Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Smocza jama
Strona 16 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Smocza jama
Smocza jama to rozległa jaskinia ciągnąca się pod lasami w pobliżu miasta; wiele setek lat temu była gniazdem zamieszkanym przez jednego z białych smoków - Cataractusa - który przeszedł do mugolskich legend jako smok wykradający i pożerający dziewczęta z pobliskich wiosek. Nie było w tym krztyny prawdy, kiedy Cataractus pojawiał się nad mugolską wioską, zwykle nie pozostawało z niej nic. Dziś nie mieszkają tu smoki, częściej spotykają się tu dzieciaki z okolicznych miejscowości, zwabione budzącą dreszczyk emocji legendą i przyciągnięte urokliwym tajemniczym miejscem.
Rzuć kością k100:
1-20: znajdujesz osmolony kamień, kiedyś musiał zostać spalony przez smoka;
21-50: znajdujesz coś, co wygląda na kość i jest duże - najpewniej należała do prawdziwego smoka;
51-70: znajdujesz pozostałości po świeżym posiłku - czy to możliwe, by smoki z pobliskiego rezerwatu jednak czasem wciąż zapuszczały się w to miejsce?
71-100: wtem od jednego z węższych, zbyt wąskich dla człowieka korytarzy smoczej jamy, wydobywa się piskliwy wrzask; niewielkie białe smoczę wypadło spomiędzy kamieni i wnet uderzyło w kierunku światła, błyskawicznie opuszczając jaskinię. Nie zdążyłeś się mu przyjrzeć, ale stworzenie i tak zrobiło wrażenie.
Lokacja zawiera kościRzuć kością k100:
1-20: znajdujesz osmolony kamień, kiedyś musiał zostać spalony przez smoka;
21-50: znajdujesz coś, co wygląda na kość i jest duże - najpewniej należała do prawdziwego smoka;
51-70: znajdujesz pozostałości po świeżym posiłku - czy to możliwe, by smoki z pobliskiego rezerwatu jednak czasem wciąż zapuszczały się w to miejsce?
71-100: wtem od jednego z węższych, zbyt wąskich dla człowieka korytarzy smoczej jamy, wydobywa się piskliwy wrzask; niewielkie białe smoczę wypadło spomiędzy kamieni i wnet uderzyło w kierunku światła, błyskawicznie opuszczając jaskinię. Nie zdążyłeś się mu przyjrzeć, ale stworzenie i tak zrobiło wrażenie.
Cicho stąpał korytarzem, aż omal nie potknął się o coś dużego i twardego. Warknął pod nosem, zły na to nieporadne ciało i gorszy niż w wilczym ciele zmysł wzroku. Zmrużył oczy, przypatrując się dziwnemu znalezisku. Wyglądało jak... pyszna, smakowita kość!
Zapominając na moment o zaginionej kobiecie i wilczym warkocie dobiegającym z korytarza, kucnął przy dziwnym obiekcie aby go obwąchać. Ostrożnie polizał kość, ale wcale nie była smakowita. Ani ludzka. Ani chyba nawet zwierzęca. Skrzywił się z niesmakiem, czując w ustach smak spalenizny, a potem wyprostował się i poszedł dalej. Ciekawe, co tutaj mieszkało? Miał nadzieję, że nie zaatakowało to tamtej kobiety. Nie był pewien, czy chciałby walczyć z czymś tak dużym.
Im bardziej zbliżał się w kierunku warkotu, tym bardziej rozpoznawał jednak pokrewieństwo z obecnym tu zwierzęciem. Omal nie wydobył z siebie tożsamego, gardłowego warkotu, w odpowiedzi na odgłosy wilka. A może wilczycy? Nie był pewien, z rosnącą frustracją uświadamiając sobie, że w tym głupim ciele nie potrafi porozumiewać się ze zwierzętami. No nic. I tak da sobie radę. Był wilkiem, był wilkołakiem, był potężny w porównaniu do zwyczajnych zwierząt. Był silny i miał to dziwne drewienko przy boku!
Po chwili trafił do odpowiedniego korytarza, podążając za zapachem i odgłosami. Zmrużył oczy, usiłując wypatrzeć zwierzę i po chwili dojrzał w ciemności wilczy kształt, futro, ogon. Spróbował ukryć się w cieniu, tak jak zrobiłby gdyby był wilkołakiem, kierując się zwierzęcym instynktem.
Zapomniał. Zapomniał, że jest człowiekiem i że ludzka samica zareaguje jak czarodziejka. Nagle w korytarzu rozbłysło światło, całkowicie wybijając go z równowagi. Rozproszony, nie zwrócił uwagi na uspokajające słowa Forsythii, kierowane do zwierzęcia. Sam zareagował niczym zwierzę, panikując i warcząc agresywnie - a potem, niewiele myśląc, rzucił się do przodu. Na wilka, czy na Forsythię? Sam już nie wiedział, obie zlały się w jego jaźni w jedno, a instynkt krzyczał: ZAGROŻENIE.
-RAAAAAAAHHHHH!!!! - wrzasnął, polegając na sile własnych mięśni, którymi chciał chwycić pierwsze, co mu w ręce wpadło. Czyli chyba wilczy ogon.
rzuty...
krytyczne 1 ukrywanie się, 3 atak, wilk (wilczyca?) ma 98 na spostrzegawczość i 83 na atak lub obronę
Zapominając na moment o zaginionej kobiecie i wilczym warkocie dobiegającym z korytarza, kucnął przy dziwnym obiekcie aby go obwąchać. Ostrożnie polizał kość, ale wcale nie była smakowita. Ani ludzka. Ani chyba nawet zwierzęca. Skrzywił się z niesmakiem, czując w ustach smak spalenizny, a potem wyprostował się i poszedł dalej. Ciekawe, co tutaj mieszkało? Miał nadzieję, że nie zaatakowało to tamtej kobiety. Nie był pewien, czy chciałby walczyć z czymś tak dużym.
Im bardziej zbliżał się w kierunku warkotu, tym bardziej rozpoznawał jednak pokrewieństwo z obecnym tu zwierzęciem. Omal nie wydobył z siebie tożsamego, gardłowego warkotu, w odpowiedzi na odgłosy wilka. A może wilczycy? Nie był pewien, z rosnącą frustracją uświadamiając sobie, że w tym głupim ciele nie potrafi porozumiewać się ze zwierzętami. No nic. I tak da sobie radę. Był wilkiem, był wilkołakiem, był potężny w porównaniu do zwyczajnych zwierząt. Był silny i miał to dziwne drewienko przy boku!
Po chwili trafił do odpowiedniego korytarza, podążając za zapachem i odgłosami. Zmrużył oczy, usiłując wypatrzeć zwierzę i po chwili dojrzał w ciemności wilczy kształt, futro, ogon. Spróbował ukryć się w cieniu, tak jak zrobiłby gdyby był wilkołakiem, kierując się zwierzęcym instynktem.
Zapomniał. Zapomniał, że jest człowiekiem i że ludzka samica zareaguje jak czarodziejka. Nagle w korytarzu rozbłysło światło, całkowicie wybijając go z równowagi. Rozproszony, nie zwrócił uwagi na uspokajające słowa Forsythii, kierowane do zwierzęcia. Sam zareagował niczym zwierzę, panikując i warcząc agresywnie - a potem, niewiele myśląc, rzucił się do przodu. Na wilka, czy na Forsythię? Sam już nie wiedział, obie zlały się w jego jaźni w jedno, a instynkt krzyczał: ZAGROŻENIE.
-RAAAAAAAHHHHH!!!! - wrzasnął, polegając na sile własnych mięśni, którymi chciał chwycić pierwsze, co mu w ręce wpadło. Czyli chyba wilczy ogon.
rzuty...
krytyczne 1 ukrywanie się, 3 atak, wilk (wilczyca?) ma 98 na spostrzegawczość i 83 na atak lub obronę
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wydawało się, że zadanie było proste - ukrycie się w cieniu zapewnianym przez wnękę w ścianie jaskini, obserwacja, atak; wprawiony w tropieniu czarnoksiężników Michael znał ten schemat doskonale, kierujący nim wilk - jeszcze lepiej. A jednak - żaden z nich nie przewidział nagłego rozbłysku światła, który pojawił się w korytarzu, przywołany przez Forsythię; wyczulone zmysły stały się ich wrogiem, blask na krótką chwilę ich oślepił - to jednak wystarczyło, by wszystkie starania spełzły na niczym. Przed oczami zamajaczyła jasność, a później nieprzenikniona czerń, rozjaśniana migającymi szybko plamkami; aurorowi zakręciło się w głowie, a próbując się wycofać, ukryć w załamaniu jaskini, natrafił stopą na coś kruchego, co - skruszone pod ciężkim butem - ostrzegło czającą się na Forsythię wilczycę. W przeciwieństwie do zdezorientowanego Michaela, zwierzę zareagowało błyskawicznie, bez trudu umykając przed wymierzonym w niego atakiem, a później rzucając się na mężczyznę, łapami uderzając go w klatkę piersiową i z impetem posyłając go na ziemię - po drodze zahaczając o dziwną, wyrastającą ze ściany roślinę, która - poruszona - wyrzuciła z siebie chmurę srebrzącego się pyłu. Migotliwe drobinki zawirowały w oświetlonej jasno przestrzeni, opadając powoli i przyklejając się Michaelowi do włosów, skóry twarzy, dłoni, ubrania; niemożliwe do starcia, zaczęły mienić się na nim niczym najprawdziwszy brokat, tym jaśniej, im więcej padało na niego światła. Odbijał je - świecił w ciemnościach jak blady księżyc, widoczny doskonale dla każdego, kto znalazłby się w odległości kilkunastu metrów.
Wilczyca odskoczyła, lądując miękko w niedalekiej odległości i wlepiając w niego jasne ślepia; warczała cicho, szykując się do kolejnego ataku.
Michael, nieznana roślina oblepiła cię przypominającym brokat pyłem, który - w zetknięciu z jakimkolwiek źródłem światła - będzie mienił się srebrzyście, zwracając na ciebie uwagę otoczenia. Pyłu nie da się usunąć wodą ani drapaniem, nie podda się też żadnej czyszczącej magii - pozostanie na twojej skórze i włosach do końca fabularnego tygodnia. W tym czasie otrzymujesz karę -20 do wszystkich rzutów na ukrywanie się, a ST trafienia w ciebie zaklęciem spada o 5.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Wilczyca odskoczyła, lądując miękko w niedalekiej odległości i wlepiając w niego jasne ślepia; warczała cicho, szykując się do kolejnego ataku.
Michael, nieznana roślina oblepiła cię przypominającym brokat pyłem, który - w zetknięciu z jakimkolwiek źródłem światła - będzie mienił się srebrzyście, zwracając na ciebie uwagę otoczenia. Pyłu nie da się usunąć wodą ani drapaniem, nie podda się też żadnej czyszczącej magii - pozostanie na twojej skórze i włosach do końca fabularnego tygodnia. W tym czasie otrzymujesz karę -20 do wszystkich rzutów na ukrywanie się, a ST trafienia w ciebie zaklęciem spada o 5.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Usłyszała coś za sobą, a potem nastąpił krzyk, którego nijak się nie spodziewała. Wpadła chyba w większy szok, niżeli wilczyca, która postanowiła przez to wszystko przypuścić atak. Panna Crabbe cofnęła się kilka kroków, choć uszkodzona kostka wyraźnie dawała jej się we znaki. Ścisnęła różdżkę i przez chwilę sądziła, że Auror zostanie – dosłownie – pożarty przez zwierzę. Proces oswajania stworzenia nie miał być już tak łatwy, więc trzeba było sięgnąć po ostrzejsze środki. – Drętwota – rzuciła w kierunku wilczycy, chcąc jak najprędzej uspokoić sytuację. – Incarcerous – liny związały wilczycę na wszelki wypadek i dopiero wtedy zwróciła się w kierunku Tonksa i przekrzywiła lekko głowę, pobieżnie szukając obrażeń, lecz takowych nie dostrzegała. – Wszystkie rozumy pozjadałeś? Bawisz się w jakiegoś mitycznego Fenrira i udajesz króla wilków? – pokręciła głową, wzdychając ciężko. Pokuśtykała w kierunku Michaela, a potem uklęknęła obok niego i spróbowała otrzepać go z srebrzystego pyłu, lecz nic to nie dawało. Przyjrzała się w świetle swojego zaklęcia czy nic mu nie było, jednak tak na dobrą sprawę wiele stwierdzić nie potrafiła, na pewno nie widziała żadnej krwi. O tyle dobrze. Kaptur opadł z jej głowy, pozwalając by ciemne włosy opadły, roznosząc zapach mocnych perfum.
Chwilę przyglądała się Michaelowi, aż w końcu zaśmiała się pod nosem. Też przyszło im się spotkać po latach, w tak przypadkowy sposób. Przesunęła dłonią po jego policzku, nie dając za wygraną tym drobinkom, które przyczepiły się zmierzwionej brody. Pamiętała gładkość jego skóry te parę lat temu, gdy sunęła już tak po niej palcami, lecz teraz była drapiąca i nieprzyjemna dla delikatnej skóry jej palców. – Bohaterski jak zawsze – mruknęła z rozbawieniem i pokręciła głową. Po jego wygłupie, najwyraźniej przeszła jej niepewność względem jego osoby. Pamiętała wesołego Michaela, pełnego werwy i chęci do tańca, korzystania z tego co oferowała mu młodość. Przez chwilę wyglądała jakby chciała powiedzieć coś więcej, lecz słowa odeszły zaraz za tym gdy przypomniała sobie dlaczego się rozstali, jak się rozstali i... kim właściwie teraz był. Melancholia wróciła do jej oczu, a dłoń zjechała z twarzy na pierś mężczyzny, zostają tam na krótką chwilę. Potem zerknęła na wilczycę, a później zerknęła w głąb tunelu, z którego przybył były mężczyzna. – Wiesz jak stąd wyjść? – było to wręcz pytanie retoryczne, przecież jakoś tutaj trafił, prawda? Wróciła spojrzeniem na Michaela, a potem spróbowała się podnieść, choć boląca kostka skutecznie jej to utrudniała.
Chwilę przyglądała się Michaelowi, aż w końcu zaśmiała się pod nosem. Też przyszło im się spotkać po latach, w tak przypadkowy sposób. Przesunęła dłonią po jego policzku, nie dając za wygraną tym drobinkom, które przyczepiły się zmierzwionej brody. Pamiętała gładkość jego skóry te parę lat temu, gdy sunęła już tak po niej palcami, lecz teraz była drapiąca i nieprzyjemna dla delikatnej skóry jej palców. – Bohaterski jak zawsze – mruknęła z rozbawieniem i pokręciła głową. Po jego wygłupie, najwyraźniej przeszła jej niepewność względem jego osoby. Pamiętała wesołego Michaela, pełnego werwy i chęci do tańca, korzystania z tego co oferowała mu młodość. Przez chwilę wyglądała jakby chciała powiedzieć coś więcej, lecz słowa odeszły zaraz za tym gdy przypomniała sobie dlaczego się rozstali, jak się rozstali i... kim właściwie teraz był. Melancholia wróciła do jej oczu, a dłoń zjechała z twarzy na pierś mężczyzny, zostają tam na krótką chwilę. Potem zerknęła na wilczycę, a później zerknęła w głąb tunelu, z którego przybył były mężczyzna. – Wiesz jak stąd wyjść? – było to wręcz pytanie retoryczne, przecież jakoś tutaj trafił, prawda? Wróciła spojrzeniem na Michaela, a potem spróbowała się podnieść, choć boląca kostka skutecznie jej to utrudniała.
Poczuł na torsie mocne uderzenie łap, a potem - przez krótki moment - nie czuł nic. Poza mglistą i bardzo nieśmiałą myślą, że może jednak nie był wilkiem. Nie teraz. Upadł i na moment zaparło mu dech - z impetu uderzenia o ziemię, ale też z powodu srebrnego pyłu, który zawirował wkoło. Rozkaszlał się, a nieznajoma, znajoma, Forsythia, zdążyła w tym czasie spacyfikować wilczycę. Spojrzał szeroko otwartymi oczyma najpierw na zwierzę, a potem na brunetkę. Cały świecił na srebrno, a w jego źrenicach tańczyły złote iskry.
-Fenrrrrirrrr. - powtórzył za kobietą, a imię króla wilków zawarczało miękko w jego ustach. Fenrir, Fenrir, Fenrir. -Fenrir. Podoba mi się. - uśmiechnął się wilczo, spoglądając na Forsythię zza srebrnej mgły.
Nigdy nie miałem imienia.
-Mityczny krrról wilków? - dodał, a w jego drapieżnym tonie zadźwięczała niecierpliwa nuta. Wyraźnie go zaciekawiła, chciał usłyszeć więcej. Imię wybiera się tylko raz, nie można tego robić pochopnie. Tak czy siak, brzmiało o wiele lepiej, niż nudne "Michael" nudziarza.
Kobieta podeszła bliżej, a on wciągnął powietrze nosem. Pyłek łaskotał go w twarz, ale zapach był znajomy, niosąc za sobą woń wspomnień. Skąd nudziarz ją znał? Większość jego pamięci była, oczywiście, przeraźliwie nudna, ale relacja z kruczowłosą samicą wydawała się zadziwiająco ciekawa. Chciał dowiedzieć się więcej i...
...nie wiedział, czy to zanurzenie się we wspomnieniach nudziarza go przebudziło. Czy może raczej był to dotyk kobiecej dłoni? Ciepły, poruszający w nim dziwną tęsknotę, elektryzujący.
-Forsythia. - wydusił. Nie, nie, nie, zaprotestował Fenrir z drapieżną pasją, ale za późno. Forsythia mogła jeszcze poczuć gorąco na zaczerwienionych policzkach Michaela, a on spojrzał na nią przytomniej, zdumiony i zawstydzony.
Czy to sen?
-Co my tu robimy...? - spojrzenie miał rozbiegane, w głowie mu wrzało, coś było nie tak. Mimo wszystko, uśmiechnął się łagodnie na dźwięk jej słów. Bohaterski, jak zawsze. Chciałby być bohaterski. Wtedy, gdy znosił kosza od panny Crabbe. Gdy umierała Astrid. Gdy Olav patrzył na niego tak... oskarżycielsko.
Czy serce może pęknąć trzykrotnie i nadal bić?
-Myślałem, że już nigdy się nie zobaczymy. - wyrwało mu się, bo tak przecież to szło. Przywiązywał się do kogoś, a potem wszystko psuł. -Jak się masz? - proszę, przynajmniej ty miej się dobrze.
-Twoja noga...? - zapytał z troską, marszcząc brwi. Poderwał się na nogi i delikatnie chwycił Forsythię za łokcie, pomagając jej złapać równowagę. To było jak taniec, tylko, że teraz jedyną muzyką było zbyt szybkie bicie jego serca.
No proszę.
Fenrir, jak zawsze, rozumiał emocje nieco lepiej od Michaela. No proszę.
-Fenrrrrirrrr. - powtórzył za kobietą, a imię króla wilków zawarczało miękko w jego ustach. Fenrir, Fenrir, Fenrir. -Fenrir. Podoba mi się. - uśmiechnął się wilczo, spoglądając na Forsythię zza srebrnej mgły.
Nigdy nie miałem imienia.
-Mityczny krrról wilków? - dodał, a w jego drapieżnym tonie zadźwięczała niecierpliwa nuta. Wyraźnie go zaciekawiła, chciał usłyszeć więcej. Imię wybiera się tylko raz, nie można tego robić pochopnie. Tak czy siak, brzmiało o wiele lepiej, niż nudne "Michael" nudziarza.
Kobieta podeszła bliżej, a on wciągnął powietrze nosem. Pyłek łaskotał go w twarz, ale zapach był znajomy, niosąc za sobą woń wspomnień. Skąd nudziarz ją znał? Większość jego pamięci była, oczywiście, przeraźliwie nudna, ale relacja z kruczowłosą samicą wydawała się zadziwiająco ciekawa. Chciał dowiedzieć się więcej i...
...nie wiedział, czy to zanurzenie się we wspomnieniach nudziarza go przebudziło. Czy może raczej był to dotyk kobiecej dłoni? Ciepły, poruszający w nim dziwną tęsknotę, elektryzujący.
-Forsythia. - wydusił. Nie, nie, nie, zaprotestował Fenrir z drapieżną pasją, ale za późno. Forsythia mogła jeszcze poczuć gorąco na zaczerwienionych policzkach Michaela, a on spojrzał na nią przytomniej, zdumiony i zawstydzony.
Czy to sen?
-Co my tu robimy...? - spojrzenie miał rozbiegane, w głowie mu wrzało, coś było nie tak. Mimo wszystko, uśmiechnął się łagodnie na dźwięk jej słów. Bohaterski, jak zawsze. Chciałby być bohaterski. Wtedy, gdy znosił kosza od panny Crabbe. Gdy umierała Astrid. Gdy Olav patrzył na niego tak... oskarżycielsko.
Czy serce może pęknąć trzykrotnie i nadal bić?
-Myślałem, że już nigdy się nie zobaczymy. - wyrwało mu się, bo tak przecież to szło. Przywiązywał się do kogoś, a potem wszystko psuł. -Jak się masz? - proszę, przynajmniej ty miej się dobrze.
-Twoja noga...? - zapytał z troską, marszcząc brwi. Poderwał się na nogi i delikatnie chwycił Forsythię za łokcie, pomagając jej złapać równowagę. To było jak taniec, tylko, że teraz jedyną muzyką było zbyt szybkie bicie jego serca.
No proszę.
Fenrir, jak zawsze, rozumiał emocje nieco lepiej od Michaela. No proszę.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Czy on był pijany? A może na jakichś narkotykach? A może tak bardzo zmieniło im się poczucie humoru? Uniosła jedną brew wyżej, przysłuchując się, jak Tonks powtarzał imię olbrzymiego wilka z mitologii skandynawskiej. Nie bardzo rozumiała również, do czego odnosiły się słowa „podoba mi się”, lecz już w to nie wnikała, szczególnie że padło pytanie. Zarażona przez kochaną Aquilę pasją do historii magii, kojarzyła te najważniejsze mity z historii, a będąc przez chwilę w nordyckiej części Europy, udało jej się usłyszeć kilka opowieści z ust rodowitych mieszkańców. – Powiedzmy, że król – stwierdziła z przymrużeniem oka, gdyż potraktowała to jako swoiste uproszenie. Jak inaczej nazwać stworzenie, które podobno podczas ziewania dotykało szczęką nieba, a żuchwą ziemi? Właściwie wciąż wracała myślami do tego, czy takie stworzenia faktycznie istniały. Wiele okazów z mitów okazało się faktyczną fauną, którą sklasyfikowano i zbadano, lecz pozostawał wciąż ogrom niezbadanych cudów, które prosiły się o odkrycie. Czy mogłaby być pierwszą, która odnalazłaby mitycznego Fenrira? A może odpowiadałaby za odkrycie ośmionogich koni? Jej marzeniem było móc pochwalić się takimi krokami w karierze badawczej, wystarczyło przecież zgromadzić odpowiednią dokumentację i zaprezentować Ministerstwu korzyści płynące z finansowania takiego przedsięwzięcia. Jednak… odnosiła wrażenie, że jej argumenty nie przypadłyby do gustu obecnie panującym lub zostałaby zbyta, na rzecz kogoś, kto przybył z projektami umacniającymi Czarnego Pana. – Największy wilk ze wszystkich – dodała po chwili, zdając sobie sprawę, jak oszczędna była jej odpowiedź, chociaż ta również nie przekazywała konkretnej wiedzy.
Słysząc swe imię, nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, choć ton, w jakim wydusił to Tonks, nieco ją zdziwił. Tak nagle nastąpiła jakaś zmiana, stał się… inny. Czy rzekła coś nie tak? Przeanalizowała pobieżnie swe słowa, lecz ewidentnie nie powiedziała niczego, co mogłoby przywołać taką reakcję. Dopiero pytanie całkowicie wybiło ją ze względnej harmonii, jaką przez ulotną chwilę zyskała. – Jak to… co my tu robimy? Spadłam, a ty… - mówiła, zadzierając lekko głowę w kierunku wyrwy na sklepieniu tunelu. Nawet nie wiedziała, jakim cudem się przez nią przecisnęła bez rozdzierania ciuchów, a może tych rozdarć po prostu nie widziała. – A ty jakimś cudem mnie znalazłeś – dodała, wracając do niego spojrzeniem. – Upadek odebrał ci pamięć? – zapytała, marszcząc lekko brwi w zmartwieniu. Nie wyglądało to przecież, aż tak poważnie, więc co się stało? Chciała już zadawać kolejne pytania, lecz on był szybszy ze swoim stwierdzeniem, wybitnie kruszącym serce młodej czarownicy. Ile razy miała jeszcze wracać myślami do tego, że kogoś skrzywdziła? Dlaczego nie potrafiła ulokować, uczuć w kimś odpowiednim. Ach, no tak… Bo gdy to zrobiła, to ojciec postarał się o to, aby ten ktoś nie przeżył. Choć nie to stary Crabbe miał na celu, to tak stało się i już. Wzdrygnęła się lekko na wyobrażenie trupa uderzającego o ziemię po upadku z ogromnej wysokości. A gdyby tak się stało z nią w tej chwili, gdy spadała przez swój opaczny krok? Mimowolnie ścisnęła lekko palce na piersi Tonksa na tę myśl, odpuszczając po chwili. I kolejne pytanie. Odwróciła wzrok na wilczycę spętaną liną, myśląc o tym, że nie mogła jej tak zostawić, biedne stworzenie umarłoby tutaj samotnie. – Trzeba ją uwolnić, gdy będziemy odchodzić – zauważyła, pomijając całkowicie zadane pytanie. Co miała mu odpowiedź? Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie zdania, które określiłoby to wszystko, co przeżyła.
Gdyby nie wsparcie Michaela przy wstawaniu, najpewniej wylądowałaby dłońmi znów na wilgotnej ziemi, więc skorzystała z jego pomocy. – Dziękuję – mruknęła, spoglądając na własne buty. – Chyba skręciłam kostkę… lub zwichnęłam, nie mam pojęcia – westchnęła, podnosząc stopę lekko do góry i próbując pokręcić nią w powietrzu, lecz ból uniemożliwił jej tę próbę. Skrzywiła się, powoli pozwalając opaść stopie na podłoże, a zaraz potem spróbowała – oczywiście, uparciuch z wysoko zadartą brodą – iść sama, wzdłuż ściany. Niestety, z marnym skutkiem, bo już po kilku krokach przystanęła, opierając się o ścianę. – Znasz jakieś zaklęcie, aby chociaż przestało boleć? – zapytała, zerkając z nadzieją w stronę Tonksa.
Słysząc swe imię, nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, choć ton, w jakim wydusił to Tonks, nieco ją zdziwił. Tak nagle nastąpiła jakaś zmiana, stał się… inny. Czy rzekła coś nie tak? Przeanalizowała pobieżnie swe słowa, lecz ewidentnie nie powiedziała niczego, co mogłoby przywołać taką reakcję. Dopiero pytanie całkowicie wybiło ją ze względnej harmonii, jaką przez ulotną chwilę zyskała. – Jak to… co my tu robimy? Spadłam, a ty… - mówiła, zadzierając lekko głowę w kierunku wyrwy na sklepieniu tunelu. Nawet nie wiedziała, jakim cudem się przez nią przecisnęła bez rozdzierania ciuchów, a może tych rozdarć po prostu nie widziała. – A ty jakimś cudem mnie znalazłeś – dodała, wracając do niego spojrzeniem. – Upadek odebrał ci pamięć? – zapytała, marszcząc lekko brwi w zmartwieniu. Nie wyglądało to przecież, aż tak poważnie, więc co się stało? Chciała już zadawać kolejne pytania, lecz on był szybszy ze swoim stwierdzeniem, wybitnie kruszącym serce młodej czarownicy. Ile razy miała jeszcze wracać myślami do tego, że kogoś skrzywdziła? Dlaczego nie potrafiła ulokować, uczuć w kimś odpowiednim. Ach, no tak… Bo gdy to zrobiła, to ojciec postarał się o to, aby ten ktoś nie przeżył. Choć nie to stary Crabbe miał na celu, to tak stało się i już. Wzdrygnęła się lekko na wyobrażenie trupa uderzającego o ziemię po upadku z ogromnej wysokości. A gdyby tak się stało z nią w tej chwili, gdy spadała przez swój opaczny krok? Mimowolnie ścisnęła lekko palce na piersi Tonksa na tę myśl, odpuszczając po chwili. I kolejne pytanie. Odwróciła wzrok na wilczycę spętaną liną, myśląc o tym, że nie mogła jej tak zostawić, biedne stworzenie umarłoby tutaj samotnie. – Trzeba ją uwolnić, gdy będziemy odchodzić – zauważyła, pomijając całkowicie zadane pytanie. Co miała mu odpowiedź? Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie zdania, które określiłoby to wszystko, co przeżyła.
Gdyby nie wsparcie Michaela przy wstawaniu, najpewniej wylądowałaby dłońmi znów na wilgotnej ziemi, więc skorzystała z jego pomocy. – Dziękuję – mruknęła, spoglądając na własne buty. – Chyba skręciłam kostkę… lub zwichnęłam, nie mam pojęcia – westchnęła, podnosząc stopę lekko do góry i próbując pokręcić nią w powietrzu, lecz ból uniemożliwił jej tę próbę. Skrzywiła się, powoli pozwalając opaść stopie na podłoże, a zaraz potem spróbowała – oczywiście, uparciuch z wysoko zadartą brodą – iść sama, wzdłuż ściany. Niestety, z marnym skutkiem, bo już po kilku krokach przystanęła, opierając się o ścianę. – Znasz jakieś zaklęcie, aby chociaż przestało boleć? – zapytała, zerkając z nadzieją w stronę Tonksa.
Król, największy wilk ze wszystkich...
Uśmiechnął się drapieżnie.
Fenrir. Postanowione.
Nadał sobie imię i poczuł się silniejszy. Wokół wciąż wirowała chmura srebrnego pyłu, a on zobaczył w niej najpierw wilka, potem człowieka, siebie. Skoro miał imię, to nie był już tylko głosem, tylko potworem, był kimś.
I postara się, żeby nudziarz Michael Tonks o nim nie zapomniał.
Poczucie triumfu było krótkie, ulotne. Nie spodziewał się, jak szybko nudziarz i kruczowłosa zdołają go rozbroić, zdusić, spętać. Jednym gestem.
-To ty... - zdążył wydusić, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczyma, topniejąc pod wpływem jej dotyku. To ciebie widziałem w jego wspomnieniach, to ciebie starał się nie wspominać, to przez ciebie wyjechał do Norwegii, to... dzięki tobie tu jestem?. Nie zdążył już nic powiedzieć, tylko skrzywić się lekko - i nudziarz powrócił, wpatrując się w Forsythię z mieszanką zaskoczenia, nostalgii i czułości. Michael zamrugał, strasznie bolała go głowa.
Spadła? Znalazł ją? Pamiętał tylko podejrzenie, że w lesie są dementorzy, własny strach, wycie wil...Fenrira. Dobre sobie, od kiedy nazywasz się Fenrir? Pasożyty nie mają imion. - pomyślał, nie wiedząc, że jeszcze tej myśli pożałuje. Zepchnął wilka w ciemność i skupił się na Forsythii, nie wiedząc, czy jest jawą czy snem - ale jej dotyk był taki prawdziwy...
-Uderzyłem się w głowę? - zmarszczył lekko brwi, bo był przekonany, że w sumie to nie... ale nie chciał wyjść przy Sythii na wariata. Serce i tak waliło mu zbyt mocno, a gorąco uderzyło do policzków.
Ty to naprawdę jesteś kiepski w te klocki. - syknął złośliwie Fenrir, nie dając za wygraną.
-To twoje zaklęcie? - nie pamiętał, tylko mgliste przebłyski, kość i wilka i pył... Zaraz spłonie z zażenowania. -Rzuć Finite, jak się wycofamy. - trudno było mu zebrać myśli, gdy jej palce zaciskały się na jego koszuli. Na dłoni Forsythii pozostanie trochę srebrnego pyłu, trudno będzie go zmyć.
Pomógł jej wstać i z troską zwrócił uwagę na to, jak ciężko opiera się o ścianę. To przeze mnie tu spadła? Nie wiedział, ale miał przykre przeczucie, że wilk (jestem FENRIR!) narobił coś niedobrego. Przez chwilę walczył ze sobą, zastanawiając się czy wypada i czując się dziwnie pusto, aż w końcu uznał, że niech to szlag. Była wojna, być może widział Sythię po raz pierwszy od dawna i ostatni w ogóle, to nie czas na przejmowanie się konwenansami i dawnym koszem.
-Nie znam magii leczniczej. - spróbował się uśmiechnąć, jakoś smutno. -Wyniosę cię stąd, znajdziemy kogoś, kto ci pomoże. - nie mnie, czemu to tak b o l a ł o?
Wziął Forsythię na ręce, zanim zdążyła postąpić kolejny krok.
-Uważaj, jeszcze nadwyrężysz nogę. - wymruczał niższym głosem niż zamierzał, z głową nad jej uchem.
Była taka ciepła...
Wycofał się z Forsythią na rękach, nie spuszczając wzroku z wilczycy. Tym razem uważał. Panna Crabbe miała wolne ręce, by rozkuć zwierzę, a on jakimś cudem pamiętał, jak tu przyszedł.
Widzisz, jak wam pomagam?
Wyszli w końcu na powierzchnię, po chwili ciepłego, acz niezręcznego milczenia.
Michael ostrożnie posadził Sythię na zwalonym pniu drzewa.
-Boli? - spytał cicho, choć na usta cisnęły się inne słowa. Jak się masz? Co się działo w twoim życiu? Jesteś szczęśliwa? Jesteś bezpieczna?
-Dasz radę się teleportować? - upewnił się, kucając przed nią, szukając wzrokiem jej spojrzenia. -Sythia, ja... - nie, Michael, nie mów za dużo. -...mam nadzieję, że wszystko ci się ułożyło...? - wydusił, z większym trudem niż się spodziewał. Nie mam takiej nadziei, wolę nie myśleć, za jakiego psychopatę wydał cię ojciec, wolę nie myśleć, co dzieje się w Londynie podczas tej wojny... Gorąco uderzyło mu do głowy, Fenrir nagle poczuł się mocniejszy, karmiąc się jego gniewem. Wziął głębszy wdech, usiłując się uspokoić i...
-Hep! - zniknął, zostawiając za sobą chmurę srebrnego pyłu.
/zt, czkamdalej
Uśmiechnął się drapieżnie.
Fenrir. Postanowione.
Nadał sobie imię i poczuł się silniejszy. Wokół wciąż wirowała chmura srebrnego pyłu, a on zobaczył w niej najpierw wilka, potem człowieka, siebie. Skoro miał imię, to nie był już tylko głosem, tylko potworem, był kimś.
I postara się, żeby nudziarz Michael Tonks o nim nie zapomniał.
Poczucie triumfu było krótkie, ulotne. Nie spodziewał się, jak szybko nudziarz i kruczowłosa zdołają go rozbroić, zdusić, spętać. Jednym gestem.
-To ty... - zdążył wydusić, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczyma, topniejąc pod wpływem jej dotyku. To ciebie widziałem w jego wspomnieniach, to ciebie starał się nie wspominać, to przez ciebie wyjechał do Norwegii, to... dzięki tobie tu jestem?. Nie zdążył już nic powiedzieć, tylko skrzywić się lekko - i nudziarz powrócił, wpatrując się w Forsythię z mieszanką zaskoczenia, nostalgii i czułości. Michael zamrugał, strasznie bolała go głowa.
Spadła? Znalazł ją? Pamiętał tylko podejrzenie, że w lesie są dementorzy, własny strach, wycie wil...Fenrira. Dobre sobie, od kiedy nazywasz się Fenrir? Pasożyty nie mają imion. - pomyślał, nie wiedząc, że jeszcze tej myśli pożałuje. Zepchnął wilka w ciemność i skupił się na Forsythii, nie wiedząc, czy jest jawą czy snem - ale jej dotyk był taki prawdziwy...
-Uderzyłem się w głowę? - zmarszczył lekko brwi, bo był przekonany, że w sumie to nie... ale nie chciał wyjść przy Sythii na wariata. Serce i tak waliło mu zbyt mocno, a gorąco uderzyło do policzków.
Ty to naprawdę jesteś kiepski w te klocki. - syknął złośliwie Fenrir, nie dając za wygraną.
-To twoje zaklęcie? - nie pamiętał, tylko mgliste przebłyski, kość i wilka i pył... Zaraz spłonie z zażenowania. -Rzuć Finite, jak się wycofamy. - trudno było mu zebrać myśli, gdy jej palce zaciskały się na jego koszuli. Na dłoni Forsythii pozostanie trochę srebrnego pyłu, trudno będzie go zmyć.
Pomógł jej wstać i z troską zwrócił uwagę na to, jak ciężko opiera się o ścianę. To przeze mnie tu spadła? Nie wiedział, ale miał przykre przeczucie, że wilk (jestem FENRIR!) narobił coś niedobrego. Przez chwilę walczył ze sobą, zastanawiając się czy wypada i czując się dziwnie pusto, aż w końcu uznał, że niech to szlag. Była wojna, być może widział Sythię po raz pierwszy od dawna i ostatni w ogóle, to nie czas na przejmowanie się konwenansami i dawnym koszem.
-Nie znam magii leczniczej. - spróbował się uśmiechnąć, jakoś smutno. -Wyniosę cię stąd, znajdziemy kogoś, kto ci pomoże. - nie mnie, czemu to tak b o l a ł o?
Wziął Forsythię na ręce, zanim zdążyła postąpić kolejny krok.
-Uważaj, jeszcze nadwyrężysz nogę. - wymruczał niższym głosem niż zamierzał, z głową nad jej uchem.
Była taka ciepła...
Wycofał się z Forsythią na rękach, nie spuszczając wzroku z wilczycy. Tym razem uważał. Panna Crabbe miała wolne ręce, by rozkuć zwierzę, a on jakimś cudem pamiętał, jak tu przyszedł.
Widzisz, jak wam pomagam?
Wyszli w końcu na powierzchnię, po chwili ciepłego, acz niezręcznego milczenia.
Michael ostrożnie posadził Sythię na zwalonym pniu drzewa.
-Boli? - spytał cicho, choć na usta cisnęły się inne słowa. Jak się masz? Co się działo w twoim życiu? Jesteś szczęśliwa? Jesteś bezpieczna?
-Dasz radę się teleportować? - upewnił się, kucając przed nią, szukając wzrokiem jej spojrzenia. -Sythia, ja... - nie, Michael, nie mów za dużo. -...mam nadzieję, że wszystko ci się ułożyło...? - wydusił, z większym trudem niż się spodziewał. Nie mam takiej nadziei, wolę nie myśleć, za jakiego psychopatę wydał cię ojciec, wolę nie myśleć, co dzieje się w Londynie podczas tej wojny... Gorąco uderzyło mu do głowy, Fenrir nagle poczuł się mocniejszy, karmiąc się jego gniewem. Wziął głębszy wdech, usiłując się uspokoić i...
-Hep! - zniknął, zostawiając za sobą chmurę srebrnego pyłu.
/zt, czkamdalej
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 05.03.21 22:26, w całości zmieniany 1 raz
To ty… - A kto inny? – uniosła brwi, nie bardzo rozumiejąc, w co właściwie pogrywał sobie Michael. Czy naprawdę była dla niego, aż takim szokiem w tej chwili? Chociaż… nie widzieli się tak długo, zmieniła się, zresztą on też. Jednak czy to wszystko nie powinno zostać tam na górze, gdy ona również nie była przekonana z kim dokładnie ma do czynienia. Ile to razem spędzili i jak intensywne to wszystko było? Paradoksalnie niegdyś komplikował wszystko fakt różnic w ich krwi, lecz teraz zdawała się zwracać na to jeszcze mniejszą uwagę niż wcześniej. Pękała klatka, w której trzymał ją ojciec i to nie tylko ta fizyczna, lecz przede wszystkim psychiczna. Teraz to w ogóle nie miało znaczenia… Straciła przez te uprzedzenia zbyt wiele osób bliskich jej sercu. Zawsze stała pośrodku, choć bliżej szlachetnie urodzonego kuzynostwa, lecz brzydziło ją, jakoby dawało jej to przywileje do traktowania innych w poniżający sposób. Absolutnie nie usprawiedliwiało to niczego i zdawała sobie z tego sprawę, przez co poczuła wstyd przed Tonksem. Zraniła go niemal tak bardzo, jak Johnatana, jeśli nie bardziej! Przetarła jeszcze kilkakrotnie jego policzek, nie przejmując się drobinami srebrzystego pyłu. Czyżby tak wyglądała gdy przesadzała z Fae Feli? – Być może… nie wiem – odparła na pytanie o uderzenie w głowę, choć wydawało jej się, że nic takiego nie miało miejsca. Zresztą to chyba on powinien wiedzieć, gdzie go boli? Pytania nasuwały się samoistnie, lecz niewiele z nich znajdowało ujście z jej ust. Kiwnęła głową w odpowiedzi na kolejne pytanie, a potem jeszcze raz, aby zapamiętać tym samym, że wystarczy przecież Finite do uwolnienia wilczycy, która swoją drogą wyglądała w tej chwili wyjątkowo smutno. Trzeba czasami jednak mieć twardsze serce, a nie wszystko można było załatwić polubownie. Uczyła się tego całe życie i dochodziło do niej coraz częściej, że samą rozmową nikogo nie zbawi. Niestety.
- Nie, poradzę sobie sama – stwierdziła twardo, lecz nie miała w tej chwili zbyt wiele do powiedzenia. Tak było łatwiej, a bycie uparciuchem musiała pozostawić na inną okazję. Jedynie to zbolałe ego, aż wyło o pomstę do nieba. Wzdrygnęła się na dźwięk jego niskiego głosu, lecz ani trochę nie była speszona. Pamiętała ich kłótnię, pamiętała również te miłe chwile… – To nadwyrężę. Boisz się, że już wtedy nie zatańczę? – może zabrzmiała odrobinę złośliwie, nawet niemiło z tym tonem, lecz zaraz potem parsknęła śmiechem i wychyliła się lekko, aby machnąć różdżką i oswobodzić wilczycę. Ta prędko zerwała się na cztery łapy i pognała w drugą stronę tunelu.
Droga przez ciemne korytarze trwała krócej, niż się Forsycja spodziewała, lecz asekuracyjnie postanowiła opleść ramionami szyję Tonksa, chociaż… i tak był chyba wystarczająco silny, aby mogła nawet zemdleć, a on i tak byłby w stanie ją wynieść. Wygodne, może o to chodziło w tych wszystkich literackich romansach? Spuściła spojrzenie na siebie, oglądając, jak pyłek przyczepiał się i do niej, podsumowując to zaledwie w myślach, że przynajmniej rzucanie Fae Feli będzie miała z głowy. Przeklęte zaklęcie, po incydencie w lipcu nazbyt często przemykało przez jej myśli.
Gdy usadowił ją na pniu, natychmiast pochyliła się do bucika, aby rozwiązać trzewik, nim jednak to zrobiła padło pytanie, a potem kolejne, a dziwne uczucie zniechęcenia rozlało się w jej głowie. Kiwnęła głową na znak, że ją boli, ale potem było ciężej. Co miała mu odpowiedzieć? Czemu to on był w pozycji do zadawania jej tych pytań? Miała mu się wyspowiadać ze wszystkiego, co wydarzyło się w jej życiu? Powiedzieć o tym, że… Święta Roweno, oszczędź mi tego, proszę. Gdy w końcu zebrała się w sobie, wówczas najwyraźniej los ją usłuchał. - Ułożyło? Kpisz sobie? Jest wojna Michael, a ja… - i nie zdążyła, gdy czknął i znikną. A ja chcę pomóc tym, którzy tego potrzebują... Westchnęła ciężko, rozglądając się wokół. Zostawił ją samą, lecz nie z własnego wyboru, czkawka była poza kontrolą. Przymknęła powieki, a po chwili podjęła decyzję, że kuśtykanie do pobliskiej wioski będzie gorsze w skutkach niż próba teleportacji.
Trzask i pozostał tam już tylko wiatr.
| zt
- Nie, poradzę sobie sama – stwierdziła twardo, lecz nie miała w tej chwili zbyt wiele do powiedzenia. Tak było łatwiej, a bycie uparciuchem musiała pozostawić na inną okazję. Jedynie to zbolałe ego, aż wyło o pomstę do nieba. Wzdrygnęła się na dźwięk jego niskiego głosu, lecz ani trochę nie była speszona. Pamiętała ich kłótnię, pamiętała również te miłe chwile… – To nadwyrężę. Boisz się, że już wtedy nie zatańczę? – może zabrzmiała odrobinę złośliwie, nawet niemiło z tym tonem, lecz zaraz potem parsknęła śmiechem i wychyliła się lekko, aby machnąć różdżką i oswobodzić wilczycę. Ta prędko zerwała się na cztery łapy i pognała w drugą stronę tunelu.
Droga przez ciemne korytarze trwała krócej, niż się Forsycja spodziewała, lecz asekuracyjnie postanowiła opleść ramionami szyję Tonksa, chociaż… i tak był chyba wystarczająco silny, aby mogła nawet zemdleć, a on i tak byłby w stanie ją wynieść. Wygodne, może o to chodziło w tych wszystkich literackich romansach? Spuściła spojrzenie na siebie, oglądając, jak pyłek przyczepiał się i do niej, podsumowując to zaledwie w myślach, że przynajmniej rzucanie Fae Feli będzie miała z głowy. Przeklęte zaklęcie, po incydencie w lipcu nazbyt często przemykało przez jej myśli.
Gdy usadowił ją na pniu, natychmiast pochyliła się do bucika, aby rozwiązać trzewik, nim jednak to zrobiła padło pytanie, a potem kolejne, a dziwne uczucie zniechęcenia rozlało się w jej głowie. Kiwnęła głową na znak, że ją boli, ale potem było ciężej. Co miała mu odpowiedzieć? Czemu to on był w pozycji do zadawania jej tych pytań? Miała mu się wyspowiadać ze wszystkiego, co wydarzyło się w jej życiu? Powiedzieć o tym, że… Święta Roweno, oszczędź mi tego, proszę. Gdy w końcu zebrała się w sobie, wówczas najwyraźniej los ją usłuchał. - Ułożyło? Kpisz sobie? Jest wojna Michael, a ja… - i nie zdążyła, gdy czknął i znikną. A ja chcę pomóc tym, którzy tego potrzebują... Westchnęła ciężko, rozglądając się wokół. Zostawił ją samą, lecz nie z własnego wyboru, czkawka była poza kontrolą. Przymknęła powieki, a po chwili podjęła decyzję, że kuśtykanie do pobliskiej wioski będzie gorsze w skutkach niż próba teleportacji.
Trzask i pozostał tam już tylko wiatr.
| zt
W porozumieniu z młodszym bratem, będącym ojcem Amelki, Volans postanowił spędzić chwilę czasu ze swoją ulubioną i na ten moment jedyną bratanicę. Uwielbiał Amelkę i bardzo cieszył się na możliwość spędzaniu czasu z nią. Był jednak świadom, że samo spędzanie czasu z bratanicą to nie wszystko. Wychodził z założenia, że dzieci nie powinny się nudzić z podczas spędzania czasu z dorosłymi. Jego stanowisko było poparte własnym doświadczeniem z czasów młodości. Nie przepadał za siedzeniem w domu, kiedy na zewnątrz było tyle rzeczy do zrobienia i drugie tyle do odkrycia.
Mając to na uwadze zaplanował małą wycieczkę poza Derbyshire i Oazę, uznając, że to dobrze zrobi małej. Smocza jama jawiła mu się jako intrygujące, owiane tajemnicą miejsce. Może jego historii nie była dla uszu jego bratanicy, jednak mógł opowiedzieć tej dziewczynce nieco okrojoną wersję owej opowieści. Będzie pozbawiona wszystkich krwawych szczegółów.
Amelka będzie z nim bezpieczna, a jeśli coś będzie im zagrażać to zrobi wszystko aby ochronić swoją bratanicę. Brat nie wybaczyłby, gdyby Amelii stała się krzywda w trakcie bycia pod jego opieką. Sam również nie wybaczyłby sobie tego. To zniszczyłoby łączącą ich braterską więź. Poczucie winy towarzyszyłoby mu do końca życia.
Z tego, co się dowiedział, owa jama nie pełniła już od dawna roli smoczego leża. A więc jedynym zagrożeniem dla nich mogą być ludzie. Okolica dawnego smoczego leża stanowiła miejsce spotkań dzieciaków z pobliskich wsi. Być może Amelka pozna dzieci w swoim wieku i nawiąże kilka nowych przyjaźni. To byłoby dla niej dobre. Tak samo jak byłoby dla niej dobre rozpoczęcie nauki w Hogwarcie, który – niestety – nie był już w miarę przyjaznym miejscem dla mugolaków. Jednak przez pięć lat wiele może się zmienić.
— Jesteśmy na miejscu. Dzwoneczku, chcesz poszukać ze mną śladów pozostawionych przez smoka niegdyś zamieszkującego tę jamę? A może zajrzeć do środka? — Zwrócił się do dziewczynki siedzącej na barana. Mieli za sobą długi spacer. Bratanica się zmęczyła to postanowił wziąć ją na barana i ponieść do miejsca docelowego. A może chciała robić coś innego.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 05.06.21 20:55, w całości zmieniany 2 razy
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Po krótkim pobycie w Londynie, stanowczo potrzebował zobaczyć coś nowego, odwiedzić coś zieleńszego niż stolicę Anglii, na której wojna stanwoczo się odbiła. Potrzebował odsapnąć, zobaczyć coś innego, ciekawszego, może po prostu coś nowego? A lubił podróże. Owszem, że był zakochany w Szkocji, ale aktualnie Anglia musiała mu wystarczyć, bo przebywanie w krainie dud i kiltów, i whisky, i haggisów, było stanowczo dla niego zbyt wymagające. I bolesne.
Z wioski niedaleko, kiedy zagadał prosto dzieciaki, dowiedział się o kilku historiach z okolic, postanowił sprawdzić ich źródło - a nuż znajdując coś ciekawego. Może kłopoty, może inspiracje do opowiedzenia gdzieś w Londynie podobnej historii? A nuż jakiś grosz by mógł za to wpaść! W końcu niektórzy ludzie lubili umilić sobie czas jakimś ulicznym występem.
Dopiero zmierzał, aby przyjrzeć się smoczej jamie, podobno kiedyś zamieszkiwanej przez te niebezpieczne stworzenia, kiedy zauważył jakiegoś mężczyznę, z dzieckiem. Cóż, nie miał się co zrażać za bardzo, wyciągając z kieszeni harmonijkę i z uśmiechem zaraz w nią dmuchając, zaczynając od nieco spokojniejszej melodii i nie tak głośnej, chcąc zwyczajnie uprzedzić o swoim nadejściu.
Posłał nieznajomym spokojny uśmiech. Może mógł nieco ich nastraszyć, może w tych czasach było niebezpiecznie rozmawiać podczas wycieczek i podróży z obcymi, ale Thomas nigdy nie mógł się powstrzymać przed nawiązywaniem nowych znajomości. Chociaż jeszcze się nie odezwał, spokojnie zachowując drobną odległość od nieznajomych - tak dla własnego i cudzego komfortu - zaraz przysiadając w okolicy na pieńku, wciąż przygrywając coraz to skoczniejszą melodię na harmonijce.
- Oj chyba żadne legendy o smokach nie zalecają przyprowadzania w rejony ich legowisk tak urokliwych młodych dam, bo może się to nie skończyć za dobrze - rzucił, nie bardzo przejmując się mężczyzną czy tym co on myślał na temat zagadywania. Żył w przekonaniu, że dzieci lubiły bajki i dlatego też nawiązał wzrok z dziewczynką. - Uwielbiają strzec swoich skarbów, jak i swoich leżysk. Ciekawe czy w tej opuszczonej jamie wciąż można znaleźć łuski smocze, a może pazur? Może nawet jakieś złoto? - rzucił opierając się na bajkach, które czytał podczas swoich pierwszych klas w Hogwarcie, ucząc się jak w ogóle się czyta. -Ciekawe jak tutejszy smok wyglądał... - dodał z uśmiechem, dopiero po chwili kierując jednak wzrok na mężczyznę.
- Wybaczy pan śmiałość, nazywam się Steffen - powiedział z uśmiechem, zupełnie niegroźnym i przyjaznym. - Wyraźnie nie tylko ja mam słabość do miejsc z historią o smokach - dodał, nie mając chyba powodów do ukrywania swojego powodu do przebywania w tych okolicach, nawet jeśli podane imię nie było do końca prawdziwe.
Z wioski niedaleko, kiedy zagadał prosto dzieciaki, dowiedział się o kilku historiach z okolic, postanowił sprawdzić ich źródło - a nuż znajdując coś ciekawego. Może kłopoty, może inspiracje do opowiedzenia gdzieś w Londynie podobnej historii? A nuż jakiś grosz by mógł za to wpaść! W końcu niektórzy ludzie lubili umilić sobie czas jakimś ulicznym występem.
Dopiero zmierzał, aby przyjrzeć się smoczej jamie, podobno kiedyś zamieszkiwanej przez te niebezpieczne stworzenia, kiedy zauważył jakiegoś mężczyznę, z dzieckiem. Cóż, nie miał się co zrażać za bardzo, wyciągając z kieszeni harmonijkę i z uśmiechem zaraz w nią dmuchając, zaczynając od nieco spokojniejszej melodii i nie tak głośnej, chcąc zwyczajnie uprzedzić o swoim nadejściu.
Posłał nieznajomym spokojny uśmiech. Może mógł nieco ich nastraszyć, może w tych czasach było niebezpiecznie rozmawiać podczas wycieczek i podróży z obcymi, ale Thomas nigdy nie mógł się powstrzymać przed nawiązywaniem nowych znajomości. Chociaż jeszcze się nie odezwał, spokojnie zachowując drobną odległość od nieznajomych - tak dla własnego i cudzego komfortu - zaraz przysiadając w okolicy na pieńku, wciąż przygrywając coraz to skoczniejszą melodię na harmonijce.
- Oj chyba żadne legendy o smokach nie zalecają przyprowadzania w rejony ich legowisk tak urokliwych młodych dam, bo może się to nie skończyć za dobrze - rzucił, nie bardzo przejmując się mężczyzną czy tym co on myślał na temat zagadywania. Żył w przekonaniu, że dzieci lubiły bajki i dlatego też nawiązał wzrok z dziewczynką. - Uwielbiają strzec swoich skarbów, jak i swoich leżysk. Ciekawe czy w tej opuszczonej jamie wciąż można znaleźć łuski smocze, a może pazur? Może nawet jakieś złoto? - rzucił opierając się na bajkach, które czytał podczas swoich pierwszych klas w Hogwarcie, ucząc się jak w ogóle się czyta. -Ciekawe jak tutejszy smok wyglądał... - dodał z uśmiechem, dopiero po chwili kierując jednak wzrok na mężczyznę.
- Wybaczy pan śmiałość, nazywam się Steffen - powiedział z uśmiechem, zupełnie niegroźnym i przyjaznym. - Wyraźnie nie tylko ja mam słabość do miejsc z historią o smokach - dodał, nie mając chyba powodów do ukrywania swojego powodu do przebywania w tych okolicach, nawet jeśli podane imię nie było do końca prawdziwe.
Słodkie rumieńce zdobiły drobniutkie policzki małej Amelii. Na jej twarzy trwale utrzymywał się szeroki uśmiech, zupełnie jak gdyby ktoś zalepił jej kąciki ust przy pomocy Zaklęcia trwałego przylepca, o którym oczywiście ona sama nie miała pojęcia. Możliwość opuszczenia Oazy była dla niej jak przejście do zupełnie innego świata. Już widziała w wyobraźni to jak opowiadała Debbie o tym, co widziała! Zamknięta na wyspie, bez możliwości jej opuszczenia, nie pamiętała jak wyglądała Anglia, więc takie wypady zdawały się być na cenę złota! Tata co prawda obiecał jej, że zabierze ją na wycieczkę… ale ciągle był zajęty, żeby spełnić swoją obietnicę.
Nie wiedziała jak przedostała się na drugą stronę. Tata mówił, żeby nie patrzeć i że to bardzo ważne, żeby zachować tajemnicę i nie mówić nikomu o tym jak się tutaj dostała. Słuchała go więc… ale nie mogła obiecać, że pan Królikowski nie zapamiętał drogi. Wełniany kompan w postaci królika bywał bowiem sprytny i kto wie, może udało mu się podpatrzeć jak szli, nawet pomimo tego, że zakrywała jego twarz swoją drobniutką dłonią.
Kto by pomyślał, że mogła mieć wujków i to w Anglii! Rok temu pamiętała, że była tą wieścią bardzo zaskoczona. Chociaż rok temu nie chciała opuszczać domu babci, kiedy usłyszała, że ma tatę. Teraz jednak całkiem jej się to podobało! Pomijając to, że każdy z nich zdawał się być urodzony w erze dinozaurów! Wujek Volans był chyba nawet starszy! I wyglądał na poważniejszego od taty! Ale jednocześnie… był całkiem przyjemny! I ciągle jej we wszystkim pomagał! Gdyby tylko wiedział o niebezpieczeństwie jaki stanowiły dla niej sznurówki…
Było jej zabawnie siedzieć na barana na wujku. Gdyby tylko była taka wysoka! Albo! Albo! Albo gdyby mogła latać na miotle, żeby móc tak patrzeć z góry na świat! Strasznie jej się to podobało! I panu Królikowskiemu też!
– Chcę! Chcę! Chcę! – zawołała w odpowiedzi na propozycję starszego Moore’a. – Tata mówił, że smoki są prawdziwe! Babcia kiedyś mówiła mi, że smoki są tylko z bajek! A, wujku, wujku, naprawdę mieszka tu jakiś smok? Chciałabym go zobaczyć i pogłaskać! – opowiadała podekscytowana. – Czy one lubią jak ktoś je głaszcze? Czy są złe jak w bajkach? Byleby tylko mnie nie zjadł! Wujku, wujku, pan Królikowski się boi! – Zawołała, kiedy przytuliła swojego pluszaka, a ten wyszeptał jej swoje obawy na ucho.
Chciała dodać coś jeszcze, ale nagły obcy głos sprawił, że mocniej objęła wujka i schowała się za jego plecami. Po jego słowach zaczęła się bać. Nie chciała być śniadaniem jakiegoś smoka!
– Wujku, ten pan mi się nie podoba – wyszeptała mu na ucho.
Nie wiedziała jak przedostała się na drugą stronę. Tata mówił, żeby nie patrzeć i że to bardzo ważne, żeby zachować tajemnicę i nie mówić nikomu o tym jak się tutaj dostała. Słuchała go więc… ale nie mogła obiecać, że pan Królikowski nie zapamiętał drogi. Wełniany kompan w postaci królika bywał bowiem sprytny i kto wie, może udało mu się podpatrzeć jak szli, nawet pomimo tego, że zakrywała jego twarz swoją drobniutką dłonią.
Kto by pomyślał, że mogła mieć wujków i to w Anglii! Rok temu pamiętała, że była tą wieścią bardzo zaskoczona. Chociaż rok temu nie chciała opuszczać domu babci, kiedy usłyszała, że ma tatę. Teraz jednak całkiem jej się to podobało! Pomijając to, że każdy z nich zdawał się być urodzony w erze dinozaurów! Wujek Volans był chyba nawet starszy! I wyglądał na poważniejszego od taty! Ale jednocześnie… był całkiem przyjemny! I ciągle jej we wszystkim pomagał! Gdyby tylko wiedział o niebezpieczeństwie jaki stanowiły dla niej sznurówki…
Było jej zabawnie siedzieć na barana na wujku. Gdyby tylko była taka wysoka! Albo! Albo! Albo gdyby mogła latać na miotle, żeby móc tak patrzeć z góry na świat! Strasznie jej się to podobało! I panu Królikowskiemu też!
– Chcę! Chcę! Chcę! – zawołała w odpowiedzi na propozycję starszego Moore’a. – Tata mówił, że smoki są prawdziwe! Babcia kiedyś mówiła mi, że smoki są tylko z bajek! A, wujku, wujku, naprawdę mieszka tu jakiś smok? Chciałabym go zobaczyć i pogłaskać! – opowiadała podekscytowana. – Czy one lubią jak ktoś je głaszcze? Czy są złe jak w bajkach? Byleby tylko mnie nie zjadł! Wujku, wujku, pan Królikowski się boi! – Zawołała, kiedy przytuliła swojego pluszaka, a ten wyszeptał jej swoje obawy na ucho.
Chciała dodać coś jeszcze, ale nagły obcy głos sprawił, że mocniej objęła wujka i schowała się za jego plecami. Po jego słowach zaczęła się bać. Nie chciała być śniadaniem jakiegoś smoka!
– Wujku, ten pan mi się nie podoba – wyszeptała mu na ucho.
Nagle rozbrzmiewająca spokojna, nie tak głośna melodia wygrywana na harmonijce uświadomiła go, że nie są sami. Na pierwszy rzut oka grajek nie stanowił dla nich zagrożenia. To jednak brał pod uwagę i w każdej chwili zamierzał kazać Amelce się schować w smoczej jamie. Umówił się z ojcem dziewczynki, że ten odbierze ją z tego miejsca o ustalonej godzinie.
Zapewne uznałby, że ma do czynienia z nieznajomym, gdyby nie to, że tego samego chłopaka widział niespełna dwa dni temu przy opuszczonej chacie, w której ponoć mieszkała pustelniczka. Do tej pory nie stanowił wielkiego zagrożenia, ale pozory mogły mylić. Nie znał go na tyle, by z czystym sumieniem mu zaufać. Nie można też powiedzieć, by słowa Marcela przypadły mu do gustu przez wzgląd na ich dobór. Po pierwsze, znał się na smokach. A po drugie, nie uznawał tego za stosowne, by ktoś spoza rodziny i zaufanych nazywał jego sześcioletnią bratanicę urokliwą młodą damą.
— Tak samo jak baśnie nie zalecają by małe dziewczynki rozmawiały z nieznajomymi i ludźmi niegodnymi zaufania — Odrzekł poważnie, bacznie obserwując tego młodzieńca. Posuwał się on za daleko, zagadując w ten sposób do córki jego brata. Znał większość tych baśni i zamierzał opowiedzieć Amelce kolejną z nich. Niemniej nie było w nich wiele prawdy i wiedzy naukowej. Na naukę opieki nad magicznymi stworzeniami miała jeszcze niespełna pięć do siedmiu lat. Zdawał sobie sprawę z tego, że z powodu wojny, córka jego brata może nie mieć szansy na podjęcie nauki w Hogwarcie. Chyba, że uda się zakończyć tę wojnę na ich korzyść.
— Cattermole? — Zapytał z pozoru niezobowiązująco, jednocześnie marszcząc brwi. Doskonale pamiętał, że ten młodzieniec przedstawił mu się jako Marcel. Teraz jednak przedstawia mu się jako Steffen. Tu już coś się nie zgadzało. Nie chodzi o to, że chłopak zdaje mieć problemy z pamięcią do twarzy. Jeśli odpowie twierdząco to stanie jasne, że przyłapał go na kłamstwie. Nie przepadał za kłamcami. Tak się składało, że Steffen Cattermole to jego kuzyn. Potencjalne podszywanie się pod jego kuzyna też nie zostanie przez niego ciepło przyjęte. Zwłaszcza w obecnych czasach. Roześmiał się szczerze za sprawą nad wyraz entuzjastycznej odpowiedzi Amelki. Nie zaskoczyło go to. Co innego, gdyby dziewczynka nie chciała skorzystać z jego propozycji.
— Dobrze, ale będziesz musiała zejść. Pomogę ci. Nie oddalaj się ode mnie — Poinformował córeczkę brata, zaraz pomagając stanąć jej na ziemi. Po to, by mu nie zniknęła z oczu chwycił ją za rączkę. — Bo smoki są prawdziwe. Babcia nie miała racji. Z tego, co wiem to nie. Gdyby w tej jamie mieszkał jakiś smok nie mógłbym cię tutaj zabrać. Poproś tatę o to, by zabrał cię do rezerwatu, w którym pracuję. Jeśli się zgodzi to zobaczysz więcej, niż jednego smoka — Odparł z uśmiechem, maskującym znaczną dozę powagi. Musiał sprawdzić to miejsce pod kątem obecności smoków. Ukrywanie ich istnienia należało do Ministerstwa Magii. Odkąd jednak ono upadło, będąc ową instytucją już tylko z nazwy i mocno nadużywającej swojej władzy. Nie powie sześcioletniej dziewczynce, że pewni ludzie widzą problem w istnieniu mugoli. Pogłaskać smoka? On co prawda marzył o lataniu na ich grzbietach, ale głaskanie smoków to co innego. Tego się po prostu nie robi. Na to nikt rozsądny się nie zgodzi. Był jednak prosty sposób na odwiedzenie dziewczynki od tego zamiaru, w dodatku taki, który nie wywoła fal protestu.
— Smoki nie przepadają za głaskaniem. Dlatego nie powinno się tego robić. Nie są tak złe, jak w bajkach. Niepokojone potrafią zaatakować, jednak można łatwo je odstraszyć. Nie pozwolę, by smok cię zjadł. I pana Królikowskiego — Zapewnił Amelkę, którą też lekko przytulił do siebie. Chciał uspokoić swoją bratanicę. Jest odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo.
— Ten pan niedługo sobie pójdzie — Zapewnił ją szeptem. Nie mógł zabronić komuś przybywania w tym miejscu. Chciał pokazać Amelce wnętrze smoczej jamy i poszukać z nią smoczych kości, ale musi opanować tę sytuację.
Zapewne uznałby, że ma do czynienia z nieznajomym, gdyby nie to, że tego samego chłopaka widział niespełna dwa dni temu przy opuszczonej chacie, w której ponoć mieszkała pustelniczka. Do tej pory nie stanowił wielkiego zagrożenia, ale pozory mogły mylić. Nie znał go na tyle, by z czystym sumieniem mu zaufać. Nie można też powiedzieć, by słowa Marcela przypadły mu do gustu przez wzgląd na ich dobór. Po pierwsze, znał się na smokach. A po drugie, nie uznawał tego za stosowne, by ktoś spoza rodziny i zaufanych nazywał jego sześcioletnią bratanicę urokliwą młodą damą.
— Tak samo jak baśnie nie zalecają by małe dziewczynki rozmawiały z nieznajomymi i ludźmi niegodnymi zaufania — Odrzekł poważnie, bacznie obserwując tego młodzieńca. Posuwał się on za daleko, zagadując w ten sposób do córki jego brata. Znał większość tych baśni i zamierzał opowiedzieć Amelce kolejną z nich. Niemniej nie było w nich wiele prawdy i wiedzy naukowej. Na naukę opieki nad magicznymi stworzeniami miała jeszcze niespełna pięć do siedmiu lat. Zdawał sobie sprawę z tego, że z powodu wojny, córka jego brata może nie mieć szansy na podjęcie nauki w Hogwarcie. Chyba, że uda się zakończyć tę wojnę na ich korzyść.
— Cattermole? — Zapytał z pozoru niezobowiązująco, jednocześnie marszcząc brwi. Doskonale pamiętał, że ten młodzieniec przedstawił mu się jako Marcel. Teraz jednak przedstawia mu się jako Steffen. Tu już coś się nie zgadzało. Nie chodzi o to, że chłopak zdaje mieć problemy z pamięcią do twarzy. Jeśli odpowie twierdząco to stanie jasne, że przyłapał go na kłamstwie. Nie przepadał za kłamcami. Tak się składało, że Steffen Cattermole to jego kuzyn. Potencjalne podszywanie się pod jego kuzyna też nie zostanie przez niego ciepło przyjęte. Zwłaszcza w obecnych czasach. Roześmiał się szczerze za sprawą nad wyraz entuzjastycznej odpowiedzi Amelki. Nie zaskoczyło go to. Co innego, gdyby dziewczynka nie chciała skorzystać z jego propozycji.
— Dobrze, ale będziesz musiała zejść. Pomogę ci. Nie oddalaj się ode mnie — Poinformował córeczkę brata, zaraz pomagając stanąć jej na ziemi. Po to, by mu nie zniknęła z oczu chwycił ją za rączkę. — Bo smoki są prawdziwe. Babcia nie miała racji. Z tego, co wiem to nie. Gdyby w tej jamie mieszkał jakiś smok nie mógłbym cię tutaj zabrać. Poproś tatę o to, by zabrał cię do rezerwatu, w którym pracuję. Jeśli się zgodzi to zobaczysz więcej, niż jednego smoka — Odparł z uśmiechem, maskującym znaczną dozę powagi. Musiał sprawdzić to miejsce pod kątem obecności smoków. Ukrywanie ich istnienia należało do Ministerstwa Magii. Odkąd jednak ono upadło, będąc ową instytucją już tylko z nazwy i mocno nadużywającej swojej władzy. Nie powie sześcioletniej dziewczynce, że pewni ludzie widzą problem w istnieniu mugoli. Pogłaskać smoka? On co prawda marzył o lataniu na ich grzbietach, ale głaskanie smoków to co innego. Tego się po prostu nie robi. Na to nikt rozsądny się nie zgodzi. Był jednak prosty sposób na odwiedzenie dziewczynki od tego zamiaru, w dodatku taki, który nie wywoła fal protestu.
— Smoki nie przepadają za głaskaniem. Dlatego nie powinno się tego robić. Nie są tak złe, jak w bajkach. Niepokojone potrafią zaatakować, jednak można łatwo je odstraszyć. Nie pozwolę, by smok cię zjadł. I pana Królikowskiego — Zapewnił Amelkę, którą też lekko przytulił do siebie. Chciał uspokoić swoją bratanicę. Jest odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo.
— Ten pan niedługo sobie pójdzie — Zapewnił ją szeptem. Nie mógł zabronić komuś przybywania w tym miejscu. Chciał pokazać Amelce wnętrze smoczej jamy i poszukać z nią smoczych kości, ale musi opanować tę sytuację.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 16 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
Smocza jama
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent