Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Dolina Glendalough
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Glendalough
Glendalough to malownicza dolina położona w irlandzkich górach Wicklow. U ich podnóży rozpościerają się dwa jeziora: Upper Lake i Lower Lake, nad którymi często zawisa gęsta mgła, czyniąc tutejsze widoki wręcz mistycznymi. Jednak nie tylko to ma wpływ na panujący tu niezwykły, baśniowy nastrój; pomimo pięknych krajobrazów, z jakiegoś powodu dolina nie jest zbyt często odwiedzana przez mugolskich turystów. Być może to miejsce budzi w nich niepokój, w końcu ptaki w koronach drzew ćwierkają z dziwnym przejęciem, a na powierzchni jeziora znikąd pojawiają się rozległe kręgi. Mówi się, że Upper Lake zostało zamieszkałe przez druzgotki oraz trytony, które są wyjątkowo nieskore do kontaktów z czarodziejami. Z tego właśnie powodu niezalecane są kąpiele w tych czarujących, choć wybitnie niebezpiecznych wodach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 30.12.17 21:14, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Ucieszone duchy małych dzieci wystawiły języki i pryknęły swojsko w kierunku białej drużyny, zaraz zanosząc się śmiechem. Szaliki stanowiły ich łup wojenny, więc na pewno dobrowolnie go nie oddadzą!
Kolejne śnieżki przecięły powietrze, pędząc prosto na swoje cele - Billy stał się celem Samuela (ST śnieżki to 94), pocisk Josepha celował w Penny (ST to 83), pocisk Justine leciał wprost na Pomonę (ST to 54), a pocisk Brendana na Alexandra (ST to 66). Pozostała część drużyny poradziła sobie wcale nie gorzej - śnieżka Lunary obrała za cel Ednę (ST to 67), śnieżka Bertiego leciała na Hanię (ST to 35), śnieżka Matta miała zamiar dosięgnąć Sophię (ST to 28), a ta, którą posłał Benjamin, należała do Fredericka (ST to 79).
W związku z tym, że Florean nie stał się celem ataku, może wykonać rzut śnieżką!
| Żółta drużyna odpowiada na atak unikiem, zaczyna Sophia.
Przypominam o aktualizacji swoich punktów żywotności w tabelkach, które powinny znaleźć się w pierwszym poście w waszych wsiąkiewkach! <3
Na odpis macie 24h.
Punktacja drużyn (żółta:biała) 30:5
Kolejne śnieżki przecięły powietrze, pędząc prosto na swoje cele - Billy stał się celem Samuela (ST śnieżki to 94), pocisk Josepha celował w Penny (ST to 83), pocisk Justine leciał wprost na Pomonę (ST to 54), a pocisk Brendana na Alexandra (ST to 66). Pozostała część drużyny poradziła sobie wcale nie gorzej - śnieżka Lunary obrała za cel Ednę (ST to 67), śnieżka Bertiego leciała na Hanię (ST to 35), śnieżka Matta miała zamiar dosięgnąć Sophię (ST to 28), a ta, którą posłał Benjamin, należała do Fredericka (ST to 79).
W związku z tym, że Florean nie stał się celem ataku, może wykonać rzut śnieżką!
| Żółta drużyna odpowiada na atak unikiem, zaczyna Sophia.
Przypominam o aktualizacji swoich punktów żywotności w tabelkach, które powinny znaleźć się w pierwszym poście w waszych wsiąkiewkach! <3
Na odpis macie 24h.
Punktacja drużyn (żółta:biała) 30:5
- Życia:
L.p. Postać Życie I Życie II Obraż. i PŻ 1. Sophia Carter - + ?? 2. Frederick Fox + + ?? 3. Edna Stalk + + ?? 4. Penny Vause + + -15 5. Pomona Sprout + + ?? 6. Hannah Wright + + -15 7. Alexander Selwyn + + ?? 8. Florean Fortescue + + -15 9. Billy Moore + + ??
Drużyna Samuela:L.p. Postać Życie I Życie II Obraż. 1. Maxine Desmond- - - 2. Samuel Skamander - + ?? 3. Joseph Wright - + -15 4. Justine Tonks - + ?? 5. Brendan Weasley + + ?? 6. Lunara Greyback + + -15 7. Bertie Bott - + -15 8. Matthew Bott + + ?? 9. Benjamin Wright + + ??
Niestety nie udało jej się uchylić przed śnieżką Brendana, która sprawnie jej dosięgnęła. Sophia mogła poczuć grudę śniegu rozbijającą się o materiał jej kurtki. Teraz był to tylko nieszkodliwy śnieg, ale wiedziała, że powinna popracować nad zwinnością, bo innym razem mogła uciekać nie przed niewinnymi śnieżkami, a przed jakimś groźnym zaklęciem, gdzie umiejętność wykonania szybkiego uniku może decydować o jej być albo nie być.
Tak, zdecydowanie było to coś nad czym należało popracować, za to rzucenie zaklęcia patronusa wyszło jej pomyślnie; pod wpływem ciepłych, pozytywnych wspomnień z przeszłości z jej różdżki wyskoczyła srebrzysta wiewiórka, która pomknęła w powietrze, prowadząc zbłąkane renifery wraz z patronusami innych. Sophia mogła dostrzec srebrne zarysy innych zwierząt uosabiających czystą, piękną magię. W każdym razie uniknęła upadku na śnieg, a chwilę później zwierzęta pobiegły dalej, pozostawiając pole śnieżnej bitwy wolne.
- Poszło wam naprawdę znakomicie! – podsumowała ich wcześniejszy atak, który zdobył dla nich kilka cennych punktów, bo kilku osobom udało się wykonać celny rzut. Próbowała więc pochwałami dobrze zmotywować ich do dalszych starań, by czuli że naprawdę doceniała ich wolę walki. – Widać że doskonale wiecie jak należy rzucać śnieżkami i zdobywać punkty. Więc... Do boju, drużyno! Tak jak dzielnie potrafiliście atakować tak teraz musimy się bronić. Unikajcie śnieżek... Bo potem znowu będziemy musieli się wykazać i zaatakować ich równie dobrze jak wcześniej!
W stronę członków jej drużyny znów pomknęły śnieżki. Sophia zauważyła że jedna z nich mknie w jej stronę, więc szybko uchyliła się, próbując wykonać unik. Oby tym razem skuteczniejszy; miała nadzieję że zauważyła śnieżny pocisk wystarczająco szybko by zareagować i uniknąć trafienia i tym samym eliminacji z gry, bo naprawdę chciała jeszcze trochę porzucać śnieżkami. Tak dawno tego nie robiła!
| 1 – retoryka, 2 - unik
Tak, zdecydowanie było to coś nad czym należało popracować, za to rzucenie zaklęcia patronusa wyszło jej pomyślnie; pod wpływem ciepłych, pozytywnych wspomnień z przeszłości z jej różdżki wyskoczyła srebrzysta wiewiórka, która pomknęła w powietrze, prowadząc zbłąkane renifery wraz z patronusami innych. Sophia mogła dostrzec srebrne zarysy innych zwierząt uosabiających czystą, piękną magię. W każdym razie uniknęła upadku na śnieg, a chwilę później zwierzęta pobiegły dalej, pozostawiając pole śnieżnej bitwy wolne.
- Poszło wam naprawdę znakomicie! – podsumowała ich wcześniejszy atak, który zdobył dla nich kilka cennych punktów, bo kilku osobom udało się wykonać celny rzut. Próbowała więc pochwałami dobrze zmotywować ich do dalszych starań, by czuli że naprawdę doceniała ich wolę walki. – Widać że doskonale wiecie jak należy rzucać śnieżkami i zdobywać punkty. Więc... Do boju, drużyno! Tak jak dzielnie potrafiliście atakować tak teraz musimy się bronić. Unikajcie śnieżek... Bo potem znowu będziemy musieli się wykazać i zaatakować ich równie dobrze jak wcześniej!
W stronę członków jej drużyny znów pomknęły śnieżki. Sophia zauważyła że jedna z nich mknie w jej stronę, więc szybko uchyliła się, próbując wykonać unik. Oby tym razem skuteczniejszy; miała nadzieję że zauważyła śnieżny pocisk wystarczająco szybko by zareagować i uniknąć trafienia i tym samym eliminacji z gry, bo naprawdę chciała jeszcze trochę porzucać śnieżkami. Tak dawno tego nie robiła!
| 1 – retoryka, 2 - unik
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 84, 95
--------------------------------
#2 'Duszne psoty' :
#1 'k100' : 84, 95
--------------------------------
#2 'Duszne psoty' :
A jednak; być może nie skupiła się na przywoływanym wspomnieniu wystarczająco mocno, może zamachnęła się różdżką stanowczo zbyt niedbale, a może zwyczajnie jej najszczęśliwsze wspomnienie przestawało takim być. Za bolesny upadek winić mogła więc po części przeklętego Ignatiusa, a po części własną głupotę; nie zastanawiała się jednak nad tym zbyt długo, zaabsorbowana raczej faktem bycia potrąconą przez renifera, co nie zdarzało się jej często. Zignorowała bolesne pulsowanie w krzyżu, przyzwyczajona do dużo cięższych obrażeń odnoszonych na boisku Qudditcha i z uśmiechem podniosła się na nogi, strzepując z płaszcza osiadły na nim śnieg. Kątem oka dostrzegła jeszcze resztę reniferów znikających z pola bitwy i pędzące za nimi srebrne, smukłe, magiczne sylwetki patronusów. Najwidoczniej więc innym szczęście dopisało bardziej niż jej samej. Spróbowała rozejrzeć się po zawodnikach własnej drużyny, z rozbawieniem zauważając, że kilkoro z nich podzieliło jej los w upadku- zanim jednak zdążyła zaoferować swoją pomoc przy podnoszeniu się z zasp, jej uwagę całkowicie pochłonęło podsunięte nagle przed nos ciastko czekoladowe. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak głodna była, dopóki nie usłyszała głośnego burczenia własnego brzucha, przygotowującego się najwyraźniej na przyjęcie podtykanej dobrodusznie słodkości. Wybąkując nie do końca składne i zrozumiałe wyrazy podziękowania natychmiast ujęła ją w obie ręce, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po zmarzniętych palcach, i w bardzo nieprzystający damie sposób wgryzła się w sam środek ciastka.
-Ma Mehlina- Wymamrotała z zachwytem przez jeszcze zapchane usta, pospiesznie wpychając w siebie resztę aksamitnie czekoladowego nadzienia; miała szaloną ochotę natychmiast rozejrzeć się w poszukiwaniu kolejnego ciastka, jednakże plany te skutecznie pokrzyżował Joey. Na widok nadlatującej śnieżki zareagowała automatycznie, kuląc się i zginając wpół, z nadzieją, że zmierzająca w stronę jej głowy śnieżka miała chybić celu. Widocznie chciał się zemścić- całkiem zresztą słusznie, choć dumnie nie wątpiła w swoje możliwości udaremnienia mu tegoż czynu.
-Ma Mehlina- Wymamrotała z zachwytem przez jeszcze zapchane usta, pospiesznie wpychając w siebie resztę aksamitnie czekoladowego nadzienia; miała szaloną ochotę natychmiast rozejrzeć się w poszukiwaniu kolejnego ciastka, jednakże plany te skutecznie pokrzyżował Joey. Na widok nadlatującej śnieżki zareagowała automatycznie, kuląc się i zginając wpół, z nadzieją, że zmierzająca w stronę jej głowy śnieżka miała chybić celu. Widocznie chciał się zemścić- całkiem zresztą słusznie, choć dumnie nie wątpiła w swoje możliwości udaremnienia mu tegoż czynu.
Penny Vause
Zawód : ścigająca Jastrzębi z Falmouth
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Holy light, oh, burn the night, oh keep the spirits strong
Watch it grow, child of wolf
Keep holdin' on
Watch it grow, child of wolf
Keep holdin' on
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Penny Vause' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Magia w ostatnich tygodniach okazywała się dla niego kapryśna, dlatego odetchnął z ulgą, gdy zobaczył przed sobą wyraźną, świetlistą sylwetkę bernardyna, który dzielnie pomknął ku reniferom, zmieniając tor ich biegu na tyle skutecznie, że Billy mógł przestać martwić się perspektywą stratowania. Uśmiechnął się szeroko, przez moment odprowadzając imponujące stadko spojrzeniem, a dopiero później rozglądając się po pobojowisku, jakie zostawiły po sobie stworzenia. Niektórzy członkowie jego drużyny leżeli na plecach, wygrzebując się właśnie z miękkiego śniegu; bez problemu wyłowił spośród nich ciemną grzywkę Hani – podbiegł do niej i wyciągnął rękę, chcąc pomóc jej wstać. – Dalej Ha-ha-haniu, to jeszcze nie pora na p-p-poobiednią drzemkę – zawiadomił, wyszczerzając zęby i nieco niezdarnie starając się otrzepać jej ramiona z oblepiającego materiał puchu. Kątem oka dostrzegł Penny, której już udało się podnieść; nabrał powietrza w płuca, ale zmienił zdanie w ostatniej chwili, wypuszczając z ust chmurę białawej mgiełki; podokucza jej później, nie mógł publicznie wyśmiewać się z własnej drużyny. Zamachał jedynie wesoło w jej kierunku, upewniając się, że na pierwszy rzut oka nic jej się nie stało, po czym odwrócił się w stronę nawołującej ich Sophii.
Miała rację, poszło im znakomicie!
Z podniesionymi morale wrócił na pole walki, jednak jego uwaga została bardzo szybko rozproszona przez wirujące tuż przed jego nosem, czekoladowe ciastko. Oczy lekko mu się rozszerzyły, ale nie zastanawiał się zbyt długo, chwytając wypiek w dłoń i nadgryzając go wesoło, a dopiero ułamek sekundy później dostrzegając zamaszysty gest Samuela oraz mknącą prosto w niego śnieżkę. Wydał z siebie zduszony okrzyk, coś pomiędzy zaskoczeniem, a oburzeniem; no co to, to nie, panie Skamander, nie atakuje się jedzącego! Wyrobionym przez lata treningów odruchem rzucił się w bok, wciąż z ciastkiem w ustach, mając cichą nadzieję, że się nie udławi i nie zostanie pierwszym na świecie graczem Quidditcha, który wydał ostatnie tchnienie przez własne łakomstwo. W trakcie widowiskowej bitwy na śnieżki.
Miała rację, poszło im znakomicie!
Z podniesionymi morale wrócił na pole walki, jednak jego uwaga została bardzo szybko rozproszona przez wirujące tuż przed jego nosem, czekoladowe ciastko. Oczy lekko mu się rozszerzyły, ale nie zastanawiał się zbyt długo, chwytając wypiek w dłoń i nadgryzając go wesoło, a dopiero ułamek sekundy później dostrzegając zamaszysty gest Samuela oraz mknącą prosto w niego śnieżkę. Wydał z siebie zduszony okrzyk, coś pomiędzy zaskoczeniem, a oburzeniem; no co to, to nie, panie Skamander, nie atakuje się jedzącego! Wyrobionym przez lata treningów odruchem rzucił się w bok, wciąż z ciastkiem w ustach, mając cichą nadzieję, że się nie udławi i nie zostanie pierwszym na świecie graczem Quidditcha, który wydał ostatnie tchnienie przez własne łakomstwo. W trakcie widowiskowej bitwy na śnieżki.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Billy Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Spojrzała w kierunku stojącego nieopodal Fredericka i uśmiechnęła się drwiąco.
— A więc "lordzie", twoja dusza może być pierwszą. A pierwszych razów podobno się nie zapomina — Nie szczędziła sobie sarkastycznego tonu. Co prawda wstążka w tej chwili służyła za niegroźny atrybut kobiecej garderoby, dzięki, której włosy nie leciały jej na twarz, ale wszystko było jeszcze przed nimi. Starała się nie zwracać na niego zbyt wiele uwagi, przesuwając jego postać w cień całej drużyny, bowiem musieli zwyciężyć w tym starciu. Była jednak świadoma, jak łatwo wyprowadzić ją z równowagi i jak źle działał na nią spokój i krnąbrny uśmiech Lisa. Przyniosłaby hańbę swojej drużynie i wstyd samej sobie, gdyby zamiast cisnąć śnieżkę w przeciwnika rzuciłaby ją prosto w twarz metamorfomaga.
Zabrakło wystarczającego skupienia, by wyczarować postać patronusa, który rozgoni pędzące w jej kierunku renifery. Jeden z nich, na pewno nieumyślnie, staranował ją. Szkody nie były jednak zbyt wielkie, nabawiła sie kilku siniaków, z pewnością również stłuczenia kręgosłupa. Starała się nie rozglądać dookoła, licząc na to, ze nikt nie zauważył tej małej wpadki, a jej postać zniknęła wszystkim z oczu w chaosie spowodowanym przez pędzące stado. Niestety, Moore, który w całym tym zamieszaniu wypatrzyłby nawet pchłę (nie bez przyczyny był najlepszym szukającym w całej Wielkiej Brytanii), w mig znalazł się przy niej, by pomóc jej się wygramolić ze śniegu.
— To nie drzemka tylko element taktyczny. Badam strukturę pokrywy śnieżnej — wyjaśniła, marszcząc brwi. Chwyciła dłoń Billy'ego i wstała przy jego pomocy, od razu otrzepując się ze śniegu. Spojrzała na niego jeszcze kontrolnie i wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic. — Sprawdzam, czy jak się zapadną to już nie wstaną, wiesz. Przeciwnika trzeba pokonać sprytem — wyjaśniła rzeczowym tonem, by zaraz po tym jej uwaga skierowała się w stronę pysznie wyglądających ciastek. Od razu chwyciła jedno, słchuchajqc motywującej przemowy Sophii. Była doskonałym kapitanem, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wepchnęła sobie do ust ciastko i powodziła wzrokiem za Billy'm, który o mało co, nie udławił się, rzucając się w śnieg, jak obrońca na kafla. — Dobrze ci poszło — krzyknęła za nim, a po chwili sama zorientowała się, że powinna coś zrobić, a nie stać jak kołek w miejscu. Kątem oka dostrzegła, że w jej stronę leci śnieżka od chłopaka, któremu chwilę przywaliła w czoło. Gwałtownie odskoczyła w bok; niedokończone ciastko upadło i zniknęło w białym puchu, ale jednak na liście jej priorytetów w tej chwili zwycięstwo znajdowało się wyżej, niż słodycze.
— A więc "lordzie", twoja dusza może być pierwszą. A pierwszych razów podobno się nie zapomina — Nie szczędziła sobie sarkastycznego tonu. Co prawda wstążka w tej chwili służyła za niegroźny atrybut kobiecej garderoby, dzięki, której włosy nie leciały jej na twarz, ale wszystko było jeszcze przed nimi. Starała się nie zwracać na niego zbyt wiele uwagi, przesuwając jego postać w cień całej drużyny, bowiem musieli zwyciężyć w tym starciu. Była jednak świadoma, jak łatwo wyprowadzić ją z równowagi i jak źle działał na nią spokój i krnąbrny uśmiech Lisa. Przyniosłaby hańbę swojej drużynie i wstyd samej sobie, gdyby zamiast cisnąć śnieżkę w przeciwnika rzuciłaby ją prosto w twarz metamorfomaga.
Zabrakło wystarczającego skupienia, by wyczarować postać patronusa, który rozgoni pędzące w jej kierunku renifery. Jeden z nich, na pewno nieumyślnie, staranował ją. Szkody nie były jednak zbyt wielkie, nabawiła sie kilku siniaków, z pewnością również stłuczenia kręgosłupa. Starała się nie rozglądać dookoła, licząc na to, ze nikt nie zauważył tej małej wpadki, a jej postać zniknęła wszystkim z oczu w chaosie spowodowanym przez pędzące stado. Niestety, Moore, który w całym tym zamieszaniu wypatrzyłby nawet pchłę (nie bez przyczyny był najlepszym szukającym w całej Wielkiej Brytanii), w mig znalazł się przy niej, by pomóc jej się wygramolić ze śniegu.
— To nie drzemka tylko element taktyczny. Badam strukturę pokrywy śnieżnej — wyjaśniła, marszcząc brwi. Chwyciła dłoń Billy'ego i wstała przy jego pomocy, od razu otrzepując się ze śniegu. Spojrzała na niego jeszcze kontrolnie i wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic. — Sprawdzam, czy jak się zapadną to już nie wstaną, wiesz. Przeciwnika trzeba pokonać sprytem — wyjaśniła rzeczowym tonem, by zaraz po tym jej uwaga skierowała się w stronę pysznie wyglądających ciastek. Od razu chwyciła jedno, słchuchajqc motywującej przemowy Sophii. Była doskonałym kapitanem, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wepchnęła sobie do ust ciastko i powodziła wzrokiem za Billy'm, który o mało co, nie udławił się, rzucając się w śnieg, jak obrońca na kafla. — Dobrze ci poszło — krzyknęła za nim, a po chwili sama zorientowała się, że powinna coś zrobić, a nie stać jak kołek w miejscu. Kątem oka dostrzegła, że w jej stronę leci śnieżka od chłopaka, któremu chwilę przywaliła w czoło. Gwałtownie odskoczyła w bok; niedokończone ciastko upadło i zniknęło w białym puchu, ale jednak na liście jej priorytetów w tej chwili zwycięstwo znajdowało się wyżej, niż słodycze.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Bitwa nadal trwa. W międzyczasie dzieje się wiele dziwnych rzeczy. Całe szczęście, że udaje mi się wyczarować patronusa i już po chwili przede mną pojawia się świetlista salamandra. Piękna. Uśmiecham się lekko na ten widok. Swoją drogą, na miejscu osób niebędących w Zakonie zaczęłabym się zastanawiać jak to się stało, że tyle osób nagle potrafi przywołać cielesnego obrońcę. To mimo wszystko trudne zaklęcie. Część czarodziejów rzeczywiście mogła okazać się być wybitnie utalentowana pod kątem obrony przed czarną magią, ale ich tak duża ilość chyba wzbudzała podejrzenia. Lub to ja jestem przewrażliwiona, to akurat bardzo możliwe.
Oddycham z ulgą kiedy renifery bezpiecznie opuszczają teren śnieżkowej wojny. Niestety nie obyło się bez obrażeń u niektórych. Pomagam nawet komuś wstać, ale jestem tak zaaferowana całym tym wydarzeniem, że nie wiem nawet komu. Jeszcze do tego duchy psotniki oraz inne atrakcje, istne szaleństwo. Rozglądam się wokół podekscytowana, gotowa do następnej walki. Jak dotąd idzie nam naprawdę nieźle, ale teraz nadszedł czas na atak drużyny przeciwnej. I zgodnie z moimi przewidywaniami, idzie im naprawdę nieźle. Nie mogę się jednak temu dziwić skoro kapitanem zostaje Sam. On to by każdego zmotywował do walki.
Aż się z tego wszystkiego zapominam i po schowaniu różdżki zamierzałam ulepić śnieżkę. Dopiero kiedy pociski śmignęły gdzieś tuż obok mnie, orientuję się, że to czas na uniki. Wstrętna, niedobra Just, tego się nie spodziewałam. Śmieję się do niej wiedząc, że pewnie i tak nie zdołam się uchylić przed tym celnym pociskiem. Cholera, mogłam jeszcze włosy sobie zrobić na biało, może wtedy by mnie nie dostrzegła.
- Ojej - rzucam w przestrzeń, bo gdzieś w międzyczasie w łapce materializuje mi się przepyszne ciastko. Wyborna nagroda pocieszenia. Wszystko dzieje się już bardzo szybko, kiedy pakuję słodycz do buzi i próbuję odskoczyć. Jak wiemy te dwie rzeczy stoją do siebie w opozycji, dlatego niechętnie skaczę z połową ciastka wystającą z moich ust. Obym tylko nie nakruszyła na moją piękną brodę, to byłaby wielka strata.
Oddycham z ulgą kiedy renifery bezpiecznie opuszczają teren śnieżkowej wojny. Niestety nie obyło się bez obrażeń u niektórych. Pomagam nawet komuś wstać, ale jestem tak zaaferowana całym tym wydarzeniem, że nie wiem nawet komu. Jeszcze do tego duchy psotniki oraz inne atrakcje, istne szaleństwo. Rozglądam się wokół podekscytowana, gotowa do następnej walki. Jak dotąd idzie nam naprawdę nieźle, ale teraz nadszedł czas na atak drużyny przeciwnej. I zgodnie z moimi przewidywaniami, idzie im naprawdę nieźle. Nie mogę się jednak temu dziwić skoro kapitanem zostaje Sam. On to by każdego zmotywował do walki.
Aż się z tego wszystkiego zapominam i po schowaniu różdżki zamierzałam ulepić śnieżkę. Dopiero kiedy pociski śmignęły gdzieś tuż obok mnie, orientuję się, że to czas na uniki. Wstrętna, niedobra Just, tego się nie spodziewałam. Śmieję się do niej wiedząc, że pewnie i tak nie zdołam się uchylić przed tym celnym pociskiem. Cholera, mogłam jeszcze włosy sobie zrobić na biało, może wtedy by mnie nie dostrzegła.
- Ojej - rzucam w przestrzeń, bo gdzieś w międzyczasie w łapce materializuje mi się przepyszne ciastko. Wyborna nagroda pocieszenia. Wszystko dzieje się już bardzo szybko, kiedy pakuję słodycz do buzi i próbuję odskoczyć. Jak wiemy te dwie rzeczy stoją do siebie w opozycji, dlatego niechętnie skaczę z połową ciastka wystającą z moich ust. Obym tylko nie nakruszyła na moją piękną brodę, to byłaby wielka strata.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Duchy dzieci, choć same najwyraźniej bawiły się świetnie, ograbiając przeciwną drużynę z szalików, przy okazji okradły także i mnie – z dobrego nastroju. Ich obecność wydała mi się przytłaczająca, większośc z nich wydawała się zatrzymać w czasie gdzieś między wiekiem moich bratanków, których nigdy miałem nie poznać, a... Oscara, który pozostając za murami Hogwartu wydawał się okrutnie odległy. Odsunąłem od siebie ponure wizje, skupiając myśli wokół zbliżającego się końcu koszu szkolnego. Odkąd samemu ukończyłem naukę, jeszcze nigdy nie wyczekiwałem z wakacji z podobną nastolatkowi niecierpliwością.
Ale o tym nikt nie mógł wiedzieć. No, może z wyjątkiem Jamiego i Herewarda.
Znacznie łatwiej było myślom powrócić na ziemię wraz z zaczepką Hani. Mocno przyziemna, jak na Wrighta przystało, bo każdy Wright mocno stapał po ziemi. Niby jedno drzewo nie tworzy lasu (chociaż las to też dobra alegoria, korzenie i te sprawy, nadal mocne nawiązania do gleby), ale zawsze uważałem, że ukrytą opcją rodzinnego motta mojej przyszywanej, szkockiej familii tak naprawdę jest maksyma co z ziemi się rodzi, do ziemi wchodzi.
- Nie będę protestował, jeśli szukasz wymówki, abym na stałe zagościł w twoich myślach. - Nie to, zebym narzekał na brak rozrywek w towarzystwie duchów (jeden z nich nawet wcisnął mi w ręce czekoladkę, która wyglądała na całkiem zjadliwą dla kogoś bardziej przyziemnego. W sensie, takiego jak ja.), ale nie mogłem darować sobie dodatkowych wrażeń pod postacią gry słownej z Hanią, która prychała i fukała, upodabniając się do dorodnego buraka. Może z tej złości, a może z zimna. Mój lisi uśmiech szybko został jednak zmyty przez śnieżkę, która pikowała w moją stronę – wyrzuconą przez Bena, któremu albo przestały podobać się moje żarty rzucane w kierunku Hani, albo też rzucał mi rękawicę, której nie ośmieliłbym się zlekceważyć.
- Gryffindor do domu! - Odkrzyknąłem mu na przekór (tym samym próbując uniknąć zderzenia ze śnieżną kulką), wspominając dawne czasy, kiedy w zielonych barwach wręcz nie wypadało mi kibicować czerwonym, choć kiedy w pobliżu nie było żadnych Ślizgonów, nie miałem najmnijszych oporów, aby smarkać na tych wymoczków.
Ale o tym nikt nie mógł wiedzieć. No, może z wyjątkiem Jamiego i Herewarda.
Znacznie łatwiej było myślom powrócić na ziemię wraz z zaczepką Hani. Mocno przyziemna, jak na Wrighta przystało, bo każdy Wright mocno stapał po ziemi. Niby jedno drzewo nie tworzy lasu (chociaż las to też dobra alegoria, korzenie i te sprawy, nadal mocne nawiązania do gleby), ale zawsze uważałem, że ukrytą opcją rodzinnego motta mojej przyszywanej, szkockiej familii tak naprawdę jest maksyma co z ziemi się rodzi, do ziemi wchodzi.
- Nie będę protestował, jeśli szukasz wymówki, abym na stałe zagościł w twoich myślach. - Nie to, zebym narzekał na brak rozrywek w towarzystwie duchów (jeden z nich nawet wcisnął mi w ręce czekoladkę, która wyglądała na całkiem zjadliwą dla kogoś bardziej przyziemnego. W sensie, takiego jak ja.), ale nie mogłem darować sobie dodatkowych wrażeń pod postacią gry słownej z Hanią, która prychała i fukała, upodabniając się do dorodnego buraka. Może z tej złości, a może z zimna. Mój lisi uśmiech szybko został jednak zmyty przez śnieżkę, która pikowała w moją stronę – wyrzuconą przez Bena, któremu albo przestały podobać się moje żarty rzucane w kierunku Hani, albo też rzucał mi rękawicę, której nie ośmieliłbym się zlekceważyć.
- Gryffindor do domu! - Odkrzyknąłem mu na przekór (tym samym próbując uniknąć zderzenia ze śnieżną kulką), wspominając dawne czasy, kiedy w zielonych barwach wręcz nie wypadało mi kibicować czerwonym, choć kiedy w pobliżu nie było żadnych Ślizgonów, nie miałem najmnijszych oporów, aby smarkać na tych wymoczków.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Otworzyłem oczy i ujrzałem, jak z mojej różdżki wystrzeliwuje świetlisty kuk. Uśmiechnąłem się lekko, kiedy zwierzęta mnie ominęły, pędząc za jasnoniebieskimi patronusami. Ostrożnie wyciągnąłem w bok drugą rękę i musnąłem palcami jasne furto przebiegającego obok zwierzęcia. Jego sierść była dość twarda, ale nie szorstka - powiedziałbym, że tak właściwie to delikatna. Ocknąłem się dopiero, kiedy usłyszałem dźwięk upadających w śnieg ludzi. Odwróciłem się natychmiast. Kilka osób zostało popchniętych przez zwierzęta, jednak nikt nie wyglądał na rannego. Podszedłem więc do Floreana, wyciągając do niego dłoń, tym samym oferując pomoc w podniesieniu się z - choć na pewno bardzo wygodnej! - to jednak zimnej zaspy.
- To nie czas na spanie, Fortescue. Wszystko w porządku? - powiedziałem, szczerząc się przy tym, kiedy nagle... - OjacięFlorek. Ciastka! - westchnąłem, a oczy mi się zaświeciły z radością. I to czekoladowe! Klepnąłem Florka w ramię, po czym korzystając z chwili przeszedłem kawałek pola bliżej do Fredericka i znacząco falując brwiami na jego pogawędkę z Hanną pogryzałem ciastko. Moje spojrzenie to było czyste: a nie mówiłem? Wyjście na śnieżki było z mojej strony wręcz genialnym posunięciem, Lis wydawał się jakby trochę bardziej żywy i minimalnie intensywniej... pomarańczowo radosny, jakby to określiła Miriam. Ogólnie aura panująca w czasie tej bitwy była jakaś jasna, może nie kanarkowożółta, ale podchodząca kolorem pod kogiel-mogiel, jakbym miał to w ten sposób opisać. A Zakonników mieliśmy tu od groma, więc barwy czysto teoretycznie powinny podpadać pod... nie wiem, jakiś odcień błękitu? Córka Archiego była zdecydowanie lepsza w te klocki.
Z zamyślenia w trakcie jedzenia ciastka (które choć było dobre to jednak nie umywało się do wypieków Bertiego) wyrwał mnie bojowy okrzyk drużyny przeciwnej oraz równie wojownicze zawołanie Foxa. Sam chętnie bym coś krzyknął, jednak ucząc się we Francji mogłem co najwyżej wywiesić białą flagę na różdżce i zacząć nią rozpaczliwie wymachiwać, błagalnym tonem wołając: nous nous rendons, je répète, nous nous rendons!*
Zamiast tego jednak skupiłem się na szczęście na walce o przetrwanie, bowiem na cel obrał mnie sobie Brendan, którego nie zamierzałem lekceważyć. Więc z okrzykiem na ustach: - Vive la France! - rzuciłem się w bok, prosto w największą zaspę w zasięgu wzroku, chcąc uniknąć śnieżnego pocisku.
*poddajemy się, powtarzam, poddajemy się!
- To nie czas na spanie, Fortescue. Wszystko w porządku? - powiedziałem, szczerząc się przy tym, kiedy nagle... - OjacięFlorek. Ciastka! - westchnąłem, a oczy mi się zaświeciły z radością. I to czekoladowe! Klepnąłem Florka w ramię, po czym korzystając z chwili przeszedłem kawałek pola bliżej do Fredericka i znacząco falując brwiami na jego pogawędkę z Hanną pogryzałem ciastko. Moje spojrzenie to było czyste: a nie mówiłem? Wyjście na śnieżki było z mojej strony wręcz genialnym posunięciem, Lis wydawał się jakby trochę bardziej żywy i minimalnie intensywniej... pomarańczowo radosny, jakby to określiła Miriam. Ogólnie aura panująca w czasie tej bitwy była jakaś jasna, może nie kanarkowożółta, ale podchodząca kolorem pod kogiel-mogiel, jakbym miał to w ten sposób opisać. A Zakonników mieliśmy tu od groma, więc barwy czysto teoretycznie powinny podpadać pod... nie wiem, jakiś odcień błękitu? Córka Archiego była zdecydowanie lepsza w te klocki.
Z zamyślenia w trakcie jedzenia ciastka (które choć było dobre to jednak nie umywało się do wypieków Bertiego) wyrwał mnie bojowy okrzyk drużyny przeciwnej oraz równie wojownicze zawołanie Foxa. Sam chętnie bym coś krzyknął, jednak ucząc się we Francji mogłem co najwyżej wywiesić białą flagę na różdżce i zacząć nią rozpaczliwie wymachiwać, błagalnym tonem wołając: nous nous rendons, je répète, nous nous rendons!*
Zamiast tego jednak skupiłem się na szczęście na walce o przetrwanie, bowiem na cel obrał mnie sobie Brendan, którego nie zamierzałem lekceważyć. Więc z okrzykiem na ustach: - Vive la France! - rzuciłem się w bok, prosto w największą zaspę w zasięgu wzroku, chcąc uniknąć śnieżnego pocisku.
*poddajemy się, powtarzam, poddajemy się!
Dolina Glendalough
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia