Alejki
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Alejki
Całe mrowie alejek przecinających Esy i Floresy wzdłuż i wszerz sprawia, że z początku klienci czują się zagubieni. Wystarczy jednak wejść między regały, a wszystko okazuje się o wiele prostsze: wiszące w górze tabliczki nie tylko pokazują nazwy działów, ale kierują również strzałkami do kolejnych. Alejki ułożone są tematycznie, dlatego obok siebie znajdują się regały poświęcone alchemii, eliksirom i uzdrawianiu, po przeciwnej stronie sklepu znajdziecie alejki z książkami o transmutacji, animagii i zaklęciach, a między nimi liczne regały poruszające tematykę zielarstwa oraz magicznych stworzeń. W rogu znajduje się niewielki dział z regałami wypełnionymi zbiorami o mugolach. Niektóre z nich mają krzesła i małe stoliki, przy których na spokojnie można obejrzeć książkę przed zakupem. Nad alejkami roztacza się górna galeria - to z niej pracownicy sklepu wyławiają co bardziej zagubionych klientów i pędzą im z pomocą.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:38, w całości zmieniany 1 raz
| data w sumie mi jest obojętna, to zaproponuję może połowę grudnia?
Książki, zapach papieru. To było coś co uwielbiała. Może nikt by tego nie powiedzieć, ale lady Malfoy była wielbicielką literatury. Czy to naukowej, czy tak zwanej literatury pięknej. Jakoś musiała zabić czas, który spędzała w posiadłości rodzinnej. Przez wzgląd na jej chorobę rodzina nad wyraz dbała oto, aby nie doprowadzić do żadnych stresujących sytuacji. Dlatego też nie podjęła się żadnej pracy w ministerstwie, a zajmuje się tłumaczeniem tekstów ze starożytnych run i francuskiego w zaciszu swojej komnaty. Aby nikt jej nie stresował. Była sama dla siebie szefem. Przynajmniej nad tym aspektem swojego życia miała całkowitą kontrolę. Nie oszukujmy się kobiety, szczególnie te urodzone w szlachetnych rodach nie miały za wiele do powiedzenia. A nawet jeżeli miały to zawsze więcej do powiedzenia miał mężczyzna. Od nich było uzależnione życie tych pozornie bezbronnych istot, które nie chcąc być jedynie zabawką w ręku męża musiały wykazać się sprytem, błyskotliwością i inteligencją. Mówią, że to facet ma ciężko, kobiecie było jeszcze ciężej. Gdyby Astoria nie była tak dumną istotą pewnie zazdrościłaby kobietom, które nie są tak ograniczane przez zasady panujące teraz raczej tylko wśród szlachty. Mimo to była dumna ze swojego pochodzenia. Trudno powiedzieć, czy była dumna naprawdę, czy była dumna dlatego, że od początku wpajano jej, że tak jest. Ciężko odpowiedzieć na to pytanie nie tylko w przypadku lady Malfoy, ale każdego szlachcica. Jak wiele było ich własnym przekonaniem, a jak wiele wpojoną paplaniną rodziców.
Astoria utonęła w alejkach księgarni Esy i Floresy, szukając interesujących książek. Przeszła już przez dział z książkami na temat starożytnych run, niestety nie pojawiło się nic nowego, co przypomniało szlachciance, że powinna odezwać się do lorda Fawleya z prośbą o sprowadzenie czegoś ciekawego, co mogłoby jej się przydać. Dlatego też stanęła przy dziale z tak zwaną literaturą piękną. Wzięła jedną z książek stojących na półce i powoli przerzucała następne strony, powoli zapoznając się z treścią.
Książki, zapach papieru. To było coś co uwielbiała. Może nikt by tego nie powiedzieć, ale lady Malfoy była wielbicielką literatury. Czy to naukowej, czy tak zwanej literatury pięknej. Jakoś musiała zabić czas, który spędzała w posiadłości rodzinnej. Przez wzgląd na jej chorobę rodzina nad wyraz dbała oto, aby nie doprowadzić do żadnych stresujących sytuacji. Dlatego też nie podjęła się żadnej pracy w ministerstwie, a zajmuje się tłumaczeniem tekstów ze starożytnych run i francuskiego w zaciszu swojej komnaty. Aby nikt jej nie stresował. Była sama dla siebie szefem. Przynajmniej nad tym aspektem swojego życia miała całkowitą kontrolę. Nie oszukujmy się kobiety, szczególnie te urodzone w szlachetnych rodach nie miały za wiele do powiedzenia. A nawet jeżeli miały to zawsze więcej do powiedzenia miał mężczyzna. Od nich było uzależnione życie tych pozornie bezbronnych istot, które nie chcąc być jedynie zabawką w ręku męża musiały wykazać się sprytem, błyskotliwością i inteligencją. Mówią, że to facet ma ciężko, kobiecie było jeszcze ciężej. Gdyby Astoria nie była tak dumną istotą pewnie zazdrościłaby kobietom, które nie są tak ograniczane przez zasady panujące teraz raczej tylko wśród szlachty. Mimo to była dumna ze swojego pochodzenia. Trudno powiedzieć, czy była dumna naprawdę, czy była dumna dlatego, że od początku wpajano jej, że tak jest. Ciężko odpowiedzieć na to pytanie nie tylko w przypadku lady Malfoy, ale każdego szlachcica. Jak wiele było ich własnym przekonaniem, a jak wiele wpojoną paplaniną rodziców.
Astoria utonęła w alejkach księgarni Esy i Floresy, szukając interesujących książek. Przeszła już przez dział z książkami na temat starożytnych run, niestety nie pojawiło się nic nowego, co przypomniało szlachciance, że powinna odezwać się do lorda Fawleya z prośbą o sprowadzenie czegoś ciekawego, co mogłoby jej się przydać. Dlatego też stanęła przy dziale z tak zwaną literaturą piękną. Wzięła jedną z książek stojących na półce i powoli przerzucała następne strony, powoli zapoznając się z treścią.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Grudniowy czas nie tylko obfitował w przygotowania do świąt, ale także w wielką gonitwę, aby trzymać się sztywno narzuconych terminów przez Ministerstwo Magii. Constance była pracownikiem, na którym warto polegać. Mogła nie spać całe noce, aby tylko znaleźć rozwiązanie na nurtujący ją problem. Nie poddawała się. Nauka od wielu lat stała się motywacją do wszystkiego. Działała jak zaprogramowany człowiek - zrobi wszystko, aby zrealizować cel. Nieważne, czy wiązał się on z błyskiem na salonach, zdobywaniem ptaszyn, które szeptałyby jej plotki z życia towarzyskiego rodów szlacheckich, czy z nauką, najprawdziwszą kochanką panienki Lestrange. Praca nie zaczynała się wtedy, gdy w płomieniach pojawiała się w Ministerstwie Magii. Bowiem nie odstępowała jej ani o krok. Budziła się z myślą, jak dalej rozwinąć swoje badania naukowe bądź jak rozmawiać z profesorem, aby wyciągnąć od niego największą ilość informacji. I wszystko wiązało się z tym, o nie dawało jej spać po nocach. Święta były już za pasem, a Constance nigdy tak bardzo nie czuła się do nich nieprzygotowana. Wciąż nie mogła pogodzić się, że nie całe święta spędzi z ukochaną rodziną. Była zbyt zamknięta na obcych, zbyt zaborcza, a jednocześnie czas rodzinny uważała za święty.
W kiepskim humorze w trakcie pracy udała się do Esów Floresów. Profesor polecił jej konkretną książkę dotyczącą zaklęć, która była już wypożyczona w bibliotece. Nie chciała czekać, aż łaskawie ktoś ją zwróci, więc udała się do najbardziej renomowanej księgarni.
Na początku nie wiedziała, gdzie ma zacząć - od przyjemności czy pracy? Będąc wśród książek, zapominała o zdrowym rozsądku. Każda była ciekawa. Wydałaby tu majątek, gdyby nie myśl, że nie przeczyta tych wszystkich książek na raz. Dawkowała więc przyjemność, skupiając się na tym, co naukowe. Przechodziła między alejkami, szukając chętnej osoby do pomocy. Gdyby sprawdzała każdy regał, musiałaby prosić o wysłanie książek wprost do domu. Wszak nie będzie nosić tyle na raz! Stąd musiała być ukierunkowana na konkretny dział, aby nie kupić niepotrzebnych rzeczy. Chociaż, czy o książkach można powiedzieć "niepotrzebne"? Przechodziła tuż koło literatury pięknej, widząc w oddali wielki napis dotyczący zaklęć. Jakąś postać przeszkadzała jej w przejściu, więc już miała niemiło się odezwać, gdy spostrzegła rodową biżuterię. Przepiękne długie włosy połączone z gracją przekładanie kartek świadczyły o szlacheckim wychowaniu. Chwilę przyjrzała się postaci i aż poczuła się zawstydzona, że nie poznała jej od razu.
- Och, Lady Malfoy, cóż za niespodzianka! - okrutnie przerwała jej wczytywanie się w treść książki - Świąteczne zakupy czy przyjemność? - zagadała, uśmiechając się do niej ciepło. Może nie była najmilszym człowiekiem, ale wiedziała, jak prowadzić grzeczne rozmowy z innymi szlachciankami.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Tegoroczne święta miały być jednymi z najbardziej rodzinnych w rodzinie Malfoy. Już od dłuższego czasu przy stole brakowało zarówno Lamii Malfoy, jak i jednego ze starszych braci Astorii, Lycusa. Nie mniej jednak miłym zaskoczeniem było to, że ich miejsca obok Medei zajmą jej małżonek oraz syn. Być może nawet pojawi się nawet najmłodsza z sióstr wraz z małżonkiem. Dlatego wyjście do księgarni i na ulicę Pokątną było idealnym momentem na przygotowanie się do nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Astoria czasem zastanawiała się ile w tym jest radości z narodzin Pana, a ile szopki. Czasem wydawało jej się, że bale z okazji świąt były idealną okazją do pokazania bogactwa rodów. Jeden próbował być lepszy od drugiego. Panny kupowały suknie i każda chciała być najjaśniejszą gwiazdą. To wyglądało zupełnie jak zawody i chociaż lady Malfoy uwielbiała błyszczeć, to czasem zaczynało ją to męczyć. Dlatego lubiła moment, w którym mogła zaszyć się pomiędzy regałami pełnymi książek. Mogła na chwilę zapomnieć o sztywnych zasadach etykiety i o tym co działo się pomiędzy rodami.
Zaczytana, nawet nie zwróciła uwagi na to, że w pobliżu znalazł się ktoś jeszcze. Lektura pochłonęła ją do reszty. Na jej twarzy pojawiło się skupienie. Już od pierwszych stron wydawała się nad wyraz interesująca i pewnie dalej trwałaby w tym stanie, gdyby nie głos, który dotarł do jej uszu. Nie musiała długo szukać. Od razu dopasowała go do właściciela, a ściślej mówiąc do właścicielki. Pięknej, blondwłosej lady Lestrange. Usta automatycznie wygięły się w delikatny uśmiech. Trudno powiedzieć, czy był on naturalną reakcją na widok szlachcianki, czy raczej wyuczonym gestem na powitanie. Zamknęła delikatnym ruchem książkę i odłożyła ją na właściwe miejsce.
-Lady Lestrange, co za spotkanie, niezmiernie mi miło.-odparła, a jej subtelne wygięcie warg zmieniło się w przyjazny uśmiech, który rozświetlił twarz Astorii.-I jedno i drugie. Poza tym liczę, że księgarnia została zaopatrzona w nowe księgi dotyczące starożytnych run.-wyjaśniła. Może nie pracowała w Ministerstwie i nie miała szans na rozwinięcie wielkiej kariery zawodowej w przyszłości, nie mniej jednak także dała się czasem pochłonąć swojej pracy. Niektóre tłumaczenia były naprawdę ciekawe. Zważywszy na to, że spotykała się z różnymi rodzajami run. Pracę miała w domu, więc w zasadzie nigdy z niej nie wychodziła. Machinalnym ruchem wygładziła swoją sukienkę, nie spuszczając wzroku z kobiety.
-Coś konkretnego na oku? Czy przyszła panna zabić czas?-zagadnęła. Warto było pociągnąć konwersację, tym bardziej, że przecież obydwie młode damy musiały się znać. Różnica wieku była niewielka, więc spotykały się nawet w pokoju wspólnym.
Zaczytana, nawet nie zwróciła uwagi na to, że w pobliżu znalazł się ktoś jeszcze. Lektura pochłonęła ją do reszty. Na jej twarzy pojawiło się skupienie. Już od pierwszych stron wydawała się nad wyraz interesująca i pewnie dalej trwałaby w tym stanie, gdyby nie głos, który dotarł do jej uszu. Nie musiała długo szukać. Od razu dopasowała go do właściciela, a ściślej mówiąc do właścicielki. Pięknej, blondwłosej lady Lestrange. Usta automatycznie wygięły się w delikatny uśmiech. Trudno powiedzieć, czy był on naturalną reakcją na widok szlachcianki, czy raczej wyuczonym gestem na powitanie. Zamknęła delikatnym ruchem książkę i odłożyła ją na właściwe miejsce.
-Lady Lestrange, co za spotkanie, niezmiernie mi miło.-odparła, a jej subtelne wygięcie warg zmieniło się w przyjazny uśmiech, który rozświetlił twarz Astorii.-I jedno i drugie. Poza tym liczę, że księgarnia została zaopatrzona w nowe księgi dotyczące starożytnych run.-wyjaśniła. Może nie pracowała w Ministerstwie i nie miała szans na rozwinięcie wielkiej kariery zawodowej w przyszłości, nie mniej jednak także dała się czasem pochłonąć swojej pracy. Niektóre tłumaczenia były naprawdę ciekawe. Zważywszy na to, że spotykała się z różnymi rodzajami run. Pracę miała w domu, więc w zasadzie nigdy z niej nie wychodziła. Machinalnym ruchem wygładziła swoją sukienkę, nie spuszczając wzroku z kobiety.
-Coś konkretnego na oku? Czy przyszła panna zabić czas?-zagadnęła. Warto było pociągnąć konwersację, tym bardziej, że przecież obydwie młode damy musiały się znać. Różnica wieku była niewielka, więc spotykały się nawet w pokoju wspólnym.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tegoroczne święta miały być idealne, ale zapowiadały się jako jedne z najgorszych ze wszystkich. Evandra otrzymała zaproszenie od rodu Rosierów, a Constance słyszała ciągle w plotkach, że kandydat na narzeczonego zbliża się wielkimi krokami. Panienka Lestrange mogłaby sama rozpocząć poszukiwania odpowiedniego mężczyzny, lecz była tak przytłoczona swoimi badaniami, że ledwo myślała o przyjaciółkach, a do dopiero o kimś obcym, z kim wkrótce będzie dzielić łoże. Dlatego nawet w wyjściu do księgarni widziała najpierw naukowy cel, a potem dokupowanie prezentów na ostatnią chwilę. Jednak należy zaznaczyć, że Constance większość organizatorskich rzeczy oraz podarków załatwiła już na początku grudnia. Teraz kilka dodatków, może coś co ją naprawdę zainteresuje. Lestrange w świętach widziała jedynie rodzinny, magiczny czas. Te zostały zepsute przez małżeństwa, transakcje wiązane, które miały chronić ród. Już nie były małymi dziećmi, gdzie czar świąt czuło się wszędzie. Teraz miała wrażenie, że wszystko się rozsypuje. I nic już nie będzie po jej myśli. Straciła kontrolę, więc wolała się skupić na badaniach.
W odróżnieniu od Astorii od razu ją zauważyła. Starała się nie patrzeć na półki, bo na Merlina, zostawiłaby tu majątek, aby kupić wszystkie pożądane książki, a kiedy znalazłaby na nie czas… Swoje wątpliwości oraz myśli dotyczące obowiązków rodowych dusiła w badaniach naukowych. To właśnie tam się spełniała i nawet zapominała o innych ludziach. Zatracała się, gubiła własny rytm.
- Och, Astorio, ale masz piękne włosy – Constance mimowolnie ich dotknęła, wydobywając niektóre kosmyki spod płaszcza. Nawet jeśli nie miała zbytnio czasu na swój salon piękności, wciąż zwracała uwagę na takie rzeczy. W końcu syreny zawsze były piękne! Przeszła od razu na ty, wszak znały się tyle lat.
- Szkoda, że księgarnia nie wysyła sowy, gdy pojawi się coś ciekawego… Tak to musisz się stawić i na Merlina, te książki wszystkie kuszą! Może czas porozmawiać z właścicielem – westchnęła jakby to była najgorsza kara. Constance niestety miała zbyt dużą słabość do czytania. Mogła godzinami przesiadywać na swoim parapecie, zerkając co chwilę na ogrody Lestrange’ów. To właśnie ją uspokajało.
- Pytałaś może ekspedientów? – spytała zaciekawiona. Constance być może miała lekkie pióro, wszak do Horyzontów Zaklęć pisała w miarę regularnie, donosząc o nowinkach naukowych. Starożytne runy jednak nie były jej ulubioną dziedziną. Dziwne znaczki z jeszcze bardziej tajemniczym znaczeniem.
- Och, chciałam popatrzeć na dział z zaklęciami, wiesz, praca w godzinach, po godzinach… – rzuciła z uśmiechem jakby w ogóle nie sprawiało jej to żadnych trudności. W oczach pojawiały się od razu iskierki, nie dało się ukryć, że Constance naprawdę kochała swoją pracę. – Astorio, co słychać u twojego brata? – spytała przyjaźnie, robiąc miejsce dla jakieś matki z dzieckiem, która próbowała przepchnąć się do kolejnej alejki. Zniesmaczona spojrzała na nią, krzywiąc się z braku wychowania.
W odróżnieniu od Astorii od razu ją zauważyła. Starała się nie patrzeć na półki, bo na Merlina, zostawiłaby tu majątek, aby kupić wszystkie pożądane książki, a kiedy znalazłaby na nie czas… Swoje wątpliwości oraz myśli dotyczące obowiązków rodowych dusiła w badaniach naukowych. To właśnie tam się spełniała i nawet zapominała o innych ludziach. Zatracała się, gubiła własny rytm.
- Och, Astorio, ale masz piękne włosy – Constance mimowolnie ich dotknęła, wydobywając niektóre kosmyki spod płaszcza. Nawet jeśli nie miała zbytnio czasu na swój salon piękności, wciąż zwracała uwagę na takie rzeczy. W końcu syreny zawsze były piękne! Przeszła od razu na ty, wszak znały się tyle lat.
- Szkoda, że księgarnia nie wysyła sowy, gdy pojawi się coś ciekawego… Tak to musisz się stawić i na Merlina, te książki wszystkie kuszą! Może czas porozmawiać z właścicielem – westchnęła jakby to była najgorsza kara. Constance niestety miała zbyt dużą słabość do czytania. Mogła godzinami przesiadywać na swoim parapecie, zerkając co chwilę na ogrody Lestrange’ów. To właśnie ją uspokajało.
- Pytałaś może ekspedientów? – spytała zaciekawiona. Constance być może miała lekkie pióro, wszak do Horyzontów Zaklęć pisała w miarę regularnie, donosząc o nowinkach naukowych. Starożytne runy jednak nie były jej ulubioną dziedziną. Dziwne znaczki z jeszcze bardziej tajemniczym znaczeniem.
- Och, chciałam popatrzeć na dział z zaklęciami, wiesz, praca w godzinach, po godzinach… – rzuciła z uśmiechem jakby w ogóle nie sprawiało jej to żadnych trudności. W oczach pojawiały się od razu iskierki, nie dało się ukryć, że Constance naprawdę kochała swoją pracę. – Astorio, co słychać u twojego brata? – spytała przyjaźnie, robiąc miejsce dla jakieś matki z dzieckiem, która próbowała przepchnąć się do kolejnej alejki. Zniesmaczona spojrzała na nią, krzywiąc się z braku wychowania.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Dla panienki Malfoy święta już dawno straciły swój urok i czar. Jak we wszystkim co robiła jej rodzina i w tym widziała jedynie jedną, wielką szopkę, nic więcej. Od kiedy zaczęła coraz więcej rozumieć wszystko prysło jak bańka mydlana. Świąteczne uroczystości to tylko pretekst do zawierania kolejnych umów, transakcji i małżeństw przy smacznych potrawach świątecznych. Przyzwyczaiła się do tego, że tak właśnie wyglądały wszystkie uroczystości w jej rodzinie. Trudno było w nich o znalezienie rodzinnego ciepła i wzajemnej miłości. Lady Malfoy kupowała książki z przyjemnością dla siebie. Z konieczności na prezenty. Kupowanie ich to kolejna tradycja, która wraz z wiekiem straciła swój urok. Nie czekała już z niecierpliwością na to co znajduje się w tak pięknie zapakowanym pudełku.
Posłała szlachciance delikatny uśmiech, który miał być wyrazem wdzięczności za komplement, który padł z jej ust.
-Dziękuję, zasługa odżywek.-odparła. Constance na pewno wiedziała o problemach zdrowotnych Astorii. Bardzo dużo poświęcała czasu na ich pielęgnację, aby były piękne i gładkie. Bez pomocy różnych kosmetyków nie wyglądałyby tak dobrze. Na szczęście systematycznie przyjmowała leki przepisane przez uzdrowiciela i nie musiała obawiać się o przesuszoną skórę i łamliwe włosy. W tej kwestii zdecydowanie zgadzała się z lady Lestrange. Gdyby mogła wykupiłaby całą księgarnie. Mogła dosłownie pochłaniać książki. Miała do nich słabość, a kiedy odwiedzała podobne miejsca, nigdy nie wychodziła z pustymi rękami.
-Doskonale cię rozumiem moja droga. Wchodzisz chcąc kupić tylko jedną książkę, a wychodzisz z trzema, które przypadkowo wpadną ci w ręce.-odparła. Jak miło, że nie tylko ona miała ten problem. Pewnie gdyby miała sposobność jeszcze dzisiaj wdałaby się w dyskusję na ten temat z właścicielem księgarni, lordem Fawleyem.
-Jakoś nie miałam sposobności. Kiedy weszłam do środka mężczyzna był zajęty, więc od razu udałam się tutaj. Cóż, chciałam sprawdzić starożytne runy, a wylądowałam tutaj.-powiedziała z uśmiechem. Machinalnie odgarnęła włosy za ucho i nawet taki gest, który powinien zostać wykonany niedbale miał w sobie pewnego rodzaju elegancję. Skinęła głową ze zrozumieniem. Znała Constance, widziała iskierki, które zapaliły się w jej oczach, gdy tylko zaczęła mówić o pracy. Oddawała się swojej pracy w całości. To nie była tylko praca, to była jej pasja. I to było najważniejsze.
-Abraxas? Ma się nad wyraz dobrze. Jego uwaga dzieli się pomiędzy interesy, a syna. Lucjusz to naprawdę uroczy szkrab.-powiedziała, widać było, że i ona darzyła malca miłością. W końcu był to jej pierwszy bratanek. Astoria obrzuciła jedynie kobietę niezbyt przychylnym spojrzeniem i znowu zwróciła uwagę na swoją rozmówczynię.-Jak się sprawy mają na Wyspie Wight? Wszystko w porządku?-zagadnęła z żywym zainteresowaniem w oczach.
Posłała szlachciance delikatny uśmiech, który miał być wyrazem wdzięczności za komplement, który padł z jej ust.
-Dziękuję, zasługa odżywek.-odparła. Constance na pewno wiedziała o problemach zdrowotnych Astorii. Bardzo dużo poświęcała czasu na ich pielęgnację, aby były piękne i gładkie. Bez pomocy różnych kosmetyków nie wyglądałyby tak dobrze. Na szczęście systematycznie przyjmowała leki przepisane przez uzdrowiciela i nie musiała obawiać się o przesuszoną skórę i łamliwe włosy. W tej kwestii zdecydowanie zgadzała się z lady Lestrange. Gdyby mogła wykupiłaby całą księgarnie. Mogła dosłownie pochłaniać książki. Miała do nich słabość, a kiedy odwiedzała podobne miejsca, nigdy nie wychodziła z pustymi rękami.
-Doskonale cię rozumiem moja droga. Wchodzisz chcąc kupić tylko jedną książkę, a wychodzisz z trzema, które przypadkowo wpadną ci w ręce.-odparła. Jak miło, że nie tylko ona miała ten problem. Pewnie gdyby miała sposobność jeszcze dzisiaj wdałaby się w dyskusję na ten temat z właścicielem księgarni, lordem Fawleyem.
-Jakoś nie miałam sposobności. Kiedy weszłam do środka mężczyzna był zajęty, więc od razu udałam się tutaj. Cóż, chciałam sprawdzić starożytne runy, a wylądowałam tutaj.-powiedziała z uśmiechem. Machinalnie odgarnęła włosy za ucho i nawet taki gest, który powinien zostać wykonany niedbale miał w sobie pewnego rodzaju elegancję. Skinęła głową ze zrozumieniem. Znała Constance, widziała iskierki, które zapaliły się w jej oczach, gdy tylko zaczęła mówić o pracy. Oddawała się swojej pracy w całości. To nie była tylko praca, to była jej pasja. I to było najważniejsze.
-Abraxas? Ma się nad wyraz dobrze. Jego uwaga dzieli się pomiędzy interesy, a syna. Lucjusz to naprawdę uroczy szkrab.-powiedziała, widać było, że i ona darzyła malca miłością. W końcu był to jej pierwszy bratanek. Astoria obrzuciła jedynie kobietę niezbyt przychylnym spojrzeniem i znowu zwróciła uwagę na swoją rozmówczynię.-Jak się sprawy mają na Wyspie Wight? Wszystko w porządku?-zagadnęła z żywym zainteresowaniem w oczach.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Według Constance wszystko zależało od charakteru członków rodziny. Żadna z nich jako kobieta nie miała za wiele do gadania przy stole, ale warto podczas świąt politykę zostawić za drzwiami. Zapomnieć o transakcjach wiązanych i obowiązkach rodowych, które dobijały się do życia Constance w rytm piątej symfonii. Jej rodzina chociaż na co dzień ociekała chłodem, w ten czas rozumiała, że mają tylko siebie. Nieważne, które nazwisko Constance przyjmie, i tak usiądzie na podłodze, głowę położy na kolanach taty i poprosi o historię o syrenach. Bo w głębi duszy była jeszcze małą dziewczynką, która chciała odrobiny zainteresowania, ciepła, a przede wszystkim spokoju. Chwil na swoje marzenia o romantycznej miłości, wielkiej kariery badacza i wyobrażanie sobie szczęśliwych twarzy najbliższych. W święta myślała też o zmarłych, zostawiając usilnie krzesło dla Marianne. Fala ciepłych wspomnień zalała serce Constance.
- Musisz koniecznie wpaść do naszego salonu piękności, zrelaksujesz się i posłuchasz o nowościach, może też ci coś przypadnie do gustu – uśmiechnęła się ciepło, po raz ostatni dotykając pukli Astorii. Constance również zmagała się z początkami choroby, lecz jeszcze ich nie widziała. Blada cera sugerowała bardziej brak światła i siedzenie w pomieszczeniach niż śmiertelną bladość. Zaśmiała się. Zawsze tyle ją łączyło z Astorią!
- Gorzej jeśli jestem tu w sprawach ministerstwa niż swoich prywatnych… Och, przy okazji, Astorio – chwyciła ją pod ramię, idąc wzdłuż alejek. Zniżyła swój głos. – W bibliotece znalazłam ciekawą książkę o starożytnych zaklęciach, ale jest napisana językiem runicznym. Nie chciałabyś się może tym zając? Nawet nie wiem, czy jest wartościowa – z boku wyglądało jakby plotkowały o szlachcicu, lecz wtedy w głowie Constance nie rodziły się myśli o mężczyznach. Astorią uważała za wybitną specjalistkę od „dziwnych znaczków”, więc dlaczego nie miałaby wykorzystać tej okazji?
- Och, powinnyśmy odwiedzić lorda Fawleya w gabinecie i spytać o nowości, chociaż nie wiem, czy teraz nas przyjmie – dodała już trochę głośniej, a wiadomo, że Lestrange niespecjalnie lubili się z tym rodem, więc ostatnie o co prosiłaby Colina to przysługa poleceniem książek. Jednak cóż miała zrobić? Tylko jego księgarnia wydawała się najlepiej wyposażona, a w bibliotece pozycje często znikały w zastraszającym tempie.
- A w dodatku chłopiec. Ach, Astorio, kiedy zaczął się ten czas, że zamiast o nauczycielach, mówimy o dzieciach, ślubach… – westchnęła, a obietnica spełnienia obowiązków rodowych powodowała ścisk w żołądku.
- Jak najbardziej, musisz nas niedługo odwiedzić, dawno nie byłaś u nas na wieczorku muzycznym! – Skręciła w kolejną alejkę, zatracając się całkowicie w całej księgarni.
- Musisz koniecznie wpaść do naszego salonu piękności, zrelaksujesz się i posłuchasz o nowościach, może też ci coś przypadnie do gustu – uśmiechnęła się ciepło, po raz ostatni dotykając pukli Astorii. Constance również zmagała się z początkami choroby, lecz jeszcze ich nie widziała. Blada cera sugerowała bardziej brak światła i siedzenie w pomieszczeniach niż śmiertelną bladość. Zaśmiała się. Zawsze tyle ją łączyło z Astorią!
- Gorzej jeśli jestem tu w sprawach ministerstwa niż swoich prywatnych… Och, przy okazji, Astorio – chwyciła ją pod ramię, idąc wzdłuż alejek. Zniżyła swój głos. – W bibliotece znalazłam ciekawą książkę o starożytnych zaklęciach, ale jest napisana językiem runicznym. Nie chciałabyś się może tym zając? Nawet nie wiem, czy jest wartościowa – z boku wyglądało jakby plotkowały o szlachcicu, lecz wtedy w głowie Constance nie rodziły się myśli o mężczyznach. Astorią uważała za wybitną specjalistkę od „dziwnych znaczków”, więc dlaczego nie miałaby wykorzystać tej okazji?
- Och, powinnyśmy odwiedzić lorda Fawleya w gabinecie i spytać o nowości, chociaż nie wiem, czy teraz nas przyjmie – dodała już trochę głośniej, a wiadomo, że Lestrange niespecjalnie lubili się z tym rodem, więc ostatnie o co prosiłaby Colina to przysługa poleceniem książek. Jednak cóż miała zrobić? Tylko jego księgarnia wydawała się najlepiej wyposażona, a w bibliotece pozycje często znikały w zastraszającym tempie.
- A w dodatku chłopiec. Ach, Astorio, kiedy zaczął się ten czas, że zamiast o nauczycielach, mówimy o dzieciach, ślubach… – westchnęła, a obietnica spełnienia obowiązków rodowych powodowała ścisk w żołądku.
- Jak najbardziej, musisz nas niedługo odwiedzić, dawno nie byłaś u nas na wieczorku muzycznym! – Skręciła w kolejną alejkę, zatracając się całkowicie w całej księgarni.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Charakter rodziny, no właśnie i tutaj pojawiał się problem. Ich ojciec nie był osobą ciepłą. Nie mogła usiąść na jego kolanach, wtulić głowę w jego ramię i czekać aż opowie jej fascynującą historię, gładząc ją po plecach. Podobnie było z panią Malfoy, która swoją złość przelewała na dzieci. Obwiniała je za to, że zmuszono ją do ślubu z lordem Cronusem. Nigdy nie stanęła za plecami Astorii ze szczotką w ręku, nie przeczesywała jej złocistych pasm włosów z delikatnością przypisaną matce. Złość i niechęć, to dostawała w prezencie od kobiety, która powinna być dla młodej szlachcianki wzorem. Kiedyś zbyt mocno wyraziła swoją frustrację względem Astorii, przez co uaktywniła się choroba młodej szlachcianki. Jednakże z Traumą Krwi dało się żyć i wyglądać kwitnąco, co można było zaobserwować chociażby na przykładzie Lady Malfoy. Dbała o siebie i na pierwszy rzut oka nikt nie powiedziałby, że coś jej dolega.
-Z chęcią wpadnę, dawno nie odwiedzałam twego salonu, moja droga. Relaks na pewno mi się przyda.-odparła z uśmiechem. Faktycznie, długo już nie było jej w salonie lady Lestrange, a należy pamiętać, że wielkimi krokami zbliża się sabat u lady Adelaide Nott. Naturalnie musiała wyglądać zniewalająco, tak więc propozycja Constance pojawiła się naprawdę w porę. Oczywiście, nawet jeżeli cera kobiety była blada to jeszcze nie chorobliwie blada. Przynajmniej w ocenie Astorii, która w wyglądzie przyjaciółki nie znalazła nic niepokojącego. Zaśmiała się pod nosem. Naprawdę, zawsze je tyle łączyło. Nawet z urody nie różniły się tak bardzo. Ruszyła razem z nią, słuchając jej uważnie. Uśmiechnęła się nieco szerzej, a gdy wspomniała o runach i możliwości tłumaczenia jej oczy zaświeciły.
-Oczywiście, z przyjemnością spróbuję przetłumaczyć tę księgę. Niedługo złożę wam wizytę i zabiorę ją od ciebie. Naturalnie, jeżeli chcesz mieć ją szybko przetłumaczoną na swoim biurku możesz wysłać ją pocztą.-zaproponowała, bo naprawdę nie robiło jej to wielkiej różnicy w jaki sposób książka znajdzie się w jej dworku. Miała czasu pod dostatkiem, więc pewnie Constance nie będzie musiała długo czekać na to, aby czytelna dla niej wersja księgi dostała się w jej ręce. Gdy wspomniała o właścicielu księgarni uśmiechnęła się pod nosem z widoczną pewnością siebie.
-Jestem pewna, że nie odmówiłby dwóm uroczym damom krótkiej wizyty.-odparła. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Być może była zbyt pewna siebie, ale cóż poradzić? Malfoyowie mieli to we krwi. Szczególnie jej rodzeństwo łącznie z nią mieli wpajaną swoją wyższość od dziecka. Ród szlachecki, Malfoy. Mieli być z tego dumni. Trudno powiedzieć, czy Astoria była dumna z tego kim jest, czy tylko jej to wpojono, a ona sama zdecydowałaby kompletnie inaczej? Na temat tego jak zachowywałaby się każda z nich, gdyby urodziła się w innej rodzinie można tylko gdybać.
-Jeżeli mam być z tobą szczera, to tęsknię za tymi czasami, gdy naszym największym zmartwieniem było zadanie z transmutacji, a świat dorosłych był tak odległy.-wyznała. Gdy była w Hogwarcie czuła się wolna, chociaż nie pokazywała tego w dobitny sposób. Zaczytywała się w księgach szkolnej biblioteki. Błyszczała w ślizgośkim towarzystwie. Onieśmielała jednym uśmiechem. Czuła się wtedy królową, nawet jeżeli takich jak ona było jeszcze kilka.
-W takim razie trzeba to nadrobić.-powiedziała, ożywiła się na samą myśl o wieczorku muzycznym. Kochała muzykę. Uwielbiała kiedy jej palce biegały po klawiszach fortepianu.
-Z chęcią wpadnę, dawno nie odwiedzałam twego salonu, moja droga. Relaks na pewno mi się przyda.-odparła z uśmiechem. Faktycznie, długo już nie było jej w salonie lady Lestrange, a należy pamiętać, że wielkimi krokami zbliża się sabat u lady Adelaide Nott. Naturalnie musiała wyglądać zniewalająco, tak więc propozycja Constance pojawiła się naprawdę w porę. Oczywiście, nawet jeżeli cera kobiety była blada to jeszcze nie chorobliwie blada. Przynajmniej w ocenie Astorii, która w wyglądzie przyjaciółki nie znalazła nic niepokojącego. Zaśmiała się pod nosem. Naprawdę, zawsze je tyle łączyło. Nawet z urody nie różniły się tak bardzo. Ruszyła razem z nią, słuchając jej uważnie. Uśmiechnęła się nieco szerzej, a gdy wspomniała o runach i możliwości tłumaczenia jej oczy zaświeciły.
-Oczywiście, z przyjemnością spróbuję przetłumaczyć tę księgę. Niedługo złożę wam wizytę i zabiorę ją od ciebie. Naturalnie, jeżeli chcesz mieć ją szybko przetłumaczoną na swoim biurku możesz wysłać ją pocztą.-zaproponowała, bo naprawdę nie robiło jej to wielkiej różnicy w jaki sposób książka znajdzie się w jej dworku. Miała czasu pod dostatkiem, więc pewnie Constance nie będzie musiała długo czekać na to, aby czytelna dla niej wersja księgi dostała się w jej ręce. Gdy wspomniała o właścicielu księgarni uśmiechnęła się pod nosem z widoczną pewnością siebie.
-Jestem pewna, że nie odmówiłby dwóm uroczym damom krótkiej wizyty.-odparła. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Być może była zbyt pewna siebie, ale cóż poradzić? Malfoyowie mieli to we krwi. Szczególnie jej rodzeństwo łącznie z nią mieli wpajaną swoją wyższość od dziecka. Ród szlachecki, Malfoy. Mieli być z tego dumni. Trudno powiedzieć, czy Astoria była dumna z tego kim jest, czy tylko jej to wpojono, a ona sama zdecydowałaby kompletnie inaczej? Na temat tego jak zachowywałaby się każda z nich, gdyby urodziła się w innej rodzinie można tylko gdybać.
-Jeżeli mam być z tobą szczera, to tęsknię za tymi czasami, gdy naszym największym zmartwieniem było zadanie z transmutacji, a świat dorosłych był tak odległy.-wyznała. Gdy była w Hogwarcie czuła się wolna, chociaż nie pokazywała tego w dobitny sposób. Zaczytywała się w księgach szkolnej biblioteki. Błyszczała w ślizgośkim towarzystwie. Onieśmielała jednym uśmiechem. Czuła się wtedy królową, nawet jeżeli takich jak ona było jeszcze kilka.
-W takim razie trzeba to nadrobić.-powiedziała, ożywiła się na samą myśl o wieczorku muzycznym. Kochała muzykę. Uwielbiała kiedy jej palce biegały po klawiszach fortepianu.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciepło domowego ogniska nie można dało się łatwo zastąpić. W prawidłowym rozwoju dziecka zarówno rola matki i ojca była istotna. Jednak w życiu każdej szlachcianki pojawiała się również trzecia osoba: guwernantka. Ta dzień w dzień wychowywała krnąbrną i najczęściej rozpieszczoną dziewczyneczkę, która chciała stać się księżniczką największych ziem Wielkiej Brytanii. Dopiero po jakimś czasie nabierała ogłady. Odbywała ciężkie przeszkolenie jak przeżyć na salonach, stając się tym samym najlepszą z kart przetargowych. I czyż kobiety czekał inny los niż ten, w którym powinny urodzić dziedzica? A co z ich szczęściem, miłością? Oczekiwano od nich wykształcenia, lecz praca była już w złym guście. Dlatego Constance wiązała się z nauką. Tam nawet jakby była w ciąży, to nie miała przeciwskazań podczas pracy. A i mąż może doceni jej sprawny umysł.
- Dawno nie słyszałaś jak śpiewam! Och, gdyby tylko Caesar zgodził się zagrać… – rozmarzyła się. Rzeczywiście wielkimi krokami zbliżał się sabat, na który szlachcianki powinny się szykować. Stroje, fryzury oraz towarzystwo było najważniejszymi składnikami przygotowań. Lady Nott gratulowała jej wspaniałego kandydata na męża, a Constance musiała bardzo się powstrzymywać, aby nie spalić listu.
- Myślę, że powinnaś pojechać ze mną, wypijemy na spokojnie kawę, pokażę ci czego oczekujemy i podpiszesz umowę. Wiesz, w Ministerstwie Magii musisz mieć wniosek do wniosku! Nie masz planów na potem, prawda, kochana? – dodała ciepło. Gdyby ktoś je obserwował z boku, mógłby pomyśleć, że nie wiedziały się miliony lat i mają wiele do nadrobienia. I stwierdzenie to nie ociekałoby kłamstwem. Obydwie były zapracowane; ginęły w wirze swoich obowiązków. Constance czasami zbyt mocno wkręcała się w badania, zapominając o innym świecie. Wystarczyła jej do życia wtedy tylko kawa. Czasami nawet rodzice przychodzili do pokoju i przypominali o ominiętym posiłku. Ależ co miała na to poradzić?
- Może następnym razem, wypadałoby się zapowiedzieć, to byłoby bardzo niekulturalne przeszkadzać lordowi w pracy – westchnęła ciężko niezadowolona, że nie wpadła na to wcześniej, aby napisać do właściciela. Niespecjalnie też była za tym. Wszak jej rodzina z Falweyami nie miała dobrych relacji. A co jeśli jej reprezentant podałby złe informacje? Nie ufała im i być może wątpliwości Constance były zupełnie nieuzasadnione, ale nie czułaby się komfortowo, zaczepiając jedną z ekspedientek i pytając o właściciela. Ściszyła głos, chwytając jedną z książek na temat zaklęć.
- Och, doprawdy, pamiętasz tego profesora? Jeszcze te wypracowania na zielarstwo… Slughorn je pisał szybko, a my siedziałyśmy po nocy. Bałam się, że będą nam zabierać różdżki na noc, jak nas przyłapią. To były czasy! – rozmarzyła się. Tamte lata nie miały prawie zmartwień. Chociaż Constance była bardzo mocno zaangażowana w życie szkoły, często zasypiała bez problemu i nie narzekała na swoich nauczycieli. Hogwart był dla niej tak fascynujący, że mogłaby tam zostać do końca życia, gdyby nie obowiązki rodowe. Podeszła do kasy z Astorią, kładąc książki na ladę.
- Czy mogłabym prosił o wysłanie je do Ministerstwa? – zagadała do sprzedawczyni, a następnie odwróciła się do koleżanki – To jak wyglądają twoje plany, jedziesz ze mną? Może nie mamy wybitnej kawy, ale och, poznasz mojego profesora! To wspaniały człowiek. Jestem pewna, że moglibyśmy nawiązać z tobą nieco dłuższą współpracę – spytała ciepło, spoglądając Astorii w oczy.
- Dawno nie słyszałaś jak śpiewam! Och, gdyby tylko Caesar zgodził się zagrać… – rozmarzyła się. Rzeczywiście wielkimi krokami zbliżał się sabat, na który szlachcianki powinny się szykować. Stroje, fryzury oraz towarzystwo było najważniejszymi składnikami przygotowań. Lady Nott gratulowała jej wspaniałego kandydata na męża, a Constance musiała bardzo się powstrzymywać, aby nie spalić listu.
- Myślę, że powinnaś pojechać ze mną, wypijemy na spokojnie kawę, pokażę ci czego oczekujemy i podpiszesz umowę. Wiesz, w Ministerstwie Magii musisz mieć wniosek do wniosku! Nie masz planów na potem, prawda, kochana? – dodała ciepło. Gdyby ktoś je obserwował z boku, mógłby pomyśleć, że nie wiedziały się miliony lat i mają wiele do nadrobienia. I stwierdzenie to nie ociekałoby kłamstwem. Obydwie były zapracowane; ginęły w wirze swoich obowiązków. Constance czasami zbyt mocno wkręcała się w badania, zapominając o innym świecie. Wystarczyła jej do życia wtedy tylko kawa. Czasami nawet rodzice przychodzili do pokoju i przypominali o ominiętym posiłku. Ależ co miała na to poradzić?
- Może następnym razem, wypadałoby się zapowiedzieć, to byłoby bardzo niekulturalne przeszkadzać lordowi w pracy – westchnęła ciężko niezadowolona, że nie wpadła na to wcześniej, aby napisać do właściciela. Niespecjalnie też była za tym. Wszak jej rodzina z Falweyami nie miała dobrych relacji. A co jeśli jej reprezentant podałby złe informacje? Nie ufała im i być może wątpliwości Constance były zupełnie nieuzasadnione, ale nie czułaby się komfortowo, zaczepiając jedną z ekspedientek i pytając o właściciela. Ściszyła głos, chwytając jedną z książek na temat zaklęć.
- Och, doprawdy, pamiętasz tego profesora? Jeszcze te wypracowania na zielarstwo… Slughorn je pisał szybko, a my siedziałyśmy po nocy. Bałam się, że będą nam zabierać różdżki na noc, jak nas przyłapią. To były czasy! – rozmarzyła się. Tamte lata nie miały prawie zmartwień. Chociaż Constance była bardzo mocno zaangażowana w życie szkoły, często zasypiała bez problemu i nie narzekała na swoich nauczycieli. Hogwart był dla niej tak fascynujący, że mogłaby tam zostać do końca życia, gdyby nie obowiązki rodowe. Podeszła do kasy z Astorią, kładąc książki na ladę.
- Czy mogłabym prosił o wysłanie je do Ministerstwa? – zagadała do sprzedawczyni, a następnie odwróciła się do koleżanki – To jak wyglądają twoje plany, jedziesz ze mną? Może nie mamy wybitnej kawy, ale och, poznasz mojego profesora! To wspaniały człowiek. Jestem pewna, że moglibyśmy nawiązać z tobą nieco dłuższą współpracę – spytała ciepło, spoglądając Astorii w oczy.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Wspomnienie o wieczorku muzycznym w posiadłości Lestrange'ów sprawiało, iż niemalże rozpływała się na samą myśl. Uwielbiała kiedy w pomieszczeniu pierwsze dźwięki wydawane przez instrument komponowały się z cudownym głosem Constance, a ona sama dołączała się po chwili ze swoim delikatnym wokalem. Mruczała jedynie lekko wyższe partię, aby dopełnić to widowisko harmonią.
-Och, już zdążyłam zapomnieć jak piękne są wieczorki muzyczne na dworze Lestrange. Koniecznie trzeba to kiedyś powtórzyć.-odparła. Oczywiście, na każdym wieczorku czekała na występ Constance i Caesara. Ach, sabat. Ten miał być wyjątkowy dla lady Malfoy, bowiem ubiegała się o miano lady Nott. Cronus stwierdził, że to już odpowiedni czas, aby wydać ostatnią ze swoich córek. Trudno powiedzieć dlaczego z tą decyzją zwlekał tak długo, niemniej jednak Astoria nie miała zamiaru dociekać. Nie jej to rola. Ważne, że już w styczniu miała wziąć ślub z Nicholasem Nott. Obdarzyła swoją towarzyszkę uśmiechem.
-Nie będzie to problemem? Nie mam planów na później, więc z chęcią udam się razem z tobą i załatwimy formalności jak najszybciej. Dobrze wiesz jak za nimi nie przepadam.- wyznała ze szczerością w głosie. Astoria nie mogłaby się zająć żadną papierkową robotą. Umowy, ustawy i to wszystko nie było dla niej. Wolała zagłębiać się w lekturze, odczytywać to co dla wielu było niedostępne poprzez biegłą znajomość starożytnych run. Prawda, smutna prawda. Rzadko się widywały, chociaż w szkole miały dużo czasu dla siebie. Teraz jednak każda z nich była dorosła, miała obowiązki względem rodu i samej siebie. Posłała kolejny uśmiech w stronę szlachcianki.
-Naturalnie, zapewne prowadzenie takiej działalności to ciężki kawałek chleba i lord Fawley jest zapracowany.-stwierdziła, chociaż gdzieś w kącikach krył się uśmiech, który według etykiety nie powinien pojawić się w tym momencie na twarzy Astorii. Stosunek do Fawleyów miała obojętny z lekką tendencją do negatywnych, ale tylko z powodu bliskich relacji z Constance. Carrowowie, z nimi był większy problem, ale także z powodów osobistych. Jej szwagier nie był osobą, które lady Malfoy darzyła sympatią. Na samo wspomnienie Astoria zaśmiała się serdecznie. To były czasy. Podeszły do kasy.
-W takim razie nie wypada mi odmówić.- powiedziała, a następnie obydwie wyszły z zakupami, żegnając ekspedientkę.
//zt
-Och, już zdążyłam zapomnieć jak piękne są wieczorki muzyczne na dworze Lestrange. Koniecznie trzeba to kiedyś powtórzyć.-odparła. Oczywiście, na każdym wieczorku czekała na występ Constance i Caesara. Ach, sabat. Ten miał być wyjątkowy dla lady Malfoy, bowiem ubiegała się o miano lady Nott. Cronus stwierdził, że to już odpowiedni czas, aby wydać ostatnią ze swoich córek. Trudno powiedzieć dlaczego z tą decyzją zwlekał tak długo, niemniej jednak Astoria nie miała zamiaru dociekać. Nie jej to rola. Ważne, że już w styczniu miała wziąć ślub z Nicholasem Nott. Obdarzyła swoją towarzyszkę uśmiechem.
-Nie będzie to problemem? Nie mam planów na później, więc z chęcią udam się razem z tobą i załatwimy formalności jak najszybciej. Dobrze wiesz jak za nimi nie przepadam.- wyznała ze szczerością w głosie. Astoria nie mogłaby się zająć żadną papierkową robotą. Umowy, ustawy i to wszystko nie było dla niej. Wolała zagłębiać się w lekturze, odczytywać to co dla wielu było niedostępne poprzez biegłą znajomość starożytnych run. Prawda, smutna prawda. Rzadko się widywały, chociaż w szkole miały dużo czasu dla siebie. Teraz jednak każda z nich była dorosła, miała obowiązki względem rodu i samej siebie. Posłała kolejny uśmiech w stronę szlachcianki.
-Naturalnie, zapewne prowadzenie takiej działalności to ciężki kawałek chleba i lord Fawley jest zapracowany.-stwierdziła, chociaż gdzieś w kącikach krył się uśmiech, który według etykiety nie powinien pojawić się w tym momencie na twarzy Astorii. Stosunek do Fawleyów miała obojętny z lekką tendencją do negatywnych, ale tylko z powodu bliskich relacji z Constance. Carrowowie, z nimi był większy problem, ale także z powodów osobistych. Jej szwagier nie był osobą, które lady Malfoy darzyła sympatią. Na samo wspomnienie Astoria zaśmiała się serdecznie. To były czasy. Podeszły do kasy.
-W takim razie nie wypada mi odmówić.- powiedziała, a następnie obydwie wyszły z zakupami, żegnając ekspedientkę.
//zt
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Narcystyczna Constance nie widziała lepszego sposobu na spędzenie dnia niż wsłuchiwanie się w muzykę. Chciałaby, aby Caesar wrócił i usiadł przy fortepianie. Brakowało jej melodii. Z Evandrą tworzyli niesamowite trio. Śpiewanie odganiało stres, który prędko szedł w zapomnienie. Astoria również dołączała do ich występów, doceniając piękno muzyki.
- A może ten weekend, Astorio? – spytała ciepło. Pomimo dzieciaków i Evandry bez Caesara czuła się samotna. Ciągle chciała z kimś spędzać wieczory, dusząc wątpliwości i zmartwienia w zarodku. Dlaczego nie mógł siedzieć w domu z magomedykiem? Nie ufała Szpitalowi, a przede wszystkim nie miała zaufania do obcych.
- Najlepiej załatwić formalności teraz, będziesz miała więcej czasu na tłumaczenie, a nie chcę cię samej zostawiać z rubrykami. Napijesz się kawy, ciasto kupimy po drodze, milej zleci czas z podpisami i czytaniem umów – zaśmiała się. Oj, tak. Ona też nie lubiła sterty papierów, ale była profesjonalistką i musiała znosić wymogi formalności dokumentacji. Nie mogła też byle komu powierzać odpowiedzialnych zadań, a któż lepiej przetłumaczyłby starą księgę? Constance dbała o swoich gości, w szczególności wtedy, gdy zależało jej na czasie danej usługi. W końcu kto wie, może przyjdzie im z Astorią rozpocząć owocną, długotrwałą współpracę?
- Chodźmy już lepiej, skorzystamy z kominka będzie najszybciej. Nie masz nic przeciwko? – spytała grzecznie. Podziękowała ekspedientce, która wyśle książki do Ministerstwa. Jeszcze tego by brakowało, żeby Constance je dźwigała! Zniknęły w płomieniach, oddając się mało przyjemnej pracy formalnej w Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów.
zt
- A może ten weekend, Astorio? – spytała ciepło. Pomimo dzieciaków i Evandry bez Caesara czuła się samotna. Ciągle chciała z kimś spędzać wieczory, dusząc wątpliwości i zmartwienia w zarodku. Dlaczego nie mógł siedzieć w domu z magomedykiem? Nie ufała Szpitalowi, a przede wszystkim nie miała zaufania do obcych.
- Najlepiej załatwić formalności teraz, będziesz miała więcej czasu na tłumaczenie, a nie chcę cię samej zostawiać z rubrykami. Napijesz się kawy, ciasto kupimy po drodze, milej zleci czas z podpisami i czytaniem umów – zaśmiała się. Oj, tak. Ona też nie lubiła sterty papierów, ale była profesjonalistką i musiała znosić wymogi formalności dokumentacji. Nie mogła też byle komu powierzać odpowiedzialnych zadań, a któż lepiej przetłumaczyłby starą księgę? Constance dbała o swoich gości, w szczególności wtedy, gdy zależało jej na czasie danej usługi. W końcu kto wie, może przyjdzie im z Astorią rozpocząć owocną, długotrwałą współpracę?
- Chodźmy już lepiej, skorzystamy z kominka będzie najszybciej. Nie masz nic przeciwko? – spytała grzecznie. Podziękowała ekspedientce, która wyśle książki do Ministerstwa. Jeszcze tego by brakowało, żeby Constance je dźwigała! Zniknęły w płomieniach, oddając się mało przyjemnej pracy formalnej w Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów.
zt
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
3 stycznia, jak mniemam
Niektórzy ludzie chodzą na kawę, inni na lody czy ciastka, zdarzają się też tacy, którym sen z powiek spędza oczekiwanie na wizytę w palarni opium lub burdelu. Może to być zarówno sposób na odreagowanie stresów, spędzenie wolnego czasu, niekiedy uzależnienie, niemniej jednak - każdy powinien odnaleźć swój rodzaj odprężenia.
William Havisham chadzał do bibliotek. Zdarzało mu się spędzać w nich o wiele więcej czasu niż uznawano za przyzwoite i nie jest tu mowa o godzinach, lecz dniach i tygodniach. Wyjeżdżał w celach badawczych na trzy dni i wracał po dwóch miesiącach, czasem nie zdając sobie nawet sprawy z poważnego nadwyrężania cierpliwości pracodawcy. Może gdyby William podejmował się zajęć nieco innych i pracował, na przykład, w piekarni, jego nieprzewidziana dwumiesięczna obecność spotkałaby się ze sporym niezadowoleniem, a po powrocie znalazłby na swoim miejscu nowozatrudnioną osobę, jednak w wypadku Departamentu Tajemnic i niewymownych sprawa miała się nieco inaczej. Może z tego względu, że praktycznie całe życie Billa sprowadzało się do pracy i jedyne krótkie przerwy pomiędzy czytaniem do pracy, notowaniem do pracy, pracowaniem w pracy, a rozmyślaniem o pracy uwzględniały krótkie wizyty w toalecie, łazience i kuchni (choć i wtedy przecież myślał, zatem nawet te pomieszczenia skażone były pracą), a w rzeczywistości ostatnimi ostojami czasu wolnego Williama pozostawali bliscy przyjaciele (których nie posiadał, a nawet jeśli - opuszczali go na wieki z powodów niemożliwych przez niego do przyjęcia) oraz Polly. Wprawdzie zdarzyło się raz lub dwa, iż w jego hermetycznie zamknięty świat wkradła się myśl zgoła odmienna, zarówno od pracy jak i wymienionych wcześniej zjawisk, lecz spostrzegał się zbyt późno, a reagował zbyt nerwowo, zakończając całą sprawę nieuchronnym fiaskiem. Nie zwykł jednak powracać myślami zbyt często do przeszłości (o ile, oczywiście, nie było to koniecznie do jego pracy), dlatego też nie spodziewał się, że dzień dzisiejszy może go z nią połączyć.
Bo i nic na to nie wskazywało - jako że dziś do Ministerstwa udawać się nie zamierzał, za to Polly do Munga owszem, postanowił odwiedzić jedno ze swoich ulubionych miejsc. Biblioteka taka, owaka, księgarnia ta i tamta, przypominał sobie kiedy którą ostatnio odwiedzał i z przerażeniem niemal skonstatował skonsternowany, iż niezmiernie dawno nie był w Esach i Floresach. Większość ludzi uważała je za księgarnię, ale Havisham miał odmienne zdanie. Fotele utwierdzały go jedynie w przekonaniu, że właściciele pragną czegoś więcej, niż jedynie bezmyślnej sprzedaży książek, spędzał więc całe dnie w sklepie na zaczytywaniu się w opasłych tomiszczach.
Dziś na ząb wziął dział mugoloznawstwa, w którym często napotykał na ciekawe smaczki, czasem nawet jego ulubione, oryginalne (!) mugolskie wydawnictwa. Dlatego też zapomniał o całym świecie, gdy znalazł się wreszcie przy ukochanym regale i mógł niczym kapryśne szlachciątko wybrać coś, przy czym zamierzał spędzić dzisiejsze popołudnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Niektórzy ludzie chodzą na kawę, inni na lody czy ciastka, zdarzają się też tacy, którym sen z powiek spędza oczekiwanie na wizytę w palarni opium lub burdelu. Może to być zarówno sposób na odreagowanie stresów, spędzenie wolnego czasu, niekiedy uzależnienie, niemniej jednak - każdy powinien odnaleźć swój rodzaj odprężenia.
William Havisham chadzał do bibliotek. Zdarzało mu się spędzać w nich o wiele więcej czasu niż uznawano za przyzwoite i nie jest tu mowa o godzinach, lecz dniach i tygodniach. Wyjeżdżał w celach badawczych na trzy dni i wracał po dwóch miesiącach, czasem nie zdając sobie nawet sprawy z poważnego nadwyrężania cierpliwości pracodawcy. Może gdyby William podejmował się zajęć nieco innych i pracował, na przykład, w piekarni, jego nieprzewidziana dwumiesięczna obecność spotkałaby się ze sporym niezadowoleniem, a po powrocie znalazłby na swoim miejscu nowozatrudnioną osobę, jednak w wypadku Departamentu Tajemnic i niewymownych sprawa miała się nieco inaczej. Może z tego względu, że praktycznie całe życie Billa sprowadzało się do pracy i jedyne krótkie przerwy pomiędzy czytaniem do pracy, notowaniem do pracy, pracowaniem w pracy, a rozmyślaniem o pracy uwzględniały krótkie wizyty w toalecie, łazience i kuchni (choć i wtedy przecież myślał, zatem nawet te pomieszczenia skażone były pracą), a w rzeczywistości ostatnimi ostojami czasu wolnego Williama pozostawali bliscy przyjaciele (których nie posiadał, a nawet jeśli - opuszczali go na wieki z powodów niemożliwych przez niego do przyjęcia) oraz Polly. Wprawdzie zdarzyło się raz lub dwa, iż w jego hermetycznie zamknięty świat wkradła się myśl zgoła odmienna, zarówno od pracy jak i wymienionych wcześniej zjawisk, lecz spostrzegał się zbyt późno, a reagował zbyt nerwowo, zakończając całą sprawę nieuchronnym fiaskiem. Nie zwykł jednak powracać myślami zbyt często do przeszłości (o ile, oczywiście, nie było to koniecznie do jego pracy), dlatego też nie spodziewał się, że dzień dzisiejszy może go z nią połączyć.
Bo i nic na to nie wskazywało - jako że dziś do Ministerstwa udawać się nie zamierzał, za to Polly do Munga owszem, postanowił odwiedzić jedno ze swoich ulubionych miejsc. Biblioteka taka, owaka, księgarnia ta i tamta, przypominał sobie kiedy którą ostatnio odwiedzał i z przerażeniem niemal skonstatował skonsternowany, iż niezmiernie dawno nie był w Esach i Floresach. Większość ludzi uważała je za księgarnię, ale Havisham miał odmienne zdanie. Fotele utwierdzały go jedynie w przekonaniu, że właściciele pragną czegoś więcej, niż jedynie bezmyślnej sprzedaży książek, spędzał więc całe dnie w sklepie na zaczytywaniu się w opasłych tomiszczach.
Dziś na ząb wziął dział mugoloznawstwa, w którym często napotykał na ciekawe smaczki, czasem nawet jego ulubione, oryginalne (!) mugolskie wydawnictwa. Dlatego też zapomniał o całym świecie, gdy znalazł się wreszcie przy ukochanym regale i mógł niczym kapryśne szlachciątko wybrać coś, przy czym zamierzał spędzić dzisiejsze popołudnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Gość
Abrakadabra! Alakazam! Kilka drobnych, magicznych trików i już jestem. Tutaj, na Pokątnej, gdzie wręcz pachnie czarami. Jak cynamonowymi babeczkami Daphne. Lubię oba zapachy, nic więc dziwnego, że uśmiecham się serdecznie do wszystkich. Panujący na zewnątrz mróz nie jest w stanie mnie złamać - może odrobinkę za mocno ściąga mi skórę twarzy przy każdym uniesieniu kącików ust, tylko czy jest się czym przejmować? Na co troski kiedy nadszedł wreszcie nowy rok szykujący kolejne niespodzianki na przyszłość? Stare sprawy nareszcie można odłożyć na półkę wspomnień, czekać, aż pojawi się na nich kurz, a wtedy bez żalu o nich zapomnieć. Liczy się tu i teraz. Malowane bielą zimowego krajobrazu, błękitem oblodzonych chodników i sopli wystających z rynien, złotem płatków śniegu tańczących w powietrzu, skrzących się w blasku słonecznych promieni. Wszystko co piękne znajduje się na wyciągnięcie ręki.
Swoją, opatuloną żółcią wełnianych rękawiczek, umieszczam na klamce drzwi prowadzących w głąb Esów Floresów. Ciepłe powietrze uderza we mnie z całą stanowczością po przekroczeniu progu. Zapach książek otula lekko zmarszczony nosek, wejście zamyka się z cichym trzaskiem. Zdejmuję granatowy płaszcz wraz z żółtymi, zimowymi dodatkami, odkładam wszystko na przytwierdzony do ściany wieszak. Witam się z pracownikami, wszyscy mnie tu znają. Trudno byłoby nie zauważyć tak energicznego dziewczęcia jak ja. Okręcam się wokół własnej osi, idę szybko, moje kroki są ciężkie i dudnią hałaśliwie w kontakcie z podłogą. To wcale nie jest wina moich nadprogramowych kilogramów, czuję się tak lekko! Jestem pewna, że zaraz znajdę książkę, na którą poluję od dawien dawna. Mugole mają w sobie coś interesującego, coś, co chce się poznać bliżej. I ja to coś chcę poznać. Pokonuję kolejne metry w drodze do upragnionego celu. Mijam kolejne półki uginające się od mniej lub bardziej opasłych tomisk. Bacznie wczytuję się w tytuły wydrukowane na ich grzbietach. Złote ciągi liter, wytłoczone w skórze litery, omiatam je wszystkie wzrokiem.
Z początku nie zauważam, że nie jestem sama w dziale mugoloznastwa. To nie jest dział cieszący się popularnością wśród czarodziei, natykam się na nich bardzo rzadko. Na tyle rzadko, że kiedy sięgam po interesujący mnie wolumin, a kątem oka dostrzegam postać stojącą niedaleko, ze zdziwieniem obracam głowę. Wzrok mój najpierw wygląda na zaciekawiony, dopiero po kilku sekundach receptory mózgowe biją na alarm. Najpierw pobladłam (czuję odpływającą krew z mojej zdziwionej oraz przerażonej jednocześnie twarzy), następnie zaczerwieniłam się (pulsujące podskórnie ciepło nie może być niezauważonym, jestem na wskroś zdrowa), a z nerwów upuściłam wyjmowany wcześniej tom. Z głuchym łoskotem uderza o podłogę, moje ręce drżą jak w narkotycznym głodzie. Najprawdopodobniej zjadłam dziś za mało cukru. Przecież to niemożliwe żebym zareagowała tak na twój widok. Nie oglądałam twojej podstępnej facjaty już od kilku lat. Zamknęłam ten rozdział życia. Dokładnie ten sam będący największym błędem mojego życia. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czułam się tak idiotycznie jak właśnie wtedy. Przełykam głośno ślinę zapominając o oddychaniu przez długie sekundy. I wiem, że nie rozumiem reakcji mojego organizmu. Powinnam cię uprzejmie powitać, potem pożegnać życząc miłego życia i odejść dumnie wyprostowaną. Udać, że nic mnie nie obchodzisz, tak jak ja nigdy nie obchodziłam ciebie. Teraz wiem, że to niesamowicie trudne. Czuję przyspieszony rytm serca boleśnie tłukącego się w klatce piersiowej; zaciskam mocno palce. Stoję jak idiotka wpatrując się w twojeprzystojne obmierzłe oblicze. Nie wiem ile czasu mija kiedy wreszcie potrząsam energicznie głową pozwalając brązowym puklom spaść z ramion na plecy. Kucam sięgając po leżącą na ziemi książkę. Na pewno mnie nie zauważyłeś, jestem niewidzialna. Przeklinam w duchu to spotkanie - tyle czasu potrafiliśmy się skrzętnie unikać. Mogłam iść do innej księgarni, dziś intuicja mnie srodze zawiodła. Wstaję, chrząkam uznając to za niebywale skuteczną zasłonę dymną, otrzepuję okładkę dzierżonego w dłoniach woluminu i obracam się, starając się uciekać możliwie cicho.
Oboje wiemy, że mnie nie dostrzeżesz. I nie zatrzymasz.
Swoją, opatuloną żółcią wełnianych rękawiczek, umieszczam na klamce drzwi prowadzących w głąb Esów Floresów. Ciepłe powietrze uderza we mnie z całą stanowczością po przekroczeniu progu. Zapach książek otula lekko zmarszczony nosek, wejście zamyka się z cichym trzaskiem. Zdejmuję granatowy płaszcz wraz z żółtymi, zimowymi dodatkami, odkładam wszystko na przytwierdzony do ściany wieszak. Witam się z pracownikami, wszyscy mnie tu znają. Trudno byłoby nie zauważyć tak energicznego dziewczęcia jak ja. Okręcam się wokół własnej osi, idę szybko, moje kroki są ciężkie i dudnią hałaśliwie w kontakcie z podłogą. To wcale nie jest wina moich nadprogramowych kilogramów, czuję się tak lekko! Jestem pewna, że zaraz znajdę książkę, na którą poluję od dawien dawna. Mugole mają w sobie coś interesującego, coś, co chce się poznać bliżej. I ja to coś chcę poznać. Pokonuję kolejne metry w drodze do upragnionego celu. Mijam kolejne półki uginające się od mniej lub bardziej opasłych tomisk. Bacznie wczytuję się w tytuły wydrukowane na ich grzbietach. Złote ciągi liter, wytłoczone w skórze litery, omiatam je wszystkie wzrokiem.
Z początku nie zauważam, że nie jestem sama w dziale mugoloznastwa. To nie jest dział cieszący się popularnością wśród czarodziei, natykam się na nich bardzo rzadko. Na tyle rzadko, że kiedy sięgam po interesujący mnie wolumin, a kątem oka dostrzegam postać stojącą niedaleko, ze zdziwieniem obracam głowę. Wzrok mój najpierw wygląda na zaciekawiony, dopiero po kilku sekundach receptory mózgowe biją na alarm. Najpierw pobladłam (czuję odpływającą krew z mojej zdziwionej oraz przerażonej jednocześnie twarzy), następnie zaczerwieniłam się (pulsujące podskórnie ciepło nie może być niezauważonym, jestem na wskroś zdrowa), a z nerwów upuściłam wyjmowany wcześniej tom. Z głuchym łoskotem uderza o podłogę, moje ręce drżą jak w narkotycznym głodzie. Najprawdopodobniej zjadłam dziś za mało cukru. Przecież to niemożliwe żebym zareagowała tak na twój widok. Nie oglądałam twojej podstępnej facjaty już od kilku lat. Zamknęłam ten rozdział życia. Dokładnie ten sam będący największym błędem mojego życia. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czułam się tak idiotycznie jak właśnie wtedy. Przełykam głośno ślinę zapominając o oddychaniu przez długie sekundy. I wiem, że nie rozumiem reakcji mojego organizmu. Powinnam cię uprzejmie powitać, potem pożegnać życząc miłego życia i odejść dumnie wyprostowaną. Udać, że nic mnie nie obchodzisz, tak jak ja nigdy nie obchodziłam ciebie. Teraz wiem, że to niesamowicie trudne. Czuję przyspieszony rytm serca boleśnie tłukącego się w klatce piersiowej; zaciskam mocno palce. Stoję jak idiotka wpatrując się w twoje
Oboje wiemy, że mnie nie dostrzeżesz. I nie zatrzymasz.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Prawdą jest to, że nie jestem zbyt rozgarnięty. I nie zwracam uwagi na otoczenie. Jestem trochę jak moja mama, która żyje całkiem w swoim świecie (takim, gdzie zaraz zaproszą ją do Essex, rodzina przyjmie z powrotem pośród szlachtę i tego typu sprawy), a zarazem zupełnie inny, bo ona, choć nie przyjmuje rzeczywistości zewnętrznej do świadomości, bardzo przejmuje się opinią otoczenia. Ja nie. Ja otoczenia nie zauważam, ale nie to, że ignoruję - ja zwyczajnie skupiam się na czymś innym.
Tak jak teraz, kiedy pochłaniają mnie całkowicie okładki książek z działu mugoloznawstwa. Przebiegam po nich wzrokiem, analizując - czytałem, słyszałem, podobno kiepska, może być ciekawa, mam w domu - jakoś nie mogę znaleźć sobie nic, co przyciągnęłoby uwagę na dłużej. Jest tyle ciekawych i pouczających książek, nie ma czasu na zajmowanie się pierdołami. Szukam dalej, szukam z wielką uwagą, zaangażowaniem godnym lepszej sprawy.
Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, jaki dramat rozgrywa się tuż obok. Przebiegając wzrokiem po tytułach, a palcami po półkach, mam umysł całkiem pochłonięty książkami i nie docierają do mnie w pełni ani kroki, ani westchnienia, jakie z siebie wydajesz. Przecież dobrze mnie znasz i wiesz doskonale, że pozbawiony jestem typowo ludzkiego odruchu sprawdzenia co się dzieje. Szczególnie, kiedy jestem wśród książek. Do tego mam refleks typowego szachisty. Z przejęcia wyrywa mnie dopiero brzmienie opasłego tomiszcza obijającego się o podłogę, a i tak obracam się dużo później, jakby fale dźwiękowe bić się musiały o uwagę mózgu z kłębiącymi w głowie skojarzeniami tytułów i autorów ksiąg. I cię dostrzegam.
Wiesz, powinnaś być ze mnie dumna. Nie mrużę oczu, zastanawiając się skąd cię znam, chociaż minęło parę lat - a ja szybko spycham wspomnienia na rubieże umysłu, żeby pozostawić miejsce dla rzeczy teraźniejszych, istotnych - nie łamię sobie głowy nad twoim imieniem, chociaż faktycznie nie chce przejść mi przez gardło. Zamieram na moment, tak typowo po ludzku (dziwne), obserwuję tył twojej głowy, kiedy ruszasz przed siebie, ale nie w moją stronę, ale gdzieś daleko. Znów będziesz daleko.
Docierają do mnie dwie sprawy. Pierwsza - jeśli zauważyłaś mnie i odchodzisz (a zauważyłaś na pewno, bo jesteś o wiele bardziej rozgarnięta ode mnie) to oznacza, że kiedy już znikniesz mi z oczu, prawdopodobnie nigdy już nie zamienimy słowa, bo mnie unikasz. Minie parę dni, ja pewnie przestanę o tym myśleć i tylko czasem przypomnę sobie, że kiedyś... Druga - jedzenie płatków z mlekiem na śniadanie chyba nie jest dla mnie, może się starzeję. Czuję jak wykręcają mi się wnętrzności i kłucie w boku też czuję. To nic przyjemnego, wierz mi. Do tego chyba dostaję palpitacji serca.
- Pomona? - pytam słabo, chociaż wiem przecież, że to ty. Nie mógłbym cię z nikim innym pomylić, nie ciebie, chociaż może zdarzyło mi się to parę razy na samym początku naszej znajomości.
Tak jak teraz, kiedy pochłaniają mnie całkowicie okładki książek z działu mugoloznawstwa. Przebiegam po nich wzrokiem, analizując - czytałem, słyszałem, podobno kiepska, może być ciekawa, mam w domu - jakoś nie mogę znaleźć sobie nic, co przyciągnęłoby uwagę na dłużej. Jest tyle ciekawych i pouczających książek, nie ma czasu na zajmowanie się pierdołami. Szukam dalej, szukam z wielką uwagą, zaangażowaniem godnym lepszej sprawy.
Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, jaki dramat rozgrywa się tuż obok. Przebiegając wzrokiem po tytułach, a palcami po półkach, mam umysł całkiem pochłonięty książkami i nie docierają do mnie w pełni ani kroki, ani westchnienia, jakie z siebie wydajesz. Przecież dobrze mnie znasz i wiesz doskonale, że pozbawiony jestem typowo ludzkiego odruchu sprawdzenia co się dzieje. Szczególnie, kiedy jestem wśród książek. Do tego mam refleks typowego szachisty. Z przejęcia wyrywa mnie dopiero brzmienie opasłego tomiszcza obijającego się o podłogę, a i tak obracam się dużo później, jakby fale dźwiękowe bić się musiały o uwagę mózgu z kłębiącymi w głowie skojarzeniami tytułów i autorów ksiąg. I cię dostrzegam.
Wiesz, powinnaś być ze mnie dumna. Nie mrużę oczu, zastanawiając się skąd cię znam, chociaż minęło parę lat - a ja szybko spycham wspomnienia na rubieże umysłu, żeby pozostawić miejsce dla rzeczy teraźniejszych, istotnych - nie łamię sobie głowy nad twoim imieniem, chociaż faktycznie nie chce przejść mi przez gardło. Zamieram na moment, tak typowo po ludzku (dziwne), obserwuję tył twojej głowy, kiedy ruszasz przed siebie, ale nie w moją stronę, ale gdzieś daleko. Znów będziesz daleko.
Docierają do mnie dwie sprawy. Pierwsza - jeśli zauważyłaś mnie i odchodzisz (a zauważyłaś na pewno, bo jesteś o wiele bardziej rozgarnięta ode mnie) to oznacza, że kiedy już znikniesz mi z oczu, prawdopodobnie nigdy już nie zamienimy słowa, bo mnie unikasz. Minie parę dni, ja pewnie przestanę o tym myśleć i tylko czasem przypomnę sobie, że kiedyś... Druga - jedzenie płatków z mlekiem na śniadanie chyba nie jest dla mnie, może się starzeję. Czuję jak wykręcają mi się wnętrzności i kłucie w boku też czuję. To nic przyjemnego, wierz mi. Do tego chyba dostaję palpitacji serca.
- Pomona? - pytam słabo, chociaż wiem przecież, że to ty. Nie mógłbym cię z nikim innym pomylić, nie ciebie, chociaż może zdarzyło mi się to parę razy na samym początku naszej znajomości.
Gość
Gość
Nie jestem na to przygotowana. Przez ten cały czas starałam się o tobie w ogóle nie myśleć. Nie zastanawiałam się nad sekwencją ruchów czy treścią słów kiedy się wreszcie spotkamy. Nie dopuściłam do świadomości podobnego scenariusza. Zaczęłam nowe życie, bez ciebie. Bez płatków z mlekiem, bulgoczących w garze zup. Bez uśmiechów, nieśmiałych pocałunków, wojen o kolejną parę skarpet. Zniknąłeś, poddałam się, koniec pieśni. Nawet do mnie nareszcie dociera świadomość istnienia nieprzekraczalnej granicy. Nie pójdziesz dalej, koniec z narzucaniem się. Nawet ja w końcu takie zdanie usłyszę w mojej głowie. I się do niego zastosuję. Moja buntowniczość, robienie po swojemu, to wszystko kiedyś się zatrzymuje w swojej pociesznej ewolucji. Oglądając się za siebie, przyglądając się zgliszczom po mojej szarży, uzmysławiam sobie brak sensu w podjętych uprzednio działaniach. Popełniam błędy jednocześnie się na nich ucząc. To właśnie dlatego miałam cię już nigdy nie spotkać. Przez lata wierzyłam w naszą synchronizację. Mistrzostwo w sprawnym unikaniu siebie nawzajem. Magiczny świat jest ogromny, ale mamy pewne cechy wspólne. Przekleństwa, które mogły sprowadzić nas do tego samego punktu. Właśnie w nim wylądowaliśmy. Czuję suchość w ustach, drżenie rąk, gonitwę serca. Niewidzialny uścisk niepozwalający nabrać głębszego wdechu. Mogłam jednak pomyśleć. Zastanowić się nad swoimi następnymi ruchami. Czy to narastające zdziwienie spowodowane nieoczekiwanym spotkaniem mogłoby zostać przeze mnie wyuczone? Czy mogłam przygotować się do tego w taki sposób, żeby moja reakcja była wystudiowana, wręcz automatyczna?
Naprawdę w to mocno wątpię.
Odchodzę. Z całą swoją stanowczością. Jestem zdeterminowana. Wiem, że mnie nie widzisz. Nie spostrzegłbyś mnie nawet, gdybym na ciebie wpadła, odbiła się od twojego ciała i wywróciła na ziemię - dopóki stojąca przed tobą półka z książkami pozostałaby nienaruszona. W duchu dziękuję ci za tę cechę, tak mocno irytującą, kiedy jeszcze byliśmy my, a nie ty i ja, osobno. Teraz uważam ją za zbawienną, podświadomie się cieszę, że nadal możemy się beztrosko unikać. Rozejdziemy się do domów - ty nieświadomy, ja z przekonaniem, że to był jedyny taki błąd w sztuce, każdemu może się zdarzyć. Ty będziesz wiódł swoje standardowe życie, ja przez kolejne dni będę dochodzić do siebie, a kiedy wreszcie mi się uda odzyskać równowagę emocjonalną, będę starać się jeszcze bardziej. Wykreślę kolejne strategiczne plany, miejsca, w których możemy się spotkać. Pobiegnę do mety zwaną perfekcją.
Tak brzmi mój idealnie diaboliczny plan. Po kilku krokach zastanawiam się, czy zaraz nie zemdleję. Nogi mam jak z waty cukrowej, tylko mniej różowe. Chwytam się desperacko drewnianego regału, zatrzymuję się. Czy właśnie usłyszałam swoje imię? Nie, to na pewno halucynacje z niedożywienia. Nie zjadłam śniadania. Po wybraniu książki miałam iść do kawiarenki niedaleko, napchać się węglowodanów i zanurzyć w lekturze. Typowe, leniwe spędzanie wolnego czasu. Następnie miał być brunch, lunch, obiad, podwieczorek, kolacja… i dopiero wtedy praca nad roślinami w doniczkach zagracających moje mieszkanie. A od poniedziałku Hogwart, sprawdzanie prac domowych, obżeranie skrzatów z pysznego jedzenia, zakopanie się w szklarniowej ziemi. Dlaczego im mocniej się staram, tym prawdopodobieństwo zrealizowania zaplanowanych zamiarów jest niższe? To mocno nie fair.
Tak jak ten głos. Cichy i ulotny. Echo mojej podświadomości, która chciała go usłyszeć. W przeciwieństwie do mnie. Zaciskam mocniej usta w obawie, że coś się z nich wyrwie. Oddycham głęboko. Za trzy wdechy ruszę dalej. Raz, dwa…
Naprawdę w to mocno wątpię.
Odchodzę. Z całą swoją stanowczością. Jestem zdeterminowana. Wiem, że mnie nie widzisz. Nie spostrzegłbyś mnie nawet, gdybym na ciebie wpadła, odbiła się od twojego ciała i wywróciła na ziemię - dopóki stojąca przed tobą półka z książkami pozostałaby nienaruszona. W duchu dziękuję ci za tę cechę, tak mocno irytującą, kiedy jeszcze byliśmy my, a nie ty i ja, osobno. Teraz uważam ją za zbawienną, podświadomie się cieszę, że nadal możemy się beztrosko unikać. Rozejdziemy się do domów - ty nieświadomy, ja z przekonaniem, że to był jedyny taki błąd w sztuce, każdemu może się zdarzyć. Ty będziesz wiódł swoje standardowe życie, ja przez kolejne dni będę dochodzić do siebie, a kiedy wreszcie mi się uda odzyskać równowagę emocjonalną, będę starać się jeszcze bardziej. Wykreślę kolejne strategiczne plany, miejsca, w których możemy się spotkać. Pobiegnę do mety zwaną perfekcją.
Tak brzmi mój idealnie diaboliczny plan. Po kilku krokach zastanawiam się, czy zaraz nie zemdleję. Nogi mam jak z waty cukrowej, tylko mniej różowe. Chwytam się desperacko drewnianego regału, zatrzymuję się. Czy właśnie usłyszałam swoje imię? Nie, to na pewno halucynacje z niedożywienia. Nie zjadłam śniadania. Po wybraniu książki miałam iść do kawiarenki niedaleko, napchać się węglowodanów i zanurzyć w lekturze. Typowe, leniwe spędzanie wolnego czasu. Następnie miał być brunch, lunch, obiad, podwieczorek, kolacja… i dopiero wtedy praca nad roślinami w doniczkach zagracających moje mieszkanie. A od poniedziałku Hogwart, sprawdzanie prac domowych, obżeranie skrzatów z pysznego jedzenia, zakopanie się w szklarniowej ziemi. Dlaczego im mocniej się staram, tym prawdopodobieństwo zrealizowania zaplanowanych zamiarów jest niższe? To mocno nie fair.
Tak jak ten głos. Cichy i ulotny. Echo mojej podświadomości, która chciała go usłyszeć. W przeciwieństwie do mnie. Zaciskam mocniej usta w obawie, że coś się z nich wyrwie. Oddycham głęboko. Za trzy wdechy ruszę dalej. Raz, dwa…
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Alejki
Szybka odpowiedź