieszczenia. Zatrzymał się na jednym z niższych stopni, z lekkim zaskoczeniem, ukazanym w subtelnie uniesionych brwiach, przypatrywał się rudowłosej kobiecie, stojącej niedaleko drzwi. W wejściu na zaplecze pojawił się młodszy różdżkarz, którego w ziemię wbiło nieco intensywniej niż Ulyssesa - wytrzeszczone oczy młodzieńca błyszczały w zacienionym przejściu. Ollivander zignorował go jednak, podchodząc bliżej.
- Dzień dobry - odpowiedział neutralnie, jak zwykle spowijając słowa absolutnym spokojem. - Potrzebuje pani pomocy? - zapytał kontrolnie, zerkając na nieprzyjemnie wyglądającą ranę pod prawym okiem - przez chwilę miał wrażenie, że jego własna blizna zapiekła - lśniła lekko niemal w tym samym miejscu. Nie znał przyczyny skaleczenia, ale zakurzony płaszcz był już wystarczającą wskazówką do natychmiastowego odkażenia rany, wyglądającej na bardzo świeżą. Nie trzeba było też mistrzostwa w obserwacji, by dostrzec zaczerwienione oczy i zdenerwowanie. Rudowłosa nie wyglądała jednak na spanikowaną, podejrzewał więc, że trafiła dokładnie tam, gdzie trafić zamierzała. - Proszę usiąść - dodał szybko, w paru szybkich krokach docierając do pojedynczego stolika pod oknem, po czym odsunął jedno z dwóch krzeseł, zerkając zaraz na młodzieńca, wciąż zalegającego w tym samym miejscu. - Szklanka wody nie zaszkodzi - zasugerował mu sucho, lecz nie nieuprzejmie.
Niemniej, przy ciągłym siedzeniu w warsztacie, w przygarbieniu nad kolejnymi różdżkami, zranienia potrafiły dać o sobie znać w wyjątkowo irytujący sposób. Podniósł się więc, nie powstrzymując nieprzystępnego grymasu na twarzy, gdyż na piętrze nie musiał nim nikogo straszyć - reszta krzątała się na zapleczu. Krótkie przeciągnięcie zatrzymał w połowie, słysząc charakterystyczny dzwonek - dziś pełen rozpaczy. Schody zaskrzypiały, gdy z nieprzeniknionym wyrazem twarzy stawiał na nich kolejne kroki, schodząc do głównego pomieszczenia. Zatrzymał się na jednym z niższych stopni, z lekkim zaskoczeniem, ukazanym w subtelnie uniesionych brwiach, przypatrywał się rudowłosej kobiecie, stojącej niedaleko drzwi. W wejściu na zaplecze pojawił się młodszy różdżkarz, którego w ziemię wbiło nieco intensywniej niż Ulyssesa - wytrzeszczone oczy młodzieńca błyszczały w zacienionym przejściu. Ollivander zignorował go jednak, podchodząc bliżej.
- Dzień dobry - odpowiedział neutralnie, jak zwykle spowijając słowa absolutnym spokojem. - Potrzebuje pani pomocy? - zapytał kontrolnie, zerkając na nieprzyjemnie wyglądającą ranę pod prawym okiem - przez chwilę miał wrażenie, że jego własna blizna zapiekła - lśniła lekko niemal w tym samym miejscu. Nie znał przyczyny skaleczenia, ale zakurzony płaszcz był już wystarczającą wskazówką do natychmiastowego odkażenia rany, wyglądającej na bardzo świeżą. Nie trzeba było też mistrzostwa w obserwacji, by dostrzec zaczerwienione oczy i zdenerwowanie. Rudowłosa nie wyglądała jednak na spanikowaną, podejrzewał więc, że trafiła dokładnie tam, gdzie trafić zamierzała. - Proszę usiąść - dodał szybko, w paru szybkich krokach docierając do pojedynczego stolika pod oknem, po czym odsunął jedno z dwóch krzeseł, zerkając zaraz na młodzieńca, wciąż zalegającego w tym samym miejscu. - Szklanka wody nie zaszkodzi - zasugerował mu sucho, lecz nie nieuprzejmie.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie, żeby czuła się specjalnie skrępowana swoim stanem. To właściwie był jej chleb powszedni. Nie liczyła nawet ile razy zdarzały się podobne wypadki. Wprawdzie uważała, że wszystko szło w dobrą stronę, przynajmniej potrafiła już zachowywać się całkiem logicznie i mniej nerwowo podczas, kiedy coś nie szło w ogóle tak jak sobie to obmyśliła. Zapewne dlatego nie sprawiała wrażenia ani trochę zestresowanej, mimo iż szrama nieco piekła, policzek trochę bolał i miała na nim takie zaczerwienienie, że pewnie zostanie jej lekki siniak. Właściwie to mogliby potraktować ją dużo gorzej. Rana była płytka, uderzenie nie aż tak mocne, na pewno się wyliże. Naprawdę bywało gorzej i to z jej własnej winy. To nie wymagało nawet specjalnej interwencji uzdrowiciela.
Chociaż sprzedawca nie wyglądał na specjalnie zmartwionego, to z jego słów można było wyczytać, że w jakiś sposób obszedł go jej stan. Pewnie nie na co dzień miewał tak poobijanych klientów. Niemal od razu dostrzegła niewielką bliznę pod prawym okiem... Właściwie to nawet w bardzo podobnym miejscu, w którym ona miała teraz swoją ranę. Cóż za zbieg okoliczności! Przynajmniej wiedziała, że ma do czynienia z człowiekiem, który doskonale zna uczucie tego nieprzyjemnego pieczenia w tym miejscu. - Ja? Tak, potrzebuję nowej różdżki. - Odpowiedziała tak, jakby to było oczywistością i przy okazji potwierdziła, że doskonale wie gdzie się znalazła i po co. Dopiero po chwili zorientowała się, że Ollivander próbuje zadbać o jej komfort i uśmiechnęła się grzecznie, po czym chętnie usiadła na chwilę, bo przy obudzeniu się na zimnym bruku trochę zaczęły boleć ją kości. - Bardzo panu dziękuję. Przepraszam za mój stan, to nie jest dla mnie codzienność! - Próbowała się wytłumaczyć, choć na tyle skąpo, żeby nie podawać mu większych szczegółów. Nie chciała wplątać w tę sytuację nikogo innego, to były jej problemy i jej sprawa. Na pewno znajdzie tego gagatka, który postanowił z nią zadrzeć, ale potrzebowała trochę czasu. Gdyby tylko miała okazję się przygotować. Uśmiechnęła się urokliwie i przepraszająco, próbując tym jakoś kupić sobie więcej zrozumienia.
Skupiła się na postaci pana Ollivandera. Na szczęście nie wydawał się zbyt dociekliwym i interesownym typem, co było niesamowitym atutem. Naprawdę nie chciała rozgłosu.
Chociaż sprzedawca nie wyglądał na specjalnie zmartwionego, to z jego słów można było wyczytać, że w jakiś sposób obszedł go jej stan. Pewnie nie na co dzień miewał tak poobijanych klientów. Niemal od razu dostrzegła niewielką bliznę pod prawym okiem... Właściwie to nawet w bardzo podobnym miejscu, w którym ona miała teraz swoją ranę. Cóż za zbieg okoliczności! Przynajmniej wiedziała, że ma do czynienia z człowiekiem, który doskonale zna uczucie tego nieprzyjemnego pieczenia w tym miejscu. - Ja? Tak, potrzebuję nowej różdżki. - Odpowiedziała tak, jakby to było oczywistością i przy okazji potwierdziła, że doskonale wie gdzie się znalazła i po co. Dopiero po chwili zorientowała się, że Ollivander próbuje zadbać o jej komfort i uśmiechnęła się grzecznie, po czym chętnie usiadła na chwilę, bo przy obudzeniu się na zimnym bruku trochę zaczęły boleć ją kości. - Bardzo panu dziękuję. Przepraszam za mój stan, to nie jest dla mnie codzienność! - Próbowała się wytłumaczyć, choć na tyle skąpo, żeby nie podawać mu większych szczegółów. Nie chciała wplątać w tę sytuację nikogo innego, to były jej problemy i jej sprawa. Na pewno znajdzie tego gagatka, który postanowił z nią zadrzeć, ale potrzebowała trochę czasu. Gdyby tylko miała okazję się przygotować. Uśmiechnęła się urokliwie i przepraszająco, próbując tym jakoś kupić sobie więcej zrozumienia.
Skupiła się na postaci pana Ollivandera. Na szczęście nie wydawał się zbyt dociekliwym i interesownym typem, co było niesamowitym atutem. Naprawdę nie chciała rozgłosu.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź