Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire :: Bulstrode Park
Labirynt z żywopłotu
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Labirynt z żywopłotu
Stanowi jedną z magicznych części Bulstrode Park, ulokowaną w znacznym oddaleniu od posiadłości rodowej. By dostać się do tej części ogrodu, należy podać hasło - Dagonet - unikalnej, marmurowej rzeźbie przedstawiającej trójgłowe węże o ogonach splecionych z labrami. Dopiero wtedy z żywopłotu znajdującego się za nią utworzy się portal prowadzący do sekretnej części, odseparowanej od zadbanych skalniaków i przejrzystych oczek wodnych.
Po przejściu trafia się na okrągły plac, z którego prowadzą cztery misternie zdobione, żeliwne bramy, każda wiodąca do innej części ogrodu. Do drzewa, które zamieszkują nieśmiałki, wysokiej wieży oraz do rzeźby przedstawiającej dokonania sir Dagoneta prowadzi sieć skomplikowanych uliczek, utworzonych z idealnie zadbanych żywopłotów. Jednak większość odwiedzających park pragnie dotrzeć do fontanny, której wody ponoć opisane są w baśni Beedle’a. Jakby tego było mało, magiczny labirynt co chwila zmienia swoje przejścia, igrając ze spacerującymi osobami. Wchodząc w głąb nierzadko trzeba nastawić się na dłuższy spacer (rzuty nie są wymagane dla osób wędrujących z postaciami z rodu Bulstrode).
1-20 - gubisz się w sieci labiryntu. Nie uda ci się trafić, tam gdzie chciałeś. Po 3 kolejkach wkraczasz na dróżkę, dzięki której trafisz na dziedziniec, z którego rozpocząłeś przygodę wśród ścieżek.
21-40 - błądzisz po omacku, labirynt igra z tobą, lecz po 2 kolejkach trafiasz w malowniczy zakątek z ławeczkami skrytymi w cieniu drzew, na których możesz odpocząć. Gdy siadasz, po chwili interesują się tobą zamieszkujące drzewo nieśmiałki. Jeden zbliża się do ciebie i nim zdążysz się zorientować, twoja różdżka znajduje się w jego patyczastym uścisku. Skłonne do żartów stworzonka przerzucają twój cenny przedmiot między sobą, spróbujesz go odzyskać nim znikną w dziupli?
* By złapać nieśmiałka należy wyrzucić parzystą liczbę oczek na kości k6, jeśli nie uda ci się to w trzech turach, nieśmiałek przerzucając różdżkę, upuści ją, a wtedy będziesz mógł ją odzyskać.
41-60 - podczas swojego spaceru natrafiasz na ducha, który oferuje ci pomoc w odnalezieniu drogi prowadzącej do fontanny. Kierując się jego wskazówkami natrafiasz jednak do marmurowej rzeźby przedstawiającą walkę sir Dagoneta z Mantykorą, która dawien dawno nawiedzała poddanych na włościach. Rzeźba wygląda realistycznie: sir Dagonet porusza różdżką i unika ataków ostro zakończonego ogona. W dodatku potwór od czasu do czasu wydaje z siebie głuche ryki, od których jeżą się włosy.
61-80 - trafiasz do samego środka labiryntu, gdzie znajduje się wysoka wieża. Gdy wdrapujesz się na jej szczyt, odnajdujesz stolik z podaną herbatą i finezyjnymi markizami, stąd możesz obserwować całe sieci wijących się ścieżek, spacerujące osoby, zmieniające się ściany żywopłotu.
81-100 - wybrałeś ścieżkę prowadzącą do fontanny, która ponoć posiada niezwykle silne magiczne właściwości. Jeśli postanowisz się w niej zanurzyć, poczujesz, że możesz wiele i wiele więcej, co zwykle wykracza poza twoje możliwości (na czas następnej walki otrzymujesz +1 pkt do każdego rzutu).
Po przejściu trafia się na okrągły plac, z którego prowadzą cztery misternie zdobione, żeliwne bramy, każda wiodąca do innej części ogrodu. Do drzewa, które zamieszkują nieśmiałki, wysokiej wieży oraz do rzeźby przedstawiającej dokonania sir Dagoneta prowadzi sieć skomplikowanych uliczek, utworzonych z idealnie zadbanych żywopłotów. Jednak większość odwiedzających park pragnie dotrzeć do fontanny, której wody ponoć opisane są w baśni Beedle’a. Jakby tego było mało, magiczny labirynt co chwila zmienia swoje przejścia, igrając ze spacerującymi osobami. Wchodząc w głąb nierzadko trzeba nastawić się na dłuższy spacer (rzuty nie są wymagane dla osób wędrujących z postaciami z rodu Bulstrode).
1-20 - gubisz się w sieci labiryntu. Nie uda ci się trafić, tam gdzie chciałeś. Po 3 kolejkach wkraczasz na dróżkę, dzięki której trafisz na dziedziniec, z którego rozpocząłeś przygodę wśród ścieżek.
21-40 - błądzisz po omacku, labirynt igra z tobą, lecz po 2 kolejkach trafiasz w malowniczy zakątek z ławeczkami skrytymi w cieniu drzew, na których możesz odpocząć. Gdy siadasz, po chwili interesują się tobą zamieszkujące drzewo nieśmiałki. Jeden zbliża się do ciebie i nim zdążysz się zorientować, twoja różdżka znajduje się w jego patyczastym uścisku. Skłonne do żartów stworzonka przerzucają twój cenny przedmiot między sobą, spróbujesz go odzyskać nim znikną w dziupli?
* By złapać nieśmiałka należy wyrzucić parzystą liczbę oczek na kości k6, jeśli nie uda ci się to w trzech turach, nieśmiałek przerzucając różdżkę, upuści ją, a wtedy będziesz mógł ją odzyskać.
41-60 - podczas swojego spaceru natrafiasz na ducha, który oferuje ci pomoc w odnalezieniu drogi prowadzącej do fontanny. Kierując się jego wskazówkami natrafiasz jednak do marmurowej rzeźby przedstawiającą walkę sir Dagoneta z Mantykorą, która dawien dawno nawiedzała poddanych na włościach. Rzeźba wygląda realistycznie: sir Dagonet porusza różdżką i unika ataków ostro zakończonego ogona. W dodatku potwór od czasu do czasu wydaje z siebie głuche ryki, od których jeżą się włosy.
61-80 - trafiasz do samego środka labiryntu, gdzie znajduje się wysoka wieża. Gdy wdrapujesz się na jej szczyt, odnajdujesz stolik z podaną herbatą i finezyjnymi markizami, stąd możesz obserwować całe sieci wijących się ścieżek, spacerujące osoby, zmieniające się ściany żywopłotu.
81-100 - wybrałeś ścieżkę prowadzącą do fontanny, która ponoć posiada niezwykle silne magiczne właściwości. Jeśli postanowisz się w niej zanurzyć, poczujesz, że możesz wiele i wiele więcej, co zwykle wykracza poza twoje możliwości (na czas następnej walki otrzymujesz +1 pkt do każdego rzutu).
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 02.09.21 12:15, w całości zmieniany 1 raz
Nie miał pojęcia - nie mógł mieć - jakie konsekwencje pociągnęło za sobą przesłuchanie w Ministerstwie Magii. Nie był świadom tego, że znajomi czarodzieje są teraz w niebezpieczeństwie, a inni narażają się, by wyciągnąć ich z opresji. Żył w błogiej nieświadomości - tej, której pragnął. Z ulgą przyjął tylko wiadomość, że Julia nie ucierpiała na wybryku kamiennej mantykory. W przeciwieństwie do niej, nie był dobrą pomocą uzdrowicielską.
- Albo wybieram mniejsze zło - zakończył przekomarzanki, nie dając zagonić swojej męskiej dumy w kąt. Musiał mieć wybór. Słowa nie były zbyt trafne w kontekście teraźniejszych zmartwień lady Prewett, lecz nie mógł (jeszcze...) wniknąć w jej myśli, przebrnąć przez nie na wskroś i dotrzeć do źródła. Czekał cierpliwie, nienachalnie przyglądając się, jak oceniała stan jego kostki, na słowa o skrzelozielu reagując tylko potwierdzającym skinieniem i cieniem uśmiechu. Użyte zaklęcie zaskoczyło go, podobnie do kobiety myślał, że uraz jest poważniejszy i nieco zwątpił w powodzenie tej akcji, ale nie miał wyjścia - przynajmniej nie dopóki znajdowali się w labiryncie. Był spokojny, choć mimo tego zwlekał chwilę z podniesieniem się, wciąż niepewny, jak zareaguje nadwyrężona noga - nie miał ochoty na nagłe zachwianie równowagi i ponowne, twarde lądowanie. Najpierw wysłuchał więc słów i pytania, zastanawiając się przez moment, skąd ta nagła refleksja - z braku refleksu, ataku mantykory, czy w zupełnie inną stronę - myśli, krążących gdzieś dalej? Nie jemu było dociekać motywów, jeszcze nie. Poruszył się, siadając wygodniej. Objął ramieniem kolano zdrowej nogi, spoglądając na Julię z dołu. Uwłaczająca perspektywa. Nie był przyzwyczajony do podobnych ekscesów. - Miałem okazję uczestniczyć - zaczął, podnosząc się powoli. Nie było tak źle, odczuwał oczywiście pewien dyskomfort, ale nie na tyle, by potrzebował krzywić się z bólu i afiszować z kontuzją. Uniósł różdżkę, wykonując krótki ruch - Chłoszczyść - mruknął pod nosem pomiędzy słowami, chcąc pozbyć się śladów upadku z ciemnych szat. Wszystko powoli wracało do normy. - lecz pewne okoliczności zmusiły mnie do opuszczenia klubu. Niemniej, ostatnio myślałem o powrocie, choćby w maju. Zważając na kierunek, w którym zmierza świat, na pewno nie wyszłoby to na złe - darował sobie dodawanie, że może klub pojedynków podziałałby zbawiennie na marny już refleks. Chyba naprawdę tego potrzebował - niedawny pojedynek z Averym stanowił doskonały dowód. Obrona co prawda szła całkiem sprawnie, ale atak... zdecydowanie wyszedł z wprawy. Zasiedział się w warsztacie. Najgorzej sprawa miała się z transmutacją, zupełnie zaniedbał tę część magii i pamiętał, że wypadałoby odświeżyć wiedzę - nie dzielił się jednak tym szczegółem.
- Cóż, zależy, co planują dla nas korytarze - odpowiedział, krótkim ruchem głowy wskazując kolejne rozgałęzienie. Może mieli szansę jeszcze dokądś dotrzeć - tym razem z większą uwagą i ostrożnością.
| ztx2
- Albo wybieram mniejsze zło - zakończył przekomarzanki, nie dając zagonić swojej męskiej dumy w kąt. Musiał mieć wybór. Słowa nie były zbyt trafne w kontekście teraźniejszych zmartwień lady Prewett, lecz nie mógł (jeszcze...) wniknąć w jej myśli, przebrnąć przez nie na wskroś i dotrzeć do źródła. Czekał cierpliwie, nienachalnie przyglądając się, jak oceniała stan jego kostki, na słowa o skrzelozielu reagując tylko potwierdzającym skinieniem i cieniem uśmiechu. Użyte zaklęcie zaskoczyło go, podobnie do kobiety myślał, że uraz jest poważniejszy i nieco zwątpił w powodzenie tej akcji, ale nie miał wyjścia - przynajmniej nie dopóki znajdowali się w labiryncie. Był spokojny, choć mimo tego zwlekał chwilę z podniesieniem się, wciąż niepewny, jak zareaguje nadwyrężona noga - nie miał ochoty na nagłe zachwianie równowagi i ponowne, twarde lądowanie. Najpierw wysłuchał więc słów i pytania, zastanawiając się przez moment, skąd ta nagła refleksja - z braku refleksu, ataku mantykory, czy w zupełnie inną stronę - myśli, krążących gdzieś dalej? Nie jemu było dociekać motywów, jeszcze nie. Poruszył się, siadając wygodniej. Objął ramieniem kolano zdrowej nogi, spoglądając na Julię z dołu. Uwłaczająca perspektywa. Nie był przyzwyczajony do podobnych ekscesów. - Miałem okazję uczestniczyć - zaczął, podnosząc się powoli. Nie było tak źle, odczuwał oczywiście pewien dyskomfort, ale nie na tyle, by potrzebował krzywić się z bólu i afiszować z kontuzją. Uniósł różdżkę, wykonując krótki ruch - Chłoszczyść - mruknął pod nosem pomiędzy słowami, chcąc pozbyć się śladów upadku z ciemnych szat. Wszystko powoli wracało do normy. - lecz pewne okoliczności zmusiły mnie do opuszczenia klubu. Niemniej, ostatnio myślałem o powrocie, choćby w maju. Zważając na kierunek, w którym zmierza świat, na pewno nie wyszłoby to na złe - darował sobie dodawanie, że może klub pojedynków podziałałby zbawiennie na marny już refleks. Chyba naprawdę tego potrzebował - niedawny pojedynek z Averym stanowił doskonały dowód. Obrona co prawda szła całkiem sprawnie, ale atak... zdecydowanie wyszedł z wprawy. Zasiedział się w warsztacie. Najgorzej sprawa miała się z transmutacją, zupełnie zaniedbał tę część magii i pamiętał, że wypadałoby odświeżyć wiedzę - nie dzielił się jednak tym szczegółem.
- Cóż, zależy, co planują dla nas korytarze - odpowiedział, krótkim ruchem głowy wskazując kolejne rozgałęzienie. Może mieli szansę jeszcze dokądś dotrzeć - tym razem z większą uwagą i ostrożnością.
| ztx2
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnie dni nie były dla niego najbardziej przyjazne. Ból pleców doskwierał ciągle, w dodatku wydawało mu się, że zatruł się czymś niezdrowym, więc przybyło do niego aż dwóch medyków, z czego ten od zatruć stwierdził, że właściwie Rinnalowi nic nie jest. Po wielu długich latach spędzanych na ciągłym odwiedzaniu Munga stał się przewrażliwiony na punkcie swojego zdrowia. Każde złe samopoczucie było natychmiast konsultowane z zaprzyjaźnionymi medykami, których nie zmieniał często. Lubił, kiedy znali oni już jego przypadek, który czasami wydawał się trudny. Na szczęście w większości tylko wydawał. Poza plecami już zdrowie nie doskwierało mu tak często, dzięki czemu mógł spokojnie pracować, nie martwiąc się kolejnymi atakami.
Nie pojawiał się w pracy lub w towarzystwie kilka dni, więc spodziewał się w końcu czyichś odwiedzin. Może Alpharda, wieloletniego przyjaciela lub kogoś innego z przyklejonym sztucznym uśmiechem i interesem do ubicia. Ostatnio konsultował dużo planów handlowych z różnymi czarodziejami. Nie narzekał, dzięki temu wiedział co może w najbliższym czasie dziać się w biznesie, co było niezwykle ważne, zwłaszcza patrząc na bałagan jaki ostatnio utworzył się w magicznej społeczności brytyjskiej. Wszystko mogło się zdarzyć, najwięksi potentaci mogli szybko upaść, a ich konkurencja, wybić się na nieszczęściu.
Nie spodziewał się Elise Nott w swoim domu. Gdy przyprowadzono ją do niego był niezwykle zaskoczony. Wydawało się, że nie miał najlepszych relacji z siostrami Rosy, swojej, świętej pamięci, żony. Skoro tu była, musiała mieć naprawdę ważny powód do porozmawiania. Jednak nim nawet zdążyła zacząć, pozwolił sobie poprosić ją o wyjście na spacer. Wprawdzie Bulstrode Park nie wyglądał o tej porze roku tak niesamowicie jak w pełni lata, jednak na pewno miał o wiele mniej podsłuchujących uszu, których w rezydencji było pełno. Ich skrzat domowy to straszna papla. Natychmiast wszystko wygadywała duchowi Sir Dagoneta, a jeśli rozmowa była ważna, wolał nie ryzykować.
Włożył czarny płaszcz na ramiona i wtedy udali się do parku. Labirynt znał jak własną kieszeń. Spacery po nim to czasami była jedyna forma ruchu jaką uznawał.
- Co Cię do mnie sprowadza, lady Nott? - spytał oficjalnie.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć od śmierci Rosalind minęły już cztery lata, Elise nadal tęskniła za siostrą. Świat bez niej wydawał się jakby niepełny, zwłaszcza w pierwszych miesiącach po jej odejściu. Rose miała wtedy tylko dwadzieścia jeden lat, stała u progu bajki, ledwie rok wcześniej w przepięknej sukni zostawała żoną i miała mieć przed sobą wiele wspaniałych lat – a jednak podły los zadrwił z nich wszystkich i odebrał ją przez kaprys niezdiagnozowanej wcześniej choroby genetycznej. Trauma krwi okazała się wyrokiem, a Elise nie mogła uwierzyć, jak to możliwe. Była bardzo nieznośna, miała wtedy tylko czternaście lat, i była obrażona na cały świat, że odebrał jej siostrę. Mógł zabrać jakąś bezwartościową szlamę, jakich było pełno – ale odebrał Rose, wydarł ją rodzinie i przerwał tragicznie jej bajkę, tym samym odzierając najmłodszą Nottównę z części złudzeń. W życiu nie zawsze wszystko kończyło się szczęśliwie. Że nie zawsze trwało ono długo i obfitowało w same miłe wydarzenia. Aranżowane małżeństwa były przede wszystkim obowiązkiem. Już matka zaraz po ślubie Rose wybiła jej z głowy mrzonki o miłości, i od tamtego czasu, od tamtej szczerej rozmowy z matką, wiedziała że wzniosłe uczucia nie były jej pisane, że były tylko obowiązki wobec rodu i Rose też spełniła swój. Bo jej piękny ślub był tylko obowiązkiem, nawet jeśli trzynastoletni umysł Elise idealizował to wszystko – bo która dorastająca dziewczynka nie marzyła o balu, pięknej sukni i księciu z bajki?
Ale Rinnal Bulstrode nie był księciem z bajki. Cherlawy i zobojętniały na niezwykłą urodę i czar swojej żony, którą Elise zawsze idealizowała i postrzegała jako wzór cnót wszelakich, nie miał szans zdobyć znaczącej sympatii Nottówny. Rozczarował ją jeszcze przed śmiercią siostry, a później utwierdziła się w niechęci, obwiniając go o tragedię, o to, że nie zatroszczył się o to, by u Rose wcześniej wykryto chorobę. Że pozwolił jej umrzeć, jakkolwiek irracjonalne to było. Że nie opłakiwał jej należycie, choć stracił tak wielki skarb.
Pewnie gdyby nie syn Rose, nie odwiedzałaby posiadłości Bulstrode’ów. Pojawiała się tutaj co rok w wakacje z matką i siostrą, by zobaczyć, jak rozwija się dziecko Rosalind, żywa pozostałość tego, że ona kiedyś istniała. Krew z jej krwi, nawet jeśli to przy porodzie straciła życie. Elise wolałaby mieć żywą siostrę, ale przez wzgląd na jej pamięć musiała odwiedzać chłopca, bo wiedziała, że Rose by sobie tego życzyła. Na pewno kochałaby swojego pierworodnego, choć nie zdążyła się nim nacieszyć i nigdy go nie pozna ani on jej.
Także dziś wybrała się do dworu Bulstrode’ów z matką. Była to może druga lub trzecia wizyta od momentu ukończenia przez nią Hogwartu. Lady Cassiopeia została w posiadłości ze swoim póki co jedynym wnukiem, a Elise postanowiła porozmawiać z wdowcem po swojej ukochanej siostrze. W tym celu wybrali się na przechadzkę do Bulstrode Park, gdzie mogli znaleźć więcej spokoju. Sama nie wiedziała, dlaczego, skoro przez poprzednie lata niespecjalnie lgnęła do jego towarzystwa. Ale dorosła, skończyła szkołę i czas było spojrzeć na pewne sprawy inaczej. Nawet jeśli nadal trudno było wykrzesać z siebie sympatię i zrozumienie do postawy, jaką utrzymywał po śmierci Rose.
- To co zwykle. Wraz z matką odwiedzałam syna mej siostry, która na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy to robiły – odrzekła. – Mam nadzieję, że miewa się dobrze w tych okropnych czasach.
Samopoczucie Rinnala obchodziło ją już mniej. Sama nie wiedziała, dlaczego wyszła z nim na przechadzkę, zamiast ograniczyć się do kilku uprzejmości wymienionych w dworze. Zagryzła wargi, zastanawiając się. Zagapiła się na żywopłot tworzący coś w rodzaju labiryntu.
- Dość nietypowe miejsce - przyznała.
Ale Rinnal Bulstrode nie był księciem z bajki. Cherlawy i zobojętniały na niezwykłą urodę i czar swojej żony, którą Elise zawsze idealizowała i postrzegała jako wzór cnót wszelakich, nie miał szans zdobyć znaczącej sympatii Nottówny. Rozczarował ją jeszcze przed śmiercią siostry, a później utwierdziła się w niechęci, obwiniając go o tragedię, o to, że nie zatroszczył się o to, by u Rose wcześniej wykryto chorobę. Że pozwolił jej umrzeć, jakkolwiek irracjonalne to było. Że nie opłakiwał jej należycie, choć stracił tak wielki skarb.
Pewnie gdyby nie syn Rose, nie odwiedzałaby posiadłości Bulstrode’ów. Pojawiała się tutaj co rok w wakacje z matką i siostrą, by zobaczyć, jak rozwija się dziecko Rosalind, żywa pozostałość tego, że ona kiedyś istniała. Krew z jej krwi, nawet jeśli to przy porodzie straciła życie. Elise wolałaby mieć żywą siostrę, ale przez wzgląd na jej pamięć musiała odwiedzać chłopca, bo wiedziała, że Rose by sobie tego życzyła. Na pewno kochałaby swojego pierworodnego, choć nie zdążyła się nim nacieszyć i nigdy go nie pozna ani on jej.
Także dziś wybrała się do dworu Bulstrode’ów z matką. Była to może druga lub trzecia wizyta od momentu ukończenia przez nią Hogwartu. Lady Cassiopeia została w posiadłości ze swoim póki co jedynym wnukiem, a Elise postanowiła porozmawiać z wdowcem po swojej ukochanej siostrze. W tym celu wybrali się na przechadzkę do Bulstrode Park, gdzie mogli znaleźć więcej spokoju. Sama nie wiedziała, dlaczego, skoro przez poprzednie lata niespecjalnie lgnęła do jego towarzystwa. Ale dorosła, skończyła szkołę i czas było spojrzeć na pewne sprawy inaczej. Nawet jeśli nadal trudno było wykrzesać z siebie sympatię i zrozumienie do postawy, jaką utrzymywał po śmierci Rose.
- To co zwykle. Wraz z matką odwiedzałam syna mej siostry, która na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy to robiły – odrzekła. – Mam nadzieję, że miewa się dobrze w tych okropnych czasach.
Samopoczucie Rinnala obchodziło ją już mniej. Sama nie wiedziała, dlaczego wyszła z nim na przechadzkę, zamiast ograniczyć się do kilku uprzejmości wymienionych w dworze. Zagryzła wargi, zastanawiając się. Zagapiła się na żywopłot tworzący coś w rodzaju labiryntu.
- Dość nietypowe miejsce - przyznała.
Ślub z Rosalind Nott, kobietą, którą znał właściwie z widzenia, gdy przedstawiono mu jej kandydaturę dla niego był wydarzeniem zupełnie obojętnym. Wiedział, że rodzice wybiorą mu żonę z najlepszej partii, możliwie najznamienitszą. I rzeczywiście, tak było. Była nieprzeciętnej urody, każdy jej krok wydawał się mieć zapach jutrzenki, włosy kołysały się tak miarowo, że wydawało się to nienaturalne. Śpiewała jak słowik, tańczyła jak wila, a jej piękne, szare oczy odbijały w sobie wszystkie kolory zupełnie jak zwierciadło. Głupiec - pomyślałby niemal każdy, kto widział Rinnala, żegnającego kobietę w ciszy i obojętności, chłodnej jak obraz góry lodowej. Być może patrzył zbyt płytko, jednak nie wierzył w coś takiego. Zbyt płytkie spojrzenia nie zdarzały mu się często, jednak Rosalind, ten ideał, piękna lalka, którą powinno postawić się w gablocie do oglądania nie miała dla niego do zaoferowania więcej niż właśnie to piękno. Nie udawało im się konwersować, absolutnie nic wewnątrz nich nie działało, aby przezwyciężyć chłód obojętności wobec siebie nawzajem. Gdy akurat nie śpiewała, nic co wydobywało się z jej ust nie sprawiało, żeby zatrzęsło się jego serce. Utknęli więc w kole obowiązku i ostatecznie zaowocowało to urodzeniem się ich synka, Erica.
On i jego rodzina pozwalali Nottom widywać jego synka dosyć często, a Rinnalowi osobiście w ogóle to nie przeszkadzało. Powinien mieć kontakt ze swoją babcią, wydawało się, że kobieta czuje z dzieckiem pewną więź. Bulstrode doskonale to rozumiał. Maluch był jej pierwszym wnukiem, podobnie jak jego pierwszym dzieckiem i jest to zdecydowanie niesamowite doświadczenie, wychowywanie dziecka. Ze względu na swój stan zdrowia, mężczyzna był raczej ojcem widmo, ale często obserwował jak chłopiec się rozwija, pilnował aby niczego mu nie brakowało, a każdy głos krytyki odnośnie Erica był traktowany przez mężczyznę bardzo nerwowo. Co ciekawsze, chłopiec był bardziej podobny do ojca, trudno było doszukiwać się podobieństwa do matki. - Zawsze stoję na straży, żeby mój syn czuł się możliwie najlepiej, nieważne jak złe czasy by nastały. - powiedział. Tak, tym właśnie był. W większej części strażnikiem, niżeli ojcem. - Nie musisz się martwić, lady Nott.
Uniósł wzrok na dziurę w żywopłocie, która formowała się przed nimi w bramę. Tuż za nią widać było jak ściany labiryntu powoli się przesuwają. Gdyby była tutaj sama Elise, na pewno by tego nie dostrzegła - labirynt wydawał się mieć własny umysł. Gdy próbował przebyć go ktoś nieznany, spoza ich rodziny, zachowywał się niepozornie, zwabiał do środka swoją zupełnie zwyczajną aparycją, a gdy osoba już zdecydowała się go przebyć, wtedy się zmieniał. Jednak labirynt doskonale znał Rinnala i każdego z rodziny Bulstrode, którzy panowali nad tą ziemią. Przed nimi labirynt ukazywał swoje tajemnice. Mężczyzna zerknął niepozornie na dziewczynę stojącą obok. Zmieniła się od kiedy widział na swoim ślubie. Dojrzała, dorosła, jej spojrzenie nie było już tak krnąbrne jak wtedy. Wydawała się pogodzona ze światem dużo mocniej iż wtedy. Wysunął do niej ramię, sugerując, że powinna je objąć. - Tylko dla przejezdnych. Dla mnie jest jak dom. Z chęcią Ci go pokażę.
On i jego rodzina pozwalali Nottom widywać jego synka dosyć często, a Rinnalowi osobiście w ogóle to nie przeszkadzało. Powinien mieć kontakt ze swoją babcią, wydawało się, że kobieta czuje z dzieckiem pewną więź. Bulstrode doskonale to rozumiał. Maluch był jej pierwszym wnukiem, podobnie jak jego pierwszym dzieckiem i jest to zdecydowanie niesamowite doświadczenie, wychowywanie dziecka. Ze względu na swój stan zdrowia, mężczyzna był raczej ojcem widmo, ale często obserwował jak chłopiec się rozwija, pilnował aby niczego mu nie brakowało, a każdy głos krytyki odnośnie Erica był traktowany przez mężczyznę bardzo nerwowo. Co ciekawsze, chłopiec był bardziej podobny do ojca, trudno było doszukiwać się podobieństwa do matki. - Zawsze stoję na straży, żeby mój syn czuł się możliwie najlepiej, nieważne jak złe czasy by nastały. - powiedział. Tak, tym właśnie był. W większej części strażnikiem, niżeli ojcem. - Nie musisz się martwić, lady Nott.
Uniósł wzrok na dziurę w żywopłocie, która formowała się przed nimi w bramę. Tuż za nią widać było jak ściany labiryntu powoli się przesuwają. Gdyby była tutaj sama Elise, na pewno by tego nie dostrzegła - labirynt wydawał się mieć własny umysł. Gdy próbował przebyć go ktoś nieznany, spoza ich rodziny, zachowywał się niepozornie, zwabiał do środka swoją zupełnie zwyczajną aparycją, a gdy osoba już zdecydowała się go przebyć, wtedy się zmieniał. Jednak labirynt doskonale znał Rinnala i każdego z rodziny Bulstrode, którzy panowali nad tą ziemią. Przed nimi labirynt ukazywał swoje tajemnice. Mężczyzna zerknął niepozornie na dziewczynę stojącą obok. Zmieniła się od kiedy widział na swoim ślubie. Dojrzała, dorosła, jej spojrzenie nie było już tak krnąbrne jak wtedy. Wydawała się pogodzona ze światem dużo mocniej iż wtedy. Wysunął do niej ramię, sugerując, że powinna je objąć. - Tylko dla przejezdnych. Dla mnie jest jak dom. Z chęcią Ci go pokażę.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dla Elise Rosalind jawiła się jako ideał. Być może było to normalne, że młodsza siostra jest zapatrzona w starszą i nie dostrzega jej wad – była wtedy zbyt młoda. Kiedy miała trzynaście lat, Rose wydawała się ucieleśnieniem tego, czym sama chciałaby się stać w dorosłości. Odkąd pamiętała podążała jej śladami i darzyła ją uwielbieniem – aż do tamtego feralnego lata 1952 roku. Wtedy z trzech młodych lwic tej gałęzi Nottów pozostały tylko dwie, a jedna z najjaśniejszych gwiazd na nieboskłonie Elise bezpowrotnie zgasła.
W pierwszych chwilach jej męża dosłownie znienawidziła. Po pogrzebie Rose, kiedy już nie musiała ukrywać emocji przed tłumem żałobników zrobiła mu pełną płaczu i emocji awanturę o lodowatą obojętność i nienależytą dbałość o skarb, jakim była Rosalind. Wrzeszczała i płakała, robiąc mu wyrzuty, ujawniając silną emocjonalność odziedziczoną zapewne po rodzinie ze strony matki. Próbowała skruszyć tę obojętną fasadę i poruszyć nim, by poczuł choć ułamek tego, czego doświadczała ona. W końcu Rose była jego żoną i umarła, rodząc mu dziedzica. Czy nie zasługiwała na więcej smutku i żalu po jej przedwczesnym odejściu? Dopiero później zrozumiała, że nikt nie traktował poważnie humorków i złości czternastolatki, którą wtedy była, nawet jeśli uważała wtedy, że jej złość i smutek są najważniejsze i najboleśniejsze.
Dopiero z czasem jej emocje zapadły się i przekuły w swego rodzaju dystans i obojętność, z którymi zwykle witała małżonka Rose, ilekroć z matką odwiedzała jej syna. Stopniowo dojrzała, a wtedy otwarta rana po utracie siostry z czasem się zagoiła, choć blizna po niej miała pozostać na zawsze. Lady Cassiopeia pragnęła kontaktu z wnukiem, nawet jeśli nosił on już inne nazwisko i z wyglądu nie był zbyt podobny do Rosalind. Elise nie potrafiła go prawdziwie pokochać za to, że (niecelowo, ale jednak) zabił Rose, ale był jej rodziną i dla uczczenia pamięci siostry również go odwiedzała, choć nie z każdą wizytą Cassiopei. Razem z matką chciały, by Eric, który nigdy nie poznał własnej matki, miał do czynienia chociaż z jej rodziną i dziedzictwem jej rodu. Rinnal zrobił chociaż tyle dobrego, że nie stawał tym wizytom na drodze i mimo wszystko dbał o dobro syna. Anomalie z pewnością nie ułatwiały temu dziecku życia.
- Jest dzieckiem Rose. Musimy się interesować tym, co się z nim dzieje, a poza tym moja matka pragnie towarzystwa wnuka – odezwała się. Wiedziała, że lady Cassiopeia najprawdopodobniej tęskniła za macierzyństwem. Synek Rose mógł jej także przypominać własnego, który zmarł krótko po narodzinach zanim jeszcze na świecie pojawiła się Elise. Niewielu jednak wiedziało o tym, że młoda Nottówna o mały włos mogła mieć starszego brata, gdyby nie urodził się zbyt chory, by przeżyć choćby jeden dzień.
- Doszłam też do wniosku, że może nie warto trwać w złości, kiedy za sprawą Erica poniekąd jesteśmy w pewien sposób rodziną, choć jak pewnie wiesz, nadal bardzo za nią tęsknię. – Bardziej, niż on kiedykolwiek będzie mógł, ale trwanie w złości i wyrzutach nie wróci Rose życia. A ona była zbyt duża, żeby wciąż kierować się czternastoletnimi emocjami. Matka zresztą naciskała na nią, by próbowała porozumieć się z Rinnalem, i nawet jeśli nie mieli nigdy zostać najlepszymi przyjaciółmi, to żeby przynajmniej nie łypali na siebie z niechęcią przy każdym spotkaniu. Tak czy inaczej wypowiadać te słowa były jej ciężko i momentami stawały jej w gardle, była na tyle dumna że nie znosiła się kajać. Bo bez względu na nie w głębi duszy jakiś żal pozostanie. Rinnal i jego rodzina mogli zrobić więcej, by ocalić Rose.
- A więc chodźmy, chętnie go zobaczę. Na pewno skrywa wiele niespodzianek wartych zobaczenia – zgodziła się, patrząc, jak labirynt pozwala im przejść. Uchwyciła się jego ramienia, idąc powoli obok niego. – Często zabierałeś tu Rose? – być może sama nieco drapała tę starą bliznę, ale była ciekawa, czy i Rosalind chadzała tymi alejkami. Pewnie tak, i zapewne podobało jej się tutaj. Zawsze lubiła piękne miejsca. Pewnego dnia pewnie będzie to miejsce zabaw i przechadzek Erica. Szkoda, że Rose już nigdy nie będzie mogła stąpać ani tu, ani nigdzie indziej, ale to właśnie ziemie Bulstrode’ów były miejscem, gdzie spędziła ostatni rok życia, i będąc tu Elise w pewnym sensie poczuła echo jej ulotnej obecności.
W pierwszych chwilach jej męża dosłownie znienawidziła. Po pogrzebie Rose, kiedy już nie musiała ukrywać emocji przed tłumem żałobników zrobiła mu pełną płaczu i emocji awanturę o lodowatą obojętność i nienależytą dbałość o skarb, jakim była Rosalind. Wrzeszczała i płakała, robiąc mu wyrzuty, ujawniając silną emocjonalność odziedziczoną zapewne po rodzinie ze strony matki. Próbowała skruszyć tę obojętną fasadę i poruszyć nim, by poczuł choć ułamek tego, czego doświadczała ona. W końcu Rose była jego żoną i umarła, rodząc mu dziedzica. Czy nie zasługiwała na więcej smutku i żalu po jej przedwczesnym odejściu? Dopiero później zrozumiała, że nikt nie traktował poważnie humorków i złości czternastolatki, którą wtedy była, nawet jeśli uważała wtedy, że jej złość i smutek są najważniejsze i najboleśniejsze.
Dopiero z czasem jej emocje zapadły się i przekuły w swego rodzaju dystans i obojętność, z którymi zwykle witała małżonka Rose, ilekroć z matką odwiedzała jej syna. Stopniowo dojrzała, a wtedy otwarta rana po utracie siostry z czasem się zagoiła, choć blizna po niej miała pozostać na zawsze. Lady Cassiopeia pragnęła kontaktu z wnukiem, nawet jeśli nosił on już inne nazwisko i z wyglądu nie był zbyt podobny do Rosalind. Elise nie potrafiła go prawdziwie pokochać za to, że (niecelowo, ale jednak) zabił Rose, ale był jej rodziną i dla uczczenia pamięci siostry również go odwiedzała, choć nie z każdą wizytą Cassiopei. Razem z matką chciały, by Eric, który nigdy nie poznał własnej matki, miał do czynienia chociaż z jej rodziną i dziedzictwem jej rodu. Rinnal zrobił chociaż tyle dobrego, że nie stawał tym wizytom na drodze i mimo wszystko dbał o dobro syna. Anomalie z pewnością nie ułatwiały temu dziecku życia.
- Jest dzieckiem Rose. Musimy się interesować tym, co się z nim dzieje, a poza tym moja matka pragnie towarzystwa wnuka – odezwała się. Wiedziała, że lady Cassiopeia najprawdopodobniej tęskniła za macierzyństwem. Synek Rose mógł jej także przypominać własnego, który zmarł krótko po narodzinach zanim jeszcze na świecie pojawiła się Elise. Niewielu jednak wiedziało o tym, że młoda Nottówna o mały włos mogła mieć starszego brata, gdyby nie urodził się zbyt chory, by przeżyć choćby jeden dzień.
- Doszłam też do wniosku, że może nie warto trwać w złości, kiedy za sprawą Erica poniekąd jesteśmy w pewien sposób rodziną, choć jak pewnie wiesz, nadal bardzo za nią tęsknię. – Bardziej, niż on kiedykolwiek będzie mógł, ale trwanie w złości i wyrzutach nie wróci Rose życia. A ona była zbyt duża, żeby wciąż kierować się czternastoletnimi emocjami. Matka zresztą naciskała na nią, by próbowała porozumieć się z Rinnalem, i nawet jeśli nie mieli nigdy zostać najlepszymi przyjaciółmi, to żeby przynajmniej nie łypali na siebie z niechęcią przy każdym spotkaniu. Tak czy inaczej wypowiadać te słowa były jej ciężko i momentami stawały jej w gardle, była na tyle dumna że nie znosiła się kajać. Bo bez względu na nie w głębi duszy jakiś żal pozostanie. Rinnal i jego rodzina mogli zrobić więcej, by ocalić Rose.
- A więc chodźmy, chętnie go zobaczę. Na pewno skrywa wiele niespodzianek wartych zobaczenia – zgodziła się, patrząc, jak labirynt pozwala im przejść. Uchwyciła się jego ramienia, idąc powoli obok niego. – Często zabierałeś tu Rose? – być może sama nieco drapała tę starą bliznę, ale była ciekawa, czy i Rosalind chadzała tymi alejkami. Pewnie tak, i zapewne podobało jej się tutaj. Zawsze lubiła piękne miejsca. Pewnego dnia pewnie będzie to miejsce zabaw i przechadzek Erica. Szkoda, że Rose już nigdy nie będzie mogła stąpać ani tu, ani nigdzie indziej, ale to właśnie ziemie Bulstrode’ów były miejscem, gdzie spędziła ostatni rok życia, i będąc tu Elise w pewnym sensie poczuła echo jej ulotnej obecności.
W tamtym czasie, z resztą dokładnie tak samo jak teraz, nie przejmował się opinią jakiegoś dzieciaka. Ostatecznie żadna osoba z towarzystwa nie potraktowała wybuchu Elise poważnie, a Rinnal stał się wręcz przykładem zachowania spokojnego i poważnego, a rozjuszone do czerwoności młodziutkie dziewczę po prostu zignorował. Nie obchodziło go to, co miała do powiedzenia jakaś dziewczynka, ale nie miał zamiaru okazywać w żaden sposób, że w ogóle usłyszał jej oskarżenia.
Chociaż zdecydowanie czuć było od niego wszechobecną obojętność, nie można było powiedzieć, że śmierć żony kompletnie na niego nie wpłynęła. W końcu niedługo po jej pogrzebie, gdy powoli docierało do niego jak sam będzie w wychowywaniu swojego syna. Niedługo później nastąpił pierwszy atak choroby genetycznej, atakującej jego kości. Słyszał opinię, że była to również wina stresu, że pojawiła się akurat teraz. Prawdopodobnie było to prawdziwe, został samotnym ojcem, pierwszy raz w życiu poczuł prawdziwą miłość do innego człowieka - swojego syna. I choć skąpy był w okazywanie tego, starał się jak mógł, aby zapewniać mu wszystko, czego mały potrzebował i czego chciał. Eric mógł poznawać świat na miliony sposobów - muzyka, literatura, sztuka. Gdy tylko mały wspomniał chociaż, że czegoś chciał, ojciec wyciągał sakiewkę z galeonami i natychmiast mu to zapewniał. Tutaj zapomniał o ekonomii. Lubił wyliczać każdy grosz, nie żył zbyt biednie, ale również nie był rozrzutny w swoich postępowaniach. Poza tym jednym, jedynym wyjątkiem - Ericiem. On dostawał wszystko natychmiast, nieważne ile by to kosztowało. - Jak najbardziej to rozumiem. Uważam, że babcia powinna go widywać, na pewno uczyni jego życie pełniejszym. - Przyznał bez grama fałszu. Cassiopeia zachowywała się jak perfekcyjna babcia, z resztą podobnie jak matka Rinnala. Przyjeżdżała go odwiedzać, interesowała się jego wychowaniem i nie kupowała nadmiernej ilości niepotrzebnych zabawek, które mały wyrzuciłby szybko w kąt.
Rozmowy o Rosalind go męczyły. Tak, uważał, że Elise była męcząca w tym temacie. Ciągle wspominała siostrę jako ideał, którego Rinnal nigdy nie mógł dostrzec. Przykleił jednak uśmiech do twarzy łagodnie. Przyznawał jej rację. Rozumiał.
- Również uważam, że trwanie w złości jest nieodpowiednie, moja droga. Myślę, że, podobnie jak nasze rody, możemy nawiązać owocną przyjaźń i zapomnieć o dawnych zwadach. Uważam, że Rosalind by tego chciała, a co ważniejsze, chciałbym żebyś uczestniczyła w życiu Erica. Na pewno wiele mógłby nauczyć się od swojej cioci. - Jego zdanie mogło być ryzykowane, patrząc na to jak dziewczyna reagowała na imię swojej siostry. Być może zostanie mu zarzucone, że wcale nie wiedział czego chciałaby Rosalind.
Powstrzymał westchnięcie, gdy znów zapytała o swoją siostrę. Wiedział, że ten temat jest dla Elise ważny, więc nie pokazywał niechęci do niego. Wiedział, że to powoduje oskarżenia.
- Tak, bardzo często. - powiedział i ruszył powoli wgłąb labiryntu. - Zdrowie mniej dawało mi wtedy w kość - hah, cóż za dwuznaczne zdanie - więc często miałem możliwość spacerować z nią. Często mi nuciła.
Chociaż zdecydowanie czuć było od niego wszechobecną obojętność, nie można było powiedzieć, że śmierć żony kompletnie na niego nie wpłynęła. W końcu niedługo po jej pogrzebie, gdy powoli docierało do niego jak sam będzie w wychowywaniu swojego syna. Niedługo później nastąpił pierwszy atak choroby genetycznej, atakującej jego kości. Słyszał opinię, że była to również wina stresu, że pojawiła się akurat teraz. Prawdopodobnie było to prawdziwe, został samotnym ojcem, pierwszy raz w życiu poczuł prawdziwą miłość do innego człowieka - swojego syna. I choć skąpy był w okazywanie tego, starał się jak mógł, aby zapewniać mu wszystko, czego mały potrzebował i czego chciał. Eric mógł poznawać świat na miliony sposobów - muzyka, literatura, sztuka. Gdy tylko mały wspomniał chociaż, że czegoś chciał, ojciec wyciągał sakiewkę z galeonami i natychmiast mu to zapewniał. Tutaj zapomniał o ekonomii. Lubił wyliczać każdy grosz, nie żył zbyt biednie, ale również nie był rozrzutny w swoich postępowaniach. Poza tym jednym, jedynym wyjątkiem - Ericiem. On dostawał wszystko natychmiast, nieważne ile by to kosztowało. - Jak najbardziej to rozumiem. Uważam, że babcia powinna go widywać, na pewno uczyni jego życie pełniejszym. - Przyznał bez grama fałszu. Cassiopeia zachowywała się jak perfekcyjna babcia, z resztą podobnie jak matka Rinnala. Przyjeżdżała go odwiedzać, interesowała się jego wychowaniem i nie kupowała nadmiernej ilości niepotrzebnych zabawek, które mały wyrzuciłby szybko w kąt.
Rozmowy o Rosalind go męczyły. Tak, uważał, że Elise była męcząca w tym temacie. Ciągle wspominała siostrę jako ideał, którego Rinnal nigdy nie mógł dostrzec. Przykleił jednak uśmiech do twarzy łagodnie. Przyznawał jej rację. Rozumiał.
- Również uważam, że trwanie w złości jest nieodpowiednie, moja droga. Myślę, że, podobnie jak nasze rody, możemy nawiązać owocną przyjaźń i zapomnieć o dawnych zwadach. Uważam, że Rosalind by tego chciała, a co ważniejsze, chciałbym żebyś uczestniczyła w życiu Erica. Na pewno wiele mógłby nauczyć się od swojej cioci. - Jego zdanie mogło być ryzykowane, patrząc na to jak dziewczyna reagowała na imię swojej siostry. Być może zostanie mu zarzucone, że wcale nie wiedział czego chciałaby Rosalind.
Powstrzymał westchnięcie, gdy znów zapytała o swoją siostrę. Wiedział, że ten temat jest dla Elise ważny, więc nie pokazywał niechęci do niego. Wiedział, że to powoduje oskarżenia.
- Tak, bardzo często. - powiedział i ruszył powoli wgłąb labiryntu. - Zdrowie mniej dawało mi wtedy w kość - hah, cóż za dwuznaczne zdanie - więc często miałem możliwość spacerować z nią. Często mi nuciła.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ignorowanie jej rozjuszało Elise jeszcze bardziej. Zawsze była osobą roszczeniową, o rozbuchanym do granic możliwości ego podsycanym jeszcze przez rozpieszczającą ją matkę i uważała, że wszyscy mają obowiązek ją zauważać i przejmować się jej humorkami. Po utracie siostry była kłębkiem emocjonalności i wtedy jak nigdy wcześniej ani później uwydatniły się cechy odziedziczone po rodzie matki, daleko było jej do wystudiowanego spokoju i obojętności, skoro utraciła jedną z najbliższych osób na świecie. Oprócz straty siostry oznaczało to też strzaskanie młodzieńczego przekonania o idealności szlacheckiego życia, bo tak prozaiczny koniec nie powinien spotykać ludzi stojących ponad resztą społeczeństwa. A jednak nawet oni nie byli bardziej wytrzymali niż inni, choroby genetyczne dawały im się we znaki. Elise z ich powodu straciła dwie bliskie sobie osoby, siostrę i jedną z kuzynek ze strony matki. Tak czy inaczej do stoickiej postawy było jej wtedy daleko i musiało minąć dużo czasu, by mogła podejść do Rinnala ze spokojem i bez złości, choć echa żalu o to, jak zachowywał się wtedy nadal w niej tkwiły. Powinien opłakiwać żonę i dzielić z nią emocjonalność i poczucie straty, a nie odgradzać się lodowatym murem obojętności, przez który Elise nie potrafiła się przebić, więc w końcu przestała próbować, dochodząc do wniosku, że mąż Rosalind zwyczajnie nie zasłużył na taki skarb, o który nie potrafił odpowiednio zadbać. Jej płomienna złość stopniowo przeszła w dystans i chłód. Chciałaby jednak, żeby jej przyszły mąż odpowiednio rozpaczał, gdyby tak umarła przed nim i żeby uważał jej odejście za koniec świata – bo w końcu zabraknięcie tak wyjątkowej jednostki jak ona byłoby wielką tragedią godną strumieni wylewanych łez. Ale na szczęście trauma krwi raczej jej nie groziła.
Gdyby nie Eric zapewne ani ona ani jej matka nie podtrzymywałyby kontaktu z Rinnalem po śmierci Rose. Odwiedzały posiadłość Bulstrode’ów, ponieważ żył tu syn Rosalind. To było jedyne, co cementowało powiązania Rinnala z rodziną Rose. Samej Elise z mężem siostry też nie łączyło nic poza jej osobą oraz jej synem, przynajmniej tak jej się wydawało. Dlatego wspomniała o niej, bo mimo żalu i tęsknoty to był jedyny most istniejący między nią a wdowcem po niej, oczywiście poza Erikiem. Choć może gdyby przez ostatnie lata chciała go poznać i nie myślałaby o nim przez pryzmat złości, może odkryłaby takich punktów wspólnych więcej, jeśli istniały. Ich relacja była uboga i powierzchowna nie tylko przez jego obojętność, ale też przez jej własne humorki, choć oczywiście prędzej odgryzłaby sobie język niż przyznała to głośno, bo łatwiej i przyjemniej było obwiniać jego niż siebie.
Ale nadal pozostawał ojcem dziecka jej siostry, więc nie mogli żyć w konflikcie. Rose nigdy nie lubiła konfliktów i była mniej humorzasta niż jej najmłodsza siostra. Zawsze była tą najstarszą i najbardziej stateczną, najdojrzalszą. I to przez wzgląd na Rose oraz na prośbę matki Elise zgodziła się spróbować wyciągnąć rękę na zgodę i zawrzeć rozejm, bo na przyjaźń było o wiele za wcześnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę oczywiste różnice między nimi.
Nie chciała też dostrzegać tego, że temat Rosalind go męczył. Ona chciała go poruszyć i to było dla niej w tym momencie ważniejsze; często nie zwracała uwagi na uczucia innych, skupiona przede wszystkim na sobie. Tak jak i on dawniej nie przejmował się nią i jej uczuciami.
- Robię to ze względu na Rosalind i Erica – rzekła, myśląc o siostrze z tęsknotą. – Chcę uczestniczyć w jego życiu, choć wiem, że nigdy nie dam mu tego, co mogła dać mu Rose. – Nie mogła zastąpić mu matki, nikt nie mógł, nawet gdyby Rinnal postanowił ożenić się po raz drugi. Ale chciała żeby ją znał, i żeby w przyszłości mógł żyć w dobrych relacjach z jej własnymi dziećmi. Mógł nosić inne nazwisko, ale nadal był w połowie Nottem. A ona była jego ciotką, jakkolwiek dziwnie to brzmiało i kojarzyło jej się raczej ze stateczną matroną w średnim wieku. – Mogę go pouczyć czegoś związanego z muzyką lub inną sztuką. Może okaże się, że ma do tego talent. – Rosalind umiała pięknie śpiewać i grać na fortepianie, i miała swój wkład w rozwój tych umiejętności u Elise. Najmłodsza Nottówna lubiła słuchać siostry. Po jej śmierci nie przestała grać, nadal kochała muzykę. Miała nadzieję, że Rinnal nie uzna muzycznych nauk syna za coś bezsensownego i zbędnego. Może sam wolał zajmować się pracą i siedzieć w swoim świecie cyferek, ale Eric zdecydowanie powinien poznać świat sztuki, by w przyszłości dobrze sobie radzić na salonach. Życie salonowe było dla Elise absolutną podstawą.
- Naprawdę tu ładnie – stwierdziła. Elise może nie była wielką entuzjastką łamigłówek, ale labirynt naprawdę był ładny i magiczny. Poczuła przyjemne ciepło w sercu na myśl o tym, że kiedyś Rose lubiła się tu przechadzać. – Dokąd mnie prowadzisz? – zapytała, zdając się na niego, bo sama tego miejsca nie znała. – Właściwie to niewiele o tobie wiem poza tym, że byłeś mężem Rosalind i jesteś ojcem Erica, i pracujesz dla ministerstwa. Ale pewnie masz jakieś zainteresowania poza pracą? Lubisz muzykę? Czy może gustujesz raczej w malarstwie lub literaturze? – zadała nieco bardziej osobiste pytanie, skoro już mieli odkładać na bok dawny konflikt i rozmawiać ze sobą jak dorośli. Ale taka była prawda, nie wiedzieli o sobie zbyt wiele poza oczywistościami, bo w ostatnich latach widywali się rzadko, tylko w wakacje między kolejnymi latami Elise w Hogwarcie. Przez większość roku jej matka odwiedzała Erica sama, niekiedy z mężem, jeśli nie był zajęty pracą albo rodowymi sprawami. A i podczas tych rzadkich wakacyjnych spotkań prawie w ogóle nie rozmawiali, więc była to właściwie ich pierwsza dłuższa i pozbawiona świadków rozmowa od bardzo dawna.
Gdyby nie Eric zapewne ani ona ani jej matka nie podtrzymywałyby kontaktu z Rinnalem po śmierci Rose. Odwiedzały posiadłość Bulstrode’ów, ponieważ żył tu syn Rosalind. To było jedyne, co cementowało powiązania Rinnala z rodziną Rose. Samej Elise z mężem siostry też nie łączyło nic poza jej osobą oraz jej synem, przynajmniej tak jej się wydawało. Dlatego wspomniała o niej, bo mimo żalu i tęsknoty to był jedyny most istniejący między nią a wdowcem po niej, oczywiście poza Erikiem. Choć może gdyby przez ostatnie lata chciała go poznać i nie myślałaby o nim przez pryzmat złości, może odkryłaby takich punktów wspólnych więcej, jeśli istniały. Ich relacja była uboga i powierzchowna nie tylko przez jego obojętność, ale też przez jej własne humorki, choć oczywiście prędzej odgryzłaby sobie język niż przyznała to głośno, bo łatwiej i przyjemniej było obwiniać jego niż siebie.
Ale nadal pozostawał ojcem dziecka jej siostry, więc nie mogli żyć w konflikcie. Rose nigdy nie lubiła konfliktów i była mniej humorzasta niż jej najmłodsza siostra. Zawsze była tą najstarszą i najbardziej stateczną, najdojrzalszą. I to przez wzgląd na Rose oraz na prośbę matki Elise zgodziła się spróbować wyciągnąć rękę na zgodę i zawrzeć rozejm, bo na przyjaźń było o wiele za wcześnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę oczywiste różnice między nimi.
Nie chciała też dostrzegać tego, że temat Rosalind go męczył. Ona chciała go poruszyć i to było dla niej w tym momencie ważniejsze; często nie zwracała uwagi na uczucia innych, skupiona przede wszystkim na sobie. Tak jak i on dawniej nie przejmował się nią i jej uczuciami.
- Robię to ze względu na Rosalind i Erica – rzekła, myśląc o siostrze z tęsknotą. – Chcę uczestniczyć w jego życiu, choć wiem, że nigdy nie dam mu tego, co mogła dać mu Rose. – Nie mogła zastąpić mu matki, nikt nie mógł, nawet gdyby Rinnal postanowił ożenić się po raz drugi. Ale chciała żeby ją znał, i żeby w przyszłości mógł żyć w dobrych relacjach z jej własnymi dziećmi. Mógł nosić inne nazwisko, ale nadal był w połowie Nottem. A ona była jego ciotką, jakkolwiek dziwnie to brzmiało i kojarzyło jej się raczej ze stateczną matroną w średnim wieku. – Mogę go pouczyć czegoś związanego z muzyką lub inną sztuką. Może okaże się, że ma do tego talent. – Rosalind umiała pięknie śpiewać i grać na fortepianie, i miała swój wkład w rozwój tych umiejętności u Elise. Najmłodsza Nottówna lubiła słuchać siostry. Po jej śmierci nie przestała grać, nadal kochała muzykę. Miała nadzieję, że Rinnal nie uzna muzycznych nauk syna za coś bezsensownego i zbędnego. Może sam wolał zajmować się pracą i siedzieć w swoim świecie cyferek, ale Eric zdecydowanie powinien poznać świat sztuki, by w przyszłości dobrze sobie radzić na salonach. Życie salonowe było dla Elise absolutną podstawą.
- Naprawdę tu ładnie – stwierdziła. Elise może nie była wielką entuzjastką łamigłówek, ale labirynt naprawdę był ładny i magiczny. Poczuła przyjemne ciepło w sercu na myśl o tym, że kiedyś Rose lubiła się tu przechadzać. – Dokąd mnie prowadzisz? – zapytała, zdając się na niego, bo sama tego miejsca nie znała. – Właściwie to niewiele o tobie wiem poza tym, że byłeś mężem Rosalind i jesteś ojcem Erica, i pracujesz dla ministerstwa. Ale pewnie masz jakieś zainteresowania poza pracą? Lubisz muzykę? Czy może gustujesz raczej w malarstwie lub literaturze? – zadała nieco bardziej osobiste pytanie, skoro już mieli odkładać na bok dawny konflikt i rozmawiać ze sobą jak dorośli. Ale taka była prawda, nie wiedzieli o sobie zbyt wiele poza oczywistościami, bo w ostatnich latach widywali się rzadko, tylko w wakacje między kolejnymi latami Elise w Hogwarcie. Przez większość roku jej matka odwiedzała Erica sama, niekiedy z mężem, jeśli nie był zajęty pracą albo rodowymi sprawami. A i podczas tych rzadkich wakacyjnych spotkań prawie w ogóle nie rozmawiali, więc była to właściwie ich pierwsza dłuższa i pozbawiona świadków rozmowa od bardzo dawna.
Rinnal był dosyć mocno zaznajomiony z salonami, jednak jego ród nie uchodził za tak bardzo salonowy jak Lestrange, Nott czy Rosier. Skupiali się o wiele bardziej na innych cechach, głównie na inteligencji dziecka, mniej poważnie podchodząc do ich umiejętności towarzyskich. Czasami rezygnowali z nauki muzyki czy śpiewu, zamiast tego wpychając masę książek i lekcji poszerzających horyzonty dziecka. Rinnal sam w pewnym momencie zauważył, że odpowiedni język i zachowanie pozwala na uzyskanie dużej ilości bardzo przydatnych profitów, a ukrywanie swoich myśli pod maską uprzejmości często działa lepiej na relacje towarzyskie niż bezbłędna szczerość. Za szczerość byłby pewnie znienawidzonym człowiekiem, nie lubił mówić o czym myśli...
Mężczyzna uśmiechnął się grzecznie, jednak nie do końca szczerze. Pewnie ktoś spostrzegawczy lub zaznajomiony z jego mimiką zauważyłby od razu nutkę braku poważnego traktowania. Wsłuchiwał się w słowa młodziutkiej lady i zaczynał powoli rozumieć, że mimo łatki dorosłej już kobiety, nadal jest dzieckiem wewnątrz. Może nie idealizującym świata do tego stopnia co kiedyś, gdy była jeszcze młodsza, ale nadal brakowało w jej słowach doświadczenia w kontakcie z różnymi ludźmi. Nie miał zamiaru udawać, że tego nie dostrzega. Czuł się wyższy nad nią, co właściwie można było uznać za ogromną rację.
- Eric otrzymuje już odpowiednią edukację w dziedzinie sztuki i muzyki. Zadbałem, żeby uczyli go najlepsi teoretycy oraz świetni, dobrze urodzeni praktycy. - wyjaśnił dziewczynie, sugerując jej dosyć przykrą prawdę. Prawdopodobnie nie dorastała do pięt zawodowym pianistom z wieloma latami doświadczenia, których Rinnal zatrudniał za ogromne pieniądze. Tak, bo był dusigroszem, ale gdy chodziło o jego syna, rzucał wszystkimi galeonami jakie tylko miał, żeby zapewnić mu wszystko co najlepsze. - Na pewno przyda mu się taka praktyka, ale nie potrzebuje jej więcej. I tak uważam, że za bardzo wyparło geografię i historię magii.
Nie uważał typowo salonowych nauk za niepotrzebne, jednak o wiele bardziej chciał skupić uwagę syna na naukach naprawdę przydatnych. Przede wszystkim wiedza ogólna, później można było przejść do sztuki, gdy chłopak będzie naprawdę tego potrzebował.
- Do środka labiryntu. Zobaczenie jak największej części na pewno ucieszy Twoje oczy. - powiedział bez zawahania, chociaż tak naprawdę spacer był tylko okazją do rozmowy, nie miał konkretnego celu zaprowadzenia jej w jakąś konkretną jego część. Chociaż na pewno nie miała okazji zwiedzać tego miejsca w towarzystwie kogoś naprawdę zaznajomionego z tym miejscem.
Nastała fala przedziwnych pytań, nieco zaskakujących dla mężczyzny, który nadal miał w głowie to, że jeszcze niedawno młoda dziewczyna okazywała wobec niego sporą nienawiść. Z jednej strony był zadowolony, być może trochę zmądrzała, chociaż jeszcze daleko było jej do poziomu w którym będzie potrafiła wyciągać z kogoś odpowiednie informacje bez tak otwartego ataku. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, która będzie lepsza - czy uprzejme utrzymanie ich stosunków na dobrym poziomie czy może zderzenie jej z rzeczywistością, która nie zawsze była kolorowa. - Cóż za zaskoczenie, dziękuję, że mnie powiadomiłaś, droga lady, nie wiedziałem. - Chociaż jego ton nie był prześmiewczy, to sugerował bardzo mocno, że właśnie miał na celu wyśmiać jej nadmiernie grzeczne słowa. Tutaj nie działały przesycone wychowaniem Nottów ugrzecznione do przesady formułki. On rozmawiał z innymi w sposób cięty i inteligentny, co mogło być zaskakujące. Na ustach Rinnala przeszedł cień uśmiechu, przez co jeszcze bardziej wyglądał, jakby ją wyśmiał. - Im jestem starszy tym mniej ludzi zadaje pytania o takie rzeczy, wiesz? Zapewne dlatego, że powoli przestaję mieć czas na rozprawy o przygodach malarzy i literatów, a zajmuję się sprawami ważniejszymi, jak dobro rodu, syna. Oraz pieniądze. Na tym stoi świat.
Mężczyzna uśmiechnął się grzecznie, jednak nie do końca szczerze. Pewnie ktoś spostrzegawczy lub zaznajomiony z jego mimiką zauważyłby od razu nutkę braku poważnego traktowania. Wsłuchiwał się w słowa młodziutkiej lady i zaczynał powoli rozumieć, że mimo łatki dorosłej już kobiety, nadal jest dzieckiem wewnątrz. Może nie idealizującym świata do tego stopnia co kiedyś, gdy była jeszcze młodsza, ale nadal brakowało w jej słowach doświadczenia w kontakcie z różnymi ludźmi. Nie miał zamiaru udawać, że tego nie dostrzega. Czuł się wyższy nad nią, co właściwie można było uznać za ogromną rację.
- Eric otrzymuje już odpowiednią edukację w dziedzinie sztuki i muzyki. Zadbałem, żeby uczyli go najlepsi teoretycy oraz świetni, dobrze urodzeni praktycy. - wyjaśnił dziewczynie, sugerując jej dosyć przykrą prawdę. Prawdopodobnie nie dorastała do pięt zawodowym pianistom z wieloma latami doświadczenia, których Rinnal zatrudniał za ogromne pieniądze. Tak, bo był dusigroszem, ale gdy chodziło o jego syna, rzucał wszystkimi galeonami jakie tylko miał, żeby zapewnić mu wszystko co najlepsze. - Na pewno przyda mu się taka praktyka, ale nie potrzebuje jej więcej. I tak uważam, że za bardzo wyparło geografię i historię magii.
Nie uważał typowo salonowych nauk za niepotrzebne, jednak o wiele bardziej chciał skupić uwagę syna na naukach naprawdę przydatnych. Przede wszystkim wiedza ogólna, później można było przejść do sztuki, gdy chłopak będzie naprawdę tego potrzebował.
- Do środka labiryntu. Zobaczenie jak największej części na pewno ucieszy Twoje oczy. - powiedział bez zawahania, chociaż tak naprawdę spacer był tylko okazją do rozmowy, nie miał konkretnego celu zaprowadzenia jej w jakąś konkretną jego część. Chociaż na pewno nie miała okazji zwiedzać tego miejsca w towarzystwie kogoś naprawdę zaznajomionego z tym miejscem.
Nastała fala przedziwnych pytań, nieco zaskakujących dla mężczyzny, który nadal miał w głowie to, że jeszcze niedawno młoda dziewczyna okazywała wobec niego sporą nienawiść. Z jednej strony był zadowolony, być może trochę zmądrzała, chociaż jeszcze daleko było jej do poziomu w którym będzie potrafiła wyciągać z kogoś odpowiednie informacje bez tak otwartego ataku. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, która będzie lepsza - czy uprzejme utrzymanie ich stosunków na dobrym poziomie czy może zderzenie jej z rzeczywistością, która nie zawsze była kolorowa. - Cóż za zaskoczenie, dziękuję, że mnie powiadomiłaś, droga lady, nie wiedziałem. - Chociaż jego ton nie był prześmiewczy, to sugerował bardzo mocno, że właśnie miał na celu wyśmiać jej nadmiernie grzeczne słowa. Tutaj nie działały przesycone wychowaniem Nottów ugrzecznione do przesady formułki. On rozmawiał z innymi w sposób cięty i inteligentny, co mogło być zaskakujące. Na ustach Rinnala przeszedł cień uśmiechu, przez co jeszcze bardziej wyglądał, jakby ją wyśmiał. - Im jestem starszy tym mniej ludzi zadaje pytania o takie rzeczy, wiesz? Zapewne dlatego, że powoli przestaję mieć czas na rozprawy o przygodach malarzy i literatów, a zajmuję się sprawami ważniejszymi, jak dobro rodu, syna. Oraz pieniądze. Na tym stoi świat.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dla Nottów salony były niezwykle ważną częścią życia. Każdy młody Nott od dziecka był przygotowany do tego, by na nich brylować. Nie inaczej było z Elise, która była wręcz szablonowym przykładem młodej lady, przestrzegającej rodowych zasad i nie plamiącej się nieodpowiednimi znajomościami. Nawet jeśli w środku wcale taka potulna nie była, bo natura obdarzyła ją naprawdę kapryśnym i nie zawsze miłym charakterkiem, choć jej złośliwość i niechęć zwykle skupiały się głównie na szlamach, zdrajcach krwi i starych pannach, ewentualnie na osobach, których nie lubiła a które nie wpasowywały się w powyższe kategorie.
Nigdy nie przykładano wagi, by rozwijać w niej głód naukowej wiedzy. Miała być ładna, dobrze tańczyć i grać, a także czarować urokiem osobistym podczas sabatów i innych towarzyskich spotkań. Niczego innego od niej nie wymagano. U szlachcianek zbyt duża wiedza była wręcz niemile widziana, bo w końcu wychowywano je na przyszłe żony, które miały być ozdobami swych mężów. W Hogwarcie była uczennicą przeciętną, ale za młodu niekiedy ulegała przelotnym fascynacjom zainteresowaniami swoich krewnych. Teraz jednak skupiała się głównie na muzyce i salonowym życiu. Każdy ród miał jednak swoje przekonania i tradycje, syn jej siostry miał dorastać jako Bulstrode, nie Nott. Musiała to uszanować.
Wiek osiemnastu lat gwarantował jej teoretycznie dorosłość, ale nadal był to wiek bardzo młody i głupi, rządzący się swoimi prawami. Trzymana pod kloszem rozpieszczona młoda lady nie miała gdzie nabrać dojrzałości ani życiowego doświadczenia, ale nic sobie z tego nie robiła, przekonana o własnej wyjątkowości i niezwykłości, oburzająca się wewnętrznie na przejawy krytyki. Poczuła się bardzo dotknięta jego słowami, umniejszającymi jej umiejętnościom, które były naprawdę wysokie mimo młodego wieku. Elise jak na skromne osiemnaście lat była bardzo utalentowaną pianistką, choć z racji urodzenia nie wypadało jej występować publicznie ku uciesze gawiedzi, dlatego nie mogła zostać zawodowym pianistą a jedynie traktować to jako swoje hobby oraz atrakcję rodowych uroczystości. O ile uwagi o braku naukowej wiedzy mogły po niej spływać, tak umniejszanie talentom artystycznym godziło w jej dumę.
- Och, naprawdę masz o moich umiejętnościach tak niskie mniemanie? – zauważyła, kręcąc idealnym noskiem na podobną zniewagę dla jej talentu. – Wierzę, że nauka ze mną przyniosłaby Ericowi pożytek, zwłaszcza że jestem jego ciocią, siostrą jego ukochanej matki i chcę przynajmniej od czasu do czasu pojawiać się w jego życiu. Oczywiście nie robiłabym tego regularnie, a tylko podczas wizyt. Jestem damą, nie chodzę na wyrobki jak plebejscy korepetytorzy, mój czas i wiedza są cenniejsze, ale czego się nie robi dla drogiego siostrzeńca? – westchnęła, wywracając oczami, bo nie zamierzała się zrównywać z nauczycielami z gminu, nawet jeśli czystej krwi, przekonana, że spokojnie mogłaby stanąć z nimi do rywalizacji, a nawet ich wyprzedzić. Z pewnością była lepsza od każdego, kto nie mógł się poszczycić szlachetnym rodowodem. Sam fakt, że coś takiego proponowała, był wielkim zaszczytem, bo gdyby Eric nie był synem jej siostry, to jego edukacja byłaby jej całkowicie obojętna, ale skoro Rose nie mogła przekazać mu swoich umiejętności, mogła to zrobić Elise, skoro i tak go odwiedzała. Mogła dać mu coś więcej niż tylko obecność czy kolejne nieprzydatne zabawki. Dała też Rinnalowi odczuć, że robi mu wielką łaskę, bo o ile mogło jej zależeć na synu siostry, tak na nim niespecjalnie. Może nie należała do najinteligentniejszych dam, ale potrafiła wyczuć, kiedy ktoś traktował ją z góry, i to nie w sposób, jaki mężczyźni zwykle traktują kobiety i który jest normalną częścią patriarchalnej społeczności, a lekceważył jej umiejętności i traktował ją jak dziecko, co rodziło w niej bunt i niechęć.
Może jednak niepotrzebnie wcześniej próbowała wyciągać rękę na zgodę? Ona i mąż jej zmarłej siostry ewidentnie byli z dwóch różnych światów i w ich rozmowie pod warstwą pozornej uprzejmości szybko zaczęły pojawiać się zgrzyty znaczące różnicę wieku, charakterów i doświadczeń. Nie ze wszystkimi starszymi od niej mężczyznami tak było, ale Rinnal wyraźnie nie dorastał do pięt jej drogim kuzynom, z którymi mimo różnicy wieku i zainteresowań zawsze mogła porozmawiać na różne tematy. Chęć pomniejszenia dzielącej przepaści musiała być obustronna.
- No cóż, czasem zapominam, że wy, mężczyźni, macie swoje poważne, trudne i dorosłe sprawy, przez co brakuje wam czasu na artystyczne uniesienia – znów westchnęła, choć to akurat było dość naturalne, mężczyźni mieli swoje sprawy, które większości kobiet nie interesowały. Elise nigdy nie musiała się martwić o pieniądze, troszczyli się o nie ojciec, nestor i inni męscy członkowie rodu. Troszczyli się też o bezpieczeństwo kobiet i potomstwa, więc tym również nie musiała się martwić, bo to o nią się martwiono jako o najmłodszą latorośl tej gałęzi Nottów. Mogła więc, tak jak i jej matka, siostry i inne damy, skupiać się na artystycznych doznaniach, brylowaniu na salonach i balach, oraz kupowaniu kolejnych sukien i błyskotek. – Mnie to na szczęście nie dotyczy, więc mam mnóstwo czasu, by dążyć do perfekcji w grze na fortepianie i rozwijać się w innych artystycznych dziedzinach. Może i świat stoi na pieniądzach, ale czym byłby bez piękna i sztuki? Zwłaszcza nasz świat, który nie na darmo stoi ponad tym zwyczajnym? – ruszyła kawałek do przodu i obróciła się z wdziękiem w miejscu, patrząc na niego z przymrużeniem oka; bo i ona nie traktowała jego całkowicie poważnie. Mieli zupełnie różne życiowe role i priorytety. I nic dziwnego, że był tak ślepy na piękno artystycznych doznań, skoro brakowało u jego boku tak wspaniałej kobiety, jaką była Rosalind, a która na pewno wniosłaby w jego życie blask i pokazała, że nie składa się ono tylko z obliczeniowych rubryczek. O tak, życie mężczyzn musiało być szalenie ubogie bez kobiet, choć sama chyba nie chciałaby poślubić takiego zgreda.
Labirynt jednak wywarł na niej pozytywne wrażenie i cieszyła się, że mogła go zobaczyć, nawet jeśli jej towarzysz znowu zaczynał ją irytować, jak to miał w zwyczaju. A myślała, że teraz, kiedy skończyła Hogwart, będzie już inaczej.
Nigdy nie przykładano wagi, by rozwijać w niej głód naukowej wiedzy. Miała być ładna, dobrze tańczyć i grać, a także czarować urokiem osobistym podczas sabatów i innych towarzyskich spotkań. Niczego innego od niej nie wymagano. U szlachcianek zbyt duża wiedza była wręcz niemile widziana, bo w końcu wychowywano je na przyszłe żony, które miały być ozdobami swych mężów. W Hogwarcie była uczennicą przeciętną, ale za młodu niekiedy ulegała przelotnym fascynacjom zainteresowaniami swoich krewnych. Teraz jednak skupiała się głównie na muzyce i salonowym życiu. Każdy ród miał jednak swoje przekonania i tradycje, syn jej siostry miał dorastać jako Bulstrode, nie Nott. Musiała to uszanować.
Wiek osiemnastu lat gwarantował jej teoretycznie dorosłość, ale nadal był to wiek bardzo młody i głupi, rządzący się swoimi prawami. Trzymana pod kloszem rozpieszczona młoda lady nie miała gdzie nabrać dojrzałości ani życiowego doświadczenia, ale nic sobie z tego nie robiła, przekonana o własnej wyjątkowości i niezwykłości, oburzająca się wewnętrznie na przejawy krytyki. Poczuła się bardzo dotknięta jego słowami, umniejszającymi jej umiejętnościom, które były naprawdę wysokie mimo młodego wieku. Elise jak na skromne osiemnaście lat była bardzo utalentowaną pianistką, choć z racji urodzenia nie wypadało jej występować publicznie ku uciesze gawiedzi, dlatego nie mogła zostać zawodowym pianistą a jedynie traktować to jako swoje hobby oraz atrakcję rodowych uroczystości. O ile uwagi o braku naukowej wiedzy mogły po niej spływać, tak umniejszanie talentom artystycznym godziło w jej dumę.
- Och, naprawdę masz o moich umiejętnościach tak niskie mniemanie? – zauważyła, kręcąc idealnym noskiem na podobną zniewagę dla jej talentu. – Wierzę, że nauka ze mną przyniosłaby Ericowi pożytek, zwłaszcza że jestem jego ciocią, siostrą jego ukochanej matki i chcę przynajmniej od czasu do czasu pojawiać się w jego życiu. Oczywiście nie robiłabym tego regularnie, a tylko podczas wizyt. Jestem damą, nie chodzę na wyrobki jak plebejscy korepetytorzy, mój czas i wiedza są cenniejsze, ale czego się nie robi dla drogiego siostrzeńca? – westchnęła, wywracając oczami, bo nie zamierzała się zrównywać z nauczycielami z gminu, nawet jeśli czystej krwi, przekonana, że spokojnie mogłaby stanąć z nimi do rywalizacji, a nawet ich wyprzedzić. Z pewnością była lepsza od każdego, kto nie mógł się poszczycić szlachetnym rodowodem. Sam fakt, że coś takiego proponowała, był wielkim zaszczytem, bo gdyby Eric nie był synem jej siostry, to jego edukacja byłaby jej całkowicie obojętna, ale skoro Rose nie mogła przekazać mu swoich umiejętności, mogła to zrobić Elise, skoro i tak go odwiedzała. Mogła dać mu coś więcej niż tylko obecność czy kolejne nieprzydatne zabawki. Dała też Rinnalowi odczuć, że robi mu wielką łaskę, bo o ile mogło jej zależeć na synu siostry, tak na nim niespecjalnie. Może nie należała do najinteligentniejszych dam, ale potrafiła wyczuć, kiedy ktoś traktował ją z góry, i to nie w sposób, jaki mężczyźni zwykle traktują kobiety i który jest normalną częścią patriarchalnej społeczności, a lekceważył jej umiejętności i traktował ją jak dziecko, co rodziło w niej bunt i niechęć.
Może jednak niepotrzebnie wcześniej próbowała wyciągać rękę na zgodę? Ona i mąż jej zmarłej siostry ewidentnie byli z dwóch różnych światów i w ich rozmowie pod warstwą pozornej uprzejmości szybko zaczęły pojawiać się zgrzyty znaczące różnicę wieku, charakterów i doświadczeń. Nie ze wszystkimi starszymi od niej mężczyznami tak było, ale Rinnal wyraźnie nie dorastał do pięt jej drogim kuzynom, z którymi mimo różnicy wieku i zainteresowań zawsze mogła porozmawiać na różne tematy. Chęć pomniejszenia dzielącej przepaści musiała być obustronna.
- No cóż, czasem zapominam, że wy, mężczyźni, macie swoje poważne, trudne i dorosłe sprawy, przez co brakuje wam czasu na artystyczne uniesienia – znów westchnęła, choć to akurat było dość naturalne, mężczyźni mieli swoje sprawy, które większości kobiet nie interesowały. Elise nigdy nie musiała się martwić o pieniądze, troszczyli się o nie ojciec, nestor i inni męscy członkowie rodu. Troszczyli się też o bezpieczeństwo kobiet i potomstwa, więc tym również nie musiała się martwić, bo to o nią się martwiono jako o najmłodszą latorośl tej gałęzi Nottów. Mogła więc, tak jak i jej matka, siostry i inne damy, skupiać się na artystycznych doznaniach, brylowaniu na salonach i balach, oraz kupowaniu kolejnych sukien i błyskotek. – Mnie to na szczęście nie dotyczy, więc mam mnóstwo czasu, by dążyć do perfekcji w grze na fortepianie i rozwijać się w innych artystycznych dziedzinach. Może i świat stoi na pieniądzach, ale czym byłby bez piękna i sztuki? Zwłaszcza nasz świat, który nie na darmo stoi ponad tym zwyczajnym? – ruszyła kawałek do przodu i obróciła się z wdziękiem w miejscu, patrząc na niego z przymrużeniem oka; bo i ona nie traktowała jego całkowicie poważnie. Mieli zupełnie różne życiowe role i priorytety. I nic dziwnego, że był tak ślepy na piękno artystycznych doznań, skoro brakowało u jego boku tak wspaniałej kobiety, jaką była Rosalind, a która na pewno wniosłaby w jego życie blask i pokazała, że nie składa się ono tylko z obliczeniowych rubryczek. O tak, życie mężczyzn musiało być szalenie ubogie bez kobiet, choć sama chyba nie chciałaby poślubić takiego zgreda.
Labirynt jednak wywarł na niej pozytywne wrażenie i cieszyła się, że mogła go zobaczyć, nawet jeśli jej towarzysz znowu zaczynał ją irytować, jak to miał w zwyczaju. A myślała, że teraz, kiedy skończyła Hogwart, będzie już inaczej.
Szczerze mówiąc nie sądził, że usłyszy z jej ust takie słowa. Pierwszy raz poważnie go zadziwiła. Zawsze sądził, że kobiety wychowywane w rodach podobnych do Nottów są skromne, bystre. Rosalind taka była, choć czuć było od niej wychowanie na salonach, że doskonale się tam czuje. Nie rozmawiali wiele i choć nie wywołała w Rinnalu nigdy zbyt silnych emocji, czuł, że nigdy nie musiała mówić mu wprost, że jest damą. Czuł to, że jest w każdym najmniejszym ruchu jej ciała. Był pewien, że gdyby żyła, mogłaby wiele zdziałać, jej urok był niezaprzeczalny. A Blustrode nie był człowiekiem, który miał zamiar zabraniać jej czegokolwiek - wiedział, że jego zmarła żona była wychowana ten sposób, że nigdy nie upokorzyłaby jego rodziny.
Powoli zauważał, że Elise nie jest tak podobna do Rosy jak początkowo sądził. Wydawało mu się, że kobiety wychowane pod skrzydłami jednego domu będą niczym dwie krople wody. O jak się pomylił...
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dziewczynę, nie do końca wiedząc co jej odpowiedzieć. Młodziutka szlachcianka sprawiała wrażenie tak pewnej siebie, że każde jego słowo mogło ją urazić, a on nie był przyzwyczajony do jawnego wyrażenia swojej negatywnej opinii na czyjś temat. Ostatecznie uśmiechnął się łagodnie, choć wprawne oko wyczułoby w tym kpinę.
- Pozwól, że wyciągnę nieco tej nudnej, męskiej matematyki. Od ilu lat grasz, lady? Dziesięć? Stawiam, że w tych okolicach. Natomiast nauczyciel mojego syna gra już trzydzieści lat i w przeciwieństwie do ciebie ze swoich utworów się utrzymuje, więc na pewno doceniany jest przez ludzi go słuchających. Liczby mówią same za siebie. Wierzę w twój talent, aczkolwiek doświadczenie jest czymś w co wierzę po stokroć bardziej. - Wyjaśnił krótko. Był w końcu Bulstrode'm, oni cenili sobie najbardziej wiedzę i życiowe doświadczenie, prosty talent wydawał się zbyt małym argumentem w oczach człowieka, który musiał uczyć się wszystkiego, aby móc powiedzieć, że to umie. Jego syn nie nauczy się grać wyłącznie z talentu dlatego musiał odmówić zapłaty tak wysokiej ceny za naukę u lady Nott. Zwłaszcza, że miał ludzi, których darzył większym zaufaniem w tej kwestii i również cena była dużo mniejsza. Zupełnie inna sytuacja by wystąpiła, gdyby dziewczyna za argument podjęła zwyczajne budowanie więzi z Eric'em. Wtedy nie mógłby zabronić jej żadnych zabaw, nawet tych przy pianinie, jeśli tylko by chciała. Wydawało się nawet, że zasugerował lady Cassiopei, żeby na rozrywkę wybrała czytanie chłopcu oraz opowiadanie o wielkich rodach, tak by blondynek nabierał do nich odpowiedniego szacunku. Mimo że chłopiec miał tylko cztery lata, Rinnal próbował dbać, aby podawane mu były informacje na tyle jasne, żeby widział świat w odpowiednich barwach, ale jednak wybierał ścieżkę samodzielnie.
- Pragnę zauważyć, że bardzo pozytywnie działa, gdy kobieta potrafi się w tych dziecinach choć nieco obracać. - Wyznał jej. Cóż, nie zostawiał jej całkiem bez odpowiedzi na jej prośby o jego zainteresowania. Zapewne jednak zupełnie nie o to jej chodziło. Rinnal lubił sztukę, jednak zapytany w tak prosty i zupełnie pozbawiony chęci dyskusji sposób zbiło go nieco z tropu i tego przyjemnego momentu docierania się dwójki ludzi. Lady, która nie lubiła grać w dialogowe podchody, cóż za niecodzienna sprawa. - Osobiście uważam, że nie ma czegoś takiego jak nasz świat. Jest jeden świat. - Pewnie w uszach dziewczyny brzmiało to jak niesamowita herezja. - Ale to my możemy go kształtować, jeśli tylko będziemy chcieli. Mamy ku temu niesamowite możliwości. Korzystasz z takowych, lady? - spytał, zerkając na nią kątem oka.
Przeszli już w okolice środka labiryntu, gdy na ich drodze pojawiło się coś, czego Elise mogła się spodziewać - ławeczka. Rinnal zasiadł na niej już po chwili, próbując zaczerpnąć powietrza, jeszcze choć przez chwilę letniego. W końcu to już dzisiaj - równonoc, a jutro obudzą się już jesienią.
Powoli zauważał, że Elise nie jest tak podobna do Rosy jak początkowo sądził. Wydawało mu się, że kobiety wychowane pod skrzydłami jednego domu będą niczym dwie krople wody. O jak się pomylił...
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dziewczynę, nie do końca wiedząc co jej odpowiedzieć. Młodziutka szlachcianka sprawiała wrażenie tak pewnej siebie, że każde jego słowo mogło ją urazić, a on nie był przyzwyczajony do jawnego wyrażenia swojej negatywnej opinii na czyjś temat. Ostatecznie uśmiechnął się łagodnie, choć wprawne oko wyczułoby w tym kpinę.
- Pozwól, że wyciągnę nieco tej nudnej, męskiej matematyki. Od ilu lat grasz, lady? Dziesięć? Stawiam, że w tych okolicach. Natomiast nauczyciel mojego syna gra już trzydzieści lat i w przeciwieństwie do ciebie ze swoich utworów się utrzymuje, więc na pewno doceniany jest przez ludzi go słuchających. Liczby mówią same za siebie. Wierzę w twój talent, aczkolwiek doświadczenie jest czymś w co wierzę po stokroć bardziej. - Wyjaśnił krótko. Był w końcu Bulstrode'm, oni cenili sobie najbardziej wiedzę i życiowe doświadczenie, prosty talent wydawał się zbyt małym argumentem w oczach człowieka, który musiał uczyć się wszystkiego, aby móc powiedzieć, że to umie. Jego syn nie nauczy się grać wyłącznie z talentu dlatego musiał odmówić zapłaty tak wysokiej ceny za naukę u lady Nott. Zwłaszcza, że miał ludzi, których darzył większym zaufaniem w tej kwestii i również cena była dużo mniejsza. Zupełnie inna sytuacja by wystąpiła, gdyby dziewczyna za argument podjęła zwyczajne budowanie więzi z Eric'em. Wtedy nie mógłby zabronić jej żadnych zabaw, nawet tych przy pianinie, jeśli tylko by chciała. Wydawało się nawet, że zasugerował lady Cassiopei, żeby na rozrywkę wybrała czytanie chłopcu oraz opowiadanie o wielkich rodach, tak by blondynek nabierał do nich odpowiedniego szacunku. Mimo że chłopiec miał tylko cztery lata, Rinnal próbował dbać, aby podawane mu były informacje na tyle jasne, żeby widział świat w odpowiednich barwach, ale jednak wybierał ścieżkę samodzielnie.
- Pragnę zauważyć, że bardzo pozytywnie działa, gdy kobieta potrafi się w tych dziecinach choć nieco obracać. - Wyznał jej. Cóż, nie zostawiał jej całkiem bez odpowiedzi na jej prośby o jego zainteresowania. Zapewne jednak zupełnie nie o to jej chodziło. Rinnal lubił sztukę, jednak zapytany w tak prosty i zupełnie pozbawiony chęci dyskusji sposób zbiło go nieco z tropu i tego przyjemnego momentu docierania się dwójki ludzi. Lady, która nie lubiła grać w dialogowe podchody, cóż za niecodzienna sprawa. - Osobiście uważam, że nie ma czegoś takiego jak nasz świat. Jest jeden świat. - Pewnie w uszach dziewczyny brzmiało to jak niesamowita herezja. - Ale to my możemy go kształtować, jeśli tylko będziemy chcieli. Mamy ku temu niesamowite możliwości. Korzystasz z takowych, lady? - spytał, zerkając na nią kątem oka.
Przeszli już w okolice środka labiryntu, gdy na ich drodze pojawiło się coś, czego Elise mogła się spodziewać - ławeczka. Rinnal zasiadł na niej już po chwili, próbując zaczerpnąć powietrza, jeszcze choć przez chwilę letniego. W końcu to już dzisiaj - równonoc, a jutro obudzą się już jesienią.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kobiety wychowane w rodach pokroju Nottów były damami w każdym calu, niepozbawionymi jednocześnie arogancji i pewności siebie oraz przekonania o własnej wyjątkowości. Elise i jej siostry od urodzenia były uczone poczucia własnej wartości oraz rodowej dumy graniczącej z butą. Miały z czego być dumne, należały do starego rodu o długich tradycjach, powszechnie znanego z opublikowania Skorowidzu Czystości Krwi. Był to spis powszechnie szanowany i respektowany, co świadczyło o ich szerokich wpływach społecznych, nie brakowało rodzin, które pragnęły się na tą znakomitą listę dostać, ale tylko nielicznym się to udało. Słynęli też z organizowania sabatów i mieli pewien wpływ na kształtowanie się socjety. Mając takie dziedzictwo Elise miała z czego być dumna, tym bardziej, że ze strony matki płynęła w niej krew nie mniej znakomitych Lestrange’ów.
Nottówny nie były pokornymi szarymi myszkami. Znały swoją wartość i wagę swego urodzenia oraz nazwiska, choć jednocześnie pozostawały wzorowymi damami i kandydatkami na żony. Rosalind może nie była aż tak rozpieszczona i zepsuta jak najmłodsza z sióstr, ale mimo wszystko były do siebie bardzo podobne, nie tylko z wyglądu. Rose była przepiękną kobietą i utalentowaną artystką, nienaganną lwicą Nottów uwielbiającą brylować na salonach, jednym z najwspanialszych klejnotów rodu, którego blask przedwcześnie zgasł, choć możliwe, że mąż nie zdążył poznać jej w pełni, jeśli nie interesował się jej życiem. Z pewnością jednak by go nie upokorzyła, nigdy nie plamiąc się aktywnościami niegodnymi damy. Nigdy nie skalała czystych dłoni prawdziwą pracą, a wśród jej przyjaciół próżno było szukać nieodpowiednich osób. Wszystkie trzy były wychowywane wśród rodowych idei, dumne z korzeni oraz z nienagannie czystej krwi. Elise dodatkowo była od urodzenia rozpieszczana przez matkę, co dodatkowo ją zepsuło i uczyniło wyjątkowo rozkapryszoną, nieznośną pannicą przekonaną o tym, że pozjadała wszystkie rozumy.
Elise była wręcz szablonowym przykładem damy będącej mieszanką krwi Nottów i Lestrange’ów, cechując się salonowym obyciem, a także wszechstronnymi talentami artystycznymi. Talent do muzyki przejęła właśnie po rodzinie matki, która od wieków zajmowała się muzyką. Elise była pewna swego talentu, bo uczyła się od najlepszych z najlepszych – Lestrange’ów. Nie zamierzała zresztą domagać się żadnej zapłaty za okazjonalne uczenie Erica – nie była wyrobnikiem z gminu, a jego ciotką. Nie chciała żadnego galeona za pokazywanie siostrzeńcowi niezbędnych na salonach aktywności podczas sporadycznych wizyt we włościach Bulstrode’ów. Jej wiedza była bardzo cenna, ale siostrzeńcowi oferowała ją całkowicie za darmo, bo chciała być obecna w jego życiu i przekazać mu coś, czego ją samą uczyły między innymi matka i Rosalind. Nie była też gołosłowna – naprawdę miała talent, nawet jeśli na nim nie zarabiała, bo nie musiała. Była lady, to ród zapewniał jej pieniądze na wszystkie zachcianki. Nie wypadało jej pracować zarobkowo.
- Nie muszę utrzymywać się z mojego talentu, nie jestem wyrobnikiem, a lady – powiedziała, zadzierając podbródek. – Nie chcę uczyć Erica dla pieniędzy, których nie potrzebuję, bo zapewnia mi je mój ród, a dlatego, że jestem jego ciocią i chcę pojawiać się w jego życiu, skoro los pozbawił go matki. Chciałam dać mu coś poza samą obecnością i zabawkami które zaraz mu się znudzą. Płynie we mnie połowa krwi rodu Lestrange, najzdolniejszych muzyków w czarodziejskim świecie, to oni uczyli mnie muzyki, więc to chyba coś znaczy? – uniosła się dumą, zdegustowana tym, że ośmielał się wątpić zarówno w jej umiejętności, jak i intencje. Choć może mogła się spodziewać podobnego podejścia z jego strony? Nie ulegało wątpliwości, że różniło ich bardzo wiele i łączyło wyłącznie jedno: Rosalind i jej syn. – Oczywiście nie będę się narzucać, jeśli nie życzysz sobie mojej obecności w życiu Erica – dodała, ale choć na Rinnalu jej nie zależało, chciała pojawiać się w życiu syna swojej ukochanej siostry. Zaczęła jednak odwracać kota ogonem, pokazując swój foszek.
- Może u Bulstrode’ów, ale nie u Nottów – zauważyła. U Nottów mile widziane było zainteresowanie rodową ideologią, ale nikt nie wymagał od dam zainteresowania sprawami ministerstwa czy poważnej polityki wykraczającej poza kwestie rodowych relacji. Nie byli Malfoyami ani Crouchami, u kobiet krzewiono przede wszystkim obycie i umiejętność radzenia sobie na salonach. – Nie uważam się za część świata pospólstwa – skrzywiła się na samą taką myśl. Zawsze uczono ją, że jest kimś ponad, wierzyła w to. Ich świat zawsze pozostawał odrębny, choć niewątpliwie gmin często korzystał z dorobku, który przez wieki zbudowały rody, ale nie potrafił tego w pełni uszanować i szerzył mugolską zarazę. Mugolacy nigdy nie będą prawdziwymi czarodziejami, może i umieli posługiwać się różdżką, ale nie mieli żadnej tradycji, przychodzili znikąd. Nigdy nie będą równi czystej krwi. – Korzystam z możliwości, które daje mi bycie lady z tak znakomitego rodu, jak Nottowie. Politykę i realny wpływ na świat pozostawiam memu ojcu, nestorowi i innym mężczyznom z rodziny. Mam wszystko, czego tylko mogłabym zapragnąć, a ci poniżej zupełnie mnie nie obchodzą. – Jako kobieta miała ograniczone możliwości działania, stała za plecami mężczyzn, nie miała prawa głosu w poważnych, męskich sprawach, ale także nie pracowała i nie zamierzała. Nie obchodziła jej też jakość życia gminu, najważniejsza była jej własna wygoda oraz dobro rodu. W tym momencie życia do pełni szczęścia brakowało jej tylko jednego – pierścionka zaręczynowego od przystojnego lorda o znakomitej renomie, u boku którego mogłaby błyszczeć z dumą. To nie kariera była ambicją Elise, a dobre zamążpójście i spełnienie obowiązku wobec rodziny, ale i to miało pewnego dnia nadejść.
Nie usiadła jednak na ławce obok niego, zachowując pewien dystans. Wiedziała, że nie powinna przebywać tu z nim zbyt długo, musiała wrócić do matki. Zerknęła w kierunku, w którym znajdował się pobliski dwór Bulstrode’ów.
Nottówny nie były pokornymi szarymi myszkami. Znały swoją wartość i wagę swego urodzenia oraz nazwiska, choć jednocześnie pozostawały wzorowymi damami i kandydatkami na żony. Rosalind może nie była aż tak rozpieszczona i zepsuta jak najmłodsza z sióstr, ale mimo wszystko były do siebie bardzo podobne, nie tylko z wyglądu. Rose była przepiękną kobietą i utalentowaną artystką, nienaganną lwicą Nottów uwielbiającą brylować na salonach, jednym z najwspanialszych klejnotów rodu, którego blask przedwcześnie zgasł, choć możliwe, że mąż nie zdążył poznać jej w pełni, jeśli nie interesował się jej życiem. Z pewnością jednak by go nie upokorzyła, nigdy nie plamiąc się aktywnościami niegodnymi damy. Nigdy nie skalała czystych dłoni prawdziwą pracą, a wśród jej przyjaciół próżno było szukać nieodpowiednich osób. Wszystkie trzy były wychowywane wśród rodowych idei, dumne z korzeni oraz z nienagannie czystej krwi. Elise dodatkowo była od urodzenia rozpieszczana przez matkę, co dodatkowo ją zepsuło i uczyniło wyjątkowo rozkapryszoną, nieznośną pannicą przekonaną o tym, że pozjadała wszystkie rozumy.
Elise była wręcz szablonowym przykładem damy będącej mieszanką krwi Nottów i Lestrange’ów, cechując się salonowym obyciem, a także wszechstronnymi talentami artystycznymi. Talent do muzyki przejęła właśnie po rodzinie matki, która od wieków zajmowała się muzyką. Elise była pewna swego talentu, bo uczyła się od najlepszych z najlepszych – Lestrange’ów. Nie zamierzała zresztą domagać się żadnej zapłaty za okazjonalne uczenie Erica – nie była wyrobnikiem z gminu, a jego ciotką. Nie chciała żadnego galeona za pokazywanie siostrzeńcowi niezbędnych na salonach aktywności podczas sporadycznych wizyt we włościach Bulstrode’ów. Jej wiedza była bardzo cenna, ale siostrzeńcowi oferowała ją całkowicie za darmo, bo chciała być obecna w jego życiu i przekazać mu coś, czego ją samą uczyły między innymi matka i Rosalind. Nie była też gołosłowna – naprawdę miała talent, nawet jeśli na nim nie zarabiała, bo nie musiała. Była lady, to ród zapewniał jej pieniądze na wszystkie zachcianki. Nie wypadało jej pracować zarobkowo.
- Nie muszę utrzymywać się z mojego talentu, nie jestem wyrobnikiem, a lady – powiedziała, zadzierając podbródek. – Nie chcę uczyć Erica dla pieniędzy, których nie potrzebuję, bo zapewnia mi je mój ród, a dlatego, że jestem jego ciocią i chcę pojawiać się w jego życiu, skoro los pozbawił go matki. Chciałam dać mu coś poza samą obecnością i zabawkami które zaraz mu się znudzą. Płynie we mnie połowa krwi rodu Lestrange, najzdolniejszych muzyków w czarodziejskim świecie, to oni uczyli mnie muzyki, więc to chyba coś znaczy? – uniosła się dumą, zdegustowana tym, że ośmielał się wątpić zarówno w jej umiejętności, jak i intencje. Choć może mogła się spodziewać podobnego podejścia z jego strony? Nie ulegało wątpliwości, że różniło ich bardzo wiele i łączyło wyłącznie jedno: Rosalind i jej syn. – Oczywiście nie będę się narzucać, jeśli nie życzysz sobie mojej obecności w życiu Erica – dodała, ale choć na Rinnalu jej nie zależało, chciała pojawiać się w życiu syna swojej ukochanej siostry. Zaczęła jednak odwracać kota ogonem, pokazując swój foszek.
- Może u Bulstrode’ów, ale nie u Nottów – zauważyła. U Nottów mile widziane było zainteresowanie rodową ideologią, ale nikt nie wymagał od dam zainteresowania sprawami ministerstwa czy poważnej polityki wykraczającej poza kwestie rodowych relacji. Nie byli Malfoyami ani Crouchami, u kobiet krzewiono przede wszystkim obycie i umiejętność radzenia sobie na salonach. – Nie uważam się za część świata pospólstwa – skrzywiła się na samą taką myśl. Zawsze uczono ją, że jest kimś ponad, wierzyła w to. Ich świat zawsze pozostawał odrębny, choć niewątpliwie gmin często korzystał z dorobku, który przez wieki zbudowały rody, ale nie potrafił tego w pełni uszanować i szerzył mugolską zarazę. Mugolacy nigdy nie będą prawdziwymi czarodziejami, może i umieli posługiwać się różdżką, ale nie mieli żadnej tradycji, przychodzili znikąd. Nigdy nie będą równi czystej krwi. – Korzystam z możliwości, które daje mi bycie lady z tak znakomitego rodu, jak Nottowie. Politykę i realny wpływ na świat pozostawiam memu ojcu, nestorowi i innym mężczyznom z rodziny. Mam wszystko, czego tylko mogłabym zapragnąć, a ci poniżej zupełnie mnie nie obchodzą. – Jako kobieta miała ograniczone możliwości działania, stała za plecami mężczyzn, nie miała prawa głosu w poważnych, męskich sprawach, ale także nie pracowała i nie zamierzała. Nie obchodziła jej też jakość życia gminu, najważniejsza była jej własna wygoda oraz dobro rodu. W tym momencie życia do pełni szczęścia brakowało jej tylko jednego – pierścionka zaręczynowego od przystojnego lorda o znakomitej renomie, u boku którego mogłaby błyszczeć z dumą. To nie kariera była ambicją Elise, a dobre zamążpójście i spełnienie obowiązku wobec rodziny, ale i to miało pewnego dnia nadejść.
Nie usiadła jednak na ławce obok niego, zachowując pewien dystans. Wiedziała, że nie powinna przebywać tu z nim zbyt długo, musiała wrócić do matki. Zerknęła w kierunku, w którym znajdował się pobliski dwór Bulstrode’ów.
Rinnal zawsze wiedział, że żona nigdy by nie sprawiła mu przykrości i nigdy nie zachowałaby się źle na salonach. Nigdy, to było niemożliwe. Wiedział, że w towarzystwie czuła się jak ryba w wodzie i mógłby doskonale to wykorzystać, miał nawet ku temu wielkie plany, wierzył w nią. Jednak miał też cechę, która nie pozwoliła na to, żeby dać Rosalind swobodę, którą chciała. Po pierwsze, uważał, że musiała go słuchać ponad wszystko, czym na pewno sprawiał jej przykrość, a po drugie - był przeczulony na punkcie chorób. Jego własna chorowitość wykształciła w nim pewien rodzaj nadmiernej opiekuńczości, więc gdy służąca jego żony przekazała mu, że wszystko wskazuje na to, że jego żona jest w ciąży, nie pozwalał jej wychodzić bez opieki, a po paru miesiącach, gdy jej brzuch przesłodko się zaokrąglił, zamknął ją na niemal trzy miesiące w Gerrards Cross. Dała mu syna i choć starał się jak mógł, żaden medyk nie mógł przewidzieć, że zginie z powodu traumy krwi. Nikt nie wiedział, że choroba trzyma się kobiety, nic dotąd na to nie wskazywało. Plany poszły w pięty, żałował tego przeokropnie, trudno będzie znaleźć kobietę równie mocno zaznajomioną z salonami do tego stopnia, że mogłaby poprawiać jego własną opinię.
- To co mówisz jest ogromną nadinterpretacją moich słów, lady Nott. Choć zdecydowanie jestem zwolennikiem ufania doświadczeniu bardziej niż krwi, niepodważalnie liczącej się w świecie. To nie jest jedyny powód mojej odmowy. Chciałbym, by rodzina kojarzyła się mojemu synowi z ciepłem i odpoczynkiem, nie zaś kolejną lekcją. Byłbym wdzięczny, gdybyś spędzała z nim czas na zabawach i pokazywaniu mu kobiecego ciepła, którego z pewnością mu brakuje. Zagraj mu, czytaj z nim książki, śpiewaj stare pieśni, przekaż to, co potrafisz najlepiej. - Wyjaśnił dokładniej. Oczywiście, że nie chciał, aby Eric utonął w drogich zabawkach, których miał już tyle, że nie potrzebował więcej, ale w jego słowach była stuprocentowa szczerość. Bardzo chciał, żeby jego syn kojarzył rodzinę z czymś bliskim, niewymuszonym, aby cieszył się z przyjazdu swojej ciotki i babci. Chciał rozpalać w nim miłość równie mocno co intelekt. - To da mu więcej niż zwiększenie czasu na grę na pianinie. Sam kiedyś uczyłem się pianina, jednak po pójściu do Hogwartu, zupełnie zapomniałem jak dotykać klawiszy. - Zmarnowany czas, tak by to nazwał, mógł go poświęcić na Numerologię czy kolejne lekcje zarządania majątkiem. Nie chciał o tym wspominać jednak przy lady Nott, już wydawała się trochę rozjuszona.
Uśmiechnął się łagodnie. Chciała go poznać, prawda? Więc postanowił podzielić się odrobiną swojej ideologii, która wydawała się bardzo podobna, choć zupełnie inna w odbiorze.
- Jeśli twój świat składa się wyłącznie z wyższych sfer, moja droga, co czyni nas, niepospólstwo wyjątkowymi? - Spytał, przechylając lekko głowę w bok. - Nie zrozum nie źle, moja droga, czysta krew jest dla mnie niesamowicie ważną wartością. Jednak właśnie to, że ją posiadamy sprawia, że jesteśmy lepsi od reszty świata i to daje nam możliwość decyzji. Udawanie, że nie istnieją mugole jest ograniczaniem sobie widoku na świat, patrzeniem przez palce. To tak jakby patrzeć na piękną łąkę usłaną kwiatami, na piękne różane ogrody i stwierdzić, że błotniste, szare bagna nie istnieją. Czy to nie istnienie bagien sprawia, że widok łąk jest piękniejszy? Gdyby wszystko w świecie było piękne, uroda przestałaby robić na nas wrażenie.
Rinnal miał bardzo spokojny, bardzo stonowany głos. Widać było, że chodził na lekcje wypowiadania się, jego nienaganna dykcja robiła przyjemne wrażenie. Idealnie akcentował wszystko co było dla niego ważne.
- Cieszę się słysząc to. - Przyznał. - Czerp z tego garściami tak wiele jak możesz, lady. Nottowie są wspaniałą rodziną z cudownymi tradycjami i zasługują na najwyższy szacunek, jednak pamiętaj - gdy tkwisz jedynie w tradycji, nie wnosisz nic nowego do tego pięknego świata i znikniesz w kartach przeszłości jak ciche, niedostrzeżone nazwisko. Nigdy nie można zapominać o rozwoju swojej osoby.
Czuł, że jego kości stały się nieco sztywniejsze. Ułożył dłoń na karku i rozmasował go nieco, cicho wzdychając z uczucia tępego, słabego bólu. Towarzyszył mu zawsze... Zauważył, że Elise spogląda już tęskno w stronę rezydencji, więc powstał ponownie i znów wyciągnął ku niej swoje ramię.
- Wracajmy. Powiadomiłaś matkę, gdzie się udajesz?
- To co mówisz jest ogromną nadinterpretacją moich słów, lady Nott. Choć zdecydowanie jestem zwolennikiem ufania doświadczeniu bardziej niż krwi, niepodważalnie liczącej się w świecie. To nie jest jedyny powód mojej odmowy. Chciałbym, by rodzina kojarzyła się mojemu synowi z ciepłem i odpoczynkiem, nie zaś kolejną lekcją. Byłbym wdzięczny, gdybyś spędzała z nim czas na zabawach i pokazywaniu mu kobiecego ciepła, którego z pewnością mu brakuje. Zagraj mu, czytaj z nim książki, śpiewaj stare pieśni, przekaż to, co potrafisz najlepiej. - Wyjaśnił dokładniej. Oczywiście, że nie chciał, aby Eric utonął w drogich zabawkach, których miał już tyle, że nie potrzebował więcej, ale w jego słowach była stuprocentowa szczerość. Bardzo chciał, żeby jego syn kojarzył rodzinę z czymś bliskim, niewymuszonym, aby cieszył się z przyjazdu swojej ciotki i babci. Chciał rozpalać w nim miłość równie mocno co intelekt. - To da mu więcej niż zwiększenie czasu na grę na pianinie. Sam kiedyś uczyłem się pianina, jednak po pójściu do Hogwartu, zupełnie zapomniałem jak dotykać klawiszy. - Zmarnowany czas, tak by to nazwał, mógł go poświęcić na Numerologię czy kolejne lekcje zarządania majątkiem. Nie chciał o tym wspominać jednak przy lady Nott, już wydawała się trochę rozjuszona.
Uśmiechnął się łagodnie. Chciała go poznać, prawda? Więc postanowił podzielić się odrobiną swojej ideologii, która wydawała się bardzo podobna, choć zupełnie inna w odbiorze.
- Jeśli twój świat składa się wyłącznie z wyższych sfer, moja droga, co czyni nas, niepospólstwo wyjątkowymi? - Spytał, przechylając lekko głowę w bok. - Nie zrozum nie źle, moja droga, czysta krew jest dla mnie niesamowicie ważną wartością. Jednak właśnie to, że ją posiadamy sprawia, że jesteśmy lepsi od reszty świata i to daje nam możliwość decyzji. Udawanie, że nie istnieją mugole jest ograniczaniem sobie widoku na świat, patrzeniem przez palce. To tak jakby patrzeć na piękną łąkę usłaną kwiatami, na piękne różane ogrody i stwierdzić, że błotniste, szare bagna nie istnieją. Czy to nie istnienie bagien sprawia, że widok łąk jest piękniejszy? Gdyby wszystko w świecie było piękne, uroda przestałaby robić na nas wrażenie.
Rinnal miał bardzo spokojny, bardzo stonowany głos. Widać było, że chodził na lekcje wypowiadania się, jego nienaganna dykcja robiła przyjemne wrażenie. Idealnie akcentował wszystko co było dla niego ważne.
- Cieszę się słysząc to. - Przyznał. - Czerp z tego garściami tak wiele jak możesz, lady. Nottowie są wspaniałą rodziną z cudownymi tradycjami i zasługują na najwyższy szacunek, jednak pamiętaj - gdy tkwisz jedynie w tradycji, nie wnosisz nic nowego do tego pięknego świata i znikniesz w kartach przeszłości jak ciche, niedostrzeżone nazwisko. Nigdy nie można zapominać o rozwoju swojej osoby.
Czuł, że jego kości stały się nieco sztywniejsze. Ułożył dłoń na karku i rozmasował go nieco, cicho wzdychając z uczucia tępego, słabego bólu. Towarzyszył mu zawsze... Zauważył, że Elise spogląda już tęskno w stronę rezydencji, więc powstał ponownie i znów wyciągnął ku niej swoje ramię.
- Wracajmy. Powiadomiłaś matkę, gdzie się udajesz?
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nikt nie mógł przewidzieć, że Rosalind okaże się chora. Trauma krwi ukazała się nagle i podstępnie, będąc zaskoczeniem dla niej samej, dla jej męża ale również dla rodziny, zwłaszcza dla Elise, która przeżyła to bardzo mocno, wcześniej przepełniona przekonaniem, że kobiecie tak doskonałej jak Rose musi być pisane długie, szczęśliwe i piękne życie. Jej naiwne wyobrażenia zostały strzaskane, gdy okazało się, że piękne i młode szlachcianki mogły umierać przedwcześnie zamiast wieść to swoje bajkowe życie, którego wizjami karmiono je od najwcześniejszych lat dzieciństwa. Ale musiała ruszyć dalej i pogodzić się z tym, że choć Rose już nie było, jej własny los mógł potoczyć się lepiej. Musiał, powtarzała sobie. Komuś tak wyjątkowemu jak ona musiało być pisane dobre i piękne życie.
Miała o sobie i swoich talentach wysokie mniemanie, więc nic dziwnego, że zareagowała tak płomiennie na insynuacje, jakoby ktoś, i to nieszlachetnego urodzenia, ją w czymś wyprzedzał. Ona o wiele bardziej ufała krwi, zawsze oceniała innych przez pryzmat tego, czy ich nazwiska figurowały w Skorowidzu. To wyniosła z rodzinnego domu, niezachwiane przekonanie o tym, że szlachetna krew jest najlepsza ze wszystkich i trzeba wynosić ją ponad inne. Oprócz szlacheckich przyjaciółek miała w Hogwarcie parę nielicznych czystokrwistych koleżanek, ale nie traktowała ich jak równe sobie, raczej jako osoby, które mogłyby stanowić tło uwydatniające jej własny blask, oraz niekiedy wykorzystywać je do swoich celów. Czarodzieje innych krwi byli potrzebni, bo ktoś musiał wykonywać zajęcia uwłaczające dla szlachetnokrwistych, ale nie byli równi. Nie dla niej, nie dla większości jej rodziny.
Niemniej jednak z jednym jego argumentem musiała się niechętnie zgodzić – nie chciała się kojarzyć Ericowi wyłącznie z lekcjami, choć oczywiście nie zamierzała go nimi zadręczać przy każdej wizycie. Jeśli nie polubi gry na fortepianie, wtedy osoba Elise kojarzyłaby mu się z czymś nudnym i nieprzyjemnym, choć liczyła na to, że chłopiec odkryje w sobie zamiłowanie i talent do czegoś, co kochała jego matka. Nie miała jednak doświadczenia z dziećmi, bo jeszcze nie miała własnych, nie miała też młodszego rodzeństwa, i tak naprawdę niewiele wiedziała o tym, czego potrzebuje czteroletni chłopiec, zwłaszcza taki bez matki.
- No dobrze, zgoda – westchnęła, idąc na kompromis tylko przez wzgląd na Erica, bo gdyby nie to, chętnie powykłócałaby się dla zasady, próbując udowodnić, że Rinnal niesłusznie jej nie docenia. Ale chciała, żeby Eric lubił jej wizyty i żeby przynosiły mu one pożytek. – Chciałabym, żeby cieszył się na moje wizyty i żeby nie kojarzyły mu się tylko z nauką, choć moja propozycja wcale nie oznaczała, że będę się z nim spotykać tylko w tym celu. Jest jeszcze mały i ma czas, żeby się nauczyć niezbędnych rzeczy zanim pójdzie do szkoły.
Podejrzewała, że Rinnal pośle go do Hogwartu, a więc miał jeszcze siedem lat na podstawowe nauki, które później będzie kontynuował w letnie wakacje, by ta plebejska szkoła nie zniszczyła w nim tego, co wpajały rodowe zasady. Dziesięć miesięcy w takim miejscu mogło deprawować bardziej podatne na złe wpływy jednostki, ale Elise nawet wtedy nie zwątpiła w rodowe idee i również w Hogwarcie pozostawała Nottem w każdym calu. Czy syn jej siostry będzie równie silny jak matka i ciotka?
- To, że mamy czystą krew oraz korzenie i tradycje sięgające wiele wieków wstecz, podczas gdy mugolacy przychodzą do świata magii z niczym i niczego w niego nie wnoszą, a jedynie żerują na naszym wielowiekowym dorobku – odrzekła, marszcząc nosek, zupełnie jakby Rinnal prawił jakieś straszne herezje. – Wcale nie udaję, że oni nie istnieją. Po prostu uważam, że nie są równi nam, prawdziwym czarodziejom – dodała; oczywiście była świadoma istnienia mugoli oraz czarodziejów niższego stanu. Wiedziała też, że gmin jest potrzebny i nie negowała tego, ktoś musiał pracować, żeby szlachta miała czym rządzić i za co się bawić. I znowu zdała sobie sprawę, że Rinnal częściowo miał rację, gdyby nie istniała zwyczajność, to świat w którym wyrosła nie wydawałby jej się aż tak piękny jak wierzyła, że jest. Ale po zetknięciu się w Hogwarcie z gminem jeszcze bardziej doceniła to, co zapewniało jej wysokie urodzenie. Oczywiście nie powiedziała tego głośno, była zbyt dumna.
Była kobietą, więc siłą rzeczy tkwiła w cieniu mężczyzn. Chciała wypełnić obowiązek wobec rodu, wychodząc za mąż i rodząc dzieci, nie marzyła o niezależności czy wchodzeniu w męską skórę, ani tym bardziej o pracy, ale chciałaby być w przyszłości kobietą równie silną jak lady Nott, jej znakomita ciotka; z tą tylko różnicą, że nie planowała zostawać starą panną. Chciała, by przyszłe pokolenia Nottów oraz rodu jej męża zapamiętały ją jako damę idealną, którą będą stawiać za wzór kolejnym pokoleniom młodych dziewcząt. Będą malować jej portrety i rozpływać się nad urodą, talentami i wdziękiem lady Elise, która nigdy nie zapomniała o tym, co wpojono jej w rodzinnym domu.
- Nie zniknę – zapewniła więc, zerkając w stronę dworu. Rzeczywiście chciała wrócić, bo wiedziała, że powinna. – Oczywiście – zapewniła go. – Ale to już czas, by wrócić.
Ruszyli więc w drogę powrotną do dworu.
| zt. x 2
Miała o sobie i swoich talentach wysokie mniemanie, więc nic dziwnego, że zareagowała tak płomiennie na insynuacje, jakoby ktoś, i to nieszlachetnego urodzenia, ją w czymś wyprzedzał. Ona o wiele bardziej ufała krwi, zawsze oceniała innych przez pryzmat tego, czy ich nazwiska figurowały w Skorowidzu. To wyniosła z rodzinnego domu, niezachwiane przekonanie o tym, że szlachetna krew jest najlepsza ze wszystkich i trzeba wynosić ją ponad inne. Oprócz szlacheckich przyjaciółek miała w Hogwarcie parę nielicznych czystokrwistych koleżanek, ale nie traktowała ich jak równe sobie, raczej jako osoby, które mogłyby stanowić tło uwydatniające jej własny blask, oraz niekiedy wykorzystywać je do swoich celów. Czarodzieje innych krwi byli potrzebni, bo ktoś musiał wykonywać zajęcia uwłaczające dla szlachetnokrwistych, ale nie byli równi. Nie dla niej, nie dla większości jej rodziny.
Niemniej jednak z jednym jego argumentem musiała się niechętnie zgodzić – nie chciała się kojarzyć Ericowi wyłącznie z lekcjami, choć oczywiście nie zamierzała go nimi zadręczać przy każdej wizycie. Jeśli nie polubi gry na fortepianie, wtedy osoba Elise kojarzyłaby mu się z czymś nudnym i nieprzyjemnym, choć liczyła na to, że chłopiec odkryje w sobie zamiłowanie i talent do czegoś, co kochała jego matka. Nie miała jednak doświadczenia z dziećmi, bo jeszcze nie miała własnych, nie miała też młodszego rodzeństwa, i tak naprawdę niewiele wiedziała o tym, czego potrzebuje czteroletni chłopiec, zwłaszcza taki bez matki.
- No dobrze, zgoda – westchnęła, idąc na kompromis tylko przez wzgląd na Erica, bo gdyby nie to, chętnie powykłócałaby się dla zasady, próbując udowodnić, że Rinnal niesłusznie jej nie docenia. Ale chciała, żeby Eric lubił jej wizyty i żeby przynosiły mu one pożytek. – Chciałabym, żeby cieszył się na moje wizyty i żeby nie kojarzyły mu się tylko z nauką, choć moja propozycja wcale nie oznaczała, że będę się z nim spotykać tylko w tym celu. Jest jeszcze mały i ma czas, żeby się nauczyć niezbędnych rzeczy zanim pójdzie do szkoły.
Podejrzewała, że Rinnal pośle go do Hogwartu, a więc miał jeszcze siedem lat na podstawowe nauki, które później będzie kontynuował w letnie wakacje, by ta plebejska szkoła nie zniszczyła w nim tego, co wpajały rodowe zasady. Dziesięć miesięcy w takim miejscu mogło deprawować bardziej podatne na złe wpływy jednostki, ale Elise nawet wtedy nie zwątpiła w rodowe idee i również w Hogwarcie pozostawała Nottem w każdym calu. Czy syn jej siostry będzie równie silny jak matka i ciotka?
- To, że mamy czystą krew oraz korzenie i tradycje sięgające wiele wieków wstecz, podczas gdy mugolacy przychodzą do świata magii z niczym i niczego w niego nie wnoszą, a jedynie żerują na naszym wielowiekowym dorobku – odrzekła, marszcząc nosek, zupełnie jakby Rinnal prawił jakieś straszne herezje. – Wcale nie udaję, że oni nie istnieją. Po prostu uważam, że nie są równi nam, prawdziwym czarodziejom – dodała; oczywiście była świadoma istnienia mugoli oraz czarodziejów niższego stanu. Wiedziała też, że gmin jest potrzebny i nie negowała tego, ktoś musiał pracować, żeby szlachta miała czym rządzić i za co się bawić. I znowu zdała sobie sprawę, że Rinnal częściowo miał rację, gdyby nie istniała zwyczajność, to świat w którym wyrosła nie wydawałby jej się aż tak piękny jak wierzyła, że jest. Ale po zetknięciu się w Hogwarcie z gminem jeszcze bardziej doceniła to, co zapewniało jej wysokie urodzenie. Oczywiście nie powiedziała tego głośno, była zbyt dumna.
Była kobietą, więc siłą rzeczy tkwiła w cieniu mężczyzn. Chciała wypełnić obowiązek wobec rodu, wychodząc za mąż i rodząc dzieci, nie marzyła o niezależności czy wchodzeniu w męską skórę, ani tym bardziej o pracy, ale chciałaby być w przyszłości kobietą równie silną jak lady Nott, jej znakomita ciotka; z tą tylko różnicą, że nie planowała zostawać starą panną. Chciała, by przyszłe pokolenia Nottów oraz rodu jej męża zapamiętały ją jako damę idealną, którą będą stawiać za wzór kolejnym pokoleniom młodych dziewcząt. Będą malować jej portrety i rozpływać się nad urodą, talentami i wdziękiem lady Elise, która nigdy nie zapomniała o tym, co wpojono jej w rodzinnym domu.
- Nie zniknę – zapewniła więc, zerkając w stronę dworu. Rzeczywiście chciała wrócić, bo wiedziała, że powinna. – Oczywiście – zapewniła go. – Ale to już czas, by wrócić.
Ruszyli więc w drogę powrotną do dworu.
| zt. x 2
༶•┈┈⛧┈ 12.02.1957 r. ┈⛧┈┈•༶
Po balu zimowym Una miała sporo czasu na przemyślenia. Rozważała całą sytuację z Isabellą i zrezygnowaniem z przyjaźni i… Doszła do wniosku, że postąpiła najlepiej, jak tylko się dało. Może i Selwyn dalej się na nią gniewała, ale jednocześnie Bulstrode wiedziała, że nie popełniła błędu. Isabella ani razu nie napisała od napisanego pod wpływem emocji listu. To oznaczało, że była szczęśliwa. Inaczej na pewno dwudziestolatka dostałaby wiadomość mokrą od łez. Isabella nie potrafiła kłamać, nawet gdyby chciała.
Może to właśnie dlatego po jakimś czasie Una przestała ku swojemu zdziwieniu być na nią wściekła. Rzeczywiście, Isabella bywała bezmyślna i porywcza, ale w tym wszystkim była tak niewinna i słodko naiwna, że ciężko byłoby jej nienawidzić. Zresztą, młoda ciemnowłosa szlachcianka chyba jak dotąd nikogo nie nienawidziła, nie byłaby do tego zdolna… Przynajmniej tak jej się póki co zdawało. Zresztą, co niby miałoby przyjść z tej nienawiści? Jeżeli nie służyło to niczemu to cóż – niezbyt opłacało się tego podejmować.
Myślała również nad wróżbami, które wylosowała podczas balu. Jedna z nich wskazywała na to, że nie doczeka się dzieci, druga zaś że to ona będzie rządzić mężem, nie on nią. Czekał ją więc zapewne los żony, jednak bezdzietnej. Czy mogło być gorzej? Pisane było jej odprawienie po ślubie z arystokratą do jej ojczystego rodu, a stamtąd miała najpewniej wyjść za kogoś niegodnego jej ręki, a jeżeli i to by się nie udało, miała skończyć na ulicy wyrzucona z rodu. Wiedziała, co dzieje się z takimi osobami – tracą po kolei wszystko, co miały.
Zastanawiało ją jednak, czemu musiało jej to przypaść w udziale? Przecież nie dopuściła się żadnej zbrodni, nikogo nie zabiła, a o Azkabanie słyszała tylko z najdalszych opowieści. Nigdy zatem nie popełniła tak karygodnego błędu, by być za to karana.
Ale w porządku. Pogodziła się już ze swoim losem na przełomie stycznia i lutego. Nie miała wyjścia. Jeżeli miało tak być to zamierzała wykorzystać życie w rodzinie do maksimum, potem zaś odejść. Nie chciała przynieść rodzinie hańby, więc taka ścieżka wydawała jej się najodpowiedniejsza. Przed odejściem postanowiła jednak pożegnać się z wszystkimi, nawet tymi którzy widzieć jej nie chcieli.
Między innymi w tym celu zaprosiła do labiryntu Elise Nott. Miały spotkać się przed bramą, przed którą stała teraz Bulstrode. Po części zaprosiła ją też dlatego, że chciała zapytać ją o radę – pomimo wieku na pewno wiedziała więcej o salonach niż Una, choćby ze względu na nazwisko. Wiedziała, co grozi bezdzietnym szlachciankom. I jakie są możliwe wyjścia z tej sytuacji.
Una jednak zdawała się mieć już własny plan. Elise miała tylko ewentualnie potwierdzić jej obawy, słysząc o niepochlebnych wróżbach. Rycerz ze wszystkich dalej pozostawał najgorszy – Una spodziewała się wyjść za zdrajcę, w dodatku należącego do promugolskiego stronnictwa. W uniesionym mieczu upatrywała się niepotrzebnych problemów, które by nie wynikły bez tego małżeństwa. Pytanie tylko, o kogo mogło chodzić? Rodzina nie wspominała jej o żadnym kandydacie, a jedynym śladem był motyw bystroducha, o którym wspomniała jej ciotka. Według Uny jednakże to nie mógł być on, w końcu nestor wydałby ją za kogoś odpowiedniejszego – to jest nie o tak nagannej opinii.
Po balu zimowym Una miała sporo czasu na przemyślenia. Rozważała całą sytuację z Isabellą i zrezygnowaniem z przyjaźni i… Doszła do wniosku, że postąpiła najlepiej, jak tylko się dało. Może i Selwyn dalej się na nią gniewała, ale jednocześnie Bulstrode wiedziała, że nie popełniła błędu. Isabella ani razu nie napisała od napisanego pod wpływem emocji listu. To oznaczało, że była szczęśliwa. Inaczej na pewno dwudziestolatka dostałaby wiadomość mokrą od łez. Isabella nie potrafiła kłamać, nawet gdyby chciała.
Może to właśnie dlatego po jakimś czasie Una przestała ku swojemu zdziwieniu być na nią wściekła. Rzeczywiście, Isabella bywała bezmyślna i porywcza, ale w tym wszystkim była tak niewinna i słodko naiwna, że ciężko byłoby jej nienawidzić. Zresztą, młoda ciemnowłosa szlachcianka chyba jak dotąd nikogo nie nienawidziła, nie byłaby do tego zdolna… Przynajmniej tak jej się póki co zdawało. Zresztą, co niby miałoby przyjść z tej nienawiści? Jeżeli nie służyło to niczemu to cóż – niezbyt opłacało się tego podejmować.
Myślała również nad wróżbami, które wylosowała podczas balu. Jedna z nich wskazywała na to, że nie doczeka się dzieci, druga zaś że to ona będzie rządzić mężem, nie on nią. Czekał ją więc zapewne los żony, jednak bezdzietnej. Czy mogło być gorzej? Pisane było jej odprawienie po ślubie z arystokratą do jej ojczystego rodu, a stamtąd miała najpewniej wyjść za kogoś niegodnego jej ręki, a jeżeli i to by się nie udało, miała skończyć na ulicy wyrzucona z rodu. Wiedziała, co dzieje się z takimi osobami – tracą po kolei wszystko, co miały.
Zastanawiało ją jednak, czemu musiało jej to przypaść w udziale? Przecież nie dopuściła się żadnej zbrodni, nikogo nie zabiła, a o Azkabanie słyszała tylko z najdalszych opowieści. Nigdy zatem nie popełniła tak karygodnego błędu, by być za to karana.
Ale w porządku. Pogodziła się już ze swoim losem na przełomie stycznia i lutego. Nie miała wyjścia. Jeżeli miało tak być to zamierzała wykorzystać życie w rodzinie do maksimum, potem zaś odejść. Nie chciała przynieść rodzinie hańby, więc taka ścieżka wydawała jej się najodpowiedniejsza. Przed odejściem postanowiła jednak pożegnać się z wszystkimi, nawet tymi którzy widzieć jej nie chcieli.
Między innymi w tym celu zaprosiła do labiryntu Elise Nott. Miały spotkać się przed bramą, przed którą stała teraz Bulstrode. Po części zaprosiła ją też dlatego, że chciała zapytać ją o radę – pomimo wieku na pewno wiedziała więcej o salonach niż Una, choćby ze względu na nazwisko. Wiedziała, co grozi bezdzietnym szlachciankom. I jakie są możliwe wyjścia z tej sytuacji.
Una jednak zdawała się mieć już własny plan. Elise miała tylko ewentualnie potwierdzić jej obawy, słysząc o niepochlebnych wróżbach. Rycerz ze wszystkich dalej pozostawał najgorszy – Una spodziewała się wyjść za zdrajcę, w dodatku należącego do promugolskiego stronnictwa. W uniesionym mieczu upatrywała się niepotrzebnych problemów, które by nie wynikły bez tego małżeństwa. Pytanie tylko, o kogo mogło chodzić? Rodzina nie wspominała jej o żadnym kandydacie, a jedynym śladem był motyw bystroducha, o którym wspomniała jej ciotka. Według Uny jednakże to nie mógł być on, w końcu nestor wydałby ją za kogoś odpowiedniejszego – to jest nie o tak nagannej opinii.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Po sabacie na Elise spadło pewne bardzo przykre wydarzenie, porównywalne swą bolesnością z wydziedziczeniem Percivala. Dlatego przez większość stycznia nie potrafiła cieszyć się nawet dworskim życiem i praktycznie nie opuszczała Ashfield Manor. Całymi dniami albo siedziała w swoich komnatach, leżąc na łożu i wpatrując się w baldachim jak po dniach po Stonehenge, albo grała na fortepianie smętne i często chaotyczne melodie, przekuwając swój żal i tęsknotę za utraconą przyjaciółką w muzykę. Inni mieszkańcy dworu czuli, że stan Elise przypomina ten po utracie Percivala i kilka lat wcześniej Rosalind. Jednak ojciec naciskał na nią, by opuściła komnaty i wróciła do normalnego funkcjonowania. Była panną na wydaniu, w tym kluczowym momencie musiała pokazywać się na salonach, nie mogła znikać z życia, co uskuteczniała przez ostatnich parę tygodni. Jednak utrata kolejnej bliskiej osoby była czymś, co potrafiło przytłoczyć nawet to płytkie, egocentryczne dziewczę tak rzadko sięgające spojrzeniem dalej niż na koniec własnego nosa.
Nie umiała się pogodzić z jej odejściem, tak przedwczesnym i tragicznym. Trudno było przejść do porządku dziennego nad tym, że jej kuzynki i przyjaciółki w jednym już nie było. Mimo to przyjęła zaproszenie Uny, bo wypadało. Bulstrode’owie byli dobrym rodem o dobrych poglądach, należało podtrzymywać relacje z nimi, nawet jeśli sama Una w szkole wydawała jej się nieco dziwaczna, przez co nigdy nie były ze sobą blisko. Elise w Hogwarcie najwięcej trzymała się ze swoją siostrą i z Marine, a także z paroma innymi kuzynkami lub przyjaciółkami. Nie tęskniła jednak za tamtymi czasami ani trochę i w przeciwieństwie do wielu uczniów nigdy nie uważała Hogwartu za drugi dom, a za zło konieczne. Coś, co trzeba przetrwać, ale co pewnego dnia wreszcie dobiegło końca.
Nie pamiętała nawet, że to akurat Una towarzyszyła jej podczas wróżb, nie znały się nigdy na tyle dobrze, by jednoznacznie rozpoznać się po głosach, a później wydarzyło się coś, co sprawiło że Elise niemal zapomniała o epizodzie z wróżbami i o tym, że podczas nich rozmawiała z przypadkowo napotkaną damą. Nie mogła tym bardziej wiedzieć, że Una przez cały ten czas traktowała wskazania wróżb bardzo poważnie i dramatyzowała nad grożącą jej rzekomo bezdzietnością.
Gdy zmaterializowała się w okolicach wejścia do labiryntu Una już tam czekała. Nottówna miała na sobie płaszcz i suknię w ciemnozielonym kolorze, bliższym czerni niż zwykle najbardziej lubianym odcieniom zbliżonym do barw lasu. Była też blada, nie wyglądała najlepiej, ale starannie skrywała emocje pod fasadą uprzejmego uśmiechu.
- Droga lady Bulstrode. Uno – przywitała ją. – Dziękuję za zaproszenie, pomimo zimy i śniegu labirynt z pewnością jest przepiękny i chętnie zwiedzę go razem z tobą – dodała. Puste słowa, oklepane formułki stanowiące codzienność większości lady. Elise zawsze bardzo dobrze czuła się w swojej roli, kochała bycie lady i nawet jeśli w życiu osobistym spotkało ją ostatnimi czasy kilka przykrych ciosów, odnajdywała ukojenie w tym salonowym życiu, przyjęciach, balach i sztuce. Nie potrafiłaby bez tego funkcjonować, nie znała innego świata i poznać nie chciała.
Nie umiała się pogodzić z jej odejściem, tak przedwczesnym i tragicznym. Trudno było przejść do porządku dziennego nad tym, że jej kuzynki i przyjaciółki w jednym już nie było. Mimo to przyjęła zaproszenie Uny, bo wypadało. Bulstrode’owie byli dobrym rodem o dobrych poglądach, należało podtrzymywać relacje z nimi, nawet jeśli sama Una w szkole wydawała jej się nieco dziwaczna, przez co nigdy nie były ze sobą blisko. Elise w Hogwarcie najwięcej trzymała się ze swoją siostrą i z Marine, a także z paroma innymi kuzynkami lub przyjaciółkami. Nie tęskniła jednak za tamtymi czasami ani trochę i w przeciwieństwie do wielu uczniów nigdy nie uważała Hogwartu za drugi dom, a za zło konieczne. Coś, co trzeba przetrwać, ale co pewnego dnia wreszcie dobiegło końca.
Nie pamiętała nawet, że to akurat Una towarzyszyła jej podczas wróżb, nie znały się nigdy na tyle dobrze, by jednoznacznie rozpoznać się po głosach, a później wydarzyło się coś, co sprawiło że Elise niemal zapomniała o epizodzie z wróżbami i o tym, że podczas nich rozmawiała z przypadkowo napotkaną damą. Nie mogła tym bardziej wiedzieć, że Una przez cały ten czas traktowała wskazania wróżb bardzo poważnie i dramatyzowała nad grożącą jej rzekomo bezdzietnością.
Gdy zmaterializowała się w okolicach wejścia do labiryntu Una już tam czekała. Nottówna miała na sobie płaszcz i suknię w ciemnozielonym kolorze, bliższym czerni niż zwykle najbardziej lubianym odcieniom zbliżonym do barw lasu. Była też blada, nie wyglądała najlepiej, ale starannie skrywała emocje pod fasadą uprzejmego uśmiechu.
- Droga lady Bulstrode. Uno – przywitała ją. – Dziękuję za zaproszenie, pomimo zimy i śniegu labirynt z pewnością jest przepiękny i chętnie zwiedzę go razem z tobą – dodała. Puste słowa, oklepane formułki stanowiące codzienność większości lady. Elise zawsze bardzo dobrze czuła się w swojej roli, kochała bycie lady i nawet jeśli w życiu osobistym spotkało ją ostatnimi czasy kilka przykrych ciosów, odnajdywała ukojenie w tym salonowym życiu, przyjęciach, balach i sztuce. Nie potrafiłaby bez tego funkcjonować, nie znała innego świata i poznać nie chciała.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Labirynt z żywopłotu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire :: Bulstrode Park