Wejście do wieży
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wejście do wieży
Do wieży prowadzą solidne dębowe wrota skryte przed mugolami prostą iluzją; dla osób niemagicznych wieża jawi się jako olbrzymia sosna pnąca się aż do nieba. Czarodzieje widzą wieżę - tak wysoką, że jej dach ginie gdzieś w chmurach.
Do wnętrza może wejść każdy, obserwacje z tarasu widokowego pozostawiają niezapomniane wrażenia, równie cenna może okazać się wizyta w tutejszej bibliotece ukierunkowanej typowo pod astrologię. Większość komnat zamknięta jest jednak dla zwiedzających i obwarowana zakazami wstępu, a część nawet - objęta absolutną tajnością.
Do wnętrza może wejść każdy, obserwacje z tarasu widokowego pozostawiają niezapomniane wrażenia, równie cenna może okazać się wizyta w tutejszej bibliotece ukierunkowanej typowo pod astrologię. Większość komnat zamknięta jest jednak dla zwiedzających i obwarowana zakazami wstępu, a część nawet - objęta absolutną tajnością.
Tak, musieli się spieszyć. Ich Pan na pewno nie był wielbicielem opieszałości i lenistwa. Dał im zadanie, które należało wykonać natychmiast, nie bacząc na konsekwencje. Była w ciąży, nie trzeba jej było o tym przypominać, myślała o swoim dziecku, które nosiła pod serce, każdego dnia i każdej nocy, gdy nie mogła spać, obudzona szalejącym za oknem wiatrem. Ale ciąża była tylko stanem chwilowym, przynależność do organizacji – odpowiedzialnością podjętą na czas nieokreślony. Musiała podporządkować się Jego woli, jak obiecała swojej starszej siostrze, gdy ta wcielała ją w szeregi Rycerzy Walpurgii. Obietnica była absolutnie wiążąca i nic nie powinno stanąć Eir na drodze do jej wypełnienia.
To, że nie znała Thomasa, nie miało znaczenia. Został posłany przez Czarnego Pana i widać było, że traktuje to zadanie równie poważnie, co ona. Przez myśl tylko przemknęło jej pytanie, zanim znów pozwoliła teleportacji porwać ją w nicość – czy Thomas miał wśród Rycerzy, którzy aktualnie wciąż znajdowali się w Azkabanie, kogoś bliskiego, może krewnego?
Gdy wylądowali przed wieżą astronomiczną, zatrzymała się na chwilę, żeby się uspokoić. Poczuła mdłości, zbyt częsta teleportacja nie była zbyt wskazana w jej stanie. Szybko rozeznała się w terenie i podążyła za Thomasem, który pewnie nie czekając na nią, wszedł już dalej. Z lekko drżącym oddechem wsunęła się do środka, od razu chwytając mocniej rączkę swojej różdżki. Zostawienie świstokliku w prosektorium było zaledwie łagodnym preludium do tego, co miało stać się za chwilę – uwolnienie magii ze srebrnej monety wcale już takie proste nie było. Zaklęcia nigdy nie szły jej zbyt dobrze, całą swoją wiedzę zajęła alchemicznymi recepturami, zupełnie oddalając od siebie perspektywę zostania znawczynią tajemnych, przydatnych głównie w walce inkantacji. Confringo było dla niej pewnym wyzwaniem, ale nie zamierzała się teraz wycofywać. Wzięła głęboki wdech, czekając, aż Thomas odpowiednio zajmie się tajemnym krążkiem. Problem mogły stanowić jedynie anomalie, które wciąż prowadziły zaklęciami tak, jak same tego chciały. Bała się, choć starała się ukryć to za maską skupienia.
– Confringo – inkantacja gładko spłynęła z jej bladych ust, gdy unosiła różdżkę w stronę świstoklika.
To, że nie znała Thomasa, nie miało znaczenia. Został posłany przez Czarnego Pana i widać było, że traktuje to zadanie równie poważnie, co ona. Przez myśl tylko przemknęło jej pytanie, zanim znów pozwoliła teleportacji porwać ją w nicość – czy Thomas miał wśród Rycerzy, którzy aktualnie wciąż znajdowali się w Azkabanie, kogoś bliskiego, może krewnego?
Gdy wylądowali przed wieżą astronomiczną, zatrzymała się na chwilę, żeby się uspokoić. Poczuła mdłości, zbyt częsta teleportacja nie była zbyt wskazana w jej stanie. Szybko rozeznała się w terenie i podążyła za Thomasem, który pewnie nie czekając na nią, wszedł już dalej. Z lekko drżącym oddechem wsunęła się do środka, od razu chwytając mocniej rączkę swojej różdżki. Zostawienie świstokliku w prosektorium było zaledwie łagodnym preludium do tego, co miało stać się za chwilę – uwolnienie magii ze srebrnej monety wcale już takie proste nie było. Zaklęcia nigdy nie szły jej zbyt dobrze, całą swoją wiedzę zajęła alchemicznymi recepturami, zupełnie oddalając od siebie perspektywę zostania znawczynią tajemnych, przydatnych głównie w walce inkantacji. Confringo było dla niej pewnym wyzwaniem, ale nie zamierzała się teraz wycofywać. Wzięła głęboki wdech, czekając, aż Thomas odpowiednio zajmie się tajemnym krążkiem. Problem mogły stanowić jedynie anomalie, które wciąż prowadziły zaklęciami tak, jak same tego chciały. Bała się, choć starała się ukryć to za maską skupienia.
– Confringo – inkantacja gładko spłynęła z jej bladych ust, gdy unosiła różdżkę w stronę świstoklika.
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
The member 'Eir Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Presja czasu była wyczuwalna nie tylko z powodu samego Czarnego Pana, który zdecydowanie nie należał do osób, które lubiły czekać. Zadanie, choć pozornie proste, było wszak ważnym. Członkowie wyprawy na Azkaban musieli wrócić na czas, a oni musieli im ten powrót umożliwić. Być może w towarzystwie tych, którzy tam trafili nie było żadnych jego bliskich; nie zastanawiał się też, czy jest tam ktoś bliski Eir, gdyż zwyczajnie nie to było meritum sprawy. Mimo to to zadania podszedł ze śmiertelną powagą, wszak śmierciożercy stanowili ich filar.To, że się nie znali, również nie miało w tej chwili znaczenia. Na ten jeden wieczór zostali cichymi wspólnikami w wyższej sprawie i musieli sobie udzielić sporego kredytu zaufania, jeśli miało się udać.
Thomas również przystanął na chwilę, by uspokoić rozszalałe po teleportacji zmysły. Nawet tak prozaiczna czynność w ostatnich tygodniach mogła okazać się zabójcza. Łatwo było o śmiertelne rozszczepienie wywołane anomalią, zatem każda próba wiązała się z grą o najwyższą stawkę. Nie mieli jednak czasu na to, by dostać się tu bezpieczniejszymi środkami, tym bardziej, jeśli Londyn spowiła panika wywołana pożarem Ministerstwa. Gdy oczy przywykły mu już do ciemności, rozejrzał się w mroku, wypatrując ewentualnych intruzów. Upewniwszy się, że jest na tyle bezpiecznie, ile może być w obecnej sytuacji, odszukał wzrokiem Eir i skinął jej dłonią. Nie czuł się tu dobrze, byli zbyt odsłonięci, ale nie było czasu na to, by szukać bardziej skrytego miejsca. Dobył różdżki, po czym ułożył krążek na trawie i kontrolnie spojrzał na towarzyszkę, niepewny, czy zechce sama czynić honory, czy może zostawić tę sztukę jemu. Wyciągnęła jednak różdżkę, zatem ustąpił jej pola, przygotowując się na odepchnięcie ewentualnych skutków anomalii.
Mała eksplozja uwolniła siłę, która potoczyła się falą obejmując ich ciasno. To, jak koszmarny nastrój go ogarnął, niemal go zdumiało. Silna, czarna magia,niby niewidoczna, a jednak dusząca ich w ciasnych objęciach, wydawała się nie do okiełznania. Jakby rozpacz wlała mu się prosto w serce prosto w duszę; nie wiedział nawet, że jest zdolny do takich uczuć. By się temu przeciwstawić, spróbował uczepić się jednej myśli, która pozwoli mu to przetrzymać; jednego wspomnienia. Przywołując w pamięci obraz sióstr, kiedy jeszcze wydawało mu się, że ich uwaga i miłość nie przeleje mu się między palcami. Gdy były za małe, żeby robić z nich damy przeznaczone na sprzedaż lordom. Kiedy była tylko ich trójka, eksplorująca zakamarki ogrodu, wyobrażająca sobie, że wyruszyli właśnie na poszukiwanie fontanny szczęśliwego losu, o której czytał im w baśniach Beedle'a. Skupił się na tym, nie na mocy, która otoczyła ich i pozbawiła tchu. Nie wiedział jednak, czy okaże się to skuteczne, czy będzie wystarczająco silne.
Thomas również przystanął na chwilę, by uspokoić rozszalałe po teleportacji zmysły. Nawet tak prozaiczna czynność w ostatnich tygodniach mogła okazać się zabójcza. Łatwo było o śmiertelne rozszczepienie wywołane anomalią, zatem każda próba wiązała się z grą o najwyższą stawkę. Nie mieli jednak czasu na to, by dostać się tu bezpieczniejszymi środkami, tym bardziej, jeśli Londyn spowiła panika wywołana pożarem Ministerstwa. Gdy oczy przywykły mu już do ciemności, rozejrzał się w mroku, wypatrując ewentualnych intruzów. Upewniwszy się, że jest na tyle bezpiecznie, ile może być w obecnej sytuacji, odszukał wzrokiem Eir i skinął jej dłonią. Nie czuł się tu dobrze, byli zbyt odsłonięci, ale nie było czasu na to, by szukać bardziej skrytego miejsca. Dobył różdżki, po czym ułożył krążek na trawie i kontrolnie spojrzał na towarzyszkę, niepewny, czy zechce sama czynić honory, czy może zostawić tę sztukę jemu. Wyciągnęła jednak różdżkę, zatem ustąpił jej pola, przygotowując się na odepchnięcie ewentualnych skutków anomalii.
Mała eksplozja uwolniła siłę, która potoczyła się falą obejmując ich ciasno. To, jak koszmarny nastrój go ogarnął, niemal go zdumiało. Silna, czarna magia,niby niewidoczna, a jednak dusząca ich w ciasnych objęciach, wydawała się nie do okiełznania. Jakby rozpacz wlała mu się prosto w serce prosto w duszę; nie wiedział nawet, że jest zdolny do takich uczuć. By się temu przeciwstawić, spróbował uczepić się jednej myśli, która pozwoli mu to przetrzymać; jednego wspomnienia. Przywołując w pamięci obraz sióstr, kiedy jeszcze wydawało mu się, że ich uwaga i miłość nie przeleje mu się między palcami. Gdy były za małe, żeby robić z nich damy przeznaczone na sprzedaż lordom. Kiedy była tylko ich trójka, eksplorująca zakamarki ogrodu, wyobrażająca sobie, że wyruszyli właśnie na poszukiwanie fontanny szczęśliwego losu, o której czytał im w baśniach Beedle'a. Skupił się na tym, nie na mocy, która otoczyła ich i pozbawiła tchu. Nie wiedział jednak, czy okaże się to skuteczne, czy będzie wystarczająco silne.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
The member 'Thomas Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
| 199/200
Najpewniej kierowała nią wola jak najszybszego zabezpieczenia powrotu tym, którym uda się powrócić z Azkabanu. Musieli im pomóc, a co za tym idzie – dokładnie dostosować się do poleceń Czarnego Pana, nie omijając ani jednego z nich. Najważniejszą kwestią był czas. Mieli go mało albo może nie mieli go już wcale. Nie mieli pojęcia, gdzie znajdowali się w tej chwili ci, którzy udali się na misję. Myśli wciąż uciekały w stronę Cadana i Deirdre. Co się z nimi działo? Przed oczami stawały jej przeróżne obrazy, łącznie z tymi najstraszniejszymi, w których Śmierć grała pierwsze skrzypce.
Nie chciała dać im sobą zawładnąć, dlatego tak szybko zareagowała zaklęciem, kiedy tylko Thomas położył krążek na ziemi. Im szybciej zdążą opanować sytuację, tym szybciej uda im się ściągnąć ich tutaj. Promień różdżki trafił w monetę, objął nią błękitną wiązką światła, która za chwilę wybuchła, kształtując dookoła siebie niewidzialną falę, która uderzyła w nią i Thomasa z niesamowitą siłą. Eir czuła, jak ten twór zaczyna powoli obejmować jej umysł. Mimowolnie objęła dłonią swój brzuch, chroniąc nienarodzone dziecko przed wszystkim, co mogłoby się zaraz stać. To nie była zwykła magia – to było źródło anomalii, okiełznana czarna magia zamknięta w drobnym przedmiocie. Jak to możliwe – tego nie mogła zrozumieć, nie teraz, kiedy moc mogła wydrzeć z nich życie.
Musiała chronić nie tylko siebie, ale też i swoje dziecko. Jej umysł zareagował sam, niemal mimowolnie, przerzucając pod jej opuszczonymi powiekami najróżniejsze obrazy. Jedna z wizji utrzymała się na dłużej. Kończył się poród. Była wycieńczona, ból wciąż trawił jej ciało, ale widok kruchej twarzy jej synka odgonił od niej wszystkie nieprzyjemności i trud włożony w wydanie go na świat. Jego ciepły, drobny policzek miał fakturę aksamitu i, mogłaby przysiąc, uśmiechnął się, kiedy pogładziła go po nim. Cadan był wtedy niedaleko, czekał na swojego dziedzica. A tuż obok niej stała Cassandra, jej dobra przyjaciółka, zawsze gotowa, by pomóc. Próbowała zalać tą obszerną, ciepłą myślą cały swój umysł. Dać się tej myśli całkowicie osłonić, uczynić z niej swoisty płaszcz ochronny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Najpewniej kierowała nią wola jak najszybszego zabezpieczenia powrotu tym, którym uda się powrócić z Azkabanu. Musieli im pomóc, a co za tym idzie – dokładnie dostosować się do poleceń Czarnego Pana, nie omijając ani jednego z nich. Najważniejszą kwestią był czas. Mieli go mało albo może nie mieli go już wcale. Nie mieli pojęcia, gdzie znajdowali się w tej chwili ci, którzy udali się na misję. Myśli wciąż uciekały w stronę Cadana i Deirdre. Co się z nimi działo? Przed oczami stawały jej przeróżne obrazy, łącznie z tymi najstraszniejszymi, w których Śmierć grała pierwsze skrzypce.
Nie chciała dać im sobą zawładnąć, dlatego tak szybko zareagowała zaklęciem, kiedy tylko Thomas położył krążek na ziemi. Im szybciej zdążą opanować sytuację, tym szybciej uda im się ściągnąć ich tutaj. Promień różdżki trafił w monetę, objął nią błękitną wiązką światła, która za chwilę wybuchła, kształtując dookoła siebie niewidzialną falę, która uderzyła w nią i Thomasa z niesamowitą siłą. Eir czuła, jak ten twór zaczyna powoli obejmować jej umysł. Mimowolnie objęła dłonią swój brzuch, chroniąc nienarodzone dziecko przed wszystkim, co mogłoby się zaraz stać. To nie była zwykła magia – to było źródło anomalii, okiełznana czarna magia zamknięta w drobnym przedmiocie. Jak to możliwe – tego nie mogła zrozumieć, nie teraz, kiedy moc mogła wydrzeć z nich życie.
Musiała chronić nie tylko siebie, ale też i swoje dziecko. Jej umysł zareagował sam, niemal mimowolnie, przerzucając pod jej opuszczonymi powiekami najróżniejsze obrazy. Jedna z wizji utrzymała się na dłużej. Kończył się poród. Była wycieńczona, ból wciąż trawił jej ciało, ale widok kruchej twarzy jej synka odgonił od niej wszystkie nieprzyjemności i trud włożony w wydanie go na świat. Jego ciepły, drobny policzek miał fakturę aksamitu i, mogłaby przysiąc, uśmiechnął się, kiedy pogładziła go po nim. Cadan był wtedy niedaleko, czekał na swojego dziedzica. A tuż obok niej stała Cassandra, jej dobra przyjaciółka, zawsze gotowa, by pomóc. Próbowała zalać tą obszerną, ciepłą myślą cały swój umysł. Dać się tej myśli całkowicie osłonić, uczynić z niej swoisty płaszcz ochronny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Ostatnio zmieniony przez Eir Goyle dnia 01.05.18 22:01, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Eir Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Vane mimowolnie dostrzegł ruch kobiety, osłaniającej brzuch. I choć może niewiele wiedział na ten temat, domyślił się, co też oznacza. Nawet jeżeli nie mogli pozwolić sobie na sentymenty czy współczucie, w dziwny sposób go to podbudowało. Czym było poświęcanie życia w imię sprawy, skoro niektórzy w razie niepowodzenia, poświęciliby aż dwa? Wiedziony sobie tylko znaną chęcią odnalezienia jakiejś metody w tym, kto dołączał w szeregi Rycerzy, obserwował wszystkich członków z uwagą, jakby spodziewał się, że prócz łączącego ich celu, znajduje się tam coś jeszcze, co niewidoczne na pierwszy rzut oka.
Dlatego też jak najprędzej chciał uporać się ze zgubnym wpływem anomalii. Jakież było zatem jego zdumienie, gdy magia nie została odparta, przeciwnie; wbiła w niego swoje zatrute pazury jeszcze głębiej, zaciskając się wokół jego serca jak pręty klatki. Osłabiło go to. Wspomnienie okazało się zbyt słabe, a on był w stanie czuć tylko pustkę, ziejącą mu w piersi i głowie. Nim zdążyła opanować całe jego jestestwo, postanowił sięgnąć po jeszcze inne wspomnienie. Nie wiedzieć czemu, z odmętów jego umysłu wyłoniła się nagle Saorise. Absurdalnym było, że w takiej chwili stanęła mu przed oczami akurat Havisham i dziwne uczucie ciepła, które towarzyszyło mu, gdy jeszcze na długo przed swoim wyjazdem, odwiedzała go czasem w rezerwacie. Nie musiała nic mówić, po prostu tam była, świadoma tego, jak cenił ciszę. Chociaż na chwilę odganiała od niego ponure myśli, które zaglądały mu w oczy coraz częściej. Promienie słońce tańczyły w jej ognistych włosach, a skupienie odmalowane na twarzy bawiło, gdy obserwowała jak opatrywał skrzydło testrala, który zranił się przy pierwszym, niezgrabnym lądowaniu.
Postanowił więc dla odmiany uczepić się właśnie tego, nim już całkowicie pochwycą go lepkie macki ciemności i wciągną go w bezdenną otchłań. Jeszcze nigdy nie poczuł czegoś równie dojmującego, jakby coś gorszego niż śmierć spojrzało mu prosto w oczy. Z pewnością było to gorsze; śmierci się nie obawiał, już nie, ale moc anomalii sprawiała, że wszystko wydawało się inne i mniej oczywiste. Dlatego spróbował uciec, prosto w objęcia jasnych ramion kogoś, kto swego czasu stanowił chyba jego jedyną pociechę w tym świecie. Postanowił chwilowo zapomnieć o tym, jak obecnie było to trudne i jak wiele się zmieniło. Postanowił zapomnieć o miotających nim wątpliwościach. Pozwolił sobie na to, by całkowicie odciąć się od tego, co działo się właśnie za ich udziałem i skupić tylko na tym jednym wspomnieniu, jakby było jedynym, co mu pozostało. Wiedział, że nie ma ich zbyt wielu, nie miał więc zbyt dużego wyboru.
Dlatego też jak najprędzej chciał uporać się ze zgubnym wpływem anomalii. Jakież było zatem jego zdumienie, gdy magia nie została odparta, przeciwnie; wbiła w niego swoje zatrute pazury jeszcze głębiej, zaciskając się wokół jego serca jak pręty klatki. Osłabiło go to. Wspomnienie okazało się zbyt słabe, a on był w stanie czuć tylko pustkę, ziejącą mu w piersi i głowie. Nim zdążyła opanować całe jego jestestwo, postanowił sięgnąć po jeszcze inne wspomnienie. Nie wiedzieć czemu, z odmętów jego umysłu wyłoniła się nagle Saorise. Absurdalnym było, że w takiej chwili stanęła mu przed oczami akurat Havisham i dziwne uczucie ciepła, które towarzyszyło mu, gdy jeszcze na długo przed swoim wyjazdem, odwiedzała go czasem w rezerwacie. Nie musiała nic mówić, po prostu tam była, świadoma tego, jak cenił ciszę. Chociaż na chwilę odganiała od niego ponure myśli, które zaglądały mu w oczy coraz częściej. Promienie słońce tańczyły w jej ognistych włosach, a skupienie odmalowane na twarzy bawiło, gdy obserwowała jak opatrywał skrzydło testrala, który zranił się przy pierwszym, niezgrabnym lądowaniu.
Postanowił więc dla odmiany uczepić się właśnie tego, nim już całkowicie pochwycą go lepkie macki ciemności i wciągną go w bezdenną otchłań. Jeszcze nigdy nie poczuł czegoś równie dojmującego, jakby coś gorszego niż śmierć spojrzało mu prosto w oczy. Z pewnością było to gorsze; śmierci się nie obawiał, już nie, ale moc anomalii sprawiała, że wszystko wydawało się inne i mniej oczywiste. Dlatego spróbował uciec, prosto w objęcia jasnych ramion kogoś, kto swego czasu stanowił chyba jego jedyną pociechę w tym świecie. Postanowił chwilowo zapomnieć o tym, jak obecnie było to trudne i jak wiele się zmieniło. Postanowił zapomnieć o miotających nim wątpliwościach. Pozwolił sobie na to, by całkowicie odciąć się od tego, co działo się właśnie za ich udziałem i skupić tylko na tym jednym wspomnieniu, jakby było jedynym, co mu pozostało. Wiedział, że nie ma ich zbyt wielu, nie miał więc zbyt dużego wyboru.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
The member 'Thomas Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Nigdy nie chciała pokazywać komukolwiek, że jest słaba, nie potrafi dokonać czegoś albo że nie jest zdolna podjąć się wyznaczonego zadania. Może nie zawsze jej twarz wyrażała siłę, jaka wpajana była jej od małego, ani absolutną, wręcz maniakalną koncentrację, ale zawsze starała się nie okazywać słabości. Porażki dusiła w sobie, z kumulowaną pod skórą złością czyściła kociołki z kolejnych nieudanych eliksirów – pracowała nad opanowaniem, nad cierpliwością. Robiła to dlatego, bo chciała nadrobić swój rachityczny wygląd charakterem, wartością czystej krwi Borginów; robiła to, żeby nikt nigdy nie sądził, że jest tylko cieniem swojej starszej siostry, niedoskonałością z ciała swojego dumnego ojca. Swoje dziecko, osłaniając je dłonią, chroniła przed tym samym. Mimowolnymi, gładzącymi ruchami palców chciała mu przekazać swoją siłę, drobny gest, który mówił, że wszystko będzie dobrze.
Chociaż na razie nic tego nie zapowiadało.
Silna magia zasyczała, wdzierała się do jej umysłu, zabierając witalność i pewność wspomnienia. Skrzywiła się, zaciskając powieki. Barwny obraz, który za wszelką cenę chciała zatrzymać pod powiekami, zadrżał ponuro, by za chwilę całkiem zniknąć. Musiała wydobyć z otchłani swojego umysłu nowe, silniejsze. Lepsze.
Szybko odnalazła śmiech Hjalla, gdy uczyła go chodzić – sama, Cadan był zbyt zajęty żeglowaniem w poszukiwaniu zaginionych, starych artefaktów. Skupiła się na jego lśniących oczach, błękitnych jak świat kryjący się pod grubą warstwą ściętego mrozem lodu; skupiła się na drobnych paluszkach tak ciasno owijających się wokół jej dłoni, na ciepłej, delikatnej skórze skroni, na której składała matczyny pocałunek. Była z niego tak dumna, przepełniona tak wielką radością z powodu tego, że jej dziecko, jej ukochany syn rósł zdrowo, w otoczeniu miłości i troski, jaką tylko mogła mu zapewnić. Uchwyciła się tych kilku przemykających przed jej oczami mignięć, jakby właśnie tonęła i były one jedynym, co jeszcze utrzymywało ją nad powierzchnią wody, co jeszcze pozwalało jej odetchnąć, wziąć głęboki wdech. Zacisnęła palce na leszczynowym drewnie, czując, jak się rozgrzewa pod wpływem jej skóry.
Chociaż na razie nic tego nie zapowiadało.
Silna magia zasyczała, wdzierała się do jej umysłu, zabierając witalność i pewność wspomnienia. Skrzywiła się, zaciskając powieki. Barwny obraz, który za wszelką cenę chciała zatrzymać pod powiekami, zadrżał ponuro, by za chwilę całkiem zniknąć. Musiała wydobyć z otchłani swojego umysłu nowe, silniejsze. Lepsze.
Szybko odnalazła śmiech Hjalla, gdy uczyła go chodzić – sama, Cadan był zbyt zajęty żeglowaniem w poszukiwaniu zaginionych, starych artefaktów. Skupiła się na jego lśniących oczach, błękitnych jak świat kryjący się pod grubą warstwą ściętego mrozem lodu; skupiła się na drobnych paluszkach tak ciasno owijających się wokół jej dłoni, na ciepłej, delikatnej skórze skroni, na której składała matczyny pocałunek. Była z niego tak dumna, przepełniona tak wielką radością z powodu tego, że jej dziecko, jej ukochany syn rósł zdrowo, w otoczeniu miłości i troski, jaką tylko mogła mu zapewnić. Uchwyciła się tych kilku przemykających przed jej oczami mignięć, jakby właśnie tonęła i były one jedynym, co jeszcze utrzymywało ją nad powierzchnią wody, co jeszcze pozwalało jej odetchnąć, wziąć głęboki wdech. Zacisnęła palce na leszczynowym drewnie, czując, jak się rozgrzewa pod wpływem jej skóry.
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
The member 'Eir Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Kiedy już wydawało mu się, że pochłonie go ta ciemność, wyłonił się z niej, przeciwstawił się jej. I choć być może dało mu do myślenia, że stało się to akurat za sprawą udziału Havisham, przemyślenia postanowił sobie zostawić na później. Zerknął, jak radzi sobie z anomalią Eir, ale nie mógł ocenić zbyt trafnie; postanowił zatem nie ryzykować, ani nie zwlekać już dłużej i spróbować okiełznać magię. Pierwszy, mały sukces nieco go podbudował, choć przed nimi wciąż jeszcze malowała się długa i ciężka przeprawa. Przynajmniej mógł spróbować odzyskać zalążek kontroli nad sytuacją, nad tą złą, obcą magią. Ścisnął różdżkę nieco mocniej, wciąż osłaniając się swoimi wspomnieniami jak tarczą. Wydawało mu się nawet, że jest w stanie przywołać głos Saorise, który dodał mu otuchy. Jeszcze nie zamierzał myśleć o tym, jakie to irracjonalne. Skoro działało - tego się uczepił. Robił wszystko, byle tylko nie musieć konfrontować się ponownie ze zgubnym wpływem anomalii i jej oślizgłych macek, które pozbawiły go wcześniej tchu. Wycelował koniec swojej różdżki w stronę źródła niszczycielskiej siły, w myślach wypowiadając formułę, która miała pozwolić im na zapanowanie nad magią. Zmrużył lodowato błękitne oczy, skupiając się całkowicie na zadaniu, przed którym stanął. Nie oglądał się na towarzyszkę, przynajmniej jeszcze nie, wiedząc, że nie może sobie pozwolić na rozproszenie. Gdy będzie gotowa, dołączy do niego.
Anomalia szalała w najlepsze, a świat wydawał się stać w miejscu, zupełnie niemy na to, co działo się nie tak daleko. Nie mógł nie myśleć o tym, co działo się teraz w Londynie, myśli te pojawiały się w jego umyśle niepohamowanie, wraz z przywołanym wcześniej obrazem Saorise. Miał tylko nadzieję, że nie była akurat w pracy, że znajdowała się akurat z daleka od tego bałaganu. A co z Jocelyn? Co z Iris? Czy i one były w bezpiecznej odległości od chaosu, który rozszalał się na podobieństwo magii, którą miał przed sobą? To nie był dobry moment, a mimo to nie mógł przestać. Przechylił głowę wpierw w lewo, później w prawo, aż coś nieprzyjemnie chrupnęło mu w karku. Opróżnił umysł, skupiając się na swoim wspomnieniu i na tym, by opanować magię. Teraz liczyło się tylko to.
Anomalia szalała w najlepsze, a świat wydawał się stać w miejscu, zupełnie niemy na to, co działo się nie tak daleko. Nie mógł nie myśleć o tym, co działo się teraz w Londynie, myśli te pojawiały się w jego umyśle niepohamowanie, wraz z przywołanym wcześniej obrazem Saorise. Miał tylko nadzieję, że nie była akurat w pracy, że znajdowała się akurat z daleka od tego bałaganu. A co z Jocelyn? Co z Iris? Czy i one były w bezpiecznej odległości od chaosu, który rozszalał się na podobieństwo magii, którą miał przed sobą? To nie był dobry moment, a mimo to nie mógł przestać. Przechylił głowę wpierw w lewo, później w prawo, aż coś nieprzyjemnie chrupnęło mu w karku. Opróżnił umysł, skupiając się na swoim wspomnieniu i na tym, by opanować magię. Teraz liczyło się tylko to.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
The member 'Thomas Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
I ta wizja okazała się być nieklarowna, mętna. Śmiech dziecka ginął wśród samotnych myśli, wśród syków pełzającej po umyśle ponurej energii uwolnionej wprost ze srebrnej monety. Bez ustanku powtarzała sobie, że robi to dla wyższego dobra i że jeśli podda się w tej chwili, zostanie uznana za tchórza, za zdrajcę, którym nigdy nie chciała się stać. Nie robiła tego dla siebie – robiła to, bo została do tego zadania wytypowana przez czarnoksiężnika, którego imię stało się zbyt potężne, zbyt straszne, by zostało wymówione; na drugim miejscu stawiała tych, na których najbardziej jej zależało. Być może Cadan czekał już ratunek? Być może Deirdre tylko czekała, aż jej ręka dotknie świstoklika, żeby objąć go i powrócić do Londynu. Liczyli na nią, nie mogła ich zawieść.
Ponure wspomnienia nagle zaczynały chwytać po te, które do tej pory kojarzyły jej się w pełni z dobrymi czasami. Wdzierały się do nich obce barwy, ciemne, kojarzące się tylko z czymś nieprzyjemny, godnym zapomnienia albo wyrzucenia z pamięci. Zamiast dziecięcego śmiechu odezwał się płacz, dziwny jęk. Skrzywiła się, przed oczami przemknął jej obraz pogrzebu ojca i jej dłoń kurczowo trzymająca się dłoni Brynhild. Grobowa cisza zdająca się pochłaniać wszystko dookoła jak istna czarna dziura. Nie chciała czuć tej pustki, nie chciała dać się zwyciężyć anomalii, która nawet nie miała być dla nich przeszkodą. Wzięła głęboki, drżący oddech, wracając znów do dnia, w którym urodził się Hjalmar. Zmuszała się do tego, żeby wyłonić z tak dawnego wspomnienia jak najwięcej szczegółów. Zmęczenie, ciężkie oddechy i uśmiechnięta twarz Cassandry podającej jej zawiniątko, w którym płakał jej syn. Miał tak jasne oczy, tak lśniące. Jak okruchy lodu skradzione z najdalszych skandynawskich fiordów. Mimo że była zmęczona, przepłynęła wtedy przez jej ciało najczystsza forma światła, szczęścia. Chwile dopełnił Cadan, nadając swojemu synowi imię kojarzone tylko z krajami odległej północy. Wtedy była pewna, że połączyła się z nim silną nicią, że zespolił ich ciała węzeł silniejszy niż małżeństwa przysięga, jaką sobie składali. Czuła, że to przeświadczenie napełni ją siłą, jakiej potrzebowała, by stawić czoła wyzwaniu.
Ponure wspomnienia nagle zaczynały chwytać po te, które do tej pory kojarzyły jej się w pełni z dobrymi czasami. Wdzierały się do nich obce barwy, ciemne, kojarzące się tylko z czymś nieprzyjemny, godnym zapomnienia albo wyrzucenia z pamięci. Zamiast dziecięcego śmiechu odezwał się płacz, dziwny jęk. Skrzywiła się, przed oczami przemknął jej obraz pogrzebu ojca i jej dłoń kurczowo trzymająca się dłoni Brynhild. Grobowa cisza zdająca się pochłaniać wszystko dookoła jak istna czarna dziura. Nie chciała czuć tej pustki, nie chciała dać się zwyciężyć anomalii, która nawet nie miała być dla nich przeszkodą. Wzięła głęboki, drżący oddech, wracając znów do dnia, w którym urodził się Hjalmar. Zmuszała się do tego, żeby wyłonić z tak dawnego wspomnienia jak najwięcej szczegółów. Zmęczenie, ciężkie oddechy i uśmiechnięta twarz Cassandry podającej jej zawiniątko, w którym płakał jej syn. Miał tak jasne oczy, tak lśniące. Jak okruchy lodu skradzione z najdalszych skandynawskich fiordów. Mimo że była zmęczona, przepłynęła wtedy przez jej ciało najczystsza forma światła, szczęścia. Chwile dopełnił Cadan, nadając swojemu synowi imię kojarzone tylko z krajami odległej północy. Wtedy była pewna, że połączyła się z nim silną nicią, że zespolił ich ciała węzeł silniejszy niż małżeństwa przysięga, jaką sobie składali. Czuła, że to przeświadczenie napełni ją siłą, jakiej potrzebowała, by stawić czoła wyzwaniu.
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
The member 'Eir Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wejście do wieży
Szybka odpowiedź