Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Dolina Glendalough
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Glendalough
Glendalough to malownicza dolina położona w irlandzkich górach Wicklow. U ich podnóży rozpościerają się dwa jeziora: Upper Lake i Lower Lake, nad którymi często zawisa gęsta mgła, czyniąc tutejsze widoki wręcz mistycznymi. Jednak nie tylko to ma wpływ na panujący tu niezwykły, baśniowy nastrój; pomimo pięknych krajobrazów, z jakiegoś powodu dolina nie jest zbyt często odwiedzana przez mugolskich turystów. Być może to miejsce budzi w nich niepokój, w końcu ptaki w koronach drzew ćwierkają z dziwnym przejęciem, a na powierzchni jeziora znikąd pojawiają się rozległe kręgi. Mówi się, że Upper Lake zostało zamieszkałe przez druzgotki oraz trytony, które są wyjątkowo nieskore do kontaktów z czarodziejami. Z tego właśnie powodu niezalecane są kąpiele w tych czarujących, choć wybitnie niebezpiecznych wodach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 30.12.17 21:14, w całości zmieniany 2 razy
Kapitan drużyny. Czy byłą to ironia losu, czy też niezrozumiały jeszcze dla niego zryw, nie wiedział. Liczył się fakt, że postawiony przed faktem dokonanym pośród przyjaciół, którzy zebrali się na placu, nie mógł ich zawieźć. Podobno bycie dobrym w małych rzeczach, przekładało się na te większe, ważniejsze. Ile było w tym prawdy, Skamander nie mógł powiedzieć. Czuł sie tylko dziwnie, wrzucono z ponurej rzeczywistości, która tak ciasno go otulała przez ostatni czas, do niemal oderwanego od całego chaosu i ciemności, która panoszyła się nad nimi. Co miał im powiedzieć?
- Szczerze... - zaczął głośniej, by zwrócić uwagę drużyny na siebie. każdy spoglądał teraz w stronę lasu, tam gdzie pognały ich renifery prowadzone przez świetliste sylwetki patronusów. Wśród nich były dwa koziorożce i nadal odczuwał niejasne ukłucie na myśl, do kogo należał drugi, niemal bliźniaczo podobny - Nie przewidywałem, że pozycja kapitana spadnie mi na ramiona jeszcze kiedyś... i to w tak śnieżnej formie - wyprostował się a kąciki warg uniosły się wyżej, kreśląc dawno zapomniany wyraz kpiarskiego uśmiechu. Kłamać też podobno potrafił, więc ukrywanie tętniących głębiej emocji mogło pomóc. Albo zwyczajnie, oddzielić się od tego, co rzeczywiście kłębiło się w piersi - Jak widzieliście, oberwaliśmy dosyć mocno - spojrzał na drużynę przeciwną. Kilka twarzy jaśniało uśmiechem. Mieli wystarczająco dużo do powodów, tym bardziej, gdy spoglądało się na odchodząca z boiska Max. Szkoda
- Z doświadczenia wiem, że im większe wyzwanie, tym większa satysfakcja ze zwycięstwa - sucho, prawdopodobnie za sucho, ale orłem w retorycznych dywagacjach nie był, ale nadrabiał charakterem, humorem i pewnością. Dziś brakowało mu przede wszystkim tego drugiego - I każde z was ma znaczenie, ale tego przypominać chyba nie muszę? Tworzymy drużynę i to cel nas łączy - poruszył się w miejscu, nachylił i zgarnął porządną warstwę śniegu, klejąc z niej bielący się pocisk - A celem jest utarcie kilku zbyt wysoko uniesionych nosów...Śnieg powinien ostudzić trochę ich zapał, a nas rozgrzać - po czym wypuścił powietrze przez usta, wygiął się i niemal tak, jakby chciał podkręcić ulepioną śnieżkę, wycelował w obracającego się w zwycięskim tańcu Billy'ego - No....Do dzieła! - ruszać tyłki zdążył jeszcze dodać, w porę zatrzymując cisnące się na usta, niezbyt wybredne stwierdzenie. Gdyby był pośród kursantów, nie ograniczałby się do trzymania języka za zębami. Patrzył za sunącym pospiesznie pociskiem już bez kpiarskiego uśmiechu.
1. Retoryka
2. Rzut na śnieżkę
3. Duszne psoty
- Szczerze... - zaczął głośniej, by zwrócić uwagę drużyny na siebie. każdy spoglądał teraz w stronę lasu, tam gdzie pognały ich renifery prowadzone przez świetliste sylwetki patronusów. Wśród nich były dwa koziorożce i nadal odczuwał niejasne ukłucie na myśl, do kogo należał drugi, niemal bliźniaczo podobny - Nie przewidywałem, że pozycja kapitana spadnie mi na ramiona jeszcze kiedyś... i to w tak śnieżnej formie - wyprostował się a kąciki warg uniosły się wyżej, kreśląc dawno zapomniany wyraz kpiarskiego uśmiechu. Kłamać też podobno potrafił, więc ukrywanie tętniących głębiej emocji mogło pomóc. Albo zwyczajnie, oddzielić się od tego, co rzeczywiście kłębiło się w piersi - Jak widzieliście, oberwaliśmy dosyć mocno - spojrzał na drużynę przeciwną. Kilka twarzy jaśniało uśmiechem. Mieli wystarczająco dużo do powodów, tym bardziej, gdy spoglądało się na odchodząca z boiska Max. Szkoda
- Z doświadczenia wiem, że im większe wyzwanie, tym większa satysfakcja ze zwycięstwa - sucho, prawdopodobnie za sucho, ale orłem w retorycznych dywagacjach nie był, ale nadrabiał charakterem, humorem i pewnością. Dziś brakowało mu przede wszystkim tego drugiego - I każde z was ma znaczenie, ale tego przypominać chyba nie muszę? Tworzymy drużynę i to cel nas łączy - poruszył się w miejscu, nachylił i zgarnął porządną warstwę śniegu, klejąc z niej bielący się pocisk - A celem jest utarcie kilku zbyt wysoko uniesionych nosów...Śnieg powinien ostudzić trochę ich zapał, a nas rozgrzać - po czym wypuścił powietrze przez usta, wygiął się i niemal tak, jakby chciał podkręcić ulepioną śnieżkę, wycelował w obracającego się w zwycięskim tańcu Billy'ego - No....Do dzieła! - ruszać tyłki zdążył jeszcze dodać, w porę zatrzymując cisnące się na usta, niezbyt wybredne stwierdzenie. Gdyby był pośród kursantów, nie ograniczałby się do trzymania języka za zębami. Patrzył za sunącym pospiesznie pociskiem już bez kpiarskiego uśmiechu.
1. Retoryka
2. Rzut na śnieżkę
3. Duszne psoty
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45, 48
--------------------------------
#2 'Duszne psoty' :
#1 'k100' : 45, 48
--------------------------------
#2 'Duszne psoty' :
Max musiała zejść z boiska po oberwaniu dwiema śnieżkami - szkoda, Bertie w jakiś dziwny sposób nawet polubił ją jako kapitana. Być może na dłuższą metę jej wola walki zaczęłaby mu działać na nerwy, tego jednak się nie dowiedzą. Trudno.
Zaraz z resztą jego uwagę odciągnęły spłoszone renifery. Z jego różdżki wydobył się nędzny snop światła i nic poza tym. Jak to się stało? Nie chciał się tłumaczyć anomaliami, jednak ubodł go odrobinę fakt, że się nie udało. Nie zamierzał jednak skupiać się na tym zbyt długo, spojrzał zaraz na Skamandera, bo kiedy tylko renifery w końcu się oddaliły, prowadzone przy tym przez kilka bardzo udanych patronusów, ten przejął miejsce kapitana.
Trzeba z resztą przyznać, że też nawet sobie radził, choć z całkowicie inną energią. Tak czy inaczej Bott chciał już się zbierać do ataku, kiedy znów zaczęło się dziać. W pierwszej chwili mignęła mu jakaś przezroczysta noga, potem usłyszał chichot jakiegoś dziecka, a zaledwie kilka sekund później jakiś inny maluch pociągnął za jego szalik - a Bertie na prawdę lubił ten szalik, był genialnie długi, tak że po owinięciu się kilka razy jeszcze śmiesznie zwisał! - i okrążył, żeby pozbawić Botta elementu garderoby. Bertie chwilę nawet próbował złapać swoją własność, kolejne dusze były jednak szybsze i już po chwili młody cukiernik był trochę bardziej zmarzniętym cukiernikiem.
Zgodnie jednak ze swoim zwyczajem nie zamierzał tego jednak przeżywać - szkoda szalika, ale nic już nie zrobi, przecież nie zdezerteruje dla niego z pola walki! W końcu zebrał śnieg, ulepił śnieżkę i z pełnią zadowolenia płynącego z głupiej zabawy na śniegu i spróbował oddać śnieżkę panience, która dopiero co trafiła go prosto w czoło (Hania). Dostrzegł w jej gestach wyzwanie i zamierzał je podjąć, a jakżeby inaczej. Oczywiście, liczył że uda mu się rzucić równie celnie, czy choćby w miarę celnie, wierzył w swoje możliwości, nawet jeśli one często nie wierzyły w niego.
Zamierzał z resztą razem z drużyną wygrać tę bitwę, oczywiście.
Zaraz z resztą jego uwagę odciągnęły spłoszone renifery. Z jego różdżki wydobył się nędzny snop światła i nic poza tym. Jak to się stało? Nie chciał się tłumaczyć anomaliami, jednak ubodł go odrobinę fakt, że się nie udało. Nie zamierzał jednak skupiać się na tym zbyt długo, spojrzał zaraz na Skamandera, bo kiedy tylko renifery w końcu się oddaliły, prowadzone przy tym przez kilka bardzo udanych patronusów, ten przejął miejsce kapitana.
Trzeba z resztą przyznać, że też nawet sobie radził, choć z całkowicie inną energią. Tak czy inaczej Bott chciał już się zbierać do ataku, kiedy znów zaczęło się dziać. W pierwszej chwili mignęła mu jakaś przezroczysta noga, potem usłyszał chichot jakiegoś dziecka, a zaledwie kilka sekund później jakiś inny maluch pociągnął za jego szalik - a Bertie na prawdę lubił ten szalik, był genialnie długi, tak że po owinięciu się kilka razy jeszcze śmiesznie zwisał! - i okrążył, żeby pozbawić Botta elementu garderoby. Bertie chwilę nawet próbował złapać swoją własność, kolejne dusze były jednak szybsze i już po chwili młody cukiernik był trochę bardziej zmarzniętym cukiernikiem.
Zgodnie jednak ze swoim zwyczajem nie zamierzał tego jednak przeżywać - szkoda szalika, ale nic już nie zrobi, przecież nie zdezerteruje dla niego z pola walki! W końcu zebrał śnieg, ulepił śnieżkę i z pełnią zadowolenia płynącego z głupiej zabawy na śniegu i spróbował oddać śnieżkę panience, która dopiero co trafiła go prosto w czoło (Hania). Dostrzegł w jej gestach wyzwanie i zamierzał je podjąć, a jakżeby inaczej. Oczywiście, liczył że uda mu się rzucić równie celnie, czy choćby w miarę celnie, wierzył w swoje możliwości, nawet jeśli one często nie wierzyły w niego.
Zamierzał z resztą razem z drużyną wygrać tę bitwę, oczywiście.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Nie zadziałało, ha! No kto by się spodziewał. Powinna od razu spróbować uchylić się przed gnającymi reniferami. W sprawie zaklęcia patronusa najpierw musiała poprosić kogoś, kto doskonale znał się na tego typu zaklęciach... i zapytać go, czy ją nauczy. Była ciekawa, co robiła źle. Czy to może wspomnienie nie było wystarczająco szczęśliwe? Może to ten smutek, który lekko je zabarwiał, psuł całą strukturę zaklęcia? Cóż, słyszała, że wspomnienia powiązane z rodziną zwykle dawały efekt, ale cóż. Najwyraźniej nie w jej przypadku.
Kiedy już podniosła się ze śniegu, w którym wylądowała, potrącona przez jedno ze spłoszonych zwierząt, skierowała wzrok na drużynę przeciwną. Cóż, faktycznie obrywali, ale nie minęła nawet pierwsza tura. Lunara wiedziała, że teraz się odegrają, w końcu nadeszła ich pora, żeby zaatakować. Zabolała utrata jednego członka grupy, chociaż kobieta nie żałowała specjalnie pani kapitan - tym bardziej, że jej miejsce zajął Skamander.
- Dajesz Sam! - zawołała, dopingując go, zanim jeszcze rozpoczął swoją mowę motywacyjną. Nie wyglądał na przekonanego do zabawy, Lunara nie próbowała jednak dociekać, dlaczego korzystanie z dzisiejszego dnia przychodziło mu z pewną trudnością. Zamierzała do niego zagadać po zabawie - nie widzieli się szmat czasu! - ale to nie była na to pora.
W kilka chwil potem coś zniknęło z jej szyi... Właściwie bardziej poczuła, niż zobaczyła, że w pewnym momencie starannie spleciony szalik z wełny po prostu zniknął. Chłodny wiatr połaskotał ją w szyję, a gdy skonsternowana rozejrzała się dookoła, dostrzegła, jak część jej garderoby ulatuje w dal, trzymana przez jakąś małą, przezroczystą i ledwo widoczną na śniegu rączkę.
- Oczekuję zwrotu tego szalika po bitwie - zawołała za małymi duszkami. Dzieci dziećmi, ale jednak duchy mogłyby ich trochę upilnować!
Westchnęła cicho, sięgając w końcu po śnieg. Przyszli tutaj rzucać się śnieżkami, tak? No więc pora porzucać się śnieżkami! Zamachnęła się, udając z początku, że znów rzuca w Foxa, jednak finalnie swój pocisk posłała ku Ednie.
Kiedy już podniosła się ze śniegu, w którym wylądowała, potrącona przez jedno ze spłoszonych zwierząt, skierowała wzrok na drużynę przeciwną. Cóż, faktycznie obrywali, ale nie minęła nawet pierwsza tura. Lunara wiedziała, że teraz się odegrają, w końcu nadeszła ich pora, żeby zaatakować. Zabolała utrata jednego członka grupy, chociaż kobieta nie żałowała specjalnie pani kapitan - tym bardziej, że jej miejsce zajął Skamander.
- Dajesz Sam! - zawołała, dopingując go, zanim jeszcze rozpoczął swoją mowę motywacyjną. Nie wyglądał na przekonanego do zabawy, Lunara nie próbowała jednak dociekać, dlaczego korzystanie z dzisiejszego dnia przychodziło mu z pewną trudnością. Zamierzała do niego zagadać po zabawie - nie widzieli się szmat czasu! - ale to nie była na to pora.
W kilka chwil potem coś zniknęło z jej szyi... Właściwie bardziej poczuła, niż zobaczyła, że w pewnym momencie starannie spleciony szalik z wełny po prostu zniknął. Chłodny wiatr połaskotał ją w szyję, a gdy skonsternowana rozejrzała się dookoła, dostrzegła, jak część jej garderoby ulatuje w dal, trzymana przez jakąś małą, przezroczystą i ledwo widoczną na śniegu rączkę.
- Oczekuję zwrotu tego szalika po bitwie - zawołała za małymi duszkami. Dzieci dziećmi, ale jednak duchy mogłyby ich trochę upilnować!
Westchnęła cicho, sięgając w końcu po śnieg. Przyszli tutaj rzucać się śnieżkami, tak? No więc pora porzucać się śnieżkami! Zamachnęła się, udając z początku, że znów rzuca w Foxa, jednak finalnie swój pocisk posłała ku Ednie.
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Lunara Greyback' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Łąka, na której rozgrywała się śnieżna bitwa, aż zaroiła się od Patronusów, przez chwilę wyglądając jak arena magicznego ZOO, rozświetlonego przeróżnymi zwierzęcymi formami. Konie biegały obok psów, ptaki fruwały pomiędzy leniwie opadającymi płatkami śniegu, a drobne gryzonie przemykały obok nóg - wszystkie, nakierowując stado reniferów na bezpieczne, leśne ścieżki, z daleka od niebezpieczeństwa. Niestety, nie wszystkim udało się obronić przed kłusującymi posiadaczami rogów, lecz zabawa miała trwać dalej. Ledwie tętent kopyt przeminął a biały puch, wzniecony przez renifery, przeminął, a już w powietrzu rozbrzmiał gwizdek sędziego. Zaczynała się kolejna tura, w końcu ta, w której drużyna śnieżnobiałych bohaterów mogła wymierzyć srogą karę przeciwnikom. Ben otrzepał skórzaną kurtkę, poprawił szarfę i już pochylał się, by nabrać śniegu i sformować z niego zabójczy pocisk, gdy usłyszał obok siebie dziwaczny, piskliwy chichot. Wyprostował się gwałtownie akurat w momencie, w którym czyjeś lodowate rączki porywały jego brudny, brązowy szalik.
- Ej ty! - mruknął, łypiąc na duszka z niechęcią, lecz ten niewiele robił sobie z tego niezwykle poruszającego protestu, w pełni zwijając ochronną część garderoby, przez co pozostawił Wrighta bez osłony wrażliwej szyi. No, prawie - krzaczasta broda w końcu spełniła swą funkcję nie tylko estetyczną, gwarantując mu ciepło wystarczające do przeprowadzenia ataku. Ponownie pochylił się, ugniótł śnieg, kształtując go w idealną kulę, najlepszy, najszybszy pocisk, po czym zamachnął się z całej siły, mając nadzieję, że śnieżka wytrzyma opór powietrza oraz drogę, jaką musiała przebyć, by trafić idealnie w czoło Fredericka. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się naprawdę szeroko, szczerząc zęby do Foxa - poczuł się tak, jak przed laty, gdy szlachcic prawie nielegalnie uczestniczył w śnieżnych potyczkach Gryfonów, zawsze wykazując się niezwykłą celnością. Czas sprawdzić, czy ciężkie doświadczenia oraz czas wpłynęły na ich morale. - Gryffindor górą! - zakrzyknął odruchowo i - wiedziony siłą, wyniesioną z przemowy Samuela - posłał śnieżkę prosto w Fredericka, dbając o to, by włożyć w rzut jak najwięcej siły i wrightowskiej gracji.
- Ej ty! - mruknął, łypiąc na duszka z niechęcią, lecz ten niewiele robił sobie z tego niezwykle poruszającego protestu, w pełni zwijając ochronną część garderoby, przez co pozostawił Wrighta bez osłony wrażliwej szyi. No, prawie - krzaczasta broda w końcu spełniła swą funkcję nie tylko estetyczną, gwarantując mu ciepło wystarczające do przeprowadzenia ataku. Ponownie pochylił się, ugniótł śnieg, kształtując go w idealną kulę, najlepszy, najszybszy pocisk, po czym zamachnął się z całej siły, mając nadzieję, że śnieżka wytrzyma opór powietrza oraz drogę, jaką musiała przebyć, by trafić idealnie w czoło Fredericka. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się naprawdę szeroko, szczerząc zęby do Foxa - poczuł się tak, jak przed laty, gdy szlachcic prawie nielegalnie uczestniczył w śnieżnych potyczkach Gryfonów, zawsze wykazując się niezwykłą celnością. Czas sprawdzić, czy ciężkie doświadczenia oraz czas wpłynęły na ich morale. - Gryffindor górą! - zakrzyknął odruchowo i - wiedziony siłą, wyniesioną z przemowy Samuela - posłał śnieżkę prosto w Fredericka, dbając o to, by włożyć w rzut jak najwięcej siły i wrightowskiej gracji.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Zaskakująco łatwo było mi wrócić wspomnieniami do momentu dziecięcej beztroski. Pewnie to przez to całe lekkie wydarzenie. Jego aura zrobiła mi chyba na dobrze bo z różdżki wydobyła się kłębiąca się mgiełka formująca po chwili kształt szybującego zwierzęcia. Patronus wzbił się w powietrze by zaraz ślizgującym lotem zapędzić renifery z dala ode mnie. Bertowi nie wyszło więc ja, jak na starszego kuzyna przystało wyprostowałem się dumnie, cwaniacko kciukiem zadarłem nos:
- Tak to się robi, Bert - no może charłaczyłem na co dzień, jednak skoro już zdarzało mi się zabłysnąć to czemu miałbym się tym nie chełpić.
Skamanderowi też chyba dobrze robiło to, że go tu mimo wszystko zaciągnąłem. Nie ważne jak będę musiał to potem mu wynagrodzić - warto było. W sumie po jego moment poczułem trochę wojenny klimat, dlatego też z zapałem nabrałem w garści śniegu...gdy to nagle zza zaspy wyłonił się jakiś gówniak, który mnie okradł z szalika. Zmarszczyłem gniewnie czoło bo własnie oto czyjeś małe stópki deptały moją złodziejską dumę. Już miałem pójść za gówniakiem, obtoczyć w śniegu jak pączka w lukrze. Co z tego że były martwe. Znajdę sposób! Skamander jednak swoim krzywym spojrzeniem mnie zniechęcił. Naburmuszony dogniotłem śnieżkę i posłałem ją w stronę Sophie.
- Tak to się robi, Bert - no może charłaczyłem na co dzień, jednak skoro już zdarzało mi się zabłysnąć to czemu miałbym się tym nie chełpić.
Skamanderowi też chyba dobrze robiło to, że go tu mimo wszystko zaciągnąłem. Nie ważne jak będę musiał to potem mu wynagrodzić - warto było. W sumie po jego moment poczułem trochę wojenny klimat, dlatego też z zapałem nabrałem w garści śniegu...gdy to nagle zza zaspy wyłonił się jakiś gówniak, który mnie okradł z szalika. Zmarszczyłem gniewnie czoło bo własnie oto czyjeś małe stópki deptały moją złodziejską dumę. Już miałem pójść za gówniakiem, obtoczyć w śniegu jak pączka w lukrze. Co z tego że były martwe. Znajdę sposób! Skamander jednak swoim krzywym spojrzeniem mnie zniechęcił. Naburmuszony dogniotłem śnieżkę i posłałem ją w stronę Sophie.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Joseph trochę się zawiódł, kiedy z końca jego różdżki wystrzelił tylko strzęp blasku nie formując przy tym pełnej zwierzęcej formy patronusa. Nie myślał jednak zbyt długo o tym, bo już musiał uskakiwać przed pojedynczym reniferem, który akurat nie pobiegł za resztą stada prowadzonego udanymi patronusami (w tym patronusem Bena). Naprawdę starał się nie mieć przy tym miny zachwyconego dziecka jak zawsze, kiedy wyczyny jego brata robiły na nim nieziemskie wrażenie (ale, na wszystkie tłuczki świata, kiedy Ben nauczył się tak czarować?). Bez przesady, dzieckiem już dawno nie był, tak? Tak więc szybko zamknął rozdziawioną buzię i się ogarnął.
Maxine zeszła z pola walki, ale teraz mieli już nowego kapitana - Samuela. Tak samo jak z nią, tak i z nim swego czasu Joseph był w drużynie. Drużynie Quidditcha oczywiście. Dobry był z niego zawodnik, teraz zapewne jeszcze lepszy auror i Joe się cieszył, że Sam i tym razem jest z nim, a nie przeciwko niemu. Podszedł bliżej, żeby wysłuchać jego gadki motywacyjnej, przy czym uśmiech nie znikał z jego twarzy. Tym razem nie będzie nic o wsadzaniu gumochłonów w...? Może to i lepiej.
Strzepał ręce, żeby je rozgrzać, przeskoczył z nogi na nogę i schylił się po porządną porcję śniegu. Czas pokazać co po niektórym gdzie raki zimują. A uściślając: pewnej delikwentce, której miał zamiar się odpłacić za wcześniejszy celny rzut.
Dokładnie ten moment wybrały sobie psotne duszki, które wyleciawszy na ich stronęboiska pola, zaczęły go bezczelnie szarpać za szalik. Naprawdę? Akurat za ten jedyny szalik, w którego posiadaniu był? Niespecjalnie jednak o niego walczył. Miał w końcu ważniejsze rzeczy na głowie, prawda? I zajęte obie dłonie formowaniem śnieżki.
Tak więc duszki odleciały z jakże zacną zdobyczą, a Joe już nie zwlekał, ale zrobił rozbieg (oczywiście uważając, żeby nie przekroczyć linii dzielącej obydwa pola).
- Odbijcie te tłuczki, chłopcy, i rzućcie tu tego kafla - zanucił cicho pod nosem, wycelował w Penny i cisnął w nią śnieżką. Najwyraźniej mało mu było tego śpiewania, a do Celestyny akurat miał sentyment (co akurat nikogo nie powinno dziwić).
Maxine zeszła z pola walki, ale teraz mieli już nowego kapitana - Samuela. Tak samo jak z nią, tak i z nim swego czasu Joseph był w drużynie. Drużynie Quidditcha oczywiście. Dobry był z niego zawodnik, teraz zapewne jeszcze lepszy auror i Joe się cieszył, że Sam i tym razem jest z nim, a nie przeciwko niemu. Podszedł bliżej, żeby wysłuchać jego gadki motywacyjnej, przy czym uśmiech nie znikał z jego twarzy. Tym razem nie będzie nic o wsadzaniu gumochłonów w...? Może to i lepiej.
Strzepał ręce, żeby je rozgrzać, przeskoczył z nogi na nogę i schylił się po porządną porcję śniegu. Czas pokazać co po niektórym gdzie raki zimują. A uściślając: pewnej delikwentce, której miał zamiar się odpłacić za wcześniejszy celny rzut.
Dokładnie ten moment wybrały sobie psotne duszki, które wyleciawszy na ich stronę
Tak więc duszki odleciały z jakże zacną zdobyczą, a Joe już nie zwlekał, ale zrobił rozbieg (oczywiście uważając, żeby nie przekroczyć linii dzielącej obydwa pola).
- Odbijcie te tłuczki, chłopcy, i rzućcie tu tego kafla - zanucił cicho pod nosem, wycelował w Penny i cisnął w nią śnieżką. Najwyraźniej mało mu było tego śpiewania, a do Celestyny akurat miał sentyment (co akurat nikogo nie powinno dziwić).
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Plecy jeszcze odrobinę bolały od uderzenia w ziemię, ale przecież nie zamierzałam się poddawać. I choć mogło to brzmieć głupio, zależało mi na tym, by nie dać się ściągnąć z boiska. Zresztą, każda okazja do ćwiczeń była dobra. Zwłaszcza, jeśli szło o sprawność fizyczną, którą wiedziałam, że powinnam podciągnąć, jeśli zamierzam zostać aurorem. Rozejrzałam się uważnie, po czym schyliłam się, by nabrać w dłonie śnieg i uformować śnieżkę słuchając przemówienia, które wygłaszał Samuel otrzymując pozycje kapitana - szczerze wątpiłam, by uradowała go ta funkcja, jednak nie mogłam powiedzieć, że nie nadawał się na tą pozycję. Może musiałaby trochę poćwiczyć przemowy, ale jako lider z pewnością szybko zdobyłby serca tłumów. Moje posiadał już od dawna. Rozejrzałam się po przeciwnikach po drugiej stronie boiska i już miałam wybrać ofiarę, gdy szalik na mojej szyi ruszył się, a raczej został ściągnięty. Uniosłam spojrzenie na sprawcę, by pogrozić duchowi palcem.
- Chcę go potem odzyskać! - zapowiedziałam duszkowi, który ze śmiechem odlatywał już wraz ze swoją zdobyczą. Rozejrzałam się raz jeszcze, by potem utkwić spojrzenie w znajomej jednostce. Wzruszyłam lekko ramionami, jakby przepraszająco i zamachnęłam się śnieżką w stronę Pomony. I choć to mało szlachetne, naprawdę miałam nadzieję, jak trafia ją prosto w nos.
- Chcę go potem odzyskać! - zapowiedziałam duszkowi, który ze śmiechem odlatywał już wraz ze swoją zdobyczą. Rozejrzałam się raz jeszcze, by potem utkwić spojrzenie w znajomej jednostce. Wzruszyłam lekko ramionami, jakby przepraszająco i zamachnęłam się śnieżką w stronę Pomony. I choć to mało szlachetne, naprawdę miałam nadzieję, jak trafia ją prosto w nos.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Było dobrze; jelenie skierowały swoją szarżę w raczej bezpieczne miejsce, po drodze tratując tylko kilku czarodziejów - Brendan odprowadził wzrokiem swojego patronusa, obejmując wzrokiem również pozostałe, jeszcze nim obie drużyny wróciły do dalszej gry - tętent kopyt ustał, pojedyncze osobniki wciąż się gdzieś błąkały, ale wydawało się, że boisko było już względnie uspokojone. Zejście Maxine z boiska było dla ich drużyny ciosem, dziewczyna może i nie była najlepszym kapitanem, ale z całą pewnością miała świetnego cela - i była jednym zawodnikiem więcej, zawodnikiem, którego będzie im brakowało. Wysłuchał przemowy Samuela, skinąwszy głową, kiedy ten już umilkł - i nawet nie spostrzegł duszka, który zsunął mu z jedynej dłoni rękawiczkę - nie miał ani szalika ani czapki, a perspektywa zanurzania nagiej skóry w śniegu i lepienie z jej pomocą śnieżek nie jawiła mu się jako zachwycająca perspektywa - ani myślał jednak wycofać się z zabawy - nigdy nie miał szczególnie silnie rozwiniętego instynktu rywalizacji. Zdążył tylko krótko - i niewybrednie - przekląć pod nosem, kiedy śnieżki ponownie sypnęły się na drugą stronę, śledził tor ich lotów, wypatrując ofiar, które wydawały się nie niepokojone: Alexander i Florean. Wybór był oczywisty, ten drugi ostatnio trafił madam de Laverne, która prawdopodobnie wcale nie miała ochoty brać udziału w tej zabawie. Pochylił się więc, lepiąc śnieżkę - ponownie - na piersi, nie mogąc wspomóc się drugą kończyną i wyrzucił pocisk prosto w Alexandra. Uciekaj, młody, to mogła być Avada Kedavra.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dolina Glendalough
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia