Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Sala obrad
Strona 2 z 19 • 1, 2, 3 ... 10 ... 19
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala obrad
Wstęp do sali obrad posiadają wyłącznie członkowie Gwardii Zakonu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
z ogrodu
Wewnątrz chaty czekała na mnie niespodzianka.
I nie chodziło bynajmniej o to, że jej wnętrze zupełnie nie odzwierciedlało tego, jak budynek wyglądał na zewnątrz – co akurat było dość powszechnym zjawiskiem w świecie czarodziejów. Przy długim stole siedziało kilka osób. Część było mi znanych wyłącznie z twarzy, część z nazwiska, a jeszcze innych znałem bardzo dobrze – jak Maisie, Glaucusa, Cynthię (chwała Merlinowi, że nie zgubiła się nigdzie w lesie, ani nie została schwytana przez funkcjonariuszy), czy Benjamina. I zapewne rzuciłbym się do braterskiego uścisku z dawno nie widzianym druhem, gdyby nie jeszcze jedna postać, zdecydowanie nie pasująca do tego pomieszczenia. Zbyt rzucająca się w oczy. Zbyt szlachetna i delikatna. Zbyt Malfoyowska.
Moja siostra.
Jej widok sprawił, że mój mózg niemal zupełnie zignorowal pozostałe osoby. Nie widywaliśmy się zbyt często, a i nasz kontakt listowny z roku na rok stawał się coraz bardziej oziębły, mimo iż w nawet najbardziej powściągliwych słowach łudziłem się, iż przez najmłodszą tak naprawdę przemawia troska. Niemniej – to ona potrafiła spędzać mi sen z powiek. Trochę zbaraniałem, i pewnie stałem przez chwilę, ściskając piórko w dłoni i wpatrując się tępo w rodzoną siostrę.
Krew zaczęła pulsować szybciej.
W głowie nadal huczało mi hasło Zakon Feniksa, ale nie byłem zdolny do tego, by się na nim skupić. Zamiast tego podszedłem do Megary, zatrzymując się tuż obok krzesła, na którym siedziała, i z miną trochę otępiałą, trochę surową, a trochę rozbawioną, rzuciłem krótko
- Co ty tutaj robisz?
Cóż, najmądrzejsze pytanie, zwłaszcza, iż samemu nie wiedziałem do końca, co tutaj robię. Mogłem się jedynie domyślać, że trafiłem na zebranie młodych gniewnych, chcących zbawiać świat. Iście szlachetna sprawa, w sam raz dla mnie.
Ale dla niej?
To nie tak, że nie ucieszyłem się na widok siostry. Dobrze było widzieć ją całą, zwłaszcza odkąd została wydana w ręce Carrowa. Kiedy jednak pomyślę o tym, jak bardzo ryzykowna była jej obecność, a także jak blisko ocierała się o granicę, którą ja przekroczyłem lata temu, pod moją skórą niepokój mieszał się ze wściekłością. Przez chwilę miałem ochotę złapać ją za ramiona i wywlec z tej chaty, kazać wracać do domu i być dobrą dla męża. Nie miałem jedna serca zmuszać jej do takiego życia. Ani tym bardziej ochoty, by szła w moje ślady
Nie tędy droga.
Wewnątrz chaty czekała na mnie niespodzianka.
I nie chodziło bynajmniej o to, że jej wnętrze zupełnie nie odzwierciedlało tego, jak budynek wyglądał na zewnątrz – co akurat było dość powszechnym zjawiskiem w świecie czarodziejów. Przy długim stole siedziało kilka osób. Część było mi znanych wyłącznie z twarzy, część z nazwiska, a jeszcze innych znałem bardzo dobrze – jak Maisie, Glaucusa, Cynthię (chwała Merlinowi, że nie zgubiła się nigdzie w lesie, ani nie została schwytana przez funkcjonariuszy), czy Benjamina. I zapewne rzuciłbym się do braterskiego uścisku z dawno nie widzianym druhem, gdyby nie jeszcze jedna postać, zdecydowanie nie pasująca do tego pomieszczenia. Zbyt rzucająca się w oczy. Zbyt szlachetna i delikatna. Zbyt Malfoyowska.
Moja siostra.
Jej widok sprawił, że mój mózg niemal zupełnie zignorowal pozostałe osoby. Nie widywaliśmy się zbyt często, a i nasz kontakt listowny z roku na rok stawał się coraz bardziej oziębły, mimo iż w nawet najbardziej powściągliwych słowach łudziłem się, iż przez najmłodszą tak naprawdę przemawia troska. Niemniej – to ona potrafiła spędzać mi sen z powiek. Trochę zbaraniałem, i pewnie stałem przez chwilę, ściskając piórko w dłoni i wpatrując się tępo w rodzoną siostrę.
Krew zaczęła pulsować szybciej.
W głowie nadal huczało mi hasło Zakon Feniksa, ale nie byłem zdolny do tego, by się na nim skupić. Zamiast tego podszedłem do Megary, zatrzymując się tuż obok krzesła, na którym siedziała, i z miną trochę otępiałą, trochę surową, a trochę rozbawioną, rzuciłem krótko
- Co ty tutaj robisz?
Cóż, najmądrzejsze pytanie, zwłaszcza, iż samemu nie wiedziałem do końca, co tutaj robię. Mogłem się jedynie domyślać, że trafiłem na zebranie młodych gniewnych, chcących zbawiać świat. Iście szlachetna sprawa, w sam raz dla mnie.
Ale dla niej?
To nie tak, że nie ucieszyłem się na widok siostry. Dobrze było widzieć ją całą, zwłaszcza odkąd została wydana w ręce Carrowa. Kiedy jednak pomyślę o tym, jak bardzo ryzykowna była jej obecność, a także jak blisko ocierała się o granicę, którą ja przekroczyłem lata temu, pod moją skórą niepokój mieszał się ze wściekłością. Przez chwilę miałem ochotę złapać ją za ramiona i wywlec z tej chaty, kazać wracać do domu i być dobrą dla męża. Nie miałem jedna serca zmuszać jej do takiego życia. Ani tym bardziej ochoty, by szła w moje ślady
Nie tędy droga.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
| z ogrodu
Zanim jednak padły jakiekolwiek słowa wyjaśnienia, Garrett postanowił ocucić Cassiana w sposób nagły i mało delikatny. Nie umiałam powstrzymać parsknięcia, które pomimo szybkiego stłumienia, było dość dobrze słyszalne. Następnie poleciały wulgarne słowa, doskonale pokazując, co pijanym mężczyzna myśli o całej tej sytuacji; żal mi było jedynie Minnie, która oberwała rykoszetem. Pomimo, ze Garrett wyręczył mnie w odpowiedzi na zadane przez Gryfonkę pytanie, na mojej twarzy pojawił się kwaśny grymas. Zarówno jeden jaki i drugi był dla mnie cholernie ważny i na pewno nie zamierzałam bezczynnie czekać na ich wypuszczenie, niech tylko sie dowiem, co tu się właściwie dzieje.
Kiedy Garrett skończył swoją przemowę a naszym oczom ukazała się stara niewielka chata, musiałam mrugnąć parę razy, zanim uwierzyłam. Magia chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Po czym zaczęłam składać wszystkie informacje w całość. Strażnik Tajemnicy? Zakon Feniksa? Szaleńcza ucieczka przed policją i działanie w wyższym celu... To wszystko brzmiało tak nierealnie i chyba sama nie bardzo wiedziałam, czemu dalej mnie to dziwi, w końcu to nie pierwsza taka bomba tego wieczoru. Posłałam pełne niepokoju spojrzenie swojej przyjaciółce, po czym wyciągnęłam czerwone piórko z kieszeni płaszcza i ukazałam je Aurorowi, nim przekroczyłam próg domu. Po wydarzeniach dzisiejszej nocy, tylko głupi by się wycofał.
Trzymałam się blisko przyjaciółki, ściskając jej rękę teraz mocniej, jakbym chciała się upewnić, że nigdzie mi nie zniknie. Było tu tyle osób, niektóre z nich wydawały się znajome, innych nigdy w życiu nie miałam okazji poznać ale jak się okazywało, wszyscy zebraliśmy się tu w jednym celu. Błądziłam wzrokiem po ich twarzach, kiedy nagle widok jednej z nich niemal przyprawił mnie o mini zawał. Po raz kolejny pociągnęłam Katyę za sobą a już kilka kroków dalej obie stałyśmy przed Alanem.
- Co Ty tu robisz? - Spytałam, nie kryjąc swojego zaskoczenie, po czym po raz pierwszy puściłam dłoń aurorki i nie zważając na zebranych, których za pewnie w tym momencie nie obchodziły żadne zasady (och, przed chwilą złamaliśmy tych kilka karanych prawem), rzuciłam się by go przytulić. Nie trwało o jednak zbyt długo, bo zaraz oderwałam się by dokładnie zbadać jego twarz wzrokiem. - Nic Ci nie jest? Zanim tu dotarliśmy, zaliczyliśmy niezłą ucieczkę przed policją. - Utkwiłam w nim swój przejęty wzrok, był tutaj, obok, ze mną... a mimo to cała w środku drżałam, myśląc, że mogłoby mu się stać coś złego. Wystarczyło, że już dwie bliskie mi osoby, siedziały w więzieniu. Oderwałam wzrok od Alana, przenosząc go na Katyę, dopiero teraz przypomniało mi się, że nie odpowiedziałam na zadane przez nią pytanie. (Nie przedstawiam was, zakładam, że się znacie!)
- To się chyba powszechnie nazywa jako kłopoty. I tak, dziwnym trafem zawsze wpadamy w nie razem. - Mruknęłam, na końcu posyłając jej lekki uśmiech. - Jeśli chcesz iść po Samuela i Adriena, idę z Tobą. - Dodałam, mój głos brzmiał poważnie a wzrok nie pozostawiał żadnych złudzeń. Nie puszczę jej nigdzie samej, pozostałej dwójki również nie mam zamiaru zostawiać. W końcu jesteśmy rodziną.
Zanim jednak padły jakiekolwiek słowa wyjaśnienia, Garrett postanowił ocucić Cassiana w sposób nagły i mało delikatny. Nie umiałam powstrzymać parsknięcia, które pomimo szybkiego stłumienia, było dość dobrze słyszalne. Następnie poleciały wulgarne słowa, doskonale pokazując, co pijanym mężczyzna myśli o całej tej sytuacji; żal mi było jedynie Minnie, która oberwała rykoszetem. Pomimo, ze Garrett wyręczył mnie w odpowiedzi na zadane przez Gryfonkę pytanie, na mojej twarzy pojawił się kwaśny grymas. Zarówno jeden jaki i drugi był dla mnie cholernie ważny i na pewno nie zamierzałam bezczynnie czekać na ich wypuszczenie, niech tylko sie dowiem, co tu się właściwie dzieje.
Kiedy Garrett skończył swoją przemowę a naszym oczom ukazała się stara niewielka chata, musiałam mrugnąć parę razy, zanim uwierzyłam. Magia chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Po czym zaczęłam składać wszystkie informacje w całość. Strażnik Tajemnicy? Zakon Feniksa? Szaleńcza ucieczka przed policją i działanie w wyższym celu... To wszystko brzmiało tak nierealnie i chyba sama nie bardzo wiedziałam, czemu dalej mnie to dziwi, w końcu to nie pierwsza taka bomba tego wieczoru. Posłałam pełne niepokoju spojrzenie swojej przyjaciółce, po czym wyciągnęłam czerwone piórko z kieszeni płaszcza i ukazałam je Aurorowi, nim przekroczyłam próg domu. Po wydarzeniach dzisiejszej nocy, tylko głupi by się wycofał.
Trzymałam się blisko przyjaciółki, ściskając jej rękę teraz mocniej, jakbym chciała się upewnić, że nigdzie mi nie zniknie. Było tu tyle osób, niektóre z nich wydawały się znajome, innych nigdy w życiu nie miałam okazji poznać ale jak się okazywało, wszyscy zebraliśmy się tu w jednym celu. Błądziłam wzrokiem po ich twarzach, kiedy nagle widok jednej z nich niemal przyprawił mnie o mini zawał. Po raz kolejny pociągnęłam Katyę za sobą a już kilka kroków dalej obie stałyśmy przed Alanem.
- Co Ty tu robisz? - Spytałam, nie kryjąc swojego zaskoczenie, po czym po raz pierwszy puściłam dłoń aurorki i nie zważając na zebranych, których za pewnie w tym momencie nie obchodziły żadne zasady (och, przed chwilą złamaliśmy tych kilka karanych prawem), rzuciłam się by go przytulić. Nie trwało o jednak zbyt długo, bo zaraz oderwałam się by dokładnie zbadać jego twarz wzrokiem. - Nic Ci nie jest? Zanim tu dotarliśmy, zaliczyliśmy niezłą ucieczkę przed policją. - Utkwiłam w nim swój przejęty wzrok, był tutaj, obok, ze mną... a mimo to cała w środku drżałam, myśląc, że mogłoby mu się stać coś złego. Wystarczyło, że już dwie bliskie mi osoby, siedziały w więzieniu. Oderwałam wzrok od Alana, przenosząc go na Katyę, dopiero teraz przypomniało mi się, że nie odpowiedziałam na zadane przez nią pytanie. (Nie przedstawiam was, zakładam, że się znacie!)
- To się chyba powszechnie nazywa jako kłopoty. I tak, dziwnym trafem zawsze wpadamy w nie razem. - Mruknęłam, na końcu posyłając jej lekki uśmiech. - Jeśli chcesz iść po Samuela i Adriena, idę z Tobą. - Dodałam, mój głos brzmiał poważnie a wzrok nie pozostawiał żadnych złudzeń. Nie puszczę jej nigdzie samej, pozostałej dwójki również nie mam zamiaru zostawiać. W końcu jesteśmy rodziną.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Minuta po minucie pomieszczenie zaczęło wypełniać się nowymi osobnikami. Selwyn, Travers, Olivander, Greengrass robiło się coraz ciekawej. Wśród powiększającego tłumu zdążyłam wyłowić jeszcze mężczyznę od wianków, kobietę która uratowała mi życie, dawnego profesora z Hogwartu i co najgorsze Cyntie. Istny gabinet osobowości. Ciekawe jakim sposobem ci ludzie mają się zjednoczyć i walczyć razem w imię jednej i słusznej sprawie. Na szczęście to nie moje zmartwienie. Ja mam tylko siedzieć cicho, być posłusznym żołnierzem, który wypełnia polecenia. Wszystko przynajmniej na to wskazywało. Zasadniczo nie widziałam w tym problemu, czułabym się prawie jak w domu. Gdy zza drzwi wyłonił się postać mojego brata czułam jak serce zamiera. Ile to już czasu? spytałam samą siebie uśmiechając się przy tym dość kwaśno. Wszystko wyglądało,, że zauważyłam go jako pierwsza. Wiem, że powinnam wstać, podejść do niego i najlepiej rzucić mu się na szyje jak zrobiłaby to każda młodsza siostrzyczka ale czy to rzeczywiście było miejsce na takie sceny? Może przynajmniej wypadałoby się przywitać ale wciąż siedziałam w tej samej pozycji zupełnie jakby ktoś przykleił mnie do tego krzesła. Prawda była taka, że obawiałam się iż najmniejszy ruch spowoduje, że osunę się na ziemię nie będę wstanie podnieść się o własnych siłach. W końcu ruszył się w moją stronę. Wzięłam głęboki wdech opuszczając ręce na kolana. Przyglądałam się temu dziwnemu wyrazowi twarzy. Wydawał się dość mocno zaskoczony moją obecnością ale w sumie czy rzeczywiście można było mu się dziwić? Ja natomiast stwierdziłam, że mogłam się go tu spodziewać. Gdziekolwiek coś się dzieje tam spotkasz pana Foxa.
- Jak to co? Idę w ślady mojego drogiego braciszka - moje usta wygięły się w lekko ironicznym uśmiechu. Wszystko za sprawą myśli, że skoro natknęłam się już na Averego i Malfoya to czas najwyższy na przedstawiciela Carrowów. Gdybym tylko wiedziała, że jeden z nich właśnie siedzi w Tower. Jeśli chodzi o moje zachowanie to naprawdę nie miałam siły na zgrywanie dobrze wychowanej lady której myśli krążą wokół męża i organizacji dobroczynnych. Jedyna nadzieja w tym, że mówiłam na tyle cicho, że nikt nie był wstanie nas usłyszeć. - Niech pan usiądzie koło mnie. Zapowiada się długa noc - wskazałam mu miejsce obok siebie. - Jestem wstanie się założyć o woreczek złota, że czeka nasz moralizatorska przemowa czy coś podobnego. - w końcu postanowiłam przeanalizować wystrój pokoju zatrzymując się na razie na piórach. Wszystko dla tego, że wolałam unikać wzroku brata. Doszło do mnie w końcu, że to nie jest najlepszy moment na ujawnianie ukrytych pokładów sarkazmu. - Mnie wciągnął przyjaciel. Ty jak się tu znalazłeś? - odezwałam się przenosząc na niego wyraźnie zmęczony wzrok. Musiałam coś powiedzieć za nim zacznie rozmowę pod tytułem „ Megara jesteś za młoda, wracaj do domu”. Drgnęłam niepewnie gdy usłyszałam coś na temat Samuela i co gorsza Adriana. - Adrian Carrow? - całą swoją uwagę przeniosła na brata. - Fox, co tam się stało?- strach coraz wyraźniej był widoczny na mojej twarzy. Chciałam to swojego Carrowa to mam. - Samuel - szepnęłam cicho zasłaniając oczy dłonią. Niech to wszystko szlak trafi. W co ja się wpakowałam.
- Jak to co? Idę w ślady mojego drogiego braciszka - moje usta wygięły się w lekko ironicznym uśmiechu. Wszystko za sprawą myśli, że skoro natknęłam się już na Averego i Malfoya to czas najwyższy na przedstawiciela Carrowów. Gdybym tylko wiedziała, że jeden z nich właśnie siedzi w Tower. Jeśli chodzi o moje zachowanie to naprawdę nie miałam siły na zgrywanie dobrze wychowanej lady której myśli krążą wokół męża i organizacji dobroczynnych. Jedyna nadzieja w tym, że mówiłam na tyle cicho, że nikt nie był wstanie nas usłyszeć. - Niech pan usiądzie koło mnie. Zapowiada się długa noc - wskazałam mu miejsce obok siebie. - Jestem wstanie się założyć o woreczek złota, że czeka nasz moralizatorska przemowa czy coś podobnego. - w końcu postanowiłam przeanalizować wystrój pokoju zatrzymując się na razie na piórach. Wszystko dla tego, że wolałam unikać wzroku brata. Doszło do mnie w końcu, że to nie jest najlepszy moment na ujawnianie ukrytych pokładów sarkazmu. - Mnie wciągnął przyjaciel. Ty jak się tu znalazłeś? - odezwałam się przenosząc na niego wyraźnie zmęczony wzrok. Musiałam coś powiedzieć za nim zacznie rozmowę pod tytułem „ Megara jesteś za młoda, wracaj do domu”. Drgnęłam niepewnie gdy usłyszałam coś na temat Samuela i co gorsza Adriana. - Adrian Carrow? - całą swoją uwagę przeniosła na brata. - Fox, co tam się stało?- strach coraz wyraźniej był widoczny na mojej twarzy. Chciałam to swojego Carrowa to mam. - Samuel - szepnęłam cicho zasłaniając oczy dłonią. Niech to wszystko szlak trafi. W co ja się wpakowałam.
Nie była pewna, co czuła, kiedy Cassian spojrzał jej tak głęboko w oczy. W jego źrenicach było coś burzliwego, jak niespokojny duch, nieco przerażająca, a nieco budząca podziw złość - wszyscy zgromadzeni tutaj wiedzieli przecież, że znaleźli się tutaj w celu, który był dobry. I miał służyć dobru - oby nie większemu dobru. Choć Minerwa nie rozumiała, dlaczego wbrew wszelkiemu rozsądkowi wierzyła w to, co wyśniła, to jej wiara pozostawała niezachwiana. Ufała jemu i ufała każdemu tutaj z osobna, choć nie znała prawie nikogo z nich. Była przekonana, że zapachem alkoholu kryje się głębsza historia, Minerwa mocno wierzyła w ludzi i była przekonana, że nigdy nie zachowywali się niewłaściwie bez powodu. Alkohol był przyjacielem wielu ludzi, którzy z różnych względów zwyczajnie nie mieli innych.
I wtem chlusnęła woda. Balneo otrzeźwiło Cassiana, a ona w pierwszej chwili nie rozumiała, co się wydarzyło - dopiero po chwili dostrzegła Garretta z wyciągniętą różdżką. I roześmiała się, zgarnąwszy przed ramię złociste włosy ujęła je w dłonie i wycisnęła na ziemię, pochylając się przed siebie, strużka woda chlusnęła na trawę - zachowała równowagę dzięki temu, że Cassian wciąż trzymał ją w talii. Jej śmiech był pogodny, a uśmiech szczery - którym być może usiłowała odwrócić uwagę od policzków, które ni stąd ni zowąd lekko się zaczerwieniły. Nieczęsto miała okazję słyszeć tak szpetny język - ale nieczęsto też atakowała funkcjonariuszy magicznej policji na służbie. Milcząc już, ale wciąż z uśmiechem, skinęła głową Garrettowi - tak, byli cali. Wszyscy dotarli tutaj cali, choć sytuacja momentami zaczynała robić się gorąca. I z tego powinni się cieszyć, pomyślała, kiedy rzuciła uzdrowicielowi roziskrzone wesołością spojrzenie, gdy ten ofiarował jej swój suchy płaszcz. Podchwyciła jego poły, mocniej się nim zakrywając, spojrzeniem mimowolnie wodząc po jego napiętych mięśniach.
Na polecenie Garretta posłusznie wyciągnęła - cóż, lekko przemoczone - pióro feniksa - feniks, to było pióro feniksa - które odnalazła w swoim pokoju, a które wzbudzało w niej tyle tajemniczych emocji. Czuła, że kryła się za nim wyjątkowa zagadka, a przemowa aurora jedynie podsyciła jej zaintrygowanie. Została wybrana, żeby je dostać? Dlaczego? Tam znajdziesz druha, między odważnymi, powtarzała w myślach jak mantrę i z jakiegoś powodu brzmienie tej pieśni dodawała jej otuchy. Odwagi. Pomóc? Zawsze. Działo się źle, a miało być jeszcze gorzej - Minerwa o tym wiedziała, śledziła przecież na bieżąco wszystkie wiadomości, a teraz tego absurdu doświadczyła sama. Wciąż nie rozumiała, o co tutaj chodziło, ale jednego była absolutnie pewna: to oni, ludzie, zwykli czarodzieje, tylko oni, mogli coś zrobić. Jeśli Grindelwald rządził Hogwartem, jego powrót do siania terroru mógł być tylko kwestią czasu - a głupiejące Ministerstwo ich przed nim nie obroni. Nie widziała wcześniej kwatery. Zaklęcie Fideliusa? Tak, bardzo potężne. W ślad za pozostałymi weszła do środka.
Nie znała zbyt wielu ludzi tutaj, wydawało jej się, że była jedną z młodszych; gdzieś mignęła jej twarz jej drogiej kuzynki, która była tutaj wraz z mężem, ileż to otuchy! ale zniknęła tak szybko, jak szybko się pojawiła. Przed momentem widziała Lilith, którą mijała na szkolnych korytarzach - ale kojarzyć to nie to samo co znać, ledwie rozpoznała jej twarz. Przysiadła na jednym z parapetów, nieopodal Cassiana, mimowolnie spoglądając na przepiękne ornamenty rysujące się na szybach. W dłoniach wciąż obracała pióro - w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.
I wtem chlusnęła woda. Balneo otrzeźwiło Cassiana, a ona w pierwszej chwili nie rozumiała, co się wydarzyło - dopiero po chwili dostrzegła Garretta z wyciągniętą różdżką. I roześmiała się, zgarnąwszy przed ramię złociste włosy ujęła je w dłonie i wycisnęła na ziemię, pochylając się przed siebie, strużka woda chlusnęła na trawę - zachowała równowagę dzięki temu, że Cassian wciąż trzymał ją w talii. Jej śmiech był pogodny, a uśmiech szczery - którym być może usiłowała odwrócić uwagę od policzków, które ni stąd ni zowąd lekko się zaczerwieniły. Nieczęsto miała okazję słyszeć tak szpetny język - ale nieczęsto też atakowała funkcjonariuszy magicznej policji na służbie. Milcząc już, ale wciąż z uśmiechem, skinęła głową Garrettowi - tak, byli cali. Wszyscy dotarli tutaj cali, choć sytuacja momentami zaczynała robić się gorąca. I z tego powinni się cieszyć, pomyślała, kiedy rzuciła uzdrowicielowi roziskrzone wesołością spojrzenie, gdy ten ofiarował jej swój suchy płaszcz. Podchwyciła jego poły, mocniej się nim zakrywając, spojrzeniem mimowolnie wodząc po jego napiętych mięśniach.
Na polecenie Garretta posłusznie wyciągnęła - cóż, lekko przemoczone - pióro feniksa - feniks, to było pióro feniksa - które odnalazła w swoim pokoju, a które wzbudzało w niej tyle tajemniczych emocji. Czuła, że kryła się za nim wyjątkowa zagadka, a przemowa aurora jedynie podsyciła jej zaintrygowanie. Została wybrana, żeby je dostać? Dlaczego? Tam znajdziesz druha, między odważnymi, powtarzała w myślach jak mantrę i z jakiegoś powodu brzmienie tej pieśni dodawała jej otuchy. Odwagi. Pomóc? Zawsze. Działo się źle, a miało być jeszcze gorzej - Minerwa o tym wiedziała, śledziła przecież na bieżąco wszystkie wiadomości, a teraz tego absurdu doświadczyła sama. Wciąż nie rozumiała, o co tutaj chodziło, ale jednego była absolutnie pewna: to oni, ludzie, zwykli czarodzieje, tylko oni, mogli coś zrobić. Jeśli Grindelwald rządził Hogwartem, jego powrót do siania terroru mógł być tylko kwestią czasu - a głupiejące Ministerstwo ich przed nim nie obroni. Nie widziała wcześniej kwatery. Zaklęcie Fideliusa? Tak, bardzo potężne. W ślad za pozostałymi weszła do środka.
Nie znała zbyt wielu ludzi tutaj, wydawało jej się, że była jedną z młodszych; gdzieś mignęła jej twarz jej drogiej kuzynki, która była tutaj wraz z mężem, ileż to otuchy! ale zniknęła tak szybko, jak szybko się pojawiła. Przed momentem widziała Lilith, którą mijała na szkolnych korytarzach - ale kojarzyć to nie to samo co znać, ledwie rozpoznała jej twarz. Przysiadła na jednym z parapetów, nieopodal Cassiana, mimowolnie spoglądając na przepiękne ornamenty rysujące się na szybach. W dłoniach wciąż obracała pióro - w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
/z ogrodu
Ronan obserwował wszystko co się dzieje. Poczuł ulgę widząc ludzi z restauracji. Udało im się. Ale czy nie było ich więcej? Kolejny raz ulżyło mu gdy pewna dama zamachnęła się na dżentelmena przez którego po części owe zamieszanie wybuchło. Chłopak nie zamierzał się wtrącać w niczyje spory, więc stał z boku.
Patrzył na każdego z zebranych. No cóż, nie znał nikogo. Ronan jest kiepski w nawiązywaniu znajomości. Więc nie zabierał głosu i nie zagadywał do innych. Spojrzał za to na mężczyznę, który miał im coś do przekazania.
Pióro? Teraz się przekonamy, czy to nie były zwykłe zwidy po narkotykach
Po chwili w jego rękach pojawiło się pióro. Wyciągnął je i pokazał. Nie, nic nie ćpał. To się działo naprawdę. Czy to dobrze? Teraz trudno to ocenić.
Wiedział że kogoś tu zabrakło, ale miał nadzieję że nikogo nie aresztowano. Nadzieja matką głupich. Ronan poczuł się winny. W małej mierze, ale jednak. Mógł walczyć i ich uratować. Jak również mógł walczyć i samemu trafić do więzienia. Ma za dobre serce, na szczęście ma też rozum. Świata nie zbawi, ale może uda mu się nie wyrządzić mu krzywdy.
Chwila...czy on dobrze zrozumiał? To jakieś spotkanie, jakiejś dziwnej organizacji? Widocznie. Ronan jednak nie speszył się. Jest tu nie bez powodu. W końcu dostał to pióro. No i ten dziwny sen. Nie były to halucynacje po narkotykach, już to sobie uświadomił.
Haddad wszedł do środka za resztą. Stanął gdzieś zboku, przy ścianie. Starał się wyglądać przyjacielsko, no ale cóż...takie rzeczy zbytnio mu nie wychodzą. Mógł niechcący kogoś obdarzyć swoim nieufnym wzrokiem. Ale to normalne. W końcu był wśród obcych ludzi. Nie wiedział właściwie po co tu jest. Jak również nie wiedział, czy powinien tu być. Teraz zostało mu czekać, aż sprawy się wyjaśnią.
Co ma być, to będzie.
Ronan obserwował wszystko co się dzieje. Poczuł ulgę widząc ludzi z restauracji. Udało im się. Ale czy nie było ich więcej? Kolejny raz ulżyło mu gdy pewna dama zamachnęła się na dżentelmena przez którego po części owe zamieszanie wybuchło. Chłopak nie zamierzał się wtrącać w niczyje spory, więc stał z boku.
Patrzył na każdego z zebranych. No cóż, nie znał nikogo. Ronan jest kiepski w nawiązywaniu znajomości. Więc nie zabierał głosu i nie zagadywał do innych. Spojrzał za to na mężczyznę, który miał im coś do przekazania.
Pióro? Teraz się przekonamy, czy to nie były zwykłe zwidy po narkotykach
Po chwili w jego rękach pojawiło się pióro. Wyciągnął je i pokazał. Nie, nic nie ćpał. To się działo naprawdę. Czy to dobrze? Teraz trudno to ocenić.
Wiedział że kogoś tu zabrakło, ale miał nadzieję że nikogo nie aresztowano. Nadzieja matką głupich. Ronan poczuł się winny. W małej mierze, ale jednak. Mógł walczyć i ich uratować. Jak również mógł walczyć i samemu trafić do więzienia. Ma za dobre serce, na szczęście ma też rozum. Świata nie zbawi, ale może uda mu się nie wyrządzić mu krzywdy.
Chwila...czy on dobrze zrozumiał? To jakieś spotkanie, jakiejś dziwnej organizacji? Widocznie. Ronan jednak nie speszył się. Jest tu nie bez powodu. W końcu dostał to pióro. No i ten dziwny sen. Nie były to halucynacje po narkotykach, już to sobie uświadomił.
Haddad wszedł do środka za resztą. Stanął gdzieś zboku, przy ścianie. Starał się wyglądać przyjacielsko, no ale cóż...takie rzeczy zbytnio mu nie wychodzą. Mógł niechcący kogoś obdarzyć swoim nieufnym wzrokiem. Ale to normalne. W końcu był wśród obcych ludzi. Nie wiedział właściwie po co tu jest. Jak również nie wiedział, czy powinien tu być. Teraz zostało mu czekać, aż sprawy się wyjaśnią.
Co ma być, to będzie.
Gość
Gość
| z ogrodu również
Zakon Feniksa. To brzmi dumnie? Smakuję w ustach te dwa słowa, wypowiadając je do siebie pod nosem. Czuję się nieco zdezorientowana, jakby nieco wyrwana z kontekstu, z tego towarzystwa - ludzi w większości zupełnie mi przecież nieznanych, stojąca obok, nie wiedząc jak dokładnie powinnam się zachować, wciąż zadając sobie pytanie, czy zawierzenie słowom rudzielca nie okaże się najważniejszą decyzją w moim życiu. Ale czy nie ma on racji? Czy propozycja walczenia z działaniami Ministerstwa razem nie wydaje się kusząca? Nie mam czasu na analizowanie wszystkich za i przeciw. W głowie kotłuje się już i tak ogromny mętlik - chociaż już wiem, że to czerwone pióro, ten sen nie były kolejnym widmem, kolejną pomyłką rozstrojonego umysłu, ale autentycznym wspomnieniem, to wciąż mam wrażenie, że nitki umysłu plączą się ze sobą coraz bardziej i bardziej. Nawiedzają mnie dzisiaj zupełnie sprzeczne ze sobą uczucia. To doprawdy niepokojące. Rozstrojenie, radość, wściekłość, spokój i ponowne zdezorientowanie. Znowu wydaje mi się, że nie do końca po kolei mam w głowie.
Może to dłoń Roberta i istotna zmiana, która w ciągu tych paru minut zaszła na jego twarzy, każą mi wyciągnąć z kieszeni szaty pióro feniksa, które tak niedawno - choć wydaje się, że od tamtej chwili minęła wieczność - znalazłam na poduszce. Unoszę ją na wysokość oczu Garretta, kątem oka dostrzegając, że Robert postępuje dokładnie tak samo. Razem przekraczamy próg niepozornej chatki, która nagle stoi przed nami otworem.
Mrugam ze zdezorientowaniem oczami, gdy niemal każda sekunda przynosi ze sobą jakąś drobną zmianę. Przystaję na dłuższy moment. Gubię się w tej ilości nieznanych sobie twarzy, rozrastającej się na moich oczach sali, gdy z wszystkich stron dochodzą do uszu mniej lub bardziej podniesione głosy, jakby każda ze zgromadzonych tutaj osób chciała wyrzucić z siebie wszystkie myśli w tej chwili krążące im po głowie. Kakofonia obrazów, dźwięków i wrażeń sprawiają, że nieco kręci mi się w głowie. Zmęczone ciało szuka dla siebie jakiegoś miejsca. Próbuję uspokoić oddech, zamknąć teraźniejszość w ramy pamięci - odsunąć na margines przeszłość i przyszłość, doprowadzić się do względnego porządku i spokojnie poczekać na dalszy rozwój wypadków. Chwila obecna. To jest teraz najważniejsze.
Zakon Feniksa. To brzmi dumnie? Smakuję w ustach te dwa słowa, wypowiadając je do siebie pod nosem. Czuję się nieco zdezorientowana, jakby nieco wyrwana z kontekstu, z tego towarzystwa - ludzi w większości zupełnie mi przecież nieznanych, stojąca obok, nie wiedząc jak dokładnie powinnam się zachować, wciąż zadając sobie pytanie, czy zawierzenie słowom rudzielca nie okaże się najważniejszą decyzją w moim życiu. Ale czy nie ma on racji? Czy propozycja walczenia z działaniami Ministerstwa razem nie wydaje się kusząca? Nie mam czasu na analizowanie wszystkich za i przeciw. W głowie kotłuje się już i tak ogromny mętlik - chociaż już wiem, że to czerwone pióro, ten sen nie były kolejnym widmem, kolejną pomyłką rozstrojonego umysłu, ale autentycznym wspomnieniem, to wciąż mam wrażenie, że nitki umysłu plączą się ze sobą coraz bardziej i bardziej. Nawiedzają mnie dzisiaj zupełnie sprzeczne ze sobą uczucia. To doprawdy niepokojące. Rozstrojenie, radość, wściekłość, spokój i ponowne zdezorientowanie. Znowu wydaje mi się, że nie do końca po kolei mam w głowie.
Może to dłoń Roberta i istotna zmiana, która w ciągu tych paru minut zaszła na jego twarzy, każą mi wyciągnąć z kieszeni szaty pióro feniksa, które tak niedawno - choć wydaje się, że od tamtej chwili minęła wieczność - znalazłam na poduszce. Unoszę ją na wysokość oczu Garretta, kątem oka dostrzegając, że Robert postępuje dokładnie tak samo. Razem przekraczamy próg niepozornej chatki, która nagle stoi przed nami otworem.
Mrugam ze zdezorientowaniem oczami, gdy niemal każda sekunda przynosi ze sobą jakąś drobną zmianę. Przystaję na dłuższy moment. Gubię się w tej ilości nieznanych sobie twarzy, rozrastającej się na moich oczach sali, gdy z wszystkich stron dochodzą do uszu mniej lub bardziej podniesione głosy, jakby każda ze zgromadzonych tutaj osób chciała wyrzucić z siebie wszystkie myśli w tej chwili krążące im po głowie. Kakofonia obrazów, dźwięków i wrażeń sprawiają, że nieco kręci mi się w głowie. Zmęczone ciało szuka dla siebie jakiegoś miejsca. Próbuję uspokoić oddech, zamknąć teraźniejszość w ramy pamięci - odsunąć na margines przeszłość i przyszłość, doprowadzić się do względnego porządku i spokojnie poczekać na dalszy rozwój wypadków. Chwila obecna. To jest teraz najważniejsze.
Gość
Gość
Wszyscy zgromadzeni weszli do niezwykłego pokoju, który powiększał się z każdą pojawiającą się w nim osobą. Miejsca przy stole nie zabrakło dla nikogo, wszyscy mogli też liczyć na krzesło. Nie było tylko Perseusa, który zniknął jeszcze przed samą Kwaterą. W zamieszaniu nikt nie zauważył jak jedno z piór przyczepionych na ścianie zmienia się w popiół i całkowicie znika. Jeśli ktoś postanowi się jednak dokładnie przyjrzeć i policzyć pozostałe na ścianie niecodzienne ozdoby, nie znajdzie tej podpisanej nazwiskiem Perseusa Avery'ego. Pozostaje się jedynie domyślać się, czemu akurat tego pióra tu zabrakło.
Z innych ciekawostek dotyczących piór wiszących na ścianie, to należące do Benjamina na brzegach jest nieco zwęglone, zaś to, które ma na sobie nazwisko Ronana osmolone na czubku. Podobne zjawiska można zaobserwować na piórach, które wasza dwójka otrzymała w dość dziwnych okolicznościach po niecodziennych snach, dzięki którym przybyliście na dzisiejsze spotkanie.
|Kolejność dowolna, nie musicie czekać na dalsze posty Mistrza Gry. W razie wątpliwości (zwłaszcza z piórami) piszcie na skrzynkę mistrza. Proszę tylko o wzięcie pod uwagę, że część rzeczy wyjaśni się fabularnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Z innych ciekawostek dotyczących piór wiszących na ścianie, to należące do Benjamina na brzegach jest nieco zwęglone, zaś to, które ma na sobie nazwisko Ronana osmolone na czubku. Podobne zjawiska można zaobserwować na piórach, które wasza dwójka otrzymała w dość dziwnych okolicznościach po niecodziennych snach, dzięki którym przybyliście na dzisiejsze spotkanie.
|Kolejność dowolna, nie musicie czekać na dalsze posty Mistrza Gry. W razie wątpliwości (zwłaszcza z piórami) piszcie na skrzynkę mistrza. Proszę tylko o wzięcie pod uwagę, że część rzeczy wyjaśni się fabularnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 30.03.16 22:48, w całości zmieniany 1 raz
Do sali obrad wszedł jako ostatni, upewniając się, czy nikt nie zagubił się w odmętach zagraconej, niewielkiej kuchni. Czuł się cokolwiek dziwnie, spoglądając na dziesiątki twarzy - i choć obecność jednych nie zdziwiła go w najmniejszym stopniu (uśmiechnął się ciepło do Verethe i skinął głową Alanowi), to widok innych wzbudził w nim niepokój. Starał się ufać osądowi wyższych sił (których źródła co prawda do tej pory nie poznał), ale i tak nie mógł powstrzymać niepewności, gdy natrafił spojrzeniem na Megarę. Co prawda siedzącą koło swojego brata, Freda, ale cóż - on był wydziedziczony, ona, zgodnie z wolą rodu, zamężna. Nie brzmiało to, jakby jej poglądy pokrywały się z ich celami. W żaden sposób.
Starając się wyglądać względnie opanowanie i znacznie spokojniej, niż się czuł, podszedł do wolnego krzesła, rozglądając się po twarzach. Dostrzegł pióra przyczepione na ścianie, ale na daną chwilę nie poświęcił im większej uwagi, skupiając się na zakonnikach.
Brakowało Luno. C h o l e r a, naprawdę brakowało Luno.
- Zaraz zajmiemy się Samuelem, Luno, Adrienem - choć przecież nie miał pojęcia, że chodziło o Carrowa; rozejrzał się, w tłumie nieznajomych twarzy próbując dostrzec tych brakujących - ...Gwen i Cressidą; nieprzemyślane działanie z pewnością im nie pomoże. Kogoś jeszcze nie ma? - Cholera, cholera. Jak mógł do tego dopuścić? - Ale najpierw należy wam się parę słów wytłumaczenia.
Nie usiadł na krześle, zamiast tego krzyżował ręce i położył łokcie na oparciu. Odnalazł spojrzeniem Barty'ego i zerknął na niego porozumiewawczo, choć bez cienia uśmiechu.
- Jestem Garrett Weasley. Razem z nieobecnym Luno Skeeterem w lipcu założyliśmy Zakon Feniksa, który jest - jak to ująć, żeby nie wyjść na niezrównoważonego pomyleńca? - czymś na kształt testamentu Albusa Dumbledore'a. Oględnie mówiąc, walczymy z terrorem Grindelwalda i fanatykami czystej krwi. - Wysłał przelotne, niejednoznaczne spojrzenie w kierunku Megary. - To tak w skrócie, jeżeli macie pytania, a na pewno macie, to śmiało. - Chociaż na większość odpowiem najpewniej słowami "sam nie mam pojęcia", przeszło mu przez myśl.
Starając się wyglądać względnie opanowanie i znacznie spokojniej, niż się czuł, podszedł do wolnego krzesła, rozglądając się po twarzach. Dostrzegł pióra przyczepione na ścianie, ale na daną chwilę nie poświęcił im większej uwagi, skupiając się na zakonnikach.
Brakowało Luno. C h o l e r a, naprawdę brakowało Luno.
- Zaraz zajmiemy się Samuelem, Luno, Adrienem - choć przecież nie miał pojęcia, że chodziło o Carrowa; rozejrzał się, w tłumie nieznajomych twarzy próbując dostrzec tych brakujących - ...Gwen i Cressidą; nieprzemyślane działanie z pewnością im nie pomoże. Kogoś jeszcze nie ma? - Cholera, cholera. Jak mógł do tego dopuścić? - Ale najpierw należy wam się parę słów wytłumaczenia.
Nie usiadł na krześle, zamiast tego krzyżował ręce i położył łokcie na oparciu. Odnalazł spojrzeniem Barty'ego i zerknął na niego porozumiewawczo, choć bez cienia uśmiechu.
- Jestem Garrett Weasley. Razem z nieobecnym Luno Skeeterem w lipcu założyliśmy Zakon Feniksa, który jest - jak to ująć, żeby nie wyjść na niezrównoważonego pomyleńca? - czymś na kształt testamentu Albusa Dumbledore'a. Oględnie mówiąc, walczymy z terrorem Grindelwalda i fanatykami czystej krwi. - Wysłał przelotne, niejednoznaczne spojrzenie w kierunku Megary. - To tak w skrócie, jeżeli macie pytania, a na pewno macie, to śmiało. - Chociaż na większość odpowiem najpewniej słowami "sam nie mam pojęcia", przeszło mu przez myśl.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
/Sorry, że dopiero teraz post, ale nie było mnie w domu wcześniej i nie miałam jak
Charlus i Dorea weszli przed Garry'm. Ominęło ich całe zdarzenie na zewnątrz, w ogrodzie, ale może to i dobrze. Charlie nie chciał, żeby Dor niepotrzebnie się denerwowała. W zasadzie to nawet nie chciał, żeby tutaj przychodziła, ale jak wiadomo jego małżonka była bardzo, ale to bardzo uparta, dlatego nie było takiej siły na ziemi, ani na niebie, aby zatrzymać ją w domu w Dolinie Godryka. Potter sam nie wiedział co było gorsze. Narażanie Dorei na stres, czy zostawienie jej samej w domu. Ostatnim razem wszyscy wiedzą jak to się skończyło, a Charlus był już lekko przewrażliwiony. Wprowadził swoją żonę i wyjątkowo nie chcąc zwracać na siebie uwagi, bokiem przeszedł w stronę dwóch wolnych miejsc. Szybko i niezbyt dyskretnie omiótł pomieszczenie wzrokiem, a raczej ludzi, którzy się tu znajdowali. Usta mężczyzny rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy zobaczył swoje kuzynostwo, Rogera i Maisie. Jednak nie było czasu na przywitania. Mniej więcej wiedział już kogo nie ma, zarejestrował nowe twarze. Mógł w spokoju usiąść na jednym z krzeseł. Pewnie odetchnął z ulgą, bo jednak trochę ich dzisiaj było i nie zabrakło również Garretta. Kiedy wspomniał o Luno, zmarszczył brwi. No właśnie, co z nim? Chyba musiał porozmawiać z przyjacielem po zakończeniu zebrania.
Charlus i Dorea weszli przed Garry'm. Ominęło ich całe zdarzenie na zewnątrz, w ogrodzie, ale może to i dobrze. Charlie nie chciał, żeby Dor niepotrzebnie się denerwowała. W zasadzie to nawet nie chciał, żeby tutaj przychodziła, ale jak wiadomo jego małżonka była bardzo, ale to bardzo uparta, dlatego nie było takiej siły na ziemi, ani na niebie, aby zatrzymać ją w domu w Dolinie Godryka. Potter sam nie wiedział co było gorsze. Narażanie Dorei na stres, czy zostawienie jej samej w domu. Ostatnim razem wszyscy wiedzą jak to się skończyło, a Charlus był już lekko przewrażliwiony. Wprowadził swoją żonę i wyjątkowo nie chcąc zwracać na siebie uwagi, bokiem przeszedł w stronę dwóch wolnych miejsc. Szybko i niezbyt dyskretnie omiótł pomieszczenie wzrokiem, a raczej ludzi, którzy się tu znajdowali. Usta mężczyzny rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy zobaczył swoje kuzynostwo, Rogera i Maisie. Jednak nie było czasu na przywitania. Mniej więcej wiedział już kogo nie ma, zarejestrował nowe twarze. Mógł w spokoju usiąść na jednym z krzeseł. Pewnie odetchnął z ulgą, bo jednak trochę ich dzisiaj było i nie zabrakło również Garretta. Kiedy wspomniał o Luno, zmarszczył brwi. No właśnie, co z nim? Chyba musiał porozmawiać z przyjacielem po zakończeniu zebrania.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cassian miał jedno pytanie. Gdzie można się napić? Trzeźwość mu doskwierała. Jutro dyżur w Mungu, czyli przynajmniej 10 godzin pozostania bez stanu alkoholowego upojenia. To dużo, bardzo dużo, jak na człowieka, który nie potrafi przerzucić swoich myśli na tory, jakimi chciałby się poruszać. Chrząknął jednak, poprawiając się na krześle, zgadując, że nie o takie pytania Garrettowi chodziło. Obserwował krótko Minnie McGonagall, która przysiadła nieopodal i posłał jej dziwny wyraz – zadowolenia, słabego uśmiechu, pokrzepienia, złości? Ta mina była tak niejednoznaczna, że ciężko było ją zinterpretować. Wrócił spojrzeniem do Weasleya. Sięgnąłby do swojego pióra, ale swój płaszcz oddał młodej kobiecie, dlatego teraz wsparł się na ręce, wsłuchując się w słowa mężczyzny. Chrząknął bardzo wyraźnie:
— Jeśli dobrze rozumiem, coś stało się dwóm kobietom, członkom Zakonu, a my chcemy temu zaradzić… dlatego posyłamy na niebezpieczeństwo kolejne kobiety? — odezwał się twardo, bo nie sądził, żeby to był dobry pomysł, ale cóż, był tylko podrzędnym pijaczyną z poważnymi problemami z głową. Wyprostował się, obejmując wzrokiem obecne tu kobiety i uśmiechnął się kwaśno. Zwalczanie popleczników Grinewalda brzmiało jak dobry plan. Ale czy wart ryzykowania życiem niewinnych dam? W końcu ten cały Zakon nie brzmiał jak koło gospodyń domowych, na Merlina. Tu chodziło o, zdaje się, większe zło, jakie szerzyło się na londyńskich ulicach.
— Winszuję, Weasley — burknął, całkowicie ignorując wzmiankę o zagrożeniu, jakie wisiało nad kilkoma mężczyznami, zupełnie mu nieznanymi. Znali ryzyko. — A czy jest coś, cokolwiek, co jak dotąd Zakonowi się udało oprócz pojmania kilku jego członków?
Tyle tylko zrozumiał wsłuchując się w prowadzone w ogrodzie, jak i później w sali rozmowy.
— Jeśli dobrze rozumiem, coś stało się dwóm kobietom, członkom Zakonu, a my chcemy temu zaradzić… dlatego posyłamy na niebezpieczeństwo kolejne kobiety? — odezwał się twardo, bo nie sądził, żeby to był dobry pomysł, ale cóż, był tylko podrzędnym pijaczyną z poważnymi problemami z głową. Wyprostował się, obejmując wzrokiem obecne tu kobiety i uśmiechnął się kwaśno. Zwalczanie popleczników Grinewalda brzmiało jak dobry plan. Ale czy wart ryzykowania życiem niewinnych dam? W końcu ten cały Zakon nie brzmiał jak koło gospodyń domowych, na Merlina. Tu chodziło o, zdaje się, większe zło, jakie szerzyło się na londyńskich ulicach.
— Winszuję, Weasley — burknął, całkowicie ignorując wzmiankę o zagrożeniu, jakie wisiało nad kilkoma mężczyznami, zupełnie mu nieznanymi. Znali ryzyko. — A czy jest coś, cokolwiek, co jak dotąd Zakonowi się udało oprócz pojmania kilku jego członków?
Tyle tylko zrozumiał wsłuchując się w prowadzone w ogrodzie, jak i później w sali rozmowy.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciężko wstawała jej się z krzesła w kuchni, bo cały czas czuła nieprzyjemne łaskotanie w żołądku, ale kiedy coraz więcej osób zaczęło się zbierać, zebrała w sobie wszystkie siły, jakie miała i poszła za Charlusem. Nie chciała pozwolić ciąży na to, żeby ta zawładnęła jej poczuciem komfortu i obowiązku wobec Zakonu Feniksa. Zgodziła się pomóc Garrettowi i nie miała zamiaru cofać danego słowa. Nawet, jeśli była w ciąży i aktualnie niezbyt dobrze się czuła. Charlie miał rację - Dorea była uparta. Dlatego też zamierzała dać z siebie wszystko.
Idąc przy ścianie, zauważyła wiszące na niej pióra. Każde z nich było podpisane, jakby właśnie ten przedmiot miał przypieczętować złożoną wcześniej obietnicę.
Wsunęła się na krzesło obok męża, rozglądając się bacznie dookoła. Powierzchnia pokoju wydawała się przynajmniej dwa razy większa niż cała chata. Dumbledore na pewno maczał w tym swoją różdżkę. Do dzisiaj ciekawiło ją to, jak zdołał przewidzieć taki obrót wydarzeń... ale z drugiej strony, co się dziwić, był wielkim czarodziejem.
Odetchnęła ciężko, mimowolnie kierując swoją rękę w stronę brzucha. Gdy Garrett rozpoczął swoją krótką przemowę, spojrzała na Charlusa unosząc brwi ku górze, jakby sama nie do końca rozumiała całej sytuacji. Ale słuchała uważnie, próbując wyłapać jakieś nowinki, drobne znaki, które naprowadziłyby ją na jakiś trop, krótkie ostrzeżenia. Luno był nieobecny. Jej myśli powędrowały w tym samym kierunku, co myśli jej męża - co się właściwie stało?
Jej wzrok padł na nieznanym jej wcześniej człowieku. Porwanie? Na brodę Merlina, jakie porwanie?!
Idąc przy ścianie, zauważyła wiszące na niej pióra. Każde z nich było podpisane, jakby właśnie ten przedmiot miał przypieczętować złożoną wcześniej obietnicę.
Wsunęła się na krzesło obok męża, rozglądając się bacznie dookoła. Powierzchnia pokoju wydawała się przynajmniej dwa razy większa niż cała chata. Dumbledore na pewno maczał w tym swoją różdżkę. Do dzisiaj ciekawiło ją to, jak zdołał przewidzieć taki obrót wydarzeń... ale z drugiej strony, co się dziwić, był wielkim czarodziejem.
Odetchnęła ciężko, mimowolnie kierując swoją rękę w stronę brzucha. Gdy Garrett rozpoczął swoją krótką przemowę, spojrzała na Charlusa unosząc brwi ku górze, jakby sama nie do końca rozumiała całej sytuacji. Ale słuchała uważnie, próbując wyłapać jakieś nowinki, drobne znaki, które naprowadziłyby ją na jakiś trop, krótkie ostrzeżenia. Luno był nieobecny. Jej myśli powędrowały w tym samym kierunku, co myśli jej męża - co się właściwie stało?
Jej wzrok padł na nieznanym jej wcześniej człowieku. Porwanie? Na brodę Merlina, jakie porwanie?!
Gość
Gość
Do sali napływało coraz więcej osób. Alan rozglądał się po twarzach, niektóre kojarząc, innych nie poznając w ogóle. Nie do końca wiedział jeszcze co się dzieje, jednak jego serce biło w przyspieszonym tempie, poruszone tym wszystkim. Miał wrażenie, że stoi właśnie w centrum czegoś dużego. I nie mylił się, choć sam jeszcze o tym nie wiedział. Jego wzrok poruszał się po przypadkowych osobach i po przypadkowych rzeczach, gdy nie do końca wiedział co powinien ze sobą zrobić i co myśleć o tym wszystkim. I wtedy zobaczył znajomą twarz. Bardzo znajomą twarz. Cholernie znajomą twarz. Serce podeszło mu do gardła. Co, na Merlina, ona tu robiła?! Już po chwili był przy Lilith, przejęty równie mocno, co ona sama.
- Równie dobrze mogę zadać Ci takie same pytanie - odparł, patrząc na nią uważnie. Jego wzrok wędrował po jej twarzy w poszukiwaniu jakichś wskazówek, bądź czegoś, co mogłoby go zmartwić. Nie miał jednak na to zbyt wiele czasu, bowiem już po chwili kobieta znalazła się w jego ramionach. Przytulał ją, czując wyraźną ulgę, jak gdyby przytulenie jej upewniło go, że wszystko z nią w porządku. A przecież nie sprawdził tego jeszcze dobrze. I czy w ogóle miał powody do zmartwień? Najwyraźniej miał i utwierdziły go w tym słowa Lilith.
- A więc wy również? Mi nic nie jest, a Tobie, Lil? - Zapytał zmartwiony, łapiąc ją za ramiona i oglądając ją kontrolnie. Nie wyglądała na poturbowaną lub trafioną jakimkolwiek zaklęciem. Czy mógł odetchnąć z ulgą? Najwyraźniej tak, choć fakt ten wcale go nie uspokajał. W końcu jeszcze nie wiedział co się tutaj dzieje, prawda? Nie miał pewności, czy oboje nie znajdują się nieświadomie w jakimś niebezpieczeństwie.
- Czekaj, Adrien Carrow? Złapali go? - Zapytał, a otrzymawszy odpowiedź, zaklął cicho pod nosem. Cholera, to wszystko nie wyglądało zbyt ciekawie i w ogóle mu się nie podobało. To, co działo się ostatnio w Londynie (i nie tylko) było wręcz chore. Niedługo ludzie będą bali się wychodzić z własnych mieszkań, w obawie przed złapaniem przez funkcjonariuszy magicznej policji za... właściwie za nic, tak jak to się przydarzyło Alanowi... dwukrotnie. Westchnął, nie bardzo wiedząc co powinni z tym zrobić i wtedy zobaczył znajomą twarz. Kiwnął głową w kierunku Garretta, aby go powitać. Nie był świadom, że to właśnie on, poniekąd, był "sprawcą" tego wszystkiego. Dowiedzieć się o tym miał już za chwilę. Słuchał go uważnie, nie wtrącając się ani słowem i czując się coraz bardziej skołowany... A także utwierdzony w swoim przeczuciu. Rzeczywiście byli w środku czegoś wielkiego. Nie wiedział jeszcze tylko, czy powinien się z tego faktu cieszyć. W sali zrobił się szum, a jeden z mężczyzn (znany mu zresztą z korytarzy w Mungu) wyrwał się. Jego słowa miały trochę sensu, jednak Alan był zbyt skołowany, aby zastanawiać się nad tym, jak wiele. Nie chcąc przekrzykiwać się z innymi, uniósł dłoń informując, że ma pytanie. Kiedy udało mu się otrzymać głos, skierował się do Garretta.
- No dobrze, ale jak właściwie ma wyglądać ta walka? - Nie bardzo wiedział jeszcze jak rozumieć ideę założenia czegoś takiego. Owszem, był przeciwny rządom Grindelewalda oraz podejściu arystokracji do czystości krwi, jednak nie bardzo potrafił sobie wyobrazić jak to wszystko miało wyglądać. Planowali zrobić transparenty i wyjść na ulice Londynu? Liczył na to, że skoro już zebrali się tu tak licznie, to założyciele mają jakiś konkretny plan i pomysł.
- Równie dobrze mogę zadać Ci takie same pytanie - odparł, patrząc na nią uważnie. Jego wzrok wędrował po jej twarzy w poszukiwaniu jakichś wskazówek, bądź czegoś, co mogłoby go zmartwić. Nie miał jednak na to zbyt wiele czasu, bowiem już po chwili kobieta znalazła się w jego ramionach. Przytulał ją, czując wyraźną ulgę, jak gdyby przytulenie jej upewniło go, że wszystko z nią w porządku. A przecież nie sprawdził tego jeszcze dobrze. I czy w ogóle miał powody do zmartwień? Najwyraźniej miał i utwierdziły go w tym słowa Lilith.
- A więc wy również? Mi nic nie jest, a Tobie, Lil? - Zapytał zmartwiony, łapiąc ją za ramiona i oglądając ją kontrolnie. Nie wyglądała na poturbowaną lub trafioną jakimkolwiek zaklęciem. Czy mógł odetchnąć z ulgą? Najwyraźniej tak, choć fakt ten wcale go nie uspokajał. W końcu jeszcze nie wiedział co się tutaj dzieje, prawda? Nie miał pewności, czy oboje nie znajdują się nieświadomie w jakimś niebezpieczeństwie.
- Czekaj, Adrien Carrow? Złapali go? - Zapytał, a otrzymawszy odpowiedź, zaklął cicho pod nosem. Cholera, to wszystko nie wyglądało zbyt ciekawie i w ogóle mu się nie podobało. To, co działo się ostatnio w Londynie (i nie tylko) było wręcz chore. Niedługo ludzie będą bali się wychodzić z własnych mieszkań, w obawie przed złapaniem przez funkcjonariuszy magicznej policji za... właściwie za nic, tak jak to się przydarzyło Alanowi... dwukrotnie. Westchnął, nie bardzo wiedząc co powinni z tym zrobić i wtedy zobaczył znajomą twarz. Kiwnął głową w kierunku Garretta, aby go powitać. Nie był świadom, że to właśnie on, poniekąd, był "sprawcą" tego wszystkiego. Dowiedzieć się o tym miał już za chwilę. Słuchał go uważnie, nie wtrącając się ani słowem i czując się coraz bardziej skołowany... A także utwierdzony w swoim przeczuciu. Rzeczywiście byli w środku czegoś wielkiego. Nie wiedział jeszcze tylko, czy powinien się z tego faktu cieszyć. W sali zrobił się szum, a jeden z mężczyzn (znany mu zresztą z korytarzy w Mungu) wyrwał się. Jego słowa miały trochę sensu, jednak Alan był zbyt skołowany, aby zastanawiać się nad tym, jak wiele. Nie chcąc przekrzykiwać się z innymi, uniósł dłoń informując, że ma pytanie. Kiedy udało mu się otrzymać głos, skierował się do Garretta.
- No dobrze, ale jak właściwie ma wyglądać ta walka? - Nie bardzo wiedział jeszcze jak rozumieć ideę założenia czegoś takiego. Owszem, był przeciwny rządom Grindelewalda oraz podejściu arystokracji do czystości krwi, jednak nie bardzo potrafił sobie wyobrazić jak to wszystko miało wyglądać. Planowali zrobić transparenty i wyjść na ulice Londynu? Liczył na to, że skoro już zebrali się tu tak licznie, to założyciele mają jakiś konkretny plan i pomysł.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
-Nie sądzisz, że powinnyśmy dopisywać do własnej listy zainteresowań - kłopoty trudne, skomplikowane, łatwe, nie do przejścia? - zapytała konspiracyjnym szeptem, a zaraz potem posłała szeroki uśmiech panience Greengrass. To było całkiem zabawne, że w ostatnim czasie płodziły problemy szybciej niż lord Lestrange bękarty.
Skierowała po chwili wzrok na Alana, by unieść wymownie brwi, gdy spytał o Adriena i skinęła mu lekko głową, że to właśnie on jest tym, który został zabrany do Tower. Nie chciała o tym rozmawiać, bo zapewne gdyby nie sytuacja z Howl Street, to nic by się nie wydarzyło.
Nie rozumiała nic. Kompletnie. Starała się zebrać wszystkie informacji w całość, ale brakowało jakiegoś spójnika, który potrafiłby połączyć istotne fakty w jedno. Może to dlatego z dystansem podchodziła do słów, które mówił im Garrett. Sprawiało to, że niepewność wstąpiła w jej drobne ciało, ale nie negowała tego, co próbował im wszystkim zasugerować. Wiedziała, że Samuel i Adrien wyjdą z tego, bo prędzej czy później, będą musieli zostać wypuszczeni, toteż gdy Megara się odezwała, Katya przeniosła na nią wzrok, ale i tak nie potrafiła przyznać dziewczynie, że to właśnie chodzi o tych dwóch, konkretnych mężczyzn.
-Dobrze, Garrett, bo zgubiłam się po tym jak wspomniałeś, że z Luno stworzyliście Zakon... - powiedziała spokojnie i uniosła wymownie brew, jakby sugerując, że faktycznie brakuje jej istotnej wiadomości, która utwierdziłaby ją w całym tym ambarasie. -Wybraliście nas, ponieważ... Znacie nasze poglądy i wiecie, że oficjalnie bądź też i nie, możemy się buntować przeciwko polityce Grindelwalda? Potrzebujecie pomocy i to stąd jesteśmy w tym miejscu, by... Wejść do tej organizacji? - mówiła spokojnie, choć w głosie Katyi brzmiała nuta niepewności, ciekawości, ale także otwartości, która miała być potwierdzeniem, że wchodzi w ten biznes "w ciemno".
Skierowała po chwili wzrok na Alana, by unieść wymownie brwi, gdy spytał o Adriena i skinęła mu lekko głową, że to właśnie on jest tym, który został zabrany do Tower. Nie chciała o tym rozmawiać, bo zapewne gdyby nie sytuacja z Howl Street, to nic by się nie wydarzyło.
Nie rozumiała nic. Kompletnie. Starała się zebrać wszystkie informacji w całość, ale brakowało jakiegoś spójnika, który potrafiłby połączyć istotne fakty w jedno. Może to dlatego z dystansem podchodziła do słów, które mówił im Garrett. Sprawiało to, że niepewność wstąpiła w jej drobne ciało, ale nie negowała tego, co próbował im wszystkim zasugerować. Wiedziała, że Samuel i Adrien wyjdą z tego, bo prędzej czy później, będą musieli zostać wypuszczeni, toteż gdy Megara się odezwała, Katya przeniosła na nią wzrok, ale i tak nie potrafiła przyznać dziewczynie, że to właśnie chodzi o tych dwóch, konkretnych mężczyzn.
-Dobrze, Garrett, bo zgubiłam się po tym jak wspomniałeś, że z Luno stworzyliście Zakon... - powiedziała spokojnie i uniosła wymownie brew, jakby sugerując, że faktycznie brakuje jej istotnej wiadomości, która utwierdziłaby ją w całym tym ambarasie. -Wybraliście nas, ponieważ... Znacie nasze poglądy i wiecie, że oficjalnie bądź też i nie, możemy się buntować przeciwko polityce Grindelwalda? Potrzebujecie pomocy i to stąd jesteśmy w tym miejscu, by... Wejść do tej organizacji? - mówiła spokojnie, choć w głosie Katyi brzmiała nuta niepewności, ciekawości, ale także otwartości, która miała być potwierdzeniem, że wchodzi w ten biznes "w ciemno".
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
To było... szalone. Tak mocno szalone. Nagle ta sytuacja wydała mi się jeszcze bardziej absurdalna niż wcześniej. Gdyby nie powaga wszystkich wokół nie powstrzymywałbym się przed parsknięciem śmiechem. Pióra na ścianie, spore zbiegowisko ludzi, powiększająca się sala i... Garrett, tak mocno oszczędny w słowach. Żadne pytanie nie przyszło mi do głowy, chyba osoby się wypowiadające zawarły to wszystko w swoich mowach. Nie byłem raczej typem myśliciela, który będzie się teraz zastanawiać nad zasadnością podjętych decyzji. Wystarczyła mi chyba informacja odnośnie Grindewalda oraz czystości krwi. Rzeczywiście niniejsze poglądy idealnie do mnie pasowały, ale nie wiedzieć czemu zacząłem się zastanawiać nad tym, co na to powiedziałby ojciec. Na długą chwilę pogrążyłem się w swoich własnych myślach rozpatrując kilka scenariuszy. Wreszcie, wybrawszy ten, w którym nie uciekam ze spotkania i nie mówię o niczym Naupliusowi, zaczynam się irytować. Skoro mamy walczyć to dlaczego wszyscy siedzimy lub stoimy w tej... kwaterze zamiast coś robić? Jeszcze nie tak dawno domagałem się wyjaśnień, ale skoro został obrany pewien kierunek, wypadałoby iść do przodu.
- Skoro tak, to nie czekajmy. Obmyślmy plan uwolnienia pojmanej reszty i ruszajmy go zrealizować. Nie ma sensu się teraz nad tym roztkliwiać tylko trzeba działać - rzuciłem w powietrze nie będąc przekonanym czy ktokolwiek będzie mnie słuchał. Nie byłem jednak typem człowieka, który się tym przejmuje.
- Skoro tak, to nie czekajmy. Obmyślmy plan uwolnienia pojmanej reszty i ruszajmy go zrealizować. Nie ma sensu się teraz nad tym roztkliwiać tylko trzeba działać - rzuciłem w powietrze nie będąc przekonanym czy ktokolwiek będzie mnie słuchał. Nie byłem jednak typem człowieka, który się tym przejmuje.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obce twarze i wypowiedzi, których w dużej mierze nie rozumiała, wywoływały w niej lekkie poczucie zagubienia; w ukrytej przed wzrokiem niepowołanych osób chatce czuła się co prawda bezpieczniej i pewniej niż środku lasu, ale grunt pod jej stopami nadal zdawał lekko się obsuwać. Nie była pewna, czy fakt, że w samym centrum tego wszystkiego znajdował się właśnie Garry, bardziej ją uspokajał, czy niepokoił, ani co właściwie oznaczały jego słowa. Testament Albusa Dumbledore’a? Walka z terrorem Grindelwalda i fanatykami czystej krwi? Kąciki jej ust drgnęły w górę, w przelotnym uśmiechu, którego nie dała rady powstrzymać.
Początkowo planowała po prostu słuchać, bo padające z różnych stron pytania były podobne do tych, pojawiających się w jej głowie, ale kiedy odezwał się Cassian, odezwała się niemal odruchowo, odwracając się w jego kierunku. – Twoja troska jest zrozumiała, ale odniosłam wrażenie, że żadnej z nas nikt nie przyciągnął tutaj siłą – powiedziała cicho, głosem spokojnym, choć delikatnie chłodniejszym niż zwykle. Przez moment miała ochotę dodać coś jeszcze, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie i potrząsnęła tylko nieznacznie głową, ponownie skupiając uwagę na sednie sprawy. Wyprostowała się odruchowo, opierając łokcie na blacie stołu i łącząc blade dłonie ze sobą. Dlaczego tu była? Jej wzrok powędrował w stronę wiszących na ścianie piór, których było wyraźnie więcej, niż osób w pomieszczeniu. Jeżeli dobrze zrozumiała, część członków… Zakonu nie dała rady zbiec z policyjnej obławy i aktualnie znajdowała się w Tower. Sama myśl o chłodnych celach przyprawiała ją o nieprzyjemny dreszcz, nie rozumiała jednak, dlaczego inni od razu zakładali konieczność odbicia – złamanie dekretu, który dopiero co wyszedł, nie mogło być przecież karane specjalnie surowo, prawda?
Prawda?
Przeniosła spojrzenie z powrotem na Garretta. Jeżeli chodziło o pytania, miała tylko jedno. – Co możemy zrobić, żeby pomóc? – Bo przecież koniec końców, właśnie po to się tutaj znaleźli.
Początkowo planowała po prostu słuchać, bo padające z różnych stron pytania były podobne do tych, pojawiających się w jej głowie, ale kiedy odezwał się Cassian, odezwała się niemal odruchowo, odwracając się w jego kierunku. – Twoja troska jest zrozumiała, ale odniosłam wrażenie, że żadnej z nas nikt nie przyciągnął tutaj siłą – powiedziała cicho, głosem spokojnym, choć delikatnie chłodniejszym niż zwykle. Przez moment miała ochotę dodać coś jeszcze, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie i potrząsnęła tylko nieznacznie głową, ponownie skupiając uwagę na sednie sprawy. Wyprostowała się odruchowo, opierając łokcie na blacie stołu i łącząc blade dłonie ze sobą. Dlaczego tu była? Jej wzrok powędrował w stronę wiszących na ścianie piór, których było wyraźnie więcej, niż osób w pomieszczeniu. Jeżeli dobrze zrozumiała, część członków… Zakonu nie dała rady zbiec z policyjnej obławy i aktualnie znajdowała się w Tower. Sama myśl o chłodnych celach przyprawiała ją o nieprzyjemny dreszcz, nie rozumiała jednak, dlaczego inni od razu zakładali konieczność odbicia – złamanie dekretu, który dopiero co wyszedł, nie mogło być przecież karane specjalnie surowo, prawda?
Prawda?
Przeniosła spojrzenie z powrotem na Garretta. Jeżeli chodziło o pytania, miała tylko jedno. – Co możemy zrobić, żeby pomóc? – Bo przecież koniec końców, właśnie po to się tutaj znaleźli.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 19 • 1, 2, 3 ... 10 ... 19
Sala obrad
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata