Scribbulus - artykuły piśmiennicze
- Czy uraczyła się już pani dostatecznie tym widokiem? - spytał, kpiąc połowicznie, lecz jednocześnie nie dając tego po sobie poznać. - Przy okazji, dobry wybór pióra. Choć osobiście wolę inne - dodał, by ostatecznie zbić ją z tropu. W końcu nie wszystko musi być takie łatwe.
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
- Nie. – odpowiedziała mu krótko uśmiechać się przymilę, a w jej oczach można było dostrzec wesołe ogniki. – Te pióra są wyjątkowo ładne, a ja lubię obserwować dobrze wykonaną pracę. – wyjaśniła mu jakby od niechcenia stwierdziła oczywistość. Zupełnie zlekceważyła jego kpinę, udając, że jej nie słyszy i badając granicę, które dopiero tworzyli. – Wypowiada się Pan jako ekspert? Nie jestem pewna czy mogę zaufać Pana ocenie. – zauważyła wybierając kolejne pióro. Przecież jeśli już przyszła do tego sklepu to zakupi więcej.
- Mamy jednak jakieś cechy wspólne - stwierdził niespodziewanie, odrobinę poszerzając uśmiech. Ironia? Fałsz? Używał wszystkiego, uciekając przed zdenerwowaniem, bo w końcu nade wszystko pragnął, aby kobieta raczyła się
o d s u n ą ć. Zamiast tego, sceneria zaczynała przypominać istny teatr, w którym zatracał się zarazem i gubił. - Też lubię podziwiać piękno. - Sam nie wiedział, czy nachylił się nieznacznie w tym momencie, czy wciąż pozostał w tym samym miejscu. Ona zaczęła - proszę bardzo, on będzie kontynuował. Chętnie zapłaciłby za poznanie jej myśli. Nie robi nic, a jednak czyni. Nie można się doszukać, jednak się odnajduje. Pojęcia i interpretacje rozgraniczała niezwykle cienka linia, w swoim istnieniu niemal trudna do zauważenia.
- Powiedzmy, że posługiwanie się nimi to mój sposób na utrzymanie - wyjaśnił ze spokojem w głosie, na nowo odmieniając charakter rozmowy. - Jestem najbardziej nieszkodliwym człowiekiem, jakiego może pani spotkać -wytknął, gdy padła wzmianka o zaufaniu. Myśli skupiły się wokół jednego - co w takim razie postanowi ona uczynić?.
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
- Zdziwiłabym się gdybyśmy nie mieli, obydwoje w końcu jesteśmy ludźmi. – stwierdziła patrząc uważnie na jego ruchy i twarz. Jego uśmiech zaczynał ją irytować, gdyż wydawał się jej czymś fałszywym i mającym ją zgubić, a może to on błądził? W końcu to rzecz ludzka wybierać niewłaściwe ścieżki. – Jaka szkoda, że ludzie tak prędko tracą owe „piękno”. Czas jest dla nas niełaskawy – zaczynamy jako dzieci i tak samo kończymy. – powiedziała patrząc na niego z lekkim smutkiem i specjalnie nie dała się porwać atmosferze jaką tworzył. Chciał to wszystko zdegradować do zwykłego flirtu? A miało być ciekawie i wyjątkowo, a chciał jej zaserwować coś tak prozaicznego i prostego. Niech się dla niej postara. Jeśli tak bardzo szukał dziewki to niech pójdzie do klubu i tam może jaką się nim zainteresuje – był urodziwy, nie będzie miał problemu. Wytrąciło to ją z lekko z równowagi, choć czy nie powinna się tego spodziewać? Przecież mimo swojej arogancji doskonale wiedziała, że nie jest nikim wyjątkowym, a świadomość swojej zwyczajności często potrafiła ją zdołować. Nie żeby dawała się tłamsić takim uczuciom.
- Daje Pan radę się utrzymać czy jest marny w tym co robi? – zapytała z tajemniczym uśmiechem, który zasłaniał burzę myśli w jej głowie wywołaną jego słowami. Znając jej szczęście nie napotkała właśnie biednego poetę, który chciałby wygłosić całemu światu swoją poezje, ale zajadłego dziennikarza, który posunął się do interakcji i rozmowy. Miała wielką ochotę przyłożyć mu różdżkę do głowy i kazać wyspowiadać się ze wszelkich grzechów. – Nie śmiem wątpić w Pana uczciwość. W końcu dlaczego miałby Pan kłamać? Taka miła z Pana persona. – zakpiła z niego lekko mając coraz większą świadomość, że może właśnie jutro poczyta o sobie całkiem interesujący artykuł.
Zbić ją z tropu dodatkiem na pozór zwykłego słowa, które mogło brzmieć zwyczajnie, choć wprowadzało niepokój, możliwą do wykrycia banalność; było zgrzytem, który rozchodził się w powietrzu, drobną deformacją w prostej, skrywanej pod miłą fałszywością rozmowie. Nie wiedział, za kogo go uważała, lecz nie sądził, by były to wrażenia pozytywne. Jadowity, osaczył ją w sklepie, krążył wokół wypowiedziami jak polujący na ofiarę drapieżnik. Ale ona wcale nie pozwalała mu podchodzić, niwecząc jego ruchy, na nowo plącząc w unieruchomienia, z których na każdym kroku musiał się wydostać. Tak grali, od samego początku i choć była to gra wymagająca, sprawiała mu przy tym niebywałą przyjemność. Nie lubił jednak wrażenia, które wciąż tkwiło mu przed oczami jak widmo, nieustannie przypominało o swojej obecności, niszczyło cały obraz, zasiewając w środku wątpliwość. Już widziane. Kojarzył skądś tę twarz, musiał kojarzyć. Czy spotkał ją kiedyś przypadkowo na ulicy, czy zauważył na okładkach gazet, czy... Nie wiedział. Umysł ogarniało chwilowe zaćmienie, które jednak mimo usilnych prób, za nic nie chciało ustępować. Mąciło myśli, potęgowało niejednoznaczność, ograniczało mu pole do manewru. Starał się prowadzić wszystko powoli, licząc, że wkrótce sobie przypomni. A wtedy... Trutka, w której maczało się wygięcie uśmiechu, stanie się o wiele bardziej autentyczna.
- Nie narzekam - odpowiedział bez większego zaangażowania. Nie wydawał się specjalnie pochłonięty tym tematem, niemal całkowicie obojętniejąc. Tylko oczy, błądziły wciąż po różnych przedmiotach, taksowały otoczenie, jednocześnie nie odchodząc na dłużej od sylwetki rozmówczyni. Śmiał się cicho w duchu, wysłuchując posłaną w jego kierunku kpinę. Bardzo dobrze, trafna uwaga, za którą on właśnie się odpłaci.
- Najbardziej miły jestem, kiedy piszę - zauważył, ściszając nieco ton głosu, tym razem pozbawiając go tak chętnie używanej ironii. Konspiracyjne wytknięcie. Nie było potrzeby bawić się szyderstwem, dalej pozostało tylko czekać.
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
- Może miałam przyjemność poczytać Pana prace. – zaproponowała dalej ciągnąć ten temat, gdyż im bardziej będzie chciał on go zakończyć tym ona będzie chciała kontynuować. Tak, to była delikatna złośliwość, ale przecież była ona pomiędzy nimi obecna. Może pisał książki, które przecież ona pochłaniała i każdego wieczoru starała się czytać, a może jednak był dziennikarzem i ta opcja zapewne była bardziej trafna, gdyż miała zwykłego pecha. Pytanie tylko jakiej gazety?
- Czyli wręcz Pan słodzi osobie, o której piszę? A jakie tematy najbardziej Pana ciekawią? – zapytała mając nadzieje, że nie zauważył, gdy po jego słowach uśmiech szedł jej z twarzy. Szybko wrócił on jednak na swoje miejsce i pewne niepokojąca myśl zaświeciła jej w głowie, że może o to ma przed sobą dziennikarza popierającego ten marionetkowy rząd.
- Może - odpowiedział zagadkowo, pozwalając unoszącym się kącikom ust na częściowe odsłonięcie zębów. Nie dało się ukryć, większość osób czytało "Proroka", nawet jeśli uważało, że nie reprezentuje on sobą nic godziwego. Nie dziwiło go to, tutaj jednak był nikim, był wyłącznie człowiekiem, który bez przedstawienia się rozpoczął dziwną rozmowę, w rzeczywistości pragnąc jak najszybciej się wydostać ze sklepu. Teraz jednak owe pragnienie przeminęło, błądziło gdzieś wśród myśli jako nieobecne, jak rozmyta mgła, zupełnie przyćmione przez prowadzoną konwersację. Nie był już tutaj dla zakupów, był dla samego bycia, w celu kontynuowania całej misternej gry, odpowiadania i zadawania kolejnych pytań.
- Nie popadajmy ze skrajności w skrajność - orzekł z lekkim rozbawieniem, poniekąd udawanym, lecz sprawiającym wrażenie naturalnego. - Trudno powiedzieć. Różne. - Zamyślił się na moment, mrużąc nieznacznie oczy. - Te, które uważam za interesujące.
Czy się domyślała? Każdym pytaniem chciał powoli zbijać ją z tropu, sprawiać, by czuła coraz głębszą dezorientację, mającą pogłębiać się z każdą chwilą, szerząc wraz ze swoją obecnością niepewność. Niepewność, która zasiewała gdzieś wewnątrz swe nasiona, czekając cierpliwie, aż wykiełkują, rozgałęziając się i zakorzeniając. Co chciał przez to osiągnąć? Sam nie wiedział, postępując wyłącznie w grze, pchany poniekąd przez samo pragnienie pośredniej uszczypliwości. Był ciekawy. Był zwyczajnie ciekawy następujących po sobie reakcji, które z nich pierwsze opuści gardę, odsłoni się, depcząc w jednej chwili mury wykreowanej przez siebie iluzji.
- A chciałaby pani, bym o niej napisał? - odczekał chwilę i zapytał. Jakby z nikąd, jakby chciał wyłącznie rzucić następny temat, który mógłby być podjęty w rozmowie. Jednak za prostymi słowami, wypowiedzianymi z niewymuszoną przecież uprzejmością, zdawało się kryć coś więcej, coś... No właśnie. Stał, nadal niezmieniony i dając ponieść się zaintrygowaniu, w jaki sposób jego towarzyszka to zinterpretuje.
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
-Mam nadzieje, inaczej ominęłaby mnie wielka przyjemność. – stwierdziła na jego mało obszerną odpowiedź. Mogła się nadal łudzić, że jest to poeta czy jednak spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć do wiadomości, że spotkała na swojej drodze kolejnego dziennikarza o nieznanej jej reputacji, poglądach i umiejętnościach? Prawdę mówiąc to nie wiedziała nic o tym człowieku, więc nie powinna się akurat tamtymi kwestiami martwić. Równie dobrze może to być zabójca, więc zawsze może być gorzej. Spojrzała na niego uważnie starając się zapamiętać te twarz na przyszłość, gdyż miała nieprzyjemne uczucie, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Los bywa okrutny i pokrętny- szczególnie w najgorszych dla ludzi momentach.
- Jest pan bardzo małomówny na temat swojej pracy- chęć bycia tajemniczym czy anonimowym? Z pana odpowiedzi wynika jednak, że mamy podobne gusta. – powiedziała z kpiną, gdyż ta odpowiedź pasowała do wszystkich ludzi. Zadała jednak bardziej bezpośrednie pytanie naginając pewne zasady, gdyż czasami trzeba było przestać chodzić dookoła i uderzyć w środek. Zauważył, że to ona zaczęła zadawać pytania przejmując jego rolę? Ona sama miała zostać wypytana, a to jemu przyszło mierzyć się z jej pytaniami, choć jej samej bardzo to odpowiadało. To było bezpieczniejsze i łatwiejsze dla niej.
- Wydaje mi się, że nie jest wystarczająco interesujące, by pana zaciekawić. Taki los zwykłych obywateli tego świata. – odpowiedziała z urokliwym uśmiechem kierując swój wzrok do wybranych przez nią przedmiotów. Nie pozostawało jej nic innego niż za nie zapłacić i zakończyć ową dziwną pogawędkę.
- Niepotrzebna skromność - przyznał z lekkim rozbawieniem. - Być może ja nie uważam pani za zwykłą obywatelkę. - Tym razem sam zakpił, pozwalając sobie na nieco więcej. Wspominał jej wcześniejsze słowa - wątpił jednak, aby byli specjalnie podobni. Chociaż... Zdawało się, że oboje mieli w sobie zamiłowanie do gry, postępowali w niej, odsłaniając powoli kolejne karty. Nie odsłaniali się, nie emanowali zewsząd szczerością, nie zwykli mówić bezpośrednio, co naprawdę leży im na myśli. Być może dlatego go ciekawiła. Być może dlatego, nie umiał się pogodzić z faktem, że mimo obecnego wrażenia, rysy nadal pozostawały dla niego nierozpoznawalne.
Do czasu.
W głowie mignął mu widok nagłówka. Ze szmatławca, z tej piekielnej "Czarownicy", która prędzej mogła służyć za podpałkę niż godne czytania pismo. Zauważył, że kobieta zmierza do zapłaty; pożegnał ją znacznie szerszym uśmiechem, nadal balansując na granicy ironii i zwyczajnego szczęścia.
- Do zobaczenia - pożegnał się, jakże kulturalnie. - ...panno Fawley - mruknął znacznie ciszej po chwili. Dał się ponieść nagłemu odczuciu intuicji, która wtłoczyła na jego język właśnie to nazwisko. I w tym momencie gdzieś zniknął, pomiędzy rzędami półek, by potem całkowicie rozproszyć się w polu widzenia. Nie było go. I nie wiadomo było, kiedy wróci.
| zt x2
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
Cóż za prozaiczny powód mnie tu przygnał – ale nawet największe umysły, a do takich niewątpliwie się zaliczałem, czasami zajmowały się rzeczami zupełnie przyziemnymi, jak robienie zakupów na Pokątnej. W dzisiejszych czasach jednak niczego nie można było być pewnym. Pewnie niedługo będą aresztowali nawet za oddychanie - biada wszystkim szlachciankom cierpiącym na klątwę Ondyny! Choć może taki ruch ze strony Ministerstwa w końcu spotkałby się z jakimś bardziej ogólnym oburzeniem, bo, niestety, garstka arystokratów (a przecież wątłe i chorowite bywały li wyłącznie panny z dobrych domów – nawet Astorkę dopadła trauma krwi, a tyle się mówi o znakomitych genach, niedowierzanie...) miała więcej do powiedzenia niż jacyś młodzi gniewni. A przynajmniej jak na razie.
Odruchowo spojrzałem na swoją dłoń, przyozdobioną niemal ascetycznym w swojej formie, drewnianym pierścieniem. Od ponad dwóch tygodni dumnie obnosiłem się z tą ozdobą, nie ze względu na jej walory estetyczne, ale idee, które za sobą niosła. Niesamowite, że w tym zapchlonym mieście ludzie w końcu dojrzeli do tego, o czym ja myślałem już od kilku lat. I, może całkowicie nierozsądnie – nie czułem strachu. Strach bowiem towarzyszył zwykle tym, którzy w swoim sercu nie mieli miejsca na litość czy współczucie. Jak mógłbym się bać, wierząc w to, że chcę walczyć o lepszy świat?
I to nie taki lepszy, jakim widziała go część społeczeństwa, kiedy mówiąc o lepszym uwzględniali potrzeby wyłącznie jednej warstwy społecznej. Halo, tu ziemia, czy słyszeliście może o równowadze w naturze? Yin i yang? Mam dla was złą wiadomość. To nie są bajki dla dzieci. Wszechświat dąży do entropii. Albo czegoś takiego.
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Zimowe powietrze przyjemnie szczypało policzki. Śnieg tańczył na wietrze, osadzając się na ubraniach przechodniów. Na Ulicy Pokątnej jak zwykle kręciło się tu mnóstwo czarodziejów z listami zakupów. Zgiełk i hałas był wręcz nie do opanowania. Ludzie wpadali na siebie albo zatrzymywali się na środku ulicy, zawracając w ułamku sekundy. Przypomnieli sobie o czymś ważnym, być może zmienili plany. Ludzie powinni wykazać się nie lada cierpliwością, jeśli chcieli załatwić coś szybko i zniknąć z Ulicy Pokątnej. Między wszystkimi przechodniami kryła się dwójka, która działała na rozkazy swoich pracodawców. Wszak szlachcice rzadko kiedy sami chodzili na zakupy. Zarówno Adam jak i Monique mieli zrobić bardzo duże zakupy papiernicze. Pergaminy, pióra i atramenty widniały jako pierwsze na ich listach. Zanim jednak weszli do Scribbusa, zaczepiła ich starucha. Miała dziwny kapelusz na głowie oraz haczykowaty nos. Próbowała złapać ich za dłonie, lecz nie zdążyła i mocno szarpnęła za rękawy ich płaszczy.
- Och, widzę, widzę, tak to jest przeznaczenie - czuła, że musi im przeszkodzić, że to właśnie w jej rękach jest los najpiękniejszej miłości - Będziecie mieli piękne dzieci, widzę to wyraźnie, jak zapłacicie dwa knuty powiem wam wszystko, wszystko! Żadnych tajemnic! - wyciągnęła brudną rękę przed siebie, czekając na zapłatę. Nie wiedzieli, kto to jest ani czy naprawdę ma swój szósty zmysł. Czy zapłacą czarownicy? Czy złączy ich przeznaczenie?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
Przy wejściu do Scribbulusa natrafiła na mężczyznę, który chyba tak jak i ona chciał zrobić dzisiaj tu zakupy. I już mieli wchodzić do środka, kiedy zaczepiła ich kobieta. Na początku nie wiedziała o co chodzi, jej słowa jakby nie dotarły. A kiedy już dotarły wydała się bardzo zdziwiona. Ot, ni stąd ni zowąd zaczepia ich kobieta, powiedziała, że będą mieli piękne dzieci, a potem wyciągnęła w ich stronę dłoń po pieniądze.
Opadające płatki śniegu zatrzymywały się na lekko zmarszczonym nosie Monique, w końcu przerzuciła wzrok na mężczyznę, którego również kobieta zaczepiła, szukając w nim wsparcia i odpowiedzi, co właściwie teraz zrobić.
- Oh, jest pani jasnowidzką? - zapytała.
Miała dziwne przeczucie, że jeżeli nie dadzą kobiecie tego, co chce, w tym wypadku trochę pieniędzy, to szybko nie da im spokoju. A tak? Opowie im co nieco, potem się oddali w przeczuciu dobrze spełnionego obowiązku, a oni, albo przynajmniej sama Monique, będzie czuła, że dobrze zrobiła dzieląc się z żebraczką kilkoma monetami. Sięgnęła więc do kieszeni, gdzie miała ukrytą sakiewkę i podała do dłoni starszej kobietki kilka z nich.
- Niech nam pani opowie - powiedziała lekko się uśmiechając.
Miała nadzieję, że mężczyzna stojący obok, nie będzie z tego powodu zły.
Tym bardziej więc był zdziwiony, gdy ktoś go zaatakował przed sklepem. Na szczęście celem ataku nie było zdeptanie biednej ptaszyny, lecz... połączenie jej w parę z dziewczyną, którą widział pierwszy razy na oczy? W dodatku o aparycji tak jasnej, że biedaczyna musiał zmrużyć patrzałki, ażeby od tego patrzenia nie oślepnąć.
- Ki czort, idź mi stąd, pókim miły – mruknął grzeczne, wyszarpując rękę z uścisku staruchy. No pięknie, będzie musiał teraz uprać sobie płaszcz, jakby pranie skarpetek lorda Rosiera nie było wystarczająco upierdliwe. - Ooo, panienka ją zna? To panienki jakaś koleżanka? - zapytał po chwili, gdy dziewczyna wręczyła staremu pudłu wymagane dwa knuty. No halo, nawet on nie dostaje napiwków za sprzątanie ze stołu, a tu byle próchno z kilka sekund zarobiło hajsiwo niczym wytrawna bizneswoman? Dokąd ten świat zmierza?!
- O, nie, nie, nie! Nie ma mowy – zaprotestował gwałtownie, gdy starucha gwałtownie chowała knuty do woreczka i uśmiechała się z wyższością. - Nie będzie żadnych przepowiedni i wróżb, ani wspólnej przyszłości. Bez urazy – ostatnie słowa skierował do młodej dziewczyny, uśmiechając się przez sekundę przepraszająco, a potem znów spojrzał na stare babsko. Nie podobało mu się. Absolutnie. Po pierwsze nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że nie była szlachcianką, a to już dyskwalifikowało ją w oczach Adama. Po drugie wyglądała jak jedna z tych mugolskich cygańskich oszustek, które zamiast wróżyć, prędzej okradłyby kogoś z resztek jego oszczędności. A po trzecie w żadnym wypadku nie miał ochoty stać na środku ulicy i wysłuchiwać bzdurnych opowieści o wspólnym losie z jakąś nieznajomą dziewczyną. A co, gdyby się taka przepowiednia spełniła? Musiałby założyć gniazdo i wychowywać pisklęta. O, nie, zdecydowanie nie był gotowy, aby zostać ojcem. Zresztą panienka Rosier by sobie bez niego nie poradziła. Przecież nawet nie potrafiła porządnie złożyć bluzki!!
- Proszę się tak nie pienić, proszę pana - powiedziała stanowczo. - Nie musi pan wierzyć tej kobiecie, ale jak już nam chce coś opowiedzieć, to niech pan chociaż posłucha i nie zachowuje się jak gbur.
Miała ogromną nadzieję, że to trochę poskromi emocje mężczyzny. Na pocieszenie uśmiechnęła się jednak do niego, aby nie był i na nią zły na te ostre słowa, a następnie odwróciła się w stronę kobiety.
Ta uśmiechnęła się zuchwale do mężczyzny, a do Monique bardziej przyjaźnie. Zmierzyła ich oboje wzorkiem, potem przymknęła oczy, aby w końcu do nich przemówić.
- Podobna praca was połączy, wiele tematów do rozmowy. Ślub weźmiecie za dwa lata, będzie to skromne przyjęcie, w małej salce, a goście będą waszymi najbliższymi przyjaciółmi - mówiła lekko zachrypniętym głosem. - Urodzą wam się piękne dzieci, dwójka, dwóch chłopców… a potem… TRAGEDIA… opowiem wam wszystko, wszystko bez kłamstw…
Kończąc ponownie wyciągnęła rękę w stronę Monique. Ta wyglądała na lekko przerażoną, spojrzała na mężczyznę, szukając w nim jakiegoś oparcia. Co mieli teraz zrobić?
- Dlaczego mam słuchać jakichś chorych wymysłów? - burknął tylko i ostentacyjnie odwrócił się bokiem, cały sobą prezentując jednego wielkiego focha. Spojrzał z niechęcią na staruchę, a potem przeniósł wzrok na nieznaną sobie dziewczynę, dopiero teraz przyglądając się jej z bliska i automatycznie zaliczając ją do grona nie-szlachcianek. Z pewnością się wyróżniała, a on nie zapomniałby takiej facjaty, nie mogła więc należeć do arystokracji. Kim zatem była? Może wspólniczką tej starej i tylko go podpuszczała?
- Brednie i głupoty - syczał tylko pod nosem w odpowiedzi na każde kolejne słowo. Zadziwiające, ale ta młoda dziewczyna zdawała się całkowicie w nie wierzyć. I kiedy starucha wyciągnęła łapę, najwyraźniej po kolejne pieniądze, prychnął zirytowany. - No ładnie, zachęciłaś ją, a teraz co, będzie za nami łazić i sępić kolejne drobniaki. Trzeba było ją spławić - przewrócił oczami. Nie wyobrażał sobie wspólnej przyszłości z kimkolwiek, a tym bardziej ślubu, dzieci i mieszkania z żoną. Jego życie toczyło się wokół zawodu lokaja, usługiwania szlachetnie urodzonym i podziwiania (z daleka) szlachcianek. - Sio! - machnął ręką w kierunku podejrzanej niby wróżki, zupełnie jakby odganiał paskudne ptaszyska, ale ta wcale nie miała zamiaru odejść. - No ładnie - zwrócił się teraz do Monique - teraz musisz ją sponsorować, bo sobie nigdzie nie pójdzie.