Sala bankietowa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala bankietowa
Przestronne, elegancko urządzone pomieszczenie zostało utworzone z myślą o organizacji konferencji naukowych i, w istocie, urządzana jest tutaj większość spotkań dotyczących astrologii, astronomii oraz astralistyki. W praktyce pomieszczenie przeznaczono również na przyjmowanie co ważniejszych gości, można je również wynająć do bardziej prywatnych celów - należy za to jednak słono zapłacić. Również tutaj swoich gości przyjmują wyżej postawieni pracownicy.
Salę bankietową obsługują skrzaty mieszkające we wieży.
Salę bankietową obsługują skrzaty mieszkające we wieży.
To była nowa sytuacja, przed którą stawał i musiał postępować ostrożnie, by nie zdeptać delikatnego, dziewczęcego wnętrza. Po raz pierwszy ktoś z jego uczniów tak bardzo mu zawierzał i tak bardzo dawał to do zrozumienia - że te relacje były niewystarczające, niesamowicie ważne, że jego osoba nie była jedynie pozorną statuą wśród tysięcy innych. Mogłoby się zdawać, że aż za bardzo. W końcu mało kto dopatrywał się w swoim dawnym czy nawet aktualnym nauczycielu człowieka istotnego do dalszego egzystowania; którego plasowało się jako jedyną osobę zdolną wzbudzić zaufanie. Vane miał dość często do czynienia z uczniami i uczennicami, którzy szukali u niego porady czy wsparcia, zawsze jednak po tym wszystkim wracali do domów i żyli dalej lekko wzbogaceni o inny pogląd na sytuację. Nie spotkał się z powierzeniem mu czegoś więcej. A na pewno nie odbywało się tak wśród dzieci szlacheckich rodów, które posiadały dość surową dyscyplinę i wyznaczone zasady, wedle których należało żyć oraz postępować. Wykroczenie poza wskazane schematy było karane, nietolerowane, piętnowane wręcz w skrajnych przypadkach. Nie były one jednak niedostrzegalne, dlatego serce uderzyło mu mocniej, gdy pomyślał sobie o jakimkolwiek odrzuceniu, które mogłoby grozić siedzącej w fotelu dziewczynie. Alix zawsze szła pod prąd, nie sięgając po łatwe, wytyczone ścieżki, preferując przeskoczyć w bok i sprawdzić, co się wydarzy. Zadawała pytania, bo nie szła ślepo za tłumem, a chciała wiedzieć. Chciała znać przyczynę. Chciała sięgnąć dalej niż wszyscy. Nie zadowalała się utartymi sposobami, przez co spotykała się w swoim środowisku z wyobcowaniem i niezrozumieniem. Wydawać by się mogło, że przodkinie w postaci wil sprawią, iż więcej uwagi zostanie jej poświęconej w życiu niż innym, normalnym dziewczętom. Jak widać było, tak wcale się nie stało, a pustka, którą odczuwała, sprawiła, że szukała wypełnienia gdzie indziej, poza granicami własnego domu. W przeciwieństwie do niej Jayden dostawał wszystko, czego potrzebował od swoich bliskich, gotowych w każdym momencie, by wesprzeć, wytłumaczyć, nauczyć. By po prostu być rodzicami. Nie tylko wychowywać, ale również i kochać. Czy właśnie taka rola przypadła mu w tej relacji? Zarówno matki i ojca? Samozwańczego rodzica, mającego po prostu nim być?
- Nie zawsze będę obok - zaczął powoli i uważnie, odetchnąwszy chwilę wcześniej i analizując to, co powinien był powiedzieć. Bo nie mógł tego tak zostawić. Nie chciał zostawiać sprawy niedomkniętej, niedopowiedzianej, niewytłumaczonej. Nie zasługiwała na to i chociaż mogła czuć palący wstyd, zmieszanie, w późniejszym czasie miała zrozumieć, że Jay nie chciał jej skrzywdzić. Sięgając po zaczęty temat, nie zaprzeczał, że istniał i że był poruszony. Nie odtrącał jej i nie ignorował. Uświadomił ją, odwołując się do tego, że wedle standardów, w których została wychowana, obecny stan rzeczy nie mógł być ciągnięty. Nie w takiej formie. Luźnej, idącej im wręcz na rękę. Podobno był roztrzepany i chodził z głową w chmurach, a jednak potrafiła sprawić, by nie odlatywał. Tak samo miał się czuć w towarzystwie jeszcze tylko jednej osoby. Czy to odpowiedzialność sprawiała, że właśnie tak się działo? Troska, którą odczuwał, kazała mu nieco zatrząsnąć jej rzeczywistością i przywołać świat, od którego tak bardzo pragnęła uciec, lecz równocześnie w nim egzystowała. Może nie tego po nim oczekiwała, nie to chciała usłyszeć; Jayden nie zamierzał mimo wszystko karmić jej kłamstwami. Nikogo nikt nigdy nie powinien okłamywać. Z sufitu przeniósł spojrzenie na nią i tylko na nią, chcąc, by poczuła ważność tych słów. By pojęła ich wartość. - Nie patrz na to, na mnie w ten sposób. Musisz odnaleźć siłę, która pozwoli ci wstawać każdego dnia i czerpać z tego, gdzie się znajdziesz. Ludzie nie są źli. Nie kończ szukać tylko na jednym. Świat nie kończy się na granicach tego pokoju. Gdzieś tam są lepsi ode mnie. Gdzieś tam leży twoja przyszłość i twoje szczęście niezwiązane z żadnym człowiekiem, a zależne jedynie od ciebie. Czekają, aż postanowisz po nie sięgnąć i gdy to zrobisz, uświadomisz sobie, że zrobiłaś to w pojedynkę i że nigdy nie potrzebowałaś do tego pomocy innych. Staniesz sama na nogach i wpatrując się w lustro, zobaczysz śliczną, silną kobietę. Zobaczysz siebie. I nie będziesz się na nikim opierać. Jeśli jednak będziesz mnie potrzebować, będę tam - sprostował poprzednie słowa, w których wcale nie chodziło mu o porzucenie jej samej sobie. Kiedyś miał nadejść dzień, zapewne już niedługo, w którym ich drogi rozejdą się w obie strony, a prowadząca dłoń Jaydena miała puścić dziecięcą rączkę panny Lestrange, lecz nie oznaczało to odtrącenia i zapomnienia. Rodzice nie porzucali swoich dzieci, pozwalali natomiast ruszyć im o własnych siłach w kierunkach, które same sobie wybrały. Zawsze jednak mogły wrócić i poczuć się bezpiecznie. W domu.
Słysząc jej słowa, które padły po tym jak odpłynął myślami ku upragnionym momentom, uśmiechnął się jedynie i już nie bał się na nią patrzeć. - A czy wspaniała kolacja, wyjście do teatru lub nawet tydzień w obcym kraju nie są też chwilami dla całego życia? - odparł, nie bojąc się podważyć perspektywy patrzenia na świat przez Alix. Czym się jednak różniły ów bardziej wyszukane, bliższe jej sposoby sprawienia sobie przyjemności od tych, zdawać by się mogło, bardziej prozaicznych? Retoryczne pytanie miało zawisnąć między nimi, pozostawiając odpowiedź w sferze oczywistych zmagań. Zaśmiał się ciepło, dostrzegając jej reakcję na słowa o miasteczku, w którym żył. - Chciałbym ci coś pokazać - odparł prosto, pozwalając, by kąciki ust nie zsunęły się w dół, przywołując powagę na jego twarz. - Lecz już nie dziś - zamilkł na moment, nie ukrywając rozczarowania, jednak wizja kolejnego spotkania kryła w wypowiedzi również i szczęście oraz wyczekiwanie. - Czy to nie czas? - spytał, patrząc na zegar w rogu, a później zerkając przez ramię w stronę okna, gdzie ciemniejsze kolory już wkrótce miały zapanować nad jaśniejszymi. Zapowiadały nadejście nocy.
- Nie zawsze będę obok - zaczął powoli i uważnie, odetchnąwszy chwilę wcześniej i analizując to, co powinien był powiedzieć. Bo nie mógł tego tak zostawić. Nie chciał zostawiać sprawy niedomkniętej, niedopowiedzianej, niewytłumaczonej. Nie zasługiwała na to i chociaż mogła czuć palący wstyd, zmieszanie, w późniejszym czasie miała zrozumieć, że Jay nie chciał jej skrzywdzić. Sięgając po zaczęty temat, nie zaprzeczał, że istniał i że był poruszony. Nie odtrącał jej i nie ignorował. Uświadomił ją, odwołując się do tego, że wedle standardów, w których została wychowana, obecny stan rzeczy nie mógł być ciągnięty. Nie w takiej formie. Luźnej, idącej im wręcz na rękę. Podobno był roztrzepany i chodził z głową w chmurach, a jednak potrafiła sprawić, by nie odlatywał. Tak samo miał się czuć w towarzystwie jeszcze tylko jednej osoby. Czy to odpowiedzialność sprawiała, że właśnie tak się działo? Troska, którą odczuwał, kazała mu nieco zatrząsnąć jej rzeczywistością i przywołać świat, od którego tak bardzo pragnęła uciec, lecz równocześnie w nim egzystowała. Może nie tego po nim oczekiwała, nie to chciała usłyszeć; Jayden nie zamierzał mimo wszystko karmić jej kłamstwami. Nikogo nikt nigdy nie powinien okłamywać. Z sufitu przeniósł spojrzenie na nią i tylko na nią, chcąc, by poczuła ważność tych słów. By pojęła ich wartość. - Nie patrz na to, na mnie w ten sposób. Musisz odnaleźć siłę, która pozwoli ci wstawać każdego dnia i czerpać z tego, gdzie się znajdziesz. Ludzie nie są źli. Nie kończ szukać tylko na jednym. Świat nie kończy się na granicach tego pokoju. Gdzieś tam są lepsi ode mnie. Gdzieś tam leży twoja przyszłość i twoje szczęście niezwiązane z żadnym człowiekiem, a zależne jedynie od ciebie. Czekają, aż postanowisz po nie sięgnąć i gdy to zrobisz, uświadomisz sobie, że zrobiłaś to w pojedynkę i że nigdy nie potrzebowałaś do tego pomocy innych. Staniesz sama na nogach i wpatrując się w lustro, zobaczysz śliczną, silną kobietę. Zobaczysz siebie. I nie będziesz się na nikim opierać. Jeśli jednak będziesz mnie potrzebować, będę tam - sprostował poprzednie słowa, w których wcale nie chodziło mu o porzucenie jej samej sobie. Kiedyś miał nadejść dzień, zapewne już niedługo, w którym ich drogi rozejdą się w obie strony, a prowadząca dłoń Jaydena miała puścić dziecięcą rączkę panny Lestrange, lecz nie oznaczało to odtrącenia i zapomnienia. Rodzice nie porzucali swoich dzieci, pozwalali natomiast ruszyć im o własnych siłach w kierunkach, które same sobie wybrały. Zawsze jednak mogły wrócić i poczuć się bezpiecznie. W domu.
Słysząc jej słowa, które padły po tym jak odpłynął myślami ku upragnionym momentom, uśmiechnął się jedynie i już nie bał się na nią patrzeć. - A czy wspaniała kolacja, wyjście do teatru lub nawet tydzień w obcym kraju nie są też chwilami dla całego życia? - odparł, nie bojąc się podważyć perspektywy patrzenia na świat przez Alix. Czym się jednak różniły ów bardziej wyszukane, bliższe jej sposoby sprawienia sobie przyjemności od tych, zdawać by się mogło, bardziej prozaicznych? Retoryczne pytanie miało zawisnąć między nimi, pozostawiając odpowiedź w sferze oczywistych zmagań. Zaśmiał się ciepło, dostrzegając jej reakcję na słowa o miasteczku, w którym żył. - Chciałbym ci coś pokazać - odparł prosto, pozwalając, by kąciki ust nie zsunęły się w dół, przywołując powagę na jego twarz. - Lecz już nie dziś - zamilkł na moment, nie ukrywając rozczarowania, jednak wizja kolejnego spotkania kryła w wypowiedzi również i szczęście oraz wyczekiwanie. - Czy to nie czas? - spytał, patrząc na zegar w rogu, a później zerkając przez ramię w stronę okna, gdzie ciemniejsze kolory już wkrótce miały zapanować nad jaśniejszymi. Zapowiadały nadejście nocy.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zawsze będę obok.
Doskonale wie, że impuls popchnął ją dziś do przesady i czepnego narzucania się, nawet jeśli werbalnie jeszcze tego nie do końca akcentuje. Tak przynajmniej sądzi. Tuż przy nim, w jego obecności, pod opactwem zbliżającego się wieczora i nieba pochłoniętego przez Drogę Mleczną, ośmiela się... marzyć. O rzeczach niemożliwych, trudnych do sformułowania (wszak jeszcze przed chwilą nie była w stanie ściągnąć powiek i wyjawić tajemnic duszy) – ale robi to, na przekór oczekiwaniom jednostek i socjety w tym pomieszczeniu nieobecnej. Jest zagubiona i anemicznie mała w korelacji do demonów próbujących rozszarpać jej świadomość. Dusi się skostnieniem własnych myśli, lecz coś, bądź ktoś sprawia, że naprawdę chce to zmienić.
Jest jedno ale. Każda minuta, sekunda przeciągającego się milczenia może zwiastować katastrofę. Odrzucenie i zniesmaczenie. Przecież, gdyby – o zgrozo – chciała nadać ich relacji nieprzyzwoitego, czysto fizycznego zabarwienia, znalazłaby sposób, albo ich tysiące. Dąży, a raczej pragnie dążyć, do zaspokojenia kompletnej przeciwności cielesnych żądz. Natura obdarzyła Alix darem wywlekania z męskich ciał ich pierwotnych instynktów, ale zapomniała naznaczyć jej posiadaczkę jedną, ważną cechą. Chęcią posiadania ich serc. Bulwersuje ją ta kwestia, ale wie, iż mogłaby plądrować umysły postronnych obserwatorów, tak jakby nikt nie mógł dopuścić do siebie myśli, iż mężczyznę oraz kobietę może łączyć coś zupełnie innego.
- Przepraszam, profesorze. Nie miałam na myśli niczego niestosownego.
Nie chce popełnić błędu i sprawić, iż na następne listy nie dostanie już żadnej odpowiedzi. A kolejna propozycja spotkania będzie odkładana, aż do nigdy. Być może już poszła za daleko?
Odpowiedział na jej ciche łkanie o pomoc, a ona, uznając to za znak z niebios, bez wyraźnego zaproszenia, chciała zapukać do środka. Zaufała mu. Otworzyła się przed nim – do tej pory mentorem, profesorem, nie tak dawno temu, mężczyzną obcym.
Dozuje kolejną wypowiedź, ciąg rad i słów, które choć początkowo zdają się wydzierać szczelinę w klatce piersiowej, to zaraz potem, po każdej ułożonej i zanalizowanej sylabie... nabierają sensu. To nie on ma ją podnieść, wskazać palcem na mapie dokąd ma się udać. Nie powinien uczynić tego nikt inny, matka, ojciec, brat, nikt poza nią samą. Nikt nie podaruje sześcianu z zapakowanym weń magicznym proszkiem wróżki, naturalnym felix felicis. Nikt inny nie pozna jej tak dobrze, jak ona sama, a jeśli na końcu wszystkiego i wszystkich, istnieje coś jeszcze, to rozliczona zostanie samotnie. Zupełnie tak, gdy na świat przyszła z łona swej rodzicielki.
Nie potrafi sięgnąć po to o czym Vane mówi. Nie wie jak i od czego zacząć. Ale pokazał i wytłumaczył więcej, niż ktokolwiek inny. Kiedykolwiek.
- Właściwie, to niczego mi nie brak, profesorze. Niektórzy marzą, aby choćby na chwilę przenieść się do mojego ciała i zaznać życia, mojej codzienności. A ja nią gardzę. Ironiczne, prawda? - dzieli się z nim swą autorefleksją, tak jakby chciała dać mu do zrozumienia, iż pojmuje sedno swojego problemu. Zaraża ją ciepłotą uśmiechu, pozwalając uwolnić ich dwójkę z okowów zgęstniałej atmosfery egzystencjalnych kryzysów.
- Zatem, następnym razem? - pyta, dając niepewności wtargnąć do głosu - wciąż nie jest przekonana czy aby nie znużyła Jaydena zbyt mocno. Nieprędko powstaje z krzesła, niespecjalnym zainteresowaniem darząc wskazówki zegara i ciemność czyhającą za oknem.
Kieruje się w stronę drzwi, nie ośmielając się spojrzeć na niego po raz ostatni. Pożegnania nie są dobrą stroną Alix. Co nie znaczy, że o nie wcale nie dba.
- Dziękuję za dziś, profesorze. To...wiele dla mnie znaczy.
zt x2
Doskonale wie, że impuls popchnął ją dziś do przesady i czepnego narzucania się, nawet jeśli werbalnie jeszcze tego nie do końca akcentuje. Tak przynajmniej sądzi. Tuż przy nim, w jego obecności, pod opactwem zbliżającego się wieczora i nieba pochłoniętego przez Drogę Mleczną, ośmiela się... marzyć. O rzeczach niemożliwych, trudnych do sformułowania (wszak jeszcze przed chwilą nie była w stanie ściągnąć powiek i wyjawić tajemnic duszy) – ale robi to, na przekór oczekiwaniom jednostek i socjety w tym pomieszczeniu nieobecnej. Jest zagubiona i anemicznie mała w korelacji do demonów próbujących rozszarpać jej świadomość. Dusi się skostnieniem własnych myśli, lecz coś, bądź ktoś sprawia, że naprawdę chce to zmienić.
Jest jedno ale. Każda minuta, sekunda przeciągającego się milczenia może zwiastować katastrofę. Odrzucenie i zniesmaczenie. Przecież, gdyby – o zgrozo – chciała nadać ich relacji nieprzyzwoitego, czysto fizycznego zabarwienia, znalazłaby sposób, albo ich tysiące. Dąży, a raczej pragnie dążyć, do zaspokojenia kompletnej przeciwności cielesnych żądz. Natura obdarzyła Alix darem wywlekania z męskich ciał ich pierwotnych instynktów, ale zapomniała naznaczyć jej posiadaczkę jedną, ważną cechą. Chęcią posiadania ich serc. Bulwersuje ją ta kwestia, ale wie, iż mogłaby plądrować umysły postronnych obserwatorów, tak jakby nikt nie mógł dopuścić do siebie myśli, iż mężczyznę oraz kobietę może łączyć coś zupełnie innego.
- Przepraszam, profesorze. Nie miałam na myśli niczego niestosownego.
Nie chce popełnić błędu i sprawić, iż na następne listy nie dostanie już żadnej odpowiedzi. A kolejna propozycja spotkania będzie odkładana, aż do nigdy. Być może już poszła za daleko?
Odpowiedział na jej ciche łkanie o pomoc, a ona, uznając to za znak z niebios, bez wyraźnego zaproszenia, chciała zapukać do środka. Zaufała mu. Otworzyła się przed nim – do tej pory mentorem, profesorem, nie tak dawno temu, mężczyzną obcym.
Dozuje kolejną wypowiedź, ciąg rad i słów, które choć początkowo zdają się wydzierać szczelinę w klatce piersiowej, to zaraz potem, po każdej ułożonej i zanalizowanej sylabie... nabierają sensu. To nie on ma ją podnieść, wskazać palcem na mapie dokąd ma się udać. Nie powinien uczynić tego nikt inny, matka, ojciec, brat, nikt poza nią samą. Nikt nie podaruje sześcianu z zapakowanym weń magicznym proszkiem wróżki, naturalnym felix felicis. Nikt inny nie pozna jej tak dobrze, jak ona sama, a jeśli na końcu wszystkiego i wszystkich, istnieje coś jeszcze, to rozliczona zostanie samotnie. Zupełnie tak, gdy na świat przyszła z łona swej rodzicielki.
Nie potrafi sięgnąć po to o czym Vane mówi. Nie wie jak i od czego zacząć. Ale pokazał i wytłumaczył więcej, niż ktokolwiek inny. Kiedykolwiek.
- Właściwie, to niczego mi nie brak, profesorze. Niektórzy marzą, aby choćby na chwilę przenieść się do mojego ciała i zaznać życia, mojej codzienności. A ja nią gardzę. Ironiczne, prawda? - dzieli się z nim swą autorefleksją, tak jakby chciała dać mu do zrozumienia, iż pojmuje sedno swojego problemu. Zaraża ją ciepłotą uśmiechu, pozwalając uwolnić ich dwójkę z okowów zgęstniałej atmosfery egzystencjalnych kryzysów.
- Zatem, następnym razem? - pyta, dając niepewności wtargnąć do głosu - wciąż nie jest przekonana czy aby nie znużyła Jaydena zbyt mocno. Nieprędko powstaje z krzesła, niespecjalnym zainteresowaniem darząc wskazówki zegara i ciemność czyhającą za oknem.
Kieruje się w stronę drzwi, nie ośmielając się spojrzeć na niego po raz ostatni. Pożegnania nie są dobrą stroną Alix. Co nie znaczy, że o nie wcale nie dba.
- Dziękuję za dziś, profesorze. To...wiele dla mnie znaczy.
zt x2
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
old gods are dead
13 VII 58
13 VII 58
Potęga była tutaj, daleko od decyzji podejmowanych plansz. Hetman przekroczywszy granicę rozsądku, przeszedł samego siebie; królowa opadła w bólu na kolana, król podjął drogę poddania. Hetman objął władzę, przejął twardy stelarz królestwa i nie było już odwrotu, gdy wpatrzeni władcy zsuneli karmazynowe szaty z tronów. Jak daleko był w stanie sięgnąć, by pobladłe dłonie ściągnęły niesmak poglądów? Kto rządzić będzie, gdy władców już nie ma i w istocie, wszakże, czy jakakolwiek moc byłaby w stanie przejąć naciągniętą strunę?
Potęga była tutaj, pośród tych cichych i niewidocznych. W zamglonych spojrzeniach, zmęczonych dłoniach. We włosach wypadających garściami przy przeczesaniu ich szorstkimi palcami, niczym ugięta pod mistralem trawa u odnóg Rodanu, w delcie niosącej pozorne ciepło południa. Potęga była w tym, czemu pragnęli odmawiać i co poddawali pod własne, prostolinijne po stokroć wnioski, błagając wielmożnie o zauważenie w tym momencie, w którym granica dochodziła kresu a horyzon zlewał się z zenitem. Samt al-ras, zaślepieni własną nieomylnością, ponoć to wytworem selekcjonowania - słabsze osobniki miały nie przetrwać, pchane niemożnością bądź własną głupotą. Jakimi osobnikami byli Ci, którzy dnia dzisiejszego rysowali się przed jej oczyma; których słuchała z niewymuszonym zaciekawieniem, prąc zielone spojrzenie wprost na rozłożone chaotycnie tablice. Głos złamany, niepewny reakcji widowni dobierał się do trzewi, chwytał za serce i rozbierał na pół, wpuszczając w gardło głębszy powiew chłodnego powietrza. Zamrugała kilkukrotnie, śledząc powoli zachodzące zmiany - zamknięta na zewnętrzne czynniki, ona i ciekawość świata; ona i dysputy moralne o różnicach podejścia do wykorzystywania magii. Ciemny turkus sukni błyszczał pośród niecodziennej widowni, spięte w kok włosy podkreślały wytężone zmysły, choć dłonie niewymuszenie spoczywały na kolanie. Nie było jej dla nikogo, nie była też dla siebie, oddana całkowicie kolejnym to rozważaniom, jak gdyby współuczestniczyła w teatrze wiedzy, domysłów i faktów.
Wykres rozpościerał się na czarnej tablicy, zachrypnięty głos wpadał w coraz szybsze słowa - zlewał się z otoczeniem, nabierał kształtów i barw, pachniał wspomnianymi podróżami i smakował ciepłym powietrzem. Magia rytualna południowej Azji nabierała kszałtów, jak gdyby w drobnych palcach zbierały się okruszki skrzeszonej mocy. Kąciki ust nienachalnie podążyły do góry, oczarowane ciało podniosło się w salwie oklasów po zakończonym wykładzie, przodując w tym czynie przed resztą widowni, aby po ostatnich uderzeniach opaść łagodnie na fotel auli seminaryjnej. Miejsca obok zwolniły się, opary wieczornego powietrza wypełniły przestrzeć otartymi oknami, które rozpryskiwały czerwień gwiazdy na pomniejsze fragmenty, rysując zaróżowione arrasy na szarawych ścianach. Pozostała na miejscu, niezmiennie zaciekawiona, nie klasyfikująca występujących naukowców przez pryzmat użyteczności, co chłonąca każdy fragment jako odrębny fragment patchworku, złożonego razem w podłoże do analizy i wyszukiwania głębi, nawet jeśli, na pozór wydawało się to płytkie.
Oddana swoim myślom nie zauważyła ruchu obok, nie podniosła głowy zza kotary myśli, dalej analizując napisane frazy języka hindi, który choć spoczywał daleko poza obranym kierunkiem, to wydawał się coraz to bardziej interesującym. Dłonie zbiły palce w delikatnym uścisku, oczy zmrużyły się w próbie dopatrzenia szczegółów i choć spojrzenie opadło na chwilę na bok, wszystkie słowa wychodzące z jej ust opadały machinalnie, pozwalając jej tkwić w odmętach własnych, pokrętnych dróg. Jeszcze.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Tęskniące za śliską, chłodną fakturą palce wykonywały gest nawykowy, zataczając okrąg od najmniejszego po ten wskazujący, stukając w niewidzialny blat, w nerwowości nowych doświadczeń ukazując rzekomą niepewność. Gadzia skóra skryta za szkłem akwarium, wpierw w głębokim kufrze, później w głębokim półmroku pokoju wschodniego skrzydła posiadłości ułożonej na Wyspach - jak jemu obcy był klimat angielskich ziem, tak i właściciel odczuwał nieswojość nowego miejsca, nowego kontynentu wynurzającego się z wód zimnego morza.
Kroki stawiane ostrożnie, spojrzenia posyłane ukradkiem, choć zza tafli niewypowiedzianego opanowania i swobodnej życzliwości - wymienił nawet kilka słów będących zaledwie strzępkiem tego, co Anglicy nazywali small talkiem - pomiędzy schodami a głównym hallem budynku, pełnego gwarnych uśmiechów i cichych rozmów, paradoksalne kontrasty, jak kontrastującym było zderzenie się z letnią pogodą.
Łagodną i niemal przyjemną, w buzującym ciepłem wietrze i specyficzną wilgocią zaległą w wysokim i przestrzennym budynku. Sala seminaryjna była nieco duszna i drażniąca, a kurz dryfujący w drobinach pomiędzy nosami zgromadzonych mógł przeszkadzać, nawet osobom nawykłym do pochylania swych sylwetek nad papierem i siedliskiem książkowych moli.
Okna tuż pod sufitem snuły opowieść o ożywionym mieście za murami przybytku nauki i postępu, kusiły arabeskami światła tańczącymi na wielobarwnej mozaice kamiennej podłogi - spoglądał na nią przez jakiś czas, kiedy zgłoski brytyjskiego akcentu próbowały poradzić sobie z arabskim słownictwem, raz po raz wtrącanym w traktat o bycie i niebycie, potędze i poświęceniu.
Skupiony był na dwóch rzeczach - plamach światła i specyfice głosu prowadzącego, wyłapując i wyciągając drobne różnice i kolosalne luki w dzielących ich różnicach kulturowych. Finisz był taki sam, jak wszędzie - wzniesione sylwetki i salwa oklasków, pozbawiona okrzyków i werbalnych pochwał, bowiem takie wymieniano po cichu, w prywatności katedry i subtelnych uściśnięć dłoni.
Sam zamierzał skierować się w tamtym kierunku, wypowiedzieć - tym razem odwrotnie, kaleczone południem angielskie frazy - słowa uznania, rzucić pytania, które domagały się odpowiedzi.
Los miał jednak wobec niego plany bardziej pokrętne, bo kiedy sylwetka się podniosła, a wzrok skierował w prawo, na ścieżkę schodów, dostrzegł także słuchacza jakoby niepasującego do tego krajobrazu. Zdążył zauważyć, że Angielki nie bywały w tego typu miejscach. Kobieca obecność zarezerwowana była dla innych sfer, niekoniecznie komponowała się ze schematycznością sal wykładowych.
Wydawało mu się, że coś zamigotało przed taflą spojrzenia, coś w spojówce osiadło irytująco, a jasne pasma włosów, tak egzotyczne wobec dotąd znanych krajobrazów, zdawały się promienieć złotem i srebrem jednocześnie. Skupione spojrzenie właścicielki jedynie dopełniało uczucia nierealności; zapiski pod jego promieniem były dostatecznie duże i widoczne, by mógł je odczytać.
- Aapake devata aur mere devata - hamamen se koee nahin jaanata ki kaun adhik shaktishaalee hai - choć w akcencie łagodnie odstającym od tego, którym raczył ich chwilę temu lektor, wypowiedział słowa w hindi - już widziane w księdze, słyszane w ustach dobrego przyjaciela, wymieniane w różnych zakątkach tego świata. Wzrok zawędrował wyżej, znów na jasny profil zaaferowanej lekturą nieznajomej, którą otaczała dziwna łuna, jakby stworzona z iskierek magii lub prądu - Twoi bogowie i moi bogowie – nikt z nas nie wie, którzy są silniejsi - wypowiedział, tym razem w angielszczyźnie, choć zdecydowanie pozbawionej czystości i płynności, z zawahaniem w drobnym uśmiechu schowanym przy lewym kąciku ust - Szukanie odpowiedzi na to pytanie zaprowadzić może donikąd.
Kroki stawiane ostrożnie, spojrzenia posyłane ukradkiem, choć zza tafli niewypowiedzianego opanowania i swobodnej życzliwości - wymienił nawet kilka słów będących zaledwie strzępkiem tego, co Anglicy nazywali small talkiem - pomiędzy schodami a głównym hallem budynku, pełnego gwarnych uśmiechów i cichych rozmów, paradoksalne kontrasty, jak kontrastującym było zderzenie się z letnią pogodą.
Łagodną i niemal przyjemną, w buzującym ciepłem wietrze i specyficzną wilgocią zaległą w wysokim i przestrzennym budynku. Sala seminaryjna była nieco duszna i drażniąca, a kurz dryfujący w drobinach pomiędzy nosami zgromadzonych mógł przeszkadzać, nawet osobom nawykłym do pochylania swych sylwetek nad papierem i siedliskiem książkowych moli.
Okna tuż pod sufitem snuły opowieść o ożywionym mieście za murami przybytku nauki i postępu, kusiły arabeskami światła tańczącymi na wielobarwnej mozaice kamiennej podłogi - spoglądał na nią przez jakiś czas, kiedy zgłoski brytyjskiego akcentu próbowały poradzić sobie z arabskim słownictwem, raz po raz wtrącanym w traktat o bycie i niebycie, potędze i poświęceniu.
Skupiony był na dwóch rzeczach - plamach światła i specyfice głosu prowadzącego, wyłapując i wyciągając drobne różnice i kolosalne luki w dzielących ich różnicach kulturowych. Finisz był taki sam, jak wszędzie - wzniesione sylwetki i salwa oklasków, pozbawiona okrzyków i werbalnych pochwał, bowiem takie wymieniano po cichu, w prywatności katedry i subtelnych uściśnięć dłoni.
Sam zamierzał skierować się w tamtym kierunku, wypowiedzieć - tym razem odwrotnie, kaleczone południem angielskie frazy - słowa uznania, rzucić pytania, które domagały się odpowiedzi.
Los miał jednak wobec niego plany bardziej pokrętne, bo kiedy sylwetka się podniosła, a wzrok skierował w prawo, na ścieżkę schodów, dostrzegł także słuchacza jakoby niepasującego do tego krajobrazu. Zdążył zauważyć, że Angielki nie bywały w tego typu miejscach. Kobieca obecność zarezerwowana była dla innych sfer, niekoniecznie komponowała się ze schematycznością sal wykładowych.
Wydawało mu się, że coś zamigotało przed taflą spojrzenia, coś w spojówce osiadło irytująco, a jasne pasma włosów, tak egzotyczne wobec dotąd znanych krajobrazów, zdawały się promienieć złotem i srebrem jednocześnie. Skupione spojrzenie właścicielki jedynie dopełniało uczucia nierealności; zapiski pod jego promieniem były dostatecznie duże i widoczne, by mógł je odczytać.
- Aapake devata aur mere devata - hamamen se koee nahin jaanata ki kaun adhik shaktishaalee hai - choć w akcencie łagodnie odstającym od tego, którym raczył ich chwilę temu lektor, wypowiedział słowa w hindi - już widziane w księdze, słyszane w ustach dobrego przyjaciela, wymieniane w różnych zakątkach tego świata. Wzrok zawędrował wyżej, znów na jasny profil zaaferowanej lekturą nieznajomej, którą otaczała dziwna łuna, jakby stworzona z iskierek magii lub prądu - Twoi bogowie i moi bogowie – nikt z nas nie wie, którzy są silniejsi - wypowiedział, tym razem w angielszczyźnie, choć zdecydowanie pozbawionej czystości i płynności, z zawahaniem w drobnym uśmiechu schowanym przy lewym kąciku ust - Szukanie odpowiedzi na to pytanie zaprowadzić może donikąd.
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Nie było to dla niej dystynktywne, nie było to właściwie takie dla nich, by być w takim miejscu i pokazywać się z trochę innej strony. Odrobinę, stosownie nagięty wyjątek od reguły, wobec której miała błyszczeć talentami dalekimi od tych, które miały być rezerwowany dla tych lepszych. Mężczyzn. Nie potrafiła jednak odejść od pnących się w woluminach myśli spostrzeżeń– tymże właśnie była dla niej nauka, absurdalnie wprost ważna, choć sama w sobie, daleka była roli naukowca. Ba, nigdy nie zastanawiała się nawet nad taką możliwością; było to dla niej wyjątkowo ważnym, by wiedzę i rozwój jednak propagować, by poszerzać horyzonty, poszerzać je, choćby na pozór niekoniecznie miały przysłużyć się własnym przeżyciom. Uważała bowiem, że na całym świecie znajdują się bardziej światłe umysły, wszakże lepsze w najróżniejszych dziedzinach, niż ona. Lady Travers była jednak na tyle spostrzegawczą kobietą, by ujrzeć wartość rozwijających się pojęć i wspierać to, by dotarły do szerszego grona; aby ich twórcy błyszczeli na tle gwiazd innych dziedzin, czysto rozrywkowych. Nawet, jeśli interesowała się sztuką, na tyle, na ile powinna jako dama, córka swojej matki, godna przedstawicielka arystokracji – z tym właśnie przecież je kojarzono – niemniej uważała, że o ile rozrywka jest stosunkowo subiektywna, a każdemu może przenieść dwojakie odczucia, tak nauka przysłuży się każdemu nawet, jeśli nie będzie go bezpośrednio dotykać czy interesować.
Wysobadzała ją z ograniczeń myśli i codzienności głównie ogólnikowo pojęta kultura; to, czego sama nie mogła dosięgnąć, a co sprowadzały na nią rodzinne wyprawy. Koleje wspomnień opartych na pożegnaniach i powitaniach miały kszałt pamiątek, cierpki posmak tego, co dla niej niemożliwe. Poznawała więc inność właśnie takimi spotkaniami, słuchowiskami i wykładami, napawając się obrazami ujętymi na poruszających się zdjęciach, w poruszających wyobraźnię opisach i osobach, które swoim sposobem bycia emanowały tym, w czym dorastały. Niejednokrotnie miała przyjemność rozmawiać z takimi osobami, chociażby oceanografami czy historykami, duży trafiali do rodowego zamczyska i gościli w nim pozostawiając po swoim pobycie niebotyczną wprost wartość dodaną. Nic nie było w stanie zastąpić słów i spostrzeżeń życia codziennego, prozaicznego i genezy, chociażby, niektórych zjawisk językowych.
Nic więc dziwnego, że gdy słowa obcego lekko drażniącego umysł języka opadły, wpuściła je w odmęty swoich myśli, starając się wtopić w całość zdecydowanym przed oczami spektaklem. nie spojrzała na mężczyznę który zajął miejsce tuż obok, nadto przejęta tym co działo się przed nią, by kolejna osoba zajęła jej uwagę – by kolejny mężczyzna, zajął jej uwagę – nie oznaczało to jednak, że całkowicie wyzbyła się chwilowego zastanowienia nad jego słowami.
– Światli tego świata skłaniają się ku temu, iż bogowie, choć zwani inaczej, parający się innymi atrybutami i ukazujący inne wartości, są jedni, zaś ludzie obrali ich w sobie istotne cechy, co by proste umysły mogły zaznać odrobiny światła. – Odparła łagodnie, nie zdejmując spojrzenia z tablicy, nawet jeśli niski tembr głosu dobierał się do łam sukienki lekkim ściskiem. Spowite głęboką zielenią tęczówki wertowały kawałek po kawałku obcy alfabet, odnajdując swojego rodzaju analogię, nawet, jeśli mogła mijać się ona z prawdą. Słowa jednak intrygowały bardziej, niż przelotne skupienie na weń uwagi - na szczycie priorytetów nie znajdowało się zaskarbianie uwagi; tą, miała bez najmniejszego wysiłku.
– A jednak poszukujemy tej odpowiedzi. Jedni, by poczuć się silniejszymi... – Spojrzenie utknęło na przechodzącym obok mężczyźnie wątłej postury, który nieproporcjonalnie długimi nogami pokonywał kolejne stopnie sali. – Inni, by tę siłę tłumaczyć.– Nadal na niego nie spojrzała, nadal nie wiedziała co kryje głos dochodzący do głębi jej przemyśleń. Choć kąt oka znajdywał szczegóły rozmytej postury, wolała całą sobą oddawać szacunek wkraczającemu na scenę badaczowi, chwilę potem podrywając się wraz z pozostałym, wracającym na widownię tłumem, by delikatnie, nienachalnie, klasnąć w dłonie. – Ale znajdują się kolejni śmiałkowie, którzy za punkt honoru obierają sobie znalezienie prawdy. Co, jeśli takowa nie istnieje?
Wysobadzała ją z ograniczeń myśli i codzienności głównie ogólnikowo pojęta kultura; to, czego sama nie mogła dosięgnąć, a co sprowadzały na nią rodzinne wyprawy. Koleje wspomnień opartych na pożegnaniach i powitaniach miały kszałt pamiątek, cierpki posmak tego, co dla niej niemożliwe. Poznawała więc inność właśnie takimi spotkaniami, słuchowiskami i wykładami, napawając się obrazami ujętymi na poruszających się zdjęciach, w poruszających wyobraźnię opisach i osobach, które swoim sposobem bycia emanowały tym, w czym dorastały. Niejednokrotnie miała przyjemność rozmawiać z takimi osobami, chociażby oceanografami czy historykami, duży trafiali do rodowego zamczyska i gościli w nim pozostawiając po swoim pobycie niebotyczną wprost wartość dodaną. Nic nie było w stanie zastąpić słów i spostrzeżeń życia codziennego, prozaicznego i genezy, chociażby, niektórych zjawisk językowych.
Nic więc dziwnego, że gdy słowa obcego lekko drażniącego umysł języka opadły, wpuściła je w odmęty swoich myśli, starając się wtopić w całość zdecydowanym przed oczami spektaklem. nie spojrzała na mężczyznę który zajął miejsce tuż obok, nadto przejęta tym co działo się przed nią, by kolejna osoba zajęła jej uwagę – by kolejny mężczyzna, zajął jej uwagę – nie oznaczało to jednak, że całkowicie wyzbyła się chwilowego zastanowienia nad jego słowami.
– Światli tego świata skłaniają się ku temu, iż bogowie, choć zwani inaczej, parający się innymi atrybutami i ukazujący inne wartości, są jedni, zaś ludzie obrali ich w sobie istotne cechy, co by proste umysły mogły zaznać odrobiny światła. – Odparła łagodnie, nie zdejmując spojrzenia z tablicy, nawet jeśli niski tembr głosu dobierał się do łam sukienki lekkim ściskiem. Spowite głęboką zielenią tęczówki wertowały kawałek po kawałku obcy alfabet, odnajdując swojego rodzaju analogię, nawet, jeśli mogła mijać się ona z prawdą. Słowa jednak intrygowały bardziej, niż przelotne skupienie na weń uwagi - na szczycie priorytetów nie znajdowało się zaskarbianie uwagi; tą, miała bez najmniejszego wysiłku.
– A jednak poszukujemy tej odpowiedzi. Jedni, by poczuć się silniejszymi... – Spojrzenie utknęło na przechodzącym obok mężczyźnie wątłej postury, który nieproporcjonalnie długimi nogami pokonywał kolejne stopnie sali. – Inni, by tę siłę tłumaczyć.– Nadal na niego nie spojrzała, nadal nie wiedziała co kryje głos dochodzący do głębi jej przemyśleń. Choć kąt oka znajdywał szczegóły rozmytej postury, wolała całą sobą oddawać szacunek wkraczającemu na scenę badaczowi, chwilę potem podrywając się wraz z pozostałym, wracającym na widownię tłumem, by delikatnie, nienachalnie, klasnąć w dłonie. – Ale znajdują się kolejni śmiałkowie, którzy za punkt honoru obierają sobie znalezienie prawdy. Co, jeśli takowa nie istnieje?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Tafla przypominająca migotanie, jakby tuż nad wielkim sklepieniem przy świetle jarzeniówek zachodziła jakaś reakcja, skrząca się i spadająca pyłem w dół, świetlistym i osiadającym na barkach; przez chwilę, kilka dłuższych oddechów i kilka sekund przeciąganej ciszy, odnosił wrażenie, że całość tego dziwnego zjawiska opada na spięte w kok pasma blond włosów, by następnie spłynąć niżej, oprószyć odzienie, zamajaczyć na jasnej połaci odsłoniętych kawałków skóry. Dopiero, kiedy wzrok odważył się spojrzeć dalej, poniekąd wyswobadzając z dziwacznego, choć maksymalnie krótkiego transu, ciemne litery kreślone atramentowym tuszem pozwoliły na powrót do rzeczywistości.
Meandry obcych języków były tak samo fascynujące jak ciekawymi było lawirowanie pośród zwyczajów i sposobów bycia obcych kultur; zanurzanie się w mieszankach innych ludów, z innych światów, o innych wierzeniach, marzeniach i celach – dziś padło na to pierwsze.
Filozoficzny wykład na temat religii i filozofii krajów arabskich był ledwie namiastką pęczniejącej tęsknoty, którą zdawał się odczuwać z każdym kolejnym dniem – paradoksalnie – coraz mocniej. Wielkie słońce zawieszone na angielskim niebie było ledwie jedynym punktem łączącym go z ojczystym miejscem; i choć promienie uderzały w źrenice bezlitośnie, a gałka oczna prędko zachodziła łzawą powłoką, spoglądał na nie śmiele.
Tym razem jasność miała inny kształt.
Zapach, wygląd i w końcu głos; nie była niema, bynajmniej, całą swoją obecnością w jego oczach wydawała się krzyczeć niezrozumiały manifest – ciekawości, żądzy nieznanego świata, próby dopasowania w grupy, których sam nie rozumiał.
Język porzucił ostatnią zgłoskę, a spojrzenie jedynie na moment zawędrowało w kierunku katedry wykładowcy, który teraz zbierał z drewnianego blatu zapiski, wdając się w rozmowę z kimś o wysokim wzroście i imponującym, czarnym wąsie. Przyglądał się tej scence bez większej refleksji, w myślach rejestrując odpowiedź nieznajomej kobiety, przepuszczając ją przez pewien filtr przyzwyczajeń i oczekiwań, prędko łapiąc się na tym, że nie pasowała do dotychczasowo znanych kategorii.
– Prawdę kształtują nasze własne czyny i ich konsekwencje – odezwał się dopiero po chwili; po ułamkach padających w czasie sekund, w których wypowiadała swoje zastanowienia, domniemania, w końcu coś na pograniczu zaintrygowania i obawy – Bogowie zaledwie spoglądają na to z góry. Ci znani z imienia, i ci bez takowego – sprawiający, że czujemy się silniejsi dzięki wierze, lub dzięki samej wiedzy o ich istnieniu, która daje złudne poczucie, że jesteśmy ponad nimi. Że znamy ich tajemnicę – nie zamierzał artykułować tego, co było dobrem, a gdzie leżało zło. Świat, który z wiekiem odsłaniał przed nim kolejne karty pozbawiony był czerni i bieli – feeria barw rozciągała się poprzez cały glob.
Patrzył na nią dalej, w ścieżce swojego spojrzenia odnajdując kolejne punkty, które oddalały ją od spodziewanej realności, zupełnie jakby wkraczając na chodnik miała zniknąć w morzu sylwetek i stać się kolejną obcą – tutaj była pewną anomalią.
– Ten, kto odkryje swoją prawdę, może nazywać się spełnionym, czyż nie? – czyż nie chciał w to wierzyć? Poznać na dobre i pogodzić się z wolą pradawnych bogów, którzy mieli w dłoniach nieść odpowiedź na wszystko?
Drobne notatki zgarnął w jedną dłoń, podniósł z miejsca, omiótł salę niewzruszonym spojrzeniem i znów skierował wzrok na nieznajomą.
– Jeśli intryguje cię, pani, hindi, ale i złożoność ludzkiej wiary - służę debatą jednego z perskich filozofów, który pochylał się nad politeizmem tamtych regionów. Obszerna księga, ale wybitnie satysfakcjonująca.
Meandry obcych języków były tak samo fascynujące jak ciekawymi było lawirowanie pośród zwyczajów i sposobów bycia obcych kultur; zanurzanie się w mieszankach innych ludów, z innych światów, o innych wierzeniach, marzeniach i celach – dziś padło na to pierwsze.
Filozoficzny wykład na temat religii i filozofii krajów arabskich był ledwie namiastką pęczniejącej tęsknoty, którą zdawał się odczuwać z każdym kolejnym dniem – paradoksalnie – coraz mocniej. Wielkie słońce zawieszone na angielskim niebie było ledwie jedynym punktem łączącym go z ojczystym miejscem; i choć promienie uderzały w źrenice bezlitośnie, a gałka oczna prędko zachodziła łzawą powłoką, spoglądał na nie śmiele.
Tym razem jasność miała inny kształt.
Zapach, wygląd i w końcu głos; nie była niema, bynajmniej, całą swoją obecnością w jego oczach wydawała się krzyczeć niezrozumiały manifest – ciekawości, żądzy nieznanego świata, próby dopasowania w grupy, których sam nie rozumiał.
Język porzucił ostatnią zgłoskę, a spojrzenie jedynie na moment zawędrowało w kierunku katedry wykładowcy, który teraz zbierał z drewnianego blatu zapiski, wdając się w rozmowę z kimś o wysokim wzroście i imponującym, czarnym wąsie. Przyglądał się tej scence bez większej refleksji, w myślach rejestrując odpowiedź nieznajomej kobiety, przepuszczając ją przez pewien filtr przyzwyczajeń i oczekiwań, prędko łapiąc się na tym, że nie pasowała do dotychczasowo znanych kategorii.
– Prawdę kształtują nasze własne czyny i ich konsekwencje – odezwał się dopiero po chwili; po ułamkach padających w czasie sekund, w których wypowiadała swoje zastanowienia, domniemania, w końcu coś na pograniczu zaintrygowania i obawy – Bogowie zaledwie spoglądają na to z góry. Ci znani z imienia, i ci bez takowego – sprawiający, że czujemy się silniejsi dzięki wierze, lub dzięki samej wiedzy o ich istnieniu, która daje złudne poczucie, że jesteśmy ponad nimi. Że znamy ich tajemnicę – nie zamierzał artykułować tego, co było dobrem, a gdzie leżało zło. Świat, który z wiekiem odsłaniał przed nim kolejne karty pozbawiony był czerni i bieli – feeria barw rozciągała się poprzez cały glob.
Patrzył na nią dalej, w ścieżce swojego spojrzenia odnajdując kolejne punkty, które oddalały ją od spodziewanej realności, zupełnie jakby wkraczając na chodnik miała zniknąć w morzu sylwetek i stać się kolejną obcą – tutaj była pewną anomalią.
– Ten, kto odkryje swoją prawdę, może nazywać się spełnionym, czyż nie? – czyż nie chciał w to wierzyć? Poznać na dobre i pogodzić się z wolą pradawnych bogów, którzy mieli w dłoniach nieść odpowiedź na wszystko?
Drobne notatki zgarnął w jedną dłoń, podniósł z miejsca, omiótł salę niewzruszonym spojrzeniem i znów skierował wzrok na nieznajomą.
– Jeśli intryguje cię, pani, hindi, ale i złożoność ludzkiej wiary - służę debatą jednego z perskich filozofów, który pochylał się nad politeizmem tamtych regionów. Obszerna księga, ale wybitnie satysfakcjonująca.
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Nieświadoma rozmówcy, przynajmniej nie w pełni, pozwalała sobie na własne rozważania i odległość jego obecności. Oni wszyscy zawsze liczyli na jej uwagę, dobierali się do szmaragdowych tęczówek, spijali resztki uwagi z pełnych warg. Na przestrzeni dwudziestu ledwie lat, nigdy nie była w pełni sama. Nawet gdy nie spętała ją ochrona czy kontrola, to spojrzenia i uwaga były nieodłącznymi elementami. W momentach, jak ten, oddawała się w ramiona własnych myśli, celebrując jedyny w swoim rodzaju pejzaż samotności.
Ledwie do momentu, na krótką chwilę, dopóki nie pojawił się on i rozdarł myśli na dwa skrawki możliwości. Roszarpał kartkę, ztarł zapisany atrament szorstkim, niskim głosem. Na wpół podobnym.
- Kreują subiektywne postrzeganie prawdy... nawet oni, uczeni, szukając faktów, odnajdują tylko to, co sami domniemują po swoich doświadczeniach. Ale czy bogowie znają prawdę, czy podejmują decyzje na szali chwilowych kaprysów i obserwują konsekwencje? - Odparła, zgadzając się z nim w ten skomplikowany dla logiki sposób, a jednak zrozumiały dla obu stron, bowiem oddany w tylko im słuszny ciąg słów, okalających wybitne umysły wykładu, zetknięcia dwóch odrębnych kultur i zainteresowanie, które powoli sobie wypracowywał w jej zmysłach. Każdy fragment dążył do własnej prawdy; tej, której nigdy nie miała poznać. Dlaczego ona? Dlaczego strużka krwi spłynęła do flanelowej pościeli? Gdzie byli bogowie, którzy odebrali je godność, bezpieczeństwo i obdarli z najbliższych jej osób, najpierw wmanewrowując ją w poczucie bezsilności, aby - gdy już siła dobrała się do złamanego serca, a oczy spoglądały w toń wody z pełnym zrozumieniem - powrócić do żywych tych, których jej odebrano i przewrócić nowy porządek świata o sto osiemdziesiąt stopni. Dlaczego pozwolili jej cierpień, niewinnej i nierozsądnie młodej, najpierw podarowując ciężar pochodzenia, a potem kotwic wbitych w jednolitą skałę. Przełknęła uczucie goryczy, maskując na twarzy uczucie niepokoju. Spojrzenie zsunęło się na moment na twarz mężczyzny, pozwalając na eksplorację. Nie mogła odmówić mu skojarzeń, podobieństwa drażniącego podbrzusze. Ale czy z pewnością trafiała w sedno? Kim był, gdy rysy twarzy przypominały niedawno poznane zarysowania; kim był, gdy mówił z takim przekonaniem, dobierając się do ciekawości, ale i szacunku damy. Czy wiedział, kim była, spoglądając na złudną próbę skrycia się w cieniu?
- Owa prawda i spełnienie niosłoby za sobą albo stagnację, albo irracjonalnie stawiane cele. Co byłoby gorsze? - Odparła pytaniem na pytanie, kryjąc na ustach subtelny uśmiech, ledwie widoczny zza maski powagi. Brwi zmarszczyły się łagodnie, gdy powróciła spojrzeniem na salę wykładową, unosząc brodę ku górze. Wyszedł jej naprzeciw, co skwitowała subtelnym uśmiechem. Łagodne uczucie przyjemności rozniosło się po ramionach, twarz nabrała wrażenia wdzięczności.
- Z przyjemnością sięgnęłabym po taką lekturę. Szczególnie, polecaną. - Dodała, na powrót spoglądając na niego ze stosowną dawką ciekawości. Szlachetne, acz egzotyczne rysy przywodziły tylko jedno skojrzenie, czy była tego jednak pewna, gdy oboje skupiali dozę spojrzeń i zaciekawienia. Ledwie powracała na salony, wiele osób kojarzyła co najwyżej z opowieści, mężczyzna obok wydawał się bardziej intrygujący ofiarowaną wiedzą, niżli możliwym pochodzeniem. Prawdopodobnie, być może.
Doceniała fakt w którym wyszedł jej z ofertą; bez obaw i blokad, nie spoglądając na jej pochodzenie, choć czy mógł być go pewnym. Nie była rozpoznawalna, choć on majaczył w potencjalnych możliwościach personaliów, tak ona - skryta w spokojnych odcieniach sukni, wyzbyta rodzinnych dóbr, milcząca i wycofana - była częścią konstelacji błysków jawiących się w wieży astronomów. Ledwie błyskiem, subtelnie sięgającym do oczu zgromadzonych - niechętnie, acz nachalnie z samej natury jej jestestwa. Sięgała i do jego spojrzenia, w pełni przekonana, jak lustruje jej osobę. Czy była aż takim zaskoczeniem? Czy kobiety winny być takim zaskoczeniem w podobnych miejscach?
Wolała nie wiedzieć, wolała nie odpowiadać sobie na to pytanie.
Ledwie do momentu, na krótką chwilę, dopóki nie pojawił się on i rozdarł myśli na dwa skrawki możliwości. Roszarpał kartkę, ztarł zapisany atrament szorstkim, niskim głosem. Na wpół podobnym.
- Kreują subiektywne postrzeganie prawdy... nawet oni, uczeni, szukając faktów, odnajdują tylko to, co sami domniemują po swoich doświadczeniach. Ale czy bogowie znają prawdę, czy podejmują decyzje na szali chwilowych kaprysów i obserwują konsekwencje? - Odparła, zgadzając się z nim w ten skomplikowany dla logiki sposób, a jednak zrozumiały dla obu stron, bowiem oddany w tylko im słuszny ciąg słów, okalających wybitne umysły wykładu, zetknięcia dwóch odrębnych kultur i zainteresowanie, które powoli sobie wypracowywał w jej zmysłach. Każdy fragment dążył do własnej prawdy; tej, której nigdy nie miała poznać. Dlaczego ona? Dlaczego strużka krwi spłynęła do flanelowej pościeli? Gdzie byli bogowie, którzy odebrali je godność, bezpieczeństwo i obdarli z najbliższych jej osób, najpierw wmanewrowując ją w poczucie bezsilności, aby - gdy już siła dobrała się do złamanego serca, a oczy spoglądały w toń wody z pełnym zrozumieniem - powrócić do żywych tych, których jej odebrano i przewrócić nowy porządek świata o sto osiemdziesiąt stopni. Dlaczego pozwolili jej cierpień, niewinnej i nierozsądnie młodej, najpierw podarowując ciężar pochodzenia, a potem kotwic wbitych w jednolitą skałę. Przełknęła uczucie goryczy, maskując na twarzy uczucie niepokoju. Spojrzenie zsunęło się na moment na twarz mężczyzny, pozwalając na eksplorację. Nie mogła odmówić mu skojarzeń, podobieństwa drażniącego podbrzusze. Ale czy z pewnością trafiała w sedno? Kim był, gdy rysy twarzy przypominały niedawno poznane zarysowania; kim był, gdy mówił z takim przekonaniem, dobierając się do ciekawości, ale i szacunku damy. Czy wiedział, kim była, spoglądając na złudną próbę skrycia się w cieniu?
- Owa prawda i spełnienie niosłoby za sobą albo stagnację, albo irracjonalnie stawiane cele. Co byłoby gorsze? - Odparła pytaniem na pytanie, kryjąc na ustach subtelny uśmiech, ledwie widoczny zza maski powagi. Brwi zmarszczyły się łagodnie, gdy powróciła spojrzeniem na salę wykładową, unosząc brodę ku górze. Wyszedł jej naprzeciw, co skwitowała subtelnym uśmiechem. Łagodne uczucie przyjemności rozniosło się po ramionach, twarz nabrała wrażenia wdzięczności.
- Z przyjemnością sięgnęłabym po taką lekturę. Szczególnie, polecaną. - Dodała, na powrót spoglądając na niego ze stosowną dawką ciekawości. Szlachetne, acz egzotyczne rysy przywodziły tylko jedno skojrzenie, czy była tego jednak pewna, gdy oboje skupiali dozę spojrzeń i zaciekawienia. Ledwie powracała na salony, wiele osób kojarzyła co najwyżej z opowieści, mężczyzna obok wydawał się bardziej intrygujący ofiarowaną wiedzą, niżli możliwym pochodzeniem. Prawdopodobnie, być może.
Doceniała fakt w którym wyszedł jej z ofertą; bez obaw i blokad, nie spoglądając na jej pochodzenie, choć czy mógł być go pewnym. Nie była rozpoznawalna, choć on majaczył w potencjalnych możliwościach personaliów, tak ona - skryta w spokojnych odcieniach sukni, wyzbyta rodzinnych dóbr, milcząca i wycofana - była częścią konstelacji błysków jawiących się w wieży astronomów. Ledwie błyskiem, subtelnie sięgającym do oczu zgromadzonych - niechętnie, acz nachalnie z samej natury jej jestestwa. Sięgała i do jego spojrzenia, w pełni przekonana, jak lustruje jej osobę. Czy była aż takim zaskoczeniem? Czy kobiety winny być takim zaskoczeniem w podobnych miejscach?
Wolała nie wiedzieć, wolała nie odpowiadać sobie na to pytanie.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Wpadające do pomieszczenia światło na zaledwie kilka ulotnych chwil zatańczyło w złotawej zieleni spojrzenia, wędrowało między nitkami długich rzęs, aż spłynęło ku dłoniom - pierw ułożonym na niedużej ławce przed nim, później na zapiskach w wąskim notesie; kiedy go podniósł, słońce zawędrowało dalej, spłynęło wzdłuż jego przedramienia, zatańczyło na blacie i w końcu dosięgło bladej skóry przy nadgarstku nieznajomej kobiety. Obserwował tę ścieżkę jakby była pewnego rodzaju akompaniamentem dla wtaczanych w rzeczywistość dźwięków, obrazkiem dla swego rodzaju muzyki, którą można było nazwać filozoficzne dywagacje.
- Zależy jacy i czyi - odparł, a w kąciku ust na moment pojawił się uśmiech. Którzy bogowie byli kapryśni, którzy miłosierni - którzy spoglądali jedynie na siebie, a którzy nieśli miłosierdzie gatunkowi ludzkiemu? Którzy tulili do piersi, a którzy wydawali wyroki - sam znał cały ich panteon, obecny w jego życia od czasów wczesnego dzieciństwa, wywyższony na piedestale mimo upływu setek lat i przekształceń - tam, gdzie inni widzieli relikty dawnej świetności, on wciąż ukorzeniał swoją wiarę.
Pozostawał jednak w pewnej tajemnicy - sam ze sobą i swoim wierzeniem, nie wyprowadzając jej z błędu ofiarowanej odpowiedzi; czy była naznaczona doświadczeniem, choć zdecydowanie niedużym, jak zdążył wyrokować próbując oszacować jej wiek - czy było to jednak pewne rozeźlenie, albo wręcz przeciwnie, ucieczka przed tym, co określała jako stagnację?
- Nie zgodzę się - odparł, bez jednak śladów jakiejkolwiek buty, a z dużą dozą spokoju osiadającego w zielonkawym spojrzeniu - W pewnym momencie prawda staje się najważniejszym z gwarantów mającym przynieść upragniony spokój. Czy mimo wszystkiego nie do tego dążymy wszyscy, nawet ci o dzikich sercach i śmiałych marzeniach? - kim była i kim chciała się stać; kim mogła być, kiedy sylwetka osiadała z pewną rozwagą za obserwacją sali wykładowej - mógł jedynie dywagować nad jej pochodzeniem, stawiać pochopne wnioski w miejscu przeznaczonym dla osób, jak sądził, klasy wyższej od całkowicie przeciętnej. Na chwilę obecną jednak zbiór liter zdobiący jej imię i określający dokonania przodków nie interesował go nadto.
Łagodny uśmiech nabrał nieco śmiałości, gdy przystała na jego propozycję; skinięciem głowy wyraził aprobatę, przez moment, ledwie dwa mrugnięcia i spokojny wydech, tkwiąc w zawahaniu - ostatecznie jednak, kierując kroki ku wyjścia z rzędu zajmowanej przez nich części widowni, zaproponował jej swą dłoń, by i ona mogła podnieść się z miejsca.
- Zatem dokąd powinienem skierować ten przedmiot? - zapytał, a brew drgnęła ku górze z pewnym błyskiem w oku - Bądź gdzie zechciałabyś, pani, odebrać tę księgę? - na szali postawił drugą z propozycji, zdecydowanie odpowiedniejszą w obliczu prostego faktu nieznajomości. Powinien ukłonić się także i wyjawić swoje imię, zdradzić tytuł i zapytać o jej miano - ale w przedłużanych sekundach niepewności czaiło się coś zaskakująco przyjemnie wyzwalającego.
- Zależy jacy i czyi - odparł, a w kąciku ust na moment pojawił się uśmiech. Którzy bogowie byli kapryśni, którzy miłosierni - którzy spoglądali jedynie na siebie, a którzy nieśli miłosierdzie gatunkowi ludzkiemu? Którzy tulili do piersi, a którzy wydawali wyroki - sam znał cały ich panteon, obecny w jego życia od czasów wczesnego dzieciństwa, wywyższony na piedestale mimo upływu setek lat i przekształceń - tam, gdzie inni widzieli relikty dawnej świetności, on wciąż ukorzeniał swoją wiarę.
Pozostawał jednak w pewnej tajemnicy - sam ze sobą i swoim wierzeniem, nie wyprowadzając jej z błędu ofiarowanej odpowiedzi; czy była naznaczona doświadczeniem, choć zdecydowanie niedużym, jak zdążył wyrokować próbując oszacować jej wiek - czy było to jednak pewne rozeźlenie, albo wręcz przeciwnie, ucieczka przed tym, co określała jako stagnację?
- Nie zgodzę się - odparł, bez jednak śladów jakiejkolwiek buty, a z dużą dozą spokoju osiadającego w zielonkawym spojrzeniu - W pewnym momencie prawda staje się najważniejszym z gwarantów mającym przynieść upragniony spokój. Czy mimo wszystkiego nie do tego dążymy wszyscy, nawet ci o dzikich sercach i śmiałych marzeniach? - kim była i kim chciała się stać; kim mogła być, kiedy sylwetka osiadała z pewną rozwagą za obserwacją sali wykładowej - mógł jedynie dywagować nad jej pochodzeniem, stawiać pochopne wnioski w miejscu przeznaczonym dla osób, jak sądził, klasy wyższej od całkowicie przeciętnej. Na chwilę obecną jednak zbiór liter zdobiący jej imię i określający dokonania przodków nie interesował go nadto.
Łagodny uśmiech nabrał nieco śmiałości, gdy przystała na jego propozycję; skinięciem głowy wyraził aprobatę, przez moment, ledwie dwa mrugnięcia i spokojny wydech, tkwiąc w zawahaniu - ostatecznie jednak, kierując kroki ku wyjścia z rzędu zajmowanej przez nich części widowni, zaproponował jej swą dłoń, by i ona mogła podnieść się z miejsca.
- Zatem dokąd powinienem skierować ten przedmiot? - zapytał, a brew drgnęła ku górze z pewnym błyskiem w oku - Bądź gdzie zechciałabyś, pani, odebrać tę księgę? - na szali postawił drugą z propozycji, zdecydowanie odpowiedniejszą w obliczu prostego faktu nieznajomości. Powinien ukłonić się także i wyjawić swoje imię, zdradzić tytuł i zapytać o jej miano - ale w przedłużanych sekundach niepewności czaiło się coś zaskakująco przyjemnie wyzwalającego.
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Ledwie brakowało, by roześmiała się łagodnie na jego słowa, momentalnie jednak zakryła usta dłonią, pozwalając sobie jedynie na subtelnie szerszy uśmiech. Dywagacje na temat istnienia bogów i tego, którzy w zasadzie byli tymi prawdziwymi, były obiektem odwiecznych sporów wszelkich społeczności - każdy miał swoje racje i swoje dowody. Każdy miał też coś do powiedzenia, tak się przynajmniej zdawało, zamiast tego jednak przytaknęła spokojnie, nie próbując na siłę lokować kolejnych słów i ciągnąć dyskusji, w której nie miała nic do dodania. Mowa była sprzymierzeńcem w szczególności odważnych i kreatywnych i choć nie brakowało jej ani jednego, ani drugiego, nie była też przodownikiem w tejże dziedzinie. Wolała spokój, ciszę i rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze, składając z wrodzonym dystansem potencjalne koleje możliwości poczynionych błędów i zalet. Jej wiara, sama w sobie, była płytka - nigdy nie będąc istotną. Wierzyła w prawa natury, wierzyła w bliżej nieokreślony los i karmę, której nie potrafiła sama nazwać, trącając z siebie możliwe do sytuacji pozytywy. Wierzyła, stosunkowo, w siebie i swoje możliwości; jeszcze bardziej wierzyła w innych ludzi bardziej niż w siebie.
A prawda, jej prawda, nie podarowała spokoju. Wzniosła lodowatą hurmę emocji i cierpienia, podarowała ból i chęć zemsty, która napędzała koleje następujących pytań i następujących prawd. Nie była jednak gotowa mówić o tym więcej, niż kilka słów na wpół wyszeptanych spomiędzy warg.
– Gwarantem... albo składniową. – Zaczęła łagodnie, odsuwając spojrzenie od kartek i na moment zawieszając na męskiej twarzy. Tenże motyw prawdy powtarzał się drugi raz; usilne błaganie i dążenie do niej; prawda i tylko prawda. Drugi raz stawiana na piedestale, po raz drugi kreowana jako największa świętość. Podobieństwa nawarstwiały się i napierały, uniemożliwiając racjonalną ocenę.
– Nie bacząc na to, którzy bogowie pociągają za sznurki, przekorność losu wydaje się uniemożliwiać jakiekolwiek zaznanie prawdy i spokoju za życia. Zawsze może zdarzyć się coś, to powali wszelkie dotychczasowe stelaże – niczym zamki z piasku. Nie próbowała się kłócić, słowa padały łagodnie i tonem wskazującym na całkowitą akceptację jego słów. Poszukiwała odpowiedzi, poszukiwała prawdy; łkała w skrawki materiału rozwarstwiającego się pod naporem słonawej cieczy. Podążała ścieżkami, które kaleczyły kobiece stopy, aby tylko upatrzeć odpowiedź, dlaczego to jej zechciano odebrać życie, które podarowano pustej od środka kukle. Dlaczego to wszystko, co niegdyś przeszła, musiało trafić akurat na podatny, młodzieńczy grunt osoby - kobiety - która nie mogła się bronić. Gdy znalazła odpowiedzi; gdy ramiona brata zawisły łagodnie na jej szyi, prawda nie podarowała spokoju. Wywróciła jej świat do góry nogami, nakarmiła lękiem i niepewnością. Zabrała jej to, co najcenniejsze - wiele lat życia, zamiast bezemocjonalnej egzystencji. To wszystko nie miało jednak znaczenia, już nie, gdy wiatry sprzyjały i trzeba było trzymać kurs, aby przeć ku kolejnym i kolejnym celom.
Pochwyciwszy rękę mężczyzny, ze swojego rodzaju zawahaniem, poprawiła drugą dłonią suknię i sięgnęła po strony zapisanych czarnym atramentem stron. Obdarzyła go lekkim, wyuczonym wprost skinieniem głowy, jakże charakterystycznym, aby następnie pozwolić sobie na krótkie słowa, adekwatnie niepasujące do dobrego wychowania, nawet jeśli pozostające w jego ryzach.
– Za tydzień odbywa się tutaj kolejne seminarium, tym razem dotyczące wpływu konfliktów o magię na geopolitykę centralnej Europy. Jeśli nie spotkamy się na dyskusjach, to z pewnością w trakcie bankietu. – Łagodniejszy, ledwie zdobiący niczym skromny, złoty naszyjnik, uśmiech układał się na kobiecej twarzy. Już miała odchodzić, ledwie obrócić się i subtelnie skłonić, nim jednak to się stało, spostrzegła promotora tychże spotkań, posyłając mu zauważalne skinięcie głową, na co i mężczyzna, oddalony fragment o tyle spory, by przywitać się bez słów, skinął w pół z wyrazami szacunku. – Będą prowadzone przez wybitnego polityka, niegdyś ambasadora magicznej międzynarodowej konfederacji czarodziejów. – I powiedziawszy to, spojrzała jeszcze raz na towarzyszącego jej mężczyznę, spoglądając na charakterystyczne rysy, zarysowanie idealnie uszytych połów szaty; na spojrzenie, dumne i przenikliwe, które w tym momencie obdarowywało ją ułamkiem uwagi. Wykonała krok, namacalny, ale i ten metaforyczny, kierując się w stronę wyjścia, w pewien sposób sugerując mu to również. Bacząc, jak się zachowa i czy zdradzi to, czego wcale nie chciała wiedzieć. Kim był, a kim być chciał?
A prawda, jej prawda, nie podarowała spokoju. Wzniosła lodowatą hurmę emocji i cierpienia, podarowała ból i chęć zemsty, która napędzała koleje następujących pytań i następujących prawd. Nie była jednak gotowa mówić o tym więcej, niż kilka słów na wpół wyszeptanych spomiędzy warg.
– Gwarantem... albo składniową. – Zaczęła łagodnie, odsuwając spojrzenie od kartek i na moment zawieszając na męskiej twarzy. Tenże motyw prawdy powtarzał się drugi raz; usilne błaganie i dążenie do niej; prawda i tylko prawda. Drugi raz stawiana na piedestale, po raz drugi kreowana jako największa świętość. Podobieństwa nawarstwiały się i napierały, uniemożliwiając racjonalną ocenę.
– Nie bacząc na to, którzy bogowie pociągają za sznurki, przekorność losu wydaje się uniemożliwiać jakiekolwiek zaznanie prawdy i spokoju za życia. Zawsze może zdarzyć się coś, to powali wszelkie dotychczasowe stelaże – niczym zamki z piasku. Nie próbowała się kłócić, słowa padały łagodnie i tonem wskazującym na całkowitą akceptację jego słów. Poszukiwała odpowiedzi, poszukiwała prawdy; łkała w skrawki materiału rozwarstwiającego się pod naporem słonawej cieczy. Podążała ścieżkami, które kaleczyły kobiece stopy, aby tylko upatrzeć odpowiedź, dlaczego to jej zechciano odebrać życie, które podarowano pustej od środka kukle. Dlaczego to wszystko, co niegdyś przeszła, musiało trafić akurat na podatny, młodzieńczy grunt osoby - kobiety - która nie mogła się bronić. Gdy znalazła odpowiedzi; gdy ramiona brata zawisły łagodnie na jej szyi, prawda nie podarowała spokoju. Wywróciła jej świat do góry nogami, nakarmiła lękiem i niepewnością. Zabrała jej to, co najcenniejsze - wiele lat życia, zamiast bezemocjonalnej egzystencji. To wszystko nie miało jednak znaczenia, już nie, gdy wiatry sprzyjały i trzeba było trzymać kurs, aby przeć ku kolejnym i kolejnym celom.
Pochwyciwszy rękę mężczyzny, ze swojego rodzaju zawahaniem, poprawiła drugą dłonią suknię i sięgnęła po strony zapisanych czarnym atramentem stron. Obdarzyła go lekkim, wyuczonym wprost skinieniem głowy, jakże charakterystycznym, aby następnie pozwolić sobie na krótkie słowa, adekwatnie niepasujące do dobrego wychowania, nawet jeśli pozostające w jego ryzach.
– Za tydzień odbywa się tutaj kolejne seminarium, tym razem dotyczące wpływu konfliktów o magię na geopolitykę centralnej Europy. Jeśli nie spotkamy się na dyskusjach, to z pewnością w trakcie bankietu. – Łagodniejszy, ledwie zdobiący niczym skromny, złoty naszyjnik, uśmiech układał się na kobiecej twarzy. Już miała odchodzić, ledwie obrócić się i subtelnie skłonić, nim jednak to się stało, spostrzegła promotora tychże spotkań, posyłając mu zauważalne skinięcie głową, na co i mężczyzna, oddalony fragment o tyle spory, by przywitać się bez słów, skinął w pół z wyrazami szacunku. – Będą prowadzone przez wybitnego polityka, niegdyś ambasadora magicznej międzynarodowej konfederacji czarodziejów. – I powiedziawszy to, spojrzała jeszcze raz na towarzyszącego jej mężczyznę, spoglądając na charakterystyczne rysy, zarysowanie idealnie uszytych połów szaty; na spojrzenie, dumne i przenikliwe, które w tym momencie obdarowywało ją ułamkiem uwagi. Wykonała krok, namacalny, ale i ten metaforyczny, kierując się w stronę wyjścia, w pewien sposób sugerując mu to również. Bacząc, jak się zachowa i czy zdradzi to, czego wcale nie chciała wiedzieć. Kim był, a kim być chciał?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Szurające szarością tłumu sylwetki kotłowały się przez chwilę w dole audytorium, by później wstąpić na ścieżkę schodów prowadzących w górę; przenikały jedna za drugą, spojrzenie za spojrzeniem i skinienie głowy za następnym, w uprzejmościach i uściśnięciach dłoni, drobnych, niby subtelnych dywagacjach wyrażając swój komentarz na prowadzony lektorat – i w pewnym momencie, choć persony kilku z bywalców dzisiejszego wykładu interesowały go nieco bardziej, zdecydował się odpuścić wyciągnięcie i swojej dłoni w geście powitania.
Przestał też obserwować skrawki twarzy, finalnie skupiając na tej jednej – i spojrzeniem i jego treścią, w końcu słowami, które umykały spomiędzy ust rozciągniętych w lekkim uśmiechu.
Prawda nie leżała bowiem w jego mniemaniu w odkryciu tajemnic tego świata. Nie leżała w zrozumieniu tego, co kryło się za kotarą śmierci, dokąd miał zmierzać, w kierunku czego prowadzić ufnie kroki i działania – prawda stała się, w krótkiej dywagacji stworzonej jedynie z beztroskiej filozofii, pewnym czynnikiem mającym doprowadzić do spokoju życia – czy ona do niego dążyła, nie mógł wiedzieć - jedynie zdradzać w drobnych uniesieniach kącików ust własne pobudki.
– Czyż i ona nie jest w jakimś sensie istotą piękna tego świata? – przekorność, niewiedza, kaprys tego, nad czym bogowie mieli czuwać, a nader często przymykali powieki udając, że nie widzą; doświadczył tego sam, w paradoksalnej niemocy i obojętności wobec rychłego przeznaczenia, bolesnej śmierci stworzonej z brutalnie pospolitego przypadku.
Sięgnięcie po stosik notatek i późniejsze zaproponowanie nieznajomej kobiecie dłoni było jednak sugestywnym zakończeniem tematu boskich interwencji, co przyjął z dziwaczną mieszaniną ulgi i niezaspokojenia, jakby w samych zastanowieniach było tyle samo przyjemności, co bólu.
Asystował jej kiedy powoli wychodziła z zajmowanego przez nich rządku na widowni, w końcu stając z boku jednej z małych alejek mających zaprowadzić ich do wyjścia. Okładka zdobiona złotą, kaligraficzną linią majaczyła gdzieś w dole myśli, jakby nieistotna, choć przecież o treści tej księgi chciał jej opowiedzieć, snując swoją propozycję.
– Zatem ustalone – odpowiedział, z cieniem uśmiechu na ustach drażniąc się z własnymi zmysłami; zabrzmiało to jak zaproszenie, skierowane spomiędzy ust nieznajomej istoty o świetlistej łunie i ostrym umyśle – komentarz zostawił jednak dla siebie, obdarowując ją jedynie enigmatycznym uśmiechem. Za tydzień lektura miała trafić do jej rąk i pod jej osąd – Za tydzień, zaszczytem będzie móc znów cię spotkać – z odpowiednim skłonieniem głowy zdecydował się ofiarować jej przestrzeń, półtora kroku w tył wystarczyło, by swobodnie mogła skierować się do wyjścia. Nienachalne spojrzenie gnębiła ciekawość, ograniczana jednak dozą przyzwoitości mogła wysyłać jedynie sygnał mówiący o zaciekawieniu.
Przestał też obserwować skrawki twarzy, finalnie skupiając na tej jednej – i spojrzeniem i jego treścią, w końcu słowami, które umykały spomiędzy ust rozciągniętych w lekkim uśmiechu.
Prawda nie leżała bowiem w jego mniemaniu w odkryciu tajemnic tego świata. Nie leżała w zrozumieniu tego, co kryło się za kotarą śmierci, dokąd miał zmierzać, w kierunku czego prowadzić ufnie kroki i działania – prawda stała się, w krótkiej dywagacji stworzonej jedynie z beztroskiej filozofii, pewnym czynnikiem mającym doprowadzić do spokoju życia – czy ona do niego dążyła, nie mógł wiedzieć - jedynie zdradzać w drobnych uniesieniach kącików ust własne pobudki.
– Czyż i ona nie jest w jakimś sensie istotą piękna tego świata? – przekorność, niewiedza, kaprys tego, nad czym bogowie mieli czuwać, a nader często przymykali powieki udając, że nie widzą; doświadczył tego sam, w paradoksalnej niemocy i obojętności wobec rychłego przeznaczenia, bolesnej śmierci stworzonej z brutalnie pospolitego przypadku.
Sięgnięcie po stosik notatek i późniejsze zaproponowanie nieznajomej kobiecie dłoni było jednak sugestywnym zakończeniem tematu boskich interwencji, co przyjął z dziwaczną mieszaniną ulgi i niezaspokojenia, jakby w samych zastanowieniach było tyle samo przyjemności, co bólu.
Asystował jej kiedy powoli wychodziła z zajmowanego przez nich rządku na widowni, w końcu stając z boku jednej z małych alejek mających zaprowadzić ich do wyjścia. Okładka zdobiona złotą, kaligraficzną linią majaczyła gdzieś w dole myśli, jakby nieistotna, choć przecież o treści tej księgi chciał jej opowiedzieć, snując swoją propozycję.
– Zatem ustalone – odpowiedział, z cieniem uśmiechu na ustach drażniąc się z własnymi zmysłami; zabrzmiało to jak zaproszenie, skierowane spomiędzy ust nieznajomej istoty o świetlistej łunie i ostrym umyśle – komentarz zostawił jednak dla siebie, obdarowując ją jedynie enigmatycznym uśmiechem. Za tydzień lektura miała trafić do jej rąk i pod jej osąd – Za tydzień, zaszczytem będzie móc znów cię spotkać – z odpowiednim skłonieniem głowy zdecydował się ofiarować jej przestrzeń, półtora kroku w tył wystarczyło, by swobodnie mogła skierować się do wyjścia. Nienachalne spojrzenie gnębiła ciekawość, ograniczana jednak dozą przyzwoitości mogła wysyłać jedynie sygnał mówiący o zaciekawieniu.
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
W naturalnej kolei życia postępowało coś, czego nie potrafiła objąć słowami, a co odchodziło wraz z pierwszym, niewinnym płatkiem korony młodości - teraz chciała więcej; teraz chciała świata u jej stóp, zmian i niestałości dalekiej poglądowi na prawdę. Jej prawda była wytłumaczeniem tego, nad czym nie miała kontroli, a co kosztowało przemożnym bólem z głębi serca. Teraz prawda była jedna, stała i niezmienna - rysująca się pośród prawd o jestestwie istot, których byt nie był zrozumiały do momentu, gdy nie zatraciło się w otaczającym uroku. Czy umiała ją już sformułować?
– Jest, owszem, choć liczę, że świat ma do zaoferowania jeszcze więcej. – Odparła krótko, zgoła nieodpowiednio w momencie zestawienia słów i jej pochodzenia, tym się jednak nie martwiła - nie była wszakże znana czy rozpoznawalna, tym bardziej w momencie noszenia prostej sukni i pobytu w takim miejscu. Nie była tu damą, raczej złaknioną wiedzy młodą kobietą, a to nadawało jej prawo do stanowienia o słowach silniejszych i pewniejszych niż te ubrane na co dzień w konwenanse. Lekkie zmarszczenie brwi zwieńczyło jednak te dywagacje, a życzliwy - wysoko kulturalny - gest pomógł jej znaleźć się na prostej drodze ku wyjściu. Niektóre gesty ukazywały niemalże na tacy błękit niesionej w organizmach krwi, wszakże i jej głowa skinęła w geście podziękowania w naturalnym odruchu. Obserwowała go i cieszyła spojrzenie tym przeczuciem, które gościło na dole klatki piersiowej. Ciekawość nie ukazała się jednak na twarzy - wszakże tego czuć również nie mogli ludzie dzierżący dziedzictwo krwi - a jedynie w myślach kotłujących się i obijających od granic umysłu. Czy przeczucie z nią grało?
– W istocie... – Stała w sprzeczności ze swoją reakcją, gdy spojrzenie powędrowało łagodnie do jego twarzy, a z maski obojętności wyłonił się delikatny, na wpół kokieteryjny, na wpół zawadiacki uśmiech. Głowa skinęła po raz ostatni, słowa wysunęły się ze spojrzeniem igrającym w popłochu z nabytym instynktem przetrwania. – z wzajemnością. – Gdy brew podążyła ku górze, zlustrowała twarz mężczyzny ostatnim, przepełnionym przekornością spojrzeniem, kierując się spokojne w kierunku wyjścia. Coś podpowiadało jej, by się obrócić na ten ostatni moment - gdy służka dołączyła do niej, a dreszcz zdziwienia powędrował wzdłuż wątłych pleców. Trwała jednak dzielnie w uniesionej brodzie i spojrzeniu obejmującym znikającą sprzed oczu scenerię sali bankietowej. Ledwie za tydzień,aż za tydzień, miała go tu znów spotkać, a lekkie drażnienie niepewności rozlegało się po sercu, sprowadzając na całe ciało wrażenie napięcia. Domysły miały się rozmyć, byłaby to jednak transakcja wiązana - a na to nie chciała sobie pozwolić, w grze pozorów i niedopowiedzeń odnajdując przyjemność, która nigdy wcześniej nie sięgała jej charakteru. Było w tym coś uwalniającego - być i móc mówić ponad to, co wpisane w noszoną tytulaturę. Czy powinna?
– Jest, owszem, choć liczę, że świat ma do zaoferowania jeszcze więcej. – Odparła krótko, zgoła nieodpowiednio w momencie zestawienia słów i jej pochodzenia, tym się jednak nie martwiła - nie była wszakże znana czy rozpoznawalna, tym bardziej w momencie noszenia prostej sukni i pobytu w takim miejscu. Nie była tu damą, raczej złaknioną wiedzy młodą kobietą, a to nadawało jej prawo do stanowienia o słowach silniejszych i pewniejszych niż te ubrane na co dzień w konwenanse. Lekkie zmarszczenie brwi zwieńczyło jednak te dywagacje, a życzliwy - wysoko kulturalny - gest pomógł jej znaleźć się na prostej drodze ku wyjściu. Niektóre gesty ukazywały niemalże na tacy błękit niesionej w organizmach krwi, wszakże i jej głowa skinęła w geście podziękowania w naturalnym odruchu. Obserwowała go i cieszyła spojrzenie tym przeczuciem, które gościło na dole klatki piersiowej. Ciekawość nie ukazała się jednak na twarzy - wszakże tego czuć również nie mogli ludzie dzierżący dziedzictwo krwi - a jedynie w myślach kotłujących się i obijających od granic umysłu. Czy przeczucie z nią grało?
– W istocie... – Stała w sprzeczności ze swoją reakcją, gdy spojrzenie powędrowało łagodnie do jego twarzy, a z maski obojętności wyłonił się delikatny, na wpół kokieteryjny, na wpół zawadiacki uśmiech. Głowa skinęła po raz ostatni, słowa wysunęły się ze spojrzeniem igrającym w popłochu z nabytym instynktem przetrwania. – z wzajemnością. – Gdy brew podążyła ku górze, zlustrowała twarz mężczyzny ostatnim, przepełnionym przekornością spojrzeniem, kierując się spokojne w kierunku wyjścia. Coś podpowiadało jej, by się obrócić na ten ostatni moment - gdy służka dołączyła do niej, a dreszcz zdziwienia powędrował wzdłuż wątłych pleców. Trwała jednak dzielnie w uniesionej brodzie i spojrzeniu obejmującym znikającą sprzed oczu scenerię sali bankietowej. Ledwie za tydzień,
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
To, co miało przynieść spokój. Uspokoić serce. Pogodzić przeszłość. Rozświetlić przyszłość. Zaprowadzić pokój. Zgasić czerwień, pozwolić królować bieli. Prawda była wielobarwną łuną, przypominającą tęczę odbitą w porannej sadzawce fatamorgany – niosła świadomość i harmonię, której łaknęli przecież wszyscy – musiała pragnąć jej i ona, skoro z takim skupieniem i uwagą gotowa była słuchać zawiłych opowieści o dalekich lądach – fascynujących, pięknych, niepojętych, w końcu dziwacznie kojących nieustannie głodną duszę.
Prawda - czym mogła być, czym chciała być, czy miała być? Gdzie leżała i jak mogli ją odnaleźć, kto dzierżył mapę, kto był jedynie samozwańczym uzurpatorem, którego musieli się wystrzegać? Spojrzenie w dół, spojrzenie w górę, drobny uśmiech, drobna aprobata.
Jak wiele świat miał do zaoferowania? Jak wiele mógł ofiarować im?
W drobnych gestach i niepospiesznych krokach, delikatnych spojrzeniach i ledwie muśnięciach słów – stąpając po niedopowiedzeniach i ułudnych fantazjach; pozwalał im się ponieść, wciąż wyginając wargi w drobnym uśmiechu, słowa wypuszczając z całą dozą ciekawskiej niewiedzy, snując w końcu propozycję, na którą musiała przystać.
Nawet odmowa byłaby przyjemnością.
Księga, o której jej mówił, materializowała się przed oczami, wyjęta z odmętów wspomnień, jakby faktycznie zdjął ją z zakurzonej półki, wysunął z rzędu dawnych lektur ocierających się o zapomnienie; teraz wizualizował sobie granatową okładkę w dłoniach, drobnych i jasnych, palec na wierzchu, ten sam, którym sporządzała chwilę temu notatki.
Stał niemal nieruchomo, z miarowym oddechem i równie opanowaną mimiką, pogodną i pozbawioną natarczywości; z dystansem i ciszą, pożegnaniem przeciąganym kolejnymi oddechami i kolejnymi sekundami pozbawionymi słów; obserwował jej uśmiech, w końcu wtórując podobnym, choć niosącym w sobie nutę niemego pytania – jak daleko leży tydzień, ile tydzień ma tygodni, czym będzie mógł ją rozpoznać, czy dłoń, na której położy tomiszcze będzie odziana w drobną sieć koronkowej rękawiczki?
Milczał, dywagował, określał – w trwającej, dość specyficznej gracji odprowadzał ją spojrzeniem, a kiedy dołączyła do niej druga sylwetka, nie interesował się nią. Obca kobieta w stroju jeszcze skromniejszym mogła być towarzyszką dnia, służką, równie dobrze przypadkową znajomą na naukowych lektoratach o dalekich kulturach.
Nie musiał wiedzieć.
Musiał tylko odliczać siedem długich dni i siedem krótkich nocy.
zt x2
Prawda - czym mogła być, czym chciała być, czy miała być? Gdzie leżała i jak mogli ją odnaleźć, kto dzierżył mapę, kto był jedynie samozwańczym uzurpatorem, którego musieli się wystrzegać? Spojrzenie w dół, spojrzenie w górę, drobny uśmiech, drobna aprobata.
Jak wiele świat miał do zaoferowania? Jak wiele mógł ofiarować im?
W drobnych gestach i niepospiesznych krokach, delikatnych spojrzeniach i ledwie muśnięciach słów – stąpając po niedopowiedzeniach i ułudnych fantazjach; pozwalał im się ponieść, wciąż wyginając wargi w drobnym uśmiechu, słowa wypuszczając z całą dozą ciekawskiej niewiedzy, snując w końcu propozycję, na którą musiała przystać.
Nawet odmowa byłaby przyjemnością.
Księga, o której jej mówił, materializowała się przed oczami, wyjęta z odmętów wspomnień, jakby faktycznie zdjął ją z zakurzonej półki, wysunął z rzędu dawnych lektur ocierających się o zapomnienie; teraz wizualizował sobie granatową okładkę w dłoniach, drobnych i jasnych, palec na wierzchu, ten sam, którym sporządzała chwilę temu notatki.
Stał niemal nieruchomo, z miarowym oddechem i równie opanowaną mimiką, pogodną i pozbawioną natarczywości; z dystansem i ciszą, pożegnaniem przeciąganym kolejnymi oddechami i kolejnymi sekundami pozbawionymi słów; obserwował jej uśmiech, w końcu wtórując podobnym, choć niosącym w sobie nutę niemego pytania – jak daleko leży tydzień, ile tydzień ma tygodni, czym będzie mógł ją rozpoznać, czy dłoń, na której położy tomiszcze będzie odziana w drobną sieć koronkowej rękawiczki?
Milczał, dywagował, określał – w trwającej, dość specyficznej gracji odprowadzał ją spojrzeniem, a kiedy dołączyła do niej druga sylwetka, nie interesował się nią. Obca kobieta w stroju jeszcze skromniejszym mogła być towarzyszką dnia, służką, równie dobrze przypadkową znajomą na naukowych lektoratach o dalekich kulturach.
Nie musiał wiedzieć.
Musiał tylko odliczać siedem długich dni i siedem krótkich nocy.
zt x2
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
all the stars we steal from the nightsky will never be enough
późny wieczór 20 VII 58
późny wieczór 20 VII 58
Lekko spóźniona, wprost grzecznościowo; drzwi sali bankietowej otworzyły się ukazując absolutnie inny układ pomieszczenia. Okrągłe stoły nie kryły sowitej zastawy, scena spowita półmrokiem miała gościć najznamienitszych gości - jakże nierównych jednak tym, którzy zaproszeni zostali do zajęcia miejsc przy godnych zaszczytów miejscach bankietu. Lada moment głos miał się roznieść po sali, teraz jednak rozpościerały się wśród marmurów głosy wartkich, zaciekłych wprost dysput. Umysły kreujące przyszłość zespolone w jedność budziły niepokój tym większy, im mniejszość stanowiły kobiece sylwetki podczas całego przedsięwzięcia. Choć przyjemnie łechtał ego fakt zaproszenia jej - wprost i bezceremonialnie kojarzonej jedynie z urodą i młodością - to jednocześnie ta skromność w przedstawicielkach płci piękniej budziła niepokojącą trwogę. Czyż nauka była zarezerwowana jedynie dla mężczyzn? Czy nie było wśród kobiet lepszych, bardziej rozpoznawalnych i kojarzonych bezpośrednio z nauką niż ona? Jej zaproszenie wiązało się z odległą, skrytą za łuną niepamięci rozmową, którą odbyła z jednym z organizatorów - ledwie chwila, krótka rozmowa okraszona dyskusją o różnorodności centralnej Azji poskutkowała przyniesionym w szponach sowy zaproszeniem ; gorzki posmak powędrował wzdłuż krtani i spoczął na dnie klatki piersiowej, skrytej skromnie w jeszcze skromniejszej sukni, która choć krzyczała swoją wartością, to nie była pokazem wyższości w lśniącym zdobieniach. Czerń ponownie okrywała drobną sylwetkę, gdy dłonie skrywane były przez koronkowe wzory flory rysującej się na rękawiczkach, a suknia osłaniała ledwie delikatne zarysowanie barków i szyi. Zdradzała ją jedynie perła zawieszona na łańcuszku z białego złota. Perła niosąca za sobą piękno zatoki i sposobność otwartej toni - symbol tego, co nosiła w błękitnej krwi przodków.
Chłód nabierał tembru, krył skórę delikatnym zarysowaniem, aż do momentu, gdy parność skotłowanego powietrza dociążyła ciekawość zrodzoną w podbrzuszu. Krótko zlustrowała obecne twarze, rozpoznając wśród nich niektórych znamienitych podróżników, sławetnych niekiedy polityków i mniej publiczne persony, niosące za sobą jednak dziedzictwo, które sprowadziło ich wszystkich do tego jednego miejsca. Gdy konferansjer rozpoczął mówić, a służka stanęła na należytym miejscu obok innych pracowników, tuż obok niej pojawił się prowadzący na miejsce kamerdyner. Chłód obejmował jej młodą twarz, obdarzyła jednak mężczyznę delikatnym uśmiechem, a wspomnienia rodziły korelacje powiązanych cech, rysując przed oczyma sylwetkę, która winna jej teraz szukać - coś bowiem podpowiadało jej, że nie zapomniał; że będzie czekał, spełniając obietnicę złożoną przed kilkoma dniami. Szmaragd tęczówek skrywały delikatnie wypuszczone z koka kosmyki, falujące się w naturalny w odziedziczony po matce sposób, nadając całej twarzy większej łagodności, mimo burgundu ust. Mimo tej skromności, którą celebrowała w swym ubiorze, nie mogła sobie pozwolić na swobodę i odejście od dzierżonych w dłoni, aktualnych trendów - jeśli ktoś by ją znał, a wśród osobistości dzisiejszego wieczoru takie persony również się znajdowały, nie mogły mieć najmniejszego powodu do krzywdzących słów. Sama w sobie nauka, ten nieodparty głód wiedzy i ciekawość świata były już wystarczająco wulgarne. Wulgarna była jej obecność - poszukiwanie w sobie czegoś więcej niż urody, którą przecież powinna celebrować niczym najdroższe wino Burgundii. Śmiała chcieć więcej, tym więcej, gdy natrafiając na swoje miejsce, jej spojrzenie łagodnie - choć skryte pod warstwą kojącego zaciekawienia - opadło na sylwetkę zajmującą już miejsce. Lekki dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa, a usta wygięte w delikatnym uśmiechu nie zdradzały nic więcej, niż zrodzone w umyśle wspomnienia.
Spójrz na mnie.
parzyste - ten sam stolik Chłód nabierał tembru, krył skórę delikatnym zarysowaniem, aż do momentu, gdy parność skotłowanego powietrza dociążyła ciekawość zrodzoną w podbrzuszu. Krótko zlustrowała obecne twarze, rozpoznając wśród nich niektórych znamienitych podróżników, sławetnych niekiedy polityków i mniej publiczne persony, niosące za sobą jednak dziedzictwo, które sprowadziło ich wszystkich do tego jednego miejsca. Gdy konferansjer rozpoczął mówić, a służka stanęła na należytym miejscu obok innych pracowników, tuż obok niej pojawił się prowadzący na miejsce kamerdyner. Chłód obejmował jej młodą twarz, obdarzyła jednak mężczyznę delikatnym uśmiechem, a wspomnienia rodziły korelacje powiązanych cech, rysując przed oczyma sylwetkę, która winna jej teraz szukać - coś bowiem podpowiadało jej, że nie zapomniał; że będzie czekał, spełniając obietnicę złożoną przed kilkoma dniami. Szmaragd tęczówek skrywały delikatnie wypuszczone z koka kosmyki, falujące się w naturalny w odziedziczony po matce sposób, nadając całej twarzy większej łagodności, mimo burgundu ust. Mimo tej skromności, którą celebrowała w swym ubiorze, nie mogła sobie pozwolić na swobodę i odejście od dzierżonych w dłoni, aktualnych trendów - jeśli ktoś by ją znał, a wśród osobistości dzisiejszego wieczoru takie persony również się znajdowały, nie mogły mieć najmniejszego powodu do krzywdzących słów. Sama w sobie nauka, ten nieodparty głód wiedzy i ciekawość świata były już wystarczająco wulgarne. Wulgarna była jej obecność - poszukiwanie w sobie czegoś więcej niż urody, którą przecież powinna celebrować niczym najdroższe wino Burgundii. Śmiała chcieć więcej, tym więcej, gdy natrafiając na swoje miejsce, jej spojrzenie łagodnie - choć skryte pod warstwą kojącego zaciekawienia - opadło na sylwetkę zajmującą już miejsce. Lekki dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa, a usta wygięte w delikatnym uśmiechu nie zdradzały nic więcej, niż zrodzone w umyśle wspomnienia.
Spójrz na mnie.
nieparzyste - stolik obok
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Ostatnio zmieniony przez Imogen Travers dnia 28.08.23 14:47, w całości zmieniany 2 razy
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
The member 'Imogen Travers' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 10
'k10' : 10
Drobna informacja, krucha obietnica, krótkie słowo i przebudzona ciekawość. Nie potrzeba było wiele, by ziarno przypadkowych splotów zdarzeń zmienić w propozycję, propozycję wypowiedzieć raz kolejny, w końcu finalnie trzymać w dłoni drobny zwitek beżowego pergaminu opatrzony jego nazwiskiem i ładną, angielską kaligrafią. Konflikty na przestrzeni ostatnich miesięcy, te angielskie i te wykraczające poza jej oblane wodą granice; europejskie napięcia leżały w kręgu jego zainteresowań, choć nie najbliższych, zdecydowanie wartych uwagi i spojrzenia. Lista gości, którą skrupulatnie przyrządzono i dopracowano, z poszanowaniem linii pokrewieństwa, linii bankowych skarbców, w końcu linii słów, które wygłaszano z mównicy, odnalazła swoje odzwierciedlenie w lekko zatłoczonej sali, gotowej na przyjęcie sporządzonych słów, tętniących rozważań i wzniosłych rozwiązań. Sam widział siebie w roli obserwatora, kogoś, kto miał milczeć, nie prowadzić dysputy; okazjonalnie zasięgać rady i przedstawiać własny punkt widzenia, absurdalnie kontrastowy dla tych, które kreował klimat i położenie Wysp.
Gospodarz seminarium rościł sobie prawo do tłumnej widowni, samym nazwiskiem torując sobie drogę do wysokiej frekwencji i tym samym wysokiego zaangażowania osób bezpośrednich czy postronnych; większą grupę stanowili ci drudzy, sam również do niej należał, przekraczając w końcu próg głównego pomieszczenia, w którym szelest sukien dawno temu skapitulował pod głuchą dominacją eleganckich szat i garniturów. Sam przyodział jeden w ciemnych barwach, uprzednio konsultując swój wygląd z jedną z kobiet, która zamieszkiwała ich posiadłość na Man i żyła wśród Anglików na tyle długo, by zadanie to nie przerosło jej możliwości, jednocześnie nie zawodząc jego oczekiwań.
Nadal wyróżniał się w morzu angielskich person, głównie jednak egzotyką swojej urody, niekoniecznie barwnym strojem i ozdobami, do których nawykł na tyle, by granat garnituru traktować z pewną rezerwą. Niektóre wydarzenia wymagały jednak konkretnych starań, zwyczajowych masek i skrojonego zestawu słów.
Zwłaszcza, kiedy sprowokowaniem jego obecności nie były tylko pobudki naukowe i chęć udziału w dyskusjach; zajmując miejsce przy jednym ze stolików, prostując plecy i odmawiając kieliszkowi szampana, zerkał na boki. Obserwował pojawiające się w sali sylwetki, parzył w kąty zaciemnionych miejsc, lustrował podwyższenie i kotarę, w końcu z pewnym napiętnowaniem przyglądał się każdej kobiecej sylwetce, które samą swoją obecnością stanowiły swoistą anomalię. Zupełnie jak wtedy i zupełnie tak jak ona – dopiero chwila nieuwagi pozwoliła jej odnaleźć drogę.
Kiedy ją dostrzegł, znajdowała się już blisko; na tyle blisko, by przegapić moment, w którym podchodziła do stolika, tego samego, dzielonego z nim i starszym mężczyzną w podeszłym wieku, który z zaaferowaniem obserwował scenę.
Drgnięcie ciała zdradziło jego nieuwagę, podobnie jak pospieszny wzrok, który omiótł jej sylwetkę i osiadł na twarzy, kiedy kącik lordowskich ust zawędrował w górę. Sam podniósł się z miejsca chwilę później, by w dwóch krokach znaleźć się bliżej i zaoferować jej swoją dłoń, drugą odsuwając wolne miejsce przy stole.
– Czy ten moment jest odpowiednim, by w końcu zapytać o twoje imię?
Gospodarz seminarium rościł sobie prawo do tłumnej widowni, samym nazwiskiem torując sobie drogę do wysokiej frekwencji i tym samym wysokiego zaangażowania osób bezpośrednich czy postronnych; większą grupę stanowili ci drudzy, sam również do niej należał, przekraczając w końcu próg głównego pomieszczenia, w którym szelest sukien dawno temu skapitulował pod głuchą dominacją eleganckich szat i garniturów. Sam przyodział jeden w ciemnych barwach, uprzednio konsultując swój wygląd z jedną z kobiet, która zamieszkiwała ich posiadłość na Man i żyła wśród Anglików na tyle długo, by zadanie to nie przerosło jej możliwości, jednocześnie nie zawodząc jego oczekiwań.
Nadal wyróżniał się w morzu angielskich person, głównie jednak egzotyką swojej urody, niekoniecznie barwnym strojem i ozdobami, do których nawykł na tyle, by granat garnituru traktować z pewną rezerwą. Niektóre wydarzenia wymagały jednak konkretnych starań, zwyczajowych masek i skrojonego zestawu słów.
Zwłaszcza, kiedy sprowokowaniem jego obecności nie były tylko pobudki naukowe i chęć udziału w dyskusjach; zajmując miejsce przy jednym ze stolików, prostując plecy i odmawiając kieliszkowi szampana, zerkał na boki. Obserwował pojawiające się w sali sylwetki, parzył w kąty zaciemnionych miejsc, lustrował podwyższenie i kotarę, w końcu z pewnym napiętnowaniem przyglądał się każdej kobiecej sylwetce, które samą swoją obecnością stanowiły swoistą anomalię. Zupełnie jak wtedy i zupełnie tak jak ona – dopiero chwila nieuwagi pozwoliła jej odnaleźć drogę.
Kiedy ją dostrzegł, znajdowała się już blisko; na tyle blisko, by przegapić moment, w którym podchodziła do stolika, tego samego, dzielonego z nim i starszym mężczyzną w podeszłym wieku, który z zaaferowaniem obserwował scenę.
Drgnięcie ciała zdradziło jego nieuwagę, podobnie jak pospieszny wzrok, który omiótł jej sylwetkę i osiadł na twarzy, kiedy kącik lordowskich ust zawędrował w górę. Sam podniósł się z miejsca chwilę później, by w dwóch krokach znaleźć się bliżej i zaoferować jej swoją dłoń, drugą odsuwając wolne miejsce przy stole.
– Czy ten moment jest odpowiednim, by w końcu zapytać o twoje imię?
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź