Wydarzenia


Ekipa forum
Sala obrad
AutorWiadomość
Sala obrad [odnośnik]24.03.16 21:32
First topic message reminder :

Sala obrad

Wstęp do sali obrad posiadają wyłącznie członkowie Gwardii Zakonu.

Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala obrad - Page 18 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala obrad [odnośnik]05.08.17 19:59
Pani Bagshot, tak jak zapowiedziała, wyłączyła się z reszty rozmowy; z zamyśleniem spoglądała w przestrzeń, by potem skinąć parę razy głową, jakby zgadzała się z padającymi słowami. Zajęta zwijaniem mapy, spojrzała jeszcze z dobrotliwym uśmiechem na Benjamina dzielnie trzymającego kota.
- Jest w dobrych rękach - powiedziała i mogłoby to zabrzmieć nawet na lekką, wesołą wstawkę, gdyby nie ciężka atmosfera trudnych decyzji, która zapadła w sali obrad. Najprawdopodobniej miała rację - kot bowiem wiercił się tylko przez chwilę, jakby próbował wyrwać się z objęć, ale szybko przestał; zaczął nawet cichutko mruczeć i trącił łebkiem ramię Wrighta, domagając się pieszczot.
Bathilda w pełni ożywiła się dopiero wtedy, gdy skrzynia skrywająca serce z cichym stuknięciem została postawiona na stole obrad. Pani Bagshot zamarła w bezruchu, spoglądając na nią w milczeniu, a potem z jej ust spłynęło ciche westchnienie.
- Brendanie, Samuelu - czy mogę poprosić was o to, byście pozostali przy skrzyni? Tuż obok? Być może zaistnieje potrzeba, żeby ją... przytrzymać - rzuciła ostrożnie, spoglądając na Gwardzistów z prośbą skrywającą się w mądrym spojrzeniu. - Reszta z was niech także będzie przygotowana. Podjęliście decyzję. Wcielmy ją więc w życie.
Poczekała, aż Gwardziści wyciągną różdżki - sama uczyniła podobnie, choć z kieszeni liliowej szaty wyjęła także sztylet. Gwardziści mogli rozpoznać w nim narzędzie, które otrzymali w trakcie Próby, by zakończyć jej ostatni etap - zapłacić krwią. A może było to tylko złudzenie; może to tylko ciężki nastrój zwiódł w tym kierunku ich myśli.
- Gotowi? - spytała cicho Bathilda, lecz było to pytanie retoryczne - spojrzała na twarze zgromadzonych wokół Gwardzistów i wysłała im słaby, lecz w pewien sposób ciepły, pocieszający uśmiech. Zdawał się on mówić, że wszystko będzie dobrze; że wreszcie osiągną to, o co walczyli od tak dawna. Powoli uniosła różdżkę - zdawało się, że gest ten trwał w nieskończoność - a w lewej dłoni mocno zacisnęła rękojeść sztyletu; machnęła drewnem, a skrzynia drgnęła: tuż po tym wieko powoli zaczęło się unosić.

Nie mogli jeszcze wiedzieć, że wkrótce świat pogrąży się w mroku.


Ja, światło w ciemności, iskra pośród bezkresnej nocy...

Bathilda Bagshot
Bathilda Bagshot
Zawód : historyk magii
Wiek : 136
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4085-o-bathilda-bagshot https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net
Re: Sala obrad [odnośnik]28.11.17 17:59
Profesor Bagshot miała rację – czekała nas długa noc. Zapanowanie nad żądnym krwi (a może raczej zniszczenia) tłumem, nawet, jeśli mieliśmy gotowe do walki oddziały, nie było zadaniem łatwym – być może miało okazać się jednym z najtrudniejszch, które dotychczas spoczęły na naszych barkach – a także ryzykownym. Otwarte działanie na ulicy mogło nas zdemaskować – zarówno przed tymi, którzy podzielali idee Zakonu Feniksa, jak i przed Rycerzami Walpurgii, którzy zdawali się na nas polować.
Propozycja Brendana wydawała się słuszna. Miał rację: nie istniały realne szanse na to, abyśmy byli w stanie powstrzymać wszystkich. Cenna była również uwaga Samuela... ale czułem, że to nie wystarczy. Porywaliśmy się na skalę, która dotychczas nam nie towarzyszyła. Z całych sił chciałem wierzyć, że powstrzymanie absurdalnego planu Tuft było w zasięgu ręki, jednak im mocniej rozważałem propozycje Gwardzistów, tym szanse na powodzenie wydawały mi się coraz bardziej znikome.
- Co z mugolami, ktrórzy mogą przebywać w obranych na cel budynkach? Powinniśmy odpowiednio wcześnie wysłać kilka osób, które przeprowadzą ewakuację na czas. - Nie przypuszczałem, by Ministerstwo było na tyle łaskawe, aby zadbać o ich zdrowie – zwłaszcza przy propogacji swoich antymugolskich poglądów. A my nie mogliśmy pozwolić na rozlew krwi.
Nawet, jeśli było nas za mało.
Przeniosłem spojrzenie na skrzynię, która spoczęła między Samuelem a Brendanem, a moje tętno mimowolnie przyspieszyło. Czy rzeczywiście upadek Grindewalda miał okazać się taki prosty? Nie był to na pewno zwiastun końca naszych zmagań – Ministwrstwo bez wsparcia czarnoksiężnika mogło powoli zluzować swoje sztywne ryzy, ale z cienia wyłaniała się przecież trzecia siła. Czułem jednak pewną ulgę na myśl o tym, że nasze okupione krwią i życiem zmagania w końcu miały przynieść długo oczekiwane zmiany. Zadługiwaliśmy na to: my i wszyscy ci, którzy ponieśli najwyższą ofiarę, oddając życie w imię lepszego jutra.
Niczym zahipnotyzowany utkwiłem spojrzenie w drewnianym pudle - usłyszałem dźwięk puszczających zawiasów, kątem oka wyłowiłem błysk stalowego ostrza.
A później ogarnęła mnie ciemność.

koniec


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala obrad - Page 18 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Sala obrad [odnośnik]18.02.18 23:44
21. maja
A więc to tutaj - pomyślała, gdy poznała tajemniczą lokalizację kwatery Zakonu Feniksa, do pewnego momentu stanowiącą sekret, teraz odsłoniętą przed oczami każdego zainteresowanego, zniszczoną, marną. Potrzeba pomocy i działania pchała Susanne do przodu, nie dając zapomnieć o wspólnym celu - ostatnie spotkanie mogło ich poróżnić, lecz była pewna, że przed sobą mają ten sam punkt, walczą o dobro wielu ludzi, dążą do przywrócenia porządku. Spór był bolesnym doświadczeniem, szczególnie w grupie, jaka z założenia miała być zjednoczona i silna. Nie wahała się i trwała przy ideałach, w każdej chwili gotowa do wyruszenia w niebezpieczną podróż, lecz miała świadomość, że pewną osobę konkretne słowa zabolały bardziej, wprowadzając w niepewność i zastanowienie. Znała go już kilka lat, spodziewała się więc, że podobne wypowiadanie się na temat rodziny Constantine'a stanowiło twardy orzech do zgryzienia i od dłuższego czasu przymierzała się do tej rozmowy, zwlekając w obawach przez kłótnią - czy potrafili poróżnić się aż tak mocno?
Okoliczności, w jakich otrzymała list od przyjaciela, sprawiły, że serce drgnęło w rozpaczy. Nie życzyła nikomu, z ręką na owym poruszonym sercu, doprawdy nawet największemu wrogowi, podobnej straty, jakiej doznała sama. Wielką ulgą było bezpieczeństwo rodziny - sama nie miała tyle szczęścia, o czym wciąż nie mogła zapomnieć, lecz brak miejsca, z którym był tak związany, wciąż brzmiał potwornie przykro. Wiele razy słyszała o Silverdale, o tej bezpiecznej przystani, miejscu powrotów i radości, dzielonej z najbliższymi. Pamiętała nawałnicę, niszczycielską i przerażającą, pozostawiającą po sobie mnóstwo ofiar i wypełniającą lecznicę masą cierpiących stworzeń. Domyślała się, że to mniej więcej wtedy musiały nadejść te trudne chwile.
Czekała, bezmyślnie bawiąc się sznurówką, z podbródkiem opartym o kolana, skulona na płaskiej przestrzeni ściętego drzewa. Nie było stąd widać kwatery, lecz nie musieli iść daleko - zaledwie kilka minut. Ich głównym zadaniem były poszukiwania rzeczy, przeczesywanie okolicy. Ponoć leżały wszędzie, trzeba było zrobić z tym porządek. Podniosła się, słysząc, jak przyjaciel nadchodzi i nie wahała się ani chwili - po prostu podbiegła do niego i objęła ciepło.
- Mamy do pogadania, panie O'Llordivander. I będziemy pomagać w ratowaniu kwatery - objaśniła, odsunąwszy się, gdy spoglądała na niego. Radości w tym spojrzeniu nie było zbyt wiele, wszak ostatnie okoliczności nie sprzyjały.



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sala obrad - Page 18 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Sala obrad [odnośnik]19.02.18 18:17
     Dołączoną do listu mapkę jeszcze tego samego wieczora wsunął za ramę lustra, które było już w tej sypialni, gdy się do niej wprowadzał. Nie zwykł spoglądać w jego stronę zbyt często, pewnie w obawie, że siebie samego w nim nie rozpozna. Tym sprytnym, według niego, fortelem starał się odwieść od wczytywania się w przeznaczoną im na spotkanie lokację i w to, co mogła ona oznaczać. Była dobra, ta Sue, czyżby wyczuwała, że dając mu więcej przerwy od otrzymanej odpowiedzi, pozostawiłaby mu miejsce na rozrost wątpliwości? Nie był pewien, czy jego przeczucie miało więcej do czynienia z jego obawami, czy wywodziło się wyłącznie z jego Krukońskiej zdolności łączenia pojedynczych kropek w klarowny obraz sytuacji.  O ile coś takiego istniało w odmętach chaosu, określanego przez nich jako rzeczywistość. Były noce, podczas których budził się w wymiętej, wciąż obcej pościeli i na granicy jawy skupiał rozpędzone myśli na jednym słowie, wrócić. I mimo że na szafce nocnej tuż przy jego głowie spoczywała palisandrowa różdżka, nie znał zaklęcia, które zabrałoby go z powrotem. Poranki były lepsze, część koszmarów wycofywała się w zakurzone kąty, by go czujnie obserwować, jak stara się pozbierać karty swoich przygód.
Było pośród nich kilka najważniejszych, jedną z nich, przyjaźń.
Zwlekał z poinformowaniem panny Lovegood, wmawiając sobie, że przed czymś ją chroni, nie dzieląc się swoimi nieszczęściami; może wyjaśnienie było prostsze i chodziło wyłącznie o jego własne, obciążone wahaniem serce. Nie był dzielnym Gryfonem, jak ona, musiał jednak dołożyć wszelkich starań, aby jej dotrzymać kroku. Chciał się z nią zobaczyć, nie było wątpliwości, poza tym winny był jej to za te wszystkie dni pełne milczenia.
Pojawił się na pobliskiej polanie nieco wcześniej niż zakładali, gdyż myślał już o tym cały noc i również ten poranek, czy wspomną no-właśnie-o-tym, czy zbliży go to do podjęcia tak raniącej decyzji? Lekkie, chłodne podmuchy wiatru muskały jego włosy, kiedy jego oczy zatrzymały się na widocznej między paniami drzew głowie o jasnych, niemalże alabastrowych włosach. Nie trudził się, by pozostać niezauważonym – jego wysoka sylwetka i tak zawsze zdradzała go w najmniej odpowiednim momencie – więc narobił trochę hałasu, przeciskając się między gałązkami krzewów, które dzieliły go od znajomej. Nie zdążył nawet otrzepać stroju, pewnie zbyt eleganckiego na takie wypady, a drobna istotka była przy nim. Również ją objął, przymykając na moment powieki zmęczone niewyspaniem i wypowiedział:
Susanne. — Jej imię zawisło na moment w powietrzu, jakby pewne wahanie obecne w jego głosie próbowało przybrać namacalną formę. Dołożył wszelkich starań, aby utrzymać łagodny uśmiech w obliczu jej słów, lecz jego wargi lekko zadrżały, krusząc barierę jego wysiłków.
Rato... wanie... — powtórzył z powątpiewaniem, wpatrując się w nią niewyraźnie. Czy nie wiedziała o jego ostatnich próbach niesienia pomocy? Może to nawet lepiej, nie były to czyny godne pochwały. Odchrząknął, odzyskując opanowanie i wyciągnął ostrożnie niewielką klepsydrę oraz kilka listków ciemnozielonego aloesu. — Zostałem skuszony obietnicą zaklinania czasu, proszę o jakąś wskazówkę — dodał bardziej pogodnym tonem.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Sala obrad [odnośnik]27.02.18 23:26
Gdyby zaklęcie zapewniające powroty istniało, bez wątpienia większość czarodziejów pracowałaby ciężko nad jego opanowaniem, lecz choć teraz Susanne nie byłaby w stanie tego przyznać, taki czar odebrałby magicznej społeczności wiele doświadczenia. Wymazanie tego, co przyniósł los, na dłuższą metę nie przypominało dobrej opcji, nie utwardzałoby charakteru i nie przyzwyczajałoby do trudów codzienności, poza tym nic nie było za darmo - podobna ulga musiałaby skutkować innymi opłakanymi skutkami, zachowującymi równowagę. Świat, gdy wirował tak szybko, że nie mogła go już dogonić choćby próbowała gnać co tchu, pozwolił uciec wielu sprawom na drugi plan. Pochłonięta żałobą, zmianą domu, wielkimi planami, których mogła być tylko drobną częścią, oddaliła się od wielu istotnych ludzi, skupiając się wyłącznie na tym, co znajdowało się w bezpośrednim otoczeniu. Skoncentrowała się na powrocie do życia i dopiero, gdy choć drobna jego część wydawała się względnie poukładana, mogła zadbać o kolejne elementy. List od Ollivandera znacznie ułatwił sprawę. Znała go już dobrą chwilę - wystarczającą na domysły w pewnych kwestiach, a sumienie podpowiadało jej, że mają do omówienia sprawę. Czuła, że dyskusja ze spotkania wciąż ciągnie się za przyjacielem, a w Zakonie nie było miejsca na wątpliwości.
Maj barwił wszystkie uśmiechy smutkiem. Rozciągały się pod nosem niechętnie i nieśmiało. Kiwnęła głową, potakując z wolna, ostrożnie, zachowawczo. Nie wiedziała, czego może się spodziewać - trudno było żyć w tak rozpaczliwym czasie, czuła się w nie wepchnięta na siłę. Zerknęła na przyniesione artefakty z łagodnym rozczuleniem.
- Spróbujemy okiełznać niedawną przeszłość - wyjaśniła, unosząc spojrzenie do niebieskich oczu, lecz nie próbowała odczytywać myśli Constantine'a. - Chodź, musimy poszukać rzeczy z siedziby wokół miejsca, gdzie znajdowała się chata, a to nam pomoże - wskazała na liście i klepsydrę, które planowała postawić na środku, po czym wyciągnęła do przyjaciela dłoń, by całkiem żwawo pociągnąć go w odpowiednim kierunku, rozglądając się przy okazji wokół, w poszukiwaniu pozostałości.
- Okręcimy ją trzy razy w prawo i otoczymy aloesem. Wtedy zły duch wspomnień opuści nas na chwilę i będziemy mogli porozmawiać szczerze o rzeczach, Constantine - oznajmiła, odwracając się na moment i zatrzymując nagle. Gdzieś między liśćmi krzewu mignęło jej jakieś srebro.



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sala obrad - Page 18 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Sala obrad [odnośnik]28.02.18 17:51
     To nieostrożne – bytować myślami w przeszłości, podczas gdy teraźniejszość rozdawała kolejne karty. Za sobą zostawiano całe kolekcje wspomnień, przed sobą oczekiwano strumienia pułapek oraz rzeki przyjemności, lecz obecna chwila była tylko jedna. Zdarzało się, iż mieniła się blaskiem tysiąca kryształów, zachęcając do zatopienia się w niej bez umiaru, bywało też tak, że strach owiewał na samą myśl o wystawieniu się na jej obecność. Constantine zwykle mierzył się z każdą z nich z podobnym zapałem, ufając samemu sobie i wierząc w sens tego wszystkiego. Straciwszy jednak skrawek pewności, powrócił do stanu z pierwszomajowej nocy; bezradnie, po omacku, poszukując tego, co mu odebrano. Podobnie jak ona, skupiał się na rzeczach, które były w zasięgu jego chwytu, mógł ich dotknąć, poczuć pewną stabilność. Wielka ulga leżała w odkryciu, iż istniały jeszcze elementy tworzące sens, świat się nie zatrzymał, a wybuch anomalii pozostawił ocalałych, rozbitków dryfujących po morzu niewiadomych. Ich zadaniem było odkryć jak wrócić na bezpieczny ląd.
Być może nic już nie miało być takie samo. Stare sposoby nie przyjmowały się w wyjałowionej ziemi, a niegdyś zgodne postacie spoglądały w przeciwnych kierunkach. Nie mieli na to wpływu, wymknęło się to z ich rąk. Stojąc nieopodal chaty, która stała się siedzibą Zakonu, w pewnym sensie jego symbolem, mimowiednie odczuwał pustkę. Nie dane mu było oglądać jej wcześniej, choć przez wiele miesięcy sądził, że jego działanie na rzecz ich zgrupowania kiedyś go do niej doprowadzi. Było coś smętnego w tej scenie, znów było na coś dla niego za późno.
Nie chciał jej utrudniać tego spotkania, sama mierzyła się z niejednym strapieniem i niesprawiedliwym byłoby jej dodawać kolejnego. Rozluźnił się nieco, plany Sue zawsze sprawiały, iż zalewało go zaciekawienie wymieszane z ukojeniem. Kojarzyło mu się z latami spędzonymi w Hogwarcie, ze znajomym uczuciem ciepła. Okiełznać przeszłość, brzmiało jak coś całkowicie niewykonalnego, nawet gdy nałożyło się na to filtr jego beznadziejnego idealizmu. Nie pytał, jak zamierzali to wykonać, nauczył się polegać na jej pomysłach. — Powinienem był przynieść jakiś urokliwy kwiat, być może przeszłość oddałaby się w nasze ręce w zachwycie nad nim. — Obrócił w palcach listki roślinki, zanim przekazał je dalej. Nie wybrał aloesu przypadkowo, miał on właściwości lecznice i może uleczyłby też minione rany… Podążył posłusznie za nią, dopiero decydując się na oderwanie od niej uważnego wzroku, by zwrócić uwagę na otoczenie. — Przydałby się tutaj kicający tropiciel – raz, dwa dotarlibyśmy do skarbów, kryjących się w tych lasach — powiedział dość cicho, posyłając półuśmiech w stronę konarów drzew.
Zatrzymał się zaraz po niej, prawie wpadając na jej drobną sylwetkę. — Czy to już? Bo wiesz, możesz mnie zapytać o wszystko. — Oparł dłonie na biodrach, wciąż rozglądając się po otoczeniu i wdychając rześkie powietrze.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Sala obrad [odnośnik]15.03.18 22:02
Kicnęła prędko ku srebrnemu przebłyskowi i przykucnęła obok, by szczupłymi, bladymi palcami uchwycić metalowy kubek. Był lekko wygięty, ale mógł stanowić w przyszłości świetną pamiątkę przejść. Może, kiedy wszystko minie, ktoś spojrzy na kubek i pomyśli sobie "ha, ten kubek przetrwał z nami anomalie". Uniosła go niego wyżej, pokazując pierwsze znalezisko Constantine'owi. Byli niedaleko - gruzy już wyłaniały się zza drzew.
- Myślę, że aloes bardzo jej się podoba. Jest łagodny, nie powinna narzekać - stwierdziła z niezłamaną pewnością w głosie. - Nasza czujność musi wystarczyć - dodała też, z lekkim smutkiem wspominając króliki. Tęskniła za swoimi zwierzakami i choć mentalnie szykowała się na znalezienie nowych, nie czuła się jeszcze gotowa. Odpędziła myśli czym prędzej, skupiając się na zadaniu oraz rozmowie, jaką mieli do przeprowadzenia. Spojrzała na przyjaciela. - Prawie - musieli tylko dotrzeć do centrum zamieszania. Zajęło im to nie więcej niż trzy minuty, zaś zamiast przyglądać się zgliszczom - widziała je przecież dzień wcześniej, gdy była tu z Bottem - szybko przystąpiła do pracy. Ułożyła klepsydrę na stabilnym gruncie, przekręciła trzykrotnie i otoczyła liśćmi aloesu. Bez słowa skierowała się dalej, szukając czegoś, co można by wydobyć z całego bałaganu - choć teraz powoli zaczynał mieć ręce i nogi, wciąż mieli do odzyskania parę rzeczy, tak przynajmniej sądziła. Pokryty tynkiem podłokietnik wystawał żałośnie spomiędzy kawałków ścian - zaczęła je więc odrzucać, chcąc wydobyć fotel czy kanapę. Zawołała przyjaciela, by pomógł jej w tej pracy. We dwójkę powinni dać radę. Dopiero po chwili, nie przerywając zajęcia, odezwała się, niekoniecznie wiedząc, jak dobrze zacząć temat. Może nie było dobrych początków, nie teraz.
- Constantine. Wahasz się, prawda? - zapytała, tylko na niego zerkając, kiedy pył wzbijał się w górę, przysłaniając świat i jego postać, choć był tak blisko. Spróbowała pociągnąć mebel, lecz ani drgnął - wina marnej siły mięśni, czy gruzu było jeszcze zbyt wiele? - Masz wątpliwości, od spotkania - dokończyła, odrzucając kolejne warstwy śmieci. Tak, jak powinni odrzucić wątpliwości, na jakie nie było miejsca pośród niestabilnych czasów.



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sala obrad - Page 18 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Sala obrad [odnośnik]23.03.18 11:13
     Z wręcz sztywnym spokojem wpatrywał się w jasnowłosą postać, tak dobrze mu znaną, a jednak w tym momencie tak daleką. Nie potrafił odgadnąć jej myśli, może dlatego, że krążyły nad nimi chmury niemal tak gęste jak jego własne. Wprawiało go to w drobny stan przygnębienia, wiedzieć, iż coś jest nie w porządku i nie móc na to nic poradzić. Zdarzało się to ostatnio dość często, lepka melancholia osiadała na mieliźnie jego serca, przypominając o wszystkich jego upadkach, niepowodzeniach, planach, które runęły jak zamki z piasku; nie chciał, by i znajomość z nią dołączyła do tej kolekcji. Przywołał subtelny uśmiech, zanim odchrząknął i ruszył w jej kierunku, stopą coś trącając. Wybity z zamyślenia, pochylił się, bacząc na niskie gałązki, które z uporem próbowały wpleść się między kosmyki jego włosów, tylko po to by chwycić kawałek glinianej doniczki. Ściągnął brwi, z pewną dozą troski rozglądając się w pobliżu, przeczesując wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu mieszkańca ceramicznej ozdoby, lecz na próżno. Być może podmuch wiatru wtrącił ją w zazdrosne objęcia krzewów albo leśne zwierzę zdeptało drobną sadzonkę. Westchnął jedynie, dalej kontynuując spacer ku Sue; widział z daleka, że miała więcej szczęścia i właśnie z dumą prezentowała srebrzysty kubeczek. Za jej plecami majaczył się cel ich wędrówki – nienaturalna, wyrwana przez nieznaną siłę, ziejąca pustka otoczona pojedynczymi drzewami, które przetrwały wybuch anomalii.
Wiesz, aloes też może naprawiać — powiedział swobodnym, nieco nieobecnym tonem, jakby dzielenie się z nią właściwościami dobrze znanej roślinki miało osadzić go głębiej w rzeczywistości; podziałało do pewnego stopnia. Pokiwał głową bardziej z odruchu niż z samego rozważania, po czym wyminął ją ostrożnie i poszedł przodem, próbując zachować najwyższą czujność w razie gdyby nie byli tutaj sami. Przypadkowe przedmioty znaczyły gdzieniegdzie drogę, zanim dotarli pozostałości starej chaty, w ramionach niósł dwie podniszczone książki, obraz z delikatnie zwęgloną ramą, coś co przypominało wygięty wieszak oraz wazon, który jakoś się trzymał mimo pajęczych sieci, przebiegających między żółtymi kropkami jego wzroku. Może to przez atmosferę tego miejsca, ale czuł się dość niezręcznie. Przypatrywał się czynnościom dziewczyny nadal trzymając te wszystkie przedmioty i dopiero po chwili dotarło do niego, że rytuał dobiegł końca.
Położę to tutaj — zanim skończył zdanie, kątem oka dostrzegł jej zmagania z podłokietnikiem. Jakoś ułożył wszystko na jednym stosie, starając się nadać konstrukcji pewnej stabilności, by nie rozsypała się tuż po tym jak od niej odejdzie i już był przy towarzyszce. Jego palce, wyjątkowo bez rękawiczek, zacisnęły się na wystającym elemencie mebla, a po jednym pociągnięciu mógł stwierdzić, że tak łatwo nie będzie. Wciąż go trzymając, jedną nogą zaczął odpychać gruz i luźniejsze kawałki sypiącej się ściany. W pewnym momencie coś się oderwało, cegła potoczyła się tuż obok niego, wzniecając w górę chmarę tynku. Kichnął zamaszyście, odsuwając się o krok i odganiając od siebie kurz. Jego spojrzenie powędrowało ostrożnie w stronę Lovegood, nie było w nim śladów zdziwienia.
Można tak to nazwać — odparł trochę wymijająco; tak naprawdę jednak sam nie wiedział jak dokładnie określić. Zerknął w dół, na pokryte biała mgiełką spodnie i bez przekonania otrzepał je kilkukrotnie. — To po prostu... już nie wydaje się dobrą drogą dla mnie.
Przygryzł wargę, nie siląc się na zamaskowanie zmartwienia i nuty nostalgii, które wkradły się do jego tonu. Dał jej chwilę na przyswojenie tych słów, kierując się w stronę nieopodal leżącego pręta. Złapał go, wsunął w wąską szczelinę między ten fotel czy coś podobnego i naparł, licząc, iż to coś pomoże.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Sala obrad [odnośnik]21.05.18 10:15
Współpraca, przemknęło białowłosej przez myśli. Współpracą mogli zdziałać wiele, ale przy niej nie było miejsca na wahania i rozterki, choć prawdopodobnie każdy z nich w pewnym momencie natrafiał na ten potężny mur. Z czego go zbudowano? Jak powinni szukać dziur, w jaki sposób forsować przeszkodę, by nie przygniotła wątłych ciał swoim ciężarem przy nieodpowiednim ruchu? Mogli mieć plan, plany, mniej lub bardziej rozsądne, ale jej zdaniem, zdaniem kruchej Lovegoodówny, wszyscy poruszali się na oślep. Po omacku. Ostrożnie, lub z karkołomną odwagą bez względu na okoliczności - swoimi sposobami.
- I łagodzić, prawda? - dodała, w istocie - łagodnie. Może podświadomie znaczyło to więcej. Wszyscy potrzebowali aloesu, dosłownie i w przenośni.
Siłowała się przez chwilę z meblem, ale gdy stało się jasne, że nie pójdzie tak gładko, powróciła do odrzucania gruzu. Może gdzieś w pobliżu była łopata. Rozejrzała się - nigdzie na widoku. Od wyruszenia na poszukiwanie tejże powstrzymywała ją wizja rozmowy, jaka musiała się odbyć i nie było szans, że odłożą ją teraz na inny czas. Musiała się przynajmniej rozpocząć. Westchnęła na jego słowa - ni to zrezygnowana, ni zmotywowana. Rozumiała go, a ponad wszystko - Sue była szczera. Nieraz starała się dobierać słowa ostrożnie, lecz zazwyczaj ujmowała w nie tylko prawdę, jaką sama znała, w jaką wierzyła, i którą się kierowała. Zerknęła podejrzliwie na przyjaciela. Już nie wydaje się dobrą opcją?
- Niestety nie mam pod ręką żadnego pluszaka żeby spuścić ci łomot, mój drogi - powiedziała na wstępie, unosząc brwi i rozjaśniając twarz subtelnym uśmiechem. Nawet gdyby jakiś tu był, raczej w postaci wacianych wnętrzności w wielkim nieładzie po całej tej masakrze. - Zakon to duża grupa ludzi, pomyśl o tym, jak o Hogwarcie. Cztery domy, nawet wśród własnego różnice zdań są czymś naturalnym, ale każdy robi swoje - cholerna kanapa nie chciała drgnąć, nawet kiedy gruz sam się osunął! Odetchnęła głęboko. - Dlaczego? Nie jesteś ani nie byłeś w tym sam, nawet przez chwilę. Nie pozwól oderwać swojej uwagi od celu, Constantine, bo nie powiesz mi chyba, że cel uległ zmianie, kiedy... Och! - krzyknęła niemal, widząc pod uniesioną prętem kanapą - albo fotelem, wciąż nie wiedziała - uwięzioną wiewiórkę i bez namysłu padła na kolana, schylając się ku zwierzęciu. - Trzymaj to przez chwilę - poprosiła, gimnastykując się trochę, by wydostać rude stworzenie z gruzu. Trzymała je w dłoniach. Może nie powinna, ale chyba nie miała innego wyjścia, próbując bardziej odsunąć mebel mogli jej tylko zaszkodzić, gruz osypywał się zewsząd. Żyła - jakimś cudem, ale nie miała siły się poruszać.
- Musiała jakoś się tam przekopać albo... nieważne, trzeba zabrać ją do lecznicy - spojrzała na przyjaciela zmartwiona. Zawsze było coś, co przerywało ważne momenty, ale nie zamierzała odpuścić tej rozmowy.

| ztx2, przenosimy się



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sala obrad - Page 18 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Sala obrad [odnośnik]03.08.18 10:47
24 lipca?

Dokładnie pamiętałem dzień, w którym wraz z Brendanem wbijaliśmy łopaty przez przemarzający grunt, a wokół otaczała nas ziemia przykryta białym puchem i pobliski las. Wystarczyły niespełna dwa miesiące, aby chata ponownie stanęła na obrzeżach Londynu, tym razem znacznie solidniejsza i jakaś taka jeszcze bliższa sercu, niż poprzednia - bo wzniesiona pracą własnych rąk. Nie byłem dumny z powodu, dla którego musieliśmy się całej tej odbusowy podjąć, jednak widok majaczącego w oddali dreananego budynku działał jednocześnie kojąco, niczym żywy pomnik sukcesu, który można było osiągnąć wspólną pracą.
Żałowałem jedynie, że nie mogłem bardziej zaangażować się w prace, ale aurorski żywot, a ostatnio także rola ojca, nie koniecznie sprzyjały dużej ilości wolnego czasu. A przecież lubiłem wysiłek fizyczny, ciężką pracę - zwłaszcza tę na budowie, która przywodziła wspomnienia z odległych krańców Azji, pulsującej żywymi kolorami. W nowym azylu zakonników - dla odmiany - nic nie pulsowało, a choć z Anthonym mieliśmy zająć się malowaniem, większość farby, którą dysponowaliśmy, była bezbarwna i miała służyć ochronie drewna przed szkodnikami, wodą, czy uszkodzeniami mechanicznymi. Jakoś mi to nie przeszkadzało; przyzwyczaiłem się do monotonnej w swych barwach Anglii, gdzie wszelkie kolory wydawały mi się wręcz groteskowym zjawiskiem.
- Wróciłeś w chwili, gdy wszystko zaczęło się tutaj sypać. Wezwało cię sumienie, czy może kryje się za tym jakiś głębszy powód? - Rzuciłem w kierunku Skamandera, chwytając za pędzel i biorąc się do roboty. Musieliśmy się uwinąć jak najszybciej - na dniach w chacie miały pojawić się meble. - Jak tam jest. W Ameryce? - Dodałem po chwili, uzmysławiając sobie, ze choć nieustannie mijaliśmy się w pracy, w biurze nigdy nie było przestrzeni na dłuższe, prywatne rozmowy. Inne kultury zawsze wzbudzały moje zainteresowanie, a Skamanderowi udało się poznać kawałek świata, w którym jeszcze nidgy mnie nie było. - Przydałoby się też olejowanie podłogi. Ale możemy zająć się tym późnej, jeśli starczy nam czasu. - Zasugerowałem, na moment odrywając włosie pędzla od drewnianej faktury i niemal krytycznym wzrokiem oceniając posadzkę. Trochę czasu spędziłem przy budowach, miałem do czynienia z drewnem we wnętrzach i zwyczajnie wiedziałem, jak należalo się z nim obchodzić.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala obrad - Page 18 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Sala obrad [odnośnik]11.08.18 13:10
A więc ruszyły prace wykończeniowe w Starej-Nowej Chacie. Całe szczęście. Anthony uważał nieco za niepoważne organizowanie spotkań Zakonu w gospodzie. Swoją drogą zastanawiało go, jak te wyglądają w oczach barmana pełniącego tego dnia służbę przy barze. Co miesięczny zlot ponurych artystów? Czy może zamknięte spotkania AA - Anonimowych Anomaliowiczów? Ciekawe  prawda?
Sam auror nie będąc związanym nijak ze starą siedzibą Zakonu, nie czuł więzi z nowo powstającą. Wprawiało go to w nieznaczne, nieprzeszkadzające mu jednak w niczym poczucie nieznacznego wyobcowania wśród innych członków organizacji. Już kilkukrotnie przy pracach zdarzało mu się słyszeć opinię innych co do tego, jak ten budynek postrzegali jako dom, jak wiązali z nim ciepłe wspomnienia do samego ich ugrupowania odnosząc się zaś jak do wielkiej rodziny. Było to jego zdaniem nieco naiwne, lecz jak na razie nie obnosił się z tą opinią.
Pociągnął pędzel umoczony w przezroczystej emalii rozsmarowując go po drewnianej powierzchni ściany przekonany, że zamiast niej powinni smarować drewno jakimiś magicznymi specyfikami mogącymi uchronić budowlę nie tyle przed kornikami co przed zaklęciami nieprzyjaciela. Obecnie to drugie było bardziej prawdopodobne.
- Pomyślałem, że to będzie coś zobaczyć głównodowodzącego w szpilkach - wyjawił. Dało się nawet wyłapać cień autentycznego zawodu związanego z tym, że niestety Bones w tych przeważnie nie paradowała - Zdarzyło mi się być za nadgorliwy kiedy nie powinienem. Komuś się to nie spodobało więc zafundował mi wakacje na koszt Ministerstwa - wyjaśnił po chwili bardziej na poważnie. Nie było słychać w jego głosie żalu. Trochę go to nawet napawało satysfakcją, że pomimo przekroczenia pewnych granic udało mu się wyjść z sytuacji względnie obronną ręką. I mu jeszcze za to ciągle płacili. naturalnie dało się domyślić, że trafił na jakiś gruby, szlachetny mur który mimo wszystko próbował daremnie, zuchwale przeskoczyć. Ręka rękę myje. Nie wiele się najwyraźniej nauczył, skoro zaraz po powrocie do Anglii ponownie zamierzał zabierać się za coś podobnego z tą różnicą ze ścienia organizacji.
Anthony umoczył pędzel w lepkiej mazi rozprowadzając ją na niezamalowanej części kolejnymi zamaszystymi ruchami wprawiając w połysk kolejne deski.
- To zależy gdzie. To wielki kraj. Ja wylądowałem w Luizjanie. Było bardziej wilgotno niż tu, a latem do tego gorąco, parno, duszno. Okropnie - dobrze, że miał spięte włosy w ciasny kuc bo na samą myśl odnosił wrażenie, ze te się kręcą zmieniając go w pudla - Niewiele tam jest czegoś ciekawego, chyba, że taki uznasz Jezz bądź zuchwałe kobiety - Zaczynało go trochę mdlić od ostrego zapachu impregnatu. Zmarszczył nos - Da się otworzyć okno?


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Sala obrad [odnośnik]12.08.18 20:03
W zderzeniu z nieustającą walką ze złem, wybuchającymi anomaliami i rozpadającym się Londynem, malowanie już-nie-tak-starej-chaty było wręcz odprężającym zajęciem.
- Bones w szpilkach? - Zwerbalizowałem wizję Anthony’go, mimowolnie obrazując w głowie scenę szefowej w butach niczym dziewczyna z rysunkowych, popularnych, pin-upowych plakatów… i od razu tego pożałowałem. Nie. Nie, nie i jeszcze raz nie, Skamander doszczętnie mnie tym zniszczył. Bones miała w sobie tyle kobiecości, że równie mieszane uczucia wywołałby we mnie widok Jamiego w damskich fatałaszkach. To znaczy ja byłem bardzo tolerancyjny na wszelkie fanaberie, naprawdę. Ale moja seksualność właśnie została pogwałcona. - O nie… nie, Skamander, co ty uczyniłeś. Teraz tego nie odzobaczę. - Naprawdę kusiła go ta wizja? - Chyba, że zmodyfikujesz mi wspomnienie. Śmiało. - Zachęciłem go, energicznie machając dłońmi, jakbym próbował zgarnąć niewidzialne złoto. No przecież mógł. A ja bym nie protestował. Ani nie bronił się. Poznałem to uczucie przez praktyki z Selwynem. I może nawet… przyzwyczaiłem się? Ostatecznie nie miałem zbyt wiele do ukrycia. No, może poza paroma brudami Bagshot, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. - O co konkretnie poszło? - Spróbowałem pociągnąć młodszego aurora za język; wiedziałem, że jego podróż była skutkiem niesubordynacji, z resztą nie jemu pierwszemu zmieniono zakres obowiązków ze względu na niesubordynację. Nie znałem jednak szczegółów, w zasadzie nie musiałem - ale Skamander sam zaczął temat, być może więc potrzebował coś z siebie wyrzucić.
Wysłuchiwałem jego wyliczanki niedogodności, starając się równomiernie rozprowadzić oleistą maź po fakturze drewna - na szczęście solidnie wyheblowanego, bo pędzel szedł gładko.
- Żadnych plusów? - Łypnąłem na niego z ukosa, a brwi mimowolnie powędrowały ku górze, dodając zmarszczek na moim czole. Cóż, podróż w ramach pracy na pewno nie była tym samym, czego doświadczyłem podczas swojej wielkiej ucieczki, ale nie chciałem wierzyć, że Ameryka mogła być dla Skamandera więzieniem. - Wolę rock’n’rolla, ale jazz na pewno smakuje inaczej, kiedy ma się go okazję posłuchać w kolebce. - Mogłem jedynie żyć opowieściami innych, którzy dotarli za ocean i mieli okazję spróbować nocnego życia w Ameryce. Sądząc jednak po minie Thony’ego, albo nie był fanem jazzu, albo ten zupełnie mu się przejadł. - Masz coś do więcej do powiedzenia na temat tych zuchwałych kobiet? - Zapytałem, wyraźnie zaintrygowany. Nie chciałem chwalić dnia przed zachodem słońca, ale być może wiele traciłem, trwając w Anglii, zamiast w Luizjanie.
Na uwagę o oknie - absolutnie słuszną - zareagowałem błyskawicznie, bez niepotrzebnej polemiki unosząc różdżkę, by prostym czarem wpuścić nieco powietrza do wnętrza. Ościeżnica pozostała na miejscu, być może więc w Zakonie kryło się wiele talentów z branży budowlanej. Może to dobrze; jeśli kiedykolwiek uda się nam oprzeć anomaliom - a z całego serca wierzyłem, że to możliwe - trzeba będzie sporo rąk, by odbudować cały Londyn.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala obrad - Page 18 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Sala obrad [odnośnik]15.08.18 1:27
- Mhm. I zwiewnej szacie do kolan - dodał płynnie i monotonnie nie odrywając się od rozciągania bejcy będąc bardziej zaoferowanym myślą, że gdyby pędzle były szersze to szło by im szybciej. Nie to, że Anthony nie lubił żmudnych oraz mało ciekawych zajęć, jednak majsterkowanie oraz jakkolwiek praca budowlana go odpychała. To było za brudne, często śmierdzące i nieraz szło się spocić tak, jakby się przez cały Londyn ścigało jakiegoś czarnoksiężnika. Wątpił jednak czy bezpieczeństwo drewna było większym powodem do dumy niż przymknięty bandyta. Był więc zdeterminowany by skończyć podjętą pracę jak najszybciej nie za bardzo przejmując się tym, jaką też to torturę sprowadza na swojego towarzysza. Zachęcony reakcją Foxa był gotowy obraz ten podsycić. Bo tak, kusiło go pogrążenie gwardzisty w jeszcze większej konsternacji, która jednak pojawiła się na twarzy Anthonego, gdy rozbrzmiało szczere zachęcenie do zabawy - Skąd pewność, że nie zadbam o to byś myślał, iż dzisiejszego dnia głaskałeś ściany pędzlami w towarzystwie Bones na szpilkach właśnie i właściwie - bez szaty do kolan, a w bieliźnie - a może też bez? Skamander uniósł brew w zamyśleniu nie będąc ani rozbawionym, ani też zgorszonym proponowaną wizją. Ot, jeden z przykładów na to, jak takie ofiarne zaproszenie może zostać wykorzystane źle - Albo nie postanowiłbym podejrzeć, jak wygląda próba...? - to był zaś drugi - Dalej chętny...? - Spytał i spojrzał na Foxa uważniej. Oczekując co najmniej cienia zawahania. Jeżeli miało to być zabawne to niestety nie trafiało to w humor młodszego aurora. Ten aż tak mu ufał? Nie bał się o żadną swą tajemnicę, myśl? Skamander z większą uwagą przyjrzał się stojącemu po przeciwległej stronie pokoju towarzyszowi, jak gdyby starając się ocenić powierzchownie jego poczytalność.
Emalia w puszcze zaczynała mu się kończyć. Umoczył więc pędzel obficiej, kładąc nieco grubszą warstwę którą z dbałością rozprowadził. Następnie sięgnął po kolejną puszkę. Delikatnie ją roztworzył. Skrzywił się czując jak zapach buchnął mu w twarz.
- Nie ma czym się chwalić - uciął krótko jasno dając do zrozumienia, że nie przeszkadza mu mówienie ogólnikowo o przyczynie wyjazdu, przynajmniej Foxowi, lecz nie zamierzał zagłębiać się w meandry własnej porażki, a do tego je obnażać. Mimo wszystko krukońska duma zabraniała mu się chwalić złą oceną.
- Kwa była lepsza...? - zamyślił się odlewając z pełnej puszki do tej pustej nieco emalii. Z pełną byłoby mu nieporęcznie - Na pewno ktoś będzie wstanie znaleźć garść jakichś, lecz ten kraj... - westchnął ciężko tak, jak to miał w zwyczaju czynić typowy Brytyjczyk na myśl o jakimś Jankesie -...to nie moja bajka. Jest za awanturniczy, beztroski, rozdmuchany - narzekał, chociaż nie tak by można było powiedzieć, że uważał Amerykę za więzienie. Po prostu miał o niej typowo Brytyjskie mniemanie - Fenomenu Jezzu do tej pory zaś pojąć nie mogę. Tobie się taka muzyka podoba? - podpytał będąc szczerze zaskoczonym i takie też spojrzenie posłał starszemu mężczyźnie by zaraz pociągnąć pędzlem po drewnie. W górę i w dół. I tak jeszcze przez pół dnia. Czemu nie zrobili dom z cegły? Jak normalni ludzie.
Skamander parsknął pod nosem słysząc rozbudzone zainteresowanie gwardzisty.
- Pociąga cie wizja posiadania łowczyni tuż za ogonem, Fox? - odpowiedział pytaniem na pytanie pozwalając by dyskusja powoli zaczęła staczać się na typowe, męskie ploty. Poza tym to porównanie wydało mu się bardzo zabawne, a jeżeli tylko jemu to cóż...może emalia trochę szybciej przeschnie...


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Sala obrad [odnośnik]21.08.18 9:29
Dokładnie w tym momencie pożałowałem, że posiadałem na tyle bujną wyobraźnię, aby połknąć wszystkie smaczki rzucane przez Skamandera, pozwalające mi w najmniejszym detalu odtworzyć tę scenę.
Równie dobrze mógłbym oberwać jakąś paskudną klątwą. Może nawet to by mniej bolało.
- Na pewno byłeś w Ameryce? Nie przypadkiem na oddziale zamkniętym w Mungu? - Upewniłem się, marszcząc czoło i spoglądając na Anthony’ego znad pędzla. Nikt o zdrowych zmysłach nie puszczał wodzy fatnazji, umieszczając w swoim rydwanie miłości Edith Bones. - Musiałbyś wpierw rozłożyć mnie w pojedynku. - Zauważyłem, przecierając włosie pędzla o krawędź puszki, by pozbyć się nadmiaru emalii. - A następnie samemu wyciągnąć to z własnej głowy. - Nie do końca byłem świadomy tego, jak wyglądała rekonstrukcja wspomnienia. Śmiałem jednak przypuszczać, iż nie była możliwa bez wybujałej wyobraźni. - Kusi cię. - Łatwo było ominąć trudne tematy, obracając wszystko w żart. Nie wiedziałem, czy Thony zamierza podejść do próby. Ale nie zmieniało to faktu, że zamierzałem się z nim podrażnić. - Jak podejrzysz, to stracisz dobrą zabawę na własnej. - Każdy miał jakieś sekrety. Mniejsze i większe. Z wielu decyzji nie byłem w swoim życiu dumny. I wiedziałem o wielu rzeczach, które zdecydowanie nie nadawały się o tym, aby wystawiać je na światło dzienne. I nie chodziło tylko o wieczór, w którym stara chata została zmieciona z powierzchni ziemi. Jakoś nieszczególnie spieszyło mi się do tego, aby chwalić się swoim trzynastoletnim synem. Znaczy, to nie tak, że nie było czym. Tylko gdzieś z tyłu głowy majaczyła mi niewygodna myśl, że im mniej osób będzie wiedziało o istnieniu Oscara, tym chłopak będzie bezpieczniejszy.
W gruncie rzeczy nie sądziłem, aby Skamander rzeczywiście zamierzał z premedytacją szperać w mojej głowie. Nie miałem w zwyczaju ograniczać swojego zaufania względem współpracowników, a co dopiero członków Zakonu. Na dodatek noszących takie nazwisko.  
A jeśli się myliłem… jeśli się myliłem, to był najlepszy sposób, aby się przekonać.
Nie pociągnąłem tematu przyczyny wojaży za oceanem. Szybko wyczułem, że Skamander i tak nie zechce wchodzić w temat głębiej.
- Czekaj… - Wszedłem mu w słowo, gdy zaczął swoją wyliczankę, która brzmiała dla mnie niczym synonim raju. - Czy mają tam arystokrację? - Kluczowa kwestia; aż musiałem oderwać się od malowania i spojrzeć na Skamandera. - Z jazzem jest trochę jak z whisky. - Wyjaśniłem pokrótce, wracając do przerwanej pracy. - Za pierwszym razem nigdy nie siada. Trzeba trochę dojrzeć, żeby się w nim rozsmakować. - Znaczy, to nie tak, że zarzucałem właśni Thonemu niedojrzałość; chodziło z resztą wyłącznie o sfery bardziej melomańskie, niż te życiowe. Sam potrzebowałem czasu, zanim zacząłem doceniać jazz, aż w końcu nie zauważyłem, kiedy niepostrzeżenie moja kolekcja płyt rozrosła się o ten gatunek.
- Pomaga mi utrzmać dobrą kondycję. - Odparłem, nie zaprzeczając sprytkie dobranym słowom Skamandera, może nawet lekko uśmiechając się pod nosem - chociaż tego widzieć nie mógł, bo smarowałem właśnie przeciwległą ścianę, stojąc do aurora plecami.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala obrad - Page 18 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Sala obrad [odnośnik]26.08.18 21:27
Zaśmiał się pod nosem będąc autentycznie rozbawiony uwagą Foxa na którą wzruszył jedynie tajemniczo ramionami. Być może wakacje na oddziale wyszłyby mu na dobre. Trudno było stwierdzić jaka konkretnie terapia naprawiłaby poczucie humoru Thonego, którego najwyraźniej bawiło uderzanie w poczucie estetyki starszego aurora. On sam nie widział rewelacji w podsuwanej Foxowi wizualizacji. Ni miał problemu z podstawieniem pod podobny scenariusz jakiejkolwiek innej kobiety znajomej bądź też nie. Bones jednak jako autorytet o utartej postawie, stereotypach musiała budzić największy dysonans w podobnym obrazie i dlatego właśnie to ona stała się bohaterką wyobrażeń podsyłanych w stronę Fredericka. Machanie pędzlem niestety nie było samo w sobie wystarczająco porywającym zajęciem by odpowiednio zająć młodszego zakonnika. A tak poruszanie pędzlem w górę i w dół jakoś zdawało się iść szybciej. Dopiero po pewnym czasie Anthony zdał sobie sprawę, ze pędzlem wypada również kierować w poprzek by uniknąć zacieków no ale trudno już. Kwatera Zakonu miała stać, a nie wyglądać.
- Każda tajemnica kusi - przyznał się nabierając na pędzel bezbarwnej emalii. Im bardziej strzeżona tym bardziej nęciła. Ta skrywana przez gwardzistów przypominała zaś wielką czerwoną tablicę przyklejoną do drzwi z przestrogą, że przez próg tych nie należy przechodzić nieproszonym. Nie posiadał jednak tyle zuchwałości by sięgnąć po odpowiedzi samodzielnie. Jak na razie stał na przeciw ostrzeżenia ćwicząc samokontrolę. Zasad nie zwykł łamać, a jedynie obchodzić lub naginać. Czy jednak samemu chciałby podjąć się słynnej próby?
- Czy wiedząc jak wygląda, podszedłbyś do niej po raz drugi? Uznałbyś, że warto? - spytał całkiem na poważnie. Spodziewał się, że jeżeli zada pytanie wprost poruszając kwestię samej próby nie dostanie żadnej odpowiedzi. Kucnął prowadząc pędzlem emalię od krawędzi w której ściana wyrastała od podłogi. Rozcierał ją metodycznie ku górze. Jeszcze kilka desek i będą mogli przejść do kolejnego pokoju. Skamander oderwał się na chwilę od zajęcia by na chwilę się zamyślić.
- Nie, nie ma. Oni sami są tam wszyscy jednym wielkim zamkniętym klubem. Wiesz - prawa Rappaport dość ostro normują niebratanie się z mugolami jakkolwiek - wzruszył ramionami. Magiczni siedzieli w swoim własnym świecie w którym poniekąd każdy był równy bo nie było możliwości by ktoś niemagiczny z zewnątrz w niego wniknął.
- Czyli, że niby po trzydziestce wchodzi już jak woda? - nie mógł się nie uśmiechnąć pod nosem. Doskonale zdając sobie sprawę z tego, że gwardzista nie odnosi się do faktycznego wieku. To jednak aż się prosiło o podobny komentarz. Tak samo jak na późniejsza uwagę.
- No to skoro tak, to najpewniej po roku na pewno zawstydziłbyś kondycją Brendana - wcale nie żartował - Wody ognistej powstrzymać się nie da - słynne słowa samej Serafiny Picquery, które moim zdaniem doskonale opisują również tamtejsze kobiety. Często same są gotowe sięgnąć po towarzystwo szastając inicjatywą oraz odważnym flitem. Zdecydowanie nie dadzą o sobie łatwo zapomnieć - jedna z tamtejszych czarownic dała mu tego dowód z czego on sam nie był zbyt zadowolony. Czuł się nieodpowiednio przy takich kobietach. Być może to była kwestia jego nieelastyczności, krukońskiego sztywniactwa, a może zwyczajnie upodobań. Angielki jego zdaniem wygrywały z Amerykankami.
- Do dwudziestej pierwszej zdążymy zabrać się za drugi pokój? Czy masz dziś wolne i w razie konieczności dokończysz sam? - miał na drugą zmianę. Nie był w stanie ślęczeć nad tym prócz całego dnia również całą noc.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933

Strona 18 z 19 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19  Next

Sala obrad
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach