Schody
Prowadzą na sam szczyt wieży, do tarasu widokowego, do innych komnat można się udać mijając liczne rozwidlenia odchodzące na boki. Ministerstwo od lat apeluje o stworzenie w wieży windy, lecz opór konserwatywnej socjety pozostaje zbyt silny.
Miał wiele pracy — jak zwykle on. Ciągle coś do robienia, do poprawienia, do odkrycia. Zamierzał na szczycie wieży wrócić do swoich ostatnich przemyśleń z Constance, zastanowić się nad tymi prawidłowościami, przeanalizować wszystko to, co pamiętał. Miał ze sobą teczkę z notatkami, jedną księgę z astrologii, ale znając Mulcibera raczej służyłaby mu za podkładkę do pisania niż naukowe źródło pomocy. W ustach trzymał wypalonego do połowy papierosa — co było niezwykłą ironią, zważywszy, ze właśnie wchodził po schodach, był zmęczony, śpiący, a torturowanie płuc w takiej chwili z pewnością nie przynosiło mu żadnej ulgi.
Było już ciemno, ale niezbyt późno. To wciąż nie była noc, raczej późny zimowy wieczór. Może powinien dziś leczyć pourodzinowego kaca, ale raczej nie miał szczególnych powodów do świętowania. Kolejny rok, który zbliżał go do starości. Ale to była chwila, w której ludzi często nawiedzały różne dziwne przemyślenia i również jego to dopadło. To właśnie dlatego postanowił pracować ciężej i skończyć badania szybciej niż początkowo zakładał. Potrzebował tego lustra.
Nie spodziewał się, aby ktokolwiek jeszcze przebywał w wieży astrologów. Prawdę powiedziawszy, sądził, że będzie tu całkiem sam, a spokój i cisza przyniosą mu upragnione wnioski. Jednak wchodząc po schodach, gdzieś w połowie drogi na górę usłyszał cichy stukot. Obcasy? Dwoma palcami wyjął papierosa z ust, aby unieść głowę w górę.
Powinien się przywitać, a przynajmniej powiedzieć coś w rodzaju "dobry wieczór". W końcu nie można mu było zarzucić braku manier (poza sytuacjami kiedy był złośliwy, bezczelny, arogancki i robił wszystko, aby do siebie zniechęcić). Najpierw jednak zobaczył długą suknię, a później usłyszał stłumiony odgłos i nim właściwie zdążył zareagować, trzymał obcą damę w ramionach. Książka i teczka spadły na ziemię, pergamin z teczki rozsypał się i uleciał z lekkim podmuchem powietrza na dół. Papieros... gdzie podział się ten cholerny papieros?
— Whoops... — mruknął, w pierwszej chwili, przytrzymując kobietę, aby mogła stanąć na stopniu. — Nic pani nie jest? — spytał zapobiegawczo, choć była w jednym kawałku — nawet przy zderzeniu z nim. Zmierzył ją wzrokiem dość pobieżnie, by następnie zbliżyć się nieznacznie w stronę zdobionej balustrady i zerknąć w górę. — Prędzej spodziewałbym się w tym miejscu spadających gwiazd, nie kobiet...— mruknął i ponownie zerknął na nieznajomą.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Z zamyślenia wyrwał ją najpierw szum, potem dźwięczne uderzenie zegara wnioskujące, że rzeczywiście powinna zgarnąć swoje notatki i wrócić do siebie. Nawet nie zauważyła, jak ścierpły jej nogi, gdy od dłuższego czasu stała przy bibliotecznej mapie nieba. Poruszyła nieznośnie ciężkie (teraz) buciki, by niemal jednym gestem zgarnąć rozłożone papiery i pomknąć w końcu do drzwi.
I oczywiście nie powinna zbiegać ze schodów. Damy podobno czegoś takiego nie robią, ale podejrzewała, że zbyt wiele osób nie spotka o tej porze w Wieży, więc z niepokornym uśmiechem, zapominając o rozchodzącym się raźno stukocie niewielkich obcasów...zbiegała na dół. Zwolniła (i to był jej błąd) dopiero, gdy dotarły do niej stłumione kroki gdzieś niżej.
Nie była roztrzepana, ani niezgrabna, by coś podobnego mogło jej się przydarzyć, a jednak schodki stały się dziwnie szybko kończyć i nim się obejrzała, potraktowała nadchodzącego nieznajomego... swoją osobą. Trzymane w dłoniach dokumenty wypadły, zaściełając kolejne stopnie i mieszając się z zawartością kartek, które (prawdopodobnie) niósł mężczyzna.
W pierwszym odruchu, dla złapania równowagi chwyciła się pierwszej stabilnej "rzeczy" jaka się napatoczyła, więc palce zacisnęły się na męskiej koszuli - Przepraszam - wyrwało jej się w pierwszej, grzecznej kolejności. W drugiej puściła trzymany materiał, wracając do właściwej pozycji. Dopiero teraz mogła spojrzeć na nieznajomego, szybko jednak wędrując spojrzeniem na niknącą w cieniu balustradę - Widać pan jeszcze wielu rzeczy nie widział. Chociaż spadam tu pierwszy raz - westchnęła z ulgą, wypuszczając wstrzymane na chwilę wcześniej powietrze. Nie trafiła na portierowego grzyba, który zdążył ją kilka razy upomnieć, za niepoważne zachowanie. A tu nie zdarzało jej się to często. Chyba - A pan czeka na to co spadnie? - przykucnęła, zbierając rozrzucony papier, zadzierając głowę przy wypowiadanych słowach. A potem..poczuła znajomy zapach siarki. Znała go, zdarzało jej się wrzucać do kociołka wystarczająco wiele elementów, by rozpoznać takie kompozycje zapachów. - Dziękuję za miękkie lądowanie - ...A dwa...problem długich włosów polegał na tym, że zdarzało im się dziwnie zaczepiać o palące świece. Tylko gdzie tu były? Zerwała się z miejsca, dopiero po czasie dostrzegając obiekt we włosach. Niedopałek, który strząsnęła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 03.08.16 22:49, w całości zmieniany 3 razy
— Nie szkodzi? — odpowiedział niepewnie, mrużąc oczy. Ściskała jego koszulę tak mocno, że miał wrażenie, że napiety na jego torsie materiał lada chwila pęknie, stawiając go w niezbyt komfortowej sytuacji. Może nie miał się czego wstydzić, ale wolał uniknąć świecenia klatą w takim miejscu. — Tutaj...— mruknął niezrozumiale, a po chwili wyprostował się i dodał:— Pierwszy raz. To gdzie panienka spada najczęściej? — Och, był naprawdę ciekawy, choć nawet nie zastanowił się, jak mogło zabrzmieć to pytanie. Zupełnie zapomniał, że jeszcze chwilę temu palił papierosa. Najwyraźniej wielkie oczy nieznajomej skutecznie odciągały jego uwagę od prawdziwie istotnych rzeczy. — Nie bardzo. Nie lubię czekać.
Mulciber był niecierpliwy i nie zamierzał udawać, że jest inaczej, szczególnie, że dziewczę widział po raz pierwszy w życiu i prawdopodobnie ich drogi się już nigdy nie złączą. Spojrzał za siebie, spoglądając na porozrzucane kartki. Część z nich pofrunęła przez środek na sam dół. Przez chwilę rozważał ewentualną telepotację na początek schodów, ale zrezygnował z tego pomysłu, z góry zakładając, że jednak większa część jego badawczej pracy znajduje się właśnie tutaj. Kucnął wraz z nią i chwycił swoją teczkę, aby powkładać do niej kartki. Póki się nie odezwała ponownie patrzył na zawartość pergaminu, ale gdy tylko uniósł na nią wzrok zaczął to robić machinalnie.
— Nie ma sprawy, polecam się na przysz...— urwał, bo zobaczył dym w jej włosach. Czy to możliwe? Zmrużył oczy i sięgnął palcami w tamtą stronę, a swąd palących się włosów szybko wypełnił jego nozdrza. — Masz coś... — Wskazał na włosy, dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że to pewnie jego papieros. Umrze spalona
— Szkoda byłoby zgubić taki uśmiech na schodach. Renowacja szczęki nie powinna dla magomedyków stanowić problemu, ale wątpię, by udało im się doprowadzić do wyglądu sprzed wypadku — mruknął i podniósł jeszcze jedną kartę z ziemi. Subtelnie rzucił okiem na treść — czyli najnormalniej w świecie bezczelnie przeczytał, wcale się z tym nie kryjąc. — Lykantropia? — spytał, unosząc na nią wzrok. Mimowolnie zmarszczył brwi. Nie przepadał za wilkołakami, a w pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia z jednym z nich — choć wcale nie widział tej słodkiej niewiasty nagle pokrywającej się sierścią. Nie chciał wyobrażać sobie żadnej części jej ciała pokrytej sierścią.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Oderwanie od wyobraźniowej gonitwy nastąpiło wraz ze słowami mężczyzny, który przywrócił wizję jej samej, stojącej pośród szybujących kartek, nadając ich upadkowi szumu skrzydeł. A może to tylko jej wrażenie. Chyba zbyt wiele w jej głowie podobnych układało ostatnio myśli.
- Będąc młodszą, spadałam z drzewa, albo miotły, czasem z wierzchowca ...- odpowiedziała niemal beztrosko i zawiesiła głos. Nie wiedzieć czemu, wargi ułożyły się w szelmowską wersję uśmiechu - Dzisiaj widać moja tendencja przerzuciła się na nieznajomych - oderwała dłonie od piersi mężczyzny, ale nie czuła większego zażenowania. Z dawną naturalnością przychodziły jej kontakty z mężczyznami, nawet te z pozoru dwuznaczne. I do tej pory, tylko jeden - samą obecnością - potrafił bezbłędnie wywołać w niej zakłopotanie, rysowane szkarłatem policzków.
- Czyli niecierpliwy. We wszystkim? - mówiła już pochylona. Swoje notatki rozpoznawała bezbłędnie. Pismo miała wyraźne, chociaż delikatne, kobiece, zupełnie rożne od liter stawianych na obcych kartkach. Prześlizgnęła wzrokiem od cieni na kartkach, po męskie dłonie, tuz obok jej, by niezmiennie zatrzymywać się na jego twarzy. I oczach. Nic na to nie poradziła. Artystyczne nawyki wciąż popychały ją do bezczelnych oględzin, nawet gdy nie powinna była.
I nagłe olśnienia zmieniły swoją intensywność na poczet zmysłowych wrażeń. Tych mniej przyjemnych, gdy zapach przypalanych włosów omiótł jej twarz lekki drżeniem. Złapała za pasmo włosów, w których jeszcze przed chwilą znajdował się...papieros. Wydęła wargi, ale odrzuciła na plecy czarny, przysmalony pukiel. Przytnie go w dworku. Odwróciła głowę tylko na moment, by odwracając się, napotkać twarz mężczyzny znacznie bliżej, niż przewidywała. Zmrużyła oczy, ale nie stało się nic, co mogłoby wytrącić ją z równowagi. Po prostu był bliżej. Tyle. Albo aż tyle.
- ...I lubi prowokować - kontynuowała, zupełnie, jakby nic nie przerwało jej pierwszej wypowiedzi. Zacisnęła palce jednej ręki na trzymanych dokumentach, drugą rozluźniła, wyciągając przed siebie dłoń. Wydawało się, że znowu zatrzyma ją na piersi mężczyzny, ale z premedytacją, patrząc w źrenice - wciąż nieznajomego - przeniosła ją na swój policzek i usta - Mój uśmiech nie potrafi się gubić - na potwierdzenie, kąciki wygięły się do góry, podkreślone czerwienią pomadki - Szczególnie jeśli ktoś dba o jego..pozostanie na właściwym miejscu - przechyliła głowę, wędrując spojrzeniem do trzymanych w reku kartek. - Bezczelny - dodała kolejną cechę, nie wyławiając w niej żadnej nagany. Czyli kolejny plus. I zanim odpowiedziała, z tą samą beztroską, podszytą łobuzerską iskrą wyzwania, sięgnęła kartki trzymanej w dłoniach jej miękkiego lądowania. - Nie lubię nosić futra jeśli o to chodzi, ale prowadzę badania na ich temat - dodała rzeczowo, przenosząc ciemnoorzechowe tęczówki z Mulcibera na wyciągnięty fragment notatek - Zwierciadło - podniosła pytające spojrzenie, trafiając na szare tafle jego oczu. Nie puszczała pergaminu, nawet nie próbując wdawać się w grzeczne oddawanie własności. Chwilowo zastanawiała się, cóż takiego w tych lustrach widzi. Przez swoje, szare, źrenicowe też.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
— Spadanie z miotły jest dobre dla amatorów. Kiedy poczułem uderzenie od razu wiedziałem, że mam do czynienia z profesjonalistką. To nie byle jakie spadanie, zdecydowanie wyższa szkoła jazdy — odpowiedział z pełną powagą i pokiwał głową z prawdziwym podziwem. Miał ku temu zasadność, bowiem poleciała na niego z gracją i wdziękiem księżniczki spadającej z wieży. Może ta zwęszyła nagłą okazję, kiedy pilnujący jej smok spał w najlepsze, lecz przydługa suknia zawiodła, narażając ją na niezbyt przyjemne skręcenie karku.
Uśmiechnął się pod nosem i spuścił wzrok na jej delikatne, drobne dłonie.
