Wydarzenia


Ekipa forum
Butik madame Malkin
AutorWiadomość
Butik madame Malkin [odnośnik]26.03.15 20:15

Butik madame Malkin

★★
Nowy rok w szkole? Spopielona przez smoka szata? Dziecięcy sok z Gumijagód wylany na ubranie przez już nie tak kochaną córkę chrzestną? Zmiana pracy? Kłopoty po zmianie wzrostu czy wagi? Niesamowicie ważne wydarzenie? Czarodziejski bankiet? Najzwyklejsza w świecie chęć kupienia sobie czegoś nowego? A może coś jeszcze innego? Na te i wszelkie inne okazje jest jedna odpowiedź - sklep Madame Malkin, gdzie odnaleźć możesz wszystkie stroje, jakich potrzebujesz do pełni szczęścia. I nie tylko! Poza gotowymi ubraniami, właścicielka oferuje jeszcze projekty wykonywane na życzenie klienta. Na co jeszcze czekasz? Wstąp tu już teraz, póki możesz skorzystać ze specjalnych obniżek!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Butik madame Malkin Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]27.08.15 22:03
/przed wątkiem aurorskim/

Nienawidziła tego sklepu. To była pierwsza myśl jaka przeszła jej przez głowę, gdy weszła do sklepu Madame Malkin. Od dziecka miała awersje do tego miejsca i każda wizyta w tym sklepie to była walka na śmierć i życia z guwernantkami. A dzisiaj przyszła tu jeszcze dobrowolnie, choć nie zbyt dobrym humorze. Od razu przypomina sobie wszystkie długie przymiarki szat na podeście, kłucie igłą jej ciała i znużenie czasem trwania tego wszystkiego. Teraz jednam musiała tu przybić i odebrać zamówione szaty przez jej cudowną macochę! Czemu nie mógł tego zrobić skrzat? To nie zostało podane do wiadomości. Za to ojciec w liście wyraźnie zaznaczył, że jego cudowna małżonka jest chora a on musi czuwać jej stanem. Wiedziała, że jakby chciał to by to zrobił, ale to przecież nie wypada byłemu Ministrowi Magii. Lepiej wysługiwać się córką, gdy wszystkie skrzaty zajęte są.. No właśnie, czym? Szykuje się jakaś impreza? Nie, o tym by wiedziała. Chyba, że generalne porządku. Znowu, jak ona nienawidziła tego. Za każdym razem znikała część jej rzeczy, bo były już podobne niepotrzebne. Dobrze wiedziała, że jej macocha robi jej to na złość, ale przecież były rodziną- takie rzeczy trzeba wybaczyć. Albo wyżyć się na kimś innym. Czeka chwilę aż zostaje zauważona przez jedną z ekspedientek. Mówi krótko po co przyszła, a następnie zaczyna rozglądać się po sklepie. Wie, że może to sporo potrwać zanim znajdą te wszystkie szaty, więc ma sporo czasu. Może jednak powinna kupić sobie coś nowego? Dawno nie robiła zakupów szat, ale jak i tak tu jest. Chociaż gdy myśli sobie o tych wszystkich przymiarkach to jej chęci jakoś topnieją. Zasłania ręką usta, gdy ziewa. Jest po pracy i ma prawo odpocząć, a tak musi zajmować się sprawunkami pewnej osóbki. I będzie musiała jeszcze się do nich teleportować? Do nich? To jest przecież jej dom. Tam się wychowała i na pewno nie jest on tej kobiety. Zawsze wiedziała, że jej ojciec popełnił błąd wybierając tę pannę a teraz ma tego skutki. I to ona ponosi karę za, jej zdaniem,  jego błędy. A podobno dzieci nie płacą za grzechy ojców, co jest kłamstwem, bo ona często to robiła. Może dlatego, że za grzechy jej ojca płaci cała Wielka Brytania bo był słabym Ministrem, ale to nie zmienia faktu, że tak nie powinno być. W końcu decyduje się jednak zakupić parę szat, aby wystarczyły na sporo czasu i nie musiała tu wrócić.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]30.08.15 14:42
Musiała poczuć się tak, jak dawniej, chociaż na chwilę. Zazwyczaj gardziła takimi niskimi pobudkami, popychającymi ludzi do teatralnych gestów czy zabobonów, ale tego popołudnia nie potrafiła zwalczyć podobnej słabości u siebie. Spacer Pokątną należał przecież do tamtego świata, świata Deirdre Wspaniałej, wbiegającej z łatwością po stopniach złotej drabiny, wiodącej ją szybko na szczyt. Kariery, własnych możliwości, mistrzostwa w czarnej magii; każde podjęte działanie okazywało się sukcesem, niezależnie od przeszkód, które stanowiły miłe urozmaicenie. Do niedawna potrafiła bez problemu przywołać tamtą atmosferę pewności, że cały świat kręci się wokół niej, że ciężką pracą, sprytem i koneksjami wybrukuje sobie prywatne niebo, z którego sprawiedliwie acz brutalnie będzie karać niewierzących w jej sukces. Zwycięstwo odurzało, wykrzywiało rzeczywistość; teraz z perspektywy czasu widziała, jak wiele rzuciła na stos, rozpalony przez jej ambicję i podsycany przez podszepty Blacka. Straciła Anthony'ego, władzę i zdrowy rozsądek; trzy najbliższe jej sercu (o rozkoszna grotesko) wartości, bez których snuła się pusta po pustym teatrze, w którym przecież była największą gwiazdą. Poruszała się po Pokątnej z dumnie podniesioną głową; teraz przemykała podcieniami sklepów, otulając się podniszczoną peleryną. Lekką, swoją ulubioną, kompletnie niepasującą do jej obecnego stanu materialnego, o czym przecież nikt nie wiedział. Rok temu zniknęła z ministerialnej palestry i wiedziała, że stała się bohaterką wielu plotek, ale żadna nie była bliska prawdy. Podejrzewano ją raczej o urodzenie bękarta niż o sprzedawanie swoich wdzięków. Nie ukrywała więc specjalnie twarzy; w powojennej rzeczywistości mało kto przywiązywał wagę do spadających politycznych gwiazdeczek, chociaż kiedy wchodziła do Madame Malkin czuła się jak pod ostrzałem fotoreporterów Proroka.
Wiedziała, że popada w paranoję, więc zamiast zarzucić na głowę kaptur i znów wyjść na powoli pustoszejącą o tej porze Pokątną, ruszyła wgłąb sklepu, wzdłuż wieszaków i manekinów. Przesuwała dłonią po drogich materiałach, chociaż doskonale wiedziała, że teraz nie byłoby jej stać nawet na skrawek jedwabnej sukni. Ta świadomość paliła mocno jej rozbuchane ego, niedopasowane do obecnej sytuacji. Duma dalej wypełniała szczupłe ciało, nie przestała przecież mierzyć wysoko, powoli planując słodką zemstę, której pragnęła bardziej niż modnych szat, bardziej niż pieniędzy, bardziej niż sprawiedliwości, bardziej niż radosnej przeszłości, na jaką znów się natknęła.
Elizabeth Fawley - piękna, zmęczona, dyskretnie ziewająca w otwartą dłoń; wypisz wymaluj starsza wersja siedemnastoletniej współlokatorki z dormitorium tuż przed poniedziałkowymi zajęciami. Dei zatrzymała się w pół kroku, nagle dziwnie dotknięta tym banalnym przecież spotkaniem. Którego powinna uniknąć, ale w dzisiejszym powietrzu było widocznie coś upijającego logiczne działania Tsagairt. Zaburzony cykl, pełnia, a może po prostu była zmęczona burdelowym kieratem i potrzebowała nowych bodźców. Nawet tych ckliwych, typowych raczej dla słodkich przyjaciółeczek ze szkoły niż dwóch dorosłych kobiet, podzielonych przez pewno niemoralne wydarzenie. Teraz wydające się Dei najniewinniejszą przygodą. I to chyba właśnie wspomnienie tamtego wieczoru pomogło w podjęciu decyzji. Po ułamku sekundy już podchodziła do Elizabeth, dotykając lekko jej ramienia i posyłając jej typowy, nieco wyniosły uśmiech. Fawley była jedną z niewielu osób, które mogły odczytać z tego kpiącego uniesienia kącików ust coś więcej. Coś na kształt...nostalgii, być może nawet rozrzewnienia?
- Elizabeth, cóż za wspaniałe spotkanie po latach - przywitała ją miękkim tonem, bardziej pasującym do ich szkolnych lat niż późniejszej, pracoholicznej wersji bezwzględnej Dei, jakiej Fawley przecież nie znała.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]30.08.15 22:34
Dotykała delikatnych tkanin, z których uszyto szaty. Musiała mieć w sobie sporo z kinestetyka, bo zawsze zanim dokonałaby zakupu musiała tknąć ubrania i jeśli materiał był szorstki czy nieprzyjemny w dotyku to rzecz od razu odpadała. Szata, na której obecnie się skupiła była bardzo miła pod palcami, najprawdopodobniej jedwab  i gdyby kierowała się tylko zmysłem dotyku kupiłaby to od razu. Jednak jako wzrokowca i estetyka kolor owej szaty raził ją i odpychał od możliwości posiadania tego stroju. Nawet nie chciała pytać ile to kosztuje, choć to nigdy nie stanowiło dla niej ważnej kwestii. Urodziła się mając pieniądze i nigdy nie zaznała biedy, aby sobie żałować. Nie wiedziała jak to jest nie móc sobie pozwolić na ciuchy czy dobrą restaurację, choć po tym gdy postanowiła się trochę uniezależnić to zrozumiała, że życie jest całkiem kosztowne, w szczególności jeśli porównać je z jej pensją, która przecież i tak była wysoka. Czasami, gdy łapały ją ponure myśli rozmyślała co by było gdyby została wydziedziczona i zawsze wynik ją przerażał, bo zostałaby sama bez pieniędzy, rodziny a zarazem byłaby wykluczona ze jedynego w pełni znanego jej środowiska. Oczywiście, przetrwałaby ale najgorsze co człowieka może spotkać to samotność, a wtedy na pewno by jej zaznała. Pytanie tylko czy wolność nie była warta tej ceny? Wolność wyboru. Jak na przedstawicielkę szlachetnego rodu i tak miała dużą swobodę, ale gdziekolwiek poszła czaił się za nią obowiązek wobec rodziny, który coraz głośniej dyszał jej na kark i nie pozwalał zapomnieć, że tak naprawdę wyboru nie ma żadnego. Można było ją nazwać tchórzem, ale potrafiła docenić to co miała, bo strach przed tym, że to straci często nawiedzał ją w myślach i nie pozwalał na sprzeciw, aby nie brać udziału w tym tańcu kukiełek. Kolejnym pytaniem było czy w ogóle potrafiłaby się od tego odciąć, bo czy znała inne życie niż to? Znała Indie i znała uczucia towarzyszące jej tam, ale to były tylko krótkie okresy. Przeszła cały proces socjalizacji w tym środowisku, więc była przesiąknięta całą otoczką towarzyszącą arystokracji.
Nadal ze skupieniem dotyka szaty, tym razem jako symbol jej obecnego stanu, który równie szybko może stracić. Z zamyśleń wyrwała ją dłoń na jej ramieniu. Momentalnie sztywnieje i jej ręką kieruje się w stronę różdżki- odruch Aurora, ale szybko zauważa z kim ma do czynienia. Deirdre. Początkową złość na swoją osobę, że dała się podejść przemienia się w zaskoczenie, że akurat w tym sklepie i o tej porze przyszło jej spotkać swoją dawną przyjaciółkę. Nie widziała jej z tak bliska od zakończenia szkoły, choć wtedy za  każdym razem, gdy miała tę przyjemność odczuwała świerzbiącą pod skórą złość i ukłucie zdeptanej dumy. Teraz gdy minęło te siedem lat ma możliwość zobaczyć efekty upływającego czasu, który sprawił, że widzi przed sobą kobietę, ale uśmiech pozostał  ten sam- właśnie tak zapamiętała sobie Dei, choć zawsze wyobrażała sobie ją bez tej szczypty smutku czającego się w uśmiechu.
- Dzisiaj los jest dla mnie bardzo łaskawy. – przyznaje nie przestając obserwować kobiety, która kiedyś była jej tak bliska. Zauważa drogą szatę, która jednak ma już swoje lata i powinna zostać zmieniona, ale zaskakująco dobrze pasuje do swojej właścicielki, że aż żal byłoby je rozłączać. – Znalazłaś czas na zakupy pomiędzy pracą a braniem nadgodzin? – pyta, choć słyszała o nagłym odejściu Dei z Ministerstwa. Było o tym głośno, bo była dobra.  Gdy Fawley się nudzi to zawsze plotkuje z innymi Aurorkami, w końcu uwielbiała to robić. Skłamałaby mówiąc, że nie interesowała się losem Dei w ciągu ostatnich lat, ale nigdy nie wyszło to po za słuchanie plotek. Nie wie co się dzieję z nią obecnie, bo cicho o niej jakby znikła z tej planety. Elizabeth wierzyła, że może nawet wyjechała, ale ma przed sobą dowód, że jest obecna w kraju i to nawet w samym jego centrum.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]31.08.15 10:56
Kiedy położyła rękę na jej szczupłym ramieniu, wyczuła drżenie mięśni, zapowiadające bardzo słuszny, obronny odruch sięgnięcia po różdżkę. Sama reagowała podobnie, będąc zawsze czujną i gotową do ewentualnego odwzajemnienia niespodziewanego ataku. Żyły w niebezpiecznych czasach, zresztą, nawet w czasach względnego pokoju kobiety były bardziej narażone na niebezpieczeństwa. Chociażby ze strony najbliższych, najbardziej zaufanych a przez to najbardziej podstępnych.
Dei dorastała w rodzinie szczęśliwej, partnerskiej, ale z każdym rokiem samodzielnego stąpania po obcym świecie - nawet po korytarzach Hogwartu - coraz mocniej przekonywała się o niesprawiedliwości. I słabości własnej płci. Teoretycznej słabości; ona sama stale czuła się lepsza od całej zgrai ogłupionych samców, tylko sporadycznie natrafiając na osobnika odpowiadającego jej intelektem. Wśród kobiet częściej potrafiła znaleźć kompankę dysput czy też wyrafinowanych szarad, chociaż i w tym gronie przyjaźnie zdarzały się rzadko. Deirdre była zbyt arogancka i pewna siebie, by móc stworzyć trwałą, ckliwą więź, jaką oczekiwało od niej społeczeństwo, widzące kobiecą przyjaźń związaną wyłącznie z wymienianiem przepisów lub sposobów na upięcie włosów.
Jej relacja z Elizabeth wyglądała inaczej i chociaż początkowo nie przypuszczała, by mogła w jakikolwiek sposób porozumieć się z popularną ślicznotką, to z biegiem czasu - czyż nie w ten sam początkowo ostry sposób nawiązywała najważniejsze znajomości swojego życia? - panna Fawley stała się dla Dei kimś wyjątkowym. Wspólnie spędziły wszystkie lata edukacji; razem w dormitorium, przy stole, nad jeziorem, w pociągu. Ścisła, mocno dziewczyńska przyjaźń papużek-nierozłączek, nie dotykała jednak wyłącznie kwestii płytkich. To dzięki Fawley nieco otworzyła się na cały ten babski, estetyczny świat, ale też dzięki jej pomocy zrozumiała magię starożytnych runów, która później, podczas czarnomagicznych studiów, okazała się niezwykle pomocna. Nigdy nie przyznałaby się do tego, jak mocno znajomość z Elizabeth wpłynęła na jej charakter...i jak mocno bała się tej relacji. Bliscy ludzie stanowili zagrożenie dla jej kariery, dla wielkich planów, jakie snuła jeszcze przed rokiem. Teraz, w chwili kryzysu, także nie lgnęła do dawnych znajomych, starając się odseparować od wcześniejszego życia. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek wiedział, w jakim miejscu się znajduje. Kiedy wróci na szczyt własnoręcznie zamorduje każdego klienta a głowę Ceasara powiesi sobie nad kominkiem w ministerialnym gabinecie, ale na razie...musiała być ostrożna.
Co wychodziło jej dzisiaj niezwykle marnie. Ulegała jakimś emocjonalnym podszeptom, przyglądając się teraz Elizabeth z bliska. Praktycznie się nie zmieniła; zero zmarszczek, ten sam lekki uśmiech i głębokie spojrzenie, często mówiące coś innego, niż sugerowała uprzejma mimika. Kiedyś potrafiła rozszyfrować jej myśli, ale od końca szkoły zbyt wiele narosło między nimi dystansu, by mogła teraz bawić się w zgadywanki.
- Rozumiem, że oprócz spotkania dawnej przyjaciółki, przydarzyło ci się dzisiaj więcej przyjemnych rzeczy? - odparła, lekko podtrzymując uroczą, chociaż płytką konwersację. Tak naprawdę chciała zapytać o coś głębszego, ale powstrzymywała kolejne emocjonalne samobójstwo...zmieniające się w zapowiedź morderstwa, kiedy to Elizabeth zadała, w gruncie rzeczy normalne, pytanie. Powinna spodziewać się tematu kariery, ale nie przypuszczała, że tak subtelne wspomnienie o Ministerstwie, wywoła w niej tak negatywne uczucia. Gdzieś w dole brzucha znów pojawiła się pulsująca złość, którą jednak szybko opanowała, na zewnątrz pozostając uprzejmą, zadowoloną ze spotkania, ale nieco zmęczoną pracownicą Ministerstwa. - Dziś tylko oglądam. Znasz mnie, moja szafa pęka w szwach i dostałam absolutny zakaz przynoszenia do domu nowych sukien, dopóki nie ubiorę chociaż raz tych kupionych przed miesiącem - odparła, siląc się na wesołość. Ot, urocza pogawędka dawnych znajomych, prześlizgujących się po tematach naprawdę ważnych. Zero kłamstwa, zero prawdy, subtelne omijanie kwestii istotnych. Dopiero teraz zorientowała się, że ciągle trzyma dłoń na przedramieniu Fawley. Odsunęła palce z materiału jej ubrania, poprawiając w końcu swoją pelerynę. - A ty? Szukasz niesamowitej kreacji na jakiś artystyczny bankiet? - spytała, ignorując wewnętrzne niezadowolenie. Nie tak przywykły rozmawiać; już bardziej w stylu Dei byłoby poruszenie tematu starożytnych runów czy ulubionych Harpii, ale...wtedy dużo trudniej byłoby jej udawać. Nawet pomimo tego, co zaszło między kobietami na ostatnim roku, nie potrafiła całkowicie przekreślić szczerej słabości, jaką miała do Elizabeth.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]31.08.15 19:39
O tym, że kobieta ma mało go gadania dowiedziała już w rodzinnym domu. Nie powiedział jej o tym ojciec  czy brat, ale uświadomiła ją babcia. W swoim domu była traktowana jak jej brat – jako dziecko Ministra. Uczyła się o polityce, dyplomacji, historii aby nie przynieś wstydu ojcu, a później by nie przeszkadzała mu gdy on sam siedział samotnie w gabinecie. Poznawała takie rzeczy tylko przez posadę jaką piastował jej rodziciel, ale zawsze była za to wdzięczna. Nie była kolejną bezmózgą arystokratką, która jak mantrę mówiła poglądy rodziców i nie ma nawet prawa zastanowić się nad ich słusznością, bo  one stanowią jedyną prawdę. Ona przez nieobecność żadnego z rodziców miała o wiele większą swobodę w tworzeniu własnego światopoglądu, na który głównie mieli wpływ dziadkowie i guwernanci. I mimo takiego wykształcenia zawsze będzie uznawana za słabszą. Może i pod względem fizycznym tak jest, choć ona i tak ma bardzo dobrą kondycję, to nigdy nie czuła się gorsza od jakiegokolwiek mężczyzny. Za to odczuwała swoją słabszą pozycje w społeczeństwie i lekceważenie ze strony kolegów ze szkoły czy w pracy bo była kobietą. Jednak umiała to wykorzystać już w szkole, gdyż panowie zawsze po alkoholu byli skłonni do zwierzeń i dzięki temu poznawała sekrety, które zawsze były cenne. Potrafiła jednak mieć zażyłe relacje z mężczyznami jak Crouch, ale tego nigdy by mu nie powiedziała, ale głównie prawdziwe przyjaźnie tworzyła z , teraz już, z kobietami. Jej przyjaźń z Dei była dla niej dosyć niespodziewana. Do chyba III klasy nie potrafiła nie mówić o niej nie używając ironii, a spowodowane było to oczywiście zazdrością o jej wyniki w nauce. Jednak były razem w dormitorium, miały razem zajęcia a Beatrice była daleko w wieży Krukonów a  Ally dopiero późnej otworzyła się na nowe znajomości. Inara to w ogóle siedziała we Francji.  I tak od wspólnej nauki po wyciąganie Dei z biblioteki, aby nie kujoniła za bardzo. Była to pierwsza przyjaciółka , i jak dotychczas jedyna, która nie miała szlachetnej krwi przez co była jeszcze bardziej fascynująca niż reszta. Nie miała wyuczonych sztywnych regułek zachowania i grzecznościowych tików wpajanych do głowy od dziecka- wydawała się o wiele naturalniejsza w swoich reakcjach, choć często towarzyszyła im pewna sztywność wywodząca się  z charakteru Deirdre. Tylko ona jej pozostawała, gdy Ally z Sylvainem zajmowali się sobą, a Beatrice zajmowała się kolejnymi księgami o jednorożcach. Teraz gdy wspomina tamte lata widzi jak jej życie wypełnione było ludźmi, na których jej zależało. Miała przyjaciół, za których oddała by wiele, prócz siebie. Patrząc na lata po zakończeniu Hogwartu czuje sporą gorycz na ustach, bo nie trudno spostrzeż, że została sama. Stało się coś czego zawsze się bała i pozostało jej tylko rodzeństwo, które też miało swoje życie a Lex był w Hogwarcie. Skupiła się wtedy ma kursie aurorskim, imprezach, potem była jeszcze Clementine i potem znów była sama. Teraz gdy tyle osób wróciło pragnie myśleć, że znów będzie tak samo, ale minęło tyle lat, że wie, że nigdy nie będzie tak samo.
-Nie, ale nie spotkało mnie również nic mączącego mój spokój. – odpowiedziała zgodnie z wyuczonym neutralnym tonem, którego używała w czasie bankietów. To tak strasznie nie pasowało do ich relacji, że aż miała ochotę się roześmiać. Patrzcie jak skończyły! Jeden niewinny incydent i całe lata znajomości zostały zapomniane, a ich miejsce zajęła urażona duma i schematyczność. Czy tak powinno wyglądać spotkanie po latach przyjaciółek? Może lepiej aby się nigdy więcej nie spotkały niż musiały znosić te farsę.
- Znałam Cię. – potwierdza specjalnie używając czasu przeszłego, bo nie będzie jej tak okłamywać. Obecnie nie wie o niej prawie nic- minęło siedem lat od kiedy mogłaby się z nią zgodzić. – Czyli pod tym względem nic się nie zmieniłaś, przynajmniej coś pozostałe mi znane u ciebie. – dodaje po chwili milczenia. Chciałaby móc powiedzieć, że wie o niej wszystko i jej osoba nie ma przed nią tajemnic, ale zasłużyły przynajmniej na to, aby być szczere wobec siebie.
- Nie, dzisiaj jestem tutaj w roli służki lub kuriera, w zależności jak na to patrzysz. – mówi z udawaną lekkością, choć można wyczuć w jej ustach złość, która skierowana jest na jej macochę. Dei zapewne nawet nie wie z czym przyszło się jej użerać od zakończenie szkoły, szczęściara.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]01.09.15 16:50
Uśmiechnęła się tylko przelotnie, lekko, na jej słowa o braku niepokojących wydarzeń. Ktoś mógłby pomyśleć, że taki marazm nie jest zbyt przyjemnym doznaniem, ale w obecnych czasach spokojny, nudny dzień przyjmowano z radością. Już sam brak złych wiadomości oznaczał, że można położyć się do łóżka z ulgą, wzbogaconą o naiwną nadzieję. Co prawda wojna się już skończyła, panował względny porządek, acz tylko głupi czuliby się w tym okresie zawirowań w stu procentach bezpiecznie. Nowy wspaniały świat wyglądał tak tylko z pozoru. Wystarczyło uważniej się przyjrzeć; pozłotka odchodziła przy pierwszym muśnięciu, odsłaniając obrzydliwe oblicze zbliżających się zmian.
Na które Deirdre przecież czekała. Z prochu powstała - dosłownie? - i chętnie zobaczyłaby spopielenie obecnego świata. Pasja, zasiana w niej przez Blacka, nie dała się już stłamsić i rosła coraz bujniej, nawet pomimo ognistej przeszłości. Dei szła teraz samotnie ruszała nową ścieżką, próbując odnaleźć się z powrotem na samym dnie. O czym nikt nie musiał wiedzieć, nawet kiedyś najdroższa jej osoba.
- Faktycznie więc możesz nazywać swój los łaskawym - odparła tylko po dłuższej chwili milczenia i wpatrywania się w niebieskie oczy Elizabeth. - Mam nadzieję, że łaskawość dotyka cię codziennie? - spytała dość niejednoznacznie, chociaż naprawdę była ciekawa, jak ułożyło się życie panny Fawley. Czy wspina się po szczeblach kariery? Czy ma już męża? Dzieci? Próbowała wyczytać coś z jej sylwetki, z pierścionków na palcach, ale Elly poskąpiła jej wszystkich wskazówek. - Jesteś szczęśliwa? - spytała w końcu cicho, pozwalając na sekundę powrócić do dawnych, szczerych rozmów, kiedy poruszane tematy nie oscylowały wyłącznie wokół kreacji. Krótka chwila pachnąca Hogwartem i najczulszą, dziewczęcą przyjaźnią, pozwalającą Deirdre odnaleźć w Slytherinie swój dom. Może złudnie, tak jak teraz, kiedy odwracała się w końcu do Elizabeth bokiem, przerywając intensywny kontakt wzrokowy na rzecz krytycznego oceniania jednego z długich, srebrnych, niedorzecznie kiczowatych peleryn, jakie wisiały tuż obok nich. Oddzielały je od reszty pomieszczenia, chociaż zza wieszaka wyraźnie słyszała przyciszone chichoty i rozmowy innych klientek.
- Nie zmieniłam się wcale, Elly - powiedziała po chwili z cichym, nieco karcącym westchnieniem, ciągle całą swoją uwagę poświęcając materiałowi nakrycia, po którym przesuwała smukłymi palcami, badając fakturę i ciężar tkaniny. - Ty też nie, prawda? - zerknęła w końcu na blondynkę z ukosa. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden sugestywny uśmiech, by być pewną, że Elizabeth odczytała tę drobną, pocałunkową aluzję. Sekret Fawley był z nią bezpieczny, przynajmniej na razie, dopóki nie miała w ślicznotce wroga. Może ich drogi rozeszły się w niezbyt sympatycznych okolicznościach, ale tak silnej więzi nie sposób było zerwać na zawsze. Dlatego też zainteresowała się słabo ukrywaną złością kobiety.
- Komu służysz? Bo przecież nie mężowi. Jesteś zbyt bystra na uwiązanie się do jakiegoś opóźnionego w rozwoju samca - wyraziła swoją opinię tonem miłym i radosnym, jakby komplementowała wybór peleryny a nie ostro krytykowała cały męski świat. Kolejna cecha wspólna.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]02.09.15 17:18
Porządek był na tym świecie tylko ułudny, w każdej chwili mógł zniknąć. Wojna przyniosła wiele strat i zasiała wystarczająco dużo strachu, aby ludzie do pewnego momentu akceptowali ten stan rzeczy. Jak długo jednak będą znosić to wszystko? Grindelwald przejął Hogwart i pociąga swoim sznurkami napędzając całą machinę. Przejmując szkołę zrobił coś więcej nić zajęcie budynku, dostał w swoje ręce możliwość formowania młodych ludzi, którzy są przyszłością kraju. Wiele osób nie docenia roli edukacji w obecnym świecie, ale mając wpływ na dzieci w tak młodym wieku można z nich stworzyć „idealnego” obywatela, który w przyszłości nie będzie sprawiał problemów. Indoktrynacja od najmłodszych lat pomaga w pełni zainfekować w człowieku dane ideologie, zgodne z doktryną polityka.
- Nie mogę powiedzieć, że los mnie oszczędza. Jestem Aurorem, w mój zawód wpisane są większe czy mniejsze wypadki. Ty nadal wojujesz w dyplomacji? - pytanie o zawód było neutralne i dawało wiele możliwości. Nie chciała się jej zwierzać ze swego życia osobistego, gdyż żadna z nich nie potrzebowała tych mdłych opowiastek. Jej życie nie było telenowelą, która co odcinek miała nowy zwrot akcji. Było ono zaskakująco statyczne pod względem zmian i nie chciała, aby uległo to transformacji. Jednak jej następne pytanie sprawiło, że popatrzała na nią zaskoczona. Odważyła się? Przerwała ich całkiem niewinną pogawędkę, by móc zadać jej tak osobiste pytanie. Przecież wiedziała, że odpłaci się jej tym samym. I czy w ogóle Elizabeth była szczęśliwa? Nie było to pytanie, nad którym zastanawiałaby się często, może po prostu nie chciała szukać w sobie odpowiedzi. – Spotkało mnie ostatnio wiele szczęśliwych chwil, ale pewna mogę być tylko, że nieszczęśliwa nie jestem. To chyba powinno wystarczyć.- Sama się zdziwiła, ale odpowiedziała jej zgodnie z prawdą. Może dlatego, że zarazem było to mało konkretne pytanie, na które odpowiedź mogła być równie otwarta. – A ty? Jesteś szczęśliwa? – zapytała skupiając się tylko na jej osobie. Nie wiedziała jak ułożyło się jej życie po ukończeniu Hogwartu. Założyła własną rodzinę? Poświęciła się, tak jak przewidywała Elizabeth, pracy? W ogóle gdzie teraz mieszka? Tyle pytań i tak mało odpowiedzi. To spotkanie zapewne znowu rozpali w jej ciekawość, a tak bardzo starała się zapomnieć o swojej dawnej przyjaciółce.
Kłamstwo, moja droga, kłamstwo słyszała w swojej głowie. Wszyscy się zmieniają i Dei ten proces nie mógł pominąć, ale uśmiechnęła się łagodnie do niej akceptując jej kłamstewko. Uśmiech nie szedł z jej ust nawet pomimo jej prowokacji. To był jeden z powodów, dlaczego wolała nigdy więcej nie spotkać swej dawnej przyjaciółki. Ten pocałunek wtedy był błędem, za który będzie musiała kiedyś zapłacić- tego była pewna. Dlatego też nagłe zakończenie ich relacji w szkole był jej na rękę, bo pozwoliło to ostudzić emocje i podejść z rezerwą do całej sytuacji. W porównaniu do innych rzeczy, które robiła po zakończeniu szkoły było to zaskakująco niewinne. Jednak nadal niemoralne i nienormalne, a każda taka aberracja była tępiona.
- Nieprawda, zmieniłam się zaskakująco mocno. – pewny siebie uśmiech gościł na jej twarzy. Na razie Dei nie stanowiła zagrożenia, ale trzeba było się ubezpieczyć na wszelkie możliwości. W ciągu lat zdążyła zapomnieć o tamtym czynie i teraz może srogo zapłacić. Może i łączył je sentyment i pamięć o tamtych latach, ale w ostateczności były Ślizgonkami, a one zawsze najpierw dbają o siebie.
- Ale mój ojciec nie był wobec młodej samiczki: kokieteryjnej, powabnej i frywolnej. Zakochał się i chyba Merlin mu rozum odebrał. – pozwala sobie na taką uwagę wobec ojca i naprawdę czuje, że w ustach smak soku dyniowego, który piła co dzień w Hogwarcie.
Elizabeth Fawley
Elizabeth Fawley
Zawód : Auror
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" W. Szekspir.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Wszechświat się cały czas rozrasta.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t745-elizabeth-fawley https://www.morsmordre.net/t773-odyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f155-baker-street-223a https://www.morsmordre.net/t1058-elizabeth-fawley
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]04.09.15 16:59
Fakt, że Elizabeth została aurorem, wcale nie zdziwił Deirdre. Fawley była ambitna, pracowita, z odpowiednimi koneksjami, które raczej pomagały niż przeszkadzały w obecnym świecie. Wspaniała kariera wydawała się tylko kwestią rychłego czasu. Arystokratyczne nazwisko otwierało wiele drzwi nawet w beznadziejnie głupich przypadkach a co dopiero biorąc pod uwagę wartki intelekt dziewczęcia. Gdyby nie zostały przyjaciółkami, pewnie Tsagairt zazdrościłaby blondynce tej łatwości w nawiązywaniu kontaktów i osiąganiu celu. Jej nikt nie pomagał, żmudnie zdobywała każdy kolejny stopień samotnie, chociaż nie sądziła, by ktokolwiek ułatwiał Lizzy egzaminy czy też rekrutację aurorską. Wieść o jej osiągnięciu autentycznie Dei ucieszyła, chociaż jej wystudiowany uśmiech nie poszerzył się nawet odrobinę. Mistrzyni dystansu nigdy nie zdradzała się ze swoimi uczuciami.
- Gratuluję. Możesz teraz czuć się prawdziwą bohaterką - skomentowała tylko łagodniejszym tonem, przestając w końcu kontemplować fakturę materiału. Przeszła do następnego wieszaka, wpatrując się w kolejną suknię z uwagą godną jakiegoś nowego precedensu w magicznym prawie międzynarodowym. Słodkie czasy, gorzkie wspomnienia. - Tak, chociaż od roku zajmuję się dalszą dyplomacją. Rzadko bywam w Londynie. - odparła wieloznacznie. Dalekosiężne placówki mogły oznaczać zarówno japońskie bogactwa jak i zdezelowany urząd do spraw kontroli przepływu Ognistej Whisky gdzieś na rubieżach Szkocji. Nie zamierzała jednak precyzować swojej obecnej kariery, która i tak pozostawała jednym wielkim kłamstwem. Ukrywanym z wrodzoną dla Deir łatwością, z jaką podobnież wysłuchiwała o szczęśliwym życiu Elizabeth. Nie do końca wiedziała, czy te gładkie słowa cieszą ją czy deprymują - czy wolałaby słyszeć o jakiejś wielkiej tragedii w życiu Fawley? - postawiła więc na kolejną porcję uprzejmości dawnych znajomych. Bez fantomowego smaku ciepłych, słodkich ust Elizabeth.
- Obydwie więc wiedziemy życie naszych marzeń - podsumowała krótko, chociaż nie bez delikatnej ironii, najlepiej wyczuwalnej w czasie ponownego kontaktu wzrokowego. Deirdre przestała w końcu zajmować się kobiecym zachwytem nad materiałami ubrań, skupiając się już całkowicie na Elizabeth. Nie skomentowała w żaden sposób jej sprostowania, pewna swoich racji, nawet jeśli były szczytem naiwności. Ciężkie doświadczenia życiowe nie zmieniły przekonania Deirdre o tym, że jest kobietą nieomylną. Kiedyś Fawley nieco temperowała jej arogancję, ale teraz....może jednak coś odrobinę się zmieniło. Świat, nie one, wiecznie młode, siedzące ramię w ramię przy stole w Wielkiej Sali, pijące sok dyniowy i rozmawiające o swoich rodzicach. Wspomnienia z tamtych beztroskich znowu zawirowały w głowie, nieco ocieplając do tej pory chłodny uśmiech Deirdre.
- Dobrze wiesz, że miłość nie wybiera. - zauważyła, robiąc jeden krok do przodu, tak, że dystans dawnych znajomych zmniejszył się do tego przyjacielskiego, bliskiego, nieco nawet zbyt bliskiego. Podniosła dłoń, odgarniając kosmyk jasnych włosów, opadających na nieco zarumieniony policzek Fawley. Kontakt z jej ciepłą, niewinną - w świetle ostatniej pracy Dei - skórą wydał się jej nagle bluźnierczy, ale nie odsunęła ręki, przejeżdżając dłonią po jej żuchwie i szyi niemal pieszczotliwie, acz szybko. Tak na wszelki wypadek, gdyby aurorski instynkt wygrał z nostalgią. - Niech będzie z tą kokieteryjną panienką. Ty też kiedyś taką znajdziesz. Mocno w to wierzę - dodała bardzo cicho, po czym posłała pannie Fawley ostatni uśmiech, znikając za wieszakiem z sukniami a w chwilę później - za drzwiami Madame Malkin, narzucając na głowę kaptur peleryny. Z dziwnym, nieco uwłaczającym poczuciem, że to z pozoru chłodne spotkanie niosło za sobą jednak zbyt ryzykowny ładunek emocjonalny.

zt


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]26.09.15 0:32
|eter

Chwilami żałowałem, że nie jestem kobietą. Albo, że choć w niewielkim stopniu mógłbym posiadać wiedzę, którą kobiety przyswajają tak łatwo. Nie musiałbym wtedy wkładać tak wiele wysiłku w niektóre prozaiczne czynności, coraz częściej stanowiących już fragment codzienności w naszym spokojnym życiu. Przyglądając się stojącej na podwyższeniu nie mogłem się nie uśmiechać, jednakże w tym uśmiechu dawno zawitał już cień zmęczenia. Jej radość i entuzjazm były rzeczami, które niesamowicie ocieplały moje serce, jednakże upór w pytaniach, prośbach o poradę w wyborze był niesamowicie silny i sprawiał, iż coraz bardziej czułem się zupełnie nieprzygotowany na jej dorastanie. Nie mogłem zastąpić jej matki pod każdym względem, choć starałem się jak mogłem.
Westchnąłem cicho rozsiadając się wygodniej na krześle, przyglądając się jak Alice z zachwytem wypytuje pracowników o wszystko co robią. Śledziła wzrokiem uważnie każdy ruch kobiet, z entuzjazmem gładziła materiał szaty którą przymierzała i tak często jak to możliwe zerkała w moją stronę uśmiechając się szeroko. Unosiłem wtedy kciuki do góry i posyłałem jej ciepłe spojrzenie. Naprawdę cieszyłem się jej szczęściem. Choć nic nie potrafiłem poradzić na to, że w momencie w którym pracownica powiedziała jej żeby poszła spytać się taty o to jak wygląda, w moim umyśle zakwitły obawy dotyczące możliwych pytań, na które nie będę umiał odpowiedzieć.
- Tatusiu!
Podbiegła do mnie tupiąc głośno, by po chwili zarzucić mi ramiona na szyję i przytulić się mocno. Objąłem ją delikatnie, starając się nie wygnieść przy tym materiału.
- Tato, jak Ci się podobam? - spytała z entuzjazmem cofając się po chwili i okręcając się dookoła. Zawsze z tą samą dumą prezentowała mi nowe szaty, cieszyła się niesamowicie, gdy okazywało się, że urosła na tyle, by po raz kolejny ją wymienić.
- Wyglądasz bardzo ładnie, Skarbie - zapewniłem, uśmiechając się szerzej. - Teraz poproś panią by pokazała Ci jaką szatę wyjściową możesz wybrać.
Wiedziałem, że takiej odpowiedzi się nie spodziewała, bo i nie uprzedzałem jej o planowanym zakupie. Chciałem zatrzymać to dla siebie do ostatniej chwili, zrobić jej niespodziankę, by móc następnie obserwować zmieniające się na jej twarzy emocje. Zaskoczenie, niepewność, płomyki radości które narastały w jej oczach nieśmiało by w końcu wybuchnąć z całą siłą mocy.
- Naprawdę? - spytała z zachwytem, starając się jednak usilnie utrzymać przy tym właściwą pozę. Stała prosto, z dumnie uniesioną głową, jakby próbując mi udowodnić, że jest wystarczająco dojrzała na taki prezent. Wystarczyło jednak tylko moje skinienie głową by ponownie zarzuciła ramiona na moją szyję, a potem biegiem wróciła w stronę sprzedawczyni. Oczywiście, tupiąc przy tym nogami. Zawsze tak robiła, gdy dostawała nowe buty.
Westchnąłem ponownie, zastanawiając się ile jeszcze pytań, na które nie koniecznie będę umiał odpowiedzieć padnie z jej ust podczas kolejnej przymiarki. Nadal jednak uśmiechałem się szeroko, nawet narastające poczucie beznadziejnego niedoinformowania w kwestiach mody i tego, co dziewczynki w jej wieku lubią było wartę tych chwil jej szczęścia.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]28.09.15 16:32
Przybyłam na Pokątną, by zrobić drobne zakupy na weekendowe party kuchenne. Jednoosobowe, oczywiście. Co prawda, składniki kupowałam głównie w mugolskim sklepiku czy też straganiku nieopodal mojego mieszkania, ale niektórych z nich nie mogłam tam kupić... I innych rzeczy. Choćby kolejnego fartuszka, gdyż wszystkie poprzednie za nic nie chciały puścić. Musiałam znaleźć lepsze zaklęcie piorące, które poradzi sobie z tymi plamami. Właśnie, mogłabym jeszcze wpaść do księgarni! Może mieli jakąś księgę, której jeszcze nie przeczytałam i przypadkiem znalazłoby się w niej potrzebne mi zaklęcie. Bądź przepis na eliksir... Może powinnam poszukać eliksiru!
Dzień dobry! – odezwałam się na wejściu jak zwykle pogodnie, z uśmiechem na twarzy pozbywając się z głowy kapelusza. Nie dało się zauważyć, iż wewnątrz sklepu panował milutki cień. Cóż, na dworze spotkał mnie dziś zaskakujący upał... Pewnie w szpitalu pojawiało się wiele omdlałych panien.  Co zaś się tyczyło delikatnych i cudownych panienek...
Co to za panienka tak tu biega i przymierza, i zachwyca się tak, że ją słychać na drugim końcu Londynu...? Och! No, tak! Panienka Bennet! – zauważyłam, robiąc kilka kroków w kierunku kontuaru i kłaniając się wspomnianej Alice. – I pan Bennet – skinęłam głową, uśmiechając się szeroko.
Madame... – skłoniłam się również sprzedawczyni, który chyba już przewidywała, czego u niej szukam. Uśmiechnęłam się i postanowiłam poczekać, aż mała przymierzy tę cudowną szatę wyjściową. Ubranka dla dzieci były takie słodkie... – Upalnie, nieprawdaż? – odezwałam się, poprawiając zagubiony kosmyk włosów. Upięcie najwyraźniej nie wytrzymało teleportacji.
Oparta o ladę odwróciłam się na palcach w kierunku znajomego z pracy... Christophera Benneta. devil
Cynthia Vanity
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Butik madame Malkin Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t984-cynthia-vanity#5464 https://www.morsmordre.net/t1056-gabrys#6288 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f221-moonflower-avenue-24-7 https://www.morsmordre.net/t3459-skrytka-bankowa-nr-269#60055 https://www.morsmordre.net/t1057-cynthia-vanity
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]25.10.15 3:19
Przyglądałem się Alice z coraz większym ciepłem narastającym w sercu, kidy z nieustającym zachwytem rozmawiałam z ekspedientką. Gestykulowała przy tym żywo i co chwila wybuchała swoim perliście brzmiącym śmiechem, jednocześnie tak bardzo dziecięcym i tak mocno przypominającym ten mojej żony, który wyrył się ostro w mojej pamięci. Z dnia na dzień córka coraz mocniej przypominała swoją matkę, a to napawało mnie zdumieniem, oczarowywało, a także raniło mocno. Tęskniłem za Juliet bardziej niż chwilami chciałem się do tego przyznać, mimo upływu lat nadal potrafiłem spędzać wieczory na myśleniu o niej, o jej uśmiechu, o tym jakim wsparciem była dla mnie w najcięższych chwilach. Brakowało mi tego tak bardzo.
Zmierzające w coraz bardziej niebezpiecznym i ponurym kierunku rozmyślania przerwał mi dźwięk dzwoneczka przy drzwiach i rezolutne przywitanie. Znajomy głos sprawił, iż oderwałem na chwilę wzrok od córki i odwróciłem go w kierunku nowej klientki, która okazała się nikim innym jak Cynthią Vanity, koleżanką z pracy. Podniosłem się na chwilę i, w zgodzie z zasadami kultury, skłoniłem się w jej stronę nieznacznie, by następnie uśmiechnąć się uprzejmie.
- Dzień dobry - przywitałem się również, nie opadając już jednak na krzesło. Niekulturalne było siedzieć, kiedy kobieta stała.
Ponownie uśmiechnąłem się szeroko, gdy kobieta zwróciła się w stronę Alice, która niemal natychmiast rozpromieniła się jeszcze bardziej. Choć zazwyczaj była bardzo skromna w takich chwilach lubiła skupiać na sobie uwagę.
- Taka kupuje mi szatę wyjściową! - pochwaliła się radośnie, nie ruszyła jednak w stronę Cynthi by ją uściskać jak to miała w zwyczaju z każdą osobą, którą lubiła. Miała już na sobie pierwszy materiał i starała się nie ruszać zbytnio, bardzo poważnie podchodząc do kwestii przymiarki.
- Niezaprzeczalnie - odparłem, kiedy uwaga kobiety skierowała się w moją stronę. - Jednakże mamy lato, nie można zbytnio marudzić na taką pogodę, miła to odmiana od wszystkich deszczowych dni. Choć zauważyłem dziwną skłonność do zwiększającej się ostatnio liczby urazów odmagicznych...
Gość
Anonymous
Gość
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]15.11.15 20:41
Nie mogę się doczekać aż cię w niej zobaczę – odparłam równie entuzjastycznie co panienka Alice, śmiejąc się przy tym beztrosko. Nic tak nie uszczęśliwiało kobiet i kobietek jak zakupy, z których mogły być dumne, nieprawdaż? Ważnym więc było, by kupowane materiały i ubrania odpowiadały jak najbardziej gustom i talii. By również były znośne w praktyce! Och, tak! Pamiętam, jaki to zawrót głowy miałam ze swą suknią ślubną. Magia chaosu! Hehe.
Ależ oczywiście! Jestem jak najbardziej za korzystaniem z tak pięknego dnia! Nie należy, broń Merlinie, siedzieć w domach! I w tych szpitalach... Szpital powinien mieć swoje odrębne słońce, by mogło oświetlać buźki tych wszystkich nieszczęśników – stwierdziłam nieco aż zanadto gestykulując i, wzdychając na koniec. Pokręciłam głową i rozłożyłam z bezradności ręce. – Szkoda, że poczciwy Dumbledore opuścił już świat żywych. Z pewnością już dawno jakoś zaradziłby czasom, które nadchodzą. Wystarczy spojrzeć na statystki pacjentów – masz rację. Ręce pełne roboty, zero czasu na odetchnięcie. Aż strach zgadywać, co jest tego powodem – dodałam.
Przed oczami stanęły mi obrazy powojennej Europy, które miałam okazje widzieć na własne oczy. Myślałam, że pozwoli mi to zapomnieć o stracie matki, stało się jednak inaczej. Dostrzegłam prawdziwe oblicze człowieka. Potrafiło z czegoś pięknego... praktycznie nie zostawić nic. Choć i tak ludzie nie potracili nadziei, trwali w tym, że nadchodzą lepsze czasy, mimo że stracili tylu bliskich...
Postanowiłam zmienić temat. Zbyt piękny dziś dzień, by wspominać złe oblicze świata, w którym żyliśmy. Przynajmniej ja tak sądziłam...
Wybieracie się na Festiwal Lata? – zapytałam, wskazując na przymierzaną przez Alice szatę wyjściową. Musiałam przyznać, że wyglądała w niej prześlicznie. Przypominała mi mnie dawną, z czasów sprzed Hogwartu, z czasów, gdy naszym podwórzem rządziłam ja, zaś szpital bywał moim hotelem, do którego lubiłam wracać. Z ciekawości. Miałam w tej główce... dziecięcej niewinności. Wszystko wtedy było prostsze – przyznałam. - Mniemam, że będzie równie pięknie jak dziś.
Cynthia Vanity
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Butik madame Malkin Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t984-cynthia-vanity#5464 https://www.morsmordre.net/t1056-gabrys#6288 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f221-moonflower-avenue-24-7 https://www.morsmordre.net/t3459-skrytka-bankowa-nr-269#60055 https://www.morsmordre.net/t1057-cynthia-vanity
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]05.09.16 11:28
Ciężki był los szlachcianek.
Ciągłe bale, prezentacje, wernisaże, debiuty na Sabatach, szykowne suknie w indywidualnym kroju, ciężkie i drogie błyskotki zawieszone na szyi i zdobiące dłonie, twarz boląca od wiecznego uśmiechu – koniecznie szerokiego, ale nie na tyle, by wzbudzić zgorszenie nadobnych matron spoglądających spod byka na wszelkie młode damy kręcące się zbyt blisko ich ukochanych synów-kawalerów – wytrawne wina i przepyszne potrawy ze składników, których nazwę ciężko było niekiedy wymienić, ukłony, dygania, ściskanie dłoni, zarumienione policzki chowane za wachlarzami, nieśmiałe spojrzenia rzucane w kierunku młodzieńców, udawane zainteresowanie rozmową o polityce magicznego świata, a to wszystko okraszone wszechobecnym dostatkiem, przepychem, złotem i klejnotami, którymi ociekało całe arystokratyczne towarzystwo; straszne życie. Szlachcianki i szlachciców wystawiano na sprzedaż na matrymonialnym targu, gdzie ubijano interesy nawet w małej części nieocierające się o uczucia, ale za to tkwiące głęboko w politycznych grach i roszadach. Dobrze ulokowaną inwestycją w postaci córki wydanej za wpływowego czarodzieja można było prostym gambitem zaszachować największego rywala, a jedną odmową oświadczyn bez problemów upokorzyłoby się cały arystokratyczny ród. Tym właśnie byłam w oczach tych wszystkich panien na balach, które widziały we mnie konkurencję i w oczach tych wszystkich kawalerów, którzy zastanawiali się, czy małżeństwo z córką byłego ministra podniosłoby, czy raczej obniżyło ich polityczne notowania. Dziewczę na sprzedaż; niewinne sarniątko czekające na decyzję myśliwego. W przeciwieństwie jednak do wielu innych szlachcianek miałam o wiele, wiele, wiele więcej swobody; ojciec nie wydawał się szczególnie zainteresowany szybkim wydaniem mnie za mąż i od pewnego czasu to j a usilnie zabiegałam o to, aby znaleźć godnego mnie kawalera.
Co mi się jednak nieszczęśliwie nie udawało.
- Tamta jedwabna chusta w błękitne wzory wydawała się chyba odrobinę lepsza, nie sądzi pani? - zwróciłam się do jednej z pracownic, które od prawie półgodziny próbowały zaspokoić moje garderobiane kaprysy; uznałam bowiem, że to nie kwestia mojego charakteru, niezależności i kąśliwych spojrzeń jest winna braku narzeczonego, ale ubiór, który może nie do końca wpisuje się w aktualne trendy. Całkowita wymiana szafy była jednak zdecydowanie ponad moje siły, dlatego postanowiłam się skupić na jej uzupełnieniu; z pewnością nie zaszkodzi, jeśli na najbliższym towarzyskim spotkaniu panien i kawalerów z wyższych sfer pokażę się w jakieś oszałamiającej nowości prosto z salonu Madame Malkin. Co prawda to właśnie tutaj zaopatrywała się większość czarodziejskiego świata, ale sama Madame mnie zapewniła, że przygotuje dla mnie coś wyjątkowo i indywidualnego. I cóż, przygotowała, ale to przecież nie oznacza, że nie mogłam się rozejrzeć po jej sklepie za jakimiś innymi ubraniami i wybrać czegoś ekstra? Tatuś na pewno zapłaci bez mrugnięcia okiem. - Jest dłuższa i bardziej delikatna, ładnie opadała na moje ramiona, a do tego podkreśla bladość mojej cery i idealnie pasuje do rodowych barw, prawda? - zapytałam, wcale jednak nie szukając potwierdzenia swoich słów (była to bowiem oczywistość); byłam po prostu strasznie gadatliwa i niewiele było sytuacji, w których moje usta zaciskały się w wąską linię i milczały wymijająco, tłumiły śmiech lub okazywały najwyższą pogardę swojemu rozmówcy. Może właśnie dlatego tak kochałam muzykę, w której nie było za grosz głupoty, która nie zadawała idiotycznych pytań i która zawsze mnie rozumiała, doskonale wpasowując się w mój aktualny nastrój. Wystarczyło podnieść skrzypce, unieść smyczek i delikatnie skrobnąć włosiem po strunach, aby rozchodzący się dookoła dźwięk dotarł w najgłębsze fragmenty duszy i wyciągnął z niej każde skrywane uczucie.
Wielu gości na koncertach uważa, że siedzący lub stojący na scenie artysta nie widzi nic poza własnym instrumentem, skupiony wyłącznie na pracy swoich dłoni, zapatrzony w nuty lub odliczający w pamięci kolejne pociągnięcia smyczkiem albo uderzenia w klawisze fortepianu. Widownia uważa się za ciemną, nieistniejącą plamę; anonimowe głosy i szepty, których nie sposób odróżnić i wyłowić w gęstym tłumie podczas przerw lub po zakończonych koncertach, gdy tymczasem z każdym kolejnym dźwiękiem i każdą zagraną nutą stają się coraz bardziej nadzy. Obdzierani z zewnętrznej fasady nienaruszalności i obojętności; ciemność kryje pojedyncze łzy wzruszenia błąkające się po wypielęgnowanych dłoniach, a muzyka zagłusza spłycone oddechy i tłumione łkania wywołane pięknem dobiegających ze sceny dźwięków. To nie artysta jest wystawiony na widok publiczny, ale widownia, która w swojej anonimowości zapomina nadal kryć się za fasadami sztucznych uśmiechów. Właśnie dlatego kochałam koncertować dla kogoś; czym innym były delikatne tony unoszące się w mojej pracowni i oklaski dłoni najbliższej rodziny, a czym innym wypełniona koncertowa sala osób, których nie znam, nigdy nie widziałam i zapewne nigdy nie zobaczę i świadomość, że moja muzyka poruszyła granice ich duszy, burząc być może istniejące od miesięcy i od lat mury.
- Słucham? - drgnęłam, gdy w moje rozmyślania wdarł się dźwięk zupełnie inny od kojącej muzyki, która płynęła właśnie w moich myślach; dłoń nieświadomie zacisnęła się lekko, jakby imitując trzymanie smyczka, a policzek lekko oparłam o ramię, nagle zdziwiona, że nie ma na nim skrzypiec. Niechętnie otworzyłam oczy, spodziewając się spojrzeć w odbiciu lustra niecierpliwy wzrok pracownicy butiku czekającej na odpowiedź – zapewne o chustę, którą zdecydowałam się finalnie wybrać – i już szykowałam jeden ze swoich przepraszających uśmiechów, gdy zorientowałam się, że odbicie wcale nie przypomina drobnej kobiety.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Butik madame Malkin [odnośnik]05.09.16 17:19
Wstawanie lewą nogą rzeczywiście musiało kryć w sobie jakiś nikczemny urok, bo dzień rozpoczęty wyjątkowo nieprzyjemnie ciągnął się doprawdy w równie niemiłą dla Marcela nieskończoność. Zaczęło się naturalnie niewinnie, lecz Parkinson miał ponurą świadomość, że zły omen nie jest wyłącznie jego wymysłem, ale znakiem nadciągającego pecha. I kto by pomyślał, że to sowa stukająca do jego szyby jeszcze przed świtem - dla tego, dla którego dziesiąta rano była środkiem nocy - stanowiła przyczynę całego zamieszania. Zrezygnowany Marcel chcąc uciszyć przebrzydłe ptaszysko zerwał się (niezwykle opieszale, ale wstał!) z łóżka i cóż, traf chciał, że w puchaty pantofel pierwsza trafiła właśnie lewa noga mężczyzny. Był jeszcze zbyt zaspany, by zauważyć różnicę, poczuł ją jednak natychmiast, gdy durny ptak mocno dziabnął go w palec - nie dość, że został tam brzydki ślad, to jeszcze krew pokapała na jasny dywan, błyskawicznie wsiąkając w jasne włókna. Mon dieu, tylko nie to, pomyślał z przerażeniem, błyskawicznie trzeźwiejąc. Już zrozumiał, że zaczyna się sesja wyjątkowego pecha - uważano go za człowieka przesądnego, choć głupio tak oceniać książkę po okładce (wyjątkowo pięknej okładce) tylko dlatego, że stara się nie przechodzić pod drabiną i żywi niepokój względem każdego miejsca oraz przedmiotu oznakowanego liczbą trzynaście. Reasumując, został wyrwany z przyjemnej drzemki, a jakże i pięknego snu, w którym leżał nad pięknym stawem otoczony prześlicznymi dziewczętami, razem z nimi podziwiając swą urodę. Panny robiły mu relaksacyjne masaże, a on wzdychał z upojenia szczęściem, jadł winogrona (obrane ze skórki) i wystawiał twarz na ciepłe promienie słońca. Żyć nie umierać, a tymczasem... Za oknem deszcz tłukł o szyby wspólnie z irytującym ptaszyskiem, było zimno i całkiem ciemno, a jednak nie znalazł się nikt, kto mógłby temu zaradzić. Marcel więc SAM musiał odziać się w szlafrok, sam otworzyć okno, sam odebrać list i... stanowiło to taki nadmiar obowiązków, że już odechciało mu się wezwać skrzata, aby ukarał się za ową niesubordynację. Rozkaz wypowiedziany jego niesamowitymi ustami (stworzonymi przede wszystkim do całowania) przekraczał limit czynności, jakie wykonał samodzielnie w ciągu tego dnia (a minęło przecież ledwie kilka minut!), zatem Trzpiotka miała ogromne szczęście, bo w przeciwnym razie dosięgnąłby ją srogi gniew Parkinsona. Naturalnie Marcel ani myślał czytać listu - zmiął go w kulkę i z uśmiechem satysfakcji obserwował lot po idealnej trajektorii wprost do kosza na śmieci. Nie zamierzał kontaktować się z idiotami, którzy budzą ciężko pracujących ludzi o nieprzyzwoitych porach. Lecz nie był to koniec Marcelowych trosk tego feralnego dnia. Gdy w końcu zasnął z powrotem, zamiast wrócić do idyllicznej krainy pełnej pięknych kobiet oraz jego, najpiękniejszego ze wszystkich, znalazł się w jakimś tragicznym koszmarze. Koszmarnie ubrani ludzie odtrącali jego wielkoduszne rady, mimo że wyglądali jak giermkowie walczący w bitwie pod Orszą i ach, Parkinson nie mógł na to patrzeć - rzucając się zaś z dziwacznego mostu otworzył oczy, zlany potem i okropnie wystraszony. Niech będą dzięki Merlinowi, pomyślał, wertując najświeższy egzemplarz Czarownicy leżący na szafce nocnej. Wszystko wyglądało tak, jak powinno, choć z pierwszej strony mrugał do niego przebrzydły Rosier, który ukradł mu tytuł, choć na niego nie zasługiwał.
Późne śniadanie okazało się kolejną katastrofą. Zabrakło mleka i nie mógł wypić swojej ulubionej kawy, ani zjeść dietetycznych płatków owsianych. Na domiar złego, Trzpiotka przypaliła czekoladowe babeczki, czemu Marcel absolutnie nie zamierzał już folgować. Głodny i zły wyszedł z domu trzaskając drzwiami i kierując się tam, gdzie wszyscy Parkinsonowie chodzą piechotą. Na zakupy.
Zbawienne ubrania, dotyk ciepłego materiału pod palcami, zapach skrojonej tkaniny, drażniąca szorstkość lub wręcz przelewająca się przez palce miękkość, intensywne kolory, przytłumione barwy... Mimo głodu skręcającego żołądek, Marce był w stanie się zachwycać - ale i również krytykować, ponieważ salon madame Malkin w najmniejszym stopniu nie dorównywał kreacjom Parkinsonów. Krzywy szew, plama na wystawionej sukni, masakrycznie ubrana ekspedientka...
Ża-ło-sne. Nie wierzył, że to dzieje się na jego oczach, ale owszem, nie mylił się. Spodnie w paski, bluzka w groszki, płaskie buty przypominające raczej babcine bambosze. i ktoś taki miał doradzać panience, jaką przyuważył buszującą zawzięcie między półkami z marzycielską miną? Może czekała na księcia z bajki: doskonale. Marce zwietrzył okazję jak wilk zająca, ale misją priorytetową i tak stanowiło wzorowe odzianie dziewczęcia. Znajomego, kiedy zerknął na nie z bliższej perspektywy. Thalia Fawley, kto by pomyślał. Malkin miała ubrania odpowiednie również i dla szlachciców, ale mimo wszystko... powinien odebrać gust dziewczęcia za potwarz, lecz przecież nie wszystko zostało stracone? Prócz granatowej szaty, którą właśnie przymierzał, lecz leżała na nim jakoś dziwnie. Ewidentnie wina kroju - miał wszak idealną sylwetkę a wszystkie ubrania z domu modu sygnowane j e g o nazwiskiem pasowały nań perfekcyjnie, jakby zostały stworzone z myślą o nim... choć zaraz, no tak, przecież tak właśnie było.
-Czy ta szata mnie nie pogrubia? - sapnął z niezadowoleniem, zwracając się do myślącej o niebieskich migdałach Thalii - chyba jego głos oderwie ją od tych niewiadomojak (wcale) ważnych rozmyśleń - skandal, to nie do pomyślenia - parskał dalej, zdejmując ją z ramion i ciskając prosto w ramiona zastygłej bez ruchu sprzedawczyni.
-Nie słuchaj jej, bo wyjdziesz stąd wyglądając jak torta - poradził uprzejmie dziewczynie, częstując ją olśniewającym uśmiechem - jesteś bardzo ładna i naturalna, więc musimy to wykorzystać. Suknia, szata, tiara, będziesz lśnić jak gwiazda - mamrotał, jak oszalały przeglądając wieszaki, szukając tej jedynej kreacji, w jakiej chciałby ją widzieć i podziwiać.
Marcel Parkinson
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3606-marcel-parkinson https://www.morsmordre.net/t3826-eros https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-egerton-crescent-44 https://www.morsmordre.net/t3989-skrytka-bankowa-nr-916#77266 https://www.morsmordre.net/t3988-pan-ladny

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Butik madame Malkin
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach