Opuszczone muzeum
Strona 1 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
AutorWiadomość
Opuszczone muzeum
Tower of London niegdyś tętniło życiem – zabytkowe budynki, wcześniej pełniące funkcję mugolskiego więzienia, po przekształceniu na muzeum stanowiły atrakcję turystyczną, przez którą codziennie przelewały się tłumy odwiedzających Londyn ludzi. Po Bezksiężycowej Nocy i zamknięciu miasta dla niemagicznych, sytuacja jednak drastycznie się zmieniła: wieże, dziedzińce i budowle opustoszały, wypełnione jedynie rozlegającym się od czasu do czasu echem kroków oraz krakaniem kruków. Część zabudowań została zajęta przez czarodziejów i przerobiona na użytek magicznego więzienia, główny gmach muzeum pozostał jednak pusty, a strażnicy – z powodów znanych wyłącznie im – omijają go szerokim łukiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.11.20 12:39, w całości zmieniany 2 razy
Tak, to był ten moment.
Gdy wychodzili z wieży, Selwyn jeszcze przed opuszczeniem budowli umieścił różdżkę w wewnętrznej kieszeni płaszcza, tak na wszelki wypadek, jakby miał niepostrzeżenie jej dobyć. Wtedy też jego wygląd zaczął się zmieniać - twarz z lekka zokrąglała, nos stał się bardziej zadarty. Kości policzkowe przemieniły się w wybitnie przeciętne, a oczy wydawały się zmienić kształt na bardziej owalny niż przypominający migdały. Włosy odrosły mu parę centymetrów od czaszki i ułożyły się w blond fryzurę o pozornym wrażeniu nieładu. Jednocześnie karnacja z lekka pojaśniała, przybarwiając się kilkoma delikatnymi piegami na nosie i policzkach oraz paroma ciemniejszymi śladami po niby-trądziku. Wyglądał góra na osiemnaście lat. Czyli notabene dwa mniej, niż miał w rzeczywistości. O ironio, dziecko udające dziecko.
Szli dość blisko siebie, na tyle, by wiedzieć swoje wzajemne działania, ale jednocześnie nie dając poznać po sobie, że tworzą grupę.
Chociaż trochę odstawali wyglądam. I dość szybko młody stażysta zorientował się, że to nie jedyna luka w ich, bądź co bądź, dość dobrym planie.
Na wejściu sprawdzano zaproszenia, weryfikując tym samym dokładnie, kto wchodził.
Szlag by to.
Szybko przeanalizował możliwe wyjścia. I żadne nie było wystarczająco dobre. No, poza jednym. Teoretycznie najgłupszym z nich wszystkich. Ale jednocześnie dającym największe szanse na wejście całej grupy. I jeżeli miałoby to się nie udać, to jako młody szlachcic z wpływowym ojcem mógł liczyć na łagodne obejście się z nim. Chyba. W końcu chciał czarować. Mugola. W obecności dziesiątek innych mugoli.
Chyba od spędzania czasu z ludźmi psychicznie chorymi się zaraził.
Minimalne przyspieszył, przyoblekając na twarz wyraz młodzieńczej irytacji. Mijając Garretta rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie - auror bowiem na pewno był świadom, że się władowali.
Kryj mnie, jakby co.
Oby Weasley rozumiał język migowy gałek ocznych. Ale nie mógł się nad tym Selwyn głowić. Zbliżał się już do mężczyzny sprawdzającego zaproszenia. Gdy ten spojrzał na młodzieńca, Selwyn uśmiechnął się z lekka i sięgnął za pazuchę. Jednak nie po zaproszenie. W chwili, gdy jego palce owinęły się wokół różdżki, Selwyn zaniósł się kaszlem. Wolna ręka powędrowała do ust, a ta uzbrojona w różdżkę, że niby obejmuje klatkę piersiową, zmieniła położenie. Czubek różdżki niezauważalnie oparł się w dziurce od guzika. I gdzieś, między pięknie zagranymi kaszlnięciami wybrzmiało krótkie:
- Confundus.
Wymierzone wprost w mężczyznę sprawdzającego zaproszenia.
Gdy wychodzili z wieży, Selwyn jeszcze przed opuszczeniem budowli umieścił różdżkę w wewnętrznej kieszeni płaszcza, tak na wszelki wypadek, jakby miał niepostrzeżenie jej dobyć. Wtedy też jego wygląd zaczął się zmieniać - twarz z lekka zokrąglała, nos stał się bardziej zadarty. Kości policzkowe przemieniły się w wybitnie przeciętne, a oczy wydawały się zmienić kształt na bardziej owalny niż przypominający migdały. Włosy odrosły mu parę centymetrów od czaszki i ułożyły się w blond fryzurę o pozornym wrażeniu nieładu. Jednocześnie karnacja z lekka pojaśniała, przybarwiając się kilkoma delikatnymi piegami na nosie i policzkach oraz paroma ciemniejszymi śladami po niby-trądziku. Wyglądał góra na osiemnaście lat. Czyli notabene dwa mniej, niż miał w rzeczywistości. O ironio, dziecko udające dziecko.
Szli dość blisko siebie, na tyle, by wiedzieć swoje wzajemne działania, ale jednocześnie nie dając poznać po sobie, że tworzą grupę.
Chociaż trochę odstawali wyglądam. I dość szybko młody stażysta zorientował się, że to nie jedyna luka w ich, bądź co bądź, dość dobrym planie.
Na wejściu sprawdzano zaproszenia, weryfikując tym samym dokładnie, kto wchodził.
Szlag by to.
Szybko przeanalizował możliwe wyjścia. I żadne nie było wystarczająco dobre. No, poza jednym. Teoretycznie najgłupszym z nich wszystkich. Ale jednocześnie dającym największe szanse na wejście całej grupy. I jeżeli miałoby to się nie udać, to jako młody szlachcic z wpływowym ojcem mógł liczyć na łagodne obejście się z nim. Chyba. W końcu chciał czarować. Mugola. W obecności dziesiątek innych mugoli.
Chyba od spędzania czasu z ludźmi psychicznie chorymi się zaraził.
Minimalne przyspieszył, przyoblekając na twarz wyraz młodzieńczej irytacji. Mijając Garretta rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie - auror bowiem na pewno był świadom, że się władowali.
Kryj mnie, jakby co.
Oby Weasley rozumiał język migowy gałek ocznych. Ale nie mógł się nad tym Selwyn głowić. Zbliżał się już do mężczyzny sprawdzającego zaproszenia. Gdy ten spojrzał na młodzieńca, Selwyn uśmiechnął się z lekka i sięgnął za pazuchę. Jednak nie po zaproszenie. W chwili, gdy jego palce owinęły się wokół różdżki, Selwyn zaniósł się kaszlem. Wolna ręka powędrowała do ust, a ta uzbrojona w różdżkę, że niby obejmuje klatkę piersiową, zmieniła położenie. Czubek różdżki niezauważalnie oparł się w dziurce od guzika. I gdzieś, między pięknie zagranymi kaszlnięciami wybrzmiało krótkie:
- Confundus.
Wymierzone wprost w mężczyznę sprawdzającego zaproszenia.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Sześć osób ryzykowało wszystko, tylko po to, aby wyciągnąć dwójkę rannych z więzienia. Ktoś mógłby uznać to za masowe samobójstwo, inni za żałosne poświęcenie. Osobiście nie widziałem niczego żałosnego w ratowaniu niewinnych istnień. Inaczej pewnie nie zostałbym aurorem. Co prawda zawód uzdrowiciela wydawał się temu o wiele bardziej zadedykowany, jednak posiadając dwie lewe ręce do eliksirów musiałem po prostu znaleźć inną profesję. Jestem przekonany, że tak właśnie miało być, skoro urodziłem się metamorfomagiem. Nie omieszkałem, rzecz jasna, skorzystać ze swojego ulubionego talentu. Jeszcze zanim opuściliśmy Tower Bridge przybrałem twarz zupełnie przeciętną, na oko dwudziestoletniego młodzieńca. Zmniejszyłem też swój wzrost, co wymagało ode mnie podwinięcia nogawek spodni, aby nie ciągnęły się po ziemi. W zasadzie rzadko kiedy pracowałem ze swoją prawdziwą twarzą – bezpieczeństwa nigdy za wiele! Choć może akcja, na którą się porywałem, prędzej mogła mnie owej pracy pozbawić. Nie dopuszczałem możliwości porażki do świadomości.
Wyciągniemy dzisiaj z Tower Luno i Cressidę.
Podążając żółwim tempem wraz z sunącym tłumem mugoli miałem wrażenie, że upłynęły godziny, zanim znaleźliśmy się przy wejściu, gdzie – jak się okazało – bilety i tożsamość były dość skrupulatnie sprawdzane. Plan Selwyna z rzuceniem na mugola confundusa wydawał się słuszny – nie wyglądało jednak na to, aby zaklęcie odniosło sukces. Może ilość kaszlnięć wpłynęła na inkantację? Przez chwilę rozważałem podkradnięcie biletów komuś w tłumie, jednak nasza szóstka (lub też raczej piątka – Roger zapewne nie miał większych problemów z prześlizgnięciem się) wydawała się o wiele mniej odpicowana niż reszta towarzystwa, co mogło rzucić na nas cień podejrzeń. Stojąc obok Alexa delikatnie ująłem różdżkę chowaną pod płaszczem, jednocześnie jego połami zasłaniając swoje niecne zamiary i wyszeptałem inkantację, celując prosto w mugola sprawdzającego zaproszenia.
- [b]Confundus. [/b]
Musi się udać.
Wyciągniemy dzisiaj z Tower Luno i Cressidę.
Podążając żółwim tempem wraz z sunącym tłumem mugoli miałem wrażenie, że upłynęły godziny, zanim znaleźliśmy się przy wejściu, gdzie – jak się okazało – bilety i tożsamość były dość skrupulatnie sprawdzane. Plan Selwyna z rzuceniem na mugola confundusa wydawał się słuszny – nie wyglądało jednak na to, aby zaklęcie odniosło sukces. Może ilość kaszlnięć wpłynęła na inkantację? Przez chwilę rozważałem podkradnięcie biletów komuś w tłumie, jednak nasza szóstka (lub też raczej piątka – Roger zapewne nie miał większych problemów z prześlizgnięciem się) wydawała się o wiele mniej odpicowana niż reszta towarzystwa, co mogło rzucić na nas cień podejrzeń. Stojąc obok Alexa delikatnie ująłem różdżkę chowaną pod płaszczem, jednocześnie jego połami zasłaniając swoje niecne zamiary i wyszeptałem inkantację, celując prosto w mugola sprawdzającego zaproszenia.
- [b]Confundus. [/b]
Musi się udać.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Łamiąc najpewniej wszystkie prawa, których egzekwowanie na co dzień należało do jego aurorskich powinności, lawirował wśród mugolskiego tłumu bardzo starając się za bardzo od niego nie odstawać. Wyglądem, zachowaniem - co prawda nie paradował w wykwintnym fraku jak co poniektórzy mugole, ale przywilejem późnej jesieni było noszenie płaszczów. A płaszcze miały to do siebie, że były neutralne; otulając się szczelnie jego połami wierzył, że nikomu nie przejdzie nawet przez myśl, że znajduje się w miejscu, w którym być nie powinien. Zresztą, nie mieli ku temu żadnych powodów.
Z początku trzymał się z tyłu, dając pole do popisu Fredowi i Alexowi skrytym pod maskami obcych twarzy (musiał wcześniej dokładnie się im przyjrzeć, by umieć w nieznajomych rozpoznać zakonników), ale zdawało się, że coś poszło nie tak; marszcząc lekko brwi i przeklinając w duchu, przedarł się przez tłum.
- Przepraszam. P r z e p r a s z a m - mruczał pod nosem z coraz większą irytacją, bezpardonowo rozpychając się łokciami, ale nie miał zbyt wiele czasu na pompatyczne rozważania nad chwilowym brakiem kultury. - John, Harvey, przecież mówiłem wam, że wziąłem wasze zaproszenia - rzucił do dwójki aurorów zmęczonym głosem starszego brata rozczarowanego wyborami życiowymi swojego rodzeństwa (miał w tym doświadczenie), po czym podszedł bliżej mugola sprawdzającego bilety, spoglądając na niego przepraszająco. - Niech pan wybaczy, pomyślałby ktoś, że są dorośli, a nie można ich na pięć minut spuścić z oka. Ale tak, zaproszenia, już je pokazuję. - Zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni płaszcza, dbając o to, by żadnego jego gestu nie dostrzegł któryś mugol; szybko znalazł różdżkę i wygodnie ułożył ją w dłoni, choć pod pretekstem dalszych poszukiwań przystawiał się do komfortowego rzucenia zaklęcia. - Gdzie one... och, mam już - bąknął z udawanym zakłopotaniem, a potem na ulotną sekundę odchylił klapę płaszcza pod małym kątem, co umożliwiłoby mu jednak niespostrzeżone ogłuszenie strażnika. - Confundus - wymruczał naprawdę cicho, wskazując końcem różdżki mugola; konfundowanie bezbronnych niemagicznych uważał za nie do końca moralne, ale aktualnie miał znacznie poważniejsze problemy na głowie. A chowając różdżkę, spojrzał na Alexa i Freda z lekką irytacją i ciężko było stwierdzić, czy wciąż była to poza niezadowolonego starszego brata, czy poddenerwowanie pochodziło prosto od samego Garretta Weasley'a.
Z początku trzymał się z tyłu, dając pole do popisu Fredowi i Alexowi skrytym pod maskami obcych twarzy (musiał wcześniej dokładnie się im przyjrzeć, by umieć w nieznajomych rozpoznać zakonników), ale zdawało się, że coś poszło nie tak; marszcząc lekko brwi i przeklinając w duchu, przedarł się przez tłum.
- Przepraszam. P r z e p r a s z a m - mruczał pod nosem z coraz większą irytacją, bezpardonowo rozpychając się łokciami, ale nie miał zbyt wiele czasu na pompatyczne rozważania nad chwilowym brakiem kultury. - John, Harvey, przecież mówiłem wam, że wziąłem wasze zaproszenia - rzucił do dwójki aurorów zmęczonym głosem starszego brata rozczarowanego wyborami życiowymi swojego rodzeństwa (miał w tym doświadczenie), po czym podszedł bliżej mugola sprawdzającego bilety, spoglądając na niego przepraszająco. - Niech pan wybaczy, pomyślałby ktoś, że są dorośli, a nie można ich na pięć minut spuścić z oka. Ale tak, zaproszenia, już je pokazuję. - Zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni płaszcza, dbając o to, by żadnego jego gestu nie dostrzegł któryś mugol; szybko znalazł różdżkę i wygodnie ułożył ją w dłoni, choć pod pretekstem dalszych poszukiwań przystawiał się do komfortowego rzucenia zaklęcia. - Gdzie one... och, mam już - bąknął z udawanym zakłopotaniem, a potem na ulotną sekundę odchylił klapę płaszcza pod małym kątem, co umożliwiłoby mu jednak niespostrzeżone ogłuszenie strażnika. - Confundus - wymruczał naprawdę cicho, wskazując końcem różdżki mugola; konfundowanie bezbronnych niemagicznych uważał za nie do końca moralne, ale aktualnie miał znacznie poważniejsze problemy na głowie. A chowając różdżkę, spojrzał na Alexa i Freda z lekką irytacją i ciężko było stwierdzić, czy wciąż była to poza niezadowolonego starszego brata, czy poddenerwowanie pochodziło prosto od samego Garretta Weasley'a.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
/przepraszam za spóźnienie!!!/
Zostawił kapelusz w miejscu, w którym się spotkali. W Tower tylko by przeszkadzał. Razem z resztą grupy wmieszał się w tłum mugoli. Nie miał z tym żadnego problemu, w końcu zajmował się mugoloznastwem i dość dużo o ich świecie wiedział. Ze skrytą pod płaszczem różdżką przemykał powoli między mężczyznami i kobietami zgromadzonymi przed wejściem, starając się jednak nie wychodzić zbytnio na przód, nie dostając żadnego znaku ze strony Fredericka i Alexandra. Jak się jednak domyślił chwilę później, gdy Garrett nerwowo pchał się do przodu, by dogonić dwóch metamorfomagów, coś musiało nie wyjść. Westchnął cicho. Nie myślał, że problemy pojawią się już na tym etapie. Rozejrzał się trochę dookoła siebie. Na całe szczęście widział wszystkich członków grupy - nie byli tak daleko od siebie. Zastanawiał się tylko czy jeżeli ta trójka z przodu wejdzie bez przeszkód, to czy to samo spotka ich. Przygotował się więc na to, by użyć po cichu "Confundusa" w momencie, kiedy podejdzie do strażnika i przy jego pomocy wpuścić drugą trójkę, którą tworzył z Rogerem i Cynthią. Zaistniała sytuacja podzieliła ich na grupy samodzielnie.
Zostawił kapelusz w miejscu, w którym się spotkali. W Tower tylko by przeszkadzał. Razem z resztą grupy wmieszał się w tłum mugoli. Nie miał z tym żadnego problemu, w końcu zajmował się mugoloznastwem i dość dużo o ich świecie wiedział. Ze skrytą pod płaszczem różdżką przemykał powoli między mężczyznami i kobietami zgromadzonymi przed wejściem, starając się jednak nie wychodzić zbytnio na przód, nie dostając żadnego znaku ze strony Fredericka i Alexandra. Jak się jednak domyślił chwilę później, gdy Garrett nerwowo pchał się do przodu, by dogonić dwóch metamorfomagów, coś musiało nie wyjść. Westchnął cicho. Nie myślał, że problemy pojawią się już na tym etapie. Rozejrzał się trochę dookoła siebie. Na całe szczęście widział wszystkich członków grupy - nie byli tak daleko od siebie. Zastanawiał się tylko czy jeżeli ta trójka z przodu wejdzie bez przeszkód, to czy to samo spotka ich. Przygotował się więc na to, by użyć po cichu "Confundusa" w momencie, kiedy podejdzie do strażnika i przy jego pomocy wpuścić drugą trójkę, którą tworzył z Rogerem i Cynthią. Zaistniała sytuacja podzieliła ich na grupy samodzielnie.
Ostatnio zmieniony przez Fridtjof Brand dnia 30.04.16 14:40, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Fridtjof Brand' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
| to ja też przepraszam
Tłumy. Mugole gromadzili się tłumnie; aż sam ledwo zdawał się odnaleźć pośród całego morza sylwetek, które niosło się falami do wejścia w akompaniamencie rozmów. W akompaniamencie dźwięków, na tle wielokrotnie zmienianego obrazu - musiał się odnaleźć, musiał wychwycić każdy, choć najdrobniejszy szczegół. Ryzyko pomyłki na samym początku było obarczone mnogością skutków i mogło pozbawić ich szans już na samym starcie. Wiedział o tym doskonale.
Podążał wraz z drugą grupą, starając się rozglądać nieprzesadnie, lecz przy tym będąc cały czas czujnym. Zauważył, że początkowo coś dzieje się nie tak - lecz sytuacja jakby uległa natychmiastowej poprawie, a rzucone Confundusy dawały szansę im wejść do środka. Biedni, niepodejrzewający niczego mugole. Całe szczęście czuł się wśród nich wyjątkowo dobrze - w końcu od zawsze był zaznajomiony z ich kulturą. Nie widział aktualnie potrzeby, aby się przemieniać - jeszcze nie, jeszcze nie była taka potrzeba, a zamieszanie mogło wygasnąć stanowczo zbyt szybko, kiedy naprawdę okaże się istotne.
Dopiero początek.
Powstrzymał rodzącą się w nim chęć jakiegoś czynu, jakiejkolwiek reakcji, gdy wzbierała się w nim niecierpliwość (najchętniej już dostałby się do właściwej części Tower i życzył sobie, aby wszystko przeszło bez większych komplikacji). Musiał uważać, kiedy i gdzie się przemienić, by nikt nie zauważył transformacji, jak miast człowieka pojawia się postać kota. Na razie jednak - wyłącznie ruszył krokiem, starając się wypaść możliwie najbardziej naturalnie, z lekkim wyrazem twarzy, który eksponował błogą neutralność.
Tłumy. Mugole gromadzili się tłumnie; aż sam ledwo zdawał się odnaleźć pośród całego morza sylwetek, które niosło się falami do wejścia w akompaniamencie rozmów. W akompaniamencie dźwięków, na tle wielokrotnie zmienianego obrazu - musiał się odnaleźć, musiał wychwycić każdy, choć najdrobniejszy szczegół. Ryzyko pomyłki na samym początku było obarczone mnogością skutków i mogło pozbawić ich szans już na samym starcie. Wiedział o tym doskonale.
Podążał wraz z drugą grupą, starając się rozglądać nieprzesadnie, lecz przy tym będąc cały czas czujnym. Zauważył, że początkowo coś dzieje się nie tak - lecz sytuacja jakby uległa natychmiastowej poprawie, a rzucone Confundusy dawały szansę im wejść do środka. Biedni, niepodejrzewający niczego mugole. Całe szczęście czuł się wśród nich wyjątkowo dobrze - w końcu od zawsze był zaznajomiony z ich kulturą. Nie widział aktualnie potrzeby, aby się przemieniać - jeszcze nie, jeszcze nie była taka potrzeba, a zamieszanie mogło wygasnąć stanowczo zbyt szybko, kiedy naprawdę okaże się istotne.
Dopiero początek.
Powstrzymał rodzącą się w nim chęć jakiegoś czynu, jakiejkolwiek reakcji, gdy wzbierała się w nim niecierpliwość (najchętniej już dostałby się do właściwej części Tower i życzył sobie, aby wszystko przeszło bez większych komplikacji). Musiał uważać, kiedy i gdzie się przemienić, by nikt nie zauważył transformacji, jak miast człowieka pojawia się postać kota. Na razie jednak - wyłącznie ruszył krokiem, starając się wypaść możliwie najbardziej naturalnie, z lekkim wyrazem twarzy, który eksponował błogą neutralność.
Gość
Gość
|teraz to nas emgie ukatrupi
W przeciwieństwie do mych towarzyszy, nie znałam zanadto natury mugolskiej. Posiadałam jedynie podstawową wiedzę na temat ich kultury i zasad, tę, którą przekazano mi w Hogwarcie i na kursach uzdrowicielskich, ale tłum wymijać potrafiłam, więc starałam się dorównać panu Brandowi, z którym niemal się równałam. Oczywiście nie wzrostem, bo pomimo iż wyrosłam wysoka jak ta palma, to pan Brand wyrósł jeszcze bardziej. Zastanawiało mnie, jak długo jest aurorem i czy bardzo zwracał swoją wysoką osobą uwagę. W ogóle, gdyby nie Frederick, to byłabym tu najniższa, a tak nie czułam się jak skrzat. Oczywiście póki nie dołączyliśmy do tłumu…
Tu zaś przeciskałam się, jak już wspominałam, tuż obok pana Branda, nieomal depcząc mu po piętach. Nieomal. Pewnie bym do robiła, gdybym nie postawiła na szuranie po posadzce, zamiast stawiania dziarskich kroków w kierunku… muzeum? Tu znajdowało się mugolskie muzeum, prawda? Zabawne. To trochę tak, jakby moja cukiernia znajdowała się w mugolskim szpitalu psychiatrycznym.
Spojrzałam dyskretnie na rzucane przez pana Branda zaklęcie, a kiedy dostrzegłam, iż się powiodło, prześliznęłam się tuż obok, unikając sprawdzenia zaproszenia, którego, niestety, nie posiadałam. Tak wybitnego cukiernika powinni byli zaprosić! Gdyby tylko znali moje wypieki...
W przeciwieństwie do mych towarzyszy, nie znałam zanadto natury mugolskiej. Posiadałam jedynie podstawową wiedzę na temat ich kultury i zasad, tę, którą przekazano mi w Hogwarcie i na kursach uzdrowicielskich, ale tłum wymijać potrafiłam, więc starałam się dorównać panu Brandowi, z którym niemal się równałam. Oczywiście nie wzrostem, bo pomimo iż wyrosłam wysoka jak ta palma, to pan Brand wyrósł jeszcze bardziej. Zastanawiało mnie, jak długo jest aurorem i czy bardzo zwracał swoją wysoką osobą uwagę. W ogóle, gdyby nie Frederick, to byłabym tu najniższa, a tak nie czułam się jak skrzat. Oczywiście póki nie dołączyliśmy do tłumu…
Tu zaś przeciskałam się, jak już wspominałam, tuż obok pana Branda, nieomal depcząc mu po piętach. Nieomal. Pewnie bym do robiła, gdybym nie postawiła na szuranie po posadzce, zamiast stawiania dziarskich kroków w kierunku… muzeum? Tu znajdowało się mugolskie muzeum, prawda? Zabawne. To trochę tak, jakby moja cukiernia znajdowała się w mugolskim szpitalu psychiatrycznym.
Spojrzałam dyskretnie na rzucane przez pana Branda zaklęcie, a kiedy dostrzegłam, iż się powiodło, prześliznęłam się tuż obok, unikając sprawdzenia zaproszenia, którego, niestety, nie posiadałam. Tak wybitnego cukiernika powinni byli zaprosić! Gdyby tylko znali moje wypieki...
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Biedny sprawdzający bilety mugol został trafiony aż dwoma confundusami. Zaklęcie rzucone przez Frederica nieco go skołowało rozglądając się wokół nieco nieprzytomnym wzrokiem. Skupił się jednak na słowach Garretta. Zaklęcie Weasleya zadziałało jednak perfekcyjnie. Mężczyzna uśmiechnął się kiwając głową z zakłopotaniem. Jego oczy błądziły nieco nieprzytomnie po twarzy rudzielca, który jeszcze trzy razy musiał powtórzyć, że bilety jego i dwóch dżentelmenów stojących wraz z nim zostały już sprawdzone. Strażnik wybąkał pod nosem jakieś przeproszenia najwyraźniej nie mając zielonego pojęcia, co dzieje się wokół niego.
Zaklęcie Fridtjofa również zadziałało. I w ten sposób w jutrzejszym wydaniu londyńskiej gazety będzie można przeczytać o niekompetentnych strażnikach, którzy nie potrafili nawet sprawdzić zaproszeń.
Dwie grupy siłą rzeczy zostały rozdzielone przez napływających naprawdę tłumnie ludzi. Może to i lepiej? W końcu szóstka dziwnie ubranych ludzi znacznie bardziej rzuca się w oczy niż dwie trójki. Idąc za tłumem weszliście do wielkiej sali, w której stały długie stoły. Ustawiono je tak, że tworzyły wokół ścian obwód dużego kwadratu z wolną przestrzenią na środku. Sądząc po przygotowaniach coś miało tam być przedstawiane, widząc zaś towarzystwo, rzeczy te musiały być niezwykle wytworne. Na szczęście i nieszczęście zarazem, szliście dokładnie tam, gdzie powinniście dotrzeć, by wejść do zapomnianego przejścia do więzienia. Jeśli wierzyć mapie, a nic innego wam nie pozostało, jedynym przejściem była ukryta klapa w podłodze. Idealnie na środku utworzonego przez stoły kwadratu. Musieliście się spieszyć, cokolwiek ma się tu wydarzyć, wydarzy się niebawem.
|MG przeprasza za karygodne opóźnienie, na swoje usprawiedliwienie może dodać zawalanie studiów na całej linii i przerwy w dostawach prądu.
Macie dwie kolejki na wykombinowanie jak otworzyć klapę i wejść do przejścia.
Na odpis dalej macie 48 godzin, tym razem postaramy się bardziej trzymać wyznaczonych ram, prawda? :D
Zaklęcie Fridtjofa również zadziałało. I w ten sposób w jutrzejszym wydaniu londyńskiej gazety będzie można przeczytać o niekompetentnych strażnikach, którzy nie potrafili nawet sprawdzić zaproszeń.
Dwie grupy siłą rzeczy zostały rozdzielone przez napływających naprawdę tłumnie ludzi. Może to i lepiej? W końcu szóstka dziwnie ubranych ludzi znacznie bardziej rzuca się w oczy niż dwie trójki. Idąc za tłumem weszliście do wielkiej sali, w której stały długie stoły. Ustawiono je tak, że tworzyły wokół ścian obwód dużego kwadratu z wolną przestrzenią na środku. Sądząc po przygotowaniach coś miało tam być przedstawiane, widząc zaś towarzystwo, rzeczy te musiały być niezwykle wytworne. Na szczęście i nieszczęście zarazem, szliście dokładnie tam, gdzie powinniście dotrzeć, by wejść do zapomnianego przejścia do więzienia. Jeśli wierzyć mapie, a nic innego wam nie pozostało, jedynym przejściem była ukryta klapa w podłodze. Idealnie na środku utworzonego przez stoły kwadratu. Musieliście się spieszyć, cokolwiek ma się tu wydarzyć, wydarzy się niebawem.
|MG przeprasza za karygodne opóźnienie, na swoje usprawiedliwienie może dodać zawalanie studiów na całej linii i przerwy w dostawach prądu.
Macie dwie kolejki na wykombinowanie jak otworzyć klapę i wejść do przejścia.
Na odpis dalej macie 48 godzin, tym razem postaramy się bardziej trzymać wyznaczonych ram, prawda? :D
Choć ich plan miał więcej dziur niż szwajcarski ser, udało im się przebrnąć dalej i od oczywistego sukcesu (póki co polegającego na dostaniu się do środka) dzieliły ich tylko rzesze mugoli gromadzące się tłumnie na tym, zdawałoby się, arcyważnym przyjęciu.
- Jak myślicie, ilu w tym tłumie jest strażników? - mruknął mimochodem w stronę Alexa i Freda, nie używając słowa czarodziej; miał nadzieję, że i tak zrozumieją, co ma na myśli, a kto wie, do czyich uszu mogło dotrzeć to niedbale rzucone pytanie.
Następny problem kreował się zbyt wyraźnie - ukryte przejście znajdowało się na samym środku sali i pewnie dałoby się otworzyć je szybkim zaklęciem Dissendium... ale najpierw trzeba by przepłoszyć stąd wszystkich mugolskich gości. Oraz czarodziejów, którzy najpewniej kryli się wśród nich i baczyli, czy na pewno żadna samobójcza grupa desperatów nie próbuje odbić znajomych kryminalistów z zatęchłych więziennych celi.
Powinni być subtelni, nie wychylać się, nie dać nikomu nawet powodu do domysłu, że coś jest nie tak. Cała gama zaklęć obijała się po głowie Garry'ego, choć nie mógł żadnego użyć, nie wzbudzając przy tym podejrzeń. Nox Maxima? Może wywołałoby to poruszenie, może dałoby odpowiednią ilość czasu na przedostanie się do tajemnego przejścia, ale w ciemności działaliby po omacku, instynktownie, a to nie skończyłoby się dobrze.
Ktoś z nich musiał podjąć inicjatywę, zaryzykować, przegonić tłum, ale nie w sposób podejrzany. Krzyknąć coś? Złodziej, pożar, szczury? Garrett rozglądał się po pomieszczeniu z pewnym niepokojem, próbując odnaleźć spojrzeniem coś, co można poruszyć, zrzucić, zniszczyć, odwracając tym samym uwagę wszystkich i wyganiając ich z pomieszczenia.
Kryształowy żyrandol, który można by rozkruszyć o posadzkę? Uniósł spojrzenie, by obejrzeć sufit i sprawdzić, czy takowy w tej sali w ogóle się znajdował. Wywołałby chaos, może w tym zamieszaniu daliby radę wyczarować niewidzialną barierę, która oddzieliłaby ich od spojrzenia wszystkich wkoło? Musieli działać natychmiast, skoro tłum parł do przodu, a oni razem z nim. Nie przewidzieli tego - czy przewidzieli cokolwiek? - a teraz, gdy powinni działać jednocześnie, według skrupulatnie ułożonego planu, znajdowali się w rozsypce.
W całej sali musiało być coś, co pozwoli odwrócić uwagę wszystkich mugoli; ponownie uważnie się rozglądał, oprócz tego podążając też spojrzeniem po tłumie, by wyłowić z niego potencjalnych czarodziejów, strażników, policjantów (co, gdyby w akcie desperacji podbiegł do jednego z nich i Imperiusem wymusił zarządzenie ewakuacji?) - wszystkich, którzy w jakiś sposób mogli zachowywać się podejrzanie.
Choć w dalszym ciągu nie tak podejrzanie, jak zachowywali się oni.
- Jak myślicie, ilu w tym tłumie jest strażników? - mruknął mimochodem w stronę Alexa i Freda, nie używając słowa czarodziej; miał nadzieję, że i tak zrozumieją, co ma na myśli, a kto wie, do czyich uszu mogło dotrzeć to niedbale rzucone pytanie.
Następny problem kreował się zbyt wyraźnie - ukryte przejście znajdowało się na samym środku sali i pewnie dałoby się otworzyć je szybkim zaklęciem Dissendium... ale najpierw trzeba by przepłoszyć stąd wszystkich mugolskich gości. Oraz czarodziejów, którzy najpewniej kryli się wśród nich i baczyli, czy na pewno żadna samobójcza grupa desperatów nie próbuje odbić znajomych kryminalistów z zatęchłych więziennych celi.
Powinni być subtelni, nie wychylać się, nie dać nikomu nawet powodu do domysłu, że coś jest nie tak. Cała gama zaklęć obijała się po głowie Garry'ego, choć nie mógł żadnego użyć, nie wzbudzając przy tym podejrzeń. Nox Maxima? Może wywołałoby to poruszenie, może dałoby odpowiednią ilość czasu na przedostanie się do tajemnego przejścia, ale w ciemności działaliby po omacku, instynktownie, a to nie skończyłoby się dobrze.
Ktoś z nich musiał podjąć inicjatywę, zaryzykować, przegonić tłum, ale nie w sposób podejrzany. Krzyknąć coś? Złodziej, pożar, szczury? Garrett rozglądał się po pomieszczeniu z pewnym niepokojem, próbując odnaleźć spojrzeniem coś, co można poruszyć, zrzucić, zniszczyć, odwracając tym samym uwagę wszystkich i wyganiając ich z pomieszczenia.
Kryształowy żyrandol, który można by rozkruszyć o posadzkę? Uniósł spojrzenie, by obejrzeć sufit i sprawdzić, czy takowy w tej sali w ogóle się znajdował. Wywołałby chaos, może w tym zamieszaniu daliby radę wyczarować niewidzialną barierę, która oddzieliłaby ich od spojrzenia wszystkich wkoło? Musieli działać natychmiast, skoro tłum parł do przodu, a oni razem z nim. Nie przewidzieli tego - czy przewidzieli cokolwiek? - a teraz, gdy powinni działać jednocześnie, według skrupulatnie ułożonego planu, znajdowali się w rozsypce.
W całej sali musiało być coś, co pozwoli odwrócić uwagę wszystkich mugoli; ponownie uważnie się rozglądał, oprócz tego podążając też spojrzeniem po tłumie, by wyłowić z niego potencjalnych czarodziejów, strażników, policjantów (co, gdyby w akcie desperacji podbiegł do jednego z nich i Imperiusem wymusił zarządzenie ewakuacji?) - wszystkich, którzy w jakiś sposób mogli zachowywać się podejrzanie.
Choć w dalszym ciągu nie tak podejrzanie, jak zachowywali się oni.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Fakt, zrobiło mu się trochę gorąco, gdy jego Confundus nie wypalił. Pojawienie się obok Fredericka trochę go uspokoiło. Natomiast gdy pojawił się Garrett Alexander mógł powiedzieć, że zaczął naprawdę oddychać. Głupio mu się zrobiło, no ale zdarza się, prawda? Teraz jednak już weszli, skołowanego strażnika zostawiając za sobą, a przed sobą nadal mając całą resztę planu, w której wszystko mogło pójść nie tak. Już sama lokalizacja klapy była... porażkogenna.
Weasley oczywiście nie mógł mówić o strażnikach mugolskich - tych bowiem było widać jak na dłoni, wyróżniających się z tłumu oznaczeniami. Już chciał odpowiedzieć, jednak coś mu przyszło do głowy. Oczywiście, że czarodzieje ze służb porządkowych byli w środku. Na zewnątrz zapewne też.
- Moim zdaniem całkiem sporo, zarówno w środku jak i na zewnątrz. W końcu to bardzo ważne wydarzenie - powiedział, rozejrzał się, po czym przybrał taki wyraz twarzy, jakby zapomniał o czymś bardzo ważnym.
- Edward - zwrócił się do Garretta. - Zapomniałem przed wyjściem z domu nakarmić kota. Ale chyba sobie poradzi, co nie? Dostanie się jakoś do jedzenia? - powiedział. Aż był z siebie dumny, jak udało mu się w swojej ypowiedzi zawrzeć swoje pytanie, czy czekają na dywersję w wykonaniu Rogera. Selwyn rozważał jednak dyskretne podłożenie gdzieś ognia. Chociaż to by mogło być problematyczne, to jednak dawało gwarancję ogromnego zamieszania. Selwyn zaczął więc uważnie rozglądać się po sali, starając się dojrzeć jakichś przedstawicieli magicznych służb porządkowych.
|Przepraszam za małą obsuwę, kasztany mnie zajęły. Rzucam na rozglądanie się, dalej dalej sokole oko Selwyna!
Weasley oczywiście nie mógł mówić o strażnikach mugolskich - tych bowiem było widać jak na dłoni, wyróżniających się z tłumu oznaczeniami. Już chciał odpowiedzieć, jednak coś mu przyszło do głowy. Oczywiście, że czarodzieje ze służb porządkowych byli w środku. Na zewnątrz zapewne też.
- Moim zdaniem całkiem sporo, zarówno w środku jak i na zewnątrz. W końcu to bardzo ważne wydarzenie - powiedział, rozejrzał się, po czym przybrał taki wyraz twarzy, jakby zapomniał o czymś bardzo ważnym.
- Edward - zwrócił się do Garretta. - Zapomniałem przed wyjściem z domu nakarmić kota. Ale chyba sobie poradzi, co nie? Dostanie się jakoś do jedzenia? - powiedział. Aż był z siebie dumny, jak udało mu się w swojej ypowiedzi zawrzeć swoje pytanie, czy czekają na dywersję w wykonaniu Rogera. Selwyn rozważał jednak dyskretne podłożenie gdzieś ognia. Chociaż to by mogło być problematyczne, to jednak dawało gwarancję ogromnego zamieszania. Selwyn zaczął więc uważnie rozglądać się po sali, starając się dojrzeć jakichś przedstawicieli magicznych służb porządkowych.
|Przepraszam za małą obsuwę, kasztany mnie zajęły. Rzucam na rozglądanie się, dalej dalej sokole oko Selwyna!
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Strona 1 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
Opuszczone muzeum
Szybka odpowiedź