Opuszczone muzeum
Strona 17 z 17 • 1 ... 10 ... 15, 16, 17
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczone muzeum
Tower of London niegdyś tętniło życiem – zabytkowe budynki, wcześniej pełniące funkcję mugolskiego więzienia, po przekształceniu na muzeum stanowiły atrakcję turystyczną, przez którą codziennie przelewały się tłumy odwiedzających Londyn ludzi. Po Bezksiężycowej Nocy i zamknięciu miasta dla niemagicznych, sytuacja jednak drastycznie się zmieniła: wieże, dziedzińce i budowle opustoszały, wypełnione jedynie rozlegającym się od czasu do czasu echem kroków oraz krakaniem kruków. Część zabudowań została zajęta przez czarodziejów i przerobiona na użytek magicznego więzienia, główny gmach muzeum pozostał jednak pusty, a strażnicy – z powodów znanych wyłącznie im – omijają go szerokim łukiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.11.20 12:39, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k100' : 74
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k100' : 74
Udało się. Fiolka eliksiru nie rozbiła się na posadzce, a ułożyła się w jego dłoni. Przełożył ją do kieszeni szaty - Kup nam czasu - Rzucił do Foxa, zaraz samemu robiąc jeden, a potem drugi krok w tył. Czuł, jak jego ciało jest ciężkie i nieposłuszne. Sięgnął po fiolkę eliksiru znieczulającego i zażył ją całą. Nie wiedzieli co ich dalej czekało, czy nie będą musieli biec lub odstawiać innej akrobatyki. Wiedział, że rozwiązanie po które sięgał było złudne. Choć nie będzie odczuwał bólu to będzie nadwyrężał poranione ciało. Nie widział jednak innego rozwiązania, jeżeli miało nadejść dla niego jakieś jutro w którym będzie mógł zmierzyć się z konsekwencjami.
Zaraz potem zaczął przeciskać się przez gruzowisko na drugą stronę. Przez zaciśnięte zęby wydobywał się jęk bólu. Miał świadomość, że eliksir dopiero zaczynał rozchodzić się po jego ciele. Nieco więc chwiejnie podniósł się na nogi, szukając chwilowego oparcia w przestrzeni wokół. Przeciągnął uważnym spojrzeniem po więźniach. Nie dzieliła ich już przestrzeń, zwały gruzu, nie musiał więc podnosić głosu by go słyszeli i na odwrót. Przede wszystkim nie musiał jednak podnosić głosu by słyszeli go również strażnicy. Mówił więc tak by informacje jakie przekazywał były słyszalne dla najbliższych - Wiecie gdzie znajdują się teraz dyliżanse do konwi? - mieli jedną drogę ucieczki - szyb. Jeżeli wierzyć więźniom to idąc korytarzem wzdłuż cel nie zajdą za daleko z powodu zawalonego korytarza. Czyżby strażnicy chcieli w ten sposób odciąć im drogę? Tylko trudno było Skamanderowi ocenić co dalej. W najgorszym wypadku zmuszeni spróbować dość do bramy poruszając się wzdłuż zabudowań przy dziedzińcu. Nie wiedział jak bardzo było to jednak wykonalne i co na tym się właściwie działo.
|2 akcja - piję Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
Zaraz potem zaczął przeciskać się przez gruzowisko na drugą stronę. Przez zaciśnięte zęby wydobywał się jęk bólu. Miał świadomość, że eliksir dopiero zaczynał rozchodzić się po jego ciele. Nieco więc chwiejnie podniósł się na nogi, szukając chwilowego oparcia w przestrzeni wokół. Przeciągnął uważnym spojrzeniem po więźniach. Nie dzieliła ich już przestrzeń, zwały gruzu, nie musiał więc podnosić głosu by go słyszeli i na odwrót. Przede wszystkim nie musiał jednak podnosić głosu by słyszeli go również strażnicy. Mówił więc tak by informacje jakie przekazywał były słyszalne dla najbliższych - Wiecie gdzie znajdują się teraz dyliżanse do konwi? - mieli jedną drogę ucieczki - szyb. Jeżeli wierzyć więźniom to idąc korytarzem wzdłuż cel nie zajdą za daleko z powodu zawalonego korytarza. Czyżby strażnicy chcieli w ten sposób odciąć im drogę? Tylko trudno było Skamanderowi ocenić co dalej. W najgorszym wypadku zmuszeni spróbować dość do bramy poruszając się wzdłuż zabudowań przy dziedzińcu. Nie wiedział jak bardzo było to jednak wykonalne i co na tym się właściwie działo.
|2 akcja - piję Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
Find your wings
Przywołanie lisa zmieniło wszystko - błysnął w ponurym korytarzu błękitną poświatą, zatoczył koło nad strażnikami, napełniając mnie nie tylko siłą fizyczną, ale i nadzieją. Czułem to - ból ustępował, a przyjemne ciepło rozlewało się po ciele, niwelując napięcie mięśni, rozluźniając głowę. Tarcza zalśniła, nie odbiła jednak zaklęcia, a strażnik, który udał się po posiłki zniknął za rogiem, przesądzając powodzenie naszej misji. Nic nie poszło po naszej myśli - a winą mogłem obarczać wyłącznie własną głupotę. Lub naiwność, że uda nam się być sprytniejszymi od zarządców Tower.
Ponownie spojrzałem na mężczyznę - nazwisko Yates było mi znane, ale nie potrafiłem rozpoznać jego twarzy. Nie była tak wyraźna jak ta na placu, należąca do Duncana. Beckett nadal tam był i myśl ta nie dawała mi spokoju. Jeśli więc mieliśmy wrócić, to tylko po to, by położyć kres tym okrutnym praktykom.
Głos Maeve wydał mi się nierzeczywisty, wyrwał z ponurych przemyśleń, przywracając na pole walki. Podniosłem wzrok, odnajdując jej spojrzenie - nadal niezmienne, mimo obcej twarzy, którą na siebie przybrała, mimo krwi plamiącej jej skórę i szatę. Choć nadal byliśmy sobie całkowicie obcy, jej obecność sprawiała, że czułem się, jakbym był zdolny robić więcej - a jednak nieumyślnością naraziłem wszystkich, mogąc teraz jedynie uciekać. Odpowiedziałem jej skinięciem głowy; nie mogła wiedzieć jak działała magia zakonu.
Słowa Skamandera były dla mnie jasne. Kiedy tylko przechwycił eliksir, pozwoliłem, by mnie wyprzedził, po czym skierowałem różdżkę między nas a grupę strażników. - Murusio - wypowiedziałem chłodno, a następnie ruszyłem za Thonym, przeciskając się przez gruzowisko i dołączając do pozostałych. - Magicus extremos - Ponownie uniosłem różdżkę, chcąc podzielić się białą magią z Maeve i Anthonym, ale nie koniecznie trójka nieznanych więźniów. Mieli różdżki - i to musiało im wystarczyć.
Wystarczyło tylko przejść przez szyb, wyżej - i wrócić na plac.
murusio, rzut na magicusa
Ponownie spojrzałem na mężczyznę - nazwisko Yates było mi znane, ale nie potrafiłem rozpoznać jego twarzy. Nie była tak wyraźna jak ta na placu, należąca do Duncana. Beckett nadal tam był i myśl ta nie dawała mi spokoju. Jeśli więc mieliśmy wrócić, to tylko po to, by położyć kres tym okrutnym praktykom.
Głos Maeve wydał mi się nierzeczywisty, wyrwał z ponurych przemyśleń, przywracając na pole walki. Podniosłem wzrok, odnajdując jej spojrzenie - nadal niezmienne, mimo obcej twarzy, którą na siebie przybrała, mimo krwi plamiącej jej skórę i szatę. Choć nadal byliśmy sobie całkowicie obcy, jej obecność sprawiała, że czułem się, jakbym był zdolny robić więcej - a jednak nieumyślnością naraziłem wszystkich, mogąc teraz jedynie uciekać. Odpowiedziałem jej skinięciem głowy; nie mogła wiedzieć jak działała magia zakonu.
Słowa Skamandera były dla mnie jasne. Kiedy tylko przechwycił eliksir, pozwoliłem, by mnie wyprzedził, po czym skierowałem różdżkę między nas a grupę strażników. - Murusio - wypowiedziałem chłodno, a następnie ruszyłem za Thonym, przeciskając się przez gruzowisko i dołączając do pozostałych. - Magicus extremos - Ponownie uniosłem różdżkę, chcąc podzielić się białą magią z Maeve i Anthonym, ale nie koniecznie trójka nieznanych więźniów. Mieli różdżki - i to musiało im wystarczyć.
Wystarczyło tylko przejść przez szyb, wyżej - i wrócić na plac.
murusio, rzut na magicusa
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 4, 5, 2, 6, 7, 7, 1, 1
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 4, 5, 2, 6, 7, 7, 1, 1
Ucieczka wzywającego posiłki strażnika zdawała się przechylić chwiejącą się już od jakiegoś czasu szalę – wiedzieliście, że jeśli chcieliście uciec, to mieliście na to tylko jedną szansę. Nie mieliście pojęcia, jak poszło pozostałym grupom, ale pozostawało wam liczyć na to, że zdążyli już wykonać swoje zadania – oraz że zamieszanie, jakie udało wam się wywołać w magicznej części Tower, skutecznie odciągnęło uwagę przynajmniej części strażników, pozwalając pozostałym członkom Zakonu Feniksa dostać się do Azkabanu.
Anthony, dostrzegając zagrożenie w lecącej w waszą stronę fiolce, spróbował przywołać ją zaklęciem i zrobił to skutecznie; eliksir, mknąc już ku ziemi, poderwał się w górę, żeby zamiast uderzyć w posadzkę, trafić prosto w dłoń aurora. Zawartość fiolki pozostawała tajemnicą, naczynie nie miało etykiety, rozpoznanie mikstury musiało jednak poczekać – strażnicy zrobili kolejny krok w waszą stronę, unosząc różdżki, ale wtedy zareagował Frederick. Tuż po wypowiedzeniu inkantacji, w korytarzu rozległ się huk – a następnie z posadzki wyrósł mur, odcinając was od dwójki mężczyzn. Częściowo, ściana po jednej stronie wciąż przypominała bardziej stertę gruzów niż cokolwiek innego, nie mogła więc stanowić oparcia dla nowej konstrukcji; pomiędzy magicznie wzniesioną przeszkodą, a zawalonym pomieszczeniem ziała więc dziura, przez którą można było się przecisnąć – choć z pewnością miało to zabrać trochę czasu. Po drugiej stronie blokady rozległy się krzyki, wydawało się też, że dotarło do was echo tupotu stóp – więcej niż dwóch par – ale pozostając za murem, nie widzieliście już, co dokładnie się tam działo.
Maeve jako pierwsza ruszyła w stronę gruzowiska, zabierając się za przeciśnięcie na drugą stronę. Mężczyzna, do którego się zwróciła, zgodnie z jej wolą odsunął się od wyrwy, żeby zrobić jej miejsce, nie spuszczał jednak z niej wzroku. Wspinaczka po resztkach ściany okazała się trudniejsza, niż wiedźmia strażniczka mogłaby przypuszczać – skalne fragmenty były luźne i niestabilne, cegły osuwały jej się spod stóp, pozbawiając jej równowagi; choć nie czuła bólu w uszkodzonym ramieniu, wiedziała, że było słabsze – a gdy zachwiawszy się, musiała się podeprzeć, ręka ugięła się pod nią, wyginając się pod nienaturalnym kątem. – Pomogę ci – zaproponował mężczyzna, który przedstawił się jako Yates, wyciągając dłoń w stronę Maeve, gdy tylko ta znalazła się po drugiej stronie; jeśli dostrzegł nieufność bijącą z jej spojrzenia, zdawał się nią nie przejmować.
Wylądowawszy wreszcie na stabilnym podłożu, Maeve była w stanie rozejrzeć się po drugiej części więzienia, od razu dostrzegając, że wcale nie wyglądało lepiej niż korytarz, z którego właśnie wyszła; tu również zawaliła się praktycznie cała ściana, oddzielająca przejście od pomieszczenia dawnego Biura Aurorów. Na pokrytej pyłem posadzce leżało kilka ciał, nieruchomych – w tym jedno tuż przy gruzowisku, częściowo przysypane, należące do młodej kobiety ubranej w strój więźnia. Yatesowi towarzyszył jeszcze jeden młody mężczyzna, który wyglądał, jakby dopiero co skończył Hogwart, oraz niska kobieta w średnim wieku; wszyscy nosili charakterystyczne stroje więźniów, cienkie, szare; stopy mieli bose i pokryte pyłem oraz czymś brązowym, co wyglądało jak zakrzepła krew.
Poruszając się wzdłuż ściany, Maeve natrafiła wreszcie palcami na zardzewiały fragment drabiny. Choć nie widziała ani jej, ani znajdującego się wyżej szybu, wiedziała, że mogła polegać na swojej pamięci – oraz że drabina miała zaprowadzić ją na górę, do budynku muzeum. Użycie zaklęcia naprawiającego wydawało się dobrym posunięciem – gdy tylko wymówiła inkantację, rozległ się głośny zgrzyt, sugerujący, że coś zadziało się w metalowej konstrukcji. Wyczarowane przez wiedźmią strażniczkę oko poleciało do góry, najpierw kierując się w stronę sufitu, a później całkowicie znikając, gdy przedostało się przez wyczarowaną w stropie iluzję; sama Maeve dostrzegła głównie czerń szybu – wąskie przejście nie było oświetlone.
Trójka więźniów przytaknęła w odpowiedzi na pytanie czarownicy, wszyscy w dłoniach trzymali różdżki – musieli odebrać je strażnikom lub znaleźć – choć ta dzierżona przez niską kobietę wyglądała na częściowo nadłamaną.
Anthony dotarł na drugą stronę gruzowiska jako drugi, zatrzymując się jeszcze, by wypić jeden ze schowanych w torbie eliksirów. Mikstura, spłynąwszy do gardła, zaczęła działać niemal natychmiast, przytępiając szarpiący ciałem aurora ból i pozwalając mu go ignorować, choć Skamander wiedział, że jego rany wciąż były groźne – zdawały się też nadal krwawić, przód jego szaty lepił się od krwi. Znieczulające działanie eliksiru pozwoliło mu wdrapać się po luźnych cegłach w miarę sprawnie, a także zeskoczyć z powrotem na posadzkę. – Po północno-zachodniej stronie, w budynku, który chyba wcześniej służył mugolom. Przywozili nas nimi – odpowiedział Yates, przenosząc spojrzenie z Maeve na Anthony’ego. Teraz, znalazłszy się blisko niego, Skamander również miał wrażenie, że rozpoznawał mężczyznę z korytarzy departamentu. – Potraficie je prowadzić? – zapytał z powątpiewaniem, przesuwając wzrokiem pomiędzy wiedźmią strażniczką, a aurorami – Frederick, przechodząc przez gruzowisko jako ostatni, zdążył w międzyczasie pojawić się w korytarzu. Choć uzdrawiająca moc patronusa dodała mu sił, pozwalając na niemal całkowite ignorowanie odniesionych obrażeń, jego noga wciąż wymagała uzdrowicielskiego oka – gdy szedł, kulał na nią widocznie, bardziej ciągnąc ją po ziemi niż stawiając pewne kroki. Nim ruszyliście w górę drabiny, postanowił jednak wzmocnić także i was – i zarówno Maeve, jak i Anthony, poczuli, jak biała magia dodaje im sił, rozpraszając także nieco snującego się za wami poczucia porażki, i pomagając uwierzyć, że wciąż mogliście zrobić jakąś różnicę – jeśli nie dla siebie, to dla więźniów, którzy znajdowali się zarówno tutaj, jak i wyżej, na dziedzińcu.
Ruszyliście w górę szybu, poruszając się gęsiego, wolniej niż zapewne byście chcieli – spowalniani przez obrażenia i skrzypienie jęczącej pod wami przeraźliwie drabiny. Przemieszczając się wąskim szybem, mieliście wrażenie, że konstrukcja zaraz runie; stopnie chwiały się i uginały, kilku też brakowało – a sama podróż w górę wydawała się znacznie trudniejsza i bardziej męcząca niż ta w dół. Wasze dłonie i czoła pokryły się warstewką potu, palce ślizgały się po metalu; Maeve, zmuszona do opierania ciężaru ciała tylko na jednym ramieniu, dwukrotnie prawie osunęła się w dół, złapana w ostatniej chwili przez jednego z idących za nią czarodziejów. Frederickowi i Anthony’emu również nie było łatwo, zraniona noga Foxa zdawała się być zrobiona z ołowiu, choć szczęśliwie nie czuł bólu; Skamander miał jednak wrażenie, że rana w jego klatce piersiowej zaczęła krwawić mocniej, a gdy zakasłał, w ustach poczuł rdzawy posmak krwi.
Po wędrówce, która zdawała się nie mieć końca, udało wam się jednak dotrzeć na górę, a później tunelem przedostać do muzeum; sala, z której wyszliście, wcześniej wypełniona duchami, teraz była zupełnie pusta – jej mieszkańcy musieli się ukryć. Gdzieś za waszymi plecami rozległy się głosy oraz trzeszczenie – zdawało się, że ktoś wspinał się za wami po drabinie, ale musieli znajdować się daleko, bo spoglądając w dół, dostrzegaliście jedynie ciemność. Jeśli zdecydowaliście się uchylić drzwi prowadzące na dziedziniec, niemal od razu naparła na was gęsta jak mleko mgła, a do środka wdarło się lodowate powietrze; podmuch wiatru wepchnął tam także porcję przemieszczanego z marznącym deszczem śniegu. Choć już wtedy, gdy przybyliście do Londynu, wisiała nad nim mgła i mżawka, wyglądało na to, że pogoda pogorszyła się błyskawicznie; gwałtowne ochłodzenie wydawało się nienaturalne, nawet biorąc pod uwagę nadchodzącą jesień – kojarzyło wam się też tylko z jednym rodzajem istot. Ze względu na gęstą mgłę, nie dostrzegaliście poruszających się po dziedzińcu sylwetek, choć z pewnością nie był on pusty – tupot kroków i krzyki niosły się echem, a po chwili usłyszeliście również wrzask, dobiegający gdzieś z waszej prawej strony (jeśli staliście przy drzwiach, z twarzami skierowanymi ku dziedzińcowi): – TUTAJ! SĄ TUTAJ! TERRORYŚCI Z ZAKONU FENIKSA! – Głos był zdecydowanie męski, żadne z was nie rozpoznawało jednak, do kogo należał. Zaraz po nim powietrze przeszyły też inne, ale znajdujące się zbyt daleko, byście byli w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy było to zwykłe nawoływanie czy inkantacje zaklęć. A później podłoga pod waszymi stopami zadrżała, najpierw raz, a później drugi, grzmiąc echem czegoś, co przypominało potężne kroki; z mgły kilkanaście metrów przed wami wyłoniło się coś, co w pierwszej chwili mogliście pomylić z małą górą – po paru sekundach rozumiejąc, że w istocie był to olbrzym; istota nie spoglądała w waszym kierunku, a zbliżywszy się nieco, odbiła na ukos – kierując się w prawo, w tę samą stronę, z której wcześniej dobiegł do was krzyk.
Trwa 16 tura, na odpis macie 48 godzin. Mistrz gry przesunął was nieco w przestrzeni, żeby nie przeciągać akcji, ale jeśli potrzebujecie się jeszcze wrócić - możecie. Jeśli zdecydujecie się wyjść z budynku muzeum, kolejne posty dodajecie już na dziedzińcu.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Eliksir przeciwbólowy (Maeve) - 2/5
Eliksir znieczulający (Anthony) - 1/5
Magicus extremos (Maeve, Anthony) - 1/3; +19 do kości
Oculus (Maeve) - 1/3; 10/10 PŻ
Maeve znajduje się pod przemienioną postacią.
Wykorzystana moc patronusa (Frederick) - 1/3
Frederick - 278/278 (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 10 - stłuczenia pleców; 30 - rana tłuczona lewego kolana; 20 - rana tłuczona łokcia)
Anthony - 155/249(-15) (44 - psychiczne; 40 - rana kłuta klatki piersiowej, poniżej żeber, możliwe obrażenia wewnętrzne; 10 - rany tłuczone żeber)
Maeve -116/210 (-20) 166/210 (-10) (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 20 - wybicie lewego barku ze stawu; 10 - rany tłuczone żeber)
W razie pytań zapraszam. <3
Anthony, dostrzegając zagrożenie w lecącej w waszą stronę fiolce, spróbował przywołać ją zaklęciem i zrobił to skutecznie; eliksir, mknąc już ku ziemi, poderwał się w górę, żeby zamiast uderzyć w posadzkę, trafić prosto w dłoń aurora. Zawartość fiolki pozostawała tajemnicą, naczynie nie miało etykiety, rozpoznanie mikstury musiało jednak poczekać – strażnicy zrobili kolejny krok w waszą stronę, unosząc różdżki, ale wtedy zareagował Frederick. Tuż po wypowiedzeniu inkantacji, w korytarzu rozległ się huk – a następnie z posadzki wyrósł mur, odcinając was od dwójki mężczyzn. Częściowo, ściana po jednej stronie wciąż przypominała bardziej stertę gruzów niż cokolwiek innego, nie mogła więc stanowić oparcia dla nowej konstrukcji; pomiędzy magicznie wzniesioną przeszkodą, a zawalonym pomieszczeniem ziała więc dziura, przez którą można było się przecisnąć – choć z pewnością miało to zabrać trochę czasu. Po drugiej stronie blokady rozległy się krzyki, wydawało się też, że dotarło do was echo tupotu stóp – więcej niż dwóch par – ale pozostając za murem, nie widzieliście już, co dokładnie się tam działo.
Maeve jako pierwsza ruszyła w stronę gruzowiska, zabierając się za przeciśnięcie na drugą stronę. Mężczyzna, do którego się zwróciła, zgodnie z jej wolą odsunął się od wyrwy, żeby zrobić jej miejsce, nie spuszczał jednak z niej wzroku. Wspinaczka po resztkach ściany okazała się trudniejsza, niż wiedźmia strażniczka mogłaby przypuszczać – skalne fragmenty były luźne i niestabilne, cegły osuwały jej się spod stóp, pozbawiając jej równowagi; choć nie czuła bólu w uszkodzonym ramieniu, wiedziała, że było słabsze – a gdy zachwiawszy się, musiała się podeprzeć, ręka ugięła się pod nią, wyginając się pod nienaturalnym kątem. – Pomogę ci – zaproponował mężczyzna, który przedstawił się jako Yates, wyciągając dłoń w stronę Maeve, gdy tylko ta znalazła się po drugiej stronie; jeśli dostrzegł nieufność bijącą z jej spojrzenia, zdawał się nią nie przejmować.
Wylądowawszy wreszcie na stabilnym podłożu, Maeve była w stanie rozejrzeć się po drugiej części więzienia, od razu dostrzegając, że wcale nie wyglądało lepiej niż korytarz, z którego właśnie wyszła; tu również zawaliła się praktycznie cała ściana, oddzielająca przejście od pomieszczenia dawnego Biura Aurorów. Na pokrytej pyłem posadzce leżało kilka ciał, nieruchomych – w tym jedno tuż przy gruzowisku, częściowo przysypane, należące do młodej kobiety ubranej w strój więźnia. Yatesowi towarzyszył jeszcze jeden młody mężczyzna, który wyglądał, jakby dopiero co skończył Hogwart, oraz niska kobieta w średnim wieku; wszyscy nosili charakterystyczne stroje więźniów, cienkie, szare; stopy mieli bose i pokryte pyłem oraz czymś brązowym, co wyglądało jak zakrzepła krew.
Poruszając się wzdłuż ściany, Maeve natrafiła wreszcie palcami na zardzewiały fragment drabiny. Choć nie widziała ani jej, ani znajdującego się wyżej szybu, wiedziała, że mogła polegać na swojej pamięci – oraz że drabina miała zaprowadzić ją na górę, do budynku muzeum. Użycie zaklęcia naprawiającego wydawało się dobrym posunięciem – gdy tylko wymówiła inkantację, rozległ się głośny zgrzyt, sugerujący, że coś zadziało się w metalowej konstrukcji. Wyczarowane przez wiedźmią strażniczkę oko poleciało do góry, najpierw kierując się w stronę sufitu, a później całkowicie znikając, gdy przedostało się przez wyczarowaną w stropie iluzję; sama Maeve dostrzegła głównie czerń szybu – wąskie przejście nie było oświetlone.
Trójka więźniów przytaknęła w odpowiedzi na pytanie czarownicy, wszyscy w dłoniach trzymali różdżki – musieli odebrać je strażnikom lub znaleźć – choć ta dzierżona przez niską kobietę wyglądała na częściowo nadłamaną.
Anthony dotarł na drugą stronę gruzowiska jako drugi, zatrzymując się jeszcze, by wypić jeden ze schowanych w torbie eliksirów. Mikstura, spłynąwszy do gardła, zaczęła działać niemal natychmiast, przytępiając szarpiący ciałem aurora ból i pozwalając mu go ignorować, choć Skamander wiedział, że jego rany wciąż były groźne – zdawały się też nadal krwawić, przód jego szaty lepił się od krwi. Znieczulające działanie eliksiru pozwoliło mu wdrapać się po luźnych cegłach w miarę sprawnie, a także zeskoczyć z powrotem na posadzkę. – Po północno-zachodniej stronie, w budynku, który chyba wcześniej służył mugolom. Przywozili nas nimi – odpowiedział Yates, przenosząc spojrzenie z Maeve na Anthony’ego. Teraz, znalazłszy się blisko niego, Skamander również miał wrażenie, że rozpoznawał mężczyznę z korytarzy departamentu. – Potraficie je prowadzić? – zapytał z powątpiewaniem, przesuwając wzrokiem pomiędzy wiedźmią strażniczką, a aurorami – Frederick, przechodząc przez gruzowisko jako ostatni, zdążył w międzyczasie pojawić się w korytarzu. Choć uzdrawiająca moc patronusa dodała mu sił, pozwalając na niemal całkowite ignorowanie odniesionych obrażeń, jego noga wciąż wymagała uzdrowicielskiego oka – gdy szedł, kulał na nią widocznie, bardziej ciągnąc ją po ziemi niż stawiając pewne kroki. Nim ruszyliście w górę drabiny, postanowił jednak wzmocnić także i was – i zarówno Maeve, jak i Anthony, poczuli, jak biała magia dodaje im sił, rozpraszając także nieco snującego się za wami poczucia porażki, i pomagając uwierzyć, że wciąż mogliście zrobić jakąś różnicę – jeśli nie dla siebie, to dla więźniów, którzy znajdowali się zarówno tutaj, jak i wyżej, na dziedzińcu.
Ruszyliście w górę szybu, poruszając się gęsiego, wolniej niż zapewne byście chcieli – spowalniani przez obrażenia i skrzypienie jęczącej pod wami przeraźliwie drabiny. Przemieszczając się wąskim szybem, mieliście wrażenie, że konstrukcja zaraz runie; stopnie chwiały się i uginały, kilku też brakowało – a sama podróż w górę wydawała się znacznie trudniejsza i bardziej męcząca niż ta w dół. Wasze dłonie i czoła pokryły się warstewką potu, palce ślizgały się po metalu; Maeve, zmuszona do opierania ciężaru ciała tylko na jednym ramieniu, dwukrotnie prawie osunęła się w dół, złapana w ostatniej chwili przez jednego z idących za nią czarodziejów. Frederickowi i Anthony’emu również nie było łatwo, zraniona noga Foxa zdawała się być zrobiona z ołowiu, choć szczęśliwie nie czuł bólu; Skamander miał jednak wrażenie, że rana w jego klatce piersiowej zaczęła krwawić mocniej, a gdy zakasłał, w ustach poczuł rdzawy posmak krwi.
Po wędrówce, która zdawała się nie mieć końca, udało wam się jednak dotrzeć na górę, a później tunelem przedostać do muzeum; sala, z której wyszliście, wcześniej wypełniona duchami, teraz była zupełnie pusta – jej mieszkańcy musieli się ukryć. Gdzieś za waszymi plecami rozległy się głosy oraz trzeszczenie – zdawało się, że ktoś wspinał się za wami po drabinie, ale musieli znajdować się daleko, bo spoglądając w dół, dostrzegaliście jedynie ciemność. Jeśli zdecydowaliście się uchylić drzwi prowadzące na dziedziniec, niemal od razu naparła na was gęsta jak mleko mgła, a do środka wdarło się lodowate powietrze; podmuch wiatru wepchnął tam także porcję przemieszczanego z marznącym deszczem śniegu. Choć już wtedy, gdy przybyliście do Londynu, wisiała nad nim mgła i mżawka, wyglądało na to, że pogoda pogorszyła się błyskawicznie; gwałtowne ochłodzenie wydawało się nienaturalne, nawet biorąc pod uwagę nadchodzącą jesień – kojarzyło wam się też tylko z jednym rodzajem istot. Ze względu na gęstą mgłę, nie dostrzegaliście poruszających się po dziedzińcu sylwetek, choć z pewnością nie był on pusty – tupot kroków i krzyki niosły się echem, a po chwili usłyszeliście również wrzask, dobiegający gdzieś z waszej prawej strony (jeśli staliście przy drzwiach, z twarzami skierowanymi ku dziedzińcowi): – TUTAJ! SĄ TUTAJ! TERRORYŚCI Z ZAKONU FENIKSA! – Głos był zdecydowanie męski, żadne z was nie rozpoznawało jednak, do kogo należał. Zaraz po nim powietrze przeszyły też inne, ale znajdujące się zbyt daleko, byście byli w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy było to zwykłe nawoływanie czy inkantacje zaklęć. A później podłoga pod waszymi stopami zadrżała, najpierw raz, a później drugi, grzmiąc echem czegoś, co przypominało potężne kroki; z mgły kilkanaście metrów przed wami wyłoniło się coś, co w pierwszej chwili mogliście pomylić z małą górą – po paru sekundach rozumiejąc, że w istocie był to olbrzym; istota nie spoglądała w waszym kierunku, a zbliżywszy się nieco, odbiła na ukos – kierując się w prawo, w tę samą stronę, z której wcześniej dobiegł do was krzyk.
Trwa 16 tura, na odpis macie 48 godzin. Mistrz gry przesunął was nieco w przestrzeni, żeby nie przeciągać akcji, ale jeśli potrzebujecie się jeszcze wrócić - możecie. Jeśli zdecydujecie się wyjść z budynku muzeum, kolejne posty dodajecie już na dziedzińcu.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Eliksir przeciwbólowy (Maeve) - 2/5
Eliksir znieczulający (Anthony) - 1/5
Magicus extremos (Maeve, Anthony) - 1/3; +19 do kości
Oculus (Maeve) - 1/3; 10/10 PŻ
Maeve znajduje się pod przemienioną postacią.
Wykorzystana moc patronusa (Frederick) - 1/3
Frederick - 278/278 (
Anthony - 155/249
Maeve -
- ekwipunki:
- Frederick:
Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)Kameleon (1 porcja)
różdżka nieznanego właściciela
Anthony:
Kryształy: 1, 2
brosza z alabastrowym jednorożcem
zaczarowana torba, a w niej:
18 eliksirów:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir kociego wzroku (21 porcja, stat. 23)
- Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20),
-Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
-Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
-Wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
- Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03),
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30),
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15),
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
1 lniana torba
1 butelka starej ognistej od Macmilanów z wesela bo jak się bawić to się bawić
różdżka strażnika
Maeve:
kryształ
Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)Kameleon (1 porcja)Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
różdżki (4)
W razie pytań zapraszam. <3
- Weź ją – mruknęła do więźniarki, podając jedną z odebranych strażnikom różdżek; ta, którą dzierżyła kobieta, zdawała się uszkodzona. Lepiej było nie przekonywać się, jak zareaguje na próbę przywołania magii. Martwiły ją docierające od strony korytarza, z którego uciekli, hałasy, martwiła ją ręka, na której musiała się oprzeć, a która wygięła się przy tym pod nienaturalnym kątem, do tego utykający Fox – czy naprawdę mógł iść o własnych siłach? – i lepka od krwi szata Skamandera. Żeby tylko dostać się na dziedziniec, a później uciec stąd, jakoś. Poczekała na pozostałych, nim podjęła próbę wspięcia się po odnalezionej, wciąż niewidzialnej drabinie. Moc zaklęcia dodała sił, odgoniła część obaw, pozwalając skupić się na tu i teraz. Ruszyła przodem, zdając sobie sprawę z faktu, że może potrzebować pomocy z powrotem do szybu, którym się tu dostali; w trakcie mozolnego wdrapywania się po drabinie dwa razy niemalże poleciała w dół, nagle tracąc równowagę – na szczęście był za nią ktoś, kto mógł ją wesprzeć, uchronić przed upadkiem. – Przepraszam – sapnęła tylko, nie przestając walczyć z przeszkodą, ze skrzypiącymi cicho szczeblami i ślizgającą się dłonią. W końcu wszyscy zdołali wdrapać się do spowitego mrokiem korytarza, podświadomie starała się trzymać blisko aurorów, zwłaszcza Foxa, gdyby ten potrzebował się na czymś wesprzeć. Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim znów znaleźli się w komnacie, w której nie tak dawno spotkali zastęp zniewolonych duchów – teraz jednak była pusta, a dobiegające z dziedzińca hałasy nie napawały optymizmem. Jaki jednak mieli wybór? Musieli tam wrócić.
Ostrożnie uchyliła drzwi, drżąc pod naporem przeraźliwie zimnego powietrza, mrużąc oczy, by dojrzeć coś w ciężkiej, mlecznobiałej mgle. Skąd to nagłe pogorszenie się pogody? Czy to mogli być…? Zamarła w bezruchu, słysząc tupot licznych stóp, a później krzyk, który przyprawił ją o szybsze bicie serca, terroryści z Zakonu Feniksa. Dobiegał gdzieś z prawej strony, lecz skąd dokładnie, nie wiedziała. To jednak nie był koniec, ziemia zadrżała, raz, drugi, ich oczom ukazał się ogromny kształt; wybałuszyła oczy, gdy zrozumiała, że to olbrzym. Podobno na egzekucji był jeden, tak słyszała. Jak wielu mieli ich w zanadrzu? Szybko otrząsnęła się z szoku, czas naglił – puściła oko przodem, kierując je przez szparę na dziedziniec. Chciała pokierować nim tak, by, trzymając się blisko ściany budynku, przesunęło się w prawo, w stronę źródła krzyku i zmierzającej w tamtym kierunku istoty. Jeśli naprawdę znajdowali się tam inni Zakonnicy… Musieli zrobić coś, by spowolnić olbrzyma. – Orcumiano – wyszeptała, kierując różdżkę pod jego ogromne nogi, mając nadzieję, że coś w ten sposób zdziała.
| chciałabym oddać więźniarce jedną z różdżek, puścić oko przodem i zobaczyć, co się dzieje po prawej + zaklęcie; ponieważ jeszcze nie wyszliśmy z budynku, dodaję posta tutaj + będę jeszcze pisać w tej kolejce
Ostrożnie uchyliła drzwi, drżąc pod naporem przeraźliwie zimnego powietrza, mrużąc oczy, by dojrzeć coś w ciężkiej, mlecznobiałej mgle. Skąd to nagłe pogorszenie się pogody? Czy to mogli być…? Zamarła w bezruchu, słysząc tupot licznych stóp, a później krzyk, który przyprawił ją o szybsze bicie serca, terroryści z Zakonu Feniksa. Dobiegał gdzieś z prawej strony, lecz skąd dokładnie, nie wiedziała. To jednak nie był koniec, ziemia zadrżała, raz, drugi, ich oczom ukazał się ogromny kształt; wybałuszyła oczy, gdy zrozumiała, że to olbrzym. Podobno na egzekucji był jeden, tak słyszała. Jak wielu mieli ich w zanadrzu? Szybko otrząsnęła się z szoku, czas naglił – puściła oko przodem, kierując je przez szparę na dziedziniec. Chciała pokierować nim tak, by, trzymając się blisko ściany budynku, przesunęło się w prawo, w stronę źródła krzyku i zmierzającej w tamtym kierunku istoty. Jeśli naprawdę znajdowali się tam inni Zakonnicy… Musieli zrobić coś, by spowolnić olbrzyma. – Orcumiano – wyszeptała, kierując różdżkę pod jego ogromne nogi, mając nadzieję, że coś w ten sposób zdziała.
| chciałabym oddać więźniarce jedną z różdżek, puścić oko przodem i zobaczyć, co się dzieje po prawej + zaklęcie; ponieważ jeszcze nie wyszliśmy z budynku, dodaję posta tutaj + będę jeszcze pisać w tej kolejce
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Maeve, wychyliwszy się przez szparę w drzwiach, w pierwszej chwili dostrzegła przed sobą tylko biel kłębiącej się tam mgły; pierwsze krople zmarzniętego deszczu i śniegu uderzyły ją w twarz, a lodowate powietrze sprawiło, że jej szczęka zaczęła drżeć. Magiczne oko, skierowane w prawo, w stronę, z której dotarł do was krzyk, przesuwało się w oparach praktycznie niewidoczne, przez kilka sekund nie ujawniając też niczego; dopiero, gdy zbliżyło się do krawędzi Białej Wieży oraz niskiego, stojącego w rogu budynku, Maeve dostrzegła ruch: we mgle poruszało się kilka sylwetek, zmierzając widocznie na północ. Byli atakowani - z oparów wyłaniały się wiązki zaklęć, niektóre chybiając, inne - kierując się prosto ku zwartej grupie. Wśród postaci wiedźmia strażniczka dostrzegła ciemnowłosą kobietę, której twarz mogła należeć do Hannah, ale pokryta była krwawymi smugami; obok niej szła również jasnowłosa czarownica przypominająca Lucindę. Nigdzie nie było widać nikogo, kto choćby odrobinę przypominał Kierana, kobietom towarzyszyli jednak inni: bosy mężczyzna o długich, ciemnych włosach, ubrany w więzienną szatę, w rękach trzymający coś jasnego, jakby tobołek, czy może - zwierzę, oraz drugi, niższy, z kręconymi, rozczochranymi lokami, otaczającymi pobladłą twarz. Zdawało się, że był jeszcze ktoś, jedna sylwetka leżała na ziemi - ale trudno było się jej przyjrzeć.
Olbrzym zmierzał dokładnie w tamtą stronę, był jeszcze daleko - nie dotarł nawet do drzwi prowadzących do muzeum - ale poruszał się szybciej niż ludzie. Maeve, chcąc go spowolnić, skierowała różdżkę pod jego stopy, ale obcy przedmiot jej nie usłuchał - bruk pod potężną nogą olbrzyma zapadł się nieznacznie, zaledwie o kilkanaście centymetrów, gigant zdawał się jednak tego nie zauważyć - szedł dalej, kierowany prawdopodobnie niosącymi się po dziedzińcu krzykami.
To tylko post uzupełniający, kolejka toczy się dalej.
Olbrzym zmierzał dokładnie w tamtą stronę, był jeszcze daleko - nie dotarł nawet do drzwi prowadzących do muzeum - ale poruszał się szybciej niż ludzie. Maeve, chcąc go spowolnić, skierowała różdżkę pod jego stopy, ale obcy przedmiot jej nie usłuchał - bruk pod potężną nogą olbrzyma zapadł się nieznacznie, zaledwie o kilkanaście centymetrów, gigant zdawał się jednak tego nie zauważyć - szedł dalej, kierowany prawdopodobnie niosącymi się po dziedzińcu krzykami.
To tylko post uzupełniający, kolejka toczy się dalej.
Strona 17 z 17 • 1 ... 10 ... 15, 16, 17
Opuszczone muzeum
Szybka odpowiedź