Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire :: Bulstrode Park
Labirynt z żywopłotu
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Labirynt z żywopłotu
Stanowi jedną z magicznych części Bulstrode Park, ulokowaną w znacznym oddaleniu od posiadłości rodowej. By dostać się do tej części ogrodu, należy podać hasło - Dagonet - unikalnej, marmurowej rzeźbie przedstawiającej trójgłowe węże o ogonach splecionych z labrami. Dopiero wtedy z żywopłotu znajdującego się za nią utworzy się portal prowadzący do sekretnej części, odseparowanej od zadbanych skalniaków i przejrzystych oczek wodnych.
Po przejściu trafia się na okrągły plac, z którego prowadzą cztery misternie zdobione, żeliwne bramy, każda wiodąca do innej części ogrodu. Do drzewa, które zamieszkują nieśmiałki, wysokiej wieży oraz do rzeźby przedstawiającej dokonania sir Dagoneta prowadzi sieć skomplikowanych uliczek, utworzonych z idealnie zadbanych żywopłotów. Jednak większość odwiedzających park pragnie dotrzeć do fontanny, której wody ponoć opisane są w baśni Beedle’a. Jakby tego było mało, magiczny labirynt co chwila zmienia swoje przejścia, igrając ze spacerującymi osobami. Wchodząc w głąb nierzadko trzeba nastawić się na dłuższy spacer (rzuty nie są wymagane dla osób wędrujących z postaciami z rodu Bulstrode).
1-20 - gubisz się w sieci labiryntu. Nie uda ci się trafić, tam gdzie chciałeś. Po 3 kolejkach wkraczasz na dróżkę, dzięki której trafisz na dziedziniec, z którego rozpocząłeś przygodę wśród ścieżek.
21-40 - błądzisz po omacku, labirynt igra z tobą, lecz po 2 kolejkach trafiasz w malowniczy zakątek z ławeczkami skrytymi w cieniu drzew, na których możesz odpocząć. Gdy siadasz, po chwili interesują się tobą zamieszkujące drzewo nieśmiałki. Jeden zbliża się do ciebie i nim zdążysz się zorientować, twoja różdżka znajduje się w jego patyczastym uścisku. Skłonne do żartów stworzonka przerzucają twój cenny przedmiot między sobą, spróbujesz go odzyskać nim znikną w dziupli?
* By złapać nieśmiałka należy wyrzucić parzystą liczbę oczek na kości k6, jeśli nie uda ci się to w trzech turach, nieśmiałek przerzucając różdżkę, upuści ją, a wtedy będziesz mógł ją odzyskać.
41-60 - podczas swojego spaceru natrafiasz na ducha, który oferuje ci pomoc w odnalezieniu drogi prowadzącej do fontanny. Kierując się jego wskazówkami natrafiasz jednak do marmurowej rzeźby przedstawiającą walkę sir Dagoneta z Mantykorą, która dawien dawno nawiedzała poddanych na włościach. Rzeźba wygląda realistycznie: sir Dagonet porusza różdżką i unika ataków ostro zakończonego ogona. W dodatku potwór od czasu do czasu wydaje z siebie głuche ryki, od których jeżą się włosy.
61-80 - trafiasz do samego środka labiryntu, gdzie znajduje się wysoka wieża. Gdy wdrapujesz się na jej szczyt, odnajdujesz stolik z podaną herbatą i finezyjnymi markizami, stąd możesz obserwować całe sieci wijących się ścieżek, spacerujące osoby, zmieniające się ściany żywopłotu.
81-100 - wybrałeś ścieżkę prowadzącą do fontanny, która ponoć posiada niezwykle silne magiczne właściwości. Jeśli postanowisz się w niej zanurzyć, poczujesz, że możesz wiele i wiele więcej, co zwykle wykracza poza twoje możliwości (na czas następnej walki otrzymujesz +1 pkt do każdego rzutu).
Po przejściu trafia się na okrągły plac, z którego prowadzą cztery misternie zdobione, żeliwne bramy, każda wiodąca do innej części ogrodu. Do drzewa, które zamieszkują nieśmiałki, wysokiej wieży oraz do rzeźby przedstawiającej dokonania sir Dagoneta prowadzi sieć skomplikowanych uliczek, utworzonych z idealnie zadbanych żywopłotów. Jednak większość odwiedzających park pragnie dotrzeć do fontanny, której wody ponoć opisane są w baśni Beedle’a. Jakby tego było mało, magiczny labirynt co chwila zmienia swoje przejścia, igrając ze spacerującymi osobami. Wchodząc w głąb nierzadko trzeba nastawić się na dłuższy spacer (rzuty nie są wymagane dla osób wędrujących z postaciami z rodu Bulstrode).
1-20 - gubisz się w sieci labiryntu. Nie uda ci się trafić, tam gdzie chciałeś. Po 3 kolejkach wkraczasz na dróżkę, dzięki której trafisz na dziedziniec, z którego rozpocząłeś przygodę wśród ścieżek.
21-40 - błądzisz po omacku, labirynt igra z tobą, lecz po 2 kolejkach trafiasz w malowniczy zakątek z ławeczkami skrytymi w cieniu drzew, na których możesz odpocząć. Gdy siadasz, po chwili interesują się tobą zamieszkujące drzewo nieśmiałki. Jeden zbliża się do ciebie i nim zdążysz się zorientować, twoja różdżka znajduje się w jego patyczastym uścisku. Skłonne do żartów stworzonka przerzucają twój cenny przedmiot między sobą, spróbujesz go odzyskać nim znikną w dziupli?
* By złapać nieśmiałka należy wyrzucić parzystą liczbę oczek na kości k6, jeśli nie uda ci się to w trzech turach, nieśmiałek przerzucając różdżkę, upuści ją, a wtedy będziesz mógł ją odzyskać.
41-60 - podczas swojego spaceru natrafiasz na ducha, który oferuje ci pomoc w odnalezieniu drogi prowadzącej do fontanny. Kierując się jego wskazówkami natrafiasz jednak do marmurowej rzeźby przedstawiającą walkę sir Dagoneta z Mantykorą, która dawien dawno nawiedzała poddanych na włościach. Rzeźba wygląda realistycznie: sir Dagonet porusza różdżką i unika ataków ostro zakończonego ogona. W dodatku potwór od czasu do czasu wydaje z siebie głuche ryki, od których jeżą się włosy.
61-80 - trafiasz do samego środka labiryntu, gdzie znajduje się wysoka wieża. Gdy wdrapujesz się na jej szczyt, odnajdujesz stolik z podaną herbatą i finezyjnymi markizami, stąd możesz obserwować całe sieci wijących się ścieżek, spacerujące osoby, zmieniające się ściany żywopłotu.
81-100 - wybrałeś ścieżkę prowadzącą do fontanny, która ponoć posiada niezwykle silne magiczne właściwości. Jeśli postanowisz się w niej zanurzyć, poczujesz, że możesz wiele i wiele więcej, co zwykle wykracza poza twoje możliwości (na czas następnej walki otrzymujesz +1 pkt do każdego rzutu).
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 02.09.21 12:15, w całości zmieniany 1 raz
Nie było źle ani dobrze, gdyby ktoś Unę zapytał o ostatni czas. Jeżeli mogłaby porównać zaś dzisiejszy dzień, porównałaby go do melodii, którą usłyszała kiedyś wygrywaną na pianinie. Była tak delikatna, a jednak neutralna w wydźwięku i emocjonalna zarazem, jakby tańczyły w niej płatki śniegu. Zupełnie jak dnia obecnego, było wtedy odrobinę chłodno, ale jej to nie przeszkadzało. Ten rytm ogrzewał jej serce jak kiedyś, kiedy brat zagrał na pianinie dla jej poprawy humoru.
Możliwe że to kwestia wypalenia się żalu i gniewu, które dotychczas odczuwała. Obiecała przecież, że zawsze pospieszy Isabelli z pomocą, nawet jeśli będzie mieć do przebycia mur wydający się nie do pokonania. Przysięgała, że cokolwiek się nie stanie, zawsze będą razem. Nikt je nie rozdzieli.
A może to był tylko wpływ pory roku? Może to chwilowy zimowy wiatr tak na nią zadziałał? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale czuła, jak jej włosy do połowy rozpuszczone poruszają się lekko wraz z ruchem powietrza. Odnosiła pewnie mylne wrażenie, ale czuła się trochę tak, jakby Isabella dalej przy niej była. Złośliwy, ale energiczny był ten wietrzyk, musiała przyznać.
Jej niemy kontakt z naturą przerwało pojawienie się w ogrodzie nowej osoby. Una spojrzała w tym kierunku, żeby stwierdzić, czy to na pewno Elise. W końcu musiała wiedzieć, kogo oprowadza po miejscu, w którym spędziła tak dużo czasu, prawda? Było jej drugim domem, tak jak i rodowa biblioteka Bulstrode’ów.
– Witaj, lady Nott. – zaczęła oficjalnie, lecz z uśmiechem. Nie miała powodu do bycia smutną, tylko zmartwioną. Poza tym jej obawy dotyczyły przyszłości, nie przeszłości, więc już nie rozpaczała. – To nic takiego, to chyba ja powinnam być wdzięczna. Miło mi cię znowu widzieć. – odparła skromnie, nie siląc się na kłamstwa. Potrzebowała kontaktu z kimś jeszcze po tym, co stało się z Isabellą. Może było to niepodobne jak na kogoś z rodu Bulstrode’ów, ale potrzebowała kogoś, kto ją wysłucha. Nawet jeżeli miała to być dawna koleżanka z Hogwartu, z którą raczej nie rozmawiała.
Nie zauważyła w Elise nic dziwnego, nie zdając sobie sprawy, jaką tragedię dopiero co przeżyła. Jeżeli dobrze pamiętała to zawsze była blada. Zresztą, u szlachcianek nie było to nic dziwnego – Una też miała bardzo jasną cerę, więc nieszczególnie się tym przejmowała.
– Proszę, chodźmy. – Dwudziestolatka zaprosiła młodszą gestem dłoni, gdy podeszła do bramy jako pierwsza i podała hasło. Miała nadzieję, że wspólna przechadzka poprawi trochę ich relację. Nie ma lepszego spoiwa między kobietami niż plotki i szczerość.
Możliwe że to kwestia wypalenia się żalu i gniewu, które dotychczas odczuwała. Obiecała przecież, że zawsze pospieszy Isabelli z pomocą, nawet jeśli będzie mieć do przebycia mur wydający się nie do pokonania. Przysięgała, że cokolwiek się nie stanie, zawsze będą razem. Nikt je nie rozdzieli.
A może to był tylko wpływ pory roku? Może to chwilowy zimowy wiatr tak na nią zadziałał? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale czuła, jak jej włosy do połowy rozpuszczone poruszają się lekko wraz z ruchem powietrza. Odnosiła pewnie mylne wrażenie, ale czuła się trochę tak, jakby Isabella dalej przy niej była. Złośliwy, ale energiczny był ten wietrzyk, musiała przyznać.
Jej niemy kontakt z naturą przerwało pojawienie się w ogrodzie nowej osoby. Una spojrzała w tym kierunku, żeby stwierdzić, czy to na pewno Elise. W końcu musiała wiedzieć, kogo oprowadza po miejscu, w którym spędziła tak dużo czasu, prawda? Było jej drugim domem, tak jak i rodowa biblioteka Bulstrode’ów.
– Witaj, lady Nott. – zaczęła oficjalnie, lecz z uśmiechem. Nie miała powodu do bycia smutną, tylko zmartwioną. Poza tym jej obawy dotyczyły przyszłości, nie przeszłości, więc już nie rozpaczała. – To nic takiego, to chyba ja powinnam być wdzięczna. Miło mi cię znowu widzieć. – odparła skromnie, nie siląc się na kłamstwa. Potrzebowała kontaktu z kimś jeszcze po tym, co stało się z Isabellą. Może było to niepodobne jak na kogoś z rodu Bulstrode’ów, ale potrzebowała kogoś, kto ją wysłucha. Nawet jeżeli miała to być dawna koleżanka z Hogwartu, z którą raczej nie rozmawiała.
Nie zauważyła w Elise nic dziwnego, nie zdając sobie sprawy, jaką tragedię dopiero co przeżyła. Jeżeli dobrze pamiętała to zawsze była blada. Zresztą, u szlachcianek nie było to nic dziwnego – Una też miała bardzo jasną cerę, więc nieszczególnie się tym przejmowała.
– Proszę, chodźmy. – Dwudziestolatka zaprosiła młodszą gestem dłoni, gdy podeszła do bramy jako pierwsza i podała hasło. Miała nadzieję, że wspólna przechadzka poprawi trochę ich relację. Nie ma lepszego spoiwa między kobietami niż plotki i szczerość.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Elise bardzo brakowało jej przyjaciółki. Odebrano jej coś bardzo dla niej ważnego, z czym nie umiała się pogodzić i nadal się złościła, choć z biegiem tygodni płomień żarliwej złości się wypalił i pozostał głównie smutek, żal i tęsknota. Świadomość że już się nie zobaczą. Ale trzeba było żyć dalej. Podnieść się tak, jak podniosła się po zdradzie Percivala czy mającej miejsce kilka lat temu śmierci najstarszej siostry. Wbrew pozorom była dość silna, a sił dodawało jej poczucie obowiązku wobec rodu. To dla rodu musiała iść przez życie z podniesioną głową, udając wszem i wobec, że kolejne nieszczęścia wcale nią nie zachwiały. Tylko w zaciszy własnych komnat mogła sobie pozwolić na opuszczenie podbródka czy uronienie łez.
Dziś też musiała być silna, jak zawsze, gdy opuszczała posiadłość i pojawiała się towarzysko. Nie mogła dać się ponieść tęsknocie, więc stawiała kroki raźnie, choć uważnie, by nie poślizgnąć się na śniegu, który bywał zdradliwy. Było też zimno, ale przynajmniej skończyła się ta okropna burza. Mróz i śnieg dało się przeżyć, materiał ciepłego płaszcza z drogiego materiału dość dobrze izolował od temperatury.
Una już na nią czekała. Elise była ciekawa, czy dama zmieniła się coś od czasu szkoły. Może powrót na łono rodu wybił jej z głowy niektóre dziwactwa i sprawił, że stała się przykładną lady?
- Mi ciebie również – odezwała się. Znajomości na salonach zawsze się przydadzą, zwłaszcza wśród dobrych rodów o godnych poglądach. Musiała otaczać się panienkami z porządnych rodzin. Była duszą towarzystwa, lubiła mieć dużo znajomych. Poza tym, słysząc głos Uny, zdała sobie sprawę, że to z nią rozmawiała na sabacie. – Och, czy to nie lady spotkałam w komnacie południowej w dworze mojej ciotki podczas wróżb? – spytała. Wtedy głos wydawał się znajomy, ale nie rozpoznała go od razu, bo bardzo dawno nie rozmawiała z Uną. Ale tak, to mogła być ona, choć wówczas była ukryta pod maską i przebraniem.
Ruszyła za nią, po przekroczeniu bramy zagłębiając się powoli w labirynt, którego wszystkie sekrety znali chyba tylko członkowie rodu Bulstrode.
- Co u ciebie słychać ostatnimi czasy, droga lady? Czy i ciebie tak bardzo cieszy to, że jesteśmy już wolni od anomalii? Z niecierpliwością oczekuję już na wiosnę – odezwała się, by zagaić rozmowę. Dobór tematów dość typowy, wśród dam często plotkowało się o pogodzie, zwłaszcza gdy kogoś znało się zbyt słabo, by poruszać tematy bardziej wrażliwe. A Elise zdawała sobie sprawę z tego, że w gronie dam należy być ostrożną, bo niektóre fałszywe dziewczęta gotowe są wykorzystać każdą słabość. Ona też, mając do czynienia z osobami, których nie darzyła sympatią, czyhała na okazję, kiedy odsłonią się z jakąś słabością, którą można zapamiętać i w odpowiednim czasie w przyszłości wykorzystać.
Dziś też musiała być silna, jak zawsze, gdy opuszczała posiadłość i pojawiała się towarzysko. Nie mogła dać się ponieść tęsknocie, więc stawiała kroki raźnie, choć uważnie, by nie poślizgnąć się na śniegu, który bywał zdradliwy. Było też zimno, ale przynajmniej skończyła się ta okropna burza. Mróz i śnieg dało się przeżyć, materiał ciepłego płaszcza z drogiego materiału dość dobrze izolował od temperatury.
Una już na nią czekała. Elise była ciekawa, czy dama zmieniła się coś od czasu szkoły. Może powrót na łono rodu wybił jej z głowy niektóre dziwactwa i sprawił, że stała się przykładną lady?
- Mi ciebie również – odezwała się. Znajomości na salonach zawsze się przydadzą, zwłaszcza wśród dobrych rodów o godnych poglądach. Musiała otaczać się panienkami z porządnych rodzin. Była duszą towarzystwa, lubiła mieć dużo znajomych. Poza tym, słysząc głos Uny, zdała sobie sprawę, że to z nią rozmawiała na sabacie. – Och, czy to nie lady spotkałam w komnacie południowej w dworze mojej ciotki podczas wróżb? – spytała. Wtedy głos wydawał się znajomy, ale nie rozpoznała go od razu, bo bardzo dawno nie rozmawiała z Uną. Ale tak, to mogła być ona, choć wówczas była ukryta pod maską i przebraniem.
Ruszyła za nią, po przekroczeniu bramy zagłębiając się powoli w labirynt, którego wszystkie sekrety znali chyba tylko członkowie rodu Bulstrode.
- Co u ciebie słychać ostatnimi czasy, droga lady? Czy i ciebie tak bardzo cieszy to, że jesteśmy już wolni od anomalii? Z niecierpliwością oczekuję już na wiosnę – odezwała się, by zagaić rozmowę. Dobór tematów dość typowy, wśród dam często plotkowało się o pogodzie, zwłaszcza gdy kogoś znało się zbyt słabo, by poruszać tematy bardziej wrażliwe. A Elise zdawała sobie sprawę z tego, że w gronie dam należy być ostrożną, bo niektóre fałszywe dziewczęta gotowe są wykorzystać każdą słabość. Ona też, mając do czynienia z osobami, których nie darzyła sympatią, czyhała na okazję, kiedy odsłonią się z jakąś słabością, którą można zapamiętać i w odpowiednim czasie w przyszłości wykorzystać.
Cóż, to nie było planowane. Jej towarzyszka okazała się mądrzejsza, niż Una dotychczas sądziła. Dotąd nie wiedziała, że to z Elise rozmawiała podczas wróżb, ale to nawet lepiej… Przynajmniej Bulstrode nie będzie musiała opowiadać wszystkiego od początku.
Poza tym mówienie prosto z mostu raczej nie wskazywało na złe intencje. Mogła przecież to ukrywać do samego końca i pociągnąć na swoją korzyść Unę za język. Na pewno byłoby to dla niej bardziej opłacalne.
– Hmm, możliwe. – odpowiedziała niejednoznacznie na zadane pytanie, przechylając lekko głowę i kładąc trzy palce na prawym policzku. – Byłam przy wróżbach, ale niestety nie mogę powiedzieć, która to była godzina…
Droczyła się tylko, ale czerpała z tego niepomierną przyjemność. Jak kruk, który zatacza kręgi w powietrzu, szykując się do lądowania. Dawno tak nie krążyła wokół nikogo prócz Isabelli. A lekka dawka humoru nie może przecież zaszkodzić.
Zamyśliła się zapytana, co u niej słychać. Nieszczególnie cokolwiek się zmieniło. Od stycznia praktycznie nic się nie działo, Isabella dalej się nie odzywała, a ona sama nie została jeszcze zaręczona nikomu konkretnemu. A przynajmniej… Taką miała nadzieję. Bystroduch z balu wciąż bywał w jej myślach, ale mówiła sobie, że to innej damie jest przeznaczony.
– Ja również cieszę się z braku anomalii, lady Elise… – dodała, myśląc o skutkach ubocznych patronusa, kiedy uczył ją tego zaklęcia Artur. – Ale nie o tym chciałabym dziś porozmawiać.
Prosto i zwięźle. Miała pewne rzeczy do omówienia i – przynajmniej swoim zdaniem – dość poważne. Musiała znaleźć wyjście z pewnej sytuacji, inaczej zakleszczy się ona na niej jak klatka wokół ptaka.
Zaczęła najpierw od tych mniej istotnych rzeczy, ale – domyślając się, że prawdopodobnie Elise o przyjęciach zorganizowanych przez Nottów i zaproszonych gościach wie więcej niż ktoś z rodu Bulstrode – postanowiła jednak zapytać.
– Wiesz, lady, może, kto otrzymał motyw bystroducha na końcoworocznym balu? – rzuciła wprost, ale jednocześnie tonem tak lekkim, jakby ją to tylko odrobinę ciekawiło. – Poczułam się tamtej nocy słabo i chciałabym mu jakoś pięknie podziękować za okazaną pomoc…
Cóż, teoretycznie nie kłamała. Pomógł jej, ale kto inny. Choć czy pytanie o zdrowie można potraktować jako pomoc?
Poza tym mówienie prosto z mostu raczej nie wskazywało na złe intencje. Mogła przecież to ukrywać do samego końca i pociągnąć na swoją korzyść Unę za język. Na pewno byłoby to dla niej bardziej opłacalne.
– Hmm, możliwe. – odpowiedziała niejednoznacznie na zadane pytanie, przechylając lekko głowę i kładąc trzy palce na prawym policzku. – Byłam przy wróżbach, ale niestety nie mogę powiedzieć, która to była godzina…
Droczyła się tylko, ale czerpała z tego niepomierną przyjemność. Jak kruk, który zatacza kręgi w powietrzu, szykując się do lądowania. Dawno tak nie krążyła wokół nikogo prócz Isabelli. A lekka dawka humoru nie może przecież zaszkodzić.
Zamyśliła się zapytana, co u niej słychać. Nieszczególnie cokolwiek się zmieniło. Od stycznia praktycznie nic się nie działo, Isabella dalej się nie odzywała, a ona sama nie została jeszcze zaręczona nikomu konkretnemu. A przynajmniej… Taką miała nadzieję. Bystroduch z balu wciąż bywał w jej myślach, ale mówiła sobie, że to innej damie jest przeznaczony.
– Ja również cieszę się z braku anomalii, lady Elise… – dodała, myśląc o skutkach ubocznych patronusa, kiedy uczył ją tego zaklęcia Artur. – Ale nie o tym chciałabym dziś porozmawiać.
Prosto i zwięźle. Miała pewne rzeczy do omówienia i – przynajmniej swoim zdaniem – dość poważne. Musiała znaleźć wyjście z pewnej sytuacji, inaczej zakleszczy się ona na niej jak klatka wokół ptaka.
Zaczęła najpierw od tych mniej istotnych rzeczy, ale – domyślając się, że prawdopodobnie Elise o przyjęciach zorganizowanych przez Nottów i zaproszonych gościach wie więcej niż ktoś z rodu Bulstrode – postanowiła jednak zapytać.
– Wiesz, lady, może, kto otrzymał motyw bystroducha na końcoworocznym balu? – rzuciła wprost, ale jednocześnie tonem tak lekkim, jakby ją to tylko odrobinę ciekawiło. – Poczułam się tamtej nocy słabo i chciałabym mu jakoś pięknie podziękować za okazaną pomoc…
Cóż, teoretycznie nie kłamała. Pomógł jej, ale kto inny. Choć czy pytanie o zdrowie można potraktować jako pomoc?
How long ago did I die?
Where was I buried?
Elise nie grzeszyła wysoką inteligencją (a przynajmniej za taką uchodziła, jakże łatwo było uznawać kogoś za głupiego tylko dlatego, że był płytki!), ale była dostatecznie spostrzegawcza, by przy kolejnym spotkaniu wychwycić w głosie znajome nuty, kojarzące się właśnie z tamtym dniem i tamtą rozmową. Nie minęło aż tak znowu wiele czasu, nawet jeśli pewne przykre wydarzenia znów przytłoczyły szczupłe barki Elise. Ale teraz nie chciała myśleć o tym, że na przestrzeni ledwie kilku miesięcy znowu straciła coś, co było jej drogie. Nie było kogoś, kto kroczył obok niej przez życie i z kim zawsze razem wypatrywała dorosłości.
Miała wrażenie, że Una trochę się z nią drażni i nie chce zdradzać wprost, ale Elise wiedziała swoje. Była niemal pewna, że za tamtą maską i przebraniem kryła się Una, a jej przypuszczenia tylko się potwierdziły, gdy lady Bulstrode zapytała o bystroducha. Przypomniała sobie wtedy, że podczas wróżenia jakaś starsza dama przy nich wspominała o zaręczynach z kimś mającym takie przebranie, ale nie mogła wiedzieć, że owa kobieta mówiła właśnie o Unie, więc nie przykładała do tej wspominki wielkiej wagi, jedynie przypomniała sobie, że to wtedy ostatni raz padła wzmianka o osobie przebranej za to stworzenie. A wcześniej na parkiecie rzeczywiście był ktoś, kogo strój odgadnięto jako bystroducha, choć nie była to Elise. Jej wiedza o magicznych stworzeniach trochę zardzewiała, bo nie interesowała się nimi tak jak kiedyś, a odkąd Percival zdradził, unikała zagłębiania się mocniej w dziedzinę tak kojarzącą się z nim. Nawet smoki nie jawiły jej się już tak intrygująco i fascynująco jak kiedyś. Zdrajca zatruł swoim uczynkiem wiele aspektów jej życia. Nie chciała też, by ktoś pomyślał, że nadal interesowała się tym, czym on.
- Niestety nie mam pojęcia, a sama jestem bardzo ciekawa – odpowiedziała. Była ciekawa wszystkich strojów, zwłaszcza tych osób, z którymi rozmawiała, a które nie zdradziły się z tym, kim są. – Tylko moja ciotka zna wszystkie przebrania. Nie zdradzała ich nawet członkom rodziny, by nie psuć zabawy i nie odzierać sabatu z tajemniczości, którą zapewniało to, że tożsamości wszystkich były ukryte.
Elise do tej pory nie znała więc tożsamości wielu osób, z którymi podczas sabatu rozmawiała. Nie licząc innych Nottów oraz tych czarodziejów, którzy byli jej na tyle znajomi, że mogła ich rozpoznać po głosie. Większość była anonimowa, i wielu nie chciało się przyznać do tego, kim jest ani nawet z jakiego jest rodu.
- Nie miałam okazji porozmawiać z bystroduchem. Obawiam się, że jeśli sam kiedyś się nie zdradzi ani nie poznasz go po głosie, to jeszcze długo się nie dowiesz... – westchnęła i pokręciła lekko głową. – Ale muszę ci pogratulować dobrego radzenia sobie w kalamburach. Choć najlepiej sobie radził mężczyzna w stroju reema. Próbowałam deptać wam po piętach, ale co chciałam się odezwać, ktoś mnie uprzedzał.
Nie popisała się najlepiej, nie była najlepsza, ale i tak odzywała się na tyle dużo, że zwrócono na nią uwagę i na brak zainteresowania swoją osobą nie mogła narzekać. Niemniej jednak Una i mężczyzna w stroju reema popisali się szybkim refleksem i dużą wiedzą.
Miała wrażenie, że Una trochę się z nią drażni i nie chce zdradzać wprost, ale Elise wiedziała swoje. Była niemal pewna, że za tamtą maską i przebraniem kryła się Una, a jej przypuszczenia tylko się potwierdziły, gdy lady Bulstrode zapytała o bystroducha. Przypomniała sobie wtedy, że podczas wróżenia jakaś starsza dama przy nich wspominała o zaręczynach z kimś mającym takie przebranie, ale nie mogła wiedzieć, że owa kobieta mówiła właśnie o Unie, więc nie przykładała do tej wspominki wielkiej wagi, jedynie przypomniała sobie, że to wtedy ostatni raz padła wzmianka o osobie przebranej za to stworzenie. A wcześniej na parkiecie rzeczywiście był ktoś, kogo strój odgadnięto jako bystroducha, choć nie była to Elise. Jej wiedza o magicznych stworzeniach trochę zardzewiała, bo nie interesowała się nimi tak jak kiedyś, a odkąd Percival zdradził, unikała zagłębiania się mocniej w dziedzinę tak kojarzącą się z nim. Nawet smoki nie jawiły jej się już tak intrygująco i fascynująco jak kiedyś. Zdrajca zatruł swoim uczynkiem wiele aspektów jej życia. Nie chciała też, by ktoś pomyślał, że nadal interesowała się tym, czym on.
- Niestety nie mam pojęcia, a sama jestem bardzo ciekawa – odpowiedziała. Była ciekawa wszystkich strojów, zwłaszcza tych osób, z którymi rozmawiała, a które nie zdradziły się z tym, kim są. – Tylko moja ciotka zna wszystkie przebrania. Nie zdradzała ich nawet członkom rodziny, by nie psuć zabawy i nie odzierać sabatu z tajemniczości, którą zapewniało to, że tożsamości wszystkich były ukryte.
Elise do tej pory nie znała więc tożsamości wielu osób, z którymi podczas sabatu rozmawiała. Nie licząc innych Nottów oraz tych czarodziejów, którzy byli jej na tyle znajomi, że mogła ich rozpoznać po głosie. Większość była anonimowa, i wielu nie chciało się przyznać do tego, kim jest ani nawet z jakiego jest rodu.
- Nie miałam okazji porozmawiać z bystroduchem. Obawiam się, że jeśli sam kiedyś się nie zdradzi ani nie poznasz go po głosie, to jeszcze długo się nie dowiesz... – westchnęła i pokręciła lekko głową. – Ale muszę ci pogratulować dobrego radzenia sobie w kalamburach. Choć najlepiej sobie radził mężczyzna w stroju reema. Próbowałam deptać wam po piętach, ale co chciałam się odezwać, ktoś mnie uprzedzał.
Nie popisała się najlepiej, nie była najlepsza, ale i tak odzywała się na tyle dużo, że zwrócono na nią uwagę i na brak zainteresowania swoją osobą nie mogła narzekać. Niemniej jednak Una i mężczyzna w stroju reema popisali się szybkim refleksem i dużą wiedzą.
Pokiwała głową na odpowiedź Elise. No cóż, najwyraźniej nie wiedziała, kim był bystroduch albo po prostu nie chciała powiedzieć. W tej chwili było to jednak mało istotne, bo Una i tak raczej wierzyła w to, że nie jej był on przeznaczony… A nawet jeśli to co? Miała już w głowie plan, jak zamienić kogoś o niepochlebnej opinii na kogoś, kto przynajmniej jest życzliwy. Wpadła na ten pomysł dosłownie po pytaniu o bystroduchu – zadziwiające jak bardzo może zmienić się los w przeciągu minuty.
Co prawda było to jej ostatnią deską ratunku przed odejściem z rodu, ale zamierzała się tego trzymać najmocniej, jak mogła. Domyślała się, że raczej mężczyzna, którego spotkała w labiryncie, miał w sobie więcej dobroci niż ciągot do manipulacji, czemu więc miałaby na tym nie skorzystać? Jeżeli nie urodzi zdrowego dziecka, ród i tak ją pewnie wydziedziczy. Co więc miała do stracenia?
– Rozumiem, a co powiesz o szlachcicu z motywem chimery? – zapytała Una z niezmąconym spokojem, choć w środku aż drżała z niepewności. Jeżeli był to arystokrata z wrogiego rodu, jej starania z pewnością mogłyby spełznąć na niczym. – Masz może pomysł, kto to mógł być?
Poczuła się wyjątkowo dziwnie, będąc chwaloną za porażkę. Przecież nie wygrała. Otrzymała poniżające drugie miejsce, ginąc wśród braw skierowanych do zwycięzcy. Przegrała może kilkoma odpowiedziami, być może gdyby wcześniej dołączyła aktywnie do zabawy, miałaby jakąś szansę na dokonanie czegoś znaczniejszego. Sytuacja była jednak, jaka była i w końcu Una się z nią pogodziła. Będzie jeszcze wiele innych sabatów, może niekoniecznie z sabatami, ale na pewno z jakąś okazją, by zabłysnąć.
– Dziękuję, choć – jak sama zauważyłaś – nie pokazałam się od najlepszej strony. Nie spodziewałam się, że konkurencja tak szybko dobiegnie końca... – … zresztą, sama w pewnym momencie się poddałam. Nie powiedziała tego jednak na głos, bo co by to zmieniło? Bardziej spostrzegawczy zresztą i tak widzieli tamtego wieczoru rezygnację w jej oczach, gdy na jakiś czas zwolniła tempo. Dała za wygraną, nie chcąc się rozczarować i było to okrutną prawdą. Nie umiała przegrywać, nawet po tylu latach ciężko to znosiła. – Ty również byłaś bardzo dobra. Jak na tak młodą osobę musiałaś zwrócić na siebie wiele oczu tamtej nocy. – dopowiedziała mimo wszystko ciepło. Gratulacje należały się znacznie bardziej lady Nott niż Bulstrode, bo lady Nott nie skapitulowała, tylko dzielnie walczyła, aż do ostatniego ciosu.
Co prawda było to jej ostatnią deską ratunku przed odejściem z rodu, ale zamierzała się tego trzymać najmocniej, jak mogła. Domyślała się, że raczej mężczyzna, którego spotkała w labiryncie, miał w sobie więcej dobroci niż ciągot do manipulacji, czemu więc miałaby na tym nie skorzystać? Jeżeli nie urodzi zdrowego dziecka, ród i tak ją pewnie wydziedziczy. Co więc miała do stracenia?
– Rozumiem, a co powiesz o szlachcicu z motywem chimery? – zapytała Una z niezmąconym spokojem, choć w środku aż drżała z niepewności. Jeżeli był to arystokrata z wrogiego rodu, jej starania z pewnością mogłyby spełznąć na niczym. – Masz może pomysł, kto to mógł być?
Poczuła się wyjątkowo dziwnie, będąc chwaloną za porażkę. Przecież nie wygrała. Otrzymała poniżające drugie miejsce, ginąc wśród braw skierowanych do zwycięzcy. Przegrała może kilkoma odpowiedziami, być może gdyby wcześniej dołączyła aktywnie do zabawy, miałaby jakąś szansę na dokonanie czegoś znaczniejszego. Sytuacja była jednak, jaka była i w końcu Una się z nią pogodziła. Będzie jeszcze wiele innych sabatów, może niekoniecznie z sabatami, ale na pewno z jakąś okazją, by zabłysnąć.
– Dziękuję, choć – jak sama zauważyłaś – nie pokazałam się od najlepszej strony. Nie spodziewałam się, że konkurencja tak szybko dobiegnie końca... – … zresztą, sama w pewnym momencie się poddałam. Nie powiedziała tego jednak na głos, bo co by to zmieniło? Bardziej spostrzegawczy zresztą i tak widzieli tamtego wieczoru rezygnację w jej oczach, gdy na jakiś czas zwolniła tempo. Dała za wygraną, nie chcąc się rozczarować i było to okrutną prawdą. Nie umiała przegrywać, nawet po tylu latach ciężko to znosiła. – Ty również byłaś bardzo dobra. Jak na tak młodą osobę musiałaś zwrócić na siebie wiele oczu tamtej nocy. – dopowiedziała mimo wszystko ciepło. Gratulacje należały się znacznie bardziej lady Nott niż Bulstrode, bo lady Nott nie skapitulowała, tylko dzielnie walczyła, aż do ostatniego ciosu.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Niestety nie wiedziała. Ale pewnie nawet gdyby wiedziała nie mogłaby tego rozpowiadać na prawo i lewo mimo swojego zamiłowania do ploteczek. Po słowach Uny sama zaciekawiła się tym, kim był bystroduch, ale akurat z nim nie przyszło jej tańczyć.
- Niestety, tożsamości mężczyzny z motywem chimery również nie znam – przyznała. – Nie tańczyłam z nim, a przynajmniej nie pamiętam. Zatańczyłam tamtego wieczora tyle tańców, że niektóre przebrania już mi się mieszają. – Elise nie narzekała na brak chętnych do tańca. Na pewno nie po tym, jak dała się zauważyć podczas kalamburów, choć ubolewała nad tym, że nie widziała twarzy tych mężczyzn. Co, jeśli tańczyła z jakimś brzydalem i nawet o tym nie wiedziała? Wolała jednak myśleć, że pod maskami jej tanecznych partnerów kryły się same przystojne twarze. – To był mój pierwszy sylwestrowy sabat, jako debiutantka niestety jeszcze nie poznałam wszystkich lordów – dodała z żalem. Znała rzecz jasna przyjaciół swego rodu, a także młodzieńców uczących się w Hogwarcie w tym samym czasie co ona, ale tych starszych o więcej niż parę lat bądź uczących się w innych szkołach dopiero poznawała. Wciąż tworzyła swoją siatkę salonowych powiązań, marząc o tym, by dorównać starszym Nottom. Może gdy będzie w wieku ciotki Adelaide będzie mogła poszczycić się porównywalną z nią wiedzą o każdym i będzie równie jak ona szanowana? Teraz była wciąż na początku swojej drogi. – Wśród ogrodów mej ciotki spotkałam za to mężczyznę w stroju testrala. Był bardzo tajemniczy i starannie się pilnował, by absolutnie nie zdradzić się z tym, kim jest i do jakiego rodu przynależy. – Mężczyzna ten wzbudził w Elise zaintrygowanie i ciekawość. Jawił jej się jako zagadka, którą chciała kiedyś rozwiązać. Może jeszcze dane jej będzie spotkać go na salonach, ale oby nastąpiło to zanim całkowicie zapomni jego głos. – Wygląda na to, że obie możemy się jedynie zastanawiać, kim byli mężczyźni napotkani przez nas na drodze tamtego dnia.
Może kiedyś się dowiedzą. A może nie.
- Ja też nie. Mężczyzna w stroju reema tamtego wieczoru okazał się lepszy, ale następnym razem popiszę się bardziej i to mnie będą bić najwięcej braw – zapewniła. Nie wiadomo kiedy ciotka zorganizuje kolejny bal maskowy połączony z kalamburami, ale możliwe że jeszcze kiedyś będzie mieć okazję wziąć udział w takiej zabawie. I następnym razem zamierzała sięgnąć po więcej niż tylko trzecie miejsce. Niezłe, ale nie do końca satysfakcjonujące dla tej, która lubiła być najlepsza. Przynajmniej na salonach, bo wyniki w nauce nigdy jej specjalnie nie obchodziły. – Jestem tylko rok młodsza od ciebie, droga lady Bulstrode, więc nie do przesady z tą „tak młodą” – zaśmiała się cicho. Una skończyła Hogwart ledwie rok wcześniej od niej, nie dzieliło ich więc wiele ani w wieku, ani w doświadczeniach. Nadal była młoda i atrakcyjna, i wciąż z szansami na dobre zamążpójście. Minie jeszcze parę lat nim przylgnie do niej etykietka starej panny. Za skandaliczny uchodził dopiero wiek dwudziestu pięciu i więcej lat, choć już trochę wcześniej zaczynały się pierwsze plotki. Dlatego Elise chciała wyjść za mąż nie później niż w wieku dwudziestu dwóch lat, bo dwadzieścia trzy już brzmiały tak bardzo... staro. Ale czas pokaże, bo to nie będzie jej decyzja, a ojca i nestora. To od nich zależy, komu postanowią oddać jej rękę i była przekonana, że jej przyszły mariaż będzie mieć silny wydźwięk polityczny. Należało w końcu zmazać hańbę, jaką przyniósł rodowi pewien zdrajca.
- Niestety, tożsamości mężczyzny z motywem chimery również nie znam – przyznała. – Nie tańczyłam z nim, a przynajmniej nie pamiętam. Zatańczyłam tamtego wieczora tyle tańców, że niektóre przebrania już mi się mieszają. – Elise nie narzekała na brak chętnych do tańca. Na pewno nie po tym, jak dała się zauważyć podczas kalamburów, choć ubolewała nad tym, że nie widziała twarzy tych mężczyzn. Co, jeśli tańczyła z jakimś brzydalem i nawet o tym nie wiedziała? Wolała jednak myśleć, że pod maskami jej tanecznych partnerów kryły się same przystojne twarze. – To był mój pierwszy sylwestrowy sabat, jako debiutantka niestety jeszcze nie poznałam wszystkich lordów – dodała z żalem. Znała rzecz jasna przyjaciół swego rodu, a także młodzieńców uczących się w Hogwarcie w tym samym czasie co ona, ale tych starszych o więcej niż parę lat bądź uczących się w innych szkołach dopiero poznawała. Wciąż tworzyła swoją siatkę salonowych powiązań, marząc o tym, by dorównać starszym Nottom. Może gdy będzie w wieku ciotki Adelaide będzie mogła poszczycić się porównywalną z nią wiedzą o każdym i będzie równie jak ona szanowana? Teraz była wciąż na początku swojej drogi. – Wśród ogrodów mej ciotki spotkałam za to mężczyznę w stroju testrala. Był bardzo tajemniczy i starannie się pilnował, by absolutnie nie zdradzić się z tym, kim jest i do jakiego rodu przynależy. – Mężczyzna ten wzbudził w Elise zaintrygowanie i ciekawość. Jawił jej się jako zagadka, którą chciała kiedyś rozwiązać. Może jeszcze dane jej będzie spotkać go na salonach, ale oby nastąpiło to zanim całkowicie zapomni jego głos. – Wygląda na to, że obie możemy się jedynie zastanawiać, kim byli mężczyźni napotkani przez nas na drodze tamtego dnia.
Może kiedyś się dowiedzą. A może nie.
- Ja też nie. Mężczyzna w stroju reema tamtego wieczoru okazał się lepszy, ale następnym razem popiszę się bardziej i to mnie będą bić najwięcej braw – zapewniła. Nie wiadomo kiedy ciotka zorganizuje kolejny bal maskowy połączony z kalamburami, ale możliwe że jeszcze kiedyś będzie mieć okazję wziąć udział w takiej zabawie. I następnym razem zamierzała sięgnąć po więcej niż tylko trzecie miejsce. Niezłe, ale nie do końca satysfakcjonujące dla tej, która lubiła być najlepsza. Przynajmniej na salonach, bo wyniki w nauce nigdy jej specjalnie nie obchodziły. – Jestem tylko rok młodsza od ciebie, droga lady Bulstrode, więc nie do przesady z tą „tak młodą” – zaśmiała się cicho. Una skończyła Hogwart ledwie rok wcześniej od niej, nie dzieliło ich więc wiele ani w wieku, ani w doświadczeniach. Nadal była młoda i atrakcyjna, i wciąż z szansami na dobre zamążpójście. Minie jeszcze parę lat nim przylgnie do niej etykietka starej panny. Za skandaliczny uchodził dopiero wiek dwudziestu pięciu i więcej lat, choć już trochę wcześniej zaczynały się pierwsze plotki. Dlatego Elise chciała wyjść za mąż nie później niż w wieku dwudziestu dwóch lat, bo dwadzieścia trzy już brzmiały tak bardzo... staro. Ale czas pokaże, bo to nie będzie jej decyzja, a ojca i nestora. To od nich zależy, komu postanowią oddać jej rękę i była przekonana, że jej przyszły mariaż będzie mieć silny wydźwięk polityczny. Należało w końcu zmazać hańbę, jaką przyniósł rodowi pewien zdrajca.
Hm, to mogło być trudniejsze niż sądziła. Ale nieistotne, musiała się teraz skupić na tożsamości mężczyzny w stroju chimery. Miała nawet pomysł, od czego zacząć.
– Sama tożsamości testrala również nie znam. – odpowiedziała szczerze. Najwyraźniej nie za bardzo mogły sobie pomóc w identyfikowaniu uczestników balu, a przynajmniej na razie. – Zdaje się, że z nim tańczyłam i to na rozpoczęciu balu, ale to raczej kwestia przypadku. Nawet nieszczególnie z nim rozmawiałam.
Lord w stroju testrala miał po prostu to nieszczęście, że suknia Uny się o niego zaczepiła. Dziewczyna więc nie miała wyjścia jak tylko o tym mu powiedzieć. Nie chciała przecież, żeby sukienka się porwała. Może i była nad wyraz wystawna i problematyczna odrobinę w poruszaniu, ale szkoda by jej było kreacji, zwłaszcza w czasie trwającego balu. Co prawda może Bulstrode wyglądałaby przez chwilę jak obszarpaniec… Ale na pewno dałoby się jakieś drobne naderwania materiału załatwić czarami czy czymś w ten deseń. Każda szlachetna rodzina miała pod sobą służbę, a poza tym dwudziestolatka nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że jej ród prócz jednego stroju ma także coś w zanadrzu, jak to na sprytnych krewnych przystało.
Bulstrode spojrzała na Nott przelotnie, nie dając na razie po sobie poznać, że coś wie na temat swojego wybranka. „Zastanawiać” to złe słowo. Una po jednej wzmiance tego wieczoru wiedziała, że miała do czynienia z uzdrowicielem. Prawdopodobnie bez żony, bo nie widziała go z kimkolwiek. Do tego często się wokół niej kręcił… Możliwe że poszukiwał partnerki. I to nie tylko na bal, ale na całe życie. Czy mogła jej się trafić lepsza okazja do znalezienia potencjalnego narzeczonego?
To prawda że mężczyzna w stroju reema był dobry. Cały czas starała się go gonić, więc pewnie zdołał odczuć, że nawet depcze mu po piętach, ale potem jakoś odpuściła… Być może to przez to odniosła porażkę. A może to przez to, że tak późno włączyła się do zabawy? Jakoś wcześniej nie miała ochoty, odejście Isabelli było dla niej zbyt świeże.
– Z pewnością – odparła z uśmiechem, wysuwając się powoli naprzód. Dotknęła gałęzi iskrzącej się od śniegu. Była zupełnie jak puchate futro spotkanego w labiryncie królika, więc Unie na samo wspomnienie policzki objęły rumieńce. – Ale pamiętaj, że najpierw musisz pokonać mnie. – odwróciła się do połowy, unosząc prawy kącik ust buńczucznie. Nie miała nic przeciwko. Jeżeli jeszcze raz przyjdzie im się ze sobą zmierzyć, będzie bardziej niż kontenta z rewanżu. Rywalizacja to zawsze szansa na wygraną albo przegraną – w zależności, jak kto ją widzi.
Zamyśliła się na moment. Powiedzieć Elise czy nie powiedzieć o wskazówce, którą otrzymała podczas przechadzki w świetle księżyca? Dzięki temu mogłaby Unie pomóc… Pytanie tylko, czy zdoła. Była z Nottów, ale jednak była prawdopodobnie najmłodsza. Nie musiała o wszystkim wiedzieć.
– Lady Elise – Postanowiła jednak zaryzykować. – Wiem, że to niecodzienne pytanie, ale czy znasz może jakichś nieżonatych uzdrowicieli?
Nie orientowała się w tych sprawach tak mocno jak rody salonowe. Liczyła na to, że może Elise kojarzy kogoś, kto prawdopodobnie szuka rozpaczliwie małżonki. Do tego jest miły, troskliwy, skromny i nad wyraz łagodny… Nieważne.
– Sama tożsamości testrala również nie znam. – odpowiedziała szczerze. Najwyraźniej nie za bardzo mogły sobie pomóc w identyfikowaniu uczestników balu, a przynajmniej na razie. – Zdaje się, że z nim tańczyłam i to na rozpoczęciu balu, ale to raczej kwestia przypadku. Nawet nieszczególnie z nim rozmawiałam.
Lord w stroju testrala miał po prostu to nieszczęście, że suknia Uny się o niego zaczepiła. Dziewczyna więc nie miała wyjścia jak tylko o tym mu powiedzieć. Nie chciała przecież, żeby sukienka się porwała. Może i była nad wyraz wystawna i problematyczna odrobinę w poruszaniu, ale szkoda by jej było kreacji, zwłaszcza w czasie trwającego balu. Co prawda może Bulstrode wyglądałaby przez chwilę jak obszarpaniec… Ale na pewno dałoby się jakieś drobne naderwania materiału załatwić czarami czy czymś w ten deseń. Każda szlachetna rodzina miała pod sobą służbę, a poza tym dwudziestolatka nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że jej ród prócz jednego stroju ma także coś w zanadrzu, jak to na sprytnych krewnych przystało.
Bulstrode spojrzała na Nott przelotnie, nie dając na razie po sobie poznać, że coś wie na temat swojego wybranka. „Zastanawiać” to złe słowo. Una po jednej wzmiance tego wieczoru wiedziała, że miała do czynienia z uzdrowicielem. Prawdopodobnie bez żony, bo nie widziała go z kimkolwiek. Do tego często się wokół niej kręcił… Możliwe że poszukiwał partnerki. I to nie tylko na bal, ale na całe życie. Czy mogła jej się trafić lepsza okazja do znalezienia potencjalnego narzeczonego?
To prawda że mężczyzna w stroju reema był dobry. Cały czas starała się go gonić, więc pewnie zdołał odczuć, że nawet depcze mu po piętach, ale potem jakoś odpuściła… Być może to przez to odniosła porażkę. A może to przez to, że tak późno włączyła się do zabawy? Jakoś wcześniej nie miała ochoty, odejście Isabelli było dla niej zbyt świeże.
– Z pewnością – odparła z uśmiechem, wysuwając się powoli naprzód. Dotknęła gałęzi iskrzącej się od śniegu. Była zupełnie jak puchate futro spotkanego w labiryncie królika, więc Unie na samo wspomnienie policzki objęły rumieńce. – Ale pamiętaj, że najpierw musisz pokonać mnie. – odwróciła się do połowy, unosząc prawy kącik ust buńczucznie. Nie miała nic przeciwko. Jeżeli jeszcze raz przyjdzie im się ze sobą zmierzyć, będzie bardziej niż kontenta z rewanżu. Rywalizacja to zawsze szansa na wygraną albo przegraną – w zależności, jak kto ją widzi.
Zamyśliła się na moment. Powiedzieć Elise czy nie powiedzieć o wskazówce, którą otrzymała podczas przechadzki w świetle księżyca? Dzięki temu mogłaby Unie pomóc… Pytanie tylko, czy zdoła. Była z Nottów, ale jednak była prawdopodobnie najmłodsza. Nie musiała o wszystkim wiedzieć.
– Lady Elise – Postanowiła jednak zaryzykować. – Wiem, że to niecodzienne pytanie, ale czy znasz może jakichś nieżonatych uzdrowicieli?
Nie orientowała się w tych sprawach tak mocno jak rody salonowe. Liczyła na to, że może Elise kojarzy kogoś, kto prawdopodobnie szuka rozpaczliwie małżonki. Do tego jest miły, troskliwy, skromny i nad wyraz łagodny… Nieważne.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Rozmowa z Uną na powrót podsyciła w niej tę ciekawość przebraniami czarodziejów z sabatu. Obudziła w niej tak typową dla niej wścibskość i sprawiła, że Elise czuła się bardziej sobą, bo po paru raczej smętnych tygodniach znów coś przebudziło w niej tą typową Elise, którą ciekawiło wszystko co działo się na salonach, i która marzyła o tym, by w przyszłości dorównać ciotce Adelaide.
- Był bardzo tajemniczy. Najwyraźniej nie tylko przy mnie... – zastanowiła się. O tak, bardzo ją zastanawiało kim był mężczyzna w stroju testrala, i czy w ogóle był z rodu, z którym wypada się zadawać. I czy był przystojny. Najwyraźniej był wprawiony w salonowych gierkach, skoro nie dał odkryć swojej tożsamości ani jej, ani Unie. A przecież jej towarzyszka też wydawała się bardzo dociekliwa. No cóż, pewnie jeszcze długo będą się zastanawiać z kim tamtego dnia los przecinał ich ścieżki.
Obiecywała sobie, że jeśli jeszcze kiedyś jej ciotka zorganizuje podobną zabawę, zaprezentuje się na niej z lepszej strony i nie da się nikomu wyprzedzić.
- Z przyjemnością stanę z tobą do rywalizacji, lady Bulstrode – rzekła jednak. Bo w końcu co to za frajda nie mieć z kim konkurować, być jedyną, która walczy o zauważenie? Elise lubiła błyszczeć i być najlepsza, ale wiedziała, że najlepiej błyszczy się, kiedy posiada się tło. Dlatego w Hogwarcie łaskawie pozwalała innym dziewczętom stać w swoim cieniu, by na ich tle lśnić jeszcze jaśniej i wykorzystywać je do swoich celów. Niewiele było osób, które naprawdę uważała za przyjaciół.
Ale nie wiadomo, kiedy będzie okazja, by mogły rywalizować. Ciotka Adelaide za każdym razem wymyślała inny motyw sabatu i trudno przewidzieć, kiedy znowu będzie to bal maskowy połączony z kalamburami. Jako debiutantka nie miała za sobą wielu sabatów, a sylwestrowy ledwie jeden.
- Uzdrowicieli? – zdziwiła się, gdy Una zadała kolejne pytanie. Aż odwróciła wzrok od zaśnieżonego żywopłotu, w który przelotnie się wpatrywała podczas spaceru, i znów skupiła spojrzenie na dawnej szkolnej znajomej. – Dlaczego akurat uzdrowicieli? Doskwierają ci problemy zdrowotne, lady? – spytała, siłą rzeczy zakładając, że skoro ktoś pyta o uzdrowiciela, to ma jakiś problem związany ze zdrowiem, a te nie były rzadkie u wysoko urodzonych. Wiele jej krewnych i znajomych cierpiało przecież na choroby genetyczne, jej siostra i parę kuzynek nawet na takowe umarły. Ona sama cierpiała na świniowstręt, choć jako że unikała spożywania świńskiego mięsa, choroba na co dzień nie doskwierała jej i nie musiała być stałym gościem Munga. Całe szczęście, bo na widok tamtejszych odrapanych, obskurnych ścian i koślawych łóżek, pewnie pełnych zarazków zostawionych przez szlamy, robiło jej się niedobrze. – I czemu nieżonatych? – dopytywała. Ale może Una cierpiała na chorobę genetyczną i marzył jej się narzeczony-uzdrowiciel, który będzie o nią dbał? – Nie znam zbyt wielu lordów uzdrowicieli, zwłaszcza młodych i nieżonatych, ale przychodzi mi na myśl jeden, poznany podczas Festiwalu Lata, kiedy to wyłowił z wody mój wianek. To lord Zachary Shafiq, tajemniczy i bardzo egzotyczny jegomość – wyjaśniła. To nazwisko jakoś tak przypomniało jej się, i zdawało się, że mężczyzna, nawiasem mówiąc dość przystojny, wspominał o tym, że pracuje w Mungu. Nie był to jednak zawód którym szlachetnie urodzeni trudnili się często i chętnie, w końcu często wymagał nurzania rąk w nieczystej, a czasem nawet mugolskiej krwi. Brrr! W przypadku dam wydawałoby jej się to wyjątkowo niegodne zajęcie, ale mężczyznom wolno było więcej. Ona sama nigdy nie chciałaby codziennie przebywać w ohydnym budynku Munga ani stykać się z brudnymi szlamami. Wolała swoje dworskie komnaty i elegancki fortepian, choć i na nim nie wypadało jej grywać publicznie, więc zachowywała swój talent dla rodziny.
- Był bardzo tajemniczy. Najwyraźniej nie tylko przy mnie... – zastanowiła się. O tak, bardzo ją zastanawiało kim był mężczyzna w stroju testrala, i czy w ogóle był z rodu, z którym wypada się zadawać. I czy był przystojny. Najwyraźniej był wprawiony w salonowych gierkach, skoro nie dał odkryć swojej tożsamości ani jej, ani Unie. A przecież jej towarzyszka też wydawała się bardzo dociekliwa. No cóż, pewnie jeszcze długo będą się zastanawiać z kim tamtego dnia los przecinał ich ścieżki.
Obiecywała sobie, że jeśli jeszcze kiedyś jej ciotka zorganizuje podobną zabawę, zaprezentuje się na niej z lepszej strony i nie da się nikomu wyprzedzić.
- Z przyjemnością stanę z tobą do rywalizacji, lady Bulstrode – rzekła jednak. Bo w końcu co to za frajda nie mieć z kim konkurować, być jedyną, która walczy o zauważenie? Elise lubiła błyszczeć i być najlepsza, ale wiedziała, że najlepiej błyszczy się, kiedy posiada się tło. Dlatego w Hogwarcie łaskawie pozwalała innym dziewczętom stać w swoim cieniu, by na ich tle lśnić jeszcze jaśniej i wykorzystywać je do swoich celów. Niewiele było osób, które naprawdę uważała za przyjaciół.
Ale nie wiadomo, kiedy będzie okazja, by mogły rywalizować. Ciotka Adelaide za każdym razem wymyślała inny motyw sabatu i trudno przewidzieć, kiedy znowu będzie to bal maskowy połączony z kalamburami. Jako debiutantka nie miała za sobą wielu sabatów, a sylwestrowy ledwie jeden.
- Uzdrowicieli? – zdziwiła się, gdy Una zadała kolejne pytanie. Aż odwróciła wzrok od zaśnieżonego żywopłotu, w który przelotnie się wpatrywała podczas spaceru, i znów skupiła spojrzenie na dawnej szkolnej znajomej. – Dlaczego akurat uzdrowicieli? Doskwierają ci problemy zdrowotne, lady? – spytała, siłą rzeczy zakładając, że skoro ktoś pyta o uzdrowiciela, to ma jakiś problem związany ze zdrowiem, a te nie były rzadkie u wysoko urodzonych. Wiele jej krewnych i znajomych cierpiało przecież na choroby genetyczne, jej siostra i parę kuzynek nawet na takowe umarły. Ona sama cierpiała na świniowstręt, choć jako że unikała spożywania świńskiego mięsa, choroba na co dzień nie doskwierała jej i nie musiała być stałym gościem Munga. Całe szczęście, bo na widok tamtejszych odrapanych, obskurnych ścian i koślawych łóżek, pewnie pełnych zarazków zostawionych przez szlamy, robiło jej się niedobrze. – I czemu nieżonatych? – dopytywała. Ale może Una cierpiała na chorobę genetyczną i marzył jej się narzeczony-uzdrowiciel, który będzie o nią dbał? – Nie znam zbyt wielu lordów uzdrowicieli, zwłaszcza młodych i nieżonatych, ale przychodzi mi na myśl jeden, poznany podczas Festiwalu Lata, kiedy to wyłowił z wody mój wianek. To lord Zachary Shafiq, tajemniczy i bardzo egzotyczny jegomość – wyjaśniła. To nazwisko jakoś tak przypomniało jej się, i zdawało się, że mężczyzna, nawiasem mówiąc dość przystojny, wspominał o tym, że pracuje w Mungu. Nie był to jednak zawód którym szlachetnie urodzeni trudnili się często i chętnie, w końcu często wymagał nurzania rąk w nieczystej, a czasem nawet mugolskiej krwi. Brrr! W przypadku dam wydawałoby jej się to wyjątkowo niegodne zajęcie, ale mężczyznom wolno było więcej. Ona sama nigdy nie chciałaby codziennie przebywać w ohydnym budynku Munga ani stykać się z brudnymi szlamami. Wolała swoje dworskie komnaty i elegancki fortepian, choć i na nim nie wypadało jej grywać publicznie, więc zachowywała swój talent dla rodziny.
Una – w przeciwieństwie do swoich zmarłych sióstr i braci – nie cierpiała na żadną chorobę genetyczną. Było to więc rzadkie zjawisko, w końcu arystokratyczne rodziny przekazywały sobie wadliwe geny z pokolenia na pokolenie. Ona jednak była wyjątkowa. Nie chodziło zatem o znalezienie uzdrowiciela.
A przynajmniej – nie ogólnego. Chodziło o tego konkretnego; mężczyznę, który zaczepił ją po raz pierwszy w sali balowej. Później zaś spotkali się ponownie – tym razem w labiryncie, gdzie udali się na wspólny spacer. Mógł być świetnym potencjalnym małżonkiem… pytanie tylko, czy nie miał żony i czy dzięki polityce rodów lady Bulstrode i lord X mogli się pobrać.
– A, nie chodzi o moje zdrowie, miewam się dobrze. – odpowiedziała lekko. Nigdy nie dokuczały jej większe problemy dnia powszedniego niż to, co zjeść na kolację. – Chodzi bardziej…
Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Czyli że… To był Shafiq? Nie mogła powstrzymać zawodu malującego się na twarzy.
Niech to. Shafiqowie raczej nie wiązali się z nikim poza ich egzotyczną sferą, więc materiałem na narzeczonego byłby kiepskim… A może to nie o niego chodziło?
Rozejrzała się mimowolnie. Ściany miały uszy, ale to był ogród jej rodu. Nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś podsłuchiwał.
Zastanowiła się przez chwilę, czy powinna powiedzieć Elise całą prawdę. Ale cóż… Chyba nie miała wyboru prawda? Isabella przepadła, a Bulstrodowie z Nottami mieli niezgorsze relacje. Taki sekret mógłby w dodatku zawiązać sojusz pomiędzy oddalonymi od siebie dziewczynami.
Gestem dłoni przywołała Elise, aby ta się przybliżyła. Jeżeli chciała poznać odpowiedź na to pytanie, musiała zadowolić się szeptem.
– Tak naprawdę to mężczyzna w masce chimery otwarcie powiedział mi, że jest uzdrowicielem. Przez część wieczoru często koło mnie bywał, więc… Myślę, że może szukać kandydatki na żonę. A ja sądzę, że to całkiem dobry materiał na męża. Musi tylko mnie znaleźć i poprosić nestora o moją rękę. Czy zatem jesteś pewna, że tylko jeden uzdrowiciel przychodzi ci do głowy? – odrzekła przyciszonym tonem, po czym się wyprostowała i odsunęła. – Stąd bardzo potrzebuję twojej pomocy. Pochodzisz z rodu Nott, lady Elise, nikt prócz twojej rodziny nie wie tak wiele o naszej szlachcie. Jesteście naszymi sokołami.
Postawiła wszystko na jedną kartę, ale jakie miała wyjście? Elise na pewno nie przeoczy żadnej plotki, mogłaby być uszami Uny, jeżeli by się zgodziła. Bulstrodowie i Nottowie. Dziwna przyjaźń, ale przyjaźń.
– Mogę ci zaufać? Obiecuję się, że jako pierwsza doczekasz się wiadomości, jakie w tej sprawie otrzymam. - dodała rzeczowo. W razie czego młodsza mogła nawet zaproponować inny układ (w granicach rozsądku, oczywiście), Una nie miałaby z tym problemu.
A przynajmniej – nie ogólnego. Chodziło o tego konkretnego; mężczyznę, który zaczepił ją po raz pierwszy w sali balowej. Później zaś spotkali się ponownie – tym razem w labiryncie, gdzie udali się na wspólny spacer. Mógł być świetnym potencjalnym małżonkiem… pytanie tylko, czy nie miał żony i czy dzięki polityce rodów lady Bulstrode i lord X mogli się pobrać.
– A, nie chodzi o moje zdrowie, miewam się dobrze. – odpowiedziała lekko. Nigdy nie dokuczały jej większe problemy dnia powszedniego niż to, co zjeść na kolację. – Chodzi bardziej…
Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Czyli że… To był Shafiq? Nie mogła powstrzymać zawodu malującego się na twarzy.
Niech to. Shafiqowie raczej nie wiązali się z nikim poza ich egzotyczną sferą, więc materiałem na narzeczonego byłby kiepskim… A może to nie o niego chodziło?
Rozejrzała się mimowolnie. Ściany miały uszy, ale to był ogród jej rodu. Nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś podsłuchiwał.
Zastanowiła się przez chwilę, czy powinna powiedzieć Elise całą prawdę. Ale cóż… Chyba nie miała wyboru prawda? Isabella przepadła, a Bulstrodowie z Nottami mieli niezgorsze relacje. Taki sekret mógłby w dodatku zawiązać sojusz pomiędzy oddalonymi od siebie dziewczynami.
Gestem dłoni przywołała Elise, aby ta się przybliżyła. Jeżeli chciała poznać odpowiedź na to pytanie, musiała zadowolić się szeptem.
– Tak naprawdę to mężczyzna w masce chimery otwarcie powiedział mi, że jest uzdrowicielem. Przez część wieczoru często koło mnie bywał, więc… Myślę, że może szukać kandydatki na żonę. A ja sądzę, że to całkiem dobry materiał na męża. Musi tylko mnie znaleźć i poprosić nestora o moją rękę. Czy zatem jesteś pewna, że tylko jeden uzdrowiciel przychodzi ci do głowy? – odrzekła przyciszonym tonem, po czym się wyprostowała i odsunęła. – Stąd bardzo potrzebuję twojej pomocy. Pochodzisz z rodu Nott, lady Elise, nikt prócz twojej rodziny nie wie tak wiele o naszej szlachcie. Jesteście naszymi sokołami.
Postawiła wszystko na jedną kartę, ale jakie miała wyjście? Elise na pewno nie przeoczy żadnej plotki, mogłaby być uszami Uny, jeżeli by się zgodziła. Bulstrodowie i Nottowie. Dziwna przyjaźń, ale przyjaźń.
– Mogę ci zaufać? Obiecuję się, że jako pierwsza doczekasz się wiadomości, jakie w tej sprawie otrzymam. - dodała rzeczowo. W razie czego młodsza mogła nawet zaproponować inny układ (w granicach rozsądku, oczywiście), Una nie miałaby z tym problemu.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Nie wiedziała, że to mężczyzna spotkany przez Unę był uzdrowicielem, więc założyła po prostu, że lady Bulstrode skrycie marzyła o narzeczonym trudniącym się tym zawodem, ponieważ miała problemy zdrowotne. Czasem bywało i tak, niektóre jej krewne i znajome cierpiały na schorzenia dużo poważniejsze niż jej świniowstręt i regularnie stykały się z uzdrowicielami. Nie wiedziała też, czy to Shafiq mógł być mężczyzną o którego pytała Una. Bardzo możliwe, że nie, przecież na pewno nie był jedynym nieżonatym uzdrowicielem. Akurat ten akurat przyszedł Elise na myśl, może dlatego, że akurat przelotnie przypomniała sobie Festiwal Lata, pogodę może nie idealnie letnią, ale znacznie cieplejszą od mrozu, który kąsał jej policzki w ten lutowy dzień. W kręgu jej znajomych nie było uzdrowicieli, tego była pewna. Jej kuzynki i przyjaciółki były godnymi damami nie plamiącymi się takim zawodem, również mężczyźni w jej rodzinie i wśród znajomych oddawali się innym zajęciom, bardziej typowym dla swoich rodów. Po raz kolejny mogła pożałować, że nadal dopiero tworzyła swoją sieć znajomości, nadal dopiero poznawała ludzi od siebie starszych, którzy szkołę skończyli dobrych kilka lat temu i debiut mieli dawno za sobą.
Kiedy Una ją przywołała, przybliżyła się, ciekawa tego, czego zaraz się dowie. Wysłuchała jej. A więc o to chodziło, Una nadal intensywnie zastanawiała się, kim był mężczyzna w stroju chimery.
- Wśród moich krewnych i przyjaciół nie ma uzdrowiciela, a w Mungu szczęśliwie bywam bardzo rzadko, więc nie wiem, kto tam pracuje. Shafiqa pamiętam, czy to mógł być on? – spytała. Una mogła go nie znać, ale może ciemniejszy odcień skóry byłby możliwy do zauważenia, członkowie egzotycznych rodzin odróżniali się od bladolicej reszty socjety. – Ale mogę spróbować się dowiedzieć, może któraś z moich przyjaciółek zna tego mężczyznę i wie, kim jest? – zastanowiła się. Gdyby to zrobiła wyświadczyłaby Unie przysługę, ale w przyszłości mogłoby jej się to opłacić, Bulstrode’owie pozostawali wartościowym rodem o dobrych poglądach, warto było zawierać znajomości z członkami tej rodziny, nawet jeśli Una w szkole uchodziła za dziwaczkę. Może teraz się zmieniła i zaczęła poważnie myśleć o dorosłym życiu i o zamążpójściu?
- A może to ten mężczyzna sam cię znajdzie, jeśli tamtego wieczora skradłaś jego uwagę? – To też było możliwe, jeśli było tak jak Una mówi i ten mężczyzna się nią interesował. Zazwyczaj to właśnie mężczyźni wychodzili z inicjatywą i prosili kobiety o rękę. Czy raczej, najpierw prosili o nią nestora jej rodu oraz ojca. Kobietom nie wypadało otwarcie zabiegać o męską uwagę, w każdym razie nie bardziej niż dbaniem o atrakcyjny wygląd i atrakcyjne, artystyczne talenty, a także umiejętne prowadzenie rozmów na salonach. To mężczyzna musiał potem walczyć o swoją wybrankę i adorować ją, a ostatecznie zaręczyny i ślub i tak zależały od woli rodów i często także od politycznych względów.
- Hm, może więc to ty powinnaś czekać na jego ruch? Jeśli mu na tobie zależy, jeśli myśli o tobie poważniej i rzeczywiście szuka kandydatki na narzeczoną, to on powinien o ciebie zawalczyć, nie odwrotnie. Jeśli cię pamięta, na pewno zapamiętał też twój głos i znajdzie cię na salonach – podkreśliła. Jej samej podobał się taki sposób myślenia, zawsze lubiła być adorowana i patrzeć, jak mężczyźni zabiegają o jej uwagę, o taniec z nią albo chociaż o rozmowę. Była atrakcyjna, dobrze wychowana i utalentowana, więc jej pojawianie się na salonach nie przechodziło obojętnie, mężczyźni zawsze odwracali za nią wzrok. – Jeśli wyjdziesz na zbyt zdesperowaną, nie będzie to wyglądać dobrze. – Przekręciła głowę lekko na bok, ale później się uśmiechnęła. Sama też marzyła o młodych zaręczynach, zwłaszcza od dnia, kiedy zaręczyła się Marine. Ale w obliczu niedawnych wydarzeń czy to jeszcze miało znaczenie? Nie potrafiła już czuć tej zazdrości, która rozpalała ją przez cały sierpień, gdy patrzyła na ozdobiony pierścieniem palec kuzynki, a potem na swoją pustą dłoń. Z drugiej strony zwłoka oznaczała, że dłużej cieszyła się byciem Nottem i nie została wyrwana z rodzinnego domu tak szybko po powrocie do niego z Hogwartu. – Spróbuję jednak podpytać, może się czegoś dowiem. – W końcu sama była łasa na ploteczki i ciekawa ich. A o odwdzięczenie się za ewentualną przysługę mogła upomnieć się w swoim czasie.
Kiedy Una ją przywołała, przybliżyła się, ciekawa tego, czego zaraz się dowie. Wysłuchała jej. A więc o to chodziło, Una nadal intensywnie zastanawiała się, kim był mężczyzna w stroju chimery.
- Wśród moich krewnych i przyjaciół nie ma uzdrowiciela, a w Mungu szczęśliwie bywam bardzo rzadko, więc nie wiem, kto tam pracuje. Shafiqa pamiętam, czy to mógł być on? – spytała. Una mogła go nie znać, ale może ciemniejszy odcień skóry byłby możliwy do zauważenia, członkowie egzotycznych rodzin odróżniali się od bladolicej reszty socjety. – Ale mogę spróbować się dowiedzieć, może któraś z moich przyjaciółek zna tego mężczyznę i wie, kim jest? – zastanowiła się. Gdyby to zrobiła wyświadczyłaby Unie przysługę, ale w przyszłości mogłoby jej się to opłacić, Bulstrode’owie pozostawali wartościowym rodem o dobrych poglądach, warto było zawierać znajomości z członkami tej rodziny, nawet jeśli Una w szkole uchodziła za dziwaczkę. Może teraz się zmieniła i zaczęła poważnie myśleć o dorosłym życiu i o zamążpójściu?
- A może to ten mężczyzna sam cię znajdzie, jeśli tamtego wieczora skradłaś jego uwagę? – To też było możliwe, jeśli było tak jak Una mówi i ten mężczyzna się nią interesował. Zazwyczaj to właśnie mężczyźni wychodzili z inicjatywą i prosili kobiety o rękę. Czy raczej, najpierw prosili o nią nestora jej rodu oraz ojca. Kobietom nie wypadało otwarcie zabiegać o męską uwagę, w każdym razie nie bardziej niż dbaniem o atrakcyjny wygląd i atrakcyjne, artystyczne talenty, a także umiejętne prowadzenie rozmów na salonach. To mężczyzna musiał potem walczyć o swoją wybrankę i adorować ją, a ostatecznie zaręczyny i ślub i tak zależały od woli rodów i często także od politycznych względów.
- Hm, może więc to ty powinnaś czekać na jego ruch? Jeśli mu na tobie zależy, jeśli myśli o tobie poważniej i rzeczywiście szuka kandydatki na narzeczoną, to on powinien o ciebie zawalczyć, nie odwrotnie. Jeśli cię pamięta, na pewno zapamiętał też twój głos i znajdzie cię na salonach – podkreśliła. Jej samej podobał się taki sposób myślenia, zawsze lubiła być adorowana i patrzeć, jak mężczyźni zabiegają o jej uwagę, o taniec z nią albo chociaż o rozmowę. Była atrakcyjna, dobrze wychowana i utalentowana, więc jej pojawianie się na salonach nie przechodziło obojętnie, mężczyźni zawsze odwracali za nią wzrok. – Jeśli wyjdziesz na zbyt zdesperowaną, nie będzie to wyglądać dobrze. – Przekręciła głowę lekko na bok, ale później się uśmiechnęła. Sama też marzyła o młodych zaręczynach, zwłaszcza od dnia, kiedy zaręczyła się Marine. Ale w obliczu niedawnych wydarzeń czy to jeszcze miało znaczenie? Nie potrafiła już czuć tej zazdrości, która rozpalała ją przez cały sierpień, gdy patrzyła na ozdobiony pierścieniem palec kuzynki, a potem na swoją pustą dłoń. Z drugiej strony zwłoka oznaczała, że dłużej cieszyła się byciem Nottem i nie została wyrwana z rodzinnego domu tak szybko po powrocie do niego z Hogwartu. – Spróbuję jednak podpytać, może się czegoś dowiem. – W końcu sama była łasa na ploteczki i ciekawa ich. A o odwdzięczenie się za ewentualną przysługę mogła upomnieć się w swoim czasie.
Hm, „lord Shafiq”… Nie, to raczej nie mógł być on. A może po prostu nie chciała wierzyć, że to on? Nie znała go za bardzo, ale miała wrażenie, że osobę kryjącą się pod maską kojarzy bardziej niż tylko z miernych wspomnień w tańcu. Mężczyzna w stroju chimery musiał mieć w oryginale coś charakterystycznego, inaczej na pewno nie zapadłby jej w prawdziwym życiu w pamięć.
– Nie sądzę. – odparła, nie była jednak do końca pewna swojej odpowiedzi. W tym stroju przecież mógł pojawić się każdy. – Pewnie lord Shafiq ma specyficzny akcent, czyż nie? Osoba, którą wtedy spotkałam, go nie miała.
Tak jej się przynajmniej zdawało. Zauważyłaby coś tak trywialnego, prawda? Atmosfera tamtej nocy nie mogła spowodować, że Una nawet tak podstawowych rzeczach zapomni. Była wtedy poniekąd podekscytowana, zła na siebie i zrozpaczona jednocześnie, ale nie mogła tak bardzo dać ponieść się emocjom. To nie leżało w jej naturze.
– Tak, proszę. – przytaknęła ochoczo na propozycję Elise. Nie mogła nie skorzystać z takiej okazji. – Będę ci, lady Elise, niezmiernie wdzięczna.
Na pewno młódka wiedziała więcej niż Bulstrode, to nie ulegało najmniejszemu powątpiewaniu. Nottowie byli przecież rodem salonowym i bardziej niż ktokolwiek inny znali najnowsze plotki w arystokratycznych kręgach. Nie wspominając o tym, że sieć ich kontaktów dość spektakularnie się rozciągała. Bulstrodowie zaś całe życie chowali się w cieniu. Una mogła więc tylko pomarzyć, by dowiedzieć się więcej o sprawach, które młodszej nie sprawiłyby większego problemu.
– Szczerze w to wątpię – westchnęła z zawodem na pytanie dziewczyny. Chciałaby, żeby tak było, ale nie pozostawiła niemal żadnej wskazówki, po której lord mógłby dojść, kim jest dziewczyna w czarnej sukni. – Nie zostawiłam ani jednego śladu, po którym mógłby do mnie trafić, bo wtedy o tym nie myślałam. Nie ma więc pojęcia, kim jestem.
Choć raz żałowała tego, że – idąc w ślady swoich przodków – nie zostawiała nawet marnego pantofelka, dzięki któremu znalazłby kasztanowowłosą królewicz. Brak śladów, brak problemów – tak właśnie zawsze uważała, tak wpajała jej przez całe życie rodzina. Ale teraz? Oddałaby serce za to, żeby cofnąć czas i dać nieznajomemu jakąkolwiek wskazówkę. Żeby o niej pamiętał. Żeby mógł po nią przyjść.
– Więc widzisz, to… niezbyt może pójść tą drogą. – dodała, próbując jakoś dobrze w słowa ująć to, co miała przekazać. Jak inaczej miałaby wytłumaczyć Elise, że wybrano jej na kandydata jakiegoś niesmacznego arystokratę, Unie groziła bezdzietność i tylko pozytywna relacja szlachciankę mogła jakoś uratować? Nadzieja pewnie by prysła, gdyby o tym komuś powiedziała. Już dla niej wszystko to brzmiało wystarczająco głupio. Nie potrzebowała więcej kpin, wystarczyło, że same myśli ją zdradzały.
Spojrzała w dół. Nie chciała wyjść na zdesperowaną, ale nie mogła bezczynnie czekać. Jej los ważył się na szali, nie miała innego wyboru jak tę szalę przechylić na własną stronę. Nawet jeśli miało to wychodzić nieco poza ramy codzienności typowej damy.
– Domyślam się, ale póki zachowam subtelność, nie powinno się nic stać. – odpowiedziała, spoglądając jej prosto w oczy. Chciała, żeby chociaż ta nuta odwagi, którą nosiła w sercu, wypełniała ją płomieniem wystarczającym do podjęcia działania. Sama nie była pewna swojej decyzji, ale co mogła mieć do stracenia? Na pewno nie więcej niż to, co mogłaby stracić, gdyby nawet nie zadziałała.
– Dziękuję, lady Elise, nie zapomnę ci tego. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Jeżeli połączą siły, z pewnością mają większe szanse na powodzenie tego ruchu. – A teraz, proszę, dosyć już tych trosk, cieszmy się spacerem.
Odwróciła się w kierunku któregoś z zakrętów. Przewidywała, że to co dzisiaj zrobiły, było przełomem w ich relacji. Nigdy dotąd nie rozmawiały ze sobą więcej, niż było to konieczne, a ich zainteresowanie sobą wzajemnie było nikłe. Nawet jeśli ich rody pozostawały ze sobą w dobrych stosunkach, dziewczyny nie kwapiły się do pogłębiania ich własnych. Jeżeli jednak to, co rozpoczęły dzisiaj się uda to kto wie, z sojuszniczek staną się wkrótce przyjaciółkami?
[z/t]
– Nie sądzę. – odparła, nie była jednak do końca pewna swojej odpowiedzi. W tym stroju przecież mógł pojawić się każdy. – Pewnie lord Shafiq ma specyficzny akcent, czyż nie? Osoba, którą wtedy spotkałam, go nie miała.
Tak jej się przynajmniej zdawało. Zauważyłaby coś tak trywialnego, prawda? Atmosfera tamtej nocy nie mogła spowodować, że Una nawet tak podstawowych rzeczach zapomni. Była wtedy poniekąd podekscytowana, zła na siebie i zrozpaczona jednocześnie, ale nie mogła tak bardzo dać ponieść się emocjom. To nie leżało w jej naturze.
– Tak, proszę. – przytaknęła ochoczo na propozycję Elise. Nie mogła nie skorzystać z takiej okazji. – Będę ci, lady Elise, niezmiernie wdzięczna.
Na pewno młódka wiedziała więcej niż Bulstrode, to nie ulegało najmniejszemu powątpiewaniu. Nottowie byli przecież rodem salonowym i bardziej niż ktokolwiek inny znali najnowsze plotki w arystokratycznych kręgach. Nie wspominając o tym, że sieć ich kontaktów dość spektakularnie się rozciągała. Bulstrodowie zaś całe życie chowali się w cieniu. Una mogła więc tylko pomarzyć, by dowiedzieć się więcej o sprawach, które młodszej nie sprawiłyby większego problemu.
– Szczerze w to wątpię – westchnęła z zawodem na pytanie dziewczyny. Chciałaby, żeby tak było, ale nie pozostawiła niemal żadnej wskazówki, po której lord mógłby dojść, kim jest dziewczyna w czarnej sukni. – Nie zostawiłam ani jednego śladu, po którym mógłby do mnie trafić, bo wtedy o tym nie myślałam. Nie ma więc pojęcia, kim jestem.
Choć raz żałowała tego, że – idąc w ślady swoich przodków – nie zostawiała nawet marnego pantofelka, dzięki któremu znalazłby kasztanowowłosą królewicz. Brak śladów, brak problemów – tak właśnie zawsze uważała, tak wpajała jej przez całe życie rodzina. Ale teraz? Oddałaby serce za to, żeby cofnąć czas i dać nieznajomemu jakąkolwiek wskazówkę. Żeby o niej pamiętał. Żeby mógł po nią przyjść.
– Więc widzisz, to… niezbyt może pójść tą drogą. – dodała, próbując jakoś dobrze w słowa ująć to, co miała przekazać. Jak inaczej miałaby wytłumaczyć Elise, że wybrano jej na kandydata jakiegoś niesmacznego arystokratę, Unie groziła bezdzietność i tylko pozytywna relacja szlachciankę mogła jakoś uratować? Nadzieja pewnie by prysła, gdyby o tym komuś powiedziała. Już dla niej wszystko to brzmiało wystarczająco głupio. Nie potrzebowała więcej kpin, wystarczyło, że same myśli ją zdradzały.
Spojrzała w dół. Nie chciała wyjść na zdesperowaną, ale nie mogła bezczynnie czekać. Jej los ważył się na szali, nie miała innego wyboru jak tę szalę przechylić na własną stronę. Nawet jeśli miało to wychodzić nieco poza ramy codzienności typowej damy.
– Domyślam się, ale póki zachowam subtelność, nie powinno się nic stać. – odpowiedziała, spoglądając jej prosto w oczy. Chciała, żeby chociaż ta nuta odwagi, którą nosiła w sercu, wypełniała ją płomieniem wystarczającym do podjęcia działania. Sama nie była pewna swojej decyzji, ale co mogła mieć do stracenia? Na pewno nie więcej niż to, co mogłaby stracić, gdyby nawet nie zadziałała.
– Dziękuję, lady Elise, nie zapomnę ci tego. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Jeżeli połączą siły, z pewnością mają większe szanse na powodzenie tego ruchu. – A teraz, proszę, dosyć już tych trosk, cieszmy się spacerem.
Odwróciła się w kierunku któregoś z zakrętów. Przewidywała, że to co dzisiaj zrobiły, było przełomem w ich relacji. Nigdy dotąd nie rozmawiały ze sobą więcej, niż było to konieczne, a ich zainteresowanie sobą wzajemnie było nikłe. Nawet jeśli ich rody pozostawały ze sobą w dobrych stosunkach, dziewczyny nie kwapiły się do pogłębiania ich własnych. Jeżeli jednak to, co rozpoczęły dzisiaj się uda to kto wie, z sojuszniczek staną się wkrótce przyjaciółkami?
[z/t]
How long ago did I die?
Where was I buried?
Elise przygryzła wargę i wpatrzyła się w przestrzeń. Jak na nią była dziś dość mało rozentuzjazmowana, ale pokiwała głową. Cóż, może to rzeczywiście nie Shafiq, a ktoś, kto akurat nie przeszedł jej przez myśl? Może wbrew temu co jej się wydawało słyszała o tym czarodzieju, ale po prostu nie wiedziała, że to akurat o niego chodziło Unie?
- To może to nie on – zgodziła się. – Cóż, może któraś z moich starszych, będących dłużej na salonach znajomych go zna.
Elise kiedyś też będzie wiedzieć dużo więcej. Za jakiś czas, gdy nadrobi zaległości powstałe przez 7 lat utkwienia w Hogwarcie, a także przez anomalie, kiedy to nie wychodziła towarzysko tyle, ile by chciała. Lady Adelaide miała dobre sto lat lub nawet więcej, więc miała naprawdę wiele czasu na to, by zdobyć wiedzę, jaką posiadała. Kiedy Elise się narodziła ciotka już była stara i wszechwiedząca. I na pewno to właśnie ciotka doskonale wiedziała, kto krył się pod jakim strojem, ale pewnie nie ułatwi młodszej krewniaczce zadania, a raczej podsyci ciekawość i chęć dojścia do prawdy samodzielnie, dociekliwości, jaką musiała charakteryzować się lady Nott chcąca kiedyś pójść w ślady ciotki. Oczywiście bez tego staropanieństwa.
- Jeśli jest uzdrowicielem, to zawsze możecie wpaść na siebie w Mungu. Wiem, że to parszywe miejsce, ale zawsze możesz akurat kogoś odwiedzać... I może ten lord akurat się tam pojawi, a brzmienie jego głosu podsunie oczywiste skojarzenia? – rozważała możliwe sposoby ponownego napotkania mężczyzny, który najwyraźniej bardzo spodobał się Unie, choć nie widziała jego twarzy. Ale by było, gdyby okazał się brzydalem! Choć nie wiadomo, czy Una przykładała aż taką wagę do odpowiedniej prezencji, jaką przykładała Nottówna, która bardzo by się zawiodła, gdyby intrygujący rozmówca po zdjęciu maski okazał się brzydki.
Czy ona też by się tak zachowywała, gdyby ktoś wyjątkowo ją oczarował? Nie wiedziała, choć z obecnej perspektywy wolała by to mężczyźni adorowali ją, by zabiegali o jej względy i marzyli o tańcu z nią. By to nie ona musiała zabiegać o kogoś, a ktoś o nią, to o wiele bardziej schlebiałoby próżnemu ego. Na miejscu Uny marzyłaby pewnie o tym, żeby mężczyzna, nad którego tożsamością się zastanawiały, nie mógł spać po nocach z tęsknoty za nią i szukał jej podczas salonowych wyjść, mając nadzieję, że jeszcze raz usłyszy jej głos, po którym mogliby się rozpoznać.
- Obie nadal musimy czekać na swoich książąt z bajki, którzy przyozdobią nasze dłonie pięknymi zaręczynowymi pierścieniami – westchnęła, spoglądając na swoją dłoń z rozmarzeniem. Czy w tym roku pojawi się na niej upragniony pierścionek? Wszystko w rękach ojca. Jednocześnie nie mogła nie pomyśleć z tęsknotą o Marine, ale zaraz zgodziła się na propozycję tego, by oderwały się od trosk i cieszyły spokojną przechadzką w pięknym otoczeniu. – Masz rację, dość już trosk. Cieszmy się tym miłym dniem i spacerujmy, to miejsce naprawdę ma swój urok nawet zimą – powiedziała.
Kiedyś rzeczywiście nie były sobie bliskie, w Hogwarcie za dużo je dzieliło i nie szukały ze sobą kontaktu, ale w dorosłości mogło to ulec zmianie. Elise nie wykluczała niczego, skoro Una najwyraźniej się zmieniła i nie była już aż tak dziwna jak w szkole. Pospacerowały jeszcze trochę po labiryncie, nie rozmawiając już zbyt wiele. Mimo ciepłych ubrań Elise jednak w pewnym momencie zaczął doskwierać chłód i wtedy musiały swoją przechadzkę zakończyć.
| zt.
- To może to nie on – zgodziła się. – Cóż, może któraś z moich starszych, będących dłużej na salonach znajomych go zna.
Elise kiedyś też będzie wiedzieć dużo więcej. Za jakiś czas, gdy nadrobi zaległości powstałe przez 7 lat utkwienia w Hogwarcie, a także przez anomalie, kiedy to nie wychodziła towarzysko tyle, ile by chciała. Lady Adelaide miała dobre sto lat lub nawet więcej, więc miała naprawdę wiele czasu na to, by zdobyć wiedzę, jaką posiadała. Kiedy Elise się narodziła ciotka już była stara i wszechwiedząca. I na pewno to właśnie ciotka doskonale wiedziała, kto krył się pod jakim strojem, ale pewnie nie ułatwi młodszej krewniaczce zadania, a raczej podsyci ciekawość i chęć dojścia do prawdy samodzielnie, dociekliwości, jaką musiała charakteryzować się lady Nott chcąca kiedyś pójść w ślady ciotki. Oczywiście bez tego staropanieństwa.
- Jeśli jest uzdrowicielem, to zawsze możecie wpaść na siebie w Mungu. Wiem, że to parszywe miejsce, ale zawsze możesz akurat kogoś odwiedzać... I może ten lord akurat się tam pojawi, a brzmienie jego głosu podsunie oczywiste skojarzenia? – rozważała możliwe sposoby ponownego napotkania mężczyzny, który najwyraźniej bardzo spodobał się Unie, choć nie widziała jego twarzy. Ale by było, gdyby okazał się brzydalem! Choć nie wiadomo, czy Una przykładała aż taką wagę do odpowiedniej prezencji, jaką przykładała Nottówna, która bardzo by się zawiodła, gdyby intrygujący rozmówca po zdjęciu maski okazał się brzydki.
Czy ona też by się tak zachowywała, gdyby ktoś wyjątkowo ją oczarował? Nie wiedziała, choć z obecnej perspektywy wolała by to mężczyźni adorowali ją, by zabiegali o jej względy i marzyli o tańcu z nią. By to nie ona musiała zabiegać o kogoś, a ktoś o nią, to o wiele bardziej schlebiałoby próżnemu ego. Na miejscu Uny marzyłaby pewnie o tym, żeby mężczyzna, nad którego tożsamością się zastanawiały, nie mógł spać po nocach z tęsknoty za nią i szukał jej podczas salonowych wyjść, mając nadzieję, że jeszcze raz usłyszy jej głos, po którym mogliby się rozpoznać.
- Obie nadal musimy czekać na swoich książąt z bajki, którzy przyozdobią nasze dłonie pięknymi zaręczynowymi pierścieniami – westchnęła, spoglądając na swoją dłoń z rozmarzeniem. Czy w tym roku pojawi się na niej upragniony pierścionek? Wszystko w rękach ojca. Jednocześnie nie mogła nie pomyśleć z tęsknotą o Marine, ale zaraz zgodziła się na propozycję tego, by oderwały się od trosk i cieszyły spokojną przechadzką w pięknym otoczeniu. – Masz rację, dość już trosk. Cieszmy się tym miłym dniem i spacerujmy, to miejsce naprawdę ma swój urok nawet zimą – powiedziała.
Kiedyś rzeczywiście nie były sobie bliskie, w Hogwarcie za dużo je dzieliło i nie szukały ze sobą kontaktu, ale w dorosłości mogło to ulec zmianie. Elise nie wykluczała niczego, skoro Una najwyraźniej się zmieniła i nie była już aż tak dziwna jak w szkole. Pospacerowały jeszcze trochę po labiryncie, nie rozmawiając już zbyt wiele. Mimo ciepłych ubrań Elise jednak w pewnym momencie zaczął doskwierać chłód i wtedy musiały swoją przechadzkę zakończyć.
| zt.
[22 sierpnia 1957]
W Bulstrode Park wszystko pachnie najmilej. Idealne połacie różnobarwnych rabat, rozbudzona z letargu nocy zieleń, nawet sierść błąkających się kotów, które, choć nie należą do członków rodu, to znają każdy zakamarek labiryntu, oddając się nocnym pieśniom wojennym. Niegdyś twór jej przodków budził strach, teraz stoi na pionierskim miejscu atrakcji, jakimi lady Bulstrode pragnie uraczyć swoich gości. Muszą jej przy tym zaufać, oddać się w ramiona niespodzianek, które dla niej niemalże stanowią prozę życia.
Niewiele rezydencji rodowych stanowi miejsce osamotnienia, niemalże wyczuwalnej prywatności, znajdując się jednak tutaj- w bijącym sercu połaci legendarnych ogrodów, z dala od rezydencji i ciekawskich spojrzeń, właśnie swobodę przebywania samemu można było wyczuć. Rodzina miliona masek, w zależności od piastowanych ideałów, skłaniała się ku ogromnej swobodzie swoich członków. Wychowywani, czy niemalże tresowani na wyśmienitych mówców, słuchaczy i kłamców, mogli działać w sposób taki, by jak najdokładniej zacisnąć złotouste nicie wokół wybranych ofiar. Tak było też teraz, gdy wreszcie czujne oko strażników załamało się pod ciepłym, popołudniowym światłem a gość panny Bulstrode mógł odczuć lekką swobodę przebywania jedynie z nią samą, gdy kurtuazyjne przywitania odeszły za kotarę przeszłości. Wszystko, cała otoczka słodkiego uśmiechu, wygodnie zawieszonej na ramieniu mężczyzny dłoni i wędrówka w zakamarki labiryntu - wprost do fontanny, jakże to znaczące, że jako jeden z niewielu miał szansę do niej dotrzeć - kształtowały obraz powszechnie akcentowanych przyjemności. Maska nieskazitelnej pewności siebie ulegała jedynie lekkim modyfikacjom, lepiej wszak pozwolić czasami na subtelny rumieniec, niż współgrać z trwałością i nieustępliwością ciemnozielonych, roślinnych murów.
- Dagonet. - Ciepły głos trafiał wprost w obrany błękitem oczu cel, pozwalając, by niemalże tuż przed nimi misterny kunszt ogrodników ustąpił miejsca tajnemu przejściu. Spojrzenie lady uniosło się z należytym kotu lenistwem, by wraz z zagoszczeniem uśmiechu wypowiedziała krótkie, niknące w szeleście kroków słowa.
- Zapraszam w nasze skromne progi. - Szylkretowy kot stanowił jedyne towarzystwo, pałętające się z dala, ale nadal bliżej niż ogrodowa straż. Powinnością było pozostawienie decyzji, którą z dróg wybiorą w rękach lorda Lestrange, choć młoda lady po cichu liczyła na obranie za cel fontanny- typowo kobiecej atrakcji, jednocześnie najbezpieczniejszej i najbardziej urokliwej. W całym zamieszaniu główny cel przybycia Francisa uległ w marę zapomnienia. - Proszę, które z miejsc chciałby lord zobaczyć? - Rozwidlenie dróg stanowiło cichą metaforę do decyzji, które większość - miała nadzieję, że większość - szlachetnie urodzonych musiała podejmować. Z tyłu głowy dalej kołatały się myśli związane z niedawną egzekucją, straszliwymi zbrodniami i tylko dobroć skryta w delikatnie marszczonych brwiach wprawiała w zastanowienie, czy gorsze jest zaniechanie czystości krwi, czy mordowanie ludzi za coś, na co nie mieli wpływu. W głębi kobiecego ciała, które teraz z należytą sobie gracją - choć nietypową, bo skrytą w kołyszących się, okrągłych kształtach - kroczyło obok jednego z sojuszników, tkwiła cały czas wrząca niemalże niepewność. Ona miała to, co teraz piastowała swoją wyższością- urodzenie, stosunkową swobodę i bezpieczeństwo rodzinnych włości. To, że znajduje się tutaj, jest czystym łutem szczęścia, zrządzeniem, którego po prostu zabrakło innym. Merlinie, nie powinna tak myśleć. Nie powinna, jeśli za możliwość spotkań, chociażby jak te aktualnie odbywane, powinna być całkowicie oddana idei czystości. Bez zawahań, moralności i głębszych rozważań, które pozostawały w dłoni naczelnej szarej eminencji, mianującej się jej ojcem. Nawet jeśli on sam akceptował spryt i perswazję córki, dla innych musiała być tylko i wyłącznie damą. Czyż nie?
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Ostatnio zmieniony przez Vivienne Bulstrode dnia 02.11.20 14:26, w całości zmieniany 1 raz
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Anglia robi się ciasna, jak moje ulubione buty, które pamiętają czasy ostatniej klasy Hogwartu. W nich zwiałem na statek, je zjechałem na zagranicznych wojażach, je pieczołowicie ukryłem, by broń Merlinie nikt ich nie wyrzucił. To wszystko nostalgia, wyrosłem z nich dawno, nie ma cienia szans, bym wcisnął je na stopę, bo moje kopyto jest jednak większe od przeciętnej męskiej nogi. Późno zacząłem rosnąć - przypominam sobie źrebięce czasy, które mimo nastoletnich bolączek płynęły mi naprawdę spokojnie - w górę wystrzeliłem dopiero po powrocie z morskiej wyprawy. Widać musiała mnie zahartować ciężka praca, a nie bankiety i zabawa złotymi sztućcami. Mycie podłogi co prawda nie nobilituje w żaden sposób, lecz wyrabia charakter, co nie? W każdym razie, wracając do tematu, Anglia jest już za ciasna. Nie mogę tam sobie znaleźć miejsca i choć serce łamie mi się na pół, intensywnie rozważam ucieczkę. Ilekroć za długo przebywam sam dzielę pergamin na dwie części i wypisuję plusy oraz minusy rozstania się z Wielką Brytanią. W argumentacji za dobry nie jestem, więc wady i zalety idą łeb w łeb, a ja mam w nim coraz większy mętlik. Wkurwia mnie to - zarówno bierność, jak i me własne tchórzostwo, więc co robię?
Prowadzam się z dziuniami, daję się wysyłać w delegacje i sam lgnę do panien - chętniej tych młodych, delikatnych, które za głośno nie szczekają o czarodziejskiej wyższości. Płeć gra tu pierwsze skrzypce, bo panom faktycznie w głowie tylko zabawa żołnierzykami, a już tym rzygam. Nie chcę w to grać. Nie dla mnie zabawa ani w dom, ani w wojnę, wolę zbudować szałas i w nim się zaszyć. Nie słyszeć hałasów i czuć wszędzie zapach mleka i ciastek, mogą być nawet przypalone.
W brzuchy mi burczy i po cichu liczę, że w gościnie u Bulstrode'ów czymś mnie poczęstują. Jedzenie łagodzi obyczaje, a ja chyba dziczeję, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, które skutkują kłopotami ze snem i całą resztą ekipy towarzyszącej nawracającej nerwicy. W ostatniej chwili przed złapaniem świstoklika zdałem sobie sprawę, że nie wziąłem swojej wymówki, więc kiedy wyjmuję z kieszeni haftowaną chustkę, nie wygląda ona za dobrze.
-Lady Bulstrode - witam się kurtuazyjnie przy komitecie powitalnym, tu ukłon, tam buzi-buzi, ale tylko w rączkę i właściwie to pół cala nad skórą dłoni. Chustka, no, jest jak z gardła wyjęta, więc przekazuję ją dziewczynie dopiero, gdy znikamy z oczu gromadzie bazyliszków, bo nie chcę się narazić na śmieszność. Koszula i tak wyszła mi ze spodni, więc punktów żadnych nie zarobię: za elokwencję to co najwyżej mogą mi je odjąć, zawsze nadrabiałem wyglądem, a tu taki zonk.
-Wiele słyszałem o waszych ogrodach, madame, lecz jeszcze dotąd w nich nie byłem - przyznaję się, ot, luźna uwaga do uwieszonej mego ramienia panienki. Vivienne twardo stąpa po ziem i zachowuje równowagę na niewielkich obcasikach - więc może to lady raczy nas poprowadzić. Byle dalej od tych rzeźb - proponuję gładko, bo na sam widok kamiennych wężów wzdrygam się lekko - mam uraz do tego rodzaju sztuki. Zwłaszcza znając potencjał magii - wyjaśniam i wyginam usta w uśmiechu. Odpowiednim: rozwarcie na te parę cali, bo prawy kącik ust wyżej niż zazwyczaj skutkuje tragedią narodową i podpada pod co najmniej tuzin paragrafów. Jakby zsumować moje wpadki, to pewnie musieliby mnie skazać na banicję, ale na szczęście za każde jedno odpowiadałem pojedynczo. Cieszę się więc, że możemy chociaż rozmawiać, mimo że lista tematów pozostaje okrojona. Et tu Brute...?
-Uważasz, że to niemęskie, madame? - zagaduję, być może - z pewnością - zadając nieodpowiednie pytanie okraszone pełną szacunku apostrofą. Ona jest damą, ja lordem, więc skoro już zostaliśmy sami, wpycham sobie w końcu tą koszulę z powrotem do środka, by wyglądać jak na lorda przystało.
Prowadzam się z dziuniami, daję się wysyłać w delegacje i sam lgnę do panien - chętniej tych młodych, delikatnych, które za głośno nie szczekają o czarodziejskiej wyższości. Płeć gra tu pierwsze skrzypce, bo panom faktycznie w głowie tylko zabawa żołnierzykami, a już tym rzygam. Nie chcę w to grać. Nie dla mnie zabawa ani w dom, ani w wojnę, wolę zbudować szałas i w nim się zaszyć. Nie słyszeć hałasów i czuć wszędzie zapach mleka i ciastek, mogą być nawet przypalone.
W brzuchy mi burczy i po cichu liczę, że w gościnie u Bulstrode'ów czymś mnie poczęstują. Jedzenie łagodzi obyczaje, a ja chyba dziczeję, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, które skutkują kłopotami ze snem i całą resztą ekipy towarzyszącej nawracającej nerwicy. W ostatniej chwili przed złapaniem świstoklika zdałem sobie sprawę, że nie wziąłem swojej wymówki, więc kiedy wyjmuję z kieszeni haftowaną chustkę, nie wygląda ona za dobrze.
-Lady Bulstrode - witam się kurtuazyjnie przy komitecie powitalnym, tu ukłon, tam buzi-buzi, ale tylko w rączkę i właściwie to pół cala nad skórą dłoni. Chustka, no, jest jak z gardła wyjęta, więc przekazuję ją dziewczynie dopiero, gdy znikamy z oczu gromadzie bazyliszków, bo nie chcę się narazić na śmieszność. Koszula i tak wyszła mi ze spodni, więc punktów żadnych nie zarobię: za elokwencję to co najwyżej mogą mi je odjąć, zawsze nadrabiałem wyglądem, a tu taki zonk.
-Wiele słyszałem o waszych ogrodach, madame, lecz jeszcze dotąd w nich nie byłem - przyznaję się, ot, luźna uwaga do uwieszonej mego ramienia panienki. Vivienne twardo stąpa po ziem i zachowuje równowagę na niewielkich obcasikach - więc może to lady raczy nas poprowadzić. Byle dalej od tych rzeźb - proponuję gładko, bo na sam widok kamiennych wężów wzdrygam się lekko - mam uraz do tego rodzaju sztuki. Zwłaszcza znając potencjał magii - wyjaśniam i wyginam usta w uśmiechu. Odpowiednim: rozwarcie na te parę cali, bo prawy kącik ust wyżej niż zazwyczaj skutkuje tragedią narodową i podpada pod co najmniej tuzin paragrafów. Jakby zsumować moje wpadki, to pewnie musieliby mnie skazać na banicję, ale na szczęście za każde jedno odpowiadałem pojedynczo. Cieszę się więc, że możemy chociaż rozmawiać, mimo że lista tematów pozostaje okrojona. Et tu Brute...?
-Uważasz, że to niemęskie, madame? - zagaduję, być może - z pewnością - zadając nieodpowiednie pytanie okraszone pełną szacunku apostrofą. Ona jest damą, ja lordem, więc skoro już zostaliśmy sami, wpycham sobie w końcu tą koszulę z powrotem do środka, by wyglądać jak na lorda przystało.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Wydawało jej się, że nigdy nie otrzyma więcej ograniczeń niż te, które aktualnie zacieśniały się wokół wątłych nadgarstków. Ojciec powtarzał, że jest perełką- jest i będzie szanowana, uwielbiana, stawiana na piedestale. Nic dziwnego, skoro była jedyną córką i nawet jeśli tylko córką, to nadal jedyną. Sądziła, że świat stoi przed nią otworem, nawet jeśli w ramach narzuconych kobietom ograniczeń, to dalej może więcej i więcej. Jakże bolesny będzie upadek, który uświadomi jej, że nic nie może, a listy 'za i przeciw' ograniczają się do 'to nie Twoja decyzja'.
Jej decyzja kończyła się na punkcie, gdy męska dłoń podała wywleczoną z krowiego gardła chusteczkę, którą z należytym uniżaniem przyjęła, nawet jeśli myśli krążyły wokół całkowitemu zaniechaniu jakiejkolwiek estetyki. Rzecz jasna całkowicie miły gest połechtał dumę, choć suma summarum musiała przyznać w głębi serca, że nawet nie pamiętała, że kiedykolwiek taki kawałek materiału zgubiła, który skwitowała perfekcyjnie uradowanym podziękowaniem. Nie potrzeba było więcej niż chwila spojrzenia w oczy, by lekko zawadiacki uśmiech zdradził skrywane w myślach przeświadczenie o całkowitej irracjonalności zwrócenia takiej chusteczki w tak wyniosłych warunkach. Pozostało się jedynie radować, że lord zachował odpowiednią dozę zapobiegliwości i nie oddał zgniotki przy pozostałych członkach rodu Blustrode- Ci z pewnością zaatakowaliby go sztuczną uprzejmością, chcąc na własnej skórze doświadczyć powodów wizyty, która powodów wcale mieć nie musiała. Tak, to jedyne wnioski, jakie udało jej się wyciągnąć w ciągu pierwszych chwil spotkania.
- Potencjał magii można zniwelować, jedynie wykorzystując go. - Delikatny głos okraszony niezaprzeczalną słusznością słów, które niemalże przesunęły szalę aktorstwa w rozrośniętą gamę improwizacji. Zbyt późne zanurzenie końcówki zębów w języku zakończyła salwa niepokornych myśli, zaprzątających głowę kobiety z maniakalną częstotliwością. Matka niemalże zawsze powtarzała, że najmądrzejszym nie jest ten, który się swoją mądrością szczyci, a ten, który dopasowuje się do współrozmówcy. Dlaczego próbuje zgrywać pseudointeligentkę?
Brwi zbliżyły się do siebie, tworząc na piegowatym nosie oznakę konsternacji. Nie potrzebowała dużo czasu na odpowiedź, nie potrzebowała nawet zastanowić się nad nią, mogąc z pewnością godną godowych tańców chodzących po ogrodzie pawi, wypowiedzieć swoje zdanie.
- Uważam, że nie bacząc na płeć, to ludzkie. - Miękki ton zanikł w chłodnym orzeczeniu, które na sekundę odebrało całej osobie Vivienne aurę należytej delikatności. Mogłaby to naprawić nikłym uśmiechem, przerodzeniem słów w żart, lecz bacząc na ostatnie sytuacje, zdecydowanie nie potrafiła nic więcej, niż ślepe lgnięcie do szczerych - bądź nie - słów, będących jasnym światłem latarnii, w mroku lodowatego morza wypowiedzianych już frazesów.
- Niektórzy uważają to za wadę, choć sama śmiem sądzić, że to zaleta. - Błękit spojrzenia spoczął na wprost, lawirując pośród możliwych dróg, które oczyma wyobraźni przedstawiały następstwa wkroczenia w ich przestrzeń. Przez chwilę z trudem utrzymywała wyostrzone zmysły na powiewających listach, jakby coś usilnie przyciągało jej twarz w stronę będącej obok osoby. Nie obawiała się spojrzenia na mężczyznę, obawiała się tego, co może ujrzeć, jakby twarz Francisa rysowała wszystkie skrywane myśl po spektakularnym widowisku ukrócenia życia. Ledwie kilka dni wcześniej dokonał się czyn, który nie zabił ani złoczyńców, ani działaczy w słusznej sprawie. Ten czyn po prostu umocnił brak hierarchii, którą każdy z członków rodu Bulstrode pragnął utrzymać w chłodnych, szarawych rękach.
Stanowiła jedną z jednostek, które na piedestale stawiały ład ogólny i to, co stanowiło materiał pracy- ludzkie umysły; ułomności i słabości okraszone dozą ukazywanych na zewnątrz zachowań. Nawet teraz niemalże zapisywała na dnie świadomości wsunięte pod materiał spodni palce, usilnie gładzące koszulę, aby nie tworzyła niewygodnych złogów. Krótkie spojrzenie, utkwione w tym, co najwięcej ukazuje- przymknięte na sekundę powieki, wyżej uniesiona klatka czy lekki ruch brwi, świadczący o przekornych myślach, odległych szlacheckiej etykiecie, bliższych potrzebie swobody. Wszyscy byli tacy sami, jednocześnie mało kto wiedział tak doskonale, jak niemożliwe jest znalezienie dwóch identycznych osób.
Daleko od nieśmiałości język przesunął po ustach, odnajdując w geście niemalże nieprzemyślaną przyjemność. Głębokie odetchnięcie zwieńczył uśmiech, którym uraczyła swojego gościa z należytą dozą dystansu skrytego w spojrzeniu. Ten drobny element niemalże podała na tacy, jak gdyby pragnęła przekazać, że przerysowane lgnięcie do ludzi jest jej dalekie. W istocie zwykła łasić się niczym kot o ludzkie nogi, ale czy nie w narzuceniu wykonywania kolejnych kroków mogła dojrzeć to, co lord chciał dzisiejszym spotkaniem ukazać?
- Nie mi więc osądzać, czy uważam słusznie, lordzie. - Ale Ty owszem, możesz wydać werdykt.
Jej decyzja kończyła się na punkcie, gdy męska dłoń podała wywleczoną z krowiego gardła chusteczkę, którą z należytym uniżaniem przyjęła, nawet jeśli myśli krążyły wokół całkowitemu zaniechaniu jakiejkolwiek estetyki. Rzecz jasna całkowicie miły gest połechtał dumę, choć suma summarum musiała przyznać w głębi serca, że nawet nie pamiętała, że kiedykolwiek taki kawałek materiału zgubiła, który skwitowała perfekcyjnie uradowanym podziękowaniem. Nie potrzeba było więcej niż chwila spojrzenia w oczy, by lekko zawadiacki uśmiech zdradził skrywane w myślach przeświadczenie o całkowitej irracjonalności zwrócenia takiej chusteczki w tak wyniosłych warunkach. Pozostało się jedynie radować, że lord zachował odpowiednią dozę zapobiegliwości i nie oddał zgniotki przy pozostałych członkach rodu Blustrode- Ci z pewnością zaatakowaliby go sztuczną uprzejmością, chcąc na własnej skórze doświadczyć powodów wizyty, która powodów wcale mieć nie musiała. Tak, to jedyne wnioski, jakie udało jej się wyciągnąć w ciągu pierwszych chwil spotkania.
- Potencjał magii można zniwelować, jedynie wykorzystując go. - Delikatny głos okraszony niezaprzeczalną słusznością słów, które niemalże przesunęły szalę aktorstwa w rozrośniętą gamę improwizacji. Zbyt późne zanurzenie końcówki zębów w języku zakończyła salwa niepokornych myśli, zaprzątających głowę kobiety z maniakalną częstotliwością. Matka niemalże zawsze powtarzała, że najmądrzejszym nie jest ten, który się swoją mądrością szczyci, a ten, który dopasowuje się do współrozmówcy. Dlaczego próbuje zgrywać pseudointeligentkę?
Brwi zbliżyły się do siebie, tworząc na piegowatym nosie oznakę konsternacji. Nie potrzebowała dużo czasu na odpowiedź, nie potrzebowała nawet zastanowić się nad nią, mogąc z pewnością godną godowych tańców chodzących po ogrodzie pawi, wypowiedzieć swoje zdanie.
- Uważam, że nie bacząc na płeć, to ludzkie. - Miękki ton zanikł w chłodnym orzeczeniu, które na sekundę odebrało całej osobie Vivienne aurę należytej delikatności. Mogłaby to naprawić nikłym uśmiechem, przerodzeniem słów w żart, lecz bacząc na ostatnie sytuacje, zdecydowanie nie potrafiła nic więcej, niż ślepe lgnięcie do szczerych - bądź nie - słów, będących jasnym światłem latarnii, w mroku lodowatego morza wypowiedzianych już frazesów.
- Niektórzy uważają to za wadę, choć sama śmiem sądzić, że to zaleta. - Błękit spojrzenia spoczął na wprost, lawirując pośród możliwych dróg, które oczyma wyobraźni przedstawiały następstwa wkroczenia w ich przestrzeń. Przez chwilę z trudem utrzymywała wyostrzone zmysły na powiewających listach, jakby coś usilnie przyciągało jej twarz w stronę będącej obok osoby. Nie obawiała się spojrzenia na mężczyznę, obawiała się tego, co może ujrzeć, jakby twarz Francisa rysowała wszystkie skrywane myśl po spektakularnym widowisku ukrócenia życia. Ledwie kilka dni wcześniej dokonał się czyn, który nie zabił ani złoczyńców, ani działaczy w słusznej sprawie. Ten czyn po prostu umocnił brak hierarchii, którą każdy z członków rodu Bulstrode pragnął utrzymać w chłodnych, szarawych rękach.
Stanowiła jedną z jednostek, które na piedestale stawiały ład ogólny i to, co stanowiło materiał pracy- ludzkie umysły; ułomności i słabości okraszone dozą ukazywanych na zewnątrz zachowań. Nawet teraz niemalże zapisywała na dnie świadomości wsunięte pod materiał spodni palce, usilnie gładzące koszulę, aby nie tworzyła niewygodnych złogów. Krótkie spojrzenie, utkwione w tym, co najwięcej ukazuje- przymknięte na sekundę powieki, wyżej uniesiona klatka czy lekki ruch brwi, świadczący o przekornych myślach, odległych szlacheckiej etykiecie, bliższych potrzebie swobody. Wszyscy byli tacy sami, jednocześnie mało kto wiedział tak doskonale, jak niemożliwe jest znalezienie dwóch identycznych osób.
Daleko od nieśmiałości język przesunął po ustach, odnajdując w geście niemalże nieprzemyślaną przyjemność. Głębokie odetchnięcie zwieńczył uśmiech, którym uraczyła swojego gościa z należytą dozą dystansu skrytego w spojrzeniu. Ten drobny element niemalże podała na tacy, jak gdyby pragnęła przekazać, że przerysowane lgnięcie do ludzi jest jej dalekie. W istocie zwykła łasić się niczym kot o ludzkie nogi, ale czy nie w narzuceniu wykonywania kolejnych kroków mogła dojrzeć to, co lord chciał dzisiejszym spotkaniem ukazać?
- Nie mi więc osądzać, czy uważam słusznie, lordzie. - Ale Ty owszem, możesz wydać werdykt.
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Labirynt z żywopłotu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire :: Bulstrode Park