Sala bankietowa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala bankietowa
Przestronne, elegancko urządzone pomieszczenie zostało utworzone z myślą o organizacji konferencji naukowych i, w istocie, urządzana jest tutaj większość spotkań dotyczących astrologii, astronomii oraz astralistyki. W praktyce pomieszczenie przeznaczono również na przyjmowanie co ważniejszych gości, można je również wynająć do bardziej prywatnych celów - należy za to jednak słono zapłacić. Również tutaj swoich gości przyjmują wyżej postawieni pracownicy.
Salę bankietową obsługują skrzaty mieszkające we wieży.
Salę bankietową obsługują skrzaty mieszkające we wieży.
Ta wyjątkowość była poszanowaniem tradycji, której to ponoć hołdowała w imię dzierżonych personaliów. Pozwalano, ale nie wspierano wychodzenia poza ramy, które stałością i chłodem obycia przypominały metalowe przęsła najtrudniejszych ogrodzeń. Spoglądała na to z niezrozumiałym dla otoczenia przymknięciem oka - w rzeczywistości bowiem, kobiety Traversów mogły więcej, bo w samej rodzinnej batalii o władzę stanowiły droższe klejnoty, niż te sprowadzane z najdalszych zakątków świata. Przebywała więc tutaj, łącząc przeciwieństwa, dogrywające się w swoim współistnieniu w skromności, acz dumie; pewności siebie, acz niewymuszonym pozostawaniu poza światłami lamp i złaknionymi spojrzeniami. Idealnie wyselekcjonowany zestaw rozmówców plasował się wśród swoistych osobistości, nie byłoby jej tutaj - jako młodej kobiety, ale i jako po prostu kobiety - gdyby nie wieńczące na zaproszeniu nazwisko, które niosło sprawczość wielu, niekoniecznie wykonalnych, czynów. Celebrowała to, unosząc dumną brodę ku górze, niosąc niewypowiedzianą grację przodkiń i mimo niepewności w głębi kobiecego ciała, nie ukazywała swoich obaw na światło dzienne. Rozglądała się zaś czujnie, doczekując do momentu swoistego przypieczętowania - kiedy należyte miejsce odnalazło się obok, nie było odwrotu od wzajemnej obecności, drażniącej zmysły nienachalnym zaciekawieniem.
Spoglądała na niego, nie odpowiadając w pierwszym momencie na podniesione pytanie. Dłoń spoczęła na tej męskiej, drażniąc skórę materiałem przywdzianej rękawiczki, delikatnym przesunięciem palców potęgując wrażenie ocierającego się materiału koronki. Przesunęła spojrzeniem po męskiej twarzy, jakże odrębnej od niesionej wśród Brytyjczyków urody, intresującej - na wpół pociągającej, ale tego nie wypadało przyznawać młodej damie - na tyle, by zagaić się na cichej przyjemności tego widoku. Swoistym podziwianiu - jak obraz, jak operę, jak sztukę górnolotną, acz przemijającym w ogólnym rozrachunku. Pytanie jednak opadło, ledwie przed sekundą, prowokując na półwilej twarzy uśmiech; nieodgadniony, lekko zawadiacki a na wpół przemawiający wychodzącym z premedytacją zadowoleniem.
— Jesteś gotowy na nieprzychylną odpowiedź? — Odpowiedziała, pytaniem na pytanie niczym w przeuroczej grze, unosząc po chwili brew w geście łagodnego rozbawienia, które to jednak nie objawiło się dodatkowym odzieniem kobiecej maski. Zamiast to, przesunęła się subtelnie i wykonując - charakterystyczne, wprost rozpoznawcze - skinięcie głową, odparła łagodnym, cichszym głosem.
— Imogen. — Tytulatura brzmiała na końcówce języka, oparła się jednak pokusie zdradzania pełnych personaliów. Spojrzała łagodnie po reakcji mężczyzny - oczekiwała zdradzenia, głębokiego zastanowienia kim jest i po co tu jest. Prosił o imię, transakcją więc wiążącą z poprzedniego - przypadkowego, acz pozostawiającego ślad - spotkania, to właśnie imię mu zdradziła. W tym właśnie kryła się swoista magia, niemalże piętno odbywającej się ponownie rozmowy - nie wiedziała, kim dokładnie jest, mimo przekąsów prowadzących do jasnym wniosków, zaś on nie wiedział, kim jest ona, odziana w lata spędzone poza salonami, w usilne dążenie do skrycia się pośród szarości, choć to błyszczeć było jej dane. Błyszczała i teraz, niosąc głęboką frenezję z jego zainteresowaniu, czy słowności czynów.
Zająwszy miejsce przy stoliku, ledwo zauważyła pojawiający się na scenie ruch. Spojrzenie jej, nie odeszło jednak od mężczyzny, wahając się pomiędzy wypowiedzeniem kolejnych słów a cichą ufnością wobec tego, co sam podejmie. Wygrała ciekawość, niemalże dreszcz przesuwający się wzdłuż pleców.
— Czy zdradzono ci już zwieńczenie dzisiejszego seminarium? Istną iluzję, którą zechcą nas omamić? — Półszept miał trafić tylko do niego, na wpół zaciekawiony, połowicznie obdarzony frywolnym przecięgnięciem zgłosek. Jak łatwo omamić się da, nieznajomy - to nadal, przecież - który w odległej dyspucie podarował jej nie tylko lekcję, ale także ziarno budzącego się zainteresowania. Jak łatwo ulegał pociąganiu za struny, gdy w infantylnej zachciance ofiarowywała mu siebie milszą, przystępniejszą niż w ogólnym rozrachunku kobiecych relacji. Kim był, a kogo pozwoli jej poznać?
Spoglądała na niego, nie odpowiadając w pierwszym momencie na podniesione pytanie. Dłoń spoczęła na tej męskiej, drażniąc skórę materiałem przywdzianej rękawiczki, delikatnym przesunięciem palców potęgując wrażenie ocierającego się materiału koronki. Przesunęła spojrzeniem po męskiej twarzy, jakże odrębnej od niesionej wśród Brytyjczyków urody, intresującej - na wpół pociągającej, ale tego nie wypadało przyznawać młodej damie - na tyle, by zagaić się na cichej przyjemności tego widoku. Swoistym podziwianiu - jak obraz, jak operę, jak sztukę górnolotną, acz przemijającym w ogólnym rozrachunku. Pytanie jednak opadło, ledwie przed sekundą, prowokując na półwilej twarzy uśmiech; nieodgadniony, lekko zawadiacki a na wpół przemawiający wychodzącym z premedytacją zadowoleniem.
— Jesteś gotowy na nieprzychylną odpowiedź? — Odpowiedziała, pytaniem na pytanie niczym w przeuroczej grze, unosząc po chwili brew w geście łagodnego rozbawienia, które to jednak nie objawiło się dodatkowym odzieniem kobiecej maski. Zamiast to, przesunęła się subtelnie i wykonując - charakterystyczne, wprost rozpoznawcze - skinięcie głową, odparła łagodnym, cichszym głosem.
— Imogen. — Tytulatura brzmiała na końcówce języka, oparła się jednak pokusie zdradzania pełnych personaliów. Spojrzała łagodnie po reakcji mężczyzny - oczekiwała zdradzenia, głębokiego zastanowienia kim jest i po co tu jest. Prosił o imię, transakcją więc wiążącą z poprzedniego - przypadkowego, acz pozostawiającego ślad - spotkania, to właśnie imię mu zdradziła. W tym właśnie kryła się swoista magia, niemalże piętno odbywającej się ponownie rozmowy - nie wiedziała, kim dokładnie jest, mimo przekąsów prowadzących do jasnym wniosków, zaś on nie wiedział, kim jest ona, odziana w lata spędzone poza salonami, w usilne dążenie do skrycia się pośród szarości, choć to błyszczeć było jej dane. Błyszczała i teraz, niosąc głęboką frenezję z jego zainteresowaniu, czy słowności czynów.
Zająwszy miejsce przy stoliku, ledwo zauważyła pojawiający się na scenie ruch. Spojrzenie jej, nie odeszło jednak od mężczyzny, wahając się pomiędzy wypowiedzeniem kolejnych słów a cichą ufnością wobec tego, co sam podejmie. Wygrała ciekawość, niemalże dreszcz przesuwający się wzdłuż pleców.
— Czy zdradzono ci już zwieńczenie dzisiejszego seminarium? Istną iluzję, którą zechcą nas omamić? — Półszept miał trafić tylko do niego, na wpół zaciekawiony, połowicznie obdarzony frywolnym przecięgnięciem zgłosek. Jak łatwo omamić się da, nieznajomy - to nadal, przecież - który w odległej dyspucie podarował jej nie tylko lekcję, ale także ziarno budzącego się zainteresowania. Jak łatwo ulegał pociąganiu za struny, gdy w infantylnej zachciance ofiarowywała mu siebie milszą, przystępniejszą niż w ogólnym rozrachunku kobiecych relacji. Kim był, a kogo pozwoli jej poznać?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Grając głównie na niedopowiedzeniach i wciskając klawisze domniemanych odpowiedzi, płynął spojrzeniem za jej sylwetką zupełnie swobodnie, jakby sam fakt, że dopełniła swej obietnicy w pewnym sposobie czynił z niego triumfatora. W półuśmiechu drgała pewna nuta samozadowolenia, w wyciągniętej dłoni spoczywało pytanie – czy zamierzała podnieść ofiarowane, choć nigdy niewybrzmiałe pytanie, sięgnąć po oferowaną lekturę i odpłacić zaproszeniem już zdążyła, pozostało wszystko to, co pomiędzy.
Mógł snuć pytania, rozpocząć ich swoisty wir rozpoczynający się od samego skąd się tu wzięłaś, a mimo to obracanie się w fantazyjnej niewiedzy zdawało się zadaniem zgoła przyjemniejszym, mógłby stwierdzić, że ciekawszym od samego przemówienia, które niedługo miało ponieść się wzdłuż i wszerz całej auli wypełnionej ciemną barwą męskich szat wyjściowych.
Ofiarowaną dłoń ledwie musnął dotykiem własnej, podobnym niewidzialnym namaszczeniem był zwyczajowy w angielskich kręgach pocałunek na wierzchu otulonym taflą koronki; jedynie cień uśmiechu zdradzał go spomiędzy nawykowych konwenansów, poszerzony wraz z jej igrającą kontrą.
– Musisz zatem być niebywale istotnym gościem, Imogen, mogąc uraczyć mnie zaproszeniem po raz kolejny w progi nauki i progresu – bo choć nie otrzymał maleńkiego zwitku opieczętowanego kopertą wprost od niej, to właśnie ona, spowita dziwaczną, skrzącą się aurą i określona imieniem Imogen stanowiła główny powód jego obecności.
– Całe szczęście, nie – odpowiedział jej, na nowo zajmując miejsce przy okrągłym stoliku, w którego centrum drgało łagodne światło purpurowej lampy; kiedy na scenie poczęły nosić się głosy, światło przygasło, dając znak, że uwagę powinno się skupić na głównej atrakcji seminarium. Wbrew temu najprostszemu sygnałowi nadal skupiał wzrok głównie na niej, w subtelności uśmiechu skrytego w kąciku ust obserwując jej poczynania.
– Wypełniam swoje zobowiązanie – zwrócił się do niej szeptem, spojrzenie na moment przenosząc na leżącą na stole księgę, obiekt ich pierwszego spotkania i element następnego, które właśnie się rozpoczęło. Pod twardą, burgundową okładką mogła znaleźć biało-beżowy pergamin, którego pierwsza strona opatrzona była inicjałami M.A. Shafiq, kaligraficzną czernią wijącymi się pod tożsamością autora lektury.
Nie był to jednak czas i miejsce, ani sposobność przyciemnionego oświetlenia, by mogła rozczytywać się w niedużym, pochyłym piśmie – choć paradoksalnie jego odpowiedź na ofiarowane imię niemal trzymała, dosłownie, w rękach.
– I ty mi jej nie zdradzaj – iluzji – mówił o scenie i zaplanowanych atrakcjach, czy tym, co kryło się pod jej skórą; zdawało niemal promieniować, przemykać srebrzystym złotem w świetlistych punktach oczu i jasnych włosów – nie doprecyzował, miast to na usta znów przyjmując łagodny uśmiech.
– Czy nie to, co niespodziewane, smakuje najlepiej w momencie finalnego odkrycia?
Mógł snuć pytania, rozpocząć ich swoisty wir rozpoczynający się od samego skąd się tu wzięłaś, a mimo to obracanie się w fantazyjnej niewiedzy zdawało się zadaniem zgoła przyjemniejszym, mógłby stwierdzić, że ciekawszym od samego przemówienia, które niedługo miało ponieść się wzdłuż i wszerz całej auli wypełnionej ciemną barwą męskich szat wyjściowych.
Ofiarowaną dłoń ledwie musnął dotykiem własnej, podobnym niewidzialnym namaszczeniem był zwyczajowy w angielskich kręgach pocałunek na wierzchu otulonym taflą koronki; jedynie cień uśmiechu zdradzał go spomiędzy nawykowych konwenansów, poszerzony wraz z jej igrającą kontrą.
– Musisz zatem być niebywale istotnym gościem, Imogen, mogąc uraczyć mnie zaproszeniem po raz kolejny w progi nauki i progresu – bo choć nie otrzymał maleńkiego zwitku opieczętowanego kopertą wprost od niej, to właśnie ona, spowita dziwaczną, skrzącą się aurą i określona imieniem Imogen stanowiła główny powód jego obecności.
– Całe szczęście, nie – odpowiedział jej, na nowo zajmując miejsce przy okrągłym stoliku, w którego centrum drgało łagodne światło purpurowej lampy; kiedy na scenie poczęły nosić się głosy, światło przygasło, dając znak, że uwagę powinno się skupić na głównej atrakcji seminarium. Wbrew temu najprostszemu sygnałowi nadal skupiał wzrok głównie na niej, w subtelności uśmiechu skrytego w kąciku ust obserwując jej poczynania.
– Wypełniam swoje zobowiązanie – zwrócił się do niej szeptem, spojrzenie na moment przenosząc na leżącą na stole księgę, obiekt ich pierwszego spotkania i element następnego, które właśnie się rozpoczęło. Pod twardą, burgundową okładką mogła znaleźć biało-beżowy pergamin, którego pierwsza strona opatrzona była inicjałami M.A. Shafiq, kaligraficzną czernią wijącymi się pod tożsamością autora lektury.
Nie był to jednak czas i miejsce, ani sposobność przyciemnionego oświetlenia, by mogła rozczytywać się w niedużym, pochyłym piśmie – choć paradoksalnie jego odpowiedź na ofiarowane imię niemal trzymała, dosłownie, w rękach.
– I ty mi jej nie zdradzaj – iluzji – mówił o scenie i zaplanowanych atrakcjach, czy tym, co kryło się pod jej skórą; zdawało niemal promieniować, przemykać srebrzystym złotem w świetlistych punktach oczu i jasnych włosów – nie doprecyzował, miast to na usta znów przyjmując łagodny uśmiech.
– Czy nie to, co niespodziewane, smakuje najlepiej w momencie finalnego odkrycia?
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Nigdy nie zdradziłaby mu prawdziwości swoich zamiarów, niczym jakże uwalniającego uczucia zsuwania z ramion szalu ograniczeń. Mógł znać ich świat, tą określaną mistycznymi wprost uciechami niwę przepychu, uniesienie przyjemności, błysk zuchwałego celebrowania przodków. Mógł znać rolę kobiet w Anglii, ale nigdy nie zrozumiałby - z wprost biologicznych powódek - pragnienia tego, co im (mężczyznom) przychodzi z taką łatwością, z samego faktu urodzenia. Nie mniej, ta dyskusja i kurtuazja, gra pozorów rozsianych w niewinnym wprost, męskim uśmiechu. Cichy, rozbawiony pomruk wyklarował na kobiecej twarzy głębsze emocje, które niczym za pstryknięciem palca, przemieniły się w wyniosłą, wprost zakrawającą o cynizm odpowiedź.
— Doprawdy istotni znajdują się w kuluarach, nieskorzy do ukazywania się szerszej publice. — Obróciła kota ogonem, doprawdy na takich spotkaniach ciężko było znaleźć nieistotnych, acz całym clou była wspomiana nauka, wielkopomnie zdobywana i kreowania wiedza, a jej prawdziwi twórcy zwykli znajdować się z dala od tych, których określano mianem interesnatów czy fundatorów. Obecni tutaj - badacze i podróżnicy - byli mówcami, charyzamtycznym liderami, którzy znaleźli czas na sprzedaż własnych poglądów i prowadzenie dysput nietyle niewnoszących nic, co często mało odkrywczych dla nich samych. Nie mniej, mogła się z nim po krótce zgodzić, nie jednak wystarczająco otwarcie, świadoma jego i tak doskonałej znajomości tego dzieła przypadku.
— Ale i tutaj, pośród szeptów i szarości, nie ma nikogo, kto nie stanowiłby klejnotu angielskiej socjety. — Mówiła o sobie, ale i mówiła o nim. Swoista zmowa milczenia nie kontrastowała bowiem z naturalnie odczytywanymi elementami. Swoiste 'ten wie, kto wie' podpowiadało im nawzajem drżącą na końcu języka tytulaturę, nie potrzebowali do tego górnolotnych przedstawień rozrostu etykiety. Wiedziała, że nie rozmawia z elementem ledwie szarej masy, ale ta gra - tajemnicy, ułudy, albo i niedopowiedzień - wciągnęła ją wystarczająco, by w niej pozostawała. Na własnym imieniu postawiła swojego rodzaju bastę.
— Szlachetne i honorowe... — Uśmiechnęła się, odbierając książkę, którą ledwie delikatnym spojrzeniem obdarowała pośród wsłuchiwania się w niesiony głos rozpoczynający konferencję. — Doceniam, choć słowa uznania pozostawię na zapoznanie się z treścią. — Nie oceniała książki po okładce i słowach innych, pozostawiając wszystko pod swoją własną ocenę. Tak samo jak jego osobę, która mogła kreować się spojrzeniami innych na sali, a jednak pozostawała w obrębie jej prywatnych dywagacji, czy zastanowień. Łapała się na tym, że obserwowała go momentami odrobinę za długo, a spojrzenie ślizgało się po męskiej twarzy z dreszczem zadowolenia. Momenty te spychała jednak na boczny plan, wyłapując z opadających na podatny grunt słów, najcenniejsze z wypowiadanych wprost ze sceny zdań. Kim był? Czy w ulotności tej znajomości potrzebowała to wiedzieć? Poznali się, niczym swój swego, wystarczająco, aby nie musieć poznawac się bardziej.
— Ewentualnie to, czego długo i napięciu się oczekuje z pełną świadomością niesionej wartości. — Dodała, niemo zgadzając się z jego słowami. Broda powędrowała ku górze, upiłszy łyk szampana pozostawiła na szkle ślad szminki, zwieńczający to, czym jej ciało wydawało się emanować, a czym w przypływie kaprysu chciała się bawić.
Oczekujesz?
Urok wili próbuję. — Doprawdy istotni znajdują się w kuluarach, nieskorzy do ukazywania się szerszej publice. — Obróciła kota ogonem, doprawdy na takich spotkaniach ciężko było znaleźć nieistotnych, acz całym clou była wspomiana nauka, wielkopomnie zdobywana i kreowania wiedza, a jej prawdziwi twórcy zwykli znajdować się z dala od tych, których określano mianem interesnatów czy fundatorów. Obecni tutaj - badacze i podróżnicy - byli mówcami, charyzamtycznym liderami, którzy znaleźli czas na sprzedaż własnych poglądów i prowadzenie dysput nietyle niewnoszących nic, co często mało odkrywczych dla nich samych. Nie mniej, mogła się z nim po krótce zgodzić, nie jednak wystarczająco otwarcie, świadoma jego i tak doskonałej znajomości tego dzieła przypadku.
— Ale i tutaj, pośród szeptów i szarości, nie ma nikogo, kto nie stanowiłby klejnotu angielskiej socjety. — Mówiła o sobie, ale i mówiła o nim. Swoista zmowa milczenia nie kontrastowała bowiem z naturalnie odczytywanymi elementami. Swoiste 'ten wie, kto wie' podpowiadało im nawzajem drżącą na końcu języka tytulaturę, nie potrzebowali do tego górnolotnych przedstawień rozrostu etykiety. Wiedziała, że nie rozmawia z elementem ledwie szarej masy, ale ta gra - tajemnicy, ułudy, albo i niedopowiedzień - wciągnęła ją wystarczająco, by w niej pozostawała. Na własnym imieniu postawiła swojego rodzaju bastę.
— Szlachetne i honorowe... — Uśmiechnęła się, odbierając książkę, którą ledwie delikatnym spojrzeniem obdarowała pośród wsłuchiwania się w niesiony głos rozpoczynający konferencję. — Doceniam, choć słowa uznania pozostawię na zapoznanie się z treścią. — Nie oceniała książki po okładce i słowach innych, pozostawiając wszystko pod swoją własną ocenę. Tak samo jak jego osobę, która mogła kreować się spojrzeniami innych na sali, a jednak pozostawała w obrębie jej prywatnych dywagacji, czy zastanowień. Łapała się na tym, że obserwowała go momentami odrobinę za długo, a spojrzenie ślizgało się po męskiej twarzy z dreszczem zadowolenia. Momenty te spychała jednak na boczny plan, wyłapując z opadających na podatny grunt słów, najcenniejsze z wypowiadanych wprost ze sceny zdań. Kim był? Czy w ulotności tej znajomości potrzebowała to wiedzieć? Poznali się, niczym swój swego, wystarczająco, aby nie musieć poznawac się bardziej.
— Ewentualnie to, czego długo i napięciu się oczekuje z pełną świadomością niesionej wartości. — Dodała, niemo zgadzając się z jego słowami. Broda powędrowała ku górze, upiłszy łyk szampana pozostawiła na szkle ślad szminki, zwieńczający to, czym jej ciało wydawało się emanować, a czym w przypływie kaprysu chciała się bawić.
Oczekujesz?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
The member 'Imogen Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Głosy w sali cichły, zwiastując, że seminarium zaraz się rozpocznie. Większość zgromadzonych kończyła wymianę kurtuazyjnych uprzejmości z sąsiadami, zwracając uwagę ku pierwszemu prelegentowi—ale Maahes Shafiq chwilowo stracił zainteresowanie nauką o polityce Europy i krajów Wschodu. Nie mógł oderwać wzroku od srebnowłosej piękności o roziskrzonym spojrzeniu, łagodnym uśmiechu i imieniu brzmiącym niczym ekscytująco nierozwiązana tajemnica. Imogen, Imogen, Imogen - obijało się w jego myślach, lgnących do zjawiskowej piękności. Nie mógł powstrzymać myśli, że była najpiękniejszą kobietą, jaką widział w życiu i zarazem najbardziej intrygującą. Naukowa otoczka ich spotkania pomogła mu nabrać przekonania, że wcale nie skupia się tylko na jej urodzie, że po prostu cała jest i piękna, inteligentna i wyjątkowa...
Jeśli Maahes spróbował skupić myśli na czymkolwiek innym niż śliczna twarz Imogen, udało mu się tylko pomyśleć o leżącej przed jasnowłosą książce. Doceniam, choć słowa uznania pozostawię na zapoznanie się z treścią - słowa kobiety rezonowały w myślach Maahesa, podsycając jego pragnienia. Pragnął, tak bardzo pragnął jej samej, ale też jej uznania. Pragnął, by z uwagą przeczytała tą książkę, by jej smukłe palce błądziły po jego własności, pragnął doprowadzić do ich kolejnego spotkania i usłyszeć z jej ust słowa uznania. Ale może mógłby zaimponować jej już zaraz, teraz? Czuł nieodpartą potrzebę zasłużenia na jej podziw, a gdy zerknęła w stronę prelegentów - poczuł zazdrość i rozkojarzenie. Niezdolny skupić myśli na prelekcji, pragnął by patrzyła na niego, by to jego wiedza dziś ją zainteresowała.
Pragnienie to nie miało ustąpić - bliskość Imogen wywoływała w Maahesie zachwyt, a nawet po rozstaniu lorda będą nawiedzać sny o półwili, początkowo przesycone podziwem i fascynacją, które po kilku dniach przerodzą się w obłędne pożądanie. Dodatkowo, tematyka poruszona na dzisiejszym seminarium oraz podczas zeszłotygodniowego wydarzenia będzie przez najbliższy miesiąc przypominać lordowi o spotkaniach z półwilą, skutkując rozproszeniem podczas skupiania się na kojarzących się z nią dziedzinach wiedzy.
Imogen widziała, że Maahes patrzy na nią z półprzytomnym zachwytem - mogła nabrać pewności, że magia jej przodkiń sięgnęła tego mężczyzny, choć dopiero dalsza rozmowa nakieruje ją na podejrzenia jak mocno zawładnęła dziś jego umysłem i sercem.
Maahes, dotyczą Cię efekty opisane w mechanice:
Półwila z premedytacją wywołuje u ofiary silne długotrwałe zauroczenie swoją osobą. Zauroczenie wywołuje zachwyt urodą, chęć zaimponowania półwili i całkowitą podatność na jej sugestie nawet wbrew swoim wewnętrznym przekonaniom. Zauroczona ofiara musi wykonywać każde polecenie półwili i nie jest w stanie mu się przeciwstawić (rzut obronny na sugestię nie jest możliwy). Zauroczenie trwa, póki postaci znajdują się blisko siebie, lecz ofiara raz dziennie może rzucać kością na wyrwanie się spod uroku.
Dodatkowo, do końca miesiąca fabularnego (13.08), słuchanie o kulturze Indii lub geopolityce Europy (w specyficznym kontekście tematów poruszanych w obrębie seminarium, nie polityce ogółem) będzie wyzwalać u Ciebie rozpraszające wspomnienia o Imogen.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale w razie pytań - zapraszam.
Jeśli Maahes spróbował skupić myśli na czymkolwiek innym niż śliczna twarz Imogen, udało mu się tylko pomyśleć o leżącej przed jasnowłosą książce. Doceniam, choć słowa uznania pozostawię na zapoznanie się z treścią - słowa kobiety rezonowały w myślach Maahesa, podsycając jego pragnienia. Pragnął, tak bardzo pragnął jej samej, ale też jej uznania. Pragnął, by z uwagą przeczytała tą książkę, by jej smukłe palce błądziły po jego własności, pragnął doprowadzić do ich kolejnego spotkania i usłyszeć z jej ust słowa uznania. Ale może mógłby zaimponować jej już zaraz, teraz? Czuł nieodpartą potrzebę zasłużenia na jej podziw, a gdy zerknęła w stronę prelegentów - poczuł zazdrość i rozkojarzenie. Niezdolny skupić myśli na prelekcji, pragnął by patrzyła na niego, by to jego wiedza dziś ją zainteresowała.
Pragnienie to nie miało ustąpić - bliskość Imogen wywoływała w Maahesie zachwyt, a nawet po rozstaniu lorda będą nawiedzać sny o półwili, początkowo przesycone podziwem i fascynacją, które po kilku dniach przerodzą się w obłędne pożądanie. Dodatkowo, tematyka poruszona na dzisiejszym seminarium oraz podczas zeszłotygodniowego wydarzenia będzie przez najbliższy miesiąc przypominać lordowi o spotkaniach z półwilą, skutkując rozproszeniem podczas skupiania się na kojarzących się z nią dziedzinach wiedzy.
Imogen widziała, że Maahes patrzy na nią z półprzytomnym zachwytem - mogła nabrać pewności, że magia jej przodkiń sięgnęła tego mężczyzny, choć dopiero dalsza rozmowa nakieruje ją na podejrzenia jak mocno zawładnęła dziś jego umysłem i sercem.
Półwila z premedytacją wywołuje u ofiary silne długotrwałe zauroczenie swoją osobą. Zauroczenie wywołuje zachwyt urodą, chęć zaimponowania półwili i całkowitą podatność na jej sugestie nawet wbrew swoim wewnętrznym przekonaniom. Zauroczona ofiara musi wykonywać każde polecenie półwili i nie jest w stanie mu się przeciwstawić (rzut obronny na sugestię nie jest możliwy). Zauroczenie trwa, póki postaci znajdują się blisko siebie, lecz ofiara raz dziennie może rzucać kością na wyrwanie się spod uroku.
Dodatkowo, do końca miesiąca fabularnego (13.08), słuchanie o kulturze Indii lub geopolityce Europy (w specyficznym kontekście tematów poruszanych w obrębie seminarium, nie polityce ogółem) będzie wyzwalać u Ciebie rozpraszające wspomnienia o Imogen.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale w razie pytań - zapraszam.
Michael Tonks
Czy byli naukowcami, czy tylko dyplomatycznymi mówcami pragnącymi charyzmą nadrobić braki w konkretnej wiedzy – w przygaszonym świetle nagle przestali go interesować, główny nurt nadchodzącego seminarium był ledwo tłem wobec tematu przewodniego, który przybrał jej imię. Inicjatorki – zaproszenia, spotkania, w końcu rozmowy, która mimo ulotności i subtelności, zdawała się zdominować atmosferę. Powietrze, czas i miejsce – słowa, które wypowiadała rozciągały się do granic wszelkiego czasu, dryfowały jak cząsteczki rzeczywistości, spojone w idealną całość z jej prezencją i wyglądem; przyłapywał sam siebie, że z każdym następnym oddechem coraz ciężej jest mu odciągnąć wzrok, coraz ciężej wyłapać powitalne słowa organizatorów przedsięwzięcia – tak, jakby w jednej chwili biegi przypadków, jakby każde miejsce na ziemi i każde słowo wypowiadane wzdłuż globu w tej sekundzie – jakby centrum tego wszystkiego była ona.
Mówiła o klejnocie socjety, który momentalnie odwoływał do niej samej; zupełnie jakby sala składała się tylko z dwójki wizytatorów, pozornie jednak – tylko i aż fałszywie – zainteresowanych wykładem. Tak chciał. Tego żądał.
By tak samo jak on porzuciła skrawki uwagi kierowane wobec nauki i lapidarnych frazesów. By ułożyła dłoń na księdze i uśmiechnęła się widoczniej – by zapoznanie z treścią stało się już, teraz, niosąc za sobą jej zadowolenie.
W egzotyce kolejnych słów i tej najprostszej – wymierzonej w jej urodę i zachowanie, specyficzne rysy twarzy i jasne włosy; gubił się w tych zupełnie trywialnych zaułkach, zanurzał w odmętach fizycznego piękna – chłonąc, łaknąc i pragnąc. By patrzyła więcej. By mówiła więcej. By wyciągnęła dłoń i położyła ją na wierzchu należącej do niego – gładką, jasną, młodą.
By wszystkie te sprzeczności i kontrasty zespolić ze sobą i ujrzeć efekt. Bliżej, bardziej i mocniej.
Imogen.
Imogen, Imogen, Imogen.
Była jakby rzadkością samą w sobie, zaprzeczeniem dotąd znanych piękności i wyznawanych ideałów; kusiła meandrami dalekiej przygody i bliskiej obecności – pozornie iście angielska, rzeczywiście zaskakująco drażniąca – w tym wszystkim zapragnął mieć ją już zawsze. Już zawsze tylko dla siebie, z dostępem do jej głosu, do jej gracji, w końcu do jej ciała – choć ogniki wijące się pod sklepieniem czaszki podnosiły racjonalny bunt – on. Tylko on, nikt więcej.
Świadomość obecności tych wszystkich ludzi – tych wszystkich mężczyzn – zewsząd sprawiła, że spiął ciało, prostując się na swoim krześle w niepewności. Przecież mógł jej dać więcej.
Gdyby tylko poprosiła.
– Czego oczekujesz, długo i świadomie, Imogen? – czuł się tak, jakby niskim głosem wypowiadał jej imię po raz pierwszy. Jakby używał języka angielskiego po raz pierwszy – jakby cała była zespoleniem wszystkiego co pierwsze i upragnione.
– Co uszczęśliwi Ciebie? – jak mógł jej to dać? Co uczynić, by stała się jego? – Seminarium? Słowa? Wypowiadane czy spisane? – czy rzeczywiście wartością, wobec której zaproponowała spotkanie było tylko wygłoszone przez możnych i oświeconych słowo? Czy chciała patrzeć tam, czy patrzeć na sąsiednie krzesło?
Spójrz na mnie.
Proszę.
Mówiła o klejnocie socjety, który momentalnie odwoływał do niej samej; zupełnie jakby sala składała się tylko z dwójki wizytatorów, pozornie jednak – tylko i aż fałszywie – zainteresowanych wykładem. Tak chciał. Tego żądał.
By tak samo jak on porzuciła skrawki uwagi kierowane wobec nauki i lapidarnych frazesów. By ułożyła dłoń na księdze i uśmiechnęła się widoczniej – by zapoznanie z treścią stało się już, teraz, niosąc za sobą jej zadowolenie.
W egzotyce kolejnych słów i tej najprostszej – wymierzonej w jej urodę i zachowanie, specyficzne rysy twarzy i jasne włosy; gubił się w tych zupełnie trywialnych zaułkach, zanurzał w odmętach fizycznego piękna – chłonąc, łaknąc i pragnąc. By patrzyła więcej. By mówiła więcej. By wyciągnęła dłoń i położyła ją na wierzchu należącej do niego – gładką, jasną, młodą.
By wszystkie te sprzeczności i kontrasty zespolić ze sobą i ujrzeć efekt. Bliżej, bardziej i mocniej.
Imogen.
Imogen, Imogen, Imogen.
Była jakby rzadkością samą w sobie, zaprzeczeniem dotąd znanych piękności i wyznawanych ideałów; kusiła meandrami dalekiej przygody i bliskiej obecności – pozornie iście angielska, rzeczywiście zaskakująco drażniąca – w tym wszystkim zapragnął mieć ją już zawsze. Już zawsze tylko dla siebie, z dostępem do jej głosu, do jej gracji, w końcu do jej ciała – choć ogniki wijące się pod sklepieniem czaszki podnosiły racjonalny bunt – on. Tylko on, nikt więcej.
Świadomość obecności tych wszystkich ludzi – tych wszystkich mężczyzn – zewsząd sprawiła, że spiął ciało, prostując się na swoim krześle w niepewności. Przecież mógł jej dać więcej.
Gdyby tylko poprosiła.
– Czego oczekujesz, długo i świadomie, Imogen? – czuł się tak, jakby niskim głosem wypowiadał jej imię po raz pierwszy. Jakby używał języka angielskiego po raz pierwszy – jakby cała była zespoleniem wszystkiego co pierwsze i upragnione.
– Co uszczęśliwi Ciebie? – jak mógł jej to dać? Co uczynić, by stała się jego? – Seminarium? Słowa? Wypowiadane czy spisane? – czy rzeczywiście wartością, wobec której zaproponowała spotkanie było tylko wygłoszone przez możnych i oświeconych słowo? Czy chciała patrzeć tam, czy patrzeć na sąsiednie krzesło?
Spójrz na mnie.
Proszę.
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Dlaczego zgrzyt obaw zabłysł otwarcie w półwilim spojrzeniu, gdy z impetem wtargnęła na ścieżkę kontroli? Dlaczego jego spojrzenie, powoli przemieniające się w coś na kształt uwielbienia, budziło tak sromotny lęk? Obserwowała te zmiany, koleje wspomnień wpędzały w poczucie chęci ucieczki. Ktoś już na nią tak spoglądał, ktoś już ofiarował jej wszystko, ofiarował jej siebie, bo i ją chciał mieć tylko pod własne dyktando. Ktoś, kto nie znosił odmowy, ale ledwie młódka niepewna własnych poczynań, wpadła w sidła własnych, niestabilnych myśli, wahając się, rozjuszając podjęte pod jej kontrolę emocje. Teraz z premedytacją - wprost szewską pasją - obdarzała innego mężczyznę wiotkimi niciami kontroli, wiedząc doskonale, co powiedzieć. Opuszki palców oplatały nicie, którymi powzięła go niczym kukiełkę. Chcę ciebie zmieniało się w czego pragniesz. Swoista dojrzałość przeistoczyła boleśnie dziewczę w kobietę, jak i obiekt narzuconego czasu z niedoświadczonego przypadku wkradł się w imponujące dzieło zaplanowane w każdym geście. Palec przesunął po szyi, uniósł brodę podkreślając zaułki łabędziej szyi, bo gdy ledwie zdążyła rozbudzić na ustach delikatny, tlący się zgaszoną ekscytacją uśmiech. Wydawała się pomrukiwać, nie spoglądając na niego poza momentami, gdy zielone oczy skrywała poświata wyniosłej próby. Odważyła się chcieć; spróbować rozkosznego rozprostowania skrzydeł, rozbudzenia możliwości idących za dziełem przodków. Odważyła się wygiąć plecy w łuk, rozchylić - wyimaginowane idącą w jego umyśle wizję - usta, szepnąć cichy jęk przyjemności. Wszystko to, czego mógł pragnąć; klękania i górowania, zarysowań kręgosłupa i delikatności biustu - wszystko to sprowadzać się mogło w jej jednym, rozkapryszonym geście, którym obdarowała go nienaturalnie poprawna w bliskości naukowego seminarium. A twarz łagodniała, białka oczu lśniły poświatą pożądania. Jaką jestem teraz?
— Bezpieczeństwa. — Wyszeptała, zgodnie z prawdą, w wypracowanym latami planie zemsty absolutnie świadoma, że może to być jej stygma, ale i ratunek. Mogła czynić armię przeciwko sobie, ale również walczącą o ją samą, gdy skryte pod koronkową rękawiczką dłonie pozostawały nienaruszone ciężarem krwi. I gdy on chciał, gdy pragnął, spojrzała na powrót na męską twarz, nachylając się nieznacznie w zawężeniu szeptu do ciepłego oddechu skierowanego w jedynie w stronę jego ucha.
— Bądź obok tego wieczoru. — Wędrówkę rozpoczęła na zarysowaniach czoła, ledwie subtelnych pęknięciach skóry po niedawnym zmarszczeniu. Spokojnie, leniwie spłynęła do jasnych, na pozór podobnych oczu, aby w wędrówce przez prosty nos, natrafić do ust i na powrót wrócić do oczu. — I zdradź mi... po cichu, poooowoli, co sprowadziło cię do Anglii. — Nadal nie wiedziała, kim jest; nazwisko pozostawało w półcieniu skrytej księgi. Podświadomie wiedziała, że musi go powstrzymywać, a kajdany założone na męskie pragnienia niosą za sobą ciężar odpowiedzialności. Trochę jak dziecię, któremu odmówiono zabawki, jak skarcony szczeniak powstrzymany od podgryzania palców - wszyscy, niezależnie od wieku, wydawali się podobnie nieusatysfakcjonowani wizją odebranej przyjemności, która zwykła atakować z podwójną siłą.
Powoli, Maahesie, rozkoszuj się.
Ale mogła wiedzieć kim jest, domyślić się, po samej destynacji przybycia. Mogła upatrywać w nim kogokolwiek, ale to sam - bezsprzecznie szczery, oddany w pełni pod władanie młodego, kapryśnego umysłu - wiedział o tym najlepiej i winien był jej to zdradzić, gdy tego zapragnęła. Dopiero zgięcie i wyprostowanie palców przypomniało jej o lęku, moment przebudzenia przybył nagle i boleśnie, przypominając vis-a-vis roztaczane emocje, te sprzed lat. Na powrót, na powrót otumaniające. Wtedy nie potrafiła ich kontrolować, zlękniona uciekłaby w popłochu nad dojrzałym mężczyzną skomlącym w imię dumy o jej uwagę. Teraz... teraz już wiedziała, że podaruje mu więcej, a w swojej lekkomyślnej, acz zaplanowanej próbie sił, otoczy go godną pieczą scentralizowanego bóstwa. Bądź delikatny, dawno tego nie robiłam.
— Więc pragniesz dać mi szczęście? — Wyszeptała, bawiąc się rozgrywaną scenerią. Na powrót spojrzała na scenę, kontrolując dreszcze niepokoju wołające o pomstę. Brwi uniosły się na moment w zdziwionym, acz pełnym podziwu geście. Hojnie, ale czy wystarczająco? Czy rozbudzona z letargu - niczym z zimowego snu - wiła, zraniona duma, zaakceptuje ledwie chęci? Czego tak naprawdę chciała? Kontroli, pełnej kontroli. Kontroli, którą otrzymała nad rozbestwionymi, żądnymi krwi bestiami. Moment przełamał wszystko, noga na moment spoczęła na drugiej w geście założenia kolana na kolano. Pozwoliła sobie na ledwie posmak braku etykiety, łagodnym czubkiem buta przesuwając od męskiej łydce, testując maksimum własnych możliwości. Wiedziała doskonale, co on mógł uczynić, w napięciu mięśni rozrywając poły sukni, podnosząc ciało na wysokość własnych, bezpruderyjnych wizji. Ale ile mogła wykonać ona, aby w swojej nieszczęsnej wizji, nadać sobie rolę drapieżnika? Nogi wróciły do poprawności, uśmiech plątał się po twarzy, gdy znów na niego spojrzała. — Czy szczęśliwymi zostaną ci, którzy dostaną czyjąś wersję satysfakcji?
— Bezpieczeństwa. — Wyszeptała, zgodnie z prawdą, w wypracowanym latami planie zemsty absolutnie świadoma, że może to być jej stygma, ale i ratunek. Mogła czynić armię przeciwko sobie, ale również walczącą o ją samą, gdy skryte pod koronkową rękawiczką dłonie pozostawały nienaruszone ciężarem krwi. I gdy on chciał, gdy pragnął, spojrzała na powrót na męską twarz, nachylając się nieznacznie w zawężeniu szeptu do ciepłego oddechu skierowanego w jedynie w stronę jego ucha.
— Bądź obok tego wieczoru. — Wędrówkę rozpoczęła na zarysowaniach czoła, ledwie subtelnych pęknięciach skóry po niedawnym zmarszczeniu. Spokojnie, leniwie spłynęła do jasnych, na pozór podobnych oczu, aby w wędrówce przez prosty nos, natrafić do ust i na powrót wrócić do oczu. — I zdradź mi... po cichu, poooowoli, co sprowadziło cię do Anglii. — Nadal nie wiedziała, kim jest; nazwisko pozostawało w półcieniu skrytej księgi. Podświadomie wiedziała, że musi go powstrzymywać, a kajdany założone na męskie pragnienia niosą za sobą ciężar odpowiedzialności. Trochę jak dziecię, któremu odmówiono zabawki, jak skarcony szczeniak powstrzymany od podgryzania palców - wszyscy, niezależnie od wieku, wydawali się podobnie nieusatysfakcjonowani wizją odebranej przyjemności, która zwykła atakować z podwójną siłą.
Powoli, Maahesie, rozkoszuj się.
Ale mogła wiedzieć kim jest, domyślić się, po samej destynacji przybycia. Mogła upatrywać w nim kogokolwiek, ale to sam - bezsprzecznie szczery, oddany w pełni pod władanie młodego, kapryśnego umysłu - wiedział o tym najlepiej i winien był jej to zdradzić, gdy tego zapragnęła. Dopiero zgięcie i wyprostowanie palców przypomniało jej o lęku, moment przebudzenia przybył nagle i boleśnie, przypominając vis-a-vis roztaczane emocje, te sprzed lat. Na powrót, na powrót otumaniające. Wtedy nie potrafiła ich kontrolować, zlękniona uciekłaby w popłochu nad dojrzałym mężczyzną skomlącym w imię dumy o jej uwagę. Teraz... teraz już wiedziała, że podaruje mu więcej, a w swojej lekkomyślnej, acz zaplanowanej próbie sił, otoczy go godną pieczą scentralizowanego bóstwa. Bądź delikatny, dawno tego nie robiłam.
— Więc pragniesz dać mi szczęście? — Wyszeptała, bawiąc się rozgrywaną scenerią. Na powrót spojrzała na scenę, kontrolując dreszcze niepokoju wołające o pomstę. Brwi uniosły się na moment w zdziwionym, acz pełnym podziwu geście. Hojnie, ale czy wystarczająco? Czy rozbudzona z letargu - niczym z zimowego snu - wiła, zraniona duma, zaakceptuje ledwie chęci? Czego tak naprawdę chciała? Kontroli, pełnej kontroli. Kontroli, którą otrzymała nad rozbestwionymi, żądnymi krwi bestiami. Moment przełamał wszystko, noga na moment spoczęła na drugiej w geście założenia kolana na kolano. Pozwoliła sobie na ledwie posmak braku etykiety, łagodnym czubkiem buta przesuwając od męskiej łydce, testując maksimum własnych możliwości. Wiedziała doskonale, co on mógł uczynić, w napięciu mięśni rozrywając poły sukni, podnosząc ciało na wysokość własnych, bezpruderyjnych wizji. Ale ile mogła wykonać ona, aby w swojej nieszczęsnej wizji, nadać sobie rolę drapieżnika? Nogi wróciły do poprawności, uśmiech plątał się po twarzy, gdy znów na niego spojrzała. — Czy szczęśliwymi zostaną ci, którzy dostaną czyjąś wersję satysfakcji?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Z łaknieniem niemożliwym do zaspokojenia, zupełnie jakby obserwował skowyt przemijającego dnia, zatapiał się w chłodzie bezdennych piasków, wyciągał dłoń w kierunku palącego słońca, które nie miało dla niego żadnej łaski - a mimo to, wciąż, uparcie i wbrew sobie, wbrew wszystkim wyuczonym instynktom i oczekiwanym gestom, nadal na nią patrzył. Długo, bez przerwy, przenikliwie, desperacko; desperacko na tyle, na ile zieleń tęczówek mogła wywierać wpływy, osiadać na połaci skóry, tym razem na drobnych, bladych skrawkach otulających szyję i kawałek żuchwy.
Spójrz na mnie.
Gdy w końcu to uczyniła, purpura przygaszonej lampy zdawała się roztrzaskać w zgęstniałej rzeczywistości; jak mrok i światło, skrajności z różnych końców, które miały się zespolić - w trwającym seminarium nie zmieniło się nic, w upływie czasu wzdłuż całego globu nie zmieniło się nic, liczba gości nadal była taka sama, a mimo tego, nad okrągłym blatem stolika wywróciły się jego losy. I w tym nic, faktycznie nie liczyło się nic. Nic poza nią.
Bezpieczeństwo wypłynęło z jej ust i machinalnie poczęło malować obrazy pod jego powiekami; choć patrzył na nią dalej, nieprzerwanie trwał w maraźnie sparaliżowanego ciała i równie sparaliżowanych myśli, oczami wyobraźni widział już krajobrazy złota i pomarańczu, widział grafit rozlewający się nad wielkim, kairskim niebem - widział ją, ułożoną na leżance przy otwartym oknie, widział ciemny materiał sukni oplatającej jej ciało. Widział w końcu spojrzenie, które mu posłała znad kurtyny półprzezroczystej chusty na głowie.
Mógł jej to dać - mógł otworzyć przed nią wrota tego, co w Anglii nazywano innym światem; mógł ją tam zaprosić i ugościć. Przywitać i przyjąć. Zamknąć w okowach tego, co znane i przewidywalne, tego co bezpieczne i wieczne - tak, by na zawsze pozostała spokojna. Jego.
- Nie odejdę od ciebie - wyjawił niezwłocznie, pieczętując kolejną z próśb, którą zdecydowała się podzielić. Nie chciał jej zostawić. Nie mógł jej zostawić - nie mógł wyobrazić sobie myśli, że byłby zdolny podnieść się z miejsca i wyjść, odciągnąć wzrok od niej, nasycić się w końcu na tyle, by pozwolić sobie na dość. Łaknął i żądał, choć w słowach ni czynach nie mógł tego wyrazić; nie zamierzał, pragnąc, by to ona wypowiedziała, czego potrzebowała.
Co spoczywało w jej sercu, gotowe stawić czoła każdej drobnej i wielkiej zachciance - wszakże mógł spełnić każdą z nich.
Zapragnęła opowieści, a on gotów był ją przed nią namalować - pragnienie, by tworzyć obrazy dotyczące jego życia ukazać jej w zaciszu pokoju było silne, na tyle, by zduszając je odchrząknął nieco, pozwalając zmarszczce przebiec między brwiami.
- Tutaj? - dopytał jedynie, sugerując, że sala pełna ludzi - innych, którzy mogli na nią patrzeć, mogli ją widzieć, mogli jej chcieć - nie była sprzyjającą destynacją. I nawet mimo tego gotów był odpowiadać na jej pytania. Jedno po drugim. Więcej. Mniej. Ile zechcesz.
- Jeśli tylko o nie poprosisz, Imogen - głos zniżony do szeptu rozkoszował się dźwiękiem jej imienia; badał każdą sylabę, każdą angielszczyznę, w którą ją ubrano - i nagle wydawała mu się zbyt potężna, by sprowadzać całe jej istnienie do zlepku słów, nawet tak pięknych, że gotów byłby powtarzać je do znudzenia.
Błądził ścieżką, jaką wytyczało jej spojrzenie, obserwował i lustrował, dostrzegał drobne zawahania na jej licu, a kiedy jedno z nich przeniosło się na spiętą sylwetkę, wyciągnął dłoń w jej kierunku, prędko przykrywając jej wierzchem jej własną.
- Mógłbym dać ci wszystko, czego byś chciała - zapewnił raz jeszcze, widząc nuty zawahania w jej mimice; krótkotrwałe, bowiem kiedy znów ułożyła się wygodnie na krześle, poczuł dotyk na własnej łydce; skrytej za materiałem spodni, zbyt jednak charakterystycznie, by musiał sprawdzić to zerknięciem pod obrus stołu. Serce znów drgnęło, oddech na moment ugrzązł w gardle.
Co wyprawiasz?
Co wyprawiała ona - co wyprawiał on, poddając się kolejnym muśnięciom jej obecności, jakie wtłaczała w jego myśli i w końcu ciało, nakazując mu dreszcze i przypieszone tętno?
- Anglia od zawsze była mi bliska - zdecydował się ofiarować jej odpowiedź na zadane żądanie, w roziskrzonym spojrzeniu wciąż śledząc jej oczy, szukając w nich odpowiedzi na gesty, których się dopuszczała - Mnie i mojej rodzinie. Na tyle, że przez wzgląd na ostatnie wydarzenia, zdecydowałem się przyjechać tu na dłużej, niźli krótkoterminową wycieczkę - mógł mówić jej o dzieciach? Chciała o nich słuchać? Ona, z uśmiechem na pełnych ustach, z jedwabną skórą i rozkoszy niewypowiedzianej słowami?
- Interesy, spuścizna, niepewność. Nie rozmawiajmy jednak o polityce, bo... -bo było tyle tematów, które zapragnął z nią poruszyć. Tyle miejsc, które pragnął pokazać i eksplorować - tyle próśb, które mógł dla niej spełnić.
- Czy ten, który jest dziedzicem rodu, nie winien czerpać szczęścia z samej świadomości swojego położenia? Móc przynosić chlubę swojej rodzinie, dbać o jej bezpieczeństwo?
Nie tego pragnęłaś, Imogen?
Spójrz na mnie.
Gdy w końcu to uczyniła, purpura przygaszonej lampy zdawała się roztrzaskać w zgęstniałej rzeczywistości; jak mrok i światło, skrajności z różnych końców, które miały się zespolić - w trwającym seminarium nie zmieniło się nic, w upływie czasu wzdłuż całego globu nie zmieniło się nic, liczba gości nadal była taka sama, a mimo tego, nad okrągłym blatem stolika wywróciły się jego losy. I w tym nic, faktycznie nie liczyło się nic. Nic poza nią.
Bezpieczeństwo wypłynęło z jej ust i machinalnie poczęło malować obrazy pod jego powiekami; choć patrzył na nią dalej, nieprzerwanie trwał w maraźnie sparaliżowanego ciała i równie sparaliżowanych myśli, oczami wyobraźni widział już krajobrazy złota i pomarańczu, widział grafit rozlewający się nad wielkim, kairskim niebem - widział ją, ułożoną na leżance przy otwartym oknie, widział ciemny materiał sukni oplatającej jej ciało. Widział w końcu spojrzenie, które mu posłała znad kurtyny półprzezroczystej chusty na głowie.
Mógł jej to dać - mógł otworzyć przed nią wrota tego, co w Anglii nazywano innym światem; mógł ją tam zaprosić i ugościć. Przywitać i przyjąć. Zamknąć w okowach tego, co znane i przewidywalne, tego co bezpieczne i wieczne - tak, by na zawsze pozostała spokojna. Jego.
- Nie odejdę od ciebie - wyjawił niezwłocznie, pieczętując kolejną z próśb, którą zdecydowała się podzielić. Nie chciał jej zostawić. Nie mógł jej zostawić - nie mógł wyobrazić sobie myśli, że byłby zdolny podnieść się z miejsca i wyjść, odciągnąć wzrok od niej, nasycić się w końcu na tyle, by pozwolić sobie na dość. Łaknął i żądał, choć w słowach ni czynach nie mógł tego wyrazić; nie zamierzał, pragnąc, by to ona wypowiedziała, czego potrzebowała.
Co spoczywało w jej sercu, gotowe stawić czoła każdej drobnej i wielkiej zachciance - wszakże mógł spełnić każdą z nich.
Zapragnęła opowieści, a on gotów był ją przed nią namalować - pragnienie, by tworzyć obrazy dotyczące jego życia ukazać jej w zaciszu pokoju było silne, na tyle, by zduszając je odchrząknął nieco, pozwalając zmarszczce przebiec między brwiami.
- Tutaj? - dopytał jedynie, sugerując, że sala pełna ludzi - innych, którzy mogli na nią patrzeć, mogli ją widzieć, mogli jej chcieć - nie była sprzyjającą destynacją. I nawet mimo tego gotów był odpowiadać na jej pytania. Jedno po drugim. Więcej. Mniej. Ile zechcesz.
- Jeśli tylko o nie poprosisz, Imogen - głos zniżony do szeptu rozkoszował się dźwiękiem jej imienia; badał każdą sylabę, każdą angielszczyznę, w którą ją ubrano - i nagle wydawała mu się zbyt potężna, by sprowadzać całe jej istnienie do zlepku słów, nawet tak pięknych, że gotów byłby powtarzać je do znudzenia.
Błądził ścieżką, jaką wytyczało jej spojrzenie, obserwował i lustrował, dostrzegał drobne zawahania na jej licu, a kiedy jedno z nich przeniosło się na spiętą sylwetkę, wyciągnął dłoń w jej kierunku, prędko przykrywając jej wierzchem jej własną.
- Mógłbym dać ci wszystko, czego byś chciała - zapewnił raz jeszcze, widząc nuty zawahania w jej mimice; krótkotrwałe, bowiem kiedy znów ułożyła się wygodnie na krześle, poczuł dotyk na własnej łydce; skrytej za materiałem spodni, zbyt jednak charakterystycznie, by musiał sprawdzić to zerknięciem pod obrus stołu. Serce znów drgnęło, oddech na moment ugrzązł w gardle.
Co wyprawiasz?
Co wyprawiała ona - co wyprawiał on, poddając się kolejnym muśnięciom jej obecności, jakie wtłaczała w jego myśli i w końcu ciało, nakazując mu dreszcze i przypieszone tętno?
- Anglia od zawsze była mi bliska - zdecydował się ofiarować jej odpowiedź na zadane żądanie, w roziskrzonym spojrzeniu wciąż śledząc jej oczy, szukając w nich odpowiedzi na gesty, których się dopuszczała - Mnie i mojej rodzinie. Na tyle, że przez wzgląd na ostatnie wydarzenia, zdecydowałem się przyjechać tu na dłużej, niźli krótkoterminową wycieczkę - mógł mówić jej o dzieciach? Chciała o nich słuchać? Ona, z uśmiechem na pełnych ustach, z jedwabną skórą i rozkoszy niewypowiedzianej słowami?
- Interesy, spuścizna, niepewność. Nie rozmawiajmy jednak o polityce, bo... -bo było tyle tematów, które zapragnął z nią poruszyć. Tyle miejsc, które pragnął pokazać i eksplorować - tyle próśb, które mógł dla niej spełnić.
- Czy ten, który jest dziedzicem rodu, nie winien czerpać szczęścia z samej świadomości swojego położenia? Móc przynosić chlubę swojej rodzinie, dbać o jej bezpieczeństwo?
Nie tego pragnęłaś, Imogen?
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Zrobiła to. Na bogów, niedowierzanie sięgało tym bardziej, im silniej widziała reakcje kotłujące się w męskim ciele. Policzki zapiekły gorącem, lekkie rumieńce spotęgowały głębszy oddech spowodowany natłokiem emocji. Każde słowo spotykało się z aprobatą, zapewienie dodało otuchy w towarzystwie męskiego grona, a same słowa zdradzały karty z łatwością testu dla pierwszorocznego ucznia Hogwartu. Niezaprzeczalnie imponował jej tembr głosu, podnoszone odpowiedzi wpajały poczucie wygranej. Jak wiele była w stanie uzyskać?
Zwykła się przed tym bronić, stawiać granice i nie pozwalać, by emocje powzięły kontrolę i uaktywniły chęć rozplecenia niewidocznych, półwilich sznurków — ale teraz obserwowała kogoś niebywale godnego, znamienitego, niosącego na barkach uszczypek przyszłości tego świata, a on był jej oddany na każde, najmniejsze zawołanie. To poczucie władzy oplotło podbrzusze wrażeniem przyjemności, której daleko było do tego, co kiedyś określała bezpieczeństwem. Zachłysnęła się tym uczuciem, nakarmiła złamaną na wpół duszę i zespoiła w całość.
Chciała więcej, teraz nie było już ratunku.
— Tutaj, tylko dla mnie. — Głos miała gorzki, a jednak opuszek palca przesunął się po obrzeżach kieliszka, powolnym tempem nadając wrażenie analogii. W przód i tył, nieumyślnie choć z natury wpojoną pewnością dokonywanych kroków. W przód, w tył, lekko zahaczając i sięgając po sekundzie do szyi, aby w skromnym geście poprawić zgabubiony kosmyk. Wszystko emanowało naturalnością, nie analizowała dwa razy podjętych kroków. Niegdyś obrzydzały ją takie możliwości, kokietowanie wydawało się czymś niegodnym i wprawiającym ciało w lęk i otępienie. Jej własny urok stanowił przekleństwo, niewyobrażalnie uwierającą stigmę, której chciała się usilnie wyzbyć. Czy o tym mówiono, gdy określano półwilą krew podwójnym orężem? Czy w umiejętności pozyskiwania z jego pomocą informacji, rozstawiania własnej planszy pionków była tym, co powinna zauważyć, gdy słowa matki kierowały ją ku nierezygnowaniu z daru? Nigdy nie czuła się silniejsza, a choć odsunęła but od męskiej nogi, jego słowa pobrzmiały echem w odmętach myśli. Jest dziedzicem rodu. Jakiego mogła się już bez problemu domyślić, śledząc z uwagą najdrobniejsze szczegóły męskiej twarzy. Kryła dumę pod maską przyciągającego chłodu, stawiania granicy i zarzucania wędki. Jej osobista wygrana wychodziła daleko poza uzyskany efekt, a tkwiła w tym, co niegdyś porzuciła, a teraz przyszło jej z taką łatwością.
— Winien, jestem przekonana, że godnie pełnisz tę rolę... lordzie. — Posłała mu ostatni błąkający się po wargach uśmiech, aby spojrzenie odeszło do mężczyzny i skierowało się na mównicę. Sympozjum czas zacząć, podniosłe słowa trafiały w sedno, wszędzie czuć było zaangażowanie i bijącą od person erudycję. Odebrała mu to, w pełni świadoma, że wodził za nią wzrokiem, odbierając sobie sposobność wyciągnięcia czegokolwiek z całego przedsięwzięcia. Ale nie żałowała, gdy rzuciwszy mu co rusz zalotne spojrzenie, widziała na jego twarzy pewność, zachwyt i oddanie. To było uwalniające, a wkroczenie w absolutnie nowy etap samoświadomości u boku kogoś, kto jedynym zdaniem podjudził zuchwały i świadomy koneksji umysł, stanowiło dodatkowy atut potwierdzający jej wartość.
— Sądzisz, że to, co mówią, się ziści? Tak duże państwo nie może się rozpaść, sprawi to upadek gospodarki? — Obłąkany teoretyk opowiadał o wizji rozpadu państw takich, jak Związek Radziecki. Nie sądziła, że może się to ziścić, nie podejrzewała tak kolosalnego dramatu gospodarczego w państwie, które miało wszystkie możliwe zasoby na swoim terenie, bez konieczności eksportu. A co on o tym wiedział? Jaką tajemną wiedzę mógł jej sprzedać, ile zaoferować? Czy był w stanie racjonalnie myśleć, gdy czerwone wargi oplotły szkło?
| zt Imogen, buziaki i pozdrawiam <3
Zwykła się przed tym bronić, stawiać granice i nie pozwalać, by emocje powzięły kontrolę i uaktywniły chęć rozplecenia niewidocznych, półwilich sznurków — ale teraz obserwowała kogoś niebywale godnego, znamienitego, niosącego na barkach uszczypek przyszłości tego świata, a on był jej oddany na każde, najmniejsze zawołanie. To poczucie władzy oplotło podbrzusze wrażeniem przyjemności, której daleko było do tego, co kiedyś określała bezpieczeństwem. Zachłysnęła się tym uczuciem, nakarmiła złamaną na wpół duszę i zespoiła w całość.
Chciała więcej, teraz nie było już ratunku.
— Tutaj, tylko dla mnie. — Głos miała gorzki, a jednak opuszek palca przesunął się po obrzeżach kieliszka, powolnym tempem nadając wrażenie analogii. W przód i tył, nieumyślnie choć z natury wpojoną pewnością dokonywanych kroków. W przód, w tył, lekko zahaczając i sięgając po sekundzie do szyi, aby w skromnym geście poprawić zgabubiony kosmyk. Wszystko emanowało naturalnością, nie analizowała dwa razy podjętych kroków. Niegdyś obrzydzały ją takie możliwości, kokietowanie wydawało się czymś niegodnym i wprawiającym ciało w lęk i otępienie. Jej własny urok stanowił przekleństwo, niewyobrażalnie uwierającą stigmę, której chciała się usilnie wyzbyć. Czy o tym mówiono, gdy określano półwilą krew podwójnym orężem? Czy w umiejętności pozyskiwania z jego pomocą informacji, rozstawiania własnej planszy pionków była tym, co powinna zauważyć, gdy słowa matki kierowały ją ku nierezygnowaniu z daru? Nigdy nie czuła się silniejsza, a choć odsunęła but od męskiej nogi, jego słowa pobrzmiały echem w odmętach myśli. Jest dziedzicem rodu. Jakiego mogła się już bez problemu domyślić, śledząc z uwagą najdrobniejsze szczegóły męskiej twarzy. Kryła dumę pod maską przyciągającego chłodu, stawiania granicy i zarzucania wędki. Jej osobista wygrana wychodziła daleko poza uzyskany efekt, a tkwiła w tym, co niegdyś porzuciła, a teraz przyszło jej z taką łatwością.
— Winien, jestem przekonana, że godnie pełnisz tę rolę... lordzie. — Posłała mu ostatni błąkający się po wargach uśmiech, aby spojrzenie odeszło do mężczyzny i skierowało się na mównicę. Sympozjum czas zacząć, podniosłe słowa trafiały w sedno, wszędzie czuć było zaangażowanie i bijącą od person erudycję. Odebrała mu to, w pełni świadoma, że wodził za nią wzrokiem, odbierając sobie sposobność wyciągnięcia czegokolwiek z całego przedsięwzięcia. Ale nie żałowała, gdy rzuciwszy mu co rusz zalotne spojrzenie, widziała na jego twarzy pewność, zachwyt i oddanie. To było uwalniające, a wkroczenie w absolutnie nowy etap samoświadomości u boku kogoś, kto jedynym zdaniem podjudził zuchwały i świadomy koneksji umysł, stanowiło dodatkowy atut potwierdzający jej wartość.
— Sądzisz, że to, co mówią, się ziści? Tak duże państwo nie może się rozpaść, sprawi to upadek gospodarki? — Obłąkany teoretyk opowiadał o wizji rozpadu państw takich, jak Związek Radziecki. Nie sądziła, że może się to ziścić, nie podejrzewała tak kolosalnego dramatu gospodarczego w państwie, które miało wszystkie możliwe zasoby na swoim terenie, bez konieczności eksportu. A co on o tym wiedział? Jaką tajemną wiedzę mógł jej sprzedać, ile zaoferować? Czy był w stanie racjonalnie myśleć, gdy czerwone wargi oplotły szkło?
| zt Imogen, buziaki i pozdrawiam <3
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Chciałby znać prawdę. Chciałby wiedzieć, widzieć, zauważać, domyślać się – miast tego jedyne czego mógł być pewien, to własne, oszalałe serce, dudniące w żebrowej klatce zdecydowanie za szybko, zdecydowanie pobudzone, choć podłoża tego pobudzenia nie mógł zrozumieć; i całkowicie wbrew sobie, wbrew wrodzonej dociekliwości, nie drążył.
Nie wypowiadał pytań, bo nie potrzebował odpowiedzi – nie wtedy. W otępieniu mógłby spoglądać na nią do świtu, do momentu, w którym wszyscy opuściliby salę seminaryjną a na ich miejscu zjawiliby się kolejni i następni – mógłby nie odejmować od niej wzroku póki cały ten budynek nie zmieniłby się w pył i zrównał z powierzchnią ziemi. Ich skóra pomarszczyła i obumarła.
Tutaj, tylko dla mnie.
Było obietnicą, prośbą, życzeniem, inkantacją zaklęcia – i posłusznie skinął głową, suchość w ustach przyjmując niemal z bólem, który narastał z każdą kolejną chwilą w jej towarzystwie; paradoksalnie, każdy oddech którego mógł czerpać w tym samym pomieszczeniu wydawał się nagle boskim namaszczeniem.
Jako mężczyzna, jako dziedzic rodu, jako towarzysz, który przysiągł nie opuszczać jej na krok – miał być tego wieczoru, tuż obok, niewidocznie, niemo, głośno, lekko, mocno; byłby w każdym wymiarze któregoby zapragnęła. Dziś. Wczoraj. Jutro.
Czas stracił nagle swoją materialną prostotę, rozmywał się w półmrokach przyciemnionych świateł sali, drgał niby żałośnie gdzieś obok, zupełnie gdyby jego zasady nie miały nad nimi władzy.
– Imogen… – jej imię wybrzmiało niemal szeptem, kiedy utytułowała go odpowiednim mianem, noszonym od wieku dziecięcego; teraz jednak brzmiało dziwacznie obco, nieodpowiednio, tworzyło barierę, którą za wszelką cenę pragnął zniszczyć; jego własne nie padło jednak w dusznym eterze, więdło na końcu języka, jakby oczekiwał na zgodę, znak, jej chęć.
Odsunęła stopę, a on mimowolnie spiął znów plecy, opierając je bardziej o krzesło, jakby te miało być jedynym oparciem przywracającym go do rzeczywistości – tej stworzonej z geopolitycznych niuansów, kulturowych dysput, filozoficznych dywagacji na tematy bliskie i dalekie; wypowiadała słowa z przekonaniem, choć były ledwie pytaniami – jednocześnie spieszył jej z odpowiedzią jak i opóźniał jej pojawienie się. Balansując na krawędziach, nie mogąc odwrócić wzroku, gotów na każdy rozkaz i każdy kaprys.
Po prostu przy niej trwał.
Przy jej słowach, przy jej gestach, przy każdym oddechu i drobnym uśmiechu, którym go obdarzała – trwał, czuwał, a kiedy nadszedł czas rozstania, jasnozielona barwa tęczówek przysłaniała każdą z samotnych myśli jak kotara najprzyjemniejszego snu.
zt
Nie wypowiadał pytań, bo nie potrzebował odpowiedzi – nie wtedy. W otępieniu mógłby spoglądać na nią do świtu, do momentu, w którym wszyscy opuściliby salę seminaryjną a na ich miejscu zjawiliby się kolejni i następni – mógłby nie odejmować od niej wzroku póki cały ten budynek nie zmieniłby się w pył i zrównał z powierzchnią ziemi. Ich skóra pomarszczyła i obumarła.
Tutaj, tylko dla mnie.
Było obietnicą, prośbą, życzeniem, inkantacją zaklęcia – i posłusznie skinął głową, suchość w ustach przyjmując niemal z bólem, który narastał z każdą kolejną chwilą w jej towarzystwie; paradoksalnie, każdy oddech którego mógł czerpać w tym samym pomieszczeniu wydawał się nagle boskim namaszczeniem.
Jako mężczyzna, jako dziedzic rodu, jako towarzysz, który przysiągł nie opuszczać jej na krok – miał być tego wieczoru, tuż obok, niewidocznie, niemo, głośno, lekko, mocno; byłby w każdym wymiarze któregoby zapragnęła. Dziś. Wczoraj. Jutro.
Czas stracił nagle swoją materialną prostotę, rozmywał się w półmrokach przyciemnionych świateł sali, drgał niby żałośnie gdzieś obok, zupełnie gdyby jego zasady nie miały nad nimi władzy.
– Imogen… – jej imię wybrzmiało niemal szeptem, kiedy utytułowała go odpowiednim mianem, noszonym od wieku dziecięcego; teraz jednak brzmiało dziwacznie obco, nieodpowiednio, tworzyło barierę, którą za wszelką cenę pragnął zniszczyć; jego własne nie padło jednak w dusznym eterze, więdło na końcu języka, jakby oczekiwał na zgodę, znak, jej chęć.
Odsunęła stopę, a on mimowolnie spiął znów plecy, opierając je bardziej o krzesło, jakby te miało być jedynym oparciem przywracającym go do rzeczywistości – tej stworzonej z geopolitycznych niuansów, kulturowych dysput, filozoficznych dywagacji na tematy bliskie i dalekie; wypowiadała słowa z przekonaniem, choć były ledwie pytaniami – jednocześnie spieszył jej z odpowiedzią jak i opóźniał jej pojawienie się. Balansując na krawędziach, nie mogąc odwrócić wzroku, gotów na każdy rozkaz i każdy kaprys.
Po prostu przy niej trwał.
Przy jej słowach, przy jej gestach, przy każdym oddechu i drobnym uśmiechu, którym go obdarzała – trwał, czuwał, a kiedy nadszedł czas rozstania, jasnozielona barwa tęczówek przysłaniała każdą z samotnych myśli jak kotara najprzyjemniejszego snu.
zt
the sun is hiding
and if you do not have a name, you have nothing
and if you do not have a name, you have nothing
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź