Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]14.03.16 21:46

Jadalnia

Kuchenne zapachy kumulują się właśnie w tym miejscu. Przesiąknął nimi ręcznie haftowany obrus i obiadowa porcelana z drobnymi, florystycznymi elementami prosto z samego serca Indii. Nieodłącznym elementem zapachowym tego domu jest również aromat herbaty.
Aaron tchnął magię Indii w każde pomieszczenie.
Aaron Lovegood
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia OnlREnj
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1193-aaron-lovegood https://www.morsmordre.net/t1334-aaronowy-ajay https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-manor-road-4 https://www.morsmordre.net/t1554-aaron-lovegood
Re: Jadalnia [odnośnik]14.03.16 22:33
| 16 listopada

Krótkie trzaski przecięły jesienne powietrze. Aaron zaproponował Belli swoje ramię, a gdy je podchwyciła, z uśmiechem wprowadził ją do domu. W kuchni krzątała się Martha, stara gospodyni, pamiątka po rodzicach, którzy kilkanaście lat temu traktowali ten dom jak swoje drugie królestwo. Było ono dostatecznie oddalone od Londynu o całkiem spory kawałek drogi, dlatego nigdy nie czuli się w nim jak w metalowej puszce. Szum drzew rosnących przy domu brzmiał zupełnie inaczej, niż tych, które rosły w Indiach, ale gdy zaciskało się oczy dostatecznie mocno... tak, wtedy można było poczuć się chociaż przez chwilę jak na plantacji herbaty.
- Stresujesz się? - zagadał do niej lekko, otwierając przed nią drzwi i zamykając je, gdy weszła do domu.
On się stresował. Nawet bardziej niż bardzo. Jak zareagują na Bellę? Polubią ją? Miał nadzieję! Zaakceptują ją w ogóle? Nawet, jeśli nie, to będzie miał poparcie rodziców, w końcu to oni jako pierwsi wyszli z inicjatywą. No i... chyba najważniejsze, miał poparcie Aurelii, dopiero co zmartwychwstałej istoty najdroższej jego sercu.
Odebrał od Bell wierzchnie odzienie i zostawił je na wieszaku, samemu również zdejmując swój płaszcz. Wskazał jej drogę do salonu - przystanku, gdzie będą mogli poczekać na resztę. Tutaj, gdzie wścibskie oko nie sięgało i gumowe ucho nie słuchało, mógł zachowywać się nieco luźniej. Ujął łagodnie jej dłoń, gładząc kciukiem jej jasną skórę.
- Będę tuż obok, gdyby któraś z dziewczyn się na ciebie rzuciła - na jego ustach pojawił się uśmiech zabarwiony kapką wesołości.
Niby do śmiechu mu nie było, ale miał zamiar zrobić wszystko, żeby Bell poczuła się choć odrobinę lepiej!
Aaron Lovegood
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia OnlREnj
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1193-aaron-lovegood https://www.morsmordre.net/t1334-aaronowy-ajay https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-manor-road-4 https://www.morsmordre.net/t1554-aaron-lovegood
Re: Jadalnia [odnośnik]16.03.16 11:14
Świat robił się coraz smutniejszy pod naporem listopadowej aury. Wprost nieproporcjonalnie przybywało mi w tym czasie coraz więcej radości i zadowolenia z życia; na jak długo? Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że stąpam po cienkim lodzie, który w każdej chwili może pęknąć z cichym trzaskiem. Takim samym jak towarzyszący nam odgłos teleportacji. Ramię Aarona było nieocenioną podporą w momencie, kiedy zjadały mnie nerwy. Przeszłam ostatnio wiele stresów, ale z kimś było znacznie łatwiej je przeżywać. Chciałam, aby to nie kończyło się już nigdy, pytanie tylko jak wiele znaczyła dla niego rodzina? Czy pod naporem ich słów nie ugnie się stwierdzając, że podjął decyzję zbyt pochopnie? Wtedy wszystko znów się rozpadnie i nie będę wiedzieć co dalej. Ile rozczarowań może znieść jeden człowiek?
Byłam niemal pewna, że mnie nie polubią. Od zawsze byłam trudnym dzieckiem, później zrobiłam się skrajnie zamknięta w sobie, wręcz szorstka niekiedy. Lovegood miał na mnie dobry wpływ, znałam go nie od dziś, łatwiej było mi się przed nim otworzyć. Nowi ludzie byli obcy, nawet, jeżeli w teorii moglibyśmy stać się rodziną. Nigdy nie miałam tej prawdziwej, w dodatku całkiem niedawno okazało się, że rodzice mnie okłamywali jeżeli chodzi o pokrewieństwo z innymi członkami rodu, dlaczego miałabym wiedzieć jak się zachować? Przypominałam dziką zwierzynę: płochliwą, ale gotową do ataku w razie zagrożenia; to nie mogło spotkać się z aprobatą.
Ale dla niego szykowałam się cały ranek, dla niego zostawiłam Jowisza w domu, dla niego przybrałam uśmiech, co może da mi jakieś pięć minut dobrego wrażenia, dla niego chciałam wypaść jak najlepiej. Oby tylko nie sprawdziła się maksyma, że im bardziej się starasz, tym...
- Okropnie - odparłam zgodnie z prawdą kiedy przekraczaliśmy próg domu. Momentalnie zrobiło mi się cieplej, milej; zwłaszcza, że nie byliśmy sami. Cicha krzątanina nadawała temu miejscu życia, przez co charakter lokum tak mocno różnił się od chaty Greybacków na niemal istnym odludziu.
Przywitałam się z gospodynią, bo chyba tak wypadało i dałam odebrać sobie płaszcz. Kiedy z kolei weszliśmy do salonu, mój uśmiech nabrał na mocy; to miejsce kojarzyło mi się szczególnie miło zważywszy na pewne nieoczekiwane spotkanie, które miało miejsce jakiś czas temu.
- Rozumiem, że będziesz nas dopingował? - spytałam w podobnym tonie; krótki dreszcz przeszedł po moim ciele pod wpływem dotyku ciepłej skóry Aarona. Był to jednak przyjemny impuls, taki dodający otuchy. Czy w takiej sytuacji coś mogło pójść źle?



just fake the smile

Bellona Lovegood
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1565-bellona-greyback https://www.morsmordre.net/t1574-mars#15674 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-trout-road-45 https://www.morsmordre.net/t1749-bellona-lovegood#20570
Re: Jadalnia [odnośnik]31.03.16 19:07
Charakterystyczne błyśnięcie kominka podłączonego do sieci Fiuu obwieściło przybycie Harriett, która ściskała kurczowo drobną rączkę Charliego, jakby ten miał się zapodziać Merlin jeden wie gdzie. Chociaż jeszcze poprzedniego dnia odetchnęła z ulgą, wierząc w to, że rodzinny obiad obejdzie się bez żadnych turbulencji, teraz znajomy ucisk w żołądku powrócił. Nie pozwoliła mu jednak odmalować się na twarzy rozjaśnionej lekkim uśmiechem, który nie był w stanie całkowicie przełamać ciężkiej czerni, wciąż dziwnie kontrastującej z bladością skóry coraz ściślej opinającej wszystkie kości półwili. Ale będzie dobrze, przecież musiało być. Była w pełni zdeterminowana do tego, by wszelkimi możliwymi środkami zatroszczyć się o szczęście Lovegoodów. Zaręczyny Aarona i dobre kontakty jego kuzynek z panną Greyback były aktualnie na szczycie listy spraw, nad którymi należało się pochylić.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy - uśmiechnęła się do Charliego, przestępując parę kroków wgłąb salonu, gdzie stali już gospodarze dzisiejszego wydarzenia. Skinęła jeszcze głową Marthcie, którą kojarzyła z rodzicami Aarona od swoich najmłodszych lat, może później uda im się zamienić parę zdań? Teraz jednak usta Harriett wygięły się wdzięcznie, a ona sama zmniejszyła odległość pomiędzy sobą a przyszłym państwem Lovegood, by przywitać ich należycie.
- Och moja droga, tak się cieszę, że się w końcu poznajemy! Mam nadzieję, że szybko się zaaklimatyzujesz i poczujesz się tak, jakbyś była Lovegoodem od urodzenia - zwróciła się do Bellony ciepłym tonem, wyznając szczere pragnienie utrzymywania jak najlepszych relacji i jednocześnie chwytając drobną dłoń Bell w przyjacielskim geście. - Poznaj najmłodszego członka naszej familii, Charliego - dodała po chwili, cofając się o krok, by chłopiec stanął przed nią i przywitał się godnie z panną Greyback, a Harriett w tym czasie zwróciła się do Aarona. - Dziękuję za zaproszenie. I za przemiłą niespodziankę, dawno nie słyszałam tak dobrych wieści - oznajmiła wciąż z tym samym uśmiechem rozciągającym usta, po czym pocałowała Aarona w oba policzki, tak jak to miała w swoim zwyczaju. Oby tylko Selina równie pogodnie podeszła do tego spotkania.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Jadalnia [odnośnik]31.03.16 19:43
Z mamą u boku przy pomocy magicznej sieci fiuu zjawiliśmy się w domu wujka Aarona. Zgodnie ze złożoną wczoraj obietnicą, będę dziś się zachowywać grzecznie, a w myślach miałem tę myśl, że później, może nawet i jutro napiszę list do Bena, o ile nie zapomnę. Zaraz jednak odrzuciłem owe myśli na bok i zastąpiłem myślami o ciotkach, wujku herbacie, i nowej ciotki z Peru, którą miałem dziś poznać. Może i wyglądałem, jak postrach na wróble, albo jeszcze gorzej, jako ich przyjaciel, ale na ustach gościł szeroki uśmiech. Bo jednak nie mogłem nic zrobić, gdy mama odziała się skromnie, godnie, lecz w czarne barwy. Nie wiedziałem czemu, bo przecież żałoba minęła, prawda? No ale cóż, zerknąłem na mamę w sumei nie wiedząc, czy my jesteśmy spóźnieni, czy nie. Wiem jedno - nie ważne, co by było, oni i tak będą czekać na nas, prawda?
Ruszyłem z mamą do przodu, do Aarona i jakiejś kobiety, której nie znam. Nie mogłem rzucić się na wujka, by wpaść w jego ramiona, gdyż mama mnie trzymała za rączkę, więc uśmiechnąłem się do niego wesoło i z ciekawością przyglądałem się nieznajomej. Mama mnie przedstawiła i wystawiła przed oblicza kobiety. Nie wiedziałem co zrobić, co powiedzieć... jakby wszystko, o czym rano mama mi przypominała i uczyła - dosłownie wyparowało.
- Dzień dobry.- przywitałem się nieśmiało. Bo co miałem zrobić, skoro pierwszy raz ją widzę? Tak jak chciałem na samym początku przybiec do wujka, tak teraz stałem jak słup soli, uśmiechając się do nieznajomej. Miałem nadzieję, że zaraz ktoś wyrwie mnie z opresji, bo mama udała się do wujka, a ja zostałem postawiony przed wielką panią. Nie zje mnie, prawda?



being human is complicated, time to be a dragon


Charles Lovegood
Charles Lovegood
Zawód : buntownik z powołania
Wiek : 5
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Chcę jeść!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1833-charles-seth-naifeh#23978 https://www.morsmordre.net/t2031-smocza-skrzynka#30186 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Jadalnia [odnośnik]31.03.16 21:08
Nie cierpiała oficjalnych spotkań. Czy istniało cokolwiek bardziej irytującego? Siedzenie w miejscu z powodu jakiegoś wyżej ogłoszonego powodu, który wcale niekoniecznie interesował daną osobę. Nie było nic gorszego niż wydarzeń sprowokowanych jakąś personą - stypy toczyły swój kręg zainteresowań wokół zmarłego, śluby wokół pary, urodziny wokół solenizanta, a zaręczyny... wokół człowieka przyjmowanego do rodziny. Tego obcego. Nie lubiła obcych w rodzinnych progach. Burzyły jej znany porządek. Czego miała się spodziewać? Ślicznej blondynki? Zwykłej brunetki? Brzydkiej ryżawej? Zadufanej, nieśmiałej, roześmianej, przestraszonej? Jaka była Bellona Greyback? Jakakolwiek nie była, miała się o tym przekonać właśnie dzisiaj.
Spóźnienia były w modzie. Niegrzecznie kogoś tak zaskakiwać przed czasem. A tak to wszyscy mieli czas się już poznać, zdjąć płaszcze i komfortowo rozsiąść. Ona też miała czas się rozluźnić. Aportowała się za rogiem domu, by niemalże paść na mury budynku i się o niego podeprzeć. Otrząsnęła się po chwili, gdy świat wrócił do normy i zaczęła iść wzdłuż ściany, ciągle podtrzymując się jedną ręką.
-Aaron!-zawołała od progu, nie kłopocząc się z dystyngowanym zachowaniem. Przecież była prawie u siebie. Idąc w stronę głosów, wpadła na stolik, niebezpiecznie wprawiając w ruch wazon z pięknymi kwiatami. Odskoczyła od niego, by potem zachichotać nad swoim szczęściem i już bardziej ostrożnie zaczęła sunąć w stronę zebranych, w końcu wychylając się z korytarza do głównego pomieszczenia. Zamiast jednak skupić wzrok na niepasującej do otoczenia osobie, dostrzegła onieśmielonego Charliego, do którego doskoczyła, od połowy pokoju pochylając się, by pochwycić go i podrzucić do góry (nawet, jeśli czterolatki jedzące ciastka ważyły już sporo), przyciskając do siebie ze śmiechem.-Charlie, jak ci się podoba nowa pani?-zapytała konspiracyjnym, ale zbyt dobrze słyszalnym szeptem, by być uznaną za dyskretną, po czym w końcu, łaskawie, podniosła wzrok na kobietę, ciągle przyciskając policzek do głowy pełnej loków. Uśmiech zszedł jej z twarzy, nagle sprawiając, że rysy się wyostrzyły. Ale tylko na moment, bo potem stęknęła, wróciła do uśmiechu i pochyliła się ponownie, by odstawić chłopca na ziemię.-Ale ty rośniesz!-oświadczyła, zakładając ręce na biodrach, trochę rubasznie i jednocześnie oskarżycielsko. Niedługo przestanie móc go nosić! Skandal! Rozczochrała mu jeszcze włosy, by potem, zupełnie swobodnie, przejść przez jadalnię i rozejrzeć się.
-Czekamy jeszcze na kogoś?-zapytała niewinnie, zupełnie ignorując fakt, że stan, w jakim była, nie wskazywał na specjalną... świeżość. Umysłu. Powiedzmy. Usiadła, szukając kolejnej lampki wina. Przyssała się do niej instynktownie, z utęsknieniem. Będzie tego potrzebować.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Jadalnia ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Jadalnia [odnośnik]14.04.16 18:19
Ostatnia rodzinna uroczystość, w której Lovegood dobrowolnie wzięła udział zdążyła już zatrzeć się w jej pamięci, przysypana natłokiem nowych wspomnień. Czy były to spędzone w domu święta, czyjeś urodziny lub wesele - po tylu latach właściwie nie umiałaby tego wskazać. Spóźniła się. Być może powinna tkwić na miejscu od samego początku spotkania, jednak wkroczyła do jadalni na samym końcu, tuż po słowach Seliny. Rzut oka na sięgającą po wino kuzynkę wystarczył, by Aurelii w sekundę uleciała z głowy jakiekolwiek myśl o usprawiedliwieniach. Zamiast tego odszukała spojrzenie bliźniaka i posłała mu wesoły uśmiech, próbując chociaż trochę podnieść go na duchu. Co mogło pójść źle? Czuła, że wszystko. Merlinie, nie spieprzmy tego.
Bellonę Greyback po raz pierwszy widziała na oczy, syna Hattie znała do tej pory tylko ze słyszenia - wiedziała niewiele więcej ponadto, że interesują go smoki, co było bezpośrednią przyczyną tego, że trzymała właśnie w rękach porządny, ilustrowany atlas tychże gadów - a Selina i Harriet na żywo zaledwie częściowo przypominały kolorowe zdjęcia w plotkarskich gazetach. Do obejrzenia których zwykle ograniczała się Aurelia, pomijając jadowite artykuły. Wymysły pismaków nie obchodziły jej w najmniejszym stopniu, ale stanowiły informację o tym, że kuzynki żyją. Czego o niej w większości przypadków nie dało się stwierdzić na pewno. W zapadaniu się pod ziemię była dobra, sama nawarzyła sobie tego piwa.
- Życzę wam szczęścia - podeszła do bliźniaka i jego narzeczonej. Co jeszcze miała powiedzieć? Pod względem taktu nie dorastała Hattie do pięt, już za lat szczenięcych przestała próbować. Bell miała u niej czystą kartę, nie zamierzała dziewczyny w żaden sposób testować lub oceniać. To przecież nie hipogryf, którego wybiera się pod siodło, albo z nastawieniem, że o, ten jest śliczny i będzie najlepszy, żeby obnosić się z zakupem w towarzystwie. Jeżeli Aaronowi zależało - a zachowanie brata tylko utwierdziło ją w przekonaniu że tak, zależy mu i nie jest decyzja podyktowana naciskiem rodziny - gotowa była dołożyć wszelkich starań, by nie zniechęcić panny Greyback. Zawierzyła w jego osąd i pozostawało mieć nadzieję, że po żadnej ze stron nie pojawią się myśli, czy potrafi wykopać na tą drugą odpowiednio głęboki grób. Utkwiła spojrzenie w najmłodszym uczestniku spotkania i po chwili była już przy nim.
- A ty jesteś trochę większy, niż myślałam - pobieżne zerknięcie na Hattie i uwaga Aurelii znów skupiała się na jej synu - to prawda, że lubisz smoki?
Pytanie zawisło w powietrzu, a trzymana przez kobietę książka zmieniła właściciela, jeżeli tylko Charlie zdecydował się ją przyjąć. Był to bogato ilustrowany przegląd rozmaitych gatunków, szczegółowo omawiający istniejące między nimi różnice.
Kwestie oficjalnej prezentacji mogły umknąć gdzieś po drodze - może jeszcze nie wzięła ich pod uwagę? Najwyraźniej cały towarzyski obowiązek spadł na barki brata.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Jadalnia [odnośnik]01.03.17 0:06
| 24 kwietnia; ułożenie miejsc przy stole na potem

Wydawało mu się, że ten dom znów był w całości. Poskładany z martwych elementów, z kurzącymi się firanami, z figurkami słoni, które niepotrzebnie stały na kilku szafkach, z meblami, które zdawały się być tylko starymi, bezwyrazowymi stelażami, w których niegdyś przechowywano przeróżne rzeczy. Bellona Lovegood, Lovegood, tchnęła w to miejsce odrobinę magii, tak żywej i urokliwej, którą potrafi wprowadzić do domu mężczyzny jedynie kobieta. I był jej za to wdzięczny. Za każdy najdrobniejszy ruch, gest, spojrzenie wypełniające wolne przestrzenie w jego umyśle, jego życiu, skutecznie maskujące traumatyczną przeszłość.
Wziął głęboki wdech, pochylony wciąż nad biurkiem w swoim niewielkim gabinecie, przy którym zazwyczaj wypełniał katalogową pracę z herbaciarni. Opuszka palca wskazującego pukała niecierpliwie w ciemne drewno, ale sam Aaron zdawał się być oddalony od Manor Road o całe kilometry. Kluczył między wyobrażeniami domów, z których możliwe, że właśnie teleportowały się znajome mu sylwetki. Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie. Zbliżała się czwarta po południu.
Zszedł więc na piętro, gdzie kumulowały się zapachy, przepływające z kuchni, gdzie krzątała się i machała różdżką Martha. Czarownica miała już swoje lata, ale wciąż upierała się, że powinna zostać w domu państwa Lovegood, bo związana jest obietnicą z głową rodziny. Aaron uśmiechał się, ilekroć słyszał te słowa i wracał do swoich zajęć.
Przystanął przy wejściu do jadalni i rozejrzał się po stole, żeby sprawdzić, czy wszystko faktycznie było na swoim miejscu. Wyciągnął z kieszeni spodni różdżkę i machnął nią lekko na imbryk z gorącą herbatą, by zmienić jego położenie. Dzbanek w pomarańczowe kwiaty obrócił się delikatnie w stronę okna i podskoczył z cicha, transportując swój zielony zadek kawałek dalej od półmiska ze świeżą sałatką z kilku rodzajów sałat, od której na odległość czuć było aromat ziołowej mieszanki połączonej z oliwą. Pachniało pieczoną baraniną, ostre przyprawy kręciły w nosie, liczne zgromadzenie przeróżnych potraw z kuchni indyjskiej cieszyło nie tylko oczy, ale też i uwrażliwiała kubki smakowe.
- Bell? – zawołał niezbyt głośno, szukając swojej pani, jej błysku w oku i jasności. Jego żona. Na Merlina, wciąż trudno było mu w to uwierzyć.
Niedługo ich goście powinni się zjawić i dobrze byłoby, gdyby powitali ich razem.
Aaron Lovegood
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia OnlREnj
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1193-aaron-lovegood https://www.morsmordre.net/t1334-aaronowy-ajay https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-manor-road-4 https://www.morsmordre.net/t1554-aaron-lovegood
Re: Jadalnia [odnośnik]01.03.17 20:28
Pojawienie się na proszonym obiadku u Aarona stanowiło światełko w ciemności męczącego tygodnia. Światełko dość ironiczne, migające niepewnie niczym latarenka zwodnika. Wizja spędzenia rodzinnego popołudnia w bezpośredniej bliskości familii Lovegoodów kusiła bowiem smacznym (a co równie ważne - darmowym) jedzeniem oraz oderwaniem myśli od natłoku przygnębiających rozważań o zagrożeniach wiszących nad światem, ale Benjamin zdawał sobie sprawę z tego, że ciepła aura, którą z niejaką niecierpliwością wypatrywał, może sprowadzić go wprost na bagna a on sam dokona żywota uduszony w galaretce przez pana młodego.