— Nie we wszystkim — odparł po chwili. — Niektóre rzeczy wymagają czasu. Nie lubię bezczynności — wyjaśnił, przechylając nieco głowę, by spojrzeć na nią spod kąta. — Dlatego czekanie umilam sobie jak tylko mogę. Najlepiej dobrym towarzystwem — dodał jeszcze, stojąc na niższym stopniu, który i tak sprawiał, że był wyższy od niej. Niewiele, wszak każdy ze schodów był dość wysoki, ale wciąż jego tęczówki skierowane były nieznacznie poniżej poziomu własnego nosa. Nie wydawała się skrępowana ani tym bardziej zażenowana sytuacją, choć przecież jeszcze chwilę temu balansowali na równoważni, w każdej chwili mogąc runąć w dół.
Wzrok mimowolnie uciekł mu w kierunku jej dłoni, która zmyliła jej zamiary. Kąciki ust drgnęły mu lekko w powstrzymywanym uśmiechu, gdy powrócił do jej oczu spojrzeniem.
— Nie przeszkadza jej bycie prowokowaną — mruknął zastanawiająco w podobnym tonie co ona i zamruczał, marszcząc brwi, jakby była jakimś niecodziennym okazem, który należało zbadać. To oczywiście było dziwne, a ktoś taki jak Ramsey musiał sprawdzić wszystko, co odstawało od normy, szczególnie w tak zdumiewająco atrakcyjnej formie. Nie był przecież ignorantem. — Och — mruknął i przymknął oczy, jakby go na czymś przyłapała. — Oj, tam... — Zszedł stopień niżej, oddalając się od niej, aby jej słodki zapach przestał gu kusić i ruchem dłoni zaprosił ją w dół. Oczywiście, zaproponował jej swoje ramię w razie pomocy w bezpiecznym zejściu na sam dół, aby sytuacja się nie powtórzyła, a ona nie musiała liczyć na kolejnego zagubionego badacza, który w razie potknięcia ją pochwyci. — Na całe szczęście. Ostre ząbki to nie problem, ale nadmiar sierści, nawet tej najmilszej w dotyku bywa problematyczny, szczególnie u zjawiskowych kobiet — mruknął, spoglądając na kartkę, którą miał na wierzchu i oddał ją grzecznie. — Czyżby próba wynalezienia lekarstwa? Czy poznanie natury? Analizując skoki po schodach prędzej pomyślałbym o analizie skoków sarenki niż wilkołaka. — Na jej pytanie zaś odpowiedział wzruszeniem ramion w pierwszej chwili, jakby to nie miało znaczenia. — Typowy narcyz, mania posiadania luster prześladuje mnie od dzieciństwa.— zażartował i uśmiechnął się sardonicznie. Tak naprawdę nie lubił ani luster ani swojego odbicia. Ani w tafli wody, ani idealnie wypolerowanych naczyniach, czy szkle. Ale zwierciadło, nad którym pracowali miało być inne i nie pokazywać jego, a odbijać rzeczywistość z innego wiiaru. taką, która się już zdarzyła — potocznie nazywana przyszłością.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Rozumiem, że trafiłam na znawcę? Dobrze wiedzieć, udzielasz może konsultacji? - kontynuowała ni to z powagą, ni rozbawieniem, chociaż spojrzenie mówiło wyraźnie, że bliżej jej było do chochlika, niże retora na naukowym przemówieniu. A może rzeczywiście miała dosyć na dziś wieży i kombinowała, jak przemknąć przez wijące się w dół schody i ominąć pilnującego jej..portiera. Zamiast nieprzyjemnych oskarżeń, otrzymała jednak świdrujące ją spojrzenie szarych tafli tęczówek i kilka bardzo intensywnych słów, które u rodowitej szlachcianki, powinny wywołać zakłopotanie.
- Czas, to pojęcie względne - wzruszyła ramionami, gdy jej własne słowa zahaczyły o filozoficzną tezę, ale - w rzeczywistości miała więcej wspólnego z jej doświadczeniami, niż dywagacjami starożytnych myślicieli - Czy towarzystwo, którego upatrujesz, zawsze..na ciebie - leci - upada? Czy może jestem fortunnym wyjątkiem - zdawało się przecież, że nie narzekał na jej nagłe objawienie. Schody, chociaż wciąż te same, które pokonywała ostatnio tak często, widocznie przewidywały więcej niespodzianek, niż niektóre zakamarki ukrytych książek. W nich - nie mogła znaleźć żywej istoty (chociaż zdarzały się magicznie zaklęte), która wytrąciłaby ją z naukowej zadumy i w ciągu kilku minut (wliczając sam upadek) wyrwał ją z odrętwienia. Zmiana była zaskakująco intensywna, a męski głos i płynące z nim słowa, nieustannie napędzały rosnące, sugestywne rozbawienie. A spojrzenie i konfrontacja z przenikliwą szarością gnała ją do zadania kolejnego pytania. To się nazywała ciekawość, tak?
- Tylko jeśli tego chce - odbiła słowną ripostę, z satysfakcją obserwując wędrujące za jej gestem spojrzenie. Obserwował ją i sprawiało jej to naturalną satysfakcję, może ujawniając jednak szlachecką butę, której się czasem wypierała?
Zwiększony dystans przyjęła przechylenie głowy na bok, jakby z większej odległości, chciała przyjrzeć się mężczyźnie. Obserwowała płynny gest i wyciągnięte, zaoferowane ramię, z którego skorzystała, układając dłoń na przedramieniu i oplatając je drobnymi palcami. Zanim postawiła krok w dół, zerknęła przed siebie, jakby upatrywała gdzieś czającego się na stopniach nieśmiałka, który szarpnie za brzeg spódnicy, a Inara runie w ciemność, tym razem pociągając za sobą swego wybawiciela.
- Potwierdzam, wolałabym nabawić się ostrych kłów niż...futra - zaśmiała się cicho, gdy przed oczami stanęły jej zajęcia z transmutacji i nieudane próby zmian osierścionych uczniów. Pokręciła głową, a wolną rękę w końcu przysunęła mężczyźnie pergamin z zawłaszczoną notatką - Rozumiem, że doświadczenie nauczyło cię...obrony przed wspomnianymi ząbkami? - o futro wolała już nie pytać, bo zdolna była parsknąć głośniej niż wypadało, szczególnie w towarzystwie nieznajomej jej sylwetki. Jeszcze. I właściwie wydawało się zabawne, że do tej pory żadne nie zapytało o personalia rozmówcy. Nie zapowiadało się też - co nawet jej nie kłopotało - by którekolwiek się przedstawiło, upatrując w małej, towarzyskiej rozgrywce niezaprzeczalnej zagadki - na później.
- Obie odpowiedzi byłyby właściwie, chociaż skupiamy się na odnalezieniu środka, który wyciszy instynkt, a wzmocni... - zawiesiła głos, zamrugała i wypuściła z ust ciche westchnienie. Za dużo dziś mówiła, pisała i myślała o badaniach, wplatając informacje w niemal każdą rozmowę. Wystarczy. - Może być i narcyz, chociaż dodałabym kilka innych cech a lustra...To zależy, co w nich widzisz, albo kogo, albo kiedy, albo gdzie - nieco artystyczne zapędy czarnowłosej, sugerowały jej kolejne metaforyczne odniesienia, klasyfikujące zagadnienie w kolejnych, obrazowych wizjach. Choćby w oczach, dwóch zwierciadłach, przez które patrzyły ludzkie dusze.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Słuchając jej słów, wpatrywał się w jej orzechowe oczy, choć z perspektywy w jakiej na nią patrzył wydawały się zapewne ciemniejsze i o wiele głębsze niż w świetle zimowego popołudniowego słońca, nadającemu bardziej karmelowej barwy. Uśmiechnął się nieco szerzej, unosząc kąciki ust nieznacznie w górę i pokiwał głową w niemym twierdzeniu.
— Konsultacji, ale tylko w temacie miękkiego lądowania. Jeśli chodzi o lekcje spadania… dużo wagarowałem— wyjaśnił, zniżając ton do konspiracyjnego szeptu, jakby obawiał się, że ktoś mógłby go usłyszeć i niezbyt przychylnie ocenić. Tak jak uczeń przyznający się do ściągania w trakcie egzaminu, a przecież te lata już dawno miał za sobą. — Ale umiejętność upadania jest niezwykle przydatna. Dzięki temu można uniknąć wielu kontuzji. Warto zabezpieczyć się w odpowiednie towarzystwo— dodał jeszcze całkowicie serio, unosząc brwi wysoko, zaskoczony żartobliwością jej tonu. Przecież on wcale nie kpił!
Filozoficzna nuta, jaka się pojawiła w nieco melancholijnym tonie jej głosu sprawiła, że jego wzrok nie był już taki radosny, pomimo, że uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zadumał się na moment, nie dając tego po sobie poznać i dopiero kiedy westchnął cicho spoważniał zupełnie.
— Zabrzmię niezwykle banalnie, ale mam do czynienia z dość osobliwym wyjątkiem. — Schody były kręte, stopnie wąskie. Nie trudno było o kolejny upadek, a przecież oferując jej pomoc w bezpiecznym zejściu nie planował zaskakiwać ją bolesnymi niespodziankami, więc patrzył pod nogi, aby nie popełnić beznadziejnej gafy, i zapatrzony w piękną istotę zaliczyć upadek niemalże z gracją (para)olimpijczyka.— I chyba naszła mnie myśl na kolejne badania, a ty stałaś się ich inspiracją, lady…? — zmrużył lekko oczy, spoglądając na niej, pragnąc poznać w końcu jej tożsamość. Wolał wiedzieć z kim ma do czynienia, nim wda się w tematy, których poruszać nie powinien.
Chwyciła jego ramię lekko i pozwoliła się poprowadzić, co uspokoiło go nieco. Uraczyła go zaufaniem, choć przecież mogła mu odmówić i zaryzykować — choć w obecności Mulcibera cóż było większym ryzykiem, spacer po stromych schodach w pojedynkę, czy w jego towarzystwie?
Jej cichy śmiech i jego wprawił w lepszy nastrój. Spoglądał przed siebie, zaciskając usta w hamowanym uśmiechu, powoli prowadząc ją w dół, by ostatecznie mogła bezpiecznie dotknąć stopami ziemi.
— Ehm… Kobiece zęby... — zawahał się w swojej wypowiedzi, nie będąc pewnym, czy powinien rozwijać swoją myśl, więc spojrzał na nią z rezerwą, by odszukać w jej twarzy braku dezaprobaty i nagany — Przed pewnymi formami ataku czasem ciężko jest się bronić, szczególnie jeśli zmysły podpowiadają jedno, a rozsądek drugie — odpowiedział lekko i wzruszył ramieniem jakby od niechcenia, chociaż usilnie próbował się nie zaśmiać.
— Chcecie nad tym zapanować? — spytał bez ogródek nagle, marszcząc brwi. Zwolnił kroku, spoglądajac na dziewczęcą twarz swojej towarzyszki, już nie skupiając się ani na jej słodkich licach ani pięknych oczach. Zaciekawiło go to, co mówiła, a raczej to, co mogłaby powiedzieć, gdyby nie ugryzła się w język. Poszukiwanie wiedzy i odpowiedzi na pewne pytania było dla niego czymś intrygującym od zawsze i sprawiającym, że każdy kto wyrażał choć odrobinę takiej ambicji stawał się o wiele bardziej pociągający. Mentalnie.
Praktycznie zignorował jej słowa odnośnie luster, kwitując je jedynie szybkim uśmiechem i zatrzymał się na jednym ze stopni, aby odwrócić się do niej przodem.
— Jak daleko jesteście w swoich badaniach? Nie chciałbym być niegrzeczny— wścibski — ale naukowa ciekawość zawsze zwycięża.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Nauczyciel i uczeń w jednym. Lubi pan skrajności? - wstrzymała konspiracyjny ton, przysłaniając wargi trzymaną w dłoni kartką. Oddech odbił się od zapisanego jej własnym pismem notatką i wzrok mimowolnie spłynął na treść. Na jedną chwilę, by wrócić do małej, słowno-charakternej rozgrywki.
- Dotychczasowo preferowałam samodzielne...upadki - przesunęła kartkę, zamykając ją na powrót w dłoni - ...ale dziś, wyjątkowo jestem wdzięczna za przewrotność losu - wierzyła, że cokolwiek kieruje (jeśli kieruje) ludzkim życiem, rzuca wyzwania, z którymi każdy musiał sobie "jakoś" poradzić. Zależnie od wyniku, otrzymywaliśmy pewne wytyczne, albo skarby, albo...nauczkę. Zawsze było jednak czymś ważnym. Z pozoru błahe momenty, nadawały dziwnej wyrazistości wydarzeniom w późniejszym rozrachunku. Inara ostatnimi czasy zbyt wiele razy podobnych doświadczyła, by mogła po cichu przejść obok nieznajomego, chociaż nieświadomie znanego mężczyzny. Czy rozmawialiby tak lekko, gdyby wiedzieli o sobie więcej? Czy konkretyzacja ich obecności, zepsułaby całość relacji?
- Lubię banalność - tym razem to alchemiczka westchnęła, przypominając sobie o niewdzięcznej prawidłowości, która rządziła rzeczywistością relacyjną - Albo może powinnam powiedzieć "prostotę". Większość nadaje temu zbyt wiele niepochlebnej treści, dlatego z przyjemnością uznam to za komplement - nawet jeśli wspominana "osobliwość" jest...niepoznana - miała ochotę się zaśmiać. Zmyć nostalgię, która czasem się wkradała nawet w jej ton. Niepotrzebnie, nienazwanie, nie w czasie. To, czego ostatnio doświadczała wyraźnie sugerował, że nie może stać w miejscu, że wiatr, który ją od zawsze charakteryzował, nie pozwoli jej zatrzymać się w miejscu.
- Jakie? - zdążyła zapytać, zanim mężczyzna dotarł do sedna swojej wypowiedzi. Chciałaby westchnąć, zmazać słowa i udawać, że nie słyszała, przytupując obcasem, jak niezadowolone dziecko. W bardziej bezpośredniej formie, zatykając usta Ramseya, przytykając drobne palce do jego warg. Zrobiła jednak coś innego - ...lady alchemiczka, panie...? - odsłoniła ząbki w szczerym, rozbawionym uśmiechu. Czy zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa? że za lustrami źrenic czai się cień, którego nie umiałaby nazwać? A może dostrzegała jeszcze coś więcej?
A chwilę później, ciche, chociaż dźwięczne parsknięcie śmiechu rozlało się na schodach, odbijając echem od ścian i świateł, niknących pośród okiennych ram. Zacisnęła ciut mocniej palce na męskim ramieniu, ograniczając nagłe poruszenie ciała. Nie, nie miała powodów do dezaprobaty. Nie mogłaby się nawet zaśmiać, szczególnie, że tak urokliwego porównania ataku, o którym mówił nie słyszała dawno. I możliwe, że powinna była spłonąć rumieńcem tak powinnym dla każdej dobrze urodzonej damy, ale Inara wolała się śmiać. Nie z Mulcibera, a do niego. I gdzieś na dnie świadomości, cichy głosik podpowiadał, że podobne słowa wypowiedziane przez innego mężczyznę, postawiłyby ją w stan czystego samospalenia.
- Proszę mi wybaczyć, ale zdaje się, że pan lubi podobną formę ataków - dodała lekko, gdy jej śmiech umilkł, a usta powróciły do lekkiego wygięcia. odetchnęła mocniej, oddychając przez nos, by pozwolić myślom wrócić na tor poważniejszy.
- Tak - potwierdziła, nie zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie trudno było wyłapać zainteresowanie, chociaż nie spodziewała się, ze zbyt wiele osób tak żywo mogłoby dociekać jej słów - Przedarliśmy się przez kwestie teoretyczne, teraz musimy odnaleźć ich praktyczne odpowiedniki - odpowiedziała zdawkowo i umilkła, bez zmieszania zatrzymując wzrok centralnie na źrenicach Ramseya - Czy naukowe zainteresowanie jest związane z pełnioną przez pana profesją? czy bardziej z unikanym tak zgrabnie tematem luster? - uniosła brwi, przechylając głowę w zaciekawieniu - pytam z naukowej ciekawości - dodała na koniec, powtarzając słowa, które jeszcze przed sekunda padły z ust czarodzieja.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Uśmiechnął się lekko i spuścił wzrok na moment, na schody, stopnie, stopy pod sobą, które zapewniały im bezpieczeństwo w tej chwili, gdy z każdą sekundą w wieży robiło się coraz ciemniej.
— Akceptuję skrajności — poprawił ją, zachowując grzeczny, lecz rzeczowy ton, by jej nie urazić. — Każdy z nas jest nauczycielem i uczniem jednocześnie. Wiedza jest niezwykle cenna, wolę zachowywać dla siebie to, czego się nauczę. Ale lubię się uczyć, a upadki… — dodał z nutą przekory i spojrzał w jej błyszczące brązowe oczy, które przypominały płynną czekoladę. Mógłby przysiąc, że w tej jednej chwili widział jak wokół jej źrenic mieszała się ze sobą, więc niechętnie zerknął na kartkę, którą przysłoniła usta. Z trudem pohamował skrzywienie się, choć cień grymasu i tak pojawił się na twarzy. Nie lubił, gdy odbierano mu widok na to, co piękne. —… mogłyby stanowić wyjątek. I przewrotności losu byłbym w stanie wybaczyć taką niespodziankę. Z pewnością i od niej jestem w stanie się wiele nauczyć. Poza tym dzielenie upadku jest wyciągnięciem pomocnej dłoni w najczarniejszej godzinie. Wdzięczność jest tu niezwykle na miejscu — zażartował, czerpiąc przyjemność w tej krótkiej chwili, która była przerywnikiem w ich ścieżce na dół. Zobowiązał się do odprowadzenia nieznajomej na sam dół, choć sam kierował się ku górze, więc odwlekał moment rozłąki, póki ciekawość nowej znajomości była jeszcze silna.
— Naprawdę?— spytał, nieco poważniejąc. Szczere zaskoczenie mogło na moment być widoczne, nim opanował swoją reakcję, bo nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Banalne rzeczy zniechęcały, szczególnie w świecie, który znał. Prostota była zbyt łatwa, by mogła wydawać się interesująca, szczególnie dla kogoś takiego jak… ona. Ta piękna istota, która przed nim stała zadziwiała nie tylko urodą, ale i też sposobem patrzenia. Nie skomentował tego jednak, zatrzymując wzrok na niej dość długo.
Zawahał się, gdy znów się odezwała. Spuścił głowę, by ukryć uśmiech, jaki wykwitł na jego twarzy i przygryzł policzek od środka. Sprytnie ominęła kwestię zdradzenia swojego imienia. Pozostanie więc znajomą nieznajomą, której tożsamość może przez chwilę będzie spędzać mu sen z powiek.
— Wieszczu. Wystarczy wieszczu — odpowiedział w końcu, gdy udało mu się trochę spoważnieć i spiąć usta. Dopiero po chwili uniósł głowę i skinął nią lekko w ramach niemego powitania, choć przecież nic w tej chwili się nie zmieniło. Wciąż byli sobie zupełnie obcy, mimo, iż on sam miał dziwne wrażenie, jakby było coś co ich łączyło; jakaś znana mu cząstka, która sprawiała, że nieznajoma była mu bliższa niż to się na pozór wydawało.
— To bardzo nieprzyzwoity uśmiech, alchemiczko — skomentował jeszcze przelotnie zerkając na jej wargi i zszedł stopień niżej, nadając im większego dystansu, choć trzymała się jego ramienia kurczowo, nie pozwalając mu odejść od niej zbyt daleko. Poza tym, wcale tego nie chciał. Z przyjemnością towarzyszył takim kobietom. — Kobiety mają szczególnie interesujące formy ataku. Mogą pasjonować, fascynować. Mogłyby być przedmiotem wieloletnich studiów, a pewnie i tak wielu brakłoby czasu na to, by pewne mechanizmy zrozumieć — rzucił dość luźno, spoglądając już przed siebie na zaokrągloną ścianę wieży, która odbijała mknący wiatr wprost na nich. Gdy ten otulił jej włosy, zdawało mu się, że poczuł to bardzo intensywnie, nie odwracając się nawet za siebie. To był jeden z tych zapachów, które lubił.
— Praktyczne odpowiedniki? To brzmi jak… etap doświadczeń na wilkołakach — dodał pod nosem, oddając się chwilowemu zamyśleniu. Niekontrolowanie zmrużył też oczy, spoglądając gdzieś ponad jej ramieniem. Myśląc o tym jak wielką przyjemność sprawiłoby mu stanie nad taką kreaturą w podobnej chwili. Otrząsnął się z tego po chwili, lekko przesuwając wzrok w kierunku jej oczu.
— Tajemnice… — Przekrzywił nieco glowę i zerknął na jej dłoń. Przykrył ją swoją własną, jakby chciał ją pogładzić czule, lecz wstrzymał się z tym gestem, pozwalając sobie jedynie na delikatny dotyk jej skóry. — Najpowszedniejsze rzeczy zyskują urok, gdy pozostają tajemnicą — odparł wymijająco i lekko wzruszył ramieniem. Nie zamierzał jednak robić wielkiego sekretu z tego, czym się zajmował. Badania nie były w żaden sposób chronione, wzmianka pojawiła się nawet w Horyzontach Zaklęć, a w jego mniemaniu byli już na ostatniej prostej. Wróżył im sukces, nie miał więc powodu, by się z tym kryć. — To nie ma nic wspólnego z profesją. Raczej ze mną samym i niekoniecznie myślę tu o zainteresowaniach. Nigdy nie byłem wielkim wizjonerem i najlepszym teoretykiem. Lubię urzeczywistniać swoje pragnienia i potrzeby. Po prostu. Potrzeba matką wynalazków.
Po prostu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Czy to nie sprzeczność? - coś niekontrolowanego błysnęło w jej spojrzeniu, gdy przyjmowała kolejne słowa mężczyzny - Czy bycie nauczycielem i uczniem to rzeczywiście skrajności, czy jednak pewne stany istnienia? - pamiętała, że zajęcia retoryczny w szkole sięgały aż o starożytnych filozofów. I tam w klasycznych koncepcjach odnajdowała przyjemne uzupełnienie własnych przemyśleń - ...a z dalszą kwestią mogę się tylko zgodzić - potwierdziła, ostatecznie rezygnując z zaognienia tematu - tylko po to, by usłyszeć jego argumentację. Uczyła się nawet teraz, spoglądając bezpośrednio w stalową szarość źrenic, których ostrość przynosiła na myśl klingę miecza. A Inara lubiła szermiercze pokazy, nawet - jeśli miała do dyspozycji tylko wizje spojrzeniowych pojedynków - ...a może kiedyś ta przewrotność pozwoli mi się odwdzięczyć, chociaż...jestem prawie przekonana, że wdzięczność będzie dotyczyła zupełnie innej formy - upadku. Dotychczasowo, właściwie nie spoglądała w dół. Nie patrzyła na stopnie, znikające pod kolejnymi krokami, ale intuicyjnie wyczuwała, że związane jest to z uwagą Mulcibera. Alchemiczka nie nawykła patrzeć w dół, w ziemię, częściej spoglądając wyżej, odszukując źródła ukrytego za tęczówkami wzroku. Wciąż-nieznajomy zdawał się postawić w nich lustrzana furtę, która tkała zupełnie inna perspektywę. Przynajmniej różną od tej, do której przyzwyczaiła się oglądać. A ciekawość nie próżnowała, karmiąc czarnowłosą kolejnymi aspektami, które chciała poznać.
- Czy to tak niespotykane? - potwierdziła kiwnięciem głowy, ale nie rozwijała tematu. Zaskoczenie malujące się na męskich obliczu, wymieszane z niezidentyfikowanym wrażeniem deja vu. Zawiesiła wzrok na obliczu mężczyzny, jakby szukała wskazówek i odpowiedzi, których jej nie przyznał. Tylko uśmiech, niezmiennie, już nie skrywany za kartką, znaczył jej wargi - bezkompromisowo. Tym mocniej, gdy tak bardzo nieznajomy-znajomy podjął jej małą (i kolejną) grę. Bawił ja pomysł, który podsunęła sama, przedstawiając się swoja profesją, dlatego z podobną aurą, podszytą tajemnicą uznała wieszczą prezencję mężczyzny. Powtórzyła drobny gest i nieznacznie pochyliła się w grzecznym skinieniu. Absurdalnie powitalnym.
- Odzwierciedlam tylko potencjalność Twojej wypowiedzi..Wieszczu - mimo, że śmiech umilkł, rozbawienie nadal tańczyło na jej licach, rysując iskry w ciemnych źrenicach - Podobno kobiety zostały stworzone jak skomplikowane, właśnie po to, by mężczyźni mogli w nich nieustannie coś odkrywać - odpowiedziała, starając się zachować minimalną powagę - zapewne wliczają się w to rozmaite formy ataku - dodała krótko, przymykając jedno oko. Nieuchronność faktu opuszczenia towarzysza powoli sięgała jej zmysłów. Te jednak - wciąż odciągały moment zrozumienia, oferując kolejne, wrażeniowe atrakcje. Wieszcz był...ich pełen, rzucając w Inarę kolejnymi wizjami, które - interpretowała na swój własny sposób. I podobało jej się to.
- I trafnie i błędnie sugerujesz - wypuściła z ust ciche westchnienie. Potrzebowali chwili i kilku próbek, by rozliczyć teorię i przyjąć bardziej materialną formę. To co mieli teraz badać, to krew likantropa. Nie potrzebowali wilkołaka " w całości" - O tajemnicach, zdaje się wiesz bardzo dużo. Czy to domena każdego wieszcza? Czy tylko twoja? - Urzeczywistnianie pragnień....to już domena bardzo męska - skwitowała nieco ciszej - Ale to dobrze. Byle trwała w kwestii przedmiotowym, nie podmiotowym, samemu się im nie poddawać - władza potrafiła spaczać. Wiedziała o tym, tym mocniej, gdy patrzyła na szlachecki światek. Zwolniła kroku, w końcu odrobinę rozluźniając uchwyt.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
— Sprzeczność? Doprawdy?— Nie oczekiwał odpowiedzi. Uśmiechnął się, unosząc lewą brew wyżej, znacząco wyróżniając ją ponad linią prawej i spojrzał na nią. — Uważasz, że ucząc czegoś kogoś innego nie możemy niczego uczyć się sami? Ja sądzę, że to możliwe. Właściwie myślę, że to dość powszechne zjawisko w przypadku bystrych ludzi — zauważył i zmierzył ją wzrokiem, zaciskając wargi, by nie ulec uśmiechowi, który się pojawił.
Nie pytając jej już o nic, ruszył ponownie schodami w dół, ostatecznie docierając do samego dołu. Wtedy ujął jej dłoń w swoją i znalazłszy się jako pierwszy na samym dole, trzymając ją pomógł bezpiecznie dotknąć "ziemi".
— To brzmi jak romantyczna definicja miłości i ma jakiś sens. Wtedy zadaniem każdego mężczyzny byłoby poznawanie swojej wybranki dzień po dniu i nigdy by mu się to nie znudziło. Wydaje się dość... interesującym sposobem na spędzenie reszty życia— dodał już mniej pewnie, pozostawiając gdzieś w powietrzu zawieszone dalsze gdybanie. Nie był biegły w tym temacie, ale podchodził do tego całkiem rzeczowo i konkretnie.
Nie puścił jej dłoni. Trzymał ją lekko w swojej, czekając, aż zejdzie niżej, bezpiecznie sprowadzona na sam dół. Teraz jednak znajdowała się na wyższym stopniu, przez co po raz kolejny była z nim równa.
Nie dała się pociągnąć za język w kwestii badań, choć usilnie starał się go rozsupłać i wysłuchac jakiś interesujących wniosków, lecz nieznajoma dobrze pilnowała swoich sekretów. On sam doskonale wiedział, że na etapie doświadczeń i udowadniania lub obalania własnych hipotez trzymanie języka za zębami jest niezwykle istotne, szczególnie wśród innych badaczy, który mogą mieć różne podejście do tematu i jeszcze różniejsze do zamiary, do których należy podchodzić bardzo ostrożnie. Uśmiechnął się więc szerzej, nie męcząc jej już, bo czy mógł jej się dziwić, skoro on zachowywał się dokładnie w ten sam sposób?
— Jeśli odpowiem, że tylko moja, to wypadnę jak każdy dbający o dobrą auto prezencję. Powiedzenie zaś, że każdego stawi mnie w nieciekawym i nudnym świetle, a to ostatnie wrażenie, jakie chciałbym w Tobie pozostawić po tym... niezwykłym spotkaniu — mruknął, przechylając lekko głowę w bok. — Pozostawię to więc bez odpowiedzi. Niech to bedzie jedna z tych tajemnic, które należy odkryć w późniejszym czasie, gdy natrafi się jeszcze okazja, droga Alchemiczko.
Uniósł lekko jej dłoń i ucałował knykcie. Jego ciepłe wargi zetknęły się z jej chłodną, delikatną skórą na chwilę, a stalowoszare tęczówki świdrowały ją na wskroś bez żadnego zgorszenia. Hedonistyczne podejście do wielu spraw nie pozwalało mu na odmówienie sobie tej małej przyjemności, niezależnie od tego, czy zachowywał się stosownie, czy nie. Nieznajoma sama w sobie miała coś z młodzieńczej filuterności, co przyprawiało o szybsze bicie serca i chęć bliższego poznania. Dlaczego więc nie pozwolić sobie na moment dać się schwytać w tę beznadziejną pułapkę i poczuć lepiej, obcując z taką doskonałością?
Kiedy się ponownie wyprostował, zwolnił nieco uścisk, pozwalając jej na zabranie dłoni i odsunięcie się, choć nawet jej do tego nie zachęcał.
— Podmiotowość nie zawsze jest zła.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Pokręciła głową, pozwalając by kącik warg uniósł się nie odsłaniając całkowitego uśmiechu - Mówimy o tym samym - czy powinna była zamilknąć? Zbyć swoje tłumaczenie, gdy niejasnym wydawały się źródła? - Mówiłam o sprzeczności w pierwotnym, nasuwającym się znaczeniu. Jak dwa końce szpady, ten ostry, który rani, albo broni i rękojeść, która jest prowadzona ręką szermierza - czuła, że powoli ich dyskusja zmierza do filozoficznej dysputy, płynnie przekraczając kolejne schematy. Nie każdy mężczyzna chciał o tym rozmawiać z kobietą. Nie każdy pozwoliłby sobie na cechę, którą ujawniał Ramsey. Nie każdy prowadziłby nieznajomą ponad konwenansami, jednocześnie nie drwiąc z nich. Zupełnie, jakby stali nad brzegiem jeziora, nie burząc zamglonej toni, która zdawała się wirować i drgać, kryjąc najdrobniejsze rysy. Spoglądali w odbicia, ale nie zanurzali swoich słów. Lustra. Znowu lustra. Zupełnie jak jego oczy.
Ziemia nie była twarda. Miękko opadła na nią, gdy zatrzymała się na ostatnim stopniu. Jedno zerknięcie w górę pozwoliło jej ocenić...że długo by spadała, gdyby nie nieoczekiwany ratunek. I raczej niezamierzony. A mimo to stali oboje na dole. Dłoń alchemiczki tylko jeszcze przez moment tkwiła w cieple męskiego uścisku. Wróciła do chłodu, który ją otulał, niby woalka - Może kobiety mają wpisany w naturę romantyzm? Tylko rożnie ja nazywają. U jednych wyuzdana, u innych ukryta, czasem zapomniana... - jak u niej kiedyś - Gdyby można trafić na złoty środek...mężczyzna nigdy nie nudziłby się z wybranką, a kobieta zawsze wzbudzałaby u niego...chęć poznania tajemnicy - przymknęła powieki, przetrzepując w miejscu tak, by znaleźć się profil w profil z Wieszczem - To meandry rzeczywistych sekretów, ale nie każdy chce i może po nie sięgać - chociaż powinien. I temat zamknięty. na chwilę zasupłany, czekając na rozcięcie...którego dziś nie mieli szansy zdefiniować.
A temat badań jednocześnie ją pociągał do mówienia i hamował. Chciała rozwiązania, sukcesu, który zwiastowałby ich rację, a jednak byli w takim momencie, którym ryzykowali. To co w badania włożyli i to na co czekali. Nie mogła udzielić jasnej wypowiedzi bez ujawniała własnych pragnień. I wiedzy. I siebie. Czy tego chciała?
- Dlaczego jak każdy? czy jest coś niestosowanego w stwierdzaniu faktów? A widocznie tajemnice trzymają się twej osoby mocniej psoty chochlików... - zawiesiła głos - lubię tajemnice Wieszczu - skwitowała ostatecznie, jakby miało to tłumaczyć całe jej dzisiejsze podejście i zainteresowanie.
Gentleman. To też lubiła w mężczyznach, ale na głos nie powiedziała nic, gdy uniósł jej dłoń, by rozlać na skórze ciepła mgiełkę oddechu i muśnięcie warg. I nawet jeśli chylił własnie przed nią czoło, spojrzenie niezachwianie drążyło w jej własnych tęczówkach. Cokolwiek można było o nieznajomym powiedzieć, swoisty rodzaj bezczelności był mu na stałe przypisane. Nie ten wulgarny, chociaż zaczepny - Nie, byle nie mylić jednego z drugim - odezwała się w końcu i wysunęła dłoń z ciepłego, a tak pewnego uścisku. Od wyjście z więzy dzieliło ją zaledwie kilka kroków. i to powinna była uczynić, a mimo to jeszcze chwilę trwała w zamyślonym spojrzeniu, by w końcu odwrócić się i zatrzymać dopiero przy wrotach - Te lustra...mówią prawdę - nie odpowiedziała tylko, czy jej ostatnie słowa przed zniknięciem za progiem wieży dotyczyły badań, które mężczyzna prowadził, czy też oczu o stalowoszarych tęczówkach. I tak zostawiła za sobą maleńką woalkę sekretu.
zt?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Znajdująca się na obrzeżach Londynu wieża astrologów od czasów izolacji miasta przestała przyjmować niezapowiedzianych gości, a dyrektor ogłosił zawieszenie organizacji jakichkolwiek spędów naukowych. Żeby móc skorzystać z bibliotek, laboratoriów czy obserwatorium, należy wysłać długi list z uzasadnieniem oraz dokumentacją swoich osiągnięć naukowych. Wcześniej tętniące życiem miejsce opustoszało, a sam dyrektor podobno zamknął się w wieży z obawy przed buntownikami. Nie musiałby się obawiać uwagi, gdyby nie umiejscowienie oraz wysokość wieży, która pozwala na obserwację pokaźnego terenu wokół budynku. Nie da się przemknąć niezauważonym, dlatego wieża astrologów jest cennym punktem w walce o wpływy. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Dyrektora można przekonać do otwarcia bram bez wcześniejszego wysłania pisma. Mężczyzna został ranny pod koniec czerwca, gdy w porcie został wysadzony jeden ze statków i stracił zaufanie do obcych, obawiając się kolejnego wypadku. Możecie jednak próbować zastraszyć mężczyznę - plotki o jego udziale w nielegalnych i hańbiących praktykach naukowych mogłyby przynieść mu nie tylko zniesławienie, ale również i pozbawić pracy (zastraszanie st 120 łącznie).
Zakon Feniksa: Wieżę można zdobyć również siłą. Nie będzie to takie proste. Od wypadku w porcie, który spowodował buntownik-samobójca mężczyzna całkowicie wyparł się jakiegokolwiek wsparcia dla mugoli oraz ich sprawy. Nie odda swojej pozycji tak łatwo, a jego asystent pójdzie w jego ślady.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 30, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Bombarda Maxima, Lancea, Lamino oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 20, uroki 25, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Deprimo, Everte Stati, Glacius oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rycerze Walpurgii: Wieżę można zdobyć również siłą. Nie będzie to takie proste. Kręcący się nieopodal buntownicy również liczą na dogadanie się z szefem najwyższego budynku w okolicy. Rozprawienie się z nimi udowodni wasze zamiary, a dyrektor będzie skłonny oddać się pod waszą opiekę.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 30, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Lamino, Ignitio, Deprimo oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 20, uroki 25, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Jinx, Commotio, Glacius oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Księżyc leniwie wydobywał z mroku pustą przestrzeń wokół Wieży Astrologów, zdającej się wyrastać z ziemi niczym jeden, nieco poszczerbiony kieł – ostry, groźny i z perspektywy społecznego organizmu magicznej Wielkiej Brytanii, niezwykle istotny. Deirdre zbierała informacje o tym miejscu od wielu dni, finalnie oceniając przydatność budowli dla celów Czarnego Pana jako dość wysoką. Przejęcie kamiennego budynku pozwoliłoby na lepszą kontrolę okolic Londynu oraz dokładniejsze obserwowanie poczynań szaleńców i terrorystów, pragnących przedrzeć się do chronionego miasta. Również bogato wyposażone laboratoria oraz obserwatoria astronomiczne także powinny należeć do magów popierających nowy polityczny ład. Ich zajęcie przez poprzedniego dyrektora przybytku uniemożliwiało prowadzenie badań, a więc ograniczało wykorzystanie talentów młodych naukowców, nie bojących się sięgnięcia po to, co mroczne i nieznane. Przejęcie zabarykadowanej wieży mogło sprawić wiele trudności, lecz Mericourt wcale to nie zniechęcało, wręcz przeciwnie: tęskniła za rozlewem krwi, za wyzwaniami, za adrenaliną buzującą w żyłach. I za poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. To dlatego zaproponowała Drew spędzenie razem miłego wieczoru na świeżym powietrzu.
Zjawiła się kilka chwil przed czasem, czekając na kompana wsparta plecami o drzewo na skraju otaczającego Wieżę Astrologów lasu. Przyglądała się otoczeniu, nasłuchiwała, oceniała odległości oraz możliwości uzyskania najłatwiejszego dostępu do taktycznie niezbędnego miejsca. Słysząc kroki oraz widząc znajomą sylwetkę czarnoksiężnika, przeniosła spojrzenie w kierunku poruszonego przez mężczyznę krzewu, z którego osypały się letnie kwiaty. Wiedziała, że to on, a nie naprawdę zabłąkany wędrowiec. – Zgubiłeś się, chłopcze? – spytała miękko w ramach powitania, odpychając się od drzewa. Nie widzieli się dość dawno, wiele się zmieniło, on dostąpił zaszczytu otrzymania Mrocznego Znaku, ona – znów była sobą, wysmukłą, drapieżną, silną, już nie brzemienną. – Niebezpiecznie spacerować samemu po lesie w środku nocy. Co, jeśli napadnie cię jakaś zdegenerowana czarownica? Lub nie daj Merlinie, wilkołaczka? – kontynuowała troskliwym, najczulszym szeptem, choć oczy pozostały obojętne, na wpół martwe, bez zaangażowania badające przystojne rysy towarzysza tego wieczoru. – Najlepiej będzie podejść od północy, będziemy najmniej widoczni, a przy okazji otrzymamy największe pole manewru – dodała już swoim głosem, lodowatym, konkretnym, zdecydowanym. Odwróciła się przodem do górującej nad okolicą Wieży Astrologów. – Nie jesteśmy tu sami. Po drugiej stronie widziałam jakieś cienie. Może to nasi ulubieni terroryści, może ktoś jeszcze interesuje się tym miejscem, w każdym razie, proponuję pozbycie się ewentualnego towarzystwa – zakończyła ze spokojem, jakby informowała mężczyznę o tym, że na pustej przestrzeni dostrzegła kilka kamieni bądź względnie interesującą gałązkę bluszczu.
| mam ze sobą różdżkę, przedmioty z bonusami, sztylet, antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40)
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Strona 1 z 2 • 1, 2