Jezioro Brzydoty, Walia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jezioro brzydoty
Jezioro mieszące się w centralnej części Walii rzadko kiedy przyciąga tłumy turystów. Wyjątkowo spokojna okolica pozwala na odprężenie się. Niska, zadbana trawa zachęca do pikników, a kręcący się tu starzec dba o porządek. Pan Ernst jest rozpoznawany przez wszystkich mieszkańców. Po tym jak jego żona utopiła się w Jeziorze Brzydoty, dba o nie jak o własny dom i goni każdego, kto zostawia tu bałagan. Miejsce to jednak skrywa w sobie jeszcze jedną tajemnicę. W XVIII wieku stało się tu coś magicznego, a tafla wody odkrywa przed człowiekiem wszystkiego jego kompleksy. W odbiciu wyglądają na wyolbrzymione, a brzydota atakuje obserwującego. Podobno jak ktoś długo będzie wpatrywał się w tafle wody, może nawet oszaleć.
Opuścił różdżkę natychmiast, kiedy tylko dotarły do niego jej słowa, porzucając też pojedynkową postawę; w trakcie walki nie dawał taryfy ulgowej, uważając takie zachowanie za oznakę braku szacunku dla przeciwnika, ale nie oznaczało to, że był ślepy na to, co działo się po drugiej stronie prowizorycznej areny. Wiedział przecież, że oberwała co najmniej kilka razy, a całkiem spore doświadczenie w czarodziejskich pojedynkach dawało mu raczej jasny pogląd na to, w jakim była stanie: zdawał sobie sprawę z tego, jak piekły poparzenia od magicznego ognia, i niejednokrotnie sam stawał się ofiarą odmrożeń – i z tą świadomością pokonywał odruchowo dzielący ich dystans, chcąc upewnić się, czy wszystko było w porządku. Przezornie chowając po drodze różdżkę; nie zapominał, że wciąż jeszcze nie zasłużył sobie ze strony Maxine na zaufanie, oraz że – osłabiona i poraniona – mogłaby zareagować instynktownie, doszukując się we wciąż ściskanym w palcach orężu wrogich intencji. – W porządku? – wyrwało mu się, gdy zatrzymał się tuż obok jej pochylonej sylwetki, a jego dłoń – bezwiednie, nieumyślnie – pomknęła w stronę jej łopatek; jego palce przez sekundę zatańczyły nad materiałem płaszcza, zamierając w niedokończonym geście utożsamianym na ogół z troską i wsparciem – zmuszone do wycofania się przez nieprzyjemne warknięcie, docierające do niego co prawda z lekkim opóźnieniem, ale stanowiące raczej jednoznaczny przekaz. – Jasne, daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz – odpowiedział spokojnie, robiąc dwa kroki w tył, choć nadal zerkając na nią kontrolnie – przynajmniej dopóki się nie wyprostowała, odbierając mu podstawy do obaw oscylujących wokół niespodziewanego omdlenia.
Odwrócił spojrzenie, zawieszając je na nieokreślonym punkcie w przestrzeni i czekając cierpliwie, aż Maxine się odezwie; nie poganiając jej, ale też nie dopytując ponownie o samopoczucie – nie chciał, by pomyślała, że traktował ją protekcjonalnie lub uważał za słabszą i wymagającą opieki. W rzeczywistości był od tego daleki: wiedział przecież, że nie walczyła w Zakonie Feniksa od dzisiaj, i że na pewno nie znalazła się tam przypadkiem, poza tym – była zawodowym graczem Quidditcha, a chociaż on sam nigdy nawet nie otarł się o zawodowstwo, to odbił w życiu wystarczająco dużo tłuczków, by mieć wyobrażenie co do tego, jak dobrze do bólu i wysiłku przyzwyczajały regularne, ciężkie treningi.
Przeniósł na nią wzrok dopiero, gdy dotarły do niego jej kolejne słowa, tym razem pozwalając sobie na lekki uśmiech. – Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział szczerze; naprawdę uwielbiał się pojedynkować, a Maxine była wymagającą i zdolną przeciwniczką, nawet jeśli tym razem nie poszło jej najlepiej – był już prawie przyzwyczajony do tego, że anomalie wprowadzały do walk nieodłączny element losowości. – Biorąc pod uwagę, że nadal mam luki w obronie, nie mam co do tego wątpliwości – odpowiedział z lekkim niezadowoleniem; mimo że zwyciężył pojedynek, nie był w stanie zignorować faktu, że nie rzucił poprawnie nawet najprostszych zaklęć, które wykraczałyby poza jego ulubione uroki. To tylko uświadamiało mu, że wciąż potrzebował ćwiczeń, częstszych i dłuższych. – Możemy wracać? – zapytał, upewniając się, czy nie potrzebowała przypadkiem jeszcze kilku chwil na dojście do siebie.
Odwrócił spojrzenie, zawieszając je na nieokreślonym punkcie w przestrzeni i czekając cierpliwie, aż Maxine się odezwie; nie poganiając jej, ale też nie dopytując ponownie o samopoczucie – nie chciał, by pomyślała, że traktował ją protekcjonalnie lub uważał za słabszą i wymagającą opieki. W rzeczywistości był od tego daleki: wiedział przecież, że nie walczyła w Zakonie Feniksa od dzisiaj, i że na pewno nie znalazła się tam przypadkiem, poza tym – była zawodowym graczem Quidditcha, a chociaż on sam nigdy nawet nie otarł się o zawodowstwo, to odbił w życiu wystarczająco dużo tłuczków, by mieć wyobrażenie co do tego, jak dobrze do bólu i wysiłku przyzwyczajały regularne, ciężkie treningi.
Przeniósł na nią wzrok dopiero, gdy dotarły do niego jej kolejne słowa, tym razem pozwalając sobie na lekki uśmiech. – Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział szczerze; naprawdę uwielbiał się pojedynkować, a Maxine była wymagającą i zdolną przeciwniczką, nawet jeśli tym razem nie poszło jej najlepiej – był już prawie przyzwyczajony do tego, że anomalie wprowadzały do walk nieodłączny element losowości. – Biorąc pod uwagę, że nadal mam luki w obronie, nie mam co do tego wątpliwości – odpowiedział z lekkim niezadowoleniem; mimo że zwyciężył pojedynek, nie był w stanie zignorować faktu, że nie rzucił poprawnie nawet najprostszych zaklęć, które wykraczałyby poza jego ulubione uroki. To tylko uświadamiało mu, że wciąż potrzebował ćwiczeń, częstszych i dłuższych. – Możemy wracać? – zapytał, upewniając się, czy nie potrzebowała przypadkiem jeszcze kilku chwil na dojście do siebie.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Dobrze, że odpuścił sobie przemowy motywacyjne, że następnym razem pójdzie jej lepiej, czy pełne troski komentarze, nie chciała i nie potrzebowała być traktowana jak dziecko. Musiała w ciszy, w myślach, poprzeżywać swoja porażkę i wytrzymać najsilniejsze uderzenia bólu, przywyknąć do niego. - Zaraz będzie w porządku - sapnęła, biorąc głębszy oddech; chciała rozmasować bolące lędźwie, ale na dłoni miała i poparzenia, i odmrożenia, więc to nie wchodziło w rachubę. Trochę przejęła się też tym, co sobie o niej pomyślał. Nie wymierzyła ani jednego celnego ataku, walczyła dziś jak dziecko, nie dorosła czarownica i członkini Zakonu Feniksa. Oby to nie rzutowało na jego mniemanie o umiejętnościach innych czarodziejów i czarownic, którzy obiecali walczyć o lepsze jutro.
Cóż, gdyby walczyli tak, jak Maxine dziś, to daleko by nie zaszli.
Prychnęła lekko, ale nie ze złością, czy złośliwością, raczej niedowierzaniem, że narzekał na swoje umiejętności w chwili, w której z dziecinną niemal łatwością rozłożył ją na łopatki. - Biorąc pod uwagę jak szybko sprowadzasz przeciwnika do parteru, to może nie mieć czasu by zaatakować - to mniejszy powód do zmartwień - odparła z przekąsem, na pewno wiedział, że nieco żartobliwie; sama zawsze mocniej skupiała się na białej magii, święcie przekonana, że może jej wyjść z każdego pojedynku z tarczą, a nie na tarczy - nabierała przekonania, że źle zrobiła, skoro nie potrafiła dobrze i celnie wymierzyć w przeciwnika ataku. - Jeszcze się wyrobisz - stwierdziła tonem znawcy, prostując się i wyciągając rękę, by znów ojcowskim gestem poklepać go po plecach, nie zważając wcale na to, że była od niego sporo niższa i musiała wysoko unosić dłoń, by to zrobić. Przeciągnęła się, rozciągając zbolałe mięśnie, musiała odwiedzić uzdrowiciela jak najszybciej. Sama nie poradzi sobie z tymi ranami, wolała nie próbować, nie bardzo wiedziała jak używać tych wszystkich mazideł i wywarów, które zgromadziła w ich apteczce Jean - a musiała być w formie na zbliżający się mecz z Osami z Wimbourne.
- Tak, możemy, dam sobie radę - odpowiedziała już spokojniejszym tonem, poprawiając czapkę, nasuwając na dłonie rękawiczki. - W gorszym stanie zdarzało mi się latać po boisku - stwierdziła dziarsko, wyżej unosząc podbródek; przez ostatnie lata nie oszczędzały Maxine ani tłuczki, ani przeciwnicy, nie zliczyłaby tych wszystkich fauli, które ją spotkały. Unosiła się na miotle bliska utraty przytomności, poturbowana i zakrwawiona, teraz też da sobie radę.
Podeszła - już nie tak żwawo jak wcześniej - do okna, którym się tu dostali. Przerzuciła swoją miotłę przez nie i wspięła się na parapet trochę nieporadnie, doskwierał jej ból, na śnieżną zamieć. Może to i lepiej, zmarznie, to będzie myśleć o chłodzie, a nie o odniesionych ranach.
Cóż, gdyby walczyli tak, jak Maxine dziś, to daleko by nie zaszli.
Prychnęła lekko, ale nie ze złością, czy złośliwością, raczej niedowierzaniem, że narzekał na swoje umiejętności w chwili, w której z dziecinną niemal łatwością rozłożył ją na łopatki. - Biorąc pod uwagę jak szybko sprowadzasz przeciwnika do parteru, to może nie mieć czasu by zaatakować - to mniejszy powód do zmartwień - odparła z przekąsem, na pewno wiedział, że nieco żartobliwie; sama zawsze mocniej skupiała się na białej magii, święcie przekonana, że może jej wyjść z każdego pojedynku z tarczą, a nie na tarczy - nabierała przekonania, że źle zrobiła, skoro nie potrafiła dobrze i celnie wymierzyć w przeciwnika ataku. - Jeszcze się wyrobisz - stwierdziła tonem znawcy, prostując się i wyciągając rękę, by znów ojcowskim gestem poklepać go po plecach, nie zważając wcale na to, że była od niego sporo niższa i musiała wysoko unosić dłoń, by to zrobić. Przeciągnęła się, rozciągając zbolałe mięśnie, musiała odwiedzić uzdrowiciela jak najszybciej. Sama nie poradzi sobie z tymi ranami, wolała nie próbować, nie bardzo wiedziała jak używać tych wszystkich mazideł i wywarów, które zgromadziła w ich apteczce Jean - a musiała być w formie na zbliżający się mecz z Osami z Wimbourne.
- Tak, możemy, dam sobie radę - odpowiedziała już spokojniejszym tonem, poprawiając czapkę, nasuwając na dłonie rękawiczki. - W gorszym stanie zdarzało mi się latać po boisku - stwierdziła dziarsko, wyżej unosząc podbródek; przez ostatnie lata nie oszczędzały Maxine ani tłuczki, ani przeciwnicy, nie zliczyłaby tych wszystkich fauli, które ją spotkały. Unosiła się na miotle bliska utraty przytomności, poturbowana i zakrwawiona, teraz też da sobie radę.
Podeszła - już nie tak żwawo jak wcześniej - do okna, którym się tu dostali. Przerzuciła swoją miotłę przez nie i wspięła się na parapet trochę nieporadnie, doskwierał jej ból, na śnieżną zamieć. Może to i lepiej, zmarznie, to będzie myśleć o chłodzie, a nie o odniesionych ranach.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Wzruszył ramionami w odpowiedzi na jej prychnięcie, uśmiechając się lekko; w jego słowach nie było fałszywej skromności, raczej stwierdzał fakt: miał braki w magii obronnej. Owszem, jeżeli udawało mu się uderzyć jako pierwszemu, przebijając się przez defensywę przeciwnika, to był w stanie wypracować sobie przewagę już na starcie, ale doświadczenie mu podpowiadało, że było to trochę igranie z ogniem, dające tyle pewności co do zwycięstwa, co rzut monetą. – No chyba, że najpierw stracę wzrok albo głos – odpowiedział; właśnie w ten sposób przegrał pojedynek z Benem, już na wstępie osłabiony celnym Silencio na tyle, że nie był w stanie obronić się przed praktycznie niczym.
Nie był przygotowany na słowa zapewnienia, ani na idący za nimi gest, dlatego w pierwszej chwili nie do końca wiedział, jak zareagować; zaśmiał się bezgłośnie i nieco nerwowo, po czym odchrząknął głośno, starając się zamaskować zmieszanie. Może powinien przestać instynktownie spodziewać się wrogości, ale nic nie mógł poradzić na to, że wciąż jeszcze czuł się jak człowiek stąpający po wyjątkowo cienkim lodzie; łapał się zresztą tego uczucia odruchowo, obawiając się – nie do końca niezasadnie – że jeżeli tylko poczuje się zbyt pewnie i postawi krok w złym miejscu, zniweczy w ciągu sekundy całe tygodnie mozolnego budowania wątłej nici porozumienia.
Nie kwestionował jej potwierdzenia, zamiast tego poprawiając płaszcz i również ruszając w stronę okna, przez które się tu przedostali – jednak następne słowa opuściły jego usta, zanim zdążył się powstrzymać. – Wiem, widziałem – rzucił bezwiednie, dopiero po chwili orientując się, że mogło to zabrzmieć dwojako. – To znaczy, na meczu. Z Pustułkami. Wtedy jak oberwałaś tym tłuczkiem zaledwie chwilę przed złapaniem znicza, ale i tak dałaś radę odepchnąć drugiego szukającego i go wyprzedzić? To było coś – wyjaśnił, właściwie nie będąc pewnym, czy pamiętała; od tamtego czasu zagrała na pewno już dziesiątki innych meczów.
Powstrzymał się w ostatniej chwili przed zaoferowaniem podsadzenia jej do okna, i całe szczęście, że to zrobił, bo cała operacja okazała się w jej wykonaniu mieć znacznie więcej gracji, niż w jego; po kilku żenujących sekundach zdołał jednak przecisnąć się na zewnątrz, przywrócony do rzeczywistości lodowatym powiewem wiatru. Na samą myśl o ponownym locie przez zamieć, przechodziły go ciarki.
| zt x2
Nie był przygotowany na słowa zapewnienia, ani na idący za nimi gest, dlatego w pierwszej chwili nie do końca wiedział, jak zareagować; zaśmiał się bezgłośnie i nieco nerwowo, po czym odchrząknął głośno, starając się zamaskować zmieszanie. Może powinien przestać instynktownie spodziewać się wrogości, ale nic nie mógł poradzić na to, że wciąż jeszcze czuł się jak człowiek stąpający po wyjątkowo cienkim lodzie; łapał się zresztą tego uczucia odruchowo, obawiając się – nie do końca niezasadnie – że jeżeli tylko poczuje się zbyt pewnie i postawi krok w złym miejscu, zniweczy w ciągu sekundy całe tygodnie mozolnego budowania wątłej nici porozumienia.
Nie kwestionował jej potwierdzenia, zamiast tego poprawiając płaszcz i również ruszając w stronę okna, przez które się tu przedostali – jednak następne słowa opuściły jego usta, zanim zdążył się powstrzymać. – Wiem, widziałem – rzucił bezwiednie, dopiero po chwili orientując się, że mogło to zabrzmieć dwojako. – To znaczy, na meczu. Z Pustułkami. Wtedy jak oberwałaś tym tłuczkiem zaledwie chwilę przed złapaniem znicza, ale i tak dałaś radę odepchnąć drugiego szukającego i go wyprzedzić? To było coś – wyjaśnił, właściwie nie będąc pewnym, czy pamiętała; od tamtego czasu zagrała na pewno już dziesiątki innych meczów.
Powstrzymał się w ostatniej chwili przed zaoferowaniem podsadzenia jej do okna, i całe szczęście, że to zrobił, bo cała operacja okazała się w jej wykonaniu mieć znacznie więcej gracji, niż w jego; po kilku żenujących sekundach zdołał jednak przecisnąć się na zewnątrz, przywrócony do rzeczywistości lodowatym powiewem wiatru. Na samą myśl o ponownym locie przez zamieć, przechodziły go ciarki.
| zt x2
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
| 2 kwietnia 1957 r.
Jaskrawozielone pędy zaczęły wypuszczać pąki, a dni stawały się coraz cieplejsze. Wiosna niemal zawitała w Anglii na dobre. Angelika jednak tego nie widziała. Była odrobinę zajęta.
Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, zapraszając w to miejsce podejrzanego nieznajomego. Nie zamierzała spotykać się z nim w środku tętniącego życiem Londynu, to było jasne, ale czy na pewno takie wyobcowane jezioro na końcu świata było dobrym wyjściem? Mógł poczuć się bezkarny i pozwolić sobie na zbyt wiele. Nie tego jednak obawiała się najbardziej.
Wiedziała dobrze, że do prawdziwej półwili wiele jej brakowało – nie potrafiłaby się obronić, gdyby doszło do konfrontacji albo popaliłaby wszystko w zasięgu ręki. Na co dzień raczej panowała nad swoimi emocjami, bo podziurawienie rękawiczek ogniem nie było najlepszym zachowaniem. Ale jeżeli doszłoby do otwartego starcia… Przecież ona nigdy nie walczyła, była bezbronna, choć publicznie nie przyznałaby się do tego. Jak miałaby stawić czoła dorosłemu mężczyźnie?
Miała jedynie nadzieję, że jej brat się nie pomylił, a reszta braci pamiętała, gdzie siostra mówiła im, że ma się zjawić. Ten… dozorca krążący przy jeziorze co prawda trochę ją uspokajał, bo mógłby zareagować w szczególnym przypadku, ale był tylko jeden. Wolała nie ryzykować, więc na wszelki wypadek – z racji wyjazdu ojczyma do chorego – przekazała swoim rycerzom w lśniącej zbroi, co powinna.
Im dłużej chodziła tak przy tafli wody, tym większe miała wrażenie, że już kiedyś tu była. Odbicie zdawało się kłamać jeszcze bardziej niż to, z którym miała do czynienia każdego rana. Pokazywało najgorsze wady i lęki, które chowała.
Zdziwiła się, słysząc znajomy cytat, w pobliżu nie było jednak nikogo prócz jej i staruszka. Zmarszczyła brwi sceptycznie – to musiało oznaczać zaginione wspomnienie. Te słowa nie brzmiały obco, miejsce również wydawało się bliskie. Nie było mowy o pomyłce.
Nie mogła jednak się tym teraz zajmować. Powinna się mieć na baczności – nie wiedziała nawet, jak ten mężczyzna wyglądał. Ryzykowała wiele, by wpaść na jakikolwiek ślad morderców brata.
Oderwała się wreszcie od tafli jeziora i postanowiła zaczekać pod liściastym drzewem na nieznajomego. Na rękach miała standardowo jedwabne rękawiczki w białym kolorze, a na ramionach błękitny płaszcz, gdyby miało zrobić się zimniej. Tego dnia ubrała się wyjątkowo uniwersalnie: gorset nie był ze zbyt opinającego materiału, a suknia zdobiona zaledwie paroma kokardami nie sięgała ziemi. Potomkini wil postawiła tego dnia na wygodę, choć i tak była nerwowa do tego stopnia, by przybyć na miejsce pół godziny przed czasem.
Jaskrawozielone pędy zaczęły wypuszczać pąki, a dni stawały się coraz cieplejsze. Wiosna niemal zawitała w Anglii na dobre. Angelika jednak tego nie widziała. Była odrobinę zajęta.
Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, zapraszając w to miejsce podejrzanego nieznajomego. Nie zamierzała spotykać się z nim w środku tętniącego życiem Londynu, to było jasne, ale czy na pewno takie wyobcowane jezioro na końcu świata było dobrym wyjściem? Mógł poczuć się bezkarny i pozwolić sobie na zbyt wiele. Nie tego jednak obawiała się najbardziej.
Wiedziała dobrze, że do prawdziwej półwili wiele jej brakowało – nie potrafiłaby się obronić, gdyby doszło do konfrontacji albo popaliłaby wszystko w zasięgu ręki. Na co dzień raczej panowała nad swoimi emocjami, bo podziurawienie rękawiczek ogniem nie było najlepszym zachowaniem. Ale jeżeli doszłoby do otwartego starcia… Przecież ona nigdy nie walczyła, była bezbronna, choć publicznie nie przyznałaby się do tego. Jak miałaby stawić czoła dorosłemu mężczyźnie?
Miała jedynie nadzieję, że jej brat się nie pomylił, a reszta braci pamiętała, gdzie siostra mówiła im, że ma się zjawić. Ten… dozorca krążący przy jeziorze co prawda trochę ją uspokajał, bo mógłby zareagować w szczególnym przypadku, ale był tylko jeden. Wolała nie ryzykować, więc na wszelki wypadek – z racji wyjazdu ojczyma do chorego – przekazała swoim rycerzom w lśniącej zbroi, co powinna.
Im dłużej chodziła tak przy tafli wody, tym większe miała wrażenie, że już kiedyś tu była. Odbicie zdawało się kłamać jeszcze bardziej niż to, z którym miała do czynienia każdego rana. Pokazywało najgorsze wady i lęki, które chowała.
Lustrom nie należy ufać.
Zdziwiła się, słysząc znajomy cytat, w pobliżu nie było jednak nikogo prócz jej i staruszka. Zmarszczyła brwi sceptycznie – to musiało oznaczać zaginione wspomnienie. Te słowa nie brzmiały obco, miejsce również wydawało się bliskie. Nie było mowy o pomyłce.
Nie mogła jednak się tym teraz zajmować. Powinna się mieć na baczności – nie wiedziała nawet, jak ten mężczyzna wyglądał. Ryzykowała wiele, by wpaść na jakikolwiek ślad morderców brata.
Oderwała się wreszcie od tafli jeziora i postanowiła zaczekać pod liściastym drzewem na nieznajomego. Na rękach miała standardowo jedwabne rękawiczki w białym kolorze, a na ramionach błękitny płaszcz, gdyby miało zrobić się zimniej. Tego dnia ubrała się wyjątkowo uniwersalnie: gorset nie był ze zbyt opinającego materiału, a suknia zdobiona zaledwie paroma kokardami nie sięgała ziemi. Potomkini wil postawiła tego dnia na wygodę, choć i tak była nerwowa do tego stopnia, by przybyć na miejsce pół godziny przed czasem.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
W ciągu ostatnich miesięcy rzadko opuszczał granice Londynu, jednakże tego dnia trafiła mu się szybka, niezbyt wymagająca i przy okazji dobrze płatna fucha w Walii, dlatego nie zastanawiał się nader długo nad decyzją. Posyłając sowę z potwierdzeniem podjęcia wyzwania spakował niezbędne rzeczy i właściwie od razu udał się na miejsce. Te było nietypowe, albowiem nie przyszło mu wcześniej słyszeć, iż w okolicach sławnego Jeziora Brzydoty stacjonował lokalny przemytnik, który handlował nie tylko dobrym towarem, a przede wszystkim zaklętymi artefaktami. Rzecz jasna nie brał słów swego zleceniodawcy nader poważnie, bowiem przyzwyczajony był do wyolbrzymiania przez niego pewnych aspektów, więc gdyby finalnie spotkał małoletniego złodziejaszka, który wystawia na sprzedaż wszystko to co uda mu się podwędzić mieszkańcom, nie byłby zdziwiony.
Zwykle zajęta przez odpoczywających turystów polana pozostawała pusta. Dostrzec można było jedynie Ernsta – poczciwego starca, o którym krążyło wiele historii, lecz szatyn nigdy nie starał się dowiedzieć tej prawdziwej. Bez trudu można było odnieść wrażenie, że mężczyzna traktował owe miejsce jak swój dom, bowiem za każdym razem spotykał go krążącego wzdłuż brzegu jeziora. Nie on był jednak celem Drew, dlatego zaraz po lekkim skinięciu głowy w geście przywitania, udał się do wskazanego w liście miejsca spotkania.
Na jego twarzy pojawił się wyraźny grymas, kiedy nie zastał przemytnika. Nie mógł pomylić się podczas wędrówki – wskazówki były proste i przejrzyste, a on jako wprawiony poszukiwacz doskonale potrafił odnaleźć się nawet na otwartym terenie. Coś musiało chłopaka zatrzymać lub ktoś wszedł mu w drogę i wtem nie przyjdzie im dobić targu. Mimo wszystko postanowił poczekać na niego do zmroku, bowiem zależało mu na oferowanej za transfer gotowce.
Z każdą mijającą minutą zawartość piersiówki znacznie się zmniejszała. Siedząc nieopodal brzegu obserwował taflę wody, lecz nie zdecydował się na podejście bliżej. Wiedział, że jezioro miało magiczną moc i potrafiło urządzić burdel w głowie każdemu, kto nader długo szukał w jego odbiciu odpowiedzi na swe pytania. Miał zbyt dużo własnych zmartwień, aby jeszcze sztucznie ich sobie dodawać – z resztą niby co takiego miałoby mu pokazać? Nie miewał kompleksów, a nawet jeśli to były one ukryte na tyle głęboko, że już dawno zapomniał o ich istnieniu.
Widok zbliżającej się kobiety sprawił, że nieco ściągnął brwi i sięgnął do wewnętrznej kieszeni gdzie spoczywała paczka wypełniona Stibbonsami. Chwyciwszy jednego wsunął go pomiędzy wargi, a następnie odpalił szybkim ruchem dłoni. Nikotynowy dym zaczął wolno unosić się nad jego głową, lecz nie skupiał na nim swej uwagi, bowiem nieustannie wpatrywał się w dziewczynę. Czyżby to ona miała być wyczekiwanym przez niego handlarzem? Kompletnie mu takowego nie przypominała. Pozory jednak potrafiły być mylące.
-Przeraża Cię własne odbicie, że tak wpatrujesz się w tą taflę?- rzucił kpiąco, gdy była wystarczająco blisko, aby usłyszeć komentarz.
Zwykle zajęta przez odpoczywających turystów polana pozostawała pusta. Dostrzec można było jedynie Ernsta – poczciwego starca, o którym krążyło wiele historii, lecz szatyn nigdy nie starał się dowiedzieć tej prawdziwej. Bez trudu można było odnieść wrażenie, że mężczyzna traktował owe miejsce jak swój dom, bowiem za każdym razem spotykał go krążącego wzdłuż brzegu jeziora. Nie on był jednak celem Drew, dlatego zaraz po lekkim skinięciu głowy w geście przywitania, udał się do wskazanego w liście miejsca spotkania.
Na jego twarzy pojawił się wyraźny grymas, kiedy nie zastał przemytnika. Nie mógł pomylić się podczas wędrówki – wskazówki były proste i przejrzyste, a on jako wprawiony poszukiwacz doskonale potrafił odnaleźć się nawet na otwartym terenie. Coś musiało chłopaka zatrzymać lub ktoś wszedł mu w drogę i wtem nie przyjdzie im dobić targu. Mimo wszystko postanowił poczekać na niego do zmroku, bowiem zależało mu na oferowanej za transfer gotowce.
Z każdą mijającą minutą zawartość piersiówki znacznie się zmniejszała. Siedząc nieopodal brzegu obserwował taflę wody, lecz nie zdecydował się na podejście bliżej. Wiedział, że jezioro miało magiczną moc i potrafiło urządzić burdel w głowie każdemu, kto nader długo szukał w jego odbiciu odpowiedzi na swe pytania. Miał zbyt dużo własnych zmartwień, aby jeszcze sztucznie ich sobie dodawać – z resztą niby co takiego miałoby mu pokazać? Nie miewał kompleksów, a nawet jeśli to były one ukryte na tyle głęboko, że już dawno zapomniał o ich istnieniu.
Widok zbliżającej się kobiety sprawił, że nieco ściągnął brwi i sięgnął do wewnętrznej kieszeni gdzie spoczywała paczka wypełniona Stibbonsami. Chwyciwszy jednego wsunął go pomiędzy wargi, a następnie odpalił szybkim ruchem dłoni. Nikotynowy dym zaczął wolno unosić się nad jego głową, lecz nie skupiał na nim swej uwagi, bowiem nieustannie wpatrywał się w dziewczynę. Czyżby to ona miała być wyczekiwanym przez niego handlarzem? Kompletnie mu takowego nie przypominała. Pozory jednak potrafiły być mylące.
-Przeraża Cię własne odbicie, że tak wpatrujesz się w tą taflę?- rzucił kpiąco, gdy była wystarczająco blisko, aby usłyszeć komentarz.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zamrugała kilkakrotnie, słysząc zaczepkę skierowaną w jej stronę. Odwróciła się, by zlustrować właściciela głosu. Czyżby…?
Po tym, jak go jednak zobaczyła, zmarszczyła brwi. Nie, to nie mógł być on. A może…? Sama już nie wiedziała. Miała ochotę westchnąć z frustracji. Jednak jeżeli myślał, że dobrze wychowana, ale zmienna w nastrojach ćwierćwila, puści to mimo uszu, grubo się mylił.
– Dość specyficzny sposób wyrażania zainteresowania – powiedziała kwaśno, powstrzymując się od dodania: „W ten sposób na pewno nie poświęcę panu dużo uwagi”. Miała już do czynienia z wieloma mężczyznami, również tymi niedojrzałymi. Takie zachowanie nie było jej zupełnie obce. Jeśli jednak był rzeczonym informatorem, wolała się nie narażać – kto wie, do czego był zdolny? Poza tym, jeżeli podpadłaby mu bardziej, mógłby nie być zbyt chętny do współpracy. A przecież po to się tu zjawiła – by znaleźć morderców swojego brata. Nie po to, by toczyć potyczki słowne.
Co prawda dalej nie podobało jej się to, że od razu zwrócił się do niej na „ty”, ale w porządku. Jeśli sam od razu chciał przejść do sedna sprawy, mogli to zrobić. Pytanie tylko, czy trafiła na właściwą osobę.
Zawahała się przez chwilę. Mogła ustalić z nim jakieś hasło, cokolwiek, co by pomogło go teraz zidentyfikować… Ale tego nie zrobiła. Była przedtem naprawdę głupia, ale po prostu o tym wtedy nie myślała. Była z jednej strony ucieszona, a z drugiej strony zdeterminowana, że znalazła jakiś płomyczek nadziei. Przysięgła sobie zrobić wszystko, byle tylko sprawiedliwości stało się zadość. Nic więc dziwnego, że kiedy pojawiła się ku temu sposobność, zareagowała impulsywnie.
Nie wiedziała nawet, jak mężczyzna powinien się nazywać. Nie pozostało jej jednak nic innego spróbować. Nie było wokół nikogo innego prócz nich i staruszka, który na tyle oddalony z pewnością niczego by nie usłyszał.
– Czy… posiada pan informacje na temat morderców mojego przyrodniego brata? – Utkwiła w nim wzrok w niemym wyczekiwaniu, spinając wszystkie mięśnie i nieświadomie zaciskając dłoń. „Przyrodni” w jej ustach wydawało się takie obce. Mimo że początkowo jej i rodzinie ojczyma było początkowo trudno, zawsze postrzegała go jako rodzinę. Nie obchodziło ją to, że nie łączyły ich więzy krwi. Tutaj jednak musiała być precyzyjna. Nie chodziło w końcu o ich wzajemne relacje – a o nazwisko, którego sama nie nosiła.
Mężczyzna, naprzeciw którego stała, na pierwszy rzut oka nie wydawał się szczególnie groźny. Każdy miał jakieś wady, blizny, rany. Niekoniecznie trzeba było do tego być płcią przeciwną. Sama przeżyła dość dziwny epizod, kiedy doznała krzywdy z ognistej energii wypływającej z jej wnętrza dłoni. Nigdy nie uważała tego za coś okropnego, nie bała się – wierzyła, że wszyscy nosili jakieś blizny, nawet jeśli niewidoczne.
Prawdę mówiąc, osobnik, który przed nią stał, był nawet przeciętny. Doszła do tego wniosku po dłuższej chwili. Zebrała się więc na odwagę i zniecierpliwiona postanowiła postawić sprawę jasno.
– Jeżeli to za dużo to proszę mi po prostu powiedzieć... Czy zrobili to właśnie oni? – Determinacja, którą w tym momencie czuła, była nie do opisania. Była zdecydowana, by poznać prawdę. Za długo na to czekała. Za wielu próbowało odwieść ją od tego pomysłu. Sprawca musiał zostać ukarany. Nie mogło być inaczej.
Zacisnęła usta w wąską linię. Po plecach przebiegły jej dreszcze. Najwyżej ten mężczyzna uzna ją po prostu za pomyloną i sobie pójdzie, prawda? Rozejdą się i nigdy nie zobaczą. A ona dalej będzie szukała winowajcy. A raczej winowajców. Bo miała wrażenie, że brać w tym udział musiał ktoś więcej. Inaczej już dawno mąciciel zostałby złapany.
Po tym, jak go jednak zobaczyła, zmarszczyła brwi. Nie, to nie mógł być on. A może…? Sama już nie wiedziała. Miała ochotę westchnąć z frustracji. Jednak jeżeli myślał, że dobrze wychowana, ale zmienna w nastrojach ćwierćwila, puści to mimo uszu, grubo się mylił.
– Dość specyficzny sposób wyrażania zainteresowania – powiedziała kwaśno, powstrzymując się od dodania: „W ten sposób na pewno nie poświęcę panu dużo uwagi”. Miała już do czynienia z wieloma mężczyznami, również tymi niedojrzałymi. Takie zachowanie nie było jej zupełnie obce. Jeśli jednak był rzeczonym informatorem, wolała się nie narażać – kto wie, do czego był zdolny? Poza tym, jeżeli podpadłaby mu bardziej, mógłby nie być zbyt chętny do współpracy. A przecież po to się tu zjawiła – by znaleźć morderców swojego brata. Nie po to, by toczyć potyczki słowne.
Co prawda dalej nie podobało jej się to, że od razu zwrócił się do niej na „ty”, ale w porządku. Jeśli sam od razu chciał przejść do sedna sprawy, mogli to zrobić. Pytanie tylko, czy trafiła na właściwą osobę.
Zawahała się przez chwilę. Mogła ustalić z nim jakieś hasło, cokolwiek, co by pomogło go teraz zidentyfikować… Ale tego nie zrobiła. Była przedtem naprawdę głupia, ale po prostu o tym wtedy nie myślała. Była z jednej strony ucieszona, a z drugiej strony zdeterminowana, że znalazła jakiś płomyczek nadziei. Przysięgła sobie zrobić wszystko, byle tylko sprawiedliwości stało się zadość. Nic więc dziwnego, że kiedy pojawiła się ku temu sposobność, zareagowała impulsywnie.
Nie wiedziała nawet, jak mężczyzna powinien się nazywać. Nie pozostało jej jednak nic innego spróbować. Nie było wokół nikogo innego prócz nich i staruszka, który na tyle oddalony z pewnością niczego by nie usłyszał.
– Czy… posiada pan informacje na temat morderców mojego przyrodniego brata? – Utkwiła w nim wzrok w niemym wyczekiwaniu, spinając wszystkie mięśnie i nieświadomie zaciskając dłoń. „Przyrodni” w jej ustach wydawało się takie obce. Mimo że początkowo jej i rodzinie ojczyma było początkowo trudno, zawsze postrzegała go jako rodzinę. Nie obchodziło ją to, że nie łączyły ich więzy krwi. Tutaj jednak musiała być precyzyjna. Nie chodziło w końcu o ich wzajemne relacje – a o nazwisko, którego sama nie nosiła.
Mężczyzna, naprzeciw którego stała, na pierwszy rzut oka nie wydawał się szczególnie groźny. Każdy miał jakieś wady, blizny, rany. Niekoniecznie trzeba było do tego być płcią przeciwną. Sama przeżyła dość dziwny epizod, kiedy doznała krzywdy z ognistej energii wypływającej z jej wnętrza dłoni. Nigdy nie uważała tego za coś okropnego, nie bała się – wierzyła, że wszyscy nosili jakieś blizny, nawet jeśli niewidoczne.
Prawdę mówiąc, osobnik, który przed nią stał, był nawet przeciętny. Doszła do tego wniosku po dłuższej chwili. Zebrała się więc na odwagę i zniecierpliwiona postanowiła postawić sprawę jasno.
– Jeżeli to za dużo to proszę mi po prostu powiedzieć... Czy zrobili to właśnie oni? – Determinacja, którą w tym momencie czuła, była nie do opisania. Była zdecydowana, by poznać prawdę. Za długo na to czekała. Za wielu próbowało odwieść ją od tego pomysłu. Sprawca musiał zostać ukarany. Nie mogło być inaczej.
Zacisnęła usta w wąską linię. Po plecach przebiegły jej dreszcze. Najwyżej ten mężczyzna uzna ją po prostu za pomyloną i sobie pójdzie, prawda? Rozejdą się i nigdy nie zobaczą. A ona dalej będzie szukała winowajcy. A raczej winowajców. Bo miała wrażenie, że brać w tym udział musiał ktoś więcej. Inaczej już dawno mąciciel zostałby złapany.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaśmiał się pod nosem na uwagę, której właściwie mógł spodziewać się, bowiem kobiety miały to do siebie, że większość słów, gestów tudzież nawet ironii traktowały jak tani bajer na jeszcze bardziej lichy podryw. Faktycznie pojawiło się zainteresowanie, lecz nie miało ono nic wspólnego z jej osobą tylko nudą, która po dłuższym oczekiwaniu na kontrahenta zaczęła mu doskwierać. -Mój błąd, mogłem od razu wrzucić Cię do wody- odburknął zaciągając się papierosem, który tlił się między jego palcami. Nie zamierzał wstawać z ziemi, a tym bardziej zbliżać się, bowiem nieustannie liczył, że jednak jego kontrahent pojawi się i tym samym transakcja dojdzie do skutku. Wtem będzie mógł powrócić do centrum Londynu bez większego głowienia się nad tożsamością nowo zapoznanej dziewczyny.
Zasłyszane pytanie kompletnie zbiło go z tropu – właściwie o mało nie zaniósł się śmiechem. Nawet z takiej odległości było widać, iż daleko mu było do człowieka żyjącego zgodnie z prawem? Wówczas oni nim byli, Rycerze Walpurgii, jednakże wciąż miał w pamięci sytuacje, gdy niezwykle uzdolnieni czarodzieje zamykali byli w Azkabanie za swe uczynki. Czy słusznie? Nie mu było to oceniać, lecz w wielu przypadkach kara była zbyt surowa, a właściwie nie powinno być jej wcale. Na szczęście te dni już minęły, szlam został wycofany z Londynu podobnie jak ich idiotyczne, skrajnie niszczące magiczny świat reformy. -Oczywiście, w innym przypadku by mnie tu nie było- rzucił mimowolnie, choć nie był wprawnym kłamcą. Z pewnością gdyby była bliżej mogłaby ujrzeć kącik ust, który mimowolnie powędrował ku górze w ironicznym wyrazie. Droczył się, bawiło go to. Był ciekaw, co dalej miała mu do opowiedzenia, a może i do zaoferowania w zamian za fałszywe – rzecz jasna – informacje.
Gdy się zbliżyła wbił w nią wzrok. Wyglądała na poważną, choć jej twarz nie zdradzała nader wiele emocji. Nerwy? Stres? Był przekonany, że po pierwszych krokach w jego kierunku wyszła poza swą strefę komfortu, lecz mimo to nie zamierzał kończyć swej gry. -Oni czyli kto? Rebelianci? Wrogowie Londynu? Owszem, to byli oni jeśli miała ich panienka na myśli- odparł bez cienia zawahania nie mając właściwie pojęcia o czym prawiła. Nie znał jej brata – a może i znał, lecz nie miał o tym pojęcia – nie słyszał o żadnym spektakularnym i niezwykle istotnym przelewie krwi, więc daleki był od jakichkolwiek spekulacji. Mimo wszystko każda okazja do nastawienia ludzi przeciw szczurom była dobra i zamierzał ją wykorzystać.
Zasłyszane pytanie kompletnie zbiło go z tropu – właściwie o mało nie zaniósł się śmiechem. Nawet z takiej odległości było widać, iż daleko mu było do człowieka żyjącego zgodnie z prawem? Wówczas oni nim byli, Rycerze Walpurgii, jednakże wciąż miał w pamięci sytuacje, gdy niezwykle uzdolnieni czarodzieje zamykali byli w Azkabanie za swe uczynki. Czy słusznie? Nie mu było to oceniać, lecz w wielu przypadkach kara była zbyt surowa, a właściwie nie powinno być jej wcale. Na szczęście te dni już minęły, szlam został wycofany z Londynu podobnie jak ich idiotyczne, skrajnie niszczące magiczny świat reformy. -Oczywiście, w innym przypadku by mnie tu nie było- rzucił mimowolnie, choć nie był wprawnym kłamcą. Z pewnością gdyby była bliżej mogłaby ujrzeć kącik ust, który mimowolnie powędrował ku górze w ironicznym wyrazie. Droczył się, bawiło go to. Był ciekaw, co dalej miała mu do opowiedzenia, a może i do zaoferowania w zamian za fałszywe – rzecz jasna – informacje.
Gdy się zbliżyła wbił w nią wzrok. Wyglądała na poważną, choć jej twarz nie zdradzała nader wiele emocji. Nerwy? Stres? Był przekonany, że po pierwszych krokach w jego kierunku wyszła poza swą strefę komfortu, lecz mimo to nie zamierzał kończyć swej gry. -Oni czyli kto? Rebelianci? Wrogowie Londynu? Owszem, to byli oni jeśli miała ich panienka na myśli- odparł bez cienia zawahania nie mając właściwie pojęcia o czym prawiła. Nie znał jej brata – a może i znał, lecz nie miał o tym pojęcia – nie słyszał o żadnym spektakularnym i niezwykle istotnym przelewie krwi, więc daleki był od jakichkolwiek spekulacji. Mimo wszystko każda okazja do nastawienia ludzi przeciw szczurom była dobra i zamierzał ją wykorzystać.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wrzucić do wody? Zmarszczyła brwi, otwierając lekko buzię i gromiąc go spojrzeniem. Nie podobało jej się, jak do niej mówił. Ale w porządku – była to wszystko gotowa przecierpieć, byle otrzymać zadowalające ją informacje. Nie chodziło tu przecież o jakiś przepis na ciasteczka, a poważną sprawę – to, co miał zaraz powiedzieć, mogło przecież znacząco ułatwić jej dotarcie do oprawców brata, a potem ukaranie ich tak, by już nigdy tego nie zapomnieli. Miejsce takich kryminalistów było w Azkabanie. Nie rozumiała, jak ktoś taki w ogóle mógł nie mieć wyrzutów sumienia i dalej bezkarnie cieszyć się wolnością… Gdyby to jej przypadła ta rola, nie wytrzymałaby i od razu się przyznała. Tak po prostu pozbyć się kogoś, kto był niczemu niewinnym, jedynie trochę głupim bratem, synem… To była czysta zbrodnia. Szkoda że inni nie byli tak empatyczni jak ona.
Zmarszczyła nosek, czując dolatujący do jej nozdrzy zapach tytoniu. Ohyda… Naprawdę nie rozumiała mężczyzn – co było w tym takiego przyjemnego? Miała ochotę zakaszleć, ale się powstrzymała, zakrywając buzię rękawem.
Cierpliwie wyczekiwała odpowiedzi w milczeniu. Nie zamierzała odpuszczać. Mogłaby stać tu całą wieczność, jeśli miałoby to oznaczać, że dowie się konkretów w długo niepostępującym prowadzonym na własną rękę śledztwie.
Przez chwilę kontemplowała w ciszy jego wypowiedź. Miała tak nieobecny wzrok, że przypadkowy przechodzień powiedziałby, że chyba jest we własnym świecie. Nie myliłby się do końca, jej ostateczna decyzja jednak brzmiała: „W porządku”. Dziewczyna uniosła wzrok i pokiwała głową, po czym się zbliżyła.
Uniosła brwi w geście zniecierpliwienia, słysząc jego słowa. Mężczyzna ewidentnie robił sobie z niej żarty – humor mocno się go cały czas trzymał, nie mogła mu tego odmówić, ale teraz wolała jednak przejść do rzeczy. Wystarczająco długo tu stała.
– Oczywiście – odpowiedziała, krzyżując ręce pod biustem. – O kogo innego mogłoby chodzić? – Wywróciła oczami, choć początkowo sama nie była pewna, czy to oni. Reakcja nieznajomego jednak potwierdzała, kim byli poszukiwani, a przy okazji potwierdzała też jego tożsamość – a przynajmniej tak Angelica sądziła.
Wzięła głęboki wdech, po czym niemal niesłyszalnie wypuściła powietrze. Nie mogła teraz stchórzyć, powinna powiedzieć wszystko, co wiedziała. W końcu… O tym dziwnym liście dalej nikt nie miał pojęcia, prawda? Mógł stanowić kluczowy ślad, jeśli chodziło o całą tę sprawę. Nawet jeżeli od dawna stanowił tylko kupkę popiołu.
– Przed śmiercią brata znalazłam list skierowany do niego. Był od jednego z nich… – zaczęła, siląc się na spokój. Zależało jej jednak tak bardzo, że jej zdenerwowanie łatwo zdradzało lekkie drżenie głosu. – Niestety, nie przyniosłam go, bo nic z niego nie zostało. Nie chciałam jeszcze wtedy wchodzić w politykę, uważając to za wyłącznie jego prywatny interes, więc spaliłam ten kawałek pergaminu, uznając go za niepotrzebny… Ale myliłam się. Wkrótce potem mój brat zaginął.
Postarała się ująć wszystko, co mogło okazać się potrzebne. Sam list nie zawierał za wielu szczegółów… A przynajmniej nie pamiętała ich na tyle dobrze, by o nich powiedzieć. Miała szczerą nadzieję, że to jakkolwiek pomoże i w końcu sprawiedliwości stanie się za dość.
– Czy… – Złożyła przed sobą dłonie, łącząc je delikatnie. – Wie pan o nich coś więcej?
Wpatrywała się w niego teraz tak, jakby miało zależeć od niego jej życie. Cóż… poniekąd zależało. Nie chciała dłużej egzystować nieszczęśliwa, mając poczucie, że ten świat jest okrutny i niesprawiedliwy… że zgładzoną wszelką nadzieję, a żeby móc żyć dalej, potrzebny jest kompletny brak uczuć i perfidnie utkana sieć kłamstw. Nie chciała takiego życia. Pragnęła wrócić do dawnego czasu, kiedy wszystko było proste i – pomimo zła czającego się czasem w mroku – przede wszystkim dobre. Czy o tak wiele prosiła i jej skromne życzenie nie mogło być spełnione?
Zmarszczyła nosek, czując dolatujący do jej nozdrzy zapach tytoniu. Ohyda… Naprawdę nie rozumiała mężczyzn – co było w tym takiego przyjemnego? Miała ochotę zakaszleć, ale się powstrzymała, zakrywając buzię rękawem.
Cierpliwie wyczekiwała odpowiedzi w milczeniu. Nie zamierzała odpuszczać. Mogłaby stać tu całą wieczność, jeśli miałoby to oznaczać, że dowie się konkretów w długo niepostępującym prowadzonym na własną rękę śledztwie.
Przez chwilę kontemplowała w ciszy jego wypowiedź. Miała tak nieobecny wzrok, że przypadkowy przechodzień powiedziałby, że chyba jest we własnym świecie. Nie myliłby się do końca, jej ostateczna decyzja jednak brzmiała: „W porządku”. Dziewczyna uniosła wzrok i pokiwała głową, po czym się zbliżyła.
Uniosła brwi w geście zniecierpliwienia, słysząc jego słowa. Mężczyzna ewidentnie robił sobie z niej żarty – humor mocno się go cały czas trzymał, nie mogła mu tego odmówić, ale teraz wolała jednak przejść do rzeczy. Wystarczająco długo tu stała.
– Oczywiście – odpowiedziała, krzyżując ręce pod biustem. – O kogo innego mogłoby chodzić? – Wywróciła oczami, choć początkowo sama nie była pewna, czy to oni. Reakcja nieznajomego jednak potwierdzała, kim byli poszukiwani, a przy okazji potwierdzała też jego tożsamość – a przynajmniej tak Angelica sądziła.
Wzięła głęboki wdech, po czym niemal niesłyszalnie wypuściła powietrze. Nie mogła teraz stchórzyć, powinna powiedzieć wszystko, co wiedziała. W końcu… O tym dziwnym liście dalej nikt nie miał pojęcia, prawda? Mógł stanowić kluczowy ślad, jeśli chodziło o całą tę sprawę. Nawet jeżeli od dawna stanowił tylko kupkę popiołu.
– Przed śmiercią brata znalazłam list skierowany do niego. Był od jednego z nich… – zaczęła, siląc się na spokój. Zależało jej jednak tak bardzo, że jej zdenerwowanie łatwo zdradzało lekkie drżenie głosu. – Niestety, nie przyniosłam go, bo nic z niego nie zostało. Nie chciałam jeszcze wtedy wchodzić w politykę, uważając to za wyłącznie jego prywatny interes, więc spaliłam ten kawałek pergaminu, uznając go za niepotrzebny… Ale myliłam się. Wkrótce potem mój brat zaginął.
Postarała się ująć wszystko, co mogło okazać się potrzebne. Sam list nie zawierał za wielu szczegółów… A przynajmniej nie pamiętała ich na tyle dobrze, by o nich powiedzieć. Miała szczerą nadzieję, że to jakkolwiek pomoże i w końcu sprawiedliwości stanie się za dość.
– Czy… – Złożyła przed sobą dłonie, łącząc je delikatnie. – Wie pan o nich coś więcej?
Wpatrywała się w niego teraz tak, jakby miało zależeć od niego jej życie. Cóż… poniekąd zależało. Nie chciała dłużej egzystować nieszczęśliwa, mając poczucie, że ten świat jest okrutny i niesprawiedliwy… że zgładzoną wszelką nadzieję, a żeby móc żyć dalej, potrzebny jest kompletny brak uczuć i perfidnie utkana sieć kłamstw. Nie chciała takiego życia. Pragnęła wrócić do dawnego czasu, kiedy wszystko było proste i – pomimo zła czającego się czasem w mroku – przede wszystkim dobre. Czy o tak wiele prosiła i jej skromne życzenie nie mogło być spełnione?
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dobrze się bawił nawet wtedy, gdy dostrzegł w ruchach zbliżającej się dziewczyny wyraźną nerwowość, której nie umiała ukryć nawet w głosie. Nie mógł dokładnie przyjrzeć się jej twarzy, odczytać z niej czegokolwiek więcej, albowiem ogarniająca ich ciemność dostatecznie ograniczyła widoczność - przynajmniej do czasu. Kiedy twierdząco odpowiedział na jej pytanie, choć było to zwykłe kłamstwo, dziewczyna zatrzymała się tuż przed nim i dopiero wtem dostrzegł jej twarz; nieskazitelne rysy, piękne i o wyjątkowym kolorze tęczówki. Na moment zaniemówił nie mogąc zebrać myśli, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku, po czym dźwignął się na nogi dżentelmeńsko wyciągając w jej kierunku swoją szatę. -Panienka okryje się, jest już naprawdę chłodno- rzucił czując jak jego serce przyspieszyło rytmu; cóż u licha miało właśnie miejsce?. Pamiętał to uczucie, gdzieś z tyłu głowy przebijała się świadomość, że nie była pierwszą kobietą, przy której zachowywał się jak ostatni głąb. To nie był on, nie miało to nic wspólnego z jego charakterem, podejściem, a przede wszystkim przyzwyczajeniami. Przecież jeszcze moment wcześniej robił sobie z niej istne żarty, a teraz pajacował jak te wszystkie pseudoromantyczne dusze z kwiatami na Pokątnej.
Zamrugawszy kilkakrotnie powiekami odwrócił wzrok pragnąc zebrać myśli. Solene, cholerna Solene – to właśnie przy niej czuł coś podobnego. Nie potrafił jej się oprzeć, nie potrafił być tym samym chamem co na co dzień, miał do niej ogromną słabość. Czuł jakby sam na własne życzenie wpakował się na ten eliksir do wybucha, cudownie.
-Nie wiem nic o twoim bracie, czekam na znajomego- odparł w końcu nie chcąc dalej ciągnąć kłamstwa, które i tak prędzej czy później by przejrzała. W końcu nie był w tym nader dobry, szczególnie jak ktoś rozwijał temat. Powróciwszy do niej spojrzeniem złapał głęboki oddech chcąc skupić się na temacie rozmowy i nie oprzeć pragnieniu powędrowania wzrokiem w dół. -Zaginął, czy zginął?- spytał, choć kompletnie go to nie interesowało. Chciał czym prędzej powrócić na Śmiertelny Nokturn, lecz nietypowa, roznosząca się aura, której zapewne źródłem była półwila, odpychała tą myśl. -Wszystko kosztuje, nawet informacje- odparł, a na jego wargi powrócił kpiący uśmiech. Tak naprawdę nie zamierzał rozmawiać o szczurach Longbottoma, bowiem wystarczyło jej tyle informacji ile mogła uzyskać z gazet lub tego co działo się poprzedniej nocy.-Szlamy lubią upominać się o swoje, wszystkich nie da się wytępić - dodał mocno ogólnikowo. Każdy mieszkaniec Londynu miał świadomość, co działo się na ulicach; walki nie ustawały, choć coraz liczniejsze patrole skutecznie je poskramiały i liczył, że w końcu pozbędą się wroga na dobre.
Zamrugawszy kilkakrotnie powiekami odwrócił wzrok pragnąc zebrać myśli. Solene, cholerna Solene – to właśnie przy niej czuł coś podobnego. Nie potrafił jej się oprzeć, nie potrafił być tym samym chamem co na co dzień, miał do niej ogromną słabość. Czuł jakby sam na własne życzenie wpakował się na ten eliksir do wybucha, cudownie.
-Nie wiem nic o twoim bracie, czekam na znajomego- odparł w końcu nie chcąc dalej ciągnąć kłamstwa, które i tak prędzej czy później by przejrzała. W końcu nie był w tym nader dobry, szczególnie jak ktoś rozwijał temat. Powróciwszy do niej spojrzeniem złapał głęboki oddech chcąc skupić się na temacie rozmowy i nie oprzeć pragnieniu powędrowania wzrokiem w dół. -Zaginął, czy zginął?- spytał, choć kompletnie go to nie interesowało. Chciał czym prędzej powrócić na Śmiertelny Nokturn, lecz nietypowa, roznosząca się aura, której zapewne źródłem była półwila, odpychała tą myśl. -Wszystko kosztuje, nawet informacje- odparł, a na jego wargi powrócił kpiący uśmiech. Tak naprawdę nie zamierzał rozmawiać o szczurach Longbottoma, bowiem wystarczyło jej tyle informacji ile mogła uzyskać z gazet lub tego co działo się poprzedniej nocy.-Szlamy lubią upominać się o swoje, wszystkich nie da się wytępić - dodał mocno ogólnikowo. Każdy mieszkaniec Londynu miał świadomość, co działo się na ulicach; walki nie ustawały, choć coraz liczniejsze patrole skutecznie je poskramiały i liczył, że w końcu pozbędą się wroga na dobre.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zastanawiała się, czy mężczyzna w końcu przejdzie do rzeczy i ile mu to zajmie. Nie lubiła być drażniona, zwłaszcza kiedy na czymś bardzo jej zależało… Ale w tej chwili była gotowa znieść największe cierpienie, byle tylko poznać prawdę. Stawiała wymierzenie sprawiedliwości za śmierć brata ponad wszystko inne.
Zdecydowała się więc zaczekać, aż ten łaskawie jej odpowie. Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną, ale potrafiła grzecznie zaczekać, jeśli odpowiednio się postarała. Zresztą, jej wytrwałość została szybko nagrodzona – mężczyzna wkrótce podniósł się, by coś jej powiedzieć.
Jednak to, co usłyszała, nie było tym, czego chciała. Wręcz przeciwnie – nie mogła powstrzymać zażenowania malującego się na jej nieskazitelnie białej promiennej cerze.
– Nie, dziękuję, nie trzeba – odpowiedziała ze słabym uśmiechem, odrobinę krzywiąc się. Odruchowo cofnęła się, kiedy mężczyzna niby dżentelmeńsko zaoferował jej okrycie. Spodziewała się, że jeśli trafi na informatora innej płci niż żeńska, może tak być… Ale nie wiedziała, że na amory zbierze mu się akurat w takim momencie. Normalnie to nie odmówiłaby, gdyby była na jakimś większym wydarzeniu, bo trochę nie wypadało, ale byli tutaj sami. I szczerze wątpiła, czy trafiła na kogoś dobrze wychowanego – a już zwłaszcza szlachcica – sądząc po jego niedawnym zachowaniu.
I wtedy powiedział coś, co sprawiło, że ćwierćwila czuła, jak pęka jej serce. Na pół, jakby ktoś w nie z niewyobrażalną mocą uderzył. Nadzieja w jej oczach niemal zupełnie zgasła. Angelica nie tylko zbłaźniła się przed jakimś nieznajomym i udzieliła mu informacji, których nie powinna, ale straciła szansę na zrewanżowanie się mordercom jej przyrodniego brata. Nie powinni cieszyć się wolnością i chodzić wolni gdzieś tam tuż po tym, jak go zabili. Nie zasługiwali na życie.
Ale czarodziej, który przed nią stał, nie mógł tego zmienić. Był przypadkowym przechodniem… Nie informatorem, z którym miała się tutaj spotkać. Zmarszczyła brwi sfrustrowana. Jak mogła być tak głupia i od razu tego nie zauważyć? Nieważne jak bardzo się starała, i tak jej poszukiwania jakichkolwiek poszlak kończyły się bezowocnie. Była taka słaba, taka bezużyteczna. Tak bardzo ją to bolało, że miała ochotę płakać z całej tej bezsilności.
– Ciała nie odnaleziono. Wiem jednak, że to musieli być oni – odparła pomimo nowo zdobytej wiedzy. Zapytał tak pewnie przez grzeczność, była jednak świadoma, że niespecjalnie mógł pomóc. Wszystko to było efektem głupiego żartu. Najpewniej chciał sobie z niej zadrwić, a teraz było mu pewnie trochę głupio, widząc, jak bardzo jej na tym zależy.
Złączyła przed sobą ręce, a wzrok wbiła w ziemię. Zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. Odejść? Upewnić się, że mężczyzna nie przekaże dalej, co mu powiedziała? Nie była przecież oprychem, nie potrafiła szantażować i grozić. A jej zdolności walki, gdyby tak ktoś postanowił jej się postawić, były na poziomie minimalnym… Na pewno nie poradziłaby sobie z przeciwnikiem większym od siebie.
Podniosła wzrok, słysząc o cenie. Zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc. Była pewna, że dosłownie chwilę temu wspomniał, że nic nie wie na temat jej brata. O co innego mogło mu więc chodzić?
– To znaczy? – Zamrugała kilkakrotnie, analizując wszystko w myślach. Nagle coś do niej dotarło. Czyżby…? – Wie pan coś o nich? – Spytała wprost. Nic więcej nie było jej potrzeba; jeśli dotarłaby do informacji o buntownikach, sama mogłaby zweryfikować, czy i który z nich zabił jej rodzinę.
Zacisnęła usta w wąską linię i – siląc się na odwagę – podeszła bliżej do mężczyzny do tego stopnia, że dzieliły ich z dwa centymetry. Nie mogła odpuścić. Nawet jeśli go nie znała, nawet jeśli wciąż trochę się bała, nie mogła tak po prostu odejść. To pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy wpadła na kogoś, kto mógł pomóc jej w odnalezieniu sprawców. Nie mogła przegapić tej okazji. Co jeżeli nie była to tylko pierwsza, ale i ostatnia sposobność, by chwycić sprawiedliwość we własne ręce i ją wreszcie wymierzyć?
– A ja jestem gotowa zapłacić każdą cenę – zadeklarowała, patrząc mu prosto w oczy. – Zatem co nią jest w tym przypadku? Proszę, zrobię wszystko, by spotkała ich należyta kara. – Próbowała nie brzmieć na zdesperowaną, ale w tym momencie patrzyła na niego jak na swoją jedyną nadzieję. Tylko on mógł jej pomóc z zrealizowaniu planu, w którym od dłuższego czasu nie było żadnych postępów.
Zdecydowała się więc zaczekać, aż ten łaskawie jej odpowie. Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną, ale potrafiła grzecznie zaczekać, jeśli odpowiednio się postarała. Zresztą, jej wytrwałość została szybko nagrodzona – mężczyzna wkrótce podniósł się, by coś jej powiedzieć.
Jednak to, co usłyszała, nie było tym, czego chciała. Wręcz przeciwnie – nie mogła powstrzymać zażenowania malującego się na jej nieskazitelnie białej promiennej cerze.
– Nie, dziękuję, nie trzeba – odpowiedziała ze słabym uśmiechem, odrobinę krzywiąc się. Odruchowo cofnęła się, kiedy mężczyzna niby dżentelmeńsko zaoferował jej okrycie. Spodziewała się, że jeśli trafi na informatora innej płci niż żeńska, może tak być… Ale nie wiedziała, że na amory zbierze mu się akurat w takim momencie. Normalnie to nie odmówiłaby, gdyby była na jakimś większym wydarzeniu, bo trochę nie wypadało, ale byli tutaj sami. I szczerze wątpiła, czy trafiła na kogoś dobrze wychowanego – a już zwłaszcza szlachcica – sądząc po jego niedawnym zachowaniu.
I wtedy powiedział coś, co sprawiło, że ćwierćwila czuła, jak pęka jej serce. Na pół, jakby ktoś w nie z niewyobrażalną mocą uderzył. Nadzieja w jej oczach niemal zupełnie zgasła. Angelica nie tylko zbłaźniła się przed jakimś nieznajomym i udzieliła mu informacji, których nie powinna, ale straciła szansę na zrewanżowanie się mordercom jej przyrodniego brata. Nie powinni cieszyć się wolnością i chodzić wolni gdzieś tam tuż po tym, jak go zabili. Nie zasługiwali na życie.
Ale czarodziej, który przed nią stał, nie mógł tego zmienić. Był przypadkowym przechodniem… Nie informatorem, z którym miała się tutaj spotkać. Zmarszczyła brwi sfrustrowana. Jak mogła być tak głupia i od razu tego nie zauważyć? Nieważne jak bardzo się starała, i tak jej poszukiwania jakichkolwiek poszlak kończyły się bezowocnie. Była taka słaba, taka bezużyteczna. Tak bardzo ją to bolało, że miała ochotę płakać z całej tej bezsilności.
– Ciała nie odnaleziono. Wiem jednak, że to musieli być oni – odparła pomimo nowo zdobytej wiedzy. Zapytał tak pewnie przez grzeczność, była jednak świadoma, że niespecjalnie mógł pomóc. Wszystko to było efektem głupiego żartu. Najpewniej chciał sobie z niej zadrwić, a teraz było mu pewnie trochę głupio, widząc, jak bardzo jej na tym zależy.
Złączyła przed sobą ręce, a wzrok wbiła w ziemię. Zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. Odejść? Upewnić się, że mężczyzna nie przekaże dalej, co mu powiedziała? Nie była przecież oprychem, nie potrafiła szantażować i grozić. A jej zdolności walki, gdyby tak ktoś postanowił jej się postawić, były na poziomie minimalnym… Na pewno nie poradziłaby sobie z przeciwnikiem większym od siebie.
Podniosła wzrok, słysząc o cenie. Zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc. Była pewna, że dosłownie chwilę temu wspomniał, że nic nie wie na temat jej brata. O co innego mogło mu więc chodzić?
– To znaczy? – Zamrugała kilkakrotnie, analizując wszystko w myślach. Nagle coś do niej dotarło. Czyżby…? – Wie pan coś o nich? – Spytała wprost. Nic więcej nie było jej potrzeba; jeśli dotarłaby do informacji o buntownikach, sama mogłaby zweryfikować, czy i który z nich zabił jej rodzinę.
Zacisnęła usta w wąską linię i – siląc się na odwagę – podeszła bliżej do mężczyzny do tego stopnia, że dzieliły ich z dwa centymetry. Nie mogła odpuścić. Nawet jeśli go nie znała, nawet jeśli wciąż trochę się bała, nie mogła tak po prostu odejść. To pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy wpadła na kogoś, kto mógł pomóc jej w odnalezieniu sprawców. Nie mogła przegapić tej okazji. Co jeżeli nie była to tylko pierwsza, ale i ostatnia sposobność, by chwycić sprawiedliwość we własne ręce i ją wreszcie wymierzyć?
– A ja jestem gotowa zapłacić każdą cenę – zadeklarowała, patrząc mu prosto w oczy. – Zatem co nią jest w tym przypadku? Proszę, zrobię wszystko, by spotkała ich należyta kara. – Próbowała nie brzmieć na zdesperowaną, ale w tym momencie patrzyła na niego jak na swoją jedyną nadzieję. Tylko on mógł jej pomóc z zrealizowaniu planu, w którym od dłuższego czasu nie było żadnych postępów.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Skoro nie chciała to nie zmierzał się narzucać i rzucać sztucznego nalegam, bowiem w końcu rzeczywiście robiło się coraz chłodniej. Nie zamierzał marznąć, kiedy nie znał dziewczyny, a ponadto najwyraźniej strach mieszany z pragnieniem poznania prawdy podnosił temperaturę. Wzruszył zatem ramionami, po czym nałożył szatę i upił trunku grzebiąc własną nadzieję na załatwienie własnej sprawy. Gościa nigdzie nie było, nie pozostawił też po sobie żadnych śladów tudzież sygnałów i nie wiedział czy cokolwiek go zatrzymało, czy rzeczywiście jego obecność w owym miejscu była wyssaną z palca bujdą. -Żeby nie było, że nie proponowałem- rzucił sięgając wolną dłonią po kolejnego już Stubbonsa, którego od razu odpalił pozwalając, aby dym wolno uniósł się ku górze. Lubił ten zapach, nie przeszkadzał mu w żaden sposób, choć wielu różnie reagowało na tytoniową woń. Właściwie nie rozumiał cóż takiego mogło w nim irytować. Nie umknął mu jej wyraz twarzy – czyżby należała do wspomnianego, wąskiego grona? -Papierosa chyba proponować nie będę, bo po panienki minie mam wrażenie, że szybciej skusiłabyś się na ognistą- odparł nie kryjąc kpiącego uśmiechu. Zwykle ignorował komfort swych rozmówców, bowiem nigdy nie nakazywał im przebywać w swoim towarzystwie, a skoro sobie tego życzyli lub mieli w tym interes musieli zdzierżyć pewne elementy.
Widział na jej twarzy rozczarowanie, jednakże nie mógł nic na to poradzić. Nie był żadnym informatorem, nie posiadał też wiedzy o jej bracie i wiążącej się z nim tajemnicy. Prawdopodobnie nawet nie miał pojęcia kim on był, jak zginął i gdzie – w końcu w ostatnim czasie wielu czarodziejów zionęło ducha. Za wszystko obarczał mugolaków i szlamolubów, bowiem to właśnie z ich winy tak wiele czarodziejskiej, czystej krwi zostało przelanej. Cieszył go natomiast fakt, że osoby postronne coraz przytomniej podchodziły do aspektu kto za owe czyny odpowiadał i pragnęły zemsty równie mocno jak oni sami. Wyplewienie ich z ulic Londynu było zaledwie pierwszym krokiem; liczył, że wkrótce cała Anglia pozostanie od nich wolna i tym samym mieszkańcy przestaną drżeć o swe życie. Strach widoczny był gołym okiem, gdyż odkąd wojna rozpętała się na dobre społeczność coraz mniej udzielała się biznesowo, a nocą brukowane alejki pozostawały puste – jakoby nikt nie chciał wynurzać nosa z własnego mieszkania w obawie o bezpieczeństwo.
-Kiedy zaginął? Skąd wiesz, że to musieli być oni?- spytał, choć nawet jeśli miała co do oprawców wątpliwości to wcale nie zamierzał zmieniać jej toku myślenia. Im więcej mieli wrogów, im więcej nieprzychylnych głosów tym trudniej będzie zakorzenić nowe kontakty. Nie był głupi, wiedział że za wszelką cenę będą chcieli wsiąknąć w londyńskie podziemia i stamtąd kierować swą przestępczą grupą. Nieustannie słyszało się o nowych rebeliantach – w końcu z takimi przyszło mu nawet walczyć – dlatego potrzebowali lojalnych oczu, a przede wszystkim uszu w każdym możliwym miejscu.
Śmierć czarodzieja nie była informacją wartościową, ale nie zamierzał mówić tego głośno. Nie miał zatem żadnej korzyści z przekazania tej kwestii dalej, bowiem nie on jeden padł ofiarą buntów. Gdyby był to ktoś ważny; wysoko postawiony pracownik Ministerstwa Magii, człowiek sukcesu działający na większą skalę tudzież Rycerz Walpugii to z pewnością już dawno wiedziałby o tej przykrej sytuacji. Każdy kogoś stracił – prawdopodobnie szatyn przez swoje zerwane, rodzinne kontakty był wyjątkiem – dlatego pozostało jej pogodzić się ze stratą i szukać odwetu, pięknej pozbawionej skrupułów zemsty. Nie wyglądała na żołnierza, choć nie zamierzał nikogo oceniać po okładce, lecz dzięki własnej aparycji oraz znajomościom mogła wiele zdziałać w tej sprawie.
-Są wszędzie, bez większej ilości informacji będzie to niczym poszukiwanie igły w stogu siana- odparł zgodnie z prawdą. Pobieranie za to jakichkolwiek galeonów – choć nie byłby szczególnie smutny, gdyby sypnęła groszem – było zbędne, bowiem nie był jej w stanie powiedzieć niczego więcej. Bez sprecyzowanych tropów nie była w stanie odnaleźć winowajców, bo niesławnych bojówek było wiele, a w ich szeregach zapewne wciąż zmieniały się tożsamości poszczególnych jednostek. Nie byli na tyle głupi, aby atakować wciąż w tym samym składzie – z resztą nierzadko nie wracali w jednym kawałku.
Uniósł brwi, gdy zbliżyła się na wyjątkowo małą odległość, po czym wykrzywił wargi w kpiącym uśmiechu. Jej ton brzmiał błagalnie, ewidentnie była zrozpaczona. -Najpierw znajdź jakiekolwiek ślady, a potem będę mógł w jakikolwiek sposób Ci pomóc- odparł, choć słowo pomoc ledwie przeszła przez jego gardło. Z pewnością było to winą aury, którą wokół siebie roztaczała. Nie był jej nic winien, nie czuł się w obowiązku rozwikłania jakichkolwiek zagadek, lecz… słowo się rzekło.
Widział na jej twarzy rozczarowanie, jednakże nie mógł nic na to poradzić. Nie był żadnym informatorem, nie posiadał też wiedzy o jej bracie i wiążącej się z nim tajemnicy. Prawdopodobnie nawet nie miał pojęcia kim on był, jak zginął i gdzie – w końcu w ostatnim czasie wielu czarodziejów zionęło ducha. Za wszystko obarczał mugolaków i szlamolubów, bowiem to właśnie z ich winy tak wiele czarodziejskiej, czystej krwi zostało przelanej. Cieszył go natomiast fakt, że osoby postronne coraz przytomniej podchodziły do aspektu kto za owe czyny odpowiadał i pragnęły zemsty równie mocno jak oni sami. Wyplewienie ich z ulic Londynu było zaledwie pierwszym krokiem; liczył, że wkrótce cała Anglia pozostanie od nich wolna i tym samym mieszkańcy przestaną drżeć o swe życie. Strach widoczny był gołym okiem, gdyż odkąd wojna rozpętała się na dobre społeczność coraz mniej udzielała się biznesowo, a nocą brukowane alejki pozostawały puste – jakoby nikt nie chciał wynurzać nosa z własnego mieszkania w obawie o bezpieczeństwo.
-Kiedy zaginął? Skąd wiesz, że to musieli być oni?- spytał, choć nawet jeśli miała co do oprawców wątpliwości to wcale nie zamierzał zmieniać jej toku myślenia. Im więcej mieli wrogów, im więcej nieprzychylnych głosów tym trudniej będzie zakorzenić nowe kontakty. Nie był głupi, wiedział że za wszelką cenę będą chcieli wsiąknąć w londyńskie podziemia i stamtąd kierować swą przestępczą grupą. Nieustannie słyszało się o nowych rebeliantach – w końcu z takimi przyszło mu nawet walczyć – dlatego potrzebowali lojalnych oczu, a przede wszystkim uszu w każdym możliwym miejscu.
Śmierć czarodzieja nie była informacją wartościową, ale nie zamierzał mówić tego głośno. Nie miał zatem żadnej korzyści z przekazania tej kwestii dalej, bowiem nie on jeden padł ofiarą buntów. Gdyby był to ktoś ważny; wysoko postawiony pracownik Ministerstwa Magii, człowiek sukcesu działający na większą skalę tudzież Rycerz Walpugii to z pewnością już dawno wiedziałby o tej przykrej sytuacji. Każdy kogoś stracił – prawdopodobnie szatyn przez swoje zerwane, rodzinne kontakty był wyjątkiem – dlatego pozostało jej pogodzić się ze stratą i szukać odwetu, pięknej pozbawionej skrupułów zemsty. Nie wyglądała na żołnierza, choć nie zamierzał nikogo oceniać po okładce, lecz dzięki własnej aparycji oraz znajomościom mogła wiele zdziałać w tej sprawie.
-Są wszędzie, bez większej ilości informacji będzie to niczym poszukiwanie igły w stogu siana- odparł zgodnie z prawdą. Pobieranie za to jakichkolwiek galeonów – choć nie byłby szczególnie smutny, gdyby sypnęła groszem – było zbędne, bowiem nie był jej w stanie powiedzieć niczego więcej. Bez sprecyzowanych tropów nie była w stanie odnaleźć winowajców, bo niesławnych bojówek było wiele, a w ich szeregach zapewne wciąż zmieniały się tożsamości poszczególnych jednostek. Nie byli na tyle głupi, aby atakować wciąż w tym samym składzie – z resztą nierzadko nie wracali w jednym kawałku.
Uniósł brwi, gdy zbliżyła się na wyjątkowo małą odległość, po czym wykrzywił wargi w kpiącym uśmiechu. Jej ton brzmiał błagalnie, ewidentnie była zrozpaczona. -Najpierw znajdź jakiekolwiek ślady, a potem będę mógł w jakikolwiek sposób Ci pomóc- odparł, choć słowo pomoc ledwie przeszła przez jego gardło. Z pewnością było to winą aury, którą wokół siebie roztaczała. Nie był jej nic winien, nie czuł się w obowiązku rozwikłania jakichkolwiek zagadek, lecz… słowo się rzekło.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Pulsująca w jej żyłach krew zdawała się dudnić jej w uszach tak jak nigdy. Nagły przypływ adrenaliny sprawiał, że miała wrażenie, że zaraz spali się na popiół, co w wypadku ćwierćwili było raczej niemożliwe. To ona bowiem działała jak żywa broń ciskająca kule ognia… Ciężko jednak byłoby doprowadzić do tego, by jedną z nich w siebie wystrzeliła. Ale tak właśnie obecnie się czuła – jak żywe palące się ciało. Może było to spowodowane świadomością, że otrzymała wreszcie szansę na zrewanżowanie się po tych wszystkich latach zmarłemu bratu, który tyle dla niej zrobił. A może było to kwestią obudzenia się w niej dotąd zaspanego potencjału. Tak czy siak, nie umiała tego w pełni wyjaśnić.
Zmarszczyła brwi na jego słowa, usta mając zaciśnięte w wąską linię. Rzeczywiście, nie przepadała za tą wonią, była drażniąca i nieprzyjemna. Wolała zapach świeżych kwiatów, palonego drewna, słonej wody… i wielu, wielu innych rzeczy. Ale nie rozumiała, czemu mężczyzna miał z tym taki problem – każdemu podobało się co innego. Zresztą, półwila, która lubowałaby się w woni tytoniowej, raczej się nie zdarzała, a jeżeli już się taka trafiała, była doprawdy specjalna. Jej rodzaj był wszak zbyt delikatny, żeby znosić tak obrzydliwe wyroby.
Mimo wszystko determinacja jej nie opuszczała. Nawet jeżeli nie była tym, kogo oczekiwała, wcale nie pogardzała jego obecnością. Nie, ona wręcz była z niej zadowolona. Nie chodziło tu o jego nastawienie, o cały ten sarkazm, jego nienaturalną zmianę w zachowaniu (choć ta teraz nawet wydała jej się trochę zabawna). Angelica wiedziała, że trafiła na kogoś o podobnych poglądach. Kogoś, komu – jak przypuszczała – mogła zaufać. Pytanie, które przed chwilą padło, tylko ją w tym utwierdzało.
– Ach… Jak już wspomniałam, mój brat dostał list, który świadczył o jego bliskich konszachtach z nimi. – Potarła przedramię nerwowo, ale wciąż pewna, że chce zdradzić mu więcej. – Jeśli dobrze pamiętam, wydarzyło się to gdzieś w listopadzie, krótko po obradach w Stonehenge. A, i… jeszcze zanim spaliłam list, zauważyłam wzmiankę o nielegalnym transporcie ingrediencji czarodziejom mugolskiej krwi. Mieli chyba użyć do tego jakiegoś statku. – Nie użyła słowa „szlamom”, bo nie przystało. Nie była co prawda szlachcianką, ale dbała o maniery na tyle, by nie używać takich wulgaryzmów.
Spuściła wzrok ponuro. Wiedziała, że bez żadnego tropu ciężko będzie ich dopaść. Ale jeżeli teraz otrzymywała szansę na jakiekolwiek kontakty, na jakikolwiek start, postanowiła nie rezygnować ze swojej zemsty. Druga taka okazja mogła nadarzyć się za tydzień, miesiąc, rok… Nie mogła tyle czekać. Zamierzała działać.
– A… Jeżeli powiem, że mój brat był uzdrowicielem bardzo dobrze obeznanym również w eliksirach, dzięki czemu naprawdę łatwo byłoby mu nielegalnie transportować zarówno zwierzęce jak i roślinne składniki? – zapytała już z odrobiną desperacji w oczach. Wbiła w niego wzrok tak błagalnie, jak tylko umiała i nie spuszczała z niego oczu. – Prawdę powiedziawszy, mało wiem i wątpię, czy ktoś mi cokolwiek powie, bo jestem tylko kobietą… Ale mogę pomóc i jakoś odpłacić się w zamian za zdobywanie cennych dla mnie informacji.
Wzięła głęboki oddech i cicho wypuściła, po czym się lekko odsunęło. Jej spojrzenie stało się na powrót obiektywne i bardziej chłodne. Raz jej zapał był coraz większy, a raz tak po prostu się studził. W tej sytuacji jednak trudno było jej to powstrzymać. Serce biło jej jak oszalałe.
– Mam podobny talent. Znam się co nieco na lecznictwie i umiem całkiem sprawnie robić mikstury. – Zawahała się przez chwilę, czy powinna mówić o innym swoim talencie, ale postanowiła zaryzykować. Nawet gdyby okazał się teraz handlarzem śnieżki to uznała, że byłoby warto to powiedzieć. Robiła to dla brata. Nie zamierzała żyć ciągle w niesprawiedliwości i strachu. – Nie wiem, czy uszło to pańskiej uwadze, ale… Moc, którą władam, jest dość niecodzienna. Jestem półwilą, mogę się przydać również w innych przypadkach. Nie tylko, kiedy ktoś ucierpi w walce.
Zmarszczyła brwi na jego słowa, usta mając zaciśnięte w wąską linię. Rzeczywiście, nie przepadała za tą wonią, była drażniąca i nieprzyjemna. Wolała zapach świeżych kwiatów, palonego drewna, słonej wody… i wielu, wielu innych rzeczy. Ale nie rozumiała, czemu mężczyzna miał z tym taki problem – każdemu podobało się co innego. Zresztą, półwila, która lubowałaby się w woni tytoniowej, raczej się nie zdarzała, a jeżeli już się taka trafiała, była doprawdy specjalna. Jej rodzaj był wszak zbyt delikatny, żeby znosić tak obrzydliwe wyroby.
Mimo wszystko determinacja jej nie opuszczała. Nawet jeżeli nie była tym, kogo oczekiwała, wcale nie pogardzała jego obecnością. Nie, ona wręcz była z niej zadowolona. Nie chodziło tu o jego nastawienie, o cały ten sarkazm, jego nienaturalną zmianę w zachowaniu (choć ta teraz nawet wydała jej się trochę zabawna). Angelica wiedziała, że trafiła na kogoś o podobnych poglądach. Kogoś, komu – jak przypuszczała – mogła zaufać. Pytanie, które przed chwilą padło, tylko ją w tym utwierdzało.
– Ach… Jak już wspomniałam, mój brat dostał list, który świadczył o jego bliskich konszachtach z nimi. – Potarła przedramię nerwowo, ale wciąż pewna, że chce zdradzić mu więcej. – Jeśli dobrze pamiętam, wydarzyło się to gdzieś w listopadzie, krótko po obradach w Stonehenge. A, i… jeszcze zanim spaliłam list, zauważyłam wzmiankę o nielegalnym transporcie ingrediencji czarodziejom mugolskiej krwi. Mieli chyba użyć do tego jakiegoś statku. – Nie użyła słowa „szlamom”, bo nie przystało. Nie była co prawda szlachcianką, ale dbała o maniery na tyle, by nie używać takich wulgaryzmów.
Spuściła wzrok ponuro. Wiedziała, że bez żadnego tropu ciężko będzie ich dopaść. Ale jeżeli teraz otrzymywała szansę na jakiekolwiek kontakty, na jakikolwiek start, postanowiła nie rezygnować ze swojej zemsty. Druga taka okazja mogła nadarzyć się za tydzień, miesiąc, rok… Nie mogła tyle czekać. Zamierzała działać.
– A… Jeżeli powiem, że mój brat był uzdrowicielem bardzo dobrze obeznanym również w eliksirach, dzięki czemu naprawdę łatwo byłoby mu nielegalnie transportować zarówno zwierzęce jak i roślinne składniki? – zapytała już z odrobiną desperacji w oczach. Wbiła w niego wzrok tak błagalnie, jak tylko umiała i nie spuszczała z niego oczu. – Prawdę powiedziawszy, mało wiem i wątpię, czy ktoś mi cokolwiek powie, bo jestem tylko kobietą… Ale mogę pomóc i jakoś odpłacić się w zamian za zdobywanie cennych dla mnie informacji.
Wzięła głęboki oddech i cicho wypuściła, po czym się lekko odsunęło. Jej spojrzenie stało się na powrót obiektywne i bardziej chłodne. Raz jej zapał był coraz większy, a raz tak po prostu się studził. W tej sytuacji jednak trudno było jej to powstrzymać. Serce biło jej jak oszalałe.
– Mam podobny talent. Znam się co nieco na lecznictwie i umiem całkiem sprawnie robić mikstury. – Zawahała się przez chwilę, czy powinna mówić o innym swoim talencie, ale postanowiła zaryzykować. Nawet gdyby okazał się teraz handlarzem śnieżki to uznała, że byłoby warto to powiedzieć. Robiła to dla brata. Nie zamierzała żyć ciągle w niesprawiedliwości i strachu. – Nie wiem, czy uszło to pańskiej uwadze, ale… Moc, którą władam, jest dość niecodzienna. Jestem półwilą, mogę się przydać również w innych przypadkach. Nie tylko, kiedy ktoś ucierpi w walce.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
W żaden sposób nie ubodła go jej mina w odniesieniu do tytoniowego dymu, dlatego też nie miał żadnego problemu z podobną reakcją. To dziewczyna zasypywała go pytaniami i ewidentnie pragnęła czegoś dowiedzieć się, więc musiała zdzierżyć nonszalancki sposób bycia.
Uniósł brwi na nowe doniesienia zaczynając wolno kiwać głową. Analizował w głowie wszystkie informacje, z których wynikało, że rzekoma zguba nie bratała się z właściwą stroną, a zdrajcami, więc nie widział wielkiej tragedii w jego śmierci. Istniały dwie możliwości – stał się niewygodny dla wroga tudzież wytropiły go osoby opowiadające się za nową władzą i wydały samosąd. Nie miał z tym problemu, sam najpewniej uczyniłby to samo. Każdy szlamolub zasługiwał na plugawą klątwę.
-Czyli Twój braciszek bujał się z tymi parszywymi szczurami?- zaśmiał się pod nosem nie wiedząc właściwie na co liczyła. Jeśli uważała, że pomoże odnaleźć katów mężczyzny, który przemycał towar mugolakom to była w wielkim błędzie, bowiem dla szatyna wykonali swą robotę z należytą perfekcją. Jeśli jednak za pozbycie się go odpowiadała druga strona to z pewnością z czasem wpadną w ich ręce i tym samym problem rozwiąże się sam. Z drugiej strony dopadła go myśl, że może wciąż posiadają szajkę w porcie, która musiała działać na dwa fronty, a tym samym na ich niekorzyść. Zamierzał porozmawiać na ten temat z Goylem, choć nie wątpił, że gdyby miał więcej informacji to już dawno sam podjąłby odpowiednie kroki. Był odpowiedzialnym i oddanym sprawie Rycerzem, dlatego prawie niemożliwym było, aby pod jego nosem działy się podobne machloje. Wróg jednak kilkukrotnie już przekonał o swej nieprzewidywalności oraz szerokiej siatce kontaktów, zatem należało mieć się na baczności.
-Pracował w Mungu?- spytał lustrując dziewczynę wzrokiem. Widział panikę oraz desperację, lecz to nie one wzbudziły w nim chęć zadania kolejnego pytania. Czuł, że była gotów zapłacić i to z pewnością nie mało, więc mógł uruchomić kilka kontaktów, i spróbować wyłuskać kilka wartościowych informacji. -Galeony mi wystarczą- odparł nie zamierzając – póki co, bo nigdy nie zakładał, że nowe znajomości zakończą się na krótkim dobiciu targu – korzystać z jej umiejętności. Była mu obca, nie widział jej w akcji, nie miał też możliwości wykorzystać uważonych eliksirów, dlatego wolał utrzymać odpowiedni dystans.
Kiedy wspomniała o swych genach uniósł nieznacznie brew, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie. Nie powinna tego mówić, nie równie lekkomyślnie i jeśli był wyjątkiem to chyba rzeczywiście wzbudził w niej powierzchowne zaufanie, co było dość dziwnym zjawiskiem. -Zachowa panienka takie rewelacje dla siebie. Weźmy to za dobrą, przyjacielską radę- skinął głową, po czym zaciągnął się nikotynowym dymem. Wcześniej już domyślał się jaki był powód wywołania w jego zachowaniu istnego absurdu.
W chwili, gdy dowiedział się możliwie wiele – choć w zasadzie nie wnosiło to nader dużo do sprawy – postanowił powrócić na Śmiertelny Nokturn. Handlarz się nie zjawił, został z niczym i jedynym pozytywem zmarnowanego czasu była wizja kolejnego, sowitego zarobku. -Odezwę się jeśli uda mi się czegokolwiek dowiedzieć- rzucił w ramach pożegnania, po czym oddalił się z miejsca spotkania.
/ztx2
Uniósł brwi na nowe doniesienia zaczynając wolno kiwać głową. Analizował w głowie wszystkie informacje, z których wynikało, że rzekoma zguba nie bratała się z właściwą stroną, a zdrajcami, więc nie widział wielkiej tragedii w jego śmierci. Istniały dwie możliwości – stał się niewygodny dla wroga tudzież wytropiły go osoby opowiadające się za nową władzą i wydały samosąd. Nie miał z tym problemu, sam najpewniej uczyniłby to samo. Każdy szlamolub zasługiwał na plugawą klątwę.
-Czyli Twój braciszek bujał się z tymi parszywymi szczurami?- zaśmiał się pod nosem nie wiedząc właściwie na co liczyła. Jeśli uważała, że pomoże odnaleźć katów mężczyzny, który przemycał towar mugolakom to była w wielkim błędzie, bowiem dla szatyna wykonali swą robotę z należytą perfekcją. Jeśli jednak za pozbycie się go odpowiadała druga strona to z pewnością z czasem wpadną w ich ręce i tym samym problem rozwiąże się sam. Z drugiej strony dopadła go myśl, że może wciąż posiadają szajkę w porcie, która musiała działać na dwa fronty, a tym samym na ich niekorzyść. Zamierzał porozmawiać na ten temat z Goylem, choć nie wątpił, że gdyby miał więcej informacji to już dawno sam podjąłby odpowiednie kroki. Był odpowiedzialnym i oddanym sprawie Rycerzem, dlatego prawie niemożliwym było, aby pod jego nosem działy się podobne machloje. Wróg jednak kilkukrotnie już przekonał o swej nieprzewidywalności oraz szerokiej siatce kontaktów, zatem należało mieć się na baczności.
-Pracował w Mungu?- spytał lustrując dziewczynę wzrokiem. Widział panikę oraz desperację, lecz to nie one wzbudziły w nim chęć zadania kolejnego pytania. Czuł, że była gotów zapłacić i to z pewnością nie mało, więc mógł uruchomić kilka kontaktów, i spróbować wyłuskać kilka wartościowych informacji. -Galeony mi wystarczą- odparł nie zamierzając – póki co, bo nigdy nie zakładał, że nowe znajomości zakończą się na krótkim dobiciu targu – korzystać z jej umiejętności. Była mu obca, nie widział jej w akcji, nie miał też możliwości wykorzystać uważonych eliksirów, dlatego wolał utrzymać odpowiedni dystans.
Kiedy wspomniała o swych genach uniósł nieznacznie brew, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie. Nie powinna tego mówić, nie równie lekkomyślnie i jeśli był wyjątkiem to chyba rzeczywiście wzbudził w niej powierzchowne zaufanie, co było dość dziwnym zjawiskiem. -Zachowa panienka takie rewelacje dla siebie. Weźmy to za dobrą, przyjacielską radę- skinął głową, po czym zaciągnął się nikotynowym dymem. Wcześniej już domyślał się jaki był powód wywołania w jego zachowaniu istnego absurdu.
W chwili, gdy dowiedział się możliwie wiele – choć w zasadzie nie wnosiło to nader dużo do sprawy – postanowił powrócić na Śmiertelny Nokturn. Handlarz się nie zjawił, został z niczym i jedynym pozytywem zmarnowanego czasu była wizja kolejnego, sowitego zarobku. -Odezwę się jeśli uda mi się czegokolwiek dowiedzieć- rzucił w ramach pożegnania, po czym oddalił się z miejsca spotkania.
/ztx2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
19.02
Wizyta w domu pacjentki przebiegła spokojnie - dla Hectora. Sama kobieta wpadła w histerię, ale uspokoiło ją Paxo. Nic nie uspokoiło jej męża, któremu Vale powiedział, że terapia byłaby skuteczniejsza gdyby małżonka ograniczyła swoje seksualne stosunki pozamałżeńskie. Gdy wychodził z domu, słyszał ich głośne krzyki. Echo kłótni nieprzyjemnie brzęczało mu w uszach, poszedł więc na krótki spacer wokół pobliskiego jeziora. Słyszał legendy o Jeziorze Brzydoty i starał się go unikać - pomimo dekady mieszkania w Walii, nigdy nie stał nad taflą wody, która pokazywała odwiedzającym wszystkie ich kompleksy. Miał ich pod dostatkiem. Kiedyś.
Od trzech dni nie wstydził się już niczego, nie czuł niczego. Pustka i cisza w głowie zdawały się być absolutne, choć - gdy Hector słuchał o romansie swojej pacjentki - przez wewnętrzne mury przebił się cień dawnego wspomnienia o pierwszym kochanku Beatrice, nikłe ukłucie złości i żalu. Urok Aongusa bardzo powoli słabł, we wnętrzu Hectora na powrót pojawiały się pierwsze emocje, ale nie był jeszcze tego świadom. Wciąż dominowała w nim pustka, która każdego innego mogłaby przerazić, ale w której czuł się obecnie dobrze, bezpiecznie, wygodnie. Pacjenci nawet niczego nie zauważyli, poza tym, że rzadziej się uśmiechał - wytrwale pracował w końcu nad fasadą profesjonalnego dystansu i chłodu. Dziś nie musiał wysilać się na opanowanie - poza obojętnym spokojem, nie był w stanie poczuć niczego więcej.
Nie poczuł również nic, gdy stanął nad taflą wody i ujrzał w niej karykaturalnie szczupłego mężczyznę, o wygiętej w dziwaczny sposób nodze, pajęczych palcach, lodowatym wzroku własnego ojca i przedwczesnej siwiźnie. Jezioro wyolbrzymiło wszystkie (dawne?) kompleksy, sprawiając, że kalectwo rzucało się w oczy jako pierwsze (choć, gdyby nie laska, nikt nie dostrzegłby, ze Vale utyka dopóki ten nie postawiłby kroku), a sylwetka wydawała się drobniejsza niż w rzeczywistości.
Utkwił nieruchomy wzrok w tafli wody, nie czując absolutnie nic, poza nikłą ciekawością (co samo w sobie było pewnym przełomem, przedwczoraj na przykład nic go nie interesowało).
Usłyszał za sobą kroki i obrócił się odruchowo, obojętnie. Twarz nawet nie drgnęła na widok znajomego.
W Shropshire znali się przecież wszyscy, wszyscy z dobrych rodzin.
Kolejne nikłe, wyblakłe wspomnienie - ojciec Septimusa faktycznie uważał Hectora za kalekę, widząc go pewnie w sposób, który odbijała tafla jeziora. A syn? Ile wiedział o kimś, kto odebrał niewinność jego siostrze? Gdyby Hector spotkał go w innych okolicznościach, poczułby wstyd, może nawet ukłucie strachu. Ale teraz nie czuł nic, spoglądając Vanity'emu prosto w oczy. Zawsze patrzył ludziom prosto w oczy, dopóki nie poczuł, że przekracza ich granice. Ale dzisiaj przecież nic nie czuł, więc nie cofnie wzroku.
Wizyta w domu pacjentki przebiegła spokojnie - dla Hectora. Sama kobieta wpadła w histerię, ale uspokoiło ją Paxo. Nic nie uspokoiło jej męża, któremu Vale powiedział, że terapia byłaby skuteczniejsza gdyby małżonka ograniczyła swoje seksualne stosunki pozamałżeńskie. Gdy wychodził z domu, słyszał ich głośne krzyki. Echo kłótni nieprzyjemnie brzęczało mu w uszach, poszedł więc na krótki spacer wokół pobliskiego jeziora. Słyszał legendy o Jeziorze Brzydoty i starał się go unikać - pomimo dekady mieszkania w Walii, nigdy nie stał nad taflą wody, która pokazywała odwiedzającym wszystkie ich kompleksy. Miał ich pod dostatkiem. Kiedyś.
Od trzech dni nie wstydził się już niczego, nie czuł niczego. Pustka i cisza w głowie zdawały się być absolutne, choć - gdy Hector słuchał o romansie swojej pacjentki - przez wewnętrzne mury przebił się cień dawnego wspomnienia o pierwszym kochanku Beatrice, nikłe ukłucie złości i żalu. Urok Aongusa bardzo powoli słabł, we wnętrzu Hectora na powrót pojawiały się pierwsze emocje, ale nie był jeszcze tego świadom. Wciąż dominowała w nim pustka, która każdego innego mogłaby przerazić, ale w której czuł się obecnie dobrze, bezpiecznie, wygodnie. Pacjenci nawet niczego nie zauważyli, poza tym, że rzadziej się uśmiechał - wytrwale pracował w końcu nad fasadą profesjonalnego dystansu i chłodu. Dziś nie musiał wysilać się na opanowanie - poza obojętnym spokojem, nie był w stanie poczuć niczego więcej.
Nie poczuł również nic, gdy stanął nad taflą wody i ujrzał w niej karykaturalnie szczupłego mężczyznę, o wygiętej w dziwaczny sposób nodze, pajęczych palcach, lodowatym wzroku własnego ojca i przedwczesnej siwiźnie. Jezioro wyolbrzymiło wszystkie (dawne?) kompleksy, sprawiając, że kalectwo rzucało się w oczy jako pierwsze (choć, gdyby nie laska, nikt nie dostrzegłby, ze Vale utyka dopóki ten nie postawiłby kroku), a sylwetka wydawała się drobniejsza niż w rzeczywistości.
Utkwił nieruchomy wzrok w tafli wody, nie czując absolutnie nic, poza nikłą ciekawością (co samo w sobie było pewnym przełomem, przedwczoraj na przykład nic go nie interesowało).
Usłyszał za sobą kroki i obrócił się odruchowo, obojętnie. Twarz nawet nie drgnęła na widok znajomego.
W Shropshire znali się przecież wszyscy, wszyscy z dobrych rodzin.
Kolejne nikłe, wyblakłe wspomnienie - ojciec Septimusa faktycznie uważał Hectora za kalekę, widząc go pewnie w sposób, który odbijała tafla jeziora. A syn? Ile wiedział o kimś, kto odebrał niewinność jego siostrze? Gdyby Hector spotkał go w innych okolicznościach, poczułby wstyd, może nawet ukłucie strachu. Ale teraz nie czuł nic, spoglądając Vanity'emu prosto w oczy. Zawsze patrzył ludziom prosto w oczy, dopóki nie poczuł, że przekracza ich granice. Ale dzisiaj przecież nic nie czuł, więc nie cofnie wzroku.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 31.01.22 9:41, w całości zmieniany 1 raz
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bankiet przeciągnął się do rana, a Septimus zamiast spędzać noc z ewidentnie zainteresowaną jego towarzystwem starą wdową, wolał popijać alkohol z jej synami. Nie wiedział co było w nim takiego, że przyciągał uwagę kobiet w sile wieku, jednak wiedział na pewno, że sam nie przejawiał podobnych preferencji – zmuszany do nieczystych myśli przez płynącą w żyłach truciznę o smaku słodkiego wina, wolał zbyt mocno przechylać się ku młodym ekonomistom, niż skupiać się na towarzystwie jakiejkolwiek kobiety poza Amelią. Znajomi nie odbierali jego zachowania jako coś zdrożnego przy podejrzanego – czułości między mężczyznami po alkoholu zdarzały się nawet najlepszym, a Septimus jako osoba wysoce emocjonalna… Cóż, być może przejawiała je mocniej.
Dopiero po godzinie trzynastej alkohol skończył się, a sama wdowa wstała już ze snu i zwróciła im uwagę, by być może wzięli się za siebie, a w przypadku Septimusa – wzięli dupę w troki i wrócili już do domu. Żegnając się czułymi uściskami, jak na chwilowo najlepszych przyjaciół przystało, mężczyźni rozstali się, a Vanity z wyjątkowo niedbale zawiązanym na szyi, czerwonym szalem przeteleportował się. Kilka kilometrów dalej, byle nie wracać w takim stanie do domu rodzinnego. Jeszcze nie teraz, nie kiedy świat wirował w nieznacznym stopniu przy każdym naglejszym ruchu, a zwieracz przełyku wystawiany był na to kolejne wyzwania.
Losowe wspomnienie sprawiło, że pojawił się akurat tutaj. W miejscu, które pewnie nie poruszy nim w obecnym stanie. Zmiękczony trunkami, których brakowało u niego w domu, czuł płynność swoich ruchów, lekki chód i co najważniejsze – niektóre z dręczących go tików… Zanikły. Po prostu. Na krótka chwilę odeszły w niepamięć.
Podchodząc do zdradliwej tafli, od razu spojrzał w jej głąb. Sylweta tłustego, łysiejącego faceta o pucołowatych policzkach i piżamie pacjenta psychiatrycznego. Był chory? Pusty wzrok jak po miksturach uspokajających i brak obrączki na uciętym wręcz palcu. Patrząc na tego, którym odbiciem był – wyglądał jakby nie poznawał samego siebie. Może faktycznie nie był sobą, a może zwyczajnie bał się przyszłości, która mogła obejść się z nim w nieprzychylny sposób? Odbicie mężczyzny obok wydawało się łudząco znajome, chociaż od ostatniego ich spotkania… Podstarzałe.
Wzrok podniósł się ku temu, który już dawno był wlepiony w niego niczym w obrazek. Mięśnie twarzy skurczyły się zdradliwie, poczuł niezrozumiała frustrację na skutek dawnych, przebytych zdarzeń. Wolał myśleć, że to działania psychiatry przyczyniły się do cierpienia jego siostry, nie wybory jego samego.
- Widzę, co moja siostra mogła w tobie widzieć, śliczna buzia i piękne włoski – był szczery, ale gdzieś w cieniu wypowiedzi czaiła się wręcz żmijowata nuta. – Ale widocznie twojej żonie to nie wystarczało – doprawiony alkoholem poczuł chęć wymiany nieprzyjemnych zdań. Nie zagestykulował, trzymając dłonie w kieszeniach, byle tylko nie widzieć w odbiciu swojego uciętego palca serdecznego. Długo czekał na możliwość konfrontacji oko w oko z oprawcą cnoty jego jedynej siostry. Nie spodziewał się, że ta nadejdzie tu i teraz.
Dopiero po godzinie trzynastej alkohol skończył się, a sama wdowa wstała już ze snu i zwróciła im uwagę, by być może wzięli się za siebie, a w przypadku Septimusa – wzięli dupę w troki i wrócili już do domu. Żegnając się czułymi uściskami, jak na chwilowo najlepszych przyjaciół przystało, mężczyźni rozstali się, a Vanity z wyjątkowo niedbale zawiązanym na szyi, czerwonym szalem przeteleportował się. Kilka kilometrów dalej, byle nie wracać w takim stanie do domu rodzinnego. Jeszcze nie teraz, nie kiedy świat wirował w nieznacznym stopniu przy każdym naglejszym ruchu, a zwieracz przełyku wystawiany był na to kolejne wyzwania.
Losowe wspomnienie sprawiło, że pojawił się akurat tutaj. W miejscu, które pewnie nie poruszy nim w obecnym stanie. Zmiękczony trunkami, których brakowało u niego w domu, czuł płynność swoich ruchów, lekki chód i co najważniejsze – niektóre z dręczących go tików… Zanikły. Po prostu. Na krótka chwilę odeszły w niepamięć.
Podchodząc do zdradliwej tafli, od razu spojrzał w jej głąb. Sylweta tłustego, łysiejącego faceta o pucołowatych policzkach i piżamie pacjenta psychiatrycznego. Był chory? Pusty wzrok jak po miksturach uspokajających i brak obrączki na uciętym wręcz palcu. Patrząc na tego, którym odbiciem był – wyglądał jakby nie poznawał samego siebie. Może faktycznie nie był sobą, a może zwyczajnie bał się przyszłości, która mogła obejść się z nim w nieprzychylny sposób? Odbicie mężczyzny obok wydawało się łudząco znajome, chociaż od ostatniego ich spotkania… Podstarzałe.
Wzrok podniósł się ku temu, który już dawno był wlepiony w niego niczym w obrazek. Mięśnie twarzy skurczyły się zdradliwie, poczuł niezrozumiała frustrację na skutek dawnych, przebytych zdarzeń. Wolał myśleć, że to działania psychiatry przyczyniły się do cierpienia jego siostry, nie wybory jego samego.
- Widzę, co moja siostra mogła w tobie widzieć, śliczna buzia i piękne włoski – był szczery, ale gdzieś w cieniu wypowiedzi czaiła się wręcz żmijowata nuta. – Ale widocznie twojej żonie to nie wystarczało – doprawiony alkoholem poczuł chęć wymiany nieprzyjemnych zdań. Nie zagestykulował, trzymając dłonie w kieszeniach, byle tylko nie widzieć w odbiciu swojego uciętego palca serdecznego. Długo czekał na możliwość konfrontacji oko w oko z oprawcą cnoty jego jedynej siostry. Nie spodziewał się, że ta nadejdzie tu i teraz.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Jezioro Brzydoty, Walia
Szybka odpowiedź