Wright nie do końca pojmował czy ślub się odbył czy też odbędzie i chociaż czytał list kilkukrotnie, nie potrafił się skupić na wyciągnięciu z pergaminu istotnych informacji. Zahaczających także o temat Harriett. Byłby skończonym kretynem, łudząc się, że półwili nie będzie na oficjalnym obiadku u Aarona...a więc naprawdę sądził, że Hattie się nie pojawi, zajęta czymś innym. Kimś innym. Ostatnio każda myśl dotycząca blondynki wywoływała w mózgu Benjamina nieprzyjemne spięcie, posyłające prosto do serca okrutny ładunek elektryczny, dlatego postanowił nie dumać przesadnie nad tą konkretną personą, pojawiając się na progu domu Aarona wyłącznie z sympatii do mężczyzny i jego nowej wybranki.
Ubrał się wyjątkowo schludnie i poniekąd po mugolsku, bowiem nie posiadał żadnej wystarczająco porządnej wyjściowej szaty. Ciemnogranatowa koszula z długim rękawem i króciutko przystrzyżona broda - ogoliłby się całkiem, ale to zaakcentowałoby świeżą bliznę na żuchwie - nadawały mu jednak wyglądu odpowiednio eleganckiego. Już się nie garbił i nawet gdy ujrzał mistrza Protego oraz jego nadobną żoną, nie skulił pokornie pleców, posyłając państwu Lovegood ciepły, przyjazny uśmiech.
- No, to tego, gratulacje - zaczął z wysokiego kurtuazyjnego C, wręczając Bellonie niezwykle wielkiego fruwokwiata w ozdobnej (i tylko odrobinę obtłuczonej) doniczce, co było sprytnie zaplanowanym unikiem, bowiem przytłoczona nadmiarem rozrośniętego prezentu kobieta nie stanowiła zagrożenia dla nieistniejącej etykiety Wrighta, który nie miał zielonego pojęcia, jak powinien się z nią przywitać. Zbicie sztamy odpadało, tak samo pocałunek, niedźwiedzi uścisk i żałosne dygnięcie. Zadowolony z rozwiązania tego problemu, uścisnął dłoń Aarona (z tym nie miał większego kłopotu), spojrzeniem ciemnych oczu wyrażając to, co i tak już przekazał w liście. - Do siego...ślubu! - dodał entuzjastycznie, także i panu młodemu wciskając nieporadnie zapakowany prezent, skrywający czerwony imbryk, który wygwizdywał ulubioną piosenkę Lovegooda, jaką to obdarowany słuchał namiętnie podczas każdego towarzyskiego spotkania za czasów narzeczeństwa Jaimiego i Harriett. - Bardzo się cieszę z waszego szczęścia. I dzięki za zaproszenie, to dużo dla mnie znaczy - powiedział z powagą, przechodząc przez próg, by rozgościć się w jadalni. Od razu skierował się do stołu i odszukał bilecik ze swoim imieniem, drętwiejąc tylko na chwilę, gdy ujrzał obok karteczkę z imieniem Harriett. I...Seliny. Na szczęście imię Fredericka uratowało sytuację (i na szczęście Benjamin jeszcze nie zaglądał na przeciwległą część stołu).
- Nie jestem za wcześnie, prawda? - spytał, zerkając przez ramię na ukrytą za gałązkami fruwokwiatu Bellonę. Cóż, przynajmniej zdoła zgrabnie usiąść na krzesełku nie strącając przy tym obrusu. Ostrożnie zajął swoje miejsce, zerkając co jakiś czas masochistycznie na wykaligrafowaną karteczkę, ogłaszającą towarzystwo Harriett Lovegood.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Jadalnia [odnośnik]02.03.17 11:39
/24 kwietnia

Selina Lovegood promieniała. Wiadomym było, że od zawsze uwielbiała taplać się w blasku, ale zawsze raczej czerpała niż była bezpośrednim źródłem. Dzisiejszy dzień był niezwykle wyczekany nie tylko ze względu na to, że mogła się przekonać na własne oczy czy małżeństwo faktycznie dało Aaronowi szczęście (w to za bardzo nie wierzyła, ale ciężko ją winić, patrząc na doświadczenia ich bliskich w tym temacie), mogła również rzucić mu surowe spojrzenie, że stało się to bez odpowiedniego przygotowania kuzynostwa na tak nagłe zwieńczenie tego wiecznego narzeczeństwa, ale też z bardziej egoistycznych względów, o których jej bliscy mieli nigdy nie usłyszeć (choć mieli to podane niemalże na talerzu, zważając na obecność jej towarzysza).
Zapomniała o tym, jak mroczny był cały marzec, jak chwiejny luty, jak desperacki styczeń, jak depresyjny grudzień, a nawet jak rozhuśtany był ten kwiecień. Nie pamiętała już o wszystkich obietnicach zburzenia świata, jakiego znała, o zapowiedzi cieni, o terrorze, który miał nadejść, o dowodach, na jego rychłe pojawienie się, a nawet o ostatnim naznaczeniu jej głównego proroka przyjścia złych czasów - Fredericka Foxa - poprzez niepokojące rany przecinające połowę jego ciała. Wszystko wydawało się dziwnie odległe i nieprawdziwe, kiedy spoglądała na to ze swojej bańki, która wypchana była niemalże pijaną radością.
Poprawiła sukienkę, którą jeszcze chwilę temu ruchami szybkich palców zapinał na drobne guziczki na jej plecach mężczyzna, który wyszedł z kominka chwilę za nią. Przebiegła palcami po włosach, których staranne upięcie zostało zburzone przez zatopienie się wśród poduszek i porozrzucanych sukienek, które zostały wyrzucone z szafy w trakcie wybierania odpowiedniej kreacji przez jej gościa. Obróciła się na moment, nie potrafiąc skryć uśmiechu i zatrzymała się, mierząc go spojrzeniem, któremu brakowało jednak charakterystycznej surowości. Przesunęła dłonią wzdłuż jego koszuli, jakby chciała ją wygładzić i poprawiła przekrzywioną muszkę, rzucając mu kolejny wyraz, który stawiał go na pozycji partnera w zbrodni. W końcu jednak pozwoliła obcasom ponownie zastukać, kiedy kierowała się wgłąb mieszkania, by odszukać gospodarzy.
Zgrabnie przerzuciła powód szczęścia na przyczynę zbierających ich tutaj wszystkich, kiedy wzrok padł na jej drogim kuzynie. Wręczyła mu butelkę drogiego wina, jednocześnie przyciągając go do siebie w uścisku.
-Ostatni raz mnie wykluczasz i traktujesz jako gościa drugiego sortu. By nie zaprosić mnie na ślub?!-syknęła do jego ucha, ściszając ton, by tylko on ją słyszał. Czuła się urażona, że ją wykluczył, choć jej złość była wytłumiona, jakby zdawała sobie gdzies podświadomie sprawę, że to nie był dzień, gdy powinna być egocentryczką.-Mam nadzieję, że to nie pomysł Bellony, bo jeśli próbuje odciąć cię od rodziny...-kontynuowała, ale zawiesiła głos, kiedy się od niego oderwała i rzuciła mu kolejny, szeroki uśmiech, jakby ta wymiana zdań nie istniała.-Prezent do was dotarł?-odniosła się głośniej co do jej przesyłki zawierającej misternie zdobiony rosyjski samowar oraz elementy biżuterii dla Bellony, które pochodziły z żeńskiej linii Lovegoodów.
Przeniosła wzrok na nową panią Lovegood, biorąc głęboki wdech.
-Dbaj o niego.-powiedziała na wydechu, zaciskając palce na jej dłoni w męskim, mocnym uścisku, jakby właśnie zawierały umowę, której nie mogła złamać. Uwolniła ją jednak w końcu od intensywnego spojrzenia, pozwalając sobie na rozejrzenie się po pokoju. Z zaskoczeniem natrafiła na Benjamina. Być może nie powinna się wcale dziwić, biorąc pod uwagę jej ostatnią rozmowę z Harriett, choć jej nieobecność była niepokojąca. Czyżby dotarli tu osobno?
-Benjamin.-wypowiedziała, nawet nie maskując tego, jak zrzedł jej uśmiech na jego widok. Zaciskała przez moment usta, mrużąc wściekle oczy, ale w końcu obróciła się, łapiąc za ramię Lisa, by wypchnąć go przed szereg.-Wszyscy poznali już Fredericka, prawda?-upewniła się, choć wcale nie poświęcała tej kwestii za wiele uwagi, od razu uznając odpowiedź za twierdzącą.
Zabawne, ale w jednej chwili jej kolorowa bańka pękła, a ona powstrzymywała się przed zgrzytaniem zębami.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Jadalnia ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Jadalnia [odnośnik]03.03.17 13:51
Każdy kolejny, absolutnie niepoprawny list, jaki przynosił do mnie Alfred, wywoływał na mojej twarzy podejrzanie błogi uśmiech. Zdążyłem już przywyknąć do nieustannych zaprzeczeń Seliny, za nic mając kreślone przez nią słowa. Już dawno ustaliliśmy, że te nie posiadały najmniejszego znaczenia – i choć burzenie wytyczonych ram stanowiło przednią rozrywkę, tym razem zamierzałem świetnie wejść w swoją rolę. Jakkolwiek aktor był ze mnie nienaganny, towarzyszenie Selinie Lovegood zdawało mi się czymś zupełnie naturalnym. Nie musiałem grać, gdy przekraczałem próg jej mieszkania, odrzucając słowa powitania w kąt. Nie musiałem grać, gdy przerzucaliśmy kolejne kreacje, gubiąc się pośród koronek i atłasów. Nie musiałem grać żadnego z tysiąca pocałunków, choć oboje wyreżyserowaliśmy to popołudnie.
Ostatecznie jednak przyszło mi wejść w rolę trzeźwego towarzysza, gdy w rzeczywistości byłem absolutnie odurzony swoim ulubionym narkotykiem.    
Zaskakująco – nie miałem nic przeciwko spełnianiu wszystkich zachcianek Lovegood. Jedyny kaprys, który z góry skazany był na niepowodzenie, sprowadzał się do mojej obecności. Czasami miałem wrażenie, że zła wiedźma potraktowała mnie klątwą stałego przylepca, skazując Selinę na moje nieustępliwe towarzystwo. Nawet, jeśli każdą komórką swojego ciała starała się pokazywać, jak bardzo było jej to nie w smak, trudno było uwierzyć w prawdziwość tych protestów, gdy łagodniała wprost proporcjonalnie do zmniejszającego się między nami dystansu.
Musiałem więc trzymać ją jak najbliżej siebie.
Krótka wymiana spojrzeń tuż po tym, jak wyłoniliśmy się z kominka, nie była niczym więcej, jak okrutną torturą ze strony Lovegood. Miałem ochotę sypnąć nam pod nogi trochę proszku Fiuu, by wrócić do jej mieszkania i jeszcze raz s k r u p u l a t n i e powtórzyć przygotowania - bo przecież moja muszka nadal była przekrzywiona, a niesforny kosmyk wystawał z misternie ułożonych włosów Seliny. Nie było jednak odwrotu – musiałem zacisnąć zęby i jakoś wytrzymać te kilka godzin, skazany na zachowywanie przyzwoitego dystansu.  
- Nie sądzisz, że popełniliśmy faux pas, zaczynając obiad od deseru? - Rzuciłem cicho, wprost do ucha Seliny, gdy kierowaliśmy się w stronę Aarona i Bellony. Nie znałem ich – choć gdybym wiedział, czyje ręce porzuciły w mieszkaniu Seliny paskudną księgę, zapewne zawlókłbym tego pierwszego prosto do sali przesłuchań. Całe szczęście, niewiedza była błogosławieństwem i prawdopodobnie tylko dzięki niej mogłem szastać ciepłymi uśmiechami. Goście zdawali się dopiero gromadzić, nim jednak przyszło do powitań – niczym wierny pies podążając za swoją panią – złożyłem nowożeńcom krótkie gratulacje, tym samym wręczając na ręce Bellony przepastny bukiet lawendy. I nim zdołałem się odsunąć, Lovegood szarpnęła mną - w pierwszej chwili liczyłem na to, że zdążyła się rozmyślić i stwierdziła, że jednak lepiej bawiliśmy się w swoim towarzystwie. Byłem wielce rozczarowany, gdy okazało się, że w ten iście drapieżny sposób postanowiła jedynie przedstawić mnie pozostałym, którymi okazał się... Ben. Niemal rzuciłem mu się w ramiona – nie miałem okazji się z nim spotkać od czasów wiosennego meczu, a widok jego brodatej facjaty wywołał u mnie przypływ endorfin, czego chyba nie można było powiedzieć o reakcji Seliny. Ale tego jeszcze wiedzieć nie mogłem.
- Troll w składzie porcelany – skomentowałem z przekąsem nietypowy strój Wrighta. Zdaje się, że ostatnio widziałem go tak wystrojonego jakąś dekadę temu...


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Jadalnia Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Jadalnia [odnośnik]03.03.17 16:31
Jeśli w coś wierzyła, to wierzyła właśnie w rodzinę. Było to tak proste i tak oczywiste, że niespełna rozumu musiał być ten, który sądził, że Harriett byłaby w stanie opuścić rodzinną uroczystość - i to nie byle jaką, wszak nie chodziło o zwyczajne spotkanie na popołudniową herbatkę, tylko świętowanie zawarcia małżeństwa przez młodą parę. Tępe ukłucie żalu odzywało się w okolicach splotu słonecznego już tylko okazjonalnie, skutecznie wygłuszane przewrotnymi próbami zrozumienia motywów, jakie kierowały Lovegoodami, pragnącymi pobrać się pod upalnym słońcem Indii. Czy sama na ich miejscu nie byłaby skłonna uczynić tego samego? Tamten dzień był przecież w całości podporządkowany dyktowanym przez nich zasadom, a próby ściągnięcia całej familii na inny kontynent kłóciły się z definicjami spontaniczności i kameralności. Dodatkową kwestią było również to, że w przeciągu ostatnich paru tygodni półwila nie była w stanie wyobrazić sobie podróży dokądkolwiek i pod jakimkolwiek pretekstem - Charlie wciąż był nieco osłabiony po chorobie, która zmogła go na początku kwietnia. Nie chciała pogodzić się z tą myślą, choć prawda leżała na samym wierzchu, bijąc po oczach swoją bezkompromisowością - własne dziecko stało się dla niej wygodną wymówką do wycofania się na długie dni po tym, gdy poniosła porażkę najdotkliwszą ze wszystkich i nie znając żadnego innego sposobu na poradzenie sobie z nią, przesiadywała samotnie za zamkniętymi drzwiami, bez końca rozpatrując w głowie scenariusze tego, jak wszystko mogło się potoczyć i biernie czekając na rozwój wydarzeń, które były już poza jej kontrolą.
Odcinanie się od poważnych rozmów po tym, jak swoich najbliższych niemalże utopiła w morzu entuzjazmu i nadziei, miało najwyraźniej się na niej zemścić właśnie tego dnia, chociaż jasnowłosa pozostawała w słodkiej nieświadomości, gdy przekazywała guwernantce zalecenia co do opieki nad Charliem, gdy po raz ostatni przeczesywała złociste loki grzebieniem z masy perłowej, gdy stojąc przed lustrem, wygładzała nieistniejące zagniecenia sukienki w kolorze błękitu Beauxbatons, ani nawet gdy ściskając mocno prezent dla młodej pary, wstępowała w jaskrawozielone płomienie sieci Fiuu, by znaleźć się w mieszkaniu przy Manor Road 4. Jej usta rozciągnął szeroki uśmiech, gdy swoje kroki skierowała do prowodyrów zbiegowiska, by przywitać ich muśnięciem ust w oba policzki i złożyć najserdeczniejsze gratulacje.
- Bellono, jestem przeszczęśliwa, że mogę cię oficjalnie powitać w rodzinie - oznajmiła radosnym głosem, na parę chwil zamykając w objęciach szczupłych ramion panią Lovegood, szczęśliwa, że w ciepłych uczuciach skierowanych pod adresem Bell nie było ani jednej fałszywej nuty - przy tych zaledwie paru spotkaniach zdążyła zapałać do niej sympatią, podsycaną dobrą wiarą w to, że jej obecność w życiu jej brata nie przyniesie mu nic oprócz szczęścia. Oby nigdy nie musiała przyznać się do błędu w tej kwestii.  - Aaronie, przywracasz mi wiarę w Lovegoodów - oznajmiła nieco żartobliwie, by zaledwie chwilę później przytulić go ściśle, zupełnie jakby gest ten mógł wyrazić więcej niż słowa - zapewne tak właśnie było. - Nazwijcie mnie sentymentalną, lecz chciałabym podarować wam serce Indii, byście już nigdy więcej nie musieli szukać smaku wspomnień z daleka od domu - dodała, odsuwając się nieco wstecz i dopiero wtedy przestąpiła krok w bok, by wskazać lewitujący ponad posadzką dorodny krzew herbaciany w ozdobnej, ceramicznej donicy. Przed wielu laty do oranżerii w Kent trafiły szczepy krzewów z rodzinnej plantacji, wypełniając otoczenie przyjemnym, herbacianym aromatem, lecz teraz jeden z nich, odhodowany, stawał się w głowie Harriett symbolem nowego początku; musiał znaleźć się w posiadaniu młodej pary.
Część oficjalną gratulacji uznała za zakończoną, dlatego też odwróciła się na pięcie, by przywitać pozostałych gości. Kąciki jej ust drgnęły ku górze, gdy spojrzenie lazurowych tęczówek padło na Selinę w towarzystwie Fredericka, który znajdował się nieopodal suto zastawionego stołu, widziała go (a właściwie jego plecy) kątem oka, nim ścisnęła lekko dłonie kuzynki, by ucałować oba jej policzki. - Czyżbyś poszła po rozum do głowy, Sel? - zapytała przyciszonym tonem, nie kryjąc rozbawienia - ani zadowolenia z takiego obrotu sprawy. - Cieszę się, że widzę was tu razem - dodała już poważniej, by jasnowłosa nie miała jej za złe tej odrobiny płynącej z sympatii uszczypliwości. - Chyba powinnam się obrazić, Fred, minęły wieki, odkąd rozmawialiśmy i mam nadzieję, że… - odezwała się nieco głośniej, rozluźniając z uścisku dłonie Seliny, by ruszyć w kierunku stołu do kolejnego na jej liście celu materializującego się pod postacią Foxa. I dopiero wtedy, gdy oderwała w końcu spojrzenie od twarzy kuzynki, by spojrzeć w kierunku, w którym podążała, dopiero wtedy, gdy Frederick się poruszył, dostrzegła osobę, z którą rozmawiał. Zatrzymała się w półkroku, momentalnie urywając swoją wypowiedź. Nie rozumiała zupełnie nic. Co tutaj robił Benjamin Wright? Ten sam, który na stypie Naifeha podniósł ciśnienie wszystkim Lovegoodom, z Aaronem na czele, ten sam, którego z pewnością sama nie zapraszała, ten sam, który wyraził się aż nazbyt jasno, że potrzebuje czasu i przestrzeni?
- Ben - odezwała się po chwili, zyskując tym samym miano najbardziej spostrzegawczej persony roku. - nie spodziewałam się ciebie zobaczyć… - tutaj, w otoczeniu mojej rodziny, pomimo tego, co zaszło ostatnio. - w koszuli - zakończyła zamiast tego, jakby największym zaskoczeniem tego dnia faktycznie było odzienie Wrighta. Komponujące się kolorystycznie z jej sukienką, o zgrozo.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Jadalnia [odnośnik]03.03.17 21:14
Jeszcze nie czułam się jak w domu. To dobrze. W moim własnym domu stało się więcej złego niż dobrego; teraz wierzyłam, że to wszystko się odmieni. Na lepsze. Na szczęście. Na zawsze. Nadal nie potrafiłam uwierzyć w przewrotność losu, nadal bezwiednie szukałam dłoni Aarona, której miękka faktura utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie jest sen. Serce nieustannie biło szybciej nie mogąc wyjść z podziwu nad odczuwaniem tylu bodźców; nigdy nie było równie żywe co teraz. Nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku sprawiało, że szybciej się męczyłam. Emocjonalnie. Stan permanentnego zadowolenia powoli do mnie docierał, wlewał się w codzienną rutynę, oswajał mnie. Mogłabym przysiąc, że nabrałam więcej blasku, a moje ruchy stały się bardziej naturalne, mniej spięte. Ślub… był tylko formalnym dopełnieniem tego, co działo się ze mną wcześniej. I choć Indie były naprawdę przepiękne, cieszyłam się, że wracamy do wspólnego kawałka miejsca dzieląc się tym wszystkim z najbliższymi. Liczniejszymi po stronie Aarona, ale to nie było ważne. Teraz wszystko miało być po prostu, zwyczajnie wspólne.
Przygotowania do dzisiejszego dnia trwały od rana. Naprawdę starałam się pomóc Marthcie w gotowaniu pysznych potraw, ale niestety kobieta nie miała zaufania do moich kulinarnych umiejętności. Czasem skroiłam warzywa; do niczego więcej mnie nie dopuszczała. Dom już od dawna lśnił czystością, prawdopodobnie to mnie zawstydzając najmocniej. Czułam się trochę niepotrzebna, ale rozumiałam, że starsza kobieta chciała dla nas jak najlepiej. Jedyne, co tak naprawdę mogłam zrobić, to przygotować samą siebie na ten wyjątkowy czas.
Byłam stremowana. Większość z gości miałam dopiero poznać lub nasz kontakt wyraźnie osłabł przez ostatnie lata. Nadal nie byłam przyzwyczajona do kontaktów z ludźmi; tak dawno się z nimi nie spotykałam. Mąż był jedyną osobą, którą widywałam regularnie, Salome znajdowała się w ścisłej czołówce składającej się z dwóch sztuk ludzi, których oglądałam w ogóle. Dlatego nerwowo wygładzałam poły długiej sukienki, bawiłam się nerwowo palcami i zerkałam z niepewnym uśmiechem w stronę Aarona szukając tam zrozumienia.
W końcu nadszedł czas, kiedy goście zaczęli się zbierać. Spięłam się jeszcze mocniej, uśmiechałam szeroko chcąc zatuszować własną niepewność. Bałam się, że zrobię coś źle. Musiałam aż zadrzeć wysoko głowę chcąc przywitać pierwszego śmiałka wstępującego w nasze skromne progi.
- Dziękuję… – powiedziałam cicho, nieco rozpaczliwie chwytając wielką donicę z fruwokwiatem. Trochę się obawiałam, że przechylę się pod jego ciężarem, ale szczęśliwie zdołałam utrzymać go w rękach, czemu towarzyszyło ciche westchnięcie ulgi. I uśmiech wdzięczności. To była bardzo wdzięczna roślina. Odłożyłam ją zaraz na pobliską komodę widząc, że goście coraz tłumniej nadchodzą. Widok Seliny zestresował mnie chyba najbardziej (ciekawe dlaczego…), stąd kiedy do mnie podeszła, stałam prawie na baczność. Wstrzymałam oddech prawie zapominając oddychać, kiedy zbliżyła się też do mnie. Dopiero po kilkunastu wyjątkowo długich sekundach doszłam do siebie, pewnie ściskając jej dłoń.
- Będę – przyrzekłam trochę oszołomiona. – Prezent dotarł, jest piękny, dziękujemy – dodałam niemal na jednym wydechu, stresując się jeszcze mocniej. Mimo to poszerzyłam swój uśmiech starając się jak najlepiej maskować własne zakłopotanie. Nie świeciłam dzisiaj zbytnią elokwencją, ale to wszystko przez tą paskudną tremę. Podziękowałam jeszcze mężczyźnie nazwanemu Frederick, hojnie dziękując za piękny bukiet oraz wymieniając swoje personalia. Wydawało mi się, że kiedyś mi mignął na korytarzu Ministerstwa Magii, ale może tylko mi się zdawało? Zaraz moja uwaga przeniosła się na Harriett, jedyną póki co osobę, którą znałam bardziej niż resztę. I która nie próbowała zabić mnie wzrokiem. Wywołało to we mnie większe uczucie komfortu, dzięki czemu znacznie się rozluźniłam, a mój wzrok przestał być tak spłoszony. – Dziękuję, bardzo cenię sobie wasze wsparcie – odparłam. – Przekaż proszę Charliemu życzenia powrotu do zdrowia – dodałam jeszcze, przyjmując herbaciany krzew jako prezent. Aaron zdecydowanie będzie lepiej ode mnie wiedział co z nim zrobić; póki co odłożyłam go na okupowaną przez podarki komodę, by nie gapić się na niego jak sroka w gnat. Wszystkie te rzeczy były naprawdę miłe, ale goście mimo wszystko byli ważniejsi.
Zauważyłam, że brakowało jeszcze kilkoro osób, w tym mojej siostry. Nie chciałam zaczynać bez nich, dlatego ścisnęłam rękę męża obserwując, jak reszta zajęła się rozmowami między sobą. To dobrze.
- Mówili coś, że się spóźnią? – szepnęłam do niego, nachylając się nad nim. Wolałam mieć już część oficjalną za sobą, a skupić się na swobodnych konwersacjach, jedzeniu oraz opowieściach niż na tej sztucznej atmosferze podniosłości. Byliśmy rodziną, powinniśmy raczej przejść nad tym do porządku dziennego.



just fake the smile

Bellona Lovegood
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1565-bellona-greyback https://www.morsmordre.net/t1574-mars#15674 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-trout-road-45 https://www.morsmordre.net/t1749-bellona-lovegood#20570
Re: Jadalnia [odnośnik]03.03.17 22:55
Dom. Gdzie tak naprawdę był mój? Nie podróżowałem po krajach. I daleko mi było do nomada. A jednak, nadal nie potrafiłem odpowiednio doprecyzować miejsca, które mógłbym określić tym jednym krótkim, trzyliterowym słowem. Mawiano, że tam dom, gdzie serce zastawiłeś – ale moje od dawno nie dawało znaków życia. Czy może bardziej oznak jakich większe porywy ekscytacji w sercu. To zaś biło codziennie tak samo. Bez większej energii, leniwie funkcjonując pozwalając mi żyć, a może bardziej tylko wegetowałem, próbując na nowo odnaleźć sens.
Plaże Nicei, choć ukochane, pozostawiłem za sobą już dawno domu. Szkoła przez długo okres czasu była miejscem, w którym czułem się swobodnie, później stał się nim Paryż by finalnie zakończyć mą wędrówkę w Londynie – miejscu, które chciałem by zostało moim domem. Mieście, które jako jedyne mogło poszczycić się posiadaniem ciebie.
Jak bardzo się pomyliłem, sądząc, że jestem w stanie zagwarantować ci wszystko, czego pragnęłaś?
Przekonałem się boleśnie. A teraz znów byłem tutaj. W mieście, w którym umarłem po raz pierwszy. Ale nie sam, niczym pozostawiony do powolnego zgonu, niechciany kundel. Miałem ich – rodzinę. A dzisiejszy dzień był właśnie tym – celebrowaniem naszych więzi.
Śnieżnobiała koszula zwyczajowo opinała moje barki, zapięta na ostatni guzik. Darowałem sobie muszę, nawet nie pomyślałem o krawacie. Mając nadzieję, że Aaron z Belloną nie uznają tego za nietakt, czy obrazę. Okulary w złotych oprawkach zwyczajowo zajmowały swoje miejsce na moim nosie. Przez chwilę zastanawiałem się nad zgarnięciem marynarki – i choć słońce wkradające się zza okna kusiło, by zostawić ją w domu finalne postanowiłem zabrać ją na wszelki wypadek.
Teleportowałem się wprost przed dom i zanim zrobiłem krok w jego kierunku przez chwilę lustrowałem go wzrokiem. Zbierałem wspomnienia. I właśnie Salomé wyrwała mnie z tego stanu zjawiając się cicho u mojego boku. Zerknąłem na nią, zaraz ubierając usta w uśmiech.
-Salomé, nie znajdzie się druga równie piękna, jak ty. - wypowiadam spokojnie, barwę głosu oblekając w cichy żart. Nie z niej. Doprawdy prezentuje się nienagannie. Aczkolwiek istnienie dwóch identycznych ciał, choć realnie możliwe, nadal wywołuje we mnie pewnego rodzaju niedowierzanie. Do momentu gdy nie zobaczę ich razem – jedna obok drugiej – mój umysł samoistnie postanawia negować istnienie dwóch wiernych kopii, jednocześnie tak bardzo różnych. – Idziemy? – pytam, choć tak właściwie postanawiam, za nas oboje. Wyciągam ramię w twoją stronę pozwalając ci owinąć je swoją dłoń i już po chwili jesteśmy w środku. Wśród nietypowej mieszanki osób znanych mi nad wyraz dobrze i tych, których właściwie widzę pierwszy raz na oczy.
A jednak istniały dwie. Nie mogłem więcej negować tego faktu w momencie, gdy stanęliśmy naprzeciw Aarona i Bellony. Pozwalam by Salomé pierwsza przywitała się z siostrą, sam uściskiem dłoni witam się z kuzynem. Zaraz potem łapię za drobną dłoń jego żony – i pochylając się lekko, jednocześnie dłoń ciągnąć odrobinę ku górze – składam na niej pocałunek.
-Bellono, Aaronie. Szczęścia, bowiem ponoć nic ponad to, nie jest tak naprawdę ważne. Mémé uparła się, żebym wam to przywiózł. Proponowałem jej sowę, albo odwiedziny, ale chyba ma za złe ten cichy ślub. Radziłbym odwiedzenie jej niedługo. - mówię, ostatnie słowa zwracając ku kuzynowi. Doskonale wiedział, jaka była babcia Lovegood. Cała wyspa chodziła pod jej dyktando. W dłonie Bellony wsuwam małą szkatułkę wyłożoną czarnym aksamitem, w którym mieści się niepozorny srebrny pierścień z wygrawerowanym od środka mottem rodzinnym. Babka od zawsze twierdziła, że przyniósł jej szczęście w małżeństwie. Witam się z Harriet lekkim muśnięciem ust w policzek, a potem z Seliną, która zwyczajowo mocniej przyciąga mnie do siebie. Potem podaję dłoń dwóm nieznanym mężczyzną przedstawiając swoje mienie. W końcu zajmuję miejsce naprzeciw kuzynek. Przez chwilę mierzę spojrzeniem Harriett, by zaraz skupić się na Selinie, nie mogę nie zauważyć zmian, które w niej zaszył. W kocu unoszę lekko kącik ust gdy nasze spojrzenia się spotykają – doskonale wie, co mam na myśli.
W końcu, biorę głębszy wdech. Wraz z wydechem uświadamiam sobie, że dome miałem od zawsze na wyciągnięcie ręki.
Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: Jadalnia [odnośnik]03.03.17 23:55
Nie byłoby kłamstwem gdyby orzekła, że szykowała się mentalnie najdłużej ze wszystkich. Kilka dni pobytu na wyspach było dla niej tym, czym dla innych kobiet kilka godzin przed uroczystym obiadem. W tym czasie zdobywała się na odwagę, przełamywała lody, ćwiczyła oddech i w myślach po tysiąckroć wałkowała to co powinna mówić w towarzystwie. Nie wiedziała kto tam przyjdzie. Prawdopodobnie niezręcznym nietaktem z jej strony będzie pojawienie się samotnie, rozumiała bowiem funkcję takich obiadów jako sztukę pokazową. Zastaw się, a postaw się. Być może nie miało to wartości stricte pieniężnej, jednak wymiar towarzyski przerażał ją chyba najbardziej. Kilkukrotnie zza winkla obserwowała letnie kolacje Jeana i jego przyjaciół. O ile nie chwalili się sami sobą, najczęściej przywozili nowe żony i kochanki.
Westchnęła poprawiając zapięcie sukienki. Długo nie mogła zdecydować się ani na fason, ani na kolor. W niczym nie wyglądała tak jak powinna. Czuła się źle we własnym ciele - jednocześnie gruba i zbyt szczupła, za wysoka, zbyt długa, mało kobieca. Spotkanie Apollinare pomogło jej przezwyciężyć pewne demony i pozwoliło przez chwilę poczuć się bezpiecznie jak we własnym domu ale to już minęło. W chwili gdy ich drogi się rozeszły nad Salome zawisły te same chmury niepewności, które wcześniej mężczyźnie udało się rozgonić. Tym razem jego nie będzie, nie pomoże. Co będzie jeżeli przyjaciele Bellony jej nie zaakceptują? Były przecież takie same i jednocześnie tak różne.  Powinny znać się całe życie, a widziały się jedynie chwilę. Urywek straconego czasu nadrobiony podczas pobytu, wtedy jeszcze, panny Greyback we Francji był jak słowa otuchy. Nie mając własnej chciała współdzielić z siostrą jej radość, jej szczęście.
Na miejsce przybyła nie za wcześnie, by nie kurzyć się w kącie niby jeden ze starych gobelinów, ale i nie za późno, by nie denerwować Bellony brakiem uprzejmości. Ostatni raz poprawiła upięcie włosów i wygładziła materiał na brzuchu. Przejrzała się w lusterku, odmówiła powitalną, sztywną regułkę pod nosem i udała się na próg, gdzie – o Merlinie - już modlił się pan Sauveterre. Nie uwierzyła. Parsknęła krótko wstrzymywanym śmiechem i cicho jak duch przeniosła się na jego prawicę, wchodząc w pole widzenia już z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Cheri, Twoje nienaganne maniery nie są dziś Twoją jedyną ozdobą. Nie uwierzysz jak bardzo cieszę się, że Cię widzę. – Promyczek słońca w głowie kobiety nieśmiało wyjrzał zza chmur. Nie mogło być tak strasznie skoro w ułamek chwili zyskała osobę, która nie będzie dla niej jedynie obcą twarzą w tłumie. – Prowadź. - Z nieukrywanym ukontentowaniem wsunęła rękę pod ramię mężczyzny pospołu z jego odwagą i dobrym humorem przekraczając próg domu. W środku odetchnęła skrycie zupełnie jakbym spodziewała się ataku wściekłych harpii czy smoka w holu wejściowym. Zamiast tego ujrzała szczęśliwych, uśmiechniętych, stojących ramię w ramię szwagra z siostrą. Puściła swego towarzysza ostrożnie, jakby jego ramię wykonane było z najcieńszej porcelany na świecie i w trzech krokach znalazła się przy Belli. – Nie uwierzysz nawet jak mocno się denerwuję. – Nerwowym gestem odsunęła niesforny kosmyk z czoła, po czym przytuliła Bellonę i ucałowała w policzek. Widziały się całkiem niedawno, jednak czuła się jakby znowu spotkała ją po raz pierwszy po dwudziestokilkuletniej rozłące. – Gloria śle pozdrowienia. Zaprasza was oboje na małą, francuską przygodę. – Zerknęła na Aarona, zaraz uświadamiając sobie, że to do niego, jako do pana domu, powinna podejść pierwsza. – Panie Lovegood, ufam że trafiła w ręce najlepsze z możliwych.
Kochała magię. Z torebki potraktowanej zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym wysupłała butelkę cabernet sauvignon zakupioneg w małym sklepiku na Polach Elizejskich szczycącym się zapleczem doskonałych win skolekcjonowanych z winnic i piwnic delfinów. I chociaż niemagiczne, to konkretne miało być ukoronowaniem francuskich gustów smakowych w połączeniu z austriacką świeżością i umiłowaniem do słodyczy. Nie znała wybranka siostry tak dobrze jak powinna, by dobrać mu prezent odpowiedni zarówno do okoliczności jak i jego upodobań. Dla Bellony miała coś specjalnego. Bursztynową kolię, którą Maxime sprezentował Glorii w dzień ich ślubu, i którą ta zapragnęła oddać młodej parze by i oni przeżyli wiele lat w szczęściu i wzajemnym poszanowaniu. Oczy zaszkliły się Salome gdy wręczała ją kobiecie, jednak złajała się w duchu i szybko ogarnęła, chrząkając w dłoń i prostując ciało, prezentując kolejny uśmiech dla publiki. – Jesteście tacy piękni.
Odsunęła się by nie zajmować miejsca, nie idąc jeszcze jednak w stronę jadalni. Chciała nacieszyć się obecnością Bellony nim umysł na ponów opanują demony zdenerwowania i niepewności. Jeszcze nie była gotowa na powitanie wszystkich zebranych. Nie szukała Sauveterre’a wzrokiem - kiedyś zapewne znowu trafi na nią zupełnym przypadkiem.


make me
believe
Salome Despiau
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 mine
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4348-salome-minerva-despiau https://www.morsmordre.net/t4367-sir-lancelot https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t5031-s-m-despiau

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach