Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Smocza jama
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Smocza jama
Smocza jama to rozległa jaskinia ciągnąca się pod lasami w pobliżu miasta; wiele setek lat temu była gniazdem zamieszkanym przez jednego z białych smoków - Cataractusa - który przeszedł do mugolskich legend jako smok wykradający i pożerający dziewczęta z pobliskich wiosek. Nie było w tym krztyny prawdy, kiedy Cataractus pojawiał się nad mugolską wioską, zwykle nie pozostawało z niej nic. Dziś nie mieszkają tu smoki, częściej spotykają się tu dzieciaki z okolicznych miejscowości, zwabione budzącą dreszczyk emocji legendą i przyciągnięte urokliwym tajemniczym miejscem.
Rzuć kością k100:
1-20: znajdujesz osmolony kamień, kiedyś musiał zostać spalony przez smoka;
21-50: znajdujesz coś, co wygląda na kość i jest duże - najpewniej należała do prawdziwego smoka;
51-70: znajdujesz pozostałości po świeżym posiłku - czy to możliwe, by smoki z pobliskiego rezerwatu jednak czasem wciąż zapuszczały się w to miejsce?
71-100: wtem od jednego z węższych, zbyt wąskich dla człowieka korytarzy smoczej jamy, wydobywa się piskliwy wrzask; niewielkie białe smoczę wypadło spomiędzy kamieni i wnet uderzyło w kierunku światła, błyskawicznie opuszczając jaskinię. Nie zdążyłeś się mu przyjrzeć, ale stworzenie i tak zrobiło wrażenie.
Lokacja zawiera kościRzuć kością k100:
1-20: znajdujesz osmolony kamień, kiedyś musiał zostać spalony przez smoka;
21-50: znajdujesz coś, co wygląda na kość i jest duże - najpewniej należała do prawdziwego smoka;
51-70: znajdujesz pozostałości po świeżym posiłku - czy to możliwe, by smoki z pobliskiego rezerwatu jednak czasem wciąż zapuszczały się w to miejsce?
71-100: wtem od jednego z węższych, zbyt wąskich dla człowieka korytarzy smoczej jamy, wydobywa się piskliwy wrzask; niewielkie białe smoczę wypadło spomiędzy kamieni i wnet uderzyło w kierunku światła, błyskawicznie opuszczając jaskinię. Nie zdążyłeś się mu przyjrzeć, ale stworzenie i tak zrobiło wrażenie.
Brak wiary w znaki runiczne paradoksalnie pomagał mu nieco nie popaść w jakąś panikę. Do głowy by mu nie przyszło, że tym razem coś co znajdowało się w tym przeklętym miejscu jest do niego pozytywnie nastawione. Ale jednak. Gdyby nie to zapewne diabelska roślina zabiłaby go i byłby to żałosny koniec. Już chyba lepiej zginąć pod gruzami, gdy nie da się nic zrobić niż tak o po prostu nie móc się wyluzować. Na szczęście, bo właśnie tylko szczęściem to można było nazwać, uwolnił się, albo raczej został uwolniony, z mocy diabelskich sideł. Znalazł się na brzegu oceanu. Był obolały, ale niezaprzeczalnie żywy, co ucieszyło go. W końcu lepiej był poturbowanym niż martwym. Ten stan rzeczy, w którym teraz się znajdował przynajmniej był odwracalny. Zatrząsł się z zimna i zaczął rozglądać po miejscu, w którym się znalazł. Ani śladu tych, którzy szli przodem. Ani krzty pewności, że za chwilę dołączą do niego Gabriel i Cassiopeia. Właściwie nie wiedział, co powinien dalej robić. Zadrżał znów z zimna. Do jaskinie nawet gdyby mógł by nie wrócił. Miał nadzieję, że reszcie lepiej się powiodło, ale on jedyne co mógł zrobić to wrócić do domu, a przynajmniej próbować się stąd teleportować, bo w końcu nie zdziwiłby się, gdyby i tutaj była na to nałożona jakaś blokada. Jedyne o czym teraz marzył to zjeść coś, rozgrzać się i odpocząć. Długo odpocząć zanim zabierze się za szukanie zaufanego uzdrowiciela, który poskłada jego kostkę bez zadawania zbędnych pytań. Przecież nikt nie mógł wiedzieć, że zwiedzał sobie jakieś podejrzane jaskinie w Dover zaraz po tym jak zaatakowały go chochliki na Nokturnie, na którym także nie powinno go być. Także teleportował się jak najbliżej swojego domu ciesząc się, że to już koniec. Nie myślał teraz o tym, że jeśli innym nie poszczęściło się bardziej Tom zadowolony nie będzie.
/zt dzięki za ewent, najlepszy MG ever <3
/zt dzięki za ewent, najlepszy MG ever <3
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Colin
Mężczyzna z niecierpliwieniem wpatrywał się w dwójkę mężczyzn, którzy dawno powinni zniknąć z opuszczonej plaży w Dover. Morska bryza ochładzała ciało, przez co solidnie pociągnął nosem. Szlachcic nie wydawał się być w jakikolwiek sposób przestraszony, co więcej jedyne, czym się przejmował to manierami. Przedstawiciel rycerzy wywrócił oczami.
- I co jeszcze, damy sobie buzi, buzi? – warknął. Doprawdy, czy musiał tracić na nich czas? Czuł się na ich niańka, czekając na brzegu oceanu aż jego trójka słodkich i wyraźnie wyrośniętych bachorków połączy kroki i przyprowadzi tu skrzynię. Złoży sowity raport Tomowi. Z racji tego, że Colin nie wstał z powodu przemęczenia i doskwierającego mu chłodu, to był bardzo łatwym celem. Mężczyzna nie wykazywał się specjalną delikatnością od samego początku. Stalowa końcówka buta wbiła się w brzuch szlachcica. Ten zgiął się w pół i plując krwią, na pewno gdyby chciał zareagować, byłby to nierówny pojedynek. Wykończony po pięciu dniach niejedzenia, niespania, a w dodatku z drżącymi mięśniami, nie miałby szans z przeciwnikiem. Stracił przytomność, co było niewątpliwie na korzyść Rycerza. Różdżka została wycelowała w dokładnie środek jego czoła. Mężczyzna chwycił jego podróbek brudnymi dłońmi.
- I tak mnie nie zapamiętasz, oblivate. – Wraz z mgiełką uciekały wszystkie wspomnienia Colina dotyczące Rycerzy oraz misji, w której wziął udział. Teraz już nie było powrotu. Mężczyzna zaśmiał się perfidnie, ciesząc się niewątpliwie ze swojego zadania. Proces rekrutacji do organizacji nie był łatwy, a Tom wiedział wszystko. Czy to był słuszny akt braku zaufania? Wyrzucił pobite szkło obok nieprzytomnego ciała Colina oraz pustą butelkę po alkoholu. Dodał do tego jakieś damskie fatałaszki, podarty kocyk i kilka kawałków drewna, które kiedyś były koszykiem piknikowym. Może uzna, że była tu walka, że wraz ze swoją kochanką byli świadkiem bardzo złych rzeczy. Mężczyznę to już zupełnie nie interesowało. Ważne, że wypełnił swoje zadanie, a zanim Colin zdążył się przebudzić, teleportował się w inne miejsce. Mimo wszystko szlachcic nie został sam sobie i nie musiał się przejmować wizją wracania na piechotę do domu. Gdy się już obudzi, zobaczy przed swoimi oczami wąską drużkę, prowadzącą do magicznego baru. Tam będzie mógł skorzystać z sieci fiuu za dość wysoką opłatą - ceną był bowiem płaszcz.
Colin, bardzo dziękuję Ci za event! ♥ O punktacji dowiesz się w zbiorczym poście po zakończeniu wszystkich misji rycerzy. Fabułę możesz zaczynać od 1 grudnia, lecz pamiętaj o czasie regeneracji i nabytych obrażeniach po uderzeniach czy dezorientacji po wyczyszczeniu pamięci. Gdybyś jednak chciał odzyskać wspomnienia i wrócić do Rycerzy, wymagana będzie interwencja MG.
Cassiopeia, Gabriel
Wyższość sprawności fizycznej kobiety mogła być nie do wytrzymania przez urzędnika, ale brygadziści solidnie szkolili swoich. Cassiopeia wspięła się po kamieniach, aby przejść na drugą stronę skały. Gdy miała postawić stopy na gruncie, okazało się, że znajduje się nad przepaścią, a zmęczone dłonie nie wytrzymały już dłuższego wysiłku. Obślizgnęła się jej ręka. Chociaż panicznie szukała jakiekolwiek punktu podparcia, musiała się poddać i zaufać, że gdzieś tam jest Nicholas. Ciemność nie ułatwiała jej osądu. Powoli zaczęła opuszczać się, nogą dalej szukając jakiegoś punktu podparcia, ale diabelskie sidła mocno owinęły się wokół kostki i pociągnęły Cassiopeię w dół. Do Gabriela mógł dotrzeć jedynie krzyk. Diabelskie sidła oburzone poprzednim zachowaniem Nicholasa, a raczej pochodni, którą dziarsko dzierżył, mocno splątały się wokół Cassiopei nadgarstków oraz lewej nogi. W tym wypadku nie mogła już czarować, a jedyne na co mogła liczyć to… Odrobina szczęścia. Gabriel był zdecydowanie w gorszej sytuacji. Mężczyzna bez posiłku i snu robił się coraz słabszy, i słabszy. Wymarzone wyjście znajdowało się już niedaleko, ale nie pozwalała mu się skupić myśl, że coś mogło się stać jego ukochanej siostrze. Gabriel ponownie próbował się wspiąć po skałach. (ST=30)
Na odpis macie jak zwykle 48 h! Aby wydostać się z diabelskich sideł, suma trzech kostek musi przekroczyć 100. Wyrzucone oczko możesz przypasować do odpowiedniej kategorii i dodać je do posta poprzez szybką edycję. Np. wyrzuciłeś 78, 89, 32.
1. Relaks
2. Wytrzymałość fizyczna (dolicza się do tego statystyka ze sprawności)
3. Rozsądne myślenie
Wtedy wyrzucone przez siebie oczka dopasowujesz do odpowiedniej kategorii według własnego uznania. Resztę instrukcji otrzymasz w kolejnym poście MG. Życzę powodzenia, a przede wszystkim miłych kostek! ♥
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mężczyzna z niecierpliwieniem wpatrywał się w dwójkę mężczyzn, którzy dawno powinni zniknąć z opuszczonej plaży w Dover. Morska bryza ochładzała ciało, przez co solidnie pociągnął nosem. Szlachcic nie wydawał się być w jakikolwiek sposób przestraszony, co więcej jedyne, czym się przejmował to manierami. Przedstawiciel rycerzy wywrócił oczami.
- I co jeszcze, damy sobie buzi, buzi? – warknął. Doprawdy, czy musiał tracić na nich czas? Czuł się na ich niańka, czekając na brzegu oceanu aż jego trójka słodkich i wyraźnie wyrośniętych bachorków połączy kroki i przyprowadzi tu skrzynię. Złoży sowity raport Tomowi. Z racji tego, że Colin nie wstał z powodu przemęczenia i doskwierającego mu chłodu, to był bardzo łatwym celem. Mężczyzna nie wykazywał się specjalną delikatnością od samego początku. Stalowa końcówka buta wbiła się w brzuch szlachcica. Ten zgiął się w pół i plując krwią, na pewno gdyby chciał zareagować, byłby to nierówny pojedynek. Wykończony po pięciu dniach niejedzenia, niespania, a w dodatku z drżącymi mięśniami, nie miałby szans z przeciwnikiem. Stracił przytomność, co było niewątpliwie na korzyść Rycerza. Różdżka została wycelowała w dokładnie środek jego czoła. Mężczyzna chwycił jego podróbek brudnymi dłońmi.
- I tak mnie nie zapamiętasz, oblivate. – Wraz z mgiełką uciekały wszystkie wspomnienia Colina dotyczące Rycerzy oraz misji, w której wziął udział. Teraz już nie było powrotu. Mężczyzna zaśmiał się perfidnie, ciesząc się niewątpliwie ze swojego zadania. Proces rekrutacji do organizacji nie był łatwy, a Tom wiedział wszystko. Czy to był słuszny akt braku zaufania? Wyrzucił pobite szkło obok nieprzytomnego ciała Colina oraz pustą butelkę po alkoholu. Dodał do tego jakieś damskie fatałaszki, podarty kocyk i kilka kawałków drewna, które kiedyś były koszykiem piknikowym. Może uzna, że była tu walka, że wraz ze swoją kochanką byli świadkiem bardzo złych rzeczy. Mężczyznę to już zupełnie nie interesowało. Ważne, że wypełnił swoje zadanie, a zanim Colin zdążył się przebudzić, teleportował się w inne miejsce. Mimo wszystko szlachcic nie został sam sobie i nie musiał się przejmować wizją wracania na piechotę do domu. Gdy się już obudzi, zobaczy przed swoimi oczami wąską drużkę, prowadzącą do magicznego baru. Tam będzie mógł skorzystać z sieci fiuu za dość wysoką opłatą - ceną był bowiem płaszcz.
Colin, bardzo dziękuję Ci za event! ♥ O punktacji dowiesz się w zbiorczym poście po zakończeniu wszystkich misji rycerzy. Fabułę możesz zaczynać od 1 grudnia, lecz pamiętaj o czasie regeneracji i nabytych obrażeniach po uderzeniach czy dezorientacji po wyczyszczeniu pamięci. Gdybyś jednak chciał odzyskać wspomnienia i wrócić do Rycerzy, wymagana będzie interwencja MG.
Cassiopeia, Gabriel
Wyższość sprawności fizycznej kobiety mogła być nie do wytrzymania przez urzędnika, ale brygadziści solidnie szkolili swoich. Cassiopeia wspięła się po kamieniach, aby przejść na drugą stronę skały. Gdy miała postawić stopy na gruncie, okazało się, że znajduje się nad przepaścią, a zmęczone dłonie nie wytrzymały już dłuższego wysiłku. Obślizgnęła się jej ręka. Chociaż panicznie szukała jakiekolwiek punktu podparcia, musiała się poddać i zaufać, że gdzieś tam jest Nicholas. Ciemność nie ułatwiała jej osądu. Powoli zaczęła opuszczać się, nogą dalej szukając jakiegoś punktu podparcia, ale diabelskie sidła mocno owinęły się wokół kostki i pociągnęły Cassiopeię w dół. Do Gabriela mógł dotrzeć jedynie krzyk. Diabelskie sidła oburzone poprzednim zachowaniem Nicholasa, a raczej pochodni, którą dziarsko dzierżył, mocno splątały się wokół Cassiopei nadgarstków oraz lewej nogi. W tym wypadku nie mogła już czarować, a jedyne na co mogła liczyć to… Odrobina szczęścia. Gabriel był zdecydowanie w gorszej sytuacji. Mężczyzna bez posiłku i snu robił się coraz słabszy, i słabszy. Wymarzone wyjście znajdowało się już niedaleko, ale nie pozwalała mu się skupić myśl, że coś mogło się stać jego ukochanej siostrze. Gabriel ponownie próbował się wspiąć po skałach. (ST=30)
Na odpis macie jak zwykle 48 h! Aby wydostać się z diabelskich sideł, suma trzech kostek musi przekroczyć 100. Wyrzucone oczko możesz przypasować do odpowiedniej kategorii i dodać je do posta poprzez szybką edycję. Np. wyrzuciłeś 78, 89, 32.
1. Relaks
2. Wytrzymałość fizyczna (dolicza się do tego statystyka ze sprawności)
3. Rozsądne myślenie
Wtedy wyrzucone przez siebie oczka dopasowujesz do odpowiedniej kategorii według własnego uznania. Resztę instrukcji otrzymasz w kolejnym poście MG. Życzę powodzenia, a przede wszystkim miłych kostek! ♥
- Kod:
[b]1. Relaks:[/b] KOŚĆ
[b]2. Wytrzymałość fizyczna:[/b] KOŚĆ
[b]3. Rozsądne myślenie:[/b] KOŚĆ
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dłonie zgrabiałe od zimna i wysiłku nie pomagały w podciąganiu się na kruchych skałach, a ścierpnięte, obolałe mięśnie dawały o sobie znać przy każdym ruchu. Cóż jednak począć, skoro wola przetrwania nie zdążyła weń jeszcze osłabnąć, a determinacja pchała osłabione ciało nieustannie naprzód, wciąż przed siebie, nawet jeśli każdy jego centymetr krzyczał o chwilę odpoczynku. Mrużąc oczy, wzniósł głowę, by dostrzec, jak stopa jego siostry wraz z całą resztą jej drogiej osoby znika w wąskim prześwicie. Musiał być głupcem, jeśli sądził, że Cassiopeia, ta niecierpliwa, gorączkowa istota poczeka na niego, zanim zrobi coś nierozsądnego. Usłyszał po drugiej stronie rumor osypywanych kamieni, a w ślad za nim krzyk, który przejął jego serce nagłą trwogą. Znieruchomiał i zadarł wysoko głowę, wytężając słuch.
– Cass! – Jego niski głos potoczył się gromko po jaskini. – Nic ci nie jest?
Nie tracił jednak czasu na czekanie na odpowiedź. W jego ciało wstąpił grom, elektryzujący dreszcz przepłynął przez jego żyły, ciało naprężyło się jak do ataku. Wsunął świecącą różdżkę między zęby i chwycił się kolejnej skały ponad sobą, próbując przedostać się na drugą stronę usypiska tak szybko, jak to tylko możliwe.
– Cass! – Jego niski głos potoczył się gromko po jaskini. – Nic ci nie jest?
Nie tracił jednak czasu na czekanie na odpowiedź. W jego ciało wstąpił grom, elektryzujący dreszcz przepłynął przez jego żyły, ciało naprężyło się jak do ataku. Wsunął świecącą różdżkę między zęby i chwycił się kolejnej skały ponad sobą, próbując przedostać się na drugą stronę usypiska tak szybko, jak to tylko możliwe.
Gość
Gość
The member 'Gabriel A. Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Ze wszystkich możliwych rzeczy, których spodziewała się po drugiej stronie barykady, diabelskie sidła znajdowały się najprawdopodobniej na samym końcu długiej, ponurej listy. Krzyk, który wyrwał się z jej gardła nie był bynajmniej wrzaskiem przerażenia, bardziej zdziwienia; szarpnięcie za nogę sprawiło, że parsknęła z wściekłością, próbując pochwycić się czegoś, jednak jej palce bezskutecznie przesuwały się po skalnym podłożu nie napotykając najmniejszego nawet oporu.
Sidła nie były czymś nowym dla rozmiłowanej w eliksirach Brygadzistki - mimo, że nie używało się ich do żadnej specjalnej mikstury, wiedza z zielarstwa chcąc nie chcąc wchodziła dziewczynie do głowy jeszcze za czasów, gdy nauka naprawdę sprawiała jej przyjemność. I chociaż nie pamiętała już zbyt wiele, choć zmęczony umysł na krótką chwilę pozwolił by zalewająca mózg adrenalina pokierowała mięśniami, usiłującymi siłą wydostać się z uścisku pnączy, gdzieś w tyle głowy zaświtała jej zupełnie nowa myśl. Rozluźnij się. Odpręż.
1. Relaks: 67
2. Wytrzymałość fizyczna: 49 +6
3. Rozsądne myślenie: 6
Sidła nie były czymś nowym dla rozmiłowanej w eliksirach Brygadzistki - mimo, że nie używało się ich do żadnej specjalnej mikstury, wiedza z zielarstwa chcąc nie chcąc wchodziła dziewczynie do głowy jeszcze za czasów, gdy nauka naprawdę sprawiała jej przyjemność. I chociaż nie pamiętała już zbyt wiele, choć zmęczony umysł na krótką chwilę pozwolił by zalewająca mózg adrenalina pokierowała mięśniami, usiłującymi siłą wydostać się z uścisku pnączy, gdzieś w tyle głowy zaświtała jej zupełnie nowa myśl. Rozluźnij się. Odpręż.
1. Relaks: 67
2. Wytrzymałość fizyczna: 49 +6
3. Rozsądne myślenie: 6
Ostatnio zmieniony przez Cassiopeia L. Rowle dnia 10.05.16 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Cassiopeia L. Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 67, 6, 49
'k100' : 67, 6, 49
Puf. Wystarczyło jedno zaklęcie, by Colin nie martwił się już ani chłodem, ani drżącym ze zmęczenia ciałem, ani nieznajomym, opryskliwym gburem, który nie wykazywał najmniejszej chęci do zawierania bliższej znajomości. I dobrze, bo całowanie tej podłej kreatury leżało daleko poza ambicjami i pragnieniami Colina, który - zamknąwszy i otworzywszy ponownie oczy - znalazł się znów w tym samym miejscu, lecz kompletnie ogłuszony, ogłupiony i co najdziwniejsze, z zastanawiającą dziurą w pamięci. Owinięty w płaszcz rozejrzał się dookoła, nawet nie próbując teraz zrozumieć tego, co tu się stało. Rozbite szkło ciekawiło go mniej niż różdżka, która na szczęście spoczywała obok bezpiecznie. Żałował, nie wiedział już po raz który, że nie opanował sztuki teleportacji. Zimna i nieprzyjemna przestrzeń miejsca - gdziekolwiek się właśnie znajdował - nie sprzyjała wędrówkom, ale wyglądało na to, że nie miał innego wyjścia. Im bardziej z kolei starał się sobie przypomnieć, co mu się stało, tym większa plama pojawiała się w jego pamięci, jakby umysł robił wszystko, byle tylko odwrócić jego uwagę od tego przykrego faktu.
Ruszył przed siebie z nadzieją, że cywilizacja, kominek i jakiś czarodziejski Samarytanin są gdzieś niedaleko.
z/t
Ruszył przed siebie z nadzieją, że cywilizacja, kominek i jakiś czarodziejski Samarytanin są gdzieś niedaleko.
z/t
Mięśnie Gabriela domagały się pożywienia i odpoczynku. Podobno ból mieści się w psychice, a po usłyszeniu krzyku swojej najdroższej siostry Gabriel znalazł w sobie siłę, która umożliwiła mu wspięcie po ścianie. Znajdując się już po drugiej stronie nie mógł znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Na ślepo stopami szukał chociażby niewielkiego wgłębienia, w które będzie mógł wsunąć stopę. Niestety i w tym przypadku jaskinia nie była przyjazna. Wykończone ręce zaczęły drzeć, a mięśnie miały coraz gorszą wytrzymałość na ciężar, który przyszło im utrzymać. Gabriel puścił jedną z dłoni, zmuszając ją do szybkiego odpoczynku. Druga zaś nie wykazała się wystarczającą siłą. Stracił równowagę, dłoń ześlizgnęła się z chropowatych kamieni, a Gabriel spadł prosto w diabelskie sidła. Te, po poprzednikach, były już bardzo niespokojnie. Nie znalazły nadgarstków Gabriela. Mocno obwiązały jego kostki, a w dodatku ścisnęły go w pasie. Bezskutecznie szukały jego dłoni, aby nie pozwolić kolejnej osobie na ucieczkę. Gabriel, rozglądając się po pomieszczeniu niewiele widział. Panowała tu bezgraniczna ciemność, którą uwielbiały diabelskie sidła. Usłyszał kolejny krzyk Cassiopei, lecz w ułamku sekundy nie było po niej śladu. Magiczna roślina uwolniła swój uścisk, pozwalając jej spaść prosto na zaciemniony oraz piaszczysty brzeg. Po otoczeniu mogła, aczkolwiek nie musiała, poznać, że znajduje się w Dover. Mogła rozpocząć szukanie chociażby jakichkolwiek śladów czarodziejów, którzy pozwoliliby jej skorzystać z sieci fiuu. Czyż teleportacja nie jest przydatną umiejętnością? Mimo wszystko, mężczyzna, który wcześniej zostawiał znaki, i tym razem postanowił pomóc. Wychodząc z cienia, Cassiopeia mogła zobaczyć niepasujący do całej okolicy stary but. Ten świstoklik przetransportuje ją do dobrze znanego jej Komisu.
Cassiopeia, dla Ciebie jest to już koniec eventu – możesz czekać na Gabriela i z nim skorzystać ze świstoklika. Dziękuję Ci za udział! O punktacji za udział dowiesz się w poście zbiorowym po ukończeniu wszystkich misji Rycerzy.
Gabriel, jak zapewne zauważysz, nie masz zablokowanych nadgarstków i możesz czarować. Jeśli chcesz skorzystać z innego sposobu, obowiązują Cię takie same zasady jak Cassiopeię. Rzucasz trzema kostkami k100, a następnie przyporządkowujesz ją do odpowiedniej kategorii poprzez szybką edycję posta. Wówczas stopień trudności wydostania się z diabelskich sideł wynosi sumę przekraczającą 100.
Oczywiście, jeśli pojawią się jakieś pytania, jestem do Twojej dyspozycji. Na odpis macie 48 h.
Cassiopeia, dla Ciebie jest to już koniec eventu – możesz czekać na Gabriela i z nim skorzystać ze świstoklika. Dziękuję Ci za udział! O punktacji za udział dowiesz się w poście zbiorowym po ukończeniu wszystkich misji Rycerzy.
Gabriel, jak zapewne zauważysz, nie masz zablokowanych nadgarstków i możesz czarować. Jeśli chcesz skorzystać z innego sposobu, obowiązują Cię takie same zasady jak Cassiopeię. Rzucasz trzema kostkami k100, a następnie przyporządkowujesz ją do odpowiedniej kategorii poprzez szybką edycję posta. Wówczas stopień trudności wydostania się z diabelskich sideł wynosi sumę przekraczającą 100.
Oczywiście, jeśli pojawią się jakieś pytania, jestem do Twojej dyspozycji. Na odpis macie 48 h.
- Kod:
[b]1. Relaks:[/b]
[b]2. Wytrzymałość fizyczna: [/b]
[b]3. Rozsądne myślenie:[/b]
Jego siostra nie dawała znaku życia, a jaskinia z nagła stała się cicha i głucha jak nigdy, słyszał tylko chrzęst kamieni pod swoimi stopami, własny przyspieszony oddech i śliskie, jakby wężowe odgłosy czegoś, co musiało znajdować się po drugiej stronie. Przecisnął się przez prześwit w ścianie i już zamierzał pospiesznie spuścić się niżej, gdy zmęczona dłoń ześlizgnęła się po skale, nogi nie zdążyły zaprzeć w wyłomie i całe ciało runęło w dół, lądując na czymś miękkim, skłębionym i gładkim, co nie tylko przyjęło go w swe objęcia łaskawie i czule, łagodząc upadek, lecz w ułamku sekundy oplotło i zacisnęło się na nogach i torsie z siłą małego bazyliszka. Wydał z siebie zduszone sapnięcie i w pierwszej chwili szarpnął się instynktownie, lecz uścisk na piersi tylko wzmocnił się boleśnie. Myśli, z początku chaotyczne i rozgorączkowane, połączyły jednak wskazówki, a do jego świadomości dotarła nieprzyjemna prawda – jeśli dość szybko się stąd nie wydostanie, Diabelskie Sidła uduszą go i zmiażdżą jak szmacianą lalkę.
Spróbował uspokoić i oczyścić umysł, a następnie przekonać wolę, skoncentrowaną na przetrwaniu, by nie pchała jego ciała do konwulsyjnych szarpnięć, które tylko drażniły roślinę. Zmarszczywszy brwi, sięgnął po różdżkę, którą wciąż trzymał w zębach, zaciskając palce na jej ciemnym drewnie. Przepływ magii, który poczuł pod skórą, uspokajał go. Póki mógł używać magii, zamierzał to robić, wciąż pamiętał zresztą nie tylko wskazówki pozostawione na ścianach jaskini, lecz również lekcje odbierane w latach szkolnych. Światło, bracie, lux in tenebris.
– Lumos!
Spróbował uspokoić i oczyścić umysł, a następnie przekonać wolę, skoncentrowaną na przetrwaniu, by nie pchała jego ciała do konwulsyjnych szarpnięć, które tylko drażniły roślinę. Zmarszczywszy brwi, sięgnął po różdżkę, którą wciąż trzymał w zębach, zaciskając palce na jej ciemnym drewnie. Przepływ magii, który poczuł pod skórą, uspokajał go. Póki mógł używać magii, zamierzał to robić, wciąż pamiętał zresztą nie tylko wskazówki pozostawione na ścianach jaskini, lecz również lekcje odbierane w latach szkolnych. Światło, bracie, lux in tenebris.
– Lumos!
Gość
Gość
The member 'Gabriel A. Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Gabriel rewelacyjnie odrobił pracę domową i jak widać wciąż ze szkoły pamiętał, że diabelskie sidła najbardziej nie lubią światła. Po rzuceniu zaklęcia magiczna roślina zaczęła puszczać skrępowane ciało Gabriela. Runy podpowiedziały Wam wcześniej rozwiązanie zagadek, a teraz już byliście wolni.
Mężczyzna zleciał na piaszczysty brzeg plaży. Po szybkim otrzepaniu się ze śniegu i sprawdzeniu, czy nic mu się nie stało, zobaczył Cassiopeię. Ta przypatrywała się staremu butowi. Nie trzeba było długo myśleć, że ten nie pasuje absolutnie do scenerii i został tu zostawiony przez kogoś.
Świstoklik przeniósł Was z powrotem do Komisu, a stamtąd mogliście przedostać dalej do ciepłego domu.
Dziękuję bardzo za udział!
Wasza dwójka wydostała się z jaskini 30 listopada. Możecie zaczynać swoją fabułę, ale pamiętajcie o tym, że jesteście wykończeni. O punktacji za event dowiecie się w poście zbiorczym po ukończeniu wszystkich misji Rycerzy. (Możecie jeszcze odpisać jak macie na to ochotę jednak już MG nie będzie ingerował w dalsze rozgrywki!)
Oficjalnie ogłaszam zakończenie eventu
Mężczyzna zleciał na piaszczysty brzeg plaży. Po szybkim otrzepaniu się ze śniegu i sprawdzeniu, czy nic mu się nie stało, zobaczył Cassiopeię. Ta przypatrywała się staremu butowi. Nie trzeba było długo myśleć, że ten nie pasuje absolutnie do scenerii i został tu zostawiony przez kogoś.
Świstoklik przeniósł Was z powrotem do Komisu, a stamtąd mogliście przedostać dalej do ciepłego domu.
Dziękuję bardzo za udział!
Wasza dwójka wydostała się z jaskini 30 listopada. Możecie zaczynać swoją fabułę, ale pamiętajcie o tym, że jesteście wykończeni. O punktacji za event dowiecie się w poście zbiorczym po ukończeniu wszystkich misji Rycerzy. (Możecie jeszcze odpisać jak macie na to ochotę jednak już MG nie będzie ingerował w dalsze rozgrywki!)
Oficjalnie ogłaszam zakończenie eventu
|19 lipca
Whisky zachybotała leniwie w szklance, kiedy palce mężczyzny zastukały o jej brzeg. Siedząc na wysokim fotelu przed kominkiem milczał jak zaklęty, wpatrując się w ogień. Tego dnia nikt ze służby nie zjawił się w jego pokoju, nikt nie śmiał stanąć mu na drodze i każdy z domowników wiedział, że ten dzień był dla Mathieu jednym z najgorszych dni w roku. Minęło dokładnie dwadzieścia lat od momentu kiedy ojciec zostawił go, ginąc w trakcie polowania na pięknego smoka. Od wydarzeń, które ukształtowały charakter Mathieu czyniąc go tak nieprzystępnym i trudnym w obyciu. Pamiętał dokładnie moment, w którym się dowiedział. Diana zajmowała się różami, poprawiając je w wysokim szklanym flakonie, który runął na posadzę roztrzaskując się na miliony kawałków. Wuj poinformował ją o tragicznej śmierci Anselma. Pamiętał wyraźnie spojrzenie, którym go uraczyli. Zupełnie niewinnego i nieświadomego, kiedy podbiegał radośnie z pytaniem czy tata już wrócił. A potem cała nadzieja zgasła, płomień płonący w jego dziecięcym sercu został brutalnie ugaszony, raz na zawsze. Od kiedy stał się dojrzałym mężczyzną zadawał sobie pytanie czy ojciec byłby z niego zadowolony, czy byłby dumny z tego jakim mężczyzną stał się jego mały chłopiec. Czy byłby rad widząc jego milczącą postawę i niewymówione słowa, które dławił w sobie. Nie pamiętał jak wiele dni milczał po tamtym wydarzeniu.
Linia szczęki zarysowała się mocno. Wściekłość wzbierała w nim za każdym razem, kiedy przywoływał we wspomnieniach ojca. Wtedy czuł się zostawiony, porzucony. Wiedział, że ojciec zginął śmiercią tragiczną, robiąc to, co kochał najbardziej. Tyle mu wystarczyło i jedynie to tłumaczenie akceptował, aby mógł ruszyć dalej. Nigdy tak naprawdę tego nie zrobił. Po śmierci ojca i zgaśnięciu dziecięcej iskierki stał się taki jak teraz. Przestał marzyć o szalonej podróży, wykradnięciu się w jednym z wielu kufrów razem z Tristanem i zrobieniu czego, co nazwano by czystym szaleństwem. Nie chciał podróżować bez ojca, nie chciał być tam z wujem i kuzynem, bo chciał być tam ze swoim tatą. Wtedy to wszystko straciło sens, a on już nigdy nie był taki jak przedtem.
Ciemny kaptur opadł na jego bladą twarz, kiedy drzwi pięknego Château Rose zamykały się za nim. Nikt nie pytał, nikt nie zagadywał, nikt nie litował się nad nim. Nie to było mu potrzebne. Zostawił dom za sobą, wyruszając w samotną drogę. Klify Dover, które znał tak doskonale wydawały mu się tego dnia zupełnie obce, jakby nie chciał jego obecności. Choć wmawiał sobie, że celem tej podróży była próba odzyskania spokoju... wylądował w miejscu budzącym niezliczone wspomnienia. Smocza jama. Spacerując z Anselmem często kierowali się w to miejsce, ojciec pokazywał mu znaleziska, opowiadał ciekawe historie. Pamiętał je jak przez mgłę, zacierające się pod wpływem lat wspomnienia nie były już takie jak kiedyś. Nie wyobrażał sobie, aby kiedykolwiek mógł o nim zapomnieć. Twarz widział na portrecie, ale wspomnienia były jedynie w jego umyśle. Musiał je pielęgnować, aby nie zniknęły. Przechowywanie ich nie miało sensu, kiedy liczyła się pamięć o osobie, której za żadne skarby nie można było zapomnieć.
Usiadł przed wejściem do jaskini, wpatrując się przez chwilę w swoje dłonie. Z kieszeni wyjął piersiówkę, z której pociągnął solidnego łyka whisky. Dzisiejszy dzień był jego, tylko jego i z nikim nie chciał go dzielić. Wszyscy to wiedzieli, każdy szanował jego decyzję i wyjątkową drażliwość. Każdy potrzebował choć jednego takiego dnia, choć odrobiny świętego spokoju.
Whisky zachybotała leniwie w szklance, kiedy palce mężczyzny zastukały o jej brzeg. Siedząc na wysokim fotelu przed kominkiem milczał jak zaklęty, wpatrując się w ogień. Tego dnia nikt ze służby nie zjawił się w jego pokoju, nikt nie śmiał stanąć mu na drodze i każdy z domowników wiedział, że ten dzień był dla Mathieu jednym z najgorszych dni w roku. Minęło dokładnie dwadzieścia lat od momentu kiedy ojciec zostawił go, ginąc w trakcie polowania na pięknego smoka. Od wydarzeń, które ukształtowały charakter Mathieu czyniąc go tak nieprzystępnym i trudnym w obyciu. Pamiętał dokładnie moment, w którym się dowiedział. Diana zajmowała się różami, poprawiając je w wysokim szklanym flakonie, który runął na posadzę roztrzaskując się na miliony kawałków. Wuj poinformował ją o tragicznej śmierci Anselma. Pamiętał wyraźnie spojrzenie, którym go uraczyli. Zupełnie niewinnego i nieświadomego, kiedy podbiegał radośnie z pytaniem czy tata już wrócił. A potem cała nadzieja zgasła, płomień płonący w jego dziecięcym sercu został brutalnie ugaszony, raz na zawsze. Od kiedy stał się dojrzałym mężczyzną zadawał sobie pytanie czy ojciec byłby z niego zadowolony, czy byłby dumny z tego jakim mężczyzną stał się jego mały chłopiec. Czy byłby rad widząc jego milczącą postawę i niewymówione słowa, które dławił w sobie. Nie pamiętał jak wiele dni milczał po tamtym wydarzeniu.
Linia szczęki zarysowała się mocno. Wściekłość wzbierała w nim za każdym razem, kiedy przywoływał we wspomnieniach ojca. Wtedy czuł się zostawiony, porzucony. Wiedział, że ojciec zginął śmiercią tragiczną, robiąc to, co kochał najbardziej. Tyle mu wystarczyło i jedynie to tłumaczenie akceptował, aby mógł ruszyć dalej. Nigdy tak naprawdę tego nie zrobił. Po śmierci ojca i zgaśnięciu dziecięcej iskierki stał się taki jak teraz. Przestał marzyć o szalonej podróży, wykradnięciu się w jednym z wielu kufrów razem z Tristanem i zrobieniu czego, co nazwano by czystym szaleństwem. Nie chciał podróżować bez ojca, nie chciał być tam z wujem i kuzynem, bo chciał być tam ze swoim tatą. Wtedy to wszystko straciło sens, a on już nigdy nie był taki jak przedtem.
Ciemny kaptur opadł na jego bladą twarz, kiedy drzwi pięknego Château Rose zamykały się za nim. Nikt nie pytał, nikt nie zagadywał, nikt nie litował się nad nim. Nie to było mu potrzebne. Zostawił dom za sobą, wyruszając w samotną drogę. Klify Dover, które znał tak doskonale wydawały mu się tego dnia zupełnie obce, jakby nie chciał jego obecności. Choć wmawiał sobie, że celem tej podróży była próba odzyskania spokoju... wylądował w miejscu budzącym niezliczone wspomnienia. Smocza jama. Spacerując z Anselmem często kierowali się w to miejsce, ojciec pokazywał mu znaleziska, opowiadał ciekawe historie. Pamiętał je jak przez mgłę, zacierające się pod wpływem lat wspomnienia nie były już takie jak kiedyś. Nie wyobrażał sobie, aby kiedykolwiek mógł o nim zapomnieć. Twarz widział na portrecie, ale wspomnienia były jedynie w jego umyśle. Musiał je pielęgnować, aby nie zniknęły. Przechowywanie ich nie miało sensu, kiedy liczyła się pamięć o osobie, której za żadne skarby nie można było zapomnieć.
Usiadł przed wejściem do jaskini, wpatrując się przez chwilę w swoje dłonie. Z kieszeni wyjął piersiówkę, z której pociągnął solidnego łyka whisky. Dzisiejszy dzień był jego, tylko jego i z nikim nie chciał go dzielić. Wszyscy to wiedzieli, każdy szanował jego decyzję i wyjątkową drażliwość. Każdy potrzebował choć jednego takiego dnia, choć odrobiny świętego spokoju.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
19 lipca
Żałoba dotykała właściwie każdego, ponieważ każdy tracił kogoś bliskiego w trakcie trwania swojego życia. Nie mniej była to emocja złożona i potężna, najczęściej atakująca z zaskoczenia i nie odpuszczająca przez długie tygodnie, miesiące, czasem lata. Największy problem z żałobą polegał na tym, że nie było na nią lekarstwa. Medycy nie zwykli w końcu zajmować się ranami 'duchowymi', a te przecież goiły się bardzo długo i zawsze pozostawiały po sobie blizny. Oczywiście przez samo doświadczenie każdy przechodził w indywidualny sposób, ale były pewne kroki, których nie był w stanie uniknąć. Etapy, to może odpowiedniejsze słowo. Jedni woleli milczeć, inni płakać i histeryzować. Niektórzy szukali wsparcia, podczas gdy drudzy zajęci byli wybieraniem dla siebie kryjówki przed światem. Do jakiej grupy zaliczał się Mathieu? Odpowiedź sama zdawała cisnąć się na usta.
Być może nawet Callista winna była uszanować jego decyzję. Pozwolić mu odseparować się od świata i zatracić w rozpaczy. W końcu rozumiała przez co przechodził. Choć była młoda, los zdążył już upomnieć się o Doriana, jej kuzyna i rówieśnika jednocześnie. Wiadomość o jego śmierci była równie nagła co sama tragedia i zaskoczyła wszystkich. Ból? Okrutny. Strata? Nieodżałowana. Ludlow jakimś cudem ucichło nawet bardziej, choć Czarownica nigdy nie przypuszczała, że to możliwe.
Château Rose też wydawało się bardziej milczące, gdy przybyła na miejsce na wezwanie. Krótka notka przekazana przez domowego skrzata nie została nawet podpisana, ale znajomość Lady Avery z młodym Lordem Rosier ciągnęła się na tyle długo, że blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z okoliczności tego konkretnego dnia. Nie przepadała za dziewiętnastym lipca, gdyby ktoś pytał ją o zdanie. Każdego roku o tej porze Mathieu jakby rozpływał się w powietrzu, całkowicie odrzucając wszelkie plany i ignorując wszystkie wiadomości. Wiedział, że ręce młodej szlachcianki były związane przez nieformalny charakter ich związku.
Cóż, to się jednak zmieniło. Teoretycznie nic nie stało już dłużej Calliście na drodze przed zjawieniem się w Kent choćby i bez zapowiedzi. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że była wdzięczna za zaproszenie i zaskoczona, gdy okazało się, że wyszło ono z rąk samej Diane. Kobieta powitała ją wprawdzie uśmiechem, ale był on przepełniony smutkiem. Potem wspólnie udały się na przechadzkę, oddając się rozmowie i jakiś czas potem Callista już w pojedynkę wyruszyła w drogę do lasu. Trasę znała dość dobrze, pokonywali ją z Mathieu niejednokrotnie. Lubił zaglądać do jaskini jeśli akurat byli w pobliżu i Lady Avery nareszcie poznała tego powód.
Tak jak obiecała Diane, blondynka nie musiała szukać mężczyzny daleko. Znajoma postać ukryta pod kapturem majaczyła przed wejściem do jamy, w dłoniach trzymając połyskującą, metalową flaszkę. Rozwiązanie godne prawdziwego Lorda. Topienie smutków w alkoholu było przecież takie szlachetne.
- Witaj najdroższy - nie łudziła się, że go zaskoczy. Z pewnością słyszał z daleka kroki jej stóp na wyschniętej, szeleszczącej ściółce. Być może celowo Czarownica porzuciła też ich zwykłe przywitanie, nie chcąc życzyć Mathieu 'dobrego dnia'.
- Przysłała mnie Twoja matka, chyba łudząc się, że moje towarzystwo z jakiegoś powodu będzie Ci milsze niż jego brak - wyjaśniła, nie kryjąc się z niczym i właściwie nie oczekując od ukochanego nawet odpowiedzi. Na większość tematów zwykli rozmawiać dość otwarcie, poza tym lojalność Avery leżała po stronie Mathieu, tylko i wyłącznie. Mimo wszystko zachowała pewien dystans, choć kosztowało ją to nieco wysiłku. Dłonie rwące się do czułych gestów wcisnęła pod pachy i skrzyżowała na piersi.
Żałoba dotykała właściwie każdego, ponieważ każdy tracił kogoś bliskiego w trakcie trwania swojego życia. Nie mniej była to emocja złożona i potężna, najczęściej atakująca z zaskoczenia i nie odpuszczająca przez długie tygodnie, miesiące, czasem lata. Największy problem z żałobą polegał na tym, że nie było na nią lekarstwa. Medycy nie zwykli w końcu zajmować się ranami 'duchowymi', a te przecież goiły się bardzo długo i zawsze pozostawiały po sobie blizny. Oczywiście przez samo doświadczenie każdy przechodził w indywidualny sposób, ale były pewne kroki, których nie był w stanie uniknąć. Etapy, to może odpowiedniejsze słowo. Jedni woleli milczeć, inni płakać i histeryzować. Niektórzy szukali wsparcia, podczas gdy drudzy zajęci byli wybieraniem dla siebie kryjówki przed światem. Do jakiej grupy zaliczał się Mathieu? Odpowiedź sama zdawała cisnąć się na usta.
Być może nawet Callista winna była uszanować jego decyzję. Pozwolić mu odseparować się od świata i zatracić w rozpaczy. W końcu rozumiała przez co przechodził. Choć była młoda, los zdążył już upomnieć się o Doriana, jej kuzyna i rówieśnika jednocześnie. Wiadomość o jego śmierci była równie nagła co sama tragedia i zaskoczyła wszystkich. Ból? Okrutny. Strata? Nieodżałowana. Ludlow jakimś cudem ucichło nawet bardziej, choć Czarownica nigdy nie przypuszczała, że to możliwe.
Château Rose też wydawało się bardziej milczące, gdy przybyła na miejsce na wezwanie. Krótka notka przekazana przez domowego skrzata nie została nawet podpisana, ale znajomość Lady Avery z młodym Lordem Rosier ciągnęła się na tyle długo, że blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z okoliczności tego konkretnego dnia. Nie przepadała za dziewiętnastym lipca, gdyby ktoś pytał ją o zdanie. Każdego roku o tej porze Mathieu jakby rozpływał się w powietrzu, całkowicie odrzucając wszelkie plany i ignorując wszystkie wiadomości. Wiedział, że ręce młodej szlachcianki były związane przez nieformalny charakter ich związku.
Cóż, to się jednak zmieniło. Teoretycznie nic nie stało już dłużej Calliście na drodze przed zjawieniem się w Kent choćby i bez zapowiedzi. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że była wdzięczna za zaproszenie i zaskoczona, gdy okazało się, że wyszło ono z rąk samej Diane. Kobieta powitała ją wprawdzie uśmiechem, ale był on przepełniony smutkiem. Potem wspólnie udały się na przechadzkę, oddając się rozmowie i jakiś czas potem Callista już w pojedynkę wyruszyła w drogę do lasu. Trasę znała dość dobrze, pokonywali ją z Mathieu niejednokrotnie. Lubił zaglądać do jaskini jeśli akurat byli w pobliżu i Lady Avery nareszcie poznała tego powód.
Tak jak obiecała Diane, blondynka nie musiała szukać mężczyzny daleko. Znajoma postać ukryta pod kapturem majaczyła przed wejściem do jamy, w dłoniach trzymając połyskującą, metalową flaszkę. Rozwiązanie godne prawdziwego Lorda. Topienie smutków w alkoholu było przecież takie szlachetne.
- Witaj najdroższy - nie łudziła się, że go zaskoczy. Z pewnością słyszał z daleka kroki jej stóp na wyschniętej, szeleszczącej ściółce. Być może celowo Czarownica porzuciła też ich zwykłe przywitanie, nie chcąc życzyć Mathieu 'dobrego dnia'.
- Przysłała mnie Twoja matka, chyba łudząc się, że moje towarzystwo z jakiegoś powodu będzie Ci milsze niż jego brak - wyjaśniła, nie kryjąc się z niczym i właściwie nie oczekując od ukochanego nawet odpowiedzi. Na większość tematów zwykli rozmawiać dość otwarcie, poza tym lojalność Avery leżała po stronie Mathieu, tylko i wyłącznie. Mimo wszystko zachowała pewien dystans, choć kosztowało ją to nieco wysiłku. Dłonie rwące się do czułych gestów wcisnęła pod pachy i skrzyżowała na piersi.
The most dangerous woman of all
is the one who refuses to rely on your sword to save her
because she carries her own
Samotność niejednokrotnie okazywała się najlepszym lekarstwem. Mathieu był specyficznym człowiekiem, bardzo głęboko skrywającym własne sekrety, nie potrafiącym okazywać szczerych uczuć, zamkniętym w sobie do granic możliwości. Nie miało znaczenia z kim miał do czynienia, mało kto znał jego wszystkie sekrety i nawet Callista o wielu z nich nie miała pojęcia. To wszystko komplikowało się każdego dnia, a pędząc do dzisiejszej daty... coraz bardziej zamykał się w sobie. Dni mijały, bezpowrotnie, na dążeniu do celu. Chciał, aby ojciec był z niego dumny, z jego postępowania, decyzji, które podejmował. Zabrakło go w najważniejszych momentach życia młodego Rosiera i nawet jeśli cała reszta rodziny starała się wynagrodzić mu w pewien sposób brak ojca, nie byli w stanie zastąpić tej najważniejszej. Matka, ciotka, wuj, Tristan... Łączyły ich więzy krwi, która była dla niego najważniejsza. Zatracał się bezpowrotnie w okolicach połowy lipca, zmęczony ciągłym biegiem, mógł przystanąć choć na chwilę i zastanowić się nad tym wszystkim. Tak łatwo było stracić życie, wystarczyła jedna chwila, aby pożegnać się z tym światem. Tak niewiele, jeden moment, aby zostać jedynie mglistym wspomnieniem w czyjejś pamięci.
Piersiówka błysnęła w lekkich promieniach światła. Oczekiwał uszanowania tradycji, którą sam sobie ustanowił i nie spodziewał się, że to milczenie i ciche zatracanie się zostanie mu odebrane. Podniósł wzrok na Callistę, która pojawiła się nagle. Dzisiejszy dzień nie był najlepszym, jaki mogła sobie wybrać na wizytę u narzeczonego. Uniósł lekko brew ku górze zamroczony alkoholem. Był zmęczony, to nazbyt dawało mu się we znaki.
- Diane Cię tu wysłała? - spytał, podnosząc się powoli. Bez służki, bez opieki, bez przyzwoitki? Tak po prostu samą? Merlin jeden wie co mogło się wydarzyć, gdyby jednak przyszła z kimś. Zapewne rzuciłby pierwsze lepsze czarnomagiczne zaklęcie, kiedy przyszłoby mu do głowy. - Nie potrzebuję dzisiaj towarzystwa. Wróć do domu. - odparł odwracając się tyłem w jej stronę. Jeśli nie chciała poznać tego oblicza bardziej, powinna posłuchać jego rady. Znów pociągnął z piersiówki, nie zważając zupełnie na nic. Callista powinna wiedzieć, że w tym dniu powinna omijać go szerokim łukiem. A jeśli rzeczywiście jego matka postanowiła ratować jego udręczoną duszę w ten sposób, będzie musiał z nią poważnie porozmawiać.
Piersiówka błysnęła w lekkich promieniach światła. Oczekiwał uszanowania tradycji, którą sam sobie ustanowił i nie spodziewał się, że to milczenie i ciche zatracanie się zostanie mu odebrane. Podniósł wzrok na Callistę, która pojawiła się nagle. Dzisiejszy dzień nie był najlepszym, jaki mogła sobie wybrać na wizytę u narzeczonego. Uniósł lekko brew ku górze zamroczony alkoholem. Był zmęczony, to nazbyt dawało mu się we znaki.
- Diane Cię tu wysłała? - spytał, podnosząc się powoli. Bez służki, bez opieki, bez przyzwoitki? Tak po prostu samą? Merlin jeden wie co mogło się wydarzyć, gdyby jednak przyszła z kimś. Zapewne rzuciłby pierwsze lepsze czarnomagiczne zaklęcie, kiedy przyszłoby mu do głowy. - Nie potrzebuję dzisiaj towarzystwa. Wróć do domu. - odparł odwracając się tyłem w jej stronę. Jeśli nie chciała poznać tego oblicza bardziej, powinna posłuchać jego rady. Znów pociągnął z piersiówki, nie zważając zupełnie na nic. Callista powinna wiedzieć, że w tym dniu powinna omijać go szerokim łukiem. A jeśli rzeczywiście jego matka postanowiła ratować jego udręczoną duszę w ten sposób, będzie musiał z nią poważnie porozmawiać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Callista nie miała wątpliwości, że Mathieu dobrze czuł się w pojedynkę. W jej wspomnieniach sprzed ich oficjalnego zapoznania przypominał jakiś cień zawsze trzymający się na uboczu. Oczywiście to tylko potwierdzało przekonanie o tym, że przeciwieństwa się przyciągają, bo kto jak kto, ale Avery kochała być w centrum zainteresowania. Jej kreacje, makijaż a nawet gesty zawsze miały na celu zwrócenie uwagi innych. Nie można jednak powiedzieć aby przyćmiewała swego narzeczonego. Stanowiła raczej jego przebojowe dopełnienie. Poza tym wszystko zmieniało się kiedy zostawali sami, bo dopiero wtedy oboje mogli spokojnie porzucić aktorską grę i zdobyć się na szczerość. Ta oczywiście Calliście przychodziła zdecydowanie prościej niż Rosierowi, ale blondynka miała lata wprawy w wyciąganiu mężczyzny z jego 'skorupy'. Było jej też prościej o tyle, że kłamstwo mijało się z celem, kiedy prawdę potrafiła wyczytać z atramentowo czarnych tęczówek. Zawsze bawiło ją określanie Mathieu jako enigmatycznego czy tajemniczego, bo dla niej stanowił w większości otwartą księgę. Otwartą na tyle, że praktycznie mogła przewidzieć jak zareaguje na niespodziewaną wizytę.
Nie pomyliła się. Młody Lord niewiele chciał mieć z nią dziś do czynienia. Może nawet odebrałaby to osobiście, gdyby zasada nie tyczyła sie dosłownie każdej osoby na tej planecie. Tymczasem w milczeniu obserwowała jak Czarodziej wstaje powoli ze swojego pieńka.
- Dokładnie to jej powiedziałam, ale obawiam się, że to może być swoisty test - westchnęła blondynka, słowa kierując już w stronę szerokich ramion Rosiera, który dość ostentacyjnie zaprezentował jej swoje plecy - .. który zapewne obleje wracając do Chateau w pojedynkę - dodała nieco ciszej, bo w obecnym stanie raczej niewiele obchodził Mathieu jej problem. Nie powinno jej tam w ogóle być, ale sama była sobie winna, że dała się w to ściągnąć. Widocznie bardziej od gniewu Różanego Rycerza bała się odmówić przysługi przyszłej teściowej.
- Dała mi również to - z sekretnej kieszeni swojej letniej sukienki młoda Avery wyciągnęła średnich rozmiarów fotografię, z którą w końcu zdecydowała się zbliżyć bliżej mężczyzny - Zawsze słyszałam, że jesteś do niego podobny, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo cherie.
Nie pomyliła się. Młody Lord niewiele chciał mieć z nią dziś do czynienia. Może nawet odebrałaby to osobiście, gdyby zasada nie tyczyła sie dosłownie każdej osoby na tej planecie. Tymczasem w milczeniu obserwowała jak Czarodziej wstaje powoli ze swojego pieńka.
- Dokładnie to jej powiedziałam, ale obawiam się, że to może być swoisty test - westchnęła blondynka, słowa kierując już w stronę szerokich ramion Rosiera, który dość ostentacyjnie zaprezentował jej swoje plecy - .. który zapewne obleje wracając do Chateau w pojedynkę - dodała nieco ciszej, bo w obecnym stanie raczej niewiele obchodził Mathieu jej problem. Nie powinno jej tam w ogóle być, ale sama była sobie winna, że dała się w to ściągnąć. Widocznie bardziej od gniewu Różanego Rycerza bała się odmówić przysługi przyszłej teściowej.
- Dała mi również to - z sekretnej kieszeni swojej letniej sukienki młoda Avery wyciągnęła średnich rozmiarów fotografię, z którą w końcu zdecydowała się zbliżyć bliżej mężczyzny - Zawsze słyszałam, że jesteś do niego podobny, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo cherie.
The most dangerous woman of all
is the one who refuses to rely on your sword to save her
because she carries her own
Smocza jama
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent