Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire :: Bulstrode Park
Labirynt z żywopłotu
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Labirynt z żywopłotu
Stanowi jedną z magicznych części Bulstrode Park, ulokowaną w znacznym oddaleniu od posiadłości rodowej. By dostać się do tej części ogrodu, należy podać hasło - Dagonet - unikalnej, marmurowej rzeźbie przedstawiającej trójgłowe węże o ogonach splecionych z labrami. Dopiero wtedy z żywopłotu znajdującego się za nią utworzy się portal prowadzący do sekretnej części, odseparowanej od zadbanych skalniaków i przejrzystych oczek wodnych.
Po przejściu trafia się na okrągły plac, z którego prowadzą cztery misternie zdobione, żeliwne bramy, każda wiodąca do innej części ogrodu. Do drzewa, które zamieszkują nieśmiałki, wysokiej wieży oraz do rzeźby przedstawiającej dokonania sir Dagoneta prowadzi sieć skomplikowanych uliczek, utworzonych z idealnie zadbanych żywopłotów. Jednak większość odwiedzających park pragnie dotrzeć do fontanny, której wody ponoć opisane są w baśni Beedle’a. Jakby tego było mało, magiczny labirynt co chwila zmienia swoje przejścia, igrając ze spacerującymi osobami. Wchodząc w głąb nierzadko trzeba nastawić się na dłuższy spacer (rzuty nie są wymagane dla osób wędrujących z postaciami z rodu Bulstrode).
1-20 - gubisz się w sieci labiryntu. Nie uda ci się trafić, tam gdzie chciałeś. Po 3 kolejkach wkraczasz na dróżkę, dzięki której trafisz na dziedziniec, z którego rozpocząłeś przygodę wśród ścieżek.
21-40 - błądzisz po omacku, labirynt igra z tobą, lecz po 2 kolejkach trafiasz w malowniczy zakątek z ławeczkami skrytymi w cieniu drzew, na których możesz odpocząć. Gdy siadasz, po chwili interesują się tobą zamieszkujące drzewo nieśmiałki. Jeden zbliża się do ciebie i nim zdążysz się zorientować, twoja różdżka znajduje się w jego patyczastym uścisku. Skłonne do żartów stworzonka przerzucają twój cenny przedmiot między sobą, spróbujesz go odzyskać nim znikną w dziupli?
* By złapać nieśmiałka należy wyrzucić parzystą liczbę oczek na kości k6, jeśli nie uda ci się to w trzech turach, nieśmiałek przerzucając różdżkę, upuści ją, a wtedy będziesz mógł ją odzyskać.
41-60 - podczas swojego spaceru natrafiasz na ducha, który oferuje ci pomoc w odnalezieniu drogi prowadzącej do fontanny. Kierując się jego wskazówkami natrafiasz jednak do marmurowej rzeźby przedstawiającą walkę sir Dagoneta z Mantykorą, która dawien dawno nawiedzała poddanych na włościach. Rzeźba wygląda realistycznie: sir Dagonet porusza różdżką i unika ataków ostro zakończonego ogona. W dodatku potwór od czasu do czasu wydaje z siebie głuche ryki, od których jeżą się włosy.
61-80 - trafiasz do samego środka labiryntu, gdzie znajduje się wysoka wieża. Gdy wdrapujesz się na jej szczyt, odnajdujesz stolik z podaną herbatą i finezyjnymi markizami, stąd możesz obserwować całe sieci wijących się ścieżek, spacerujące osoby, zmieniające się ściany żywopłotu.
81-100 - wybrałeś ścieżkę prowadzącą do fontanny, która ponoć posiada niezwykle silne magiczne właściwości. Jeśli postanowisz się w niej zanurzyć, poczujesz, że możesz wiele i wiele więcej, co zwykle wykracza poza twoje możliwości (na czas następnej walki otrzymujesz +1 pkt do każdego rzutu).
Po przejściu trafia się na okrągły plac, z którego prowadzą cztery misternie zdobione, żeliwne bramy, każda wiodąca do innej części ogrodu. Do drzewa, które zamieszkują nieśmiałki, wysokiej wieży oraz do rzeźby przedstawiającej dokonania sir Dagoneta prowadzi sieć skomplikowanych uliczek, utworzonych z idealnie zadbanych żywopłotów. Jednak większość odwiedzających park pragnie dotrzeć do fontanny, której wody ponoć opisane są w baśni Beedle’a. Jakby tego było mało, magiczny labirynt co chwila zmienia swoje przejścia, igrając ze spacerującymi osobami. Wchodząc w głąb nierzadko trzeba nastawić się na dłuższy spacer (rzuty nie są wymagane dla osób wędrujących z postaciami z rodu Bulstrode).
1-20 - gubisz się w sieci labiryntu. Nie uda ci się trafić, tam gdzie chciałeś. Po 3 kolejkach wkraczasz na dróżkę, dzięki której trafisz na dziedziniec, z którego rozpocząłeś przygodę wśród ścieżek.
21-40 - błądzisz po omacku, labirynt igra z tobą, lecz po 2 kolejkach trafiasz w malowniczy zakątek z ławeczkami skrytymi w cieniu drzew, na których możesz odpocząć. Gdy siadasz, po chwili interesują się tobą zamieszkujące drzewo nieśmiałki. Jeden zbliża się do ciebie i nim zdążysz się zorientować, twoja różdżka znajduje się w jego patyczastym uścisku. Skłonne do żartów stworzonka przerzucają twój cenny przedmiot między sobą, spróbujesz go odzyskać nim znikną w dziupli?
* By złapać nieśmiałka należy wyrzucić parzystą liczbę oczek na kości k6, jeśli nie uda ci się to w trzech turach, nieśmiałek przerzucając różdżkę, upuści ją, a wtedy będziesz mógł ją odzyskać.
41-60 - podczas swojego spaceru natrafiasz na ducha, który oferuje ci pomoc w odnalezieniu drogi prowadzącej do fontanny. Kierując się jego wskazówkami natrafiasz jednak do marmurowej rzeźby przedstawiającą walkę sir Dagoneta z Mantykorą, która dawien dawno nawiedzała poddanych na włościach. Rzeźba wygląda realistycznie: sir Dagonet porusza różdżką i unika ataków ostro zakończonego ogona. W dodatku potwór od czasu do czasu wydaje z siebie głuche ryki, od których jeżą się włosy.
61-80 - trafiasz do samego środka labiryntu, gdzie znajduje się wysoka wieża. Gdy wdrapujesz się na jej szczyt, odnajdujesz stolik z podaną herbatą i finezyjnymi markizami, stąd możesz obserwować całe sieci wijących się ścieżek, spacerujące osoby, zmieniające się ściany żywopłotu.
81-100 - wybrałeś ścieżkę prowadzącą do fontanny, która ponoć posiada niezwykle silne magiczne właściwości. Jeśli postanowisz się w niej zanurzyć, poczujesz, że możesz wiele i wiele więcej, co zwykle wykracza poza twoje możliwości (na czas następnej walki otrzymujesz +1 pkt do każdego rzutu).
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 02.09.21 12:15, w całości zmieniany 1 raz
- Dagonet - kobiecy szept przebił się przez ciszę panującą wokół, bezlitośnie ją rozrywając. Słowa te były wypowiedziane miękko i ostrożnie, jakby to zwyczajne hasło miało związek z jakąś niezwykle okrutną klątwą, mogącą spaść na nieostrożnego przechodnia w ten chłodny, kwietniowy wieczór. Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, barwiąc niebo nad głową szczupłej, otulonej płaszczem postaci oranżami i kolorem dojrzałych wiśni, a ona miast zawracać w kierunku domu, zapuszczała się tutaj, w sam środek najprawdziwszego labiryntu. Czego szukała i co takiego sobie myślała, kiedy stanęła twarzą w twarz z trójgłowymi, misternie rzeźbionymi wężami? To wiedziała tylko ona sama, ale w tym momencie nie była zbyt skłonna do rozmów. Jej smutne oczy o kolorze gorącej czekolady skupiły wzrok na żywopłocie za marmurową rzeźbą. Nie musiała długo czekać na rozchylenie się gałązek. Utworzony w ten sposób tunel otworzył się na nią, dając jej dostęp do najsilniej intrygującej ją części parku, a ciemnowłosa uzdrowicielka nie zamierzała czekać na jego zamknięcie. Otuliła się jedynie silniej płaszczem, gdy kolejny podmuch lodowatego wiatru zaatakował jej ramiona, a następnie wkroczyła w nieznane. Czego poszukiwała? Chwili wytchnienia od codzienności można szukać w zdecydowanie wygodniejszych miejscach. Mogła znów udać się do Roztańczonego Czarta na odrobinę magicznego laudanum, albo chociaż zaszyć się we własnych czterech kątach ze sztalugą i masą przeróżnych farb. Paćkanie po płótnie zawsze zajmowało ją na wiele godzin, a mimo wszystko, tym razem postawiła na pewien rodzaj aktywności fizycznej. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że robiła tak zawsze, gdy dręczyły ją niezwykle silne wątpliwości. Tym razem nie zamęczała się jednak niczym prostym, na co miałaby bezpośredni wpływ. Pogarszające się nastroje w świecie czarodziejów zaczynały ją przytłaczać. Czy niedługo nawet i do szpitala przybędą wysłannicy policji antymugolskiej? Będą chcieli aresztować wszystkich po kolei uzdrowicieli, jacy kiedykolwiek udzielili pomocy pacjentom wywodzącym się z rodzin mugolskich? Czy ona sama zostanie zamknięta w Tower of London za uratowanie życia Cassianowi, niewątpliwie wplątanemu w coś niebezpiecznego? Nieświadomie przesunęła dłonią po twarzy, dotykając miejsca, z którego pamiętnego dnia wypłynęła rzeka krwi. Rozbity łuk brwiowy zagoił się szybko, ale pamięć o tym wydarzeniu wciąż była żywa. Cece nawet nie zdawała sobie sprawy jak zaczynała się bać tego mężczyzny. Jego, jak i setek bliżej nieokreślonych czarodziejów, którzy mogliby skrzywdzić nie tylko ją, ale i jej rodzeństwo. Edwardowi nigdy nie było po drodze z rozsądkiem, mógł z łatwością wplątać się w coś niebezpiecznego. No i co z Aurorą, jej malutką siostrzyczką? Uciekała od niepokoju, napędzając własne nogi w biegu. Dokąd one ją zaprowadzą? To zaraz się okaże.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cece Sykes' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
/może być! nie rzucam kością, bo idę z tobą, o c:
Ciężko stwierdzić co tu robił - może potrzebował świeżego powietrza, a może pożywki dla mózgu nieco innej niż księgi, którymi otaczał się na co dzień tworząc wokół siebie wysokie wieże z najróżniejszych egzemplarzy. Może chciał zabłądzić między zielonymi ścianami labiryntu, tak jak gubił się aktualnie w swoich własnych myślach, może potrzebował odnaleźć nie tylko tę metaforyczną drogę, by wreszcie wszystko zaczęło się jakoś układać. To wiedział tylko on sam.
Wypowiedział hasło, wstępując na okrągły plac - rozejrzał się, ostatecznie wybierając jedną z wąskich uliczek; właściwie nie robiło mu różnicy gdzie pójdzie, zwyczajnie potrzebował trochę ruchu, trochę powietrza, być może trochę samotności, bo przecież koniec marca przyniósł ze sobą wiele przykrości, a początek kwietnia wcale nie zapowiadał się lepiej... Właściwie było coraz gorzej - odkąd ogłoszono wyniki referendum w posiadłości Ollivanderów wrzało; po tym jak Wielka Brytania wystąpiła z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów musieli szukać dostawców tutaj - starsi głównie podróżowali, młodsi zajmowali się sklepem tudzież posiadłością, bo klienci byli różni - jedni woleli odwiedzić różdżkarnię, inni stawiali się w Lancaster Castle, gdzie również zostawali przyjmowani. I ta cała polityka antymugolska... To również spędzało sen z powiek Ollivanderów, doprowadziło do wielu kłótni; na szczęście ostatecznie ród podjął odpowiednią decyzję, przynajmniej odpowiednią według Titusa.
Kolejna ściana z bluszczu rozmyła mu się prosto przed twarzą, a na końcu dróżki dostrzegł czyjąś sylwetkę (to chyba było przeznaczenie!). Znajomą sylwetkę. Poczuł dziwne ciepło w okolicach żołądka i wparł dłoń na swojej szacie zaciskając palce na brzuchu, zaś stopy same poniosły go naprzód, wprost do ciemnowłosej, którą przywitał radosnym uśmiechem.
- Cece! - drgnął, trochę pochylając się w jej stronę jakby miał zamiar porwać ją w ramiona albo wycałować oba dziewczęce policzki, jednak w porę się powstrzymał i jeno splótł ręce za plecami - Doprawdy, spotykamy się w naprawdę dziwnych miejscach. - roześmiał się. Najpierw szpital, później ministerstwo, a teraz to... Mimo wszystko labirynt był chyba najprzyjemniejszy z całej trójki.
Ciężko stwierdzić co tu robił - może potrzebował świeżego powietrza, a może pożywki dla mózgu nieco innej niż księgi, którymi otaczał się na co dzień tworząc wokół siebie wysokie wieże z najróżniejszych egzemplarzy. Może chciał zabłądzić między zielonymi ścianami labiryntu, tak jak gubił się aktualnie w swoich własnych myślach, może potrzebował odnaleźć nie tylko tę metaforyczną drogę, by wreszcie wszystko zaczęło się jakoś układać. To wiedział tylko on sam.
Wypowiedział hasło, wstępując na okrągły plac - rozejrzał się, ostatecznie wybierając jedną z wąskich uliczek; właściwie nie robiło mu różnicy gdzie pójdzie, zwyczajnie potrzebował trochę ruchu, trochę powietrza, być może trochę samotności, bo przecież koniec marca przyniósł ze sobą wiele przykrości, a początek kwietnia wcale nie zapowiadał się lepiej... Właściwie było coraz gorzej - odkąd ogłoszono wyniki referendum w posiadłości Ollivanderów wrzało; po tym jak Wielka Brytania wystąpiła z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów musieli szukać dostawców tutaj - starsi głównie podróżowali, młodsi zajmowali się sklepem tudzież posiadłością, bo klienci byli różni - jedni woleli odwiedzić różdżkarnię, inni stawiali się w Lancaster Castle, gdzie również zostawali przyjmowani. I ta cała polityka antymugolska... To również spędzało sen z powiek Ollivanderów, doprowadziło do wielu kłótni; na szczęście ostatecznie ród podjął odpowiednią decyzję, przynajmniej odpowiednią według Titusa.
Kolejna ściana z bluszczu rozmyła mu się prosto przed twarzą, a na końcu dróżki dostrzegł czyjąś sylwetkę (to chyba było przeznaczenie!). Znajomą sylwetkę. Poczuł dziwne ciepło w okolicach żołądka i wparł dłoń na swojej szacie zaciskając palce na brzuchu, zaś stopy same poniosły go naprzód, wprost do ciemnowłosej, którą przywitał radosnym uśmiechem.
- Cece! - drgnął, trochę pochylając się w jej stronę jakby miał zamiar porwać ją w ramiona albo wycałować oba dziewczęce policzki, jednak w porę się powstrzymał i jeno splótł ręce za plecami - Doprawdy, spotykamy się w naprawdę dziwnych miejscach. - roześmiał się. Najpierw szpital, później ministerstwo, a teraz to... Mimo wszystko labirynt był chyba najprzyjemniejszy z całej trójki.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Pokonywała kolejne splątane, soczyście zielone korytarze, kompletnie zagubiona we własnych myślach. Zupełnie nie czuła chłodu przenikającego cieniutki płaszcz, chociaż dłonie miała już lodowate i gdyby tylko była bardziej świadoma, zadbałaby lepiej o własne zdrowie. Jeszcze kilka godzin spaceru, a jak nic solidnie się rozchoruje, jednakże w tej chwili takie przyziemne sprawy niekoniecznie do niej docierały. Nagłe pojawienie się Titusa wstrząsnęło jej szczupłymi ramionami. Drgnęła na dźwięk jego głosu, wyrwana z zamyślenia i sekundę czy dwie zajęło jej rozeznanie się w sytuacji. Spojrzała na niego spod wachlarzu czarnych rzęs, a nostalgia w jej oczach powoli się rozpływała. Roziskrzyła je szczera radość z tego nieoczekiwanego spotkania, ale twarz zachowała jeszcze odrobinę smutku, kiedy tak lustrowała go spojrzeniem.
- Titusie - dygnęła przed nim nieznacznie, jak to już miała w zwyczaju, a potem roześmiała się krótko, ale szczerze. Z jej oblicza zniknęły resztki sennego zamyślenia. - Oj tak! Następnym razem musimy się umówić, aby nie wylądować wspólnie w jaskini trolla. - wypowiedziała te sowa z rozbawieniem i dopiero wówczas zorientowała się, że brzmią one jak propozycja. Nie odwoływała ich jednak, bo tak naprawdę to wcale nie chciała tego robić. Jedynie policzki odrobinę jej pokraśniały, ale równie dobrze mogło być to zasługą chłodnego wiatru, rozbijającego się o ich twarze. - Co tutaj robisz? - spytała, jak zwykle ciekawska, nagle zmieniając temat, otaczając jednocześnie dłonią labirynt wokół nich. Zagłębiła się w nim już tak głęboko, że nie mogła jednoznacznie stwierdzić, gdzie powinno być wyjście, ale w takim towarzystwie to chyba nie miało znaczenia. - Przejdziemy się? - zaproponowała jeszcze, oferując mu swoje ramię. Wpatrzyła się w jego twarz z uwagą, badając jego reakcję na tę ofertę.
- Titusie - dygnęła przed nim nieznacznie, jak to już miała w zwyczaju, a potem roześmiała się krótko, ale szczerze. Z jej oblicza zniknęły resztki sennego zamyślenia. - Oj tak! Następnym razem musimy się umówić, aby nie wylądować wspólnie w jaskini trolla. - wypowiedziała te sowa z rozbawieniem i dopiero wówczas zorientowała się, że brzmią one jak propozycja. Nie odwoływała ich jednak, bo tak naprawdę to wcale nie chciała tego robić. Jedynie policzki odrobinę jej pokraśniały, ale równie dobrze mogło być to zasługą chłodnego wiatru, rozbijającego się o ich twarze. - Co tutaj robisz? - spytała, jak zwykle ciekawska, nagle zmieniając temat, otaczając jednocześnie dłonią labirynt wokół nich. Zagłębiła się w nim już tak głęboko, że nie mogła jednoznacznie stwierdzić, gdzie powinno być wyjście, ale w takim towarzystwie to chyba nie miało znaczenia. - Przejdziemy się? - zaproponowała jeszcze, oferując mu swoje ramię. Wpatrzyła się w jego twarz z uwagą, badając jego reakcję na tę ofertę.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zawtórował jej śmiechem, po chwili przywołując na twarz poważny wyraz i delikatnie marszcząc brwi.
- Masz rację, jaskinie trolli to nie są odpowiednie miejsca na randki. - kiwnął głową, ponownie obdarzając ją delikatnym uśmiechem. Kiedy się czerwieniła była jeszcze bardziej urocza, a on już nie miał wyrzutów sumienia, gdy przyszło mu to na myśl. Wiele się zmieniło od ich ostatniego spotkania i chyba można rzec, że był niezbyt przyjemny okres w życiu młodego Ollivandera... Niemniej po nocy zawsze przychodzi dzień, więc i on był dobrej myśli - W sumie to nie wiem. - wzruszył ramionami - Przyszedłem trochę pomyśleć, trochę odetchnąć... A ty? - wbił w nią spojrzenie, przekrzywiając czerep na jedną stronę, zaś gdy zaproponowała spacer ochoczo pokiwał głową - Jasne! I tak nie mam pojęcia gdzie jest wyjście, więc sam pewnie włóczyłbym się po tym labiryncie do końca życia. - stwierdził z uśmiechem, łapiąc ją pod ramię i z wolna ruszając przed siebie. Wokół panowała cisza - wysokie, zielone ściany nie dopuszczały do wnętrza żadnych odgłosów, ale nie było w tym niczego niepokojącego. Wręcz przeciwnie! Można uznać, że była to wyjątkowo przyjemna i kojąca cisza.
- Ostatni raz widzieliśmy się... Prawie miesiąc wstecz! Mam nadzieję, że nie miałaś kaca po laudanum. - mrugnął doń jednym okiem, wspominając wspólny wypad do Roztańczonego Czarta; świetnie się wówczas bawił - Jak ci minął ten czas? - zapytał, odwracając ku niej twarz. Kiedy doszli do końca ścieżki Titus rozejrzał się na boki, z początku nie bardzo wiedząc w którą stronę skręcić; zmarszczył przy tym nos, ostatecznie jednak ruszył w prawo.
- Masz rację, jaskinie trolli to nie są odpowiednie miejsca na randki. - kiwnął głową, ponownie obdarzając ją delikatnym uśmiechem. Kiedy się czerwieniła była jeszcze bardziej urocza, a on już nie miał wyrzutów sumienia, gdy przyszło mu to na myśl. Wiele się zmieniło od ich ostatniego spotkania i chyba można rzec, że był niezbyt przyjemny okres w życiu młodego Ollivandera... Niemniej po nocy zawsze przychodzi dzień, więc i on był dobrej myśli - W sumie to nie wiem. - wzruszył ramionami - Przyszedłem trochę pomyśleć, trochę odetchnąć... A ty? - wbił w nią spojrzenie, przekrzywiając czerep na jedną stronę, zaś gdy zaproponowała spacer ochoczo pokiwał głową - Jasne! I tak nie mam pojęcia gdzie jest wyjście, więc sam pewnie włóczyłbym się po tym labiryncie do końca życia. - stwierdził z uśmiechem, łapiąc ją pod ramię i z wolna ruszając przed siebie. Wokół panowała cisza - wysokie, zielone ściany nie dopuszczały do wnętrza żadnych odgłosów, ale nie było w tym niczego niepokojącego. Wręcz przeciwnie! Można uznać, że była to wyjątkowo przyjemna i kojąca cisza.
- Ostatni raz widzieliśmy się... Prawie miesiąc wstecz! Mam nadzieję, że nie miałaś kaca po laudanum. - mrugnął doń jednym okiem, wspominając wspólny wypad do Roztańczonego Czarta; świetnie się wówczas bawił - Jak ci minął ten czas? - zapytał, odwracając ku niej twarz. Kiedy doszli do końca ścieżki Titus rozejrzał się na boki, z początku nie bardzo wiedząc w którą stronę skręcić; zmarszczył przy tym nos, ostatecznie jednak ruszył w prawo.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Właściwie to zależy od czarodzieja. Niektórzy nigdy nie gardzą odrobiną adrenaliny. - dorzuciła jeszcze, ale cieszyła się, że Titus najwyraźniej nie posunąłby się aż tak daleko. Zresztą, tylko sobie żartowali, cóż mogło być w tym złego. Dobry humor na moment ją opuścił, kiedy pojawiło się pytanie o powód jej pobytu w Bulstrode Park. Niemalże natychmiast jej zęby odnalazły dolną wargę, którą przygryzła w zamyśleniu i w oznace nieznacznego zdenerwowania koniecznością udzielenia tej właśnie odpowiedzi. Nawet jeżeli była ona tak niewinna. - Także potrzebowałam pomyśleć. Zastanawiałam się czy może by tak… - urwała enigmatycznie, zapominając pewnie, że przecież Ollivander nie miał wstępu do jej myśli czy emocji. Nikt nie potrafiłby się domyślić o co jej chodziło po tych półsłówkach. Ach, te kobiety! Wydawała się znów ogromnie zamyślona, dopóki nie rozbudziło jej wspomnienie ich ostatniego widzenia się. Zaśmiała się, ale nie szczerze jak poprzednio, a raczej dość nerwowo! - Nie wszyscy mają tak mocną głowę, Titusie. - odpowiedziała, uśmiechając się nieco słabo, jakby wciąż męczyło ją wspomnienie następującego po ich spotkaniu poranka. - Było warto, a zresztą nie było to aż tak dokuczliwe. - jeden prosty eliksir skutecznie poradził sobie ze skutkami nadużycia alkoholu. Jak minął jej poprzedni miesiąc? Jej dłoń zadrżała, kiedy niemalże automatycznie chciała sięgnąć nią do swojego czoła, aby wymacać malutką, zabliźniającą się kreskę - pamiątkę po spotkaniu z Cassianem. Ostatecznie powstrzymała się od tego, chociaż miała dość nietęgą minę. - Nie był to dla mnie łatwy okres. Dużo pracowałam i raczej nie udzielałam się w towarzystwie. Cieszę się, że teraz mogę o tym zapomnieć z Tobą u boku. - odpowiedziała szczerze, dając się poprowadzić w wybranym przez mężczyznę kierunku. Po niespełna minucie marszu udało im się wydostać spomiędzy wąskich korytarzy żywopłotu. - Och - westchnęła Cece, nieco wybiegając do przodu, a tym samym ciągnąc swego towarzysza za sobą. Zakątek z ławeczkami wyglądał naprawdę przepięknie w świetle zachodzącego, kwietniowego słońca i Sykes nie poprzestała dopóki nie spoczęła na jednej z nich. - Gdybym tylko wiedziała jak tutaj jest pięknie, na pewno nie zwlekałabym aż tak długo z wizytą.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy urwała, w pytającym geście uniósł jedną brew, przekrzywiając głowę na lewo. Nie zamierzał ciągnąć jej za język - może i bywał wścibski, ale podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a on jakoś nie miał zamiaru się tam wybierać.
- Czy warto...? - no, może troszkę chciał ją zachęcić do dalszych słów, ale nic na siłę!
- Szczerze? Też miałem później kaca, a wuj Garric dał mi niezły wycisk w sklepie. Jak normalnie jest raczej cichy, tak wtedy od rana suszył mi głowę i wydzierał się jak różdżki leciały mi z rąk. Ale wyobraź sobie - układam te wszystkie pudełka, a on czai mi się za plecami i nagle zaczyna opowiadać o tym jak mu minął poprzedni dzień, tak się przestraszyłem za pierwszym razem, że o mało nie wywróciłem całej półki. - roześmiał się. Coś mu się wydawało, że widział wuj w jakim stanie jest jego podopieczny i żeby go nauczyć, że w środku tygodnia nie przystoi się upijać, to go męczył od rana. Starszy Ollivander miewał dziwne sposoby wychowawcze.
- Hm, widzę marzec nie oszczędzał nikogo. - westchnął, bo i on witał wiosnę bardziej chmurnie niż słonecznie. Wiele się wydarzyło - poczynając od złamanego serca, a kończąc na listownych pouczeniach od nestora Ollivanderów. Zaraz jednak jego usta ponownie wykrzywił uśmiech, a spomiędzy warg wypadły kolejne słowa - Jakieś zabawne anegdoty z pracy? Jacyś szlachcice ze świerzbem, albo coś w tym guście? - wbił w nią spojrzenie, z początku zupełnie nie zwracając uwagi na zmianę otoczenia i dopiero kiedy pociągnęła go za sobą rozejrzał się naokoło. Widok zapierał dech w piersiach - soczyście czerwone promienie słońca otulały równo przystrzyżone źdźbła traw, biegły do ławeczki, jakby zapraszając wędrowców na krótki spoczynek. Titus usiadł obok Cece, rozglądając się dookoła.
- Racja... - zaczął, jednak coś nie pozwoliło mu skończyć, przykuwając uwagę młodego Ollivandera. Jeszcze chwilę jego usta pozostawały delikatnie rozchylone, brwi ściągnęły się, kiedy wbijał spojrzenie w jedno z rosnących nieopodal drzew, skąd... przyglądało im się kilka par malutkich, czarnych oczu. Chłopak aż się lekko przechylił w stronę swojej towarzyszki, wciąż jednak spoglądając w przestrzeń ponad jej ramieniem - Nieśmiałki... - mruknął. Niewielkie, patykowate stworzonko zawisło z gałęzi ponad ich głowami, drugie już wspinało się na ławkę wyciągając chude odnóża w kierunku... - Twoja różdżka! - zawołał, kiedy długie palce zacisnęły się wokół drewna; zareagował względnie szybko - machnął ręką ponad kolanami panny Sykes chcąc pacnąć nieśmiałka otwartą dłonią, tym samym jeszcze bardziej zbliżając się do swojej towarzyszki. Co gorsza - drugie stworzonko już uwieszało mu się na kieszeni szaty chcąc dobrać się także do jego magicznego artefaktu.
- Czy warto...? - no, może troszkę chciał ją zachęcić do dalszych słów, ale nic na siłę!
- Szczerze? Też miałem później kaca, a wuj Garric dał mi niezły wycisk w sklepie. Jak normalnie jest raczej cichy, tak wtedy od rana suszył mi głowę i wydzierał się jak różdżki leciały mi z rąk. Ale wyobraź sobie - układam te wszystkie pudełka, a on czai mi się za plecami i nagle zaczyna opowiadać o tym jak mu minął poprzedni dzień, tak się przestraszyłem za pierwszym razem, że o mało nie wywróciłem całej półki. - roześmiał się. Coś mu się wydawało, że widział wuj w jakim stanie jest jego podopieczny i żeby go nauczyć, że w środku tygodnia nie przystoi się upijać, to go męczył od rana. Starszy Ollivander miewał dziwne sposoby wychowawcze.
- Hm, widzę marzec nie oszczędzał nikogo. - westchnął, bo i on witał wiosnę bardziej chmurnie niż słonecznie. Wiele się wydarzyło - poczynając od złamanego serca, a kończąc na listownych pouczeniach od nestora Ollivanderów. Zaraz jednak jego usta ponownie wykrzywił uśmiech, a spomiędzy warg wypadły kolejne słowa - Jakieś zabawne anegdoty z pracy? Jacyś szlachcice ze świerzbem, albo coś w tym guście? - wbił w nią spojrzenie, z początku zupełnie nie zwracając uwagi na zmianę otoczenia i dopiero kiedy pociągnęła go za sobą rozejrzał się naokoło. Widok zapierał dech w piersiach - soczyście czerwone promienie słońca otulały równo przystrzyżone źdźbła traw, biegły do ławeczki, jakby zapraszając wędrowców na krótki spoczynek. Titus usiadł obok Cece, rozglądając się dookoła.
- Racja... - zaczął, jednak coś nie pozwoliło mu skończyć, przykuwając uwagę młodego Ollivandera. Jeszcze chwilę jego usta pozostawały delikatnie rozchylone, brwi ściągnęły się, kiedy wbijał spojrzenie w jedno z rosnących nieopodal drzew, skąd... przyglądało im się kilka par malutkich, czarnych oczu. Chłopak aż się lekko przechylił w stronę swojej towarzyszki, wciąż jednak spoglądając w przestrzeń ponad jej ramieniem - Nieśmiałki... - mruknął. Niewielkie, patykowate stworzonko zawisło z gałęzi ponad ich głowami, drugie już wspinało się na ławkę wyciągając chude odnóża w kierunku... - Twoja różdżka! - zawołał, kiedy długie palce zacisnęły się wokół drewna; zareagował względnie szybko - machnął ręką ponad kolanami panny Sykes chcąc pacnąć nieśmiałka otwartą dłonią, tym samym jeszcze bardziej zbliżając się do swojej towarzyszki. Co gorsza - drugie stworzonko już uwieszało mu się na kieszeni szaty chcąc dobrać się także do jego magicznego artefaktu.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
The member 'Titus F. Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
- Czy może warto coś z tym zrobić. - odpowiedziała natychmiast, a przez ten pośpiech równie niezrozumiale co poprzednio. Machnęła przy tym nieznacznie dłonią, jakby chciała otoczyć nią cały świat wokół nich, podczas gdy ledwo ogarnęła nią fragment idealnie przystrzyżonego żywopłotu. - Wiesz, z tym wszystkim co teraz się dzieje. - doprecyzowała, chociaż wciąż jasno nie wskazała swojego celu. Czy miała na myśli wystąpienie z MKC czy zmiany w Ministerstwie Magii? Roześmiała się nieoczekiwanie, nagle zapominając o trapiących ją rozmyślaniach. - Może o to mu chodziło - spróbowała zgadnąć, zupełnie rozbrojona zachowaniem starszego Ollivandera. - Mam nadzieję, że mimo wszystko nie był dla Ciebie zbyt surowy. - nie chciała być przecież pośrednim powodem nieszczęść swojego towarzysza, nawet jeżeli wszystko to nie zależało przecież od niej w takim stopniu, aby mogła cokolwiek zmienić. Milcząco zgodziła się z jego słowami, jedynie kiwając nieznacznie głową. Chciałaby jak najszybciej zapomnieć o tym marcu i odnaleźć wreszcie kilka nowych powodów do uśmiechu, ale zanim to nastąpiło to mogła podzielić się z nim chociaż fragmentem swojej codzienności… prawda? - Zabawne? W żadnym wypadku. Raczej same smutne historie i słodko - gorzkie zakończenia. Leczyłam pewnego szlachcica dwa dni po naszym spotkaniu na referendum. Był w okropnym stanie, powykrzywiany, zaniedbany i cierpiący. Chorował na kilka chorób jednocześnie i ładnie się napociłyśmy zanim udało nam się wymyślić odpowiedni sposób leczenia każdej z nich, a myślę, że i tak nie pomogłyśmy tak jak powinnyśmy. Nasz opiekun, który sprowadził mnie na oddział chorób wewnętrznych zmył się z niego tak szybko, że czułam się tam zupełnie bezradna. Na dodatek on w pewnym momencie zaczął się dusić, Marianna rozcinała mu gardło i… przepraszam, nie musisz tego słuchać. - urwała, czując jak pod powiekami zbierają jej się łzy. Nigdy nie zapomni tego szlachcica. Widoku jego powykręcanych rąk i nóg na śnieżnobiałej, szpitalnej pościeli, szorstkości łusek, które pokrywały jego łydki. Tej całej krwi, którą zbierała różdżką, gdy starała się pomóc koleżance. Były to dla niej tak nieprzyjemne wspomnienia, że natychmiast, kiedy Ollivander opadł na ławkę obok niej, wsparła swoją głowę na jego ramieniu. Może trwałoby to dłużej i przerodziło się w coś innego niż jedynie ukradkowe otarcie oczu, gdyby nie nieśmiałki. Pewnie to z powodu swojego nieoczekiwanego rozbicia nie zauważyła jak się do niej zakradły. Dopiero okrzyk Titusa zmusił ją do reakcji. Gwałtownie wciągnęła powietrze i zaraz cicho jęknęła. - Och, tylko nie to. Oddajcie! - wykrzyknęła, odpędzając ręką tego, który już zaczynał grzebać w kieszeniach chłopaka. Zerwała się z miejsca, chcąc dogonić tego, który skradł jej własność, ale wtedy zaczęły one przerzucać jej magiczny przekaźnik między sobą. - Hej, ostrożnie! - wykrzyknęła, trochę spanikowana i natarła na jednego z maluchów, jaki miał właśnie łapać różdżkę, chcąc mu ją odebrać nim jego sękate palce ją pochwycą i ponownie od niej oddalą.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cece Sykes' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
W jego oczach zainteresowanie tańczyło właśnie walca z ciekawością, wtulając się w siebie tak bardzo, że ciężko było wyczuć co właściwie dominuje.
- Zawsze warto próbować. - wzruszył jeno ramionami. Każdy chciał coś z tym wszystkim zrobić, tylko owe coś nie zawsze było dobre. Z drugiej strony to co dobre dla ciebie, nie zawsze jest takie dla innych i tu dochodzimy do stwierdzenia, że dobro samo w sobie jest pojęciem wysoce subiektywnym.
- Nie bardziej niż zwykle. - roześmiał się. Wuj Garric nigdy nie dawał mu forów i chociaż teraz Titus często na niego narzekał, z czasem zapewne zrozumie, że inaczej się nie da. Różdżkarstwo to była bardzo odpowiedzialna dziedzina magii, gdzie nie było miejsca na żadne, nawet najmniejsze błędy - trzeba więc było nauczyć młodego Ollivandera jak winien radzić sobie ze swoim roztargnieniem zanim zacznie nazywać się profesjonalistą.
Wbił spojrzenie w Cece wsłuchując się w jej opowieść; wyobraźnia podsyłała mu wyjątkowo nieestetyczne obrazy, więc nieznacznie się skrzywił, tym bardziej w momencie, w którym wspomniała o rozcinaniu gardła - aż się sam miał ochotę złapać za szyję gdzieś w okolicach jabłka Adama... Niemniej nawet się wkręcił w tę całą historię, co zresztą odbijało się na jego licu - z tego człowieka czytało się jak z otwartej księgi.
- I?... - rzucił, zanim zdążył ugryźć się w język - jej emocjonalna reakcja sprawiła, że wyciągnął usta w delikatnym, pocieszającym uśmiechu - To znaczy... Nie musisz o tym mówić jeśli nie chcesz. - stwierdził. I faktycznie coś innego przerwało jej historię. Spojrzał w dół, na jednego z patyczaków, który nieco zdezorientowany wciąż wisiał mu na kieszeni - odtrącił go dłonią, już za moment powracając spojrzeniem do panny Sykes. Zerwał się ze swojego miejsca, z zamiarem rzucenia się do pomocy, jednak Cece wcale jej nie potrzebowała - cóż to był za chwyt! Jej palce wyprzedziły dłonie nieśmiałka; widział jak ciemne pukle włosów łaskoczą jej policzki z każdym ruchem, jak powieki odsłaniają tęczówki, a usta wykrzywiają się w wyrazie niezadowolenia i... to wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, zapierając dech w piersiach panicza Ollivandera. Wstrzymał powietrze słysząc w głowie najnowszą balladę Elvisa Presleya, a później złączył wargi, bo z tego wszystkiego aż nie zauważył jak rozchylił usta w wyrazie niemego zachwytu. Zamrugał, wracając na ziemię.
- Łał, niezły chwyt. - stwierdził - Mogę zobaczyć? Nie musisz się obawiać, mam szacunek do różdżek, nie złamię jej ani nie ukradnę. - uśmiechnął się. To brzmiało prawie jak jestem różdżkarzem, wiem jak się z nimi obchodzić, ale wciąż był przecież tylko studentem, więc nie chciał się bezpodstawnie nazywać profesjonalistą. Chociaż, oczywiście, nazwisko mówiło samo za siebie i pewnie też trochę to sprawiło, że nie potrafił przejść obojętnie obok jakiejkolwiek różdżki.
- Zawsze warto próbować. - wzruszył jeno ramionami. Każdy chciał coś z tym wszystkim zrobić, tylko owe coś nie zawsze było dobre. Z drugiej strony to co dobre dla ciebie, nie zawsze jest takie dla innych i tu dochodzimy do stwierdzenia, że dobro samo w sobie jest pojęciem wysoce subiektywnym.
- Nie bardziej niż zwykle. - roześmiał się. Wuj Garric nigdy nie dawał mu forów i chociaż teraz Titus często na niego narzekał, z czasem zapewne zrozumie, że inaczej się nie da. Różdżkarstwo to była bardzo odpowiedzialna dziedzina magii, gdzie nie było miejsca na żadne, nawet najmniejsze błędy - trzeba więc było nauczyć młodego Ollivandera jak winien radzić sobie ze swoim roztargnieniem zanim zacznie nazywać się profesjonalistą.
Wbił spojrzenie w Cece wsłuchując się w jej opowieść; wyobraźnia podsyłała mu wyjątkowo nieestetyczne obrazy, więc nieznacznie się skrzywił, tym bardziej w momencie, w którym wspomniała o rozcinaniu gardła - aż się sam miał ochotę złapać za szyję gdzieś w okolicach jabłka Adama... Niemniej nawet się wkręcił w tę całą historię, co zresztą odbijało się na jego licu - z tego człowieka czytało się jak z otwartej księgi.
- I?... - rzucił, zanim zdążył ugryźć się w język - jej emocjonalna reakcja sprawiła, że wyciągnął usta w delikatnym, pocieszającym uśmiechu - To znaczy... Nie musisz o tym mówić jeśli nie chcesz. - stwierdził. I faktycznie coś innego przerwało jej historię. Spojrzał w dół, na jednego z patyczaków, który nieco zdezorientowany wciąż wisiał mu na kieszeni - odtrącił go dłonią, już za moment powracając spojrzeniem do panny Sykes. Zerwał się ze swojego miejsca, z zamiarem rzucenia się do pomocy, jednak Cece wcale jej nie potrzebowała - cóż to był za chwyt! Jej palce wyprzedziły dłonie nieśmiałka; widział jak ciemne pukle włosów łaskoczą jej policzki z każdym ruchem, jak powieki odsłaniają tęczówki, a usta wykrzywiają się w wyrazie niezadowolenia i... to wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, zapierając dech w piersiach panicza Ollivandera. Wstrzymał powietrze słysząc w głowie najnowszą balladę Elvisa Presleya, a później złączył wargi, bo z tego wszystkiego aż nie zauważył jak rozchylił usta w wyrazie niemego zachwytu. Zamrugał, wracając na ziemię.
- Łał, niezły chwyt. - stwierdził - Mogę zobaczyć? Nie musisz się obawiać, mam szacunek do różdżek, nie złamię jej ani nie ukradnę. - uśmiechnął się. To brzmiało prawie jak jestem różdżkarzem, wiem jak się z nimi obchodzić, ale wciąż był przecież tylko studentem, więc nie chciał się bezpodstawnie nazywać profesjonalistą. Chociaż, oczywiście, nazwisko mówiło samo za siebie i pewnie też trochę to sprawiło, że nie potrafił przejść obojętnie obok jakiejkolwiek różdżki.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Oczywiście, a jednak nie jest to proste, kiedy jest się kobietą spędzającą swój cały czas wolny w szpitalu. - uśmiechnęła się, nieco wyolbrzymiając, ale nie tak znowu bardzo przesadzając. Cece naprawdę większość czasu poświęcała swojej pracy i ciężko byłoby od niej wymagać jakiejś dodatkowej pomocy ludziom, a jednak sama się ku temu pchała. Popatrzyła na Titusa uważnie, a w jej ciemnych oczach kryła się melancholia w pewien przedziwny sposób wymieszana z determinacją. - Po prostu, nie wiem co mogłabym zrobić. Potrzebuje chyba jakiegoś bodźca, czegoś co popchnie mnie na właściwą ścieżkę. - powiedziała, a następnie roześmiała się cicho. - To brzmi tak pompatycznie, a to przecież zwykła rzecz. - poironizowała szybko na swój temat, czując że dla niej to naprawdę wielki krok. Nigdy nie wystawiała się poza swoją zwyczajową strefę komfortu, a jednak to wszystko wokół zaczynało być coraz bardziej niepokojące i nie tylko ona to wyczuwała.
Skwitowała jego słowa ciepłym uśmiechem. Dobrze było wiedzieć, że w życiu Titusa był ktoś kto wspierał go w nauce, w ciągłym parciu naprzód, nawet jeżeli nierzadko było to okupione mozolnymi staraniami. Taką rolę w jej własnym życiu pełnił jej ojciec i z perspektywy czasu nie mogła się nadziwić cierpliwości jaką jej wówczas okazywał, jak starał się ją wspierać w jej decyzji. Uzdrawianie nie było przecież domeną ani jego rodziny, ani tym bardziej zajęciem, jakim interesowałaby się jej własna matka. Cece wiedziała, że gdyby tylko zapytała ją o pomoc w wyborze życiowego zajęcia, dziś najpewniej tańczyłaby na wielkich scenach wraz z innymi zdolnymi młodzieńcami i panienkami. Mimo wszystko, nie żałowała pójścia własną drogą i miała nadzieję, że Ollivanderowi jego zajęcie przyniesie lub już przynosi równie wielką satysfakcję, jaką jej dostarczało leczenie ludzi. Pewnie nawet by o to zapytała przed tą swoją okropną historią, gdyby nie te nieśmiałki. Kompletnie wytrącona z równowagi, czuła jak czerwienią jej się policzki. Podniosły jej ciśnienie, nie ma co, a mimo wszystko nie poczuła złości. Jej serce rozgrzał jedynie mdlący niepokój, strach o coś co było jej tak bliskie. W końcu, czy istnieje jakikolwiek inny przedmiot, z którym czarodziej może się tak związać? Różdżka rozumiała, dopasowywała się do niej, to ona ją wybrała, kiedy była małą dziewczynką. Cece szanowała ją niezmiernie. To wciąż była ta sama różdżka, którą kupiła wiele lat temu, także w grę wchodził również przeogromny sentyment. - Ha! - wyrwało jej się niespodziewanie, kiedy opadła na ziemię po nieznacznym wyskoku, jakiego dokonała, aby dosięgnąć swojej zguby. Jej palce zamknęły się na drewnie niczym imadło, a następnie przytuliła swoją różdżkę do piersi w taki sposób, jakby ponowna jej utrata miała albo naprawdę ją rozzłościć, albo co najmniej doprowadzić na skraj załamania nerwowego. - Uciekajcie, koniec zabawy. - burknęła, urażona zachowaniem stworzonek, które uważała raczej za niegroźne i pożyteczne. Nie musiała jednak długo się rozchmurzać. Wystarczyło, żeby popatrzyła na wpatrzonego w nią Titusa, aby lekko się zaczerwieniła, nieco zakłopotana, że widział ją w takiej, nie ma co ukrywać, dość śmiesznej sytuacji. Jego komplement ku jej własnemu zdumieniu nawet ją nieco ośmielił. Podeszła do niego, wciąż rzucając nerwowe spojrzenia w stronę psotnych nieśmiałków, nieco zaskoczona jego prośbą. - Oczywiście, proszę. - nie wiedziała co sprawiało, że tak naprawdę mu ufała. Może to jego nieskrępowany niczym uśmiech, dobre maniery czy prawdziwa pełnia życia ożywiająca jego jasne oczy? Przeczesała dłonią wzburzone, ciemne włosy nim podała mu różdżkę na otwartej dłoni, szukając w jego twarzy wyjaśnienia. Uśmiechnęła się nagle, czując jak ciepło mości się leniwie w jej żołądku. - Ach, komu innemu jeżeli nie Tobie mogłabym zaufać w tej kwestii?
Skwitowała jego słowa ciepłym uśmiechem. Dobrze było wiedzieć, że w życiu Titusa był ktoś kto wspierał go w nauce, w ciągłym parciu naprzód, nawet jeżeli nierzadko było to okupione mozolnymi staraniami. Taką rolę w jej własnym życiu pełnił jej ojciec i z perspektywy czasu nie mogła się nadziwić cierpliwości jaką jej wówczas okazywał, jak starał się ją wspierać w jej decyzji. Uzdrawianie nie było przecież domeną ani jego rodziny, ani tym bardziej zajęciem, jakim interesowałaby się jej własna matka. Cece wiedziała, że gdyby tylko zapytała ją o pomoc w wyborze życiowego zajęcia, dziś najpewniej tańczyłaby na wielkich scenach wraz z innymi zdolnymi młodzieńcami i panienkami. Mimo wszystko, nie żałowała pójścia własną drogą i miała nadzieję, że Ollivanderowi jego zajęcie przyniesie lub już przynosi równie wielką satysfakcję, jaką jej dostarczało leczenie ludzi. Pewnie nawet by o to zapytała przed tą swoją okropną historią, gdyby nie te nieśmiałki. Kompletnie wytrącona z równowagi, czuła jak czerwienią jej się policzki. Podniosły jej ciśnienie, nie ma co, a mimo wszystko nie poczuła złości. Jej serce rozgrzał jedynie mdlący niepokój, strach o coś co było jej tak bliskie. W końcu, czy istnieje jakikolwiek inny przedmiot, z którym czarodziej może się tak związać? Różdżka rozumiała, dopasowywała się do niej, to ona ją wybrała, kiedy była małą dziewczynką. Cece szanowała ją niezmiernie. To wciąż była ta sama różdżka, którą kupiła wiele lat temu, także w grę wchodził również przeogromny sentyment. - Ha! - wyrwało jej się niespodziewanie, kiedy opadła na ziemię po nieznacznym wyskoku, jakiego dokonała, aby dosięgnąć swojej zguby. Jej palce zamknęły się na drewnie niczym imadło, a następnie przytuliła swoją różdżkę do piersi w taki sposób, jakby ponowna jej utrata miała albo naprawdę ją rozzłościć, albo co najmniej doprowadzić na skraj załamania nerwowego. - Uciekajcie, koniec zabawy. - burknęła, urażona zachowaniem stworzonek, które uważała raczej za niegroźne i pożyteczne. Nie musiała jednak długo się rozchmurzać. Wystarczyło, żeby popatrzyła na wpatrzonego w nią Titusa, aby lekko się zaczerwieniła, nieco zakłopotana, że widział ją w takiej, nie ma co ukrywać, dość śmiesznej sytuacji. Jego komplement ku jej własnemu zdumieniu nawet ją nieco ośmielił. Podeszła do niego, wciąż rzucając nerwowe spojrzenia w stronę psotnych nieśmiałków, nieco zaskoczona jego prośbą. - Oczywiście, proszę. - nie wiedziała co sprawiało, że tak naprawdę mu ufała. Może to jego nieskrępowany niczym uśmiech, dobre maniery czy prawdziwa pełnia życia ożywiająca jego jasne oczy? Przeczesała dłonią wzburzone, ciemne włosy nim podała mu różdżkę na otwartej dłoni, szukając w jego twarzy wyjaśnienia. Uśmiechnęła się nagle, czując jak ciepło mości się leniwie w jej żołądku. - Ach, komu innemu jeżeli nie Tobie mogłabym zaufać w tej kwestii?
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Łał, musisz naprawdę lubić tę pracę. Albo może potrzebujesz kogoś, kto czasem wyciągnie cię ze szpitala? - roześmiał się, ale potrafił ją zrozumieć - ostatecznie on również spędzał mnóstwo czasu studiując różdżkarstwo - dużo czytał, grzebał w warsztacie, rozwijał się także rzeźbiarsko, co rusz projektując nowe wzory, które kiedyś (być może) zamieści na tworzonych przez siebie egzemplarzach. Nie był to tylko przyszły zawód, to była prawdziwa pasja i miał wrażenie, że u Cece wyglądało to podobnie. Mieli wielkie szczęście, że mogli jednocześnie spełniać się i hobbystycznie i zawodowo, a to z kolei prowadziło do stwierdzenia, że może wcale nie byli od siebie tak różni jak się wydawało na pierwszy rzut oka? Słuchał jej, delikatnie przygryzając dolną wargę - on wiedział co to za bodziec mógłby pchnąć ją do działania, to się nazywało Zakon Feniksa i było tajną organizacją, do której szeregów Titus miał szczęście przynależeć. Szczęście? Pecha? Pożyjemy-zobaczymy! Rozchylił wargi, ale zawahał się - w pierwszej chwili chciał pewnie powiedzieć kilka słów za dużo, na szczęście w porę ugryzł się w język; ufał Cece, naprawdę ją polubił i wydawało się, że ma serce po właściwej stronie, ale... pozory lubiły mylić, a w sprawach zakonowych musiał być bardzo ostrożny. Ostrożny jak nigdy.
- Czasem takie bodźce przychodzą całkiem niespodziewanie, kto wie? Może obudzisz się jutro z przeczuciem, że to ten dzień. - stwierdził w końcu, uśmiechając się trochę blado. Nawet się cieszył, że później tak wiele się wydarzyło. I że nieśmiałki dały za wygraną.
Ujął w palce jej różdżkę, oglądając ją ze wszystkich stron, marszcząc przy tym brwi. Ludzie mogli kłamać, ale nie różdżki. One jasno opowiadały o swoim czarodzieju, choć nie potrafiły snuć historii. A przynajmniej nie dosłownie. Usposobienie, ostatnio rzucane zaklęcia, wiele, wiele innych rzeczy - jeśli miało się odpowiednią wiedzę to można było wyczytać z tego drobnego kawałka drewna bardzo dużo. Titus tej wiedzy już trochę miał, nawet pomimo młodego wieku.
- Grusza i... - i zaćmienie. Wciąż miał na wpół otwarte usta, a ich kąciki uniosły się nieznacznie ku górze. Przesunął palcami po fakturze drewna, delikatnie kręcąc przy tym głową - I co? I mam jakieś zaćmienie mózgu. Naprawdę... - westchnął. Uniósł różdżkę oglądając ją pod światło, a później zaglądając w oba jej końce. To było dziwne, zwykle nie miał problemu z rozpoznawaniem rdzeni, ale... Cece chyba go trochę onieśmielała - Pomożesz? Jeśli się nie dowiem, to nie da mi to spokoju. - znowu się roześmiał, wyciągając w kierunku panny Sykes jej własność.
- Czasem takie bodźce przychodzą całkiem niespodziewanie, kto wie? Może obudzisz się jutro z przeczuciem, że to ten dzień. - stwierdził w końcu, uśmiechając się trochę blado. Nawet się cieszył, że później tak wiele się wydarzyło. I że nieśmiałki dały za wygraną.
Ujął w palce jej różdżkę, oglądając ją ze wszystkich stron, marszcząc przy tym brwi. Ludzie mogli kłamać, ale nie różdżki. One jasno opowiadały o swoim czarodzieju, choć nie potrafiły snuć historii. A przynajmniej nie dosłownie. Usposobienie, ostatnio rzucane zaklęcia, wiele, wiele innych rzeczy - jeśli miało się odpowiednią wiedzę to można było wyczytać z tego drobnego kawałka drewna bardzo dużo. Titus tej wiedzy już trochę miał, nawet pomimo młodego wieku.
- Grusza i... - i zaćmienie. Wciąż miał na wpół otwarte usta, a ich kąciki uniosły się nieznacznie ku górze. Przesunął palcami po fakturze drewna, delikatnie kręcąc przy tym głową - I co? I mam jakieś zaćmienie mózgu. Naprawdę... - westchnął. Uniósł różdżkę oglądając ją pod światło, a później zaglądając w oba jej końce. To było dziwne, zwykle nie miał problemu z rozpoznawaniem rdzeni, ale... Cece chyba go trochę onieśmielała - Pomożesz? Jeśli się nie dowiem, to nie da mi to spokoju. - znowu się roześmiał, wyciągając w kierunku panny Sykes jej własność.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Zdaje się, że i jedno i drugie jednocześnie. - doprecyzowała, ale nie patrzyła już na niego. Zerknęła na swoje dłonie, odrobinę przesuszone od pracy w rękawiczkach i konieczności ciągłej dezynfekcji zaklęciami bądź innymi silnymi środkami. Higiena w szpitalu była na pierwszym miejscu. Potarła je delikatnie, a następnie zacisnęła palce prawej dłoni na lewej. - Poniekąd mam też Ciebie. Lubimy na siebie wpadać przed czy po pracy. - uśmiechnęła się z pewną nieśmiałością, unosząc ponownie wzrok, aby spojrzeć na Titusa spod wachlarzu ciemnych, wytuszowanych rzęs. Najpierw wspólna zabawa w barze, teraz spacer po labiryncie. Cece było zdecydowanie mało takich przypadkowych spotkań. - Chociaż może następnym razem spróbujmy oszukać przeznaczenie i po prostu umówmy się listownie. - zasugerowała, trochę żartując, a po trosze mówiąc poważnie. Powaga całkiem zniknęła już po kilku sekundach. Roześmiała się szczerze, kiedy wyobraziła sobie ten dzień. - I wtedy przed pracą zapiszę się na kurs aurorski. - och, stary Sykes by tego nie przeżył! Eden zresztą też nie. Jeszcze okazałoby się, że zostałaby oskarżona o nieumyślne spowodowanie śmierci własnego ojca i brata i oto nici z pomagania!
- Grusza - powtórzyła po nim, wodząc spojrzeniem po jego ruchach, a następnie przejmując od niego różdżkę. Obróciła ją delikatnie w palcach, jakby była z niezwykle kruchego materiału, chociaż wiedziała, że tak nie było. Wygięta za czubek i puszczona, pewnie odskoczyłaby widowiskowo, przybierając poprzedni kształt bez większego trudu. Zamknęła na niej szczupłe, blade palce. - dokładnie dziewięć i pół cala… - dozowała napięcie, kiedy udawała, że mierzy różdżkę kciukiem i palcem wskazującym. - i łuska wsiąkiewki - zdradziła w końcu. Nie wspominała czyja to robota, wszak nietrudno było rozpoznać Ollivanderowską precyzję. - Co taka różdżka mówi o właścicielu? - zapytała zaintrygowana tematem. Ona sama nie miała o tym większego pojęcia, a przecież różdżka musiała być skarbnicą wiedzy o korzystającej z niej osobie. Ollivander na pewno wyczytał z jej gruszowego drewna zdecydowanie więcej od samej Cece.
- Grusza - powtórzyła po nim, wodząc spojrzeniem po jego ruchach, a następnie przejmując od niego różdżkę. Obróciła ją delikatnie w palcach, jakby była z niezwykle kruchego materiału, chociaż wiedziała, że tak nie było. Wygięta za czubek i puszczona, pewnie odskoczyłaby widowiskowo, przybierając poprzedni kształt bez większego trudu. Zamknęła na niej szczupłe, blade palce. - dokładnie dziewięć i pół cala… - dozowała napięcie, kiedy udawała, że mierzy różdżkę kciukiem i palcem wskazującym. - i łuska wsiąkiewki - zdradziła w końcu. Nie wspominała czyja to robota, wszak nietrudno było rozpoznać Ollivanderowską precyzję. - Co taka różdżka mówi o właścicielu? - zapytała zaintrygowana tematem. Ona sama nie miała o tym większego pojęcia, a przecież różdżka musiała być skarbnicą wiedzy o korzystającej z niej osobie. Ollivander na pewno wyczytał z jej gruszowego drewna zdecydowanie więcej od samej Cece.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Labirynt z żywopłotu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire :: Bulstrode Park