Opuszczone muzeum
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczone muzeum
Tower of London niegdyś tętniło życiem – zabytkowe budynki, wcześniej pełniące funkcję mugolskiego więzienia, po przekształceniu na muzeum stanowiły atrakcję turystyczną, przez którą codziennie przelewały się tłumy odwiedzających Londyn ludzi. Po Bezksiężycowej Nocy i zamknięciu miasta dla niemagicznych, sytuacja jednak drastycznie się zmieniła: wieże, dziedzińce i budowle opustoszały, wypełnione jedynie rozlegającym się od czasu do czasu echem kroków oraz krakaniem kruków. Część zabudowań została zajęta przez czarodziejów i przerobiona na użytek magicznego więzienia, główny gmach muzeum pozostał jednak pusty, a strażnicy – z powodów znanych wyłącznie im – omijają go szerokim łukiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.11.20 12:39, w całości zmieniany 2 razy
Ekscytacja spowodowana odnalezieniem korytarza trwała krótko. Przez ułamek sekundy Selwyn nie był pewien, czy głos to wytwór jego chorej wyobraźni czy też faktyczne, realne doświadczenie. Jednak gdy okazało się, że nie tylko jego mózg zarejestrował to zjawisko, stażysta trochę się rozluźnił - trochę, czyli na tyle, na ile sytuacja w której ściana odzywa się do ciebie pozwalała na rozluźnienie. Nie, więcej - ściana odzywa się do ciebie i pyta o rzecz, której wiedzieć nie wolno.
Jako, że Garrettowi jak zwykłe coś się nie podobało i rola rozglądacza była już zajęta, Alexander postanowił dołączyć do farsy pana Branda. Bo przecież nie będzie stał bezczynnie.
- Zgodzę się, jakaś łatwiejsza zagadka nie byłaby zła - dodał, lekko poddenerwowany głos dodadkowo urealniając nerwowym podrygiwaniem stóp. Spieszyło im się. Ściana nie musiała wiedzieć, w jakim konkretnie celu potrzebowali przejść, miała wiedzieć, że potrzebowali przejść i to, że nie mogli, budziło w nich irytację. Tak, próbował zasugerować ścianie (to kto tu w końcu potrzebował psychiatry?), że są czyści jak łza i nie udają się do Tower w zamiarach nie leżących w zakresie dopuszczalnych celów do realizowania w murach wIęzienia.
- W przeciwieństwie do ciebie nie mamy całej wieczności - mruknął jeszcze niezadowolony, uważnie lustrując stojące przed nim cegły.
Jako, że Garrettowi jak zwykłe coś się nie podobało i rola rozglądacza była już zajęta, Alexander postanowił dołączyć do farsy pana Branda. Bo przecież nie będzie stał bezczynnie.
- Zgodzę się, jakaś łatwiejsza zagadka nie byłaby zła - dodał, lekko poddenerwowany głos dodadkowo urealniając nerwowym podrygiwaniem stóp. Spieszyło im się. Ściana nie musiała wiedzieć, w jakim konkretnie celu potrzebowali przejść, miała wiedzieć, że potrzebowali przejść i to, że nie mogli, budziło w nich irytację. Tak, próbował zasugerować ścianie (to kto tu w końcu potrzebował psychiatry?), że są czyści jak łza i nie udają się do Tower w zamiarach nie leżących w zakresie dopuszczalnych celów do realizowania w murach wIęzienia.
- W przeciwieństwie do ciebie nie mamy całej wieczności - mruknął jeszcze niezadowolony, uważnie lustrując stojące przed nim cegły.
Już prawie zaczynałem się cieszyć, że udało się nam przemknąć do korytarzy więzienia, kiedy życie postanowiło wylać na nas kubeł zimnej wody. No tak, czego innego można było się spodziewać? Cały nasz plan był najwyraźniej zbyt prosty, by mógł się powieść bez niespodzianek.
Zaraz wszyscy będziemy walić głową w mur.
Zapewne nie tylko mnie marzyło się włamanie, które pozwoli nam przemknąć niezauważonymi. I o ile po stronie mugolskiej uszło nam płazem, działająca w pomieszczeniu magia wcale mi się nie podobała. Przecież to oczywiste, że wszystkie tajne i zapomniane przejścia do więzienia magicznego będą uzbrojone jak Izrael. Strażnicy musieli wiedzieć o istnieniu tej ściany – ale czy faktycznie to przejście było używane? Czy zawsze trzeba było rozwiązać zagadkę, gdy chciano znaleźć się po drugiej stronie? Gdzie ci bystrzy Krukoni, kiedy są potrzebni? Powinni mieć wprawę w takich łamigłówkach... Z tym, że nie do końca wiedziałem, czy udzielanie odpowiedzi to najwłaściwsze rozwiązanie. Jak bardzo rozumna była ta ściana? Ile informacji mogła dostarczyć temu, kto nałożył czar na pomieszczenie? W jakim czasie? Czy całe Tower już wie o naszej obecności?
Jakkolwiek uwielbiałem mielić ozorem, tym razem wybrałem milczenie – skąd w ogóle mogłem wiedzieć, czy ściana raczy cokolwiek odpowiedzieć na słowa Fridtforda? Poza tym miałem dziwne przeczucie, że lepiej nie zdradzać, jak wiele głosów zebrało się pod jej cegłami. Czy słusznie? Zamiast tego skupiłem się na sensie zagadki. Kto jeszcze posługiwał się różdżką, poza czarodziejami? Wszelkie stworzenia posiadające domieszkę magicznej krwi. Półolbrzymy. Półgobliny. Półwile. Wilkołaki. Ale jak to połączyć z sercem smoka? Jak bardzo dosłowna była ta wskazówka? Czy może chodziło o rdzeń różdżki? A może należało się skupić na tej ciemniejszej odmianie?
Czy jest na sali Ollivander?
- Nie znamy się na różdżkach. - Nawet nie zauważyłem, kiedy wypowiedziałem swoje myśli na głos.
Brawo, Lisie. Może kiedyś się nauczysz, że milczenie jest złotem.
Zaraz wszyscy będziemy walić głową w mur.
Zapewne nie tylko mnie marzyło się włamanie, które pozwoli nam przemknąć niezauważonymi. I o ile po stronie mugolskiej uszło nam płazem, działająca w pomieszczeniu magia wcale mi się nie podobała. Przecież to oczywiste, że wszystkie tajne i zapomniane przejścia do więzienia magicznego będą uzbrojone jak Izrael. Strażnicy musieli wiedzieć o istnieniu tej ściany – ale czy faktycznie to przejście było używane? Czy zawsze trzeba było rozwiązać zagadkę, gdy chciano znaleźć się po drugiej stronie? Gdzie ci bystrzy Krukoni, kiedy są potrzebni? Powinni mieć wprawę w takich łamigłówkach... Z tym, że nie do końca wiedziałem, czy udzielanie odpowiedzi to najwłaściwsze rozwiązanie. Jak bardzo rozumna była ta ściana? Ile informacji mogła dostarczyć temu, kto nałożył czar na pomieszczenie? W jakim czasie? Czy całe Tower już wie o naszej obecności?
Jakkolwiek uwielbiałem mielić ozorem, tym razem wybrałem milczenie – skąd w ogóle mogłem wiedzieć, czy ściana raczy cokolwiek odpowiedzieć na słowa Fridtforda? Poza tym miałem dziwne przeczucie, że lepiej nie zdradzać, jak wiele głosów zebrało się pod jej cegłami. Czy słusznie? Zamiast tego skupiłem się na sensie zagadki. Kto jeszcze posługiwał się różdżką, poza czarodziejami? Wszelkie stworzenia posiadające domieszkę magicznej krwi. Półolbrzymy. Półgobliny. Półwile. Wilkołaki. Ale jak to połączyć z sercem smoka? Jak bardzo dosłowna była ta wskazówka? Czy może chodziło o rdzeń różdżki? A może należało się skupić na tej ciemniejszej odmianie?
Czy jest na sali Ollivander?
- Nie znamy się na różdżkach. - Nawet nie zauważyłem, kiedy wypowiedziałem swoje myśli na głos.
Brawo, Lisie. Może kiedyś się nauczysz, że milczenie jest złotem.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Pokój zachichotał.
- Nikt nie zna odpowiedzi na zagadkę - wykrzyczał z dumą w głosie. - Pobawmy się dalej!
Nagle na ścianie, która odgradzała pokój od przejścia do dalszej części Tower pojawiły się drzwi. Początkowo ich zarys zdawał się być bardzo niewyraźny, z czasem jednak rysował się coraz ostrzej. Wielkie wrota uchyliły się zapraszając Zakonników do środka. Ci zaś nie mieli wyboru. Pomieszczenie, w którym jeszcze chwilę wcześniej się mieścili robiło się coraz ciaśniejsze. Jedyną możliwością uniknięcia zgniecenia przez ściany było wskoczenie przez drzwi do następnej komnaty.
Komnata, w której się znaleźli była bardzo przestronna i wysoka, znacznie wyższa niż powinna, jeśli wziąć uwagę, że byli pod ziemią nie na tyle głęboko, by powstawały tu tak ogromne pomieszczenia. Nie było wątpliwości, że było ono magiczne. Na górze, na różnych wysokościach wisiały świece, które oświetlały wnętrze. Na ścianach wisiały miecze zapewne z dawnych czasów, ale ich ostrza błyszczały jakby ktoś dopiero co je naostrzył, oprócz tego na jeden ze ścian znajdowała się długa włócznia i tarcza z wytłoczonym płomieniem.
- Bawimy się bez czarów - krzyknął radośnie ciągle niewidzialny głos, gdy drzwi za ostatnim z Zakonników zatrzasnęły się. A z przejścia po drugiej stronie komnaty wyłoniło się coś, czego nikt spodziewać się nie mógł. Krocząc ciężko, zamiatając ogonem, w stronę Zakonników maszerowała wiwerna.
Wiwerna:350
|Na odpis macie 48 godzin.
Jeśli ktoś nie odpisze, a nie ma zgłoszonej nieobecności, zakładam, że nie zdążył wejść do pomieszczenia przed zatrzaśnięciem drzwi. Radzę się Wam uzbroić, bo czary dalej nie działają. Przypominam, że wiwerny zioną ogniem. Możecie w tym poście wykonać jeszcze atak, jednak cokolwiek nie robicie, musicie rzucać kością. Żywotność wiwerny spadać będzie w zależności od tego, w co celujecie i od Waszych i moich (będą do wglądu w odpowiednim temacie) rzutów kością.
- Nikt nie zna odpowiedzi na zagadkę - wykrzyczał z dumą w głosie. - Pobawmy się dalej!
Nagle na ścianie, która odgradzała pokój od przejścia do dalszej części Tower pojawiły się drzwi. Początkowo ich zarys zdawał się być bardzo niewyraźny, z czasem jednak rysował się coraz ostrzej. Wielkie wrota uchyliły się zapraszając Zakonników do środka. Ci zaś nie mieli wyboru. Pomieszczenie, w którym jeszcze chwilę wcześniej się mieścili robiło się coraz ciaśniejsze. Jedyną możliwością uniknięcia zgniecenia przez ściany było wskoczenie przez drzwi do następnej komnaty.
Komnata, w której się znaleźli była bardzo przestronna i wysoka, znacznie wyższa niż powinna, jeśli wziąć uwagę, że byli pod ziemią nie na tyle głęboko, by powstawały tu tak ogromne pomieszczenia. Nie było wątpliwości, że było ono magiczne. Na górze, na różnych wysokościach wisiały świece, które oświetlały wnętrze. Na ścianach wisiały miecze zapewne z dawnych czasów, ale ich ostrza błyszczały jakby ktoś dopiero co je naostrzył, oprócz tego na jeden ze ścian znajdowała się długa włócznia i tarcza z wytłoczonym płomieniem.
- Bawimy się bez czarów - krzyknął radośnie ciągle niewidzialny głos, gdy drzwi za ostatnim z Zakonników zatrzasnęły się. A z przejścia po drugiej stronie komnaty wyłoniło się coś, czego nikt spodziewać się nie mógł. Krocząc ciężko, zamiatając ogonem, w stronę Zakonników maszerowała wiwerna.
Wiwerna:350
|Na odpis macie 48 godzin.
Jeśli ktoś nie odpisze, a nie ma zgłoszonej nieobecności, zakładam, że nie zdążył wejść do pomieszczenia przed zatrzaśnięciem drzwi. Radzę się Wam uzbroić, bo czary dalej nie działają. Przypominam, że wiwerny zioną ogniem. Możecie w tym poście wykonać jeszcze atak, jednak cokolwiek nie robicie, musicie rzucać kością. Żywotność wiwerny spadać będzie w zależności od tego, w co celujecie i od Waszych i moich (będą do wglądu w odpowiednim temacie) rzutów kością.
Może to jednak nie był taki dobry pomysł - boleśnie przeszło mu przez myśl, kiedy czym prędzej uciekał przed ściskającymi się ścianami i mknął do kolejnego pomieszczenia, mając nieodparte wrażenie, że to dopiero początek atrakcji.
Cóż, zbytnio się nie mylił.
Przypatrywał się akurat mieczom zdobiącym pobliską ścianę, kiedy ponownie rozbrzmiał ten okropny głos. Zabawa bez magii? Nie podobało mu się to w najmniejszym nawet stopniu; jeszcze raz zerknął przelotnie na ostrza odbijające wątłe światło rzucane przez dryfujące w powietrzu świece. I przeraziło go to, że właśnie odkrył, jak przyjdzie im zmierzyć się z zagrożeniem.
Wiwerna, która zaraz się pojawiła, zdawała się kompletnie nie przejmować faktem, że wcale nie powinno jej tu być. Czy to był test? Na odwagę? Desperację?
Głośne, brzydkie przekleństwo mimochodem wymknęło mu się z ust; darując sobie bardziej elokwentne wywody rzucił się w kierunku najbliższej ściany po miecz, odczuwając niepowstrzymaną potrzebę ratowania siebie i innych. W chwilach takich jak ta wychwalał pod niebiosa fakt, że kurs aurorski przystosował go do zachowywania zimnej krwi nawet w tak krytycznych i abstrakcyjnych sytuacjach.
Mając nadzieję, że inni wykażą się większym rozsądkiem i znajdą jakiś sposób, by wydostać się z tego okropnego pomieszczenia (być może gdzieś znajdowały się drzwi, ale nie miał czasu się rozejrzeć, zbyt zajęty wiwerną), jedną dłoń całą zacisnął na rękojeści, a drugą tylko częściowo, śródręcze opierając na głowicy miecza. Jednocześnie z uwagą przyglądał się stworzeniu, starając się dostrzec jego słabsze strony, charakterystyczne ruchy, ułomności. To nie mogło skończyć się dobrze.
Przyspieszony szlachecki kurs szermierki nijak miał się do walki w obliczu prawdziwego zagrożenia - wiwerna była nieprzewidywalna, groźna, najpewniej rozwścieczona. Starając się nie spuszczać ze stwora spojrzenia, wykonał szybki wypad, któremu zaraz zawtórowało mocne, skośne cięcie z boku. Starał się trafić w okolice szyi; przecież wszystkie istoty żywe muszą mieć tętnice w podobnych miejscach.
Prawda, że muszą?
Cóż, zbytnio się nie mylił.
Przypatrywał się akurat mieczom zdobiącym pobliską ścianę, kiedy ponownie rozbrzmiał ten okropny głos. Zabawa bez magii? Nie podobało mu się to w najmniejszym nawet stopniu; jeszcze raz zerknął przelotnie na ostrza odbijające wątłe światło rzucane przez dryfujące w powietrzu świece. I przeraziło go to, że właśnie odkrył, jak przyjdzie im zmierzyć się z zagrożeniem.
Wiwerna, która zaraz się pojawiła, zdawała się kompletnie nie przejmować faktem, że wcale nie powinno jej tu być. Czy to był test? Na odwagę? Desperację?
Głośne, brzydkie przekleństwo mimochodem wymknęło mu się z ust; darując sobie bardziej elokwentne wywody rzucił się w kierunku najbliższej ściany po miecz, odczuwając niepowstrzymaną potrzebę ratowania siebie i innych. W chwilach takich jak ta wychwalał pod niebiosa fakt, że kurs aurorski przystosował go do zachowywania zimnej krwi nawet w tak krytycznych i abstrakcyjnych sytuacjach.
Mając nadzieję, że inni wykażą się większym rozsądkiem i znajdą jakiś sposób, by wydostać się z tego okropnego pomieszczenia (być może gdzieś znajdowały się drzwi, ale nie miał czasu się rozejrzeć, zbyt zajęty wiwerną), jedną dłoń całą zacisnął na rękojeści, a drugą tylko częściowo, śródręcze opierając na głowicy miecza. Jednocześnie z uwagą przyglądał się stworzeniu, starając się dostrzec jego słabsze strony, charakterystyczne ruchy, ułomności. To nie mogło skończyć się dobrze.
Przyspieszony szlachecki kurs szermierki nijak miał się do walki w obliczu prawdziwego zagrożenia - wiwerna była nieprzewidywalna, groźna, najpewniej rozwścieczona. Starając się nie spuszczać ze stwora spojrzenia, wykonał szybki wypad, któremu zaraz zawtórowało mocne, skośne cięcie z boku. Starał się trafić w okolice szyi; przecież wszystkie istoty żywe muszą mieć tętnice w podobnych miejscach.
Prawda, że muszą?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
To był zły pomysł.
Wszystkie nasze decyzje były złymi pomysłami.
Ściana była nieprzebłagalna, a na dodatek zdawała się dysponować nietuzinkowym poczuciem humoru. Nie dość, że czuliśmy się jak sardynki w puszcze, przez chwilę miałem wrażenie, że zmniejszające się pomieszczenie zrobi z nas wszystkich niezbyt lekkostrawną mielonkę – na szczęście w morę udało mi się wymsknąć do pomieszczenia, dla odmiany dość przestronnego. Już prawie się ucieszyłem, że w końcu mogę złapać oddech, kiedy uświadomiłem sobie, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Bo przecież nie mogło być inaczej, niż tylko gorzej.
Okej, chwila na ogarnięcie faktów. Azkaban ma dementorów, ale od kiedy w Tower strażują wiwerny? Na dodatek w przejściach, które teoretycznie nie istnieją. Jakaś dziwna magia działała w tym miejscu – a raczej jej brak. Czy faktycznie strażnicy więzienia aż tak bardzo obawiali się, że ktoś niepożądany będzie chciał skorzystać z klapy? To brzmiało mi dość naciąganie.
Trzeba było wybrać drogę przez tę przeklętą bramę zdrajców. Może przynajmniej mielibyśmy większe szanse na przeżycie. A teraz, zamiast mielonki, zostaniemy mocno wysmażonymi kiełbaskami. Chyba, że sami przerobimy wiwernę na szaszłyka.
Sytuacja była jednak dużo bardziej drastyczna i tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu. Brak możliwości użyciia magii w pierwszej chwili sparaliżował mój umysł, ale pulsująca w żyłach adrenalina zrobiła swoje – oto na ścianie połyskiwały srebrzyste miecze, a ja nie zastanawiając się wiele wystrzeliłem niczym z procy po jeden z nich.
A podobno byliśmy zakonnikami, nie rycerzami.
Wiecie, w młodości, kiedy jeszcze obowiązywały mnie te wszystkie konwenanse, brałem czasami udział w polowaniach – tylko co najwyżej mogłem ustrzelić zająca. Zające nijak miały się do magicznych stworzeń, które nie dość, że mogły latać, to jeszcze zionęły ogniem. Póki jednak masywne cielsko potwora jeszcze nie uniosło się w powietrze – podobnie chyba z reszta jak i Garrett – rzuciłem się z mieczem na szyję wiwerny. A nuż, przy odrobinie szczęścia, odrąbię jej głowę i będzie po kłopocie?
Wszystkie nasze decyzje były złymi pomysłami.
Ściana była nieprzebłagalna, a na dodatek zdawała się dysponować nietuzinkowym poczuciem humoru. Nie dość, że czuliśmy się jak sardynki w puszcze, przez chwilę miałem wrażenie, że zmniejszające się pomieszczenie zrobi z nas wszystkich niezbyt lekkostrawną mielonkę – na szczęście w morę udało mi się wymsknąć do pomieszczenia, dla odmiany dość przestronnego. Już prawie się ucieszyłem, że w końcu mogę złapać oddech, kiedy uświadomiłem sobie, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Bo przecież nie mogło być inaczej, niż tylko gorzej.
Okej, chwila na ogarnięcie faktów. Azkaban ma dementorów, ale od kiedy w Tower strażują wiwerny? Na dodatek w przejściach, które teoretycznie nie istnieją. Jakaś dziwna magia działała w tym miejscu – a raczej jej brak. Czy faktycznie strażnicy więzienia aż tak bardzo obawiali się, że ktoś niepożądany będzie chciał skorzystać z klapy? To brzmiało mi dość naciąganie.
Trzeba było wybrać drogę przez tę przeklętą bramę zdrajców. Może przynajmniej mielibyśmy większe szanse na przeżycie. A teraz, zamiast mielonki, zostaniemy mocno wysmażonymi kiełbaskami. Chyba, że sami przerobimy wiwernę na szaszłyka.
Sytuacja była jednak dużo bardziej drastyczna i tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu. Brak możliwości użyciia magii w pierwszej chwili sparaliżował mój umysł, ale pulsująca w żyłach adrenalina zrobiła swoje – oto na ścianie połyskiwały srebrzyste miecze, a ja nie zastanawiając się wiele wystrzeliłem niczym z procy po jeden z nich.
A podobno byliśmy zakonnikami, nie rycerzami.
Wiecie, w młodości, kiedy jeszcze obowiązywały mnie te wszystkie konwenanse, brałem czasami udział w polowaniach – tylko co najwyżej mogłem ustrzelić zająca. Zające nijak miały się do magicznych stworzeń, które nie dość, że mogły latać, to jeszcze zionęły ogniem. Póki jednak masywne cielsko potwora jeszcze nie uniosło się w powietrze – podobnie chyba z reszta jak i Garrett – rzuciłem się z mieczem na szyję wiwerny. A nuż, przy odrobinie szczęścia, odrąbię jej głowę i będzie po kłopocie?
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Ściągani, wpychani, zgniatani, zagarniani. Tacy właśnie byli zakonnicy, gdy udawali, że nie znają odpowiedzi na zagadkę. Nikt zdrowy na umyśle nie zaryzykowałby przecież wypowiedzenia nazwiska obecnego dyrektora Hogwartu. Ściany zepchnęły ich do wielkiej sali, która przypominała wyglądem wystrój sali szermierczej w Beauxbatons. Tak trochę przypomniała. Bowiem oni nie mieli w szkole wiwerny. No i przede wszystkim mogli czarować.
Alexander nie zwlekał ani chwili, zrezygnował bowiem ze śmiesznych komentarzy na temat ich położenia (które przecież rzucał praktycznie zawsze) i pognał do tego miejsca pokoju, w którym wisiały tarcza i włócznia. Z wiwerną należało uważać bezwzględnie, nie liczyć w żadnym wypadku na jej łaskę, bowiem takowa nie istniała. Chociaż w głowie trochę mu zaszumiało przez moment, a myśli niebezpiecznie zadrgały, zgubione w otaczającej je rzeczywistości, skupił się na dzierżonym orężu. Frederick i Garrett również nie marnowali czasu - ruszali na stwora. Alexander uniósł tarczę, osłaniając nią swój korpus i miękkim krokiem puścił się w stronę potwora.
Czytał kiedyś o nich - w końcu naprawdę uczył się w czasach szkolnych, a wiwerny same w sobie były dość ciekawe. Nieciekawe jednak były och ogony, uzbrojone w zatrute żądła. Starał się więc wykorzystać zamieszanie wywoływane przez aurorów, by okrążyć gada i włócznią wycelować w jego ogon, mając nadzieję przygwoździć go do podłoża.
Alexander nie zwlekał ani chwili, zrezygnował bowiem ze śmiesznych komentarzy na temat ich położenia (które przecież rzucał praktycznie zawsze) i pognał do tego miejsca pokoju, w którym wisiały tarcza i włócznia. Z wiwerną należało uważać bezwzględnie, nie liczyć w żadnym wypadku na jej łaskę, bowiem takowa nie istniała. Chociaż w głowie trochę mu zaszumiało przez moment, a myśli niebezpiecznie zadrgały, zgubione w otaczającej je rzeczywistości, skupił się na dzierżonym orężu. Frederick i Garrett również nie marnowali czasu - ruszali na stwora. Alexander uniósł tarczę, osłaniając nią swój korpus i miękkim krokiem puścił się w stronę potwora.
Czytał kiedyś o nich - w końcu naprawdę uczył się w czasach szkolnych, a wiwerny same w sobie były dość ciekawe. Nieciekawe jednak były och ogony, uzbrojone w zatrute żądła. Starał się więc wykorzystać zamieszanie wywoływane przez aurorów, by okrążyć gada i włócznią wycelować w jego ogon, mając nadzieję przygwoździć go do podłoża.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
A Cynka czytywała w młodości książki… Pochłaniałam je wręcz nałogowo, przez co kiedy już znalazłam się w kolejnym pomieszczeniu, z dala od kurczących się ścian, do głowy przyszły mi dwa szalone pomysły, a warto napomykać na każdym kroku, iż kobietka-szaleniec ze mnie była. Tylko że…
– Ma ktoś może ogień? – zapytałam, łapiąc za… Właśnie, zatrzymałam się w pół kroku, lecz szybko zwątpiłam, by którykolwiek z panów nosił przy sobie zapalniczkę. Z reguły różdżką zapalało się papierosy, bądź papierosy było samozapalne, a my musieliśmy pokonać wiwernę. - Albo samozapalne papierosy?
Jeden z moich planów zakładał zabawę w sir Cadogana, zaś drugi wskoczenie na bestię i przebicie jej mózgu mieczem – kiedyś mi się śniła podobna scena.
– Pamiętacie sir Cadogana z hogwartowych obrazów? – zapytałam nieco nerwowo, przemilczając temat rozmawiania z obrazami i wyciągania od nich wielobarwnych odważnych historii. Wskazałam palcem na włócznię. Widziałam oczami wyobraźni, jak poświęcam swój sweter, owijam nim włócznię, podpalam ją i ciskam prosto w paszczę bestii. Oczywiście ja raczej nie miałam tak wybitnej koordynacji ruchowej, więc w rzeczywistym świecie zrobiłby to któryś z panów, ale wyobraźnia to dobra rzecz, co nie? – On pokonał wiwernę, mimo że zginął… ALE ona ma łatwopalne opary w swoim układzie pokarmowym – odparłam podniesionym głosem, choć wcale nie było tu głośno… To chyba ta moja głowa. I stres. Zastanawiało mnie też, czy mój Likwidator Zanieczyszczeń bywa łatwopalny… Tak naprawdę nie miałam pojęcia, ale pewnie tak. Jak i inne środki czyszczące najgorsze brudy. Może by tak nim nakarmić bestię? Cóż, na wszelki wypadek złapałam za miecz, by się bronić. Ciężko trochę... Okazał się cięższy niż myślałam, więc z początku wypadł mi z dłoni, ale szybciutko go podniosłam, łypiąc nieufnie na bestię. Musiałam uważać, by nie potłuc eliksirów.
– Ma ktoś może ogień? – zapytałam, łapiąc za… Właśnie, zatrzymałam się w pół kroku, lecz szybko zwątpiłam, by którykolwiek z panów nosił przy sobie zapalniczkę. Z reguły różdżką zapalało się papierosy, bądź papierosy było samozapalne, a my musieliśmy pokonać wiwernę. - Albo samozapalne papierosy?
Jeden z moich planów zakładał zabawę w sir Cadogana, zaś drugi wskoczenie na bestię i przebicie jej mózgu mieczem – kiedyś mi się śniła podobna scena.
– Pamiętacie sir Cadogana z hogwartowych obrazów? – zapytałam nieco nerwowo, przemilczając temat rozmawiania z obrazami i wyciągania od nich wielobarwnych odważnych historii. Wskazałam palcem na włócznię. Widziałam oczami wyobraźni, jak poświęcam swój sweter, owijam nim włócznię, podpalam ją i ciskam prosto w paszczę bestii. Oczywiście ja raczej nie miałam tak wybitnej koordynacji ruchowej, więc w rzeczywistym świecie zrobiłby to któryś z panów, ale wyobraźnia to dobra rzecz, co nie? – On pokonał wiwernę, mimo że zginął… ALE ona ma łatwopalne opary w swoim układzie pokarmowym – odparłam podniesionym głosem, choć wcale nie było tu głośno… To chyba ta moja głowa. I stres. Zastanawiało mnie też, czy mój Likwidator Zanieczyszczeń bywa łatwopalny… Tak naprawdę nie miałam pojęcia, ale pewnie tak. Jak i inne środki czyszczące najgorsze brudy. Może by tak nim nakarmić bestię? Cóż, na wszelki wypadek złapałam za miecz, by się bronić. Ciężko trochę... Okazał się cięższy niż myślałam, więc z początku wypadł mi z dłoni, ale szybciutko go podniosłam, łypiąc nieufnie na bestię. Musiałam uważać, by nie potłuc eliksirów.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Żadne planowanie nie mogłoby przygotować Zakonników na coś takiego. Kto w ogóle trzyma wiwernę w więzieniu? Zaraz przy mugolskim muzeum? To przecież... To przecież magia. No tak. W sumie nie ma się czemu dziwić. Co nie znaczy, że grupa czarodziejów szybko wysypująca się z korytarza przez jedyne wyjście nie była zdziwiona. Brand nie zmienił zdania - uważał, że poprawna odpowiedź na to pytanie mogła być dla nich gorsza w skutkach. Nikt raczej nie podejrzewa, że ktokolwiek byłby zdolny przeżyć spotkanie z wiwerną, więc prawdopodobnie o tym czy udało im się przejść więzienne zabezpieczenia czy nie, nie będzie nikt wiedział. Takie przynajmniej należałoby żywić nadzieję.
Nie ma co się już jednak rozwodzić nad tym czy dobrze postąpili, czy nie, skoro stali teraz w sali z wielkim stworem, pozbawieni magii i musieli w jakiś sposób go pokonać. Nie było odwrotu. Trzeba było brnąć dalej.
Fridtjof zabrał jeden z mieczy. Prawdę mówiąc chciał chwycić za włócznię, jednak wyprzedził go Alexander. Zauważył emblemat na tarczy. Płomień. Nie mogło to być przecież żadnym przypadkiem. Skoro jeszcze przed chwilą grali w zagadki, a teraz "bawili się dalej"... To wszystko musi być także jedną wielką zagadką, a płomień podpowiedzią. Wszelkich wątpliwości pozbawiła go Cynthia, która zaraz zdradziła słaby punkt potwora.
- To jest zagadka! I chyba ją rozwiązaliśmy! Na tarczy jest płomień, prawda? Skoro walczymy z wiwerną, na tarczy jest płomień, a w wiwernach unosi się łatwopalny gaz... To chyba jest właściwy sposób, żeby ją pokonać! - zakrzyknął i ściągnął z szyi szalik - Alexandrze! Powinniśmy chyba rzucić płonącą włócznią w jej brzuch. - wydedukował, po czym zaczął szukać wzrokiem pochodni lub świeczki, która unosiła się na tyle nisko, by móc jej dosięgnąć włócznią.
Nie ma co się już jednak rozwodzić nad tym czy dobrze postąpili, czy nie, skoro stali teraz w sali z wielkim stworem, pozbawieni magii i musieli w jakiś sposób go pokonać. Nie było odwrotu. Trzeba było brnąć dalej.
Fridtjof zabrał jeden z mieczy. Prawdę mówiąc chciał chwycić za włócznię, jednak wyprzedził go Alexander. Zauważył emblemat na tarczy. Płomień. Nie mogło to być przecież żadnym przypadkiem. Skoro jeszcze przed chwilą grali w zagadki, a teraz "bawili się dalej"... To wszystko musi być także jedną wielką zagadką, a płomień podpowiedzią. Wszelkich wątpliwości pozbawiła go Cynthia, która zaraz zdradziła słaby punkt potwora.
- To jest zagadka! I chyba ją rozwiązaliśmy! Na tarczy jest płomień, prawda? Skoro walczymy z wiwerną, na tarczy jest płomień, a w wiwernach unosi się łatwopalny gaz... To chyba jest właściwy sposób, żeby ją pokonać! - zakrzyknął i ściągnął z szyi szalik - Alexandrze! Powinniśmy chyba rzucić płonącą włócznią w jej brzuch. - wydedukował, po czym zaczął szukać wzrokiem pochodni lub świeczki, która unosiła się na tyle nisko, by móc jej dosięgnąć włócznią.
Gość
Gość
The member 'Fridtjof Brand' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Prawie wszyscy zdążyli przejść przez drzwi. Prawie. Roger Elliot został po drugiej stronie. Do przejścia zabrakło mu niewiele. Drzwi zatrzasnęły się jednak na tyle szybko, że żaden z Zakonników nie mógł zobaczyć, co naprawdę się stało. Może to i lepiej, że nie widzieli ścian miażdżących ich przyjaciela i towarzysza? Nagle zdarzyło się tyle rzeczy, że też nic dziwnego, jeśli nie zauważyli od razu, że kogoś brakuje. Wiwerna skutecznie odciągała uwagę od wszystkiego.
Garrett trafił olbrzymiego gada w okolice szyi. Niestety nie udało mu się uszkodzić tętnicy stworzenia. Ból zaś tylko je rozsierdził. Podobnie sytuacja miała się z Frederickiem, choć jego trafienie zrobiło potworowi nieco większą krzywdę. Pomysł Aleksandra zaś nie był najlepszy. Pomimo tego, że trafił w ogon, wiwerna okazała się zwinniejsza niż wskazywały na to jej gabaryty. Rozsierdzona natomiast ranami w okolicy szyi, zionęła ogniem. Ukłucie w okolicach ogona odwróciło jednak jej uwagę od aurorów. Cały gorący strumień poleciał wprost na Lorda Selwyna. Na jego szczęście miał ze sobą tarczę. Musiała być najwidoczniej zaczarowana, ponieważ chowając się za nią, Alexandrowi nie działa się krzywda, choć czuł, jak ciepły musiał być ogień. Inni Zakonnicy mogli zobaczyć zaś kamienną ścianę za Lordem Selwynem. Jeszcze niedawno szara, lekko rozświetlona przez świece, teraz świetlista, dosłownie rozgrzana do czerwoności. Można było także poczuć, o ile cieplej nagle zrobiło się w pomieszczeniu, gdy wiwerna postanowiła udowodnić, czemu w średniowieczu była aż takim postrachem wśród różnej maści rycerzy.
Plan na pokonanie wiwerny zdawał się raczej nieskomplikowany. Przynajmniej dla tego, kto wprowadził ją do zapomnianego przejścia. Najwyraźniej bardzo nie chciał, ani by ktoś się tu dostał, ani by stąd wyszedł. Kimkolwiek ten ktoś był, miał raczej podłe poczucie humoru i rozległą wiedzę na wiele tematów. Na przykład ten, że stojąc z tarczą, broniąc się przed ogniem wiwerny, nie wytrzyma się długo. A także, że jeśli zdesperowanemu człowiekowi dać cień nadziei, z pewnością się jej uczepi. W zamyśle jednak, komnaty miał nikt, nigdy nie opuścić. Bo co pozostało oprócz zadźgania jej mieczem samemu narażając się przy tym na śmierć? Wysadzenie jej wraz ze wszystkim, co znajdowało się w komnacie? A może danie spalić się żywcem, a potem pożreć? Nie było wątpliwości, że ktoś, kto szczelnie zamknął wyjście z Tower miał być jedyną osobą, która będzie potrafiła z niego skorzystać. Jedyną, która potrafiłaby poprawnie odpowiedzieć na zagadkę i przejść bez narażania się na płomienie, które potrafią topić skały.
Wiwerna:
Garrett: 29 + 10 + 3 = 42
Frederick: 42 + 10 + 5 = 57
Alexander: 52 - 10 + 4 = 46
Cynthia i Fridtjof nie atakowali wiwerny, więc nie zadali jej żadnych obrażeń.
350 - 42 - 57 - 46 + 52 = 257
|Na odpis macie 48 godzin.
Alexander, musisz bronić się przed płomieniami. ST ochronienia się wynosi 20 i będzie rosło z każdą chwilą, jeśli wiwerna nie zmieni celu. Nie możesz jednak podejmować w tym czasie żadnych działań. Każdy kto się zbliży do płomieni (a tym samym Alexandra, który jest przez nie otoczony naraża się na poważne poparzenia.
To jest koniec eventu dla Rogera. Wszelka gra po evencie w tym przypadku, musi być ustalona z mistrzem gry.
Garrett, za sprawne odpisywanie (zawsze pierwszy) otrzymujesz dodatkowe +5 do rzutu w następnej kolejce.
Garrett trafił olbrzymiego gada w okolice szyi. Niestety nie udało mu się uszkodzić tętnicy stworzenia. Ból zaś tylko je rozsierdził. Podobnie sytuacja miała się z Frederickiem, choć jego trafienie zrobiło potworowi nieco większą krzywdę. Pomysł Aleksandra zaś nie był najlepszy. Pomimo tego, że trafił w ogon, wiwerna okazała się zwinniejsza niż wskazywały na to jej gabaryty. Rozsierdzona natomiast ranami w okolicy szyi, zionęła ogniem. Ukłucie w okolicach ogona odwróciło jednak jej uwagę od aurorów. Cały gorący strumień poleciał wprost na Lorda Selwyna. Na jego szczęście miał ze sobą tarczę. Musiała być najwidoczniej zaczarowana, ponieważ chowając się za nią, Alexandrowi nie działa się krzywda, choć czuł, jak ciepły musiał być ogień. Inni Zakonnicy mogli zobaczyć zaś kamienną ścianę za Lordem Selwynem. Jeszcze niedawno szara, lekko rozświetlona przez świece, teraz świetlista, dosłownie rozgrzana do czerwoności. Można było także poczuć, o ile cieplej nagle zrobiło się w pomieszczeniu, gdy wiwerna postanowiła udowodnić, czemu w średniowieczu była aż takim postrachem wśród różnej maści rycerzy.
Plan na pokonanie wiwerny zdawał się raczej nieskomplikowany. Przynajmniej dla tego, kto wprowadził ją do zapomnianego przejścia. Najwyraźniej bardzo nie chciał, ani by ktoś się tu dostał, ani by stąd wyszedł. Kimkolwiek ten ktoś był, miał raczej podłe poczucie humoru i rozległą wiedzę na wiele tematów. Na przykład ten, że stojąc z tarczą, broniąc się przed ogniem wiwerny, nie wytrzyma się długo. A także, że jeśli zdesperowanemu człowiekowi dać cień nadziei, z pewnością się jej uczepi. W zamyśle jednak, komnaty miał nikt, nigdy nie opuścić. Bo co pozostało oprócz zadźgania jej mieczem samemu narażając się przy tym na śmierć? Wysadzenie jej wraz ze wszystkim, co znajdowało się w komnacie? A może danie spalić się żywcem, a potem pożreć? Nie było wątpliwości, że ktoś, kto szczelnie zamknął wyjście z Tower miał być jedyną osobą, która będzie potrafiła z niego skorzystać. Jedyną, która potrafiłaby poprawnie odpowiedzieć na zagadkę i przejść bez narażania się na płomienie, które potrafią topić skały.
Wiwerna:
Garrett: 29 + 10 + 3 = 42
Frederick: 42 + 10 + 5 = 57
Alexander: 52 - 10 + 4 = 46
Cynthia i Fridtjof nie atakowali wiwerny, więc nie zadali jej żadnych obrażeń.
350 - 42 - 57 - 46 + 52 = 257
|Na odpis macie 48 godzin.
Alexander, musisz bronić się przed płomieniami. ST ochronienia się wynosi 20 i będzie rosło z każdą chwilą, jeśli wiwerna nie zmieni celu. Nie możesz jednak podejmować w tym czasie żadnych działań. Każdy kto się zbliży do płomieni (a tym samym Alexandra, który jest przez nie otoczony naraża się na poważne poparzenia.
To jest koniec eventu dla Rogera. Wszelka gra po evencie w tym przypadku, musi być ustalona z mistrzem gry.
Garrett, za sprawne odpisywanie (zawsze pierwszy) otrzymujesz dodatkowe +5 do rzutu w następnej kolejce.
W natłoku zdarzeń nie zauważył braku Rogera - nie zauważył też wielu innych rzeczy, które od razu powinny rzucić mu się w oczy. Sytuacja obracała się w coraz gorszym kierunku; uniósł ponownie miecz, chcąc zadać kolejny cios (tym razem silniejszy, pewniejszy), ale zatrzymał broń nad ramieniem, patrząc jak wiwerna odwraca się, by owiać Alexa ognistym podmuchem. Wstrzymał mimowolnie oddech, a pulsujący ból w głowie przyspieszył; zanim jednak zdążył zastanowić się nad ironią Selwyna ginącego w płomieniach, okazało się, że od spalenia ochroniła go tarcza. A rozgrzana do czerwoności ściana...
...może to właśnie ona zaprowadzi ich do celu?
- Trzeba stopić tę ścianę - rzucił głośno z jakąś desperacją, choć, prawdę mówiąc, nie był pewien, czy to na pewno taki dobry pomysł. Pomieszczeniem rządziła magia, ale być może prawa fizyki i tak wygrywały? Co, jeśli wraz z zawaleniem ściany runie całe Tower?
Przed chwilą chciał spalić dziesiątki mugoli. Aktualnie rozważał wysadzenie budynku publicznego. Świetnie Garrett, wzorowy z ciebie obywatel.
- Problem w tym, że my nie chcemy zginąć, Cynthia - ni to mruknął, ni to warknął, rozwścieczony własną bezradnością. Miecz powoli zaczynał mu ciążyć w dłoni, ale być może wcale nie powinien wykonać tego ciosu; wiwerna wraz ze swoimi płomieniami skupiała się na Alexie, a tylko on potrafił się przed nią - dzięki ognioodpornej tarczy - obronić. Więc Garry tkwił w tej sytuacji bez wyjścia, bijąc się już nie z wiwerną, a z własnymi myślami. - Alex, ustaw się tak, żeby zionęła na ścianę - chociaż pewnie łatwiej było mówić, kiedy stało się obok, a nie rozpaczliwie osłaniało się tarczą przed strumieniem przerażającego ognia.
Na chwilę pozostał z bezruchu, próbując objąć sytuację spojrzeniem z boku, ale przecież nie mógł zostawić Alexa samemu sobie; chociaż tarcza ochroni go przed płomieniami wiwerny (jak długo?), staranowanie lub cios tym wielkim ogonem już zrobi mu krzywdę. Odczekawszy kilka chwil, aby dać wiwernie czas na ewentualne poczłapanie do Selwyna bądź nawet roztopienie ściany (o Merlinie, spraw, żeby ten gad zachował się racjonalnie), Garrett zaraz ruszył w jej stronę, by - stojąc z boku, ale tak daleko od płomieni, jak to tylko możliwe - ciąć mieczem w kierunku szyi stwora, tym razem uważniej, prowadząc mocny, jak najdokładniejszy cios znad ramienia. Nawet jeżeli nie chciał na tę chwilę jej zabić, osłabienie było w cenie; być może wtedy przestanie jak szalona trzepać ogonem i mordować wszystkich wkoło.
A jeśli w ten sposób tylko ją rozwścieczy i zaraz zginie w fali płomieni... cóż, trudno.
...może to właśnie ona zaprowadzi ich do celu?
- Trzeba stopić tę ścianę - rzucił głośno z jakąś desperacją, choć, prawdę mówiąc, nie był pewien, czy to na pewno taki dobry pomysł. Pomieszczeniem rządziła magia, ale być może prawa fizyki i tak wygrywały? Co, jeśli wraz z zawaleniem ściany runie całe Tower?
Przed chwilą chciał spalić dziesiątki mugoli. Aktualnie rozważał wysadzenie budynku publicznego. Świetnie Garrett, wzorowy z ciebie obywatel.
- Problem w tym, że my nie chcemy zginąć, Cynthia - ni to mruknął, ni to warknął, rozwścieczony własną bezradnością. Miecz powoli zaczynał mu ciążyć w dłoni, ale być może wcale nie powinien wykonać tego ciosu; wiwerna wraz ze swoimi płomieniami skupiała się na Alexie, a tylko on potrafił się przed nią - dzięki ognioodpornej tarczy - obronić. Więc Garry tkwił w tej sytuacji bez wyjścia, bijąc się już nie z wiwerną, a z własnymi myślami. - Alex, ustaw się tak, żeby zionęła na ścianę - chociaż pewnie łatwiej było mówić, kiedy stało się obok, a nie rozpaczliwie osłaniało się tarczą przed strumieniem przerażającego ognia.
Na chwilę pozostał z bezruchu, próbując objąć sytuację spojrzeniem z boku, ale przecież nie mógł zostawić Alexa samemu sobie; chociaż tarcza ochroni go przed płomieniami wiwerny (jak długo?), staranowanie lub cios tym wielkim ogonem już zrobi mu krzywdę. Odczekawszy kilka chwil, aby dać wiwernie czas na ewentualne poczłapanie do Selwyna bądź nawet roztopienie ściany (o Merlinie, spraw, żeby ten gad zachował się racjonalnie), Garrett zaraz ruszył w jej stronę, by - stojąc z boku, ale tak daleko od płomieni, jak to tylko możliwe - ciąć mieczem w kierunku szyi stwora, tym razem uważniej, prowadząc mocny, jak najdokładniejszy cios znad ramienia. Nawet jeżeli nie chciał na tę chwilę jej zabić, osłabienie było w cenie; być może wtedy przestanie jak szalona trzepać ogonem i mordować wszystkich wkoło.
A jeśli w ten sposób tylko ją rozwścieczy i zaraz zginie w fali płomieni... cóż, trudno.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Opuszczone muzeum
Szybka odpowiedź